Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Rzecz jasna nazwana po tytule singla organizatorki imprezy, który swoją drogą można tu zakupić. Nastrojowe przygaszone światła, białe ażurowe krzesła, przeszklone stoły, bogate menu i wprawieni bariści, którzy wyczarują wszystko, a nawet zapiszą na twoim rachunku specjalny komplement! Ceny wahają się od 2 do nawet 6 dolarów za napój w zależności od rozmiaru, rodzaju et cetera, a w wypadku zamówienia na wynos - za własny kubek oferujemy 10% zniżki, choć mimo wszystko wolelibyśmy, gdybyś u nas trochę zabawił i odsapnął z lub i bez swojej drugiej połówki. Oferujemy także ciasta, gofry na słodko i wytrawne oraz kanapki.
Pod jedną ze ścian znajduje się fotobudka w stylu japońskich Purikur, gdzie możecie strzelić sobie przeurocze zdjęcia i ozdobić je nalepkami, filtrami, napisami i toną innych efektów. Zdjęcia drukowane na miejscu w zestawie 10 sztuk (5 zdjęć po dwie kopie każde).

Zanadto kawiarnię i całe wydarzenie oficjalnie otworzy koncert Sheridan Paige, odbywający się na niewielkiej scenie w rogu lokalu. (Oczywiście zajmie mi to tylko jakiś jeden-dwa posty, bo z poprzednich eventów wiem, jak słabo się pisze koncerty, więc możecie sobie pisać w tle między sobą jak chcecie albo coś tam poatencjować, a ja to załatwię dla formalności.)
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Ludzie zbierali się przed wejściem do parku już od jakiegoś czasu. Oczywiście w tłumie przeważały trzymające się za ręce pary nastolatków, chichoczące coś do siebie nawzajem i rozprzestrzeniające atmosferę cukrzycy oraz ogólnego klejenia się do siebie. No cóż. Na szczęście w miarę kulturalnie ustawili się w kolejce, zamiast atakować bramę wejściową jak stado dzikich zwierząt. Mimo szyldu z oficjalną godziną rozpoczęcia zapisaną na piętnastą, już pół godziny przed otwarciem wpuszczano ludzi, by mogli jako tako zająć miejsca wokół atrakcji, którymi byli zainteresowani.
Oczywiście domniemana gwiazda wieczoru wyszła łaskawie na scenę dopiero za pięć trzecia, jedynie w towarzystwie basistki z grzywką ściętą na łopatę i prostymi cyjanowymi włosami do obojczyków. Odstawała ubiorem od wokalistki, czarną jeansową kurtką i obcisłymi białymi spodniami kontrastując z luźniejszą, niewinniejszą "stylizacją" (bo jednak wyglądała jak na co dzień, lol) jasnowłosej.
- Eeee, test, test - Sheridan zapukała parę razy w mikrofon, robiąc minę godną kota srającego na pustyni. - O, działa. Kek. Halohalo, wszyscy! Cieszę się, że dotarło was do nas dziś aż tyle! - w jej głosie dało się usłyszeć faktyczny, szczery entuzjazm, gdy zaczęła machać do tłumiku wolną ręką. - Zanim zaczniemy wyć i grać, chciałabym tylko przypomnieć, że impreza będzie trwała do dziewiątej wieczór, otwierana i zamykana krótkimi sekcjami koncertowymi. Zapraszam do rejsów w tunelu, wizyt u naszej uroczej wróżki, podejmowania się zadań z nagrodami i, oczywiście, zwykłego miłego odpoczynku w kawiarni. Jednocześnie muszę was przeprosić za to, że jesteśmy tu dziś tylko we dwie z Gee. Nasz gitarzysta Tyler i perkusista Jason zadzwonili do mnie z samego rana rozłożeni gorączką.
- To po prostu miłość ich tak przytłoczyła - oznajmiła basistka swoim niemal wiewiórczym głosikiem, tak niepasującym do jej wysokiej, szczupłej osoby i zdecydowanie badassowej aury. Oba babsztyle parsknęły.
- Tak czy inaczej, musicie wytrzymać z samym basem naszej bogini instrumentalnej Gee iii moim brzdąkaniem na ukulele - tuż po tych słowach, obie zebrały swoje instrumenty ze stojaków, grzebiąc coś jeszcze przy nich na szybko i podłączając je do wzmacniaczy. - To co, Riverdale? Zaczynamy!
Lalalala, piosenki, lalalala, kawiarnia i atrakcje oficjalnie otwarte, lalalala.

Event uważam za oficjalnie OTWARTY! Po prawdzie miałam go zacząć dopiero jutro, ale cicho, do jutra zostały 4 godziny, więc... XD Oficjalne zamknięcie imprezy nastąpi 29-ego lutego. Ofc fabularnie zakładamy, że mamy 14-ego, okolice godziny 15. POZDRO ELO BAWCIE SIĘ DOBRZE Z TĄ KOPALNIĄ CRINGE'U
Sunzhong Huang
Sunzhong Huang
Fresh Blood Lost in the City
Ostatnio telefon Suna wariował od głupich powiadomień związanych z nadchodzącym świętem dla zakochanych ludzi. Tak, tutaj mowa o walentynkach, których Azjata nie uważał za święto, tylko za proste zobowiązanie w tym dniu dla drugiej osoby, którą się kocha. Właśnie, którą się kocha. A, Huang nie miał takiej osoby. Jakby się uprzeć to ma... swoje rodzeństwo, ale to inny rodzaj miłości. To siostrzana i braterska miłość - tak, ten zadziora ma starszą siostrę i starszego brata, którzy już żyją własnym życiem, a on wziął się z motyką na słońce. Wyprowadził się na innego kraju. Sam. Co za ironia. Aż sam pomysłodawca czasem się z tego śmieje, bo naprawdę z tą motyką na słonce poszedł. Czasem zastanawiał się co jeszcze jego umysł wymyśli i co wcieli w życie.
W ostateczności przejrzał organizowany event przez jakąś Sheridan Paige. Nie znał tej dziewczyny, ale z tego, co pisało to pewnie była tutejsza gwiazda tego miasta. Może być intrygująco i też mają być jakieś atrakcje to w sumie dawało jakieś nagrody. Na dodatek to wszystko obejmowało kawiarenkę, czyli przyjdzie mu wypić jakąś dobrą kawę i posiedzieć w ciepłej atmosferze.
W końcu zdecydował się i zaczął się ubierać. Pierwsze to było ogarnięcie włosów, maił na tej głowie miszmasz. Następnie wciągnął na swoje cztery litery ciemne dżinsy z podwiniętymi nogawkami, do tego białą koszulę, a na wierzch długi płaszcz, który dostał na święta od swojego rodzeństwa. W ciepłym odcieniu brązu, a po wewnętrznej stronie, został wszyta zielono - czerwona krata z białymi i szarymi akcentami kraty. A na stopy czarne buty do kostki z trochę wyższą podeszwą.
Stylizacja na event.
Na sam koniec schował do kieszeni płaszcza portfel i telefon i poszedł na autobus, na pobliski przystanek.
Jazda autobusem trwała około dwadzieścia minut. Potem jak wysiadł na odpowiednim przystanku, na telefonie nawigacja pokazywała, że miejsce eventu jest zlokalizowane w parku. Poszedł w tamtym kierunku. A przynajmniej kawiarenka znajdowała się w parku. Dobrze, że nazwa kawiarenki została podana na stronie przez organizatorkę, bo jakby nie było to pewnie Sun zrobiłby sobie niezły spacerek.
A mówi się że ruch i przebywanie na świeżym powietrzu to zdrowie - pomyślał spoglądając na ekran telefonu.
W międzyczasie chciał napisać do nowo poznanego znajomego w szkole tańca, ale nagle sobie uświadomił, że nie miał do niego żadnych namiarów.
Świetna robota, Sun. Jak mogłeś nie zapytać się o namiary na tego gościa... Brawo Huang - skarcił siebie w myślach i kliknął językiem z niezadowolenia.
Brenda Fitchner ♥
Brenda Fitchner ♥
Fresh Blood Lost in the City
Święto zakochanych raczej nigdy nie należało do tych ulubionych Brendy. Zwykle tego dnia odpoczywała po własnych urodzinach albo uciekała do dziadków, aby u nich chociaż trochę odetchnąć od całego zamieszania związanego ze szkołą, znajomymi i niepotrzebnymi życzeniami od ludzi, których nawet nie zna.
Aczkolwiek dzisiaj było jakoś inaczej, czuła delikatne podniecenie na myśl o randce z Leilani i naprawdę chciała się cieszyć tym dniem, szczególnie, że miała dobre przeczucie. Dziewczyna wydała się naprawdę urocza i Brenda zauważyła to już w chwili, kiedy się poznały, ale wtedy nie były to dobre czasy na zacieśnianie więzi. Może dlatego też teraz, tak się cieszyła, że uda im się spotkać w "normalnych" okolicznościach.
Zerknęła jeszcze raz na godzinę w telefonie, siedząc na uboczu ze swoją różaną kawą. Niestety miała tendencję do przychodzenia odrobinę za szybko w umówione miejsca, ale nigdy nie przeszkadzało jej czekanie. Dzięki temu mogła zająć im chociaż w miarę przyzwoity stolik z dobrym widokiem na scenę. Widząc na niej Sheridan tylko sobie przypomniała o tym, jak szybko czas leci. Jeszcze niedawno mijała ją na korytarzu, a teraz proszę - jest na jej koncercie. Naprawdę dziwne uczucie.
Przeniosła swoje spojrzenie w kierunku wejścia, spodziewając się w nim w każdej sekundzie pojawienia się konkretnej osóbki, mając przy okazji nadzieję na to, że nie trafi na nikogo niepożądanego.
Chauncey Atwater
Chauncey Atwater
Fresh Blood Lost in the City
____Chauncey nigdy nie odmówi propozycji dorobienia sobie, zwłaszcza od Sheridan Paige! Była to sprytna taktyka, jak pojawić się na wydarzeniu walentynkowym, nie mając z kim na nie iść. Z drugiej strony można było dostać depresji, patrząc na te wszystkie mizdrzące się do siebie pary, ale hej, on lubił być otoczony miłością, nawet jeżeli sam jej nie otrzymywał.
____Tak czy inaczej jego wzrok nie powinien skupiać się na tych wszystkich zakochańcach, tylko na robieniu pysznej kawy klientom… których zamówienia też zazwyczaj były podwójne, więc z deszczu pod rynnę. No cóż, przynajmniej jego tymczasowy współpracownik był niczego sobie, chociaż gdy tak zerkał na niego ukradkiem, żeby nie wyjść na turbo creepa, to miał wrażenie gdzieś tam w kościach, że pewnie też jest zajęty. Wszyscy fajni są pozajmowani. Zresztą, co on się nad tym zastanawia? I tak nie umoczy.
____ Zaczyna się! ─ musiał powiedzieć na głos, stojąc zniecierpliwiony za ladą, jakby wcale nikt nie słyszał ogłaszającej początek imprezy Sher. No już, nie piszcz, już się w życiu napiszczałeś.
Jaime Alcides Chavarría
Jaime Alcides Chavarría
The Writers Alter Universe
Walentynki były ostatnim świętem, w jakim miał teraz ochotę uczestniczyć. Cała akcja z Jessicą była jeszcze na tyle świeża, by praktycznie wszystko odbijało się nieustannie echem w jego głowie. Za każdym razem, gdy przechodził obok dziewczyny podobnej do niej, mimowolnie przystawał w miejscu, nim stopniowo jego umysł raczył go uświadomić o kolejnym błędzie.
Takim samym jaki popełniłeś w ogóle jej ufając?
Niepotrzebnie tu przychodził. Nawet jeśli bez wątpienia lubił Sheridan, całe to święto miłości zwyczajnie go przerastało. Jedyne odruchy jakie wywoływały w nim pluszowe miśki to chęć strącenia ich na ziemię i posłanie balonów w powietrze, a najlepiej poprzebijanie ich pineskami. Szczerze mówiąc nigdy za tym nie przepadał. Nie był fanem publicznej manifestacji uczuć, to Jessica nauczyła go pokazywać się w social mediach. Przez jakiś czas uważał to nawet za całkiem użyteczne. W końcu kiedy wszyscy wokół wiedzieli, że ze sobą jesteście, stanowczo minimalizowało to ryzyko, że ktoś z twoich znajomych się nią zainteresuje, prawda?
Gówno prawda.
Fakt, że przespała się z jego najlepszym przyjacielem był na to najlepszym dowodem. Zacisnął dłonie w pięści, chowając je w kieszeniach kurtki i wszedł do kawiarni w ślad za jakimś chłopakiem, z miejsca idąc w stronę lady, by stanąć w kolejce i zamówić gofra tak słodkiego, że robiło mu się niedobrze od samego patrzenia. Idealnie.
I dopiero wtedy usiadł przy jednym ze stolików, po prostu wsłuchując się w akurat śpiewaną przez Sheridan piosenkę.
Finnegan Paul Brooks
Finnegan Paul Brooks
Fresh Blood Lost in the City
Wystarczył jeden telefon od powabnego drzewa i cały dzień pewnego nieparzystokopytnego osobnika stanął na szpilkach i zaczął pędzić na łeb na szyję. Do niedawna był święcie przekonany, że dzisiejszy dzień spędzi chillując w domu z przepyszną, domową kawką z ekspresu, może w towarzystwie serialu i akompaniamencie paru snapów z Willow. Nie spodziewał się, że dziewczyna zadzwoni do niego z pytaniem, czy nie chciałby się może spotkać w Café Amour, bo walęwtynki i kawa to dobre połączenie, w momencie gdy chłopak akurat będzie brał prysznic. No dobra, panie, czemu nie. “K, a teraz sorry, spłukuję szampon”.
Postarał się ogarnąć tak szybko, jak tylko mógł. Przywdział łaszki, wypachnił się, wziął portfel i telefon, zarzucił płaszczyk i jazda. Módl się, żebyś sobie nie przeziębił zatok, frajerze, skoro dopiero umyłeś i wysuszyłeś włosy. Ale czego się nie robi dla powabnych drzew? Jak dzwonią i proszą, żebyś gdzieś przylazł, to się tam pojawiasz i koniec gadania.
Spotkać się mieli już przy kawiarni, dlatego właśnie tam przykłusował kuc, poszukując wzrokiem znajomej korony. Jedyna taka wierzba, która nie zrzuca liści na zimę, proszę państwa, więc ciężko byłoby jej nie zauważyć nawet w tak dużym tłumie napalonych nastolatków. Disgusteng. Czego one tu szukają? Rozejrzał się po plakatach i dojrzał znajome imię i nazwisko. Wszystko jasne.
W samotności pociągnął nosem i postanowił przyfajeczkować w oczekiwaniu na towarzystwo. Oczywiście, oddalił się nieznacznie od reszty, by biednych dzieciaczków nie wplątywać przypadkiem w bierne palenie.
Sunzhong Huang
Sunzhong Huang
Fresh Blood Lost in the City
Poczekał sobie trochę na zewnątrz, bo chciał ominąć te tłumy zakochanych w sobie małolatów. Jakby nie patrzeć on sam był tym małolatem, ale jakby miał kogoś to zachowałby się w miejscu publicznym w przyzwoity sposób, a nie kleił się do drugiej osoby.
To czekanie zajęło mu z dziesięć miny, aby się pozbyć niepotrzebnego tłumu.
Po tym czasie w końcu wszedł do lokalu, mijając po drodze małe stoisko z możliwością wylosowania zadania, pewnie związane z tym wydarzeniem.
Rozejrzał się po o dziwo przytulnej kawiarence. Wywnioskował, że wszystko się zaczęło. Nie żałował, że nie było go przemowie wprowadzającej. Szczerze przyszedł specjalnie po dobrą kawusię. Od razu skierował swe kroki do lady, przy której zobaczył... Chaunceya.
Podszedł i oparł łokcie o ladę.
- Miło cię znowu wiedzieć, Chauncey- powiedział w stronę baristy z blond grzywą i po chwili uśmiechnął się do niego szeroko. Czekał na jego reakcję. Trochę się nie widzieli od pierwszego spotkania w szkole tańca, prawda?
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Przeleciały przez oba utwory z singla, jasnowłosa pośpiewała jeszcze jakiś romantyczny kawałek ze starego albumu, po czym wyglądało na to, że otwarcie miało dobiec końca (co brzmiało dość paradoksalnie, ale wiadomo o co chodzi).
- Na razie dziękujemy, buły! Jesteście fantastyczni, serio! Po tylu latach mieszkania w Riverdale City, nie wyobrażam sobie nazwania innego miejsca moim domem, a to wszystko dzięki waszemu wsparciu od samego początku mojej drogi! - to posypała sentymentem. Ale skończyło się bajlando, choć, jak sama Paige wspominała, tylko na jakiś czas. Z głośników rozległa się jakaś royalty free muzyka kawiarenkowa, bo dlaczego nie, natomiast Sheridan zeszła ze sceny wraz se swoją basistką, uprzednio odłożywszy instrumenty na stojaki. Ruszyły oczywiście prosto do lady, bo nie ma co, trzeba było naładować się kofeiną na cały wieczór, kiedy Gee pstryknęła Sheridan w głowę.
- To nie jest ten chłopak z koncertu letniego, do którego się tak dostawiałaś? - mruknęła, wskazując na agresywnego pożeracza gofrów w kącie.
- Co? COOO. Nie dostawiałam się do niko- - przerwa na trzy mrugnięcia. Bardzo powolne i robotyczne. - Co ta durna parówa tu robi.
- A jednak.
- Farba do włosów ci mózg wypaliła, czy może straciłaś go już na etapie rozjaśniania? - prychnęła. - Przyjaźnimy się, i wątpię, żeby teraz chciał w ogóle myśleć o laskach.
- Czyli lubi bolce?
- GEE.
- No już. Przepraszam - parsknęła śmiechem, gdy została klepnięta w czoło, by zaraz przetrzepać wokalistce blond grzywkę. - Leć do niego, a ja przyniosę ci to twoje przesłodzone gównolatte. Piernikowe.
I jakby nigdy nic, niebieskowłosa popchnęła dziewczynkę w kierunku wcześniej brzydko obgadywanego Meksykanina tak mocno, że prawie się po drodze wywaliła. Ale do stolika dotarła i przycupnęła przy nim z niemrawym uśmiechem, opierając się palcami o blat.
- ¿Te dolió cuando te caíste de un cactus? - zaczepiła tylko, wyglądając co najmniej jak pies żebrający o kawałek gofra Jaime. Lol.
Chester Ó Heachthinghearn
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
____W Chesterze wraz z wyrżnięciem się u niego pierwszego mleczaka uaktywnił się genetyczny, pedalski Romeo Montecchi. Na koncie miał tyle romansów, że lekarze z kliniki chorób wenerycznych powinni sami pukać do jego drzwi, ale jak to bohater dramatu, cały rok wyrywał dupy, a w Walentynki leżał przed telewizorem i jadł cheetosy. Tak to jest jak się zmienia chłopaka co dwa tygodnie.
____Ale obecnego modelu nie wymienił od czterech lat i to należało oblać, pocałować i przyklepać, a jakie jest lepsze do tego miejsce niż walentynkowy event? No, może oglądanie RuPaula z popcornem było nieco wyżej w hierarchii, ale ile można grzać dupę w domu? Zresztą, on sam był tu swego rodzaju atrakcją, bowiem jego zadaniem było zbliżać do siebie ludzi swoimi magicznymi strzałami. Nie dość, że mógł bezkarnie wyrażać swoje klaunowe „ja”, to jeszcze mógł narobić przypału Haydenowi. NAJLEPSZA IMPREZA EVER!
____O ile zakład, że strącę tamtej babie beret? ─ zapytał swojego bolca z dołu, poprawiając się na swoim stalowym rumaku i zaraz celując w lekko fioletowawą łepetynę jakiejś babeczki po pięćdziesiątce.
____No chyba nie myśleliście, że były mistrz strzelania karmelkami z procy do nauczycieli wyszedł z formy.
Hayden Redems
Hayden Redems
Fresh Blood Lost in the City
Niech już ten nasz Chesterek nie udaje takiego żigolo, wszyscy wiemy jak jest naprawdę. Raz niedźwiadek - na zawsze niedźwiadek.
Haydena trochę trzeba było namawiać na ten wypad. Między innymi dlatego, że musiał załatwić sobie w pracy wolne, a jego szef-stulejarz nigdy nie zrozumie fenomenu walentynek i spędzania całego wieczoru na obściskiwaniu się ze swoją drugą połówką przy kawie i dobrym ciastku. No bo przecież what’s the fun in that, right?
Ostatecznie jednak zjawili się tutaj, chociaż Redems po zobaczeniu wyjściowego outfitu swojego chłopaka przeżył zwątpienie i musiał zebrać pokaźną manę na spell “Wyjście z tym przypałem”. Taa, kolorkami Heachthinghearn całkiem się tu wpisał, ale nic dziwnego. Misiek postawił na raczej codzienny ubiór. Koszula, jakieś nieujebane sosem spodnie - można działać.
Chester, weź zostaw panią w spokoj- ─ no i poleciało. Szatyn schował tylko twarz w dłonie i oparł się o stół na łokciach. ─ Ja pierdolę, chyba muszę z Tobą zerwać. ─ wymamrotał, kwestionując swoje wątpliwe decyzje życiowe.
Willow Hopkins
Willow Hopkins
Fresh Blood Lost in the City
____Willow o ile wyrosła już z etapu „oddawaj moje buty, szmato” i kochała swoją siostrunię, to jednak widzenie się w nią w Walentynki, gdy ta miała problemy związkowe, to nie były dobre popołudniowe plany. Lily już miała ją na co dzień pod dostatkiem, a dzisiaj zajadała się szarlotką mamy w rodzinnym domu, więc Will stwierdziła, że należy jej się jednodniowy urlop. Zwłaszcza czternastego lutego.
____Tak też myślała, czy nie wyciągnąć gdzieś Finna. „Gdzieś” oczywiście nie znaczyło do kina, bo znając dupę, będzie premiera 69 części Greya, a sprawiał jakiś dyskomfort widzenie kobiety z klamrami na sutkach. Kino nie. Może kręgle? Ale by go rozjebała jak gówno po suficie, oj tak.
____Idąc tak też żwawo niedaleko parku (na ile żwawo może iść Wierzba po kilku godzinach dziarania parom swoich imion wzajemnie, próbując nie umrzeć z zażenowania), usłyszała wydobywający się z głośników śpiew, który wydał jej się znajomy. 15 sekund wystarczyło, żeby dowiedzieć się, co się odjaniepawla w parku, a 30 żeby zadzwonić do Kuca, żeby przykłusował tu ze swoim mokrym dupskiem, bo jakim prawem mają przegapić taki event?!
____─ Cześć. ─ odezwała się nieznajoma, całkiem atrakcyjna brunetka, nie dając Finnowi na głodzie spokojnie pofajeczkować. Włosy mężczyzny wydawały się bardziej przyciągać niż dym tytoniowy odpychać, bo za plecami tej oto stały jeszcze dwie inne przedstawicielki gatunku „nie mam się w co ubrać”. ─ Jesteś sam, czy Twoja dziewczyna każe Ci rzucić? Masz może ognia?
____Gdy ta wyciągała swój pretekest do odezwania się do niego, to znaczy paczkę smakowych papierosów, kucoradar Hopkins namierzył jej cel. Wychodząc zza niego, położyła mu rękę ramieniu, zaraz zostawiając blady ślad pomadki na jego szczęce. Interesantka poczuła się wręcz dotknięta.
____Co tam, rumaku? Zbierasz harem?
Anonymous
Gość
Gość
„Czy to randka?”
„Można powiedzieć, że randka.”

Serce Leilani biło tak gwałtownie na myśl o spotkaniu z Bredną, aż dziewczyna myślała, że lada moment, a wyłamie jej żebra i wyskoczy z piersi. Chociaż w okresie, kiedy się poznały, (jeszcze) Cigfran była niemalże ciągle odurzona, ciepło wspominała dawną znajomą. Może nawet cieplej, niż zwykłą koleżankę, z którą waliła fetę na domówkach, ale nigdy nie odważyła się na krok dalej. W końcu przecież wtedy była z Avą.
Przyjechała na miejsce najszybciej jak mogła, to znaczy od razu po wyjściu ze znienawidzonej matematyki, a i tak zjawiła się kilka minut spóźniona. To wszystko przez korki, a później problemy ze znalezieniem miejsca parkingowego. Wydawało jej się, że całe Riverdale ciągnie do zachodniej dzielnicy, by zobaczyć Sheridan. W końcu udało jej się zaparkować niedaleko Cafe Amour (czy ta nazwa nie była już sama w sobie jednoznaczna?), to jest dwie ulice dalej i nie zważając na to, że jest ubrana zbyt lekko do pogody, pognała do kawiarni z płaszczem przerzuconym przez ramię. Teraz była rozgrzana przez szybki chód, który omal nie kosztował jej skręconej kostki, gdy wysokie obcasy napotkały nierówności chodnika, ale odrobina ciepła przyda się, kiedy będą spacerować próbując przedłużyć spotkanie. Przynajmniej miała nadzieję, że będzie im się tak przyjemnie razem spędzało czas.
Weszła do środka rozglądając się za blondynką. I chociaż w tłumie mignęło jej wiele znajomych twarzy, z którymi być może przywita się później, tak teraz najważniejsza była dla niej tylko jedna osoba. Wreszcie udało jej się wypatrzyć pannę Fitchner i ruszyła w stronę stolika, przy którym siedziała. Miała wrażenie, że jej policzki płoną i nie wiedziała, czy to przez to, że jeszcze chwilę temu smagał je zimowy wiatr, czy może powód był całkowicie inny…
Cześć, Brenda! — rzuciła pochylając się nad studentką, którą pocałowała w policzek. Czy to nie przesada? Miała nadzieję, że nie. W końcu, to randka, prawda? — Mam nadzieję, że nie czekałaś na mnie długo? Baba od matmy nie chciała nas wypuścić wcześniej, a później kor… O, właśnie! — przerwała wyciągając zza pleców ozdobną papierową torbę, którą wręczyła dziewczynie — Wszystkiego najlepszego! Wiem, że miałaś urodziny wczoraj, ale chciałam złożyć Ci życzenia osobiście…
W środku znajdował się oprawiony w antyramę portret Brendy w formacie B5, złoty łańcuszek z zawieszką w kształcie księżyca i słodycze. Mnóstwo słodyczy.
Brenda Fitchner ♥
Brenda Fitchner ♥
Fresh Blood Lost in the City
Kiedy tak przyglądała się tym wszystkim ludziom w kawiarence, doszła do wniosku, że walentynki są też dobrym pretekstem aby po prostu spotkać się w miłym gronie, skorzystać z tematycznych promocji i dobroci, które wprowadzają tylko na ten czas. Nawet na wierzchu swojej kawy miała piankowe serduszko, które niestety dość szybko musiała zniszczyć, ponieważ baardzo chciała jej spróbować. I całe szczęście rzeczywistość smaku nie minęła się z oczekiwaniami, jakie wobec niego miała.
W momencie, w którym towarzyszka Brendy pojawiła się na horyzoncie, ta zdążyła wypić już połowę, ale to nic. Miała tylko nadzieję, że dziewczyna się nie obrazi taką samowolką. Mimowolnie uśmiechnęła się, słysząc jej głos. Chciała podnieść się z krzesła i przywitać, jak kultura tego wymagała, jednak Leilani ją ubiegła całusem, który zresztą bardzo miło przyjęła.
- Hej, dobrze, że już jesteś. - odpowiedziała, nie wyglądając na zniecierpliwioną, poirytowaną czy znużoną czekaniem. Rozumiała, że nie wszyscy mają wolne i o tej porze nie jest wcale tak łatwo się tutaj dostać bez stania w korku czy krążenia wokół w poszukiwaniu miejsca na parkowanie.
- O, matko. - wyrzuciła z siebie całkowicie zaskoczona, bo akurat prezentu się nie spodziewała. Teraz to musiała już wstać. - Przestań, naprawdę nie musiałaś. - odebrała torebkę i od razu uścisnęła mocno to urocze dziewczę. - Ale dziękuję Ci bardzo. - odparła, kiedy już wypuściła ją z ramion. Wtedy dopiero postanowiła zajrzeć do środka prezentu, wysuwając kawałek antyramy. Wewnętrznie rozczuliła się i widać było po jej twarzy, że faktycznie jest trochę onieśmielona podarunkiem.
- Chcesz się czegoś napić albo zjeść jakieś ciacho? Albo oba? Ja już sobie wzięłam, mam tylko nadzieję, że się nie gniewasz. - zaproponowała, wracając na miejsce i odstawiając prezencik w bezpiecznym miejscu, niedaleko swojego plecaka.
Anonymous
Gość
Gość
Nie dość, że się nie odsunęła, to jeszcze ją p r z y t u l i ł a. Przytuliła! Na moment cały świat zawirował, gwar wokół został zagłuszony przez szybko bijące serce Leilani, a ona sama przymknęła oczy rozkoszując się słodkim zapachem perfum. Zmieniła je odkąd widziały się ostatni raz? A może to wina jej otępionych zmysłów?
W każdym razie, kiedy Brenda ją puściła, poczuła się dziwnie. Jakby coś właśnie jej odebrano, chociaż „odebrano” nie było tu do końca właściwym słowem. Kiedy nie oplatały ją ciepłe ramiona, czuła się naga.
Brenda miała rację. Nie musiała jej niczego dawać, ale Leilani chciała, żeby dziewczyna otrzymała coś od niej. Szczególnie, że był to podarunek bardzo osobisty, od serca — choć rysunek został wykonany jedynie ołówkami, spędziła nad nim trzy ostatnie wieczory.
Nie ma za co. — odparła zajmując miejsce naprzeciwko blondynki. W milczeniu obserwowała jej twarz; wiedziała, że nawet jeśli powie, że prezent jej się podoba, to mimika i tak zdradzi jej prawdziwe myśli. A te, ku radości nastolatki, okazały się całkiem pozytywne.
Oh, mam ochotę spróbować wszystkiego. — roześmiała się kiwając głową w stronę uwijającego się baristy, nie rozpoznając w nim Chaunceya. A przecież tak ładnie podpisywał dla niej kubki z waniliowym latte! — A Ty? Przynieść Ci coś jeszcze? — zapytała zauważając opróżniony do połowy kubek. Skoro Leilani nie musiała nic udawać, to nie zamierzała kryć się ze swoją miłością do jedzenia i słodkich napojów. Zresztą, tajemnicą poliszynela było, że ta dziewczyna to typ, który na imprezach zawsze siedział w kącie z miską chipsów i obserwował innych.
Sponsored content
Powrót do góry
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach