▲▼
First topic message reminder :
TEREN WOLVES
Odnowione G.V. ZOO
SIEDZIBA GŁÓWNA WOLVES.
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
Szyld ze starą nazwą zniknął, zastąpiony przez całkowicie nowy, będący również symbolem zmiany i odnowy. Mieszkańcy Riverdale City już nie odwracają oczu na widok „Greater Vancouver Zoo", a teren stał się nie tylko siedzibą Wolves, ale i chętnie odwiedzanym przez rodziny miejscem. Doprowadzono do porządku ponad pięćdziesiąt hektarów, zarówno dzięki pracy członków gangu, jak i wsparciu obywateli. W głębi parku dwa budynki oficjalnie stały się siedzibą Wolves, a dostęp do nich mają tylko przynależące do nich osoby. A jednak, mimo odcięcia ich dla zwiedzających, zoo i tak wydaje się kuszącą opcją dla osób, które pragną spędzić przyjemnie czas podczas spaceru i nie obawiać się o przypadkowe napotkanie pozostawionego bez życia ciała. Nie tylko obecność Wolves dająca poczucie bezpieczeństwa przyciąga mieszkańców miasta. Towarzystwo dzikich zwierząt w postaci lisów, wilków, niedźwiedzi i wielkich łosi bez wątpienia stanowi atrakcje dla osób tęskniących za namiastką w pełni wyposażonego zoo. Oczywiście zadbano o to, aby odwiedzający nie zostali głównym pożywieniem zwierząt, oddzielając je poza zasięg ludzkich rąk. Dodatkowo regularnie dba się o zachowanie porządku, dlatego nie raz można się natknąć na osobę zamiatającą liście lub wykonującą drobne naprawy i prace poprawkowe. Za pomocą napisów i znaków wyznaczono strefę dostępną wyłącznie dla Wolves. Niedostosowanie się do wyznaczonej granicy może skutkować mniej lub bardziej nieprzyjemną konfrontacją z członkiem gangu. W końcu pozwolenie na wykorzystanie przez postronnych terenu zoo jako parku nie oznacza zezwolenia na niedostosowanie się do zasad tego miejsca.
Efekt terenu: Odnowione G.V. ZOO po zostaniu oficjalną siedzibą Wilków stało się najczęściej odwiedzanym miejscem w dystrykcie A. To właśnie tu najłatwiej spotkać wszystkich ludzi popierających ich działania, szukających jakiegokolwiek sposobu na okazanie im swojej wdzięczności czy adoracji, ale też po prostu szukających ochrony. W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych gracze, którzy mają minimum dwóch wykupionych NPC zyskują możliwość użycia obu dodatkowych postaci w walce.
__________
Efekt terenu: Odnowione G.V. ZOO po zostaniu oficjalną siedzibą Wilków stało się najczęściej odwiedzanym miejscem w dystrykcie A. To właśnie tu najłatwiej spotkać wszystkich ludzi popierających ich działania, szukających jakiegokolwiek sposobu na okazanie im swojej wdzięczności czy adoracji, ale też po prostu szukających ochrony. W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych gracze, którzy mają minimum dwóch wykupionych NPC zyskują możliwość użycia obu dodatkowych postaci w walce.
- Poprzedni stan miejsca:
- Szyld ze starą nazwą zdaje się bardziej straszyć niż przyciągać zainteresowanych. Ponad pięćdziesiąt hektarów tworzyło niegdyś największe Zoo na terenie nie tylko miasta, ale i prowincji. Korzenie "Greater Vancouver Zoo" w istocie sięgają Aldergrove. Obydwa ogrody zoologiczne nawiązały ze sobą współpracę, wspomagając się finansowo czy konsultując ze sobą wszelki transport zwierząt. Aktualnie teren jest prawie całkiem opustoszały i zdecydowanie nie robi za atrakcję turystyczną dla dorosłych oraz dzieci. Niemal wszystkie zwierzęta zostały wywiezione, bądź zabite na skutek strzelanin. Niewielu śmiałków decyduje się na wkradnięcie na teren zoo, obawiając się ataku zwierząt, które przejęły nad nim kontrolę. Dzikie lisy, psy czy bezdomne koty to nie jedyni lokatorzy. Schronienie tu odnalazły także wilki, niedźwiedzie czy wielkie łosie. Niektórzy mieszkańcy opowiadają pomiędzy sobą, że w jednej z klatek nadal urzęduje jeden z porzuconych tygrysów, teoria ta nie została jednak jak na razie potwierdzona. Nikt szczególnie nie garnie się, by to sprawdzić.
- Dowolnie - nadal nie był przekonany odnośnie tego, czy lodowisko wytrwałoby naprawdę tak długo, by można byłoby planować w dalszej przyszłości jeszcze jeden wypad. Kojarzył mniej więcej, ile standardowo potrafiłby trwać sezon, ale nie dało się uznać, że można byłoby to zastosować w stosunku do tego miasta.
- Nieźle - niewiele mógł powiedzieć o sobie w takich typu grach. Zwłaszcza, gdy sam nie pamiętał, czy kiedykolwiek brał w tym udział.
Pokręcił przecząco głową odnośnie rozmowy o stanie Jace'a.
- Ale to nie skłania się do tego, że wolałbyś, by nie traktować tego jako coś niezwykłego? - spytał się natomiast. Podrapał sie po głowie, zdychając z lekką irytacją. - Nie będę obserwować tego, jakby co. Skoro i tak już wiem - mruknął. Nie mógł nie uznać tego za ciężki temat.
Niełatwo było mu też doprecyzowywać odpowiednie zdanie w tym momencie. Ich znajomość i zarazem poziom relacji nie były na tyle wysokie, by był najlepszą osobą do ewentualnego zwracania uwagi na pewne aspekty w jego wypowiedziach. Jednakże Kassirowi za bardzo rzucało się to w uwagę, gdy przypominał sobie ich poprzednie rozmowy. Jonathan bardzo dużo napominał o swoich najbliższych i otoczeniu, ale zarazem prawie nic o samym sobie. To zarazem skłaniało go do przemyśleń w tym kierunku tego, co właściwie próbował wybrać dla siebie blondyn.
- Powinieneś następnym razem zapytać siebie samego o to - jego wyraz twarzy złagodniał. - Czasem warto być samolubnym, Jace.
Przez to nie kwestionował już wyboru strzelnicy... Chociaż fakt, w jaki sposób obrał to w słowa sprawił, że zapalił się wykrzyknik u niego przy tym. To zarazem stało się jedną z motywacji, by zafundować mu śnieżną odpowiedź.
- Jasne, jasne. Widzisz jak ci wierzę? - przewrócił oczami, rozkładając bezradnie ramiona. - To te barierki cię tak wtedy rozśmieszały? - nie zamierzał dawać za wygraną. Wszystko co wypowiadał, było owinięte żartobliwym tonem głosu, gdzie Shane zarazem starał się powstrzymać od śmiechu. Odpuścił ino rzucanie w momencie, gdy łyżwy zostały zwrócone - dziewczyna przy okazji podziękowała za to. I przez to właśnie dał się trafić śnieżką w klatkę piersiową.
- Ej, gdzie uciekasz?! - zawołał za nim, szykując kolejną amunicję. Śnieżka poleciała w stronę chłopaka, ale minęła go całkowicie. Nie łatwo było celować w ruchu, zwłaszcza z posiadanym wyposażeniem. Mimo to nie zamierzał stać w miejscu. - Jak już uciekasz, to chociaż w stronę strzelnicy - swoje słowa poprawił jeszcze jedną śnieżną kulką.
Tym razem lądującą tuż przy butach Jonathana.
- Nieźle - niewiele mógł powiedzieć o sobie w takich typu grach. Zwłaszcza, gdy sam nie pamiętał, czy kiedykolwiek brał w tym udział.
Pokręcił przecząco głową odnośnie rozmowy o stanie Jace'a.
- Ale to nie skłania się do tego, że wolałbyś, by nie traktować tego jako coś niezwykłego? - spytał się natomiast. Podrapał sie po głowie, zdychając z lekką irytacją. - Nie będę obserwować tego, jakby co. Skoro i tak już wiem - mruknął. Nie mógł nie uznać tego za ciężki temat.
Niełatwo było mu też doprecyzowywać odpowiednie zdanie w tym momencie. Ich znajomość i zarazem poziom relacji nie były na tyle wysokie, by był najlepszą osobą do ewentualnego zwracania uwagi na pewne aspekty w jego wypowiedziach. Jednakże Kassirowi za bardzo rzucało się to w uwagę, gdy przypominał sobie ich poprzednie rozmowy. Jonathan bardzo dużo napominał o swoich najbliższych i otoczeniu, ale zarazem prawie nic o samym sobie. To zarazem skłaniało go do przemyśleń w tym kierunku tego, co właściwie próbował wybrać dla siebie blondyn.
- Powinieneś następnym razem zapytać siebie samego o to - jego wyraz twarzy złagodniał. - Czasem warto być samolubnym, Jace.
Przez to nie kwestionował już wyboru strzelnicy... Chociaż fakt, w jaki sposób obrał to w słowa sprawił, że zapalił się wykrzyknik u niego przy tym. To zarazem stało się jedną z motywacji, by zafundować mu śnieżną odpowiedź.
- Jasne, jasne. Widzisz jak ci wierzę? - przewrócił oczami, rozkładając bezradnie ramiona. - To te barierki cię tak wtedy rozśmieszały? - nie zamierzał dawać za wygraną. Wszystko co wypowiadał, było owinięte żartobliwym tonem głosu, gdzie Shane zarazem starał się powstrzymać od śmiechu. Odpuścił ino rzucanie w momencie, gdy łyżwy zostały zwrócone - dziewczyna przy okazji podziękowała za to. I przez to właśnie dał się trafić śnieżką w klatkę piersiową.
- Ej, gdzie uciekasz?! - zawołał za nim, szykując kolejną amunicję. Śnieżka poleciała w stronę chłopaka, ale minęła go całkowicie. Nie łatwo było celować w ruchu, zwłaszcza z posiadanym wyposażeniem. Mimo to nie zamierzał stać w miejscu. - Jak już uciekasz, to chociaż w stronę strzelnicy - swoje słowa poprawił jeszcze jedną śnieżną kulką.
Tym razem lądującą tuż przy butach Jonathana.
— Świetnie, uznam to za zgodę — powiedział wesoło, kompletnie nie przejmując się brakiem entuzjazmu ze strony Shane'a. Jakby nie patrzeć, przez większość czasu to on był tym przesadnie pozytywnym w absolutnie każdym towarzystwie. A skoro dostał w tym momencie szansę na kolejne spotkanie z ciemnowłosym, zdecydowanie zamierzał z niej skorzystać. Choć miał nadzieję, że skoro i tak otrzymał jego messengera, po dzisiejszym spotkaniu nie skończy się jedynie na zwykłym rozejściu się we własnym kierunku. Zawsze ciężko było mu wyczuć kiedy przekracza jakieś niepisane granice, ale wolał próbować niż potem żałować, że czegoś nie zrobił.
"Nieźle."
— Uuu, słyszę brak przekonania. Czy to wyzwanie? Lubię wyzwania — uniósł nieco wyżej głowę, klaszcząc przy tym w dłonie. Czego zaraz pożałował, wydając z siebie krótkie 'aua'. Poruszył lekko prawą ręką, szybko wracając do niego wzrokiem.
— Hm? W sumie wszystko mi jedno. W sensie nie widzę nic złego w tym, że ludzi w pewien sposób to ciekawi. To normalne, że jeśli czegoś nie rozumiemy, to zaczynamy się tym interesować. Nie przejmuj się tak, gdyby mi to przeszkadzało, to bym ci powiedział. Zresztą, masz bardzo ładne oczy, zawsze mam dodatkowy pretekst, by się na nie popatrzeć. Chociaż jednocześnie to trochę ciężkie. Sam nie wiem czemu — wymamrotał ostatnie dwa zdania do siebie, nie dając sobie jednak zbyt wiele czasu na przemyślenia.
W przeciwieństwie do jego następnej wypowiedzi, która w połączeniu z wyrazem jego twarzy, momentalnie wywołała w jego głowie niemały mętlik. Porada Shane'a bez wątpienia była dobra. I niezwykle trafna. Mimo to, przez zaledwie ułamek sekundy przez standardową radość Jonathana przebił się wyraźny ból. Zamrugał błyskawicznie, zupełnie jakby coś wpadło mu do oka i zwrócił głowę w bok.
— Nie mogę — wyszeptał, zaraz jakby nigdy nic wracając do niego uwagą z tym samym uśmiechem co wcześniej. Skrzyżował dłonie za plecami, wytykając mu język.
— Barierki są super śmieszne, nie wiem, o co ci chodzi. Chociaż nie zdziwię się, jak jutro obudzę się z siniakiem na brzuchu — powiedział dramatycznie, łapiąc się w pasie, nim roześmiał się cicho, wyraźnie odpuszczając część rasowej drama queen.
"Ej, gdzie uciekasz?!"
— Nie mam pojęcia! — podniósł nieznacznie głos, cały czas się śmiejąc, tylko po to, by w końcu się zatrzymać i rzucić w niego kolejną śnieżką. Dopiero wtedy zatrzymał się w miejscu czekając cierpliwie aż Shane go dogoni.
— Poddaję się, proszę nie strzelać — zasłonił rękami twarz, zaraz zerkając na niego sponad nich z wyraźnym rozbawieniem — pomóc ci to ponieść?
Niby zapytał, ale jednak i tak wyciągnął do niego lewą rękę, przekrzywiając nieznacznie głowę w bok, zupełnie jakby ciemnowłosy już się zgodził.
— Możesz mi w zamian kupić losy na strzelnicy — rzucił mu cwany uśmiech, zaraz zmieniając go na dużo łagodniejszy. Im więcej czasu spędzał w jego towarzystwie, tym mocniej wcześniejsze spięcie zaczynało zanikać. Nie, żeby jego obecność przestała mieć na niego taki sam wpływ co wcześniej, ale nie jąkał się już co drugie zdanie. Przynajmniej na razie. I gdy stali od siebie w takiej odległości. No właśnie.
"Nieźle."
— Uuu, słyszę brak przekonania. Czy to wyzwanie? Lubię wyzwania — uniósł nieco wyżej głowę, klaszcząc przy tym w dłonie. Czego zaraz pożałował, wydając z siebie krótkie 'aua'. Poruszył lekko prawą ręką, szybko wracając do niego wzrokiem.
— Hm? W sumie wszystko mi jedno. W sensie nie widzę nic złego w tym, że ludzi w pewien sposób to ciekawi. To normalne, że jeśli czegoś nie rozumiemy, to zaczynamy się tym interesować. Nie przejmuj się tak, gdyby mi to przeszkadzało, to bym ci powiedział. Zresztą, masz bardzo ładne oczy, zawsze mam dodatkowy pretekst, by się na nie popatrzeć. Chociaż jednocześnie to trochę ciężkie. Sam nie wiem czemu — wymamrotał ostatnie dwa zdania do siebie, nie dając sobie jednak zbyt wiele czasu na przemyślenia.
W przeciwieństwie do jego następnej wypowiedzi, która w połączeniu z wyrazem jego twarzy, momentalnie wywołała w jego głowie niemały mętlik. Porada Shane'a bez wątpienia była dobra. I niezwykle trafna. Mimo to, przez zaledwie ułamek sekundy przez standardową radość Jonathana przebił się wyraźny ból. Zamrugał błyskawicznie, zupełnie jakby coś wpadło mu do oka i zwrócił głowę w bok.
— Nie mogę — wyszeptał, zaraz jakby nigdy nic wracając do niego uwagą z tym samym uśmiechem co wcześniej. Skrzyżował dłonie za plecami, wytykając mu język.
— Barierki są super śmieszne, nie wiem, o co ci chodzi. Chociaż nie zdziwię się, jak jutro obudzę się z siniakiem na brzuchu — powiedział dramatycznie, łapiąc się w pasie, nim roześmiał się cicho, wyraźnie odpuszczając część rasowej drama queen.
"Ej, gdzie uciekasz?!"
— Nie mam pojęcia! — podniósł nieznacznie głos, cały czas się śmiejąc, tylko po to, by w końcu się zatrzymać i rzucić w niego kolejną śnieżką. Dopiero wtedy zatrzymał się w miejscu czekając cierpliwie aż Shane go dogoni.
— Poddaję się, proszę nie strzelać — zasłonił rękami twarz, zaraz zerkając na niego sponad nich z wyraźnym rozbawieniem — pomóc ci to ponieść?
Niby zapytał, ale jednak i tak wyciągnął do niego lewą rękę, przekrzywiając nieznacznie głowę w bok, zupełnie jakby ciemnowłosy już się zgodził.
— Możesz mi w zamian kupić losy na strzelnicy — rzucił mu cwany uśmiech, zaraz zmieniając go na dużo łagodniejszy. Im więcej czasu spędzał w jego towarzystwie, tym mocniej wcześniejsze spięcie zaczynało zanikać. Nie, żeby jego obecność przestała mieć na niego taki sam wpływ co wcześniej, ale nie jąkał się już co drugie zdanie. Przynajmniej na razie. I gdy stali od siebie w takiej odległości. No właśnie.
Przewrócił oczami w odpowiedzi na jego słowa.
- Odbieraj to sobie jak chcesz - skwitował jedynie. - Efekty powiedzą same za siebie.
Jednakże kolejne słowa wybiły go z rytmu.
- Co do... - przyłożył dłoń do twarzy, patrząc na moment na Jace'a przez palce. - Dz-dzięki, tak myślę? - nie spodziewał się komplementu odnośnie jego oczu. I trochę czuł się dziwnie. Zwykle takie teksty leciały w grach lub serialach pomiędzy przeciwnymi płciami. Dlatego do tej pory czuł, że gdyby ktoś wypalał wobec niego podobnymi słowami, czułby się co najmniej skrępowany. Jednakże niewinność, szczerość i zarazem swoboda w słowach Jonathana sprawiała, że wybiło go to z równowagi.
Miał wrażenie, że zbyt bardzo dotknął wrażliwego tematu. Nie umknęła mu reakcja Jonathana na jego słowa, jednak nie wiedział teraz, co powinien z tym faktem zrobić. Niełatwo było mu to zinterpretować, ale musiał przyznać jedno - nie spodziewał się, że on potrafił robić taki wyraz twarzy.
- Wtedy będziesz mieć podstawę pod skargę - stwierdził postanawiając na razie nie drążyć tematu poprzedniego. Jego słowa mogły już zasiać ziarno, którego wykiełkowanie zależało od Jace'a. Nawet jeśli nie miało to nastąpić w dniu dzisiejszym.
Dostał dodatkową śnieżką w nogę. Odpuszczenie nie wchodziło w drogę, więc formował kolejną amunicję... Jednakże nie opuściła ona jego dłoni. Dostrzegł, że jego towarzysz zatrzymał się w miejscu, co skłoniło go do podejścia bliżej niż rzucenia w niego kulką z śniegu.
- Przyjmuję kapitulację - westchnął. Dotarcie na miejsce skończyło się na tym, że nie miał serca, by jednak rzucić w niego czymś jeszcze. Przynajmniej nie teraz.
- Co ty chcesz nosić, jak masz tylko jedną rękę sprawną? - spytał się natomiast, wręczając w dłoń... śnieżkę. - Przyniosłem sam, więc samemu zadbam o to.
Otrzepał rękę o spodnie, by pozbyć się lodowatego odczucia.
- Ale losy mogę kupić - przystał na propozycję. - Ale ino na trzy próby.
Przekierował go w stronę strzelnicy, by mogli już dotrzeć do planowanego punktu. Nieopodal też dostrzegł, że nadal rozdawano napój dla nowo przychodzących. Sporo osób zdecydowało się na wizytę. Chyba ludziom brakuje obecnie rozrywek.
- Dzień dobry! Chcecie spróbować swojego szczęścia i umiejętności? Za niewielką opłatę możecie zyskać aż tyle! - z rozmyślań wyrwał go głos prowadzącego stanowisko. Obejrzał się w jego kierunku, by posłać lekki uśmiech.
- Prosiłbym. Ale ten Pan się zabawi - wskazał kciukiem na Jonathana, jednocześnie uściślając opłatę za szansy. Robił to głównie z lekkiej złośliwości, by przekonać się, na ile były jego słowa warte pod względem chwalenia się.
- Odbieraj to sobie jak chcesz - skwitował jedynie. - Efekty powiedzą same za siebie.
Jednakże kolejne słowa wybiły go z rytmu.
- Co do... - przyłożył dłoń do twarzy, patrząc na moment na Jace'a przez palce. - Dz-dzięki, tak myślę? - nie spodziewał się komplementu odnośnie jego oczu. I trochę czuł się dziwnie. Zwykle takie teksty leciały w grach lub serialach pomiędzy przeciwnymi płciami. Dlatego do tej pory czuł, że gdyby ktoś wypalał wobec niego podobnymi słowami, czułby się co najmniej skrępowany. Jednakże niewinność, szczerość i zarazem swoboda w słowach Jonathana sprawiała, że wybiło go to z równowagi.
Miał wrażenie, że zbyt bardzo dotknął wrażliwego tematu. Nie umknęła mu reakcja Jonathana na jego słowa, jednak nie wiedział teraz, co powinien z tym faktem zrobić. Niełatwo było mu to zinterpretować, ale musiał przyznać jedno - nie spodziewał się, że on potrafił robić taki wyraz twarzy.
- Wtedy będziesz mieć podstawę pod skargę - stwierdził postanawiając na razie nie drążyć tematu poprzedniego. Jego słowa mogły już zasiać ziarno, którego wykiełkowanie zależało od Jace'a. Nawet jeśli nie miało to nastąpić w dniu dzisiejszym.
Dostał dodatkową śnieżką w nogę. Odpuszczenie nie wchodziło w drogę, więc formował kolejną amunicję... Jednakże nie opuściła ona jego dłoni. Dostrzegł, że jego towarzysz zatrzymał się w miejscu, co skłoniło go do podejścia bliżej niż rzucenia w niego kulką z śniegu.
- Przyjmuję kapitulację - westchnął. Dotarcie na miejsce skończyło się na tym, że nie miał serca, by jednak rzucić w niego czymś jeszcze. Przynajmniej nie teraz.
- Co ty chcesz nosić, jak masz tylko jedną rękę sprawną? - spytał się natomiast, wręczając w dłoń... śnieżkę. - Przyniosłem sam, więc samemu zadbam o to.
Otrzepał rękę o spodnie, by pozbyć się lodowatego odczucia.
- Ale losy mogę kupić - przystał na propozycję. - Ale ino na trzy próby.
Przekierował go w stronę strzelnicy, by mogli już dotrzeć do planowanego punktu. Nieopodal też dostrzegł, że nadal rozdawano napój dla nowo przychodzących. Sporo osób zdecydowało się na wizytę. Chyba ludziom brakuje obecnie rozrywek.
- Dzień dobry! Chcecie spróbować swojego szczęścia i umiejętności? Za niewielką opłatę możecie zyskać aż tyle! - z rozmyślań wyrwał go głos prowadzącego stanowisko. Obejrzał się w jego kierunku, by posłać lekki uśmiech.
- Prosiłbym. Ale ten Pan się zabawi - wskazał kciukiem na Jonathana, jednocześnie uściślając opłatę za szansy. Robił to głównie z lekkiej złośliwości, by przekonać się, na ile były jego słowa warte pod względem chwalenia się.
Odjęto 5$ - R.
Ostrożnie upił łyk, uważając, aby przypadkiem nie poparzyć się gorącym napojem.
— Nie mam pojęcia — odparł, wzruszając ramionami i rzucając krótkie spojrzenie w stronę samochodu. Nie miał okazji dłuższego spędzania czasu razem z tą dwójką, dlatego nie mógł jasno stwierdzić, że takie zachowanie pomiędzy nimi było normą.
Jak na zawołanie drzwi pojazdu otworzyły się i chwilę później wyłonił się z niego Axel i Słowik przerzucony przez ramię. Brew Ivo uniosła się, gdy brat wylądował w śniegu na trawniku. Obserwował całą scenę, nie ruszając się z miejsca nawet o krok. Zdecydowanie nie widział potrzeby w przeszkadzaniu, szczególnie, że Axel miał lada chwila odjecha--
— Idzie z nami.
Och.
No i chuj bombki strzelił, jak na choince dorwanej przez złośliwego kota.
— Oczywiście, że wyglądałbym zajebiście. Oczywiście jadąc zaraz obok ciebie albo przed tobą, bo nie potrafiłbyś mnie wyprzedzić — oparł, zaraz potem ukrywając również złośliwy uśmiech za kubkiem, by następnie wypić resztę zawartości.
— No to na początek możemy poszukać jedzenia, na pewno mają tu coś dobrego. No i w sumie to obojętne na jaką atrakcję najpierw pójdziemy. Możemy się kogoś z obsługi zapytać o ten cały ogród świateł. — Gdzieś obiła mu się o uszy ta nazwa, ale nigdy nie zainteresował się tematem jakoś szerzej.
Wyciągnął rękę do dziewczyny, podając jej pusty kubek.
— Dzięki, dobre i faktycznie się nie otrułem. — Jeszcze. No bo jednak działanie których trucizn było opóźnione w czasie.
— A właśnie, Ian, masz ochotę później na lodowisko? Podobno zrobili je na starym wybiegu dla pingwinów.
— Nie mam pojęcia — odparł, wzruszając ramionami i rzucając krótkie spojrzenie w stronę samochodu. Nie miał okazji dłuższego spędzania czasu razem z tą dwójką, dlatego nie mógł jasno stwierdzić, że takie zachowanie pomiędzy nimi było normą.
Jak na zawołanie drzwi pojazdu otworzyły się i chwilę później wyłonił się z niego Axel i Słowik przerzucony przez ramię. Brew Ivo uniosła się, gdy brat wylądował w śniegu na trawniku. Obserwował całą scenę, nie ruszając się z miejsca nawet o krok. Zdecydowanie nie widział potrzeby w przeszkadzaniu, szczególnie, że Axel miał lada chwila odjecha--
— Idzie z nami.
Och.
No i chuj bombki strzelił, jak na choince dorwanej przez złośliwego kota.
— Oczywiście, że wyglądałbym zajebiście. Oczywiście jadąc zaraz obok ciebie albo przed tobą, bo nie potrafiłbyś mnie wyprzedzić — oparł, zaraz potem ukrywając również złośliwy uśmiech za kubkiem, by następnie wypić resztę zawartości.
— No to na początek możemy poszukać jedzenia, na pewno mają tu coś dobrego. No i w sumie to obojętne na jaką atrakcję najpierw pójdziemy. Możemy się kogoś z obsługi zapytać o ten cały ogród świateł. — Gdzieś obiła mu się o uszy ta nazwa, ale nigdy nie zainteresował się tematem jakoś szerzej.
Wyciągnął rękę do dziewczyny, podając jej pusty kubek.
— Dzięki, dobre i faktycznie się nie otrułem. — Jeszcze. No bo jednak działanie których trucizn było opóźnione w czasie.
— A właśnie, Ian, masz ochotę później na lodowisko? Podobno zrobili je na starym wybiegu dla pingwinów.
Jonathan Everett
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Odnowione G.V. ZOO
Sob Gru 11, 2021 10:20 pm
Sob Gru 11, 2021 10:20 pm
O c h.
Szczere komplementy były dla Jonathana czymś tak naturalnym, że nie do końca nawet to wszystko przemyślał. Nic dziwnego, że widząc reakcję Shane'a przez moment nieco go wryło. Zwłaszcza że nie spodziewał się, że uda mu się wywołać u niego podobną reakcję. I że ciemnowłosy będzie wyglądał przy tym na tyle ujmująco, by Everett nie był nawet w stanie się odwrócić. Jeszcze zrobił to kompletnie nieświadomie.
"Wtedy będziesz mieć podstawę pod skargę."
— Doskonale. Takiej właśnie odpowiedzi oczekiwałem. Zostajesz moim naocznym świadkiem, w razie potencjalnej rozprawy o odszkodowanie, mój prawnik się z Panem skontaktuje w celu złożenia odpowiedniego oświadczenia pod przysięgą... em... nie pamiętam, jak się one nazywały — urwał swoją doskonałą, profesjonalną wypowiedź i spojrzał w górę z zamyśleniem, przygryzając wargę. Hm. No nic. Wzruszył ramionami z wypisanym na twarzy rozbawieniem.
Bez wątpienia ulżyło mu, że Shane nie ciągnął poprzedniego tematu. Everett miał zadziwiającą zdolność niedopuszczania do siebie podobnych myśli. Gdy tylko łapało go jakiekolwiek zwątpienie, spychał je do najdalszego zakamarka umysłu i ryglował na dobre. Do tej pory było to całkiem łatwe. Jakby nie patrzeć, Jonathan nie trafiał zbytnio w życiu na coś, czego chciałby tak bardzo, by porzucać wyrobione w nim przez lata przekonania.
"Przyjmuję kapitulację."
— Hehe — uśmiechnął się wesoło, zaraz przewracając oczami, gdy śnieżka wylądowała w jego dłoni.
— Jeju no. Przez większość czasu noszę na rękach dziewięciolatkę, naprawdę mógłbym ci pomóc. Zwłaszcza że przyniosłeś, bo musiałeś. No, chyba że masz jakieś dziwne hobby — zażartował, wycierając śnieżkę w jego klatkę piersiową, nawet na chwilę nie przestając się uśmiechać.
— Nie no, nie musisz. To była taka próba przekonania cię do przyjęcia pomocy, ale jak widać, jesteś odporny na mój wrodzony urok osobisty — burknął, odgarniając śnieg butem w bok — trudny zawodnik.
Ustawił się szybko po jego prawej stronie, gdy szli w stronę strzelnicy, rozglądając się dookoła. Zatrzymał wzrok na rozdających napoje. Musi pamiętać, by potem je od nich kupić.
"Ale ten Pan się zabawi."
— Hm? Na pewno nie chcesz spróbować? — zapytał, zaraz przyjmując od mężczyzny typową dla podobnych miejsc broń. Chyba jedyną, którą Everett był w stanie wziąć pewnie w ręce.
— Zasady są bardzo proste. Musisz ustrzelić trzy cele, pierwszy najbliższy rząd to mała nagroda, drugi to śred-
Bang, bang, bang.
Najdalej ustawione tarcze poprzewracały się jedna po drugiej, gdy Jace odłożył strzelbę na ladę, klaszcząc w dłonie.
— Ale super! Nawet łatwiej niż ostatnim razem, co wygrałem?
Mężczyzna stał nadal w miejscu, wpatrując się w niego w milczeniu. W końcu pokazał powoli na rozwieszone pod sufitem stoiska duże pluszaki.
— Ekstra. Który jest najfajniejszy? — zapytał obracając się w stronę Shane'a. Nie wyglądał na szczególnie zaskoczonego swoim wynikiem. Z drugiej strony już wcześniej mówił, że ma w takich grach niesamowite szczęście.
— W sumie skoro mam trzy próby to mogę strzelać jeszcze dwa razy? — zapytał, podnosząc znowu broń do góry. Sprzedawca skinął tylko powoli głową, podając mu trzy miękkie kulki.
Szczere komplementy były dla Jonathana czymś tak naturalnym, że nie do końca nawet to wszystko przemyślał. Nic dziwnego, że widząc reakcję Shane'a przez moment nieco go wryło. Zwłaszcza że nie spodziewał się, że uda mu się wywołać u niego podobną reakcję. I że ciemnowłosy będzie wyglądał przy tym na tyle ujmująco, by Everett nie był nawet w stanie się odwrócić. Jeszcze zrobił to kompletnie nieświadomie.
"Wtedy będziesz mieć podstawę pod skargę."
— Doskonale. Takiej właśnie odpowiedzi oczekiwałem. Zostajesz moim naocznym świadkiem, w razie potencjalnej rozprawy o odszkodowanie, mój prawnik się z Panem skontaktuje w celu złożenia odpowiedniego oświadczenia pod przysięgą... em... nie pamiętam, jak się one nazywały — urwał swoją doskonałą, profesjonalną wypowiedź i spojrzał w górę z zamyśleniem, przygryzając wargę. Hm. No nic. Wzruszył ramionami z wypisanym na twarzy rozbawieniem.
Bez wątpienia ulżyło mu, że Shane nie ciągnął poprzedniego tematu. Everett miał zadziwiającą zdolność niedopuszczania do siebie podobnych myśli. Gdy tylko łapało go jakiekolwiek zwątpienie, spychał je do najdalszego zakamarka umysłu i ryglował na dobre. Do tej pory było to całkiem łatwe. Jakby nie patrzeć, Jonathan nie trafiał zbytnio w życiu na coś, czego chciałby tak bardzo, by porzucać wyrobione w nim przez lata przekonania.
"Przyjmuję kapitulację."
— Hehe — uśmiechnął się wesoło, zaraz przewracając oczami, gdy śnieżka wylądowała w jego dłoni.
— Jeju no. Przez większość czasu noszę na rękach dziewięciolatkę, naprawdę mógłbym ci pomóc. Zwłaszcza że przyniosłeś, bo musiałeś. No, chyba że masz jakieś dziwne hobby — zażartował, wycierając śnieżkę w jego klatkę piersiową, nawet na chwilę nie przestając się uśmiechać.
— Nie no, nie musisz. To była taka próba przekonania cię do przyjęcia pomocy, ale jak widać, jesteś odporny na mój wrodzony urok osobisty — burknął, odgarniając śnieg butem w bok — trudny zawodnik.
Ustawił się szybko po jego prawej stronie, gdy szli w stronę strzelnicy, rozglądając się dookoła. Zatrzymał wzrok na rozdających napoje. Musi pamiętać, by potem je od nich kupić.
"Ale ten Pan się zabawi."
— Hm? Na pewno nie chcesz spróbować? — zapytał, zaraz przyjmując od mężczyzny typową dla podobnych miejsc broń. Chyba jedyną, którą Everett był w stanie wziąć pewnie w ręce.
— Zasady są bardzo proste. Musisz ustrzelić trzy cele, pierwszy najbliższy rząd to mała nagroda, drugi to śred-
Bang, bang, bang.
Najdalej ustawione tarcze poprzewracały się jedna po drugiej, gdy Jace odłożył strzelbę na ladę, klaszcząc w dłonie.
— Ale super! Nawet łatwiej niż ostatnim razem, co wygrałem?
Mężczyzna stał nadal w miejscu, wpatrując się w niego w milczeniu. W końcu pokazał powoli na rozwieszone pod sufitem stoiska duże pluszaki.
— Ekstra. Który jest najfajniejszy? — zapytał obracając się w stronę Shane'a. Nie wyglądał na szczególnie zaskoczonego swoim wynikiem. Z drugiej strony już wcześniej mówił, że ma w takich grach niesamowite szczęście.
— W sumie skoro mam trzy próby to mogę strzelać jeszcze dwa razy? — zapytał, podnosząc znowu broń do góry. Sprzedawca skinął tylko powoli głową, podając mu trzy miękkie kulki.
- Tyle, że ja nie jestem dziewięciolatką - odparł w odpowiedzi. - A ty nie jesteś moim tragarzem - odskoczył niczym oparzony. - Gdzie z tą śnieżką?! - zaprotestował momentalnie. - Łamiesz postanowienia kapitulacji.
Przewrócił oczami na jego słowa, by mruknąć coś o skromności i tego, że sam sobie umiał poradzić z własnymi rzeczami. Nie zamierzał mu oddawać rzeczy do noszenia, niezależnie od jego zdania na daną chwilę. Skoro on nie chciał mieć na uwadze, że miał ranną rekę, to Kassir postanowił chociaż trochę skupić się na tym.
- Nie, chcę zobaczyć twoje zdolności - zadecydował bez zawahania w głosie. - Słowa słowami, preferuję jednak czyny niż przechwałki.
Gwizdnął cicho, widząc jego efekt. Nie tego się spodziewał. Szybkość reakcji i celność aż nie pasowała do Jace'a. Tego samego, który jeszcze nie tak dawno prawie przeleciałby przez barierkę.
Chyba... muszę mu przyznać rację.
- Może ten? - zasugerował, pokazując mu pluszowego wieloryba. - Chcesz coś dla swojego rodzeństwa? - wybranie najlepszej opcji w postaci pluszaka dla młodszego rodzeństwa wydawało mu się być logiczne. To, że wyłożył na to swoje pieniądze... Nie przeszkadzało mu całkowicie. Niewerbalny zakład był tego motywacją, a on go właśnie przegrał.
- W sumie, te mniejsze nagrody mają ciekawe opaski na głowę - mruknął, przyglądając się dostępnym nagrodom. Drobne przedmioty typu breloczków czy opasek na głowę w motywach świątecznych. - Może sam spróbuję sił.
Na tym było o wiele łatwiej się skupić niż na rozmyślaniach o tym, co miało niedawno miejsce. Musiał przyznać, że już dawno nikt tak nie zdołał przebić się przez jego charakter, by zdołać namieszać w emocjach. Dlatego odczucie tamtej chwili zapewne jeszcze trochę będzie tkwiło w nim samym.
- W sumie, w twoim stanie nie powinno być ci trudniej celować? - spojrzał zaintrygowany na niego, zastanawiając się nad tą zależnością.
Przewrócił oczami na jego słowa, by mruknąć coś o skromności i tego, że sam sobie umiał poradzić z własnymi rzeczami. Nie zamierzał mu oddawać rzeczy do noszenia, niezależnie od jego zdania na daną chwilę. Skoro on nie chciał mieć na uwadze, że miał ranną rekę, to Kassir postanowił chociaż trochę skupić się na tym.
- Nie, chcę zobaczyć twoje zdolności - zadecydował bez zawahania w głosie. - Słowa słowami, preferuję jednak czyny niż przechwałki.
Gwizdnął cicho, widząc jego efekt. Nie tego się spodziewał. Szybkość reakcji i celność aż nie pasowała do Jace'a. Tego samego, który jeszcze nie tak dawno prawie przeleciałby przez barierkę.
Chyba... muszę mu przyznać rację.
- Może ten? - zasugerował, pokazując mu pluszowego wieloryba. - Chcesz coś dla swojego rodzeństwa? - wybranie najlepszej opcji w postaci pluszaka dla młodszego rodzeństwa wydawało mu się być logiczne. To, że wyłożył na to swoje pieniądze... Nie przeszkadzało mu całkowicie. Niewerbalny zakład był tego motywacją, a on go właśnie przegrał.
- W sumie, te mniejsze nagrody mają ciekawe opaski na głowę - mruknął, przyglądając się dostępnym nagrodom. Drobne przedmioty typu breloczków czy opasek na głowę w motywach świątecznych. - Może sam spróbuję sił.
Na tym było o wiele łatwiej się skupić niż na rozmyślaniach o tym, co miało niedawno miejsce. Musiał przyznać, że już dawno nikt tak nie zdołał przebić się przez jego charakter, by zdołać namieszać w emocjach. Dlatego odczucie tamtej chwili zapewne jeszcze trochę będzie tkwiło w nim samym.
- W sumie, w twoim stanie nie powinno być ci trudniej celować? - spojrzał zaintrygowany na niego, zastanawiając się nad tą zależnością.
— No przecież nie ciebie miałem nosić. Chyba że bardzo chcesz — wyszczerzył się, podpierając biodra rękami. W sumie był pewien, że dałby radę go ponieść. Przynajmniej fizycznie. Psychicznie na ten moment, mógłby tego nie wytrzymać. Na samą myśl o dotknięciu go bezpośrednio w jakikolwiek sposób dostawał ataku paniki. Fakt, że wytarł w niego śnieżkę, był wystarczającym postępem na dziś.
"Łamiesz postanowienia kapitulacji."
— Ups — uniósł ręce, ponownie się poddając. Jeszcze wyląduje w zaspie czy coś. I tak w sumie dziwne, że jeszcze nie trząsł się z zimna. Jakby nie patrzeć, jego tolerancja niskich temperatur raczej nie była na najwyższym poziomie. Może była to jednak zasługa tego, że cały czas był w ruchu.
"Może ten?"
Zatrzymał wzrok na pluszowym wielorybie. Momentalnie się rozpromienił, wskazując na niego ręką.
— Super, bierzemy! — mężczyzna ściągnął nagrodę spod sufitu i położył ją na ladzie, obserwując uważnie Everetta, który właśnie przyglądał się wszystkim tarczom z wyraźnym zamyśleniem. Tym razem nie odwracał się w stronę Shane'a, choć bez wątpienia go słuchał.
"Chcesz coś dla swojego rodzeństwa?"
— Hm? Nie, nie. Teraz chodzę z tobą, nie z moim rodzeństwem. Będą chcieli coś wygrać, to sami spróbują. Cody jest całkiem niezły, na pewno da radę ustrzelić coś ze średniej półki.
Kolejne trzy strzały wycelowane w środkowy rząd doleciały do celu bez większego problemu, wywołując u sprzedawcy wyraźne zwątpienie w swoje jestestwo. Chyba właśnie modlił się, by Everett nie postanowił kupować, nie wiadomo ile losów. Dopiero przy ostatniej salwie spudłował w jedną tarczę i wyprostował się wyraźnie zawiedziony.
— Aww, szczęście mi się wyczerpało — uśmiechnął się, cofając prawą rękę w tył — twoja kolej. Teraz ja płacę. I wybierz sobie opaskę, jaką chcesz. W zamian możesz spróbować ustrzelić coś dla mnie, może ci się uda.
Pewny siebie, zaczepny uśmiech bez wątpienia był w tym momencie wyzwaniem. Wyciągnął portfel z kieszeni i podał pięć dolarów pracownikowi, przesuwając strzelbę w stronę ciemnowłosego. Na jego pytanie zaśmiał się cicho, zasłaniając częściowo twarz dłonią.
— Ja w przeciwieństwie do ciebie, nie muszę zamykać jednego oka, by celować. Chociaż to jedyna "broń", którą jestem w stanie trzymać — podniósł zarówno wieloryba, jak i wybraną przez Shane'a opaskę, wycofując się o krok. I tak zamierzał mu wcisnąć obie te rzeczy, ale póki co lepiej by mu nie przeszkadzały. Zresztą skoro i tak uparcie nosił swój sprzęt, to chyba lepiej, by dał mu pluszaka na sam koniec.
"Łamiesz postanowienia kapitulacji."
— Ups — uniósł ręce, ponownie się poddając. Jeszcze wyląduje w zaspie czy coś. I tak w sumie dziwne, że jeszcze nie trząsł się z zimna. Jakby nie patrzeć, jego tolerancja niskich temperatur raczej nie była na najwyższym poziomie. Może była to jednak zasługa tego, że cały czas był w ruchu.
"Może ten?"
Zatrzymał wzrok na pluszowym wielorybie. Momentalnie się rozpromienił, wskazując na niego ręką.
— Super, bierzemy! — mężczyzna ściągnął nagrodę spod sufitu i położył ją na ladzie, obserwując uważnie Everetta, który właśnie przyglądał się wszystkim tarczom z wyraźnym zamyśleniem. Tym razem nie odwracał się w stronę Shane'a, choć bez wątpienia go słuchał.
"Chcesz coś dla swojego rodzeństwa?"
— Hm? Nie, nie. Teraz chodzę z tobą, nie z moim rodzeństwem. Będą chcieli coś wygrać, to sami spróbują. Cody jest całkiem niezły, na pewno da radę ustrzelić coś ze średniej półki.
Kolejne trzy strzały wycelowane w środkowy rząd doleciały do celu bez większego problemu, wywołując u sprzedawcy wyraźne zwątpienie w swoje jestestwo. Chyba właśnie modlił się, by Everett nie postanowił kupować, nie wiadomo ile losów. Dopiero przy ostatniej salwie spudłował w jedną tarczę i wyprostował się wyraźnie zawiedziony.
— Aww, szczęście mi się wyczerpało — uśmiechnął się, cofając prawą rękę w tył — twoja kolej. Teraz ja płacę. I wybierz sobie opaskę, jaką chcesz. W zamian możesz spróbować ustrzelić coś dla mnie, może ci się uda.
Pewny siebie, zaczepny uśmiech bez wątpienia był w tym momencie wyzwaniem. Wyciągnął portfel z kieszeni i podał pięć dolarów pracownikowi, przesuwając strzelbę w stronę ciemnowłosego. Na jego pytanie zaśmiał się cicho, zasłaniając częściowo twarz dłonią.
— Ja w przeciwieństwie do ciebie, nie muszę zamykać jednego oka, by celować. Chociaż to jedyna "broń", którą jestem w stanie trzymać — podniósł zarówno wieloryba, jak i wybraną przez Shane'a opaskę, wycofując się o krok. I tak zamierzał mu wcisnąć obie te rzeczy, ale póki co lepiej by mu nie przeszkadzały. Zresztą skoro i tak uparcie nosił swój sprzęt, to chyba lepiej, by dał mu pluszaka na sam koniec.
Odjęto 5$ - R.
- Podziękuję - odmówił mu momentalnie. - Nie potrzebuję pomocy w poruszaniu się - przesunął wzrokiem gdzieś na bok, chcąc stłumić śmiech. Raczej nie wyglądałoby to dobrze, gdyby był noszony niczym dziecko.
Chociaż za niedługo to Jace mógł tak skończyć w związku z śniegiem.
- Ja ci dam ups - wymamrotał, otrzepując się z śniegu. - Powinienem się ci odwdzięczyć się za takie potraktowanie.
Jednakże jeszcze nie teraz. Teraz zostało obrane za cel polowanie na różnego typu łupy. Chociaż jednostronne, bo Shane jedynie przyglądał się zmaganiom Jonathana, biorąc udział w tym na tyle, że pomagał w wyborze nagrody.
- Hm... - chociaż przyznał, że zaskoczyło go, że nie chciał tego dla rodzeństwa. Zamierzał zachować dla siebie? - Rozumiem - skomentował to dość krótko, zarazem z lekkim uśmiechem. Nie uważał, by było to coś, co powinien teraz rozważać .
Tylko, że jednak jedno nie przewidział. Że role się odwrócą.
- Eeejeje, nie musisz przecież - próbował zaprotestować w odnośnie zakupowania dla niego losów. - ... - zmrużył oczy z podejrzliwością. Czyżby miał do czynienia z odpowiedzią na jego praktyki? Jego uśmiech stanowił wyjaśnienie na ową wątpliwość. Co zarazem skończyło się na tym, że westchnął głęboko, czując, że nie ma jak ominąć tego.
Wskazał mu jednak jeszcze opaskę. Jasnoniebieska z płatkiem śniegu na środku. Po czym przewrócił oczami, słysząc jego śmiech.
- Przecież to nie może robić aż takiej różnicy - mruknął w odpowiedzi, kładąc na ziemi swoje rzeczy, by nie przeszkadzały mu w podjętym wyzwaniu. Wziął do rąk strzelbę, ustawiając się w lekkim rozkroku i wymierzył.
Mniej więcej w tym momencie zrozumiał, że do dobrego strzelca było mu jednak daleko. Przy pierwszej próbie wycelowanej w środkową półkę, nie trafił. Nie wyglądał jednak na niezadowolonego z tego faktu. Jedynie westchnął głęboko, momentalnie decydując na wzięcie się za łatwiejszych cel. Podobno.
Druga próba i trzecia próba zaowocowały w sumie, że Kassirowi udało się zdobyć opaskę. Uśmiechnął się nieznacznie na widok tego osiągnięcia, wybierając z opaskę z rogami renifera. To była największa dekoracja, jaką udało mu się wypatrzeć.
- Zostaniesz Rudolfem? - spytał się, wyciągając w jego stronę dopiero co otrzymany łup.
Chociaż za niedługo to Jace mógł tak skończyć w związku z śniegiem.
- Ja ci dam ups - wymamrotał, otrzepując się z śniegu. - Powinienem się ci odwdzięczyć się za takie potraktowanie.
Jednakże jeszcze nie teraz. Teraz zostało obrane za cel polowanie na różnego typu łupy. Chociaż jednostronne, bo Shane jedynie przyglądał się zmaganiom Jonathana, biorąc udział w tym na tyle, że pomagał w wyborze nagrody.
- Hm... - chociaż przyznał, że zaskoczyło go, że nie chciał tego dla rodzeństwa. Zamierzał zachować dla siebie? - Rozumiem - skomentował to dość krótko, zarazem z lekkim uśmiechem. Nie uważał, by było to coś, co powinien teraz rozważać .
Tylko, że jednak jedno nie przewidział. Że role się odwrócą.
- Eeejeje, nie musisz przecież - próbował zaprotestować w odnośnie zakupowania dla niego losów. - ... - zmrużył oczy z podejrzliwością. Czyżby miał do czynienia z odpowiedzią na jego praktyki? Jego uśmiech stanowił wyjaśnienie na ową wątpliwość. Co zarazem skończyło się na tym, że westchnął głęboko, czując, że nie ma jak ominąć tego.
Wskazał mu jednak jeszcze opaskę. Jasnoniebieska z płatkiem śniegu na środku. Po czym przewrócił oczami, słysząc jego śmiech.
- Przecież to nie może robić aż takiej różnicy - mruknął w odpowiedzi, kładąc na ziemi swoje rzeczy, by nie przeszkadzały mu w podjętym wyzwaniu. Wziął do rąk strzelbę, ustawiając się w lekkim rozkroku i wymierzył.
Mniej więcej w tym momencie zrozumiał, że do dobrego strzelca było mu jednak daleko. Przy pierwszej próbie wycelowanej w środkową półkę, nie trafił. Nie wyglądał jednak na niezadowolonego z tego faktu. Jedynie westchnął głęboko, momentalnie decydując na wzięcie się za łatwiejszych cel. Podobno.
Druga próba i trzecia próba zaowocowały w sumie, że Kassirowi udało się zdobyć opaskę. Uśmiechnął się nieznacznie na widok tego osiągnięcia, wybierając z opaskę z rogami renifera. To była największa dekoracja, jaką udało mu się wypatrzeć.
- Zostaniesz Rudolfem? - spytał się, wyciągając w jego stronę dopiero co otrzymany łup.
"Ja ci dam ups."
— Odwdzięczenie się powinno zawsze być czymś pozytywnym! Obawiam się, że to, co chciałbyś ze mną zrobić w zamian, nie byłoby ani trochę pozytywne — nawet nie próbował powstrzymać krótkiego chichotu. Chociaż z drugiej strony, pewnie i tak by nie narzekał. Nadal nie do końca docierało do niego to wszystko, co teraz się działo. Jakby nie patrzeć, z każdą kolejną minutą miał wrażenie, że bariera, którą wcześniej sam stawiał, zaczynała zanikać. Pomijając, że już dawno nie był w sytuacji, gdzie faktycznie przywiązywał nieco większą uwagę do tego, co robił w towarzystwie drugiej osoby. Z reguły jego akcje były bardzo bezmyślne, wychodził w końcu z założenia, że nie każdy będzie go lubił.
Ale tym razem naprawdę chciał, żeby Shane go polubił. Nic dziwnego, że każdy jego uśmiech czy śmiech pomagały mu krok po kroku pozbyć się wewnętrznego stresu.
Wytrzymał jego podejrzliwe spojrzenie, choć i tak po dwóch sekundach kompletnie zapomniał o tym, co właściwie przed chwilą mówił. Wpatrywał się w niego w milczeniu, dopóki Shane nie przeniósł uwagi na opaski. Dopiero wtedy udało mu się otrząsnąć i przenieść szybko wzrok na nagrody.
Zaśmiał się cicho, chowając za pluszowym wielorybem.
— Następnym razem załatwię ci piracką opaskę na oko i sam ocenisz. Chociaż obawiam się, że może ci być ciężko, skoro jesteś przyzwyczajony do pełnej wersji. Musisz więc uwierzyć w moją wersję — stwierdził zadowolony z siebie, przyglądając mu się z ciekawością. Dopiero po chwili wpadł mu do głowy inni pomysł. Założył chwilowo opaskę na głowę, by uwolnić jedną z rąk i wyciągnął telefon, ustawiając się odpowiednio, by złapać kadr strzelającego Shane'a. Nie, żeby zamierzał poprzestać na samym zdjęciu. Odpalił nagrywanie, przesuwając aparat w kierunku tarczy.
— Do boju, Shaaane, dasz radę — dopingował go, przesuwając się wraz z telefonem, gdy ciemnowłosy ruszył w jego stronę z opaską.
"Zostaniesz Rudolfem?"
Wyłączył przycisk nagrywania, śmiejąc się krótko.
— Zawsze. W takim razie zamiana — schował telefon i odłożył na chwilę wieloryba na ladę, by ściągnąć opaskę ze śnieżynką i podać ją Shane'owi. Wolał nie zakładać mu jej sam, by przypadkiem nie zrobić mu krzywdy. Założył opaskę z rogami renifera i wziął raz jeszcze pluszaka, wyraźnie rozważając w głowie różne taktyki.
Mógł dać mu go teraz, ale co jeśli odmówi? Bezpieczniejszą opcją będzie chyba wciśnięcie mu go, gdy będą się rozstawać, by nie mógł zaprotestować... ewentualnie mógł to zrobić teraz, a w razie odmowy i tak mu go wcisnąć. Ostatecznie postawił na trzecią opcję.
Wyciągnął wieloryba w jego stronę, skupiając wzrok na jego twarzy.
— Proszę. Jest twój — uśmiechnął się wyraźnie ucieszony, przekrzywiając nieco głowę w bok — będzie ci pasował do opaski.
Zaśmiał się cicho, wyraźnie nie zamierzając jednak zrezygnować ze wciśnięcia mu prezentu.
— Co chcesz teraz robić? — zapytał, przestępując z nogi na nogę. Zaraz przypomniał sobie jego wcześniejsze słowa i wyraźnie się zawahał.
— Um... m-możemy iść coś zjeść. Jeśli chcesz — zaproponował powoli, wypowiadając każde słowo z taką ostrożnością, jakby ledwo był w stanie przepuścić je przez gardło — a-ale jeśli nie chcesz, możemy zrobić coś innego. Wiem, że zorganizowali tu jeszcze jakiś koncert. Albo możemy zostać tutaj.
No i spanikował.
— Odwdzięczenie się powinno zawsze być czymś pozytywnym! Obawiam się, że to, co chciałbyś ze mną zrobić w zamian, nie byłoby ani trochę pozytywne — nawet nie próbował powstrzymać krótkiego chichotu. Chociaż z drugiej strony, pewnie i tak by nie narzekał. Nadal nie do końca docierało do niego to wszystko, co teraz się działo. Jakby nie patrzeć, z każdą kolejną minutą miał wrażenie, że bariera, którą wcześniej sam stawiał, zaczynała zanikać. Pomijając, że już dawno nie był w sytuacji, gdzie faktycznie przywiązywał nieco większą uwagę do tego, co robił w towarzystwie drugiej osoby. Z reguły jego akcje były bardzo bezmyślne, wychodził w końcu z założenia, że nie każdy będzie go lubił.
Ale tym razem naprawdę chciał, żeby Shane go polubił. Nic dziwnego, że każdy jego uśmiech czy śmiech pomagały mu krok po kroku pozbyć się wewnętrznego stresu.
Wytrzymał jego podejrzliwe spojrzenie, choć i tak po dwóch sekundach kompletnie zapomniał o tym, co właściwie przed chwilą mówił. Wpatrywał się w niego w milczeniu, dopóki Shane nie przeniósł uwagi na opaski. Dopiero wtedy udało mu się otrząsnąć i przenieść szybko wzrok na nagrody.
Zaśmiał się cicho, chowając za pluszowym wielorybem.
— Następnym razem załatwię ci piracką opaskę na oko i sam ocenisz. Chociaż obawiam się, że może ci być ciężko, skoro jesteś przyzwyczajony do pełnej wersji. Musisz więc uwierzyć w moją wersję — stwierdził zadowolony z siebie, przyglądając mu się z ciekawością. Dopiero po chwili wpadł mu do głowy inni pomysł. Założył chwilowo opaskę na głowę, by uwolnić jedną z rąk i wyciągnął telefon, ustawiając się odpowiednio, by złapać kadr strzelającego Shane'a. Nie, żeby zamierzał poprzestać na samym zdjęciu. Odpalił nagrywanie, przesuwając aparat w kierunku tarczy.
— Do boju, Shaaane, dasz radę — dopingował go, przesuwając się wraz z telefonem, gdy ciemnowłosy ruszył w jego stronę z opaską.
"Zostaniesz Rudolfem?"
Wyłączył przycisk nagrywania, śmiejąc się krótko.
— Zawsze. W takim razie zamiana — schował telefon i odłożył na chwilę wieloryba na ladę, by ściągnąć opaskę ze śnieżynką i podać ją Shane'owi. Wolał nie zakładać mu jej sam, by przypadkiem nie zrobić mu krzywdy. Założył opaskę z rogami renifera i wziął raz jeszcze pluszaka, wyraźnie rozważając w głowie różne taktyki.
Mógł dać mu go teraz, ale co jeśli odmówi? Bezpieczniejszą opcją będzie chyba wciśnięcie mu go, gdy będą się rozstawać, by nie mógł zaprotestować... ewentualnie mógł to zrobić teraz, a w razie odmowy i tak mu go wcisnąć. Ostatecznie postawił na trzecią opcję.
Wyciągnął wieloryba w jego stronę, skupiając wzrok na jego twarzy.
— Proszę. Jest twój — uśmiechnął się wyraźnie ucieszony, przekrzywiając nieco głowę w bok — będzie ci pasował do opaski.
Zaśmiał się cicho, wyraźnie nie zamierzając jednak zrezygnować ze wciśnięcia mu prezentu.
— Co chcesz teraz robić? — zapytał, przestępując z nogi na nogę. Zaraz przypomniał sobie jego wcześniejsze słowa i wyraźnie się zawahał.
— Um... m-możemy iść coś zjeść. Jeśli chcesz — zaproponował powoli, wypowiadając każde słowo z taką ostrożnością, jakby ledwo był w stanie przepuścić je przez gardło — a-ale jeśli nie chcesz, możemy zrobić coś innego. Wiem, że zorganizowali tu jeszcze jakiś koncert. Albo możemy zostać tutaj.
No i spanikował.
Obserwował w milczeniu nadchodzącą Kianę, wyraźnie czekając, aż to ona pofatyguje się w jego stronę. Sięgnął dłonią do wnętrza kurtki, przewracając oczami.
— Jakbym nie miał, to bym nie przetrwał tego zjebanego dnia — odpowiedział, rzucając jej paczkę, tuż po odebraniu kawy. Miała szczęście, że stacja, na której się zatrzymał, miała całkiem bogatą ofertę nowotworów w sztyfcie.
— Przysięgam, że jeśli jeszcze jeden dzieciak spróbuje we mnie rzucić śnieżką, to wpierdolę go do studzienki ściekowej, a na wierzchu ulepię bałwana — niezadowolenie emanowało z niego na wszystkie strony. Upił łyk kawy, zaraz potrząsając nieznacznie głową na boki. Nie przyszedł się tu bawić.
— Jak idą naprawy? Mamy już jakieś wytyczne, co trzeba ogarnąć w najbliższych dniach? — zapytał, automatycznie kierując się w stronę głównego budynku. Jedynego, który jakkolwiek go interesował. W dupie miał te ich wszystkie lodowiska i inne koncerty. Przyjechał tu do roboty, a nie jakichś wątpliwej jakości rozrywek.
Choć patrząc na zebranych wokół ludzi, nie miał wątpliwości, że bawili się aż nazbyt dobrze.
— Inne Wilki w ogóle zamierzają się pofatygować i ruszyć tu dupę czy wychodzą z założenia, że odpierdolimy wszystko za nich razem z mieszkańcami, a oni tylko rozleją swoje dupy na kanapach? — zapytał, zwracając się w jej stronę. Jakby nie patrzeć, Kiana mimo wszystko miała dużo bardziej profesjonalny przekaz niż on. Nic dziwnego, że zostawiał jej kontakty z innymi. Gdyby to Josten miał za każdym razem ich ogarniać, ich populacja zmieniłaby się o pięćdziesiąt procent już pierwszego dnia.
— Jakbym nie miał, to bym nie przetrwał tego zjebanego dnia — odpowiedział, rzucając jej paczkę, tuż po odebraniu kawy. Miała szczęście, że stacja, na której się zatrzymał, miała całkiem bogatą ofertę nowotworów w sztyfcie.
— Przysięgam, że jeśli jeszcze jeden dzieciak spróbuje we mnie rzucić śnieżką, to wpierdolę go do studzienki ściekowej, a na wierzchu ulepię bałwana — niezadowolenie emanowało z niego na wszystkie strony. Upił łyk kawy, zaraz potrząsając nieznacznie głową na boki. Nie przyszedł się tu bawić.
— Jak idą naprawy? Mamy już jakieś wytyczne, co trzeba ogarnąć w najbliższych dniach? — zapytał, automatycznie kierując się w stronę głównego budynku. Jedynego, który jakkolwiek go interesował. W dupie miał te ich wszystkie lodowiska i inne koncerty. Przyjechał tu do roboty, a nie jakichś wątpliwej jakości rozrywek.
Choć patrząc na zebranych wokół ludzi, nie miał wątpliwości, że bawili się aż nazbyt dobrze.
— Inne Wilki w ogóle zamierzają się pofatygować i ruszyć tu dupę czy wychodzą z założenia, że odpierdolimy wszystko za nich razem z mieszkańcami, a oni tylko rozleją swoje dupy na kanapach? — zapytał, zwracając się w jej stronę. Jakby nie patrzeć, Kiana mimo wszystko miała dużo bardziej profesjonalny przekaz niż on. Nic dziwnego, że zostawiał jej kontakty z innymi. Gdyby to Josten miał za każdym razem ich ogarniać, ich populacja zmieniłaby się o pięćdziesiąt procent już pierwszego dnia.
Huh, no proszę. Wymieniła kawę na paczkę i długo nie czekając wyciągnęła lucksa, mało co nie upuszczając swojego drogocennego napoju. Na szczęście jakimś cudem udało jej zapobiec tej katastrofie. Mimo, że Josten wcale jej nie ułatwiał rzucając papierosami.
“Poczekaj aż ich matki zaczną do Ciebie podchodzić i prosić o zdjęcie ze śnieżynką. Poważnie czy wyglądam jakbym robiła tu za jedną z nich?” Wskazała palcem na grupę dziewczyn przebranych za elfki i pomocnice mikołaja. Nie łączyło ich nic z wyjątkiem zbliżonego koloru włosów, gdzie jej były naturalnym fenomenem, a nie tanią peruką z internetu. Pokręciła głową chowają twarz w szalik. Miała już dość mimo, że to był dopiero początek.
Westchnęła biorąc łyk własnej kawy i zaczęła iść obok Connora.
“Mamy i jest tego masa. Zaczynając od kabli, przez gniazdka, kończąc na wymianie całej instalacji. Naprawy zaczniemy jak dostanę ostateczną listę rzeczy i kosztorys. Bardziej martwi mnie skąd weźmiemy na to kasę,” a po za tym elektryka to nie było ich jedyne zmartwienie. Przecież nie będą siedzieć w pustym budynku. Przydałyby im się jakieś meble czy cokolwiek.
“A jak tam poszło na granicy? Co z tą ciężarówką?” Zapytała, patrząc na niego kątem oka. Parę kosmyków włosów opadło jej na twarz, ale postanowiła je zostawić. Przynajmniej przysłaniały jej nader widoczne cienie pod oczami. Ostatnie czego potrzebowała to “subtelne” uwagi, że wygląda tragicznie.
W ostatniej chwili wyminęła idącą na nią grupę nastolatków, klnąc cicho pod nosem.
Jebani gówniarze.
“A jak Ci się wydaje? Wiedzą co się dzieje, jak i również to, że powinni się tu pojawić. Nie mam czasu ani głowy by nad nimi wisieć,” wzięła kolejny łyk napoju, kręcąc głową. “Swoją drogą, może Josten dwa i trzy posłuchali by się bardziej Ciebie?“ spytała z nutą złośliwości, po czym parsknęła cicho i przeniosła wzrok na drogę przed nimi.
“Jeśli nikt się nie pofatyguje, wtedy wyciągnę konsekwencje,” co innego jej pozostało?
“Poczekaj aż ich matki zaczną do Ciebie podchodzić i prosić o zdjęcie ze śnieżynką. Poważnie czy wyglądam jakbym robiła tu za jedną z nich?” Wskazała palcem na grupę dziewczyn przebranych za elfki i pomocnice mikołaja. Nie łączyło ich nic z wyjątkiem zbliżonego koloru włosów, gdzie jej były naturalnym fenomenem, a nie tanią peruką z internetu. Pokręciła głową chowają twarz w szalik. Miała już dość mimo, że to był dopiero początek.
Westchnęła biorąc łyk własnej kawy i zaczęła iść obok Connora.
“Mamy i jest tego masa. Zaczynając od kabli, przez gniazdka, kończąc na wymianie całej instalacji. Naprawy zaczniemy jak dostanę ostateczną listę rzeczy i kosztorys. Bardziej martwi mnie skąd weźmiemy na to kasę,” a po za tym elektryka to nie było ich jedyne zmartwienie. Przecież nie będą siedzieć w pustym budynku. Przydałyby im się jakieś meble czy cokolwiek.
“A jak tam poszło na granicy? Co z tą ciężarówką?” Zapytała, patrząc na niego kątem oka. Parę kosmyków włosów opadło jej na twarz, ale postanowiła je zostawić. Przynajmniej przysłaniały jej nader widoczne cienie pod oczami. Ostatnie czego potrzebowała to “subtelne” uwagi, że wygląda tragicznie.
W ostatniej chwili wyminęła idącą na nią grupę nastolatków, klnąc cicho pod nosem.
Jebani gówniarze.
“A jak Ci się wydaje? Wiedzą co się dzieje, jak i również to, że powinni się tu pojawić. Nie mam czasu ani głowy by nad nimi wisieć,” wzięła kolejny łyk napoju, kręcąc głową. “Swoją drogą, może Josten dwa i trzy posłuchali by się bardziej Ciebie?“ spytała z nutą złośliwości, po czym parsknęła cicho i przeniosła wzrok na drogę przed nimi.
“Jeśli nikt się nie pofatyguje, wtedy wyciągnę konsekwencje,” co innego jej pozostało?
Jonathan miał rację. Jednakże nie dostrzegł tutaj żadnej zaspy, która mogłaby pomóc mu w "odwdzięczeniu się", dlatego też postanowił odpuścić sobie komentarz, jedynie kręcąc głową na jego chichot.
Może było i lepiej, że jego uwaga poświęciła się bardziej nowemu obiektowi.
- Raczej masz rację. To jednak jest inny typ wizji - chociaż nie oznaczało to od razu, że zamierzał pokładać w to wiarę. A teraz i tak nie było mowy, by próbować udowodnić, kto miał rację .
Przewrócił oczami w momencie słuchania dopingu, jednak nie zareagował na wyciągnięty telefon, który był skierowany w jego stronę. Gdzieś kątem oka wyłapywał to, ale... Był bardziej skupiony na strzelaniu. Przynajmniej sprzedawca mógł być zadowolony z tego, że drugi z klientów nie mial na tyle szczęścia, by móc trafić od razu w obrany cel. Jednakże udało mu się wygrać cokolwiek, więc sam Shane był zadowolony z tego powodu. Odwracając się z zadowoleniem i uśmiechem, mógł wręczyć mu swój łup.
- Świetnie - dlatego też mogli wymienić się opaskami. Nie omieszkał się jej założyć na głowę, poprawiając przy tym zbłąkane kosmyki włosów, aby nie wpadały mu do oczu z tego wszystkiego. Zdjął też nauszniki, by nie zaczepiały o nowy dodatek, w którego wszedł w posiadanie.
- Co? - pluszaka się nie spodziewał. - Przecież to twoja nagroda, powinieneś go zachować dla siebie - odmówił przyjęcia prezentu. - Albo obdarować kogoś, kogo znasz i lubisz. Rodzina, przyjaciele, dziewczyna... - wziął międzyczasie do rąk odłożony wcześniej bagaż, po czym uśmiechnął się lekko. - Osoba, z którą losowo zdecydowałeś się spędzić czas powinna być gdzieś daleko w takiej liście - podzielił się swoją uwagą na ten temat. Oboje byli uparci na swój sposób.
Huh? Nad jego głową pojawił się mentalny znak zapytania. Przedstawione zachowanie było całkowicie odwrotne od tego, jakie widział wcześniej. Jakby cała pewność siebie wyparowała z chłopaka, pozostawiając po sobie tylko niewinność i nieśmiałość. Czy on...
- W porządku. Możemy pójść coś zjeść - przystał na jego propozycję z ciepłym uśmiechem. Miał przez krótki moment wrażenie, że chłopak nie był przyzwyczajony do przedstawiania własnej opinii bez popierania się drugą osobą. Może to tylko moja wyobraźnia? Ale biorąc pod uwagę poruszoną niedawno tematykę...
- Widziałem sporo stoisk z jedzeniem różnego typu. Masz może jakieś swoje preferencje odnośnie potraw? - zadał pytanie, jednocześnie kierując się w stronę napomnianych stanowisk. Wybór, jaki został tutaj zaoferowany mógł zadowolić niejednego, mającego gusta w różnych typach kuchni.
- Chwila,czy ja dobrze widzę, że wyskoczyli tutaj z kuchnią europejską i azjatycką?
Może było i lepiej, że jego uwaga poświęciła się bardziej nowemu obiektowi.
- Raczej masz rację. To jednak jest inny typ wizji - chociaż nie oznaczało to od razu, że zamierzał pokładać w to wiarę. A teraz i tak nie było mowy, by próbować udowodnić, kto miał rację .
Przewrócił oczami w momencie słuchania dopingu, jednak nie zareagował na wyciągnięty telefon, który był skierowany w jego stronę. Gdzieś kątem oka wyłapywał to, ale... Był bardziej skupiony na strzelaniu. Przynajmniej sprzedawca mógł być zadowolony z tego, że drugi z klientów nie mial na tyle szczęścia, by móc trafić od razu w obrany cel. Jednakże udało mu się wygrać cokolwiek, więc sam Shane był zadowolony z tego powodu. Odwracając się z zadowoleniem i uśmiechem, mógł wręczyć mu swój łup.
- Świetnie - dlatego też mogli wymienić się opaskami. Nie omieszkał się jej założyć na głowę, poprawiając przy tym zbłąkane kosmyki włosów, aby nie wpadały mu do oczu z tego wszystkiego. Zdjął też nauszniki, by nie zaczepiały o nowy dodatek, w którego wszedł w posiadanie.
- Co? - pluszaka się nie spodziewał. - Przecież to twoja nagroda, powinieneś go zachować dla siebie - odmówił przyjęcia prezentu. - Albo obdarować kogoś, kogo znasz i lubisz. Rodzina, przyjaciele, dziewczyna... - wziął międzyczasie do rąk odłożony wcześniej bagaż, po czym uśmiechnął się lekko. - Osoba, z którą losowo zdecydowałeś się spędzić czas powinna być gdzieś daleko w takiej liście - podzielił się swoją uwagą na ten temat. Oboje byli uparci na swój sposób.
Huh? Nad jego głową pojawił się mentalny znak zapytania. Przedstawione zachowanie było całkowicie odwrotne od tego, jakie widział wcześniej. Jakby cała pewność siebie wyparowała z chłopaka, pozostawiając po sobie tylko niewinność i nieśmiałość. Czy on...
- W porządku. Możemy pójść coś zjeść - przystał na jego propozycję z ciepłym uśmiechem. Miał przez krótki moment wrażenie, że chłopak nie był przyzwyczajony do przedstawiania własnej opinii bez popierania się drugą osobą. Może to tylko moja wyobraźnia? Ale biorąc pod uwagę poruszoną niedawno tematykę...
- Widziałem sporo stoisk z jedzeniem różnego typu. Masz może jakieś swoje preferencje odnośnie potraw? - zadał pytanie, jednocześnie kierując się w stronę napomnianych stanowisk. Wybór, jaki został tutaj zaoferowany mógł zadowolić niejednego, mającego gusta w różnych typach kuchni.
- Chwila,czy ja dobrze widzę, że wyskoczyli tutaj z kuchnią europejską i azjatycką?
Zerknął w bok, czując ciągnięcie za rękaw kurtki.
— To gdzie chcesz iść najpierw? Może pójdziemy na strzelnicę?
Zmarszczył brwi, posyłając dziewczynie pytające spojrzenie. Chwila, czy ona myślała, że przyjechał tutaj dla rozrywki? Mógłby nawet przysiąc, że czterdzieści minut temu tłumaczył jej wszystko i na pewno wtedy wspomniał po co w ogóle zamierzał się pojawić w Opuszczonym Zoo.
— Mówiłem ci, że nie przyjeżdżam tu prywatnie.
— Myślałam, że skoro zabrałeś się ze mną, to znajdziesz chwilę i gdzieś wyskoczymy…
— Słuchaj, Carol, zab--
— Carla. Mam na imię Carla.
Kobieta spuściła wzrok, wbijając go w kubek z grzańcem, który obejmowała dwiema dłońmi dla ogrzania się.
— Carla, zabrałem się z tobą, bo proponowałaś podwózkę. Od razu postawiłem sprawę jasno.
W życiu nie przyszłoby mu do głowy, żeby robić dziewczynie jakieś nadzieje na wspólne spędzenie czasu, dlatego tym bardziej nie wiedział, skąd w jej głowie zrodził się podobny pomysł.
— A jak już wszystko załatwisz?
Westchnął w myślach, wzruszając ramionami.
— Nie wiem nawet ile mi to zajmie — odparł, skręcając w stronę Kiany i Connora, gdy dostrzegł ich sylwetki na tle przewijających się gości. — Muszę już iść. Nie czekaj na mnie, Carol.
Przyśpieszył krok, żeby zrównać się z Wilkami, zostawiając dziewczynę w tyle.
— Cześć. Wybacz, Kiana, za opóźnienie, ale praca mnie zatrzymała.
— To gdzie chcesz iść najpierw? Może pójdziemy na strzelnicę?
Zmarszczył brwi, posyłając dziewczynie pytające spojrzenie. Chwila, czy ona myślała, że przyjechał tutaj dla rozrywki? Mógłby nawet przysiąc, że czterdzieści minut temu tłumaczył jej wszystko i na pewno wtedy wspomniał po co w ogóle zamierzał się pojawić w Opuszczonym Zoo.
— Mówiłem ci, że nie przyjeżdżam tu prywatnie.
— Myślałam, że skoro zabrałeś się ze mną, to znajdziesz chwilę i gdzieś wyskoczymy…
— Słuchaj, Carol, zab--
— Carla. Mam na imię Carla.
Kobieta spuściła wzrok, wbijając go w kubek z grzańcem, który obejmowała dwiema dłońmi dla ogrzania się.
— Carla, zabrałem się z tobą, bo proponowałaś podwózkę. Od razu postawiłem sprawę jasno.
W życiu nie przyszłoby mu do głowy, żeby robić dziewczynie jakieś nadzieje na wspólne spędzenie czasu, dlatego tym bardziej nie wiedział, skąd w jej głowie zrodził się podobny pomysł.
— A jak już wszystko załatwisz?
Westchnął w myślach, wzruszając ramionami.
— Nie wiem nawet ile mi to zajmie — odparł, skręcając w stronę Kiany i Connora, gdy dostrzegł ich sylwetki na tle przewijających się gości. — Muszę już iść. Nie czekaj na mnie, Carol.
Przyśpieszył krok, żeby zrównać się z Wilkami, zostawiając dziewczynę w tyle.
— Cześć. Wybacz, Kiana, za opóźnienie, ale praca mnie zatrzymała.
Przyglądał się spokojnie Shane'owi, gdy ten zakładał opaskę na głowę. Nie raz i nie dwa utwierdzał się w przekonaniu, że jego włosy należały do jego ulubionych. I choć bez wątpienia pozostawały poza jego zasięgiem, przynajmniej mógł się na nie popatrzeć.
Nie odwrócił wzroku nawet wtedy, gdy ciemnowłosy mu odmówił. I nawet jeśli tego mógł się częściowo spodziewać, kolejne słowa zabolały go, zdecydowanie bardziej niż powinny. Początkowo zacisnął jedynie nieco mocniej palce na pluszaku, nim w końcu cofnął go powoli, trzymając przy klatce piersiowej. Spuścił głowę, wbijając uparcie wzrok w ziemię.
O rany.
Początkowo nie odzywał się, nie wiedząc najwyraźniej, czy powinien się w ogóle wypowiadać. Jakby nie patrzeć, nie chciał narzucać mu własnej woli, nawet jeśli naprawdę miał nadzieję, że uda mu się oddać mu nagrodę. Ale jednocześnie, sposób, w jaki ciemnowłosy to wszystko sformułował, sprawił, że czuł się, jakby ktoś wsadził mu do klatki piersiowej worek kamieni. Otworzył usta i zamknął je ponownie, wyraźnie walcząc ze sobą, nim w końcu podjął decyzję.
— Nie jesteś osobą, z którą losowo zdecydowałem się spędzić czas. Od początku chciałem cię zaprosić, po prostu nie wiedziałem jak to zrobić — powiedział cicho, podnosząc w końcu na niego wzrok — poza tym cię lubię. A poznanie kogoś zawsze zajmuje więcej czasu, więc to chyba nic złego?
Wytrzymał jego spojrzenie tylko do momentu wypowiedzenia swoich słów. Zaraz po tym ponownie uciekł wzrokiem w bok, kiwając jedynie głową w wyraźnej zgodzie.
"Widziałem sporo stoisk z jedzeniem różnego typu. Masz może jakieś swoje preferencje odnośnie potraw?"
Potrząsnął głową na boki. Wiedział, że powinien się teraz zaśmiać i powiedzieć, że wszystko mu jedno. Zrobiło mu się jednak dużo bardziej przykro, niż w ogóle był w stanie przewidzieć.
No dalej Jace, chyba nie chcesz znowu rozwalić całego wyjścia?
Oczywiście, że nie chciał. Przywołał więc na twarz uśmiech w ten sam wyuczony sposób co zawsze, przenosząc wzrok na stoiska.
— Eeh? Rany, ciekawe czy faktycznie zatrudnili do obsługi osoby, które stamtąd pochodzą czy po prostu nauczyli się przepisów? No bo to chyba dość trudne, żeby skopiować idealnie ich smak i w ogóle. Chociaż w Kanadzie jest dość sporo dziwnych przypraw. Ale nadal to nie to samo. A ciężko mi trochę uwierzyć, że ktokolwiek chciałby tu wjechać z własnej woli. No, chyba że utknęli tu jeszcze przed wzniesieniem murów, wtedy trochę gorzej. Moje rodzeństwo całkiem lubi kuchnię azjatycką, chociaż i tak największym świętem jest dla nich pizza. W sumie całkiem typowe dla dzieciaków. Możesz się starać godzinami nad jakimś super daniem, a i tak najbardziej ucieszą się z pizzy — zaśmiał się, wyrzucając z siebie na głos wszystko, co tylko wpadło mu do głowy, zagłuszając tym samym wszelkie niechciane myśli.
Nie odwrócił wzroku nawet wtedy, gdy ciemnowłosy mu odmówił. I nawet jeśli tego mógł się częściowo spodziewać, kolejne słowa zabolały go, zdecydowanie bardziej niż powinny. Początkowo zacisnął jedynie nieco mocniej palce na pluszaku, nim w końcu cofnął go powoli, trzymając przy klatce piersiowej. Spuścił głowę, wbijając uparcie wzrok w ziemię.
O rany.
Początkowo nie odzywał się, nie wiedząc najwyraźniej, czy powinien się w ogóle wypowiadać. Jakby nie patrzeć, nie chciał narzucać mu własnej woli, nawet jeśli naprawdę miał nadzieję, że uda mu się oddać mu nagrodę. Ale jednocześnie, sposób, w jaki ciemnowłosy to wszystko sformułował, sprawił, że czuł się, jakby ktoś wsadził mu do klatki piersiowej worek kamieni. Otworzył usta i zamknął je ponownie, wyraźnie walcząc ze sobą, nim w końcu podjął decyzję.
— Nie jesteś osobą, z którą losowo zdecydowałem się spędzić czas. Od początku chciałem cię zaprosić, po prostu nie wiedziałem jak to zrobić — powiedział cicho, podnosząc w końcu na niego wzrok — poza tym cię lubię. A poznanie kogoś zawsze zajmuje więcej czasu, więc to chyba nic złego?
Wytrzymał jego spojrzenie tylko do momentu wypowiedzenia swoich słów. Zaraz po tym ponownie uciekł wzrokiem w bok, kiwając jedynie głową w wyraźnej zgodzie.
"Widziałem sporo stoisk z jedzeniem różnego typu. Masz może jakieś swoje preferencje odnośnie potraw?"
Potrząsnął głową na boki. Wiedział, że powinien się teraz zaśmiać i powiedzieć, że wszystko mu jedno. Zrobiło mu się jednak dużo bardziej przykro, niż w ogóle był w stanie przewidzieć.
No dalej Jace, chyba nie chcesz znowu rozwalić całego wyjścia?
Oczywiście, że nie chciał. Przywołał więc na twarz uśmiech w ten sam wyuczony sposób co zawsze, przenosząc wzrok na stoiska.
— Eeh? Rany, ciekawe czy faktycznie zatrudnili do obsługi osoby, które stamtąd pochodzą czy po prostu nauczyli się przepisów? No bo to chyba dość trudne, żeby skopiować idealnie ich smak i w ogóle. Chociaż w Kanadzie jest dość sporo dziwnych przypraw. Ale nadal to nie to samo. A ciężko mi trochę uwierzyć, że ktokolwiek chciałby tu wjechać z własnej woli. No, chyba że utknęli tu jeszcze przed wzniesieniem murów, wtedy trochę gorzej. Moje rodzeństwo całkiem lubi kuchnię azjatycką, chociaż i tak największym świętem jest dla nich pizza. W sumie całkiem typowe dla dzieciaków. Możesz się starać godzinami nad jakimś super daniem, a i tak najbardziej ucieszą się z pizzy — zaśmiał się, wyrzucając z siebie na głos wszystko, co tylko wpadło mu do głowy, zagłuszając tym samym wszelkie niechciane myśli.
Widok reakcji Jonathana uświadomił Shane'owi, że ich pogląd na to nie nakładał się ze sobą. Nie zakładałby z góry, że jego słowa mogłyby wywołać taki stan rzeczy. Wystarczająco bardzo, że na początku nie wiedział, jak powinien dobrać odpowiedź. Nie uważał, że to, co powiedział było błędne. Biorąc pod uwagę obecne ich spotkanie i poziom relacji, uznawał, gdzie powinna istnieć granica wytyczna pomiędzy spędzeniem czasu, a wykonywaniem innych czynności. Dlatego też inaczej mógł zachowywać się wobec najlepszego przyjaciela, w inny sposób ukazywać swoje zdanie przy współpracownikach, a jeszcze inaczej przy nieznajomych.
Jednakże w tym momencie... Czuł się trochę, jakby miał do czynienia z nastolatką, której uczucia właśnie zranił poprzez odrzucenie jej wyznania niż z dorosłym człowiekiem. Przyłożył dłoń do czoła, lekko kręcąc głową. Czy powinienem brać pod uwagę jeszcze inne znaki? - odpowiedź prawdopodobnie brzmiała: "Nie wiem". Przecież odmowa pluszaka nie mogła wywołać aż takiego zwrotu.
- Jest różnica między zaproszeniem kogoś, a napotkaniem się na niego - stwierdził w odpowiedzi. - Inne okoliczności, inne spojrzenie na sprawę, inne podejście.
Lubił go? Za co? Shane nie wiedział, czym zasłużyłby sobie na pozytywną reakcję z jego strony. Przesunął wzrok, stukając palcem o policzek.
- Jeśli chciałeś się kumplować, to czemu nie. W sensie, poznać się lepiej i w ogóle - dorzucił jeszcze, zanim ruszyli. To nie stanowiło dla niego większego problemu. Jednakże coś innego było.
Drgnął, gdy Jonathan podjął rozmowę. Znowu mówi o swoim rodzeństwie. Zwolnił kroku, aż całkowicie zatrzymał się w miejscu, wbijając wzrok w plecy Jonathana. Uprzednio wcześniej łapiąc go za ramię, by zmusić go do tego samego.
- Przestań - nie podnosił swojego głosu. - Po prostu przestań - zaczynał powoli wierzyć w to, że wspominanie o jego bliskich stanowiło dla niego barierę ochronną. Ciemnowłosy nie mógł jednak zaakceptować próbę podtrzymania pozytywnego nastawienia. Nie, gdy wcześniej widział jego zachowanie, które było całkowicie odmienne od prezentowanego teraz.
I te jego słowa wzbudzały w nim wzrost irytacji.
- Nie zamierzałem Ci robić krzywdy słowami - zacisnął nieco mocniej palce, by zaraz potem zabrać rękę z jego ramienia. - Mówiłem ci wcześniej już. Nie stanowi to jednak podstawy, byś miał popadać w doła, Jace. Nasza znajomość dopiero się zaczęła, więc to nie jest nic niezwykłego, że będziemy się nie rozumieć obecnie. Chyba, że zamierzasz poddać się.
Zawahał się na chwilę, nim zadał pytanie:
- Czy ty... nigdy wcześniej nie napotkałeś się z odmową?
Jednakże w tym momencie... Czuł się trochę, jakby miał do czynienia z nastolatką, której uczucia właśnie zranił poprzez odrzucenie jej wyznania niż z dorosłym człowiekiem. Przyłożył dłoń do czoła, lekko kręcąc głową. Czy powinienem brać pod uwagę jeszcze inne znaki? - odpowiedź prawdopodobnie brzmiała: "Nie wiem". Przecież odmowa pluszaka nie mogła wywołać aż takiego zwrotu.
- Jest różnica między zaproszeniem kogoś, a napotkaniem się na niego - stwierdził w odpowiedzi. - Inne okoliczności, inne spojrzenie na sprawę, inne podejście.
Lubił go? Za co? Shane nie wiedział, czym zasłużyłby sobie na pozytywną reakcję z jego strony. Przesunął wzrok, stukając palcem o policzek.
- Jeśli chciałeś się kumplować, to czemu nie. W sensie, poznać się lepiej i w ogóle - dorzucił jeszcze, zanim ruszyli. To nie stanowiło dla niego większego problemu. Jednakże coś innego było.
Drgnął, gdy Jonathan podjął rozmowę. Znowu mówi o swoim rodzeństwie. Zwolnił kroku, aż całkowicie zatrzymał się w miejscu, wbijając wzrok w plecy Jonathana. Uprzednio wcześniej łapiąc go za ramię, by zmusić go do tego samego.
- Przestań - nie podnosił swojego głosu. - Po prostu przestań - zaczynał powoli wierzyć w to, że wspominanie o jego bliskich stanowiło dla niego barierę ochronną. Ciemnowłosy nie mógł jednak zaakceptować próbę podtrzymania pozytywnego nastawienia. Nie, gdy wcześniej widział jego zachowanie, które było całkowicie odmienne od prezentowanego teraz.
I te jego słowa wzbudzały w nim wzrost irytacji.
- Nie zamierzałem Ci robić krzywdy słowami - zacisnął nieco mocniej palce, by zaraz potem zabrać rękę z jego ramienia. - Mówiłem ci wcześniej już. Nie stanowi to jednak podstawy, byś miał popadać w doła, Jace. Nasza znajomość dopiero się zaczęła, więc to nie jest nic niezwykłego, że będziemy się nie rozumieć obecnie. Chyba, że zamierzasz poddać się.
Zawahał się na chwilę, nim zadał pytanie:
- Czy ty... nigdy wcześniej nie napotkałeś się z odmową?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach