▲▼
First topic message reminder :
Jedna z wielu, jakie to znajdziecie. Asfalt bez choćby jednej dziury, chodnik wiecznie zadbany bez choćby jednej ułamanej kostki czy wyrastających spomiędzy szczelin, roślinek. Po obu stronach wielkie, wspaniałe domy, wszystko świetnie strzeżone... Wszystko jest takie, jak można się tego spodziewać w bogatej dzielnicy.
Każdy, kto nie ma na sobie stroju za kilka stów, nie potrafi chodzić z wielką dumą albo nie ma drogiego samochodu, może zwracać tu na siebie uwagę. W te strony zwyczajnie nie zapuszczają się osoby, które tu nie mieszkają, chyba, że mają ku temu jakiś wyraźny powód.
Jedna z wielu, jakie to znajdziecie. Asfalt bez choćby jednej dziury, chodnik wiecznie zadbany bez choćby jednej ułamanej kostki czy wyrastających spomiędzy szczelin, roślinek. Po obu stronach wielkie, wspaniałe domy, wszystko świetnie strzeżone... Wszystko jest takie, jak można się tego spodziewać w bogatej dzielnicy.
Każdy, kto nie ma na sobie stroju za kilka stów, nie potrafi chodzić z wielką dumą albo nie ma drogiego samochodu, może zwracać tu na siebie uwagę. W te strony zwyczajnie nie zapuszczają się osoby, które tu nie mieszkają, chyba, że mają ku temu jakiś wyraźny powód.
Nie był za stary na podobne zabawy. Dodatkowo — jeśli coś ciekawego się wydarzy podczas świętowania, podczas zbierania cukierków, lepiej było to uwiecznić, nieprawdaż?
Z uśmiechem więc ruszył po prostu w odpowiednią stronę. Wpisał się już na balu listę uczestników. Cóż... Jak rozumiał, miał po prostu zbierać cukierki od ludzi. Raczej nie szantażować, nie grozić, ale z uśmiechem odgrywać rolę postaci, za którą się przebrał, prawda? Tak. Powinno to zadziałać.
Rzucali się w oczy? Możliwe. Nawet nie zwrócił na to uwagi... Aktualnie nawet jego aparat spokojnie spoczywał w odpowiednio przygotowanym worku, który wyglądał niczym jakiś mieszek z ziołami, ze złotem. Kto go tam wiedział?
Drugi, pusty trzymał w ręce. Przeszło mu przez myśl, że gdyby był młodszy, poszłoby im znacznie łatwiej... Ale co on tam wiedział? Nikt tutaj nie był dzieciakiem, a w takim wypadku chyba nie trzeba było się o to martwić w tym momencie.
Po prostu ruszył po chwili żwawym krokiem w stronę domów po jego lewej. Jednak nie od razu dzwonił po domofonach, nie próbował się wdzierać do środka. Zaczepiał ludzi, podchodząc do nich z uśmiechem, chwilę ich śledząc, idąc obok nich czy zerkając jedynie, zagadując.
— Przepiękna noc na zgłębianie sztuk tajemnej magii... — stwierdzał czy rzucał proste zwroty w łacinie, po czym na końcu dodawał "a teraz cukierki mi podarujesz!", starając się przy tym wyglądać na czarodzieja odprawiającego tajny rytuał magiczny. Skupienie na twarzy, wyraźny wysiłek, zniżony głos jakby wzywał demony, do tego poruszanie w bliżej nieokreślony sposób dłońmi, choć z pewnością nie wyglądał niczym jakiś ninja przy tym.
Tak. Starał się po prostu wygłupiać. A kiedy tylko zwrócił uwagę, że w jakimś domu jest znak życia, po prostu próbował dzwonić domofonem i czekał na odpowiedź, chcąc znów odgrywać rolę arcymaga. Pytał się ludzi czy nie potrzebują zaklęć wzmocnień metamagicznych dla zaklęć ognia, zaklęć teleportacji, czy nie są zainteresowani dołączeniem do gildii magów.
Z uśmiechem więc ruszył po prostu w odpowiednią stronę. Wpisał się już na balu listę uczestników. Cóż... Jak rozumiał, miał po prostu zbierać cukierki od ludzi. Raczej nie szantażować, nie grozić, ale z uśmiechem odgrywać rolę postaci, za którą się przebrał, prawda? Tak. Powinno to zadziałać.
Rzucali się w oczy? Możliwe. Nawet nie zwrócił na to uwagi... Aktualnie nawet jego aparat spokojnie spoczywał w odpowiednio przygotowanym worku, który wyglądał niczym jakiś mieszek z ziołami, ze złotem. Kto go tam wiedział?
Drugi, pusty trzymał w ręce. Przeszło mu przez myśl, że gdyby był młodszy, poszłoby im znacznie łatwiej... Ale co on tam wiedział? Nikt tutaj nie był dzieciakiem, a w takim wypadku chyba nie trzeba było się o to martwić w tym momencie.
Po prostu ruszył po chwili żwawym krokiem w stronę domów po jego lewej. Jednak nie od razu dzwonił po domofonach, nie próbował się wdzierać do środka. Zaczepiał ludzi, podchodząc do nich z uśmiechem, chwilę ich śledząc, idąc obok nich czy zerkając jedynie, zagadując.
— Przepiękna noc na zgłębianie sztuk tajemnej magii... — stwierdzał czy rzucał proste zwroty w łacinie, po czym na końcu dodawał "a teraz cukierki mi podarujesz!", starając się przy tym wyglądać na czarodzieja odprawiającego tajny rytuał magiczny. Skupienie na twarzy, wyraźny wysiłek, zniżony głos jakby wzywał demony, do tego poruszanie w bliżej nieokreślony sposób dłońmi, choć z pewnością nie wyglądał niczym jakiś ninja przy tym.
Tak. Starał się po prostu wygłupiać. A kiedy tylko zwrócił uwagę, że w jakimś domu jest znak życia, po prostu próbował dzwonić domofonem i czekał na odpowiedź, chcąc znów odgrywać rolę arcymaga. Pytał się ludzi czy nie potrzebują zaklęć wzmocnień metamagicznych dla zaklęć ognia, zaklęć teleportacji, czy nie są zainteresowani dołączeniem do gildii magów.
Im dłużej przyglądał się czekającym na nich miejscom, tym bardziej zaczynał się zastanawiać czy aby na pewno powinni z taką łatwością przystawać na propozycje Skylera, tylko po to by dał im święty spokój. Woolfe miał tyle szczęścia, że udało mu się trafić do jednej grupy z Jayem. Gdyby przydzielono go gdzieś indziej, pewnie wcale nie wziąłby w tej zabawie udziału i wycofał się w mgnieniu oka.
Biały Wilk machnął zamaszyście długim, puszystym ogonem, przeciągając się na chodniku. Ostre, grube pazury zostawiły po sobie bruzdy w kamieniu, nie przywiązywał jednak do tego większej uwagi.
— Żadnych włamań dzisiejszej nocy, hm? — zerknął na Jaya z nutą rozbawienia w oczach, zaraz zwracając się w stronę drugiego mężczyzny.
— Woolfe. Raczej się nie znamy, a skoro spędzimy ze sobą najbliższe godziny głupio byłoby mówić do siebie 'hej ty' — początkowo rozważał wyciągnięcie ręki w jego stronę, ostatecznie skinął jednak głową, znowu rozglądając się wokół.
Biały Wilk machnął zamaszyście długim, puszystym ogonem, przeciągając się na chodniku. Ostre, grube pazury zostawiły po sobie bruzdy w kamieniu, nie przywiązywał jednak do tego większej uwagi.
— Żadnych włamań dzisiejszej nocy, hm? — zerknął na Jaya z nutą rozbawienia w oczach, zaraz zwracając się w stronę drugiego mężczyzny.
— Woolfe. Raczej się nie znamy, a skoro spędzimy ze sobą najbliższe godziny głupio byłoby mówić do siebie 'hej ty' — początkowo rozważał wyciągnięcie ręki w jego stronę, ostatecznie skinął jednak głową, znowu rozglądając się wokół.
― Może później ― odpowiedział na pytanie Winchestera, wyraźnie dostosowując ton głosu do sytuacji. Wolał, by nikt inny poza chłopakiem nie usłyszał tego, co miał mu do przekazania i zaraz po tym podążył za wzrokiem chłopaka, dosięgając mężczyzny swoim spojrzeniem. W odróżnieniu od swojego rówieśnika, nie przedstawił się – wystarczyło, że już na początku zabawy został uhonorowany tytułem lidera.
Wszystko wskazywało na to, że mężczyzna wczuł się w swoją rolę, co było dość sporym plusem, biorąc pod uwagę, że równie dobrze mógł pełnić rolę mediatora. Problem w tym, ze zrzucenie wszystkiego na jedną osobę oddalało ich od wygranej.
Ale to tylko głupia gra.
― Zajmijcie się tamtymi domem ― polecił pozostałej części grupy, wskazując podbródkiem na kolejny budynek z rzędu. ― Ja dzwonię, ty mówisz. ― Nie minęła chwila, a ręka ciemnowłosego wylądowała na ramieniu Thatchera, zmuszając go do zatrzymania się przy jednym z domofonów. Nie dał mu czasu na odpowiedź, od razu celując palcem w odpowiedni przycisk.
Biiip.
Wszystko wskazywało na to, że mężczyzna wczuł się w swoją rolę, co było dość sporym plusem, biorąc pod uwagę, że równie dobrze mógł pełnić rolę mediatora. Problem w tym, ze zrzucenie wszystkiego na jedną osobę oddalało ich od wygranej.
Ale to tylko głupia gra.
― Zajmijcie się tamtymi domem ― polecił pozostałej części grupy, wskazując podbródkiem na kolejny budynek z rzędu. ― Ja dzwonię, ty mówisz. ― Nie minęła chwila, a ręka ciemnowłosego wylądowała na ramieniu Thatchera, zmuszając go do zatrzymania się przy jednym z domofonów. Nie dał mu czasu na odpowiedź, od razu celując palcem w odpowiedni przycisk.
Biiip.
Ajajajajaj, picie wódki przez zbieraniem cukierków nie było najlepszym pomysłem. Znaczy zależy w sumie od której strony spojrzeć, bo przyjaźnie uśmiechnięty, zataczający się Dracula miał w sobie jakiś taki urok, trzeba mu to oddać. Tyle tylko, że przecież nie o to w tej zabawie chodziło.
Koss nie bardzo ogarniał co się wokół niego dzieje, po prostu chodził z koszyczkiem w kształcie dyni i prosił o cukierki. Zazwyczaj nawet trafiał do odpowiednich drzwi i nie chwiał się aż tak bardzo. Poza tym, uśmiechem ujmował wszystkich. Zazwyczaj.
- Tajesss kaptanie - zasalutował i poszedł do wyznaczonych drzwi, w które efektownie pieprznął głową, bo nie wyrobił się z hamowaniem. Nieco zaniepokojona gospodyni otworzyła. - Ssukierki abo siuks - zakomunikował i uśmiechnął się rozbrajająco. I jak tu takiego nie kochać?
Koss nie bardzo ogarniał co się wokół niego dzieje, po prostu chodził z koszyczkiem w kształcie dyni i prosił o cukierki. Zazwyczaj nawet trafiał do odpowiednich drzwi i nie chwiał się aż tak bardzo. Poza tym, uśmiechem ujmował wszystkich. Zazwyczaj.
- Tajesss kaptanie - zasalutował i poszedł do wyznaczonych drzwi, w które efektownie pieprznął głową, bo nie wyrobił się z hamowaniem. Nieco zaniepokojona gospodyni otworzyła. - Ssukierki abo siuks - zakomunikował i uśmiechnął się rozbrajająco. I jak tu takiego nie kochać?
Wyglądało na to, że nie musiał nawet mówić, gdy inny - najwyraźniej nieco wstawiony - członek ich załogi, wyrwał do przodu i przywalił głową w drzwi. Jakby nie patrzeć był to dość efektowny sposób zapukania. Przyglądał mu się z wyraźnym zwątpieniem, zaraz przenosząc identyczny wzrok na Jaya.
— To chyba nie był najlepszy pomysł. Z drugiej strony do dzieci i tak go nie wyślemy. Może wytrzeźwieje? — wymruczał cicho, zaraz stając obok Kossa, którego przesunął za siebie, uśmiechając się do kobiety.
— Trick or treat. Mój znajomy przebrał się za pijanego wampira alkoholika, musi pani przyznać, że wyszło mu to znakomicie — roześmiał się miękko, poklepując chłopaka po ramieniu. Musiał uratować całą tę sytuację. Biały Wilk przyglądał się wszystkiemu w milczeniu, choć wyraźnie wyczuwał jego zgorszenie podobnym wydarzeniem.
— To chyba nie był najlepszy pomysł. Z drugiej strony do dzieci i tak go nie wyślemy. Może wytrzeźwieje? — wymruczał cicho, zaraz stając obok Kossa, którego przesunął za siebie, uśmiechając się do kobiety.
— Trick or treat. Mój znajomy przebrał się za pijanego wampira alkoholika, musi pani przyznać, że wyszło mu to znakomicie — roześmiał się miękko, poklepując chłopaka po ramieniu. Musiał uratować całą tę sytuację. Biały Wilk przyglądał się wszystkiemu w milczeniu, choć wyraźnie wyczuwał jego zgorszenie podobnym wydarzeniem.
„Tajesss kaptanie.”
Wszystko wydawało się być w najlepszym porządku, dopóki idący z nimi chłopak nie postanowił się odezwać. Grimshaw mimowolnie skierował na niego swoje spojrzenie, jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć – najpewniej to, by sobie darował, bo wszystko spierdoli – ten już wypruł do przodu.
― Oby ― mruknął w odpowiedzi do Winchestera, choć po samej minie Ryana dało się zauważyć, że raczej w to wątpił. ― O ile wcześniej nie rozwali sobie łba ― dodał nieco ciszej, bardziej do samego siebie, szczególnie że już wtedy drzwi do posiadłości stanęły otworem, a zdezorientowana właścicielka momentalnie obrzuciła całą trójkę nieufnym spojrzeniem, jakby co najmniej mieli...
― T-ak. Oczywiście ― odpowiedziała nieco bezmyślnie i wydawało się, że nie do końca wzięła pod uwagę słowa Winchestera, gdy nieustannie wpatrywała się w pijanego Kossa. ― Nie mam pieniędzy.
― Wystarczą cukierki.
Brzmisz jakbyś jej groził, Jay.
Wszystko wydawało się być w najlepszym porządku, dopóki idący z nimi chłopak nie postanowił się odezwać. Grimshaw mimowolnie skierował na niego swoje spojrzenie, jednak zanim zdążył cokolwiek powiedzieć – najpewniej to, by sobie darował, bo wszystko spierdoli – ten już wypruł do przodu.
― Oby ― mruknął w odpowiedzi do Winchestera, choć po samej minie Ryana dało się zauważyć, że raczej w to wątpił. ― O ile wcześniej nie rozwali sobie łba ― dodał nieco ciszej, bardziej do samego siebie, szczególnie że już wtedy drzwi do posiadłości stanęły otworem, a zdezorientowana właścicielka momentalnie obrzuciła całą trójkę nieufnym spojrzeniem, jakby co najmniej mieli...
― T-ak. Oczywiście ― odpowiedziała nieco bezmyślnie i wydawało się, że nie do końca wzięła pod uwagę słowa Winchestera, gdy nieustannie wpatrywała się w pijanego Kossa. ― Nie mam pieniędzy.
― Wystarczą cukierki.
Brzmisz jakbyś jej groził, Jay.
Sam Alvo bawił się dość dobrze, odgrywając postać czarodzieja. Z uśmiechem, z zadowoleniem chodził po ludziach na ulicy w głównej mierze, ale i do dwóch domów zadzwonił po cukierki! W końcu to też na tym polegało, nieprawdaż?
Nie miał oporów przed dzwonieniem czy pukaniem.
Widząc jednak jak jeden z ich członków się zatacza, westchnął. Nie sądził, aby to dobrze się skończyło w ich wypadku... Może i była to zwykła gra, ale chciał wygrać. Bo tak. Miał taki kaprys. W gruncie rzeczy to lubił wygrywać. Nie rozpłacze się, jeśli stanie się inaczej. Nawet nie był pewny co do nagrody... Ale miał kaprys, aby jednak coś osiągnąć, skoro już się na coś zapisał.
Podszedł do grupy z uśmiechem. Spojrzał na widocznie zdezorientowaną kobietę.
— Miła pani nie musi się obawiać naszego drogiego kolegi z pomysłowym przebraniem. Jestem pewny, że jakieś landrynki, batoniki, słodycze są w domu u każdego, a to jest noc, podczas której powinno się nimi dzielić chętnie! W końcu nawet duchy i potwory chodzące na ulicy zadowolą się nimi! — powiedział fotograf, nie mając zamiaru przegrać. A skoro jeden z członków tej ekipy brzmiał, jakby chciał kobiecie coś zrobić, drugi był pod wpływem alkoholu, a trzeci nie bardzo brzmiał... Lepiej było trochę dopomóc!
Nie miał oporów przed dzwonieniem czy pukaniem.
Widząc jednak jak jeden z ich członków się zatacza, westchnął. Nie sądził, aby to dobrze się skończyło w ich wypadku... Może i była to zwykła gra, ale chciał wygrać. Bo tak. Miał taki kaprys. W gruncie rzeczy to lubił wygrywać. Nie rozpłacze się, jeśli stanie się inaczej. Nawet nie był pewny co do nagrody... Ale miał kaprys, aby jednak coś osiągnąć, skoro już się na coś zapisał.
Podszedł do grupy z uśmiechem. Spojrzał na widocznie zdezorientowaną kobietę.
— Miła pani nie musi się obawiać naszego drogiego kolegi z pomysłowym przebraniem. Jestem pewny, że jakieś landrynki, batoniki, słodycze są w domu u każdego, a to jest noc, podczas której powinno się nimi dzielić chętnie! W końcu nawet duchy i potwory chodzące na ulicy zadowolą się nimi! — powiedział fotograf, nie mając zamiaru przegrać. A skoro jeden z członków tej ekipy brzmiał, jakby chciał kobiecie coś zrobić, drugi był pod wpływem alkoholu, a trzeci nie bardzo brzmiał... Lepiej było trochę dopomóc!
Wyglądało na to, że dobrali się w sposób, który nie do końca oddziaływał tak jak powinien. Radosna atmosfera ustąpiła tej, w której kobieta w drzwiach wyraźnie rozważała czy rzeczywiście przyszli tu wyłącznie po cukierki, czy też może w ramach "trick" zamierzali obrabować jej dom. Odkaszlnął cicho, zerkając kątem oka na Białego Wilka, który stał nadal przy schodach, szczerząc kły z nieznacznym rozbawieniem.
Kto wpadł na pomysł, by utworzyć z was grupę?
Bardzo dobre pytanie.
— Cukierki, batony, wszystko co słodkie. Chyba, że chce pani wrzucić odpowiednio zapakowaną kanapkę, też się nie obrazimy — obrócił się w stronę wampira i uniósł dłoń — Nie Draculo, alkoholu nie bierzemy.
Uprzedził jego rzekome pytanie, nadal próbując odpowiednio odegrać scenkę. Może powinien rozważyć aktorstwo?
Kto wpadł na pomysł, by utworzyć z was grupę?
Bardzo dobre pytanie.
— Cukierki, batony, wszystko co słodkie. Chyba, że chce pani wrzucić odpowiednio zapakowaną kanapkę, też się nie obrazimy — obrócił się w stronę wampira i uniósł dłoń — Nie Draculo, alkoholu nie bierzemy.
Uprzedził jego rzekome pytanie, nadal próbując odpowiednio odegrać scenkę. Może powinien rozważyć aktorstwo?
Przynajmniej nie musisz już nic mówić.
Taka kolej rzeczy w zupełności mu odpowiadała. Grupa może nie była najlepiej dobrana, ale przynajmniej nie byli bandą milczków, którym nie w smak było nagabywanie przypadkowych mieszkańców.
Widzisz, Jay, niektórzy zgłosili się tu dobrowolnie.
Miał jednak nieodparte wrażenie, że ich pijany towarzysz padł raczej ofiarą głupiego żartu swoich kolegów. Trudno było pozbyć się przeświadczenia, że wampir nie wiedział, gdzie się znajduje ani co tu właściwie robi.
― Nie jesteście przypadkiem trochę za-- ― kobieta natychmiast zamilkła i odchrząknęła cicho, przysłaniając usta ręką. Ktoś z wyższych sfer zdecydowanie nie powinien porywać się na podobne komentarze, dlatego dobrze się stało, że udało jej się w porę zreflektować. ― Dobrze, dobrze. Myślę, że coś się dla was znajdzie.
Co prawda, kobieta z początku zamknęła im drzwi przed nosami, wykazując się równą nieufnością co wcześniej, jednak po niecałej minucie wróciła z powrotem z kilkoma słodkościami w garści i podała je pierwszemu z brzegu przebierańcowi.
― Następny ― polecił, gdy nieznajoma pożegnała ich wszystkich, życząc im wesołego Halloween.
10/10
They see me rollin'.
Taka kolej rzeczy w zupełności mu odpowiadała. Grupa może nie była najlepiej dobrana, ale przynajmniej nie byli bandą milczków, którym nie w smak było nagabywanie przypadkowych mieszkańców.
Widzisz, Jay, niektórzy zgłosili się tu dobrowolnie.
Miał jednak nieodparte wrażenie, że ich pijany towarzysz padł raczej ofiarą głupiego żartu swoich kolegów. Trudno było pozbyć się przeświadczenia, że wampir nie wiedział, gdzie się znajduje ani co tu właściwie robi.
― Nie jesteście przypadkiem trochę za-- ― kobieta natychmiast zamilkła i odchrząknęła cicho, przysłaniając usta ręką. Ktoś z wyższych sfer zdecydowanie nie powinien porywać się na podobne komentarze, dlatego dobrze się stało, że udało jej się w porę zreflektować. ― Dobrze, dobrze. Myślę, że coś się dla was znajdzie.
Co prawda, kobieta z początku zamknęła im drzwi przed nosami, wykazując się równą nieufnością co wcześniej, jednak po niecałej minucie wróciła z powrotem z kilkoma słodkościami w garści i podała je pierwszemu z brzegu przebierańcowi.
― Następny ― polecił, gdy nieznajoma pożegnała ich wszystkich, życząc im wesołego Halloween.
10/10
They see me rollin'.
The member 'Ryan Jay Grimshaw' has done the following action : Dices roll
'KOSTKA RIVERWEENOWA' : 8
'KOSTKA RIVERWEENOWA' : 8
Alvo odetchnął, widząc że jednak kobieta wręcza im trochę słodkości. No tak. Przynajmniej nie dzwoniła na odpowiednie służby porządkowe... Choć z drugiej strony — przecież było Halloween! Ludzie naprawdę powinni się przyzwyczaić i niektóre rzeczy przyjmować za normę.
Chociaż możliwe, że faktycznie stanowili dość dziwną grupę. I dość starą...
Westchnął, przesuwając wzrokiem po wampirze. Jeśli przegrają, z pewnością oskarży o to tego lubującego się w najebanych żulach krwiopijcę. Pozłości się trochę, powyklina, ale przełknie przegraną. Bo w końcu nie powinien jak dziecko się mazać, prawda?
— Mmmm... Lepiej nie grozić ludziom jak się czegoś od nich chce. A jak się uśmiechniesz to może i więcej ludzi coś nam sypnie — rzucił spokojnie do chłopaka wydającego polecenia. Przeciągnął się lekko, kierując w stronę domu.
Oj tak. Stanowczo był zdania, że jeśli coś ma być zabawą... lepiej być pozytywnym. Wtedy nie psuje się zabawy ani sobie, ani innym.
Chociaż możliwe, że faktycznie stanowili dość dziwną grupę. I dość starą...
Westchnął, przesuwając wzrokiem po wampirze. Jeśli przegrają, z pewnością oskarży o to tego lubującego się w najebanych żulach krwiopijcę. Pozłości się trochę, powyklina, ale przełknie przegraną. Bo w końcu nie powinien jak dziecko się mazać, prawda?
— Mmmm... Lepiej nie grozić ludziom jak się czegoś od nich chce. A jak się uśmiechniesz to może i więcej ludzi coś nam sypnie — rzucił spokojnie do chłopaka wydającego polecenia. Przeciągnął się lekko, kierując w stronę domu.
Oj tak. Stanowczo był zdania, że jeśli coś ma być zabawą... lepiej być pozytywnym. Wtedy nie psuje się zabawy ani sobie, ani innym.
Koss przyglądał się temu wszystkiemu z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy. W sensie, że... Za dużo wątków na raz. Ważne, że dostali cukierki. Musiał jednak wyjaśnić pewną fundamentalną kwestię, która została tu poruszona. W tej sprawie skierował swój wzrok na Rileya.
- Suchaj. Ja fcale... w sensie, rosumiesz mnie? Ja sie nie pszebrałem za... wampira... wampirlika. Alkohhhholika. Ja nie mam problemu z alkhlem. To on ma problem.... ze mną. Ha! Rosumiesz? ŚŚŚwietnie. Napszód druszyno!
Wycelował ręką w stronę, w którą chciał się udać, a potem go zniosło i wpierdolił się w jakieś krzaki. Klnąc jak szewc i prawdopodobnie informując wszystkich w sąsiedztwie, że przyszli chłopcy od zbierania cukierków, wygrzebał się ze zdradliwego krzaczora i ruszył w kierunku kolejnych drzwi. To będzie długa noc.
- Suchaj. Ja fcale... w sensie, rosumiesz mnie? Ja sie nie pszebrałem za... wampira... wampirlika. Alkohhhholika. Ja nie mam problemu z alkhlem. To on ma problem.... ze mną. Ha! Rosumiesz? ŚŚŚwietnie. Napszód druszyno!
Wycelował ręką w stronę, w którą chciał się udać, a potem go zniosło i wpierdolił się w jakieś krzaki. Klnąc jak szewc i prawdopodobnie informując wszystkich w sąsiedztwie, że przyszli chłopcy od zbierania cukierków, wygrzebał się ze zdradliwego krzaczora i ruszył w kierunku kolejnych drzwi. To będzie długa noc.
― To moje przebranie ― odpowiedział bez najdrobniejszego przebłysku emocji na twarzy. Przyszło mu to z taką łatwością, że musiał być albo wybitnym aktorem, albo kimś, kto trafił tu za karę. Jakby nie patrzeć, jako jedyny z nich nie miał na sobie żadnego bliżej sprecyzowanego przebrania. Żadnych soczewek, kłów, stroju ubabranego sztuczną – lub prawdziwą, jeśli ktoś woli – krwią. Wyglądał jak przypadkowy przechodzień, który nieprzygotowany dołączył się do ich drużyny i nagle postanowił zostać liderem.
Ale jakikolwiek interes miał w obecności tutaj, nie wyglądało na to, by zamierzał kontynuować ten temat ani zastosować się do rady przebierańca. Zresztą jego uwaga prędko skupiła się na zalanym wampirze, który niewątpliwie stał się atrakcją tego wydarzenia, a następnie sugestywnie zerknął ku Winchesterowi, który zdaje się już upodobał sobie rolę jego opiekuna.
― Przytrzymasz go?
Brama kolejnego domu stała przed nimi otworem, a wyłożony chodnik prowadził prosto do oświetlonych drzwi frontowych. Gdy znaleźli się tuż obok, nacisnął na dzwonek, a ze środka dobiegło stłumione i piskliwe ujadanie małego, kanapowego pieska, który wyraźnie palił się do walki. Po chwili zawtórował mu zniecierpliwiony głos właściciela, który nie mógł poradzić sobie ze swoją głośną parodią psa.
― Kto tam?
3/10
Ale jakikolwiek interes miał w obecności tutaj, nie wyglądało na to, by zamierzał kontynuować ten temat ani zastosować się do rady przebierańca. Zresztą jego uwaga prędko skupiła się na zalanym wampirze, który niewątpliwie stał się atrakcją tego wydarzenia, a następnie sugestywnie zerknął ku Winchesterowi, który zdaje się już upodobał sobie rolę jego opiekuna.
― Przytrzymasz go?
Brama kolejnego domu stała przed nimi otworem, a wyłożony chodnik prowadził prosto do oświetlonych drzwi frontowych. Gdy znaleźli się tuż obok, nacisnął na dzwonek, a ze środka dobiegło stłumione i piskliwe ujadanie małego, kanapowego pieska, który wyraźnie palił się do walki. Po chwili zawtórował mu zniecierpliwiony głos właściciela, który nie mógł poradzić sobie ze swoją głośną parodią psa.
― Kto tam?
Na miejsce spotkania Artem przyszedł... lekko spóźniony. Uhg, no poczucia czasu to on nie miał. Co zrobić? Jak żyć?
- Eee.. tak... to cześć? - świetne przywitanie, no nie ma co. Podrapał się po potylicy uśmiechając się głupio. Ostatecznie postanowił nic już więcej nie mówić, tylko grzecznie poszedł za grupą w kierunku kolejnego domu.
Widząc pijanego chłopaka wpadającego w krzaki podniósł lekko brwi. To z pewnością doda urozmaicenia zabawie. Pewnie jakieś +10 do zbiorów.
Tak właściwie ta cała Walka o cukierki musiała wyglądać dość ciekawie z perspektywy mieszkańców Vancouver. Pięciu mężczyzn przebranych za jakieś stwory pomykających z koszyczkami od drzwi - do drzwi. No ale w końcu, kto co lubi.
- Eee.. tak... to cześć? - świetne przywitanie, no nie ma co. Podrapał się po potylicy uśmiechając się głupio. Ostatecznie postanowił nic już więcej nie mówić, tylko grzecznie poszedł za grupą w kierunku kolejnego domu.
Widząc pijanego chłopaka wpadającego w krzaki podniósł lekko brwi. To z pewnością doda urozmaicenia zabawie. Pewnie jakieś +10 do zbiorów.
Tak właściwie ta cała Walka o cukierki musiała wyglądać dość ciekawie z perspektywy mieszkańców Vancouver. Pięciu mężczyzn przebranych za jakieś stwory pomykających z koszyczkami od drzwi - do drzwi. No ale w końcu, kto co lubi.
"To nie ja mam problem z alkoholem, to on ma problem ze mną."
Przez chwilę wpatrywał się w Kossa, wyraźnie zastanawiając czy mówił na poważnie. Ciężko było jednak oczekiwać powagi od kogoś kto był aż tak pijany. Lepiej jeśli nie będzie mu tego wypominał.
Zrozumienie niektórych ludzi to niemały wyczyn.
Teraz przynajmniej jestem w stanie, w pełni zrozumieć dlaczego Jay gardzi alkoholem. Zwykle piłem razem z nimi, więc nie byłem w stanie spojrzeć na to w pełni obiektywnie.
Chłopak właśnie wylądował w krzakach, klnąc jak szewc. Tym razem nie próbował do niego podejść, by w jakikolwiek sposób mu pomóc.
... zapewniam cię, że aż tak źle nie było.
Przeciągnął się ruszając w ślad za swoją grupą z Białym Wilkiem u boku, gdy usłyszał słowa wypowiedziane przez Grimshawa. Ściągnął nieznacznie brwi, przyglądając mu się z wyraźnym zwątpieniem.
— Nie ma opcji, Jay. Przylazł tu sam, więc da radę sam ustać — skomentował krótko, odwracając się w stronę drzwi. Pies. Świetnie. Wilk wyraźnie zjeżył futro, powarkując pod nosem.
Przez chwilę wpatrywał się w Kossa, wyraźnie zastanawiając czy mówił na poważnie. Ciężko było jednak oczekiwać powagi od kogoś kto był aż tak pijany. Lepiej jeśli nie będzie mu tego wypominał.
Zrozumienie niektórych ludzi to niemały wyczyn.
Teraz przynajmniej jestem w stanie, w pełni zrozumieć dlaczego Jay gardzi alkoholem. Zwykle piłem razem z nimi, więc nie byłem w stanie spojrzeć na to w pełni obiektywnie.
Chłopak właśnie wylądował w krzakach, klnąc jak szewc. Tym razem nie próbował do niego podejść, by w jakikolwiek sposób mu pomóc.
... zapewniam cię, że aż tak źle nie było.
Przeciągnął się ruszając w ślad za swoją grupą z Białym Wilkiem u boku, gdy usłyszał słowa wypowiedziane przez Grimshawa. Ściągnął nieznacznie brwi, przyglądając mu się z wyraźnym zwątpieniem.
— Nie ma opcji, Jay. Przylazł tu sam, więc da radę sam ustać — skomentował krótko, odwracając się w stronę drzwi. Pies. Świetnie. Wilk wyraźnie zjeżył futro, powarkując pod nosem.
Pchlarz.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach