▲▼
First topic message reminder :
TEREN
FOXES
FOXES
Centrum Handlowe
Teren broniony przez 5 bonusowych NPC.
Miejsce, w którym znajduje się wiele sklepów oraz punktów usługowych. Centrum posiada cztery piętra, a na jednym z nich głównie unosi się zapach jedzenia. Na najwyższym piętrze, znudzeni chodzeniem po sklepach ludzie mogą udać się na film do znanego kina. Przy całej reszcie są same sklepy z odzieżą, obuwiem, biżuterią, technologią, książkami, grami, zabawkami i wiele, wiele innych. Spotkać można te z bardziej markowymi rzeczami — jak i nieco mniej, dla tych których nie stać na większe wydatki. Wiecznie tutaj tłoczno, jednak największy ruch przypada oczywiście na weekendy. Każdego wejścia do centrum pilnuje dwóch ochroniarzy, a bramki alarmują przy każdej próbie wniesienia czegoś metalowego. Sklepy wyposażono w szyby kuloodporne, ale to wcale nie powstrzymuje zbuntowanych nastolatków od próby zdemolowania lokali przy pomocy kija baseballowego.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Foxes, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Foxes, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
Przyglądał mu się, nijak na niego nie naciskając. Chciał mu dać tyle czasu na zastanowienie się, ile potrzebował, w końcu nigdzie mu się nie spieszyło. Zwłaszcza że nie było to pytanie, które słyszało się na co dzień. No i zadał je w wyjątkowo przedziwny sposób. Gdy Shane zaczął mówić, mimowolnie wstrzymał oddech, kompletnie nie wiedząc czego się spodziewać. Jakby nie patrzeć, mimo ich rozwijającej się relacji, nigdy nie traktował niczego jako pewnik.
Odetchnął cicho, chowając połowicznie twarz za dłonią.
— Poważnie? — uciekł na chwilę wzrokiem, zaraz wracając jednak do niego spojrzeniem. Wcześniejszy spokój nawet jeśli nie zniknął całkowicie, bez wątpienia został przerwany pojawiającym się na jego twarzy zaczerwienieniem.
"A skoro jesteśmy na tym, to co zrobiłbyś, gdybyś zapytał, a ja się zgodził?"
Nie musiał się nawet zastanawiać. Jakby nie patrzeć, nawet jeśli działo się to po raz pierwszy, Jace przećwiczył chyba wszystkie możliwe scenariusze już wcześniej w swojej głowie.
— Ustalił warunki — odpowiedział miękko, samemu opierając się o kanapę, w podobnej pozycji co on. Nawet jeśli Everett potrafił zachowywać się jak dzieciak, to jak został wychowany — a raczej sam musiał wychowywać swoje rodzeństwo — sprawiło, że miał w sobie dużo więcej powagi niż przeciętne osoby w jego wieku, pakujące się w coś na ślepo pod wpływem samych emocji.
— Każdy ma jakieś oczekiwania, dość mocne poglądy na różne rzeczy, plany na przyszłość i tego typu sprawy. Ludzie wchodzą w związki, wcześniej o nich nie rozmawiając, a następnie rozstają się, widząc, że dzielące ich różnice są zbyt wielkie, by być w stanie to naprawić. Bo jasne można iść na kompromis, ale nie we wszystkim. I nie ma w tym nic złego, w końcu powinniśmy żyć tak, by to nam było dobrze, ale... jeśli można uniknąć, choć większości takich rzeczy czy nie lepiej powiedzieć o tym od razu? — uśmiechnął się nieznacznie, podpierając twarz dłonią. Fakt jak bardzo spoważniał w przeciągu ostatnich minut, tylko potwierdzał, że nie podchodził do tego we frywolny sposób. Zawahał się przez chwilę skacząc wzrokiem między klatką piersiową Shane'a, a jego oczami, wyraźnie zbierając myśli.
— Ja... na przykład nie chcę mieć dzieci. Wiem, że to dużo osób zbywa to śmiechem, twierdząc, że to zbyt poważny temat jak na świeży związek, ale... osobiście tak nie uważam. I jasne, dużo rzeczy może się zmienić. Ale wychowywałem moje rodzeństwo. Całe życie. I... wolałbym resztę swojego życia skupić na sobie i drugiej osobie. Mam już bandę dzieciaków, którą i tak będę, tak czy inaczej, zajmował się do końca życia — zatrzymał już na stałe wzrok na twarzy ciemnowłosego, rzucając mu przepraszające spojrzenie. W końcu zdawał sobie sprawę z tego, że ludzie nie byli przyzwyczajeni do podobnych tematów.
— Poza tym nienawidzę tajemnic i kłamstw. Toleruję je u znajomych, ale nie wyobrażam sobie być z kimś, kto traktuje mnie w podobny sposób. Nie chodzi o to, że lubię kontrolować drugą osobę i spodziewam się jakichś raportów z tego co robi,. Nie zamierzam nikogo przepytywać z tego, co robił podczas wyjścia i w jakich godzinach. Chodzi po prostu o to, by... ze sobą rozmawiać, po prostu. Jeśli nie jesteś w stanie w pełni zaufać komuś, z kim jesteś, to najwyraźniej coś jest nie w porządku. Dlatego tak bardzo przeżywałem, że okłamałem cię w kwestii studiów. Bo może i nie byliśmy ze sobą, ale już wtedy mi się podobałeś. Nawet jeśli zdałem sobie z tego sprawę dość późno — wymamrotał, wzdychając ciężko i kładąc głowę na kanapie. Nadal tego żałował, mimo że Shane wcale nie robił mu o to większych wyrzutów.
Jednak pytanie nie padło oficjalnie. Zostawały spekulacje, w które wciągnął się Kassir, postanawiając pójść za ciosem i przejść do wyjaśniania rzeczy, które kiedyś musiały zostać wypowiedziane na głos.
Chociaż początkowe zaskoczyły go.
... ale dwóch facetów i tak nie może mieć dziecka... - jego mózg nieco zwątpił w tym momencie. Jakie dzieci? Po co? Nie potrafił znaleźć w tym sensu.
- ... Jace. Jestem facetem. Gdybym chciał mieć dzieci, ożeniłbym się już dawno i posiadał kilkoro już - ostrożnie nawiązał do tego tematu, po czym prychnął ze śmiechem. - Wybacz. Po prostu... Nie wyobrażam sobie posiadanie dziecka z drugim facetem - bycie z osobą z tej samej płci brzmiało niczym bajka, ale jednak zaczęła ona ukazywać swoją realizację. - Nie miałbym głowy do zajmowania się maluchami. I zdecydowanie wolałbym mieć zwierzątko domowe, jak jesteśmy na tym etapie - Ralph skradł jego nieco zamknięte serce, nawet jeśli nie zamierzał przyznawać się aż tak głośno. Tylko, że zarazem wiedział, że przy sobie nie mógłby mieć zwierzaka na stałe, nie mając na tyle czasu, by się nim dobrze zajmować.
Musiał jednak przyznać, że rozmowa przeszła na poważne tory. Nie spodziewał się, że blondyn ze stanu zakochanego przejdzie pod całkowite ukazywanie warunków, biorąc o wiele bardziej poważnie sprawę niż mógłby zakładać.
To tylko pokazuje, że jeszcze wiele przed nami.
- Jednakże nie mogę ci obiecać, że nie będę mieć przed tobą tajemnic, Jace. Wiele o sobie jeszcze nie wiemy, a wiele dopiero zdołamy się nauczyć wraz z bliższym zapoznaniem się. Czasem nieświadomie, czasem nie będę myśleć o danej rzeczy, albo to coś, co może obecnie napawać mnie na tyle niepewnością, że wolałbym zaszyć się w miejscu, gdzie światło nie dochodzi - wypuścił powietrze z płuc. - Jeśli chcesz jednak mnie poznawać i współdzielić ze mną rzeczy, które zachowuję dla siebie, musiałbyś być przygotowany na to psychicznie. A jesteś? - spytał się krótko, po czym skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej. Miał nieco inne podejście takich spraw, wiedząc, że każdy miał swoje sekrety, których wyznanie stanowiło spory problem. Cienie wyborów i przeszłości czaiły się za każdym, kogo życie stało się o wiele bardziej skomplikowane niż powinno być.
- Zaufanie to jedna kwestia, ale jeśli byśmy zaczęli chodzić ze sobą, musiałbyś zaakceptować jedno - nie mógłbym ci powiedzieć o czymś, co dotyczy drugiej osoby. Moje tajemnice mogę ujawnić, gdy dotyczą tylko mojej osoby, ale gdy są powiązane z kimś innym, to... proszę o nienaleganie - brak zaufania? Bardziej zachowanie go względem innych osób. Stając się powiernikiem czyjejś tajemnicy, głośno lub niewerbalnie stawał się zobowiązany do zatrzymania jej dla siebie.
- Lubię Cię, Jace. Ale łamanie zaufania innych osób zarazem nie jest czymś, co wyznaję - przyznał, nachylając się nieco bardziej w jego kierunku. Położył dłoń na jego nodze. - No i pamiętaj. To ty planujesz umawianie się z facetem o parę lat starszym od siebie - po raz pierwszy chyba nawiązał do różnicy w ich wieku, chociaż bardziej sprawiał rozbawionego niż zaniepokojonego. - A to niesie za sobą parę niespodzianek.
Chociaż początkowe zaskoczyły go.
... ale dwóch facetów i tak nie może mieć dziecka... - jego mózg nieco zwątpił w tym momencie. Jakie dzieci? Po co? Nie potrafił znaleźć w tym sensu.
- ... Jace. Jestem facetem. Gdybym chciał mieć dzieci, ożeniłbym się już dawno i posiadał kilkoro już - ostrożnie nawiązał do tego tematu, po czym prychnął ze śmiechem. - Wybacz. Po prostu... Nie wyobrażam sobie posiadanie dziecka z drugim facetem - bycie z osobą z tej samej płci brzmiało niczym bajka, ale jednak zaczęła ona ukazywać swoją realizację. - Nie miałbym głowy do zajmowania się maluchami. I zdecydowanie wolałbym mieć zwierzątko domowe, jak jesteśmy na tym etapie - Ralph skradł jego nieco zamknięte serce, nawet jeśli nie zamierzał przyznawać się aż tak głośno. Tylko, że zarazem wiedział, że przy sobie nie mógłby mieć zwierzaka na stałe, nie mając na tyle czasu, by się nim dobrze zajmować.
Musiał jednak przyznać, że rozmowa przeszła na poważne tory. Nie spodziewał się, że blondyn ze stanu zakochanego przejdzie pod całkowite ukazywanie warunków, biorąc o wiele bardziej poważnie sprawę niż mógłby zakładać.
To tylko pokazuje, że jeszcze wiele przed nami.
- Jednakże nie mogę ci obiecać, że nie będę mieć przed tobą tajemnic, Jace. Wiele o sobie jeszcze nie wiemy, a wiele dopiero zdołamy się nauczyć wraz z bliższym zapoznaniem się. Czasem nieświadomie, czasem nie będę myśleć o danej rzeczy, albo to coś, co może obecnie napawać mnie na tyle niepewnością, że wolałbym zaszyć się w miejscu, gdzie światło nie dochodzi - wypuścił powietrze z płuc. - Jeśli chcesz jednak mnie poznawać i współdzielić ze mną rzeczy, które zachowuję dla siebie, musiałbyś być przygotowany na to psychicznie. A jesteś? - spytał się krótko, po czym skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej. Miał nieco inne podejście takich spraw, wiedząc, że każdy miał swoje sekrety, których wyznanie stanowiło spory problem. Cienie wyborów i przeszłości czaiły się za każdym, kogo życie stało się o wiele bardziej skomplikowane niż powinno być.
- Zaufanie to jedna kwestia, ale jeśli byśmy zaczęli chodzić ze sobą, musiałbyś zaakceptować jedno - nie mógłbym ci powiedzieć o czymś, co dotyczy drugiej osoby. Moje tajemnice mogę ujawnić, gdy dotyczą tylko mojej osoby, ale gdy są powiązane z kimś innym, to... proszę o nienaleganie - brak zaufania? Bardziej zachowanie go względem innych osób. Stając się powiernikiem czyjejś tajemnicy, głośno lub niewerbalnie stawał się zobowiązany do zatrzymania jej dla siebie.
- Lubię Cię, Jace. Ale łamanie zaufania innych osób zarazem nie jest czymś, co wyznaję - przyznał, nachylając się nieco bardziej w jego kierunku. Położył dłoń na jego nodze. - No i pamiętaj. To ty planujesz umawianie się z facetem o parę lat starszym od siebie - po raz pierwszy chyba nawiązał do różnicy w ich wieku, chociaż bardziej sprawiał rozbawionego niż zaniepokojonego. - A to niesie za sobą parę niespodzianek.
Zaśmiał się cicho na słowa o kilku dzieciakach, mimowolnie się uśmiechając.
— Słuchaj, nie każdy jest jak moi rodzice, że rodzi szóstkę dzieci od najmłodszych lat. Niektórzy decydują się na adopcję po trzydziestce i w ogóle — chociaż zapewne i jemu ciężko było stwierdzić czy na pewnym etapie życia faktycznie mu się to nie odwidzi. W końcu miał dopiero dziewiętnaście lat, nawet jeśli pewne rzeczy wolał zaznaczyć, wiele mogło się jeszcze zmienić.
— Też zawsze marzyłem o zwierzęciu, chociaż mimo wszystko wiąże się to z wieloma obowiązkami — których na ten moment pewnie nie mógłby spełnić. Jakby nie patrzeć miał tyle różnych prac, że ciężko było mu znaleźć regularne wolne. A branie zwierzaka po to, by siedział w pustym mieszkaniu, nie było zbyt dobrym pomysłem.
"A jesteś?"
Uśmiechnął się nieznacznie, choć jego uśmiech zdecydowanie nie obejmował w tym momencie oczu. Jakby nie patrzeć, mimo wszystko tego tęczówki dość otwarcie przekazywały teraz przygnębienie, które go ogarnęło.
— Nie. Tak jak zdaję sobie sprawę z tego, że są rzeczy, o których można nie myśleć, tak te, które ukrywa się celowo... — westchnął ciężko, podnosząc się nieznacznie do góry. Shane miał swoje oczekiwania, Jace miał swoje. I właśnie dlatego poruszał to od samego początku. Gdyby z nim był i dowiedział się, że przez miesiące bycia razem celowo coś przed nim ukrywał, prawdopodobnie z miejsca by z nim zerwał.
Skierował wzrok na jego rękę na swojej nodze. Wziął jego dłoń we własną, odgarniając drugą jego włosy, nachylając się, by krótko go pocałować.
— Młodsi z kolei jak widać, są bardzo kłopotliwi. Ale właśnie takie rozmowy pomagają ustalić, że to nie jest dobry pomysł, żebyśmy byli ze sobą na tym etapie. Nie jesteśmy w stanie spełnić swoich fundamentalnych warunków, a wymaganie od drugiego, by nagle porzucił to, na czym mu zależy, jest niesprawiedliwe. Może z czasem wszystko rozwiąże się na tyle, by mimo wszystko odpowiednio z tego wyjść i poczuć się wystarczająco pewnie. W tym momencie nie byłbym ci w stanie zaufać i niczego od ciebie nie wymagać, przepraszam. Nawet jeśli jestem przekonany, że jesteś pierwszą osobą, w której faktycznie się zakochałem — westchnął cicho, zabierając dłoń z jego twarzy i wracając na swoje miejsce. Dopóki się umawiali, nie miał praw do tego, by dyktować mu, jak ma się zachowywać. I choć nie zamierzał tego robić drugiej osobie nawet gdyby z nią był, nie zmieniało to faktu, że w związku zawsze miało się dużo większe prawo głosu.
— Tak czy inaczej, nie ma szans, żebym zakochał się w kimś innym, więc mogę poczekać, aż mi zaufasz. A jeśli przez to, że nie będziemy razem, znudzisz się mną w międzyczasie to i tak nic z tym nie zrobię — powiedział, przenosząc w milczeniu wzrok na telewizor.
- Eee... - Faktycznie, istnieje adopcja. Zapominam o tym. Ale... - Eeeh. Szczerze, to bardziej bliżej było mi do zostania czarodziejem przy trzydziestce niż ojcem - przyznał cicho. - Głupi żart z tym. Ale wątpię, bym kiedykolwiek zmienił swoje zdanie - nie byłby idealnym opiekunem. Co innego zajmowanie się kimś o parę lat młodszym, a co innego, gdy miał do czynienia z istotą, która dopiero poznawała ten świat. Inny typ odpowiedzialności i inna sytuacja.
- Czyli w tym jesteśmy podobni - zdecydowanie zwierzaki nie miałyby z nimi łatwo.
Chociaż można powiedzieć teraz o tym samym o tej dwójce. Gorzkie słowa, które wywołały ukłucia w piersi, pocałunek noszący za sobą słodkawy posmak i drżenie, aż w końcu ponure podsumowanie, które toczyło się do jego głowy niczym trucizna.
- Nie mam szans, co? - westchnął ze zrezygnowaniem, przejeżdżając palcami po włosach. Przesunął wzrokiem na bok, spoglądając na moment na pad. Ochota na gry jednak przeszła mu obecnie, a uścisk w klatce piersiowej nie pozwalał o zapomnieniu o sobie. - Zaufanie to jedna sprawa, przygotowanie do prawdy jest drugą. A sama trzecia jest to, że nie o wszystkim mógłbym mówić, nawet gdybym chciał - schował w dłoniach twarz, wzdychając cicho.
- Na co chcesz poczekać? Na zaufanie? Jak chcesz je zdobyć, gdy nie chcesz nawet ze mną chodzić? - nie miał sił wewnętrznych, by spojrzeć na niego. - W jaki sposób chcesz rozbudować relację? Chcesz tkwić w tym stadium, gdzie sam wiesz, że przyjaźń to za mało? Chciałeś wzbudzić we mnie emocje i teraz próbujesz mnie z nimi zostawić? - nie przybierał smutnej miny. Nie płakał. Jego wyraz twarzy był zarazem neutralny, ale czuł jedynie ciężki uścisk na klatce piersiowej. - To samo z siebie nie przyjdzie. Jeśli zdecydujesz się na swoje rozwiązanie, wątpię, by z dnia na dzień nagle zmieniłbym zdanie.
Krzywy uśmiech w końcu zagościł na jego twarzy. Czuł, że po raz pierwszy dzisiaj zaczynał się gubić, a jego głos rozsądku był zdecydowanie zbyt daleko, by wspomóc go swoją radą - i ostrymi słowami, które doceniał - i podsunąć pomysł, jak rozwiązać to. Co się ze mną dzieje dzisiaj. Najpierw nieregularne bicie serca i mrowienia. Teraz mętlik w głowie, aż po uczucie niewyobrażalnego ciężaru w klatce piersiowej.
Albo mam zawał, albo właśnie doświadczam podręcznikowego załamania.
- Eh, wybacz. Nie wiem, co się ze mną dzieje w ostatnim czasie - i to tylko przy nim. - Może temu, że czekałem tyle na tę randkę, by w końcu usłyszeć od ciebie to jedno pytanie - tymi słowami uświadomił sobie, że zależało mu. Na mile spędzonym czasie, na wspomnieniach wartych uwagi, aż w końcu na coś, co może okazać się istotne w jego życiu. Przygotować się, czuć się wyjątkowo i wciągnąć w to drugą osobę.
Tylko, czy to ma jakikolwiek sens teraz?
- Daj mi po prostu chwilę na pozbieranie myśli. Nie jestem najlepszą osobą do tego typu spraw, ale to już zauważyłeś pewnie - zmęczenie powoli ogarniało jego ciało. - Serce mi zbyt mocno wali. Może to już starość.
- Czyli w tym jesteśmy podobni - zdecydowanie zwierzaki nie miałyby z nimi łatwo.
Chociaż można powiedzieć teraz o tym samym o tej dwójce. Gorzkie słowa, które wywołały ukłucia w piersi, pocałunek noszący za sobą słodkawy posmak i drżenie, aż w końcu ponure podsumowanie, które toczyło się do jego głowy niczym trucizna.
- Nie mam szans, co? - westchnął ze zrezygnowaniem, przejeżdżając palcami po włosach. Przesunął wzrokiem na bok, spoglądając na moment na pad. Ochota na gry jednak przeszła mu obecnie, a uścisk w klatce piersiowej nie pozwalał o zapomnieniu o sobie. - Zaufanie to jedna sprawa, przygotowanie do prawdy jest drugą. A sama trzecia jest to, że nie o wszystkim mógłbym mówić, nawet gdybym chciał - schował w dłoniach twarz, wzdychając cicho.
- Na co chcesz poczekać? Na zaufanie? Jak chcesz je zdobyć, gdy nie chcesz nawet ze mną chodzić? - nie miał sił wewnętrznych, by spojrzeć na niego. - W jaki sposób chcesz rozbudować relację? Chcesz tkwić w tym stadium, gdzie sam wiesz, że przyjaźń to za mało? Chciałeś wzbudzić we mnie emocje i teraz próbujesz mnie z nimi zostawić? - nie przybierał smutnej miny. Nie płakał. Jego wyraz twarzy był zarazem neutralny, ale czuł jedynie ciężki uścisk na klatce piersiowej. - To samo z siebie nie przyjdzie. Jeśli zdecydujesz się na swoje rozwiązanie, wątpię, by z dnia na dzień nagle zmieniłbym zdanie.
Krzywy uśmiech w końcu zagościł na jego twarzy. Czuł, że po raz pierwszy dzisiaj zaczynał się gubić, a jego głos rozsądku był zdecydowanie zbyt daleko, by wspomóc go swoją radą - i ostrymi słowami, które doceniał - i podsunąć pomysł, jak rozwiązać to. Co się ze mną dzieje dzisiaj. Najpierw nieregularne bicie serca i mrowienia. Teraz mętlik w głowie, aż po uczucie niewyobrażalnego ciężaru w klatce piersiowej.
Albo mam zawał, albo właśnie doświadczam podręcznikowego załamania.
- Eh, wybacz. Nie wiem, co się ze mną dzieje w ostatnim czasie - i to tylko przy nim. - Może temu, że czekałem tyle na tę randkę, by w końcu usłyszeć od ciebie to jedno pytanie - tymi słowami uświadomił sobie, że zależało mu. Na mile spędzonym czasie, na wspomnieniach wartych uwagi, aż w końcu na coś, co może okazać się istotne w jego życiu. Przygotować się, czuć się wyjątkowo i wciągnąć w to drugą osobę.
Tylko, czy to ma jakikolwiek sens teraz?
- Daj mi po prostu chwilę na pozbieranie myśli. Nie jestem najlepszą osobą do tego typu spraw, ale to już zauważyłeś pewnie - zmęczenie powoli ogarniało jego ciało. - Serce mi zbyt mocno wali. Może to już starość.
Czarodziejem?
— Nie wiedziałem, że ten żart jeszcze krąży po internecie — zaśmiał się cicho, chociaż bez wątpienia fakt, że sam o nim słyszał, już negował jego słowa. W końcu jak inaczej miałby się o tym dowiedzieć? Mimo to, chociaż w tym jednym byli zgodni. Jace też wątpił, by kiedyś nagle miał zamiar zdecydować się na adopcję. Nie przekreślał tej opcji całkowicie, ale po prostu tego nie widział.
Był to jednak tylko jeden z poważnych tematów, który poruszył. Drugi z nich był zdecydowanie dużo cięższy, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak różne mieli poglądy. Nawet jeśli od początku chciał mu przerwać, powstrzymał się, pozwalając by Shane powiedział wszystko, co miał do powiedzenia. Nawet jeśli w każdej sekundzie sam miał wrażenie, jakby ktoś miażdżył mu klatkę piersiową, utrudniając oddychanie.
Tyle że doskonale wiedział, że nawet to nie było w stanie zmienić jego podejścia. Gdyby teraz się zgodził, skończyłby każdego dnia myśląc zdecydowanie zbyt dużo. Czy na pewno dobrze zrobił, czy powinien uginać się pod jego wolą, czy nie powinien jednak postawić na swoim. To właśnie tego typu nagromadzone myśli robiły koniec końców największą krzywdę. Nawet jeśli nie mógł wiedzieć, czy ciemnowłosy go nie odtrąci, nie zawahał się gdy wyciągnął ręce i ułożył dłonie na jego twarzy, by podnieść ją nieznacznie do góry.
— Shane. Spójrz na mnie, proszę — oczywiście, że było mu przykro. Czuł się paskudnie, z tym że doprowadzał osobę, którą kocha do takiego stanu. Mimo to jego wzrok miał w sobie jedynie smutek przemieszany z jedną dużo ważniejszą rzeczą. Zdecydowaniem. Nie był to jeden z momentów, gdy dawał się ponieść emocjom, bo wiedział, że to właśnie one wybuchłyby potem najmocniej, gdyby coś poszło nie tak.
— Przepraszam, może nie potrafię tego odpowiednio przekazać, ale nie chcę, żebyś myślał, że nie masz szans. Jesteś jedyną osobą, z którą chcę być. Ale musisz zrozumieć, że nie postrzegam związku jako testu, w którym będę się uczyć czy chcę z tobą być. Który może się skończyć tak, że nie spełnimy ważnych dla siebie oczekiwań i rozejdziemy się, nie potrafiąc znaleźć porozumienia. Rozumiem, że możesz nie chcieć mówić od razu o wszystkim. Że o wielu rzeczach nie będziesz pamiętał. Ale postaw się na moim miejscu. Wyobraź sobie, że bylibyśmy razem, a ja cały czas bym coś przed tobą ukrywał. Mówiłbym, że nie mogę o tym rozmawiać, że nie chcę tego robić. Teraz może się wydawać to błahe, że jasne, przecież każdy może nie chcieć o czymś rozmawiać. Ale każda taka odpowiedź by nas od siebie oddalała. Jak miałbyś ufać komuś, kto coś przed tobą ukrywa? Jak byś się czuł, gdybym chował przed tobą telefon, nie pozwalał ci czytać moich wiadomości, mówił, że gdzieś idę, ale nie mówił ci, co robię, bo pomagasz komuś innemu i nie możesz o tym mówić, bo to nie moja tajemnica. Naprawdę na samym końcu czułbyś się w czymś takim komfortowo? Bo to nigdy nie jest jedna sytuacja. Gdy zaczynasz z takim podejściem, będą się gromadzić kolejne rzeczy, jedna po drugiej. I pewność siebie, którą początkowo będziesz budował, wmawiając sobie, że to nie twoja sprawa, w końcu się zachwieje.
Opuścił ręce i przełożył jego pada w bok, biorąc go za dłonie. Nawet na chwilę nie odrywał od niego wzroku.
— Zaufania nie buduje się samym tym, że z kimś jesteś. Masz przyjaciół, prawda? Takich, którym wiesz, że możesz powiedzieć o wszystkim i nie wykorzystają tego przeciwko tobie. Właśnie dlatego chcę chodzić z tobą na różne wyjścia, spędzać z tobą czas. Czy to w twoim domu, czy w moim. Żebyś mógł mi zaufać. Sam mówisz, że z dnia na dzień nie zmienisz nagle zdania. Związek też tego magicznie nie zmieni. Ale wprowadzi oczekiwania. Ja... — zawahał się przez chwilę, pocierając policzek dłonią. Zamilkł na chwilę, gdy jego umysł zalała istna fala myśli, które próbował sobie poukładać w głowie, odpowiednio ubierając je w słowa.
— Shane, ja nie wchodzę w związek z założeniem, że może coś z tego wyjdzie. Że podobasz mi się, więc uwiążę cię przy sobie tym, że nazwę cię swoim chłopakiem. Z przeświadczeniem, że no związki się rozpadają, ale warto próbować i stopniowo to wszystko rozbudować. Jeśli chcę z tobą być, to znaczy, że chcę z tobą spędzić całe życie. Będę chciał z tobą zamieszkać, k... kiedyś się oświadczyć i w ogóle — nawet jeśli próbował nie chować się za swoją dłonią, mimo wszystko musiał włożyć niemało wysiłku w to, by opuścić ją na dół.
— Chcę z tobą być, kiedy ty też będziesz miał pełne przeświadczenie o tym, że jestem odpowiednią osobą. Której możesz zaufać w każdej sytuacji — budowanie takiej relacji zawsze zabierało czas. Widząc jego zachowanie, z początku starał się powstrzymywać, koniec końców przysunął się jednak do niego na kanapie i przyciągnął do siebie, obejmując go rękami.
— Przepraszam. Naprawdę. Chciałbym ci dać to czego chcesz, ale sam na pewno zdajesz sobie sprawę, że wtedy miałbym z tyłu głowy myśli, których nie powinienem mieć. Gdybym wymusił teraz na tobie zmianę zdania, też nie byłbyś w stanie szczerze się z tego cieszyć, prawda? Więc nie mów, że nie masz szans. Po prostu obaj potrzebujemy więcej czasu. Powiedziałem ci już wcześniej. Poczekam, aż mi zaufasz, tyle ile trzeba. A jeśli ty nie będziesz w stanie mi zaufać to... to tylko potwierdzi, że w którymś momencie obaj wzajemnie byśmy się zranili — przesuwał powoli dłonią po jego plecach, zupełnie jakby chciał go w jakikolwiek sposób wesprzeć. Zwłaszcza że do tego momentu nie sądził, że zobaczy Shane'a w takim stanie. W końcu wcześniej reagował na jego gesty jedynie połowicznie. Gdyby tylko wszystko było takie proste, jak chciałby, by było.
Niemiałby. I był tego niemalże pewny. Tak właśnie odczuwał pełne zaufanie drugiej osoby, bez przejmowania się, czy może sprawdzić telefon albo dowiedzieć się, co jego rozmówca robi. Naiwność, ale zarazem to byłaby dla niego wiara, że nic nie jest czynione przeciwko niemu. Czy narażał się przez to na nieprzyjemności albo nawet i zdradę? Zdecydowanie tak. Ale inaczej wyszedłby na hipokrytę, gdyby zmienił swoje podejście, zmuszając drugą połówkę do ujawnienia się, gdy sam nie zamierzał tego robić. Ale widząc jego zdecydowanie już wiedział, że mówiąc "nie mam szans", miał całkowitą rację.
I rozmowa tego dzisiaj nie zmieni.
Dowiedzenie się za to nowszych rzeczy i samych oczekiwań Jonathana wobec niego było za to nowością. Gdy on sam nie myślał tak do przodu, to właśnie jego towarzysz sięgał swoimi myślami na daleką przyszłość. Na tyle, że nie spodziewałby się po nim pragnienia oświadczyn. Ślub. Dalsze życie. Czy temu właśnie poruszył kwestię o dzieciach? Wyobrażenie życia razem do starości było zbyt wielkie dla jego umysłu.
Ale zarazem brzmiało dość... niesamowicie.
- Mieszkanie razem nie wymaga do bycia parą - skomentował jego słowa z cichym, ale zarazem pustym śmiechem. - Pamiętasz nasze zdanie na ten temat? To zawsze jest dobry początek do budowania drugiego warunku - chociaż nie wydawało mu się, że po tym wszystkim Jonathan byłby chętny do podjęcia takiego kroku. Zamieszkanie jako współlokatorzy miało swoje plusy, ale mogło ukazać minusy. Tylko, że te właśnie negatywne aspekty mogły okazać się dla nich kluczowe, sprawiając, że przynajmniej mieliby pewność co do tego, czy pasują do siebie, czy też nie. - Brzmi bardziej pewniej niż spotykanie się raz na jakiś czas.
Tylko, że obecnie nie umiał pozbyć się myśli, że udałoby im się osiągnąć złoty środek. Tak jak Jonathan nie mógł przystać na jego pogląd, tak i on nie potrafił przestawić się na zdanie blondyna. Wiek, wychowanie, pogląd na świat - tak wiele potrafiło wpływać na opinię, powodując teraz tylko ten stan.
- I wtedy nie musiałbym martwić się o kontakt z policją na temat porwania - pozwolił sobie jeszcze nawiązać do żartu. - Odciążyłbym Kianę z obowiązków.
Czyli jednak przyjaźń. Na takim poziomie, gdzie otwierałby się na niego, ukazując sobą inną stronę niż każdemu. Czy coś podobnego, co dzielił ze Słowikiem? Tylko, dlaczego w przypadku Jonathana zwyczajnie czuł ukłucie strachu, że mógłby go odrzucić z tego wszystkiego? Sprawiał wrażenie na tyle niewinnego, że nie chciał tego burzyć.
Chociaż widząc po nim, jego życie też nie oszczędziło.
- Czuję się, jakbym dostał kosza od ciebie - i jeszcze go pocieszał z tego powodu. Nie odepchnął go, jednak schował twarz w jego piersi, nie chcąc patrzeć dalej na jego twarz. - Rozumiem twój punkt widzenia. Ale nie jestem robotem - i też czuł, nawet jeśli w większości nie okazywał tego po sobie.
Zbierz wdech i myśli. To, co czujesz, jest niepotrzebne teraz.
- Czyli zarazem to oznacza, że nie ufasz mi na tyle? - by pozwolić, aby sam Shane zaczął się otwierać na niego, bez całej tej otoczki beznadziejnych emocji, na swoich warunkach. Potrzebuję się uspokoić. Nie chciał, by widział go w takim stanie, ale nie przewidywałby, że tak ich randka zmieni swój tor, sprawiając, że ta rozmowa była niczym szpony raniące jego duszę. Ba. Nie spodziewałby się, że aż tak bardzo to odczuje, mimo iż Jonathan postawił sprawę jasno. Ale zrozumiał, że nie miał co liczyć na więcej. Musiał się wewnętrznie zdyscyplinować i odsunąć powstały ból, jak i stłamsić pewnego rodzaju życzenia - które zaczynał uważać za dziwne - by poddać się brutalnej rzeczywistości.
Więc nawet szczeniaczki potrafią ugryźć tak, że zaboli.
- Nie masz za co przepraszać - powiedział głucho. Za co miał? Za to, że Kassir ośmielił się mieć jakieś swoje ciche życzenie i zwyczajnie zderzył się z murem rzeczywistości? Nie było to pierwszy raz dla niego. I wiedział, że życie nie było na tyle łaskawe, by było to ostatni. - Teoryzowanie przynajmniej dało jakiś obraz sytuacji. Ale skoro oficjalnie nie padło pytanie... to nie powinno być problemu? - Zdław. Uspokój się. Zakop to. Nie psuj wam tego dnia, nawet jeśli czujesz się, jakbyś miał wielki głaz na piersi. Każdy ma swoje oczekiwania. Może w swojej jeszcze istniejącej dziecięcej naiwności uważał, że odwzajemnienie uczuć wystarczy? Może. Teraz musiał się postarać, by nie żałować tego, że otworzył się na to, sprawiając, że obrażenia były potęgowane.
Nie jesteś dzieciakiem, Shane. Jesteś wolną osobą. Nie ograniczaj samego siebie więzami, których nie umiesz samodzielnie rozwiązać.
- Ale pomyśl o pomieszkiwaniu razem, gdy planujesz się wyprowadzić już. Mógłbym przechować cię u siebie, ale chyba finalnie nie polubisz się z moimi meblami - postukał palcem o jego klatkę piersiową, by w końcu pozwolić sobie na odsunięcie od niego, by zarazem też zmusić go do zaprzestania go obejmować.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
Obdarzył go łagodnym uśmiechem. Pora było się uspokoić już całkiem.
- Proponuję na razie zjeść te przekąski nim staną się zbyt niedobre - wskazał głową na stolik. - Nie wiem, czy nadal chcesz przyjść do mnie, ale zaproszenia na dzisiaj nie cofam - wiedział, że gdyby to zrobił, prawdopodobnie nie zdołałby się odbić od tego muru, w który właśnie władował się z całą mocą. Taka chwila słabości nie działał dobrze również na jego ego, przez co czuł, że zamknięcie się całkowicie było bardziej realniejsze niż normalnie.
I rozmowa tego dzisiaj nie zmieni.
Dowiedzenie się za to nowszych rzeczy i samych oczekiwań Jonathana wobec niego było za to nowością. Gdy on sam nie myślał tak do przodu, to właśnie jego towarzysz sięgał swoimi myślami na daleką przyszłość. Na tyle, że nie spodziewałby się po nim pragnienia oświadczyn. Ślub. Dalsze życie. Czy temu właśnie poruszył kwestię o dzieciach? Wyobrażenie życia razem do starości było zbyt wielkie dla jego umysłu.
Ale zarazem brzmiało dość... niesamowicie.
- Mieszkanie razem nie wymaga do bycia parą - skomentował jego słowa z cichym, ale zarazem pustym śmiechem. - Pamiętasz nasze zdanie na ten temat? To zawsze jest dobry początek do budowania drugiego warunku - chociaż nie wydawało mu się, że po tym wszystkim Jonathan byłby chętny do podjęcia takiego kroku. Zamieszkanie jako współlokatorzy miało swoje plusy, ale mogło ukazać minusy. Tylko, że te właśnie negatywne aspekty mogły okazać się dla nich kluczowe, sprawiając, że przynajmniej mieliby pewność co do tego, czy pasują do siebie, czy też nie. - Brzmi bardziej pewniej niż spotykanie się raz na jakiś czas.
Tylko, że obecnie nie umiał pozbyć się myśli, że udałoby im się osiągnąć złoty środek. Tak jak Jonathan nie mógł przystać na jego pogląd, tak i on nie potrafił przestawić się na zdanie blondyna. Wiek, wychowanie, pogląd na świat - tak wiele potrafiło wpływać na opinię, powodując teraz tylko ten stan.
- I wtedy nie musiałbym martwić się o kontakt z policją na temat porwania - pozwolił sobie jeszcze nawiązać do żartu. - Odciążyłbym Kianę z obowiązków.
Czyli jednak przyjaźń. Na takim poziomie, gdzie otwierałby się na niego, ukazując sobą inną stronę niż każdemu. Czy coś podobnego, co dzielił ze Słowikiem? Tylko, dlaczego w przypadku Jonathana zwyczajnie czuł ukłucie strachu, że mógłby go odrzucić z tego wszystkiego? Sprawiał wrażenie na tyle niewinnego, że nie chciał tego burzyć.
Chociaż widząc po nim, jego życie też nie oszczędziło.
- Czuję się, jakbym dostał kosza od ciebie - i jeszcze go pocieszał z tego powodu. Nie odepchnął go, jednak schował twarz w jego piersi, nie chcąc patrzeć dalej na jego twarz. - Rozumiem twój punkt widzenia. Ale nie jestem robotem - i też czuł, nawet jeśli w większości nie okazywał tego po sobie.
Zbierz wdech i myśli. To, co czujesz, jest niepotrzebne teraz.
- Czyli zarazem to oznacza, że nie ufasz mi na tyle? - by pozwolić, aby sam Shane zaczął się otwierać na niego, bez całej tej otoczki beznadziejnych emocji, na swoich warunkach. Potrzebuję się uspokoić. Nie chciał, by widział go w takim stanie, ale nie przewidywałby, że tak ich randka zmieni swój tor, sprawiając, że ta rozmowa była niczym szpony raniące jego duszę. Ba. Nie spodziewałby się, że aż tak bardzo to odczuje, mimo iż Jonathan postawił sprawę jasno. Ale zrozumiał, że nie miał co liczyć na więcej. Musiał się wewnętrznie zdyscyplinować i odsunąć powstały ból, jak i stłamsić pewnego rodzaju życzenia - które zaczynał uważać za dziwne - by poddać się brutalnej rzeczywistości.
Więc nawet szczeniaczki potrafią ugryźć tak, że zaboli.
- Nie masz za co przepraszać - powiedział głucho. Za co miał? Za to, że Kassir ośmielił się mieć jakieś swoje ciche życzenie i zwyczajnie zderzył się z murem rzeczywistości? Nie było to pierwszy raz dla niego. I wiedział, że życie nie było na tyle łaskawe, by było to ostatni. - Teoryzowanie przynajmniej dało jakiś obraz sytuacji. Ale skoro oficjalnie nie padło pytanie... to nie powinno być problemu? - Zdław. Uspokój się. Zakop to. Nie psuj wam tego dnia, nawet jeśli czujesz się, jakbyś miał wielki głaz na piersi. Każdy ma swoje oczekiwania. Może w swojej jeszcze istniejącej dziecięcej naiwności uważał, że odwzajemnienie uczuć wystarczy? Może. Teraz musiał się postarać, by nie żałować tego, że otworzył się na to, sprawiając, że obrażenia były potęgowane.
Nie jesteś dzieciakiem, Shane. Jesteś wolną osobą. Nie ograniczaj samego siebie więzami, których nie umiesz samodzielnie rozwiązać.
- Ale pomyśl o pomieszkiwaniu razem, gdy planujesz się wyprowadzić już. Mógłbym przechować cię u siebie, ale chyba finalnie nie polubisz się z moimi meblami - postukał palcem o jego klatkę piersiową, by w końcu pozwolić sobie na odsunięcie od niego, by zarazem też zmusić go do zaprzestania go obejmować.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
Obdarzył go łagodnym uśmiechem. Pora było się uspokoić już całkiem.
- Proponuję na razie zjeść te przekąski nim staną się zbyt niedobre - wskazał głową na stolik. - Nie wiem, czy nadal chcesz przyjść do mnie, ale zaproszenia na dzisiaj nie cofam - wiedział, że gdyby to zrobił, prawdopodobnie nie zdołałby się odbić od tego muru, w który właśnie władował się z całą mocą. Taka chwila słabości nie działał dobrze również na jego ego, przez co czuł, że zamknięcie się całkowicie było bardziej realniejsze niż normalnie.
Jace nie potrafił płakać.
Była to umiejętność, której pozbawiono go w latach, gdy była najważniejsza. Której brak towarzyszył mu aż do teraz. Nic dziwnego, że przez całą sytuację potrafił się jedynie na niego patrzeć. Wcześniej kłębiące się emocje rzutujące negatywnie na jego ciało, obecnie oscylowały gdzieś z tyłu, zostawiając go w typowym stanie otępienia, który znał aż nazbyt dobrze.
Właśnie to było na swój sposób zdumiewające. Że akurat ktoś tak szczery i ekspresyjny jak Jace, był jednocześnie profesjonalistą w zamykaniu swoich uczuć na klucz, gdy za bardzo go raniły. W końcu tak samo było z Julie, gdy koniec końców wymazał swoje myśli na jej temat za wyjątkiem jednego dnia i losowego wspominania, które i tak dość szybko były ucinane.
Drgnął nieznacznie na wzmiankę o mieszkaniu, wyraźnie wracając do siebie, gdy skupił na nim ponownie wzrok. Szczerze mówiąc, nie o to mu wtedy chodziło. Jace chciał zamieszkać razem po tym jak byliby ze sobą, nie przed. Twierdził, że to najlepiej pomagało definiować związek, chociaż teraz zdawał sobie sprawę z tego, że niejako kłóciło się z jego przekonaniami, które sam przed chwilą zaprezentował. I może w tej kwestii byłby nawet w stanie na swój sposób się ugiąć, nie czekając na bycie razem.
Tyle, że nie wiedział, czy w tym momencie jeszcze bardziej, by go to nie raniło. Posiadanie Shane'a na wyciągnięcie ręki ze świadomością, że nie może nawet zbyt wiele zrobić, na swój sposób go przerażało.
— Przemyślę to, okej? Potrzebuję trochę czasu, by się zastanowić — powiedział, łącząc ze sobą dłonie, drapiąc się przy tym nerwowo po wierzchu jednej z nich. Może powinni to wcześniej przetestować? Gdyby Shane zgodził się na to, by Jace został u niego na tydzień, mógłby w ten sposób, choć spróbować sprawdzić, czy czułby się w tym jakkolwiek komfortowo.
Tylko jak powinien teraz do niego podchodzić? Nie chciał zmieniać swojego podejścia, a jednocześnie widząc reakcje Shane'a miał wrażenie, że tylko by go tym wszystkim krzywdził. Z jednej strony chciał, by ciemnowłosy był w stanie mu ze wszystkim zaufać i zdecydować, że chce z nim być. Ale z drugiej nie mógł się wyzbyć przekonania, że wszystko to miało na celu nakłonienia Jace'a, że mogą ze sobą być bez spełniania tego, czego otwarcie potrzebował. A już teraz wiedział, że nie było szans, by mógł szczerze związać się z kimś, kto nie potrafił zapewnić mu podobnego komfortu. Z kimś, kto nie był w stanie odwzajemnić tych samych uczuć i pełnego zaufania, które sam oferował.
Zdecydowanie musiał to przemyśleć.
Uśmiechnął się nieznacznie z pewnym opóźnieniem, w odpowiedzi na jego żart, nawet jeśli ruch ten zniknął dość szybko z jego twarzy.
— Ty też dałeś mi kosza Shane. Nie jesteś w stanie zaoferować mi pełnego zaufania, które sam ci oferuję. Ani postawić mnie na pierwszym miejscu, tak jak ja postawiłbym ciebie. Zawsze będą osoby, które będą powierzać ci tajemnice i nawet jeśli w większości przypadków pewnie nawet bym o nie nie pytał, ani nie spodziewał się, że będziesz mi się z nich spowiadać, sam fakt, że w jakiejkolwiek ewentualności stawiałbyś kogoś wyżej ode mnie, sprawia, że nie mogę z tobą być. Ślepe zaufanie, że ktoś cię nie okłamuje, gdy nie chce ci o czymś mówić, nie ma nic wspólnego z pełnym zaufaniem, które odczuwasz, wiedząc, że możesz powiedzieć drugiej osobie o wszystkim, a ona nie wykorzysta tego przeciwko tobie. Może tobie pomijanie wielu spraw w związku daje komfort psychiczny... ale mi nie. Nie wyobrażam sobie być z tobą i czegokolwiek przed tobą ukrywać. Niektóre rzeczy faktycznie potrzebują czasu, otwieranie się nigdy nie jest łatwe. Ale sam powiedziałeś, że nie chcesz łamać zaufania innych osób, jednocześnie otwarcie łamiąc przy tym moje. A to ze mną podobno chcesz być. Nie z nimi — na tym właśnie polegała różnica. W jego głosie nie było wyrzutu. Cały czas wypowiadał się z tym samym spokojem, nieustannie przesuwając dłonią po jego plecach. I ten prosty ruch najbardziej uświadamiał mu, że mimo fizycznej bliskości, daleko im było do niej w kontekście psychicznym.
"Czyli zarazem to oznacza, że nie ufasz mi na tyle?"
— Nie. W tym momencie już nie. Bo nawet gdybyś zapewnił mnie teraz o swojej szczerości, wiedząc, jakie masz podejście i tak myślałbym wiecznie o tym jak wiele przede mną ukrywasz, choćby ze względu na innych. To nie tak, że nie ufam ci całkowicie, Shane. Wierzę w twoją prawdomówność, w to, że byś mnie nie okłamał, że tak jak sam mówisz, powiedziałbyś mi po prostu, że nie chcesz czy nie możesz o tym rozmawiać. I w pełni to zaakceptuję — bo nie jesteśmy razem.
"Teoretyzowanie przynajmniej dało jakiś obraz sytuacji. Ale skoro oficjalnie nie padło pytanie... to nie powinno być problemu?"
— To było oficjalne pytanie, Shane. Naprawdę chciałem z tobą być — powiedział przyciszonym tonem. Mimo to jego głos i tak w którymś momencie się załamał, nie będąc w stanie całkowicie przykryć żalu, który tego odczuwał. Nie miał tendencji do nastawiania się na jakieś rezultaty, ale, tak czy inaczej, miał nadzieję, że ten wieczór potoczy się zupełnie inaczej. Wypuścił go i odsunął się z powrotem na swoje miejsce, cały czas go obserwując. Uśmiechnął się jedynie nieznacznie w odpowiedzi na ciągłe zaproszenie i wyciągnął rękę, mierzwiąc mu lekko włosy.
— Zjedz, Shane. Nie jestem szczególnie głodny — szczerze mówiąc, nie był już ani trochę. Miał wrażenie, że jeśli spróbuje w siebie wcisnąć choć jedną frytkę, jego żołądek zaraz zmusiłby go do zwrócenia jej w trybie natychmiastowym. Zabrał rękę i podniósł się z kanapy, pocierając mocniej palcami ramię.
— Skoczę do łazienki — powiedział, odwracając się do niego plecami, wychodząc z pomieszczenia. Potrzebował kilku minut, by na nowo złapać oddech.
Mimo tego, nadal nie dostrzegał tego w ten sam sposób co Jace. Podświadomie rozdzielał kwestię prioryteryzacji osób i posiadania tajemnic tak, że dla niego nie były one powiązane ze sobą. Nie dostrzegał powiązania z tym, ale zakładał, że to mógł być problem podejścia do danej sytuacji i samego związku. Nie wtrącał się w jego słowa, wiedząc, że nie miało to większego sensu.
- Nie stawiałbym kogoś wyżej nad tobą, Jace. Ale chciałbym wiedzieć jedno. Czy dla mnie byś zdradzał sekrety odnośnie swojej rodziny, rodzeństwa, gdy ci prosiliby cię o zachowanie dla siebie? Chciałbym móc postawić na podstawie tego swój punkt widzenia. Dlatego też... proszę - zadał pytanie wymieszane ze sobą. - Może zacznijmy od poznawania się. Czy nie warto zacząć od rozwoju tego? - zasugerował szeptem.
Może za wcześniej podjęliśmy ten temat.
- Ja... też - wyszeptał. To było samouświadomienie, które jednak nie objawiło się na tyle, ile by oczekiwał. Bo jednak nie skończyło się to happy endem. - Dlatego... nawet jeśli straciłeś zaufanie we mnie, ja zaufam twoim słowom, że nie zmienisz zdania odnośnie bycia ze mną o wiele dłużej - mając to jako pewnik, mógłby odbić się i powoli podchodzić do tego. - Jeśli jednak zmienisz zdanie... po prostu chcę to wiedzieć - zachowywał już spokój, ale jedynie zewnętrznie. - Nikt nie jest bez wad - a oni mieli jeszcze wiele przed sobą. Wychodzenie takich rzeczy na jaw było okropne, ale jeśli zdołaliby przebrnąć przez to...
... to może na samym końcu czekało ich szczęście?
Słyszał jego żal w głosie. Czuł, że powinien obwiniać się za ten stan rzeczy, ale nie potrafił. Bo nie na wszystko dawało się przygotować.
Ha. Ha. Haha...
Dlaczego nie dało się cofnąć czasu? Zastanawiał się, czy ktoś pozwoliłby mu zresetować ten dzień. Dzień, na który czekał aż tyle czasu. Po co? By wzajemnie się ranili przez różne poglądy? By swoimi słowami mógł zniszczyć to, co przez miesiące świadomie i nie, starali się osiągać? Ale ukrywanie i okłamywanie w tej kwestii mijało się z celem, jeśli potem wyszłoby to na jaw. Przejechał dłonią po twarzy. Mimo to, nie mógł powstrzymać narastającego go uczucia, że mogło to potoczyć się lepiej. Nawet nie kłócili się. I to było dla niego jeszcze gorsze. Nie potrafili znaleźć porozumienia przez brak wspólnej cechy w swoim poglądzie. Rozumiał ten przedstawiony przez Jace'a, ale nie mógł dla niego dostosować się obecnie. I to właśnie powodowało, że z chwili na chwilę czuł się tylko gorzej.
Zakochał się, a teraz musi wzmagać się z odrzuceniem.
Z tego nie do końca umiał zaufać już kwestii, że to mogłoby się zmienić. Doświadczenie zwane życiem podpowiadało mu, że powrót do poprzedniej relacji jest ino złudną nadzieją. Pogłębienie tego najwyraźniej stało się dla niego nieosiągalne. Przecież gdybym zaczął go zapewniać o czymkolwiek, wyszedłbym tylko na kłamcę. Czy to pora, by rozstać się?
Nie chciał tego.
Ale nie wiedział, co może zrobić.
Nie miał chęci na jedzenie, ani na nic więcej z przyjemności. Kurwa. Obiecałem sobie, że go nie zranię, ale nie spodziewałbym się, że pójdzie to w takim kierunku. Przechylił się do przodu, garbiąc się wyraźnie. Czuł się zmęczony tym wszystkim. Od nawału emocji, po tym, że czuł się jak śmieć niszcząc jego zaufanie do siebie.
- Jace - spojrzał w kierunku drzwi, gdzie zniknął. Wstał z miejsca, chcąc próbować dołączyć do niego, ale chłopak zniknął już w pobliskim przejściu, znajdując sobie drogę do łazienki. Wrócił na kanapę i lęgnął na niej, zamykając oczy. W takich momentach przypomina mi się mój świat, który tak długo był tylko w odcieniach szarości. Pewnie te kolory dookoła mnie również za niedługo zanikną wraz z tym, jak zostanę odrzucany raz za razem. Świat, który widział, będąc w wieku Jace'a, stawał się teraz o wiele bliższy niż kiedykolwiek.
Sięgnął po samotną przystawkę, siadając ponownie na meblu. Żuł ją bez większego przekonania, poddając się tej czynności automatycznie. Czy mogę prosić o jakiś cud?
- Nie stawiałbym kogoś wyżej nad tobą, Jace. Ale chciałbym wiedzieć jedno. Czy dla mnie byś zdradzał sekrety odnośnie swojej rodziny, rodzeństwa, gdy ci prosiliby cię o zachowanie dla siebie? Chciałbym móc postawić na podstawie tego swój punkt widzenia. Dlatego też... proszę - zadał pytanie wymieszane ze sobą. - Może zacznijmy od poznawania się. Czy nie warto zacząć od rozwoju tego? - zasugerował szeptem.
Może za wcześniej podjęliśmy ten temat.
- Ja... też - wyszeptał. To było samouświadomienie, które jednak nie objawiło się na tyle, ile by oczekiwał. Bo jednak nie skończyło się to happy endem. - Dlatego... nawet jeśli straciłeś zaufanie we mnie, ja zaufam twoim słowom, że nie zmienisz zdania odnośnie bycia ze mną o wiele dłużej - mając to jako pewnik, mógłby odbić się i powoli podchodzić do tego. - Jeśli jednak zmienisz zdanie... po prostu chcę to wiedzieć - zachowywał już spokój, ale jedynie zewnętrznie. - Nikt nie jest bez wad - a oni mieli jeszcze wiele przed sobą. Wychodzenie takich rzeczy na jaw było okropne, ale jeśli zdołaliby przebrnąć przez to...
... to może na samym końcu czekało ich szczęście?
Słyszał jego żal w głosie. Czuł, że powinien obwiniać się za ten stan rzeczy, ale nie potrafił. Bo nie na wszystko dawało się przygotować.
Ha. Ha. Haha...
Dlaczego nie dało się cofnąć czasu? Zastanawiał się, czy ktoś pozwoliłby mu zresetować ten dzień. Dzień, na który czekał aż tyle czasu. Po co? By wzajemnie się ranili przez różne poglądy? By swoimi słowami mógł zniszczyć to, co przez miesiące świadomie i nie, starali się osiągać? Ale ukrywanie i okłamywanie w tej kwestii mijało się z celem, jeśli potem wyszłoby to na jaw. Przejechał dłonią po twarzy. Mimo to, nie mógł powstrzymać narastającego go uczucia, że mogło to potoczyć się lepiej. Nawet nie kłócili się. I to było dla niego jeszcze gorsze. Nie potrafili znaleźć porozumienia przez brak wspólnej cechy w swoim poglądzie. Rozumiał ten przedstawiony przez Jace'a, ale nie mógł dla niego dostosować się obecnie. I to właśnie powodowało, że z chwili na chwilę czuł się tylko gorzej.
Zakochał się, a teraz musi wzmagać się z odrzuceniem.
Z tego nie do końca umiał zaufać już kwestii, że to mogłoby się zmienić. Doświadczenie zwane życiem podpowiadało mu, że powrót do poprzedniej relacji jest ino złudną nadzieją. Pogłębienie tego najwyraźniej stało się dla niego nieosiągalne. Przecież gdybym zaczął go zapewniać o czymkolwiek, wyszedłbym tylko na kłamcę. Czy to pora, by rozstać się?
Nie chciał tego.
Ale nie wiedział, co może zrobić.
Nie miał chęci na jedzenie, ani na nic więcej z przyjemności. Kurwa. Obiecałem sobie, że go nie zranię, ale nie spodziewałbym się, że pójdzie to w takim kierunku. Przechylił się do przodu, garbiąc się wyraźnie. Czuł się zmęczony tym wszystkim. Od nawału emocji, po tym, że czuł się jak śmieć niszcząc jego zaufanie do siebie.
- Jace - spojrzał w kierunku drzwi, gdzie zniknął. Wstał z miejsca, chcąc próbować dołączyć do niego, ale chłopak zniknął już w pobliskim przejściu, znajdując sobie drogę do łazienki. Wrócił na kanapę i lęgnął na niej, zamykając oczy. W takich momentach przypomina mi się mój świat, który tak długo był tylko w odcieniach szarości. Pewnie te kolory dookoła mnie również za niedługo zanikną wraz z tym, jak zostanę odrzucany raz za razem. Świat, który widział, będąc w wieku Jace'a, stawał się teraz o wiele bliższy niż kiedykolwiek.
Sięgnął po samotną przystawkę, siadając ponownie na meblu. Żuł ją bez większego przekonania, poddając się tej czynności automatycznie. Czy mogę prosić o jakiś cud?
Przekrzywił nieznacznie głowę w bok, wpatrując się w niego z nieznacznym niezrozumieniem.
— Oczywiście, że tak. To właśnie mam na myśli poprzez pełne zaufanie. Przecież nie zacząłbyś tego nagle wykorzystywać do szantażowania mnie, ani nie podchodziłbyś na imprezie rodzinnej, mówiąc mojej matce, że słyszałeś o tym, że coś zrobiła. Zachowałbyś to dla siebie, prawda? Nie zamierzam niczego ukrywać przed osobą, z którą jestem, jeśli taki temat wypłynie. Albo czasem mogę po prostu potrzebować się czymś z tobą podzielić, bo usłyszenie ciężkich rzeczy i świadomość, że masz kogoś, w kim znajdziesz oparcie i możesz mu zaufać, jest właśnie tym, na czym to wszystko powinno polegać. Ludzie zdradzają innym masę rzeczy i niektóre z nich potrafią być naprawdę trudne. I robią to samolubnie, szukając kogoś, na kogo mogą zrzucić część swojego ciężaru. A jednak potem odbierają to tobie, zamykając cię w kolejnej obietnicy, a ty nie możesz się zwrócić nawet do jednej osoby, z którą chcesz spędzić całe życie? Bo to z nią będziesz mieszkał. Z nią będziesz się budził i zasypiał. Ona będzie widzieć twoje załamania i podnosić cię na duchu, za każdym razem gdy wrócisz do domu po ciężkim dniu. Znajomi, których widujesz raz na jakiś czas, nigdy tego wszystkiego nie doświadczą — nawet się nie wahał. Jego słowa od początku niosły za sobą tylko jedno i teraz nie miał magicznie zmienić zdania. Nigdy nie żądałby od niego czegoś, co dla niego samego było niemożliwe czy w jakiś sposób niewygodne.
— Przecież to, co ja ci powiem, też możesz powiedzieć swojemu najlepszemu przyjacielowi, bo czasem potrzebujemy porady na temat konkretnej osoby czy tematu od kogoś, kto pozostanie w tym całkowicie obiektywny. Czasem mówimy o nich bezpośrednio, a czasem bardziej bezosobowo. Nigdy nie miałeś osoby, której mogłeś powiedzieć absolutnie wszystko, od głupich błahostek, aż po te, przez które nie możesz spać? Bo ja miałem — i choć nie był to związek to właśnie Julie była dla niego oparciem, gdy nikt inny nie mógł mu tego zaoferować w takim samym stopniu. Tylko dzięki Julie nauczył się jak w pustą pozytywność mającą nie martwić innych, włożyć faktyczne uczucia i zacząć się cieszyć wszystkim, co go otacza. I tylko Julie była w stanie go zrozumieć.
Ale Julie już nie było.
Jeśli jednak kiedykolwiek miał się z kimś wiązać, właśnie tak chciał się znowu czuć. Wiedząc, że zawsze znajdzie w kimś oparcie i nie będzie okłamywany. Że będą mogli mówić sobie absolutnie wszystko i czuć się z tym bezpiecznie.
Słysząc jego słowa, uśmiechnął się łagodnie, tym razem faktycznie szczerze, nawet jeśli nadal pozostawał przygaszony. Podniósł dłoń i ułożył ją na jego twarzy, przesuwając kciukiem po jego policzku.
— Nie zmienię. Dopóki nie powiesz mi, że rzeczywiście nie ma najmniejszych szans na to, by osiągnąć podobną relację — nie było w końcu sensu ciągnąć czegoś, co i tak nigdy nie miało znaleźć swojego finału. Niezależnie od tego jak bardzo mu na nim zależało. Wycofał rękę, nim zniknął, by po prostu, chociaż na chwilę znaleźć się w innym miejscu. Miał szczęście, że nikogo akurat nie było w pobliżu. Stanął przed zlewem i odkręcił wodę, nie podnosząc nijak głowy. Zamiast tego przemył kilka razy twarz, zaraz przecierając ją papierowym ręcznikiem, który wylądował w koszu. Zamknięte oczy pomagały mu się skupić. Pustka wypełniająca jego umysł była jednocześnie znajoma, jak i całkowicie nienaturalna. Ucisnął kilka razy kark palcami i westchnął, poklepując policzki. Siedzenie jak na pogrzebie zdecydowanie nie miało nikomu pomóc. Jego żołądek zdawał się na nowo uspokoić, choć wracając i tak zatrzymał się przy barze, by wziąć dwie szklanki świeżo wyciskanego soku z pomarańczy z lodem. Wrócił do ich pokoju i postawił je na stoliku, zaraz siadając z powrotem na kanapie.
— Nie masz nic przeciwko, by zaraz stąd wyjść i pójść w jeszcze jedno miejsce? — zapytał, zwracając się w jego stronę. Podciągnął jedną nogę do góry i oparł się przedramieniem o oparcie kanapy, zaraz kładąc na nim głowę. Drugą ręką podkradł jedną frytkę mimo wcześniejszych słów, uśmiechając się w jego stronę.
— Spodoba ci się, obiecuję.
Nie zamierzał w końcu zakończyć dzisiejszego dnia w tak depresyjny sposób.
- Miałeś? - powtórzył, myśląc teraz o Słowiku. Zasadniczo, najbliżej jego przypisałby tej roli, ale nie był zarazem typem osoby, która by mówiła nawet o drobnostkach mu. Bardziej to wszystko zachowywał w sobie, co powodowało lekkie zakłopotanie na jego twarzy. Chłopak wiedział naprawdę wiele o nim samym, ale nie oznaczało to, że przerzucił na niego wszystkie swoje tajemnice oraz inne sprawy. Otwieranie się często przychodziło mu z trudem, co zasadniczo też docierało do niego teraz.
Chyba mam mały problem.
- Czyli musimy coś nowego nauczyć się o sobie - skomentował to z cichym westchnieniem, czując lekki promień ciepła w duchu.
Ah.
Wydawało mu się, że wraz z przemyśleniem rozmowy wstecz, powoli zaczynał rozumieć, co chodziło po głowie Jonathanowi. On poszukuje bratniej duszy. Przynajmniej taki wniosek wysunął obecnie, gdy powoli powtarzał sobie w myślach jego słowa - nie tyle co dla dobicia siebie, co zrozumienia lepiej blondyna bez czyjejś pomocy - i pasowało mu to do tego. Jakby jedna świadomość w dwóch ciałach, uzupełniające się nawzajem. Dlatego też dotarło do niego, dlaczego Jonathan szukał miłości na całe życie. Chociaż nie wiedział, czemu to on stał się wyjątkowy dla niego, ale coś sprawiło, że mimo przeszkód, nie chciał zrezygnować z niego. Nawet jeśli całkowicie nie zgadzali się ze sobą w tym jednym aspekcie.
W sumie, chyba zbyt emocjonalnie do tego podchodzę.
Przede wszystkim musieli poznać się na tyle, by zrozumieć, czy będą do siebie pasować. Z jednej strony, czy Kassir otworzy się na Jonathana na tyle, by zdradzić własne wyznania, a z drugiej... czy i sam Jace zdecyduje się na zrobienie tego. Tak, by mogli cieszyć się sobą bez ograniczeń.
Brzmiało to dość logicznie, ale zarazem i trudno. Nawet teraz ciężej było mu część rzeczy dopasowywać. Czy teraz zaczynał wchodzić aspekt różnicy wieku zarazem?
Skinął głową na przywitanie, gdy chłopak wrócił. Sprawiał wrażenie bycia w lepszym stanie, ale Shane i tak skupił na nim swoje piwne oczy, patrząc na niego bardziej uważniej, by ocenić jego stan. Różnica w zdaniach to jedno, ale nie chciał, by zapamiętał ten czas jako całkowicie stracony dzień.
- Pewnie. Chętnie przejdę się - zgodził się na to. - W końcu dzisiaj jestem twój i w ogóle - podrapał palcem po policzku. Uznał, że to były trochę dziwne słowa jak na fakt, że co dopiero przeszli, ale... I tak nie zapowiadał się na to, by jednak nagle rozstali się?
- Mogę? - wskazał głową na sok, przechylając nią tak, że włosy opadły mu na jedno ramię. - I w sumie zapomniałem czegoś dodać wcześniej, Jace. Chciałbym, byśmy zaczęli od poznawania siebie trochę lepiej - splótł ze sobą palce, kładąc je na swoim prawym kolanie. - Od tego, co lubimy, a co nie - zasugerował jeszcze delikatnie.
Chyba mam mały problem.
- Czyli musimy coś nowego nauczyć się o sobie - skomentował to z cichym westchnieniem, czując lekki promień ciepła w duchu.
Ah.
Wydawało mu się, że wraz z przemyśleniem rozmowy wstecz, powoli zaczynał rozumieć, co chodziło po głowie Jonathanowi. On poszukuje bratniej duszy. Przynajmniej taki wniosek wysunął obecnie, gdy powoli powtarzał sobie w myślach jego słowa - nie tyle co dla dobicia siebie, co zrozumienia lepiej blondyna bez czyjejś pomocy - i pasowało mu to do tego. Jakby jedna świadomość w dwóch ciałach, uzupełniające się nawzajem. Dlatego też dotarło do niego, dlaczego Jonathan szukał miłości na całe życie. Chociaż nie wiedział, czemu to on stał się wyjątkowy dla niego, ale coś sprawiło, że mimo przeszkód, nie chciał zrezygnować z niego. Nawet jeśli całkowicie nie zgadzali się ze sobą w tym jednym aspekcie.
W sumie, chyba zbyt emocjonalnie do tego podchodzę.
Przede wszystkim musieli poznać się na tyle, by zrozumieć, czy będą do siebie pasować. Z jednej strony, czy Kassir otworzy się na Jonathana na tyle, by zdradzić własne wyznania, a z drugiej... czy i sam Jace zdecyduje się na zrobienie tego. Tak, by mogli cieszyć się sobą bez ograniczeń.
Brzmiało to dość logicznie, ale zarazem i trudno. Nawet teraz ciężej było mu część rzeczy dopasowywać. Czy teraz zaczynał wchodzić aspekt różnicy wieku zarazem?
Skinął głową na przywitanie, gdy chłopak wrócił. Sprawiał wrażenie bycia w lepszym stanie, ale Shane i tak skupił na nim swoje piwne oczy, patrząc na niego bardziej uważniej, by ocenić jego stan. Różnica w zdaniach to jedno, ale nie chciał, by zapamiętał ten czas jako całkowicie stracony dzień.
- Pewnie. Chętnie przejdę się - zgodził się na to. - W końcu dzisiaj jestem twój i w ogóle - podrapał palcem po policzku. Uznał, że to były trochę dziwne słowa jak na fakt, że co dopiero przeszli, ale... I tak nie zapowiadał się na to, by jednak nagle rozstali się?
- Mogę? - wskazał głową na sok, przechylając nią tak, że włosy opadły mu na jedno ramię. - I w sumie zapomniałem czegoś dodać wcześniej, Jace. Chciałbym, byśmy zaczęli od poznawania siebie trochę lepiej - splótł ze sobą palce, kładąc je na swoim prawym kolanie. - Od tego, co lubimy, a co nie - zasugerował jeszcze delikatnie.
Miał.
Nawet jeśli nie odpowiedział w tym momencie na jego pytanie, wiedząc, że nie była to rozmowa na kilka minut. I że otępienie, które w tym momencie odczuwał, zdecydowanie w tym wszystkim nie pomagało. Dlatego właśnie krótka przerwa, której zasięgnął, najbardziej pomogła mu w uporządkowaniu wszystkiego w głowie. Na tyle, na ile się w tym momencie dało.
— Super. Możemy jeszcze chwilę tu posiedzieć, przynajmniej jest cicho. No i nikt nam nie przeszkadza — w końcu nikt nie powiedział, że musieli tu tylko grać. Nieszczególnie miał ochotę wracać do zapauzowanej gry. Zaśmiał się cicho na jego pytanie.
— Dlatego go wziąłem — wychylił się, by wziąć jego szklankę i podał mu ją do ręki, cały czas się w niego wpatrując, gdy wrócił do poprzedniej pozycji. Wyglądał na nieco zmęczonego, ale poza tym trzymał się co najmniej nieźle. Nie przestawał się nieznacznie uśmiechać, nim w końcu zaśmiał się cicho na jego słowa.
— W porządku.
Wyciągnął telefon z kieszeni i przesunął się odpowiednio na kanapie, tylko po to, by zaraz przerzucić nogi przez oparcie i położyć głowę na udzie Shane'a, wyraźnie czegoś szukając. W końcu otworzył odpowiedni folder w galerii i podał mu telefon, zamykając oczy.
— To jest Julie. Julie, której mogłem powiedzieć absolutnie wszystko. Najbardziej wkurzająca osoba, jaka chodziła po tej ziemi. Ignorowała to co mówiłem, wiecznie nie robiła pracy domowej, budziła się na pięć minut przed zajęciami, więc dzień w dzień musiałem odbierać ją z domu. Zmieniała swoją aparycję częściej niż ja kanały w telewizji. Cały czas się darła, miała głupi śmiech, który brzmiał jak gwizdek w czajniku, wdawała się w bójki — zamilkł na chwilę, choć nadal nie otwierał oczu, zupełnie jakby w ten sposób dużo łatwiej było mu się skupić — i najczęściej robiła to w mojej obronie. Rzucała się na wyższych i starszych od siebie, by chronić tych, o których dbała. Była szczera do bólu i zawsze widziała we wszystkim pozytywne cechy. Lubiła robić zdjęcia, zarówno sobie, mi, swojemu psu, którym spamowała pięćset razy dziennie, bo obrócił się na drugi bok, jak i otoczeniu. Była pierwszą osobą, która powiedziała, że mam piękne oczy. Zmusiła rodziców do przeprowadzki z Nowej Zelandii do Riverdale, gdy moja rodzina podjęła decyzję o wyjeździe. Płakała ze szczęścia za każdym razem, gdy jadła moje jedzenie. Zawsze się uśmiechała i nauczyła mnie, co to znaczy cieszyć się z życia. I miała absolutnie. Najgorsze. Pomysły. Świata. Trzy razy była na skraju wydalenia jej ze szkoły, ale ani razu nie przyznała się, że robiła coś ze mną, wiedząc, że moja rodzina ledwo jest w stanie się utrzymać i nie mogli sobie pozwolić na to, by mnie wyrzucili.
Przesunął ręce na swoją klatkę piersiową, układając jedną dłoń na drugiej.
— Miała chłoniaka rozlanego. Jej organizm odrzucił leczenie. Zmarła w swoje piętnaste urodziny trzymając mnie za rękę i uśmiechając się do samego końca — rozchylił w końcu nieznacznie powieki, choć zamiast na Shanie, skupił nieobecny wzrok na suficie, poruszając lekko nogą w jakimś bliżej niezidentyfikowanym rytmie.
— Lubiłem Julie. I lubiłem cechy, które reprezentowała. Szczerość, otwartość, pozytywność, cieszenie się z każdego dnia, szukanie dobrych stron tam, gdzie ich nie widać. I zdałem sobie sprawę z tego, że chcę być taki jak ona. I chcę zmieniać życie innych tak, jak ona zmieniała innych ludzi. Sprawiać by byli szczęśliwi. Czasem możesz mieć najgorszy dzień, ale uśmiech kompletnie nieznanej ci osoby może sprawić, że ten dzień stanie się nagle dużo lepszy, gdy sam uniesiesz kąciki ust, nawet nie zdając sobie z tego sprawy — przesunął powoli dłoń do góry, łapiąc kosmyk włosów Shane'a i obrócił go w palcach, uśmiechając się do samego siebie.
— Lubię ciebie. Twój uśmiech. To jak pomagasz mi podczas grania, ale też to, że sam nie udajesz najlepszego i dajesz się pokierować w tych, których dopiero się uczysz. To, że dbasz o moje zdanie, nawet jeśli czasem jesteś strasznie uparty — zaśmiał się cicho, przesuwając rękę nieco wyżej i zaraz opuszczając ją w dół, wzdłuż ciemnych włosów, wodząc wzrokiem za swoim własnym ruchem.
— To jak bardzo skupiasz się na filmach, tolerujesz moje nieustanne gadanie, zawsze mnie słuchasz i starasz się zrozumieć mój punkt widzenia. To, że nigdy nie interesowałeś się chłopakami, a jednak dałeś mi szansę, podchodząc do tego w pełni szczerze. Że chociaż to ja jako pierwszy przyznałem, że mi się podobasz, to ty wyciągałeś do mnie rękę, gdy zaczynałem w siebie wątpić i chciałem zrezygnować. Lubię poznawać nowych ludzi i słuchać ich historii, pomagać innym tylko po to, by zobaczyć, jak się uśmiechają, wstawać z rana i biegać, byle zobaczyć świt. Lubię śpiewać i grać na gitarze, pisać własne piosenki razem z bratem i zabawiać nimi moją rodzinę. Wszystkie zwierzęta, zwłaszcza te mięciutkie. Słodycze wszelkiego rodzaju, potrafię je jeść kilogramami, a potem przechorować kilka dni. I uwielbiam bawić się ogniem, przez co niejednokrotnie ładowałem się w kłopoty.
Opuścił rękę, na nowo układając ją na klatce piersiowej i ponownie zamknął oczy, przesuwając się nieznacznie na jego udzie, by ułożyć się nieco wygodniej.
— Nienawidzę ciemności i corocznych wizyt u okulisty. Panicznie boję się utraty wzroku w drugim oku. Przeraża mnie przemoc i wystrzały broni. Nie lubię i nie potrafię skrzywdzić drugiej osoby, nawet jeśli to ona skrzywdziła mnie pierwsza. Nie lubię faktu, że czasem uśmiecham się, mimo że nie mam na to ochoty. Tego, że przez większość czasu nie potrafię spojrzeć w lustro i omijam je szerokim łukiem. Tego, że zdecydowanie za dużo myślę, czym potrafię zepsuć wiele sytuacji, na których bardzo mi zależy. Że nie potrafię odmawiać i jestem strasznie naiwny, przez co niejednokrotnie wykorzystywano mnie w życiu. Że nie potrafię płakać i nie płakałem nawet na pogrzebie najważniejszej osoby w moim życiu. Nie lubię stanu niepewności, kłamstw i uczucia niepokoju, faktu, że często się potykam, jak idę i jestem niezdarny, wpadam na przedmioty, bo najzwyczajniej w świecie ich nie widzę. Tego, że nie potrafię pomóc mojej rodzinie bardziej niż teraz. Że chcę się usamodzielnić, ale nie potrafię w pełni myśleć o sobie, bojąc się, że nie dadzą sobie rady. Że Rosaline, Cody i Zack ładują mi się w nocy do łóżka i rozkładają na mnie tak, że praktycznie spadają na ziemię, więc muszę ich trzymać i dusić się pod ich ciężarem, nie przesypiając całej nocy. I naprawdę, najbardziej ze wszystkiego, z głębi mojego serca — otworzył oczy i spojrzał na Shane'a ze śmiertelną powagą — NIENAWIDZĘ Psiego Patrolu.
- Telefon Jace'a:
- Dziękuję - przyjął od niego sok, grzecznie kosztując go. Nie musieli rzeczywiście tutaj grać, ale skoro tak - to co niosło za sobą siedzenie tutaj? Przekonał się zaraz potem.
Słuchał i obserwował międzyczasie zdjęcia. Historia o Julie, będącą kimś, kogo potrzebował w swoim życiu. Kobieta, której nigdy nie poznał i nie będzie mu dane, ponieważ świat był zbyt okrutny. Uśmiechnięta dziewczyna, która przewijała się przez zdjęcia, wydawała się być istotą o silnym charakterze. A wraz z toczącą się historią, rozumiał tym bardziej, że blondyna los nie oszczędził tym bardziej. Utrata kogoś cennego dla samego siebie zawsze odbijała ślad na duszy. Zwłaszcza, gdy było się przy tym.
Nie przerywał mu, gdy wypowiadał swoje słowa, powoli realizując kwestię poznawania siebie. Dostał bardzo dużo informacji. Na tyle, że zrozumiał, że to, co poznał do tej pory, było zaledwie niewielkim ułamkiem czegoś, co tworzyło istotę jaką był. I zarazem jak duże braki były w ich relacji.
- PSI Patrol jest niżej niż horrory? - spytał, nie kryjąc zaskoczenia. - I czekaj. Psi patrol. To taka bajka dla dzieciaków, którą... twoja siostra kocha? - w jego głos wkradła się konsternacja. - Dziękuję, Jace. Za to wszystko, co mi powiedziałeś.
Co pewnie czuł, że nie było proste. Dlatego też Kassir mógł mu odwdzięczyć się w jeden sposób - otwierając przed nim coś, co zakopywał w swojej duszy bardzo głęboko.
- Okay. Słuchaj uważnie, bo to nie jest coś, do czego chcę wracać. Ale wolę, byś wiedział, na czym stoisz, lokując uczucia we mnie.
Potarł palcami skórę między oczami, zbierając wewnętrzne myśli. Mówienie o samym sobie zawsze przychodziło mu z trudem i pomimo upływu lat, nadal nie zmieniło się to w nim.
- Odkąd pamiętam, widziałem mój świat jedynie w szarych barwach - powiedział spokojnie. - Zasadniczo moje siedemnastoletnie życie tak wyglądało - wbił wzrok w pomarańczowy napój. - Widziałem świat jedynie zza brudnej szyby, otoczony jedynie książkami, wymaganiami i oczekiwaniami od osób, których powinienem nazywać swoimi rodzicami. Byłem niczym marionetka na uwięzi, działająca jedynie według ich ruchów, tańcząca jedynie na ich zawołanie - poruszył palcami, udając te ruchy. - Nie pamiętam, czy nawet zaznałem czasów dzieciństwa, a co dopiero nastoletnich. Gdy inni szaleli do woli, ja musiałem poświęcać się ciągle temu samemu. Jak przystało na dobrego syna. Czekała mnie świetlana i zaplanowana przyszłość, wypełniona wszystkim, tylko nie najważniejszym - moją wolą - zamknął oczy, wzdychając cicho. Kiedy ostatni raz opowiadał to komuś? Nie pamiętał. Nie nawiązywał do swojej przyszłości, chcąc odciąć się od tamtych wydarzeń i pozbyć się przy tym cienia kroczącego cały czas za nim. Czy jego przyjaciel miał rację, że nadal to ciągnęło się z nim, pozbawiając go potrzebnych emocji? - Nie posiadałem przyjaciela. Owszem, jakiś kolegów z klasy, ale to poziom zwyczajnej znajomości, która kończyła się wraz z przekroczeniem murów. I jakoś mając te siedemnaście lat, zakochałem się na zabój. Moją miłością stały się gry komputerowe, będące niczym słodki i zakazany owoc, od których uzależniłem się niebezpiecznie szybko. Już nawet nie pamiętam, kto mi to pokazał. Może kolega z klasy? - to było tak dawno, że nie pamiętał, kto wciągnął go w ten świat, który stał się pierwszą barwą w jego szarym życiu. - Tylko no... Moim rodzicom nie spodobało się to, więc finalnie poznałem ich od całkiem innej strony - poznając prawdziwą naturę ambitnych dorosłych, którzy przelewali na niego swoje życzenia, których sami nie potrafili spełnić. Pochmurniał, przypominając sobie z tego wszystkiego, co przechodził przez ten czas i jak bardzo jego osoba jeszcze bardziej została pogłębiona, a pewność siebie niszczona na każdym kroku. Nie zawsze przemoc w rodzinie musiała być fizyczna, a Kassir przekonał się zbyt dobrze, gdy na niego zostały nałożone mentalne kajdany.
- Wybacz, ale na serio nie jestem idealnym, a co dopiero dobrym człowiekiem. Miałem zbyt słabą psychikę, by to wszystko wytrzymać, więc jednego dnia po prostu uciekłem z domu - uśmiechnął się smutno. - Mówiąc oczywiście wcześniej, że nie chcę być ich pionkiem. I uprzedzając - z tego co wiem, wyrzekli się mnie i wydziedziczyli.
Spojrzał wprost na niego, wyginając usta w rozbawieniu.
- Gdy ty pewnie uczyłeś się na matematykę, ja zastanawiałem się, gdzie będę tym razem jeść, spać i czy znajdę dla siebie pracę, czy zniżę się do kradzieży - zdecydowanie tego prawie nikomu nie zdradzał. Nie licząc osób, które poznał trochę bliżej w tamtym okresie, to teraz wydawało mu się, że nikogo nie wprowadzał we własną przeszłość. Nie licząc jego najlepszego przyjaciela. - Przez dwa lata błąkałem się po miastach, nie mając dla siebie ani domu, ani pewnej przyszłości. Podejmowałem się wiele prac, by zdołać przetrwać kolejny dzień, licząc, że nie zginę tym razem - śledził wzrokiem jego reakcję na jego slowa. To był jego spory datek zaufania skierowanego w stronę Jonathana. Te tematy nie były łatwe i jedynie drżące co jakiś czas ramiona zdradzały, że nie bylo to dla niego obojętne. - Aż w końcu trafiłem do tego miasta, gdzie w końcu udało mi się ustabilizować swój stan na tyle, by zacząć żyć, a nie jedynie egzystować.
Upił trochę soku, czując, że z tego wszystkiego nieco zaschło mu w gardle.
- Zdaję sobie sprawę, że mam problemy, jeśli sprawy zahaczają o poziom emocjonalny u mnie. Nie docierają do mnie sprawy, które inni uważają za oczywiste i proste, gdzie dla mnie są zbyt niezrozumiałe, bym mógł je widzieć na tym samym poziomie co inni. Tak samo, gdy ty widzisz wiele różnych rzeczy, gdy ja działam na zbyt prostych regułach, nieobejmujących tego, co umiesz wyobrazić sobie. Dlatego ci nie raz powtarzałem o tym. Mimo iż myślę, że dobrze radzę sobie z innymi, wymiękam, gdy sprawa obejmuje coś bardziej intymnego. Zapewne gdyby nie Słowik, wiele rzeczy do dzisiaj nie rozumiałbym. Jest trochę takim moim głosem rozsądku, co zasadniczo jest dla mnie ironiczne. Wychodzi na to, że pilnujemy siebie wzajemnie. Jest moim najlepszym przyjacielem, chociaż pewnie ciężko o tak dwie odmienne osoby jak nasza dwójka - z jego ust wydobyło się westchnienie, by zaraz potem dmuchnął w szklankę. - Nie widzę w sobie cech, jakie inni dostrzegają. Nie widzę nic wyjątkowego w moich działaniach. Może zdarza mi się zbyt często mierzyć innych własną miarą - przesunął wzrokiem na bok. - I nie radzę sobie ze zbytnią szczerością, niepodszytą żadnym motywem - inaczej mówiąc, nadal nie radził sobie z komplementami i słowami od Jonathana, które nadal potrafiły wybić go z rytmu, wywołując na jego twarzy emocje, które normalnie nie ukazywał po sobie.
- Nie jestem fanem wychodzenia na zewnątrz. Nie lubię bezczynności i zmuszania mnie do tego, czego nie chcę. Podejmowania decyzji, które wymuszają na mnie wybór bez dobrego happy endu. Zarazem wiem, że nie wahałbym się je podejmować, jeśli wahałoby się życie kogoś, na kim mi zależy. Nawet jeśli spotkałoby się to potem z krytyką społeczeństwa. Nie cierpię patrzeć, jak ktoś bliski mi cierpi. I zazdroszczę ci rodzeństwa. Ja sam byłem jedynakiem. I totalnie nie znam się na starszych bajkach, jak i na wielu innych aspektach związanych z dzieciństwem. Koszmarów kryjących za sobą czasy dzieciństwa, z których nie potrafię się wyrwać, paraliżując mnie w śnie.
Był sam, ale mimo to, nie chciał mieć dzieci i wątpił, by zmienił zdanie.
- Lubię horrory. Lubię gry komputerowe i sam sprzęt. Lubię i ciebie, jak potrafisz być promieniem, którego nie potrafię zrozumieć, ale jednak daje otuchę w życiu. Jak i to, że chcesz spędzać ze mną czas, nie przejmując się, że to ograniczone chwile. Masz piękny uśmiech, jesteś przystojny i na tyle utalentowany, że nadal wydaje mi się być to nierealne, że jednak jesteś zainteresowany jakimś tam nerdem, którego poznałeś przypadkiem - nachylił się w jego stronę. - Przyznam, że tak na teraz wiele rzeczy jeszcze nie przytoczę, bo nie przychodzą mi na myśl, ale pewnie wraz ze spędzanym czasem i pytaniami, powoli będzie się układać to wszystko w jedną całość.
Słuchał i obserwował międzyczasie zdjęcia. Historia o Julie, będącą kimś, kogo potrzebował w swoim życiu. Kobieta, której nigdy nie poznał i nie będzie mu dane, ponieważ świat był zbyt okrutny. Uśmiechnięta dziewczyna, która przewijała się przez zdjęcia, wydawała się być istotą o silnym charakterze. A wraz z toczącą się historią, rozumiał tym bardziej, że blondyna los nie oszczędził tym bardziej. Utrata kogoś cennego dla samego siebie zawsze odbijała ślad na duszy. Zwłaszcza, gdy było się przy tym.
Nie przerywał mu, gdy wypowiadał swoje słowa, powoli realizując kwestię poznawania siebie. Dostał bardzo dużo informacji. Na tyle, że zrozumiał, że to, co poznał do tej pory, było zaledwie niewielkim ułamkiem czegoś, co tworzyło istotę jaką był. I zarazem jak duże braki były w ich relacji.
- PSI Patrol jest niżej niż horrory? - spytał, nie kryjąc zaskoczenia. - I czekaj. Psi patrol. To taka bajka dla dzieciaków, którą... twoja siostra kocha? - w jego głos wkradła się konsternacja. - Dziękuję, Jace. Za to wszystko, co mi powiedziałeś.
Co pewnie czuł, że nie było proste. Dlatego też Kassir mógł mu odwdzięczyć się w jeden sposób - otwierając przed nim coś, co zakopywał w swojej duszy bardzo głęboko.
- Okay. Słuchaj uważnie, bo to nie jest coś, do czego chcę wracać. Ale wolę, byś wiedział, na czym stoisz, lokując uczucia we mnie.
Potarł palcami skórę między oczami, zbierając wewnętrzne myśli. Mówienie o samym sobie zawsze przychodziło mu z trudem i pomimo upływu lat, nadal nie zmieniło się to w nim.
- Odkąd pamiętam, widziałem mój świat jedynie w szarych barwach - powiedział spokojnie. - Zasadniczo moje siedemnastoletnie życie tak wyglądało - wbił wzrok w pomarańczowy napój. - Widziałem świat jedynie zza brudnej szyby, otoczony jedynie książkami, wymaganiami i oczekiwaniami od osób, których powinienem nazywać swoimi rodzicami. Byłem niczym marionetka na uwięzi, działająca jedynie według ich ruchów, tańcząca jedynie na ich zawołanie - poruszył palcami, udając te ruchy. - Nie pamiętam, czy nawet zaznałem czasów dzieciństwa, a co dopiero nastoletnich. Gdy inni szaleli do woli, ja musiałem poświęcać się ciągle temu samemu. Jak przystało na dobrego syna. Czekała mnie świetlana i zaplanowana przyszłość, wypełniona wszystkim, tylko nie najważniejszym - moją wolą - zamknął oczy, wzdychając cicho. Kiedy ostatni raz opowiadał to komuś? Nie pamiętał. Nie nawiązywał do swojej przyszłości, chcąc odciąć się od tamtych wydarzeń i pozbyć się przy tym cienia kroczącego cały czas za nim. Czy jego przyjaciel miał rację, że nadal to ciągnęło się z nim, pozbawiając go potrzebnych emocji? - Nie posiadałem przyjaciela. Owszem, jakiś kolegów z klasy, ale to poziom zwyczajnej znajomości, która kończyła się wraz z przekroczeniem murów. I jakoś mając te siedemnaście lat, zakochałem się na zabój. Moją miłością stały się gry komputerowe, będące niczym słodki i zakazany owoc, od których uzależniłem się niebezpiecznie szybko. Już nawet nie pamiętam, kto mi to pokazał. Może kolega z klasy? - to było tak dawno, że nie pamiętał, kto wciągnął go w ten świat, który stał się pierwszą barwą w jego szarym życiu. - Tylko no... Moim rodzicom nie spodobało się to, więc finalnie poznałem ich od całkiem innej strony - poznając prawdziwą naturę ambitnych dorosłych, którzy przelewali na niego swoje życzenia, których sami nie potrafili spełnić. Pochmurniał, przypominając sobie z tego wszystkiego, co przechodził przez ten czas i jak bardzo jego osoba jeszcze bardziej została pogłębiona, a pewność siebie niszczona na każdym kroku. Nie zawsze przemoc w rodzinie musiała być fizyczna, a Kassir przekonał się zbyt dobrze, gdy na niego zostały nałożone mentalne kajdany.
- Wybacz, ale na serio nie jestem idealnym, a co dopiero dobrym człowiekiem. Miałem zbyt słabą psychikę, by to wszystko wytrzymać, więc jednego dnia po prostu uciekłem z domu - uśmiechnął się smutno. - Mówiąc oczywiście wcześniej, że nie chcę być ich pionkiem. I uprzedzając - z tego co wiem, wyrzekli się mnie i wydziedziczyli.
Spojrzał wprost na niego, wyginając usta w rozbawieniu.
- Gdy ty pewnie uczyłeś się na matematykę, ja zastanawiałem się, gdzie będę tym razem jeść, spać i czy znajdę dla siebie pracę, czy zniżę się do kradzieży - zdecydowanie tego prawie nikomu nie zdradzał. Nie licząc osób, które poznał trochę bliżej w tamtym okresie, to teraz wydawało mu się, że nikogo nie wprowadzał we własną przeszłość. Nie licząc jego najlepszego przyjaciela. - Przez dwa lata błąkałem się po miastach, nie mając dla siebie ani domu, ani pewnej przyszłości. Podejmowałem się wiele prac, by zdołać przetrwać kolejny dzień, licząc, że nie zginę tym razem - śledził wzrokiem jego reakcję na jego slowa. To był jego spory datek zaufania skierowanego w stronę Jonathana. Te tematy nie były łatwe i jedynie drżące co jakiś czas ramiona zdradzały, że nie bylo to dla niego obojętne. - Aż w końcu trafiłem do tego miasta, gdzie w końcu udało mi się ustabilizować swój stan na tyle, by zacząć żyć, a nie jedynie egzystować.
Upił trochę soku, czując, że z tego wszystkiego nieco zaschło mu w gardle.
- Zdaję sobie sprawę, że mam problemy, jeśli sprawy zahaczają o poziom emocjonalny u mnie. Nie docierają do mnie sprawy, które inni uważają za oczywiste i proste, gdzie dla mnie są zbyt niezrozumiałe, bym mógł je widzieć na tym samym poziomie co inni. Tak samo, gdy ty widzisz wiele różnych rzeczy, gdy ja działam na zbyt prostych regułach, nieobejmujących tego, co umiesz wyobrazić sobie. Dlatego ci nie raz powtarzałem o tym. Mimo iż myślę, że dobrze radzę sobie z innymi, wymiękam, gdy sprawa obejmuje coś bardziej intymnego. Zapewne gdyby nie Słowik, wiele rzeczy do dzisiaj nie rozumiałbym. Jest trochę takim moim głosem rozsądku, co zasadniczo jest dla mnie ironiczne. Wychodzi na to, że pilnujemy siebie wzajemnie. Jest moim najlepszym przyjacielem, chociaż pewnie ciężko o tak dwie odmienne osoby jak nasza dwójka - z jego ust wydobyło się westchnienie, by zaraz potem dmuchnął w szklankę. - Nie widzę w sobie cech, jakie inni dostrzegają. Nie widzę nic wyjątkowego w moich działaniach. Może zdarza mi się zbyt często mierzyć innych własną miarą - przesunął wzrokiem na bok. - I nie radzę sobie ze zbytnią szczerością, niepodszytą żadnym motywem - inaczej mówiąc, nadal nie radził sobie z komplementami i słowami od Jonathana, które nadal potrafiły wybić go z rytmu, wywołując na jego twarzy emocje, które normalnie nie ukazywał po sobie.
- Nie jestem fanem wychodzenia na zewnątrz. Nie lubię bezczynności i zmuszania mnie do tego, czego nie chcę. Podejmowania decyzji, które wymuszają na mnie wybór bez dobrego happy endu. Zarazem wiem, że nie wahałbym się je podejmować, jeśli wahałoby się życie kogoś, na kim mi zależy. Nawet jeśli spotkałoby się to potem z krytyką społeczeństwa. Nie cierpię patrzeć, jak ktoś bliski mi cierpi. I zazdroszczę ci rodzeństwa. Ja sam byłem jedynakiem. I totalnie nie znam się na starszych bajkach, jak i na wielu innych aspektach związanych z dzieciństwem. Koszmarów kryjących za sobą czasy dzieciństwa, z których nie potrafię się wyrwać, paraliżując mnie w śnie.
Był sam, ale mimo to, nie chciał mieć dzieci i wątpił, by zmienił zdanie.
- Lubię horrory. Lubię gry komputerowe i sam sprzęt. Lubię i ciebie, jak potrafisz być promieniem, którego nie potrafię zrozumieć, ale jednak daje otuchę w życiu. Jak i to, że chcesz spędzać ze mną czas, nie przejmując się, że to ograniczone chwile. Masz piękny uśmiech, jesteś przystojny i na tyle utalentowany, że nadal wydaje mi się być to nierealne, że jednak jesteś zainteresowany jakimś tam nerdem, którego poznałeś przypadkiem - nachylił się w jego stronę. - Przyznam, że tak na teraz wiele rzeczy jeszcze nie przytoczę, bo nie przychodzą mi na myśl, ale pewnie wraz ze spędzanym czasem i pytaniami, powoli będzie się układać to wszystko w jedną całość.
— Psi Patrol jest dużo gorszy niż horrory. Od kiedy Rosaline odkryła jego istnienie, ma istną obsesję. Jak spodobał jej się jakiś odcinek, kazała go sobie puszczać sześć razy pod rząd i oczywiście denerwowała się, jak tylko odwróciłem wzrok od ekranu. Co działo się dość często — wymamrotał, kręcąc na boki głową. Teraz gdy skończył swoją historię, mógł w pełni oddać się słuchaniu Shane'a. Nawet jeśli ani się nie spodziewał, ani szczególnie nie oczekiwał, że podzieli się z nim podobnymi informacjami. Cierpliwie więc słuchał, starając się mu nie przerywać, nawet jeżeli niejednokrotnie mówił coś, do czego miał ochotę się odnieść. Odnotowywał więc jedynie te rzeczy w głowie, zginając nieznacznie palec przy każdej wypowiedzi, która wywoływała u niego reakcję, by o żadnej nie zapomnieć.
Jego mimika nie zmieniała się w żaden konkretny sposób, zdradzając jedynie skupienie. Nawet jeżeli widział drżące ramiona Shane'a, nie ruszył się z miejsca, czując, jakby każdym najmniejszym gestem mógł go wybić z rytmu. Dopiero gdy przestał mówić i nachylił się w jego stronę, podniósł rękę do góry i ułożył ją na jego policzku, głaszcząc go delikatnie palcami.
— Powiedziałem ci już wcześniej. Chcę sprawiać, żeby ludzie byli szczęśliwi i się uśmiechali. Więc skoro zawsze widziałeś swój świat w szarych barwach, to jestem pewien, że mogę nadać mu kolorów — uśmiechnął się do niego i ściągnął go w swoją stronę, by samemu podnieść się do góry i pocałować go, wsuwając palce w jego włosy. Nawet jeśli obecna pozycja raczej nie była dla niego szczytem wygody, nie zamierzał się tak szybko odsuwać, dopóki sam Shane nie zaprotestowałby, uciekając w tył. Podniósł się w końcu, by zmienić pozycję i usiadł obok niego, opierając się głową o kanapę, by móc na niego patrzeć, jednocześnie przesuwając powoli palcami po jego udzie. Zapomniał już o tych wszystkich rzeczach, do których chciał się wcześniej odnieść. W jego głowie zostało tylko kilka skromnych punktów, których nie zamierzał jednak pomijać.
— Shane, to co robiłeś, żeby przetrwać, nie znaczy, że nie jesteś dobrym człowiekiem. Wszystko to, co teraz robisz, tylko to potwierdza. I wcale nie musisz być idealny. Nikt z nas nie jest. Poza tym nawet jeśli było ciężko, nie wiedziałeś co będzie następnego dnia... przeżyłeś to wszystko i dotarłeś aż tutaj. Naprawdę powinieneś być z siebie bardziej dumny — uniósł nieznacznie kącik ust ku górze, zaraz przybierając dużo poważniejszą minę z wyraźnym nachmurzeniem.
— A twoi rodzice są paskudnymi ludźmi. Nikt nie powinien traktować dziecka w podobny sposób. Nie zasłużyłeś na to.
Westchnął cicho, podnosząc jedną nogę, by oprzeć ją o kanapę, nim pochylił się do przodu, opierając przedramiona na kolanach. Zaraz po tym położył głowę na własnych rękach, patrząc przed siebie.
— Wiesz, kiedy mówię, że wychowuję własne rodzeństwo, ludzie myślą, że żartuję. Że musiałem po prostu odbierać ich ze szkoły, pilnować potem w domu i zrobić kolację — wyrzucił z siebie, połowicznie mamrocząc, choć nie na tyle, by nie dało się go zrozumieć. Obrócił głowę w jego stronę i utkwił w nim wzrok ze smutnym uśmiechem.
— Ale ja naprawdę ich wychowywałem. Mam dwójkę starszego rodzeństwa, Sylvię i Jaya. Sylvia skończyła w tym roku trzydzieści lat, Jay dwadzieścia osiem. Sylvia była karierowiczką, cały czas mówiła, że zostanie prawniczką. Ale beznadziejnie się uczyła, przez co skończyła jako makijażystka. Na początku starała się nam pomagać, wiesz zastąpić matkę i w ogóle. Dopóki nie poznała Lewisa. Lewisa, który został miłością jej życia i kompletnie straciła dla niego głowę. W przeciągu miesiąca spakowała wszystko, co miała i wyjechała z nim z Riverdale, zostawiając nas samych. Ma własną rodzinę, własne zmartwienia, czasem do nas dzwoni, ale... — wzruszył ramionami, nie wiedząc, jak powinien zakończyć własne zdanie.
— Jay był najlepszym bratem, jakiego mogłem sobie wymarzyć. Ale przez to, że ledwo wiązaliśmy koniec z końcem, nie mógł być z nami w domu. Cały czas harował dla różnych firm i korporacji jako programista. Czasem siedział dwanaście godzin. Licząc dojazdy, spędzał w domu... może dziesięć, z których osiem i tak przesypiał, a dwie poświęcał mi. I tylko mi. Pół roku przed zamknięciem Riverdale wyjechał do Japonii. Roczny kontrakt, dużo pieniędzy. Wtedy nagle nas zamknęli, a on stracił możliwość powrotu. Ja... kocham Sylvię, mimo że bywa niesamowicie wkurzająca. Ale jej wyjazd nie zrobił na mnie większego wrażenia. Kiedy jednak wyjechał Jay, straciłem ostatnie oparcie, jakie miałem. I zostałem ze wszystkim sam — w przeciwieństwie do Shane'a, Jacem nie targały większe emocje. Być może dlatego, że nie musiał każdego dnia walczyć o życie. A może dlatego, że musiał pogodzić się ze swoim losem już od najmłodszych lat.
— Kiedy miałem sześć lat, straciłem wzrok w prawym oku. Tak... po prostu. Nagle zacząłem widzieć coraz gorzej, wszystko było tylko kwestią kilku tygodni. Nie oczekuję od innych, że zrozumieją, jak to jest. Oczywiście, że nie zrozumieją. Ale byłem przerażony. Nagle przestałem widzieć połowę tego, co widziałem do tej pory. Zacząłem wpadać na meble, traciłem poczucie kierunku, musiałem znosić, jak inne dzieciaki rzucają we mnie przedmiotami, wiedząc, że ich nie widzę. Wyskakiwali, by mnie straszyć, popychali, bo przecież i tak nie będę w stanie stwierdzić, kto to tak naprawdę zrobił. Zack i Cody mieli wtedy rok. Moja mama nie miała czasu na to, by się mną zajmować i poświęcać mi czas, bliźniaki wymagają niesamowitej uwagi. Więc, w którymś momencie gdy po raz kolejny wróciłem do domu z płaczem, sama się rozpłakała. Nie miała już na to wszystko siły, była przemęczona i sfrustrowana, że przez to, że nie może pracować, czasem nie mieliśmy nawet co jeść, zwłaszcza że niemowlęta są kosztowne. Bardzo kosztowne. Błagała mnie, żebym przestał płakać. Więc przestałem. To był ostatni raz kiedy płakałem — uśmiechnął się nieznacznie i wziął głębszy wdech. Odchylił się w tył, tym razem opierając o kanapę i patrząc na sufit.
— Mojego taty nigdy nie było w domu, łapał się absolutnie wszystkiego, byle jakkolwiek nas wyżywić. Czasem pomagały nam sąsiadki, pamiętam jedną, która robiła przepyszne zapiekanki makaronowe. No i mama Julie. Starała się zabierać chociaż mnie na obiady, ale nie chciałem jeść, wiedząc, że moja rodzina znowu będzie musiała zapychać się jakimś głupim chlebem. Więc też przypadkowo zaczęła gotować za dużo. I robiła najlepszą lasagne świata — uniósł kąciki ust ku górze, na samo wspomnienie.
— Jak miałem dziesięć lat, urodziła się Rosaline. W wieku jedenastu lat moja mama musiała wrócić do pracy. Jest pielęgniarką, więc czasem nie było jej w domu dwa dni. Trzy dni. Spanie na kozetce opłacało jej się dużo bardziej niż wracanie na trzy godziny. Więc musiałem się nią zajmować. Nią, Zackiem i Codym. Dopóki była Sylvia, starała się mnie jakkolwiek odciążyć, ale też musiała pracować. Szczerze mówiąc... nie mam zbyt wielu wspomnień z dzieciństwa poza obowiązkami, garstką wyjazdów i siedzeniem z Julie. Moje dni wyglądały zawsze tak samo. Wstawałem w nocy dziesiątki razy, bo dzieciaki budziły się, płacząc za mamą. Rosaline na szczęście przez większość czasu spała grzecznie i płakała, tylko kiedy czegoś potrzebowała, więc nie było aż tak źle. Bliźniaki starały się, jak mogły... ale to były tylko dzieci. Nadal nimi są. Pomagałem im się ubierać, robiłem śniadanie zarówno w domu, jak i to do szkoły, pilnowałem, by mieli wszystkie książki, czy aby na pewno niczego nie zapomnieli. Zaprowadzałem ich pod bramę, zostawiałem Rosaline w żłobku, szedłem do szkoły, starałem się nie zasypiać na lekcjach, bo wiedziałem, że muszę zapamiętywać wszystko na bieżąco. Wracając do domu odbierałem Rosaline, Zacka i Cody'ego, robiłem im obiad, pilnowałem, by zrobili lekcje, pomagałem im gdy czegoś nie rozumieli, czasem dawałem korki, gdy nie dawali sobie rady, jedną ręką musiałem trzymać Rosaline, bo czuła ciągłą potrzebę kontaktu, drugą ją karmiłem, jednocześnie starając się odrabiać prace domowe. Potem nauczyłem się to robić na przerwach. Upilnowanie bliźniaków było trudne. Byli ciekawscy, nie rozumieli pojęcia "nie" i nawet jeśli naprawdę starali się nie sprawiać mi problemów, wychodziło różnie. Robiłem im kolację, pomagałem się myć, jednocześnie kołysząc Rosaline w wózku, kładłem ich spać i sam zasypiałem. Jeśli moja mama wracała raz w tygodniu na cały dzień, to mieliśmy szczęście. Z reguły jednak przychodziła i zasypiała na kanapie. Szykowałem jej tylko jedzenie i przykrywałem ją kocem, by nie zmarzła. Nie było nas stać na większe mieszkanie, więc mamy tylko dwie sypialnie. Kiedy Jay się wyprowadził, dostałem własny pokój. Podejrzewam, że mama, chociaż tak chciała mi się odwdzięczyć. Wiem, że do tej pory ma okropne wyrzuty sumienia. Było ciężko, Shane. Zdałem sobie z tego sprawę bardzo późno. Że przez to wszystko kompletnie straciłem jakikolwiek cel. Nie mam marzeń, nie wiem, co chcę robić w życiu, nie wiem czasem nawet, kim tak naprawdę jestem. Trzymam się schematów, które znam, bo mam wrażenie, że inaczej nie potrafię. Dzieci nie powinny wychowywać dzieci. A rodzice nie powinni żyć w takich warunkach. Więc poniekąd masz rację. Pewnie uczyłem się na matematykę, chociaż prawdopodobnie nie był to mój podręcznik, tylko mojego rodzeństwa, gdy jedno z nich znowu zawalało jakiś przedmiot. Może siedziałem wtedy na wywiadówce, na którą moi rodzice jak zwykle nie mogli przyjść. Pośród masy dorosłych rodziców, patrzących na mnie w sposób, którego nie zapomnę pewnie do końca życia. A może odbierałem Zacka i Cody'ego ze szkoły po tym jak po raz kolejny wdali się w bójkę. Zack nie uznaje przemocy tak jak ja. Ale myślę, że możesz się domyślić, jak traktowały ich inne dzieci. Dzieci, które wyśmiewały ich, że nie mają rodziców. Że mają tylko żałosnego półślepego brata, bo pewnie nikt ich nie chce. Znosili bardzo dużo, ale nigdy nie potrafili znieść, kiedy ktoś mnie obrażał. Myślą, że o tym nie wiem, a ja udaję nieświadomego, bo wiem, że nie chcą, żebym wiedział — przeniósł na niego ponownie wzrok, przekładając wygodniej rękę przez swój brzuch, by móc się nieznacznie uśmiechnąć.
— Pamiętasz, jak u ciebie spałem? To był pierwszy raz od czterech lat, gdy spędziłem noc poza domem. Od jakiegoś czasu jest trochę łatwiej. Dzieciaki są już starsze, mój tata jest częściej w domu, dlatego mogę sobie pozwolić wyjść z tobą na miasto. I sam nawet nie wiesz, jakie to wszystko jest dla mnie dziwne. Nikt mnie tego nie nauczył. Wyrażania swojego zdania, robienia planów, czegoś... co robię dla siebie. Dlatego myślę, że nie do końca zdajesz sobie sprawę z tego jak bardzo wpłynąłeś na moje życie — westchnął i sięgnął po swoją szklankę z sokiem, upijając kilka łyków. Odstawił ją cicho z powrotem na stolik, znowu zwracając się ku niemu — dlatego wiem, że moje warunki mogą brzmieć wymagająco. Że teraz to ja jestem uparty, bo nie chcę ich nagiąć. Ale musisz zrozumieć Shane, że to jest pierwsza rzecz, którą naprawdę robię dla siebie. I pierwszy raz w życiu myślę o sobie i o tym, że potrzebuję kogoś, w kim nie tylko będę mógł ulokować swoje uczucia, ale też mieć w nim oparcie. I móc mu całkowicie ufać. Kogoś, kto pierwszy raz w życiu naprawdę postawi mnie na pierwszym miejscu i będzie o mnie dbał. Nie będzie mnie okłamywał, ukrywał przede mną różnych rzeczy, by mnie nie martwić albo nie narażać na niebezpieczeństwo. Przeżywałem to przez całe życie. I jestem nim tak strasznie zmęczony. Nie chcę tego przeżywać po raz kolejny.
Dał się wciągnąć w pocałunek, delikatnie odwzajemniając go. Jego klatka piersiowa zrobiła się przyjemnie ciepła podczas tej czynności, chociaż to właśnie sam pierwszy oderwał się, patrząc na niego z lekkim zmieszaniem, biorąc głębsze wdechy. Zasłonił dłonią usta, starając się kontrolować oddech. Zabrakło mu powietrza z tego wszystkiego.
- Nie zaprzeczę, jesteś niczym słońce - wymamrotał, dając mu zmienić pozycję. - Ale teraz nie powiem, że jak tlen też, bo mam wrażenie, że zabraknie mi go przy tobie - w końcu wyregulował oddech na tyle, by mógł odsunąć dłoń od ust. - Tylko, że jeśli nadasz mu więcej barw, będziesz musiał wziąć za to odpowiedzialność.
Potrząsnął głową.
- Nie jestem. Po prostu mam teraz inne zachowanie niż wtedy. Można powiedzieć, że uspokoiłem się? - wraz z uspokojeniem swojego życia, chociaż i tutaj by się wahał. - Jak chcesz, to któregoś wieczoru ci opowiem więcej o tym. Ale... z tego właśnie ci mówiłem, że z brakiem pracy i pomysłów nie musisz aż tak przejmować się. I chociaż wiesz już, skąd aż tyle prac podejmowałem - i jak bardzo nie umiał znaleźć dla siebie odpowiedniego zajęcia.
- Może... Ale gdy słyszałem o podobnych przypadkach traktowania dzieci, to właśnie one były uznawane za te złe, że nie słuchały się "mądrych dorosłych" - wzruszył ramionami. - Chociaż paskudny to mało powiedziane... - pokręcil głową, by pozbyć się otępienia. Zdecydowanie wolał nie myśleć o tym w takim momencie jak teraz.
Patrzył na niego uważnie, gdy sunął dalej swoją historię. Historię o prawdziwej stronie jego przeszłości, która ukształtowała go na takiego człowieka, jakim był dzisiaj. O jego rodzinie, problemach, faktem, jak dużą presję wywarto na niego w momencie, gdy dopiero poznawał świat. Mimo spokojnego wyrazu twarzy, wewnątrz wcale się tak nie czuł. Musiał przyznać, że jego słowa były na swój sposób przerażające, przedstawiające coś, czego nikt nie powinien przechodzić. Jak wiele przechodził trudów, gdzie świat nie potrafił zrozumieć, iż nie wszystko jest idealne. To trwało długo. Długa opowieść o tym, jak wyglądało schematycznie życie Jonathana, gdy poświęcił siebie dla innych. I jak z tego wszystkiego sam cierpiał, gdy został całkowicie sam z tym wszystkim.
Nie mogąc nawet z siebie wyrzucić tego wszystkiego. Ani rodzinie, ani przyjaciołom.
- Wychodzi na to, że oboje nie mieliśmy dzieciństwa - tylko, że Kassir zaczął "życie" o wiele wcześniej niż Jace, który nadal utkwił na stanie niepewności. Miał dziewiętnaście lat i nie wiedział, czego chce chwycić się. Widok wysokiego muru bez żadnej skazy. Tak bardzo znajomy i zarazem tak trudny do przebicia. - Ale nie powiedziałbym, że jest za późno na to. Ale to oznacza, że koniecznie muszę cię namówić na oglądanie ze mną animowanych bajek. Przyznam, że większości nadal nie miałem okazji zobaczyć. Ale też i inne rzeczy... Po prostu... Też...
Wypuścił ostrożnie powietrze z płuc, patrząc na Jonathana rozbrajająco.
- Przepraszam - powiedział, obejmując go, by przytulić do siebie. - Za to, że swoimi wcześniejszymi słowami doprowadziłem Cię do zranienia - zdecydowanie brakowało mu zrozumienia, delikatności i co najważniejsze - wiedzy. Tej, której posiadał teraz, gdy znając już jego przeszłość zrozumiał całkiem jego zachowanie na samym początku ich znajomości. Gdy poddawał się wpływom i próbował maskować brak decyzji swoimi monologami, będącymi pustymi informacjami, które prawdopodobnie kołowały większość osób. - Ale zarazem cieszę się, że to wyszło. Że w końcu usłyszałem jak wyrażasz swoje pragnienie, i że jestem pierwszą osobą, którą bylo dane to usłyszeć. I, że mogliśmy o tym porozmawiać, a nie rozstać się z negatywnym odczuciem.
Puścił go zaraz potem, by złapać go za dłoń.
- Dlatego... Proszę o wyrozumiałość. Dla ciebie i tylko dla ciebie spróbuję nagiąć własne reguły - co już nawet zrobił do tej pory, ujawniając swoją przeszłość. - Ale sam ci powiedziałem, jak beznadziejny jestem w tym wszystkim. Dlatego pytaj. Ostrożnie zwracaj mi uwagę. Gdy w momentach słabości zatnę się i nie zdołam otworzyć ust przez wewnętrzną blokadę - to nigdy nie było proste i prawdopodobnie nie zmieniłoby się, skoro nawet po tylu latach po rozstaniu z rodziną, nadal blokował się. Nie były to momenty, które umiał przewidzieć i nie wiedział, kiedy kolejny pojawi się. Wartości przyjmowane z dzieciństwa były jednak zbyt potężne dla przezwyciężenia.
- Najchętniej trzymałbym Cię z dala od niebezpieczeństw, ale skoro jest takie twoje życzenie... Więc mogę przede wszystkim życzyć sobie, byś w zamian za to nie odrzucał mnie. Niezależnie od tego co robiłem i robię. Chyba... po prostu chciałbym, byś również zadbał o mnie i mnie wysłuchał, gdy ja to zrobię dla ciebie? - podrapał się palcem po policzku, uśmiechając się z lekka skrępowanie. - Moje uczucia przeważają jednak nad moimi poglądami, tak by wychodziło - zaśmiał się krótko, po czym złapał go za bluzę i przyciągnął ku sobie, by potem przysunąć usta do jego ucha. Cicho dmuchnął mu do niego. - Jestem Lisem - szept był przeznaczony jedynie dla Jonathana, jednakże waga wiadomości była bardzo duża. Tak duża, że to była tajemnica powiązana również z innymi osobami. Dlatego nie chciał tego zdradzać. Może nie powinien? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie. Czuł jedynie, że serce mu waliło z tego wszystkiego, a z tyłu głowy słyszał niegodne myśli, że to najgłupsza decyzja ever. Postawić na emocje niż na racjonalność. Zdradzać się z tym, biorąc jedynie jego słowa jako wartość. Że skoro żył sam do tej pory, to dlaczego miałby to zmieniać? I...
Dobra, zamknij się, ok? Zaufanie, głupi.
- Jeśli po tym wszystkim co poznałeś nadal tkwisz przy swoim, to... Pozwolę tym razem ja się zapytać. Czy dasz mi szansę i zostaniesz moim chłopakiem?
- Nie zaprzeczę, jesteś niczym słońce - wymamrotał, dając mu zmienić pozycję. - Ale teraz nie powiem, że jak tlen też, bo mam wrażenie, że zabraknie mi go przy tobie - w końcu wyregulował oddech na tyle, by mógł odsunąć dłoń od ust. - Tylko, że jeśli nadasz mu więcej barw, będziesz musiał wziąć za to odpowiedzialność.
Potrząsnął głową.
- Nie jestem. Po prostu mam teraz inne zachowanie niż wtedy. Można powiedzieć, że uspokoiłem się? - wraz z uspokojeniem swojego życia, chociaż i tutaj by się wahał. - Jak chcesz, to któregoś wieczoru ci opowiem więcej o tym. Ale... z tego właśnie ci mówiłem, że z brakiem pracy i pomysłów nie musisz aż tak przejmować się. I chociaż wiesz już, skąd aż tyle prac podejmowałem - i jak bardzo nie umiał znaleźć dla siebie odpowiedniego zajęcia.
- Może... Ale gdy słyszałem o podobnych przypadkach traktowania dzieci, to właśnie one były uznawane za te złe, że nie słuchały się "mądrych dorosłych" - wzruszył ramionami. - Chociaż paskudny to mało powiedziane... - pokręcil głową, by pozbyć się otępienia. Zdecydowanie wolał nie myśleć o tym w takim momencie jak teraz.
Patrzył na niego uważnie, gdy sunął dalej swoją historię. Historię o prawdziwej stronie jego przeszłości, która ukształtowała go na takiego człowieka, jakim był dzisiaj. O jego rodzinie, problemach, faktem, jak dużą presję wywarto na niego w momencie, gdy dopiero poznawał świat. Mimo spokojnego wyrazu twarzy, wewnątrz wcale się tak nie czuł. Musiał przyznać, że jego słowa były na swój sposób przerażające, przedstawiające coś, czego nikt nie powinien przechodzić. Jak wiele przechodził trudów, gdzie świat nie potrafił zrozumieć, iż nie wszystko jest idealne. To trwało długo. Długa opowieść o tym, jak wyglądało schematycznie życie Jonathana, gdy poświęcił siebie dla innych. I jak z tego wszystkiego sam cierpiał, gdy został całkowicie sam z tym wszystkim.
Nie mogąc nawet z siebie wyrzucić tego wszystkiego. Ani rodzinie, ani przyjaciołom.
- Wychodzi na to, że oboje nie mieliśmy dzieciństwa - tylko, że Kassir zaczął "życie" o wiele wcześniej niż Jace, który nadal utkwił na stanie niepewności. Miał dziewiętnaście lat i nie wiedział, czego chce chwycić się. Widok wysokiego muru bez żadnej skazy. Tak bardzo znajomy i zarazem tak trudny do przebicia. - Ale nie powiedziałbym, że jest za późno na to. Ale to oznacza, że koniecznie muszę cię namówić na oglądanie ze mną animowanych bajek. Przyznam, że większości nadal nie miałem okazji zobaczyć. Ale też i inne rzeczy... Po prostu... Też...
Wypuścił ostrożnie powietrze z płuc, patrząc na Jonathana rozbrajająco.
- Przepraszam - powiedział, obejmując go, by przytulić do siebie. - Za to, że swoimi wcześniejszymi słowami doprowadziłem Cię do zranienia - zdecydowanie brakowało mu zrozumienia, delikatności i co najważniejsze - wiedzy. Tej, której posiadał teraz, gdy znając już jego przeszłość zrozumiał całkiem jego zachowanie na samym początku ich znajomości. Gdy poddawał się wpływom i próbował maskować brak decyzji swoimi monologami, będącymi pustymi informacjami, które prawdopodobnie kołowały większość osób. - Ale zarazem cieszę się, że to wyszło. Że w końcu usłyszałem jak wyrażasz swoje pragnienie, i że jestem pierwszą osobą, którą bylo dane to usłyszeć. I, że mogliśmy o tym porozmawiać, a nie rozstać się z negatywnym odczuciem.
Puścił go zaraz potem, by złapać go za dłoń.
- Dlatego... Proszę o wyrozumiałość. Dla ciebie i tylko dla ciebie spróbuję nagiąć własne reguły - co już nawet zrobił do tej pory, ujawniając swoją przeszłość. - Ale sam ci powiedziałem, jak beznadziejny jestem w tym wszystkim. Dlatego pytaj. Ostrożnie zwracaj mi uwagę. Gdy w momentach słabości zatnę się i nie zdołam otworzyć ust przez wewnętrzną blokadę - to nigdy nie było proste i prawdopodobnie nie zmieniłoby się, skoro nawet po tylu latach po rozstaniu z rodziną, nadal blokował się. Nie były to momenty, które umiał przewidzieć i nie wiedział, kiedy kolejny pojawi się. Wartości przyjmowane z dzieciństwa były jednak zbyt potężne dla przezwyciężenia.
- Najchętniej trzymałbym Cię z dala od niebezpieczeństw, ale skoro jest takie twoje życzenie... Więc mogę przede wszystkim życzyć sobie, byś w zamian za to nie odrzucał mnie. Niezależnie od tego co robiłem i robię. Chyba... po prostu chciałbym, byś również zadbał o mnie i mnie wysłuchał, gdy ja to zrobię dla ciebie? - podrapał się palcem po policzku, uśmiechając się z lekka skrępowanie. - Moje uczucia przeważają jednak nad moimi poglądami, tak by wychodziło - zaśmiał się krótko, po czym złapał go za bluzę i przyciągnął ku sobie, by potem przysunąć usta do jego ucha. Cicho dmuchnął mu do niego. - Jestem Lisem - szept był przeznaczony jedynie dla Jonathana, jednakże waga wiadomości była bardzo duża. Tak duża, że to była tajemnica powiązana również z innymi osobami. Dlatego nie chciał tego zdradzać. Może nie powinien? Nie potrafił sobie odpowiedzieć na to pytanie. Czuł jedynie, że serce mu waliło z tego wszystkiego, a z tyłu głowy słyszał niegodne myśli, że to najgłupsza decyzja ever. Postawić na emocje niż na racjonalność. Zdradzać się z tym, biorąc jedynie jego słowa jako wartość. Że skoro żył sam do tej pory, to dlaczego miałby to zmieniać? I...
Dobra, zamknij się, ok? Zaufanie, głupi.
- Jeśli po tym wszystkim co poznałeś nadal tkwisz przy swoim, to... Pozwolę tym razem ja się zapytać. Czy dasz mi szansę i zostaniesz moim chłopakiem?
Parsknął z rozbawieniem w odpowiedzi na jego słowa, przyglądając mu się z wyraźnym zaciekawieniem. Cóż, zobaczenie podobnej reakcji u Shane'a bez wątpienia sprawiało mu satysfakcję. Jakby nie patrzeć, Jace miał nadzieje, że uda mu się ich wywoływać o wiele więcej. Po prostu po ostatniej rozmowie nie oczekiwał już, że zadzieje się to z tygodnia na tydzień.
Ale za każdym razem, gdy ciemnowłosy coś mówił, musiał powstrzymywać się przed tym, by jakkolwiek nie zainicjować dotyku fizycznego. Jego potrzeby zdecydowanie w ostatnim czasie wzrosły aż nazbyt mocno. Co prawda zawsze lubił podobny kontakt z innymi, ale tym razem chodziło o coś zupełnie innego.
— No... miałem okazję usłyszeć cię wytrąconego z równowagi, więc jestem w stanie uwierzyć, że nie zawsze byłeś tak spokojny — zażartował, nawiązując tym samym do ich rozmowy telefonicznej. Przytulił nieco bardziej policzek do ręki, nie odrywając od niego wzroku.
— Tylko jeśli będziesz chciał. I pamiętaj, że jeśli coś cię interesuje, to śmiało mnie pytaj — w końcu nie zawsze wpadnie na to, by faktycznie o czymś opowiedzieć, co działało rzecz jasna w obie strony.
Ściągnął brwi w odpowiedzi na opinię o rzekomych złych dzieciach. Miał na ten temat dość sporo do powiedzenia, ale na ten moment zdał się jedynie na prychnięcie i krótką wypowiedź.
— Mądrzy dorośli powinni spełniać swoje cele i za porażki obwiniać wyłącznie siebie, zamiast przerzucać je na dzieci — nie wyobrażał sobie wrócenia do domu i zmuszania Zacka, by zostawił gitarę i zaczął się uczyć na programistę, a Cody'emu wcisnąć, że ma zostać prawnikiem. Obaj mieli swoje marzenia i to oni powinni decydować, co z nimi zrobią. Zawsze pozostanie dla niego zagadką, co niby było w tym takiego trudnego do zrozumienia, że dorośli nie potrafili tego pojąć.
"Chociaż paskudny to mało powiedziane."
Wyciągnął rękę, by złapać go przez chwilę za dłoń, patrząc na niego z wyraźnym przygnębieniem. Nie chodziło o współczucie samo w sobie — nawet jeśli przy jego poziomie empatii, bez wątpienia je odczuwał — lecz fakt, że takie rzeczy w ogóle się zdarzały.
— Jestem profesjonalistą w oglądaniu bajek. I nie martw się, jestem pewien, że zdążysz jeszcze przejść przez wszystkie sezony Psiego Patrolu. Nie ma szans, by Rosaline ci odpuściła — a jakby nie patrzeć, na pewno miał ich prędzej czy później poznać. Nawet jeśli Jace nigdy nie czuł się zbyt pewnie, zapraszając kogoś do domu (pomijając fakt, że praktycznie tego nie robił), Kassir i tak był już w środku.
Nie spodziewał się, że go obejmie. Zamrugał kilka razy, zaraz kładąc powoli rękę na jego plecach, by przesuwać nią miarowo od góry do dołu, nie przestając się uśmiechać.
— Nie musisz mnie przepraszać — wiedział, że ciemnowłosy nigdy celowo, by go nie skrzywdził. Odsunął się nieznacznie, wpatrując się w niego łagodnie.
— Shane, mówiąc o szczerości, nie mam na myśli, że będę ci robić przesłuchania. Nie musisz mówić mi wszystkiego na raz. To oczywiste, że o niektórych rzeczach mówi nam się łatwiej niż o innych, więc dopóki nie będziesz ukrywał niczego na siłę i mnie przy tym zbywał, tak długo poczekam, aż się poczujesz komfortowo — nie chciał, by myślał, że będzie go sadzał na kanapie i kazał odpowiadać na pytania. Mimo swoich słów zbyt mocno dbał o jego komfort, by robić coś podobnego. Zwłaszcza że sam naruszałby tym samym jego zaufanie.
Drgnął nieznacznie, nie spodziewając się, że Shane złapie go nagle za bluzę. Z tej pozycji ledwo był go w stanie widzieć, nic więc dziwnego, że w pierwszym momencie poczuł się nieco dziwnie. Jego słowa wystarczyły jednak, by na chwilę dosłownie wyłączyć mu mózg.
Patrzył się pusto gdzieś ponad jego ramieniem, gdy coś w jego głowie właśnie robiło mocny reset. Aż w końcu wszystko wskoczyło na swoje miejsce, gdy odsunął się, kompletnie co tracąc kontrolę nad swoim głosem.
— CO, SERIO? ALE SUPER — no i wyszedł jego wewnętrzny fanboy. Zaraz zrobiło mu się jednak głupio, gdy zdał sobie sprawę, że faktycznie podniósł głos. Na tyle, by sam się tego nie spodziewał, w końcu jakby nie patrzeć, z reguły Jonathan mówił w niezwykle cichy i łagodny sposób. Odchrząknął cicho, czerwieniąc się nieznacznie, wracając tym samym do siebie.
— Znaczy... serio? Ale super — powtórzył już normalniej, mimo że w jego oczach cały czas widać było ekscytację. No bo miał przed sobą Lisa! Jego ulubiona osoba była LISEM. Czuł się teraz jak jedna z fanek, która umawiała się z jakimś chłopakiem poznanym w klubie, by potem dowiedzieć się, że jest artystą popowym czy cokolwiek. Widać było, jak uderza raz po raz w ekscytacji dłońmi o swoje kolana, wyraźnie chcąc dać jej jakiś upust. Chyba tylko dobre wychowanie i lokacja powstrzymały go od zasypania Shane'a pytaniami, mimo że trzeba by było być ślepym, by nie dostrzec, że cisną mu się na usta.
Dopiero, gdy Kassir zadał własne, Jace znieruchomiał. Otworzył nieznacznie usta i zaraz zamknął je ponownie, rzucając mu niepewne spojrzenie.
— Jesteś pewien, że tego chcesz? — mimo wcześniejszych zapewnień, wiedział, że ciemnowłosy musi się wyrzec różnych swoich wartości. I nie chciał, by tego żałował. Położył jedną swoją dłoń na drugiej, bawiąc się palcami i wpatrując w bliżej nieokreślony punkt na jego klatce piersiowej.
— Wiem, że powiedziałeś, że uczucia przeważają nad poglądami, ale ciężko oczekiwać, że nagle całkowicie się z tym pogodzisz w tak krótkim czasie. Więc... to nie tak, że mówię nie, okej? Mimo to możesz dać mi kilka dni? I chciałbym, żebyś sam też to przemyślał. Podejmowanie takich decyzji pod wpływem emocji różnie się kończy. A to nie tak, że nagle wyjdziemy na zewnątrz i pójdziemy do kogoś innego. Ale! W sumie myślę, że wystarczająco się nasiedzieliśmy. Chodź, mamy jeszcze jeden punkt do zaliczenia, zanim pójdziemy do ciebie — wstał z kanapy i wyciągnął do niego rękę z uśmiechem, dopijając jeszcze do końca zamówiony sok pomarańczowy. Dopiero gdy Shane się zebrał, skoczył jeszcze na dół, by zapłacić za pokój i jedzenie, czekając na ciemnowłosego przy drzwiach.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach