▲▼
Bjarne nie radziłby mu testować jego cierpliwości, zwłaszcza, że ostatnimi czasy były ona na wyczerpaniu. Siatka rozsianych po całych policzkach piegów znikała pod widocznym siniakiem, którym nabył kilka dni temu. Spojrzał przelotnie na zegarek. Niezadowolony stwierdził, że nie zamknie dzisiaj speluny wcześniej.Cholerny kowboj, od siedmiu boleści, będzie siedział o suchym pysku i nawet go nie będzie mógł wywalić przed zamknięciem, bo stan trzeźwości zachowa. Skrzywił się z niesmakiem, podając mu kolejne piwo równie niechętnie co poprzednie. Spokojnie i wręcz z politowaniem spoglądał na niego. Wrócił do swojej roboty, kompletnie go ignorując.
- Za czterdzieści pięć minut zamykamy lokal. Radze szybciej ubolewać nad swym losem - odparł zgryźliwie, stojąc do niego tyłem. Układał wódkę na szklanych półkach, myśląc, że podczas tych czterdzieści pięciu minut nie rozbije mu butelki na głowie. Gdyby nie tan patałach, najpewniej tę drogę wykorzystałby na szybki powrót do domu, jednak nie. Jaśnie pan musiał zjawić się w jego barze i udawać Lucy Luka.
Co za upierdliwy dzień.
Upragniona godzina wolno zbliżała się do końca. Do zamknięcia baru zostało mu raptem piętnaście minut, a w przeciągu tamtych zdążył ogarnąć bar i zaplecze, obojętnie przyjmując obecność Marcusa. Miał nadzieję, że ten w końcu pójdzie.
First topic message reminder :
PRACOWNICY
Mały lokal gastronomiczny, którego głównym celem jest nic innego jak wydawanie napojów procentowych klientom. Otwarty w godzinach 16-04, największym wzięciem może pochwalić się - no właśnie - w soboty. Po głowach chodzą pogłoski, że bar miał swego czasu inną nazwę, ale zmienił ją na obecną pod wpływem tego jakże mało tajemniczego zjawiska.
Wnętrze jest nieco obskurne, ale ostatkami sił ratuje się przed napadem sanepidu. Wielkością też nie grzeszy, co wcale odciąga zainteresowanych. Oprócz standardowego barku z ladą, mieszczą się tu również posiane po kątach okrągłe stoliki. Można powiedzieć, że jest to miejsce typowo starej szkoły - muzyka dogrywająca w tle pochodzi z radia, nigdzie nie ma miejsca na dyskoteki - są za to dwa stoły bilardowe, tablica do rzutek i niemalże zapomniany automat hazardowy, do którego monety wkładają jedynie już mocno nietrzeźwi klienci. Atmosfera jest gwarna, pełno tu stałych bywalców, ale za to pochwalić idzie rzadkie pojawianie się pijackich burd, właściciel zdaje się z ukrycia, niczym batman, strzec porządku. Personel nie nosi żadnych wykwintnych uniformów, ot są po prostu całkowicie ubrani na czarno, z dowolnymi elementami. Wyróżniają ich za to całkiem spore plakietki.
Wnętrze jak i wszelkie meble są utrzymane w brązowych barwach. Podłoga to stare, ale trzymające się twardo panele.
Tak. Mają tu łazienkę, cudem nie płatną, jednak nie dzielącą się na damską czy męską. Po prostu - dwie kabiny.
W lokalu dozwolone jest palenie.
===================================
Siedział możliwie najdalej od losowego towarzystwa, na jednym z krzeseł przy barze i zastanawiał się, co on właściwie tutaj robił. Mógł w końcu iść do domu i poddać się beztroskiemu leżeniu na łóżku/kanapie/fotelu/podłodze, ale nie. Poszedł do jednego ze swoich ulubionych miejsc w mieście. Wgapiał się dłuższą chwilę w do przesady masywny kufel snując rozważania, aż do momentu, w którym doszło do niego coś zupełnie nowego. Coś innego od gwaru, jazzowej muzyki, uderzającego o szkło szkła. Głos z zewnątrz. Konkretnie to głos barmanki domagającej się zapłaty. Świeżo wyciągnięty ze swojego świata nie miał nawet jak ukryć zdenerwowania sytuacją, co jawnie okazał łypiąc na plakietkę kobiety z niezrozumieniem i nienawiścią. Na plakietkę, bo wyżej mu się wzroku podnosić nie chciało. Widać było jak na dłoni, że nowa. Stary personel już przyzwyczaił się do bytowania chłopaka w tym miejscu i jak najbardziej wiedział, że nie należał do grona uciekających bez płacenia. Nawet jeśli zwracał się do wszystkich z najmniejszym możliwym poważaniem, a i czasem zdarzało mu się zostać sprowokowanym przez kogoś do bitki. Ociągając się wyciągnął pieniądze na ladę, tak by mieć już spokój z niepotrzebnie trującą babą. Kiedy już osiągnął swój cel mógł wrócić ponownie do swoich jakże wielkich rozważań, które i tak zakończyły się stwierdzeniem, że lokal był po prostu bliżej jak mieszkanie. Tak się bowiem mało zabawnie składało, że świeżo wyszedł z bójki i chociaż zwycięsko, to czuł się jednak obity. Zmęczony. Potrzebował sobie gdzieś usiąść i zregenerować siły, a przy okazji przyzwyczaić ciało na nowo do pulsujących, potłuczonych miejsc.
Często siedząc sam lubił wyobrażać sobie, jak w obolałych miejscach rosną fioletowe sińce. Właśnie tej czynności myślowej poddał się obecnie, od czasu do czasu pociągając łyk piwa, które zamówił bo było tanie. Nie należał do jakiś wykwintnych smakoszy, przyszedł tu bo był zmęczony. W głowie mu się teraz nie mieściło, żeby zastanawiać się nad markami napojów chmielowych. Pomasował obolały polik, ścierając przy okazji zaschniętą krew z okolic ust. Przy wejściu odwiedził co prawda łazienkę, a potem ktoś mu nawet podał apteczkę zza lady (ach, to bycie stałym klientem, ach) dzięki czemu nie wyglądał jak totalne, za przeproszeniem, gówno. Mógł się grzecznie umyć, opatrzyć losowymi plastrami, czy zawiązać bandaż na nadgarstku. Co nie zmieniało faktu, że krew jednak wracała do nowych zadrapań, a metaliczny posmak w jamie ustnej ani myślał go opuszczać. Skrzywił się, sam do siebie rzecz jasna. Jak ogarnie pierwszą falę zmęczenia będzie musiał jednak wrócić do domu. Nic tak dobrze nie leczyło jak sen we własnym wyrku.
Zgłoś się do pracy!
Hayden Kennith (NPC)
Właściciel Baru
Jack Daisy (NPC), North 'Jackdaw' Callahan, Sigrunn Northug
Barman
Ashlyn Brielle (NPC)
Kelnerka
Mały lokal gastronomiczny, którego głównym celem jest nic innego jak wydawanie napojów procentowych klientom. Otwarty w godzinach 16-04, największym wzięciem może pochwalić się - no właśnie - w soboty. Po głowach chodzą pogłoski, że bar miał swego czasu inną nazwę, ale zmienił ją na obecną pod wpływem tego jakże mało tajemniczego zjawiska.
Wnętrze jest nieco obskurne, ale ostatkami sił ratuje się przed napadem sanepidu. Wielkością też nie grzeszy, co wcale odciąga zainteresowanych. Oprócz standardowego barku z ladą, mieszczą się tu również posiane po kątach okrągłe stoliki. Można powiedzieć, że jest to miejsce typowo starej szkoły - muzyka dogrywająca w tle pochodzi z radia, nigdzie nie ma miejsca na dyskoteki - są za to dwa stoły bilardowe, tablica do rzutek i niemalże zapomniany automat hazardowy, do którego monety wkładają jedynie już mocno nietrzeźwi klienci. Atmosfera jest gwarna, pełno tu stałych bywalców, ale za to pochwalić idzie rzadkie pojawianie się pijackich burd, właściciel zdaje się z ukrycia, niczym batman, strzec porządku. Personel nie nosi żadnych wykwintnych uniformów, ot są po prostu całkowicie ubrani na czarno, z dowolnymi elementami. Wyróżniają ich za to całkiem spore plakietki.
Wnętrze jak i wszelkie meble są utrzymane w brązowych barwach. Podłoga to stare, ale trzymające się twardo panele.
Tak. Mają tu łazienkę, cudem nie płatną, jednak nie dzielącą się na damską czy męską. Po prostu - dwie kabiny.
W lokalu dozwolone jest palenie.
===================================
Siedział możliwie najdalej od losowego towarzystwa, na jednym z krzeseł przy barze i zastanawiał się, co on właściwie tutaj robił. Mógł w końcu iść do domu i poddać się beztroskiemu leżeniu na łóżku/kanapie/fotelu/podłodze, ale nie. Poszedł do jednego ze swoich ulubionych miejsc w mieście. Wgapiał się dłuższą chwilę w do przesady masywny kufel snując rozważania, aż do momentu, w którym doszło do niego coś zupełnie nowego. Coś innego od gwaru, jazzowej muzyki, uderzającego o szkło szkła. Głos z zewnątrz. Konkretnie to głos barmanki domagającej się zapłaty. Świeżo wyciągnięty ze swojego świata nie miał nawet jak ukryć zdenerwowania sytuacją, co jawnie okazał łypiąc na plakietkę kobiety z niezrozumieniem i nienawiścią. Na plakietkę, bo wyżej mu się wzroku podnosić nie chciało. Widać było jak na dłoni, że nowa. Stary personel już przyzwyczaił się do bytowania chłopaka w tym miejscu i jak najbardziej wiedział, że nie należał do grona uciekających bez płacenia. Nawet jeśli zwracał się do wszystkich z najmniejszym możliwym poważaniem, a i czasem zdarzało mu się zostać sprowokowanym przez kogoś do bitki. Ociągając się wyciągnął pieniądze na ladę, tak by mieć już spokój z niepotrzebnie trującą babą. Kiedy już osiągnął swój cel mógł wrócić ponownie do swoich jakże wielkich rozważań, które i tak zakończyły się stwierdzeniem, że lokal był po prostu bliżej jak mieszkanie. Tak się bowiem mało zabawnie składało, że świeżo wyszedł z bójki i chociaż zwycięsko, to czuł się jednak obity. Zmęczony. Potrzebował sobie gdzieś usiąść i zregenerować siły, a przy okazji przyzwyczaić ciało na nowo do pulsujących, potłuczonych miejsc.
Często siedząc sam lubił wyobrażać sobie, jak w obolałych miejscach rosną fioletowe sińce. Właśnie tej czynności myślowej poddał się obecnie, od czasu do czasu pociągając łyk piwa, które zamówił bo było tanie. Nie należał do jakiś wykwintnych smakoszy, przyszedł tu bo był zmęczony. W głowie mu się teraz nie mieściło, żeby zastanawiać się nad markami napojów chmielowych. Pomasował obolały polik, ścierając przy okazji zaschniętą krew z okolic ust. Przy wejściu odwiedził co prawda łazienkę, a potem ktoś mu nawet podał apteczkę zza lady (ach, to bycie stałym klientem, ach) dzięki czemu nie wyglądał jak totalne, za przeproszeniem, gówno. Mógł się grzecznie umyć, opatrzyć losowymi plastrami, czy zawiązać bandaż na nadgarstku. Co nie zmieniało faktu, że krew jednak wracała do nowych zadrapań, a metaliczny posmak w jamie ustnej ani myślał go opuszczać. Skrzywił się, sam do siebie rzecz jasna. Jak ogarnie pierwszą falę zmęczenia będzie musiał jednak wrócić do domu. Nic tak dobrze nie leczyło jak sen we własnym wyrku.
Bon był Bonem i Camille doskonale o tym wiedział, co jednak wcale nie przeszkadzało mu w podchodzeniu do niego z kijem. Trącał badylem śpiącego niedźwiedzia i tylko czekał, aż się sukinsyn obudzi, to było bardziej niż pewne.
- Z czym na dłoni? - parsknął tylko. Phie. Niekoniecznie wierzył w istnienie takiego narządu właśnie w tym tutaj chuju blondwłosym. Ba, był właściwie pewien, że przehandlował ten organ za wyleczenie rzeżączki czy innego skurwysyństwa, którym się niechybnie zaraził w czasie tego swojego pieprzenia się po kątach z innymi równie spaczonymi sukinsynami.
Jakim cudem w ogóle Bon lubił czasami z nim gadać? Przecież to homofob ostatni był. Nie tolerował tego, uznawał za totalnie normalne i akceptowalne przez społeczeństwo jedynie pary heteroseksualne. A tu jeb.
Wzruszył ramionami, obracając piwo w dłoni.
- Jebie mnie to. - Powiedział, co wiedział. Między brwiami wyskoczyła soczysta zmarszczka. Zmrużył jeszcze te ciemne ślepia. - Nie chce mi się pierdolić ze związkiem jak na razie, jednorazówki spełniają swoją rolę znakomicie. Powinieneś zresztą coś o tym wiedzieć, sam za taką robisz.
W tym miejscu posłał Kamilowi bardzo krzywe spojrzenie, które bardzo dobitnie miało świadczyć o tym, co takiego sądzi o podobnym spojrzeniu na świat. Czy raczej - pedaleniu się. Co za hipokryzja. Nie przeszkadzało mu to, gdy laski opierdalały pały i spadały. Luz. Natomiast już miał drobny problem, gdy to jego kumpel był kimś, kto rzeczoną pałę miał opierdalać. Ot co, życie.
- Z czym na dłoni? - parsknął tylko. Phie. Niekoniecznie wierzył w istnienie takiego narządu właśnie w tym tutaj chuju blondwłosym. Ba, był właściwie pewien, że przehandlował ten organ za wyleczenie rzeżączki czy innego skurwysyństwa, którym się niechybnie zaraził w czasie tego swojego pieprzenia się po kątach z innymi równie spaczonymi sukinsynami.
Jakim cudem w ogóle Bon lubił czasami z nim gadać? Przecież to homofob ostatni był. Nie tolerował tego, uznawał za totalnie normalne i akceptowalne przez społeczeństwo jedynie pary heteroseksualne. A tu jeb.
Wzruszył ramionami, obracając piwo w dłoni.
- Jebie mnie to. - Powiedział, co wiedział. Między brwiami wyskoczyła soczysta zmarszczka. Zmrużył jeszcze te ciemne ślepia. - Nie chce mi się pierdolić ze związkiem jak na razie, jednorazówki spełniają swoją rolę znakomicie. Powinieneś zresztą coś o tym wiedzieć, sam za taką robisz.
W tym miejscu posłał Kamilowi bardzo krzywe spojrzenie, które bardzo dobitnie miało świadczyć o tym, co takiego sądzi o podobnym spojrzeniu na świat. Czy raczej - pedaleniu się. Co za hipokryzja. Nie przeszkadzało mu to, gdy laski opierdalały pały i spadały. Luz. Natomiast już miał drobny problem, gdy to jego kumpel był kimś, kto rzeczoną pałę miał opierdalać. Ot co, życie.
Bjarne sam również nie spodziewał się, że pojawi się po dziewczynę. Rzadko kiedy zdarzało mu się posiadanie poczucia przyzwoitości, który zobowiązywało do jakiegokolwiek rewanżu. Szczerze powieszawszy, nienawidził być cokolwiek, komukolwiek winien. Ludzie niestety mieli tendencje do późniejszego wracania niczym bumerang, zawracając mu swoimi sprawami głowę, na co on nie miał najmniejszej ochoty. Kiepski był z niego kompan do rozmów, a nawet do towarzystwa. Typowy dupek, który często bywał zbyt arogancki, aby dało się z nim wytrzymać stosunkowo przyzwoity czas. Nie lubił się starać, ani zabiegać o czyjeś względy. Przyzwyczajony do adoracji, rozleniwił się i stracił chęć na oczarowywanie kogokolwiek. Zresztą. Związki nie były dla niego. Wszelkie uwiązanie i spętanie przyprawiało go o duszności, a im bardziej osoba przywiązywała się do niego, tym on tracił grunt pod nogami. A utrzymanie kontroli było na pierwszym miejscu.
- Cześć - rzucił przyglądając się zbliżającej dziewczynie.
Tak jak przypuszczał, Elizabeth nie należała do grona ulubieńców ów przybytku. Najwidoczniej jej brat lubił podobne speluny, chociaż szczerze mówiąc, pasowały one bardziej do Bjarne i grupy ludzi, z którymi nie raz się widywał Zapewne mordy, które musi sam oglądać, nie zostałby wpuszczone do żadnego innego lokalu. No ba, sam Lucas straszył swoją gębą i nie musiał się nawet przy tym odzywać.
- Nie? To chyba dobrze. - Wyrzucił połowę papierosa na ziemię, gasząc go butem. Nie zrobił tego ze względu na Elizabeth, jednak podświadomość podpowiadała mu, że z takim nałogiem zrobi niewielka karierę w policji, a przecież... karierę stawił ponad wszystko. Kto to widział, aby gliniarz miał duszący kaszel po przebiegnięciu dwóch metrów. Od razu na samą myśl poczuł smak goryczy w ustach i niesmak. Przeżuł ślinę w ustach, starając się pozbyć smaku nikotyny. Nagle zaczęła mu niesamowicie przeszkadzać.
- To gdzie chcesz iść? Dom? Park? Plac zabaw? - zapytał, chowając nos w grubej kurtce. Dłonie również spoczęły w chłodnej łuzie materiału, nazywanej potoczenie kieszenią. Ruszył wolno, oddalając się od podejrzanego przybytku ku czemuś gdzie światło latarni nie wskazywało na obecność prostytutek. Nie żeby miał coś do nich, ale prawdę powiedziawszy brzydził się ich. Nie miał za dobrego zdania na temat wykonywanej profesji, ani sposobu prowadzenia się ów kobiet. Chociaż prawdę powiedziawszy on wcale nie miał o nikim dobrego zdania. Ludzie stanowili dla niego przeszkodę do przeskoczenia. Słabszych nawet nie raczył spojrzeniem, silniejsi stanowili dla niego chwilową rozrywkę. Uczucia, przywiązanie – śmieszne, abstrakcyjne frazesy, które wyciął dawno temu ze swojego życia. Przestał kierować się emocjami, pozostawiając pole do popisu zimnemu, analitycznemu mózgowi.
- Cześć - rzucił przyglądając się zbliżającej dziewczynie.
Tak jak przypuszczał, Elizabeth nie należała do grona ulubieńców ów przybytku. Najwidoczniej jej brat lubił podobne speluny, chociaż szczerze mówiąc, pasowały one bardziej do Bjarne i grupy ludzi, z którymi nie raz się widywał Zapewne mordy, które musi sam oglądać, nie zostałby wpuszczone do żadnego innego lokalu. No ba, sam Lucas straszył swoją gębą i nie musiał się nawet przy tym odzywać.
- Nie? To chyba dobrze. - Wyrzucił połowę papierosa na ziemię, gasząc go butem. Nie zrobił tego ze względu na Elizabeth, jednak podświadomość podpowiadała mu, że z takim nałogiem zrobi niewielka karierę w policji, a przecież... karierę stawił ponad wszystko. Kto to widział, aby gliniarz miał duszący kaszel po przebiegnięciu dwóch metrów. Od razu na samą myśl poczuł smak goryczy w ustach i niesmak. Przeżuł ślinę w ustach, starając się pozbyć smaku nikotyny. Nagle zaczęła mu niesamowicie przeszkadzać.
- To gdzie chcesz iść? Dom? Park? Plac zabaw? - zapytał, chowając nos w grubej kurtce. Dłonie również spoczęły w chłodnej łuzie materiału, nazywanej potoczenie kieszenią. Ruszył wolno, oddalając się od podejrzanego przybytku ku czemuś gdzie światło latarni nie wskazywało na obecność prostytutek. Nie żeby miał coś do nich, ale prawdę powiedziawszy brzydził się ich. Nie miał za dobrego zdania na temat wykonywanej profesji, ani sposobu prowadzenia się ów kobiet. Chociaż prawdę powiedziawszy on wcale nie miał o nikim dobrego zdania. Ludzie stanowili dla niego przeszkodę do przeskoczenia. Słabszych nawet nie raczył spojrzeniem, silniejsi stanowili dla niego chwilową rozrywkę. Uczucia, przywiązanie – śmieszne, abstrakcyjne frazesy, które wyciął dawno temu ze swojego życia. Przestał kierować się emocjami, pozostawiając pole do popisu zimnemu, analitycznemu mózgowi.
Każdemu chyba znane jest uczucie, gdy dreszcz przebiega wzdłuż kręgosłupa, ponieważ ma się wrażenie, że ktoś ci się przygląda. Tośka miała tak często ze swoim bratem właśnie. Stojąc już na chodniku, obróciła głowę w kierunku okna, przy którym siedziała z Evanem. Wiedziała, że będzie musiała się z tego potem wytłumaczyć, to nie podlegało dyskusji, nawet nie będzie się z tego wykręcać. I normalnie zaprosiłaby bliźniaka, by poszedł z nią, ale dopiero co był zazdrosny o przypadkowego nieznajomego, który mógł się gapić zarówno na nią, jak i na niego. I prawdę powiedziawszy, wolała wyjść niż zacząć kłótnię w barze. Przypadek chciał, że nie chciała wyjść stąd sama, bo.. no jednak towarzystwo nie było za ciekawe, żeby sama się pałętała po okolicy. A że z racji swojego aspołecznego podejścia do życia nie miała zbyt wiele możliwości, by do kogoś napisać. Wisiało nad nią wciąż widmo spotkania z Bjarnem, więc postanowiła zaryzykować. Jak widać, nawet jej się poszczęściło.
Uniosła rękę w górę i machnęła bratu, który na pewno ten gest dostrzegł. Przez chwilę nawet chciała zawrócić, uważając to wszystko za jeden wielki zły pomysł.
Odwróciła się z powrotem w kierunku chłopaka, gdy wyrzucił peta. Nie skomentowała tego jednak.. W co ona się najlepszego wpakowała. Fiołkowe oczy dziewczyny uniosły się ku niebu, po którym to właśnie przelatywał samolot, robiąc trochę niepotrzebnego jej zdaniem szumu.
Jedna myśl, która przeleciała jej po głowie na temat chłopaka, to „przyjemniaczek”. Już wcześniej zauważyła, że należy raczej do tych z gatunku gburowatych, ale teraz przekonywała się jak bardzo. Kiwnęła więc jedynie głową, już więcej nie nawiązując do rozmowy o kameleonach, którą prowadzili w wiadomościach.
- Gdziekolwiek – wzruszyła obojętnie ramionami. Nie należało się jednak zbytnio ekscytować jej pozornym brakiem wymagań do kolejnej lokalizacji.
- Byleby było w miarę cicho i mało ludzi – dodała, czując jak zaczątki migreny, zaczynają szumieć jej w głowie. Może popełniała błąd powierzając wybór chłopakowi, ale pewnie i tak znał miasto lepiej niż ona sama. A do tego jej całkowity brak orientacji w terenie sprawiłyby, że zgubiłaby się za rogiem.
Uniosła rękę w górę i machnęła bratu, który na pewno ten gest dostrzegł. Przez chwilę nawet chciała zawrócić, uważając to wszystko za jeden wielki zły pomysł.
Odwróciła się z powrotem w kierunku chłopaka, gdy wyrzucił peta. Nie skomentowała tego jednak.. W co ona się najlepszego wpakowała. Fiołkowe oczy dziewczyny uniosły się ku niebu, po którym to właśnie przelatywał samolot, robiąc trochę niepotrzebnego jej zdaniem szumu.
Jedna myśl, która przeleciała jej po głowie na temat chłopaka, to „przyjemniaczek”. Już wcześniej zauważyła, że należy raczej do tych z gatunku gburowatych, ale teraz przekonywała się jak bardzo. Kiwnęła więc jedynie głową, już więcej nie nawiązując do rozmowy o kameleonach, którą prowadzili w wiadomościach.
- Gdziekolwiek – wzruszyła obojętnie ramionami. Nie należało się jednak zbytnio ekscytować jej pozornym brakiem wymagań do kolejnej lokalizacji.
- Byleby było w miarę cicho i mało ludzi – dodała, czując jak zaczątki migreny, zaczynają szumieć jej w głowie. Może popełniała błąd powierzając wybór chłopakowi, ale pewnie i tak znał miasto lepiej niż ona sama. A do tego jej całkowity brak orientacji w terenie sprawiłyby, że zgubiłaby się za rogiem.
Faktycznie Elisabeth wpadła na najgorszą z możliwych opcji, kiedy wysyłała sms'a do Bjarne. Doskonale wiedziała, że chłopak zalicza się do grona gburowatych dupków, którzy niezbyt ważyli na słowa. Dziewczyna mogła to zaakceptować bądź po prostu się z nim nie spotykać. Wielkiej straty by nie odczuła. Zresztą podobne miał zdanie Bjarne, który nawet nie starał się, aby podtrzymać rozmowę czy ją nawet rozpocząć. Nienawidził sztuczności, która powstawała kiedy dwoje ludzi próbowało za wszelką cenę nawiązać ze sobą kontakt.
Dla niego albo wychodziło to naturalnie, albo urywało się po kilku minutach milczenia, a oni rozchodzili się każdy w swoje strony. Nie zamierzał w tym wypadku robić żadnego wyjątku. Jeśli dziewczyna należała do tych wszystkich damulek, które potrzebują ciągłej atencji, to niestety, ale trafiła na bardzo brzydki i niewychowany egzemplarz.
- Okej, chociaż nie ukrywam, że wolałbym cię odstawić do domu. Ale chodź - mruknął pod nosem, zaraz znikając z pola widzenia bratu Eli. Skręcili w pierwszą prawo, a następnie szli prosto. Bjarne znał całkiem nieźle miasto, ale to tylko ze względu na fakt ciągłego biegania i wyznaczania sobie nowych tras do pobicia. Szykował się do maratonu, dlatego tego czym wyżej wstawiał sobie poprzeczki. Ciekawe czy dziewczyna lubiła sport.
- Uprawiasz jakiś sport? - W myślach karcąc się za śmieszną dwuznaczność jaka mogła powstawać poprzez pytanie. Parsknął głośno rozbawiony z własnej głupoty, jednak przez drugą osobę mogło być to odebrane za niegrzeczne. Miał jedynie nadzieję, że dziewczyna nie jest jedną z tych dam, które pytane o sport reagują awanturą i nawiązywaniem do swojej wagi. Swoją drogą nie rozumiał całego szumu i zamieszania wokół tabu, jakim jest sama kobieta. Zerknął na Elis kątem oka, obrzucając ją badawczym spojrzeniem. Mh, jednak jej nie znał, ani nawet nie kojarzył ze szkoły. Może spowodowane było to faktem, że wcale nie rozglądał się po korytarzach wypatrując ciekawych osób. Nie był popularnym typem, chociaż wiedział, że miał kilka oddanych fanek, które wieszały sobie jego zdjęcia nad łóżkiem. Niestety. Dość łagodne rysy twarzy, piegi przypominające plamki fluorescencyjne kiedy się zdenerwował i jasne włosy, powodowały, że mimochodem stał się wrogiem numer jeden wśród męskiej elity szkoły ku uciesze wszelkiej płci pięknej.
- Czemu zostawiłaś brata samego? Czyżby cię zdenerwował? - Piekielna pogoda. Poprawił kurtkę, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc i skręcił znowu w prawo.
Doszli do niewielkiego placu zabaw, który opustoszały straszył swoim wyglądem. Popychana przez wiatr obrotowa karuzela przypominała obraz wyjęty rodem z horrorów. Puste ławki i huśtawki zapraszały do skorzystania, lecz padający na nie ciemny cień wcale tego nie potwierdzał. Bjarne z przymrużeniem oka dopuszczał do siebie myśl odnośnie zabieranie dziewczyny w podobne miejsce. W końcu go nie znała, nie wiedziała kim był, ani dlaczego ostatnim razem krwawił z nosa. Przyczyn mogło być wiele.
Strzepnął paprochy zalegające na ławce i siadł. Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę, bawiąc się nią. Zamyślony patrzał w płomień, który pojawił się tuż przed nim. Ciepło ogrzało jego policzka i nos, powodując w pierwszym odruchu pociągnięcia nosem.
[zt x 2]
Dla niego albo wychodziło to naturalnie, albo urywało się po kilku minutach milczenia, a oni rozchodzili się każdy w swoje strony. Nie zamierzał w tym wypadku robić żadnego wyjątku. Jeśli dziewczyna należała do tych wszystkich damulek, które potrzebują ciągłej atencji, to niestety, ale trafiła na bardzo brzydki i niewychowany egzemplarz.
- Okej, chociaż nie ukrywam, że wolałbym cię odstawić do domu. Ale chodź - mruknął pod nosem, zaraz znikając z pola widzenia bratu Eli. Skręcili w pierwszą prawo, a następnie szli prosto. Bjarne znał całkiem nieźle miasto, ale to tylko ze względu na fakt ciągłego biegania i wyznaczania sobie nowych tras do pobicia. Szykował się do maratonu, dlatego tego czym wyżej wstawiał sobie poprzeczki. Ciekawe czy dziewczyna lubiła sport.
- Uprawiasz jakiś sport? - W myślach karcąc się za śmieszną dwuznaczność jaka mogła powstawać poprzez pytanie. Parsknął głośno rozbawiony z własnej głupoty, jednak przez drugą osobę mogło być to odebrane za niegrzeczne. Miał jedynie nadzieję, że dziewczyna nie jest jedną z tych dam, które pytane o sport reagują awanturą i nawiązywaniem do swojej wagi. Swoją drogą nie rozumiał całego szumu i zamieszania wokół tabu, jakim jest sama kobieta. Zerknął na Elis kątem oka, obrzucając ją badawczym spojrzeniem. Mh, jednak jej nie znał, ani nawet nie kojarzył ze szkoły. Może spowodowane było to faktem, że wcale nie rozglądał się po korytarzach wypatrując ciekawych osób. Nie był popularnym typem, chociaż wiedział, że miał kilka oddanych fanek, które wieszały sobie jego zdjęcia nad łóżkiem. Niestety. Dość łagodne rysy twarzy, piegi przypominające plamki fluorescencyjne kiedy się zdenerwował i jasne włosy, powodowały, że mimochodem stał się wrogiem numer jeden wśród męskiej elity szkoły ku uciesze wszelkiej płci pięknej.
- Czemu zostawiłaś brata samego? Czyżby cię zdenerwował? - Piekielna pogoda. Poprawił kurtkę, jakby miało mu to w czymkolwiek pomóc i skręcił znowu w prawo.
Doszli do niewielkiego placu zabaw, który opustoszały straszył swoim wyglądem. Popychana przez wiatr obrotowa karuzela przypominała obraz wyjęty rodem z horrorów. Puste ławki i huśtawki zapraszały do skorzystania, lecz padający na nie ciemny cień wcale tego nie potwierdzał. Bjarne z przymrużeniem oka dopuszczał do siebie myśl odnośnie zabieranie dziewczyny w podobne miejsce. W końcu go nie znała, nie wiedziała kim był, ani dlaczego ostatnim razem krwawił z nosa. Przyczyn mogło być wiele.
Strzepnął paprochy zalegające na ławce i siadł. Wyciągnął z kieszeni zapalniczkę, bawiąc się nią. Zamyślony patrzał w płomień, który pojawił się tuż przed nim. Ciepło ogrzało jego policzka i nos, powodując w pierwszym odruchu pociągnięcia nosem.
[zt x 2]
Ostatnio układało mi się w życiu, co już w ogóle zasługiwało na to adnotację w notesie, a skoro o tym mowa to go nie posiadałem. Wyjąłem telefon komórkowy z kieszeni i zerknąłem na godzinę. Niby późna, powinienem odpoczywać lecz nie miałem aspiracji łóżkowych. Od jakiegoś czasu chodził za mną głód i było to pragnienie spożycia alkoholu. Ograniczyłem go ostatnio, ale nie mogłem ostatecznie się go pozbyć z mojego życia.
Porażka.
Zignorowałem ten epitet i usiadłem przy barze, nie zwracając uwagi na nikogo. Nikt mi do szczęścia potrzebny nie był, przynajmniej tak uważałem od bardzo dawna. Kobieta, która miała zostać moją żoną, aż nazbyt ochoczo uciekła wiedząc, że mogę czasem skończyć na wózku inwalidzkim. No tak, przecież chłop kaleka może być niesamodzielny w wielu sprawach... Miłość ci wszystko wybaczy, cholerna piosenka bez cienia realizmu.
Słodko-gorzki ton.
A skoro mowa o goryczy to napiłbym się piwa. Łypnąłem czy barman gdzieś tu się szwenda, ale oczywiście pewnie poszedł na siku, kiedy taki klient jak ja cierpi i chce jak najszybciej się upić i iść do domu. Nie, ja nie mam domu. Mam tylko przyczepę kempingową. Luzaczka wybrała stajnie za swój punkt docelowy, a ja nie wiem co z tym fantem zrobić! Za chwilę się okaże, że zmuszą mnie do założenia hotelu!
Ach, i gdzie ta radość sprzed chwili? Zacząłem nerwowo pukać palcami o blat, niemo wywołując obsługę baru. Liczę do dziesięciu, potem robię włam.
Porażka.
Zignorowałem ten epitet i usiadłem przy barze, nie zwracając uwagi na nikogo. Nikt mi do szczęścia potrzebny nie był, przynajmniej tak uważałem od bardzo dawna. Kobieta, która miała zostać moją żoną, aż nazbyt ochoczo uciekła wiedząc, że mogę czasem skończyć na wózku inwalidzkim. No tak, przecież chłop kaleka może być niesamodzielny w wielu sprawach... Miłość ci wszystko wybaczy, cholerna piosenka bez cienia realizmu.
Słodko-gorzki ton.
A skoro mowa o goryczy to napiłbym się piwa. Łypnąłem czy barman gdzieś tu się szwenda, ale oczywiście pewnie poszedł na siku, kiedy taki klient jak ja cierpi i chce jak najszybciej się upić i iść do domu. Nie, ja nie mam domu. Mam tylko przyczepę kempingową. Luzaczka wybrała stajnie za swój punkt docelowy, a ja nie wiem co z tym fantem zrobić! Za chwilę się okaże, że zmuszą mnie do założenia hotelu!
Ach, i gdzie ta radość sprzed chwili? Zacząłem nerwowo pukać palcami o blat, niemo wywołując obsługę baru. Liczę do dziesięciu, potem robię włam.
Bjarne był na zapleczu siłując się ze skrzynkami z piwem. Pieprzona dostawa przyszła znacznie szybciej, kiedy przez bar zaczęło się przewijać stado alkoholików rządnych swojej gorzałki. Nie był mu w smak nagły tłok oraz kilkanaście krat z alkoholem. Ten dzień zaczął się parszywie. Wszystko go wkurzało. To ktoś na niego spojrzał, to mu jakaś stara raszpla wpakowała się pod nogi, tu jakiś klient jęczał o zadłużenie na zeszyt. Dzień mógł być jeszcze gorszy. Paląc papierosa na zapleczu, wrzucił jeszcze kilka skrzynek do środka. Wywalił niedopałek na zewnątrz, aż w końcu wszedł na bar z kratą. Spojrzał na Marcusa.
- Nie pali się - rzucił spokojnie, trochę nazbyt obojętnie. W tej knajpie nie przejmowało się tym, że jakiś klient może podać pracownika o złe potraktowanie. Dlaczego? Gdyż większa część klienteli należała do grupy zwanej podrzędną i nikt normalny nie traktował poważnie wszelkich skarg. Ba, nawet rzucanie niepochlebnymi epitetami w stronę obsługujących, nie robił na nikim wrażenia. A najbardziej odporną osobą z całej ekipy, był Bjarne. Chłopak, który wielokrotnie wywalił na zbity pysk pijaków bądź się z nimi pobił. Odkąd bar i inne podejrzane zainteresowania Bjarne się połączyły, osiemnastolatek miał pretekst to ćwiczenia lania kogoś po mordzie. Jak dawniej nie lubił stosowania przemocy, tak teraz okres ten podjudzał go do jej używania.
- Czego sobie pan życzy? - zapytał, jednak bez zbędnej uprzejmości oraz nachalności. Nienawidził zabawiać kolesi jęczących i lamentujących nad swoim życiem, byle tylko ci chcieli zamówić o jednego drinka za dużo. Przyjrzał się Marcusowi, zauważając jak ten zaczął się niecierpliwić. Och, kolejny spragniony swojej wody.
Spojrzał na brudny, stary zegar wiszący za plecami Marcusa i westchnął. Jeszcze tylko kilka godzin do zamknięcia. A potem zamyka ten cały burdel, idzie do swojego zawilgoconego mieszkania, położonego w kiepskiej dzielnicy, a następnie zamyka oczy i idzie spać. A cała reszta go nie obchodzi.
- Nie pali się - rzucił spokojnie, trochę nazbyt obojętnie. W tej knajpie nie przejmowało się tym, że jakiś klient może podać pracownika o złe potraktowanie. Dlaczego? Gdyż większa część klienteli należała do grupy zwanej podrzędną i nikt normalny nie traktował poważnie wszelkich skarg. Ba, nawet rzucanie niepochlebnymi epitetami w stronę obsługujących, nie robił na nikim wrażenia. A najbardziej odporną osobą z całej ekipy, był Bjarne. Chłopak, który wielokrotnie wywalił na zbity pysk pijaków bądź się z nimi pobił. Odkąd bar i inne podejrzane zainteresowania Bjarne się połączyły, osiemnastolatek miał pretekst to ćwiczenia lania kogoś po mordzie. Jak dawniej nie lubił stosowania przemocy, tak teraz okres ten podjudzał go do jej używania.
- Czego sobie pan życzy? - zapytał, jednak bez zbędnej uprzejmości oraz nachalności. Nienawidził zabawiać kolesi jęczących i lamentujących nad swoim życiem, byle tylko ci chcieli zamówić o jednego drinka za dużo. Przyjrzał się Marcusowi, zauważając jak ten zaczął się niecierpliwić. Och, kolejny spragniony swojej wody.
Spojrzał na brudny, stary zegar wiszący za plecami Marcusa i westchnął. Jeszcze tylko kilka godzin do zamknięcia. A potem zamyka ten cały burdel, idzie do swojego zawilgoconego mieszkania, położonego w kiepskiej dzielnicy, a następnie zamyka oczy i idzie spać. A cała reszta go nie obchodzi.
Barman nie był stary ani gruby, co napawało mnie żywym rozczarowaniem. Nie wiem dlaczego. Może chodziło o fakt, iż ktoś może mieć gorszą prezencję ode mnie? Chyba tak. Niestety, ale moim oczom ukazał się młodziak i musiałem przyznać, że ma chyba większą kontrolę nad swoim życiem niż ja, starszy od niego.
Boże, do czego to doszło?
Jednakże był równie obojętny jak ja przez większość swojego czasu i równie zmęczony, co właściwie zadziało na mnie jak płachta na byka. Gdyby wiedział co przechodziłem parę lat wstecz! Zabębniłem mocniej palcami o blat, przyglądając mu się jakby był dobrą potrawą na stół wigilijny. Tej nie obchodziłem, ale co kogo to obchodzi? Prychnąłem cicho pod nosem, zastanawiając się dlaczego jeszcze nic nie pije tylko dywaguje nad tym co mam chlać. Powinien z automatu podać mi piwo i nie kombinować.
- Sok. - burknąłem, ale tak aby mnie słyszał. Jednakże krzywo się uśmiechnąłem, a blizna oszpeciła cały wyraz. Czasami bywałem ohydny. Dzisiaj szczególnie. - Piwo i to zimne. - potarłem dłonią kark, wcale nie chcąc czekać dłużej niż to konieczne. Najlepiej jakby skakał na jednej nodze i szybko zamówienie zrealizował.
Naprawdę jestem dzisiaj wyjątkowo paskudny.
Boże, do czego to doszło?
Jednakże był równie obojętny jak ja przez większość swojego czasu i równie zmęczony, co właściwie zadziało na mnie jak płachta na byka. Gdyby wiedział co przechodziłem parę lat wstecz! Zabębniłem mocniej palcami o blat, przyglądając mu się jakby był dobrą potrawą na stół wigilijny. Tej nie obchodziłem, ale co kogo to obchodzi? Prychnąłem cicho pod nosem, zastanawiając się dlaczego jeszcze nic nie pije tylko dywaguje nad tym co mam chlać. Powinien z automatu podać mi piwo i nie kombinować.
- Sok. - burknąłem, ale tak aby mnie słyszał. Jednakże krzywo się uśmiechnąłem, a blizna oszpeciła cały wyraz. Czasami bywałem ohydny. Dzisiaj szczególnie. - Piwo i to zimne. - potarłem dłonią kark, wcale nie chcąc czekać dłużej niż to konieczne. Najlepiej jakby skakał na jednej nodze i szybko zamówienie zrealizował.
Naprawdę jestem dzisiaj wyjątkowo paskudny.
Kolejny fan milutkich żarcików. Zapowiadało się świetnie. Facet siedział przy barze, wyglądając jak kupa nieszczęścia. Faktycznie przypominał te wszystkie twarze, które straciły kontrolę nad swoim życiem. Owiał jego sylwetkę chłodnym spojrzeniem, kiedy Marcus zaczął mu się dość intensywnie przyglądać. Denerwowało go jawne gapienie się.
Bjarne wbrew oczekiwaniom nie skakał na jednej nodze, ani nawet nie kwapił się z natychmiastowym usłużeniem mu. Sięgnął po piwo i otwarł je, po czym przesunął butelką po barze w stronę jegomościa. Nie widział w ich małej spelunie mężczyzny. Najwidoczniej był tutaj po raz pierwszy, bądź od bardzo długiego czasu nie pojawiał się w swym ulubionym przybytku.
- Cztery dolary - odparł bez zerkania na niego. Zajął się myciem szkła w zlewie za barem, który znajdywał się niedaleko Marcusa. Sieć piegów odznaczała się na jasnej cerze, a jakiś niedopity gość mógłby nawet połasić się o stwierdzenie, że przy zaciemnionym świetle świecą się fluorescencyjnie. Szare oczy skupiły się na tafli piany, w której pobrzękiwały kufle.
Zmęczenie. Był cholernie zmęczony. Wszystkie mięśnie niemiłosiernie go bolały, a na prawej nodze ledwo stał. Kolano go napieprzało niczym uderzenie w taran. Zapuszczanie się na północną część miasta, do starych magazynów odbiło swe piętno na jego zdrowiu. Nikt z jego znajomych nie miał zielonego pojęcia, że bierze udział w podejrzanych bójkach oraz o tym, że ma do spłacenia kilka długów.
- Podać coś jeszcze? - zapytał po jakimś czasie.
Bjarne wbrew oczekiwaniom nie skakał na jednej nodze, ani nawet nie kwapił się z natychmiastowym usłużeniem mu. Sięgnął po piwo i otwarł je, po czym przesunął butelką po barze w stronę jegomościa. Nie widział w ich małej spelunie mężczyzny. Najwidoczniej był tutaj po raz pierwszy, bądź od bardzo długiego czasu nie pojawiał się w swym ulubionym przybytku.
- Cztery dolary - odparł bez zerkania na niego. Zajął się myciem szkła w zlewie za barem, który znajdywał się niedaleko Marcusa. Sieć piegów odznaczała się na jasnej cerze, a jakiś niedopity gość mógłby nawet połasić się o stwierdzenie, że przy zaciemnionym świetle świecą się fluorescencyjnie. Szare oczy skupiły się na tafli piany, w której pobrzękiwały kufle.
Zmęczenie. Był cholernie zmęczony. Wszystkie mięśnie niemiłosiernie go bolały, a na prawej nodze ledwo stał. Kolano go napieprzało niczym uderzenie w taran. Zapuszczanie się na północną część miasta, do starych magazynów odbiło swe piętno na jego zdrowiu. Nikt z jego znajomych nie miał zielonego pojęcia, że bierze udział w podejrzanych bójkach oraz o tym, że ma do spłacenia kilka długów.
- Podać coś jeszcze? - zapytał po jakimś czasie.
Miałem humor to się gapiłem, a raczej nie znałem ceny za bezczelne patrzenie się to tym bardziej korzystałem z okazji. Mniejsza, długo i tak to nie trwało, bo dostałem swoje piwo. Nie piłem łapczywie, właściwie to nawet go nie ruszyłem. Zerknąłem tylko na butelkę i uspokojony, że ona tuż obok jest, zapomniałem o istocie jej roli. Nagle moje gardło zrobiło się wąskie i ani jedna kropelka nie kusiła.
Kurwa.
Skrzywiłem się i z ociąganiem zapłaciłem barmanowi, aby nie wszczynał jakieś rozróby za marne grosze. Pheh, grosze. Ostatnio wartość pieniądza jakoś dla mnie zmalała, ale nie wydawałem zielonych jak szaleniec. Nie odwiedzałem sklepów i nie wychodziłem z paroma torbami modnych ciuchów. To nadal zadanie typowo kobiece, a mi do niej było bardzo daleko.
- Nie, nie trzeba. - odpowiedziałem chłopakowi, ponownie zaczynając bębnić palcami o blat, ale tym razem z frustracji. Chciałem piwo i je mam, ale już potrzeby picia nie widzę. Toż to paranoja. Naprawdę muszę być bardzo zmęczony, że miewam humory jak roczne dziecko i sam nie wiem czego tak naprawdę chce. Najwyraźniej przyszedłem tutaj dla ściemy, żeby na moment opuścić ranczo i odetchnąć innym powietrzem. Nic to nie dało. Nie miałem pojęcia czego szukam.
Zabiję się.
Taki sarkazm...
Kurwa.
Skrzywiłem się i z ociąganiem zapłaciłem barmanowi, aby nie wszczynał jakieś rozróby za marne grosze. Pheh, grosze. Ostatnio wartość pieniądza jakoś dla mnie zmalała, ale nie wydawałem zielonych jak szaleniec. Nie odwiedzałem sklepów i nie wychodziłem z paroma torbami modnych ciuchów. To nadal zadanie typowo kobiece, a mi do niej było bardzo daleko.
- Nie, nie trzeba. - odpowiedziałem chłopakowi, ponownie zaczynając bębnić palcami o blat, ale tym razem z frustracji. Chciałem piwo i je mam, ale już potrzeby picia nie widzę. Toż to paranoja. Naprawdę muszę być bardzo zmęczony, że miewam humory jak roczne dziecko i sam nie wiem czego tak naprawdę chce. Najwyraźniej przyszedłem tutaj dla ściemy, żeby na moment opuścić ranczo i odetchnąć innym powietrzem. Nic to nie dało. Nie miałem pojęcia czego szukam.
Zabiję się.
Taki sarkazm...
Gość wydawał mu się naprawdę dziwny. Początkowo denerwował się brakiem swego zamówienia, a teraz nawet nie raczył go tknąć. Kryzys. Facet ewidentnie miał problem ze swoim życiem. Kapitan statku stracił ster nad swym okrętem, czując jak wielka konstrukcja od której zależy jego życie, idzie na dno. A on wraz z nią. To zabawne ile można zaobserwować jedynie stojąc za barem i polewając nawalonym w trzy dupy alkoholikom. Połowę z nich znał lepiej niż własnych znajomych, z którymi praktycznie ostatnimi czasy się nie widywał. Sam również utracił większą cześć kontroli nad własnym bałaganem. Dłużnicy coraz częściej pojawiali się i żądali zwrotu gotówki, a on coraz częściej chodził poobijany biorąc udział w porcie zlecenia na bójki, które były bardzo dobrze obstawiane. Każdy w tym barze był życiowym przegrańcem, który w końcu musiał trafić do jednego z takich miejsc. Bjarne miał jedynie ten fart, że pracował w Saturday, a nie był jego klientem. Zresztą, serwowane tutaj rzeczy wcale nie napawały optymizmem i nie wzbudzały zaufania do wszelakich powrotów.
Blondyn spojrzał na Marcusa, kiedy skończył swoją robotę. Zaczął przenosić skrzynki z piwem i układać je. Większość wpakował do lodówki, inne zostawił.
- Problem? - zapytał, jednak takin tonem jakby go to wcale nie interesowało. I prawdę mówiąc nie interesowało. Wkurzał go fakt, że koleś siedzi i nic nie robi. Nawet nie potrafił zalać mordy. Czy mogło być coś bardziej żałosnego od ludzi, którzy tkwiąc we własnym nałogu, zmęczyli się jego działaniem? Rzuć. Pomyślał, jednak czy łatwo było rzucić coś, co przejmowało kontrolę nad silną wolą? Bjarne wyciągnął papierosy i zapalił jednego. Tak, również był żałosnym uzależnionym od fajek typem. Rzucenie ich okazało się na tyle trudne, że w końcu pogrążył się w tym jeszcze bardziej.
Blondyn spojrzał na Marcusa, kiedy skończył swoją robotę. Zaczął przenosić skrzynki z piwem i układać je. Większość wpakował do lodówki, inne zostawił.
- Problem? - zapytał, jednak takin tonem jakby go to wcale nie interesowało. I prawdę mówiąc nie interesowało. Wkurzał go fakt, że koleś siedzi i nic nie robi. Nawet nie potrafił zalać mordy. Czy mogło być coś bardziej żałosnego od ludzi, którzy tkwiąc we własnym nałogu, zmęczyli się jego działaniem? Rzuć. Pomyślał, jednak czy łatwo było rzucić coś, co przejmowało kontrolę nad silną wolą? Bjarne wyciągnął papierosy i zapalił jednego. Tak, również był żałosnym uzależnionym od fajek typem. Rzucenie ich okazało się na tyle trudne, że w końcu pogrążył się w tym jeszcze bardziej.
Gdybym nie był mężczyzną to śmiało bym podejrzewał siebie o stan błogosławiony, bo miałem humory jak kobieta w ciąży, a na dodatek piwo mi nie smakowało. Tak, spróbowałem odrobinę złotego płynu, co by uruchomić jakiś proces łaknienia alkoholu, ale nic się nie wydarzyła. Co gorsze! Właśnie uznałem, że nic nie czuje jakby to była woda, a nie procentowy napój. Na moim czole pojawiły się bruzdy, kiedy brwi niebezpiecznie zbliżyły się do siebie. Za co ja właściwie zapłaciłem? Za to gówno, naprawdę? Łypnąłem wściekle na naczynie z piwem, aby zaraz skupić swój nienawistny wzrok na osobie barmana. No, młodziak właśnie sam się wpakował w tarapaty. Jeszcze śmiał mi zadać pytanie, aczkolwiek w odpowiednim momencie. Tak, miałem problem. Sprzedał mi złotą kupę bez smaku. Toż to skandal! Mimo wszystko nie powiedziałem tego na głos, bo gdzieś na dnie sumienia wiedziałem, że to nie jego wina lecz moja. Zły dzień przyniósł ze sobą dziwny rozstrój osobowości. Chciałem się wyżyć, ale niekoniecznie na nim. Powinienem wrócić do domu. Och, ale ja go nie mam. Śpię w przyczepie. Kurw...
- To wyuczona formułka czy głębokie zainteresowanie klientem? - okey, to nie miało tak zabrzmieć, ale zabrzmiało. Nie moja wina! Przysięgam, że bym się nie odszczekał w normalnych okolicznościach. Może.
- To wyuczona formułka czy głębokie zainteresowanie klientem? - okey, to nie miało tak zabrzmieć, ale zabrzmiało. Nie moja wina! Przysięgam, że bym się nie odszczekał w normalnych okolicznościach. Może.
Szybko zauważył nienawistny wzrok spoczywający na jego osobie. Nieprzejęty i nieporuszony, obserwował żałosne zachowanie starszego od siebie mężczyzny, który chyba zapomniał w jakim celu pojawił się w barze. Złośliwy uśmieszek wkradł się na wargi Bjarnego, ukazując tym samym pogardę względem jego osoby.
- A co? Brzmi jakby mnie to coś interesowało? - zapytał uszczypliwie. - Chyba wychodzę z wprawy - dodał. Bjarne nie należał do wzoru idealnego barmana: Spowiednika, psychologa i księdza w jednym. Miał głęboko w nosie problemy klientów Saturday. Dlaczego? Czy był aż tak nieczuły na cierpienie innych? A może, był tak bardzo złym człowiekiem? Może. Sam miał na głowie pełno swoich zmartwień, innych nie było mu potrzeba.
- Długo się będziesz modlić nad tym piwem? Czy to może jakiś nowy rodzaj medytacji? - Nie oszczędzał go. Gdyby mógł bardziej mu dowalił i wpędził w skrajne uczucia. Odstawił szklankę, przerzucając sobie przez ramię ścierkę.
No dalej, zachowaj się jak chuj. Sprowokuj mnie. Wiem, że chcesz. A wtedy wywalę cię stąd na zbity pysk.
Nie miał zielonego pojęcia skąd nagle się wzięła w nim taka agresja. Był zmęczony. A widok kolejnego cierpiętnika rozwodzącego się nad gorzkim smakiem swojego życia, wprawiał w ruch rozchwiane do granic nerwy. Cienie pod oczami oraz idealnie podkreślający siniak na kości policzkowej, wyjaśniał jego najeżone do granic możliwości podejście.
- A co? Brzmi jakby mnie to coś interesowało? - zapytał uszczypliwie. - Chyba wychodzę z wprawy - dodał. Bjarne nie należał do wzoru idealnego barmana: Spowiednika, psychologa i księdza w jednym. Miał głęboko w nosie problemy klientów Saturday. Dlaczego? Czy był aż tak nieczuły na cierpienie innych? A może, był tak bardzo złym człowiekiem? Może. Sam miał na głowie pełno swoich zmartwień, innych nie było mu potrzeba.
- Długo się będziesz modlić nad tym piwem? Czy to może jakiś nowy rodzaj medytacji? - Nie oszczędzał go. Gdyby mógł bardziej mu dowalił i wpędził w skrajne uczucia. Odstawił szklankę, przerzucając sobie przez ramię ścierkę.
No dalej, zachowaj się jak chuj. Sprowokuj mnie. Wiem, że chcesz. A wtedy wywalę cię stąd na zbity pysk.
Nie miał zielonego pojęcia skąd nagle się wzięła w nim taka agresja. Był zmęczony. A widok kolejnego cierpiętnika rozwodzącego się nad gorzkim smakiem swojego życia, wprawiał w ruch rozchwiane do granic nerwy. Cienie pod oczami oraz idealnie podkreślający siniak na kości policzkowej, wyjaśniał jego najeżone do granic możliwości podejście.
Oho. Chyba ktoś miał ochotę dostać w nos, a przy okazji poprawić koloryt siniaka na kości policzkowej, bo ewidentnie zdążył zblednąć. I oczywiście winny nie przebierał w słowach, chociaż odrobinkę trzymał się granicy dobrego smaku. Niestety, ale o piwie nie mogłem tego powiedzieć. Odstawiłem je na bok, zupełnie ignorując obecność złotego płynu. Obecnie moim zainteresowaniem cieszył się barman będący gburem. Kolejny udany dzień?
Oczywiście!
W sumie nie musiałem kombinować, mogłem rzecz słowa i rozpętałaby się bójka. Przecież to łatwe. Chlusnąłbym mu napojem w twarz i nie byłoby bata, ktoś dostałby w ryj. Ciekaw byłem czy mi podskoczy, czy też będzie wołał goryli od ochrony. Warto spróbować?
- Daj mi drugie piwo. - klient nasz pan, a ten ewidentnie nie zamierzał dać mu dzisiaj odpocząć. Oparłem się niedbale łokciem o blat, a polik spoczął na dłoni. Sam luz. To powinno jeszcze bardziej go rozsierdzić. Dwoje może grać w tą grę. Zaczynajmy!
Oczywiście!
W sumie nie musiałem kombinować, mogłem rzecz słowa i rozpętałaby się bójka. Przecież to łatwe. Chlusnąłbym mu napojem w twarz i nie byłoby bata, ktoś dostałby w ryj. Ciekaw byłem czy mi podskoczy, czy też będzie wołał goryli od ochrony. Warto spróbować?
- Daj mi drugie piwo. - klient nasz pan, a ten ewidentnie nie zamierzał dać mu dzisiaj odpocząć. Oparłem się niedbale łokciem o blat, a polik spoczął na dłoni. Sam luz. To powinno jeszcze bardziej go rozsierdzić. Dwoje może grać w tą grę. Zaczynajmy!
Bjarne nie radziłby mu testować jego cierpliwości, zwłaszcza, że ostatnimi czasy były ona na wyczerpaniu. Siatka rozsianych po całych policzkach piegów znikała pod widocznym siniakiem, którym nabył kilka dni temu. Spojrzał przelotnie na zegarek. Niezadowolony stwierdził, że nie zamknie dzisiaj speluny wcześniej.Cholerny kowboj, od siedmiu boleści, będzie siedział o suchym pysku i nawet go nie będzie mógł wywalić przed zamknięciem, bo stan trzeźwości zachowa. Skrzywił się z niesmakiem, podając mu kolejne piwo równie niechętnie co poprzednie. Spokojnie i wręcz z politowaniem spoglądał na niego. Wrócił do swojej roboty, kompletnie go ignorując.
- Za czterdzieści pięć minut zamykamy lokal. Radze szybciej ubolewać nad swym losem - odparł zgryźliwie, stojąc do niego tyłem. Układał wódkę na szklanych półkach, myśląc, że podczas tych czterdzieści pięciu minut nie rozbije mu butelki na głowie. Gdyby nie tan patałach, najpewniej tę drogę wykorzystałby na szybki powrót do domu, jednak nie. Jaśnie pan musiał zjawić się w jego barze i udawać Lucy Luka.
Co za upierdliwy dzień.
Upragniona godzina wolno zbliżała się do końca. Do zamknięcia baru zostało mu raptem piętnaście minut, a w przeciągu tamtych zdążył ogarnąć bar i zaplecze, obojętnie przyjmując obecność Marcusa. Miał nadzieję, że ten w końcu pójdzie.
Jednakże szczęśliwy czasu nie liczą, prawda? Zatem zgodnie z tym pięknym przysłowiem, nie spojrzałem na ekran telefonu i nie sprawdziłem godziny. Poza tym, dzięki drugiej szklance piwa miałem towarzystwo. Dosiadła się do mnie jakaś kobieta, a z wyglądu najgorszą nie była. Rozmawialiśmy o pierdołach, bo żadne z nas nie chciało roztrząsać osobistych spraw. W sumie dobrze, ona i tak nie nadawała się na powiernika, a ja pewnie nie potrafiłbym jej doradzić, gdyby zapytała co ma z mężem zrobić. Także o, barman na pewno mógł słyszeć entuzjastyczny ton wydobywający się zza lady, gdzie jeszcze pobrzmiewał śmiech.
Ktoś się tu dobrze bawi...
Mimochodem rzuciłem chłopakowi wyzywające spojrzenie jakbym właśnie dał mu w polik, stwierdzając jego denną sytuację życiową. Nie dość, że na twarzy nieco pokolorowany to jeszcze nie może wyjść z kajdan barmana, póki nie minie jego czas. No cóż, za coś muszą mu płacić. Kobieta obok mnie wybuchnęła śmiechem, kiedy uraczyłem ją zabawną anegdotką. Niestety w punkt, bo mówiła o kimś kto obsługuje bar bez dwóch rąk. To było chamskie, przyznaje. Ale hej, trzeba mieć dystans do siebie! A jak mniemam to facet był dorosły i raczej nie zachowa się jak dziecko w przedszkolu. Dopiłem piwo w międzyczasie. No, w takim towarzystwie właśnie zostaje się alkoholikiem.
Ktoś się tu dobrze bawi...
Mimochodem rzuciłem chłopakowi wyzywające spojrzenie jakbym właśnie dał mu w polik, stwierdzając jego denną sytuację życiową. Nie dość, że na twarzy nieco pokolorowany to jeszcze nie może wyjść z kajdan barmana, póki nie minie jego czas. No cóż, za coś muszą mu płacić. Kobieta obok mnie wybuchnęła śmiechem, kiedy uraczyłem ją zabawną anegdotką. Niestety w punkt, bo mówiła o kimś kto obsługuje bar bez dwóch rąk. To było chamskie, przyznaje. Ale hej, trzeba mieć dystans do siebie! A jak mniemam to facet był dorosły i raczej nie zachowa się jak dziecko w przedszkolu. Dopiłem piwo w międzyczasie. No, w takim towarzystwie właśnie zostaje się alkoholikiem.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach