▲▼
Zaśmiała się krótko słysząc jego wypowiedź. Cóż, bez wątpienia miał rację. Czasem wychodziło to na dobre, zwłaszcza w przypadku dwóch osób, które mogły się dopełniać. W końcu gdyby ktoś kto szyje nie potrafił dobierać do siebie kolorów, skończyłoby się to raczej słabo. W przypadku czarnych plecków nie było jeszcze aż takiej tragedii - w końcu czerń pasowała absolutnie do wszystkiego. Ale innych? Pokręciła nieznacznie głową.
"Nie ma mowy."
Spodziewała się tej odpowiedzi. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że chłopcy mieli swoją dumę, zwłaszcza że z masą, z nich obcowała na co dzień. Chyba tylko Finnick nie miał problemu z rzuceniem komuś swoich rzeczy niezależnie od płci odbiorcy.
— Mhm — kolejny uśmiech na jej twarzy pojawił się błyskawicznie. Ruszyła spokojnie za nim, trzymając się jego boku. Nawet gdy choć na chwilę go wyprzedzała, zaraz zwalniała, by zrównać z nim krok.
W przeciwieństwie do niego nie zwracała większej uwagi na sprzedawczynie, zamiast tego zajmując się wszystkim co umieszczono obok kas. Przeglądała absolutnie wszystko od małych poszewek, poprzez naparstki, aż po kleje i inne tasiemki, nawet jeśli nie zamierzała niczego kupować. Była po prostu tym typem osoby, która musiała dotknąć każdego przedmiotu w zasięgu wzroku. A gdy udało jej się dopaść jakiś miękki koc... rany. Odciągnięcie jej w przeciągu pięciu minut graniczyło z cudem.
Przesunęła igłę na blat, gdy nadszedł moment zapłaty. Tak na wszelki wypadek. Zaraz po tym zgarniając obie rzeczy, by opuścić sklep.
— Pewnie, ławka wystarczy. Wszędzie tu jest dobre oświetlenie — pokiwała głową, zaraz dorywając jedną z nich. Nawlekła nić na igłę, zaraz odrywając ją zębami i zawinęła dwa supełki. Wyciągnęła dłonie do chłopaka, by przejąć od niego plecak, od razu zabierając się do pracy.
— Nie lubisz wieczorów czy po prostu obawiasz się nieciekawego towarzystwa z zaułków? — zagadała, wyraźnie odwołując się do jego wcześniejszych słów. Miała na tyle dobrą podzielność uwagi, by rozmawianie podczas szycia nie sprawiało jej najmniejszych problemów.
Nie miała w zwyczaju wyśmiewać innych. Śmiać się z nimi? Jasne. Czasem zdarzało jej się parsknąć śmiechem, gdy ktoś potknął się o własne nogi, ale nie było w tym przesadnego chamstwa. Dokuczanie ludziom jakoś nie leżało w zakresie jej dziennych zainteresowań. Zdecydowanie wolała bawić się z nimi w pozytywnej atmosferze, nie przeciwnie.
Pokiwała głową na jego wyjaśnienie. Dość oklepane, ale to nie odbierało mu rozsądku. Sporo osób wychodziło z przekonania, że obecnie należało trzymać się w grupach i ograniczać do światła dziennego. Niektórzy wierzyli w to tak mocno, że formowali te swoje samozwańcze gangi. Nadal nie była zbyt zadowolona z tego, że Isaac dołączył do tej bandy pozbawionych honoru i wychowania neandertalczyków, ale wiedziała że nie ma w jego kwestiach nic do gadania. Mało kto był w stanie jakkolwiek wpłynąć na jego decyzje, gdy już je podjął.
— Niezbyt. To że wypadki dzieją się także za dnia, nie znaczy że celowo trzeba pakować się nocą w lwią paszczę. Podobny rozsądek pozwala zminimalizować już i tak wysokie ryzyko — powiedziała łagodnym tonem, cały czas przeplatając nić przez materiał. Skupiła się na tym do tego stopnia, że przez chwilę nie odpowiadała na zadane jej pytanie.
— Nieszczególnie. Mam bardzo groźnego psa, który zawsze pojawia się, gdy wpadam w kłopoty — rzuciła unosząc kącik ust w nieco złośliwym uśmiechu.
Sama jesteś psem, jebnięta czarownico.
Nie denerwuj się, to był komplement.
Twój następny komplement rozjebie ci wszystkie pierdolone świeczki, na które przepierdalasz nasze pieniądze.
Nawet się nie waż ich dotykać.
— Tak czy inaczej unikam zaułków i głupich sytuacji. Co nie zmienia faktu, że lubię czasem wyjść z domu i skoczyć do jakiegoś klubu, by poczuć choć namiastkę normalności. Mam wrażenie, że po tych kilku latach mój mózg zdążył się już przestawić na tutejszy styl życia — wzruszyła nieznacznie ramionami, zatrzymując na chwilę dłonie, gdy usłyszała jego słowa.
— Niekoniecznie, to i tak tylko pomoc doraźna, by nie rozsypało ci się w trakcie powrotu do domu. Później polecam udać się do jakiejś krawcowej, zszyje ci to porządnie za kilka dolarów. Ja jestem tylko fanką samoukiem — puściła mu oko, sprawnie zszywając resztę. Urwała nitkę zębami i zasupłała końcówkę
— Skończone. Chyba, że potrzebujesz czegoś jeszcze?
First topic message reminder :
TEREN
FOXES
FOXES
Centrum Handlowe
Teren broniony przez 5 bonusowych NPC.
Miejsce, w którym znajduje się wiele sklepów oraz punktów usługowych. Centrum posiada cztery piętra, a na jednym z nich głównie unosi się zapach jedzenia. Na najwyższym piętrze, znudzeni chodzeniem po sklepach ludzie mogą udać się na film do znanego kina. Przy całej reszcie są same sklepy z odzieżą, obuwiem, biżuterią, technologią, książkami, grami, zabawkami i wiele, wiele innych. Spotkać można te z bardziej markowymi rzeczami — jak i nieco mniej, dla tych których nie stać na większe wydatki. Wiecznie tutaj tłoczno, jednak największy ruch przypada oczywiście na weekendy. Każdego wejścia do centrum pilnuje dwóch ochroniarzy, a bramki alarmują przy każdej próbie wniesienia czegoś metalowego. Sklepy wyposażono w szyby kuloodporne, ale to wcale nie powstrzymuje zbuntowanych nastolatków od próby zdemolowania lokali przy pomocy kija baseballowego.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Foxes, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Foxes, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
Czyli dziewczyna! - to było pierwsze co zaabsorbowało Shiro w wypowiedzi nieznajomej osoby. Jego uwaga dopiero po tym niesamowitym - dla niego - odkryciu przesunęła się do innych poruszonych tematyk. I to właśnie wywołało lekkie wykrzywienie ust.
- Da się przeżyć - powiedział, zahaczając o temat plecaka i z całkowitą premedytacją ignorując lekko drżące ramię od nadmiaru ciężaru, jakie musiało znieść. Przez to, ze nie zmienił pozycji, musiał nadal męczyć się z niedogodnym ułożeniem zwiastującym, że prędzej upuści nieszczęsną torbę niż gdziekolwiek zaniesie.
- Um... - nie ukrywał, że propozycja wprawiła go lekkie zakłopotanie. Podrapał się palcem wskazującym po policzku, przesuwając wzrok na lewo od postaci. - Nie tyle co czas, co kwestia tego, że... no... - narzucenie się obcej osobie z własnym problemem wydawało mu się być ostatnią rzeczą, jaką chciałby teraz zrobić. - Chwila, na serio czekałaś na jakieś oderwanie typu taki wypadek? - między brwiami pojawiła się zmarszczka, gdy rudowłosy próbował połączyć dwa do dwóch i zrozumieć to wszystko.
Przy czym nieco go to przerosło.
Twarz nieco złagodniała, a Fuyu opuścił ostrożnie plecak na ziemię, pomiędzy swoje nogi.
- Ale powiedzmy, że mógłbym skorzystać z takiej propozycji. Tylko co właściwie chcesz za to? - skupił na niej uwagę. - Skoro chcesz poświęcić na to czas - przez moment rozważył to jeszcze jako kwestie taką, że otwierał śmiało drogę do zabrania mu obecnego dobytku. I to właśnie próbował mu przez moment podpowiedzieć zdrowy rozsądek...
... który zignorował. Jak zwykle.
- Da się przeżyć - powiedział, zahaczając o temat plecaka i z całkowitą premedytacją ignorując lekko drżące ramię od nadmiaru ciężaru, jakie musiało znieść. Przez to, ze nie zmienił pozycji, musiał nadal męczyć się z niedogodnym ułożeniem zwiastującym, że prędzej upuści nieszczęsną torbę niż gdziekolwiek zaniesie.
- Um... - nie ukrywał, że propozycja wprawiła go lekkie zakłopotanie. Podrapał się palcem wskazującym po policzku, przesuwając wzrok na lewo od postaci. - Nie tyle co czas, co kwestia tego, że... no... - narzucenie się obcej osobie z własnym problemem wydawało mu się być ostatnią rzeczą, jaką chciałby teraz zrobić. - Chwila, na serio czekałaś na jakieś oderwanie typu taki wypadek? - między brwiami pojawiła się zmarszczka, gdy rudowłosy próbował połączyć dwa do dwóch i zrozumieć to wszystko.
Przy czym nieco go to przerosło.
Twarz nieco złagodniała, a Fuyu opuścił ostrożnie plecak na ziemię, pomiędzy swoje nogi.
- Ale powiedzmy, że mógłbym skorzystać z takiej propozycji. Tylko co właściwie chcesz za to? - skupił na niej uwagę. - Skoro chcesz poświęcić na to czas - przez moment rozważył to jeszcze jako kwestie taką, że otwierał śmiało drogę do zabrania mu obecnego dobytku. I to właśnie próbował mu przez moment podpowiedzieć zdrowy rozsądek...
... który zignorował. Jak zwykle.
L u c y
____________
Jego zakłopotanie nie było niczym dziwnym. Jakby nie patrzeć mało kto nie tylko spodziewał się w Riverdale uprzejmości czy pomocy, ale też poza miastem nie było to do końca naturalne. Większość pomagała podnieść rzeczy, ewentualnie coś ponieść, ale z pewnością nie oferowała się z naprawami. Lucy była jednak bez wątpienia szczególna. Nawet jeśli zdobycie jej zaufania nie było tak łatwe jak mogłoby się wydawać, na każdym kroku zwracała uwagę na innych, twierdząc że dobre uczynki zawsze do ciebie wracają.
Zaśmiała się w odpowiedzi na jego pytanie, kręcąc na boki głową.
— Nie, nie do końca. Po prostu jestem zmuszona do życia z bandą chłopaków, którzy wiecznie coś psują. I kto musi cerować im spodnie, by nie wyglądali jak obdartusy? Poza tym jeden z nich uwielbia jak szyję mu pluszaki. Brzmi jak dość stereotypowe dziewczęce zainteresowanie, ale nie mam nic przeciwko. Lubię to robić — uśmiechnęła się, mimo wszystko cierpliwie czekając na jego odpowiedź. Nie zamierzała mu się w końcu narzucać. Doskonale wiedziała, że niektórzy woleli się męczyć, niż pozwolić w jakiś sposób na ingerowanie w ich strefę osobistą.
— Och daj spokój, nie potrzebuję niczego w zamian. Albo wiem, możemy się umówić, że ty zapłacisz za nici, a ja po prostu wezmę to co zostanie, co ty na to? Na pewno nie będą drogie, a przydadzą mi się do domu — brzmiało jak sprawiedliwe rozwiązanie. Zwłaszcza, że naprawdę nie potrzebowała niczego w zamian.
Z jego ust wyrwało się "aaaaa...", gdy rozmówczyni podzieliła się z nim wyjaśnieniami. Pozyskana informacja stanowiła jakąś część zrozumienia chęci pomocy z plecakiem, ale nie stanowiła całkowitej bazy dotyczącej przekonania go do tego. Jakoś jedno z drugim nie wiązało mu się. Skłoniło to nawet Fuyu do zastanowienia się, czy zrobiłby coś dla kogoś, ponieważ daną rzecz robił dla brata...
... i wtedy z jego głowy zaczęły pojawiać się kłęby dymu.
Niedosłownie, ale tematyka nieco przerosła go. To było zbyt skomplikowane, by umieć odpowiedzieć sobie "tak" albo "nie". Przełknął ślinę, po czym pokręcił nieco rudą czupryną. Skończyło się na tym, że otworzył usta i powiedział:
- No dobra... - koniec końców poddał się jej woli. Podniósł na nowo plecak, tym razem lokując go sobie tak, że trzymał go za pomocą obu rąk. - Więc chodźmy tam - propozycja była jednocześnie prośbą. Zwyczajnie nie chciał się tam udawać samemu.
Niedbały uśmiech zagościł na krótko, gdy obrał kierunek na wcześniej wspomniany sklep. Ignorując nieco krzywe spojrzenie mijanego klienta w drzwiach, zaczął iść w stronę półek, mamrocząc pod nosem "nici, nici". Shiro zdecydowanie nie pamiętał, gdzie znajdował się ten produkt. Ba, nawet nie był pewny, czy rzeczywiście kiedykolwiek kupował to.
- Em. Czarne? Szare? Czy zestaw lepiej? - zagadał. - Może wszystkie wziąć... - mówił całkowicie poważnie.
Tylko, że utknął w innym dziale. Gdzie był ten nieszczęsny skarb?
... i wtedy z jego głowy zaczęły pojawiać się kłęby dymu.
Niedosłownie, ale tematyka nieco przerosła go. To było zbyt skomplikowane, by umieć odpowiedzieć sobie "tak" albo "nie". Przełknął ślinę, po czym pokręcił nieco rudą czupryną. Skończyło się na tym, że otworzył usta i powiedział:
- No dobra... - koniec końców poddał się jej woli. Podniósł na nowo plecak, tym razem lokując go sobie tak, że trzymał go za pomocą obu rąk. - Więc chodźmy tam - propozycja była jednocześnie prośbą. Zwyczajnie nie chciał się tam udawać samemu.
Niedbały uśmiech zagościł na krótko, gdy obrał kierunek na wcześniej wspomniany sklep. Ignorując nieco krzywe spojrzenie mijanego klienta w drzwiach, zaczął iść w stronę półek, mamrocząc pod nosem "nici, nici". Shiro zdecydowanie nie pamiętał, gdzie znajdował się ten produkt. Ba, nawet nie był pewny, czy rzeczywiście kiedykolwiek kupował to.
- Em. Czarne? Szare? Czy zestaw lepiej? - zagadał. - Może wszystkie wziąć... - mówił całkowicie poważnie.
Tylko, że utknął w innym dziale. Gdzie był ten nieszczęsny skarb?
L u c y
____________
Przyglądała mu się uważnie, widząc że chłopak najwyraźniej w świecie się zwiesił. Przygryzła policzek od środka, zastanawiając się czy na pewno nie powiedziała niczego, co mogło zostać odebrane nie tak. Zaraz złączyła dłonie za plecami i pochyliła się nieznacznie w jego stronę, zerkając na niego spod zielonej grzywki.
— Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? Jeśli jest ci za ciężko, mogę go od ciebie wziąć — zaproponowała wyraźnie zmartwiona, uderzając swoimi domysłami w zdrowie stojącego przed nią chłopaka. Zaraz jednak przystał na jej propozycję. Momentalnie się rozpromieniła i pokiwała energicznie głową, klaszcząc w dłonie.
— Cudownie! — obróciła się w odpowiednią stronę i zrównała z nim krok, gotowa w razie czego odpowiednio nim pokierować. Całe szczęście nie było to potrzebne. Uśmiechnęła się do mijanego w drzwiach klienta, jak zawsze gdy tylko ktoś patrzył nie tak jak powinien. Tylko po to, by zachichotać cicho, widząc jego zagubienie.
— Spokojnie, myślę że jedna nam wystarczy. Chodź — złapała go zupełnie odruchowo za rękę i pociągnęła do odpowiedniej sekcji, zaraz stając przed półką i wypuszczając go z uścisku. No, chyba że wyrwał swoją rękę wcześniej oczywiście.
— Podniesiesz nieco plecak do góry? Tylko na chwilę, wiem że jest ciężki. Ewentualnie postaw go na ziemi. Przyłożę nici do materiału i zobaczymy która będzie najlepiej pasować, żeby kolor zbyt mocno nie odstawał — powiedziała wyciągając kilka sztuk, które na jej oko i tak były najbardziej zbliżone do jego modelu.
— Podniesiesz nieco plecak do góry? Tylko na chwilę, wiem że jest ciężki. Ewentualnie postaw go na ziemi. Przyłożę nici do materiału i zobaczymy która będzie najlepiej pasować, żeby kolor zbyt mocno nie odstawał — powiedziała wyciągając kilka sztuk, które na jej oko i tak były najbardziej zbliżone do jego modelu.
Nie odpowiedział na jej pytania. Jego umysł miał spore problemy z przetworzeniem odpowiednich danych, przez co nie docierało do niego sens słów wypowiadanych w jego stronę. Nigdy nie spodziewałby się, że taka kwestia mogłaby go wpleść w zagubienie.
Jednakże stanęło na zgodzie z jego strony, więc i też podjęciu odpowiednich kroków.
Dał się zaciągnąć w stronę odpowiedniego działu, posłusznie udając się za dziewczyną.
- Dam radę - uniósł plecak do góry na kilka centymetrów więcej, by ułatwić pracę. - Raczej - wątpliwość wkradła się w jego słowa, ale nie zamierzał rezygnować z podjętej wcześniej decyzji, odrzucając jednocześnie podjęcie się drugiej sugestii. Tej, która by nie sprawiła, że odczuwał ból w górnej części ciała, a mięśnie ramion były poddawane swojej próbie.
Nagle odczuł natchnienie.
- Przecież możesz wziąć pierwszą z brzega - powiedział, próbując wyjrzeć z prawej strony. - Zrobi to jakąś różnicę? - spytał się. - To i tak ino kolor - ignorancja przebijała się z całą mocą. Obecny stan, w jakim się znalazł, nie pozwalał mu na dłuższe zastanowienie się nad takimi szczegółami. Podświadomie czuł, że zabolałaby go ta pochopność później.
- O, może ta po lewej? - zaproponował. - Po twojej, nie mojej. Ta ciemniejsza. Pasowałaby? - z tymi słowami wydał z siebie dziwne westchnienie i opuścił ręce z plecakiem, który zaraz potem wylądował na posadce. - Chyba przypadkiem wpakowałem tam jeszcze kamienie - burknął, starając się rozmasować obolałe mięśnie.
Jednakże stanęło na zgodzie z jego strony, więc i też podjęciu odpowiednich kroków.
Dał się zaciągnąć w stronę odpowiedniego działu, posłusznie udając się za dziewczyną.
- Dam radę - uniósł plecak do góry na kilka centymetrów więcej, by ułatwić pracę. - Raczej - wątpliwość wkradła się w jego słowa, ale nie zamierzał rezygnować z podjętej wcześniej decyzji, odrzucając jednocześnie podjęcie się drugiej sugestii. Tej, która by nie sprawiła, że odczuwał ból w górnej części ciała, a mięśnie ramion były poddawane swojej próbie.
Nagle odczuł natchnienie.
- Przecież możesz wziąć pierwszą z brzega - powiedział, próbując wyjrzeć z prawej strony. - Zrobi to jakąś różnicę? - spytał się. - To i tak ino kolor - ignorancja przebijała się z całą mocą. Obecny stan, w jakim się znalazł, nie pozwalał mu na dłuższe zastanowienie się nad takimi szczegółami. Podświadomie czuł, że zabolałaby go ta pochopność później.
- O, może ta po lewej? - zaproponował. - Po twojej, nie mojej. Ta ciemniejsza. Pasowałaby? - z tymi słowami wydał z siebie dziwne westchnienie i opuścił ręce z plecakiem, który zaraz potem wylądował na posadce. - Chyba przypadkiem wpakowałem tam jeszcze kamienie - burknął, starając się rozmasować obolałe mięśnie.
W przeciwieństwie do Chase'a jego podróż autobusem nie była tak odcięta od świata. Początkowo co prawda siedział, niezbyt blisko niego, aby nie było. Wybrał miejsce oddalone o całe cztery siedzenia. Tak, dokładnie. Wyliczył idealnie w głowie odpowiednią odległość, która nie sugerowałaby, że mogą się znać.
Długo też co prawda nie posiedział. Ustąpił najpierw miejsca kobiecie w ciąży, a potem starszemu panu z psem. Postanowił do końca drogi stać, trzymając się uchwytu, do którego sięgał. I całe szczęście, że Chase jest taki wielki. Mógł bez problemu dostrzec jak wstaje, dzięki czemu nie przegapił ich przystanku. Wyskoczył zaraz po nim.
- Whoa, kto by się spodziewał, że może Ci to przeszkadzać. - skomentował jedynie jego docinki, przewracając przy tym oczami. No tak, typowo. Najchętniej przeszedłby całą podróż w ciszy, ale podświadomie sam uważał, że to byłoby jeszcze bardziej niezręczne. - Niech Ci będzie, nie przychodzę tu za często, więc zdam się na Ciebie. - wzruszył ramionami, rozglądając sie dookoła.
Ruszył się w końcu z miejsca, po chwili przechodząc przez obrotowe drzwi do wnętrza galerii. Okej musiał sobie wszystko logiczne zaplanować - pierwsze co musi zrobić zakupy. Druga sprawa, to ta ważniejsza sprawa, przy której potrzebował nieco więcej czasu. Jak dobrze pójdzie uwiną się z tym wszystkim szybciej niż myślał.
Starał się nadać szybkiego tempa, co prawda Whitelaw szedł za nim kilka kroków dalej, czyli jednak nie będzie musiał za wiele się odzywać. I dobrze. Zerknął na ekran swojego telefonu, przechodząc do wiadomości, aby po chwili zablokować ekran i zatrzymać się przed odzieżówką.
Wszedł do środka, nie przejmując się za bardzo tym czy jego współlokator podąży za nim. Znał go na tyle, aby wiedzieć, że go nie zleje ot tak. Nie z powodu sympatii, a po prostu faktu, że Theo nie szczędziłby sobie głupich tekstów kierowanych w jego stronę, gdyby zostawił go mimo obietnicy. To na pewno zdenerwowałoby Chase'a o wiele bardziej niż przyjście z nim tutaj.
Wziął do ręki jedną przydługą jasną koszulkę, beżowy sweter i jeansowe spodnie. Odwrócił się szybko w stronę bruneta, mierząc go wzrokiem, gdy zatrzymał się przed przymierzalnią.
- Stój tu. Jakbym nagle zemdlał w środku to mnie tam zostaw. - po tych słowach zasłonił za sobą szarą kurtynę. Dziwnie stresował się tym ich wyjściem. Nie bez powodu zabrał ze sobą tego gościa z wieczną wścieklizną.
Długo też co prawda nie posiedział. Ustąpił najpierw miejsca kobiecie w ciąży, a potem starszemu panu z psem. Postanowił do końca drogi stać, trzymając się uchwytu, do którego sięgał. I całe szczęście, że Chase jest taki wielki. Mógł bez problemu dostrzec jak wstaje, dzięki czemu nie przegapił ich przystanku. Wyskoczył zaraz po nim.
- Whoa, kto by się spodziewał, że może Ci to przeszkadzać. - skomentował jedynie jego docinki, przewracając przy tym oczami. No tak, typowo. Najchętniej przeszedłby całą podróż w ciszy, ale podświadomie sam uważał, że to byłoby jeszcze bardziej niezręczne. - Niech Ci będzie, nie przychodzę tu za często, więc zdam się na Ciebie. - wzruszył ramionami, rozglądając sie dookoła.
Ruszył się w końcu z miejsca, po chwili przechodząc przez obrotowe drzwi do wnętrza galerii. Okej musiał sobie wszystko logiczne zaplanować - pierwsze co musi zrobić zakupy. Druga sprawa, to ta ważniejsza sprawa, przy której potrzebował nieco więcej czasu. Jak dobrze pójdzie uwiną się z tym wszystkim szybciej niż myślał.
Starał się nadać szybkiego tempa, co prawda Whitelaw szedł za nim kilka kroków dalej, czyli jednak nie będzie musiał za wiele się odzywać. I dobrze. Zerknął na ekran swojego telefonu, przechodząc do wiadomości, aby po chwili zablokować ekran i zatrzymać się przed odzieżówką.
Wszedł do środka, nie przejmując się za bardzo tym czy jego współlokator podąży za nim. Znał go na tyle, aby wiedzieć, że go nie zleje ot tak. Nie z powodu sympatii, a po prostu faktu, że Theo nie szczędziłby sobie głupich tekstów kierowanych w jego stronę, gdyby zostawił go mimo obietnicy. To na pewno zdenerwowałoby Chase'a o wiele bardziej niż przyjście z nim tutaj.
Wziął do ręki jedną przydługą jasną koszulkę, beżowy sweter i jeansowe spodnie. Odwrócił się szybko w stronę bruneta, mierząc go wzrokiem, gdy zatrzymał się przed przymierzalnią.
- Stój tu. Jakbym nagle zemdlał w środku to mnie tam zostaw. - po tych słowach zasłonił za sobą szarą kurtynę. Dziwnie stresował się tym ich wyjściem. Nie bez powodu zabrał ze sobą tego gościa z wieczną wścieklizną.
— Whoa, kto by się spodziewał, że masz kurwa zapędy masochistyczne — odpowiedział, starając się imitować przy tym ton głosu Theo. O ile zaczepka blondyna wydawała się niegroźna, słowa Chase'a mogły dać do zrozumienia, że jego współlokator właśnie stąpał po cienkim lodzie i dawał mu kolejny powód, dla którego powinien złamać żelazną zasadę – tę, która nawoływała do niebicia dzieci bez kasku – i jednak stłuc mu tę cwaniakowatą gębę. O Whitelawie można było powiedzieć wiele złego, ale czy wyglądał jak pedał? No kurwa raczej nie sądził.
Swoje zainteresowania pozostawiał dla siebie.
Czarnowłosy mruknął coś niezrozumiałego pod nosem – zapewne wyrzucił z siebie kolejnego bluzga – i odczekał chwilę aż blondyn przejmie prowadzenie. Tak, jak postanowił, trzymał się kawałek za nim. Raz po raz zerkał na telefon, jednak nie zapominał też o kontrolowaniu drogi przed sobą – wolał uniknąć nieprzyjemnego zderzenia z kimkolwiek. I tak był już wystarczająco niezadowolony z tego, że dał się wciągnąć w ten układ, ale lekko piekące ucho przypominało mu o tym, że musiał dotrzymać swojej części tego cholernego paktu.
Gdy zatrzymali się przed sklepem odzieżowym, Chase z powątpiewaniem przesunął wzrokiem po jego wnętrzu. Ten widok budził nieprzyjemne wspomnienia i miał nadzieję, że Theo nie szukał opiniodawcy dla wybranych przez siebie ubrań. Na samą myśl bycia zasypywanym pytaniami z serii „co sądzisz?” i „jak wyglądam?” robiło mu się gorzej. Nie to, żeby było mu jakoś szczególnie smutno, że przez swoją szczerość zakończył związek z ówczesną dziewczyną – po prostu żałował, że stracił tydzień swojego życia na bycie z zadufaną w sobie typiarą.
Zmierzwił włosy ręką, wydając z siebie wręcz zbolałe stęknięcie, zanim wbrew swojej woli przekroczył bramki sklepu, w którym wyglądał, jak wyciągnięty z zupełnie innej bajki. Jego monotematyczny dobór kolorystyczny ubrań sprawiał, że był jak ciemna plama snująca się wśród kolorowych i jasnych ubrań z letniej i już także jesiennej kolekcji. Nie obyło się bez rzucanych w jego stronę spojrzeń – kompletnie nic nie usprawiedliwiało jego obecności tutaj, dopóki wreszcie nie zatrzymał się obok przeszukującego wieszaki Moore'a.
— A ty co, bawisz się w jesieniarę? — Na pewno chodziło o ten sweter. — Nic dziwnego, że nie wyglądasz groźnie. Może gdybyś spróbował jakichś poprzecieranych jeansów i łańcuchów, to dzisiaj obyłbyś się kurwa bez mojego towarzystwa — rzucił, mimowolnie wskazując ręką na ciemnoszare spodnie, których projektant bynajmniej nie oszczędził. Nie robił sobie większych nadziei na to, że Theo skorzysta z jego światłych porad modowych – zresztą już kierował się do przymierzalni ze swoimi łachmanami – ale tłumaczył to sobie tym, że nie każdy miał tak zajebisty gust.
„Stój tu.”
— Mówi się „proszę” — ty mały, roszczeniowy kurwiu. Celowo nie dokończył zdania na głos. Musiał zachować fason znawcy zwrotów grzecznościowych, choć Theo był aż nazbyt świadomy jego prawdziwej natury. — O to nie musisz prosić dwa razy.
Oparł się bokiem o kawałek ściany pomiędzy przymierzalniami i raz jeszcze wygrzebał z kieszeni swój telefon. Skoro teraz mógł postać w miejscu trochę dłużej, wypadało nadrobić zaległości na kolejnym portalu społecznościowym.
Swoje zainteresowania pozostawiał dla siebie.
Czarnowłosy mruknął coś niezrozumiałego pod nosem – zapewne wyrzucił z siebie kolejnego bluzga – i odczekał chwilę aż blondyn przejmie prowadzenie. Tak, jak postanowił, trzymał się kawałek za nim. Raz po raz zerkał na telefon, jednak nie zapominał też o kontrolowaniu drogi przed sobą – wolał uniknąć nieprzyjemnego zderzenia z kimkolwiek. I tak był już wystarczająco niezadowolony z tego, że dał się wciągnąć w ten układ, ale lekko piekące ucho przypominało mu o tym, że musiał dotrzymać swojej części tego cholernego paktu.
Gdy zatrzymali się przed sklepem odzieżowym, Chase z powątpiewaniem przesunął wzrokiem po jego wnętrzu. Ten widok budził nieprzyjemne wspomnienia i miał nadzieję, że Theo nie szukał opiniodawcy dla wybranych przez siebie ubrań. Na samą myśl bycia zasypywanym pytaniami z serii „co sądzisz?” i „jak wyglądam?” robiło mu się gorzej. Nie to, żeby było mu jakoś szczególnie smutno, że przez swoją szczerość zakończył związek z ówczesną dziewczyną – po prostu żałował, że stracił tydzień swojego życia na bycie z zadufaną w sobie typiarą.
Zmierzwił włosy ręką, wydając z siebie wręcz zbolałe stęknięcie, zanim wbrew swojej woli przekroczył bramki sklepu, w którym wyglądał, jak wyciągnięty z zupełnie innej bajki. Jego monotematyczny dobór kolorystyczny ubrań sprawiał, że był jak ciemna plama snująca się wśród kolorowych i jasnych ubrań z letniej i już także jesiennej kolekcji. Nie obyło się bez rzucanych w jego stronę spojrzeń – kompletnie nic nie usprawiedliwiało jego obecności tutaj, dopóki wreszcie nie zatrzymał się obok przeszukującego wieszaki Moore'a.
— A ty co, bawisz się w jesieniarę? — Na pewno chodziło o ten sweter. — Nic dziwnego, że nie wyglądasz groźnie. Może gdybyś spróbował jakichś poprzecieranych jeansów i łańcuchów, to dzisiaj obyłbyś się kurwa bez mojego towarzystwa — rzucił, mimowolnie wskazując ręką na ciemnoszare spodnie, których projektant bynajmniej nie oszczędził. Nie robił sobie większych nadziei na to, że Theo skorzysta z jego światłych porad modowych – zresztą już kierował się do przymierzalni ze swoimi łachmanami – ale tłumaczył to sobie tym, że nie każdy miał tak zajebisty gust.
„Stój tu.”
— Mówi się „proszę” — ty mały, roszczeniowy kurwiu. Celowo nie dokończył zdania na głos. Musiał zachować fason znawcy zwrotów grzecznościowych, choć Theo był aż nazbyt świadomy jego prawdziwej natury. — O to nie musisz prosić dwa razy.
Oparł się bokiem o kawałek ściany pomiędzy przymierzalniami i raz jeszcze wygrzebał z kieszeni swój telefon. Skoro teraz mógł postać w miejscu trochę dłużej, wypadało nadrobić zaległości na kolejnym portalu społecznościowym.
L u c y
____________
Obserwowała go przez chwilę z wyraźnym zmarwieniem, nie ingerowała jednak zbyt mocno w noszenie jego plecaka. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że przecież nie mogła mu go wyrwać z rąk. Gdyby się przyjaźnili, mogłaby się z nim nieco poszarpać, ale komuś obcemu nie zamierzała fundować podobnej traumy. Ani ryzykować, że z przerażenia wywaliłby wszystko na ziemię jeszcze pogarszając sytuację.
Zachichotała cicho na jego słowa, obracając się w jego stronę.
— Możemy albo spróbować wtopić nić w resztę, albo wziąć jakąś kompletnie odróżniającą się, by zwracała na siebie uwagę. Ta druga lepiej by się jednak zgrywała z jakimiś dodatkowymi ozdobami w postaci naszywek czy coś w tym stylu. A wątpię, że chce ci się dziś bawić w pełen redesign — puściła mu oko, zaraz sprawdzając podaną przez niego nitkę. Wzięła jeszcze dwie inne i przyłożyła je do plecaka z zamyśleniem, wyraźnie porównując z materiałem.
— Ta będzie dobra. Masz dobre oko jak na kogoś, kto nie potrafi szyć — uśmiechnęła się do niego, odkładając pozostałe dwie szpule na półkę. Nie potrzebowała w końcu niczego więcej poza odpowiednią igłą, którą zaraz znalazła obok.
— Okej, mam wszystko czego potrzebuję. Na pewno nie chcesz, żeby go ponieść, dopóki nie naprawię ci zapięcia? Mogę nie wyglądać, ale mam całkiem dużo siły. To te treningi jogi — uniosła kącik ust zadziornie, zaraz kierując się w odpowiednią stronę. No chyba, że naprawdę postanowiłby jej oddać plecak, wtedy oczywiście by go wzięła.
W duchu przyznał jej rację. Gdyby nie jej interwencja i wyraźna chęć pomocy, Shiro był gotowy na całkowite porzucenie zniszczonego plecaka. Niemożność jego naprawy powodował, że jego los byłby przesądzony w momencie udania się do jego mieszkania. Dlatego też wzruszył ramionami na tyle, ile mógł, nie spiesząc się do skomentowania tego od swojej strony.
- A dziękuję - odparł za to na temat doboru koloru. - Na szczęście zdolność do rozpoznawania barw nie wymaga umiejętności szycia - lekko zażartował. - Ale zostawiam to w twoich rękach.
Nie czuł obecnie potrzeby do przywiązywania uwagi do takich spraw, więc najprościej było mu powoli spychać decyzję na nieznajomą. Odwrócił wzrok, zastanawiając się zaraz potem, czy nie przesadzał ze swoim zachowaniem. Obecna sytuacja nie była tą, by mógł pozwolić sobie na większą swobodę.
- Nie ma mowy - odmówił jej momentalnie. Wolał nie mówić już na głos, że nie mógłby pozwolić dziewczynie na noszenie czegoś ciężkiego. Zwłaszcza czegoś, co zasadniczo należało do niego i powinien sam umieć udźwignąć, jak przystało na dużego chłopca. I miał wrażenie, że za długo zajęłoby mu pozbieranie się z takiego ciosu powiązanego z byciem słabszym fizycznie.
- Chodźmy jednak do kasy zanim... - zanim ktoś zacznie jęczeć im nad uszami, że mogą chcieć coś ukraść. - ... zanim zrobi się ciemno - dokończył na głos, wzdychając cicho. Rudowłosy uznał, że nie powinien nastawiać się pesymistycznie. Myśli tego typu nie opuszczały go nawet w momencie opłacania zakupów. Dlatego też z obojętnością obserwował, jak dziewczyna zajmowała kolejnymi klientami, nim pojawiła się ich kolej.
Spoko. Też mi się nie chce - skomentował w myślach, widząc jej znużenie skrywane za uśmiechem dedykowanym dla osób z zewnątrz. Bez słowa zapłacił za te zakupy - przy okazji narażając się na irytację w postaci przedłużającego się poszukiwania portfela. Jak na złość wpadł na dno plecaka, więc postawienie go na podłoże i zostanie chwilowym archeologiem nie zostało ciepło przyjęte. Fuyu jednak nie zarejestrował już tego, bardziej z zadowoleniem wychodząc z placówki.
W końcu widział w tym wszystkim pozytywny aspekt - nie zgubił pieniędzy.
- Cel - ławka? - spytał się, obracając się w stronę nowej, ale i zarazem nieznajomej koleżanki. - Dobrze, że mało komu chce się zatrzymywać - mruknął zaraz potem, szukając wzrokiem najbliższej.
- A dziękuję - odparł za to na temat doboru koloru. - Na szczęście zdolność do rozpoznawania barw nie wymaga umiejętności szycia - lekko zażartował. - Ale zostawiam to w twoich rękach.
Nie czuł obecnie potrzeby do przywiązywania uwagi do takich spraw, więc najprościej było mu powoli spychać decyzję na nieznajomą. Odwrócił wzrok, zastanawiając się zaraz potem, czy nie przesadzał ze swoim zachowaniem. Obecna sytuacja nie była tą, by mógł pozwolić sobie na większą swobodę.
- Nie ma mowy - odmówił jej momentalnie. Wolał nie mówić już na głos, że nie mógłby pozwolić dziewczynie na noszenie czegoś ciężkiego. Zwłaszcza czegoś, co zasadniczo należało do niego i powinien sam umieć udźwignąć, jak przystało na dużego chłopca. I miał wrażenie, że za długo zajęłoby mu pozbieranie się z takiego ciosu powiązanego z byciem słabszym fizycznie.
- Chodźmy jednak do kasy zanim... - zanim ktoś zacznie jęczeć im nad uszami, że mogą chcieć coś ukraść. - ... zanim zrobi się ciemno - dokończył na głos, wzdychając cicho. Rudowłosy uznał, że nie powinien nastawiać się pesymistycznie. Myśli tego typu nie opuszczały go nawet w momencie opłacania zakupów. Dlatego też z obojętnością obserwował, jak dziewczyna zajmowała kolejnymi klientami, nim pojawiła się ich kolej.
Spoko. Też mi się nie chce - skomentował w myślach, widząc jej znużenie skrywane za uśmiechem dedykowanym dla osób z zewnątrz. Bez słowa zapłacił za te zakupy - przy okazji narażając się na irytację w postaci przedłużającego się poszukiwania portfela. Jak na złość wpadł na dno plecaka, więc postawienie go na podłoże i zostanie chwilowym archeologiem nie zostało ciepło przyjęte. Fuyu jednak nie zarejestrował już tego, bardziej z zadowoleniem wychodząc z placówki.
W końcu widział w tym wszystkim pozytywny aspekt - nie zgubił pieniędzy.
- Cel - ławka? - spytał się, obracając się w stronę nowej, ale i zarazem nieznajomej koleżanki. - Dobrze, że mało komu chce się zatrzymywać - mruknął zaraz potem, szukając wzrokiem najbliższej.
L u c y
____________
Zaśmiała się krótko słysząc jego wypowiedź. Cóż, bez wątpienia miał rację. Czasem wychodziło to na dobre, zwłaszcza w przypadku dwóch osób, które mogły się dopełniać. W końcu gdyby ktoś kto szyje nie potrafił dobierać do siebie kolorów, skończyłoby się to raczej słabo. W przypadku czarnych plecków nie było jeszcze aż takiej tragedii - w końcu czerń pasowała absolutnie do wszystkiego. Ale innych? Pokręciła nieznacznie głową.
"Nie ma mowy."
Spodziewała się tej odpowiedzi. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że chłopcy mieli swoją dumę, zwłaszcza że z masą, z nich obcowała na co dzień. Chyba tylko Finnick nie miał problemu z rzuceniem komuś swoich rzeczy niezależnie od płci odbiorcy.
— Mhm — kolejny uśmiech na jej twarzy pojawił się błyskawicznie. Ruszyła spokojnie za nim, trzymając się jego boku. Nawet gdy choć na chwilę go wyprzedzała, zaraz zwalniała, by zrównać z nim krok.
W przeciwieństwie do niego nie zwracała większej uwagi na sprzedawczynie, zamiast tego zajmując się wszystkim co umieszczono obok kas. Przeglądała absolutnie wszystko od małych poszewek, poprzez naparstki, aż po kleje i inne tasiemki, nawet jeśli nie zamierzała niczego kupować. Była po prostu tym typem osoby, która musiała dotknąć każdego przedmiotu w zasięgu wzroku. A gdy udało jej się dopaść jakiś miękki koc... rany. Odciągnięcie jej w przeciągu pięciu minut graniczyło z cudem.
Przesunęła igłę na blat, gdy nadszedł moment zapłaty. Tak na wszelki wypadek. Zaraz po tym zgarniając obie rzeczy, by opuścić sklep.
— Pewnie, ławka wystarczy. Wszędzie tu jest dobre oświetlenie — pokiwała głową, zaraz dorywając jedną z nich. Nawlekła nić na igłę, zaraz odrywając ją zębami i zawinęła dwa supełki. Wyciągnęła dłonie do chłopaka, by przejąć od niego plecak, od razu zabierając się do pracy.
— Nie lubisz wieczorów czy po prostu obawiasz się nieciekawego towarzystwa z zaułków? — zagadała, wyraźnie odwołując się do jego wcześniejszych słów. Miała na tyle dobrą podzielność uwagi, by rozmawianie podczas szycia nie sprawiało jej najmniejszych problemów.
Oddał jej grzecznie plecak, gdy znaleźli się na ławeczce. Zaraz potem przekrzywił lekko głowę, przetwarzając jej słowa. Powoli sięgnął myślami ku scenie w sklepie. Aa... - powiedzenie prawdy odnośnie tych słów nie było czymś, do czego chciał się odnosić. Podświadomie miał wrażenie, że - po raz, zdecydowanie nie wypadało, a po dwa - było już za późno na wyjaśnianie. Nie sprawiło to jednak, że powstrzymało go to od całkowitej odpowiedzi. Dlatego też postanowił odsłonić delikatnie kurtynę swojej prywatności, zaczepiając kwestię o dosłowne zapytanie.
- Tylko się ze mnie nie śmiej - wymamrotał, stukając palcem wskazującym o policzek. Był wyraźnie speszony po pytaniu Lucy. - Obojga. Głównie temu, że pora doby sprzyja wzrostowi nieprzyjemnych typów, których można napotkać się - podzielił się z nią swoją opinią na ów temat. - Dzień i większa ilość ludzi daje chociaż trochę złudnego bezpieczeństwa - swoje słowa podsumował głębokim westchnieniem. - Pewnie brzmi to głupio, patrząc na to, że wiele wydarzeń miało również miejsce w dziennej porze.
Odsunął dłoń od twarzy i rozłożył bezradnie ramiona. Rudowłosy nie odczuwał potrzeby ukrywania się z własną opinią. Tak samo udawanie jakiegoś twardziela, który nic się nie bał, było dla niego czymś nad wyraz. Dbanie o słowa, zachowanie i reakcje wolał zachować już na moment pracy.
- A jak z tobą? - odbił przysłonioną piłeczkę w jej stronę. - Nie obawiasz się tego, co skrywa noc?
Międzyczasie nachylił się w stronę plecaka, by oglądać postęp naprawy. Czerwone kosmyki włosów opadły mu na twarz, a nieco rozszerzone źrenice obserwowały czary będące dla niego obcym tematem. Z tego wszystkiego nie zwracał uwagi, czy swoim działaniem nie zasłaniał jej częściowo światła.
- W sumie tak myślę teraz... Może powinienem wyjąć zawartość NIM zaczęłaś szyć? - podzielił się z nią swoim przemyśleniem.
- Tylko się ze mnie nie śmiej - wymamrotał, stukając palcem wskazującym o policzek. Był wyraźnie speszony po pytaniu Lucy. - Obojga. Głównie temu, że pora doby sprzyja wzrostowi nieprzyjemnych typów, których można napotkać się - podzielił się z nią swoją opinią na ów temat. - Dzień i większa ilość ludzi daje chociaż trochę złudnego bezpieczeństwa - swoje słowa podsumował głębokim westchnieniem. - Pewnie brzmi to głupio, patrząc na to, że wiele wydarzeń miało również miejsce w dziennej porze.
Odsunął dłoń od twarzy i rozłożył bezradnie ramiona. Rudowłosy nie odczuwał potrzeby ukrywania się z własną opinią. Tak samo udawanie jakiegoś twardziela, który nic się nie bał, było dla niego czymś nad wyraz. Dbanie o słowa, zachowanie i reakcje wolał zachować już na moment pracy.
- A jak z tobą? - odbił przysłonioną piłeczkę w jej stronę. - Nie obawiasz się tego, co skrywa noc?
Międzyczasie nachylił się w stronę plecaka, by oglądać postęp naprawy. Czerwone kosmyki włosów opadły mu na twarz, a nieco rozszerzone źrenice obserwowały czary będące dla niego obcym tematem. Z tego wszystkiego nie zwracał uwagi, czy swoim działaniem nie zasłaniał jej częściowo światła.
- W sumie tak myślę teraz... Może powinienem wyjąć zawartość NIM zaczęłaś szyć? - podzielił się z nią swoim przemyśleniem.
L u c y
____________
Nie miała w zwyczaju wyśmiewać innych. Śmiać się z nimi? Jasne. Czasem zdarzało jej się parsknąć śmiechem, gdy ktoś potknął się o własne nogi, ale nie było w tym przesadnego chamstwa. Dokuczanie ludziom jakoś nie leżało w zakresie jej dziennych zainteresowań. Zdecydowanie wolała bawić się z nimi w pozytywnej atmosferze, nie przeciwnie.
Pokiwała głową na jego wyjaśnienie. Dość oklepane, ale to nie odbierało mu rozsądku. Sporo osób wychodziło z przekonania, że obecnie należało trzymać się w grupach i ograniczać do światła dziennego. Niektórzy wierzyli w to tak mocno, że formowali te swoje samozwańcze gangi. Nadal nie była zbyt zadowolona z tego, że Isaac dołączył do tej bandy pozbawionych honoru i wychowania neandertalczyków, ale wiedziała że nie ma w jego kwestiach nic do gadania. Mało kto był w stanie jakkolwiek wpłynąć na jego decyzje, gdy już je podjął.
— Niezbyt. To że wypadki dzieją się także za dnia, nie znaczy że celowo trzeba pakować się nocą w lwią paszczę. Podobny rozsądek pozwala zminimalizować już i tak wysokie ryzyko — powiedziała łagodnym tonem, cały czas przeplatając nić przez materiał. Skupiła się na tym do tego stopnia, że przez chwilę nie odpowiadała na zadane jej pytanie.
— Nieszczególnie. Mam bardzo groźnego psa, który zawsze pojawia się, gdy wpadam w kłopoty — rzuciła unosząc kącik ust w nieco złośliwym uśmiechu.
Sama jesteś psem, jebnięta czarownico.
Nie denerwuj się, to był komplement.
Twój następny komplement rozjebie ci wszystkie pierdolone świeczki, na które przepierdalasz nasze pieniądze.
Nawet się nie waż ich dotykać.
— Tak czy inaczej unikam zaułków i głupich sytuacji. Co nie zmienia faktu, że lubię czasem wyjść z domu i skoczyć do jakiegoś klubu, by poczuć choć namiastkę normalności. Mam wrażenie, że po tych kilku latach mój mózg zdążył się już przestawić na tutejszy styl życia — wzruszyła nieznacznie ramionami, zatrzymując na chwilę dłonie, gdy usłyszała jego słowa.
— Niekoniecznie, to i tak tylko pomoc doraźna, by nie rozsypało ci się w trakcie powrotu do domu. Później polecam udać się do jakiejś krawcowej, zszyje ci to porządnie za kilka dolarów. Ja jestem tylko fanką samoukiem — puściła mu oko, sprawnie zszywając resztę. Urwała nitkę zębami i zasupłała końcówkę
— Skończone. Chyba, że potrzebujesz czegoś jeszcze?
Wyjaśnienie przeszło bez problemów przez co czerwonowłosy nie czuł zobowiązania do głębszego tłumaczenia się. Z tego wszystkiego bardziej uczepił się jej słów, wsłuchując się w przedstawione przez nią podejście.
- Hm... - Chyba coś wspominała wcześniej, że mieszka z facetami... Czy coś w tym stylu. - Wygodne. Świadomość bezpieczeństwa w tych czasach jest niespotykana - w tym momencie zachciało mu się śmiać z samego siebie. Prawienie o bezpieczeństwie było ostatnim, czym powinien się podejmować, patrząc na swoją przeszłość. - Chociaż ciekawi mnie, jak to działa... - skierował swoje spojrzenie na pomalowane paznokcie. Dla niego jej słowa były zwykłą przenośnią, ale pewna część wyobraźni dopowiadała sobie wizje odnośnie tego, że ktoś pojawiał się w ułamku sekundy, by stać się niczym książę ratujący swoją wybrankę.
Aż zachichotał w myślach.
- Imprezy? A są gdzieś ostatnio dobre? - brak czasu skutecznie uniemożliwiał mu na interesowanie się bardziej tym, co działo się w mieście pod względem rozrywki. I zarazem jak wiele z nich kończyło ofiarą działań ugrupowań, które chciały przejąć kontrolę nad miastem.
- Nie - zaprzeczył, biorąc naprawiony plecak od niej. Przejechał ostrożnie palcami po zaszytym miejscu. - Dzięki. Jesteś najlepsza.
Naprawdę był wdzięczny za to. Nie dość, że mu pomogła, to jeszcze dotrzymała słowa. Z własnej woli.
- Jeśli się kiedyś spotkamy, to stawiam kawę. Obiecuję! - z tymi słowami nałożył torbę na plecy i wstał na obie nogi, rozkładając zarazem ramiona w bok dla utrzymania równowagi. - Na razie muszę uciekać. Miłego dnia! - krótko pożegnał się z poznaną osóbką, udając się już w stronę wyjścia z budynku.
Czy... ja ją właściwie zapytałem o imię?
z/t x2
- Hm... - Chyba coś wspominała wcześniej, że mieszka z facetami... Czy coś w tym stylu. - Wygodne. Świadomość bezpieczeństwa w tych czasach jest niespotykana - w tym momencie zachciało mu się śmiać z samego siebie. Prawienie o bezpieczeństwie było ostatnim, czym powinien się podejmować, patrząc na swoją przeszłość. - Chociaż ciekawi mnie, jak to działa... - skierował swoje spojrzenie na pomalowane paznokcie. Dla niego jej słowa były zwykłą przenośnią, ale pewna część wyobraźni dopowiadała sobie wizje odnośnie tego, że ktoś pojawiał się w ułamku sekundy, by stać się niczym książę ratujący swoją wybrankę.
Aż zachichotał w myślach.
- Imprezy? A są gdzieś ostatnio dobre? - brak czasu skutecznie uniemożliwiał mu na interesowanie się bardziej tym, co działo się w mieście pod względem rozrywki. I zarazem jak wiele z nich kończyło ofiarą działań ugrupowań, które chciały przejąć kontrolę nad miastem.
- Nie - zaprzeczył, biorąc naprawiony plecak od niej. Przejechał ostrożnie palcami po zaszytym miejscu. - Dzięki. Jesteś najlepsza.
Naprawdę był wdzięczny za to. Nie dość, że mu pomogła, to jeszcze dotrzymała słowa. Z własnej woli.
- Jeśli się kiedyś spotkamy, to stawiam kawę. Obiecuję! - z tymi słowami nałożył torbę na plecy i wstał na obie nogi, rozkładając zarazem ramiona w bok dla utrzymania równowagi. - Na razie muszę uciekać. Miłego dnia! - krótko pożegnał się z poznaną osóbką, udając się już w stronę wyjścia z budynku.
Czy... ja ją właściwie zapytałem o imię?
z/t x2
W sumie od czego by zacząć?
Dzień jak odzień, tylko że nie bardzo było co robić aby to miało jakieś większe znaczenie.
Ravn nie miał żadnego zadania do wykonania, rodzinka była zajęta swoimi sprawami i jak to często bywało kompletnie olała swojego potomka. A ten skożystał z okazji braku nadzoru i począł pałętać się po mieście. Nie żeby to było najbezpieczniejsze zajęcie w tej okolicy, raczej w pewnym sensie można by uznać za proszenie się o kłopoty. Jednak chłopak dosyć drobnej postury w niebezpiecznej sytuacji jakoś czmychał zanim dostał rekoszetem od jakiś narwańców. Kroki skierował w stronę galerii, bo w sumie było co pooglądać, nawet jeśli wcale nie miał ochoty nic kupować. No może poza jedną rzeczą- jedzeniem. Aby było przyjemniej spacerować dorwał lody, mieli nawet arbuzowe. Sprzedawca w sklepie popatrzył dosyć sceptycznie na zakup, ale nie skomentował wyboru smakołyku, choć pora roku raczej mało kogo zachęcała do zimnych przekąsek.
Po zaopatrzeniu się w jedzenie zaczął krążyć po budynku bez większego celu. W sumie jeśli jakiś cel miał tutaj osiagnąć to obstawiał, że ten sam się znajdzie. Prędzej czy później zawsze coś się musiało podziać.
Dzień jak odzień, tylko że nie bardzo było co robić aby to miało jakieś większe znaczenie.
Ravn nie miał żadnego zadania do wykonania, rodzinka była zajęta swoimi sprawami i jak to często bywało kompletnie olała swojego potomka. A ten skożystał z okazji braku nadzoru i począł pałętać się po mieście. Nie żeby to było najbezpieczniejsze zajęcie w tej okolicy, raczej w pewnym sensie można by uznać za proszenie się o kłopoty. Jednak chłopak dosyć drobnej postury w niebezpiecznej sytuacji jakoś czmychał zanim dostał rekoszetem od jakiś narwańców. Kroki skierował w stronę galerii, bo w sumie było co pooglądać, nawet jeśli wcale nie miał ochoty nic kupować. No może poza jedną rzeczą- jedzeniem. Aby było przyjemniej spacerować dorwał lody, mieli nawet arbuzowe. Sprzedawca w sklepie popatrzył dosyć sceptycznie na zakup, ale nie skomentował wyboru smakołyku, choć pora roku raczej mało kogo zachęcała do zimnych przekąsek.
Po zaopatrzeniu się w jedzenie zaczął krążyć po budynku bez większego celu. W sumie jeśli jakiś cel miał tutaj osiagnąć to obstawiał, że ten sam się znajdzie. Prędzej czy później zawsze coś się musiało podziać.
Wolne!
Uwielbiał nie mieć żadnych planów. Dlatego rzadko kiedy w ogóle jakieś robił. Czy nie było dużo zabawniejsze wyjście po prostu na miasto, szlajanie się w prawo i lewo, czekając co takiego dziś ci się przydarzy? Choćby miał paść ofiarą potencjalnego rabunku. I tak fajnie!
Niestety jego plany zostały brutalnie popsute przez matkę.
— (...) to kup jak będziesz wracał do domu.
— No mamooo, nie będę targał zakupów chodząc po mieście!
— Dlatego kupisz je jak będziesz wracał.
— No ale nie wiem kiedy będę wracał...
— Jonathan.
O nie. Stanowczy ton jego matki zawsze uderzał w zupełnie inny sposób. Aż się wyprostował, zupełnie jakby miała zaraz wyskoczyć zza rogu z jakimś wałkiem do ciasta czy czymkolwiek innym.
— No dobra, dobra. Kupię.
Rozłączył się po krótkim zakończeniu rozmowy i westchnął cicho jak zbity szczeniak. Nie żeby jego smutek trwał długo. Poderwał się do góry widząc błękitne włosy, nawet jeśli nie do końca znał ich właściciela. Czy to mu przeszkadzało w ruszeniu w jego kierunku? Zdecydowanie nie.
— Heeej! Hej, cześć, ale masz super włosy! Sam je robiłeś czy u fryzjera? — strefa osobista? Nieśmiałość? Nie znał.
Uwielbiał nie mieć żadnych planów. Dlatego rzadko kiedy w ogóle jakieś robił. Czy nie było dużo zabawniejsze wyjście po prostu na miasto, szlajanie się w prawo i lewo, czekając co takiego dziś ci się przydarzy? Choćby miał paść ofiarą potencjalnego rabunku. I tak fajnie!
Niestety jego plany zostały brutalnie popsute przez matkę.
— (...) to kup jak będziesz wracał do domu.
— No mamooo, nie będę targał zakupów chodząc po mieście!
— Dlatego kupisz je jak będziesz wracał.
— No ale nie wiem kiedy będę wracał...
— Jonathan.
O nie. Stanowczy ton jego matki zawsze uderzał w zupełnie inny sposób. Aż się wyprostował, zupełnie jakby miała zaraz wyskoczyć zza rogu z jakimś wałkiem do ciasta czy czymkolwiek innym.
— No dobra, dobra. Kupię.
Rozłączył się po krótkim zakończeniu rozmowy i westchnął cicho jak zbity szczeniak. Nie żeby jego smutek trwał długo. Poderwał się do góry widząc błękitne włosy, nawet jeśli nie do końca znał ich właściciela. Czy to mu przeszkadzało w ruszeniu w jego kierunku? Zdecydowanie nie.
— Heeej! Hej, cześć, ale masz super włosy! Sam je robiłeś czy u fryzjera? — strefa osobista? Nieśmiałość? Nie znał.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach