▲▼
First topic message reminder :
TEREN WOLVES
Odnowione G.V. ZOO
SIEDZIBA GŁÓWNA WOLVES.
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
Szyld ze starą nazwą zniknął, zastąpiony przez całkowicie nowy, będący również symbolem zmiany i odnowy. Mieszkańcy Riverdale City już nie odwracają oczu na widok „Greater Vancouver Zoo", a teren stał się nie tylko siedzibą Wolves, ale i chętnie odwiedzanym przez rodziny miejscem. Doprowadzono do porządku ponad pięćdziesiąt hektarów, zarówno dzięki pracy członków gangu, jak i wsparciu obywateli. W głębi parku dwa budynki oficjalnie stały się siedzibą Wolves, a dostęp do nich mają tylko przynależące do nich osoby. A jednak, mimo odcięcia ich dla zwiedzających, zoo i tak wydaje się kuszącą opcją dla osób, które pragną spędzić przyjemnie czas podczas spaceru i nie obawiać się o przypadkowe napotkanie pozostawionego bez życia ciała. Nie tylko obecność Wolves dająca poczucie bezpieczeństwa przyciąga mieszkańców miasta. Towarzystwo dzikich zwierząt w postaci lisów, wilków, niedźwiedzi i wielkich łosi bez wątpienia stanowi atrakcje dla osób tęskniących za namiastką w pełni wyposażonego zoo. Oczywiście zadbano o to, aby odwiedzający nie zostali głównym pożywieniem zwierząt, oddzielając je poza zasięg ludzkich rąk. Dodatkowo regularnie dba się o zachowanie porządku, dlatego nie raz można się natknąć na osobę zamiatającą liście lub wykonującą drobne naprawy i prace poprawkowe. Za pomocą napisów i znaków wyznaczono strefę dostępną wyłącznie dla Wolves. Niedostosowanie się do wyznaczonej granicy może skutkować mniej lub bardziej nieprzyjemną konfrontacją z członkiem gangu. W końcu pozwolenie na wykorzystanie przez postronnych terenu zoo jako parku nie oznacza zezwolenia na niedostosowanie się do zasad tego miejsca.
Efekt terenu: Odnowione G.V. ZOO po zostaniu oficjalną siedzibą Wilków stało się najczęściej odwiedzanym miejscem w dystrykcie A. To właśnie tu najłatwiej spotkać wszystkich ludzi popierających ich działania, szukających jakiegokolwiek sposobu na okazanie im swojej wdzięczności czy adoracji, ale też po prostu szukających ochrony. W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych gracze, którzy mają minimum dwóch wykupionych NPC zyskują możliwość użycia obu dodatkowych postaci w walce.
__________
Efekt terenu: Odnowione G.V. ZOO po zostaniu oficjalną siedzibą Wilków stało się najczęściej odwiedzanym miejscem w dystrykcie A. To właśnie tu najłatwiej spotkać wszystkich ludzi popierających ich działania, szukających jakiegokolwiek sposobu na okazanie im swojej wdzięczności czy adoracji, ale też po prostu szukających ochrony. W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych gracze, którzy mają minimum dwóch wykupionych NPC zyskują możliwość użycia obu dodatkowych postaci w walce.
- Poprzedni stan miejsca:
- Szyld ze starą nazwą zdaje się bardziej straszyć niż przyciągać zainteresowanych. Ponad pięćdziesiąt hektarów tworzyło niegdyś największe Zoo na terenie nie tylko miasta, ale i prowincji. Korzenie "Greater Vancouver Zoo" w istocie sięgają Aldergrove. Obydwa ogrody zoologiczne nawiązały ze sobą współpracę, wspomagając się finansowo czy konsultując ze sobą wszelki transport zwierząt. Aktualnie teren jest prawie całkiem opustoszały i zdecydowanie nie robi za atrakcję turystyczną dla dorosłych oraz dzieci. Niemal wszystkie zwierzęta zostały wywiezione, bądź zabite na skutek strzelanin. Niewielu śmiałków decyduje się na wkradnięcie na teren zoo, obawiając się ataku zwierząt, które przejęły nad nim kontrolę. Dzikie lisy, psy czy bezdomne koty to nie jedyni lokatorzy. Schronienie tu odnalazły także wilki, niedźwiedzie czy wielkie łosie. Niektórzy mieszkańcy opowiadają pomiędzy sobą, że w jednej z klatek nadal urzęduje jeden z porzuconych tygrysów, teoria ta nie została jednak jak na razie potwierdzona. Nikt szczególnie nie garnie się, by to sprawdzić.
Jonathan Everett
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Odnowione G.V. ZOO
Nie Gru 12, 2021 10:40 pm
Nie Gru 12, 2021 10:40 pm
— Więc następnym razem zaproszę cię wcześniej — powiedział, nawet nie zastanawiając się nad swoją odpowiedzią. Ciężko było oczekiwać, by zrobił to dziś, skoro nie miał do niego żadnego kontaktu. Mógł rzecz jasna spróbować rozwalić coś w domu, w nadziei, że znowu go do nich wyślą, ale...
Z tego wszystkiego przestał tak mocno skupiać się na swoim otoczeniu co zwykle. Nic dziwnego, że gdy Shane został nieco w tyle, łapiąc go nagle za ramię, Jonathan drgnął mocno w miejscu, obracając się szybko w jego stronę.
Nie spodziewał się padających ze strony ciemnowłosego słów, ale przede wszystkim nie spodziewał się, że nawet w takim momencie wystarczyło, by nawiązał między nimi jakikolwiek kontakt fizyczny, by całkowicie wytrącić go z równowagi.
Jace oblał się rumieńcem, momentalnie zapominając o całej sprawie. Zamrugał kilkakrotnie w wyraźnej panice, zaraz podnosząc szybko rękę, by choć połowicznie zasłonić własną twarz. Powinien się teraz skupić na tym co do niego mówił, wziąć jakąś poprawkę, potwierdzić jego słowa, cokolwiek co pokazałoby, że faktycznie słucha. Zamiast tego stał w miejscu, mając wrażenie, że serce obija mu się o żebra tak głośno, że z łatwością mogli je usłyszeć wszyscy wokół. Nawet gdy Shane nieznacznie się wycofał, Everett nadal czuł jego uścisk na ramieniu i zbierał się w sobie.
— P-przepraszam, ja nie... n-nie chciałem, znaczy... — zgubił się we własnych słowach, opuszczając powoli rękę, by zaraz przycisnąć do siebie pluszowego wieloryba, który stanowił dla niego w tym momencie najlepsze oparcie. Wymamrotał coś cicho w maskotkę, nim powoli podniósł na niego wzrok, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że cały czas był tak samo czerwony jak wcześniej.
— Oczywiście, że nie — burknął cicho w odpowiedzi na poddawanie się. Musiałby być naprawdę głupi, żeby ot tak nagle ze wszystkiego zrezygnować.
"Czy ty... nigdy wcześniej nie napotkałeś się z odmową?"
Wpatrywał się w niego, kompletnie nie wiedząc jak na to odpowiedzieć. Jedyne czego mógł się w takich momentach trzymać to wyuczone zasady, które wtłaczano mu przez całe życie. W końcu, żeby napotkać się z odmową, najpierw trzeba było o coś poprosić.
— Przepraszam, ja nie... to było strasznie samolubne. Nie chciałem sprawiać kłopotu naprawdę, wszystko jest w porządku — kompletnie nie wiedział jak się zachować. W przypadku Shane'a wszystko zdawało się zawodzić. Uciekanie w znane sobie schematy kończyły się źle. Próba odejścia od nich też kończyła się źle. Nie chciał, żeby właśnie tak zapamiętał ich wspólne wyjście.
— C-czasem po prostu nie... ja... nie chcę, żebyś był na mnie zły. I chcę cię lepiej poznać. I naprawdę chciałbym, żebyś wybrał teraz jedno ze stoisk, zanim umrę ze stresu — schował się całkowicie w pluszaku, odzyskując przynajmniej humor. Jego wcześniejsze zmartwienia mimo całego dziwnego przebiegu sytuacji zdawały się zniknąć bez śladu. Nawet jeśli nie do końca zostały rozwiązane.
— Następnym razem ja wybiorę, gdzie jemy, obiecuję. P-po uprzedniej konsultacji oczywiście. Głupio by było zaprosić cię na jakieś indyjskie jedzenie, gdyby okazało się, że nie lubisz curry.
Uśmiechnął się do niego niepewnie znad wieloryba.
Z tego wszystkiego przestał tak mocno skupiać się na swoim otoczeniu co zwykle. Nic dziwnego, że gdy Shane został nieco w tyle, łapiąc go nagle za ramię, Jonathan drgnął mocno w miejscu, obracając się szybko w jego stronę.
Nie spodziewał się padających ze strony ciemnowłosego słów, ale przede wszystkim nie spodziewał się, że nawet w takim momencie wystarczyło, by nawiązał między nimi jakikolwiek kontakt fizyczny, by całkowicie wytrącić go z równowagi.
Jace oblał się rumieńcem, momentalnie zapominając o całej sprawie. Zamrugał kilkakrotnie w wyraźnej panice, zaraz podnosząc szybko rękę, by choć połowicznie zasłonić własną twarz. Powinien się teraz skupić na tym co do niego mówił, wziąć jakąś poprawkę, potwierdzić jego słowa, cokolwiek co pokazałoby, że faktycznie słucha. Zamiast tego stał w miejscu, mając wrażenie, że serce obija mu się o żebra tak głośno, że z łatwością mogli je usłyszeć wszyscy wokół. Nawet gdy Shane nieznacznie się wycofał, Everett nadal czuł jego uścisk na ramieniu i zbierał się w sobie.
— P-przepraszam, ja nie... n-nie chciałem, znaczy... — zgubił się we własnych słowach, opuszczając powoli rękę, by zaraz przycisnąć do siebie pluszowego wieloryba, który stanowił dla niego w tym momencie najlepsze oparcie. Wymamrotał coś cicho w maskotkę, nim powoli podniósł na niego wzrok, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że cały czas był tak samo czerwony jak wcześniej.
— Oczywiście, że nie — burknął cicho w odpowiedzi na poddawanie się. Musiałby być naprawdę głupi, żeby ot tak nagle ze wszystkiego zrezygnować.
"Czy ty... nigdy wcześniej nie napotkałeś się z odmową?"
Wpatrywał się w niego, kompletnie nie wiedząc jak na to odpowiedzieć. Jedyne czego mógł się w takich momentach trzymać to wyuczone zasady, które wtłaczano mu przez całe życie. W końcu, żeby napotkać się z odmową, najpierw trzeba było o coś poprosić.
— Przepraszam, ja nie... to było strasznie samolubne. Nie chciałem sprawiać kłopotu naprawdę, wszystko jest w porządku — kompletnie nie wiedział jak się zachować. W przypadku Shane'a wszystko zdawało się zawodzić. Uciekanie w znane sobie schematy kończyły się źle. Próba odejścia od nich też kończyła się źle. Nie chciał, żeby właśnie tak zapamiętał ich wspólne wyjście.
— C-czasem po prostu nie... ja... nie chcę, żebyś był na mnie zły. I chcę cię lepiej poznać. I naprawdę chciałbym, żebyś wybrał teraz jedno ze stoisk, zanim umrę ze stresu — schował się całkowicie w pluszaku, odzyskując przynajmniej humor. Jego wcześniejsze zmartwienia mimo całego dziwnego przebiegu sytuacji zdawały się zniknąć bez śladu. Nawet jeśli nie do końca zostały rozwiązane.
— Następnym razem ja wybiorę, gdzie jemy, obiecuję. P-po uprzedniej konsultacji oczywiście. Głupio by było zaprosić cię na jakieś indyjskie jedzenie, gdyby okazało się, że nie lubisz curry.
Uśmiechnął się do niego niepewnie znad wieloryba.
To nie był pierwszy raz. Nagła zmiana zachowania i reakcji. I to w przeciągu jednego spotkania. Tylko dlaczego? Czy... nie radzi sobie z bliskością drugiej osoby? - to mogło być przyczyną. Spojrzał na swoją dłoń, po czym ponownie na chłopaka. Blondyn nawet nie próbował ukrywać własnych emocji, bardziej sprawiając w oczach Shane'a wrażenie, że nie wiedział, co mógłby zrobić z tym faktem. Przyłożył dłoń do brody, uśmiechając się nieznacznie. Szczery w każdym calu? - niemalże dziecięca niewinność, nieskalana przez świat zewnętrzny. Nie spodziewałby się zobaczyć to akurat w tym mieście. Z innej strony jednak odczuwał lekkie zaniepokojenie.
Kassirowi zaczęło się coraz to bardziej wydawać, że Jonathan nie radził sobie z sprawami, które dotyczyły go bezpośrednio. Tylko, że nie wiedział, co było dokładniejszą przyczyną zmiany takiego zachowania.
- Nie zrobiłeś czegoś, na co miałbym się zezłościć - odparł z westchnieniem w głosie. Nie spodziewał się, że tak żywa osoba mogła mieć spory problem z odrzuceniem. Nie miał pojęcia, jakie zachowanie przedstawiał Jace na co dzień, więc mógł jedynie wnioskować na podstawie tego, co teraz widział. Chęć przyjaźni z każdym powodował, że niemożność osiągnięcia tego stawała się zbyt ciężka do zniesienia?
Chociaż nie mógł teraz przestać o tym, że miał zachowanie osoby, która dopiero zaczęła poznawać otaczający ją świat.
Uniósł ręce, po czym ostrożnie zdjął z szyi kawałek materiału, który - gdy znalazł się już w jego dłoniach - przekazał chłopakowi.
- Masz szalik. Zaraz się pochorujesz od tych wahań nastroju - stwierdził. - Oddasz mi go później lub przy okazji - pomijając brak częściowego zrozumienia tego stanu rzeczy, postanowił chociaż trochę zadbać o jego zdrowie i nie pozwolić, by złapał przeziębienie od gwałtownych skoków temperatury ciała.
- Stresu? Czym? Mną? - pokazał na siebie palcem, lekko zaskoczony. - Oh racja. Nie powinienem cię dotykać bez twojej zgody - przyłożył dłoń do ust, odwracając wzrok. - Będę mieć to na uwadze - mogło to być najbardziej bezpieczne.
Westchnął cicho, kręcąc głową. On chyba serio pogubił się w tym wszystkim.
- Nie przepadam za czerwonym mięsem - rzucił szybko, jednocześnie obierając kierunek w stronę stanowiska z popcornem. Uważał to za najbardziej bezpieczny wybór. Zapach prażonej kukurydzy był zarazem dodatkowym argumentem, by odwiedzić to miejsce.
Wypadałoby dorwać trochę napoju jeszcze...
- Proszę dwie porcje - zwrócił się do młodej kobiety, która zajmowała się obsługą urządzenia. W sumie, to nadal nie wiem, co on lubi jeść. Uznał, że to nic nie stanie się, jeśli popełni błąd w wyborze przekąski.
Kassirowi zaczęło się coraz to bardziej wydawać, że Jonathan nie radził sobie z sprawami, które dotyczyły go bezpośrednio. Tylko, że nie wiedział, co było dokładniejszą przyczyną zmiany takiego zachowania.
- Nie zrobiłeś czegoś, na co miałbym się zezłościć - odparł z westchnieniem w głosie. Nie spodziewał się, że tak żywa osoba mogła mieć spory problem z odrzuceniem. Nie miał pojęcia, jakie zachowanie przedstawiał Jace na co dzień, więc mógł jedynie wnioskować na podstawie tego, co teraz widział. Chęć przyjaźni z każdym powodował, że niemożność osiągnięcia tego stawała się zbyt ciężka do zniesienia?
Chociaż nie mógł teraz przestać o tym, że miał zachowanie osoby, która dopiero zaczęła poznawać otaczający ją świat.
Uniósł ręce, po czym ostrożnie zdjął z szyi kawałek materiału, który - gdy znalazł się już w jego dłoniach - przekazał chłopakowi.
- Masz szalik. Zaraz się pochorujesz od tych wahań nastroju - stwierdził. - Oddasz mi go później lub przy okazji - pomijając brak częściowego zrozumienia tego stanu rzeczy, postanowił chociaż trochę zadbać o jego zdrowie i nie pozwolić, by złapał przeziębienie od gwałtownych skoków temperatury ciała.
- Stresu? Czym? Mną? - pokazał na siebie palcem, lekko zaskoczony. - Oh racja. Nie powinienem cię dotykać bez twojej zgody - przyłożył dłoń do ust, odwracając wzrok. - Będę mieć to na uwadze - mogło to być najbardziej bezpieczne.
Westchnął cicho, kręcąc głową. On chyba serio pogubił się w tym wszystkim.
- Nie przepadam za czerwonym mięsem - rzucił szybko, jednocześnie obierając kierunek w stronę stanowiska z popcornem. Uważał to za najbardziej bezpieczny wybór. Zapach prażonej kukurydzy był zarazem dodatkowym argumentem, by odwiedzić to miejsce.
Wypadałoby dorwać trochę napoju jeszcze...
- Proszę dwie porcje - zwrócił się do młodej kobiety, która zajmowała się obsługą urządzenia. W sumie, to nadal nie wiem, co on lubi jeść. Uznał, że to nic nie stanie się, jeśli popełni błąd w wyborze przekąski.
"Nie zrobiłeś czegoś, na co miałbym się zezłościć."
Nie?
Wypuścił powoli powietrze z wyraźną ulgą. Czasem naprawdę zdecydowanie zbyt wiele wkładał sobie do głowy. Zwłaszcza w kontekście innych. Jace bardzo mocno przejmował się opinią ludzi, ale dawno już nie zależało mu na jakimś kontakcie tak bardzo jak teraz. Mimo jego mocno ekstrawertycznej natury fakt, że przyjaźnił się z całym światem, był raczej czymś na wzór skutku ubocznego. Jasne, uwielbiał utrzymywać kontakty. Ale na dłuższą metę jeśli jedna z poznanych przez niego osób przestawała się nagle odzywać, z reguły nie odbierał tego aż tak personalnie.
"Masz szalik."
Szalik.
Chwila.
Dał mu swój szalik.
Trzymał przez krótką chwilę miękki materiał w dłoni, patrząc na niego z wyraźnym zdezorientowaniem.
— Będzie ci zimno — powiedział ostrożnie, wyraźnie się wahając. Powinien mu go oddać. Z drugiej strony kiedy następny raz będzie miał okazję doświadczyć podobnej sytuacji? Walczył ze sobą w środku, nim owinął się nim powoli, rzucając mu nieśmiały uśmiech.
"Nie powinienem cię dotykać bez twojej zgody."
Co? Nie, nie, nie. Nie o to mu chodziło!
Dobrze, że zarejestrował jego odpowiedź, zaraz utrwalając ją w pamięci, ale to nie zmieniało faktu, że znowu ogarnęła go wewnętrzna panika. Czemu wiecznie nie potrafił mu przekazać wszystkiego w normalny sposób? Ruszył za nim, kompletnie nie zwracając uwagi na stoisko, które wybrał.
Zamiast tego całkowicie pochłonięty własnymi myślami i milionem przebiegających przez jego głowę kwestii, wyciągnął rękę i złapał go ostrożnie za nadgarstek.
— Shane, to nie tak — wyrzucił z siebie na raz — to nie tak, że nie chcę, żebyś mnie dotykał. Lubię, jak mnie dotykasz. W-w sensie d-dziwnie to zabrzmiało.
Nie panikuj, nie panikuj. Dasz radę.
— Po prostu naprawdę nie mam nic przeciwko. Ja... sam do końca jeszcze nie wiem, o co mi chodzi. Ale wiem, że nie jest to nic negatywnego. I nie chcę, żebyś myślał, że jest.
Wypuścił go ostrożnie, odsuwając chwilowo do tyłu stres, mimo że ten krzyczał w całym jego wnętrzu. Jakby nie patrzeć, to że Shane mógł dotykać Jonathana bez pozwolenia, nie znaczyło, że działało to też w drugą stronę. Co jeśli właśnie go uraził? Nie, nie teraz. Skup się.
Oparł jedną z dłoni na policzku, przesuwając po nim ostrożnie palcami, nim wrócił do niego wzrokiem.
— Zadajesz czasem... trudne pytania. Na które nie wiem jak odpowiadać. I to nie tak, że... że celowo czegoś unikam, bo nie chcę odpowiadać. Po prostu naprawdę nie wiem jak — ściszył głos, dopiero teraz odzyskując w miarę świadomość. Na tyle, by zdać sobie sprawę, że powiedział to wszystko, stojąc w kolejce. Przed zajmującą się obsługą kobietą, która zerkała na niego właśnie z wyraźnym zainteresowaniem.
— Aaa, em, to ja... ja poczekam... tam. Haha... ha — odwrócił się błyskawicznie i przeszedł byle jak najdalej od nieszczęsnego stoiska, jęcząc coś cicho z wyraźnym podłamaniem. Naciągnął nieco wyżej szalik, by zasłonić się nim przed wzrokiem przechodzących ludzi. I dopiero wtedy dotarło do niego, jak ładnie pachniał pożyczony mu materiał. Wypuścił go prędko spomiędzy palców i odwrócił się w kierunku, w którym stał Shane, bawiąc się nerwowo pluszowym wielorybem.
Nie?
Wypuścił powoli powietrze z wyraźną ulgą. Czasem naprawdę zdecydowanie zbyt wiele wkładał sobie do głowy. Zwłaszcza w kontekście innych. Jace bardzo mocno przejmował się opinią ludzi, ale dawno już nie zależało mu na jakimś kontakcie tak bardzo jak teraz. Mimo jego mocno ekstrawertycznej natury fakt, że przyjaźnił się z całym światem, był raczej czymś na wzór skutku ubocznego. Jasne, uwielbiał utrzymywać kontakty. Ale na dłuższą metę jeśli jedna z poznanych przez niego osób przestawała się nagle odzywać, z reguły nie odbierał tego aż tak personalnie.
"Masz szalik."
Szalik.
Chwila.
Dał mu swój szalik.
Trzymał przez krótką chwilę miękki materiał w dłoni, patrząc na niego z wyraźnym zdezorientowaniem.
— Będzie ci zimno — powiedział ostrożnie, wyraźnie się wahając. Powinien mu go oddać. Z drugiej strony kiedy następny raz będzie miał okazję doświadczyć podobnej sytuacji? Walczył ze sobą w środku, nim owinął się nim powoli, rzucając mu nieśmiały uśmiech.
"Nie powinienem cię dotykać bez twojej zgody."
Co? Nie, nie, nie. Nie o to mu chodziło!
Dobrze, że zarejestrował jego odpowiedź, zaraz utrwalając ją w pamięci, ale to nie zmieniało faktu, że znowu ogarnęła go wewnętrzna panika. Czemu wiecznie nie potrafił mu przekazać wszystkiego w normalny sposób? Ruszył za nim, kompletnie nie zwracając uwagi na stoisko, które wybrał.
Zamiast tego całkowicie pochłonięty własnymi myślami i milionem przebiegających przez jego głowę kwestii, wyciągnął rękę i złapał go ostrożnie za nadgarstek.
— Shane, to nie tak — wyrzucił z siebie na raz — to nie tak, że nie chcę, żebyś mnie dotykał. Lubię, jak mnie dotykasz. W-w sensie d-dziwnie to zabrzmiało.
Nie panikuj, nie panikuj. Dasz radę.
— Po prostu naprawdę nie mam nic przeciwko. Ja... sam do końca jeszcze nie wiem, o co mi chodzi. Ale wiem, że nie jest to nic negatywnego. I nie chcę, żebyś myślał, że jest.
Wypuścił go ostrożnie, odsuwając chwilowo do tyłu stres, mimo że ten krzyczał w całym jego wnętrzu. Jakby nie patrzeć, to że Shane mógł dotykać Jonathana bez pozwolenia, nie znaczyło, że działało to też w drugą stronę. Co jeśli właśnie go uraził? Nie, nie teraz. Skup się.
Oparł jedną z dłoni na policzku, przesuwając po nim ostrożnie palcami, nim wrócił do niego wzrokiem.
— Zadajesz czasem... trudne pytania. Na które nie wiem jak odpowiadać. I to nie tak, że... że celowo czegoś unikam, bo nie chcę odpowiadać. Po prostu naprawdę nie wiem jak — ściszył głos, dopiero teraz odzyskując w miarę świadomość. Na tyle, by zdać sobie sprawę, że powiedział to wszystko, stojąc w kolejce. Przed zajmującą się obsługą kobietą, która zerkała na niego właśnie z wyraźnym zainteresowaniem.
— Aaa, em, to ja... ja poczekam... tam. Haha... ha — odwrócił się błyskawicznie i przeszedł byle jak najdalej od nieszczęsnego stoiska, jęcząc coś cicho z wyraźnym podłamaniem. Naciągnął nieco wyżej szalik, by zasłonić się nim przed wzrokiem przechodzących ludzi. I dopiero wtedy dotarło do niego, jak ładnie pachniał pożyczony mu materiał. Wypuścił go prędko spomiędzy palców i odwrócił się w kierunku, w którym stał Shane, bawiąc się nerwowo pluszowym wielorybem.
— Chyba śnieżynka na amfetaminie. Wyglądasz, jakbyś zajebała dwa tygodnie na ciągłej imprezie. Sypiasz w ogóle? Hatheway truje ci dupę? — ciężko było doszukiwać się w głosie Connora jakichkolwiek objawów troski. A jednak się zainteresował. Mógł robić to jak skończony dupek, ale wcale nie patrzyło mu się dobrze na swoją partnerkę w takim stanie.
Ściągnął nieznacznie brwi, słuchając jej wyliczeń. Nie brzmiało to zbyt pozytywnie. Zwłaszcza że tak jak sama zaznaczyła, wszystko to miało kosztować. A ich budżet i tak codziennie gryzł piach, byle jakkolwiek napełnić pusty żołądek.
— Straszne gówno — podsumował, popijając kawę z kubka — no ale można się było tego spodziewać. Od początku był tu straszny burdel. Przynajmniej tyle dobrego, że przez ten pierdolony festyn, mieszkańcy sami uprzątnęli większą część terenu, by postawić te swoje zjebane stoiska. Potem pewnie zostanie nam tylko zbieranie patyczków po lizakach i poprzebijanych balonów. Proponuję zrzucić to na Sullivana.
Na pytanie o ciężarówkę, przewrócił oczami i pokręcił głową na boki.
— A weź kurwa. Pierdolony zjeb. Koleś myślał, że uda mu się wyjechać na lewej przepustce. Wyglądała jeszcze bardziej chujowo niż banknoty z Monopoly, więc możesz sobie wyobrazić. Graniczni próbowali go cofnąć, koleś spanikował i ruszył na pełnym gazie, prosto na rozłożoną kolczatkę. Próbowali do niego strzelać, by poprzebijać mu opony, to przyspieszył jeszcze mocniej, stracił kontrolę nad autem i wjebał się w bramę. Jebaną prawie ośmiometrową stalową bramę, która na grubość ma więcej niż ja mam wzrostu — co nie było aż takim wyczynem.
— Okazało się, że przewoził jakieś gówno. Nie wiem, co to było, gaz pieprzowy, trutki na szczury, chuj wie, może wszystkiego po trochu. Tak czy inaczej, cały przejazd graniczny jest wyłączony z użytku przez najbliższe trzy dni. Przez jednego debila nie będzie dostaw. Ludzie się wkurwią i kto za to odpowie? — pokręcił głową na boki. Tuż przed tym, gdy grupa nastolatków próbowała wymusić na nim usunięcie się w bok.
— Tylko spróbujcie się we mnie kurwa wpierdolić, to odstrzelę wam wszystkim łby. Wypierdalać na jedną stronę, a nie chodzicie całą szerokością jak bydło — robienie dobrego wrażenia wersja Josten. Pewnie gdyby nie to, że nawet teraz był w swoim mundurze wojskowym, musiałby słuchać jakiegoś bezczelnego pyskowania. I nie wątpił, że przyciszone rozmowy pomiędzy nimi dotyczyły zresztą jego osoby. Nie, żeby jakkolwiek go to obchodziło.
— A co mi do nich? Jestem pewien, że mają swój mózg. O patrz, o wilku mowa — zjechał wzrokiem Sullivana, zaraz wracając uwagą do Kiany. Jakoś średnio go obchodził.
Ściągnął nieznacznie brwi, słuchając jej wyliczeń. Nie brzmiało to zbyt pozytywnie. Zwłaszcza że tak jak sama zaznaczyła, wszystko to miało kosztować. A ich budżet i tak codziennie gryzł piach, byle jakkolwiek napełnić pusty żołądek.
— Straszne gówno — podsumował, popijając kawę z kubka — no ale można się było tego spodziewać. Od początku był tu straszny burdel. Przynajmniej tyle dobrego, że przez ten pierdolony festyn, mieszkańcy sami uprzątnęli większą część terenu, by postawić te swoje zjebane stoiska. Potem pewnie zostanie nam tylko zbieranie patyczków po lizakach i poprzebijanych balonów. Proponuję zrzucić to na Sullivana.
Na pytanie o ciężarówkę, przewrócił oczami i pokręcił głową na boki.
— A weź kurwa. Pierdolony zjeb. Koleś myślał, że uda mu się wyjechać na lewej przepustce. Wyglądała jeszcze bardziej chujowo niż banknoty z Monopoly, więc możesz sobie wyobrazić. Graniczni próbowali go cofnąć, koleś spanikował i ruszył na pełnym gazie, prosto na rozłożoną kolczatkę. Próbowali do niego strzelać, by poprzebijać mu opony, to przyspieszył jeszcze mocniej, stracił kontrolę nad autem i wjebał się w bramę. Jebaną prawie ośmiometrową stalową bramę, która na grubość ma więcej niż ja mam wzrostu — co nie było aż takim wyczynem.
— Okazało się, że przewoził jakieś gówno. Nie wiem, co to było, gaz pieprzowy, trutki na szczury, chuj wie, może wszystkiego po trochu. Tak czy inaczej, cały przejazd graniczny jest wyłączony z użytku przez najbliższe trzy dni. Przez jednego debila nie będzie dostaw. Ludzie się wkurwią i kto za to odpowie? — pokręcił głową na boki. Tuż przed tym, gdy grupa nastolatków próbowała wymusić na nim usunięcie się w bok.
— Tylko spróbujcie się we mnie kurwa wpierdolić, to odstrzelę wam wszystkim łby. Wypierdalać na jedną stronę, a nie chodzicie całą szerokością jak bydło — robienie dobrego wrażenia wersja Josten. Pewnie gdyby nie to, że nawet teraz był w swoim mundurze wojskowym, musiałby słuchać jakiegoś bezczelnego pyskowania. I nie wątpił, że przyciszone rozmowy pomiędzy nimi dotyczyły zresztą jego osoby. Nie, żeby jakkolwiek go to obchodziło.
— A co mi do nich? Jestem pewien, że mają swój mózg. O patrz, o wilku mowa — zjechał wzrokiem Sullivana, zaraz wracając uwagą do Kiany. Jakoś średnio go obchodził.
Zaciągnęła się dymem, spoglądając na niego kątem oka.
“Czyżbyś się martwił?” Zapytała z przekąsem, ale niemal od razu westchnęła i pokręciła głową.
“Nie bardzo. A Hatheway…, powiedzmy, że nie był zadowolony z niektórych moich decyzji,” zaciągnęła się po raz ostatni, po czym rzuciła fajka na ziemię, przygniotła go butem i podniosła by wyrzucić do najbliższego kosza. “Przydzielił mi parę dodatkowych zadań, tak jakbym miała za dużo wolnego czasu, w tym przeszkolenie paru nowych. I powiem Ci, gdyby to ode mnie zależało wrócili by do szkoły. To idioci,” z Leslim na czele. Na samo wspomnienie mężczyzny po jej plecach przeszedł dreszcz. Całe szczęście, że dzisiaj udało jej się go wcisnąć komuś na komendzie.
Pociągnęła spory łyk kawy, rozglądając się na boki. Connor miał rację. Wybrali sobie iście syfiaste miejsce. Jednocześnie pasowało do nich najlepiej. Z dala od wścibskich spojrzeń i niechcianych gości. Parsknęła, omal nie opluwając się kawą.
“Popieram. Swoją drogą. Na komendzie stoi parę sof i foteli, które są tam chyba tylko dla ozdoby. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś na nich siedział. Może by tak je przygarnąć? Wiesz, po godzinach?” Był to dość idiotyczny pomysł, ale mogła to zrzucić na fakt, że ostatnie dni funkcjonowała w zasadzie na kofeinie, fajkach i tequili. Pokręciła głową, drapiąc się w skroń. “Eh, ewentualnie zostanie nam wycieczka do Ikei,” osobiście bardziej podobał jej się pomysł numer jeden.
Tym razem parsknęła głośniej nie wierząc, że nadal byli ludzie co próbowali przebić się przez bramy na siłę lub używając podrobionych przepustek. Informacja o ładunku zwróciła jej uwagę bardziej niż brawurowa jazda bez trzymanki. Zmarszczyła czoło, przegryzając dolną wargę.
“Gaz, trutka na szczury, jakbym miała zgadywać położyła bym hajs na to, że albo wiózł komponenty do jakiś prowizorycznych petard lub ktoś produkuje w piwnicy lewy towar. Zatrzymaliście go czy bardziej zaaferowaliście się bramą?” Jasne, brak dostaw to był problem. Nawet spory. Ale ulice zalane brudnymi dragami również. Albo miała paranoje i tak na prawdę typ sprzedawał chemię gospodarczą.
Podniosła kubek do ust, chowają w ten sposób nikły uśmiech. Nie ma to jak Connor i jego pogodne nastawienie do świata.
“Coś was tam jednak łączy, jak choćby nazwisko,” zaczęła patrząc na niego podejrzliwie. “Wiesz, że kiedyś w końcu wyciągnę z Ciebie te informacje,” przetarła oczy, odwracając twarz w stronę skąd przyszedł drugi Josten.
Uniosła brew, patrząc ponad jego ramieniem.
“Praca? Jesteś pewien?” Napiła się kawy, wzruszając ramionami. “Z resztą nie ważne, skoro już tu jesteś możemy wziąć się do roboty. No chyba, że jesteś tu z powodu tego cyrku.”
“Czyżbyś się martwił?” Zapytała z przekąsem, ale niemal od razu westchnęła i pokręciła głową.
“Nie bardzo. A Hatheway…, powiedzmy, że nie był zadowolony z niektórych moich decyzji,” zaciągnęła się po raz ostatni, po czym rzuciła fajka na ziemię, przygniotła go butem i podniosła by wyrzucić do najbliższego kosza. “Przydzielił mi parę dodatkowych zadań, tak jakbym miała za dużo wolnego czasu, w tym przeszkolenie paru nowych. I powiem Ci, gdyby to ode mnie zależało wrócili by do szkoły. To idioci,” z Leslim na czele. Na samo wspomnienie mężczyzny po jej plecach przeszedł dreszcz. Całe szczęście, że dzisiaj udało jej się go wcisnąć komuś na komendzie.
Pociągnęła spory łyk kawy, rozglądając się na boki. Connor miał rację. Wybrali sobie iście syfiaste miejsce. Jednocześnie pasowało do nich najlepiej. Z dala od wścibskich spojrzeń i niechcianych gości. Parsknęła, omal nie opluwając się kawą.
“Popieram. Swoją drogą. Na komendzie stoi parę sof i foteli, które są tam chyba tylko dla ozdoby. Nigdy jeszcze nie widziałam, żeby ktoś na nich siedział. Może by tak je przygarnąć? Wiesz, po godzinach?” Był to dość idiotyczny pomysł, ale mogła to zrzucić na fakt, że ostatnie dni funkcjonowała w zasadzie na kofeinie, fajkach i tequili. Pokręciła głową, drapiąc się w skroń. “Eh, ewentualnie zostanie nam wycieczka do Ikei,” osobiście bardziej podobał jej się pomysł numer jeden.
Tym razem parsknęła głośniej nie wierząc, że nadal byli ludzie co próbowali przebić się przez bramy na siłę lub używając podrobionych przepustek. Informacja o ładunku zwróciła jej uwagę bardziej niż brawurowa jazda bez trzymanki. Zmarszczyła czoło, przegryzając dolną wargę.
“Gaz, trutka na szczury, jakbym miała zgadywać położyła bym hajs na to, że albo wiózł komponenty do jakiś prowizorycznych petard lub ktoś produkuje w piwnicy lewy towar. Zatrzymaliście go czy bardziej zaaferowaliście się bramą?” Jasne, brak dostaw to był problem. Nawet spory. Ale ulice zalane brudnymi dragami również. Albo miała paranoje i tak na prawdę typ sprzedawał chemię gospodarczą.
Podniosła kubek do ust, chowają w ten sposób nikły uśmiech. Nie ma to jak Connor i jego pogodne nastawienie do świata.
“Coś was tam jednak łączy, jak choćby nazwisko,” zaczęła patrząc na niego podejrzliwie. “Wiesz, że kiedyś w końcu wyciągnę z Ciebie te informacje,” przetarła oczy, odwracając twarz w stronę skąd przyszedł drugi Josten.
Uniosła brew, patrząc ponad jego ramieniem.
“Praca? Jesteś pewien?” Napiła się kawy, wzruszając ramionami. “Z resztą nie ważne, skoro już tu jesteś możemy wziąć się do roboty. No chyba, że jesteś tu z powodu tego cyrku.”
"Oczywiście, że wyglądałbym zajebiście. Oczywiście jadąc zaraz obok ciebie albo przed tobą, bo nie potrafiłbyś mnie wyprzedzić"
— Dzięki, mam lepsze rzeczy do roboty, ale z przyjemnością porobię ci zdjęcia — uniósł kciuk w górę, przenosząc swoją uwagę na Hailey.
"Z cynamonem. Dobra. Twój brat się nie otruł."
— A szkoda — wyciągnął rękę po kubeczek, wąchając go ostrożnie, nim upił drobny łyk. Uśmiechnął się do dziewczyny, biorąc jeszcze jeden, nim podał go Axelowi.
— Faktycznie dobra — tylko słodka. Przy tolerancji Słowika na słodycze, te dwa łyki były całkowicie wystarczające. Axel za to spokojnie dopił ją za niego do końca, przesuwając jedynie rękę na biodro Słowika, dopóki nadal stali w miejscu.
— Chyba stoją z grzańcem? — obrócił się w tamtym kierunku, lepiej przypatrując się stoisku.
— To jak, picie, a potem jedzenie? Nie wiem tylko, czy chcecie w ogóle pić grzańca, kawę czy stawiamy na coś normalnego typu mała Pepsi za dychę — zażartował, zaraz uśmiechając się do dziewczyny.
— Ogród świateł brzmi świetnie. Tylko jeśli już to chyba wieczorem? Teraz raczej średnio będzie cokolwiek widać — spojrzał na Axela, zupełnie jakby szukał u niego potwierdzenia, mimo że blondyn patrzył właśnie w telefon. Podniósł znad niego wzrok, zatrzymując go na twarzy mruczącego coś cicho Słowika.
— Pisałem SMS-a do Sary, że znowu spełniam czyjeś zachcianki.
"A właśnie, Ian, masz ochotę później na lodowisko?"
— Nie.
Nawet się nie zastanawiał. Obrócił jedynie wzrok w kierunku stoiska z grzańcem, przeciągając się w miejscu.
— Co w sumie chcemy jeść? Wciągnąłbym coś azjatyckiego.
— Dzięki, mam lepsze rzeczy do roboty, ale z przyjemnością porobię ci zdjęcia — uniósł kciuk w górę, przenosząc swoją uwagę na Hailey.
"Z cynamonem. Dobra. Twój brat się nie otruł."
— A szkoda — wyciągnął rękę po kubeczek, wąchając go ostrożnie, nim upił drobny łyk. Uśmiechnął się do dziewczyny, biorąc jeszcze jeden, nim podał go Axelowi.
— Faktycznie dobra — tylko słodka. Przy tolerancji Słowika na słodycze, te dwa łyki były całkowicie wystarczające. Axel za to spokojnie dopił ją za niego do końca, przesuwając jedynie rękę na biodro Słowika, dopóki nadal stali w miejscu.
— Chyba stoją z grzańcem? — obrócił się w tamtym kierunku, lepiej przypatrując się stoisku.
— To jak, picie, a potem jedzenie? Nie wiem tylko, czy chcecie w ogóle pić grzańca, kawę czy stawiamy na coś normalnego typu mała Pepsi za dychę — zażartował, zaraz uśmiechając się do dziewczyny.
— Ogród świateł brzmi świetnie. Tylko jeśli już to chyba wieczorem? Teraz raczej średnio będzie cokolwiek widać — spojrzał na Axela, zupełnie jakby szukał u niego potwierdzenia, mimo że blondyn patrzył właśnie w telefon. Podniósł znad niego wzrok, zatrzymując go na twarzy mruczącego coś cicho Słowika.
— Pisałem SMS-a do Sary, że znowu spełniam czyjeś zachcianki.
"A właśnie, Ian, masz ochotę później na lodowisko?"
— Nie.
Nawet się nie zastanawiał. Obrócił jedynie wzrok w kierunku stoiska z grzańcem, przeciągając się w miejscu.
— Co w sumie chcemy jeść? Wciągnąłbym coś azjatyckiego.
- Tobie przyda się bardziej - odparł odnośnie szalika, rozkładając dłonie. Nie jego humor miał obecnie huśtawki, a w jego mniemaniu młodszy sprawiał wrażenie, że mógłby się bez większego problemu pochorować na daną chwilę.
Rozmowa schodziła na coraz mniej codzienne tory, jednakże nie można było tego przypisać zarazem do czegoś związanego z negatywnym zachowaniem. Bardziej wyglądało mu na to, że Jonathan nie był gotowy na nieznany sobie typ zachowania. Aż nie mógł się nie zastanawiać, gdzie on musiał uchować się przez co najmniej dwadzieścia lat swojego życia. Przynajmniej tyle zakładał, że miał chłopak. Na jakie społeczeństwo natrafiał? Ale to mu tłumaczyło wiele rzeczy.
Chociażby to, dlaczego nie był pewny względem pracy.
Ale w życiu nie spodziewał się, że usłyszy od drugiego faceta, że lubi jego dotyk. Udało mu się zachować neutralny wyraz twarzy, ale wewnętrznie miał jedno wielkie - Co. Chociaż mniej więcej łapał o co chodziło.
- Musisz... poważnie zastanowić się nad dobieraniem słów - westchnął. Tłumacząc z Jonathanowego na jego własną logikę, obstawiał po prostu, że chciał wyrazić swoje odczucia. W bardzo nieumiejętny sposób. Przynajmniej wiedział, że jego obecność nie stanowiła przeszkody, ani tym bardziej działania. Chociaż nie mógł przestać myśleć o tym, dlaczego właściwie w taki sposób do niego to powiedział.
Doszedł do wniosku, że szczerość blondyna zbyt często wywoływała w nim skołowanie. Może będę musiał podpytać kogoś o takie zachowanie... - przemknęło mu przez myśl jeszcze.
- Haha, urocza z was parka - powiedziała rozbawiona dziewczyna, wręczając zamówiony przysmak. Dopiero teraz do niego dotarła jej mina i wyraźnie zapisane zaciekawienie. - Czyżby kłótnia partnerska?
Ciemnowłosy odwrócił się w stronę, gdzie odszedł Jonathan, po czym ponownie spojrzał na dziewczynę.
- A uwierzysz, jak ci powiedziałbym prawdę, że nie?
W odpowiedzi usłyszał krótki śmiech.
- Na pewno? Takich wyznań często nie słyszałam nawet od zakochanych - w odpowiedzi wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko do niej. Dziewczyna delikatnie zaczerwieniła się, życząc im smacznego, po czym przeszła szybko do obsługi innego klienta. Dziwne.
Powrócił do niego wraz z zakupem. Widząc, jak stoi samotnie, będący owinięty w jego szalik oraz wyrażał swoją postawą dość sporo emocji, nie mógł powstrzymać się od jednego skojarzenia:
Psiak. Nieświadomy, wyrośnięty psiak.
- Nachyl się - nakazał mu. Jeśli to zrobił, to dostałby lekko z pięści w głowę. - Pozbierałeś się chociaż trochę? - wypowiadając te słowa, wręczył mu jego część popcornu. - To, że nie możesz znaleźć teraz słów, nie znaczy, że nie znajdziesz ich w przyszłości. Ja chwilę lub dwie mogę poczekać na odpowiedź od ciebie.
Przesunął wzrokiem na dalsze stanowiska. Postanowił ruszyć bardziej łatwiejszy - jego zdaniem - temat, by zdołał pozbierać myśli.
- Proponuję znaleźć dobre miejsce z napojami. Po tym wszystkim dobrze byłoby wypić coś ciepłego - zasugerował swobodnie. - Lubisz coś konkretnego? - zaraz potem zadał mu pytanie. - Możemy wrócić do kawiarenki albo przejść się jeszcze po stanowiskach.
Rozmowa schodziła na coraz mniej codzienne tory, jednakże nie można było tego przypisać zarazem do czegoś związanego z negatywnym zachowaniem. Bardziej wyglądało mu na to, że Jonathan nie był gotowy na nieznany sobie typ zachowania. Aż nie mógł się nie zastanawiać, gdzie on musiał uchować się przez co najmniej dwadzieścia lat swojego życia. Przynajmniej tyle zakładał, że miał chłopak. Na jakie społeczeństwo natrafiał? Ale to mu tłumaczyło wiele rzeczy.
Chociażby to, dlaczego nie był pewny względem pracy.
Ale w życiu nie spodziewał się, że usłyszy od drugiego faceta, że lubi jego dotyk. Udało mu się zachować neutralny wyraz twarzy, ale wewnętrznie miał jedno wielkie - Co. Chociaż mniej więcej łapał o co chodziło.
- Musisz... poważnie zastanowić się nad dobieraniem słów - westchnął. Tłumacząc z Jonathanowego na jego własną logikę, obstawiał po prostu, że chciał wyrazić swoje odczucia. W bardzo nieumiejętny sposób. Przynajmniej wiedział, że jego obecność nie stanowiła przeszkody, ani tym bardziej działania. Chociaż nie mógł przestać myśleć o tym, dlaczego właściwie w taki sposób do niego to powiedział.
Doszedł do wniosku, że szczerość blondyna zbyt często wywoływała w nim skołowanie. Może będę musiał podpytać kogoś o takie zachowanie... - przemknęło mu przez myśl jeszcze.
- Haha, urocza z was parka - powiedziała rozbawiona dziewczyna, wręczając zamówiony przysmak. Dopiero teraz do niego dotarła jej mina i wyraźnie zapisane zaciekawienie. - Czyżby kłótnia partnerska?
Ciemnowłosy odwrócił się w stronę, gdzie odszedł Jonathan, po czym ponownie spojrzał na dziewczynę.
- A uwierzysz, jak ci powiedziałbym prawdę, że nie?
W odpowiedzi usłyszał krótki śmiech.
- Na pewno? Takich wyznań często nie słyszałam nawet od zakochanych - w odpowiedzi wzruszył ramionami i uśmiechnął się lekko do niej. Dziewczyna delikatnie zaczerwieniła się, życząc im smacznego, po czym przeszła szybko do obsługi innego klienta. Dziwne.
Powrócił do niego wraz z zakupem. Widząc, jak stoi samotnie, będący owinięty w jego szalik oraz wyrażał swoją postawą dość sporo emocji, nie mógł powstrzymać się od jednego skojarzenia:
Psiak. Nieświadomy, wyrośnięty psiak.
- Nachyl się - nakazał mu. Jeśli to zrobił, to dostałby lekko z pięści w głowę. - Pozbierałeś się chociaż trochę? - wypowiadając te słowa, wręczył mu jego część popcornu. - To, że nie możesz znaleźć teraz słów, nie znaczy, że nie znajdziesz ich w przyszłości. Ja chwilę lub dwie mogę poczekać na odpowiedź od ciebie.
Przesunął wzrokiem na dalsze stanowiska. Postanowił ruszyć bardziej łatwiejszy - jego zdaniem - temat, by zdołał pozbierać myśli.
- Proponuję znaleźć dobre miejsce z napojami. Po tym wszystkim dobrze byłoby wypić coś ciepłego - zasugerował swobodnie. - Lubisz coś konkretnego? - zaraz potem zadał mu pytanie. - Możemy wrócić do kawiarenki albo przejść się jeszcze po stanowiskach.
Jonathan Everett
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Odnowione G.V. ZOO
Sro Gru 15, 2021 10:11 am
Sro Gru 15, 2021 10:11 am
"Tobie przyda się bardziej."
Więcej nie protestował. Podziękował mu tylko cicho, układając go nieco wygodniej na szyi. Głupio by było teraz dalej się kłócić, albo zarzucać go byle jak. Zwłaszcza że już na start zrobiło mu się nieco cieplej, uświadamiając mu, jak bardzo do tej pory miał napięte mięśnie, by uchronić się przed trzęsieniem jak galareta.
"Musisz... poważnie zastanowić się nad dobieraniem słów."
Obawiał się, że wtedy mówiłby trzy razy dłużej. Z reguły w ogóle nieszczególnie nad tym wszystkim myślał. Wyrzucał z siebie wszystko tak, jak pojawiało się w jego głowie. Jak widać, gdy się starał, efekt wcale nie był dużo lepszy.
"Nachyl się."
Spojrzał na niego zaskoczony, wykonując polecenie zupełnie automatycznie. Nie, żeby wiedział w ogóle po co. Dopóki nie dostał w łeb.
— Oww, przepraszam. Szybciej mówię, niż myślę. Potem tak się to kończy — westchnął cicho, przekładając wygodniej wieloryba, by w miarę możliwości mieć obie ręce wolne i wziął od niego popcorn, kiwając głową. Na jego deklarację momentalnie się rozpromienił, przestępując przy tym z nogi na nogę, jakby musiał w jakiś sposób dać upust swojej radości i wdzięczności.
— Postaram się, obiecuję — uśmiechnął się — po prostu jak do tej pory nikt mnie o to zbytnio nie pytał.
A nawet jeśli próbował, najwyraźniej zbywał ich tematem rodzeństwa, z czego nie zdawał sobie nawet sprawy. Aż do teraz. Jednocześnie nie uważał, by mówienie o nich było czymś złym, więc ciężko było mu to wszystko odpowiednio przetworzyć.
— Chyba wszystko? Więc możesz wy... — urwał swoją wypowiedź, zastanawiając się przez chwilę nieco mocniej. Naprawdę ciężko było pozbyć się swoich nawyków zwłaszcza w przeciągu kilkunastu minut.
— W sumie lubię owoce. Ale naprawdę wypiję wszystko. Chociaż w miarę możliwości trochę unikam gorzkich rzeczy. A ty? Już wiem, że na pewno lubisz czekoladę, ale masz jakąś ulubioną? No i nie wiem, ile możesz jej wypić na raz, może wolisz teraz jakąś herbatę? — zapytał, zabierając się w końcu za swój popcorn. Mimo to i tak ruszył do przodu. Przejście się po stoiskach nie było złym pomysłem.
— Jeśli nie znajdziemy nic ciekawego, można wrócić do kawiarenki — uśmiechnął się, rozglądając dookoła — chcemy później zahaczyć o tej koncert czy sobie darujemy?
Więcej nie protestował. Podziękował mu tylko cicho, układając go nieco wygodniej na szyi. Głupio by było teraz dalej się kłócić, albo zarzucać go byle jak. Zwłaszcza że już na start zrobiło mu się nieco cieplej, uświadamiając mu, jak bardzo do tej pory miał napięte mięśnie, by uchronić się przed trzęsieniem jak galareta.
"Musisz... poważnie zastanowić się nad dobieraniem słów."
Obawiał się, że wtedy mówiłby trzy razy dłużej. Z reguły w ogóle nieszczególnie nad tym wszystkim myślał. Wyrzucał z siebie wszystko tak, jak pojawiało się w jego głowie. Jak widać, gdy się starał, efekt wcale nie był dużo lepszy.
"Nachyl się."
Spojrzał na niego zaskoczony, wykonując polecenie zupełnie automatycznie. Nie, żeby wiedział w ogóle po co. Dopóki nie dostał w łeb.
— Oww, przepraszam. Szybciej mówię, niż myślę. Potem tak się to kończy — westchnął cicho, przekładając wygodniej wieloryba, by w miarę możliwości mieć obie ręce wolne i wziął od niego popcorn, kiwając głową. Na jego deklarację momentalnie się rozpromienił, przestępując przy tym z nogi na nogę, jakby musiał w jakiś sposób dać upust swojej radości i wdzięczności.
— Postaram się, obiecuję — uśmiechnął się — po prostu jak do tej pory nikt mnie o to zbytnio nie pytał.
A nawet jeśli próbował, najwyraźniej zbywał ich tematem rodzeństwa, z czego nie zdawał sobie nawet sprawy. Aż do teraz. Jednocześnie nie uważał, by mówienie o nich było czymś złym, więc ciężko było mu to wszystko odpowiednio przetworzyć.
— Chyba wszystko? Więc możesz wy... — urwał swoją wypowiedź, zastanawiając się przez chwilę nieco mocniej. Naprawdę ciężko było pozbyć się swoich nawyków zwłaszcza w przeciągu kilkunastu minut.
— W sumie lubię owoce. Ale naprawdę wypiję wszystko. Chociaż w miarę możliwości trochę unikam gorzkich rzeczy. A ty? Już wiem, że na pewno lubisz czekoladę, ale masz jakąś ulubioną? No i nie wiem, ile możesz jej wypić na raz, może wolisz teraz jakąś herbatę? — zapytał, zabierając się w końcu za swój popcorn. Mimo to i tak ruszył do przodu. Przejście się po stoiskach nie było złym pomysłem.
— Jeśli nie znajdziemy nic ciekawego, można wrócić do kawiarenki — uśmiechnął się, rozglądając dookoła — chcemy później zahaczyć o tej koncert czy sobie darujemy?
- Ja robię tylko dobre i nietrujące. Sama je w końcu piję.
Biedny Ivo, taki bykowany przez swojego brata. Parsknęła śmiechem na żart (miała nadzieję że chęć otrucia swojego bliźniaka to żart) Słowika. Poklepałaby go nawet entuzjastycznie po plecach, ale Axel stał nieco na drodze tego przedsięwzięcia. No cóż.
- Ja wezmę grzańca i można od razu iść jeść. Wodę mam jeszcze w torbie, gdyby ktoś potrzebował. Jeszcze nieodkręcana - bo kto wie, może o wodę się już bali, że jeeednak będzie otruta.
Pokiwała entuzjastycznie głową na wzmianki obydwu braci na temat ogrodu świateł, zaraz kręcąc się wokół własnej osi. Strasznie jarały ją takie koncepty, nawet jeśli brzmialo to kiczowato i absolutnie nieciekawie. Bo było śliczne, a wewnętrzna sroka Hailey się radowała.
- Ianek bananek - zachichotała cicho, jako że właśnie takie skojarzenie wpadło jej do głowy dosłownie z marszu. Ian wyglądałby podwójnie sekszi na łyżwach, więc trochę płaknęła w środku, że się nie zgodził. Może by się wywalił i dlatego się boi, cholera wie. - Ja mogę zjeść prawie wszystko, o ile mają wege opcję. Koniec mięska w tym tygodniu.
Na razie jednak ruszyła w kierunku pięknych ludzi z pięknym grzańcem. Nawet nie czekała na swoich towarzyszy, po prostu liczyła, że ruszą za nią. Mimo wszystko chciała już iść po to jedzenie i się pobawić. Dopiero po odebraniu kubeczka i zamienieniu paru super tajemniczych zdań z pracownikami zatrzymała się parę metrów dalej, odwracając się do młodych mężczyzn, sącząc swój napój.
- Ogród jest na samych tyłach, więc faktycznie najlepiej pójść tam na sam koniec. Pora jeść jak świnki - iii znowu zaczęła im spieprzać. Po prostu naprawdę. Naprawdę. Robiła się głodna.
Biedny Ivo, taki bykowany przez swojego brata. Parsknęła śmiechem na żart (miała nadzieję że chęć otrucia swojego bliźniaka to żart) Słowika. Poklepałaby go nawet entuzjastycznie po plecach, ale Axel stał nieco na drodze tego przedsięwzięcia. No cóż.
- Ja wezmę grzańca i można od razu iść jeść. Wodę mam jeszcze w torbie, gdyby ktoś potrzebował. Jeszcze nieodkręcana - bo kto wie, może o wodę się już bali, że jeeednak będzie otruta.
Pokiwała entuzjastycznie głową na wzmianki obydwu braci na temat ogrodu świateł, zaraz kręcąc się wokół własnej osi. Strasznie jarały ją takie koncepty, nawet jeśli brzmialo to kiczowato i absolutnie nieciekawie. Bo było śliczne, a wewnętrzna sroka Hailey się radowała.
- Ianek bananek - zachichotała cicho, jako że właśnie takie skojarzenie wpadło jej do głowy dosłownie z marszu. Ian wyglądałby podwójnie sekszi na łyżwach, więc trochę płaknęła w środku, że się nie zgodził. Może by się wywalił i dlatego się boi, cholera wie. - Ja mogę zjeść prawie wszystko, o ile mają wege opcję. Koniec mięska w tym tygodniu.
Na razie jednak ruszyła w kierunku pięknych ludzi z pięknym grzańcem. Nawet nie czekała na swoich towarzyszy, po prostu liczyła, że ruszą za nią. Mimo wszystko chciała już iść po to jedzenie i się pobawić. Dopiero po odebraniu kubeczka i zamienieniu paru super tajemniczych zdań z pracownikami zatrzymała się parę metrów dalej, odwracając się do młodych mężczyzn, sącząc swój napój.
- Ogród jest na samych tyłach, więc faktycznie najlepiej pójść tam na sam koniec. Pora jeść jak świnki - iii znowu zaczęła im spieprzać. Po prostu naprawdę. Naprawdę. Robiła się głodna.
Na swój sposób to było przerażająca perspektywa dla Kassira. Gdy blondyn przyznał się całkowicie do swojej szczerości - poprzez mówienie tego, co mu ślina na język przynosiła - przed oczami miał wspomnienia z komplementowania go. To raczej nie było coś, co powinno się usłyszeć na co dzień. Dlatego też niełatwo było na to zareagować. Puszczenie tego w niepamięć nie było dla niego możliwe obecnie.
Chociaż i tak poczuł się trochę lepiej, gdy usłyszał jego chęć podejścia inaczej do całej tej sytuacji. Miał zarazem nadzieję, że unikną dzięki temu więcej nieporozumień i łatwiej będzie wyjaśniać dane kwestie.
Za to.. Za... zasypał go pytaniami. Chociaż nie była to wiązanka o rodzeństwie, to i tak był zaskoczony, że potrafił wydobyć z siebie aż tyle.
- Chyba nie mam... - odparł na temat czekolady. - Nigdy nie zastanawiałem się nad różnicami między czekoladami. Czy w każdej sieciówce czasem nie sprzedają tego samego? - zastanawiał się na głos. - I... sam nie wiem. Nie przeszkadzają mi różnego typu napoje, ale nie sądzę, bym mógł pić czekoladę hektolitrami - przyznał z lekkim śmiechem. - Ale herbata brzmi świetnie.
Przekrzywił głowę, kosztując zaraz potem ostrożnie popcorn.
- Miło się rozgrzać trochę. Tamten grzaniec, który dawali przy wejściu, też się ewentualnie nada - przyznał. - Jest ciepły i dobrze zrobiony.
Potrząsnął przecząco głową na pytanie o dalsze plany.
- Ja osobiście odpuszczam koncert - rzekł. Nie uważał też, że będzie spędzał tutaj na tyle czasu, żeby w ogóle doczekać się jego. - Nigdy nie czułem się fanem takich wydarzeń.
Chrup, chrup.
- Ale jeśli chcesz iść, to nie zatrzymuję cię - dodał momentalnie. - Nie chcę, byś dostosowywał własne chęci pode mnie - w końcu Jace też mógł chcieć spędzić jakoś jeszcze inaczej czas w tym miejscu. - Chociaż będzie miło, jeśli chociaż przejdziemy się po stanowiskach - dodał, spoglądając na nowo na niego jeszcze.
Chociaż i tak poczuł się trochę lepiej, gdy usłyszał jego chęć podejścia inaczej do całej tej sytuacji. Miał zarazem nadzieję, że unikną dzięki temu więcej nieporozumień i łatwiej będzie wyjaśniać dane kwestie.
Za to.. Za... zasypał go pytaniami. Chociaż nie była to wiązanka o rodzeństwie, to i tak był zaskoczony, że potrafił wydobyć z siebie aż tyle.
- Chyba nie mam... - odparł na temat czekolady. - Nigdy nie zastanawiałem się nad różnicami między czekoladami. Czy w każdej sieciówce czasem nie sprzedają tego samego? - zastanawiał się na głos. - I... sam nie wiem. Nie przeszkadzają mi różnego typu napoje, ale nie sądzę, bym mógł pić czekoladę hektolitrami - przyznał z lekkim śmiechem. - Ale herbata brzmi świetnie.
Przekrzywił głowę, kosztując zaraz potem ostrożnie popcorn.
- Miło się rozgrzać trochę. Tamten grzaniec, który dawali przy wejściu, też się ewentualnie nada - przyznał. - Jest ciepły i dobrze zrobiony.
Potrząsnął przecząco głową na pytanie o dalsze plany.
- Ja osobiście odpuszczam koncert - rzekł. Nie uważał też, że będzie spędzał tutaj na tyle czasu, żeby w ogóle doczekać się jego. - Nigdy nie czułem się fanem takich wydarzeń.
Chrup, chrup.
- Ale jeśli chcesz iść, to nie zatrzymuję cię - dodał momentalnie. - Nie chcę, byś dostosowywał własne chęci pode mnie - w końcu Jace też mógł chcieć spędzić jakoś jeszcze inaczej czas w tym miejscu. - Chociaż będzie miło, jeśli chociaż przejdziemy się po stanowiskach - dodał, spoglądając na nowo na niego jeszcze.
Jonathan Everett
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Odnowione G.V. ZOO
Sro Gru 15, 2021 10:18 pm
Sro Gru 15, 2021 10:18 pm
"Czy w każdej sieciówce czasem nie sprzedają tego samego."
Zaśmiał się krótko, kręcąc na boki głową. Przynajmniej do momentu, w którym nie spojrzał na Shane'a. Poważnie zastanawiającego się Shane'a.
— Czekaj. Ty nie żartujesz — normalnie pewnie nawet by trochę pobladł, ale przy obecnej temperaturze ciężko było osiągnąć podobny efekt.
— Wiem, że czekolady wyglądają podobnie, ale każda jest zupełnie inna. I nadaje się do czegoś innego. Z jednej możesz zrobić świetne ciastka, a druga będzie się nadawać tylko do ciasta, z jeszcze innej możesz zrobić kakao, albo dodatek do shake'a... no i sposób przygotowania też jest inny. Na przykład jeśli roztopisz na małym ogniu zwykłą czekoladę mleczną bez dodatków, to dostaniesz idealną teksturę. Do tej, która ma ponad 90% kakaa, zawsze warto dodać odrobinę mleka i masła. A ta z owocami może się łatwo przypalić, bo owoce będą przywierać do spodu garnka. Można oczywiście robić to na bardzo wolnym ogniu al... e się znowu rozgadałem — odchrząknął cicho, wyraźnie zmieszany, zamiast tego biorąc się za popcorn. Odezwała się w nim jego wewnętrzna kucharka. I pewnie milczałby dalej, gdyby ciemnowłosy nie wypowiedział kolejnego zdania, po którym Jace spojrzał na niego z przerażeniem.
— Grzaniec? To był grzaniec? Z alkoholem? — cholera. Cholera, oby nie — myślisz, że po kilku godzinach nadal będzie jakkolwiek wyczuwalny w organizmie? Ale w sumie dobrze się czuję... a jak dobrze wiemy, okropnie reaguję na alkohol. Może był bezalkoholowy. Jezu, ja tu przyjechałem autem i muszę nim wrócić.
Przydałby mu się jakiś przenośny alkomat. Może Kiana miała jakiś ze sobą? W końcu była policjantką. Był to jakiś plan. Nie wsiądzie przecież za kółko, gdyby okazało się, że ma we krwi wyższy poziom niż myślał. Nie. Nie będzie się teraz tym przejmował. Najwyżej coś wymyśli. Miał różne opcje.
Ściągnął nieznacznie brwi słysząc kolejną wypowiedź Shane'a. Przewrócił oczami i specjalnie na niego wlazł, by ostrożnie szturchnąć go ramieniem. Na tyle, by po prostu lekko go popchnąć, ale nie przewrócić.
— Masz szczęście, że dodałeś ostatnie zdanie, bo bym się obraził. Nigdzie nie idę, mówiłem ci już, że chciałem z tobą spędzić czas, a z tego co wiem, twoja obecność jest w takim przypadku niezbędna. Chociaż mogę się mylić — posłał mu rozbawione spojrzenie, potrząsając przy tym nieznacznie głową. Dobrze, że rogi mu się nijak nie zsunęły.
— Czyli herbata. W sumie ciekawe czy mają tu bubble tea... i jakieś słodycze. Te małe gnojki wyżerają ciastka w takim tempie, że aż dziwne, że nie zmienili się jeszcze w beczki — przewrócił oczami, mimo wszystko zaraz się cicho śmiejąc — chociaż może to i lepiej, bo to ja musiałbym ich turlać. A, tylko chyba będziemy musieli gdzieś usiąść, bo nie wiem, czy dam radę nieść wieloryba, popcorn i herbatę.
Uśmiechnął się zakłopotany, przenosząc spojrzenie na stoiska. O proszę. Więc jednak mieli bubble tea. Spojrzał szybko to na Shane'a, to na stoisko, a potem z powrotem na Shane'a, nie odzywając się jednak ani słowem. Nie wiedział, czy nie chciał po prostu zwykłej herbaty, więc mogli najpierw iść gdzie indziej. Nijak mu się nie spieszyło.
Zaśmiał się krótko, kręcąc na boki głową. Przynajmniej do momentu, w którym nie spojrzał na Shane'a. Poważnie zastanawiającego się Shane'a.
— Czekaj. Ty nie żartujesz — normalnie pewnie nawet by trochę pobladł, ale przy obecnej temperaturze ciężko było osiągnąć podobny efekt.
— Wiem, że czekolady wyglądają podobnie, ale każda jest zupełnie inna. I nadaje się do czegoś innego. Z jednej możesz zrobić świetne ciastka, a druga będzie się nadawać tylko do ciasta, z jeszcze innej możesz zrobić kakao, albo dodatek do shake'a... no i sposób przygotowania też jest inny. Na przykład jeśli roztopisz na małym ogniu zwykłą czekoladę mleczną bez dodatków, to dostaniesz idealną teksturę. Do tej, która ma ponad 90% kakaa, zawsze warto dodać odrobinę mleka i masła. A ta z owocami może się łatwo przypalić, bo owoce będą przywierać do spodu garnka. Można oczywiście robić to na bardzo wolnym ogniu al... e się znowu rozgadałem — odchrząknął cicho, wyraźnie zmieszany, zamiast tego biorąc się za popcorn. Odezwała się w nim jego wewnętrzna kucharka. I pewnie milczałby dalej, gdyby ciemnowłosy nie wypowiedział kolejnego zdania, po którym Jace spojrzał na niego z przerażeniem.
— Grzaniec? To był grzaniec? Z alkoholem? — cholera. Cholera, oby nie — myślisz, że po kilku godzinach nadal będzie jakkolwiek wyczuwalny w organizmie? Ale w sumie dobrze się czuję... a jak dobrze wiemy, okropnie reaguję na alkohol. Może był bezalkoholowy. Jezu, ja tu przyjechałem autem i muszę nim wrócić.
Przydałby mu się jakiś przenośny alkomat. Może Kiana miała jakiś ze sobą? W końcu była policjantką. Był to jakiś plan. Nie wsiądzie przecież za kółko, gdyby okazało się, że ma we krwi wyższy poziom niż myślał. Nie. Nie będzie się teraz tym przejmował. Najwyżej coś wymyśli. Miał różne opcje.
Ściągnął nieznacznie brwi słysząc kolejną wypowiedź Shane'a. Przewrócił oczami i specjalnie na niego wlazł, by ostrożnie szturchnąć go ramieniem. Na tyle, by po prostu lekko go popchnąć, ale nie przewrócić.
— Masz szczęście, że dodałeś ostatnie zdanie, bo bym się obraził. Nigdzie nie idę, mówiłem ci już, że chciałem z tobą spędzić czas, a z tego co wiem, twoja obecność jest w takim przypadku niezbędna. Chociaż mogę się mylić — posłał mu rozbawione spojrzenie, potrząsając przy tym nieznacznie głową. Dobrze, że rogi mu się nijak nie zsunęły.
— Czyli herbata. W sumie ciekawe czy mają tu bubble tea... i jakieś słodycze. Te małe gnojki wyżerają ciastka w takim tempie, że aż dziwne, że nie zmienili się jeszcze w beczki — przewrócił oczami, mimo wszystko zaraz się cicho śmiejąc — chociaż może to i lepiej, bo to ja musiałbym ich turlać. A, tylko chyba będziemy musieli gdzieś usiąść, bo nie wiem, czy dam radę nieść wieloryba, popcorn i herbatę.
Uśmiechnął się zakłopotany, przenosząc spojrzenie na stoiska. O proszę. Więc jednak mieli bubble tea. Spojrzał szybko to na Shane'a, to na stoisko, a potem z powrotem na Shane'a, nie odzywając się jednak ani słowem. Nie wiedział, czy nie chciał po prostu zwykłej herbaty, więc mogli najpierw iść gdzie indziej. Nijak mu się nie spieszyło.
— Nie dopowiadaj sobie — odparł bez najmniejszego zawahania, zaraz ziewając krótko, nim obrócił się w jej stronę, słuchając o Hathewayu.
— To ich tam odeślij. Powiedz mu, że są zjebani i jedyne, do czego się nadają to ponowne zdanie egzaminów — nie widział większego problemu. Sam by tak zrobił. Po co użerać się z jakimiś kretynami. Mogli mieć za mało rąk do pracy, ale lepiej mieć porządne niż byle badziew, który i tak zrobi więcej złego niż dobrego.
— Jeśli nie będą mieli nic przeciwko to, czemu nie. Nie chce mi się potem zapierdalać i tłumaczyć, dlaczego z komendy zniknęło parę sof i foteli. Zwłaszcza że sama mówisz, że Hatheway jest na ciebie cięty. Chcesz go jeszcze bardziej wkurwić? — zapytał upijając łyk kawy podobnie co Kiana. Wzruszył ramionami na propozycję Ikei, nie komentując jej w żaden sposób. Było mu wszystko jedno, choć pierwszy bez wątpienia dużo mniej obciąża budżet.
— Oba. Zgarnęli go, wstępnie przesłuchali, a jednocześnie wysłali zewnętrznych po jednostkę badawczą. Chuj wie, co przewoził, jeszcze tego nam brakuje, żeby zatruł nam ziemię — mruknął pod nosem, kręcąc nieco głową na boki — brama jak stała, tak stoi, chociaż będzie trzeba ją nieco wyklepać. Dzięki niemu mam w tym tygodniu dwa razy więcej patroli w jebanym Black Zone.
Odpalił własnego papierosa, zaraz zaciągając się nim z wyraźnym zrezygnowaniem. Teraz i tak nic już z tym nie robi.
— Zdradzę ci tajemnicę, Śnieżyna. Jak do tej pory wiecznie na mnie naskakiwałaś, nie zadając ani jednego konkretnego pytania na temat Jostenów. A kim ja jestem, by psuć ci rozrywkę w kreacji filmów akcji? — zapytał bezczelnie, unosząc brew ku górze.
Powędrował wzrokiem za spojrzeniem Kiany i prychnął cicho, przewracając oczami.
— Dawajcie, zahaczmy jeszcze o ten koncert. Zbierają podobno hajs na renowację, może pozbędą się jakiegoś gówna w mieście — jak powiedział, tak zrobił, kierując się w stronę dźwięku, by zaraz przekazać pieniądze jakiejś kobiecie, nie wdając się z nią jednak w rozmowę.
— To ich tam odeślij. Powiedz mu, że są zjebani i jedyne, do czego się nadają to ponowne zdanie egzaminów — nie widział większego problemu. Sam by tak zrobił. Po co użerać się z jakimiś kretynami. Mogli mieć za mało rąk do pracy, ale lepiej mieć porządne niż byle badziew, który i tak zrobi więcej złego niż dobrego.
— Jeśli nie będą mieli nic przeciwko to, czemu nie. Nie chce mi się potem zapierdalać i tłumaczyć, dlaczego z komendy zniknęło parę sof i foteli. Zwłaszcza że sama mówisz, że Hatheway jest na ciebie cięty. Chcesz go jeszcze bardziej wkurwić? — zapytał upijając łyk kawy podobnie co Kiana. Wzruszył ramionami na propozycję Ikei, nie komentując jej w żaden sposób. Było mu wszystko jedno, choć pierwszy bez wątpienia dużo mniej obciąża budżet.
— Oba. Zgarnęli go, wstępnie przesłuchali, a jednocześnie wysłali zewnętrznych po jednostkę badawczą. Chuj wie, co przewoził, jeszcze tego nam brakuje, żeby zatruł nam ziemię — mruknął pod nosem, kręcąc nieco głową na boki — brama jak stała, tak stoi, chociaż będzie trzeba ją nieco wyklepać. Dzięki niemu mam w tym tygodniu dwa razy więcej patroli w jebanym Black Zone.
Odpalił własnego papierosa, zaraz zaciągając się nim z wyraźnym zrezygnowaniem. Teraz i tak nic już z tym nie robi.
— Zdradzę ci tajemnicę, Śnieżyna. Jak do tej pory wiecznie na mnie naskakiwałaś, nie zadając ani jednego konkretnego pytania na temat Jostenów. A kim ja jestem, by psuć ci rozrywkę w kreacji filmów akcji? — zapytał bezczelnie, unosząc brew ku górze.
Powędrował wzrokiem za spojrzeniem Kiany i prychnął cicho, przewracając oczami.
— Dawajcie, zahaczmy jeszcze o ten koncert. Zbierają podobno hajs na renowację, może pozbędą się jakiegoś gówna w mieście — jak powiedział, tak zrobił, kierując się w stronę dźwięku, by zaraz przekazać pieniądze jakiejś kobiecie, nie wdając się z nią jednak w rozmowę.
Odjęto 40$ - R.
— Pójdziemy z tobą. Możemy wziąć jakiegoś do domu — spojrzał pytająco na Axela, wyraźnie szukając u niego jakiejkolwiek aprobaty dla własnych słów. Blondyn wzruszył ramionami w odpowiedzi.
— Będzie na święta.
"Ianek bananek."
Drgnął nieznacznie, słysząc swoje imię, momentalnie czując zaciskające się na jego biodrze palce. Mimo to szybko się zreflektował i parsknął cicho, kręcąc na boki głową.
— Tylko błagam, nie mów tak do mnie publicznie. Chociaż może powinienem się przefarbować na blond? Albo wrócić do ciemnych włosów. Jak myślisz? — zapytał Hailey, biorąc w palce pojedynczy kosmyk włosów. Axela nawet nie próbował pytać, wiedząc, że i tak mu wszystko jedno.
"Ja mogę zjeść prawie wszystko, o ile mają wege opcję. Koniec mięska w tym tygodniu."
Blondyn spojrzał to na jedno, to na drugie.
— Przynajmniej się dobraliście, możemy po prostu poszukać czegoś stricte wegetariańskiego.
— Jestem za. No, chyba że Ivo chce coś z mięsem, ale to możesz po prostu ogarnąć inne stoiska i do nas wrócić. Ty w ogóle będziesz jadł? — zapytał Hayesa, mimo że i tak spodziewał się zaprzeczenia, które zaraz nastąpiło.
— Zjem w pracy. Możesz najwyżej wziąć coś do domu. Chociaż jeden dzień przerwy od robienia ci kolacji — popchnął rudego ramieniem, przewracając przy tym oczami. Nie, żeby Słowik jakoś szczególnie się obraził. Zamiast tego wypuścił go na chwilę i poszedł za dziewczyną, w przeciwieństwie do niej kupując od razu całą butelkę, którą schował zaraz do torby.
— Właśnie Hailey, musisz kiedyś przyjść do nas na obiad. Nie wygląda, ale robi zajebiste jedzenie — powiedział tak dumny, jakby sam był wcześniej wspomnianym kucharzem. Machnął ręką na Axela i Ivo, zaraz łapiąc tego pierwszego za dłoń, by pociągnąć go w stronę stoisk. Sam zaczynał się robić strasznie głodny, zwłaszcza im więcej o tym wspominała.
— Jeny wiecie, co bym zjadł? Jakiś ramen wegetariański. Z warzywami w tempurze. Myślicie, że mają tu coś takiego? — momentalnie zaczął się rozglądać wokół, szczerze mając nadzieję, że nie zawiedzie się tutejszym wyborem.
— Będzie na święta.
"Ianek bananek."
Drgnął nieznacznie, słysząc swoje imię, momentalnie czując zaciskające się na jego biodrze palce. Mimo to szybko się zreflektował i parsknął cicho, kręcąc na boki głową.
— Tylko błagam, nie mów tak do mnie publicznie. Chociaż może powinienem się przefarbować na blond? Albo wrócić do ciemnych włosów. Jak myślisz? — zapytał Hailey, biorąc w palce pojedynczy kosmyk włosów. Axela nawet nie próbował pytać, wiedząc, że i tak mu wszystko jedno.
"Ja mogę zjeść prawie wszystko, o ile mają wege opcję. Koniec mięska w tym tygodniu."
Blondyn spojrzał to na jedno, to na drugie.
— Przynajmniej się dobraliście, możemy po prostu poszukać czegoś stricte wegetariańskiego.
— Jestem za. No, chyba że Ivo chce coś z mięsem, ale to możesz po prostu ogarnąć inne stoiska i do nas wrócić. Ty w ogóle będziesz jadł? — zapytał Hayesa, mimo że i tak spodziewał się zaprzeczenia, które zaraz nastąpiło.
— Zjem w pracy. Możesz najwyżej wziąć coś do domu. Chociaż jeden dzień przerwy od robienia ci kolacji — popchnął rudego ramieniem, przewracając przy tym oczami. Nie, żeby Słowik jakoś szczególnie się obraził. Zamiast tego wypuścił go na chwilę i poszedł za dziewczyną, w przeciwieństwie do niej kupując od razu całą butelkę, którą schował zaraz do torby.
— Właśnie Hailey, musisz kiedyś przyjść do nas na obiad. Nie wygląda, ale robi zajebiste jedzenie — powiedział tak dumny, jakby sam był wcześniej wspomnianym kucharzem. Machnął ręką na Axela i Ivo, zaraz łapiąc tego pierwszego za dłoń, by pociągnąć go w stronę stoisk. Sam zaczynał się robić strasznie głodny, zwłaszcza im więcej o tym wspominała.
— Jeny wiecie, co bym zjadł? Jakiś ramen wegetariański. Z warzywami w tempurze. Myślicie, że mają tu coś takiego? — momentalnie zaczął się rozglądać wokół, szczerze mając nadzieję, że nie zawiedzie się tutejszym wyborem.
To był duży dzień nie tylko dla samych Wilków, ale też dla mieszkańców. W końcu w takich chwilach mogliby chociażby na chwile zapomnieć o tym, co dzieje się dookoła i tym całym zamknięciu.
A przynajmniej z takiego założenia wychodził Babushka sunąc w stronę zoo. Dalej było zimno, dalej był śnieg. Dlatego też był w nieco lepszym humorze niż zazwyczaj! Znaczy. On zawsze był w dobrym humorze. Chyba. Ale w takie dni po prostu jakoś to było widać. Chyba.
Na tą okazję wcisnął na siebie po prostu gruby brązowy sweter, szyje schronił pod szerokim szalikiem, zarzucił na plecy plecak z kilkoma potrzebnymi akcesoriami i był gotów na wyzwania dnia dzisiejszego. Na wejściu do zoo odebrał swój darmowy kubek grzańca - bo dobry grzaniec zawsze był dobrym pomysłem, szczególnie w chłodniejsze dni. Rozejrzał się przy okazji, wypatrując pewnej postaci.
Mężczyzna nieco niższy od Babushki, aczkolwiek podobnej budowy, uniósł lekko dłoń zwracając na siebie jego uwagę.
- Spóźniłeś się. - Mruknął gdy tylko wilk zbliżył się do niego.
- Ciebie też dobrze widzieć, Jegor. Jestem na czas. Zawsze. - Babushka odpowiedział spokojnie nawet zerkając na zegarek i wymownie na niego wskazując.
- Na moim się spóźniłeś. - Jegor uśmiechnął się szeroko i zatarł dłonie podnosząc z ziemi swoją aktówkę. - Prowadź.
Babushka skinął głową, ciężko było w sumie stwierdzić dokąd ostatecznie zmierzają, wiedział że Kiana była gdzieś tutaj. Tylko, że no... tutaj mogło oznaczać. Wszędzie. Poszukiwania też nie ułatwiał fakt, że w obecnym tłumie Kiana nie wyróżniała się aż tak, przynajmniej z daleka. Pocieszający był tylko fakt, że mógł jakoś często rozglądać się nad głowami innych.
Po kilku minutach poszukiwań udało mu się na szczęście znaleźć poszukiwaną! W sumie mógłby użyć telefonu, ale nauczony poprzednimi wydarzeniami nie ufałby temu rozwiązaniu.
Zbliżył się do Wilków brnąc przez tłum niczym lodołamacz przez zamarznięte wody, ludzie jakoś sami schodzili mu z drogi jak zachowywał się niczym człowiek z misją. Swoją drogą zapłacił też na koncert, skoro był w tym miejscu to mógł skorzystać.
- Cześć. - Przywitał się z resztą. Przyjrzał się każdemu z osobna, zatrzymując wzrok na białowłosej.
- To Jegor. - Przedstawił oczywiście swojego towarzysza w sposób jakby jego imię wszystko tłumaczyło. Dopiero po chwili chyba uświadomił sobie, że nijak to może im coś mówić. - Może nam pomóc.
Jegor uśmiechnął się lekko i pokręcił głową. - To tak na szybko, Lisov wspominał, że chcecie ogarnąć to miejsce i przyda wam się pomoc z ogrodzeniem. Wstępne rozmowy mamy już za sobą, potrzebuje tylko potwierdzenia, że możemy się tym zająć. Wtedy wejdziemy kiedy skończy się całe wydarzenie, pomierzymy wszystko. Wyliczymy. Co ty na to?
- Można mu ufać. - Babushka dorzucił grosz od siebie.
- No i odejdzie wam robocizna. - Trzeba było umieć się zareklamować prawda?
(Proszę odjąć 20$i 40$ za materiały i koncert! x3)
A przynajmniej z takiego założenia wychodził Babushka sunąc w stronę zoo. Dalej było zimno, dalej był śnieg. Dlatego też był w nieco lepszym humorze niż zazwyczaj! Znaczy. On zawsze był w dobrym humorze. Chyba. Ale w takie dni po prostu jakoś to było widać. Chyba.
Na tą okazję wcisnął na siebie po prostu gruby brązowy sweter, szyje schronił pod szerokim szalikiem, zarzucił na plecy plecak z kilkoma potrzebnymi akcesoriami i był gotów na wyzwania dnia dzisiejszego. Na wejściu do zoo odebrał swój darmowy kubek grzańca - bo dobry grzaniec zawsze był dobrym pomysłem, szczególnie w chłodniejsze dni. Rozejrzał się przy okazji, wypatrując pewnej postaci.
Mężczyzna nieco niższy od Babushki, aczkolwiek podobnej budowy, uniósł lekko dłoń zwracając na siebie jego uwagę.
- Spóźniłeś się. - Mruknął gdy tylko wilk zbliżył się do niego.
- Ciebie też dobrze widzieć, Jegor. Jestem na czas. Zawsze. - Babushka odpowiedział spokojnie nawet zerkając na zegarek i wymownie na niego wskazując.
- Na moim się spóźniłeś. - Jegor uśmiechnął się szeroko i zatarł dłonie podnosząc z ziemi swoją aktówkę. - Prowadź.
Babushka skinął głową, ciężko było w sumie stwierdzić dokąd ostatecznie zmierzają, wiedział że Kiana była gdzieś tutaj. Tylko, że no... tutaj mogło oznaczać. Wszędzie. Poszukiwania też nie ułatwiał fakt, że w obecnym tłumie Kiana nie wyróżniała się aż tak, przynajmniej z daleka. Pocieszający był tylko fakt, że mógł jakoś często rozglądać się nad głowami innych.
Po kilku minutach poszukiwań udało mu się na szczęście znaleźć poszukiwaną! W sumie mógłby użyć telefonu, ale nauczony poprzednimi wydarzeniami nie ufałby temu rozwiązaniu.
Zbliżył się do Wilków brnąc przez tłum niczym lodołamacz przez zamarznięte wody, ludzie jakoś sami schodzili mu z drogi jak zachowywał się niczym człowiek z misją. Swoją drogą zapłacił też na koncert, skoro był w tym miejscu to mógł skorzystać.
- Cześć. - Przywitał się z resztą. Przyjrzał się każdemu z osobna, zatrzymując wzrok na białowłosej.
- To Jegor. - Przedstawił oczywiście swojego towarzysza w sposób jakby jego imię wszystko tłumaczyło. Dopiero po chwili chyba uświadomił sobie, że nijak to może im coś mówić. - Może nam pomóc.
Jegor uśmiechnął się lekko i pokręcił głową. - To tak na szybko, Lisov wspominał, że chcecie ogarnąć to miejsce i przyda wam się pomoc z ogrodzeniem. Wstępne rozmowy mamy już za sobą, potrzebuje tylko potwierdzenia, że możemy się tym zająć. Wtedy wejdziemy kiedy skończy się całe wydarzenie, pomierzymy wszystko. Wyliczymy. Co ty na to?
- Można mu ufać. - Babushka dorzucił grosz od siebie.
- No i odejdzie wam robocizna. - Trzeba było umieć się zareklamować prawda?
(Proszę odjąć 20$i 40$ za materiały i koncert! x3)
Odjęto 60$ - R.
Przyjrzała się dokładnie rudemu, oceniając go wprawnym okiem totalnie profesjonalnego fryzjera-amatora.
- Najgorsze jest to - wskazała na niego oskarżycielsko palcem - że ty we wszystkim wyglądałbyś tak, że miałabym ochotę cię rimcimcimcim. Ale myślę, że lepiej ci będzie w czarnym niż w bananie.
I oczywiście służyła pomocą w pokryciu swojego dotychczasowego dzieła. W sumie, powolutku wyglądał, jakby potrzebował małego odświeżenia, więc wybrał sobie idealny moment.
- No to ustalone, chłopaki, żremy wege i azjatycko. Tylko błagam, nie koreańskie - westchnęła. Kochała w sumie swoją najszynal kuchnię, ale przez ojców, którzy z okazji wychowywania swojej córki w jej korzennej kulturze przyrządzali jej co chwila kimchi i bulgogi, musiała być w naprawdę konkretnym humorze, żeby pożreć coś z tego konkretnie menu.
Przechyliła głowę na bok jak zaintrygowany szczeniak, słysząc o talencie kulinarnym Axela. Nie rób głupiego komentarza, nie rób głupiego komentarza, nie rób-...
- Zapraszasz mnie na obiad, a nie kolację ze śniadaniem? - CZEMU ZNOWU FUCKBOY FACE. - Chętnie wpadnę, przyniosę wam jakąś fajną herbatę - David's Tea jej drugim domem, oczywiście. I co? Ramen? Ramen! Pokiwała entuzjastycznie czerepem. - Może się znajdzie. Zastanawiam się też nad curry, więc po prostu przejdziemy przez stoiska i ogarnie-... OJACIEOBORZU.
Zatrzymała się nagle wpół kroku, wyciągając dłoń z wystawionym palcem wskazującym przed siebie. W tej samej ręce dzierżyła swojego grzańca, ale na szczęście nie wylała go z wrażenia.
- SHAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAANE. SHANESHANESHANE. Dajcie mi chwilę, idę wyściskać ziomkaaaAAAAA JACE - podwójny powód żeby wziąć rozbieg. Ulała wprawdzie nieco napoju, ale w miarę sprawnie nim balansowała, niesamowite. Zaraz wśliznęła się jednak niemalże tuż pod ramię biednego Kassira, dostając ostatecznie lekkiej zadyszki. Posłała też szeroki uśmiech Jonathanowi. - Jednak mamy tego samego elektryka. Widziałeś jego bułeczki? - cholera jasna.
- Najgorsze jest to - wskazała na niego oskarżycielsko palcem - że ty we wszystkim wyglądałbyś tak, że miałabym ochotę cię rimcimcimcim. Ale myślę, że lepiej ci będzie w czarnym niż w bananie.
I oczywiście służyła pomocą w pokryciu swojego dotychczasowego dzieła. W sumie, powolutku wyglądał, jakby potrzebował małego odświeżenia, więc wybrał sobie idealny moment.
- No to ustalone, chłopaki, żremy wege i azjatycko. Tylko błagam, nie koreańskie - westchnęła. Kochała w sumie swoją najszynal kuchnię, ale przez ojców, którzy z okazji wychowywania swojej córki w jej korzennej kulturze przyrządzali jej co chwila kimchi i bulgogi, musiała być w naprawdę konkretnym humorze, żeby pożreć coś z tego konkretnie menu.
Przechyliła głowę na bok jak zaintrygowany szczeniak, słysząc o talencie kulinarnym Axela. Nie rób głupiego komentarza, nie rób głupiego komentarza, nie rób-...
- Zapraszasz mnie na obiad, a nie kolację ze śniadaniem? - CZEMU ZNOWU FUCKBOY FACE. - Chętnie wpadnę, przyniosę wam jakąś fajną herbatę - David's Tea jej drugim domem, oczywiście. I co? Ramen? Ramen! Pokiwała entuzjastycznie czerepem. - Może się znajdzie. Zastanawiam się też nad curry, więc po prostu przejdziemy przez stoiska i ogarnie-... OJACIEOBORZU.
Zatrzymała się nagle wpół kroku, wyciągając dłoń z wystawionym palcem wskazującym przed siebie. W tej samej ręce dzierżyła swojego grzańca, ale na szczęście nie wylała go z wrażenia.
- SHAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAANE. SHANESHANESHANE. Dajcie mi chwilę, idę wyściskać ziomkaaaAAAAA JACE - podwójny powód żeby wziąć rozbieg. Ulała wprawdzie nieco napoju, ale w miarę sprawnie nim balansowała, niesamowite. Zaraz wśliznęła się jednak niemalże tuż pod ramię biednego Kassira, dostając ostatecznie lekkiej zadyszki. Posłała też szeroki uśmiech Jonathanowi. - Jednak mamy tego samego elektryka. Widziałeś jego bułeczki? - cholera jasna.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach