▲▼
First topic message reminder :
Jedna z wielu, jakie to znajdziecie. Asfalt bez choćby jednej dziury, chodnik wiecznie zadbany bez choćby jednej ułamanej kostki czy wyrastających spomiędzy szczelin, roślinek. Po obu stronach wielkie, wspaniałe domy, wszystko świetnie strzeżone... Wszystko jest takie, jak można się tego spodziewać w bogatej dzielnicy.
Każdy, kto nie ma na sobie stroju za kilka stów, nie potrafi chodzić z wielką dumą albo nie ma drogiego samochodu, może zwracać tu na siebie uwagę. W te strony zwyczajnie nie zapuszczają się osoby, które tu nie mieszkają, chyba, że mają ku temu jakiś wyraźny powód.
Jedna z wielu, jakie to znajdziecie. Asfalt bez choćby jednej dziury, chodnik wiecznie zadbany bez choćby jednej ułamanej kostki czy wyrastających spomiędzy szczelin, roślinek. Po obu stronach wielkie, wspaniałe domy, wszystko świetnie strzeżone... Wszystko jest takie, jak można się tego spodziewać w bogatej dzielnicy.
Każdy, kto nie ma na sobie stroju za kilka stów, nie potrafi chodzić z wielką dumą albo nie ma drogiego samochodu, może zwracać tu na siebie uwagę. W te strony zwyczajnie nie zapuszczają się osoby, które tu nie mieszkają, chyba, że mają ku temu jakiś wyraźny powód.
— Ranisz mnie, skarbie. Jeśli kiedykolwiek coś miałoby mi odjebać i postanowiłbym zostać gejem to tylko i wyłącznie dla ciebie — słyszycie to wyznanie największej miłości? A on śmiał w niego wątpić. Nic dziwnego, że oburzony Matthew już zaczął planować w głowie jakieś przewrotne wydarzenia, które miały służyć w formie zemsty. Nie, nie zemsty. Nie był typem który się mścił, a już na pewno nie na przyjaciołach. Prędzej udowodnienia własnej racji, o tak.
"Conversy i tak są już wystarczająco biedackie, ale wolę nie wiedzieć, w których kręgach piekielnych ludzie skazują się na ich podróbki."
— Conversy były modne jakieś siedem lat temu wśród wszystkich, których nie stać na Gucci czy Versace. Ale przyznaj, że to jak próbują nas naśladować i zakładają te tandetne szmaty myśląc że zrobią na tobie wrażenie jest urocze — bynajmniej jego mina nie wskazywała na to, by faktycznie tak uważał. Raczej za wyjątkowo żałosne. Matt od najmłodszych lat uważał, że każdy powinien trzymać się swojego poziomu i nie próbować być kimś innym na siłę. W końcu i tak brakowało im tego wewnętrznego czegoś, co byłoby w stanie całkowicie wyprać z nich żałość płynącą z bycia nisko urodzonym.
Niemniej gdy tylko silnik zamruczał i padły sławetne słowa o Uberze, Matthew wychylił się do przodu łapiąc Jake'a za szczękę i pocałował go w policzek z charakterystycznym, głośnym cmoknięciem.
— Jesteś najlepszy. A obecnie jak gdzieś jeść to tylko w Chambar Restaurant. Przynajmniej trzymają odpowiedni poziom i nie wpuszczają tam tych, którzy twierdzą że jeansy to szyk i elegancja — powiedział unosząc brew ku górze. Poważnie, usłyszał raz od jakiegoś chłoptasia, że przecież jeansy są całkowicie uniwersalne, a pójście w nich do teatru to żaden wstyd. P o r a ż k a. Czasem naprawdę nie rozumiał co właściwie niektórzy rodzice wtłaczali swoim dzieciom do głów i w którym momencie postanowili zapomnieć o dobrym wychowaniu.
— Chciałaby. Może mieć ładne opakowanie i głosik anioła, ale w środku nadal pozostanie laską o której nikt nie słyszał, bo urodziła się na jakimś nic niewartym zadupiu. Za niskie progi na moje długie nogi. Wiesz doskonale jak ciężko się po takich wchodzi — wzruszył ramionami i zapadł się wygodniej w fotelu, wyciągając przed siebie telefon. Nie minęła minuta a on już kręcił filmik na snapchata.
— Cześć wszystkim! Poznajecie tego przystojniaka? Nie, to nie mój nowy kierowca. Zgadliście, to mój najlepszy kumpel Jake! Właśnie jedziemy razem do... ha, chyba nie myśleliście że wam powiem? Co jak co, ale lubimy czasem zjeść w spokoju bez zbędnej widowni. Dlatego trzymajcie się pyśki i wyczekujcie, bo już niedługo podzielimy się z wami tymi przegenialnymi daniami, o których możecie tylko pomarzyć — wyszczerzył się do ekranu i zatrzymał nagrywanie, momentalnie je publikując. Król social mediów to jego drugie imię.
"Conversy i tak są już wystarczająco biedackie, ale wolę nie wiedzieć, w których kręgach piekielnych ludzie skazują się na ich podróbki."
— Conversy były modne jakieś siedem lat temu wśród wszystkich, których nie stać na Gucci czy Versace. Ale przyznaj, że to jak próbują nas naśladować i zakładają te tandetne szmaty myśląc że zrobią na tobie wrażenie jest urocze — bynajmniej jego mina nie wskazywała na to, by faktycznie tak uważał. Raczej za wyjątkowo żałosne. Matt od najmłodszych lat uważał, że każdy powinien trzymać się swojego poziomu i nie próbować być kimś innym na siłę. W końcu i tak brakowało im tego wewnętrznego czegoś, co byłoby w stanie całkowicie wyprać z nich żałość płynącą z bycia nisko urodzonym.
Niemniej gdy tylko silnik zamruczał i padły sławetne słowa o Uberze, Matthew wychylił się do przodu łapiąc Jake'a za szczękę i pocałował go w policzek z charakterystycznym, głośnym cmoknięciem.
— Jesteś najlepszy. A obecnie jak gdzieś jeść to tylko w Chambar Restaurant. Przynajmniej trzymają odpowiedni poziom i nie wpuszczają tam tych, którzy twierdzą że jeansy to szyk i elegancja — powiedział unosząc brew ku górze. Poważnie, usłyszał raz od jakiegoś chłoptasia, że przecież jeansy są całkowicie uniwersalne, a pójście w nich do teatru to żaden wstyd. P o r a ż k a. Czasem naprawdę nie rozumiał co właściwie niektórzy rodzice wtłaczali swoim dzieciom do głów i w którym momencie postanowili zapomnieć o dobrym wychowaniu.
— Chciałaby. Może mieć ładne opakowanie i głosik anioła, ale w środku nadal pozostanie laską o której nikt nie słyszał, bo urodziła się na jakimś nic niewartym zadupiu. Za niskie progi na moje długie nogi. Wiesz doskonale jak ciężko się po takich wchodzi — wzruszył ramionami i zapadł się wygodniej w fotelu, wyciągając przed siebie telefon. Nie minęła minuta a on już kręcił filmik na snapchata.
— Cześć wszystkim! Poznajecie tego przystojniaka? Nie, to nie mój nowy kierowca. Zgadliście, to mój najlepszy kumpel Jake! Właśnie jedziemy razem do... ha, chyba nie myśleliście że wam powiem? Co jak co, ale lubimy czasem zjeść w spokoju bez zbędnej widowni. Dlatego trzymajcie się pyśki i wyczekujcie, bo już niedługo podzielimy się z wami tymi przegenialnymi daniami, o których możecie tylko pomarzyć — wyszczerzył się do ekranu i zatrzymał nagrywanie, momentalnie je publikując. Król social mediów to jego drugie imię.
___― Dobra, dobra. Uznajmy, że ten argument do mnie przemawia, chociaż lepiej, żeby odjebało ci, zanim sobie kogoś znajdę. Kto jak kto, ale ty doskonale powinieneś wiedzieć, że przywiązuję się do ludzi. To dlatego nadal nie wyrzuciłem cię za drzwi i nie zmusiłem do pójścia dalej na piechotę. ― Machnął niedbale ręką, jakby odganiał natrętną muchę i wszystko tylko po to, by podkreślić, że ta sytuacja mogła przybrać zupełnie inny obrót, gdyby udzielił złej odpowiedzi. O'Brien nie miał jednak pojęcia, co Matt musiałby zrobić, by faktycznie któregoś dnia zdecydowałby się nie wyciągać do niego pomocnej dłoni. Jakby nie patrzeć, byli braćmi na dobre i na złe – już od dziecka, kiedy to na mały palec przysięgali sobie, że nigdy nie polubią tej samej osoby, a już na pewno nie zwiążą się z żadnym biedakiem.
___― Każdy orze jak może. Chociaż widziałem nawet bardziej drastyczne przypadki. Wyobraź sobie gorzki smak rozczarowania, gdy do twojej paczki dołączył ktoś od stóp do głowy ubrany w markowe ciuchy, prawdziwy bajkopisarz – przygotowany na każde pytanie, które mógłby usłyszeć. Na imprezie pije na wasz koszt, bo w sumie kilkadziesiąt dolców w jedną czy w drugą stronę to żadna różnica, a wy jesteście przekonani, że jest całkiem spoko. Do momentu aż jego stary – prezes wielkiej korporacji – nie przyjeżdża odebrać go starym fordem. ― Pokręcił głową z niedowierzaniem, jakby do tej pory nie mógł pogodzić się z tym, że ludzie byli zdolni do tak desperackich posunięć. Przed oczami już miał wizję głodującej rodziny, która ostatnie fundusze wydała na to, by ich pierworodny mógł znaleźć sobie kolegów, którzy nie upijali się do nieprzytomności w tanich barach. Całkiem wzruszająca historia.
___Szkoda tylko, że syn był kłamliwym skurwysynem.
___Oboje mogli poczuć, jak samochód lekko zarzucił na prawą stronę, gdy L'aubespine zupełnie niespodziewanie przyssał się do policzka Jake'a, jak stęskniona za bratankiem ciotka. Tyle że w jego wykonaniu nie był to obrzydliwy gest – w odróżnieniu od statystycznej ciotki nie miał na ustach krzykliwie czerwonej szminki, nie produkował więcej śliny niż przewidywała to ustawa, a poza tym był po prostu przystojny.
___„Jesteś najlepszy.”
___― A kiedykolwiek w to zwątpiłeś? ― rzucił, obrzucając go oceniającym spojrzeniem. Tylko by spróbował. ― I nie chcę nic mówić, ale obecnie mam na sobie jeansy. ― Uniósł nieznacznie jedną nogę, by zaraz ułożyć ją z powrotem na pedale gazu. Jakby nie patrzeć, przyjechał tu z zamiarem zażegnania kryzysowej sytuacji, choć jego spodnie wciąż kosztowały więcej niż niejeden elegancki ciuch. ― Nie byłem przygotowany na to, że po spontanicznym wjebaniu się w doniczkę, postanowisz zabrać mnie do najbardziej szykownej restauracji. Choć jakby nie patrzeć, jestem dla nich chodzącą reklamą. ― Oparł łokieć o drzwi tuż przy szybie. Oczywiście nie było żadnego problemu, by po drodze wybrać się do najlepszego sklepu z garniturami, jednak te zawsze wolał pozostawić na ważniejsze bankiety.
___„Cześć wszystkim!”
___Nawet nie zaskoczyło go nagłe powitanie, choć mimowolnie zerknął w stronę przyjaciela, posyłając czarujący uśmiech w stronę obiektywu. Nie miał problemu z odgrywaniem roli gwiazdy, bo sam większość swojego czasu poświęcał na skakanie po portalach społecznościowych. Nie było też wątpliwości co do tego, że ich dzisiejsza wizyta w restauracji także miała zostać specjalnie udokumentowana.
___― Przyznałeś się, że idziemy jeść. Teraz zaczną zaglądać do każdej możliwej restauracji. No, prawie każdej. Na pewno nie zastaną nas w McDonald's ― zauważył rozbawiony, a jego wtrącenie zmieszało się z monologiem ciemnowłosego. Skupiwszy się na drodze, przyspieszył, by jak najszybciej dotrzeć do obranego celu.
___✕ z/t [+ Matthew].
___▬ następny temat.
___― Każdy orze jak może. Chociaż widziałem nawet bardziej drastyczne przypadki. Wyobraź sobie gorzki smak rozczarowania, gdy do twojej paczki dołączył ktoś od stóp do głowy ubrany w markowe ciuchy, prawdziwy bajkopisarz – przygotowany na każde pytanie, które mógłby usłyszeć. Na imprezie pije na wasz koszt, bo w sumie kilkadziesiąt dolców w jedną czy w drugą stronę to żadna różnica, a wy jesteście przekonani, że jest całkiem spoko. Do momentu aż jego stary – prezes wielkiej korporacji – nie przyjeżdża odebrać go starym fordem. ― Pokręcił głową z niedowierzaniem, jakby do tej pory nie mógł pogodzić się z tym, że ludzie byli zdolni do tak desperackich posunięć. Przed oczami już miał wizję głodującej rodziny, która ostatnie fundusze wydała na to, by ich pierworodny mógł znaleźć sobie kolegów, którzy nie upijali się do nieprzytomności w tanich barach. Całkiem wzruszająca historia.
___Szkoda tylko, że syn był kłamliwym skurwysynem.
___Oboje mogli poczuć, jak samochód lekko zarzucił na prawą stronę, gdy L'aubespine zupełnie niespodziewanie przyssał się do policzka Jake'a, jak stęskniona za bratankiem ciotka. Tyle że w jego wykonaniu nie był to obrzydliwy gest – w odróżnieniu od statystycznej ciotki nie miał na ustach krzykliwie czerwonej szminki, nie produkował więcej śliny niż przewidywała to ustawa, a poza tym był po prostu przystojny.
___„Jesteś najlepszy.”
___― A kiedykolwiek w to zwątpiłeś? ― rzucił, obrzucając go oceniającym spojrzeniem. Tylko by spróbował. ― I nie chcę nic mówić, ale obecnie mam na sobie jeansy. ― Uniósł nieznacznie jedną nogę, by zaraz ułożyć ją z powrotem na pedale gazu. Jakby nie patrzeć, przyjechał tu z zamiarem zażegnania kryzysowej sytuacji, choć jego spodnie wciąż kosztowały więcej niż niejeden elegancki ciuch. ― Nie byłem przygotowany na to, że po spontanicznym wjebaniu się w doniczkę, postanowisz zabrać mnie do najbardziej szykownej restauracji. Choć jakby nie patrzeć, jestem dla nich chodzącą reklamą. ― Oparł łokieć o drzwi tuż przy szybie. Oczywiście nie było żadnego problemu, by po drodze wybrać się do najlepszego sklepu z garniturami, jednak te zawsze wolał pozostawić na ważniejsze bankiety.
___„Cześć wszystkim!”
___Nawet nie zaskoczyło go nagłe powitanie, choć mimowolnie zerknął w stronę przyjaciela, posyłając czarujący uśmiech w stronę obiektywu. Nie miał problemu z odgrywaniem roli gwiazdy, bo sam większość swojego czasu poświęcał na skakanie po portalach społecznościowych. Nie było też wątpliwości co do tego, że ich dzisiejsza wizyta w restauracji także miała zostać specjalnie udokumentowana.
___― Przyznałeś się, że idziemy jeść. Teraz zaczną zaglądać do każdej możliwej restauracji. No, prawie każdej. Na pewno nie zastaną nas w McDonald's ― zauważył rozbawiony, a jego wtrącenie zmieszało się z monologiem ciemnowłosego. Skupiwszy się na drodze, przyspieszył, by jak najszybciej dotrzeć do obranego celu.
___✕ z/t [+ Matthew].
___▬ następny temat.
Tegoroczna zima niestety nie należała do tych białych. Ciężkie chmury, które zbierały się nad miastem, zwiastowały co najwyżej kolejny deszcz i Willy był naprawdę zawiedziony. Gdzie podziała się ta piękna biel, która pod kołami samochodów zamieniała się w szarą breję? Gdzie lepienie bałwana czy rzucanie się śnieżkami? Jak na tę część świata zimowa pogoda nie dopisywała, a wiosna zbliżała się wielkimi krokami, choć gruba żółta kurtka, którą akurat dzisiaj blondyn miał na sobie, mogła wskazywać na coś zupełnie innego.
Właśnie wracał do domu. Wyszedł dzisiaj wcześniej jako że nie miał dyżuru w bibliotece i nawet był zadowolony z takiego obrotu spraw, bo jego mama miała dzisiaj wolne, więc mogli po prostu zamówić pizzę i zrobić maraton Friends. Nawet dał jej już znać, że będzie wcześniej, ale minął już swój przystanek, potem kolejny i następny... A wszystko za sprawą głowy nieznajomego chłopaka, która spoczywała na jego głowie i ciała, które odrobinę zbyt mocno przyciskało go do zimnego okna. Jasne, mógł go obudzić i po prostu wysiąść z autobusu, ale jak mógł od tak zignorować człowieka, który może był zmęczony, bo może miał bardzo ciężki dzień za sobą? W końcu bycie cudzą poduszką nie przeszkadzało mu nawet w najmniejszym stopniu. Dlatego jedynie siedział grzecznie, uważając, by głowa nieznajomego nie spadła podczas zakrętów i obserwował świat przez okno.
Problem pojawił się dopiero kilkadziesiąt minut później, gdy komunikat uświadomił mu, że czekał ich już tylko ostatni przystanek, na którym musieli wysiąść. Bo jak delikatnie obudzić kogoś, kto zdawał się spać całkiem mocno? Zwykle nie musiał tego robić i całe szczęście, bo miał zbyt miękkie serce w takich sytuacjach. Spróbował więc od chwyceniem chłopaka za udo i potrząśnięcie nim lekko, w nadziei, że to przywróci jego kontakt z rzeczywistością. Nie chciał go szczypać ani zrzucać z siebie, więc ta metoda wydawała mu się najbezpieczniejsza.
— Wstajemy, wstajemy. Mamy okropną pogodę, którą aż szkoda zmarnować. — Powiedział to w na tyle śpiewny sposób, że zabrzmiało niemalże jak słowa piosenki (wyjątkowo kiepskiej, ale piosenki).
Właśnie wracał do domu. Wyszedł dzisiaj wcześniej jako że nie miał dyżuru w bibliotece i nawet był zadowolony z takiego obrotu spraw, bo jego mama miała dzisiaj wolne, więc mogli po prostu zamówić pizzę i zrobić maraton Friends. Nawet dał jej już znać, że będzie wcześniej, ale minął już swój przystanek, potem kolejny i następny... A wszystko za sprawą głowy nieznajomego chłopaka, która spoczywała na jego głowie i ciała, które odrobinę zbyt mocno przyciskało go do zimnego okna. Jasne, mógł go obudzić i po prostu wysiąść z autobusu, ale jak mógł od tak zignorować człowieka, który może był zmęczony, bo może miał bardzo ciężki dzień za sobą? W końcu bycie cudzą poduszką nie przeszkadzało mu nawet w najmniejszym stopniu. Dlatego jedynie siedział grzecznie, uważając, by głowa nieznajomego nie spadła podczas zakrętów i obserwował świat przez okno.
Problem pojawił się dopiero kilkadziesiąt minut później, gdy komunikat uświadomił mu, że czekał ich już tylko ostatni przystanek, na którym musieli wysiąść. Bo jak delikatnie obudzić kogoś, kto zdawał się spać całkiem mocno? Zwykle nie musiał tego robić i całe szczęście, bo miał zbyt miękkie serce w takich sytuacjach. Spróbował więc od chwyceniem chłopaka za udo i potrząśnięcie nim lekko, w nadziei, że to przywróci jego kontakt z rzeczywistością. Nie chciał go szczypać ani zrzucać z siebie, więc ta metoda wydawała mu się najbezpieczniejsza.
— Wstajemy, wstajemy. Mamy okropną pogodę, którą aż szkoda zmarnować. — Powiedział to w na tyle śpiewny sposób, że zabrzmiało niemalże jak słowa piosenki (wyjątkowo kiepskiej, ale piosenki).
Julien w zasadzie chciał wrócić do akademika, ale wpadł na pomysł, że wsiądzie do autobusu i przejedzie się parę przystanków, tylko po to, aby popatrzeć, co się dzieje za oknem. Zajął miejsce więc obok młodego chłopaka w żółtej kurtce. I może wszystko by było na miejscu, gdyby nie fakt, że przysnął? W zasadzie zrobiło mu się mega ciepło pod głową, kiedy tak, nie wiedzieć kiedy, opadła na głowę chłopaka siedzącego obok. Jego ciało również nieco przechyliło się na bok, przez co młody mężczyzna mógł poczuć lekki dyskomfort? Zresztą nieważne. Julienowi udało się zasnąć, a to było ważne w tym momencie. Niewiele sypiał, a takie okazje, jak te tutaj teraz, zdarzały się naprawdę rzadko. Może po prostu lepiej mu się spało, kiedy czuł obok drugą osobę? W sumie już dawno zapomniał, jak to jest mieć kogoś bliskiego. Nie do końca wiedział, czy coś mu się śniło konkretnego, ale słyszał wesoły głos chłopaka, który nie tylko budził go głosowo, ale i również czuł jego dotyk na swoim udzie. Otworzył ślepia i wrócił do pozycji siedzącej, tym samym uwalniając chłopaka ze swojego ciężaru ciała. Ziewnął zakrywając przy tym swoje usta swoją dłonią. - Wybacz. - Rozejrzał się i dotarło do niego, że jest w bardzo odległej drodze do domu. Co za zmora. Trzeba było jednak iść piechotą! Albo wziąć swój pojazd. - Szlag. Za daleko do domu. - Jęknął niezadowolony sam do siebie. Właśnie! Durny Julien. Należy się przedstawić, skoro już i tak dotknął jego głowy. - Swoją drogą Julien jestem i jeszcze raz przepraszam. - Wyraził troszkę emocji. Chociaż bardziej przejmował się powrotem do domu.
Dopiero gdy uwolnił się od ciężaru, mógł spojrzeć na twarz nieznajomego. Z zaciekawieniem obserwował jak niebieskie oczy badają okolicę za oknem i jak nie podoba mu się to, co tam zobaczył. Nawet bez jego późniejszych słów, blondyn mógł się domyśleć, że obaj powinni wysiąść już jakiś czas temu. Ooops. Najwyraźniej miękkie serce niekoniecznie było czymś pożądanym, bo obaj nie najlepiej na tym wyszli.
Słysząc, że nieznajomy się przedstawia, nie mógł się nie zaśmiać, bo przypomniał sobie żart, który tego samego dnia usłyszał.
— Słyszałeś kiedyś o kulturze menela? O tym, że poznaje się go po tym, że od razu się przedstawia? — Słowa te mogły brzmieć nieprzyjemnie, ale wypowiadając je Willy uśmiechał się zupełnie szczerze, całkowicie nieświadomy, że ludzie niekoniecznie chcą być do kogoś takiego jak menel porównywani. W jego ustach brzmiało to jednak zdecydowanie łagodniej i na pewno nie złośliwie. — Ale zupełnie nic nie szkodzi. Teraz będę mógł wpisać w CV bycie poduszkowym wolontariuszem w autobusach! — Teoretycznie żartował, ale naprawdę brzmiało to interesująco. — Willy poduszka, zawsze do usług.
Autobus zatrzymał się na ostatnim przystanku, a ludzie wstali z miejsc, by wysiąść. Na jego drodze wciąż siedział jednak Julien, a nie chciał go popędzać, jako że sam nie miał zwyczaju zaraz po obudzeniu reagować od razu na wszystkie bodźce. Chwycił jednak czerwony plecak, który dotąd bezpiecznie spoczywał na podłodze między jego nogami.
Plan na teraz? Znaleźć autobus, który zawiezie go z powrotem do centrum, oczywiście.
— O i to ja przepraszam, że nie obudziłem cię wcześniej. Daleko musisz się wracać? I wiesz, jak to zrobić?
Nigdy nie było pewności, a jeśli była to dla niego zupełnie obca okolica, to Willy chciał mieć pewność, że nie zabłądzi przez niego. Sam prawdopodobnie nigdy tam nie był (ale kto to wie), ale od czego był telefon, prawda? Technologia ratowała życie. Co tam rozkłady na przystankach.
Słysząc, że nieznajomy się przedstawia, nie mógł się nie zaśmiać, bo przypomniał sobie żart, który tego samego dnia usłyszał.
— Słyszałeś kiedyś o kulturze menela? O tym, że poznaje się go po tym, że od razu się przedstawia? — Słowa te mogły brzmieć nieprzyjemnie, ale wypowiadając je Willy uśmiechał się zupełnie szczerze, całkowicie nieświadomy, że ludzie niekoniecznie chcą być do kogoś takiego jak menel porównywani. W jego ustach brzmiało to jednak zdecydowanie łagodniej i na pewno nie złośliwie. — Ale zupełnie nic nie szkodzi. Teraz będę mógł wpisać w CV bycie poduszkowym wolontariuszem w autobusach! — Teoretycznie żartował, ale naprawdę brzmiało to interesująco. — Willy poduszka, zawsze do usług.
Autobus zatrzymał się na ostatnim przystanku, a ludzie wstali z miejsc, by wysiąść. Na jego drodze wciąż siedział jednak Julien, a nie chciał go popędzać, jako że sam nie miał zwyczaju zaraz po obudzeniu reagować od razu na wszystkie bodźce. Chwycił jednak czerwony plecak, który dotąd bezpiecznie spoczywał na podłodze między jego nogami.
Plan na teraz? Znaleźć autobus, który zawiezie go z powrotem do centrum, oczywiście.
— O i to ja przepraszam, że nie obudziłem cię wcześniej. Daleko musisz się wracać? I wiesz, jak to zrobić?
Nigdy nie było pewności, a jeśli była to dla niego zupełnie obca okolica, to Willy chciał mieć pewność, że nie zabłądzi przez niego. Sam prawdopodobnie nigdy tam nie był (ale kto to wie), ale od czego był telefon, prawda? Technologia ratowała życie. Co tam rozkłady na przystankach.
Jedyne co widział przez okno, to zapracowanych ludzi, którzy ciągle gdzieś biegli. Już na dzień dobry mógł zauważyć, że niezły śmieszek z tego chłopaka. Biło od niego taką niewinnością, że szok. Żarty może i nie były jakoś stosunkowo mocne i śmieszne, ale w sumie skomentował. -Nie słyszałem, ale chyba, aż tak tragicznie nie jestem podobny do menela, co? - Zaśmiał się pod nosem. Obrał to jako żart, niż obelge, bo chyba wcale nie chodziło mu o obrażenie go. Dalsza część już bardziej była zabawna. Poduszkowy wolontariusz autobusu? Brzmi świetnie. Dobrze mu się drzemało na nim. Ciekawe, jakby się na nim spało? Albo z nim. - Więc miło mi Cię poznać Willy poduszka. - Wystawił mu język zadziornie. Dobra koniec żartów. Był teraz ważniejszy problem niż żarty. - Właśnie! - Wstał z miejsca, bo w końcu był to ostatni przystanek i wypadałoby opuścić go. - Nic nie szkodzi, ale do akademika mam bardzo daleko z tego miejsca. Co za pech. - Chwila rozkminy. Jak się dostać szybko do własnego pokoju, albo ewentualnie do swojego mieszkania, w którym przebywa stosunkowo rzadko. Wysiadł z autobusu czekając na nowo poznanego chłopaka. - O mnie nie musisz się martwić, ale może odprowadzić Ciebie? W końcu to przeze mnie znaleźliśmy się w tej sytuacji. - Bardziej martwił się o niego niż o siebie. Ulice były pełne dziwactw, a on i tak już wyglądał na niewinnego chłopca, któremu można zrobić krzywdę.
"aż tak tragicznie nie jestem podobny do menela, co?"
Willy nie byłby sobą, gdyby od tak zaprzeczył, dlatego najpierw zmierzył wzrokiem sylwetkę Juliena i udał, że się zastanawia, co wyszło bardziej teatralnie niż szczerze. Dopiero po tym odpowiedział:
— Ani trochę go nie przypominasz.
Zresztą prawdziwemu menelowi blondyn niekoniecznie pozwoliłby zrobić sobie z siebie poduszkę. Nawet jego bycie miłym miało granice... No chyba że mówimy o wyjątkowo sympatycznym menelu! Wtedy nic nie było pewne.
Jak łatwo zyskać sympatię Willy'ego? Wystarczy podchwycić jego żart i załapać ten humor. Teoretycznie do każdego już na starcie podchodził jak do kogoś ciekawego, kto coś sobą wnosi do świata i jego życia, ale gdyby w głowie miał jakąś punktację, to właśnie to dostawałoby najwięcej plusików. Dlatego na wzmiankę o "Willym poduszce" zaśmiał się mrużąc przy tym oczy i posłał w stronę chłopaka szeroki uśmiech.
— Aż tak strasznym towarzystwem nie jestem. — Chciał obrócić jego słowa w ten sposób, by wyszło na to, że białowłosy to jego nazwał tym pechem, choć jednocześnie było już na pierwszy rzut oka widać, że doskonale wie, że nie to ten miał na myśli. — I nie myśl o tym jako o pechu a przygodzie!
Dla Willy'ego wszystko było przygodą. Nawet potknięcie się na chodniku i rozwalenie sobie kolan. Jak długo mógł zbierać pozytywne lub chociaż neutralne doświadczenia, tak wszystko było w jak najlepszym porządku.
Wyszli z autobusu jako ostatni.
— Tak właściwie to planuję po prostu przejść na przystanek w powrotną stronę — wskazał palcem w odpowiednim kierunku — i jeśli rzeczywiście masz tak daleko do akademika, to też polecam to zrobić. No chyba że lubisz spacery w takie dni jak dzisiaj. A raczej przy takiej pogodzie jak dzisiaj. — Pogoda nie była oczywiście tak zła, ale większość ludzi spacerowała dopiero, gdy wychodziło zza chmur słońce, a dzisiaj nie było co na to liczyć.
Willy nie byłby sobą, gdyby od tak zaprzeczył, dlatego najpierw zmierzył wzrokiem sylwetkę Juliena i udał, że się zastanawia, co wyszło bardziej teatralnie niż szczerze. Dopiero po tym odpowiedział:
— Ani trochę go nie przypominasz.
Zresztą prawdziwemu menelowi blondyn niekoniecznie pozwoliłby zrobić sobie z siebie poduszkę. Nawet jego bycie miłym miało granice... No chyba że mówimy o wyjątkowo sympatycznym menelu! Wtedy nic nie było pewne.
Jak łatwo zyskać sympatię Willy'ego? Wystarczy podchwycić jego żart i załapać ten humor. Teoretycznie do każdego już na starcie podchodził jak do kogoś ciekawego, kto coś sobą wnosi do świata i jego życia, ale gdyby w głowie miał jakąś punktację, to właśnie to dostawałoby najwięcej plusików. Dlatego na wzmiankę o "Willym poduszce" zaśmiał się mrużąc przy tym oczy i posłał w stronę chłopaka szeroki uśmiech.
— Aż tak strasznym towarzystwem nie jestem. — Chciał obrócić jego słowa w ten sposób, by wyszło na to, że białowłosy to jego nazwał tym pechem, choć jednocześnie było już na pierwszy rzut oka widać, że doskonale wie, że nie to ten miał na myśli. — I nie myśl o tym jako o pechu a przygodzie!
Dla Willy'ego wszystko było przygodą. Nawet potknięcie się na chodniku i rozwalenie sobie kolan. Jak długo mógł zbierać pozytywne lub chociaż neutralne doświadczenia, tak wszystko było w jak najlepszym porządku.
Wyszli z autobusu jako ostatni.
— Tak właściwie to planuję po prostu przejść na przystanek w powrotną stronę — wskazał palcem w odpowiednim kierunku — i jeśli rzeczywiście masz tak daleko do akademika, to też polecam to zrobić. No chyba że lubisz spacery w takie dni jak dzisiaj. A raczej przy takiej pogodzie jak dzisiaj. — Pogoda nie była oczywiście tak zła, ale większość ludzi spacerowała dopiero, gdy wychodziło zza chmur słońce, a dzisiaj nie było co na to liczyć.
Najlepsze relacje budowało się przypadkowo. Bo przecież najlepszych przyjaciół poznawało się właśnie w ten sposób i chociaż nie był do końca pewny, czy kiedykolwiek się jeszcze spotkają, to chociaż chciał wiedzieć, gdzie poduszkowiec mieszka. W ten sposób mógłby, chociaż spróbować się z nim zaprzyjaźnić albo od czasu do czasu zaprosić na przyjacielską kawę. Dlatego logiczne było, że Julien będzie chciał przeciągnąć te spotkania, zwłaszcza że i tak przyczynił się do jego już przedłużenia. - To dobrze, bo obawiałem się, że będę musiał iść do fryzjera. - Zaśmiał się. Fakt miał przydługie włosy, ale fryzjer był już ostatecznością. Pojawiał się tam, kiedy zaczynały mu zwyczajnie przeszkadzać albo nie chciały się układać. Jak się śmiać to się śmiać. A co. W zasadzie nie miał aż tak daleko, ale mógł przecież nadal przedłużyć to spotkanie. Czyż nie? - Może faktycznie przyjdziemy się? - Spojrzał na przystanek. Podczas jazdy mieliby kilka minut na rozmowę, a tutaj mogło faktycznie się to przedłużyć. - Zdecydowanie odprowadzę cię. Obawiam się, że ponowna jazda autobusem poskutkuje powtórką, dlatego bezpieczniej będzie się przejść. - Dobra. To nie była do końca prawda. On po prostu nie chciał jechać autobusem. Miał tylko nadzieję, że Will się zgodzi. W innym wypadku najwyżej się pożegnają. Trudno.
— Spacer w tak niepewną pogodę? Szanuję, szanuję. Gdybym nie miał już na dzisiaj planów, to aż z chęcią bym się na coś takiego skusił. — Westchnął, co mogło brzmieć jak wyraz smutku, choć przecież cieszył się na czas spędzony z mamą, który go czekał. — Nigdy nie wiesz, gdy spadnie deszcz i musisz uciekać, możesz spotkać po drodze zwierzaczkowych przyjaciół, tyle przygód czeka!
Mówiąc to wszystko ruszył w kierunku przystanku, domyślając się, że chłopak pójdzie za nim.
Byli już tuż, tuż przy przystanku, gdy podjechał autobus, do którego Willy powinien wsiąść. Elektroniczny wyświetlacz odjazdów twierdził, że na kolejny musiałby czekać dwadzieścia minut, a to byłoby już lekką przesadą opóźnienia. W końcu dał znać mamie, że wróci do domu wcześniej! W dodatku autobus podjechał w ostatniej chwili i już miał odjeżdżać!
— O nie! — zawołał. — To mój!
I... pobiegł.
Wskoczył do środka idealnie w momencie, gdy drzwi zaczęły się zamykać. Spomiędzy jego warg uciekło westchnienie pełne ulgi. Ulgi, która zniknęła w momencie, gdy uświadomił sobie, że zostawił nowo poznanego chłopaka i nawet się z nim nie pożegnał.
Ops, nie tak to sobie wyobrażał.
Odwrócił się w jego stronę, gdy autobus ruszył i... pomachał, bo... Co innego mu pozostało?
Mówiąc to wszystko ruszył w kierunku przystanku, domyślając się, że chłopak pójdzie za nim.
Byli już tuż, tuż przy przystanku, gdy podjechał autobus, do którego Willy powinien wsiąść. Elektroniczny wyświetlacz odjazdów twierdził, że na kolejny musiałby czekać dwadzieścia minut, a to byłoby już lekką przesadą opóźnienia. W końcu dał znać mamie, że wróci do domu wcześniej! W dodatku autobus podjechał w ostatniej chwili i już miał odjeżdżać!
— O nie! — zawołał. — To mój!
I... pobiegł.
Wskoczył do środka idealnie w momencie, gdy drzwi zaczęły się zamykać. Spomiędzy jego warg uciekło westchnienie pełne ulgi. Ulgi, która zniknęła w momencie, gdy uświadomił sobie, że zostawił nowo poznanego chłopaka i nawet się z nim nie pożegnał.
Ops, nie tak to sobie wyobrażał.
Odwrócił się w jego stronę, gdy autobus ruszył i... pomachał, bo... Co innego mu pozostało?
zt.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach