▲▼
Słowik wymachiwał luźno kijem baseballowym, idąc krok w krok obok Lark. Miał dziś wyjątkowo dobry humor. Sam do końca nie wiedział od czego właściwie zależał, w końcu w jego życiu nie wydarzyło się nic na tyle przełomowego, by faktycznie miał poczuć się lepiej. Być może więc była to najzwyczajniej w świecie obecność dziewczyny, która nigdy nie dawała mu czasu na użalanie się nad sobą.
— Nie sądzisz, że handlarz powinien zaopatrzyć się w jakieś składane pałki? Kije wyglądają cool, ale są na dłuższą metę dość nieporęczne. Skoro i tak już będziemy się rozglądać po centrum handlowym, może dorwę jakiś plecak, do którego mógłbym go w miarę wygodnie przymocować. Tak, by nie mieć problemów z sięgnięciem po niego podczas niespodziewanego ataku, ale też wiesz... ciąży mi trochę w ręce — wzruszył ramionami. Jakby nie patrzeć, niepotrzebne przemęczanie mięśni było zwyczajnie niepotrzebne. Im bardziej sprawne i mniej zmęczone będą w końcu podczas potencjalnej walki, tym lepiej.
Nie żeby spodziewał się ataku po dzisiejszym dniu. W końcu centrum handlowe prócz jakże zwodniczego parkingu z reguły było raczej spokojne, nawet jak na takie miasto jak Riverdale.
— Fanki? — pytanie Lark zbiło go z tropu. Spojrzał na nią ściągając brwi w wyraźnym niezrozumieniu, nim wymruczał coś pod nosem, zaraz odwracając się w bok. Potarł nawet końcówkę nosa palcem w wyraźnym zmieszaniu.
— Jestem przy wejściu A od strony kina — krótka wiadomość głosowa wylądowała na konferencji Lisów, gdy Słowik jeszcze przez chwilę machał telefonem na boki bez większego stresu. Bo czym niby miał się w tym momencie przejmować? Centrum było pełne ludzi, jak zawsze w środku tygodnia. Ich gang z każdym dniem rozrastał się coraz bardziej, nadal jednak wątpił by byli w stanie przejąć tak gigantyczny budynek szturmem. Na szczęście mieli swoją tajną broń o imieniu Nebit.
"Na miejscu jest cała masa ludzi. Na co dziś stawiamy? Zapętlony opening z kucyków Pony? Uprzejmy komunikat z nagranym głosem Lark, że od dziś to miejsce należy do nas, a wszelkie protesty zakończą się kilkugodzinną katorgą w postaci muzyki ze Smerfów? A może jedno i drugie połączone w jakiś upiorny remix?"
Wysłał wiadomość na grupę unosząc kącik ust ku górze. W tym momencie pozostawało mu jedynie czekać na dalsze rozkazy, był w końcu - jak zawsze - jedynie czujką, która rozeznawała się wstępnie w sytuacji.
Po otrzymanej wiadomości głosowej, bez uprzedzania Sunny, gdzie wychodzi, szybko się przebrał i opuścił mieszkanie. Przejmowanie terenów nie należało do jego ulubionych zajęć, nie z powodu, że musiał w końcu ruszyć swoje wielkie cztery litery z domu. Najzwyczajniej w świecie nie mógł być aż tak przebojowy jak zawsze, musiał udawać bardziej tajemniczego.
Zastanawiał się jak zamierzają przejąć tak ogromny teren. Mimo błąkających się pod jego białym łbem dręczących scenariuszy, miał całkiem pozytywne myśli. Byli sporym gangiem, coraz większym tak właściwie. Musi jedynie bardziej zaufać wspólnikom i wciąż tryskać dobrą energią. Ponoć skubany przynosił jakieś szczęście. Tak kiedyś wyczytał w jednym z magazynów dla nastolatków.
- Siema. - rzucił do chłopaka w białej maseczce, przyglądając mu się nieco natarczywie. Totalnie nie miał pamięci do twarzy... Tym bardziej takich, które widywał raz na x czasu, a jeszcze dodatkowo z zakrytym pyskiem.
Przywitał chłopaka skinięciem głowy, jednocześnie rozglądając się wokół z nieznacznym zniecierpliwieniem. Jakby nie patrzeć, nie tylko frekwencja Lisów na ten moment była dużo niższa niż oczekiwał, ale też ich odzew na komunikatorze. Byli aż tak mocno zajęci własnymi sprawami, by nie mieli nawet czasu na odpowiedzenie, że nie dadzą rady się zjawić?
Przynajmniej na Nebit zawsze mógł liczyć.
— Jak na moje to możesz puścić wszystkim Lisom, które nie raczą się stawić ani nic napisać, jakieś Never gonna give you up z telefonów. Ewentualnie troll song też się nada — odesłał wiadomość głosową na grupie, jednocześnie patrząc na swojego towarzysza, nim wzruszył ramionami.
— Skoro i tak nie mamy póki co, co robić, możemy wbić do tego Whole Foodsa. Ogarniemy jej te Monsterki, chyba, że wolisz stać tu sam jak kołek — przekręcił nieznacznie głowę w bok rzucając mu pytające spojrzenie, nim polajkował wiadomość Nebit, by wiedziała że zaakceptował jej zlecenie. Zaraz po tym wszedł do środka i odnalazł mapę centrum handlowego, by skierować się w odpowiednią stronę. Z Mitchiem lub bez. Ahoj przygodo.
— Co do wiadomości, poczekałbym na decyzję Lark. Niedługo powinna zjawić się na miejscu — kto jak kto, ale jeśli to Lark nie odpisywała im na wiadomości, bez wątpienia zatrzymało ją coś dużo poważniejszego niż lenistwo do sprawdzenia telefonu.
Po wysłaniu wiadomości na czacie przeskoczył między budynkami, a następnie zaczął zeskakiwać coraz niżej, aby w końcu znaleźć sié na ziemi. Tak, on latał. Wybrał szybszą i być może bezpieczniejszą opcję poruszania się po dachach, aby dostać się do centrum handlowego. Dopiero w okolicach miejsca zbiórki zwolnił. Myślał, że to szalony plan. Wiele ochroniarzy. Ale oni byli tylko grzecznymi lisami. Szybko zapomniał o tej chwili powagi, aby znowu przyspieszyć i dotrzeć jak najszybciej do Słowika i reszty. Słysząc głos Nebit uśmiechnął się.
– JA MOGĘ, JA! – wykrzyczał, powodując ból głowy u Lisów. I tych co słuchali komunikator i tych, które były na miejscu, bo właśnie wrzasnął tuż przy Mitchiem – Sorki za spóźnienie. Ale widzę, że pustka straszna. Ja też bym się napił jakiegoś energetyka, więc możemy zrobić mały zapasik. – On chyba naprawdę sobie nie zdawał sprawy, że akurat nie powinien się zaopatrywać w monsterki. Tak jak Obelix nie powinien pić magicznego wywaru
Ruszył za Słowikiem. Być może tak było, że jak był małym chłopcem, to Ollie wpadł do kociołka z energetykami. Albo matka piła w ciąży. Albo wstrzyknęli mu amfetaminę. Wszystko było możliwe. Tylko przez to, że zachciało mu się należeć do gangu to ci tutaj zebrani mieli z bim problem
First topic message reminder :
TEREN
FOXES
FOXES
Centrum Handlowe
Teren broniony przez 5 bonusowych NPC.
Miejsce, w którym znajduje się wiele sklepów oraz punktów usługowych. Centrum posiada cztery piętra, a na jednym z nich głównie unosi się zapach jedzenia. Na najwyższym piętrze, znudzeni chodzeniem po sklepach ludzie mogą udać się na film do znanego kina. Przy całej reszcie są same sklepy z odzieżą, obuwiem, biżuterią, technologią, książkami, grami, zabawkami i wiele, wiele innych. Spotkać można te z bardziej markowymi rzeczami — jak i nieco mniej, dla tych których nie stać na większe wydatki. Wiecznie tutaj tłoczno, jednak największy ruch przypada oczywiście na weekendy. Każdego wejścia do centrum pilnuje dwóch ochroniarzy, a bramki alarmują przy każdej próbie wniesienia czegoś metalowego. Sklepy wyposażono w szyby kuloodporne, ale to wcale nie powstrzymuje zbuntowanych nastolatków od próby zdemolowania lokali przy pomocy kija baseballowego.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Foxes, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Foxes, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
Ubiór + Maska zasłaniająca twarz przedstawiająca wilka, lewa część maski ułamana odsłaniająca lewe oko (schowana).
Wizyta w centrum handlowym musiała w końcu nadejść. To nie było tak, że bohater wracał na miejsce swojego zwycięstwa. Nie nie, poturbowanie kilku uciekających dzieciaków, którym zachciało się pobawić w wandalów. Teraz była tutaj nieco bardziej "służbowo". Dlatego też sunęła przez centrum handlowe przyglądając się witrynom. Główny cel to wypatrzenie promocji! Mieli w końcu "melinę" do umeblowania. Co prawda ustalili, że znajdą wszystko w nieco inny sposób, ale nie zaszkodziło spróbować nie? Łowcy okazji do boju! Spacerowała po galerii oczywiście bez maski, chociaż miała ją schowaną pod kurtką. Dobry Lis nigdy nie przestaje być Lisem. Czasami po prostu biega między drobiem, gdakając jak on.
- Czasami chodząc w tym miejscu, mam dziwne wrażenie, jakby nic się nie wydarzyło. - Powiedziała spokojnie, obecnie nawet nie spoglądając na Słowika. - Jesteś pewny, że nie zaatakują mnie twoje fanki, czy coś? Wiesz, teraz to nigdy nie wiadomo. - Teraz to posłała mu wredny uśmiech.
Wizyta w centrum handlowym musiała w końcu nadejść. To nie było tak, że bohater wracał na miejsce swojego zwycięstwa. Nie nie, poturbowanie kilku uciekających dzieciaków, którym zachciało się pobawić w wandalów. Teraz była tutaj nieco bardziej "służbowo". Dlatego też sunęła przez centrum handlowe przyglądając się witrynom. Główny cel to wypatrzenie promocji! Mieli w końcu "melinę" do umeblowania. Co prawda ustalili, że znajdą wszystko w nieco inny sposób, ale nie zaszkodziło spróbować nie? Łowcy okazji do boju! Spacerowała po galerii oczywiście bez maski, chociaż miała ją schowaną pod kurtką. Dobry Lis nigdy nie przestaje być Lisem. Czasami po prostu biega między drobiem, gdakając jak on.
- Czasami chodząc w tym miejscu, mam dziwne wrażenie, jakby nic się nie wydarzyło. - Powiedziała spokojnie, obecnie nawet nie spoglądając na Słowika. - Jesteś pewny, że nie zaatakują mnie twoje fanki, czy coś? Wiesz, teraz to nigdy nie wiadomo. - Teraz to posłała mu wredny uśmiech.
Ubiór: Póki co zdjęta maska (po prawej); zasłaniający usta i szyję gładki, czarny kołnierz; pomarańczowa bandana przewiązana na ramieniu pomarańczowo-czarnej cienkiej kurtki, czarne spodnie z paskiem, buty wojskowe; nóż przy pasku, kij baseballowy. W kieszeni telefon, zapalniczka i paczka papierosów.
Słowik wymachiwał luźno kijem baseballowym, idąc krok w krok obok Lark. Miał dziś wyjątkowo dobry humor. Sam do końca nie wiedział od czego właściwie zależał, w końcu w jego życiu nie wydarzyło się nic na tyle przełomowego, by faktycznie miał poczuć się lepiej. Być może więc była to najzwyczajniej w świecie obecność dziewczyny, która nigdy nie dawała mu czasu na użalanie się nad sobą.
— Nie sądzisz, że handlarz powinien zaopatrzyć się w jakieś składane pałki? Kije wyglądają cool, ale są na dłuższą metę dość nieporęczne. Skoro i tak już będziemy się rozglądać po centrum handlowym, może dorwę jakiś plecak, do którego mógłbym go w miarę wygodnie przymocować. Tak, by nie mieć problemów z sięgnięciem po niego podczas niespodziewanego ataku, ale też wiesz... ciąży mi trochę w ręce — wzruszył ramionami. Jakby nie patrzeć, niepotrzebne przemęczanie mięśni było zwyczajnie niepotrzebne. Im bardziej sprawne i mniej zmęczone będą w końcu podczas potencjalnej walki, tym lepiej.
Nie żeby spodziewał się ataku po dzisiejszym dniu. W końcu centrum handlowe prócz jakże zwodniczego parkingu z reguły było raczej spokojne, nawet jak na takie miasto jak Riverdale.
— Fanki? — pytanie Lark zbiło go z tropu. Spojrzał na nią ściągając brwi w wyraźnym niezrozumieniu, nim wymruczał coś pod nosem, zaraz odwracając się w bok. Potarł nawet końcówkę nosa palcem w wyraźnym zmieszaniu.
Dziewczyna obserwowała co chwilę jak kij zmieniał swoje położenie w dłoniach Słowika. Można nawet powiedzieć, że miał w sobie coś hipnotycznego. Na słowa chłopaka zastanowiła się chwilę, faktycznie składane pałki był dużo bardziej poręczniejsze. Szczególnie, że w łatwy sposób można było je ukryć pod normalnymi ciuchami.
- Powinien, może nawet je ma? Obawiam się, że część jak nie większość takich towarów trafia najpierw do niebieskich. Podejrzewam, że mogą mieć z tym coś wspólnego. Oj tam, nie narzekaj tak bardzo. Pomachasz trochę i się przyzwyczaisz. Potraktuj to jako trening! Pamiętaj dzień bez treningu to dzień stracony! - Uśmiechnęła się lekko ostatnie zdanie wypowiadając nawet rozbawionym tonem. - Kiedyś widziałam, jak ktoś nosił siekierę pod płaszczem. Może musisz zmienić nieco stylówkę?
Jej ostatnie pytanie sprawiło ją jakiś dziwny rodzaj satysfakcji, kiedy z wrednym uśmieszkiem obserwowała jego zmieszanie. Już chciała nieco zażartować z tego powodu gdy centrum handlowe przeszył dźwięk alarmu, który zmieszał się hukiem rozbijanego szkła. Pobliski jubiler nie miał dziś lekkiego dnia.
Lark odruchowo doskoczyła do jednej ze ścian, przykucając i rozglądają się na boki by wypatrzeć potencjalne zagrożenie i świadków. Chwilę później z jubilera wybiegły dwie zamaskowane postacie w kominiarkach i torbami z łupem na ramieniu. Dziewczyna po upewnieniu się, że raczej nikt w okolicy nie zwraca na Liski większej uwagi wyciągnęła maskę burcząc niezadowolona pod nosem. Wyprostowała się dopiero z maską na twarzy wbijając spojrzenie w oddalające się punkty będące złodziejami.
- Biegałeś dzisiaj? - rzuciła do Słowika, nijako pozostawiając mu decyzje co zrobią.
- Powinien, może nawet je ma? Obawiam się, że część jak nie większość takich towarów trafia najpierw do niebieskich. Podejrzewam, że mogą mieć z tym coś wspólnego. Oj tam, nie narzekaj tak bardzo. Pomachasz trochę i się przyzwyczaisz. Potraktuj to jako trening! Pamiętaj dzień bez treningu to dzień stracony! - Uśmiechnęła się lekko ostatnie zdanie wypowiadając nawet rozbawionym tonem. - Kiedyś widziałam, jak ktoś nosił siekierę pod płaszczem. Może musisz zmienić nieco stylówkę?
Jej ostatnie pytanie sprawiło ją jakiś dziwny rodzaj satysfakcji, kiedy z wrednym uśmieszkiem obserwowała jego zmieszanie. Już chciała nieco zażartować z tego powodu gdy centrum handlowe przeszył dźwięk alarmu, który zmieszał się hukiem rozbijanego szkła. Pobliski jubiler nie miał dziś lekkiego dnia.
Lark odruchowo doskoczyła do jednej ze ścian, przykucając i rozglądają się na boki by wypatrzeć potencjalne zagrożenie i świadków. Chwilę później z jubilera wybiegły dwie zamaskowane postacie w kominiarkach i torbami z łupem na ramieniu. Dziewczyna po upewnieniu się, że raczej nikt w okolicy nie zwraca na Liski większej uwagi wyciągnęła maskę burcząc niezadowolona pod nosem. Wyprostowała się dopiero z maską na twarzy wbijając spojrzenie w oddalające się punkty będące złodziejami.
- Biegałeś dzisiaj? - rzuciła do Słowika, nijako pozostawiając mu decyzje co zrobią.
Wzruszył ramionami.
— Bardzo możliwe. Jakby nie patrzeć, mają swoje wtyki i pewnie bardziej opłaca się sprzedawać sprzęt im niż nam — przeciągnął się wraz z kijem, wydając z siebie długie ziewnięcie. Zaraz parsknął krótko na wspomnienie o siekierze, mimo wszystko wizualizując to w swojej głowie. Nie był to taki znowu głupi pomysł. Pod warunkiem, że przy byle wywaleniu się, siekiera dosłownie nie wyprułaby mu flaków. Kij był zdecydowanie bezpieczniejszy.
Wtem alarm wypełnił jego i tak niesamowicie czułe ucho, momentalnie wyrywając z niego głośne przekleństwo, choć krzyk udało mu się zdusić. Błyskawicznie przyciszył aparat słuchowy praktycznie do zera, jeszcze przez chwilę czując się jak nietoperz, którego ktoś właśnie postanowił umieścić obok włączonej pralki. Przeszedł chwiejnym krokiem do Lark, nieustannie cicho klnąc, nim próbował połapać się w sytuacji, wracając wzrokiem do kobiety.
"Biegałeś dzisiaj?"
— Oho, robimy za bohaterów? — zapytał kręcąc kółko kijem z prowokacyjnym uśmieszkiem. Naciągnął prostym ruchem maskę na twarz i przycisnął kij do siebie, by mu nie przeszkadzał, puszczając się biegiem za złodziejami. Miał szczęście, że ktokolwiek targnął się na sklep, nie miał szans z jego zabójczą kondycją. Nie minęły nawet dwie minuty, a chłopak już siedział im na ogonie.
— Bardzo możliwe. Jakby nie patrzeć, mają swoje wtyki i pewnie bardziej opłaca się sprzedawać sprzęt im niż nam — przeciągnął się wraz z kijem, wydając z siebie długie ziewnięcie. Zaraz parsknął krótko na wspomnienie o siekierze, mimo wszystko wizualizując to w swojej głowie. Nie był to taki znowu głupi pomysł. Pod warunkiem, że przy byle wywaleniu się, siekiera dosłownie nie wyprułaby mu flaków. Kij był zdecydowanie bezpieczniejszy.
Wtem alarm wypełnił jego i tak niesamowicie czułe ucho, momentalnie wyrywając z niego głośne przekleństwo, choć krzyk udało mu się zdusić. Błyskawicznie przyciszył aparat słuchowy praktycznie do zera, jeszcze przez chwilę czując się jak nietoperz, którego ktoś właśnie postanowił umieścić obok włączonej pralki. Przeszedł chwiejnym krokiem do Lark, nieustannie cicho klnąc, nim próbował połapać się w sytuacji, wracając wzrokiem do kobiety.
"Biegałeś dzisiaj?"
— Oho, robimy za bohaterów? — zapytał kręcąc kółko kijem z prowokacyjnym uśmieszkiem. Naciągnął prostym ruchem maskę na twarz i przycisnął kij do siebie, by mu nie przeszkadzał, puszczając się biegiem za złodziejami. Miał szczęście, że ktokolwiek targnął się na sklep, nie miał szans z jego zabójczą kondycją. Nie minęły nawet dwie minuty, a chłopak już siedział im na ogonie.
Początkowo zbeształa się w myślach widząc jak Słowik nieco chwiejnym krokiem dochodzi do niej po wyciu alarmu. Zadziałała odruchowo kompletnie zapominając o słuchu chłopaka. Chyba po prostu przywykła nieco do faktu, że mogła z nim bez problemu porozmawiać. Jednak nie miała czasu by się jakoś nad tym długo rozwodzić, najwyżej przeprosi go później. Była też zadowolona, że mimo wszystko chłopak szybko się pozbierał i był gotowy do akcji!
- Tak, chociaż niekoniecznie. - posłała mu oczko, które nie było ukryte pod maską i ruszyła w pogoń.
Całkiem dobrze się przy tym bawiła. Może nawet za dobrze, w momencie gdy zrównała się nieco ze złodziejem i próbowała go podciąć, ten zauważył ją i gwałtownie zahamował. Lark na tyle się tego nie spodziewała, że nie zwróciła uwagi na wyciągnięty łokieć, który trzasnął ją prosto w wilczy nos, gwałtownie wbijając jej maskę w twarz, powodując chwilowe zamroczenie dziewczyny. Odepchnął ją na bok i widząc dość spory kij w rękach Słowika zaczął ponownie uciekać. Najwidoczniej miał w planach jak najszybsze wydostanie się z tego miejsca.
A Lark? Po zrobieniu kilku nieco nieporadnych kroków byle tylko nie upaść po popchnięciu, właśnie kończyła liczyć gwiazdy przed oczami.
- Tak, chociaż niekoniecznie. - posłała mu oczko, które nie było ukryte pod maską i ruszyła w pogoń.
Całkiem dobrze się przy tym bawiła. Może nawet za dobrze, w momencie gdy zrównała się nieco ze złodziejem i próbowała go podciąć, ten zauważył ją i gwałtownie zahamował. Lark na tyle się tego nie spodziewała, że nie zwróciła uwagi na wyciągnięty łokieć, który trzasnął ją prosto w wilczy nos, gwałtownie wbijając jej maskę w twarz, powodując chwilowe zamroczenie dziewczyny. Odepchnął ją na bok i widząc dość spory kij w rękach Słowika zaczął ponownie uciekać. Najwidoczniej miał w planach jak najszybsze wydostanie się z tego miejsca.
A Lark? Po zrobieniu kilku nieco nieporadnych kroków byle tylko nie upaść po popchnięciu, właśnie kończyła liczyć gwiazdy przed oczami.
Lisy nie miały dziś szczęścia.
Mimo tego, że udało mu się dogonić ich cele, szybko widział jak Lark została znokautowana. Przeklął głośno po raz kolejny tego dnia i przyspieszył rzucając nożem w mężczyznę.
Choć ten wyraźnie zwolnił, gdy ostrze śmignęło mu obok twarzy, nie zatrzymał się. Nosz kurwa mać! Skoro atak na odległość nie poskutkował, musiał postawić na bardziej bezpośrednią metodę.
— Zajmę się tym Lark, biegnij za mną po lokalizacji! — krzyknął do dziewczyny, zbierając po drodze swój nóż z ziemi. Nawet na chwilę nie odpuszczał, upewniając się jedynie jedną ręką, że ma wszystko odpowiednio włączone w telefonie, by dziewczyna mogła go wyśledzić. Skoro nóż nie podziałał, czas na podejście drugie. Tym razem rozpierdoli typowi łeb za to jak on próbował rozwalić jej twarz.
Mimo tego, że udało mu się dogonić ich cele, szybko widział jak Lark została znokautowana. Przeklął głośno po raz kolejny tego dnia i przyspieszył rzucając nożem w mężczyznę.
Choć ten wyraźnie zwolnił, gdy ostrze śmignęło mu obok twarzy, nie zatrzymał się. Nosz kurwa mać! Skoro atak na odległość nie poskutkował, musiał postawić na bardziej bezpośrednią metodę.
— Zajmę się tym Lark, biegnij za mną po lokalizacji! — krzyknął do dziewczyny, zbierając po drodze swój nóż z ziemi. Nawet na chwilę nie odpuszczał, upewniając się jedynie jedną ręką, że ma wszystko odpowiednio włączone w telefonie, by dziewczyna mogła go wyśledzić. Skoro nóż nie podziałał, czas na podejście drugie. Tym razem rozpierdoli typowi łeb za to jak on próbował rozwalić jej twarz.
zt x2
U każdego przychodzi taki moment, gdzie kilka razy do roku musi znaleźć się w Centrum Handlowym, aby uzupełnić swoją szafę nowymi ubraniami. Jordan ostatnio żył dosyć spokojnie, z tego względu pozwolił sobie na chwilę przyjemności udając się na miasto. W zasadzie ciężko nazwać to szczególną przyjemnością, ale zawsze lepiej jest gdzieś wyjść niż siedzieć 24 godzin na dobę w mieszkaniu lub w pracy.
Początkowo zaczął od restauracji, wychodząc na lunch. Udał się do lubianego miejsca, zamawiając sobie obfitego burgera. Dopiero po tym mało szlachetnym posiłku postanowił zajechać samochodem nieco dalej, aż pod same Centrum Handlowe. Gdy zaparkował na płatnym parkingu, udał się na zwiedzanie sklepów w poszukiwaniu nowej, skórzanej kurtki na wiosnę. Zaczynało się robić całkiem ciepło na dworze, a przypomniał sobie, że przy zeszłorocznym wybryku jego poprzednia kurtka nie skończyła za dobrze. Nie pamiętał, czy finalnie oberwała nożem i rozdarła się czy strawił ją ogień. W pewnym momencie takie rzeczy przestają mieć znaczenie, tak samo jak blizny, gdzie z każdym rokiem przybywało ich coraz więcej.
Poszukiwania zaczął, co nie było wcale takim prostym zadaniem. W zasadzie żałował, że nie wziął ze sobą żadnej koleżanki, która mogła pomóc mu w kłopotliwym doborze. Wiedział czego chciał i co szukał, ale nie miał żadnych lubianych marek, gdzie kupował takie rzeczy. Dlatego nie wiedział, gdzie szukać, aby trafić na coś godnego podziwu.
Chwilę to trwało i nawet w międzyczasie dostał kilka wiadomości. Oczywiście chciał odpisać na nie od razu. Nie wiedział, co to za numer starał się do niego dobić, ale po kościach czuł, że spokojny okres w życiu szybko może przestać istnieć. Nie ukrywa też, że zapatrzył się nieco za bardzo, gdy szedł przed siebie jakąś drogą na drugim albo trzecim piętrze. Poczuł, że na kogoś wpadł. Odbił się od tej osoby, jednocześnie napinając każdy, możliwy mięsień. Wiedział, że to była jego wina, dlatego nawet nie zamierzał się jakkolwiek sadzić. Chciał nawet przeprosić, co prawda z automatu i pójść dalej, ale gdy spojrzał w dół, uniósł nieznacznie brew do góry w niemałym zaskoczeniu.
— Hotaru? — powiedział niskim głosem, wyraźnie zdziwiony na jego obecność. Też zawsze wygodniej było mu zwracać się do niego nazwiskiem (lub też imieniem, nie wiem xD), ponieważ nie wiedział, jak bardzo pseudonim Gambler był przez niego praktykowany.
— Wybacz, zapatrzyłem się — dodał w drugiej kolejności, chowając telefon do kieszeni. Wcale nie musiał przypadkiem zauważyć, że miał jeszcze inną pracę na uboczu, którą chętnie zajmował się w chwilach wolnych.
Początkowo zaczął od restauracji, wychodząc na lunch. Udał się do lubianego miejsca, zamawiając sobie obfitego burgera. Dopiero po tym mało szlachetnym posiłku postanowił zajechać samochodem nieco dalej, aż pod same Centrum Handlowe. Gdy zaparkował na płatnym parkingu, udał się na zwiedzanie sklepów w poszukiwaniu nowej, skórzanej kurtki na wiosnę. Zaczynało się robić całkiem ciepło na dworze, a przypomniał sobie, że przy zeszłorocznym wybryku jego poprzednia kurtka nie skończyła za dobrze. Nie pamiętał, czy finalnie oberwała nożem i rozdarła się czy strawił ją ogień. W pewnym momencie takie rzeczy przestają mieć znaczenie, tak samo jak blizny, gdzie z każdym rokiem przybywało ich coraz więcej.
Poszukiwania zaczął, co nie było wcale takim prostym zadaniem. W zasadzie żałował, że nie wziął ze sobą żadnej koleżanki, która mogła pomóc mu w kłopotliwym doborze. Wiedział czego chciał i co szukał, ale nie miał żadnych lubianych marek, gdzie kupował takie rzeczy. Dlatego nie wiedział, gdzie szukać, aby trafić na coś godnego podziwu.
Chwilę to trwało i nawet w międzyczasie dostał kilka wiadomości. Oczywiście chciał odpisać na nie od razu. Nie wiedział, co to za numer starał się do niego dobić, ale po kościach czuł, że spokojny okres w życiu szybko może przestać istnieć. Nie ukrywa też, że zapatrzył się nieco za bardzo, gdy szedł przed siebie jakąś drogą na drugim albo trzecim piętrze. Poczuł, że na kogoś wpadł. Odbił się od tej osoby, jednocześnie napinając każdy, możliwy mięsień. Wiedział, że to była jego wina, dlatego nawet nie zamierzał się jakkolwiek sadzić. Chciał nawet przeprosić, co prawda z automatu i pójść dalej, ale gdy spojrzał w dół, uniósł nieznacznie brew do góry w niemałym zaskoczeniu.
— Hotaru? — powiedział niskim głosem, wyraźnie zdziwiony na jego obecność. Też zawsze wygodniej było mu zwracać się do niego nazwiskiem (lub też imieniem, nie wiem xD), ponieważ nie wiedział, jak bardzo pseudonim Gambler był przez niego praktykowany.
— Wybacz, zapatrzyłem się — dodał w drugiej kolejności, chowając telefon do kieszeni. Wcale nie musiał przypadkiem zauważyć, że miał jeszcze inną pracę na uboczu, którą chętnie zajmował się w chwilach wolnych.
czarny golf zasłaniający szyję + bordowy sweter rozpięty na całą swoją długość + czarne dżinsowe spodnie + ciemny pasek ze srebrną klamrą + czarne buty za kostkę o sportowym kroju + okrągłe okulary w oprawkach o złocistym odcieniu, z łańcuszkiem + mała broszka w kształcie lisa w ciemnopomarańczowym kolorze wpięta w sweter po lewej stronie klatki piersiowej + srebrny zegarek na lewej ręce
Prawda jest taka, że wcale nie zamierzał dzisiaj wchodzić do centrum handlowego. Po prostu miał zaplanowane spotkanie w pobliżu, a po jego zakończeniu tylko na chwilę zawiesił oko na jednej ze sklepowych witryn. Ta chwila jednak wystarczyła, by jego wewnętrzna sroka przebudziła się i pożądliwie zaczęła rozglądać się za czymś ładnym, ewentualnie błyszczącym.
Mimo to Hotaru wahał się przez chwilę, dokonując skrupulatnych obliczeń w głowie, czy w ogóle może sobie pozwolić na taki spontaniczny wypad. Nie lubił impulsywnego wydawania pieniędzy, czy zmieniania własnego grafiku dnia, ale może sobie pozwoli na tą jedną godzinę swobody. Tylko jedną.
Niektórym może jedna godzina w centrum handlowym nie wystarczała, ale on zawsze miał zmysł do znajdywania miejsc, w których miał szansę odkryć coś w jego mniemaniu zadowalającego. Tym razem również się na sobie nie zawiódł – wypełniona w ¾ ekologiczna reklamówka w pełni mu na dziś wystarczała. Mógł więc z poczuciem dobrze wypełnionego czasu zejść na niższe piętro w stronę wyjścia.
No, przynajmniej taki był plan. Wyszedł ze sklepu i skręcił w prawo, niemal w tym samym momencie zderzając się z kimś definitywnie przebijającym go w sile taranowania. Zmełł w ustach przekleństwo i podniósł głowę, zaraz to odskakując gwałtownie do tyłu.
O n i e.
– Cay – Na twarz księgowego wpłynął krzywy uśmiech. – Ilekroć wpadam na ciebie poza pracą to pakuję się w jakieś kłopoty, co odrobinę mnie martwi... chociaż co teoretycznie może mi stać się w centrum handlowym.
Porzucił na chwilę formalny ton, chociaż w pracy nigdy się na to nie decydował. W końcu praca była pracą, niezależnie od jego podejścia do kogoś. Chociaż wciąż nie był pewny, jak dokładnie ugryźć swoją znajomość z Jordanem. Przyjeżdżając do Riverdale zakładał, że nikt go tutaj nie będzie znał, a tu proszę bardzo, świeże kłopoty podano. A w dodatku jakimś dziwnym trafem w otoczeniu swojego przełożonego zawsze musiało się dziać coś, co wymagało ubrudzenia rąk.
A Hotaru tego nie cierpiał. Niektóre staruszki były chyba bardziej chętne do bójek niż on.
– I nic nie szkodzi, panie O'Sullivani – Chyba jednak zdecydował się nieco ugryźć w język albo po prostu postanowił nieco się zdystansować. – Zdarza się. Zakupy własne, czy powinienem się spodziewać jakiś faktur do zaksięgowania w najbliższym czasie?
Przekrzywił głowę, spojrzenie przesunęło mu się gdzieś za plecy Cayenne. Zmarszczył zaraz delikatnie brwi, wyraźnie próbując się czemuś wyraźniej przyjrzeć. A raczej komuś.
– Czy ja dobrze widzę, że to młody pan Shiro tamtędy idzie ? – No proszę, proszę, jakiż to dzień pełen przypadkowych spotkań.
Nieco psuło mu to grafik dnia, ale dbanie o reputację było istotne, więc sympatyczny uśmiech szybko wskoczył na twarz Hotaru, a on sam zaczął machać w kierunku młodszego mężczyzny. Zerknął ponownie na przełożonego, powstrzymując chęć cichego westchnięcia. Byleby nie zrobiło się niezręcznie.
Prawda jest taka, że wcale nie zamierzał dzisiaj wchodzić do centrum handlowego. Po prostu miał zaplanowane spotkanie w pobliżu, a po jego zakończeniu tylko na chwilę zawiesił oko na jednej ze sklepowych witryn. Ta chwila jednak wystarczyła, by jego wewnętrzna sroka przebudziła się i pożądliwie zaczęła rozglądać się za czymś ładnym, ewentualnie błyszczącym.
Mimo to Hotaru wahał się przez chwilę, dokonując skrupulatnych obliczeń w głowie, czy w ogóle może sobie pozwolić na taki spontaniczny wypad. Nie lubił impulsywnego wydawania pieniędzy, czy zmieniania własnego grafiku dnia, ale może sobie pozwoli na tą jedną godzinę swobody. Tylko jedną.
Niektórym może jedna godzina w centrum handlowym nie wystarczała, ale on zawsze miał zmysł do znajdywania miejsc, w których miał szansę odkryć coś w jego mniemaniu zadowalającego. Tym razem również się na sobie nie zawiódł – wypełniona w ¾ ekologiczna reklamówka w pełni mu na dziś wystarczała. Mógł więc z poczuciem dobrze wypełnionego czasu zejść na niższe piętro w stronę wyjścia.
No, przynajmniej taki był plan. Wyszedł ze sklepu i skręcił w prawo, niemal w tym samym momencie zderzając się z kimś definitywnie przebijającym go w sile taranowania. Zmełł w ustach przekleństwo i podniósł głowę, zaraz to odskakując gwałtownie do tyłu.
O n i e.
– Cay – Na twarz księgowego wpłynął krzywy uśmiech. – Ilekroć wpadam na ciebie poza pracą to pakuję się w jakieś kłopoty, co odrobinę mnie martwi... chociaż co teoretycznie może mi stać się w centrum handlowym.
Porzucił na chwilę formalny ton, chociaż w pracy nigdy się na to nie decydował. W końcu praca była pracą, niezależnie od jego podejścia do kogoś. Chociaż wciąż nie był pewny, jak dokładnie ugryźć swoją znajomość z Jordanem. Przyjeżdżając do Riverdale zakładał, że nikt go tutaj nie będzie znał, a tu proszę bardzo, świeże kłopoty podano. A w dodatku jakimś dziwnym trafem w otoczeniu swojego przełożonego zawsze musiało się dziać coś, co wymagało ubrudzenia rąk.
A Hotaru tego nie cierpiał. Niektóre staruszki były chyba bardziej chętne do bójek niż on.
– I nic nie szkodzi, panie O'Sullivani – Chyba jednak zdecydował się nieco ugryźć w język albo po prostu postanowił nieco się zdystansować. – Zdarza się. Zakupy własne, czy powinienem się spodziewać jakiś faktur do zaksięgowania w najbliższym czasie?
Przekrzywił głowę, spojrzenie przesunęło mu się gdzieś za plecy Cayenne. Zmarszczył zaraz delikatnie brwi, wyraźnie próbując się czemuś wyraźniej przyjrzeć. A raczej komuś.
– Czy ja dobrze widzę, że to młody pan Shiro tamtędy idzie ? – No proszę, proszę, jakiż to dzień pełen przypadkowych spotkań.
Nieco psuło mu to grafik dnia, ale dbanie o reputację było istotne, więc sympatyczny uśmiech szybko wskoczył na twarz Hotaru, a on sam zaczął machać w kierunku młodszego mężczyzny. Zerknął ponownie na przełożonego, powstrzymując chęć cichego westchnięcia. Byleby nie zrobiło się niezręcznie.
To była całkowicie prosta potrzeba.
Przynajmniej tak sądził aż do momentu, gdy jego oczy spoczęły na witrynie sklepu. Jego wzrok kierował się między jednym i drugim produkcie, a umysł rozważał za i przeciw wobec podjęcia wyboru. Mimo posiadania planu zakupów, na widok wystawionych produktów odczuwał zawahanie. Sięgnął dwoma palcami do środka paczki słodkości, jaką trzymał w lewej dłoni, pakując sobie cukierka do ust.
Chyba... nie potrzebują aż tylu zabawek, nie?
Myśli rudowłosego były przepełnione kotami. I to w dosłownym znaczeniu, bo jego spojrzenie było wbite w sklep zoologiczny, gdzie biją się z myślami, zastanawiał się, czy powinien dokupić dodatkowe przedmioty. Tkwił tak przez pewien okres czasu, by niedługo potem wydobyć z siebie ciężkie westchnienie i odejść z miejsca, dźwigając ze sobą dwie torby wyładowane różnymi przedmiotami. Głównie to były ubrania, ale nie brakowało też drobniejszych rzeczy, w tym spożywczych, podobnych do słodkości, które teraz jadł. Zaczął szukać wzrokiem ostatniego ze sklepu, które zamierzał nawiedzić swoją obecnością nim powróciłby do domu.
Shiro.
Zamrugał oczami, odczuwając zaskoczenie w momencie usłyszenia swojego imienia. Nie na co dzień dawało się usłyszeć go w publicznym miejscu, ale nie była na to zerowa szansa. Dlatego też jego wzrok zaczął szukać po najbliższych osobach osobach, szukając źródła dźwięku. Niewiele czasu mu było trzeba, by zobaczył znajome twarze. Delikatnie uniósł kącik ust do góry, decydując się na podejście do owej dwójki.
Nawet jeśli to mogło się skończyć na zaledwie kilkuminutowym spotkaniu.
- Dzień dobry, Panowie - przywitał się. - Jak mija dzień? - zagadnął, starając się zachowywać w miarę kulturalnie. Czuł zarazem niemałą pustkę w głowie względem podjęcia kolejnych kroków. Pozostać? - szukanie ewentualnej wymówki, by pozostawić ich nie brzmiało jako zły plan, ale z innej strony odczuwał chęć możliwości porozmawiania z kimś, kogo znał chociaż trochę. Towarzystwo, jakie czekało go w jego czterech ścianach zazwyczaj nie było skore do reagowania na jego słowa.
- Cukierka? - i tyle z poważnego dorosłego. Bez większego zawahania wysunął niewielką paczkę różnosmakowych cukierków w ich stronę, którą nie tak dawno zakupił.
Przynajmniej tak sądził aż do momentu, gdy jego oczy spoczęły na witrynie sklepu. Jego wzrok kierował się między jednym i drugim produkcie, a umysł rozważał za i przeciw wobec podjęcia wyboru. Mimo posiadania planu zakupów, na widok wystawionych produktów odczuwał zawahanie. Sięgnął dwoma palcami do środka paczki słodkości, jaką trzymał w lewej dłoni, pakując sobie cukierka do ust.
Chyba... nie potrzebują aż tylu zabawek, nie?
Myśli rudowłosego były przepełnione kotami. I to w dosłownym znaczeniu, bo jego spojrzenie było wbite w sklep zoologiczny, gdzie biją się z myślami, zastanawiał się, czy powinien dokupić dodatkowe przedmioty. Tkwił tak przez pewien okres czasu, by niedługo potem wydobyć z siebie ciężkie westchnienie i odejść z miejsca, dźwigając ze sobą dwie torby wyładowane różnymi przedmiotami. Głównie to były ubrania, ale nie brakowało też drobniejszych rzeczy, w tym spożywczych, podobnych do słodkości, które teraz jadł. Zaczął szukać wzrokiem ostatniego ze sklepu, które zamierzał nawiedzić swoją obecnością nim powróciłby do domu.
Shiro.
Zamrugał oczami, odczuwając zaskoczenie w momencie usłyszenia swojego imienia. Nie na co dzień dawało się usłyszeć go w publicznym miejscu, ale nie była na to zerowa szansa. Dlatego też jego wzrok zaczął szukać po najbliższych osobach osobach, szukając źródła dźwięku. Niewiele czasu mu było trzeba, by zobaczył znajome twarze. Delikatnie uniósł kącik ust do góry, decydując się na podejście do owej dwójki.
Nawet jeśli to mogło się skończyć na zaledwie kilkuminutowym spotkaniu.
- Dzień dobry, Panowie - przywitał się. - Jak mija dzień? - zagadnął, starając się zachowywać w miarę kulturalnie. Czuł zarazem niemałą pustkę w głowie względem podjęcia kolejnych kroków. Pozostać? - szukanie ewentualnej wymówki, by pozostawić ich nie brzmiało jako zły plan, ale z innej strony odczuwał chęć możliwości porozmawiania z kimś, kogo znał chociaż trochę. Towarzystwo, jakie czekało go w jego czterech ścianach zazwyczaj nie było skore do reagowania na jego słowa.
- Cukierka? - i tyle z poważnego dorosłego. Bez większego zawahania wysunął niewielką paczkę różnosmakowych cukierków w ich stronę, którą nie tak dawno zakupił.
[ Przejmowanie terenu 1/15 ]
— Jestem przy wejściu A od strony kina — krótka wiadomość głosowa wylądowała na konferencji Lisów, gdy Słowik jeszcze przez chwilę machał telefonem na boki bez większego stresu. Bo czym niby miał się w tym momencie przejmować? Centrum było pełne ludzi, jak zawsze w środku tygodnia. Ich gang z każdym dniem rozrastał się coraz bardziej, nadal jednak wątpił by byli w stanie przejąć tak gigantyczny budynek szturmem. Na szczęście mieli swoją tajną broń o imieniu Nebit.
"Na miejscu jest cała masa ludzi. Na co dziś stawiamy? Zapętlony opening z kucyków Pony? Uprzejmy komunikat z nagranym głosem Lark, że od dziś to miejsce należy do nas, a wszelkie protesty zakończą się kilkugodzinną katorgą w postaci muzyki ze Smerfów? A może jedno i drugie połączone w jakiś upiorny remix?"
Wysłał wiadomość na grupę unosząc kącik ust ku górze. W tym momencie pozostawało mu jedynie czekać na dalsze rozkazy, był w końcu - jak zawsze - jedynie czujką, która rozeznawała się wstępnie w sytuacji.
[ Przejmowanie terenu 2/15 ]
Po otrzymanej wiadomości głosowej, bez uprzedzania Sunny, gdzie wychodzi, szybko się przebrał i opuścił mieszkanie. Przejmowanie terenów nie należało do jego ulubionych zajęć, nie z powodu, że musiał w końcu ruszyć swoje wielkie cztery litery z domu. Najzwyczajniej w świecie nie mógł być aż tak przebojowy jak zawsze, musiał udawać bardziej tajemniczego.
Zastanawiał się jak zamierzają przejąć tak ogromny teren. Mimo błąkających się pod jego białym łbem dręczących scenariuszy, miał całkiem pozytywne myśli. Byli sporym gangiem, coraz większym tak właściwie. Musi jedynie bardziej zaufać wspólnikom i wciąż tryskać dobrą energią. Ponoć skubany przynosił jakieś szczęście. Tak kiedyś wyczytał w jednym z magazynów dla nastolatków.
- Siema. - rzucił do chłopaka w białej maseczce, przyglądając mu się nieco natarczywie. Totalnie nie miał pamięci do twarzy... Tym bardziej takich, które widywał raz na x czasu, a jeszcze dodatkowo z zakrytym pyskiem.
Ofc Nebit przebywa poza terenem i po prostu świadczy swoje usługi komediowe z komfortowej nory piwniczaka.
Mogli już mieć pewność, że tym razem nie miała zamiaru sobie odpuścić wpychania swojego wirtualnego nochala w misję zawładnięcia nad światem. Spodziewała się, że parę osób, w tym prawdopodobnie te wyżej postawione w ich małej hierarchii, mogły być nią minimalnie, troszeczkę, tyćkę rozczarowani, ale nie miała zamiaru przecież dać po sobie poznać, że jej głupia niepewność siebie zaczęła ją męczyć. Musiała zabrzmieć jak prawdziwy haker alfa, gotowy mordować ludzi troll muzyką, choćby to miała być ostatnia rzecz w jej życiu.
Ale nadal wolała poczekać na znak do działania, tak żeby przypadkiem tym razem nikomu w niczym nie przeszkodzić i nie wbić się w środek jakiejś ważnej dyskusji (boooo chyba ostatnio jej się to zdarzyło, upsi dejzi). Oczywiście pokazała swoją absolutną gotowość całkiem banalnym znakiem! Czyli po prostu nagrała wiadomość głosową na ich fantastycznej rudej grupie:
- Laaaark, mogę puścić jakiś śmieszny announcement i dorzucić dźwięki purkania czy wolisz dać mi jakąś super wiadomość do wrzucenia im do radiowęzła?
Brzmiała co najmniej tak jakby miała już przygotowane menu na każdą odpowiedź Lisicy, niezależnie od tego jak niespodziewana mogłaby ona być.
- O, wejdzie ktoś w sumie do Whole Foodsa i zobaczy czy są te nowe mandarynkowe Monsterki? Dzięki.
Powaga musiała być.
[ Przejęcie terenu 3/15 ]
Mogli już mieć pewność, że tym razem nie miała zamiaru sobie odpuścić wpychania swojego wirtualnego nochala w misję zawładnięcia nad światem. Spodziewała się, że parę osób, w tym prawdopodobnie te wyżej postawione w ich małej hierarchii, mogły być nią minimalnie, troszeczkę, tyćkę rozczarowani, ale nie miała zamiaru przecież dać po sobie poznać, że jej głupia niepewność siebie zaczęła ją męczyć. Musiała zabrzmieć jak prawdziwy haker alfa, gotowy mordować ludzi troll muzyką, choćby to miała być ostatnia rzecz w jej życiu.
Ale nadal wolała poczekać na znak do działania, tak żeby przypadkiem tym razem nikomu w niczym nie przeszkodzić i nie wbić się w środek jakiejś ważnej dyskusji (boooo chyba ostatnio jej się to zdarzyło, upsi dejzi). Oczywiście pokazała swoją absolutną gotowość całkiem banalnym znakiem! Czyli po prostu nagrała wiadomość głosową na ich fantastycznej rudej grupie:
- Laaaark, mogę puścić jakiś śmieszny announcement i dorzucić dźwięki purkania czy wolisz dać mi jakąś super wiadomość do wrzucenia im do radiowęzła?
Brzmiała co najmniej tak jakby miała już przygotowane menu na każdą odpowiedź Lisicy, niezależnie od tego jak niespodziewana mogłaby ona być.
- O, wejdzie ktoś w sumie do Whole Foodsa i zobaczy czy są te nowe mandarynkowe Monsterki? Dzięki.
Powaga musiała być.
[ Przejmowanie terenu 4/15 ]
Przywitał chłopaka skinięciem głowy, jednocześnie rozglądając się wokół z nieznacznym zniecierpliwieniem. Jakby nie patrzeć, nie tylko frekwencja Lisów na ten moment była dużo niższa niż oczekiwał, ale też ich odzew na komunikatorze. Byli aż tak mocno zajęci własnymi sprawami, by nie mieli nawet czasu na odpowiedzenie, że nie dadzą rady się zjawić?
Przynajmniej na Nebit zawsze mógł liczyć.
— Jak na moje to możesz puścić wszystkim Lisom, które nie raczą się stawić ani nic napisać, jakieś Never gonna give you up z telefonów. Ewentualnie troll song też się nada — odesłał wiadomość głosową na grupie, jednocześnie patrząc na swojego towarzysza, nim wzruszył ramionami.
— Skoro i tak nie mamy póki co, co robić, możemy wbić do tego Whole Foodsa. Ogarniemy jej te Monsterki, chyba, że wolisz stać tu sam jak kołek — przekręcił nieznacznie głowę w bok rzucając mu pytające spojrzenie, nim polajkował wiadomość Nebit, by wiedziała że zaakceptował jej zlecenie. Zaraz po tym wszedł do środka i odnalazł mapę centrum handlowego, by skierować się w odpowiednią stronę. Z Mitchiem lub bez. Ahoj przygodo.
— Co do wiadomości, poczekałbym na decyzję Lark. Niedługo powinna zjawić się na miejscu — kto jak kto, ale jeśli to Lark nie odpisywała im na wiadomości, bez wątpienia zatrzymało ją coś dużo poważniejszego niż lenistwo do sprawdzenia telefonu.
[ Przejmowanie terenu 5/15 ]
czarna koszulka na ramiączkach, czarne spodenki dresowe, czarne buty sportowe i pomarańczowa bandana na gębiePo wysłaniu wiadomości na czacie przeskoczył między budynkami, a następnie zaczął zeskakiwać coraz niżej, aby w końcu znaleźć sié na ziemi. Tak, on latał. Wybrał szybszą i być może bezpieczniejszą opcję poruszania się po dachach, aby dostać się do centrum handlowego. Dopiero w okolicach miejsca zbiórki zwolnił. Myślał, że to szalony plan. Wiele ochroniarzy. Ale oni byli tylko grzecznymi lisami. Szybko zapomniał o tej chwili powagi, aby znowu przyspieszyć i dotrzeć jak najszybciej do Słowika i reszty. Słysząc głos Nebit uśmiechnął się.
– JA MOGĘ, JA! – wykrzyczał, powodując ból głowy u Lisów. I tych co słuchali komunikator i tych, które były na miejscu, bo właśnie wrzasnął tuż przy Mitchiem – Sorki za spóźnienie. Ale widzę, że pustka straszna. Ja też bym się napił jakiegoś energetyka, więc możemy zrobić mały zapasik. – On chyba naprawdę sobie nie zdawał sprawy, że akurat nie powinien się zaopatrywać w monsterki. Tak jak Obelix nie powinien pić magicznego wywaru
Ruszył za Słowikiem. Być może tak było, że jak był małym chłopcem, to Ollie wpadł do kociołka z energetykami. Albo matka piła w ciąży. Albo wstrzyknęli mu amfetaminę. Wszystko było możliwe. Tylko przez to, że zachciało mu się należeć do gangu to ci tutaj zebrani mieli z bim problem
[Przejęcie tematu 6/15]
Nienawidziła takich dni jak ten i nawet nie był to poniedziałek. Wydawało jej się, że wszystkie dotychczasowe plany runą i ot, musi zacząć improwizować. Jej ostatnia "przesyłka" zajęła trochę więcej czasu niż zamierzała, dodatkowo trzeba było wymienić z odbiorcą kilka solidnych argumentów, przez co sprawa się trochę przeciągnęła. Truchtała więc na miejsce spotkania zerkając co jakiś czas na telefon. Mrucząc pod nosem niezadowolona. Dopiero w uliczce przy centrum handlowym (prawdopodobnie tej samej, w której zatrzymali się ze Słowikiem podczas kontynuacji akcji z biblioteki). Tam przewiązała ramię pomarańczową jaskrawą bandaną i założyła wilczą maskę upewniając się wpierw czy nikt jej nie obserwuje. Tak przygotowana mogła wkroczyć do centrum handlowego, patrząc po wiadomościach na komunikatorze, kierowali się po... monsterki. No, niech będzie. Przejrzała też propozycje pozostałych członków drużyny i wykrzywiła lekko usta pod maską na wzmiankę o jej jakimś "przemówieniu". Na pewno byłoby to skuteczne. Skąd wiedziała? Pewno sama dostałaby kurwicy gdyby musiała siebie słuchać. W kółko. No dobra. Może remix by coś zmienił w tej sytuacji, ale też nie była tego zbyt pewna. Wystukała szybką wiadomość.
"Zapomnij o ty..." zatrzymała się, ostatnio ich uroczy troll chyba nie miał zbyt dużego pola do popisu. Westchnęła ciężko i usunęła wprowadzany tekst.
"Zaskocz mnie! Puść wodze fantazji czy coś."
Będzie zapewne tego żałowała w pewien sposób, przeciągnęła się z cichym westchnięciem szykując się na wszystko.
"To gdzie dokładnie was poniosło?"
"Zapomnij o ty..." zatrzymała się, ostatnio ich uroczy troll chyba nie miał zbyt dużego pola do popisu. Westchnęła ciężko i usunęła wprowadzany tekst.
"Zaskocz mnie! Puść wodze fantazji czy coś."
Będzie zapewne tego żałowała w pewien sposób, przeciągnęła się z cichym westchnięciem szykując się na wszystko.
"To gdzie dokładnie was poniosło?"
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach