▲▼
First topic message reminder :
TEREN
FOXES
FOXES
Centrum Handlowe
Teren broniony przez 5 bonusowych NPC.
Miejsce, w którym znajduje się wiele sklepów oraz punktów usługowych. Centrum posiada cztery piętra, a na jednym z nich głównie unosi się zapach jedzenia. Na najwyższym piętrze, znudzeni chodzeniem po sklepach ludzie mogą udać się na film do znanego kina. Przy całej reszcie są same sklepy z odzieżą, obuwiem, biżuterią, technologią, książkami, grami, zabawkami i wiele, wiele innych. Spotkać można te z bardziej markowymi rzeczami — jak i nieco mniej, dla tych których nie stać na większe wydatki. Wiecznie tutaj tłoczno, jednak największy ruch przypada oczywiście na weekendy. Każdego wejścia do centrum pilnuje dwóch ochroniarzy, a bramki alarmują przy każdej próbie wniesienia czegoś metalowego. Sklepy wyposażono w szyby kuloodporne, ale to wcale nie powstrzymuje zbuntowanych nastolatków od próby zdemolowania lokali przy pomocy kija baseballowego.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Foxes, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Foxes, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
- Tamto? - pokręcił głową. - Przyznaję, że nie spodziewałbym się tego po sobie. Tylko, że ciężko wyjaśnić mi, czy to rzeczywiście wszystko, co miałem na myśli - lata robiły swoje, a w dodatku byli od siebie o kilka lat rozróżnieni. Jakby Jonathan mógłby go znieść w momencie, gdy sam mial dziewiętnaście lat? Mógł jedynie zgadywać. - I okay - pytania zawsze pojawią się. Tylko ciężko przewidzieć kiedy.
- Mądrość to ciężka sprawa - mruknął jedynie.
Temat rodziców i ich wychowania zawsze był delikatny. Ale widok ponurej miny sprawił, że w odpowiedzi Jace zarobił szturchnięcie palcem w policzek.
- To przeszłość. Nie ma co się dołować bardziej - mimo iż to miało efekty do dzisiaj sporadycznie. - Hm? Raczej nie może być aż tak źle z tą całą bajką - wzruszył ramionami. - Ty ją już znasz aż na wylot, ale dla kogoś świeżego nie powinno zrazić...? - nie miał pojęcia. Chociaż bardziej niepokojącym faktem byłoby coś innego.
- Myślałeś nad tym, jak przekazać rodzicom, że jakie masz plany? - spytał się go, mrugając oczami. Jeden problem mieli z głowy - z rodzicami Kassira i tak nie dało się porozmawiać. A gdyby miał przedstawiać kogoś dodatkowo... to wiedziałby, na którą dwójkę by padło.
Odwzajemnienie gestu przytulenia było całkiem przyjemne, ale uznał, że jednak powinien przepraszać i tak. I przy okazji spróbować naprostować swoje słowa.
- A ja nie miałem na myśli przesłuchania - odparł na jego słowa spokojnie. - Tylko zwykłe działania. Momenty, gdzie zamiast odpowiedzieć, będę milczeć lub omijać temat. Nie zastanawiam się normalnie nad takimi sprawami, więc nierzadko automatycznie odpowiadam - tylko o to mu chodziło teraz. Chciał przy tym go uprzedzić na tyle, by nie był zaskoczony faktem jego zachowania w niektórych momentach. Nie mógł powiedzieć, że wszystko od tej pory byłoby idealne. Byłoby to zbyt naiwne. Ale zostawało przede wszystkim nauczyć się o samych sobie.
Nie spodziewał się jednak takiej zwrotnej reakcji. Z tego wszystkiego, Kassir nie myślał o tym, że bycie w gangu spowoduje, że przypadkiem zaliczy się do grona osób, które dla Jonathana były niczym celebryci. Dlatego też posłał mu pytające spojrzenie, po czym zaśmiał się cicho. Zdecydowanie ma urocze zachowanie.
- Jeśli chcesz coś więcej mnie podpytać, to potem - zasugerował, widząc, że blondyn chciał wyrwać się z tym. Nie miał kompletnie pojęcia, co mógłby mu więcej zdradzić, ale... Chyba nie będzie to nic strasznego?
Chyba już zostałem odrzucony drugi raz tego samego dnia. Dziwny rekord.
- Pomijając fakt, że z tego wszystkiego zasadniczo dowiedziałeś się coś, co normalnie trzymam w tajemnicy... - podrapał się po karku, zastanawiając się na głos nad jego słowami. - W porządku. Zastanawiaj się nad tym, ile potrzebujesz - bo wiedział, że jego samego będą ciągle męczyć wątpliwości. Faktem było, że stłumienie swojego głosu wewnętrznego było niemożliwe. Już teraz zwyczajnie kazał samemu sobie się zamknąć. Obstawiał, że dopóki nie uzyska spokoju ducha, nie pozbędzie się swoich obaw. Tylko, że zarazem mogły one zniknąć głównie z pomocą blondyna, którego zachowanie i działania miały znaczenie. Tak jak wcześniej, gdy otworzył się całkowicie na niego, ukazując bardzo wiele wiadomości.
- Ah. Dobra, ciekawi mnie w sumie, co chcesz mi pokazać - faktycznie się zgodził na dodatkową wycieczkę. Dlatego też wyciągnął swoją rękę, by złapać za jego, również wstając z mebla. Otrzepał wierzchnie ubranie i poprawił fryzurę, by wcześniej rozczochrane włosy ponownie poddały się jego władzy, znajdując się w jednym ułożeniu - jak wcześniej. Upewnił się, że wszystko jest na miejscu i o niczym nie zapomniał, zabrał również telefon Jonathana - jeśli go nie wziął do tej pory - by mu go oddać już przy drzwiach. Tak, by mogli udać się w to całą tajemniczą lokację.
- Więc? Podpowiesz o co chodzi czy mam grzecznie poczekać? - zagadał go wyrównując krok. Zdecydowanie nie wiedział, na co się miał nastawiać.
- Mądrość to ciężka sprawa - mruknął jedynie.
Temat rodziców i ich wychowania zawsze był delikatny. Ale widok ponurej miny sprawił, że w odpowiedzi Jace zarobił szturchnięcie palcem w policzek.
- To przeszłość. Nie ma co się dołować bardziej - mimo iż to miało efekty do dzisiaj sporadycznie. - Hm? Raczej nie może być aż tak źle z tą całą bajką - wzruszył ramionami. - Ty ją już znasz aż na wylot, ale dla kogoś świeżego nie powinno zrazić...? - nie miał pojęcia. Chociaż bardziej niepokojącym faktem byłoby coś innego.
- Myślałeś nad tym, jak przekazać rodzicom, że jakie masz plany? - spytał się go, mrugając oczami. Jeden problem mieli z głowy - z rodzicami Kassira i tak nie dało się porozmawiać. A gdyby miał przedstawiać kogoś dodatkowo... to wiedziałby, na którą dwójkę by padło.
Odwzajemnienie gestu przytulenia było całkiem przyjemne, ale uznał, że jednak powinien przepraszać i tak. I przy okazji spróbować naprostować swoje słowa.
- A ja nie miałem na myśli przesłuchania - odparł na jego słowa spokojnie. - Tylko zwykłe działania. Momenty, gdzie zamiast odpowiedzieć, będę milczeć lub omijać temat. Nie zastanawiam się normalnie nad takimi sprawami, więc nierzadko automatycznie odpowiadam - tylko o to mu chodziło teraz. Chciał przy tym go uprzedzić na tyle, by nie był zaskoczony faktem jego zachowania w niektórych momentach. Nie mógł powiedzieć, że wszystko od tej pory byłoby idealne. Byłoby to zbyt naiwne. Ale zostawało przede wszystkim nauczyć się o samych sobie.
Nie spodziewał się jednak takiej zwrotnej reakcji. Z tego wszystkiego, Kassir nie myślał o tym, że bycie w gangu spowoduje, że przypadkiem zaliczy się do grona osób, które dla Jonathana były niczym celebryci. Dlatego też posłał mu pytające spojrzenie, po czym zaśmiał się cicho. Zdecydowanie ma urocze zachowanie.
- Jeśli chcesz coś więcej mnie podpytać, to potem - zasugerował, widząc, że blondyn chciał wyrwać się z tym. Nie miał kompletnie pojęcia, co mógłby mu więcej zdradzić, ale... Chyba nie będzie to nic strasznego?
Chyba już zostałem odrzucony drugi raz tego samego dnia. Dziwny rekord.
- Pomijając fakt, że z tego wszystkiego zasadniczo dowiedziałeś się coś, co normalnie trzymam w tajemnicy... - podrapał się po karku, zastanawiając się na głos nad jego słowami. - W porządku. Zastanawiaj się nad tym, ile potrzebujesz - bo wiedział, że jego samego będą ciągle męczyć wątpliwości. Faktem było, że stłumienie swojego głosu wewnętrznego było niemożliwe. Już teraz zwyczajnie kazał samemu sobie się zamknąć. Obstawiał, że dopóki nie uzyska spokoju ducha, nie pozbędzie się swoich obaw. Tylko, że zarazem mogły one zniknąć głównie z pomocą blondyna, którego zachowanie i działania miały znaczenie. Tak jak wcześniej, gdy otworzył się całkowicie na niego, ukazując bardzo wiele wiadomości.
- Ah. Dobra, ciekawi mnie w sumie, co chcesz mi pokazać - faktycznie się zgodził na dodatkową wycieczkę. Dlatego też wyciągnął swoją rękę, by złapać za jego, również wstając z mebla. Otrzepał wierzchnie ubranie i poprawił fryzurę, by wcześniej rozczochrane włosy ponownie poddały się jego władzy, znajdując się w jednym ułożeniu - jak wcześniej. Upewnił się, że wszystko jest na miejscu i o niczym nie zapomniał, zabrał również telefon Jonathana - jeśli go nie wziął do tej pory - by mu go oddać już przy drzwiach. Tak, by mogli udać się w to całą tajemniczą lokację.
- Więc? Podpowiesz o co chodzi czy mam grzecznie poczekać? - zagadał go wyrównując krok. Zdecydowanie nie wiedział, na co się miał nastawiać.
— Ja też nie. Myślałem, że... — zawahał się przez chwilę, drapiąc się po policzku.
Że mnie olejesz.
— Tak czy inaczej, mogę to zapisać jako kolejne osiągnięcie na swojej liście. Choć mam nadzieję, że nie będę cię zbyt często wytrącać z równowagi. Staram się za dużo nie analizować na wyrost, naprawdę! — klasnął nawet w dłonie i złożył je przed twarzą, zamykając oczy. Zupełnie jakby błagał o wybaczenie. Albo się modlił. W sumie może oba naraz. Dopiero po chwili uchylił nieśmiało zdrowe oko, zerkając na niego, jakby spodziewał się kolejnej bury. Opuścił ręce na kolana, przybierając grobową minę.
— Patrol nasz, radę da, już jadą nam z pomocą. Gdy mamy jakiś kłopot. Uratują nas. Ryder oraz jego psy. Ekipa na sto dwa. Marshall, Rubble, Chase, Rocky, Zuma, Skye, tak! — zaśpiewał energicznie, choć jego mina zdecydowanie nie zdradzała zachwytu stulecia. Schował twarz w dłoniach, pochylając się do przodu.
— Nawet nie wiesz ile razy musiałem to śpiewać Rosaline. Jak pomyliłem tekst, albo nie brzmiałem tak radośnie jak sobie tego życzyła, kazała mi śpiewać od początku. Czasem nie mogłem spać, bo cały czas leciała zapętlona w mojej głowie. Kto kłopot ma, niech wzywa psa — spojrzał na niego z cierpiętniczą miną, łapiąc go za rękę — nie wiesz, w co się pakujesz, Shane. To jest bestia. Ona nikogo nie oszczędza. Ale jeśli jesteś gotów ponieść tę ofiarę, z przyjemn-... znaczy z wielkim bólem, pozwolę ci zająć moje miejsce.
Przekrzywił nieco głowę, wpatrując się w niego z zagubieniem. Próbował dopasować jego słowa do kontekstu, ale nie był pewien czy dobrze go zrozumiał.
— Plany w sensie... przyjścia tutaj? Czy tego, że nie mam pomysłu na studia? — zapytał niepewnie, nie mogąc się ostatecznie domyślić, o co mogło mu chodzić.
— Och. W porządku. Znaczy... postaram się — ciężko było mu przewidzieć, jak zachowałby się w podobnej sytuacji. Jace nieco źle znosił odrzucenie, choć uprzedzenie go z pewnością miało tu pomóc. Niemniej ostatecznie wszystko zależało od tego jak coś zostanie mu przekazane, mógł więc tylko gdybać i wprowadzać kolejne scenariusze tego typu w wyobraźni.
"Jeśli chcesz coś więcej mnie podpytać, to potem."
Pokiwał energicznie głową. Czuł się teraz, jakby właśnie został wprowadzony do jakiegoś filmu akcji. Konspiracja, tajemnice! Skoro już jednak dzielili się podobnymi sekretami...
Sam się do niego przysunął, ściszając głos. Miał nadzieję, że nie nagrywają w pomieszczeniach głosów, zwłaszcza biorąc pod uwagę historie, którymi wcześniej się dzielili. Niemniej przy tej informacji tym bardziej nie zamierzał ryzykować.
— Pamiętasz, jak kilka miesięcy temu ktoś wysadził samochód przy opuszczonych fabrykach w dystrykcie C? To byłem ja. W ten sposób poznałem zresztą Kianę, uratowała mi wtedy skórę. I dlatego, gdy widzieliśmy się w ZOO, miałem poparzoną rękę — odsunął się od niego z wypisanym na twarzy zmieszaniem. Jego zabawy ogniem miały naprawdę przeróżne zakończenia. Mniej lub bardziej drastyczne.
Pokręcił nieznacznie głową na boki.
— Nie o to chodzi. Znaczy, doceniam, że mi to wszystko powiedziałeś, naprawdę. Nie umiem w pełni przekazać, jak wiele to dla mnie znaczy. Chodzi mi o to, że dzisiejszy dzień wywołał całą masę emocji, które mają teraz wpływ na twoje myślenie. Dlatego zależy mi, żebyś mimo wszystko... spojrzał na to później jeszcze raz, chłodniejszym okiem. Jeśli nadal będziesz pewny, że tego chcesz i jesteś gotów zaufać mi też z resztą rzeczy, to wrócimy do tej rozmowy. Więc... daj mi czas do poniedziałku. Proszę — nie chciał, żeby Shane myślał, że go zbywa. Naprawdę nie o to mu chodziło. Westchnął cicho, pocierając lekko czubek nosa. Wyjawił mu w końcu dwie tajemnice, które prawdopodobnie były jednymi z najbardziej strzeżonych przez niego informacji. Zarówno ze względu na przeszłość, jak i fakt, że Lisy jakby nie patrzeć były najbardziej tajemniczym ze wszystkich gangów. Mimo to naprawdę chciał mieć pewność, że jego własny umysł, nie sabotuje go nagle na następny dzień, poddając wszystko w wątpliwość. Dwa dni. Tylko tyle teraz potrzebował.
Promienny uśmiech rozjaśnił jego twarz, gdy odebrał telefon, wciskając go do torby i złapał Shane'a za rękę, prowadząc w odpowiednim kierunku.
— Nie powiem! — roześmiał się wesoło, ciągnąc go za sobą, stawiając z ekscytacji dużo dłuższe kroki niż zazwyczaj. Dopiero gdy znaleźli się przed jednym z lokali, stanął za jego plecami, wpychając go do przodu. Tylko po to, by do uszu Kassira zza drzwi mogło dobiec ciche miauczenie. Rozwieszone na ścianie zdjęcia podopiecznych w kociej kawiarni miały przypisane do nich autorskie napoje od owocowych, poprzez czekoladowe, aż po mleczne.
Wychylił się ponad jego ramieniem, wyraźnie nie mogąc się doczekać jego reakcji.
— I? Co myślisz? Chcesz wejść? — niby pytał o zgodę, a sam praktycznie skakał w miejscu.
Dziwne osiągnięcie. Przewrócił oczami na jego słowa, by zaraz potem głęboko westchnąć, widząc jego gestykulację.
- No dobrze - powiedział, patrząc na niego bardziej spokojniej. - Najważniejsze, że dotarł do ciebie przekaz - nie widział sensu robienia mu kolejnego wykładu względem danego zachowania, mając nadzieję, że w tamtym momencie na tyle sobie wyjaśnili, by już nie musieć do tego wracać. Zwłaszcza, że już od pewnego czasu jego uczucia względem Jonathana były na tyle rozwinięte, by ciężko było to ignorować.
- Twoja siostra brzmi teraz trochę strasznie - skomentował, przesuwając wzrok na bok. - Aż ciężko mi uwierzyć, że tamta nieśmiała dziewczynka byłaby zdolna do czegoś, co zalicza się pod tortury - chociaż widział ją dosłownie raz na oczy. Zdawała się być bardzo nieśmiałą osobą. Z drugiej strony, był jedynie zatrudnionym fachowcem i niezbyt poświęcał uwagę czemuś więcej niż swojej robocie, oraz rozmowie z Jonathanem. - Chociaż musi tak być, nienawiść do Psiego Patrolu znikąd się nie wzięła - zwłaszcza, że potrafił zaśpiewać aż czołówkę z pamięci. - Mogę raz siąść z nią i pooglądać, skoro sam nie jestem zniechęcony do tego. O ile chcesz w ogóle pozostawiać swoje rodzeństwo ze mną - zawiesił się na moment. - Ale nie śpiewam. Zdecydowanie nie - momentalnie zaznaczył swoją pozycję w tym wszystkim. Ale nie widział przeszkód, by poświęcić nieco czasu o wiele młodszemu dziecku, by zająć go na jedno czy dwa południa.
- O własnej niepewności względem przyszłości - sprecyzował. - Chociaż nie potrafię sprecyzować, czy to na serio by pomogło - westchnął. - Mimo wszystko, jest to dość trudny temat - tylko patrząc na przeszłość, obawiał się, że Jace nie zdołałby się z tym przełamać na tyle, by zechcieć zacząć podobnego typu rozmowę ze swoimi rodzicami.
Jednakże to nie była jedyna trudna rzecz, o którą do niego mówił. Prośba, z jaką skierował się w stronę Jonathana była bardzo istotna i była zarazem uprzedzeniem na przyszłość, by pozwolić im uniknąć niechcianych scenariuszy w postaci danego typu działania. Nie chciał, by przez jedno palnięte słowo pogrążył się w serii wyobrażeń, które całkowicie odbiegały od rzeczywistości. W milczeniu, bez wspominania o tym jakkolwiek Kassirowi.
Kolejna tajemnica, która została ujawniona, spowodowała, że posłał mu niepewne i zarazem pytające spojrzenie.
- Więc... taki z ciebie gorący chłopiec? - zażartował sobie, uznając zaraz potem ten żart za dość słaby. - Nasuwa mi się ino pytanie - dlaczego? - zaczął go głaskać po ramieniu. Był zły czy przestraszony? Całkowicie nie. Bardziej zaintrygowany, dlaczego posunął się do tego. Brzmiało to jak forma wyładowania emocji poprzez coś, co wykraczało poza normalne zachowanie, ale nie jemu było wysuwać wnioski, które równie dobrze mogły być dalekie od rzeczywistości.
- Jace, zapominasz o jednym - odparł na jego słowa. - Emocje były, ale w nich samych ci przecież wyznałem, że czekałem na to pytanie przez ten czas. Myślisz, że tylko po to, by ci odmówić? - chociaż faktem było, że nie spodziewał się takiego zderzenia z różnicami pomiędzy podejściem do tematu tajemnic. Dlatego też wiedział, że kolejne dni nie będą wcale spokojne dla jego umysłu, gdzie będzie musiał postawić się po fakcie tego, co dopiero co dokonał. - I tak, wiem. Kilka dni. Poniedziałek - Jonathan po tym wszystkim również potrzebował chwili na przetrawienie tego. Nie dziwił się. Poznał Kassira od innej strony, mając już zarazem w świadomości to, że chłopak mógł różnić się całkowicie od wyobrażeń.
Chociaż punkt dla Jace'a, że spowodował, iż ciemnowłosy myślał o nim w inny sposób niż o kumplu. I to od co najmniej czasu tamtej rozmowy telefonicznej.
Tak też spotkanie tutaj zakończyło się, a on został zabrany w nieznane mu miejsce. Nie dowiedział się, czym było dokładniej, ale starał się dotrzymywać kroku, gdy poruszał się zdecydowanie zbyt szybko z tego wszystkiego. Nie zaprotestował nawet słowem, zatrzymując się ostrożnie przed ich celem, dając się dosłownie wepchnąć do środka.
- Czy to... kawiarenka? - jednakże miauczenia nie dało się pomylić z niczym więcej. Zamrugał oczami, łącząc fakty. - Nie wiedziałem, że w Riverdale ostały się - to była całkiem miłe i zarazem niespodziewane. - Zdecydowanie - zgodził się na wejście do środka. Wydawał się być to odmienny świat niż ten, jaki doświadczał na co dzień. Gdy już znaleźli się w środku, odwrócił się w jego stronę, uśmiechając się ciepło.
- Chcesz miejsce przy ścianie? - zapytał go. Już podobało mu się tu. Wystarczyło zdezynfekować ręce i przygotować się do tego, by przejść do sali z kociakami żyjącymi swoim życiem tutaj. Ich widok uspokajał. Wątpił, że jakikolwiek do niego by podszedł, ale chociaż sama obserwacja mu wystarczyła.
- Wezmę Mruczkową Latte, jeśli mogę - powiedział, skupiając swój wzrok na zdjęciu kawy z wymalowaną głową kota na górze napoju. Wyglądała dość zabawnie, przeplana jasnymi i ciemnymi barwami. - Świetny pomysł. To miła niespodzianka.
- No dobrze - powiedział, patrząc na niego bardziej spokojniej. - Najważniejsze, że dotarł do ciebie przekaz - nie widział sensu robienia mu kolejnego wykładu względem danego zachowania, mając nadzieję, że w tamtym momencie na tyle sobie wyjaśnili, by już nie musieć do tego wracać. Zwłaszcza, że już od pewnego czasu jego uczucia względem Jonathana były na tyle rozwinięte, by ciężko było to ignorować.
- Twoja siostra brzmi teraz trochę strasznie - skomentował, przesuwając wzrok na bok. - Aż ciężko mi uwierzyć, że tamta nieśmiała dziewczynka byłaby zdolna do czegoś, co zalicza się pod tortury - chociaż widział ją dosłownie raz na oczy. Zdawała się być bardzo nieśmiałą osobą. Z drugiej strony, był jedynie zatrudnionym fachowcem i niezbyt poświęcał uwagę czemuś więcej niż swojej robocie, oraz rozmowie z Jonathanem. - Chociaż musi tak być, nienawiść do Psiego Patrolu znikąd się nie wzięła - zwłaszcza, że potrafił zaśpiewać aż czołówkę z pamięci. - Mogę raz siąść z nią i pooglądać, skoro sam nie jestem zniechęcony do tego. O ile chcesz w ogóle pozostawiać swoje rodzeństwo ze mną - zawiesił się na moment. - Ale nie śpiewam. Zdecydowanie nie - momentalnie zaznaczył swoją pozycję w tym wszystkim. Ale nie widział przeszkód, by poświęcić nieco czasu o wiele młodszemu dziecku, by zająć go na jedno czy dwa południa.
- O własnej niepewności względem przyszłości - sprecyzował. - Chociaż nie potrafię sprecyzować, czy to na serio by pomogło - westchnął. - Mimo wszystko, jest to dość trudny temat - tylko patrząc na przeszłość, obawiał się, że Jace nie zdołałby się z tym przełamać na tyle, by zechcieć zacząć podobnego typu rozmowę ze swoimi rodzicami.
Jednakże to nie była jedyna trudna rzecz, o którą do niego mówił. Prośba, z jaką skierował się w stronę Jonathana była bardzo istotna i była zarazem uprzedzeniem na przyszłość, by pozwolić im uniknąć niechcianych scenariuszy w postaci danego typu działania. Nie chciał, by przez jedno palnięte słowo pogrążył się w serii wyobrażeń, które całkowicie odbiegały od rzeczywistości. W milczeniu, bez wspominania o tym jakkolwiek Kassirowi.
Kolejna tajemnica, która została ujawniona, spowodowała, że posłał mu niepewne i zarazem pytające spojrzenie.
- Więc... taki z ciebie gorący chłopiec? - zażartował sobie, uznając zaraz potem ten żart za dość słaby. - Nasuwa mi się ino pytanie - dlaczego? - zaczął go głaskać po ramieniu. Był zły czy przestraszony? Całkowicie nie. Bardziej zaintrygowany, dlaczego posunął się do tego. Brzmiało to jak forma wyładowania emocji poprzez coś, co wykraczało poza normalne zachowanie, ale nie jemu było wysuwać wnioski, które równie dobrze mogły być dalekie od rzeczywistości.
- Jace, zapominasz o jednym - odparł na jego słowa. - Emocje były, ale w nich samych ci przecież wyznałem, że czekałem na to pytanie przez ten czas. Myślisz, że tylko po to, by ci odmówić? - chociaż faktem było, że nie spodziewał się takiego zderzenia z różnicami pomiędzy podejściem do tematu tajemnic. Dlatego też wiedział, że kolejne dni nie będą wcale spokojne dla jego umysłu, gdzie będzie musiał postawić się po fakcie tego, co dopiero co dokonał. - I tak, wiem. Kilka dni. Poniedziałek - Jonathan po tym wszystkim również potrzebował chwili na przetrawienie tego. Nie dziwił się. Poznał Kassira od innej strony, mając już zarazem w świadomości to, że chłopak mógł różnić się całkowicie od wyobrażeń.
Chociaż punkt dla Jace'a, że spowodował, iż ciemnowłosy myślał o nim w inny sposób niż o kumplu. I to od co najmniej czasu tamtej rozmowy telefonicznej.
Tak też spotkanie tutaj zakończyło się, a on został zabrany w nieznane mu miejsce. Nie dowiedział się, czym było dokładniej, ale starał się dotrzymywać kroku, gdy poruszał się zdecydowanie zbyt szybko z tego wszystkiego. Nie zaprotestował nawet słowem, zatrzymując się ostrożnie przed ich celem, dając się dosłownie wepchnąć do środka.
- Czy to... kawiarenka? - jednakże miauczenia nie dało się pomylić z niczym więcej. Zamrugał oczami, łącząc fakty. - Nie wiedziałem, że w Riverdale ostały się - to była całkiem miłe i zarazem niespodziewane. - Zdecydowanie - zgodził się na wejście do środka. Wydawał się być to odmienny świat niż ten, jaki doświadczał na co dzień. Gdy już znaleźli się w środku, odwrócił się w jego stronę, uśmiechając się ciepło.
- Chcesz miejsce przy ścianie? - zapytał go. Już podobało mu się tu. Wystarczyło zdezynfekować ręce i przygotować się do tego, by przejść do sali z kociakami żyjącymi swoim życiem tutaj. Ich widok uspokajał. Wątpił, że jakikolwiek do niego by podszedł, ale chociaż sama obserwacja mu wystarczyła.
- Wezmę Mruczkową Latte, jeśli mogę - powiedział, skupiając swój wzrok na zdjęciu kawy z wymalowaną głową kota na górze napoju. Wyglądała dość zabawnie, przeplana jasnymi i ciemnymi barwami. - Świetny pomysł. To miła niespodzianka.
— Nigdy nie lekceważ dziewięciolatek — powiedział ze śmiertelnie poważną miną, zaraz się uśmiechając — poza tym to najkochańsze dziecko na świecie. Chociaż boję się, że tak mocno wdała się we mnie charakterem... znaczy, wyłączając to, jak bardzo jest nieśmiała. W każdym razie boję się, że to miasto prędzej czy później ją zniszczy. Nie chcę, by ogarnęła ją ta sama znieczulica co większość mieszkańców, a jednocześnie wiem, że jedyną osobą, która może ją przed tym uchronić, jest ona sama.
Przypadkowo wszedł na poważniejszy temat, zaraz wzdychając z wyraźnym zmartwieniem. Jakby nie patrzeć, jego rodzeństwo pozostawało jednymi z najważniejszych osób w jego życiu i prawdopodobnie miało być tak już zawsze. Rozpromienił się za to, słysząc jego propozycje.
— Och, na pewno mi nie odpuści i skończy się tak, że będziemy oglądać razem. Wstydzi się obcych, wiesz. Ale z tobą mogę to oglądać. Pamiętaj tylko, podstawowa zasada brzmi: nie krytykuj niczego, co pojawia się na ekranie. Inaczej obudzisz demona.
Poklepał go po ramieniu, wyraźnie woląc przestrzec już teraz. On sam nigdy nie otrzymał podobnych instrukcji i musiał przekonać się o wszystkim sam.
— Tak czy inaczej, doceniam propozycję. Skoro kiedyś chcesz ze mną mieszkać, na pewno będą robić nam najazdy. Mam nadzieję, że brałeś to pod uwagę, gdy o tym rozmawialiśmy — uniósł kącik ust z nieznacznym rozbawieniem. Ciężko byłoby w końcu oczekiwać, że wraz z przeprowadzką, jego rodzeństwo przestanie się tak do niego kleić. Prawdopodobnie, pierwsze miesiące będą wymagały jego ciągłej współpracy z bliźniakami. Sam jeszcze nie był pewien, jak dokładnie to rozegra. Na pewno wiedział tyle, że jeśli faktycznie miał zamieszkać z Shanem, potrzebował większego mieszkania. I dźwiękoszczelnego pokoju, w którym ciemnowłosy będzie mógł się odciąć od całego zgiełku.
Nie spodziewał się, że Shane zacznie go głaskać po ramieniu, choć musiał przyznać, że ten prosty gest sprawił, że mimowolnie się zarumienił. Tak samo zresztą jak na jego żart.
— Opowiem ci później, okej? Powiedziałbym ci teraz, ale średnio ufam tej lokacji — zakręcił kółko palcem, mając na myśli pomieszczenie, w którym się znajdowali. Jakby nie patrzeć, o łamaniu prawa zdecydowanie nie powinno się rozmawiać w podobnych miejscach.
— Ale przysięgam, że nie miałem na celu nikogo skrzywdzić. Głupi błąd — westchnął ciężko, kręcąc na boki głową. Wpatrywał się w niego uważnie podczas jego następnych słów, nim podniósł rękę, muskając palcami jego policzek, zaraz odgarniając jego ciemne włosy za ucho.
— Nie, ale wtedy nie wiedziałeś o moich warunkach — które odgrywały w tym temacie ważną kwestię. Uśmiechnął się i skinął głową na "poniedziałek", nie dodając już nic więcej. Tylko tyle w tym momencie potrzebował.
"Czy to... kawiarenka?"
Był z siebie dumny. Niesamowicie dumny, co odbijało się zarówno w jego postawie, jak i mimice.
— Super, nie? Też myślałem, że całkowicie zniknęły, a tu proszę! Niestety nie udało mi się zlokalizować takiej z psami, ale wierzę, że też gdzieś istnieje schowana przed ludzkim wzrokiem. Jeśli nie to powinniśmy taką założyć — zażartował, wchodząc do środka w ślad za nim. Pokiwał głową na pytanie o miejsce i ruszył pod ścianę. Wyglądało na to, że koty nie były szczególnie chętne do przywitania ich już na pierwszym kroku.
— Pewnie muszą się nieco przyzwyczaić — powiedział bardziej do siebie niż Kassira, siadając na kanapie.
— Nie chcesz do tego jakiegoś ciasta? — zapytał, zerkając mu przez ramię na kartę — ja wezmę... Poziomkotka.
Zielona herbata z poziomkami, papają i kwiatami aksamitki zdecydowanie brzmiała dobrze.
— Kotecznik z lodami waniliowymi... ach, to szarlotka. Jaka dziwna nazwa — parsknął z wyraźnym rozbawieniem, upewniając się jeszcze czy Shane chciał domówić coś więcej, nim podszedł do kasy, złożył zamówienie i zapłacił, siadając z powrotem obok niego.
— Podobno biorą tu koty, które znajdują na ulicy. Wystawiają dla nich ogłoszenia i szukają domów, a te, którym nie uda się niczego znaleźć, zostają w kawiarni. Jak są już przez dłuższy czas, to zdejmują ogłoszenia, bo nie chcą ich stresować. Fajnie, prawda? — uśmiechnął się, kładąc ręce na kolanach. Podobne gesty ze strony ludzi zawsze przywracały mu wiarę w to, ze dobro nadal istniało i miało się całkiem dobrze. Nagle przypomniał sobie o czymś, łapiąc ciemnowłosego za dłoń.
— Shane, skoro jesteś wiesz-kim, ja... chyba będę potrzebował twojej pomocy. Znaczy, nie wiem, czy będziesz w stanie, ale może będziesz... chociaż może powinienem o to zapytać, jak wyjdziemy. Ale nawet gdybyś kogoś znał, kto mógłby mi pomóc — zamotał się nieco, mamrocząc coś pół-wyraźnie pod nosem.
Czy rzeczywiście dzieci były takie straszne? No bo... co może zrobić dziewięciolatka? Ale rozumiał troskę Jonathana w innej kwestii - samego miasta. Co stanie się z dziećmi, które dorastały w takich warunkach jak tu i teraz, znające świat poza murami jedynie z internetu? Który nawiasem mówiąc, nie byłby najlepszym miejscem do poznawania takich spraw. Nie mogli jednak znaleźć dla siebie innego wyjścia niż to, więc przede wszystkim mógł liczyć na to, że jego siostra nie da się pogrążyć w tym chaosie.
- Pomijając najazdy, zastanawia mnie, czy twoja rodzina mnie w ogóle zaakceptuje - przyznał. - Co do mnie raczej nie ma problemu - w końcu rodzicom go nie przedstawi i tak. A co do... - A Słowika miałeś okazję już poznać - i był praktycznie pewny, że gdy skończą razem, jego najlepszy przyjaciel nie odpuści mu przyjemności w postaci oficjalnego spotkania. Zwłaszcza, że miałby niejedne możliwości wyrzucania, kto miał rację w tym wszystkim.
Rozmowy o tajemnicach zarazem powoli wygasały. Przejście do bardziej prywatnego terenu było rozsądnym wyjściem, a część spraw i tak potrzebowała chwili dla siebie do objawienia się w odpowiednim momencie. Tak też zostało im przeniesienie się do ostatniego punktu na mieście w dniu dzisiejszym, jakim okazała się kawiarenka.
- Nie, tyle mi wystarczy - odmówił dodatkowego zamówienia, dając mu tym samym zielone światło do złożenia samego zamówienia dla nich.
- Zdecydowanie - przyznał rację. - Podoba mi się taka dbałość o szczegóły i zarazem troska o zwierzaki. Danie im drugiej szansy w Riverdale... Ciekawe, ile osób wyjechało, nie zabierając ze sobą swoich towarzyszy - a ile przez ten czas zginęło, pozostawiając po sobie wszystko, co posiadali. Nie tylko zwierzęta czy przedmioty, ale również i ludzi oraz same relacje. Było to przerażające spojrzenie na świat, ale właśnie tak prezentowała się ich rzeczywistość.
- Możesz zapytać mnie już u mnie? - spytał, zarazem sugerując łagodnie mu przeniesienie swojej potrzeby na jeszcze późniejszy czas. Wolną dłonią położył mu palec na ustach z gestem lekkiego uciszenia. - Tak będzie pewniej. I nie wiem, czy zdołam ci pomóc, ale przede wszystkim mogę cię wysłuchać, by móc określić to - uśmiechnął się łagodnie, zabierając zaraz potem rękę. - Oboje raczej nie chcielibyśmy, by ktoś trzeci się dowiedział o tym, prawda? - a to nie jest tak, że Kassir miał mu uciec. I jeśli on sam nie zmienił zdania, to przeniesienie rozmowy na inny czas nie stanowiłoby większego problemu.
Zwłaszcza, że zaraz potem dostali swoje zamówienia, a przynosząca im to dziewczyna posłała im oczko, nim udała się z powrotem do swojego stanowiska.
- Muszę przyznać, że całkiem jest to oryginalny pomysł z nazwami - upił trochę swojego napoju, uznając, że jest całkiem słodki. - Ciekawe, czy któryś z nich podejdzie tutaj... - przez ten czas, gdy będą rozkoszować się zamówieniami. Nie bylo sensu przebywać tutaj specjalnie dłużej. Kassir wolał nie stawać się przyczyną stresu dla czworonożnych bywalców.
- I kiedyś zdecydowanie trzeba poszukać taką z psami - chociaż miał wrażenie, że mogłoby się to różnie skończyć. - Możliwe, że Riverdale skrywa rzeczy, o których nawet do tej pory nie wiedzieliśmy, a są dość przyjemną odmianą.
- Pomijając najazdy, zastanawia mnie, czy twoja rodzina mnie w ogóle zaakceptuje - przyznał. - Co do mnie raczej nie ma problemu - w końcu rodzicom go nie przedstawi i tak. A co do... - A Słowika miałeś okazję już poznać - i był praktycznie pewny, że gdy skończą razem, jego najlepszy przyjaciel nie odpuści mu przyjemności w postaci oficjalnego spotkania. Zwłaszcza, że miałby niejedne możliwości wyrzucania, kto miał rację w tym wszystkim.
Rozmowy o tajemnicach zarazem powoli wygasały. Przejście do bardziej prywatnego terenu było rozsądnym wyjściem, a część spraw i tak potrzebowała chwili dla siebie do objawienia się w odpowiednim momencie. Tak też zostało im przeniesienie się do ostatniego punktu na mieście w dniu dzisiejszym, jakim okazała się kawiarenka.
- Nie, tyle mi wystarczy - odmówił dodatkowego zamówienia, dając mu tym samym zielone światło do złożenia samego zamówienia dla nich.
- Zdecydowanie - przyznał rację. - Podoba mi się taka dbałość o szczegóły i zarazem troska o zwierzaki. Danie im drugiej szansy w Riverdale... Ciekawe, ile osób wyjechało, nie zabierając ze sobą swoich towarzyszy - a ile przez ten czas zginęło, pozostawiając po sobie wszystko, co posiadali. Nie tylko zwierzęta czy przedmioty, ale również i ludzi oraz same relacje. Było to przerażające spojrzenie na świat, ale właśnie tak prezentowała się ich rzeczywistość.
- Możesz zapytać mnie już u mnie? - spytał, zarazem sugerując łagodnie mu przeniesienie swojej potrzeby na jeszcze późniejszy czas. Wolną dłonią położył mu palec na ustach z gestem lekkiego uciszenia. - Tak będzie pewniej. I nie wiem, czy zdołam ci pomóc, ale przede wszystkim mogę cię wysłuchać, by móc określić to - uśmiechnął się łagodnie, zabierając zaraz potem rękę. - Oboje raczej nie chcielibyśmy, by ktoś trzeci się dowiedział o tym, prawda? - a to nie jest tak, że Kassir miał mu uciec. I jeśli on sam nie zmienił zdania, to przeniesienie rozmowy na inny czas nie stanowiłoby większego problemu.
Zwłaszcza, że zaraz potem dostali swoje zamówienia, a przynosząca im to dziewczyna posłała im oczko, nim udała się z powrotem do swojego stanowiska.
- Muszę przyznać, że całkiem jest to oryginalny pomysł z nazwami - upił trochę swojego napoju, uznając, że jest całkiem słodki. - Ciekawe, czy któryś z nich podejdzie tutaj... - przez ten czas, gdy będą rozkoszować się zamówieniami. Nie bylo sensu przebywać tutaj specjalnie dłużej. Kassir wolał nie stawać się przyczyną stresu dla czworonożnych bywalców.
- I kiedyś zdecydowanie trzeba poszukać taką z psami - chociaż miał wrażenie, że mogłoby się to różnie skończyć. - Możliwe, że Riverdale skrywa rzeczy, o których nawet do tej pory nie wiedzieliśmy, a są dość przyjemną odmianą.
— Czemu miałaby cię nie zaakceptować? — zapytał, przyglądając mu się z wyraźnym zagubieniem. Niezależnie jak o tym nie myślał, nie potrafił znaleźć nawet jednego powodu. Jakby nie patrzeć, Shane miał chyba wszystko, czego mogłaby zażyczyć sobie nawet tak wybredna osoba jak jego matka. Był przystojny, inteligentny, dbał o niego, miał stałą pracę. Czego więcej miałby chcieć? Nie, żeby Jace, tak czy inaczej, zamierzał go wykorzystywać, w końcu sam był w stanie zapewnić sobie utrzymanie, nawet jeśli skakał po pracach dorywczych.
— Och, Słowik. To ten, który sprawdzał, czy dbam o swoją kondycję fizyczną? — biedny Jace. Obcy facet ładował mu ręce pod koszulkę, a on nawet nie wpadł na to, by doszukiwać się w tym czegoś nienaturalnego. Zupełnie jakby był przyzwyczajony, że ktoś go obmacuje na dzień dobry.
Nie był.
Raczej.
— Gdybyś zmienił zdanie, to mi powiedz — uprzedził go z uśmiechem w kwestii zamówienia. W końcu teraz mógł nie mieć na nic ochoty, ale kto wie, co będzie później.
— Nawet nie chcę o tym myśleć. Nie wyobrażam sobie zostawić zwierzęcia i ot tak wyjechać, niezależnie jak ciężko by nie było. Skoro już je bierzesz, to staje się twoją odpowiedzialnością. Dziecko też by zostawili? — mruknął pod nosem, rozglądając się dookoła. Zaraz pokiwał głową na jego uwagę, czując się z tym wszystkim nieco głupio. Faktycznie od początku powinien po prostu poczekać, aż znajdą się u niego w domu.
— Przepraszam — rzucił na wszelki wypadek, bawiąc się swoimi palcami z nieznacznym zakłopotaniem. Nawet nie zauważył nadchodzącej dziewczyny, a zbyt pochłonięty swoimi myślami, drgnął wyraźnie, gdy nagle wyrosła w zasięgu jego wizji.
— To prawda! Czasem po prostu się nie reklamują na social mediach, więc warto pytać ludzi na ulicy i w ogóle. Do znalezienia tej kawiarni zainspirowała mnie znajoma z równoległej klasy — powiedział, dmuchając kilka razy w swój napój, ostatecznie odkładając go jednak, by mocniej przestygł. Głośne miauczenie wyrwało go z zamyślenia, gdy odsunął się nieznacznie w tył na krześle, widząc, jak jeden z kotów wskakuje mu na kolana bez najmniejszego ostrzeżenia, ocierając się łbem o koszulkę.
— Och, cześ- — nie zdążył się nawet przywitać. Drugi z nich wskoczył w ślad za pierwszym, gdy zaczęły się na sobie rozkładać, sprawiając tym samym, że posłał im zakłopotane spojrzenie. Zwłaszcza że trzeci pojawił się znikąd, wskakując na stół. Powęszył chwilę przy jego cieście, nim przeciągnął się i wszedł zwinnie po oparciu, włażąc łapami na jego ramię, zaraz wyraźnie próbując mu się wpakować na głowę.
— Erm. Panie kocie, to chyba nie jest najlepszy pomysł — sięgnął mu niemu ostrożnie rękami, by go odczepić, mimo że zwierzę zaraz próbowało powtórzyć czynność, wczepiając się delikatnie pazurami w jego bluzę. Posłał mu zrezygnowane spojrzenie, zaraz znowu zsuwając go ze swojej głowy, jednocześnie starając się pogłaskać te leżące na jego kolanach. Przez chwilę na jego twarzy malowało się wyraźne zdezorientowanie, nim w końcu parsknął cichym śmiechem, przenosząc wzrok na Shane'a.
— Chcesz jednego? Może tego wspinacza, nie narzekałbym... nie wiem, o co mu chodzi, czy moje włosy wyglądają jak posłanie?
- Kto wie. Mimo wszystko nie znam twojej rodziny - zauważył spokojnie. Nie miał pojęcia, czego się spodziewać po nich i w jaki sposób podeszliby do faktu, że ich syn ma chłopaka starszego o wiele lat. W dodatku planuje z nim przyszłość na tyle poważnie, że mogli zapomnieć o poszerzeniu puli genetycznej od strony tego syna.
- Um, tak - nie miał serca uświadamiać Jonathana, że ciemnowłosemu chodziło coś zgoła innego. Zresztą, nawet sam nie chciał myśleć o tym, woląc nie pobudzać swojej wyobraźni względem próby zrozumienia najbardziej dziwnych pomysłów Słowika.
Pokręcił przecząco głową.
- Myślisz, że ludzie potrafią zastanowić się nad tym w chwili paniki i obaw? - spytał się go w odpowiedzi. - Nie zapominaj, jakie to miasto było, nim całkiem powstały mury.
Nie było kolorowo, lekko mówiąc. Chociaż szkoda było mu osobiście stworzeń, które zostały tutaj na pastwę losu. Dlatego też po swoich słowach westchnął ze zrezygnowaniem, przekierowując spojrzenie na okno pomieszczenia. Nie przeszkadzał mu nadal stan miasta. Musiał przyznać, że nie spieszyło mu się z powrotem do poprzedniego, gdzie jego los był niewiele różniący się od tego, co teraz. Jednakże cierpienie tych, którzy nie potrafili się sami wybronić było dość porażające.
- Nie masz za co - odparł na jego słowa, uśmiechając się na nowo w jego stronę. - Pamiętaj, że to kwestia zaufania - i właśnie tego się obawiał. Wyjścia na jaw tajemnicy, którą mu powierzył, poprzez zwykły przypadek. Teraz mógł to w miarę kontrolować, ale co, jeśli nie będzie go przy nim? Czy wtedy będzie trzymać język za zębami?
- Huhu~ A proponowała ci przyjście tutaj razem? - spojrzał na niego z zaintrygowaniem i wyraźnym rozbawieniem. - Czy to tylko taka przyjacielska rozmowa? - popił ostrożnie Latte, pozwalając sobie na chwilkę rozkoszy smakiem napoju, obserwując zaraz potem to, jak Jace doznał dość miękkiego ataku.
W momencie, gdy skierował w jego stronę zapytanie, sam był już zajęty robieniem mu zdjęcia w takim stadium. Wychylił się zza ekranu telefonu, mrugając oczami w lekkim zaskoczeniu.
- Um... mogę? - schował komórkę, wyciągając dłonie w stronę futrzaka. Jednakże tamtemu najwyraźniej nie spodobała się wizja - posłał długie spojrzenie w stronę Shane'a, po czym lekko nastroszył się i wysunął łapkę z pazurami, jakby chciał postawą zasugerować, że Kassir prędko pożałuje dotknięcia go. - ... albo i nie. Chyba woli ciebie - uznał, rezygnując z tego pomysłu. - Może czuje ode mnie Ralpha... dziwne, wydaje mi się, że już czas nie widziałem tego kota - cokolwiek nie wywołało takiej reakcji, wychodziło na to, że raczej nie został polubiony.
- Nawet pasuje ci to - przyznał bez wahania. - Może wyczuwają w tobie dobroć - ponownie złapał za napój. Nie był zawiedziony tym faktem, czuł, że widok Jace'a obecnie nadrabiał mu to.
- Um, tak - nie miał serca uświadamiać Jonathana, że ciemnowłosemu chodziło coś zgoła innego. Zresztą, nawet sam nie chciał myśleć o tym, woląc nie pobudzać swojej wyobraźni względem próby zrozumienia najbardziej dziwnych pomysłów Słowika.
Pokręcił przecząco głową.
- Myślisz, że ludzie potrafią zastanowić się nad tym w chwili paniki i obaw? - spytał się go w odpowiedzi. - Nie zapominaj, jakie to miasto było, nim całkiem powstały mury.
Nie było kolorowo, lekko mówiąc. Chociaż szkoda było mu osobiście stworzeń, które zostały tutaj na pastwę losu. Dlatego też po swoich słowach westchnął ze zrezygnowaniem, przekierowując spojrzenie na okno pomieszczenia. Nie przeszkadzał mu nadal stan miasta. Musiał przyznać, że nie spieszyło mu się z powrotem do poprzedniego, gdzie jego los był niewiele różniący się od tego, co teraz. Jednakże cierpienie tych, którzy nie potrafili się sami wybronić było dość porażające.
- Nie masz za co - odparł na jego słowa, uśmiechając się na nowo w jego stronę. - Pamiętaj, że to kwestia zaufania - i właśnie tego się obawiał. Wyjścia na jaw tajemnicy, którą mu powierzył, poprzez zwykły przypadek. Teraz mógł to w miarę kontrolować, ale co, jeśli nie będzie go przy nim? Czy wtedy będzie trzymać język za zębami?
- Huhu~ A proponowała ci przyjście tutaj razem? - spojrzał na niego z zaintrygowaniem i wyraźnym rozbawieniem. - Czy to tylko taka przyjacielska rozmowa? - popił ostrożnie Latte, pozwalając sobie na chwilkę rozkoszy smakiem napoju, obserwując zaraz potem to, jak Jace doznał dość miękkiego ataku.
W momencie, gdy skierował w jego stronę zapytanie, sam był już zajęty robieniem mu zdjęcia w takim stadium. Wychylił się zza ekranu telefonu, mrugając oczami w lekkim zaskoczeniu.
- Um... mogę? - schował komórkę, wyciągając dłonie w stronę futrzaka. Jednakże tamtemu najwyraźniej nie spodobała się wizja - posłał długie spojrzenie w stronę Shane'a, po czym lekko nastroszył się i wysunął łapkę z pazurami, jakby chciał postawą zasugerować, że Kassir prędko pożałuje dotknięcia go. - ... albo i nie. Chyba woli ciebie - uznał, rezygnując z tego pomysłu. - Może czuje ode mnie Ralpha... dziwne, wydaje mi się, że już czas nie widziałem tego kota - cokolwiek nie wywołało takiej reakcji, wychodziło na to, że raczej nie został polubiony.
- Nawet pasuje ci to - przyznał bez wahania. - Może wyczuwają w tobie dobroć - ponownie złapał za napój. Nie był zawiedziony tym faktem, czuł, że widok Jace'a obecnie nadrabiał mu to.
— Nie no spokojnie, podliżesz się trochę, powypełniasz ich zadania i będzie dobrze. Machniemy im jakiś trzydaniowy obiad, pokupujesz mamie kwiatki, zrobisz przegląd samochodu ojca, obejrzysz z nim mecz, zgarniesz dzieciaki do zoo i będzie spoko — uśmiechnął się do niego. Wytrzymał całe trzydzieści sekund, nim parsknął śmiechem, pochylając się tak, że Shane nie był w stanie zobaczyć jego twarzy. Przysłonił ją ręką, cały czas wyraźnie tłumiąc swoją wesołość, patrząc na to jak jego ramiona nieznacznie drżały. Spojrzał w końcu na niego z wypisanym w oczach rozbawieniem, opuszczając dłoń w dół.
— Nie no, żartowałem. Nie musisz nic robić, serio. Moi rodzice są najbardziej bezstresowymi osobami, jakie istnieją. Poza tym w życiu nie ośmieliliby się jakkolwiek przyczepić do moich decyzji. Prędzej szykowałbym się na twoim miejscu na to, że moja mama będzie próbowała cię przekarmić i popłacze się na twój widok. Posłuchasz przez chwilę o tym, że "jej syn to taki dobry chłopak", potem znowu spróbuje cię przekarmić i tak dalej. Tata pewnie pozgrywa niedostępnego przez pierwsze pięć minut, a potem poklepie cię po plecach, rzuci dokładnie tym samym tekstem i zacznie coś gadać o silnikach. Wystarczy, że będziesz mu potakiwał — przewrócił oczami, podpierając twarz dłonią. Mimo jego słów, w oczach Jace'a nieustannie widać było ciepło, które tylko potwierdzało, jak bardzo kochał swoich rodziców, mimo ciężkiej przeszłości.
Wzruszył nieznacznie ramionami na wspomnienie o panice.
— Szczerze mówiąc, nadal tego nie rozumiem. Po prostu nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Nie potrafię zrozumieć wszystkich tych ludzi i tego, w jakim kierunku poszło ich myślenie — wymamrotał, opierając się z powrotem plecami o krzesło. Jakby nie patrzeć, mieszkał tu już, gdy zamykali mury. I nie czuł, by jakkolwiek się zmienił. Jasne, był ostrożniejszy. Ale nadal nie potrafił się odwrócić od kogoś w potrzebie.
Z drugiej strony Everett był osobą, która opatrywała nawet swoich oprawców. Ciężko było więc sobie wyobrazić, by chłopak ot tak zignorował drugie istnienie. Nie, żeby Shane miał okazję zobaczyć go w akcji.
"Pamiętaj, że to kwestia zaufania."
— Nikomu nie powiem, obiecuję. Trochę mnie poniosła ekscytacja — westchnął ciężko, pocierając policzek — nie zamierzam wymagać zaufania, nie oferując tego samego w zamian. Po prostu... tak się składa, że może... może mimo wcześniejszych mam takie jedno... małe marzenie, które odsuwałem w bok, udając, że nie istnieje.
Wymruczał, wbijając wzrok w stolik. Nie kontynuował jednak tematu. Poczeka do mieszkania.
Spojrzał na niego zaskoczony, słysząc jego pytanie i zaczerwienił się z wyraźnym zakłopotaniem, cicho odchrząkając.
— Um, odmówiłem jej. Zawsze im odmawiam. Nie chcę, żeby robiły sobie nadzieje. Zamiast tego daję im czasem zniżki w Starbucksie — uśmiechnął się nieśmiało, szurając butem po ziemi. Nie chciał, by Shane pomyślał sobie, że umawia się z kimś innym na boku. Nawet jeśli gdzieś w środku wątpił, by ciemnowłosy w ogóle miał być o niego zazdrosny w jakikolwiek sposób.
Trochę szkoda.
Posłał mu zaskoczone spojrzenie, widząc telefon, zaraz śmiejąc się w odpowiedzi.
— Hej, oszukujesz! Nie mam jak się bronić — powiedział, udając oburzenie, zaraz przyglądając się zbuntowanemu kotu. Odłożył go z powrotem na swoje ramię z cichym westchnięciem. Jak jakąś parodię sokoła.
— Ewentualnie jest uparty i uznał, że wlezienie mi na głowę to jego priorytet — pokręcił głową na boki, zaraz przyglądając się spokojniejszym kotom na jego kolanach. Pogłaskał jednego z nich, rudego w ciemne prążki, widząc, jak rozkłada się wygodniej. Zamiast niego, sięgnął więc po drugiego i podniósł do góry. Całkiem zabawnie, zwisał miękko z jego rąk, cicho miaucząc. Wystarczyło, że postawił go przed Shanem. Biała kotka w brązowe łatki zaraz władowała się ciemnowłosemu na kolana, mrucząc i ocierając się o jego ubrania. Uśmiechnął się do niego wesoło, zaraz jęcząc, gdy znowu poczuł łapy czarnego kota na swoich włosach.
— Ty to naprawdę się nudzisz, co? — podtrzymał go po prostu ręką, wzdychając cicho, gdy zwierzak w końcu odpuścił, zamiast tego ocierając się pyskiem o jego twarz i szyję. Podrapał go za uchem, przysuwając się ostrożnie, by zaraz zabrać się za jedzenie ciasta. Całe szczęście, żaden z kotów nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego jego jedzeniem, choć czarny próbował raz wsadzić mu łapę w łyżkę.
— Dogadałbyś się z Codym — poinformował zwierzę, otrzymując w zamian krótkie miauknięcie — nawet pyskujesz jak on. Kim jest Ralph?
Przeniósł na nowo wzrok na Shane'a z wyraźnym zaciekawieniem.
Mógł nieco zazdrościć tej relacji, ale bardziej niż to, zwyczajnie go bawiła odpowiedź Jonathana pod tym względem. Relacje z rodzicami często można było stawiać pod znak zapytania, ale wychodziło na to, że w tym przypadku nie było większych powodów do obaw.
Chociaż to było całkiem zabawne planowanie, gdy nawet nie byli ze sobą razem.
- Ponieważ każdy ma swoje indywidualne zachowanie - skwitował to. - Dlatego też mamy taką, a nie inną sytuację w mieście. Ciężko powiedzieć, by każdy z nas miał jedną myśl, gdy jesteśmy indywidualnymi jednostkami, które podejmują decyzje na każdym kroku - nie widział go w akcji, ale również Jace nie widział samego Shane'a i jego podejścia w momencie natrafienia na oprawcę.
- Hmm? Zaintrygowałeś mnie - czyli w tym wszystkim jednak okazuje się, że ma cel w swoim życiu? Strzelał, że musiał go porzucić, uznając, że jest niemożliwy do zrealizowania aż do teraz. Tylko, że teraz nagle nastąpiła zmiana, wraz z pojawieniem się nowych informacji odnośnie Kassira. - Jeśli będę mógł, postaram się ci pomóc - chociaż bez informacji nic nie mógł obiecać mu. Nie był cudotwórcą i nie do wszystkiego byłby zdolny mimo wszystko.
Jace i dziewczyny to była dosć ciekawa perspektywa, ale nie dziwił się jego podejściu, poznając go już lepiej. Patrząc na jego chęć poznania idealnej miłości na całej życie, każdy inny wypad był niczym strata czasu, dokładając przy tym cegiełkę do ewentualnych problemów w przyszłości. W końcu, póki nie byli razem, nie miał co przyczepiać się do tego, a tym bardziej do samej przeszłości.
Zaśmiał się w odpowiedzi na jego protest.
- Właśnie dlatego korzystam z tego - odparł nieco bezczelnie, pozwalając sobie na jeszcze jedną fotkę. Nawet jeśli potem okazało się, że został odrzucony potem przez kota. Przynajmniej przez jednego, bo przekazana mu kotka o wiele szybciej zaakceptowała obecną sytuację.
- Dziękuję - ostrożnie podrapał ją za uchem, rozkoszując się tym chwilowym szczęściem. Była wystarczająco kochana, by chciał pomyśleć nad adopcją jej, jednakże wiedział, że to nie byłaby najbardziej rozsądna decyzja, nie mogąc jej zapewnić odpowiednich warunków.
- Kotem Słowika - szybko wziął telefon i wyklikał galerię, by pokazać mu potem czarnego kota w ubraniu świątecznym. - Spore indywidum, ale dla mnie jest kochanym stworzeniem - przyznał bez chwili wahania, pokazując mu kolejne kilka zdjęć, nim odłożył telefon na bok, powracając do popijania napoju i głaskania futrzaka.
- Szalony dzień - powiedział w pewnym momencie. - Gotowy na sfinalizowanie go? - napój mu się kończył, więc też ich pobyt tutaj dobiegał dla nich do końca.
Chociaż to było całkiem zabawne planowanie, gdy nawet nie byli ze sobą razem.
- Ponieważ każdy ma swoje indywidualne zachowanie - skwitował to. - Dlatego też mamy taką, a nie inną sytuację w mieście. Ciężko powiedzieć, by każdy z nas miał jedną myśl, gdy jesteśmy indywidualnymi jednostkami, które podejmują decyzje na każdym kroku - nie widział go w akcji, ale również Jace nie widział samego Shane'a i jego podejścia w momencie natrafienia na oprawcę.
- Hmm? Zaintrygowałeś mnie - czyli w tym wszystkim jednak okazuje się, że ma cel w swoim życiu? Strzelał, że musiał go porzucić, uznając, że jest niemożliwy do zrealizowania aż do teraz. Tylko, że teraz nagle nastąpiła zmiana, wraz z pojawieniem się nowych informacji odnośnie Kassira. - Jeśli będę mógł, postaram się ci pomóc - chociaż bez informacji nic nie mógł obiecać mu. Nie był cudotwórcą i nie do wszystkiego byłby zdolny mimo wszystko.
Jace i dziewczyny to była dosć ciekawa perspektywa, ale nie dziwił się jego podejściu, poznając go już lepiej. Patrząc na jego chęć poznania idealnej miłości na całej życie, każdy inny wypad był niczym strata czasu, dokładając przy tym cegiełkę do ewentualnych problemów w przyszłości. W końcu, póki nie byli razem, nie miał co przyczepiać się do tego, a tym bardziej do samej przeszłości.
Zaśmiał się w odpowiedzi na jego protest.
- Właśnie dlatego korzystam z tego - odparł nieco bezczelnie, pozwalając sobie na jeszcze jedną fotkę. Nawet jeśli potem okazało się, że został odrzucony potem przez kota. Przynajmniej przez jednego, bo przekazana mu kotka o wiele szybciej zaakceptowała obecną sytuację.
- Dziękuję - ostrożnie podrapał ją za uchem, rozkoszując się tym chwilowym szczęściem. Była wystarczająco kochana, by chciał pomyśleć nad adopcją jej, jednakże wiedział, że to nie byłaby najbardziej rozsądna decyzja, nie mogąc jej zapewnić odpowiednich warunków.
- Kotem Słowika - szybko wziął telefon i wyklikał galerię, by pokazać mu potem czarnego kota w ubraniu świątecznym. - Spore indywidum, ale dla mnie jest kochanym stworzeniem - przyznał bez chwili wahania, pokazując mu kolejne kilka zdjęć, nim odłożył telefon na bok, powracając do popijania napoju i głaskania futrzaka.
- Szalony dzień - powiedział w pewnym momencie. - Gotowy na sfinalizowanie go? - napój mu się kończył, więc też ich pobyt tutaj dobiegał dla nich do końca.
— Dlatego te indywidualne jednostki myślące tylko o sobie nie powinny brać zwierząt — wymamrotał średnio wyraźnie, chyba nieszczególnie chcąc wchodzić w dalszą dyskusję. Ludzie byli tak nieodpowiedzialni, gdy chodziło o cudze życie, że aż potrafiło go zmrozić. Zdecydowanie nie było to coś, o czym chciał myśleć podczas randki.
"Hmm? Zaintrygowałeś mnie."
Uśmiechnął się jedynie w odpowiedzi. Wiedział, że jeśli zacznie temat, nie będzie go potrafił skończyć, a w końcu byli w miejscu publicznym. Nawet jeżeli nadal był podekscytowany faktem, że Shane był Lisem, wziął sobie do serca utrzymanie tego w tajemnicy.
Przewrócił oczami, zaraz pozując z kotem do ostatniego zdjęcia. Ciężko było mu się jednak skupić, gdy do jego uszu dobiegło dalsze miauczenie. Kolejne dwa koty pojawiły się pod krzesłem, ocierając się o jego nogi. Wodził za nimi wzrokiem, jednocześnie starając się skupić na Shanie.
— Ooch. Kiedyś poznałem jednego super kota. Na imprezie... jak mu tam było. Tej takiej dużej, co ją robił ten chłopak z facebooka! Gdzie zrobiłem z siebie idiotę na twoich oczach. Tak czy siak, miał super kota. Takiego czarneg... nie, nie czekajcie — odchylił się nagle w tył, gdy kolejny kot wskoczył mu na kolana, podczas gdy inny władował się na stół. Żeby tylko. Następne trzy zaczęły się zbliżać, obwąchując Jace'a z wyraźną ciekawością. Patrzył zakłopotany na zwierzaki, w końcu wzdychając z rezygnacją.
— Okej, okej. Nie pomieszczę was wszystkich, czekajcie. Proszę pana, pan pierwszy — zestawił czarnego kota, następnie rozłożonego rudego i białego, który wskoczył mu na kolana ostatni. Przeszedł ostrożnie dwa kroki, by o żadnego się nie potknąć, nim usiadł po turecku na ziemi.
Zaatakowany przez wszystkie koty w kawiarni za wyjątkiem tego leżącego na kolanach Shane'a. Darował sobie próby odsuwania ich od twarzy, gdy ocierały się o niego pyszczkami, a czarny znowu próbował mu się władować na głowę. Całe szczęście po stanięciu na niej łapkami postanowił zrezygnować, najwyraźniej nie uznając jej za wyjątkowo stabilną.
— Um... bardzo lubię zwierzęta. I z jakiegoś powodu od zawsze zwierzęta bardzo lubiły mnie, ale... — ciężko mu było nawet wszystkie głaskać, a mimo to i tak mruczały jak małe traktory. Zaczerwienił się nieznacznie, słysząc cichy śmiech, siedzącej kilka metrów dalej kobiety
— Mm, zaraz można się zbierać. No co jest z tobąąąą — jęknął, czując miękkie poduszki łap czarnego zwierzaka na swoim nosie. Sam nie wiedział, czy został obdarzony futrzastą miłością, czy nienawiścią.
Jednego kota na imprezie... - mrugnął oczami, próbując powrócić do wspomnień, by połączyć fakty. Jednakże jedyna, jaka mu teraz przychodziła na myśl, to ta u Słowika... Coś kojarzył, że mówiono wtedy do niego innym imieniem, ale czy to to... Nim jednak zdążył zapytać, otworzył szczerzej oczy na widok oblężenia doznanego przez blondyna. Zaraz potem skomentował to uśmiechem, przechylając się lekko na bok. Nie spodziewał się, że to jednak nie był koniec rewelacji. Wraz ze zmianą pozycji, futrzaki poszły na całość, uznając najwyraźniej Jace'a jako jednego ze swoich.
- Nigdy nie widziałem takiej miłości do człowieka - przyznał. - Pasujecie do siebie - musiał przyznać, że gdyby zamienić tło kawiarenki na jakiś las, Jonathan bardzo dobrze odnalazłby się w takim miejscu. Nie mógł przestać uśmiechać się łagodnie na ową scenę.
- Może wyczuwają naturalna dobroć - mruknął zaraz potem. Podobno zwierzęta były czułe na takie sprawy, ale jakie to miało odwzorowanie w rzeczywistości? Chociaż... Może jest jakieś, nie cieszę się taką popularnością.
- Co tam, młoda damo? Chcesz dołączyć do kolegów i koleżanek? - pomiział kotkę jeszcze, nim ostrożnie zdjął ją z kolan i postawił na ziemi. - Jesteś naprawdę popularny, Jace - dodał żartobliwie, po czym ostrożnie podszedł do niego i wyciągnął rękę w jego kierunku. - Wpadnijmy tu kiedyś ponownie.
Uznał, że zdecydowanie warto było tutaj pojawić się z nim. Nie tylko dla tak niecodziennego widoku, ale również i dla przyjemnie spędzonego czasu.
- Nigdy nie widziałem takiej miłości do człowieka - przyznał. - Pasujecie do siebie - musiał przyznać, że gdyby zamienić tło kawiarenki na jakiś las, Jonathan bardzo dobrze odnalazłby się w takim miejscu. Nie mógł przestać uśmiechać się łagodnie na ową scenę.
- Może wyczuwają naturalna dobroć - mruknął zaraz potem. Podobno zwierzęta były czułe na takie sprawy, ale jakie to miało odwzorowanie w rzeczywistości? Chociaż... Może jest jakieś, nie cieszę się taką popularnością.
- Co tam, młoda damo? Chcesz dołączyć do kolegów i koleżanek? - pomiział kotkę jeszcze, nim ostrożnie zdjął ją z kolan i postawił na ziemi. - Jesteś naprawdę popularny, Jace - dodał żartobliwie, po czym ostrożnie podszedł do niego i wyciągnął rękę w jego kierunku. - Wpadnijmy tu kiedyś ponownie.
Uznał, że zdecydowanie warto było tutaj pojawić się z nim. Nie tylko dla tak niecodziennego widoku, ale również i dla przyjemnie spędzonego czasu.
Mruknął coś pod nosem, patrząc na Shane'a. No jasne, on mógł sobie siedzieć, podczas gdy Jace musiał robić za... ciężko w sumie stwierdzić co. Nie, żeby tak naprawdę jakoś szczególnie mu to przeszkadzało. Westchnął cicho, głaszcząc wszystkie koty, które miał jakkolwiek w zasięgu.
— Obawiam się, że jeśli będziesz ze mną spędzał więcej czasu, zobaczysz jej jeszcze więcej. Chociaż jednocześnie muszę cię kiedyś zabrać do parku. Pokażę ci jak karmić wiewiórki z ręki — uśmiechnął się wesoło, widząc jak Kassir wstaje ze swojego miejsca. Podrapał jeszcze odstawioną przez niego kotkę kilka razy za uchem, by nie czuła się jakoś szczególnie zignorowana.
"Wpadnijmy tu kiedyś ponownie."
— Koniecznie — zgodził się z nim, najpierw zdejmując z siebie ostrożnie zwierzaki, nim złapał go w końcu za rękę i wstał do góry, otrzepując ubrania. Podszedł jeszcze do stolika i dopił do końca napój, zaraz zwracając się ku niemu.
— Okej, możemy iść. Prosto do ciebie czy zahaczamy najpierw o jakiś market? — jakby nie patrzeć, Jace nadal niezbyt ufał jego lodówce. Pewnie minie trochę czasu nim stwierdzi, że Shane faktycznie potrafi o siebie zadbać.
zt. x2
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach