▲▼
First topic message reminder :
...czyli wiele miejsc dla wielu ludzi do robienia wielu rzeczy. Arterie miasta ze ścianami ze szklanych wieżowców, złogami korków, krwinkami mieszkańców i zawałami wypadków.
...czyli wiele miejsc dla wielu ludzi do robienia wielu rzeczy. Arterie miasta ze ścianami ze szklanych wieżowców, złogami korków, krwinkami mieszkańców i zawałami wypadków.
Przez dłuższą chwilę myślał czy ich rozmowa na tym się skończy i Rose pójdzie sobie nic nie mówiąc, zostawiając go samego. Z tego wszystkiego przygryzł mocniej dolną wargę ust, czując jak powoli jego zęby wbijały się w nie. Niespodziewanie wszystko potoczyła o się szybko. Dla Fuse zbyt szybko, bo musiał przyzwyczaić się do trybu miasta. Musiał wtopić się w tłum i chodzi jak w zegarku, jeśli częściej ma się pokazywać się w takich miejscach jak na przykład to i nie pozwolić sobie na jakiekolwiek błędy. Pomyślał przez chwilę i jego wzrok skierował się na karteczkę. Na niej został zapisany numer. Nie wiedział jak na to zareagować, bo pierwszy raz ktoś, coś takiego zrobił. W jego głowie pojawiło się mnóstwo pytań i natłok słów, których nie mógł wypowiedzieć. Wydawało mu się, że jak zacznie coś mówić do dziewczyny, to z tego wyjdzie bełkot i nic nie zrozumie.
Wysłuchał ją i odprowadził nową poznaną osobę zaspanym wzrokiem. Z niewytłumaczonych przyczyn czuł jakby to był sen i za chwilę się obudzi i będzie w pokoju akademika.
Położył dłoń na karteczce i powoli zaczął ją zsuwać z stolika. Zgniótł papier i włożył do kieszeni, ale nagle poczuł wokół swojej szyi coś ciepłego. To był szal.
]-Bez żartów... Ona daje mi szalik...- pomyślał z niedowierzaniem i szybko spuścił głowę, za razem poczuł ciepło materiału, które było przyjemne dla skóry. Lekko się zarumienił, bo dawno nie czuł ciepła. Ciepła w takiej postaci. Jeszcze przez chwilę posiedział w lokalu i wyszedł na zewnątrz. Włożył ręce do kieszeni kurtki ściskając w prawej ręce kartkę z numerem telefonu do Rose.
[ZT]
Wysłuchał ją i odprowadził nową poznaną osobę zaspanym wzrokiem. Z niewytłumaczonych przyczyn czuł jakby to był sen i za chwilę się obudzi i będzie w pokoju akademika.
Położył dłoń na karteczce i powoli zaczął ją zsuwać z stolika. Zgniótł papier i włożył do kieszeni, ale nagle poczuł wokół swojej szyi coś ciepłego. To był szal.
]-Bez żartów... Ona daje mi szalik...- pomyślał z niedowierzaniem i szybko spuścił głowę, za razem poczuł ciepło materiału, które było przyjemne dla skóry. Lekko się zarumienił, bo dawno nie czuł ciepła. Ciepła w takiej postaci. Jeszcze przez chwilę posiedział w lokalu i wyszedł na zewnątrz. Włożył ręce do kieszeni kurtki ściskając w prawej ręce kartkę z numerem telefonu do Rose.
[ZT]
— A ja nie rozumiem dlaczego cały czas uśmiechasz się na siłę. Jake — odparł beznamiętnie, tym razem nawet nie patrząc w jego stronę. Niemniej przemyślał wypowiedziane przez niego słowa, dość prędko znajdując na nie odpowiedź. Dlaczego karcił kogoś za chęć poznania? Bo sam nie chciał ich poznawać. I wiedział, że tak naprawdę oni nie chcieli poznawać jego. Tworzyli w swoich głowach jakiś fałszywy wizerunek Saturna Blacka, wmawiając sobie że niezwykle ich pociąga. Być może ze względu na jego publiczną prezentację, przyjemną aparycję, a może zwyczajnie mylili go z bratem. Jakby nie patrzeć, po tym jak nieustannie pojawiał się gdzieś w towarzystwie Mercury'ego, nie było niczego dziwnego w tym, że przypisywali mu niektóre jego cechy.
Niektórzy z kolei wmawiali sobie, że chcą poznać jaki naprawdę był białowłosy. Lecz prawda była taka, że Saturn był tym, kogo prezentował innym. Spokojnym, pozbawionym większych emocji współdziedzicem, nie odnajdującym przyjemności w tym, w czym odnajdywali je inni. Kimś, kto prawdopodobnie był ostatnią osobą zasługującą na miano szczerze interesującej. I gdyby usunąć całą tę otoczkę majętności, klasy i elegancji, prawdopodobnie nikt nie zwróciłby na niego najmniejszej uwagi, pozwalając mu na wtapianie się w tłum. Właśnie dlatego cała ta dodatkowa nagonka tak niesamowicie go drażniła, nawet jeśli przez większość czasu nie dawał tego po sobie poznać. Już miał zapytać czy nie myślał o zakupie własnego mieszkania, gdy Jake sam nieświadomie odpowiedział na jego pytanie, modyfikując tym samym myśl Blacka.
— Ewentualnie możesz wynająć akademik. Obecnie w większości placówek zezwalają na trzymanie zwierząt — sam Saturn na co dzień z reguły sypiał w akademiku Riverdale. Codzienne wracanie do rezydencji byłoby zwyczajnie zbyt męczące i niepotrzebne. Jeśli czegoś od niego potrzebowali - i tak u bram szkoły witała go limuzyna, do której wsiadał bez najmniejszego protestu.
— Po prostu je lubię. Co niezmiernie bawi wszystkich fanów psów szkoleniowych BND. Z moim bratem włącznie — powiedział odwracając głowę w bok, by utkwić wzrok w widoku za oknem. Mimowolnie przyłapał się na tym, że początkowe napięcie wraz z dalszą rozmową zaczęło odrobinę opadać. Zupełnie jakby jego wcześniejsza teoria rzeczywiście miała swoje odbicie w rzeczywistości.
— Kiedy już jednak zamieszkam sam, z pewnością zdecyduję się na kota. Jednego.
To Mercury był chorym psychicznie fanem zwierząt. Saturn potrzebował spokoju i stabilności.
Niektórzy z kolei wmawiali sobie, że chcą poznać jaki naprawdę był białowłosy. Lecz prawda była taka, że Saturn był tym, kogo prezentował innym. Spokojnym, pozbawionym większych emocji współdziedzicem, nie odnajdującym przyjemności w tym, w czym odnajdywali je inni. Kimś, kto prawdopodobnie był ostatnią osobą zasługującą na miano szczerze interesującej. I gdyby usunąć całą tę otoczkę majętności, klasy i elegancji, prawdopodobnie nikt nie zwróciłby na niego najmniejszej uwagi, pozwalając mu na wtapianie się w tłum. Właśnie dlatego cała ta dodatkowa nagonka tak niesamowicie go drażniła, nawet jeśli przez większość czasu nie dawał tego po sobie poznać. Już miał zapytać czy nie myślał o zakupie własnego mieszkania, gdy Jake sam nieświadomie odpowiedział na jego pytanie, modyfikując tym samym myśl Blacka.
— Ewentualnie możesz wynająć akademik. Obecnie w większości placówek zezwalają na trzymanie zwierząt — sam Saturn na co dzień z reguły sypiał w akademiku Riverdale. Codzienne wracanie do rezydencji byłoby zwyczajnie zbyt męczące i niepotrzebne. Jeśli czegoś od niego potrzebowali - i tak u bram szkoły witała go limuzyna, do której wsiadał bez najmniejszego protestu.
— Po prostu je lubię. Co niezmiernie bawi wszystkich fanów psów szkoleniowych BND. Z moim bratem włącznie — powiedział odwracając głowę w bok, by utkwić wzrok w widoku za oknem. Mimowolnie przyłapał się na tym, że początkowe napięcie wraz z dalszą rozmową zaczęło odrobinę opadać. Zupełnie jakby jego wcześniejsza teoria rzeczywiście miała swoje odbicie w rzeczywistości.
— Kiedy już jednak zamieszkam sam, z pewnością zdecyduję się na kota. Jednego.
To Mercury był chorym psychicznie fanem zwierząt. Saturn potrzebował spokoju i stabilności.
― A ja nie rozumiem, dlaczego twierdzisz, że uśmiecham się na siłę, Saturn ― odbił piłeczkę, unosząc brew w pytającym wyrazie. Wyglądało na to, że początek tej relacji miał przypominać pasmo niezrozumienia między nimi. Nie było w tym oczywiście niczego złego – musieli od czegoś zacząć. Nie wiedział tylko, co chodziło po głowie Saturna, kiedy wyciągał podobne wnioski. Być może dlatego, że nie czuł, że w jego towarzystwie zachowywał się sztucznie, choć z pewnością nie był też na tyle głupi, by już przy drugim spotkaniu stać się dla niego otwartą księgą.
Na krótką chwilę na jego twarzy zagościł wyraz zastanowienia, a złote tęczówki w dużo bardziej przenikliwy sposób otaksowały twarz młodego Blacka. Nie wątpił w inteligencję chłopaka, jednak z drugiej strony czy ta musiała wiązać się z nadnaturalną spostrzegawczością? Niekoniecznie. No i jakby na to nie patrzeć, albinos nie wyglądał na kogoś, kto miał duże doświadczenie z uśmiechami, co samo w sobie powinno już dawno odstraszyć O'Briena, a mimo tego nadal nie wyglądał na zrażonego czy zniechęconego.
― Nie wyglądasz na kogoś o niskim mniemaniu o sobie, więc chyba nie powiesz mi, że jesteś przekonany, że absolutnie wszyscy ludzie uśmiechają się do ciebie z litości albo dla samej zasady ― rzucił, odchylając nieznacznie głowę, by oprzeć ją wygodniej o zagłówek i wzruszył ramionami. Rozbawienie w jego głosie świadczyło o tym, że nie podchodził do tej teorii zbyt poważnie, mimo że miewał do czynienia z ludźmi, których niekoniecznie interesował sam w sobie.
Zawartość jego portfela była wystarczająco kusząca, by próbować znaleźć sobie miejsce w gronie jego znajomych.
― Sam nie wiem. Akademiki wciąż wiążą się z koniecznością przestrzegania pewnych zasad. Kojarzą mi się z ograniczoną prywatnością i hałasem w najmniej oczekiwanych momentach. To zupełnie nie to samo, co własne mieszkanie, które można urządzić po swojemu i nie przejmować się, że ktoś spróbuje dobrać ci się do lodówki ― zaśmiał się pod nosem, poprawiając rękę na kierownicy, gdy przyszło mu zahamować na światłach niedługo po tym, gdy dostali się do centrum miasta. ― Nic dziwnego. Gdybyś nie powiedział tego otwarcie, byłbym przekonany, że jesteście ukierunkowani na psy, choć zauważyłem, że z nimi też dobrze sobie radzisz ― przyznał, pilnując sygnalizacji, by wcisnąć pedał gazu, kiedy żółte światło poprzedziło zielone.
Zaraz kiwnął głową na znak zrozumienia i niemego poparcia.
― Sam myślę o jednym, bo mimo wszystko wolałbym uniknąć armagedonu. I kiedy już załatwisz sobie kota, mam nadzieję, że nie zapomnisz się nim pochwalić. Mój zawojuje cały instagram, mówię ci ― rzucił niby żartobliwie, jednak nietrudno było się domyślić, że w tym momencie przepowiedział przyszłość. ― Planujesz się wyprowadzić, gdy skończysz szkołę?
Kawałek po kawałku.
Na krótką chwilę na jego twarzy zagościł wyraz zastanowienia, a złote tęczówki w dużo bardziej przenikliwy sposób otaksowały twarz młodego Blacka. Nie wątpił w inteligencję chłopaka, jednak z drugiej strony czy ta musiała wiązać się z nadnaturalną spostrzegawczością? Niekoniecznie. No i jakby na to nie patrzeć, albinos nie wyglądał na kogoś, kto miał duże doświadczenie z uśmiechami, co samo w sobie powinno już dawno odstraszyć O'Briena, a mimo tego nadal nie wyglądał na zrażonego czy zniechęconego.
― Nie wyglądasz na kogoś o niskim mniemaniu o sobie, więc chyba nie powiesz mi, że jesteś przekonany, że absolutnie wszyscy ludzie uśmiechają się do ciebie z litości albo dla samej zasady ― rzucił, odchylając nieznacznie głowę, by oprzeć ją wygodniej o zagłówek i wzruszył ramionami. Rozbawienie w jego głosie świadczyło o tym, że nie podchodził do tej teorii zbyt poważnie, mimo że miewał do czynienia z ludźmi, których niekoniecznie interesował sam w sobie.
Zawartość jego portfela była wystarczająco kusząca, by próbować znaleźć sobie miejsce w gronie jego znajomych.
― Sam nie wiem. Akademiki wciąż wiążą się z koniecznością przestrzegania pewnych zasad. Kojarzą mi się z ograniczoną prywatnością i hałasem w najmniej oczekiwanych momentach. To zupełnie nie to samo, co własne mieszkanie, które można urządzić po swojemu i nie przejmować się, że ktoś spróbuje dobrać ci się do lodówki ― zaśmiał się pod nosem, poprawiając rękę na kierownicy, gdy przyszło mu zahamować na światłach niedługo po tym, gdy dostali się do centrum miasta. ― Nic dziwnego. Gdybyś nie powiedział tego otwarcie, byłbym przekonany, że jesteście ukierunkowani na psy, choć zauważyłem, że z nimi też dobrze sobie radzisz ― przyznał, pilnując sygnalizacji, by wcisnąć pedał gazu, kiedy żółte światło poprzedziło zielone.
Zaraz kiwnął głową na znak zrozumienia i niemego poparcia.
― Sam myślę o jednym, bo mimo wszystko wolałbym uniknąć armagedonu. I kiedy już załatwisz sobie kota, mam nadzieję, że nie zapomnisz się nim pochwalić. Mój zawojuje cały instagram, mówię ci ― rzucił niby żartobliwie, jednak nietrudno było się domyślić, że w tym momencie przepowiedział przyszłość. ― Planujesz się wyprowadzić, gdy skończysz szkołę?
Kawałek po kawałku.
Nie chciało mu się bawić w odbijanie piłeczki fałszywości. Nie jedna i nie dwie osoby próbowały go wciągnąć w tę odrażającą grę, która w wyższych kręgach zdawała się stanowić podstawę żywota większości. Powstrzymał cisnące mu się na twarz zdegustowane spojrzenie, nie odzywając się już ani słowem.
Nie zamierzał komentować też następnych słów na temat ludzi uśmiechających się do niego z litości. Czy choć raz napomknął o czymś podobnym? Zdecydowanie nie. Wnioski, które wyciągnął O'Brien pojawiły się znikąd. Zupełnie jak jego osoba w Riverdale City. Uznał je za mało istotne, na tyle by zbyt je milczeniem. Nie wyglądał na szczególnie poruszonego tym, że został tym samym powodem, przez który w samochodzie zapadła wyjątkowo ciężka cisza. Zwłaszcza że w głosie Jake'a i tak na nowo pojawiła się ta rozbawiona nuta, która dobitnie świadczyła o mało poważnym podejściu do wypowiadanych przez siebie słów.
— Pozostaje mi zatem jedynie współczuć akademików w jakich umieszczali cię do tej pory rodzice — powiedział spokojnie, być może zwyczajnie nie zdając sobie sprawy jak szczególnie traktowana była rodzina Blacków na przestrzeni lat. Nikt nigdy nie próbował ich w żaden sposób ograniczać. Jeśli chcieli urządzić cały pokój po swojemu, nikt nie protestował doskonale wiedząc, że to właśnie oni finansowali szkołę w większej mierze. Jedynym problemem swego czasu faktycznie było trzymanie w pokojach zwierząt. Do tej pory pamiętał jak na pierwszym roku jego brat musiał chować się ze swoim kotem Dante po przysłowiowych kątach. Ostatecznie wystarczyło jednak iść do dyrektora, rozmówić się z nim i załatwić sobie prywatne zezwolenie. Dla Saturna wszystko zawsze było jedynie kwestią rozmowy.
Bądź ilości pieniędzy wyłożonych na stół.
— Aczkolwiek mieszkania bez wątpienia mają większe poczucie własności. I mniejsze integracji z otoczeniem. Imprezy studenckie ponoć zawsze najlepsze są w akademikach — i właśnie dlatego Saturn zdecydowanie nie miał zamiaru tam mieszkać. O'Brien wydawał mu się jednak typem osoby, który lubił być w centrum uwagi. Im więcej padało na niego reflektorów, tym lepiej.
— Jesteśmy ukierunkowani na psy. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek szkolił koty do szukania narkotyków — powiedział spokojnie, nawet nie próbując sobie wyobrazić podobnego scenariusza. Były rzeczy do których niektóre zwierzęta się nadawały i takie, z którymi po prostu nie miały większych szans.
Nie skomentował nijak chwalenia się kotem, ani zawojowania aplikacji. Podejrzewał, że jego brat i tak zajmie się tym za niego.
"Planujesz się wyprowadzić, gdy skończysz szkołę?"
— Tylko jeśli mój brat to zrobi.
Nie zamierzał komentować też następnych słów na temat ludzi uśmiechających się do niego z litości. Czy choć raz napomknął o czymś podobnym? Zdecydowanie nie. Wnioski, które wyciągnął O'Brien pojawiły się znikąd. Zupełnie jak jego osoba w Riverdale City. Uznał je za mało istotne, na tyle by zbyt je milczeniem. Nie wyglądał na szczególnie poruszonego tym, że został tym samym powodem, przez który w samochodzie zapadła wyjątkowo ciężka cisza. Zwłaszcza że w głosie Jake'a i tak na nowo pojawiła się ta rozbawiona nuta, która dobitnie świadczyła o mało poważnym podejściu do wypowiadanych przez siebie słów.
— Pozostaje mi zatem jedynie współczuć akademików w jakich umieszczali cię do tej pory rodzice — powiedział spokojnie, być może zwyczajnie nie zdając sobie sprawy jak szczególnie traktowana była rodzina Blacków na przestrzeni lat. Nikt nigdy nie próbował ich w żaden sposób ograniczać. Jeśli chcieli urządzić cały pokój po swojemu, nikt nie protestował doskonale wiedząc, że to właśnie oni finansowali szkołę w większej mierze. Jedynym problemem swego czasu faktycznie było trzymanie w pokojach zwierząt. Do tej pory pamiętał jak na pierwszym roku jego brat musiał chować się ze swoim kotem Dante po przysłowiowych kątach. Ostatecznie wystarczyło jednak iść do dyrektora, rozmówić się z nim i załatwić sobie prywatne zezwolenie. Dla Saturna wszystko zawsze było jedynie kwestią rozmowy.
Bądź ilości pieniędzy wyłożonych na stół.
— Aczkolwiek mieszkania bez wątpienia mają większe poczucie własności. I mniejsze integracji z otoczeniem. Imprezy studenckie ponoć zawsze najlepsze są w akademikach — i właśnie dlatego Saturn zdecydowanie nie miał zamiaru tam mieszkać. O'Brien wydawał mu się jednak typem osoby, który lubił być w centrum uwagi. Im więcej padało na niego reflektorów, tym lepiej.
— Jesteśmy ukierunkowani na psy. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek szkolił koty do szukania narkotyków — powiedział spokojnie, nawet nie próbując sobie wyobrazić podobnego scenariusza. Były rzeczy do których niektóre zwierzęta się nadawały i takie, z którymi po prostu nie miały większych szans.
Nie skomentował nijak chwalenia się kotem, ani zawojowania aplikacji. Podejrzewał, że jego brat i tak zajmie się tym za niego.
"Planujesz się wyprowadzić, gdy skończysz szkołę?"
— Tylko jeśli mój brat to zrobi.
― Hm ― nieartykułowany dźwięk wyrwał się z jego gardła, przerywając ciszę, która zapadła. Podczas gdy Saturn był mistrzem milczenia, Jake walczył o mistrzostwo w zupełnie innej dziedzinie i wydawało mu się, że Black zdawał sobie sprawę z tego, że za każdym razem, gdy nie udzielał odpowiedzi, ludzie próbowali domyślić się jej sami. Pewnie powodowało to całą masę nieporozumień, gdy większość z wyciąganych wniosków była błędna, jednak to nie przeszkadzało O'Brienowi w snuciu własnych domysłów. Niemalże w każdym przypadku, kiedy ktoś w tak ostentacyjny sposób nie chciał kontynuować tematu, oznaczało to co najmniej tyle, że jego rozmówca wkraczał na drażliwy temat.
Czy zatem jego żart okazał się być podejściem żywcem wyciągniętym z życia białowłosego?
― To trochę smutne ― stwierdził ni z tego, ni z owego. Na dobrą sprawę nie wiadomo było, do czego się odnosił, jednak najwidoczniej nawet ktoś taki, jak Raven wiedział, w którym momencie zakończyć temat, nawet jeśli niesamowicie korciło go, żeby wyciągnąć z Cullinana jak najwięcej. Ale w końcu nie znaleźli się tu, by urządzać sobie pity party i zaczynać znajomość od tak poważnych tematów.
To miał być miły wieczór, nawet jeśli Saturn wyglądał tak, jakby siedział tu za karę, o czym zapewne miał zapomnieć na widok kota, z którego powodu w ogóle się spotkali.
― Nie, nie ― rzucił, kręcąc głową. Sama myśl o tym, że mieliby w ogóle umieścić go w akademiku wywoływała w nim rozbawienie. Stety lub niestety należał do grona tych rozpuszczonych dzieciaków, które uwielbiały mieć swoją własną przestrzeń prywatną i swoje własne, drogie rzeczy. ― Nigdy nie mieszkałem w akademiku. Wystarczą mi wrażenia z odwiedzin znajomych i – jest tak jak mówisz – to najlepsze miejsce na imprezy, ale nie widzę tam siebie w roli bardziej stałego mieszkańca, nawet jeśli lubię towarzystwo ludzi, czasem potrzebuję czasu dla siebie ― przyznał, nie sądząc, żeby było w tym coś dziwnego. Chyba każdy potrzebował czasu, żeby się zregenerować albo miał po prostu gorszy dzień, podczas którego dobrze było zaszyć się z dala od reszty w zaciszu swojego domostwa.
„Jesteśmy ukierunkowani na psy.”
― Miałem na myśli skupienie sympatii na nich, ale trzeba przyznać, że próba wyszkolenia kota byłaby niezłym widowiskiem, szczególnie że te zwierzęta rządzą się własnymi prawami. ― Jake dla odmiany od razu ułożył sobie w głowie podobny scenariusz. Nietrudno było się domyślić, że kot poddany podobnej próbie albo przysypiał, albo traktował to jak zabawę, albo po prostu spieprzał ile sił w nogach, gdy próbowano wymusić na nim jakąkolwiek współpracę.
Pokręcił głową z pobłażliwym wyrazem na twarzy. I jak miał nie lubić tych futrzaków?
― Łapię. Musicie być bardzo zżyci ― rzucił tak, jakby to zjawisko nie było powszechne. Co prawda, nie miał do czynienia z żadnymi bliźniętami w swoim życiu, ale gdy w grę wchodziły jakiekolwiek rodzeństwa, spory rodzinne były na porządku dziennym. Jedno wkurzało drugiego i na odwrót, nawet jeśli w sytuacjach kryzysowych wciąż byli w stanie jakoś się wesprzeć. ― A studia?
Obrócił głowę nieznacznie w bok, gdy coś za szybą przykuło jego uwagę. Dało się wyraźnie wyczuć, że samochód zwolnił, choć nie na tyle, by uznać, że ciemnowłosy zamierzał się zatrzymać – na ten moment zależało mu jedynie na ocenie sytuacji, biorąc pod uwagę, że czekało na nich zupełnie inne miejsce docelowe, jednak oświetlony plac, po którym kręciła się cała masa ludzi, ustawiająca się w kolejkach przed furgonetkami z jedzeniem, był widokiem trudnym do przeoczenia.
― Więc to o tym ostatnio mówili? ― rzucił pod nosem, bardziej do samego siebie niż białowłosego, jednak zaraz wskazał kciukiem swoją szybę z nieco szerszym uśmiechem. ― Masz ochotę zgarnąć coś ze stoiska, gdy będziemy wracać? Słyszałem, że mają tam niezłe jedzenie.
Chyba niekoniecznie brał pod uwagę czas, który chciał przeznaczyć na niego Black.
Czy zatem jego żart okazał się być podejściem żywcem wyciągniętym z życia białowłosego?
― To trochę smutne ― stwierdził ni z tego, ni z owego. Na dobrą sprawę nie wiadomo było, do czego się odnosił, jednak najwidoczniej nawet ktoś taki, jak Raven wiedział, w którym momencie zakończyć temat, nawet jeśli niesamowicie korciło go, żeby wyciągnąć z Cullinana jak najwięcej. Ale w końcu nie znaleźli się tu, by urządzać sobie pity party i zaczynać znajomość od tak poważnych tematów.
To miał być miły wieczór, nawet jeśli Saturn wyglądał tak, jakby siedział tu za karę, o czym zapewne miał zapomnieć na widok kota, z którego powodu w ogóle się spotkali.
― Nie, nie ― rzucił, kręcąc głową. Sama myśl o tym, że mieliby w ogóle umieścić go w akademiku wywoływała w nim rozbawienie. Stety lub niestety należał do grona tych rozpuszczonych dzieciaków, które uwielbiały mieć swoją własną przestrzeń prywatną i swoje własne, drogie rzeczy. ― Nigdy nie mieszkałem w akademiku. Wystarczą mi wrażenia z odwiedzin znajomych i – jest tak jak mówisz – to najlepsze miejsce na imprezy, ale nie widzę tam siebie w roli bardziej stałego mieszkańca, nawet jeśli lubię towarzystwo ludzi, czasem potrzebuję czasu dla siebie ― przyznał, nie sądząc, żeby było w tym coś dziwnego. Chyba każdy potrzebował czasu, żeby się zregenerować albo miał po prostu gorszy dzień, podczas którego dobrze było zaszyć się z dala od reszty w zaciszu swojego domostwa.
„Jesteśmy ukierunkowani na psy.”
― Miałem na myśli skupienie sympatii na nich, ale trzeba przyznać, że próba wyszkolenia kota byłaby niezłym widowiskiem, szczególnie że te zwierzęta rządzą się własnymi prawami. ― Jake dla odmiany od razu ułożył sobie w głowie podobny scenariusz. Nietrudno było się domyślić, że kot poddany podobnej próbie albo przysypiał, albo traktował to jak zabawę, albo po prostu spieprzał ile sił w nogach, gdy próbowano wymusić na nim jakąkolwiek współpracę.
Pokręcił głową z pobłażliwym wyrazem na twarzy. I jak miał nie lubić tych futrzaków?
― Łapię. Musicie być bardzo zżyci ― rzucił tak, jakby to zjawisko nie było powszechne. Co prawda, nie miał do czynienia z żadnymi bliźniętami w swoim życiu, ale gdy w grę wchodziły jakiekolwiek rodzeństwa, spory rodzinne były na porządku dziennym. Jedno wkurzało drugiego i na odwrót, nawet jeśli w sytuacjach kryzysowych wciąż byli w stanie jakoś się wesprzeć. ― A studia?
Obrócił głowę nieznacznie w bok, gdy coś za szybą przykuło jego uwagę. Dało się wyraźnie wyczuć, że samochód zwolnił, choć nie na tyle, by uznać, że ciemnowłosy zamierzał się zatrzymać – na ten moment zależało mu jedynie na ocenie sytuacji, biorąc pod uwagę, że czekało na nich zupełnie inne miejsce docelowe, jednak oświetlony plac, po którym kręciła się cała masa ludzi, ustawiająca się w kolejkach przed furgonetkami z jedzeniem, był widokiem trudnym do przeoczenia.
― Więc to o tym ostatnio mówili? ― rzucił pod nosem, bardziej do samego siebie niż białowłosego, jednak zaraz wskazał kciukiem swoją szybę z nieco szerszym uśmiechem. ― Masz ochotę zgarnąć coś ze stoiska, gdy będziemy wracać? Słyszałem, że mają tam niezłe jedzenie.
Chyba niekoniecznie brał pod uwagę czas, który chciał przeznaczyć na niego Black.
"To trochę smutne."
Nawet jeśli jego mięśnie dobitnie podpowiadały mu, że był to moment, w którym powinien unieść brew ku górze, nadal sprawował nad nimi perfekcyjną kontrolę. Nie pozwolił, by nijak wypłynęły na wierzch. Jako że nie odczuwał też najmniejszej potrzeby komentarza, po prostu pozostawił O'Briena z jego własnymi myślami. Których najwyraźniej mu nie brakowało, skoro zamiast zinterpretować milczenie, wysnuł własne wnioski i skomentował je w sposób, który mógł być zarówno poprawny, jak i całkowicie błędny.
— Ach tak.
No proszę i to z Blacków się śmiali, że byli rozpuszczonymi dzieciakami z bogatych domów, tymczasem ktoś kto był o wiele niżej w rankingu od nich, nigdy nawet nie zaznał prawdziwego mieszkania w akademikach.
— Więc ten cały... powrót do Kanady. Wyjechali zagranicę razem z tobą, bylebyś nie musiał cierpeć w akademikach? A może kupili ci mieszkanie i zatrudnili opiekunkę prawną? — zapytał spokojnym głosem. Słowa te w ustach kogokolwiek innego mogłyby zabrzmieć prześmiewczo, lecz w przypadku Saturna były niezwykle łagodne, nasycone jakąś nutą ciekawości.
Choć wymówka o czasie dla siebie brzmiała dla niego pół-wiarygodnie. Ciężko było w końcu znaleźć drugą osobę, która potrzebowała spokoju tak jak białowłosy Black, a nawet on dawał radę ze swoim współlokatorem. Było zresztą wiele przypadków, gdy można było wnieść petycję o pokój jednoosobowy.
Patrząc na samochód Jake'a, nie miałby najmniejszych problemów z przepchnięciem podobnych papierów u dyrekcji.
— Coś w tym jest — zgodził się z nim na temat szkolenia kotów, samemu przez chwilę poświęcając się podobnemu wyobrażeniu. Nawet jeśli niektóre rasy były skłonne do współpracy i uczenia się sztuczek, większość z nich była zbyt dumna na to, by spełniać czyjeś żądania.
Bądź jak często mawiał jego brat - zbyt tępa.
— Oczywiście, że tak. To najważniejsza osoba w moim życiu — odpowiedział spokojnie na temat Mercury'ego. Pytania jakie wydawał O'Brien może i były całkowicie normalne, ale przy okazji wybitnie niewygodne. W ostatnich czasach coraz więcej osób interesowało się tym, co Saturn zamierzał zrobić w przyszłości. Był już czerwiec, a on nadal nie podjął żadnej konkretnej decyzji.
W końcu wzruszył ramionami.
— Sam nie wiem.
Gdy samochód wyraźnie zwolnił, sam Saturn wyjrzał przez szybę, przyglądając się mijanej przez nich scenerii. Czy to były...?
W jego ręce momentalnie pojawił się telefon, gdy wysłał informację do Mercury'ego, jednocześnie zadając mu dwa szybkie pytania. Odpowiedź przyszła praktycznie od razu.
— Tak.
Przeniósł wzrok na O'Briena, nie dodając nic więcej.
Nawet jeśli jego mięśnie dobitnie podpowiadały mu, że był to moment, w którym powinien unieść brew ku górze, nadal sprawował nad nimi perfekcyjną kontrolę. Nie pozwolił, by nijak wypłynęły na wierzch. Jako że nie odczuwał też najmniejszej potrzeby komentarza, po prostu pozostawił O'Briena z jego własnymi myślami. Których najwyraźniej mu nie brakowało, skoro zamiast zinterpretować milczenie, wysnuł własne wnioski i skomentował je w sposób, który mógł być zarówno poprawny, jak i całkowicie błędny.
— Ach tak.
No proszę i to z Blacków się śmiali, że byli rozpuszczonymi dzieciakami z bogatych domów, tymczasem ktoś kto był o wiele niżej w rankingu od nich, nigdy nawet nie zaznał prawdziwego mieszkania w akademikach.
— Więc ten cały... powrót do Kanady. Wyjechali zagranicę razem z tobą, bylebyś nie musiał cierpeć w akademikach? A może kupili ci mieszkanie i zatrudnili opiekunkę prawną? — zapytał spokojnym głosem. Słowa te w ustach kogokolwiek innego mogłyby zabrzmieć prześmiewczo, lecz w przypadku Saturna były niezwykle łagodne, nasycone jakąś nutą ciekawości.
Choć wymówka o czasie dla siebie brzmiała dla niego pół-wiarygodnie. Ciężko było w końcu znaleźć drugą osobę, która potrzebowała spokoju tak jak białowłosy Black, a nawet on dawał radę ze swoim współlokatorem. Było zresztą wiele przypadków, gdy można było wnieść petycję o pokój jednoosobowy.
Patrząc na samochód Jake'a, nie miałby najmniejszych problemów z przepchnięciem podobnych papierów u dyrekcji.
— Coś w tym jest — zgodził się z nim na temat szkolenia kotów, samemu przez chwilę poświęcając się podobnemu wyobrażeniu. Nawet jeśli niektóre rasy były skłonne do współpracy i uczenia się sztuczek, większość z nich była zbyt dumna na to, by spełniać czyjeś żądania.
Bądź jak często mawiał jego brat - zbyt tępa.
— Oczywiście, że tak. To najważniejsza osoba w moim życiu — odpowiedział spokojnie na temat Mercury'ego. Pytania jakie wydawał O'Brien może i były całkowicie normalne, ale przy okazji wybitnie niewygodne. W ostatnich czasach coraz więcej osób interesowało się tym, co Saturn zamierzał zrobić w przyszłości. Był już czerwiec, a on nadal nie podjął żadnej konkretnej decyzji.
W końcu wzruszył ramionami.
— Sam nie wiem.
Gdy samochód wyraźnie zwolnił, sam Saturn wyjrzał przez szybę, przyglądając się mijanej przez nich scenerii. Czy to były...?
W jego ręce momentalnie pojawił się telefon, gdy wysłał informację do Mercury'ego, jednocześnie zadając mu dwa szybkie pytania. Odpowiedź przyszła praktycznie od razu.
— Tak.
Przeniósł wzrok na O'Briena, nie dodając nic więcej.
Raven nie miał najmniejszych problemów z odpowiadaniem na zadawane mu pytania. Właściwie im więcej słów padało z ust Saturna, tym bardziej rozluźniony czuł się ciemnowłosy, nawet jeśli już wcześniej nie dało się dostrzec u niego żadnych oznak spięcia, które powinno pojawić się w towarzystwie białowłosego. W towarzystwie kogoś tak milczącego i ubogiego w emocje, ciężko było o znalezienie nici porozumienia, jednak złotooki – jak już wcześniej zakomunikował – wyglądał na autentycznie zdeterminowanego i w wyjątkowo elastyczny sposób dostosowywał się do rozmowy.
― Nie było konieczności takiego poświęcania się. Poza tym wyszło mi to na dobre, mojej macosze pewnie też. ― Wzruszył barkami. To nie tak, że się ze sobą nie dogadywali, jednak jako że formalnie nie byli rodziną, uznał za całkiem logiczne, że wygodniej było jej spędzać czas sam na sam z mężem. ― Faktycznie miałem swoje mieszkanie, a opieką prawną zajmował się bliski znajomy mojego ojca, choć po prawdzie interweniował tylko, gdy było to konieczne, dlatego starałem się nie sprawiać problemów. A przynajmniej nie takich, o których jakkolwiek mieliby się dowiedzieć ― rzucił, unosząc kącik ust w zawadiackim uśmiechu. Może nie był to najlepszy obraz siebie, jaki mógłby przedstawić ułożonemu paniczowi z rodziny Blacków, jednak z drugiej strony już od samego początku ich znajomości, nie próbował udawać nikogo, kto za punkt honoru obierał sobie prowadzanie się z kijem w dupie.
„Coś w tym jest.”
Czy przyznanie racji mógł uznać za osobisty sukces?
Nawet jeśli nie było to nic wielkiego czy godnego pochwały – i tak był w stanie wmówić sobie, że stosunek Saturna do niego zmieniał się z minuty na minutę. To, rzecz jasna, nie wróżyło niczego dobrego dla białowłosego, jednak pewność siebie O'Briena rosła wprost proporcjonalnie, zanim nie przyszło mu cmoknąć cicho pod nosem z wyraźną rezygnacją.
― Ciężko będzie to przebić. Rozumiem, że poniższe miejsca w hierarchii zajmuje reszta rodziny, ale mam nadzieję, że wciąż masz miejsce w pierwszej dziesiątce. ― Czy on w ogóle wiedział, w którym momencie powinien odpuścić? Oczywiście na wycofywanie się było jeszcze za wcześnie, dlatego wolał przypomnieć mu, że jego podejście ani trochę nie uległo zmianie. Hej, przynajmniej teraz był bardziej subtelny.
Tak sądził.
„Sam nie wiem.”
Luźny nastrój prędko został zastąpiony przez zaskoczenie, z którym mimowolnie spojrzał na Blacka. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał – był raczej święcie przekonany, że Cullinan z przekonaniem wyjawi mu, co zamierza zrobić ze swoim życiem.
― Masz tyle opcji, że nie wiesz za co się zabrać? ― Nie mógł powiedzieć, że go nie rozumiał. Zarówno, jak mógł wylądować w szkole aktorstwa, tak równie dobrze mógł skończyć jako grafik, gdyby tylko stwierdził, że ma na to ochotę. Uczelnie stały przed nim otworem, biorąc pod uwagę, jak bardzo postarał się o wybitne wyniki w nauce. ― Wcale by mnie to nie zdziwiło.
Chcąc nie chcąc, zerknął na wyciągnięty przez Saturna telefon, mając szczerą nadzieję, że właśnie nie próbuje wzywać pomocy, bo zaproszenie na food trucki okazało się zbyt trudne do przełknięcia. Nie przypominał sobie jednak, by w Kanadzie podobne propozycje uchodziły za molestowanie. A ręce i tak trzymał na kierownicy. Wszelkie wątpliwości, uleciały jednak w ułamku sekundy, gdy Sat przyjął propozycję. Z początku ciężko było uwierzyć własnym uszom, biorąc pod uwagę, że zapewniał, że może poświęcić mu czas jedynie do dziewiątej, a jednak podobna kolej zdarzeń miło go zaskoczyła.
― Świetnie. Ja stawiam.
Tak wypadało, gdy było się tym zapraszającym.
― Nie było konieczności takiego poświęcania się. Poza tym wyszło mi to na dobre, mojej macosze pewnie też. ― Wzruszył barkami. To nie tak, że się ze sobą nie dogadywali, jednak jako że formalnie nie byli rodziną, uznał za całkiem logiczne, że wygodniej było jej spędzać czas sam na sam z mężem. ― Faktycznie miałem swoje mieszkanie, a opieką prawną zajmował się bliski znajomy mojego ojca, choć po prawdzie interweniował tylko, gdy było to konieczne, dlatego starałem się nie sprawiać problemów. A przynajmniej nie takich, o których jakkolwiek mieliby się dowiedzieć ― rzucił, unosząc kącik ust w zawadiackim uśmiechu. Może nie był to najlepszy obraz siebie, jaki mógłby przedstawić ułożonemu paniczowi z rodziny Blacków, jednak z drugiej strony już od samego początku ich znajomości, nie próbował udawać nikogo, kto za punkt honoru obierał sobie prowadzanie się z kijem w dupie.
„Coś w tym jest.”
Czy przyznanie racji mógł uznać za osobisty sukces?
Nawet jeśli nie było to nic wielkiego czy godnego pochwały – i tak był w stanie wmówić sobie, że stosunek Saturna do niego zmieniał się z minuty na minutę. To, rzecz jasna, nie wróżyło niczego dobrego dla białowłosego, jednak pewność siebie O'Briena rosła wprost proporcjonalnie, zanim nie przyszło mu cmoknąć cicho pod nosem z wyraźną rezygnacją.
― Ciężko będzie to przebić. Rozumiem, że poniższe miejsca w hierarchii zajmuje reszta rodziny, ale mam nadzieję, że wciąż masz miejsce w pierwszej dziesiątce. ― Czy on w ogóle wiedział, w którym momencie powinien odpuścić? Oczywiście na wycofywanie się było jeszcze za wcześnie, dlatego wolał przypomnieć mu, że jego podejście ani trochę nie uległo zmianie. Hej, przynajmniej teraz był bardziej subtelny.
Tak sądził.
„Sam nie wiem.”
Luźny nastrój prędko został zastąpiony przez zaskoczenie, z którym mimowolnie spojrzał na Blacka. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał – był raczej święcie przekonany, że Cullinan z przekonaniem wyjawi mu, co zamierza zrobić ze swoim życiem.
― Masz tyle opcji, że nie wiesz za co się zabrać? ― Nie mógł powiedzieć, że go nie rozumiał. Zarówno, jak mógł wylądować w szkole aktorstwa, tak równie dobrze mógł skończyć jako grafik, gdyby tylko stwierdził, że ma na to ochotę. Uczelnie stały przed nim otworem, biorąc pod uwagę, jak bardzo postarał się o wybitne wyniki w nauce. ― Wcale by mnie to nie zdziwiło.
Chcąc nie chcąc, zerknął na wyciągnięty przez Saturna telefon, mając szczerą nadzieję, że właśnie nie próbuje wzywać pomocy, bo zaproszenie na food trucki okazało się zbyt trudne do przełknięcia. Nie przypominał sobie jednak, by w Kanadzie podobne propozycje uchodziły za molestowanie. A ręce i tak trzymał na kierownicy. Wszelkie wątpliwości, uleciały jednak w ułamku sekundy, gdy Sat przyjął propozycję. Z początku ciężko było uwierzyć własnym uszom, biorąc pod uwagę, że zapewniał, że może poświęcić mu czas jedynie do dziewiątej, a jednak podobna kolej zdarzeń miło go zaskoczyła.
― Świetnie. Ja stawiam.
Tak wypadało, gdy było się tym zapraszającym.
Saturn był prawdopodobnie ostatnią osobą, której sprawianie kłopotów było w stanie jakkolwiek zaimponować. Nic dziwnego, że zignorował podobną uwagę, rzucając jedynie:
— To miło z twojej strony — w odpowiedzi do wcześniejszej wzmianki. Patrzenie na innych i ułatwianie im życia kosztem własnej separacji. Nie każdego było stać na coś podobnego. Jednocześnie jednak wyraźnie postanowił zarysować granicę pomiędzy sobą, a O'Brienem. Problematyczne jednostki w życiu, które nie potrafiły spędzić życia bez wiecznego odwalania czegoś dla śmieszków, były ostatnim czego potrzebował.
— Gdybyś odpowiednio się przygotował, wiedziałby że pierwszą dziesiątkę wypełnia samo moje rodzeństwo, Jake — a do tego dochodzili jeszcze rodzice, kuzynowie, dziadkowie... wyłączając macochę, której Saturn nie potrafił zdzierżyć przez jej paskudny stosunek do jego brata. Gdyby miał jakiś wpływ na decyzję, już dawno głosowałby za tym by opuściła ich dom. Zwłaszcza po tym jak odważyła się uderzyć Mercury'ego w jego obecności tylko przez to, że chłopak otwarcie powiedział że miał serdecznie dość ciągłego ustawiania go z panienkami z dobrych domów, gdy od dłuższego czasu jest w stałym związku z Alanem.
Był to chyba jedyny moment, gdy Saturn częściowo stracił nad sobą panowanie i podniósł na nią głos. Co więcej, krzyczał tak długo, aż jego brat odciągnął go w tył i zabrał do pokoju, zostawiając zdębiałą Margaret i jej idiotycznych rodziców w holu.
— Mam tyle opcji, że przyłapuję się na braku zainteresowania czymkolwiek — odpowiedział zgodnie z prawdą, nadając jednak tej wypowiedzi dużo łagodniejszego wydźwięku. Nie zamierzał się jednak w żaden sposób zagłębiać w temat.
— Świetnie mam nadzieję, że skoro wylatujesz z propozycją zanim zdążysz się z nią odpowiednio zapoznać, będziesz zaszczycony mogąc kupić jedzenie dla mnie, mojego brata i jego chłopaka. Alan co prawda je za trzech więc to trochę jakby brać pod uwagę pięć osób. Ach no i oczywiście musimy pamiętać o Sky'u, Neptune i Mirajane. Nie wybaczyliby mi, gdybym nie przywiózł im co najmniej po kilka przysmaków z każdego stoiska — czas do dziewiątej i tak z góry był narzucony przez jego brata, a nie samego Saturna. W gruncie rzeczy zależało mu jedynie na tym, by skończyć u siebie w pokoju około dziesiątej. Umyć się i położyć spać o jedenastej, by wstać wypoczętym następnego dnia, bez najmniejszych problemów.
Czego jak czego, ale swojego beauty sleep przestrzegał w pełni.
— To miło z twojej strony — w odpowiedzi do wcześniejszej wzmianki. Patrzenie na innych i ułatwianie im życia kosztem własnej separacji. Nie każdego było stać na coś podobnego. Jednocześnie jednak wyraźnie postanowił zarysować granicę pomiędzy sobą, a O'Brienem. Problematyczne jednostki w życiu, które nie potrafiły spędzić życia bez wiecznego odwalania czegoś dla śmieszków, były ostatnim czego potrzebował.
— Gdybyś odpowiednio się przygotował, wiedziałby że pierwszą dziesiątkę wypełnia samo moje rodzeństwo, Jake — a do tego dochodzili jeszcze rodzice, kuzynowie, dziadkowie... wyłączając macochę, której Saturn nie potrafił zdzierżyć przez jej paskudny stosunek do jego brata. Gdyby miał jakiś wpływ na decyzję, już dawno głosowałby za tym by opuściła ich dom. Zwłaszcza po tym jak odważyła się uderzyć Mercury'ego w jego obecności tylko przez to, że chłopak otwarcie powiedział że miał serdecznie dość ciągłego ustawiania go z panienkami z dobrych domów, gdy od dłuższego czasu jest w stałym związku z Alanem.
Był to chyba jedyny moment, gdy Saturn częściowo stracił nad sobą panowanie i podniósł na nią głos. Co więcej, krzyczał tak długo, aż jego brat odciągnął go w tył i zabrał do pokoju, zostawiając zdębiałą Margaret i jej idiotycznych rodziców w holu.
— Mam tyle opcji, że przyłapuję się na braku zainteresowania czymkolwiek — odpowiedział zgodnie z prawdą, nadając jednak tej wypowiedzi dużo łagodniejszego wydźwięku. Nie zamierzał się jednak w żaden sposób zagłębiać w temat.
— Świetnie mam nadzieję, że skoro wylatujesz z propozycją zanim zdążysz się z nią odpowiednio zapoznać, będziesz zaszczycony mogąc kupić jedzenie dla mnie, mojego brata i jego chłopaka. Alan co prawda je za trzech więc to trochę jakby brać pod uwagę pięć osób. Ach no i oczywiście musimy pamiętać o Sky'u, Neptune i Mirajane. Nie wybaczyliby mi, gdybym nie przywiózł im co najmniej po kilka przysmaków z każdego stoiska — czas do dziewiątej i tak z góry był narzucony przez jego brata, a nie samego Saturna. W gruncie rzeczy zależało mu jedynie na tym, by skończyć u siebie w pokoju około dziesiątej. Umyć się i położyć spać o jedenastej, by wstać wypoczętym następnego dnia, bez najmniejszych problemów.
Czego jak czego, ale swojego beauty sleep przestrzegał w pełni.
― Z natury jestem miły ― zapewnił, nawet nie zdając sobie sprawy, że w chwili, w której z pełnym przekonaniem przedstawiał siebie w dobrym świetle niczym ktoś, kto znalazł się na castingu, Saturn już zdążył wycofać się o kolejny krok. Jednak czy gdyby wiedział, zachowałby się inaczej? Czy darowałby sobie uwieńczenie swojej odpowiedzi puszczeniem chłopakowi oczka? Na pewno nie. Black nadal byłby skazany na jego przytłaczającą wytrwałość i przekonanie o tym, że miał jakiekolwiek szanse.
― Musisz mi wybaczyć. Formalnie jestem jedynakiem i trudno mi sobie wyobrazić tak silne, braterskie zżycie ― stwierdził, nie wyglądając przy tym na szczególnie przejętego. Była to kolej rzeczy, którą zdążył zaakceptować przez te wszystkie lata. Daleko było mu też do jednej z tych rodzinnych osób, gdy większość czasu spędzał w otoczeniu innych ludzi, dbających o jego prawidłowy rozwój i wychowanie. ― Chociaż... ― Przechylił głowę na bok, zastanawiając się przez moment. ― Namiastkę tego na pewno daje mi Matt. To chodzący przypał, ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie lepszego materiału na brata ― mimowolnie zaśmiał się pod nosem. L'aubespine był dla niego idealnym dowodem na to, że prawdziwa rodzina niekoniecznie musiała zajmować pierwsze miejsca w hierarchii wartości, choć wiele z pewnością zależało od tego, w jaki sposób jej członkowie do siebie podchodzili.
Złotooki zamilkł na chwilę, co mogło wydawać się dość przyjemną odmianą dla kogoś, kto cenił sobie ciszę. Na ten moment uśmiech zniknął z jego twarzy, a jedynym, co można było z niej wyczytać, było skupienie, które średnio pasowało do obrazu, który Jake reprezentował wcześniej.
― Myślałem, że to naturalna kolej rzeczy. Wiesz ― mimowolnie zakręcił palcem wskazującym, jakby dzięki temu miał złapać myśl ― wyfruwanie z gniazda, znajdowanie ludzi, z którymi chcąc nie chcąc spędza się więcej czasu ― dodał zaraz, napierając palcami na kierunkowskaz, gdy skręcił w jedną z mniejszych ulic miasta. Powoli zostawiali centrum za sobą.
― Mówisz? Może powinieneś rozejrzeć się za czymś, co nigdy wcześniej nie przyszłoby ci do głowy? Poza tym nie wierzę, że nic nie sprawia ci przyjemności, nawet jeśli miałoby to być cholerne szydełkowanie. ― Nie żeby widział go w tej roli. I nie żeby ktokolwiek oferował podobne studia, ale zawsze była szansa na znalezienie czegoś pochodnego o bardziej wyszukanej nazwie. O'Brien spodziewał się jednak tego, że wysoko postawiona rodzina i szlachetny rodowód nakładały pewne ograniczenia i choć w teorii wszystkie drzwi stały otworem, tak w praktyce nie wszystkie wypadało przekraczać.
Ciemnowłosy spojrzał na niego z niedowierzaniem, unosząc brwi. Był przygotowany na odmowę i zapewnienie o własnej niezależności majątkowej, ale nie na to, że białowłosy zdobędzie się na podobny tupet, by nakłaniać go do kupna jedzenia dla całej rodziny.
Odważna gra, Sat.
― Sugerujesz, że miałbym się nie wypłacić? ― Pokręcił głową, a złote tęczówki chłopaka rozbłysnęły w szczerym rozbawieniu, gdy poklepał dłonią swoje udo, tuż obok kieszeni, w której spoczywał portfel. ― Zawsze jestem przygotowany. Dlatego nie ma sprawy, choć na randkach zwykłem płacić jedynie za osobę towarzyszącą.
Może w ten sposób Black próbował uświadomić mu, że to wcale nie była randka?
― Za niedługo będziemy na miejscu.
― Musisz mi wybaczyć. Formalnie jestem jedynakiem i trudno mi sobie wyobrazić tak silne, braterskie zżycie ― stwierdził, nie wyglądając przy tym na szczególnie przejętego. Była to kolej rzeczy, którą zdążył zaakceptować przez te wszystkie lata. Daleko było mu też do jednej z tych rodzinnych osób, gdy większość czasu spędzał w otoczeniu innych ludzi, dbających o jego prawidłowy rozwój i wychowanie. ― Chociaż... ― Przechylił głowę na bok, zastanawiając się przez moment. ― Namiastkę tego na pewno daje mi Matt. To chodzący przypał, ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie lepszego materiału na brata ― mimowolnie zaśmiał się pod nosem. L'aubespine był dla niego idealnym dowodem na to, że prawdziwa rodzina niekoniecznie musiała zajmować pierwsze miejsca w hierarchii wartości, choć wiele z pewnością zależało od tego, w jaki sposób jej członkowie do siebie podchodzili.
Złotooki zamilkł na chwilę, co mogło wydawać się dość przyjemną odmianą dla kogoś, kto cenił sobie ciszę. Na ten moment uśmiech zniknął z jego twarzy, a jedynym, co można było z niej wyczytać, było skupienie, które średnio pasowało do obrazu, który Jake reprezentował wcześniej.
― Myślałem, że to naturalna kolej rzeczy. Wiesz ― mimowolnie zakręcił palcem wskazującym, jakby dzięki temu miał złapać myśl ― wyfruwanie z gniazda, znajdowanie ludzi, z którymi chcąc nie chcąc spędza się więcej czasu ― dodał zaraz, napierając palcami na kierunkowskaz, gdy skręcił w jedną z mniejszych ulic miasta. Powoli zostawiali centrum za sobą.
― Mówisz? Może powinieneś rozejrzeć się za czymś, co nigdy wcześniej nie przyszłoby ci do głowy? Poza tym nie wierzę, że nic nie sprawia ci przyjemności, nawet jeśli miałoby to być cholerne szydełkowanie. ― Nie żeby widział go w tej roli. I nie żeby ktokolwiek oferował podobne studia, ale zawsze była szansa na znalezienie czegoś pochodnego o bardziej wyszukanej nazwie. O'Brien spodziewał się jednak tego, że wysoko postawiona rodzina i szlachetny rodowód nakładały pewne ograniczenia i choć w teorii wszystkie drzwi stały otworem, tak w praktyce nie wszystkie wypadało przekraczać.
Ciemnowłosy spojrzał na niego z niedowierzaniem, unosząc brwi. Był przygotowany na odmowę i zapewnienie o własnej niezależności majątkowej, ale nie na to, że białowłosy zdobędzie się na podobny tupet, by nakłaniać go do kupna jedzenia dla całej rodziny.
Odważna gra, Sat.
― Sugerujesz, że miałbym się nie wypłacić? ― Pokręcił głową, a złote tęczówki chłopaka rozbłysnęły w szczerym rozbawieniu, gdy poklepał dłonią swoje udo, tuż obok kieszeni, w której spoczywał portfel. ― Zawsze jestem przygotowany. Dlatego nie ma sprawy, choć na randkach zwykłem płacić jedynie za osobę towarzyszącą.
Może w ten sposób Black próbował uświadomić mu, że to wcale nie była randka?
― Za niedługo będziemy na miejscu.
"Musisz mi wybaczyć. Formalnie jestem jedynakiem i trudno mi sobie wyobrazić tak silne, braterskie zżycie."
— To zrozumiałe — kiwnął głową na jego słowa. Jakby nie patrzeć ciężko było się spodziewać, by ktoś kto nigdy czegoś nie miał, był w stanie w pełni to zrozumieć. Jasne, można było być największym fanem kotów świata, czytać o nich dniami i nocami, ale nie zmieniało to fakty, że ostatecznie i tak czterołapy mógłby zachowywać się kompletnie nieszablonowo, niszcząc wszelkie dotychczasowe założenia i oczekiwania zainteresowanego. Nie wspominając już o tym, że sprawa rodzeństwa była dużo bardziej złożona.
— Nie wszystkie braterskie relacje muszą wynikać z więzów krwi. Choć bez wątpienia dużo łatwiej jest stwierdzić, że kogoś się doskonale zna spędzając z nim całe dnie we własnym domu. Z drugiej strony znam całe mnóstwo rodzin, które odcinają się od siebie wzajemnie i nie znają nawet swoich zainteresowań — bardzo częste i popularne zjawisko. Niestety. Nawet jeśli Saturn sam często szukał świętego spokoju, nie wyobrażał sobie całkowitego odłączenia się od rodziny.
— Być może. Niemniej to że coś zostało przyjęte za normę społeczną, nie znaczy że dotyczy ona wszystkich pojedynczych jednostek — zawsze trafili się jacyś odszczepieńcy, którzy w tym wypadku byli po prostu jak Saturn. Któremu zdecydowanie nie spieszyło się ani do wyfruwania z gniazda, ani znajdywania podobnych ludzi. Było mu dobrze tak jak teraz. Miał swoje miejsce w rezydencji, wypełniał dnie zgłębianiem wiedzy wszelakiej, zajmował się Sky'em i Neptune, a przede wszystkim...
Przede wszystkim mógł spędzać czas z Mercurym, który miał niedługo się wyprowadzić.
Jego oczy stały się nieco bardziej puste, gdy tylko dotarła do niego podobna myśl. Po raz kolejny. Tak jak zawsze błyskawicznie się od niej odciął, wiedząc jak skończyłoby się grzebanie w nieprzyjemnych dla niego tematach.
Przekonanie O'briena i jego 'niedowierzanie' były tym co skrycie dodatkowo go drażniło. Ciężko było utwierdzić się w przekonaniu, że suszenie komuś głowy - bo właśnie w taki sposób odbierał ludzi i ich wieczne 'no przecież na pewno jest coś, co lubisz robić!' - faktycznie może mieć jakieś pozytywne skutki w odniesieniu do całej sytuacji. Było jedynie bodźcem, który dodatkowo zaszczepiał w nim, że jego niezdecydowanie jest zwyczajną anomalią, której inni nie są w stanie zrozumieć.
Jak cała jego osoba.
— Sugeruję, żebyś zastanowił się dwa razy zanim wypowiesz słowa obietnicy, nie próbując nawet dokładniej zgłębić tematu którego będą one dotyczyły. Dziękuję za propozycję, ale z niej nie skorzystam, sam opłacę jedzenie zarówno dla siebie, jak i dla mojej rodziny — sprostował momentalnie zauważając, że jego wcześniejsza cyniczna wypowiedź zwyczajnie nie odniosła zamierzonych skutków. Co za trudny przypadek.
"Za niedługo będziemy na miejscu."
— Doskonale.
I ponownie wlepił wzrok w okno. Przynajmniej niedługo będzie mógł podrapać tego sławetnego kota.
— To zrozumiałe — kiwnął głową na jego słowa. Jakby nie patrzeć ciężko było się spodziewać, by ktoś kto nigdy czegoś nie miał, był w stanie w pełni to zrozumieć. Jasne, można było być największym fanem kotów świata, czytać o nich dniami i nocami, ale nie zmieniało to fakty, że ostatecznie i tak czterołapy mógłby zachowywać się kompletnie nieszablonowo, niszcząc wszelkie dotychczasowe założenia i oczekiwania zainteresowanego. Nie wspominając już o tym, że sprawa rodzeństwa była dużo bardziej złożona.
— Nie wszystkie braterskie relacje muszą wynikać z więzów krwi. Choć bez wątpienia dużo łatwiej jest stwierdzić, że kogoś się doskonale zna spędzając z nim całe dnie we własnym domu. Z drugiej strony znam całe mnóstwo rodzin, które odcinają się od siebie wzajemnie i nie znają nawet swoich zainteresowań — bardzo częste i popularne zjawisko. Niestety. Nawet jeśli Saturn sam często szukał świętego spokoju, nie wyobrażał sobie całkowitego odłączenia się od rodziny.
— Być może. Niemniej to że coś zostało przyjęte za normę społeczną, nie znaczy że dotyczy ona wszystkich pojedynczych jednostek — zawsze trafili się jacyś odszczepieńcy, którzy w tym wypadku byli po prostu jak Saturn. Któremu zdecydowanie nie spieszyło się ani do wyfruwania z gniazda, ani znajdywania podobnych ludzi. Było mu dobrze tak jak teraz. Miał swoje miejsce w rezydencji, wypełniał dnie zgłębianiem wiedzy wszelakiej, zajmował się Sky'em i Neptune, a przede wszystkim...
Przede wszystkim mógł spędzać czas z Mercurym, który miał niedługo się wyprowadzić.
Jego oczy stały się nieco bardziej puste, gdy tylko dotarła do niego podobna myśl. Po raz kolejny. Tak jak zawsze błyskawicznie się od niej odciął, wiedząc jak skończyłoby się grzebanie w nieprzyjemnych dla niego tematach.
Przekonanie O'briena i jego 'niedowierzanie' były tym co skrycie dodatkowo go drażniło. Ciężko było utwierdzić się w przekonaniu, że suszenie komuś głowy - bo właśnie w taki sposób odbierał ludzi i ich wieczne 'no przecież na pewno jest coś, co lubisz robić!' - faktycznie może mieć jakieś pozytywne skutki w odniesieniu do całej sytuacji. Było jedynie bodźcem, który dodatkowo zaszczepiał w nim, że jego niezdecydowanie jest zwyczajną anomalią, której inni nie są w stanie zrozumieć.
Jak cała jego osoba.
— Sugeruję, żebyś zastanowił się dwa razy zanim wypowiesz słowa obietnicy, nie próbując nawet dokładniej zgłębić tematu którego będą one dotyczyły. Dziękuję za propozycję, ale z niej nie skorzystam, sam opłacę jedzenie zarówno dla siebie, jak i dla mojej rodziny — sprostował momentalnie zauważając, że jego wcześniejsza cyniczna wypowiedź zwyczajnie nie odniosła zamierzonych skutków. Co za trudny przypadek.
"Za niedługo będziemy na miejscu."
— Doskonale.
I ponownie wlepił wzrok w okno. Przynajmniej niedługo będzie mógł podrapać tego sławetnego kota.
„Z drugiej strony znam całe mnóstwo rodzin, które odcinają się od siebie wzajemnie i nie znają nawet swoich zainteresowań.”
― Prawda. Nie wspominając już o próbach narzucania własnych zainteresowań, jakby te były jedynymi, które są godne naśladowania ― dodał, kręcąc głową ze zrezygnowaniem. Nie rozumiał, jakim cudem ich rozmowa zeszła na tak ponure tematy, od których nawet nie zauważył, że uśmiech na jego ustach skurczył się do roli ledwo widocznego cienia. Wyglądało jednak na to, że wyjątkowo skupił się na tym, co mówił do niego Cullinan, jak i na tym, co powinien odpowiedzieć. ― Może i nie dotyczy wszystkich ― przyznał, aczkolwiek dało się wyczuć, że nie w pełni zgadzał się z chłopakiem. ― Ale myślę, że w pewnym sensie każdy boi się tego, że w którymś momencie zostanie sam ― odparł, nie starając się wytykać nikogo palcem ani też nie zakładać dobitnie, że nie dało się podważyć tej teorii. Uważał jednak, że nikt nie był w pewnym stopniu obejść się bez ludzi, nawet jeśli dzięki nim zaspokajał swoje ważne czy mniej ważne potrzeby; gorsze lub lepsze.
― Nie każdy temat wymaga tak profesjonalnego zgłębienia. Dla mnie to całkiem normalne, że skoro zaprosiłem cię na spotkanie i zaproponowałem dodatkową atrakcję, nie będę miał problemu z zapłaceniem za nas dwoje. Przeczysz wszelkim dotychczasowym teoriom, które wyrobiłem sobie o spotkaniach, Saturn ― stwierdził, rzecz jasna, bez wyrzutów i w zastanowieniu zastukał bezgłośnie palcami o kierownicę. ― Spotykam się z ludźmi, bo chcę ich poznać, a nie dlatego, że wyłapałem jakieś pogłoski, które mnie do tego skłoniły. ― Porsche wyczuwalnie zwolniło, gdy ciemnowłosy wykręcił kierownicą, by zjechać na podjazd dość sporego domu. Może nijak miał się do ich ogromnych rezydencji, jednak rodzina, która tu mieszkała, bez wątpienia żyła na dość wysokim poziomie.
Przekręcił kluczyk w stacyjce, gasząc silnik.
― I już. ― Posłał białowłosemu zadowolony uśmiech, zanim rozpiął pas i wysiadł z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie zapomniał jednak o standardach, jakie narzucało mu towarzystwo Saturna. Nic dziwnego, że zaraz potem obszedł samochód i otworzył chłopakowi drzwi w ramach dopełnienia tego dziwnego, książęcego rytuału. ― Powinienem ostrzec, że bywa nieco roztrzepana, ale jest w porządku.
Lepiej późno niż wcale, nie?
O'Brien odczekał chwilę, dając Blackowi czas na opuszczenie wozu, zanim zamknął za nim drzwi i zablokował je przyciskiem na pilocie. Światła samochodu zamrugały, upewniając właściciela, że proces został zakończony, a złotooki kiwnął głową w stronę drzwi frontowych. Musieli pokonać kilka stopni, by się do nich dostać, jednak nie był to wyczerpujący wysiłek. Gdy znaleźli się u ich szczytu, Raven uniósł rękę i już miał zamiar wycelować palcem w dzwonek, gdy drzwi stanęły przed nim otworem, ukazując drobną i szczupłą dziewczynę z nieco niechlujnym kokiem na czubku głowy i w mało wyjściowych ubraniach. Krótkie szorty i T-shirt nie pasowały do kogoś, kto spodziewał się gości, a przynajmniej nie tak prestiżowych.
― No wiesz, aż tak nie mogłaś się mnie doczekać? ― rzucił i mimowolnie zaśmiał się pod nosem, przesuwając wzrokiem po dziewczynie, która ledwo sięgała mu do klatki piersiowej.
― Nie było cię w Kanadzie tak długo, że dziwnie jest gościć cię drugi raz w tym samym tygodniu. ― Jej pięść w zaczepny sposób wymierzyła mu niebolesny cios w brzuch, zanim wychyliła się w bok, by zerknąć, kogo ze sobą przyprowadził. ― To co to za tajemniczy go-- ― urwała momentalnie, układając obie dłonie na swoich policzkach. Mimo że jeszcze przed chwilą wydawała się mieć w sobie ogromne pokłady pewności siebie, teraz wszystko to wyparowało w mgnieniu oka.
― Audrey to Saturn, Saturn – Audrey.
― JAKBYM NIE WIEDZIAŁA. Jezu, przepraszam! Gdybym tylko wiedziała, w życiu nie pokazałabym się w takim wydaniu. Wiem, że tak nie wypada. Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?! ― słowa opuszczały jej usta, jak naboje wypluwane przez karabin, a wzrok nerwowo przeskakiwał z Blacka na O'Briena i na odwrót.
― Właśnie dlatego, Drey. Już zaczyna ci odbijać, a gdybym powiedział ci wczoraj, wypisywałabyś do mnie przez całą noc, zastanawiając się, czy powinnaś zrobić koreczki z oliwkami czy papryką i czy sukienka powinna być różowa czy błękitna. Nie mam czasu na te wszystkie babskie rozterki ― stwierdził zgryźliwie, a obejrzawszy się na białowłosego, wzruszył bezradnie barkami, posyłając mu częściowo przepraszający uśmiech. Ale przecież uprzedzał, prawda?
― Co ty mówisz! Wcale by tak nie było. ― Trzasnęła go otwartą dłonią w klatkę piersiową. Tym razem nieco mocniej, jakby próbowała urwać te wszystkie teorie na jej temat. ― Wejdźcie i pozwólcie, że się przebiorę. Wiesz jak trafić do mojego pokoju, Jake. ― Zrobiła im miejsce w drzwiach, wpuszczając ich do całkiem sporego holu. ― Chcecie się czegoś napić? A może macie ochotę na coś do jedzenia? ― Spojrzała na Sata, jakby to na jego zachciankach zależało mu znacznie bardziej.
Ciemnowłosy przesunął wzrokiem po jej zafascynowanej twarzy i uniósł brew, tylko cudem powstrzymując się od rzucenia kolejnego zawstydzającego komentarza. Ale czy był to odpowiedni moment, by poczuć się zazdrosnym? Przeniósł wzrok na chłopaka, odruchowo drapiąc się po karku, jakby był to jakiś tajemniczy sygnał, wyrażający nadzieję na to, że nie czuł się zbyt przytłoczony.
― Możesz zrobić mi tą twoją super herbatę z dziwnymi dodatkami.
― Prawda. Nie wspominając już o próbach narzucania własnych zainteresowań, jakby te były jedynymi, które są godne naśladowania ― dodał, kręcąc głową ze zrezygnowaniem. Nie rozumiał, jakim cudem ich rozmowa zeszła na tak ponure tematy, od których nawet nie zauważył, że uśmiech na jego ustach skurczył się do roli ledwo widocznego cienia. Wyglądało jednak na to, że wyjątkowo skupił się na tym, co mówił do niego Cullinan, jak i na tym, co powinien odpowiedzieć. ― Może i nie dotyczy wszystkich ― przyznał, aczkolwiek dało się wyczuć, że nie w pełni zgadzał się z chłopakiem. ― Ale myślę, że w pewnym sensie każdy boi się tego, że w którymś momencie zostanie sam ― odparł, nie starając się wytykać nikogo palcem ani też nie zakładać dobitnie, że nie dało się podważyć tej teorii. Uważał jednak, że nikt nie był w pewnym stopniu obejść się bez ludzi, nawet jeśli dzięki nim zaspokajał swoje ważne czy mniej ważne potrzeby; gorsze lub lepsze.
― Nie każdy temat wymaga tak profesjonalnego zgłębienia. Dla mnie to całkiem normalne, że skoro zaprosiłem cię na spotkanie i zaproponowałem dodatkową atrakcję, nie będę miał problemu z zapłaceniem za nas dwoje. Przeczysz wszelkim dotychczasowym teoriom, które wyrobiłem sobie o spotkaniach, Saturn ― stwierdził, rzecz jasna, bez wyrzutów i w zastanowieniu zastukał bezgłośnie palcami o kierownicę. ― Spotykam się z ludźmi, bo chcę ich poznać, a nie dlatego, że wyłapałem jakieś pogłoski, które mnie do tego skłoniły. ― Porsche wyczuwalnie zwolniło, gdy ciemnowłosy wykręcił kierownicą, by zjechać na podjazd dość sporego domu. Może nijak miał się do ich ogromnych rezydencji, jednak rodzina, która tu mieszkała, bez wątpienia żyła na dość wysokim poziomie.
Przekręcił kluczyk w stacyjce, gasząc silnik.
― I już. ― Posłał białowłosemu zadowolony uśmiech, zanim rozpiął pas i wysiadł z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwi. Nie zapomniał jednak o standardach, jakie narzucało mu towarzystwo Saturna. Nic dziwnego, że zaraz potem obszedł samochód i otworzył chłopakowi drzwi w ramach dopełnienia tego dziwnego, książęcego rytuału. ― Powinienem ostrzec, że bywa nieco roztrzepana, ale jest w porządku.
Lepiej późno niż wcale, nie?
O'Brien odczekał chwilę, dając Blackowi czas na opuszczenie wozu, zanim zamknął za nim drzwi i zablokował je przyciskiem na pilocie. Światła samochodu zamrugały, upewniając właściciela, że proces został zakończony, a złotooki kiwnął głową w stronę drzwi frontowych. Musieli pokonać kilka stopni, by się do nich dostać, jednak nie był to wyczerpujący wysiłek. Gdy znaleźli się u ich szczytu, Raven uniósł rękę i już miał zamiar wycelować palcem w dzwonek, gdy drzwi stanęły przed nim otworem, ukazując drobną i szczupłą dziewczynę z nieco niechlujnym kokiem na czubku głowy i w mało wyjściowych ubraniach. Krótkie szorty i T-shirt nie pasowały do kogoś, kto spodziewał się gości, a przynajmniej nie tak prestiżowych.
― No wiesz, aż tak nie mogłaś się mnie doczekać? ― rzucił i mimowolnie zaśmiał się pod nosem, przesuwając wzrokiem po dziewczynie, która ledwo sięgała mu do klatki piersiowej.
― Nie było cię w Kanadzie tak długo, że dziwnie jest gościć cię drugi raz w tym samym tygodniu. ― Jej pięść w zaczepny sposób wymierzyła mu niebolesny cios w brzuch, zanim wychyliła się w bok, by zerknąć, kogo ze sobą przyprowadził. ― To co to za tajemniczy go-- ― urwała momentalnie, układając obie dłonie na swoich policzkach. Mimo że jeszcze przed chwilą wydawała się mieć w sobie ogromne pokłady pewności siebie, teraz wszystko to wyparowało w mgnieniu oka.
― Audrey to Saturn, Saturn – Audrey.
― JAKBYM NIE WIEDZIAŁA. Jezu, przepraszam! Gdybym tylko wiedziała, w życiu nie pokazałabym się w takim wydaniu. Wiem, że tak nie wypada. Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?! ― słowa opuszczały jej usta, jak naboje wypluwane przez karabin, a wzrok nerwowo przeskakiwał z Blacka na O'Briena i na odwrót.
― Właśnie dlatego, Drey. Już zaczyna ci odbijać, a gdybym powiedział ci wczoraj, wypisywałabyś do mnie przez całą noc, zastanawiając się, czy powinnaś zrobić koreczki z oliwkami czy papryką i czy sukienka powinna być różowa czy błękitna. Nie mam czasu na te wszystkie babskie rozterki ― stwierdził zgryźliwie, a obejrzawszy się na białowłosego, wzruszył bezradnie barkami, posyłając mu częściowo przepraszający uśmiech. Ale przecież uprzedzał, prawda?
― Co ty mówisz! Wcale by tak nie było. ― Trzasnęła go otwartą dłonią w klatkę piersiową. Tym razem nieco mocniej, jakby próbowała urwać te wszystkie teorie na jej temat. ― Wejdźcie i pozwólcie, że się przebiorę. Wiesz jak trafić do mojego pokoju, Jake. ― Zrobiła im miejsce w drzwiach, wpuszczając ich do całkiem sporego holu. ― Chcecie się czegoś napić? A może macie ochotę na coś do jedzenia? ― Spojrzała na Sata, jakby to na jego zachciankach zależało mu znacznie bardziej.
Ciemnowłosy przesunął wzrokiem po jej zafascynowanej twarzy i uniósł brew, tylko cudem powstrzymując się od rzucenia kolejnego zawstydzającego komentarza. Ale czy był to odpowiedni moment, by poczuć się zazdrosnym? Przeniósł wzrok na chłopaka, odruchowo drapiąc się po karku, jakby był to jakiś tajemniczy sygnał, wyrażający nadzieję na to, że nie czuł się zbyt przytłoczony.
― Możesz zrobić mi tą twoją super herbatę z dziwnymi dodatkami.
— Co ma wyfruwanie z gniazda do strachu przed tym, że będziesz sam? — zapytał ściągając brwi w wyraźnej konsternacji. Nawet przez chwilę nie zaznaczył, że obawia się samotności czy czegokolwiek. W jednym momencie rozmawiali o tym, że usamodzielnienie się i wyprowadzka były naturalną częścią dorosłości, która nie odnosiła się jednak do wszystkich. Słyszał w końcu o dziesiątkach przypadków, w których wszystko kończyło się tak, że mieli ponad czterdzieści lat i nadal żyli na garnuszku rodziców. Najczęściej podobne przypadki spotykało się w europejskich Włoszech.
Nie znał jednak Saturna na tyle dobrze, by wysnuć podobne wnioski samodzielne. Nawet Mercury nie do końca zdawał sobie z nich sprawę, a mimika Blacka zawsze była kontrolowana na tyle dobrze, by nie miał szans jej przejrzeć. Dopiero po chwili spojrzał na niego z nowym podejrzeniem.
— Boisz się, że zostaniesz sam po wyprowadzce? — zapytał odbijając pytanie bezpośrednio w jego stronę. Jake wydawał się osobą na tyle socjalną, by nie miał większych problemów ze znalezieniem sobie znajomych, którzy dotrzymaliby mu towarzystwa. Jednocześnie sam stwierdził, że potrzebował czasem oddechu i tak dalej. Gdyby zmienił zdanie zawsze mógł znaleźć sobie jakiegoś współlokatora. Na pewno miał kogoś bliskiego, z kim byłby w stanie zdzierżyć mieszkanie pod jednym dachem.
— Nie lubię lekkomyślnych ludzi, którzy myślą że wszystko wyjdzie im na spontanie. Takich, którzy marnują twój czas zabierając cię w miejsca, których nawet nie lubisz, ale musisz siedzieć udając że wszystko jest idealnie, by nie urazić ich jakże delikatnych uczuć. Dlatego właśnie sam zawsze przygotowuję się na wszystkie wyjścia zbierając choć podstawowe informacje na temat osób, z którymi się spotykam. I powszechnym stała się świadomość, że oczekuję tego samego od innych. Aczkolwiek jesteś tu nowy, więc to normalne, że jeszcze wielu rzeczy na nasz temat nie wiesz. Rzeczy w mieście potrafią zmienić się z roku na rok nie do poznania — w końcu zdawał sobie sprawę, że O'Brien mieszkał tu już wcześniej. Jeśli jednak uderzał w najwyższe sfery ignorując prawa jakimi się rządziły, równie dobrze mógł uchodzić za świeżaka.
— Nie jestem byle kolegą ze szkoły, Jake. I nigdy nie będę. Nie jestem zły, ale jeśli chcesz wychodzić ze mną na miasto, byłoby miło gdybyś nauczył się tych kilku podstawowych rzeczy. Które jeśli chciałbyś przetestować, sam wyciągnąłem na twój temat od innych — przygotowany w stu procentach. Założył ręce na klatce piersiowej czekając aż znajdą się na miejscu. W końcu odpiął swój pas i poczekał aż chłopak otworzy mu drzwi od samochodu.
"Powinienem ostrzec, że bywa nieco roztrzepana, ale jest w porządku."
— Bez wątpienia — rzucił zupełnie automatycznie bez większego przemyślenia. Ruszył za chłopakiem nie odzywając się już ani słowem. Stanął jedynie spokojnie za nim, a jego mina pozostawała tak samo beznamiętna, zupełnie jakby wydanie dziewczyny nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. Wyglądało na to, że Jake przystawał z ludźmi całkiem podobnymi do siebie samego. Co nie zmieniało faktu, że gdyby odstawił coś podobnego co dziewczynie jemu samemu, nigdy więcej nie wpuściłby go do swojego domu.
Nie żeby zamierzał to robić.
Odchylił się nieznacznie do tyłu widząc jak dziewczyna dwukrotnie uderza O'Briena ręką. Cóż, powinien się chyba już przyzwyczaić do podobnych gestów, ale nadal budziły w nim swego rodzaju niesmak.
— Białą herbatę, jeśli to nie problem — powiedział utrzymując wzrok na poziomie twarzy Audrey. Co było niezwykle trudne biorąc pod uwagę jej niecodzienny strój i nieco rozwalony kok. Kto jeśli nie Black był jednak perfekcyjnie opanowany nawet w takich sytuacjach jak ta?
W kwestii jedzenia nie zamierzał się jakoś szczególnie narzucać. Prawdopodobnie biorąc pod uwagę podobny brak przygotowania, próby podania im czegokolwiek więcej niebędącego napojem, byłoby zwyczajnym kłopotem. Powstrzymał się zatem rozglądając powoli dookoła.
Nie znał jednak Saturna na tyle dobrze, by wysnuć podobne wnioski samodzielne. Nawet Mercury nie do końca zdawał sobie z nich sprawę, a mimika Blacka zawsze była kontrolowana na tyle dobrze, by nie miał szans jej przejrzeć. Dopiero po chwili spojrzał na niego z nowym podejrzeniem.
— Boisz się, że zostaniesz sam po wyprowadzce? — zapytał odbijając pytanie bezpośrednio w jego stronę. Jake wydawał się osobą na tyle socjalną, by nie miał większych problemów ze znalezieniem sobie znajomych, którzy dotrzymaliby mu towarzystwa. Jednocześnie sam stwierdził, że potrzebował czasem oddechu i tak dalej. Gdyby zmienił zdanie zawsze mógł znaleźć sobie jakiegoś współlokatora. Na pewno miał kogoś bliskiego, z kim byłby w stanie zdzierżyć mieszkanie pod jednym dachem.
— Nie lubię lekkomyślnych ludzi, którzy myślą że wszystko wyjdzie im na spontanie. Takich, którzy marnują twój czas zabierając cię w miejsca, których nawet nie lubisz, ale musisz siedzieć udając że wszystko jest idealnie, by nie urazić ich jakże delikatnych uczuć. Dlatego właśnie sam zawsze przygotowuję się na wszystkie wyjścia zbierając choć podstawowe informacje na temat osób, z którymi się spotykam. I powszechnym stała się świadomość, że oczekuję tego samego od innych. Aczkolwiek jesteś tu nowy, więc to normalne, że jeszcze wielu rzeczy na nasz temat nie wiesz. Rzeczy w mieście potrafią zmienić się z roku na rok nie do poznania — w końcu zdawał sobie sprawę, że O'Brien mieszkał tu już wcześniej. Jeśli jednak uderzał w najwyższe sfery ignorując prawa jakimi się rządziły, równie dobrze mógł uchodzić za świeżaka.
— Nie jestem byle kolegą ze szkoły, Jake. I nigdy nie będę. Nie jestem zły, ale jeśli chcesz wychodzić ze mną na miasto, byłoby miło gdybyś nauczył się tych kilku podstawowych rzeczy. Które jeśli chciałbyś przetestować, sam wyciągnąłem na twój temat od innych — przygotowany w stu procentach. Założył ręce na klatce piersiowej czekając aż znajdą się na miejscu. W końcu odpiął swój pas i poczekał aż chłopak otworzy mu drzwi od samochodu.
"Powinienem ostrzec, że bywa nieco roztrzepana, ale jest w porządku."
— Bez wątpienia — rzucił zupełnie automatycznie bez większego przemyślenia. Ruszył za chłopakiem nie odzywając się już ani słowem. Stanął jedynie spokojnie za nim, a jego mina pozostawała tak samo beznamiętna, zupełnie jakby wydanie dziewczyny nie zrobiło na nim najmniejszego wrażenia. Wyglądało na to, że Jake przystawał z ludźmi całkiem podobnymi do siebie samego. Co nie zmieniało faktu, że gdyby odstawił coś podobnego co dziewczynie jemu samemu, nigdy więcej nie wpuściłby go do swojego domu.
Nie żeby zamierzał to robić.
Odchylił się nieznacznie do tyłu widząc jak dziewczyna dwukrotnie uderza O'Briena ręką. Cóż, powinien się chyba już przyzwyczaić do podobnych gestów, ale nadal budziły w nim swego rodzaju niesmak.
— Białą herbatę, jeśli to nie problem — powiedział utrzymując wzrok na poziomie twarzy Audrey. Co było niezwykle trudne biorąc pod uwagę jej niecodzienny strój i nieco rozwalony kok. Kto jeśli nie Black był jednak perfekcyjnie opanowany nawet w takich sytuacjach jak ta?
W kwestii jedzenia nie zamierzał się jakoś szczególnie narzucać. Prawdopodobnie biorąc pod uwagę podobny brak przygotowania, próby podania im czegokolwiek więcej niebędącego napojem, byłoby zwyczajnym kłopotem. Powstrzymał się zatem rozglądając powoli dookoła.
― Może źle to ująłem ― przyznał i potarł palcami policzek, chwilę zastanawiając się, jak dokładnie powinien sformułować swoje myśli i czy w ogóle powinien się nimi dzielić. ― Chodziło mi o kwestię otoczenia, a to z pewnością w jakiś sposób ulega zmianie po opuszczeniu domu. Rodzeństwo, z którym dzieliło się pokój, pomieszkuje teraz w innym domu i siłą rzeczy te kontakty stają się bardziej ograniczone, a w zamian za to zaczynamy otaczać się nowym towarzystwem. Po prostu zabrzmiałeś tak, jakby ciebie to nie dotyczyło ― zwrócił uwagę. Nie mógł być w stu procentach pewien, że miał jakąkolwiek rację. Możliwe, że Saturnowi w pełni odpowiadało to, że już wkrótce miał zyskać sobie spokój – przynajmniej w większej mierze. ― Nie boję się, że zostanę sam ― odpowiedział bez zawahania, jakby było to raczej oczywiste z perspektywy tego, jak dobrze radził sobie z ludźmi. Nawet na jego ustach zagościł pewny siebie uśmiech, choć nie został tam na długo, gdy przyszło mu wysłuchać kolejnych słów jasnowłosego.
„Nie lubię lekkomyślnych ludzi, którzy myślą że wszystko wyjdzie im na spontanie.”
W gruncie rzeczy chłopak równie dobrze mógł zakomunikować, że nie lubi właśnie jego, mimo że właśnie grzał miejsce na siedzeniu obok w jego samochodzie. Mimo że zdecydował się wyjść z nim i jakkolwiek zareagować na podobne zaproszenie. Raven nie sądził, że robił cokolwiek wbrew jego woli, więc ze spokojem wysłuchał wszystkiego, co Black miał mu do powiedzenia, nawet jeśli się z nim nie zgadzał, a jakiś drobny błysk stanowczości w jasnych tęczówkach uświadamiał mu, że pomimo tego pouczającego wykładu, jeszcze nie zmienił swojego zdania.
― Jeśli na podstawie tych informacji stwierdziłeś, że jestem lekkomyślnym frajerem, z którym spotkałeś się z litości tylko dlatego, że przez większość czasu nie było mnie w Kanadzie, to chętnie posłucham, czego się dowiedziałeś ― stwierdził, zerkając na białowłosego z ukosa. W jego tonie nie dało się usłyszeć nawet najmniejszej nuty żalu czy wyrzutu, jakby w pełni zaakceptował to, że Black miał swój osobisty system doboru znajomych i przypisywania im konkretnych cech. Całkiem możliwe, że działo się tak dlatego, że O'Brien do samego końca chciał wierzyć, że wszystko to, co udało mu się wyciągnąć od innych, było po prostu nieprawdą albo nie miało wielkiego znaczenia w kwestii tego, jaki naprawdę był. ― Liczę też na to, że odpowiednio przeszkolisz mnie w kwestii samego siebie, bo chcę wychodzić z tobą na miasto, a informacje z pierwszej ręki niewątpliwie okażą się najbardziej przydatne i wiarygodne. Wydaje mi się, że pytanie o to kogokolwiek innego mija się z celem, skoro wyglądasz na osobę, która raczej onieśmiela ludzi swoją postawą i wymaganiami. Chociaż nieśmiałość nie leży w mojej naturze, skoro tak stawiasz sprawy, wolałbym nie popełnić towarzyskiej gafy, która sprawiłaby, że nie byłoby już żadnego następnego razu. Moje uczucia nie są jednak na tyle delikatne, byś w moim towarzystwie nie mógł pozwolić sobie na otwarte powiedzenie o tym, że coś ci się nie podoba. Cenię sobie szczerość ― przyznał otwarcie, choć nie wątpił, że białowłosemu ciężko było wyzbyć się niektórych nawyków. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że wysoki status społeczny często wymagał kłamania w towarzystwie innych i zakładania na siebie właściwych masek. Saturn może i nie był jego kolegą ze szkoły, ale nie był też kimś, z kim właśnie spotykał się w celach biznesowych, co w dość otwarty sposób dawał mu do zrozumienia swoim zachowaniem. Interesowała go zupełnie inna sfera znajomości, nawet jeśli na ten moment nie odpowiadała ona Blackowi. ― Oczywiście odpłacę się tym samym, chyba że mam skupić się na trosce o twoje uczucia.
Wolał dać mu wybór, choć relacja budowana na stałym udawaniu i obchodzeniem się z kimś ostrożnie niekoniecznie mu odpowiadała. Nie zamierzał jednak rezygnować z dalszych prób dotarcia do Cullinana i niezależnie od jego wyboru, najpewniej i tak zamierzał zabrać się za to wszystko po swojemu. Podjęte ryzyko mogło przynieść mu zarówno korzyści, jak i spore straty, jednak miał wrażenie, że mur, na który nieustannie napotykał miał na celu jedynie odstraszenie niewłaściwych osób. Trudno powiedzieć, na jakiej podstawie Jake stwierdził, że był właściwym towarzystwem dla siedzącego obok chłopaka, ale ten upór nie mógł brać się znikąd.
Starał się jednak nie doprowadzić do tego, by przez resztę wieczoru towarzyszyła im napięta atmosfera. Tym bardziej, że lada chwila przestali być sami. W tym momencie żałował jednak, że nie zaproponował wyjścia do jakiejś restauracji, gdy miał wrażenie, że poważniejsze tematy nieznacznie przybliżały go do sposobu, w jaki myślał jasnowłosy. Nic dziwnego, że kiedy wysiedli z samochodu, mógł wreszcie przyjrzeć mu się nieco zaintrygowanym spojrzeniem, choć uśmiech, który wrócił na jego twarz nieznacznie zaburzał podobne wrażenie. Poza tym ciemnowłosy nie wyciągał prowadzonego wcześniej tematu poza drzwi Porsche, którym dotarli na miejsce.
― Żaden problem! Rozgośćcie się, a ja wszystko przygotuję ― odparła, zamykając za nimi drzwi, gdy tylko znaleźli się w środku. Już niedługo pozostawiła ich samych sobie, choć zanim zniknęła im z oczu, dało się zauważyć, że raz po raz oglądała się za siebie, chcąc mieć pewność, że dadzą sobie radę albo też próbując przekonać samą siebie, że obecność Saturna Blacka w jej domu nie była tylko omamami wzrokowymi.
Jake pochylił się, by rozsznurować buty, które zaraz odstawił pod ścianę, dając Saturnowi tyle czasu, ile tylko potrzebował, zanim kiwnął głową w stronę schodów, zaraz ruszając w wyznaczoną stronę. Gdy tylko dostali się na górę, musieli przebyć drogę aż do samego końca korytarza, gdzie za nieskazitelnie białymi drzwiami znajdował się sporych rozmiarów pokój Audrey.
― Jest i główny gwóźdź programu ― rzucił dosłownie chwilę po tym, gdy przekroczył próg. Kot, dla którego się tu znaleźli, leżał wyciągnięty na łóżku, jakby ten mebel należał do niego, odkąd tylko się tu wprowadził. Nawet nie drgnął, gdy dwójka chłopaków wsunęła się do środka, obrzucając ich sennym spojrzeniem. Najwidoczniej nie wyczuwał zagrożenia z tej bezpiecznej odległości, zakładając, że żaden z nich nie miał prawa zakłócać jego spokoju w tym domu. Puszysty ogon przesunął się leniwie po starannie złożonej pościeli, a z kociego pyska wydobył się gardłowy pomruk przemieszany z cichym miauknięciem. ― Totalnie zazdroszczę jej tego futrzaka.
Mimo że wydawało się, że ktoś o usposobieniu złotookiego momentalnie rzuci się naprzód, by przynajmniej spróbować dorwać kocura, zanim ten uciekłby spłoszony, ciemnowłosy zajął miejsce na jednym z małych, miękkich foteli poduszkowych, w którym zapadł się, wyciągając wygodnie nogi i krzyżując je w kostkach.
― W zasadzie nie jest szczególnie płochliwy. Jeśli oswoi się z twoją obecnością, pewnie sam podejdzie. To jeden z tych atencyjnych zwierzaków, które rozpieszczano do granic możliwości.
„Nie lubię lekkomyślnych ludzi, którzy myślą że wszystko wyjdzie im na spontanie.”
W gruncie rzeczy chłopak równie dobrze mógł zakomunikować, że nie lubi właśnie jego, mimo że właśnie grzał miejsce na siedzeniu obok w jego samochodzie. Mimo że zdecydował się wyjść z nim i jakkolwiek zareagować na podobne zaproszenie. Raven nie sądził, że robił cokolwiek wbrew jego woli, więc ze spokojem wysłuchał wszystkiego, co Black miał mu do powiedzenia, nawet jeśli się z nim nie zgadzał, a jakiś drobny błysk stanowczości w jasnych tęczówkach uświadamiał mu, że pomimo tego pouczającego wykładu, jeszcze nie zmienił swojego zdania.
― Jeśli na podstawie tych informacji stwierdziłeś, że jestem lekkomyślnym frajerem, z którym spotkałeś się z litości tylko dlatego, że przez większość czasu nie było mnie w Kanadzie, to chętnie posłucham, czego się dowiedziałeś ― stwierdził, zerkając na białowłosego z ukosa. W jego tonie nie dało się usłyszeć nawet najmniejszej nuty żalu czy wyrzutu, jakby w pełni zaakceptował to, że Black miał swój osobisty system doboru znajomych i przypisywania im konkretnych cech. Całkiem możliwe, że działo się tak dlatego, że O'Brien do samego końca chciał wierzyć, że wszystko to, co udało mu się wyciągnąć od innych, było po prostu nieprawdą albo nie miało wielkiego znaczenia w kwestii tego, jaki naprawdę był. ― Liczę też na to, że odpowiednio przeszkolisz mnie w kwestii samego siebie, bo chcę wychodzić z tobą na miasto, a informacje z pierwszej ręki niewątpliwie okażą się najbardziej przydatne i wiarygodne. Wydaje mi się, że pytanie o to kogokolwiek innego mija się z celem, skoro wyglądasz na osobę, która raczej onieśmiela ludzi swoją postawą i wymaganiami. Chociaż nieśmiałość nie leży w mojej naturze, skoro tak stawiasz sprawy, wolałbym nie popełnić towarzyskiej gafy, która sprawiłaby, że nie byłoby już żadnego następnego razu. Moje uczucia nie są jednak na tyle delikatne, byś w moim towarzystwie nie mógł pozwolić sobie na otwarte powiedzenie o tym, że coś ci się nie podoba. Cenię sobie szczerość ― przyznał otwarcie, choć nie wątpił, że białowłosemu ciężko było wyzbyć się niektórych nawyków. Dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że wysoki status społeczny często wymagał kłamania w towarzystwie innych i zakładania na siebie właściwych masek. Saturn może i nie był jego kolegą ze szkoły, ale nie był też kimś, z kim właśnie spotykał się w celach biznesowych, co w dość otwarty sposób dawał mu do zrozumienia swoim zachowaniem. Interesowała go zupełnie inna sfera znajomości, nawet jeśli na ten moment nie odpowiadała ona Blackowi. ― Oczywiście odpłacę się tym samym, chyba że mam skupić się na trosce o twoje uczucia.
Wolał dać mu wybór, choć relacja budowana na stałym udawaniu i obchodzeniem się z kimś ostrożnie niekoniecznie mu odpowiadała. Nie zamierzał jednak rezygnować z dalszych prób dotarcia do Cullinana i niezależnie od jego wyboru, najpewniej i tak zamierzał zabrać się za to wszystko po swojemu. Podjęte ryzyko mogło przynieść mu zarówno korzyści, jak i spore straty, jednak miał wrażenie, że mur, na który nieustannie napotykał miał na celu jedynie odstraszenie niewłaściwych osób. Trudno powiedzieć, na jakiej podstawie Jake stwierdził, że był właściwym towarzystwem dla siedzącego obok chłopaka, ale ten upór nie mógł brać się znikąd.
Starał się jednak nie doprowadzić do tego, by przez resztę wieczoru towarzyszyła im napięta atmosfera. Tym bardziej, że lada chwila przestali być sami. W tym momencie żałował jednak, że nie zaproponował wyjścia do jakiejś restauracji, gdy miał wrażenie, że poważniejsze tematy nieznacznie przybliżały go do sposobu, w jaki myślał jasnowłosy. Nic dziwnego, że kiedy wysiedli z samochodu, mógł wreszcie przyjrzeć mu się nieco zaintrygowanym spojrzeniem, choć uśmiech, który wrócił na jego twarz nieznacznie zaburzał podobne wrażenie. Poza tym ciemnowłosy nie wyciągał prowadzonego wcześniej tematu poza drzwi Porsche, którym dotarli na miejsce.
― Żaden problem! Rozgośćcie się, a ja wszystko przygotuję ― odparła, zamykając za nimi drzwi, gdy tylko znaleźli się w środku. Już niedługo pozostawiła ich samych sobie, choć zanim zniknęła im z oczu, dało się zauważyć, że raz po raz oglądała się za siebie, chcąc mieć pewność, że dadzą sobie radę albo też próbując przekonać samą siebie, że obecność Saturna Blacka w jej domu nie była tylko omamami wzrokowymi.
Jake pochylił się, by rozsznurować buty, które zaraz odstawił pod ścianę, dając Saturnowi tyle czasu, ile tylko potrzebował, zanim kiwnął głową w stronę schodów, zaraz ruszając w wyznaczoną stronę. Gdy tylko dostali się na górę, musieli przebyć drogę aż do samego końca korytarza, gdzie za nieskazitelnie białymi drzwiami znajdował się sporych rozmiarów pokój Audrey.
― Jest i główny gwóźdź programu ― rzucił dosłownie chwilę po tym, gdy przekroczył próg. Kot, dla którego się tu znaleźli, leżał wyciągnięty na łóżku, jakby ten mebel należał do niego, odkąd tylko się tu wprowadził. Nawet nie drgnął, gdy dwójka chłopaków wsunęła się do środka, obrzucając ich sennym spojrzeniem. Najwidoczniej nie wyczuwał zagrożenia z tej bezpiecznej odległości, zakładając, że żaden z nich nie miał prawa zakłócać jego spokoju w tym domu. Puszysty ogon przesunął się leniwie po starannie złożonej pościeli, a z kociego pyska wydobył się gardłowy pomruk przemieszany z cichym miauknięciem. ― Totalnie zazdroszczę jej tego futrzaka.
Mimo że wydawało się, że ktoś o usposobieniu złotookiego momentalnie rzuci się naprzód, by przynajmniej spróbować dorwać kocura, zanim ten uciekłby spłoszony, ciemnowłosy zajął miejsce na jednym z małych, miękkich foteli poduszkowych, w którym zapadł się, wyciągając wygodnie nogi i krzyżując je w kostkach.
― W zasadzie nie jest szczególnie płochliwy. Jeśli oswoi się z twoją obecnością, pewnie sam podejdzie. To jeden z tych atencyjnych zwierzaków, które rozpieszczano do granic możliwości.
Przyglądał się przez dłuższą chwilę Jake'owi w nieco krytyczny sposób, zupełnie jakby kolejne z jego słów nie do końca trafiły w odpowiedni punkt. Ciężko było stwierdzić o co dokładniej chodziło, dopóki nie odezwał się ponownie, nawet jeśli cały temat zaczynał go zwyczajnie męczyć. Unikał podobnych rozmów i zdecydowanie nie lubił być do nich na swój sposób zmuszany. Tego jednak wymagała od niego uprzejmość, którą musiał wykazać się choć w najdrobniejszym stopniu.
— Bo nie dotyczy. Moje rodzeństwo nawet jeśli się przeprowadza, odpowiednio zadbało o to by moje mieszkanie znajdowało się tuż obok jego. Być może w którymś momencie życia nasze ścieżki faktycznie nieco się rozejdą — w tym momencie O'Brien nie mógł zdawać sobie sprawy z tego, że jego serce zdawało się stanąć na ułamek sekundy, kompletnie nie akceptując podobnego założenia —ale szczerze w to wątpię. Pogorszenie się relacji jest tylko i wyłącznie efektem naszego własnego wyboru. My ustalamy priorytety, a jeśli obu stronom zależy w tak samo mocny sposób, nikt nie ucierpi. Nikt się nie odsunie.
Tak właśnie sądził. Skoro Jake nie bał się, że zostanie sam, musiał z pewnością rozumieć o co mu chodziło choć w najmniejszym stopniu.
Saturn nigdy nie mówił komuś wprost, że go nie lubił. Zresztą mimo użytych przez siebie wcześniej słów będących zwykłym uproszczeniem myśli, rzadko kiedy faktycznie darzył kogoś negatywnymi uczuciami. Podtrzymywanie niechęci wymagało energii, której nie zamierzał marnować w podobny sposób. Jake w obecnym momencie był dla niego całkowicie neutralny. Irytujący, ale neutralny. Nie darzył go ani negatywnymi, ani pozytywnymi uczuciami. Musiał go kojarzyć ze względu na pozycję jego rodziny. Jednocześnie nie musiał go kojarzyć ze względu na kontakty prywatne.
— Z pewnością tego, że twój język pozostawia wiele do życzenia, a poprzez używanie podobnych zwrotów, by rzekomo określić moje własne podejście twoimi oczami, zwyczajnie mnie obrażasz — w końcu nigdy nie nazwał go lekkomyślnym frajerem i z pewnością nie miał go nazwać w tej rzeczywistości. Saturn Black przeklinający na kogokolwiek? Brzmiało jak zupełnie odrębna, wręcz nierealna rzeczywistość, która nigdy nie miała w rzeczywistości zaistnieć. Choć kto wie, być może gdyby faktycznie odnaleźć tunel czasoprzestrzenny i udać się w nieznane sobie rejony, dałoby się odnaleźć jego złego brata bliźniaka. I zdecydowanie nie miał tu na myśli Mercury'ego.
— Nie zamierzam nikogo szkolić. Mogę jedynie udzielić porad i sugestii. To czy druga osoba weźmie je do siebie czy też nie, jest tylko i wyłącznie ich własną decyzją. Która jednakowoż będzie miała wpływ na moją własną dotyczącą przyszłych wypadów — cóż za niezwykle dystyngowany pokaz szantażu. Wypowiedział wszystko w taki sposób, że nie było się do czego przyczepić, a jednocześnie jasno deklarował, że jeśli komuś zależało na kontaktach z nim, musiał robić konkretne rzeczy zgodnie z jego schematem.
"Moje uczucia nie są jednak na tyle delikatne, byś w moim towarzystwie nie mógł pozwolić sobie na otwarte powiedzenie o tym, że coś ci się nie podoba. Cenię sobie szczerość."
— Zatem nigdy nie poznałeś tej części życia, Jake'u O'Brienie — skwitował tonem, który zdecydowanie nie przewidywał dalszej dyskusji, stanowczo ucinając rozmowę. Nawet jeśli chłopak zamierzał coś jeszcze powiedzieć, Saturn nie zamierzał mu odpowiedzieć. Była to zdecydowanie dyskusja, w którą nigdy się nie pakował. Acz na swój sposób zdumiewającym było, że ktoś pochodzący z tak bogatej rodziny rzucał w jego kierunku podobnymi hasłami. Szczerość? W wyższych sferach nie było miejsca na szczerość. Każdy krok potrafił być istnym zagrożeniem, a obdarzenie zaufaniem kogoś, kogo widziało się drugi raz w życiu było oznaką wybitnej głupoty. W końcu chyba nie chciał z pełnym przekonaniem stwierdzić, że ufał Blackowi i zamierzał go otwarcie krytykować gdy coś mu się nie spodoba. Saturn nie tylko uznałby coś podobnego za absolutną zniewagę i zerwał wszelkie kontakty, ale też bardzo prawdopodobne, że wieść o braku wychowania Jake'a stałaby się przestrogą dla innych. Nawet jeśli przekazaną w bardzo delikatny sposób, będący daleki od otwartego plotkowania i zniechęcania innych.
A poprzez innych miałby rzecz jasna na myśli własną rodzinę.
— Skup się na dobrym wychowaniu i przemyśl trzy razy każdą uwagę którą wypowiesz. Słowa to bardzo mocna broń. Lecz działa niczym obosieczny miecz.
Krótka przestroga była wszystkim czym postanowił się z nim podzielić.
Żadnego spoufalania się.
Gdy znaleźli się w tym samym pokoju co kot, wzrok Saturna powędrował w stronę zwierzęcia, przyglądając mu się przez chwilę z niejakim zamyśleniem. Ostatecznie nie wyglądał jednak na szczególnie zainteresowanego jego postacią. Zamiast tego obrócił się i zaczął rozglądać po pokoju, jak i znajdującym w nim przedmiotach. Przeszedł i stanął za fotelem Jake'a, zerkając przez okno na zewnątrz. Bądź co bądź była to całkiem przyjemna okolica.
— Bo nie dotyczy. Moje rodzeństwo nawet jeśli się przeprowadza, odpowiednio zadbało o to by moje mieszkanie znajdowało się tuż obok jego. Być może w którymś momencie życia nasze ścieżki faktycznie nieco się rozejdą — w tym momencie O'Brien nie mógł zdawać sobie sprawy z tego, że jego serce zdawało się stanąć na ułamek sekundy, kompletnie nie akceptując podobnego założenia —ale szczerze w to wątpię. Pogorszenie się relacji jest tylko i wyłącznie efektem naszego własnego wyboru. My ustalamy priorytety, a jeśli obu stronom zależy w tak samo mocny sposób, nikt nie ucierpi. Nikt się nie odsunie.
Tak właśnie sądził. Skoro Jake nie bał się, że zostanie sam, musiał z pewnością rozumieć o co mu chodziło choć w najmniejszym stopniu.
Saturn nigdy nie mówił komuś wprost, że go nie lubił. Zresztą mimo użytych przez siebie wcześniej słów będących zwykłym uproszczeniem myśli, rzadko kiedy faktycznie darzył kogoś negatywnymi uczuciami. Podtrzymywanie niechęci wymagało energii, której nie zamierzał marnować w podobny sposób. Jake w obecnym momencie był dla niego całkowicie neutralny. Irytujący, ale neutralny. Nie darzył go ani negatywnymi, ani pozytywnymi uczuciami. Musiał go kojarzyć ze względu na pozycję jego rodziny. Jednocześnie nie musiał go kojarzyć ze względu na kontakty prywatne.
— Z pewnością tego, że twój język pozostawia wiele do życzenia, a poprzez używanie podobnych zwrotów, by rzekomo określić moje własne podejście twoimi oczami, zwyczajnie mnie obrażasz — w końcu nigdy nie nazwał go lekkomyślnym frajerem i z pewnością nie miał go nazwać w tej rzeczywistości. Saturn Black przeklinający na kogokolwiek? Brzmiało jak zupełnie odrębna, wręcz nierealna rzeczywistość, która nigdy nie miała w rzeczywistości zaistnieć. Choć kto wie, być może gdyby faktycznie odnaleźć tunel czasoprzestrzenny i udać się w nieznane sobie rejony, dałoby się odnaleźć jego złego brata bliźniaka. I zdecydowanie nie miał tu na myśli Mercury'ego.
— Nie zamierzam nikogo szkolić. Mogę jedynie udzielić porad i sugestii. To czy druga osoba weźmie je do siebie czy też nie, jest tylko i wyłącznie ich własną decyzją. Która jednakowoż będzie miała wpływ na moją własną dotyczącą przyszłych wypadów — cóż za niezwykle dystyngowany pokaz szantażu. Wypowiedział wszystko w taki sposób, że nie było się do czego przyczepić, a jednocześnie jasno deklarował, że jeśli komuś zależało na kontaktach z nim, musiał robić konkretne rzeczy zgodnie z jego schematem.
"Moje uczucia nie są jednak na tyle delikatne, byś w moim towarzystwie nie mógł pozwolić sobie na otwarte powiedzenie o tym, że coś ci się nie podoba. Cenię sobie szczerość."
— Zatem nigdy nie poznałeś tej części życia, Jake'u O'Brienie — skwitował tonem, który zdecydowanie nie przewidywał dalszej dyskusji, stanowczo ucinając rozmowę. Nawet jeśli chłopak zamierzał coś jeszcze powiedzieć, Saturn nie zamierzał mu odpowiedzieć. Była to zdecydowanie dyskusja, w którą nigdy się nie pakował. Acz na swój sposób zdumiewającym było, że ktoś pochodzący z tak bogatej rodziny rzucał w jego kierunku podobnymi hasłami. Szczerość? W wyższych sferach nie było miejsca na szczerość. Każdy krok potrafił być istnym zagrożeniem, a obdarzenie zaufaniem kogoś, kogo widziało się drugi raz w życiu było oznaką wybitnej głupoty. W końcu chyba nie chciał z pełnym przekonaniem stwierdzić, że ufał Blackowi i zamierzał go otwarcie krytykować gdy coś mu się nie spodoba. Saturn nie tylko uznałby coś podobnego za absolutną zniewagę i zerwał wszelkie kontakty, ale też bardzo prawdopodobne, że wieść o braku wychowania Jake'a stałaby się przestrogą dla innych. Nawet jeśli przekazaną w bardzo delikatny sposób, będący daleki od otwartego plotkowania i zniechęcania innych.
A poprzez innych miałby rzecz jasna na myśli własną rodzinę.
— Skup się na dobrym wychowaniu i przemyśl trzy razy każdą uwagę którą wypowiesz. Słowa to bardzo mocna broń. Lecz działa niczym obosieczny miecz.
Krótka przestroga była wszystkim czym postanowił się z nim podzielić.
Żadnego spoufalania się.
Gdy znaleźli się w tym samym pokoju co kot, wzrok Saturna powędrował w stronę zwierzęcia, przyglądając mu się przez chwilę z niejakim zamyśleniem. Ostatecznie nie wyglądał jednak na szczególnie zainteresowanego jego postacią. Zamiast tego obrócił się i zaczął rozglądać po pokoju, jak i znajdującym w nim przedmiotach. Przeszedł i stanął za fotelem Jake'a, zerkając przez okno na zewnątrz. Bądź co bądź była to całkiem przyjemna okolica.
Znacznie łatwiej było pogodzić się z krytycznym spojrzeniem, gdy nie miało się możliwości przyjrzenia się swojemu rozmówcy. Co jakiś czas korciło go jednak, by przyjrzeć się Saturnowi przez dłuższy czas – może dzięki temu oswojenie się z faktem, że na ten moment zwyczajnie nie chciał i nie miał zamiaru otwierać przed nim drzwi, miało stać się znacznie łatwiejsze. Białowłosy był trudnym rozmówcą i prawdopodobnie najtrudniejszym, z jakim O'Brien miał do czynienia. Wydawało się, że potrafił bez większego problemu odnaleźć argument na każde wypowiedziane przez niego słowo i odbić je, jak lekką piłeczkę pingpongową, nie musząc się przy tym szczególnie wysilać.
Jake'owi było o tyle trudniej, że faktycznie nie znał Blacka na tyle dobrze, by mieć jakiekolwiek prawo do wysnuwania teorii na temat jego i jego rodziny, jednak w gruncie rzeczy naciskanie na niego w ten zgoła niewłaściwy sposób, było jakimś elementem poznania. Dzięki temu wiedział, że mylił się w niektórych kwestiach, choć to nie w pełni zaspokajało jego wiedzę na temat chłopaka.
― Trudno się z tym nie zgodzić, ale-- ― Czy właśnie pierwszy raz zamknął się z własnej woli? Saturn nawet nie musiał mu przerywać, a usta ciemnowłosego ucięły wypowiedź, jakby chciały odwieść go od wyciągania kolejnych wniosków. W porę zorientował się, że to, co chciał powiedzieć, mogło zabrzmieć jak przykry komentarz i – co gorsze – uświadomić jasnowłosemu coś, co wcale nie musiało wiązać się tym, co faktycznie musiała przynieść przyszłość. ― W zasadzie nic tylko pozazdrościć tego, że jesteście ze sobą tak blisko. ― Posłał mu krótki i prawdopodobnie mało znaczący uśmiech. W ton jego głosu nie wkradła się też żadna nuta, która świadczyłaby o tym, że mógłby mieć do tego negatywny stosunek, nawet jeśli taka perspektywa na życie wydawała się dość niewiarygodna.
Prawda była jednak taka, że przypadków było tyle, ilu ludzi na świecie, a czasem rzeczy niemożliwe okazywały się o wiele prostsze w realizacji niż mogłoby się wydawać. Sam doskonale wiedział, że czasem wystarczyła odrobina samozaparcia lub po prostu ustalenie sobie konkretnego celu – może dokładnie na tej samej zasadzie działały ludzkie relacje.
― Nie takie miałem intencje. Mam nadzieję, że wybaczysz mi moje lekkomyślne zachowanie i nieodpowiedni dobór słów, paniczu Black. W przyszłości postaram się nie wyciągać tak pochopnych wniosków ― nawet jeśli będą całkiem słuszne. Wystarczyła nuta grzeczności, by złotooki brzmiał zupełnie inaczej niż chwilę wcześniej. Możliwe, że właśnie w ten sposób miał z większą łatwością dotrzeć do swojego rozmówcy, choć trudno było mu wyzbyć się uczucia, że postępuje wbrew sobie, mimo że kolejne zdania z równą lekkością przechodziły mu przez gardło.
Ktoś musiał się dostosować, ale to on ponosił cenę za bycie bardziej elastycznym.
― Wskazówki w zupełności wystarczą. Docenię też każdą sugestię, zwłaszcza od kogoś, kto wydaje się być bardziej obyty w wielkim świecie, a nie da się ukryć, że wiele się o tym słyszy, jeśli chodzi o Blacków.
Co prawda, na tym etapie sam nie był w stanie dokładnie stwierdzić, ile lekcji faktycznie miał wynieść z tego, co zamierzał przekazać mu Saturn. Były sprawy, w których mógł się z nim zgodzić, ale i takie, z którymi nie zgadzał się w ogóle. Mimo że wszystkie znaki wskazywały na to, że trud Jake'a mógł zwyczajnie okazać się daremny, na razie nie zamierzał żałować czasu poświęconego Cullinanowi, który najwidoczniej też był osobą, która musiała nauczyć się jeszcze wielu rzeczy.
„Skup się na dobrym wychowaniu i przemyśl trzy razy każdą uwagę którą wypowiesz.”
Najlepiej pomilczmy wspólnie, Jake. To budujące.
Korzystając z okazji, że choćby przez krótki moment Sat mógł podziwiać zaledwie jego plecy, ciemnowłosy wywrócił oczami z dość pobłażliwym wyrazem na twarzy. Na tym etapie ciężko było stwierdzić, które z nich musiało mieć w sobie więcej cierpliwości, ale mimo tego, gdy tylko powrócił wzrokiem do wypranej z emocji twarzy chłopaka, nie mógł powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmiechu – zupełnie szczerego i niesplamionego fałszem tego świata. Całkiem łatwo przypomniał sobie, dlaczego to wszystko robił, chociaż większość – ba, dziewięćdziesiąt procent ludzkości – uznałoby to za totalny bezsens.
― Praca nad zastanawianiem się nad słowami może mi trochę zająć, a jednocześnie nie mogę pozwolić na to, żebyś umarł z nudów na spotkaniu ― stwierdził, rozkładając się wygodniej na fotelu i zwracając twarz w stronę Saturna, który skupił się na widoku za oknem, jak zamknięte w potrzasku zwierzę, które za wszelką cenę chce wydostać się na zewnątrz. Mieli jeszcze kilka minut dla siebie, biorąc pod uwagę, że dziewczyna nie była przygotowana na tę wizytę. ― Możesz zaproponować jakiś neutralny temat, zapytać mnie o cokolwiek. Są jeszcze filmy, godne polecenia książki, miejsca, które chciałbyś odwiedzić, choć pewnie większość z nich już widziałeś. Powstrzymam się od pytań o żenujące historie z życia, chociaż trudno mi sobie wyobrazić, żebyś mógł się w taką wpakować. Te z dzieciństwa się nie liczą. ― Zaśmiał się pod nosem i poklepał ręką oparcie, choć niekoniecznie chodziło mu o to, by usiadł akurat tam albo tuż obok niego. Nie żeby zamierzał narzekać na podobną kolej zdarzeń, ale Sat wyraźnie dał mu do zrozumienia, że cenił sobie przestrzeń osobistą.
Jake'owi było o tyle trudniej, że faktycznie nie znał Blacka na tyle dobrze, by mieć jakiekolwiek prawo do wysnuwania teorii na temat jego i jego rodziny, jednak w gruncie rzeczy naciskanie na niego w ten zgoła niewłaściwy sposób, było jakimś elementem poznania. Dzięki temu wiedział, że mylił się w niektórych kwestiach, choć to nie w pełni zaspokajało jego wiedzę na temat chłopaka.
― Trudno się z tym nie zgodzić, ale-- ― Czy właśnie pierwszy raz zamknął się z własnej woli? Saturn nawet nie musiał mu przerywać, a usta ciemnowłosego ucięły wypowiedź, jakby chciały odwieść go od wyciągania kolejnych wniosków. W porę zorientował się, że to, co chciał powiedzieć, mogło zabrzmieć jak przykry komentarz i – co gorsze – uświadomić jasnowłosemu coś, co wcale nie musiało wiązać się tym, co faktycznie musiała przynieść przyszłość. ― W zasadzie nic tylko pozazdrościć tego, że jesteście ze sobą tak blisko. ― Posłał mu krótki i prawdopodobnie mało znaczący uśmiech. W ton jego głosu nie wkradła się też żadna nuta, która świadczyłaby o tym, że mógłby mieć do tego negatywny stosunek, nawet jeśli taka perspektywa na życie wydawała się dość niewiarygodna.
Prawda była jednak taka, że przypadków było tyle, ilu ludzi na świecie, a czasem rzeczy niemożliwe okazywały się o wiele prostsze w realizacji niż mogłoby się wydawać. Sam doskonale wiedział, że czasem wystarczyła odrobina samozaparcia lub po prostu ustalenie sobie konkretnego celu – może dokładnie na tej samej zasadzie działały ludzkie relacje.
― Nie takie miałem intencje. Mam nadzieję, że wybaczysz mi moje lekkomyślne zachowanie i nieodpowiedni dobór słów, paniczu Black. W przyszłości postaram się nie wyciągać tak pochopnych wniosków ― nawet jeśli będą całkiem słuszne. Wystarczyła nuta grzeczności, by złotooki brzmiał zupełnie inaczej niż chwilę wcześniej. Możliwe, że właśnie w ten sposób miał z większą łatwością dotrzeć do swojego rozmówcy, choć trudno było mu wyzbyć się uczucia, że postępuje wbrew sobie, mimo że kolejne zdania z równą lekkością przechodziły mu przez gardło.
Ktoś musiał się dostosować, ale to on ponosił cenę za bycie bardziej elastycznym.
― Wskazówki w zupełności wystarczą. Docenię też każdą sugestię, zwłaszcza od kogoś, kto wydaje się być bardziej obyty w wielkim świecie, a nie da się ukryć, że wiele się o tym słyszy, jeśli chodzi o Blacków.
Co prawda, na tym etapie sam nie był w stanie dokładnie stwierdzić, ile lekcji faktycznie miał wynieść z tego, co zamierzał przekazać mu Saturn. Były sprawy, w których mógł się z nim zgodzić, ale i takie, z którymi nie zgadzał się w ogóle. Mimo że wszystkie znaki wskazywały na to, że trud Jake'a mógł zwyczajnie okazać się daremny, na razie nie zamierzał żałować czasu poświęconego Cullinanowi, który najwidoczniej też był osobą, która musiała nauczyć się jeszcze wielu rzeczy.
„Skup się na dobrym wychowaniu i przemyśl trzy razy każdą uwagę którą wypowiesz.”
Najlepiej pomilczmy wspólnie, Jake. To budujące.
Korzystając z okazji, że choćby przez krótki moment Sat mógł podziwiać zaledwie jego plecy, ciemnowłosy wywrócił oczami z dość pobłażliwym wyrazem na twarzy. Na tym etapie ciężko było stwierdzić, które z nich musiało mieć w sobie więcej cierpliwości, ale mimo tego, gdy tylko powrócił wzrokiem do wypranej z emocji twarzy chłopaka, nie mógł powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmiechu – zupełnie szczerego i niesplamionego fałszem tego świata. Całkiem łatwo przypomniał sobie, dlaczego to wszystko robił, chociaż większość – ba, dziewięćdziesiąt procent ludzkości – uznałoby to za totalny bezsens.
― Praca nad zastanawianiem się nad słowami może mi trochę zająć, a jednocześnie nie mogę pozwolić na to, żebyś umarł z nudów na spotkaniu ― stwierdził, rozkładając się wygodniej na fotelu i zwracając twarz w stronę Saturna, który skupił się na widoku za oknem, jak zamknięte w potrzasku zwierzę, które za wszelką cenę chce wydostać się na zewnątrz. Mieli jeszcze kilka minut dla siebie, biorąc pod uwagę, że dziewczyna nie była przygotowana na tę wizytę. ― Możesz zaproponować jakiś neutralny temat, zapytać mnie o cokolwiek. Są jeszcze filmy, godne polecenia książki, miejsca, które chciałbyś odwiedzić, choć pewnie większość z nich już widziałeś. Powstrzymam się od pytań o żenujące historie z życia, chociaż trudno mi sobie wyobrazić, żebyś mógł się w taką wpakować. Te z dzieciństwa się nie liczą. ― Zaśmiał się pod nosem i poklepał ręką oparcie, choć niekoniecznie chodziło mu o to, by usiadł akurat tam albo tuż obok niego. Nie żeby zamierzał narzekać na podobną kolej zdarzeń, ale Sat wyraźnie dał mu do zrozumienia, że cenił sobie przestrzeń osobistą.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach