▲▼
First topic message reminder :
TEREN WOLVES
Odnowione G.V. ZOO
SIEDZIBA GŁÓWNA WOLVES.
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
Szyld ze starą nazwą zniknął, zastąpiony przez całkowicie nowy, będący również symbolem zmiany i odnowy. Mieszkańcy Riverdale City już nie odwracają oczu na widok „Greater Vancouver Zoo", a teren stał się nie tylko siedzibą Wolves, ale i chętnie odwiedzanym przez rodziny miejscem. Doprowadzono do porządku ponad pięćdziesiąt hektarów, zarówno dzięki pracy członków gangu, jak i wsparciu obywateli. W głębi parku dwa budynki oficjalnie stały się siedzibą Wolves, a dostęp do nich mają tylko przynależące do nich osoby. A jednak, mimo odcięcia ich dla zwiedzających, zoo i tak wydaje się kuszącą opcją dla osób, które pragną spędzić przyjemnie czas podczas spaceru i nie obawiać się o przypadkowe napotkanie pozostawionego bez życia ciała. Nie tylko obecność Wolves dająca poczucie bezpieczeństwa przyciąga mieszkańców miasta. Towarzystwo dzikich zwierząt w postaci lisów, wilków, niedźwiedzi i wielkich łosi bez wątpienia stanowi atrakcje dla osób tęskniących za namiastką w pełni wyposażonego zoo. Oczywiście zadbano o to, aby odwiedzający nie zostali głównym pożywieniem zwierząt, oddzielając je poza zasięg ludzkich rąk. Dodatkowo regularnie dba się o zachowanie porządku, dlatego nie raz można się natknąć na osobę zamiatającą liście lub wykonującą drobne naprawy i prace poprawkowe. Za pomocą napisów i znaków wyznaczono strefę dostępną wyłącznie dla Wolves. Niedostosowanie się do wyznaczonej granicy może skutkować mniej lub bardziej nieprzyjemną konfrontacją z członkiem gangu. W końcu pozwolenie na wykorzystanie przez postronnych terenu zoo jako parku nie oznacza zezwolenia na niedostosowanie się do zasad tego miejsca.
Efekt terenu: Odnowione G.V. ZOO po zostaniu oficjalną siedzibą Wilków stało się najczęściej odwiedzanym miejscem w dystrykcie A. To właśnie tu najłatwiej spotkać wszystkich ludzi popierających ich działania, szukających jakiegokolwiek sposobu na okazanie im swojej wdzięczności czy adoracji, ale też po prostu szukających ochrony. W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych gracze, którzy mają minimum dwóch wykupionych NPC zyskują możliwość użycia obu dodatkowych postaci w walce.
__________
Efekt terenu: Odnowione G.V. ZOO po zostaniu oficjalną siedzibą Wilków stało się najczęściej odwiedzanym miejscem w dystrykcie A. To właśnie tu najłatwiej spotkać wszystkich ludzi popierających ich działania, szukających jakiegokolwiek sposobu na okazanie im swojej wdzięczności czy adoracji, ale też po prostu szukających ochrony. W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych gracze, którzy mają minimum dwóch wykupionych NPC zyskują możliwość użycia obu dodatkowych postaci w walce.
- Poprzedni stan miejsca:
- Szyld ze starą nazwą zdaje się bardziej straszyć niż przyciągać zainteresowanych. Ponad pięćdziesiąt hektarów tworzyło niegdyś największe Zoo na terenie nie tylko miasta, ale i prowincji. Korzenie "Greater Vancouver Zoo" w istocie sięgają Aldergrove. Obydwa ogrody zoologiczne nawiązały ze sobą współpracę, wspomagając się finansowo czy konsultując ze sobą wszelki transport zwierząt. Aktualnie teren jest prawie całkiem opustoszały i zdecydowanie nie robi za atrakcję turystyczną dla dorosłych oraz dzieci. Niemal wszystkie zwierzęta zostały wywiezione, bądź zabite na skutek strzelanin. Niewielu śmiałków decyduje się na wkradnięcie na teren zoo, obawiając się ataku zwierząt, które przejęły nad nim kontrolę. Dzikie lisy, psy czy bezdomne koty to nie jedyni lokatorzy. Schronienie tu odnalazły także wilki, niedźwiedzie czy wielkie łosie. Niektórzy mieszkańcy opowiadają pomiędzy sobą, że w jednej z klatek nadal urzęduje jeden z porzuconych tygrysów, teoria ta nie została jednak jak na razie potwierdzona. Nikt szczególnie nie garnie się, by to sprawdzić.
- Jasne, jasne - powiedział, starając się swoimi słowami ją trochę uspokoić. - To zrozumiałe, że nie chcesz, by postronne osoby wchodziły tutaj - jeszcze jeden z drugim wpadłby na zrobienie sobie tutaj escape room. Jakby całe to miasto nie było jednym wielkim terenem takiej zabawy.
- Próbowałaś w leki na bezsenność? - spytał ją, czując delikatną obawę o jej stan zdrowia. Jednakże nie był lekarzem i nie mógł decydować za nią. Jedynie mieć nadzieję - bez modlitw - że ta sytuacja się odmieni dla niej za niedługo.
- Dobra, przemielmy to szybko i zwijajmy się - stwierdził, spoglądając na kobietę. Po tych słowach przeszedł do sprawdzenia powierzchniowego poszczególnych miejsc, jednocześnie przyświecając sobie światłem komórki to. W znany tylko sobie sposób.
Sprawdzenie pozostałych lokacji wskazanych przez Kianę było już monotonną czynnością powtarzalną przez Kassira. Nie odzywał się już na ten temat, zajmując się swoim zadaniem. To miejsce przyprawiało go o delikatne dreszcze. Opuszczone i zapomniane przez ludzi. Tak samo jak i wiele innych miejsc w tym mieście. Jednakże wiedział, że było to fizycznie niemożliwe, by móc ogarnąć aż tak spore tereny. Nie, gdy też wiele osób zdecydowało się zwinąć z Riverdale.
Ich przechadzka niedługo potem skończyła się na zewnątrz budynku.
- W pierwszym i czwartym miejscu radziłbym wymienić całą instalację. Pozostałe wymagają częściowych zmian w elektronice oraz wymiany kabli. A przy tym jesteśmy tak w ogóle... radziłbym wam zmienić wszystkie kontakty na te z uziemieniem.
Pokrótce zdał jej raport z tego, co ocenił z obserwacji.
- Przy kamerach warto - po wymianie kabli - sprawdzić, czy one same nie są uszkodzone. Na podstawie dopiero tego dałoby się stwierdzić, czy je sens je naprawiać, czy lepiej zakupić całkowicie nowe.
Uśmiechnął się do niej lekko.
- Jeśli chcesz omówić szczegóły doprowadzenia tego miejsca do porządku, to możemy omówić to w innym dniu - zasugerował jej na pożegnanie jeszcze. Jego zadanie na ów moment skończyło się. - Mogę ci rozpisać w wiad-, czekaj, może lepiej w mailu, coś bardziej szczegółowego? - podsunął sugestię.
Nie wiedział ile czasu upłynęło na spędzeniu tutaj, jednakże podjął się powrotu do kawiarenki. Sprawdził tylko dla pewności wiadomość, że Jace nie zmienił zdania odnoście wspólnego spędzenia czasu, nim pojawił się na miejscu, szukając go zarazem wzrokiem. Nie chciał zawracać głowy pracownikom o to.
- Próbowałaś w leki na bezsenność? - spytał ją, czując delikatną obawę o jej stan zdrowia. Jednakże nie był lekarzem i nie mógł decydować za nią. Jedynie mieć nadzieję - bez modlitw - że ta sytuacja się odmieni dla niej za niedługo.
- Dobra, przemielmy to szybko i zwijajmy się - stwierdził, spoglądając na kobietę. Po tych słowach przeszedł do sprawdzenia powierzchniowego poszczególnych miejsc, jednocześnie przyświecając sobie światłem komórki to. W znany tylko sobie sposób.
Sprawdzenie pozostałych lokacji wskazanych przez Kianę było już monotonną czynnością powtarzalną przez Kassira. Nie odzywał się już na ten temat, zajmując się swoim zadaniem. To miejsce przyprawiało go o delikatne dreszcze. Opuszczone i zapomniane przez ludzi. Tak samo jak i wiele innych miejsc w tym mieście. Jednakże wiedział, że było to fizycznie niemożliwe, by móc ogarnąć aż tak spore tereny. Nie, gdy też wiele osób zdecydowało się zwinąć z Riverdale.
Ich przechadzka niedługo potem skończyła się na zewnątrz budynku.
- W pierwszym i czwartym miejscu radziłbym wymienić całą instalację. Pozostałe wymagają częściowych zmian w elektronice oraz wymiany kabli. A przy tym jesteśmy tak w ogóle... radziłbym wam zmienić wszystkie kontakty na te z uziemieniem.
Pokrótce zdał jej raport z tego, co ocenił z obserwacji.
- Przy kamerach warto - po wymianie kabli - sprawdzić, czy one same nie są uszkodzone. Na podstawie dopiero tego dałoby się stwierdzić, czy je sens je naprawiać, czy lepiej zakupić całkowicie nowe.
Uśmiechnął się do niej lekko.
- Jeśli chcesz omówić szczegóły doprowadzenia tego miejsca do porządku, to możemy omówić to w innym dniu - zasugerował jej na pożegnanie jeszcze. Jego zadanie na ów moment skończyło się. - Mogę ci rozpisać w wiad-, czekaj, może lepiej w mailu, coś bardziej szczegółowego? - podsunął sugestię.
Nie wiedział ile czasu upłynęło na spędzeniu tutaj, jednakże podjął się powrotu do kawiarenki. Sprawdził tylko dla pewności wiadomość, że Jace nie zmienił zdania odnoście wspólnego spędzenia czasu, nim pojawił się na miejscu, szukając go zarazem wzrokiem. Nie chciał zawracać głowy pracownikom o to.
— Hau! — Mitzie wyskoczyła znikąd, dotykając palcem z pianką nosa Jonathana, który momentalnie zmarszczył brwi z nieszczęśliwą miną.
— Jeju weź, fuj. Umyj teraz ręce — pewnie byłby bardziej przekonujący, gdyby nie chichotał pod nosem.
— To za siedzenie na telefonie w pracy!
— Jestem tylko biednym, zniewolonym pomocnikiem, który właśnie wychodzi—
— Nieee, Jace nie zostawiaj nas! — dziewczyna zrobiła smutną minę, patrząc, jak chłopak wyciera nos szmatką, fukając przy tym cicho.
— Świetnie dajecie sobie radę — stwierdził w odpowiedzi, dodając trochę syropu do przygotowanego przez siebie napoju.
— No weź, kto będzie się potykał na prostej drodze jak nie ty? — a to wredny gremlin. Ściągnął swój fartuch i rzucił nim w dziewczynę, która przechwyciła go, tylko wytykając mu język.
— Bawcie się dobrze. Cześć Sheila! — pomachał menadżerce, zaraz wychodząc na zewnątrz z kubkiem w lewej dłoni, rozglądając się na wszystkie strony. W jego przypadku szukanie kogoś wzrokiem zawsze zajmowało nieco więcej czasu niż zwykle. Całe szczęście Shane i tak był na tyle wysoki, by nie znikał mu w tłumie. Rozpromienił się i potruchtał do niego, uważając przy tym, by nie wylać trzymanego napoju.
— Przepraszam, nie wiedziałem, ile dokładniej ci zejdzie. Lubisz cydr? — zapytał, wyciągając kubek w jego stronę — w sumie to bardziej taka oszukana herbata, bo nie ma w sobie alkoholu. Jabłka, cynamon, rozmaryn i pomarańcza! Nie dodawałem anyżu, bo dużo osób go nie lubi, a i tak nie jest jakiś ważny. Chyba że nie lubisz cynamonu, wtedy trochę gorzej, ale pomyślałem, że mogło ci się zrobić zimno przy tych wszystkich inspekcjach i w ogóle...
Ostatnie zdanie wymamrotał bardziej do siebie. W sumie to mógł go najpierw zapytać o zdanie.
— Jeju weź, fuj. Umyj teraz ręce — pewnie byłby bardziej przekonujący, gdyby nie chichotał pod nosem.
— To za siedzenie na telefonie w pracy!
— Jestem tylko biednym, zniewolonym pomocnikiem, który właśnie wychodzi—
— Nieee, Jace nie zostawiaj nas! — dziewczyna zrobiła smutną minę, patrząc, jak chłopak wyciera nos szmatką, fukając przy tym cicho.
— Świetnie dajecie sobie radę — stwierdził w odpowiedzi, dodając trochę syropu do przygotowanego przez siebie napoju.
— No weź, kto będzie się potykał na prostej drodze jak nie ty? — a to wredny gremlin. Ściągnął swój fartuch i rzucił nim w dziewczynę, która przechwyciła go, tylko wytykając mu język.
— Bawcie się dobrze. Cześć Sheila! — pomachał menadżerce, zaraz wychodząc na zewnątrz z kubkiem w lewej dłoni, rozglądając się na wszystkie strony. W jego przypadku szukanie kogoś wzrokiem zawsze zajmowało nieco więcej czasu niż zwykle. Całe szczęście Shane i tak był na tyle wysoki, by nie znikał mu w tłumie. Rozpromienił się i potruchtał do niego, uważając przy tym, by nie wylać trzymanego napoju.
— Przepraszam, nie wiedziałem, ile dokładniej ci zejdzie. Lubisz cydr? — zapytał, wyciągając kubek w jego stronę — w sumie to bardziej taka oszukana herbata, bo nie ma w sobie alkoholu. Jabłka, cynamon, rozmaryn i pomarańcza! Nie dodawałem anyżu, bo dużo osób go nie lubi, a i tak nie jest jakiś ważny. Chyba że nie lubisz cynamonu, wtedy trochę gorzej, ale pomyślałem, że mogło ci się zrobić zimno przy tych wszystkich inspekcjach i w ogóle...
Ostatnie zdanie wymamrotał bardziej do siebie. W sumie to mógł go najpierw zapytać o zdanie.
Nie musiał długo czekać na niego. Dostrzeżenie też było dziecinnie proste - Jonathan bardzo wyróżniał się wzrostem na tle innych osób. Dlatego też nie był zaskoczony jego widokiem. Ale jego prezentu już tak.
- Czekaj. Dla mnie? - nie spodziewał się tego i nie wiedział do końca, co powinien powiedzieć. Widok specjalnie przygotowanego napoju był zaskoczeniem, na które nie był do końca gotów. Uważał, że to miłe, ale nie był do końca pewny, czy to byłby dobry pomysł...
- Doceniam troskę - powiedział, wyciągając rękę po kubek. - Nie musiałeś jednak - miał wrażenie, że odrzucenie byłoby niezbyt dobrym pomysłem odnośnie początku spędzenia wspólnego czasu ze sobą. - A co z napojem dla ciebie?
Przysunął kubek do ust. Drażniący zapach cynamonu przebijał się przez inne wonie, wywołując przy tym chęć kichania. Mimo to, spróbował ostrożnie łyk napoju. Brakowało mu obecnie słów na dobranie opisu tego smaku, dlatego podsumował to krótkim - jest dobre.
- Coś przykuło twoją uwagę na starcie, czy sprawdzamy po kolei obiekty? - spytał się. - Jeśli nie straszne ci wydawanie pieniędzy, możemy przejść się najpierw na lodowisko - zasugerował.
- Czekaj. Dla mnie? - nie spodziewał się tego i nie wiedział do końca, co powinien powiedzieć. Widok specjalnie przygotowanego napoju był zaskoczeniem, na które nie był do końca gotów. Uważał, że to miłe, ale nie był do końca pewny, czy to byłby dobry pomysł...
- Doceniam troskę - powiedział, wyciągając rękę po kubek. - Nie musiałeś jednak - miał wrażenie, że odrzucenie byłoby niezbyt dobrym pomysłem odnośnie początku spędzenia wspólnego czasu ze sobą. - A co z napojem dla ciebie?
Przysunął kubek do ust. Drażniący zapach cynamonu przebijał się przez inne wonie, wywołując przy tym chęć kichania. Mimo to, spróbował ostrożnie łyk napoju. Brakowało mu obecnie słów na dobranie opisu tego smaku, dlatego podsumował to krótkim - jest dobre.
- Coś przykuło twoją uwagę na starcie, czy sprawdzamy po kolei obiekty? - spytał się. - Jeśli nie straszne ci wydawanie pieniędzy, możemy przejść się najpierw na lodowisko - zasugerował.
Przekrzywił nieznacznie głowę w bok, uśmiechając się z nieznacznym rozbawieniem na jego pytanie. Chyba nie do końca rozumiał reakcję Shane'a.
— Spokojnie, jako pracownik nie muszę nic płacić, gdy robię coś dla siebie. No, chyba że pobiegniesz teraz i mnie sprzedasz mojej menadżerce, ale ona jest trochę straszna... — powiedział, nachylając się nieznacznie z konspiracyjnym szeptem, zaraz parskając cichym śmiechem.
"A co z napojem dla ciebie?"
— Dla mnie? — spojrzał na niego zaskoczony, nie do końca wiedząc jak zareagować. Potarł policzek dłonią, rzucając mu wyraźnie zakłopotany uśmiech.
— Och. Zapomniałem — w sumie to po prostu kompletnie na to nie wpadł. Zaśmiał się cicho, machając dłonią na boki, wyraźnie zbywając temat — siedziałem w ciepłym pomieszczeniu przez pół godziny, więc nie jest mi jakoś zimno.
Przynajmniej na razie, bo z jego genami wystarczyło postać w bezruchu przez kilka minut. Dopóki jednak jakkolwiek się poruszał, raczej nie zamarznie. Hm, może po drodze uda mu się znowu dorwać Panią z tym dobrym napojem?
— Brzmi dobrze, ciekawi mnie jak je w ogóle zrobili. Niezbyt umiem jeździć, ale chyba nie będzie tak źle... chyba — wymamrotał ostatnie słowo do samego siebie, zaraz znowu się rozpromieniając — z tego co pamiętam ze strony wydarzenia, lodowisko jest na wybiegu dla pingwinów. W ogóle, szybko wam poszło. Długo się znacie? Z Kianą.
Skakanie pomiędzy tematami zdecydowanie było dla niego w pełni normalne. Ruszył do przodu z pamięci, jednocześnie przechodząc na prawą stronę Shane'a. Trochę głupio by było nie widzieć osoby, z którą idziesz.
— Spokojnie, jako pracownik nie muszę nic płacić, gdy robię coś dla siebie. No, chyba że pobiegniesz teraz i mnie sprzedasz mojej menadżerce, ale ona jest trochę straszna... — powiedział, nachylając się nieznacznie z konspiracyjnym szeptem, zaraz parskając cichym śmiechem.
"A co z napojem dla ciebie?"
— Dla mnie? — spojrzał na niego zaskoczony, nie do końca wiedząc jak zareagować. Potarł policzek dłonią, rzucając mu wyraźnie zakłopotany uśmiech.
— Och. Zapomniałem — w sumie to po prostu kompletnie na to nie wpadł. Zaśmiał się cicho, machając dłonią na boki, wyraźnie zbywając temat — siedziałem w ciepłym pomieszczeniu przez pół godziny, więc nie jest mi jakoś zimno.
Przynajmniej na razie, bo z jego genami wystarczyło postać w bezruchu przez kilka minut. Dopóki jednak jakkolwiek się poruszał, raczej nie zamarznie. Hm, może po drodze uda mu się znowu dorwać Panią z tym dobrym napojem?
— Brzmi dobrze, ciekawi mnie jak je w ogóle zrobili. Niezbyt umiem jeździć, ale chyba nie będzie tak źle... chyba — wymamrotał ostatnie słowo do samego siebie, zaraz znowu się rozpromieniając — z tego co pamiętam ze strony wydarzenia, lodowisko jest na wybiegu dla pingwinów. W ogóle, szybko wam poszło. Długo się znacie? Z Kianą.
Skakanie pomiędzy tematami zdecydowanie było dla niego w pełni normalne. Ruszył do przodu z pamięci, jednocześnie przechodząc na prawą stronę Shane'a. Trochę głupio by było nie widzieć osoby, z którą idziesz.
Cieszyła się, że chłopak nie zadawał zbytecznych pytań odnośnie jej rezerwy do tłumu, jaki obecnie okupował zoo. Wolała pewne fakty zachować dla siebie, w końcu jakby nie patrzeć Wolves działali trochę poza radarem.
Wzięła spory łyk kawy, rozważając co odpowiedzieć. Leki nasenne były świetnym pomysłem, pod warunkiem, że chciało się zasnąć. A ona... miała w tej kwestii drobny dylemat.
"Obawiam się, że w tym przypadku nie pomogą," odpowiedziała wymijająco, stając na boku, by nie przeszkadzać w pracy chłopaka.
Początkowo obawiała się, że trzydzieści minut to faktycznie mało czasu, ale jak widać Shane był profesjonalistą.
"Huh nie sądziłam, że dasz radę tak szybko wszystko ogarnąć. No, no jestem pod wrażeniem," rzuciła, gdy ponownie znalazł się obok niej.
Wysłuchała jego wskazówek oraz uwag. Uniosła kąciki ust do góry i skinęła głową.
"Jasne, mail będzie jak najbardziej okej. I wtedy możemy też umówić się na inny dzień, by zacząć prace. Oczywiście chciałabym, byś też brał w tym udział. Jeśli to nie problem," na ten moment byłoby dla niej stratą czasu szukanie kogoś innego. A Kassir był dobry.
Stała w drzwiach i odprowadziła go wzrokiem, dopóki Shane nie zniknął z jej pola widzenia. Westchnęła i spojrzała przez ramię na wnętrze budynku. Jeszcze będzie tu siedziba z prawdziwego zdarzenia. Już ona o to zadba. A tymczasem wyszła z budynku, nałożyła kłódkę i udała się w kierunku jarmarku. Po drodze wyrzuciła pusty już kubek i wyciągnęła z kieszeni komórkę, by wystukać na niej krótką wiadomość do rudzielca. Chciał w końcu kawę, nie?
Wzięła spory łyk kawy, rozważając co odpowiedzieć. Leki nasenne były świetnym pomysłem, pod warunkiem, że chciało się zasnąć. A ona... miała w tej kwestii drobny dylemat.
"Obawiam się, że w tym przypadku nie pomogą," odpowiedziała wymijająco, stając na boku, by nie przeszkadzać w pracy chłopaka.
Początkowo obawiała się, że trzydzieści minut to faktycznie mało czasu, ale jak widać Shane był profesjonalistą.
"Huh nie sądziłam, że dasz radę tak szybko wszystko ogarnąć. No, no jestem pod wrażeniem," rzuciła, gdy ponownie znalazł się obok niej.
Wysłuchała jego wskazówek oraz uwag. Uniosła kąciki ust do góry i skinęła głową.
"Jasne, mail będzie jak najbardziej okej. I wtedy możemy też umówić się na inny dzień, by zacząć prace. Oczywiście chciałabym, byś też brał w tym udział. Jeśli to nie problem," na ten moment byłoby dla niej stratą czasu szukanie kogoś innego. A Kassir był dobry.
Stała w drzwiach i odprowadziła go wzrokiem, dopóki Shane nie zniknął z jej pola widzenia. Westchnęła i spojrzała przez ramię na wnętrze budynku. Jeszcze będzie tu siedziba z prawdziwego zdarzenia. Już ona o to zadba. A tymczasem wyszła z budynku, nałożyła kłódkę i udała się w kierunku jarmarku. Po drodze wyrzuciła pusty już kubek i wyciągnęła z kieszeni komórkę, by wystukać na niej krótką wiadomość do rudzielca. Chciał w końcu kawę, nie?
Czy chciało mu się jechać do ZOO? Absolutnie nie. Nic dziwnego, że nawet nie próbował się umawiać na żadną konkretną godzinę. Wiedział, że jego obecność na miejscu była niejako wymagana — zwłaszcza że Kiana trułaby mu później dupę tygodniami, gdyby się nie pojawił. Mimo to starał się odwlekać swoje przybycie tak długo jak tylko się dało. Niestety, smsy odebrały mu tę przyjemność.
Nacisnął z całej siły klakson, pokazując środkowy palec jakiemuś zjebowi, który wyszedł na ulicę, wyraźnie próbując się przedostać na drugą stronę. Jakby nie potrafił użyć pasów. A mógł w niego pierdolnąć.
Znalezienie miejsca parkingowego nie należało do najłatwiejszych zadań. Nic dziwnego, że Josten wysiadł w jeszcze paskudniejszym nastroju, przedzierając się przez tłum.
— Hej, nie szukasz moż-
— A spierdalaj — uciął krótko, kompletnie ignorując zaskoczoną kobietę, którą chyba zbyt mocno wryło w ziemię, by jakoś sensownie zareagować. Nawet jeśli pierdoliła coś za jego plecami, nawet się nie odwrócił. Odmówił grzańca krótkim machnięciem dłonią i stanął pod kawiarnią, czekając aż Kiana wyjdzie na zewnątrz.
Nacisnął z całej siły klakson, pokazując środkowy palec jakiemuś zjebowi, który wyszedł na ulicę, wyraźnie próbując się przedostać na drugą stronę. Jakby nie potrafił użyć pasów. A mógł w niego pierdolnąć.
Znalezienie miejsca parkingowego nie należało do najłatwiejszych zadań. Nic dziwnego, że Josten wysiadł w jeszcze paskudniejszym nastroju, przedzierając się przez tłum.
— Hej, nie szukasz moż-
— A spierdalaj — uciął krótko, kompletnie ignorując zaskoczoną kobietę, którą chyba zbyt mocno wryło w ziemię, by jakoś sensownie zareagować. Nawet jeśli pierdoliła coś za jego plecami, nawet się nie odwrócił. Odmówił grzańca krótkim machnięciem dłonią i stanął pod kawiarnią, czekając aż Kiana wyjdzie na zewnątrz.
Postanowił jednak nie dzielić się swoimi obawami odnośnie napoju. Dlatego też uśmiechnął się nikle do niego.
- Postaram się nie wydać ciebie - brzmiało to niemalże jak obietnica. Przyłożył palec do ust. - Oczywiście jak będziesz grzeczny.
Postanowił sobie pozwolić na trochę większy humor w tym momencie, międzyczasie popijając rozgrzewający napój.
- Huh? Masz nową pracę? - wyłapał informację. - Zrezygnowałeś z biblioteki? - to było zaskoczenie. Wydawało mu się, że lubił bardzo tamtą pracę. - Oby nie przeszkadzała ci w studiowaniu. Właśnie, jak ci idzie tam? - spytał się w odpowiedzi, zastanawiając się poniekąd, skąd wytrzasnęli pingwiny w Riverdale.
Oby to nie byli przebrani stażyści.
- Kiana... Kilka miesięcy... chyba? - tak wydawało mu się. - Zaskakuje mnie, że wy się znacie - niesamowity zbieg okoliczności. Trochę go bawiło to.
A co do lodowiska...
- Wystarczy, że zachowasz równowagę. Możesz trzymać się barierki czy czegoś, by nie upaść - próbował go zachęcić do tego, jednocześnie narzucając kierunek w stronę wspomnianego lodowiska. - To jak buty, tylko trochę wyższe - tak też dotarli na miejsce. Kassir uściślił opłatę za wejście i dobrał odpowiednie łyżwy. Niebiesko-różowe z niebieskimi sznurówkami.
- Przepraszam, jaki rozmiar buta? - młoda dziewczyna przekierowała swoje pytanie w stronę Jonathana. - Mam nadzieję, że nie przeszkadza Panu, że zostały same jaskrawe? - wydawała się być onieśmielona wzrostem Jace'a. Sama miała na oko z 160 centymetrów wysokości.
Shane międzyczasie ubrał już łyżwy, pozostawiając swoje obuwie w odpowiednio wskazanym miejscu, by potem wejść na stworzone lodowisko. Ostrożnie przejechał metr dalej.
- Jeszcze pamiętam jak się to robi - chociaż zarazem wiedział, że przy wyższej prędkości na pewno zaliczyłby bliskie spotkanie z lodem. - Jace? Dasz sobie radę? - odwrócił się w stronę wejścia, sprawdzając, czy blondynowi udało się dotrzeć na miejsce.
- Postaram się nie wydać ciebie - brzmiało to niemalże jak obietnica. Przyłożył palec do ust. - Oczywiście jak będziesz grzeczny.
Postanowił sobie pozwolić na trochę większy humor w tym momencie, międzyczasie popijając rozgrzewający napój.
- Huh? Masz nową pracę? - wyłapał informację. - Zrezygnowałeś z biblioteki? - to było zaskoczenie. Wydawało mu się, że lubił bardzo tamtą pracę. - Oby nie przeszkadzała ci w studiowaniu. Właśnie, jak ci idzie tam? - spytał się w odpowiedzi, zastanawiając się poniekąd, skąd wytrzasnęli pingwiny w Riverdale.
Oby to nie byli przebrani stażyści.
- Kiana... Kilka miesięcy... chyba? - tak wydawało mu się. - Zaskakuje mnie, że wy się znacie - niesamowity zbieg okoliczności. Trochę go bawiło to.
A co do lodowiska...
- Wystarczy, że zachowasz równowagę. Możesz trzymać się barierki czy czegoś, by nie upaść - próbował go zachęcić do tego, jednocześnie narzucając kierunek w stronę wspomnianego lodowiska. - To jak buty, tylko trochę wyższe - tak też dotarli na miejsce. Kassir uściślił opłatę za wejście i dobrał odpowiednie łyżwy. Niebiesko-różowe z niebieskimi sznurówkami.
- Przepraszam, jaki rozmiar buta? - młoda dziewczyna przekierowała swoje pytanie w stronę Jonathana. - Mam nadzieję, że nie przeszkadza Panu, że zostały same jaskrawe? - wydawała się być onieśmielona wzrostem Jace'a. Sama miała na oko z 160 centymetrów wysokości.
Shane międzyczasie ubrał już łyżwy, pozostawiając swoje obuwie w odpowiednio wskazanym miejscu, by potem wejść na stworzone lodowisko. Ostrożnie przejechał metr dalej.
- Jeszcze pamiętam jak się to robi - chociaż zarazem wiedział, że przy wyższej prędkości na pewno zaliczyłby bliskie spotkanie z lodem. - Jace? Dasz sobie radę? - odwrócił się w stronę wejścia, sprawdzając, czy blondynowi udało się dotrzeć na miejsce.
Odjęto 10$ - R.
Wykonany przez niego gest, choć bez wątpienia był tylko drobnym żartem, mimo wszystko zaskoczył Jonathana na tyle, by zaczerwienił się nieznacznie i odwrócił w bok z cichym chrząknięciem.
— Zawsze jestem grzeczny — dodał z niejakim opóźnieniem, zerkając w jego stronę, nim skupił się na nowo na drodze, wbijając uparcie wzrok w śnieg.
— N-nie, nie. Pracuję w obu miejscach. Mam po prostu różne zmiany. Uzupełniają sobie mną grafik. W zeszłym tygodniu byłem w bibliotece we wtorek i czwartek, a w Starbucksie miałem zmianę w środę i piątek plus weekend. Od siódmej do piętnastej. W tygodniu z reguły pomagam po cztery godziny, bo... no, obowiązki w domu. Tyle dobrego, że Zack zaczął odbierać za mnie Rosaline ze szkoły. Chociaż nie jest z tego zbytnio zadowolona — zaśmiał się cicho, kręcąc na boki głową. W weekendy z reguły byli rodzice, więc miał nieco większą swobodę.
Za to kompletnie spanikował, gdy zapytał go o studia.
— E-eh? W... w porządku w sumie. Znaczy, em, sam nie wiem. Chyba z nich zrezygnuję, bo do końca pasuje mi ich tematyka. Nie do końca w sumie wiem, co chcę robić — ściszył nieco głos, walcząc z wyrzutami sumienia. Cóż, przynajmniej ostatnie zdanie było prawdą. Przy pierwszym spotkaniu wymyślił cały ten tekst z jakiegoś głupiego przeświadczenia, że jeśli Shane dowie się, że jest jeszcze młodszy, nie będzie chciał z nim rozmawiać. I nadal zresztą tak uważał. Ale jednocześnie nienawidził okłamywać innych. Wcisnął lewą rękę do kieszeni, wpatrując się w swoje buty.
"Zaskakuje mnie, że wy się znacie."
— Mnie też — podniósł nagle głowę i przywołał na twarz wesoły uśmiech, wzruszając ramionami — ale w sumie poznaliśmy się kompletnym przypadkiem. Co nie zmienia faktu, że Kiana jest świetna. I totalnie cool.
Jego oczy rozbłysły nieznacznie, zaraz wsłuchując się w jego porady. Zaśmiał się cicho, w końcu wracając wzrokiem do jego twarzy.
— Kiepsko u mnie z równowagą, ale się postaram.
Zapłacił w ślad za Shanem, zaraz przyglądając się z ciekawością łyżwom. Parsknął na jej słowa, machając ręką.
— Spoko, trzy razy w tygodniu moja siostra przebiera mnie za księżniczkę, jaskrawe buty to całkiem niezła stylówka w porównaniu z jej dziełami — roześmiał się wesoło, wpatrując z ciekawością w łyżwy o wściekłym żółto-limonkowym kolorze. Ubrał je ostrożnie, zaraz wstając powoli do góry.
— No teraz to już w ogóle mam ze dwa metry — stwierdził, podnosząc rękę nad swoją głowę z rozbawieniem. Ruszył ostrożnie w stronę lodowiska, wystarczył jednak pierwszy krok na lodzie, by na jego twarzy pojawiło się zwątpienie, gdy już na dzień dobry musiał rozłożyć ręce na boki, by uniknąć upadku w przód.
— ... w-wiesz co Shane, to chyba nie do końca jest jak buty — powiedział ostrożnie, trzymając się jedną ręką barierki — myślisz, że jak się wywrócę, to umrę? Upadek z wysokości i te sprawy.
Nawet jeśli starał się żartować, wpatrywał się uważnie w lód, nie do końca rozumiejąc, jak niby miał się po tym poruszać, skoro przy próbie kroku, skończyło się tylko mocniejszym złapaniem barierki. No łyżwiarzem figurowym to on nie będzie.
— Zawsze jestem grzeczny — dodał z niejakim opóźnieniem, zerkając w jego stronę, nim skupił się na nowo na drodze, wbijając uparcie wzrok w śnieg.
— N-nie, nie. Pracuję w obu miejscach. Mam po prostu różne zmiany. Uzupełniają sobie mną grafik. W zeszłym tygodniu byłem w bibliotece we wtorek i czwartek, a w Starbucksie miałem zmianę w środę i piątek plus weekend. Od siódmej do piętnastej. W tygodniu z reguły pomagam po cztery godziny, bo... no, obowiązki w domu. Tyle dobrego, że Zack zaczął odbierać za mnie Rosaline ze szkoły. Chociaż nie jest z tego zbytnio zadowolona — zaśmiał się cicho, kręcąc na boki głową. W weekendy z reguły byli rodzice, więc miał nieco większą swobodę.
Za to kompletnie spanikował, gdy zapytał go o studia.
— E-eh? W... w porządku w sumie. Znaczy, em, sam nie wiem. Chyba z nich zrezygnuję, bo do końca pasuje mi ich tematyka. Nie do końca w sumie wiem, co chcę robić — ściszył nieco głos, walcząc z wyrzutami sumienia. Cóż, przynajmniej ostatnie zdanie było prawdą. Przy pierwszym spotkaniu wymyślił cały ten tekst z jakiegoś głupiego przeświadczenia, że jeśli Shane dowie się, że jest jeszcze młodszy, nie będzie chciał z nim rozmawiać. I nadal zresztą tak uważał. Ale jednocześnie nienawidził okłamywać innych. Wcisnął lewą rękę do kieszeni, wpatrując się w swoje buty.
"Zaskakuje mnie, że wy się znacie."
— Mnie też — podniósł nagle głowę i przywołał na twarz wesoły uśmiech, wzruszając ramionami — ale w sumie poznaliśmy się kompletnym przypadkiem. Co nie zmienia faktu, że Kiana jest świetna. I totalnie cool.
Jego oczy rozbłysły nieznacznie, zaraz wsłuchując się w jego porady. Zaśmiał się cicho, w końcu wracając wzrokiem do jego twarzy.
— Kiepsko u mnie z równowagą, ale się postaram.
Zapłacił w ślad za Shanem, zaraz przyglądając się z ciekawością łyżwom. Parsknął na jej słowa, machając ręką.
— Spoko, trzy razy w tygodniu moja siostra przebiera mnie za księżniczkę, jaskrawe buty to całkiem niezła stylówka w porównaniu z jej dziełami — roześmiał się wesoło, wpatrując z ciekawością w łyżwy o wściekłym żółto-limonkowym kolorze. Ubrał je ostrożnie, zaraz wstając powoli do góry.
— No teraz to już w ogóle mam ze dwa metry — stwierdził, podnosząc rękę nad swoją głowę z rozbawieniem. Ruszył ostrożnie w stronę lodowiska, wystarczył jednak pierwszy krok na lodzie, by na jego twarzy pojawiło się zwątpienie, gdy już na dzień dobry musiał rozłożyć ręce na boki, by uniknąć upadku w przód.
— ... w-wiesz co Shane, to chyba nie do końca jest jak buty — powiedział ostrożnie, trzymając się jedną ręką barierki — myślisz, że jak się wywrócę, to umrę? Upadek z wysokości i te sprawy.
Nawet jeśli starał się żartować, wpatrywał się uważnie w lód, nie do końca rozumiejąc, jak niby miał się po tym poruszać, skoro przy próbie kroku, skończyło się tylko mocniejszym złapaniem barierki. No łyżwiarzem figurowym to on nie będzie.
Odjęto 10$ - R.
- Ale... nie za dużo? - zawahał się na moment. - Przez to chyba nie masz czasu dla siebie? - wydawało mu się, że chłopak zwyczajnie zapchał sobie cały dzień, nie wydzielając jakiegoś czasu dla siebie. - Chociaż skoro chcesz zrezygnować ze studiów... - westchnął. - Ciężko mi ci poradzić. Mogę jedynie z własnego doświadczenia powiedzieć, że warto popróbować inne rzeczy, a nie tkwić w jednym.
Nie chciał jednak być jako doradca. Jego życie było całkowicie odmienne od tego, jakie miał blondyn. Więc kim był, by doradzać?
- Mogę przyznać ci rację - skomentował jeszcze kwestię poznania Kiany, mając w pamięci ich spotkania oraz rozmowy.
Wypił do końca napój, wyrzucił kubek... i co można powiedzieć więcej? Lodowisko czas! Rozbawił go wybór łyżwu nich dwojga. Jednakże coś innego przykuło jego uwagę.
Zawahał się na moment, zatrzymując się łyżwami przed nim.
- Najwyżej nabijesz sobie guza. I będzie ci zimno - uprzedził go odnośnie możliwych skutków wywalenia się. - Nie będę namawiać cię na odrywanie się, ale możemy spróbować zrobić chociaż okrążenie w taki sposób? - szkoda byłoby zmarnować okazję, zwłaszcza, że zapłacili za wejście. - Nie wiem, czy umiałbym nauczyć cię jeżdżenia.
Założył ręce za plecy.
- Będę cię pilnować od tej strony, jakbyś miał zamiar jednak upaść - przynajmniej tyle mógł zrobić. Wybór lodowiska był dla niego przyjemną opcją, ale blondyn nie musiał podzielać jego zdania.
- Jeśli nie zdołam cię upilnować, to wiszę ci picie. Może być? - zaproponował układ.
Nie chciał jednak być jako doradca. Jego życie było całkowicie odmienne od tego, jakie miał blondyn. Więc kim był, by doradzać?
- Mogę przyznać ci rację - skomentował jeszcze kwestię poznania Kiany, mając w pamięci ich spotkania oraz rozmowy.
Wypił do końca napój, wyrzucił kubek... i co można powiedzieć więcej? Lodowisko czas! Rozbawił go wybór łyżwu nich dwojga. Jednakże coś innego przykuło jego uwagę.
Zawahał się na moment, zatrzymując się łyżwami przed nim.
- Najwyżej nabijesz sobie guza. I będzie ci zimno - uprzedził go odnośnie możliwych skutków wywalenia się. - Nie będę namawiać cię na odrywanie się, ale możemy spróbować zrobić chociaż okrążenie w taki sposób? - szkoda byłoby zmarnować okazję, zwłaszcza, że zapłacili za wejście. - Nie wiem, czy umiałbym nauczyć cię jeżdżenia.
Założył ręce za plecy.
- Będę cię pilnować od tej strony, jakbyś miał zamiar jednak upaść - przynajmniej tyle mógł zrobić. Wybór lodowiska był dla niego przyjemną opcją, ale blondyn nie musiał podzielać jego zdania.
- Jeśli nie zdołam cię upilnować, to wiszę ci picie. Może być? - zaproponował układ.
— Nie, nie, spokojnie, nadal zajmuję się moim rodzeństwem i w ogóle! Wydzieliłem specjalnie godziny tak, żeby wracać na kolację, czasem przed, bo w bibliotece jednak pracuję na zasadzie "aż wszystko zrobię" niż konkretnych godzin. No i obiady robię im wcześniej, a uczą się po kolacji, więc na spokojnie się ze wszystkim wyrabiam — powiedział z pełnym przekonaniem, kiwając przy tym głową, starając się utrzymać pozytywny ton nawet przy temacie tych nieszczęsnych studiów — i pewnie... pewnie tak zrobię. Muszę to wszystko przemyśleć.
Przyglądał się uważnie jeździe Shane'a, jak i kilku pobocznych osób, próbując jakkolwiek zaobserwować sekwencję ruchów. Rozkojarzył się nieco, słysząc głos ciemnowłosego i przeniósł na niego spojrzenie.
— Haha, jasne, byle upadać na lewo — zażartował, zaraz nieznacznie się uśmiechając — daj mi sekundę.
Jace mógł być połowicznie ślepy, ale i tak całkiem nieźle uczył się wzrokowo.
— Nie no, nie przejmuj się, nie chciałbym ci zrobić krzywdy, zresztą sam się zgodziłem, nie jesteś mi nic winny, nawet jak się wywalę — powiedział, nawet na chwilę nie tracąc swojego pozytywnego wyjścia. W końcu powoli ruszył do przodu, robiąc nieco dłuższy ślizg niż wcześniej. Całe szczęście, że dostał hokejówki, a nie figurówki, bo inaczej jak nic wryłby się już ząbkami w lód i wyrżnął na twarz. A ostatnio miał trochę dość wiecznego przewracania się. Zwłaszcza że zaliczył już jedno solidne w towarzystwie Shane'a.
— Swoją drogą, mają tu bardzo stylowy asortyment — zaśmiał się, nie ryzykując jednak wskazywania na ich łyżwy. I tak musiał się wybitnie skupiać, ale przynajmniej w końcu po kilku krokach puścił się barierki.
— Aaa i przepraszam, ale... jak jedziesz z mojej prawej strony, to cię nie widzę. T-także nie chcę, żebyś pomyślał, że cię jakoś ignoruję czy coś, ale nie ufam sobie na tyle, by odsunąć się od barierki czy jeździć z głową zwróconą w bok — uśmiechnął się przepraszająco, bo jakoś wątpił, by Shane zamierzał jeździć cały czas przed nim.
Przyglądał się uważnie jeździe Shane'a, jak i kilku pobocznych osób, próbując jakkolwiek zaobserwować sekwencję ruchów. Rozkojarzył się nieco, słysząc głos ciemnowłosego i przeniósł na niego spojrzenie.
— Haha, jasne, byle upadać na lewo — zażartował, zaraz nieznacznie się uśmiechając — daj mi sekundę.
Jace mógł być połowicznie ślepy, ale i tak całkiem nieźle uczył się wzrokowo.
— Nie no, nie przejmuj się, nie chciałbym ci zrobić krzywdy, zresztą sam się zgodziłem, nie jesteś mi nic winny, nawet jak się wywalę — powiedział, nawet na chwilę nie tracąc swojego pozytywnego wyjścia. W końcu powoli ruszył do przodu, robiąc nieco dłuższy ślizg niż wcześniej. Całe szczęście, że dostał hokejówki, a nie figurówki, bo inaczej jak nic wryłby się już ząbkami w lód i wyrżnął na twarz. A ostatnio miał trochę dość wiecznego przewracania się. Zwłaszcza że zaliczył już jedno solidne w towarzystwie Shane'a.
— Swoją drogą, mają tu bardzo stylowy asortyment — zaśmiał się, nie ryzykując jednak wskazywania na ich łyżwy. I tak musiał się wybitnie skupiać, ale przynajmniej w końcu po kilku krokach puścił się barierki.
— Aaa i przepraszam, ale... jak jedziesz z mojej prawej strony, to cię nie widzę. T-także nie chcę, żebyś pomyślał, że cię jakoś ignoruję czy coś, ale nie ufam sobie na tyle, by odsunąć się od barierki czy jeździć z głową zwróconą w bok — uśmiechnął się przepraszająco, bo jakoś wątpił, by Shane zamierzał jeździć cały czas przed nim.
- A co z tobą? - zadał pytanie. - Gdzie w tym wszystkim jest czas dla ciebie, Jace? Z tego, co opowiadasz, brzmi jakbyś zapełnił swoją dobę szkołą, rodziną i pracą. Powinieneś też pomyśleć o sobie w tym wszystkim. Nie mówię o spędzaniu czasu z rodzeństwem, ino o tobie. To jednak twoje życie - westchnął, po czym uśmiechnął się nieznacznie. - Ale może rzeczywiście zrezygnowanie ze studiów ci pomoże w pozbieraniu tego - uśmiechnął się nieznacznie. - Życie według dyktando innych nigdy nie przynosi szczęścia.
Odwrócił na moment wzrok, czując lekkie ukłucie w żołądku. Jego własne słowa przypomniały mu coś z przeszłości, czego wolałby nie wspominać w dniu dzisiejszym. Przede wszystkim nie bardzo chciał przypominać sobie teraz i zarażać negatywnym humorem jego towarzysza.
Powracając jednak do lodowiska... Nad głową Shane'a pojawił się spory pytajnik wyrażający brak zrozumienia odnośnie słów.
- Może... Po prostu jedź od drugiej strony - zasugerował mu. - I w sumie, jak to nie widzisz. Jak się ustawiłeś? - nie do końca załapał, co miał na myśli młodszy. - Chyba nie rozumiem - przyznał wprost. - Ale jak potrzebujesz, to nie puszczaj się. Zostało jeszcze trochę do skończenia kółka. Idzie ci już calkiem nieźle.
Jak mówił, tak też powoli dochodzili do początku trasy. Shane nie zmieniał przez ten czas pozycji, chociaż raz stracił na moment równowagę. Nie przewrócił się, ale musiał parę razy zamachać energicznie ramionami z tego powodu.
- Uff. Dobra, mistrzem łyżwiarstwa nie zostanę - zaśmiał się. - Już jesteśmy! Możemy skończyć na razie - bez większego zawahania wyszedł z terenu, by niedługo potem ponownie ubrać swoje buty.
- Ten styl łyżw chyba prędko nie zapomnę - zachichotał cicho. - Piękne kolory. Jeśli jesteś gotowy, to możemy odwiedzić inne miejsce. Może najpierw jednak wolisz się napić czegoś ciepłego nim przejdziemy... pingwiny? Albo strzelnica. Co wolisz? - wolał tym razem dać mu większą możliwość wyboru. Nim jednak odczekał na jego odpowiedź, podszedł bliżej, by móc spojrzeć na niego, po czym zmrużył nieco oczy.
- W sumie jeszcze jedna kwestia. Za często mnie przepraszasz, a nie masz za co zasadniczo - wytknął mu.
Westchnął, po czym potarł tył głowy, lekko skrępowany.
- Wiem, że nie wypada mi pytać, ale słabiej widzisz? Trochę mnie to zastanawia teraz, bo napominasz wiele o jednej stronie... Ale zarazem nie widziałem jeszcze, byś miał jakieś okulary.
Odwrócił na moment wzrok, czując lekkie ukłucie w żołądku. Jego własne słowa przypomniały mu coś z przeszłości, czego wolałby nie wspominać w dniu dzisiejszym. Przede wszystkim nie bardzo chciał przypominać sobie teraz i zarażać negatywnym humorem jego towarzysza.
Powracając jednak do lodowiska... Nad głową Shane'a pojawił się spory pytajnik wyrażający brak zrozumienia odnośnie słów.
- Może... Po prostu jedź od drugiej strony - zasugerował mu. - I w sumie, jak to nie widzisz. Jak się ustawiłeś? - nie do końca załapał, co miał na myśli młodszy. - Chyba nie rozumiem - przyznał wprost. - Ale jak potrzebujesz, to nie puszczaj się. Zostało jeszcze trochę do skończenia kółka. Idzie ci już calkiem nieźle.
Jak mówił, tak też powoli dochodzili do początku trasy. Shane nie zmieniał przez ten czas pozycji, chociaż raz stracił na moment równowagę. Nie przewrócił się, ale musiał parę razy zamachać energicznie ramionami z tego powodu.
- Uff. Dobra, mistrzem łyżwiarstwa nie zostanę - zaśmiał się. - Już jesteśmy! Możemy skończyć na razie - bez większego zawahania wyszedł z terenu, by niedługo potem ponownie ubrać swoje buty.
- Ten styl łyżw chyba prędko nie zapomnę - zachichotał cicho. - Piękne kolory. Jeśli jesteś gotowy, to możemy odwiedzić inne miejsce. Może najpierw jednak wolisz się napić czegoś ciepłego nim przejdziemy... pingwiny? Albo strzelnica. Co wolisz? - wolał tym razem dać mu większą możliwość wyboru. Nim jednak odczekał na jego odpowiedź, podszedł bliżej, by móc spojrzeć na niego, po czym zmrużył nieco oczy.
- W sumie jeszcze jedna kwestia. Za często mnie przepraszasz, a nie masz za co zasadniczo - wytknął mu.
Westchnął, po czym potarł tył głowy, lekko skrępowany.
- Wiem, że nie wypada mi pytać, ale słabiej widzisz? Trochę mnie to zastanawia teraz, bo napominasz wiele o jednej stronie... Ale zarazem nie widziałem jeszcze, byś miał jakieś okulary.
Ze mną?
Spojrzał na niego wyraźnie zagubiony, najwyraźniej nie do końca rozumiejąc jego pytanie. No bo... to on to wszystko robił. Więc to wszystko miało z nim związek, prawda?
— Ustawiłem? — powtórzył po nim, próbując połączyć ze sobą wątki. I nawet mu się to udało. Całkiem szybko. On po prostu nie zauważył. Zachichotał pod nosem, przysłaniając przy tym usta wierzchem obandażowanej dłoni. Błąd. Momentalnie stracił równowagę, całe szczęście łapiąc się szybko barierki lewą ręką.
— Pfft — początkowe parsknięcie zmieniło się w śmiech, gdy powoli puścił się ponownie, jadąc do przodu, choć rozbawienie wyraźnie go nie opuszczało — no ja tym bardziej. Ale w sumie to całkiem fajne. Jak już doleczę do końca rękę, to chętnie przyjdę tu jeszcze raz, żeby móc do woli upadać i w ogóle.
Rzecz jasna połowicznie żartował, nie zamierzał w końcu — w miarę możliwości — nieustannie wywalać się na lód.
— Na pewno? Jeśli chcesz pojeździć trochę dłużej, to wiesz — nie chciał mu w końcu psuć zabawy. Skoro jednak Shane zszedł z lodu, podążył powoli za nim, hamując oczywiście dopiero na barierce. Przez którą, przez swój wzrost, prawie przeleciał.
— Te barierki to absolutna dyskryminacja wobec wysokich ludzi. Myślisz, że mogę zgłosić zażalenie przy kasie? — zapytał, masując brzuch, który posłużył mu w tym wypadku za amortyzator. Założył z powrotem swoje buty i zachwiał się nieznacznie na ponowną zmianę w odczuwaniu podłoża.
— Ojej, nie, źle się wcześniej wyraziłem. Pingwiny były tu — wskazał palcem na lodowisko, zaraz podnosząc łyżwy do góry — i foki. Ale chyba zabrali je podczas zamknięcia miasta. Może jeszcze kiedyś je przywiozą. Ale jeśli chcesz, możemy zobaczyć czy nie mają jakiegoś pingwina na strzelnicy. Zawsze można spróbować go wygrać.
Uśmiechnął się wesoło, nim Shane nie znalazł się nagle dużo bliżej niego. I choć Jace nachylał się już wcześniej w jego stronę w żartach, w drugą stronę było zupełnie inaczej. Wstrzymał oddech, momentalnie czując wypływające na jego twarz ciepło, kompletnie tracąc kontrolę. Łyżwy wypadły mu z dłoni, całe szczęście upadając w śnieg, a nie na beton.
— B-bo to t-taki trochę nawyk, przeprasz- znaczy... przepr... — zamotał się, w końcu unosząc dłonie do twarzy, chowając się w nich z wyraźnym zażenowaniem. Mimo to nie uciekł w bok. Opuścił je powoli w dół do połowy twarzy, nie odwracając wzroku od Shane'a, mimo że miał wrażenie, jakby ktoś wsadził mu do wnętrza termofor z wrzącą wodą.
— Postaram się jakoś to ograniczyć. I próbowałem ci powiedzieć wcześniej, ale rozproszył mnie potencjalny upadek. Tak właściwie to nie tak, że słabiej nie widzę, tylko wcale nie widzę — uśmiechnął się nieśmiało, zsuwając całkowicie dłonie w dół, by złączyć je nerwowo na poziomie swojej klatki piersiowej.
— Mniej więcej od szóstego roku życia. Przyzwyczaiłem się, tylko mam nieco ograniczoną wizję. Większość rzeczy jak stawanie z odpowiedniej strony jestem w stanie wprowadzić sam. Ale to całkiem miłe. Z-znaczy nie to, że nie widzę tylko to, że o to pytasz. Nie jest łatwo kontrolować ruch tęczówki, która nie działa, więc spędziłem nad tym wiele czasu. Dlatego cieszę się, że dało to jakiś skutek.
Na pewno było mu nieco łatwiej niż komuś, kto od początku rodził się niewidomy, ale nadal nie było to proste zadanie. Zwłaszcza że nie mógł przecież ot tak ocenić czy coś mu wychodzi i wszystko wymagało zapamiętywania konkretnych ruchów.
Otworzył nagle usta i zawahał się, przenosząc nieustannie wzrok pomiędzy jego ramieniem a twarzą.
— H-hej, Shane... ch-chodzę teraz z tobą, to się chyba liczy, prawda? Jako... czas dla mnie? — zapytał niepewnie z nieznacznie pochyloną głową, zerkając na niego kątem oka. Najwyraźniej jego słowa miały na Everetta nieco większy wpływ niż mogło się początkowo wydawać.
Chwilowo chyba zapomniał z tego wszystkiego o tych nieszczęsnych łyżwach.
Spojrzał na niego wyraźnie zagubiony, najwyraźniej nie do końca rozumiejąc jego pytanie. No bo... to on to wszystko robił. Więc to wszystko miało z nim związek, prawda?
— Ustawiłem? — powtórzył po nim, próbując połączyć ze sobą wątki. I nawet mu się to udało. Całkiem szybko. On po prostu nie zauważył. Zachichotał pod nosem, przysłaniając przy tym usta wierzchem obandażowanej dłoni. Błąd. Momentalnie stracił równowagę, całe szczęście łapiąc się szybko barierki lewą ręką.
— Pfft — początkowe parsknięcie zmieniło się w śmiech, gdy powoli puścił się ponownie, jadąc do przodu, choć rozbawienie wyraźnie go nie opuszczało — no ja tym bardziej. Ale w sumie to całkiem fajne. Jak już doleczę do końca rękę, to chętnie przyjdę tu jeszcze raz, żeby móc do woli upadać i w ogóle.
Rzecz jasna połowicznie żartował, nie zamierzał w końcu — w miarę możliwości — nieustannie wywalać się na lód.
— Na pewno? Jeśli chcesz pojeździć trochę dłużej, to wiesz — nie chciał mu w końcu psuć zabawy. Skoro jednak Shane zszedł z lodu, podążył powoli za nim, hamując oczywiście dopiero na barierce. Przez którą, przez swój wzrost, prawie przeleciał.
— Te barierki to absolutna dyskryminacja wobec wysokich ludzi. Myślisz, że mogę zgłosić zażalenie przy kasie? — zapytał, masując brzuch, który posłużył mu w tym wypadku za amortyzator. Założył z powrotem swoje buty i zachwiał się nieznacznie na ponowną zmianę w odczuwaniu podłoża.
— Ojej, nie, źle się wcześniej wyraziłem. Pingwiny były tu — wskazał palcem na lodowisko, zaraz podnosząc łyżwy do góry — i foki. Ale chyba zabrali je podczas zamknięcia miasta. Może jeszcze kiedyś je przywiozą. Ale jeśli chcesz, możemy zobaczyć czy nie mają jakiegoś pingwina na strzelnicy. Zawsze można spróbować go wygrać.
Uśmiechnął się wesoło, nim Shane nie znalazł się nagle dużo bliżej niego. I choć Jace nachylał się już wcześniej w jego stronę w żartach, w drugą stronę było zupełnie inaczej. Wstrzymał oddech, momentalnie czując wypływające na jego twarz ciepło, kompletnie tracąc kontrolę. Łyżwy wypadły mu z dłoni, całe szczęście upadając w śnieg, a nie na beton.
— B-bo to t-taki trochę nawyk, przeprasz- znaczy... przepr... — zamotał się, w końcu unosząc dłonie do twarzy, chowając się w nich z wyraźnym zażenowaniem. Mimo to nie uciekł w bok. Opuścił je powoli w dół do połowy twarzy, nie odwracając wzroku od Shane'a, mimo że miał wrażenie, jakby ktoś wsadził mu do wnętrza termofor z wrzącą wodą.
— Postaram się jakoś to ograniczyć. I próbowałem ci powiedzieć wcześniej, ale rozproszył mnie potencjalny upadek. Tak właściwie to nie tak, że słabiej nie widzę, tylko wcale nie widzę — uśmiechnął się nieśmiało, zsuwając całkowicie dłonie w dół, by złączyć je nerwowo na poziomie swojej klatki piersiowej.
— Mniej więcej od szóstego roku życia. Przyzwyczaiłem się, tylko mam nieco ograniczoną wizję. Większość rzeczy jak stawanie z odpowiedniej strony jestem w stanie wprowadzić sam. Ale to całkiem miłe. Z-znaczy nie to, że nie widzę tylko to, że o to pytasz. Nie jest łatwo kontrolować ruch tęczówki, która nie działa, więc spędziłem nad tym wiele czasu. Dlatego cieszę się, że dało to jakiś skutek.
Na pewno było mu nieco łatwiej niż komuś, kto od początku rodził się niewidomy, ale nadal nie było to proste zadanie. Zwłaszcza że nie mógł przecież ot tak ocenić czy coś mu wychodzi i wszystko wymagało zapamiętywania konkretnych ruchów.
Otworzył nagle usta i zawahał się, przenosząc nieustannie wzrok pomiędzy jego ramieniem a twarzą.
— H-hej, Shane... ch-chodzę teraz z tobą, to się chyba liczy, prawda? Jako... czas dla mnie? — zapytał niepewnie z nieznacznie pochyloną głową, zerkając na niego kątem oka. Najwyraźniej jego słowa miały na Everetta nieco większy wpływ niż mogło się początkowo wydawać.
Chwilowo chyba zapomniał z tego wszystkiego o tych nieszczęsnych łyżwach.
W tym momencie całkowicie zgłupiał. Nie miał pojęcia, co go teraz rozbawiło, więc przez moment miał wypisane na twarzy całkowite zdezorientowanie. Strzelał, że coś w jego wypowiedzi, ale analizując ją w myślach ponownie, nie odnajdywał nic, co mogłoby wywołać napad wesołości. Chociaż pokręcił głową na widok tego, że prawie by tamten przewrócił się z tego wszystkiego.
- To niezły pomysł. O ile zachowają te atrakcje do tego czasu - niełatwo było sprecyzować, czy rzeczywiście to miałoby mieć miejsce. Prawdopodobnie mogliby szukać sposobu zarobku na dodatkowych atrakcjach, jeżeli spokój zostałby zachowany w mieście.
Potrząsnął jedynie głową na znak zaprzeczenia, gdy został zapytany o dalszą jazdę na łyżwach. Postanowił sobie to jedno i nie zamierzał nagle rozmyślać się. Dlatego też przygoda na lodowisku schylała się ku końcowi.
- Prędzej daliby tabliczki z ograniczeniem wzrostu niż zechcieliby wysłuchać skarg - odparł na jego słowa. - Ale jeśli nauczysz się dobrze jeździć, to problem rozwiąże się sam - a przynajmniej nie musiałby korzystać na tyle z barierek.
Aaaa...
- Aaa... Czyli wybór zostaje jeden - wzruszył ramionami. - Chociaż to logiczne. Bo jakby mieli dostarczyć tutaj specjalnie te pigwiny skoro tak - rozmyślił to na głos. - I czy ja wiem... Niełatwo ustrzelić - był trochę negatywnie nastawiony wobec szans na trafienie nagrody z takich stoisk. Do tego trzeba było mieć szczęście, a w takich momentach niezbyt mu ono je dopisywało.
Czy moja obecność go krępuje? - postukał palcem o policzek, widząc, że chłopak wyraźnie się zaczerwienił. Mógł jeszcze przypisać to do bycia zaskoczonym tą akcją, ale teraz w jego głowie zabrzmiały słowa Ravna. Niczym złowrogie przypomnienie, powodujące, że nie mógł teraz nie pomyśleć o tym.
Kretyn.
Przyłożył dłoń do twarzy, odwracając wzrok i załamując się samym sobą. Nie dość, że powodował sobą niecodzienne reakcje, to jeszcze to.
- Serio nie zauważyłem - mruknął jedynie. - Sorka.
Słowik chyba ma rację co do mojej ślepoty. Nie wierzę, że kiedykolwiek przyznam o to rację.
Nim popadł w doła odnośnie własnego zachowania, do jego uszów dobiegło nieśmiałe pytanie Jace'a. Spojrzał na niego, uśmiechając się delikatnie.
- Liczy się. Zwłaszcza jeśli się dobrze przy tym bawisz - potwierdził spokojnie, zbierając już swoje myśli w jedno. - Chociaż wypadałoby, byś sam decydował o wyborze miejsca. Nie musisz przystawać na moje propozycje - nie, gdy sam zdecydował mu po prostu potowarzyszyć przez te parę godzin, zanim nie miałby odebrać swojego rodzeństwa.
Momentalnie odsunął się od niego i schylił się po śnieg. Sformował szybką i niekształtną kulkę. Rzucił nią w Jace'a, celując mu w twarz. Jednakże trochę ręka obsunęła się i trafił go w ramię.
- Należy ci się za śmianie się ze mnie - rzucił w ramach wyjaśnienia.
- Ej, oddajcie łyżwy zanim pójdziecie sobie! - międzyczasie do jego uszów dobiegły słowa dziewczyny, która wcześniej wydawała im wspomniane obuwia.
- Ły- - jego ton głosu był pytający, ale urwał zaraz potem przekierowując wzrok na Jace'a. - -żwy?
- To niezły pomysł. O ile zachowają te atrakcje do tego czasu - niełatwo było sprecyzować, czy rzeczywiście to miałoby mieć miejsce. Prawdopodobnie mogliby szukać sposobu zarobku na dodatkowych atrakcjach, jeżeli spokój zostałby zachowany w mieście.
Potrząsnął jedynie głową na znak zaprzeczenia, gdy został zapytany o dalszą jazdę na łyżwach. Postanowił sobie to jedno i nie zamierzał nagle rozmyślać się. Dlatego też przygoda na lodowisku schylała się ku końcowi.
- Prędzej daliby tabliczki z ograniczeniem wzrostu niż zechcieliby wysłuchać skarg - odparł na jego słowa. - Ale jeśli nauczysz się dobrze jeździć, to problem rozwiąże się sam - a przynajmniej nie musiałby korzystać na tyle z barierek.
Aaaa...
- Aaa... Czyli wybór zostaje jeden - wzruszył ramionami. - Chociaż to logiczne. Bo jakby mieli dostarczyć tutaj specjalnie te pigwiny skoro tak - rozmyślił to na głos. - I czy ja wiem... Niełatwo ustrzelić - był trochę negatywnie nastawiony wobec szans na trafienie nagrody z takich stoisk. Do tego trzeba było mieć szczęście, a w takich momentach niezbyt mu ono je dopisywało.
Czy moja obecność go krępuje? - postukał palcem o policzek, widząc, że chłopak wyraźnie się zaczerwienił. Mógł jeszcze przypisać to do bycia zaskoczonym tą akcją, ale teraz w jego głowie zabrzmiały słowa Ravna. Niczym złowrogie przypomnienie, powodujące, że nie mógł teraz nie pomyśleć o tym.
Kretyn.
Przyłożył dłoń do twarzy, odwracając wzrok i załamując się samym sobą. Nie dość, że powodował sobą niecodzienne reakcje, to jeszcze to.
- Serio nie zauważyłem - mruknął jedynie. - Sorka.
Słowik chyba ma rację co do mojej ślepoty. Nie wierzę, że kiedykolwiek przyznam o to rację.
Nim popadł w doła odnośnie własnego zachowania, do jego uszów dobiegło nieśmiałe pytanie Jace'a. Spojrzał na niego, uśmiechając się delikatnie.
- Liczy się. Zwłaszcza jeśli się dobrze przy tym bawisz - potwierdził spokojnie, zbierając już swoje myśli w jedno. - Chociaż wypadałoby, byś sam decydował o wyborze miejsca. Nie musisz przystawać na moje propozycje - nie, gdy sam zdecydował mu po prostu potowarzyszyć przez te parę godzin, zanim nie miałby odebrać swojego rodzeństwa.
Momentalnie odsunął się od niego i schylił się po śnieg. Sformował szybką i niekształtną kulkę. Rzucił nią w Jace'a, celując mu w twarz. Jednakże trochę ręka obsunęła się i trafił go w ramię.
- Należy ci się za śmianie się ze mnie - rzucił w ramach wyjaśnienia.
- Ej, oddajcie łyżwy zanim pójdziecie sobie! - międzyczasie do jego uszów dobiegły słowa dziewczyny, która wcześniej wydawała im wspomniane obuwia.
- Ły- - jego ton głosu był pytający, ale urwał zaraz potem przekierowując wzrok na Jace'a. - -żwy?
Z reguły jak już otwierali lodowiska, były czynne nieco dłużej. Miał więc nadzieję, że nie zrezygnują tak łatwo i sezon potrwa, chociaż do stycznia czy lutego.
— Zaproszę cię na drugą sesję — uśmiechnął się wesoło, nie ciągnąc jednak tematu. Shane mógł to odebrać jako żart, chociaż Everett rzeczywiście zakodował sobie gdzieś tam w głowie, że wybranie się tu ponownie z ciemnowłosym było bardzo, ale to bardzo dobrym pomysłem. Który wymagał rzecz jasna zgody drugiej strony, a na to nie miał już wpływu. No ale takimi rzeczami będzie się martwił później.
— Zawsze warto spróbować. Lubię takie gry. Kiedyś wygrałem w nich konsolę — powiedział wyraźnie dumny z samego siebie. Nie, żeby był to jego jedyny łup. Jonathan miał tak duże szczęście w podobnych grach, że zdarzyło mu się już kilka razy zostać wyproszonym, gdy wychodził z salonu gier, z kilkoma pluszakami w rękach i masą breloków czy innych figurek. Ale hej, przecież robił im tym samym dobrą reklamę, udowadniając, że rzeczywiście da się je wygrać.
— Hm? Nie masz za co przepraszać, wolę jak ludzie pytają, niż po prostu się gapią w milczeniu. Nie mam nic przeciwko ich obserwacjom, ale miło jednak gdy wcześniej zapytają o zgodę. Albo przynajmniej mnie znają — uśmiechnął się w odpowiedzi, opuszczając dłonie w dół. Przesuwał jedynie palcami prawej ręki po swoim lewym nadgarstku, zdradzając tym samym, że poddenerwowanie nadal nie do końca w niego zeszło.
"Liczy się. Zwłaszcza jeśli się dobrze przy tym bawisz."
Spuścił głowę, szurając butem po ziemi z wyrysowanym na twarzy nieśmiałym uśmiechem.
— To dobrze.
Jego słowa mogły nadać całej sytuacji dość odmiennego charakteru. Zupełnie jakby chłopak martwił się, czy zaliczył jakiś test i dopiero teraz mógł odetchnąć z ulgą. Prawda była jednak taka, że kompletnie nieprzyzwyczajony do podobnych stwierdzeń i zachowań, naprawdę nie był w stanie jednoznacznie określić, na czym to wszystko polegało.
— A-ale strzelnica naprawdę mi pasuje — powiedział wyraźnie zakłopotany, drapiąc się po boku szyi — poza tym z tobą wszędzie będzie fajnie.
Schylił się w końcu po te nieszczęsne łyżwy, przypominając sobie o ich istnieniu, nim wyprostował się, obrywając w ramię śnieżką. Spojrzał na niego zaskoczony, zaraz parskając śmiechem.
— Nie śmiałem się z ciebie, poważnie — strzepnął śnieg z ramienia i podszedł czym prędzej do dziewczyny, szybko zwracając sprzęt, by zaraz wrócić do Shane'a. I również rzucić w niego śnieżką, choć sam celował bardziej w jego klatkę piersiową niż głowę.
— Ha, zemsta! — z tymi słowami nawiał do przodu, zbierając jeszcze po drodze śnieg i zbijając go w kulkę, by rzucić nim w ciemnowłosego, nawet na chwilę nie przestając się śmiać.
— Zaproszę cię na drugą sesję — uśmiechnął się wesoło, nie ciągnąc jednak tematu. Shane mógł to odebrać jako żart, chociaż Everett rzeczywiście zakodował sobie gdzieś tam w głowie, że wybranie się tu ponownie z ciemnowłosym było bardzo, ale to bardzo dobrym pomysłem. Który wymagał rzecz jasna zgody drugiej strony, a na to nie miał już wpływu. No ale takimi rzeczami będzie się martwił później.
— Zawsze warto spróbować. Lubię takie gry. Kiedyś wygrałem w nich konsolę — powiedział wyraźnie dumny z samego siebie. Nie, żeby był to jego jedyny łup. Jonathan miał tak duże szczęście w podobnych grach, że zdarzyło mu się już kilka razy zostać wyproszonym, gdy wychodził z salonu gier, z kilkoma pluszakami w rękach i masą breloków czy innych figurek. Ale hej, przecież robił im tym samym dobrą reklamę, udowadniając, że rzeczywiście da się je wygrać.
— Hm? Nie masz za co przepraszać, wolę jak ludzie pytają, niż po prostu się gapią w milczeniu. Nie mam nic przeciwko ich obserwacjom, ale miło jednak gdy wcześniej zapytają o zgodę. Albo przynajmniej mnie znają — uśmiechnął się w odpowiedzi, opuszczając dłonie w dół. Przesuwał jedynie palcami prawej ręki po swoim lewym nadgarstku, zdradzając tym samym, że poddenerwowanie nadal nie do końca w niego zeszło.
"Liczy się. Zwłaszcza jeśli się dobrze przy tym bawisz."
Spuścił głowę, szurając butem po ziemi z wyrysowanym na twarzy nieśmiałym uśmiechem.
— To dobrze.
Jego słowa mogły nadać całej sytuacji dość odmiennego charakteru. Zupełnie jakby chłopak martwił się, czy zaliczył jakiś test i dopiero teraz mógł odetchnąć z ulgą. Prawda była jednak taka, że kompletnie nieprzyzwyczajony do podobnych stwierdzeń i zachowań, naprawdę nie był w stanie jednoznacznie określić, na czym to wszystko polegało.
— A-ale strzelnica naprawdę mi pasuje — powiedział wyraźnie zakłopotany, drapiąc się po boku szyi — poza tym z tobą wszędzie będzie fajnie.
Schylił się w końcu po te nieszczęsne łyżwy, przypominając sobie o ich istnieniu, nim wyprostował się, obrywając w ramię śnieżką. Spojrzał na niego zaskoczony, zaraz parskając śmiechem.
— Nie śmiałem się z ciebie, poważnie — strzepnął śnieg z ramienia i podszedł czym prędzej do dziewczyny, szybko zwracając sprzęt, by zaraz wrócić do Shane'a. I również rzucić w niego śnieżką, choć sam celował bardziej w jego klatkę piersiową niż głowę.
— Ha, zemsta! — z tymi słowami nawiał do przodu, zbierając jeszcze po drodze śnieg i zbijając go w kulkę, by rzucić nim w ciemnowłosego, nawet na chwilę nie przestając się śmiać.
Miała wrażenie, że w te niespełna trzydzieści minut ludzi jeszcze przybyło. Co ona tu w ogóle robiła? Znaczy, wiedziała co, pytanie dlaczego w ogóle stwierdziła, że był to genialny pomysł. Tłumy ludzi, otaczający ją zapach przypraw korzennych oraz magia świąt powoli zaczynały ją przytłaczać. Z głową pochyloną do przodu i twarzą schowaną głęboko w szaliku szła w stronę kawiarni by kupić obiecany napój rudemu, a także wziąć kolejny dla siebie. Przecież w jej słowniku nie istniało coś takiego jak zbyt duża ilość kofeiny.
Na jej szczęście większa część mieszkańców odwiedzających tego dnia zoo wolała rozsmakowywać się w grzańcach i gorących czekoladach niż w kawie, więc jak już znalazła się wewnątrz tymczasowego Starbucksa sprawnie otrzymała swoje zamówienie. A bariści po raz kolejny udowodnili, że przyrządzali najlepszą kawę w mieście.
Kiedy stanęła w drzwiach od razu dostrzegła tak dobrze jej znaną piegowatą Marchewę.
Podeszła do niego i stanęła naprzeciwko wyciągając w jego stronę rękę z kubkiem gorącej, czarnej kawy.
“Fajki masz?” Zapytała na powitanie, mierząc go podejrzliwim wzrokiem. A niech tylko jej powie, że zapomniał…
Na jej szczęście większa część mieszkańców odwiedzających tego dnia zoo wolała rozsmakowywać się w grzańcach i gorących czekoladach niż w kawie, więc jak już znalazła się wewnątrz tymczasowego Starbucksa sprawnie otrzymała swoje zamówienie. A bariści po raz kolejny udowodnili, że przyrządzali najlepszą kawę w mieście.
Kiedy stanęła w drzwiach od razu dostrzegła tak dobrze jej znaną piegowatą Marchewę.
Podeszła do niego i stanęła naprzeciwko wyciągając w jego stronę rękę z kubkiem gorącej, czarnej kawy.
“Fajki masz?” Zapytała na powitanie, mierząc go podejrzliwim wzrokiem. A niech tylko jej powie, że zapomniał…
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach