Anonymous
Bar "Saturday"
Gość
Bar "Saturday"
Nie Lis 08, 2015 9:19 pm
First topic message reminder :

PRACOWNICY
Zgłoś się do pracy!

Hayden Kennith (NPC)
Właściciel Baru
Jack Daisy (NPC), North 'Jackdaw' Callahan, Sigrunn Northug
Barman
Ashlyn Brielle (NPC)
Kelnerka


Mały lokal gastronomiczny, którego głównym celem jest nic innego jak wydawanie napojów procentowych klientom. Otwarty w godzinach 16-04, największym wzięciem może pochwalić się - no właśnie - w soboty. Po głowach chodzą pogłoski, że bar miał swego czasu inną nazwę, ale zmienił ją na obecną pod wpływem tego jakże mało tajemniczego zjawiska.
Wnętrze jest nieco obskurne, ale ostatkami sił ratuje się przed napadem sanepidu. Wielkością też nie grzeszy, co wcale odciąga zainteresowanych. Oprócz standardowego barku z ladą, mieszczą się tu również posiane po kątach okrągłe stoliki. Można powiedzieć, że jest to miejsce typowo starej szkoły - muzyka dogrywająca w tle pochodzi z radia, nigdzie nie ma miejsca na dyskoteki - są za to dwa stoły bilardowe, tablica do rzutek i niemalże zapomniany automat hazardowy, do którego monety wkładają jedynie już mocno nietrzeźwi klienci. Atmosfera jest gwarna, pełno tu stałych bywalców, ale za to pochwalić idzie rzadkie pojawianie się pijackich burd, właściciel zdaje się z ukrycia, niczym batman, strzec porządku. Personel nie nosi żadnych wykwintnych uniformów, ot są po prostu całkowicie ubrani na czarno, z dowolnymi elementami. Wyróżniają ich za to całkiem spore plakietki.
Wnętrze jak i wszelkie meble są utrzymane w brązowych barwach. Podłoga to stare, ale trzymające się twardo panele.
Tak. Mają tu łazienkę, cudem nie płatną, jednak nie dzielącą się na damską czy męską. Po prostu - dwie kabiny.
W lokalu dozwolone jest palenie.


===================================

Siedział możliwie najdalej od losowego towarzystwa, na jednym z krzeseł przy barze i zastanawiał się, co on właściwie tutaj robił. Mógł w końcu iść do domu i poddać się beztroskiemu leżeniu na łóżku/kanapie/fotelu/podłodze, ale nie. Poszedł do jednego ze swoich ulubionych miejsc w mieście. Wgapiał się dłuższą chwilę w do przesady masywny kufel snując rozważania, aż do momentu, w którym doszło do niego coś zupełnie nowego. Coś innego od gwaru, jazzowej muzyki, uderzającego o szkło szkła. Głos z zewnątrz. Konkretnie to głos barmanki domagającej się zapłaty. Świeżo wyciągnięty ze swojego świata nie miał nawet jak ukryć  zdenerwowania sytuacją, co jawnie okazał łypiąc na plakietkę kobiety z niezrozumieniem i nienawiścią. Na plakietkę, bo wyżej mu się wzroku podnosić nie chciało. Widać było jak na dłoni, że nowa. Stary personel już przyzwyczaił się do bytowania chłopaka w tym miejscu i jak najbardziej wiedział, że nie należał do grona uciekających bez płacenia. Nawet jeśli zwracał się do wszystkich z najmniejszym możliwym poważaniem, a i czasem zdarzało mu się zostać sprowokowanym przez kogoś do bitki. Ociągając się wyciągnął pieniądze na ladę, tak by mieć już spokój z niepotrzebnie trującą babą. Kiedy już osiągnął swój cel mógł wrócić ponownie do swoich jakże wielkich rozważań, które i tak zakończyły się stwierdzeniem, że lokal był po prostu bliżej jak mieszkanie. Tak się bowiem mało zabawnie składało, że świeżo wyszedł z bójki i chociaż zwycięsko, to czuł się jednak obity. Zmęczony. Potrzebował sobie gdzieś usiąść i zregenerować siły, a przy okazji przyzwyczaić ciało na nowo do pulsujących, potłuczonych miejsc.
Często siedząc sam lubił wyobrażać sobie, jak w obolałych miejscach rosną fioletowe sińce. Właśnie tej czynności myślowej poddał się obecnie, od czasu do czasu pociągając łyk piwa, które zamówił bo było tanie. Nie należał do jakiś wykwintnych smakoszy, przyszedł tu bo był zmęczony. W głowie mu się teraz nie mieściło, żeby zastanawiać się nad markami napojów chmielowych. Pomasował obolały polik, ścierając przy okazji zaschniętą krew z okolic ust. Przy wejściu odwiedził co prawda łazienkę, a potem ktoś mu nawet podał apteczkę zza lady (ach, to bycie stałym klientem, ach) dzięki czemu nie wyglądał jak totalne, za przeproszeniem, gówno. Mógł się grzecznie umyć, opatrzyć losowymi plastrami, czy zawiązać bandaż na nadgarstku. Co nie zmieniało faktu, że krew jednak wracała do nowych zadrapań, a metaliczny posmak w jamie ustnej ani myślał go opuszczać. Skrzywił się, sam do siebie rzecz jasna. Jak ogarnie pierwszą falę zmęczenia będzie musiał jednak wrócić do domu. Nic tak dobrze nie leczyło jak sen we własnym wyrku.

Bjarne
Bjarne
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bar "Saturday"
Wto Sie 09, 2016 1:48 pm


Ostatnio zmieniony przez Bjarne dnia Sro Wrz 07, 2016 9:40 pm, w całości zmieniany 1 raz
Tik, tak.
Tik, tak.
Wskazówki odliczały do upragnionej wolności.  Zerknął przelotnie na siedzącego przy barze mężczyznę, który najwidoczniej postanowił sobie wyrwać jakąś panienkę. No może teraz będzie bardziej znośny i przestanie się zachowywać niczym skazaniec mający iść na stracenie. Sam wybrał sobie to miejsce.
- Zamykamy - zakomunikował ochryple, spoglądając na godzinę zamknięcia baru. W końcu był wolny.
- Mam gdzieś wasze umizgi, to nie burdel. Zapraszam za drzwi - odparł uprzejmie, aż nazbyt. Najwidoczniej miał gdzieś fakt, że tamci nie mają ochoty wychodzić. Blondyn był po pracy, a jego szef dawał mu wolną rękę w tej kwestii. Cieszył się, że nie będzie musiał tłumaczyć się z tak bzdurnych sytuacji, dlatego bez krępacji pozwalał sobie na wiele. Chłopak zostawił ich na chwilę, sądząc, że tamci po prostu sobie pójdą. Bjarne gasił wszystko na zapleczu, również i w środku lokalu zaczęły się palić tylko niektóre światła. Półmrok zachęcał do opuszczenia baru. Zresztą, nie tylko on, ale także stojący przy drzwiach barman, który obracał na kółeczku pęk kluczy, ostentacyjnie na nich czekając. Czego się było spodziewać po obsłudze tak obskurnego przybytku? Tutaj klienci nie byli najwyższych lotów, dlatego też obchodzono się z nimi dość brutalnie. Nie narzekali na spadek obrotów, gdyż uzależnieni alkoholicy wracali po najtańsze serwowane alkohole w okolicy.



Edit: 07.09

Bjarne zamknął bar, wcześniej wypraszając gości, po czym wrócił do siebie do domu.


[zt]
Camille
Camille
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bar "Saturday"
Pon Sie 15, 2016 8:04 pm
Camille miał na tę sprawę własne spojrzenie, rzecz jasna. Na kwestię dawania dupy komu popadnie, ale też na to jak reagował Bonawentura. Czego Francuz nie wiedział, to sobie dopowiedział i tak oto składała się całkiem spójna, logiczna myśl.
Darował sobie jednak wysuwanie jakichkolwiek sugestii w kierunku tego agresora. Nie dziś, nie jutro. Ale może kiedyś – dlaczego nie. Kiedyś, gdy będzie czuł wewnętrzną potrzebę posiadania obitej mordy, powie Bonawenturze co sądzi o tym całym cyrku, tak!
- Nie tobie oceniać za co robię, skoro nie korzystasz, skarbie – rzucił pretensjonalnym tonem, zaraz puszczając mu oczko. Nawet nie silił się na flirt z tą poczwarką bez serca!
- Nie jestem jednorazówką, skoro chcą wracać. Dobrze obrabiam pałę, więc chcą mnie więcej i częściej. Ale to oni są jednorazowi. Wszyscy oni, nawet ty gdybyś przeszedł przypadkiem przez moje łóżko, byłbyś tylko chwilą – oświadczył jakże elokwentnie, chwilę później wzruszając ramionami. – Bo ja czekam. Czekam na księcia na białym koniu… – wymamrotał już bardziej do siebie niż towarzysza.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Bar "Saturday"
Pon Sie 15, 2016 9:54 pm
- Jak będę chciał, to sobie będę oceniał nawet to, co odpierdala Jennifer, kurwa, Lopez - parsknął. Aż dziw brał, że w ogóle znał takie nazwisko. Niemniej prywatnie uważał, że to jego sprawa. Po części. Miał prawo się wpieprzać, skoro rozchodziło się o jego - bądź ci bądź - kumpla. Nadal sobie przywilej, a nawet obowiązek, suszenia mu łba o takie rzeczy. Bo, kurwa, tak. Ktoś musiał wbijać do tego blond łba szczątkowe poczucie moralności, a że padło akurat na Bona...
Taka karma. Cóż poradzisz?
- No to faktycznie, awans społeczny. Nie jesteś jednorazówką, tylko workiem na spermę wielokrotnego użytku. Najs, kurwa, medal chcesz? - to już z kolei bardziej wywarczał, jakby wyrzucał mu właśnie tę rozwiązłość całą. Znaczy. Przecież po części wyrzucał, no ale. Ponownie napił się piwa. - Gdybym przeszedł, to przez twoją marną dupę przeszłaby jesień średniowiecza, nawet by to się otarło o romantyzm i pozytywizm - sarknął. Też coś. Będzie mu, pedał jeden, zarzucał jakieś niedociągnięcia w sztuce seksu. Pf. - Ale musiałbym chyba wcześniej zdechnąć - podkreślił to ostatnie słowo, żeby przypadkiem Kamilowi nie wpadły do łba jakieś spierdolone pomysły. A mogły. Ba, pewnie już się pojawiły. Odsunął od siebie kufel, słuchając tylko jednym uchem tego bełkotu o księciu. Borze, widzisz takiego i nie szumisz. - Księżniczka się znalazła - zakpił kurewsko wręcz pogardliwie. - Zamiast księcia znajdź frajera, który będzie chciał cię, kurwa, utrzymywać, gnido społeczna, tyle ci powinno wystarczyć.
Ot co, Wujek Bon Dobra Rada się znalazł.
Camille
Camille
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bar "Saturday"
Wto Sie 16, 2016 9:17 am
Jeżeli jakimś kurewskim cudem Camille będzie zmuszony do napisania swojego CV (bo jakimś kurewskim cudem ruszy dupę, żeby znaleźć pełnowymiarową pracę), to w miejscu na hobby wpisze sobie Wkurwianie mojego kumpla, Bona. Zważywszy na bogate doświadczenie zawodowe, najpewniej byłoby to jedynym punktem na tle całej kartki.
Bo najważniejsze, żeby robić w życiu to, co się lubi najbardziej.
- Czasami mam wrażenie, że jesteś nawet wykształcony – skomentował pod nosem ten cudowny wywód o epokach malarskich. Literackich. Jakiś, kurwa.
Przewrócił oczami, zasysając się na słomce, udając, że w gruncie rzeczy analizuje tę cudowną wypowiedź. Nie analizował. Rzucał to, co ślina przyniosła na język, nieszczególnie zastanawiając się nad ewentualną reakcją.
- Ej, Bon – odezwał się po chwili, odwracając się na stołku w jego stronę. Zmierzył uważnie tę dwa razy od siebie większą sylwetkę i zmarszczył czoło w geście konsternacji. – Bo ja czasami myślę, że ciebie nie rusza to, że ja daję dupy. Ciebie rusza to, że nie masz nad tym kontroli. Nie sugeruję, że chciałbyś moją dupę na wyłączność… Chociaż. To też całkiem możliwe. Myślę, że jesteś kryptopedałem i! I myślę też, że zaraz mi przypierdolisz – rzucił jak najbardziej rozbawiony sytuacją, własną wypowiedzią i oczywistością tego wszystkiego.
- Jesteś zazdrosny. Zżera cię zazdrość. - oświadczył.
Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bar "Saturday"
Sob Sty 07, 2017 4:45 pm
Piątkowy wieczór jak każdy inny. Mróz dawał się we znaki, śnieg przyjemnie prószył, ludzie miło wspominali świąteczne nastroje i sylwestrowe szaleństwa, dzieci wracały niezadowolone z sanek, a Koss siedział najebany w trzy dupy w jakimś najbliższym barze. Zapowiadało się niewinnie, przecież przyszedł tylko na jedno piwo, może dwa, ewentualnie siedem. I siódme właśnie dopijał, czy tam dziewiąte, po czym podniósł się chwiejnie ze swojego miejsca, stwierdzając, że należy opróżnić pęcherz.
Droga przez tłum krzyczących ludzi nie była taka zła, bo wszyscy znajdowali się w podobnym stanie co on, dlatego też kiedy na kogoś wpadł, to jedynie poklepali się przyjaźnie i wymienili kilka niezrozumiałych zdań, po czym rozeszli się w swoje strony. Tak się działo, dopóki nie spotkał w tłumie kogoś "znajomego", czyli tak naprawdę osobę, którą widział ledwie kilka razy w życiu, ale w takim stanie zawsze okazywała się największym przyjacielem.
- Koss! - Zakrzyknął, prowadząc obok siebie dwie roześmiane dziewczyny. Nekke uniósł brwi w geście podziwu. Ciekawe jaki kit im nawciskał. - Może dołączysz się do nas! Pośpiewasz nam te swoje japońskie piosenki.
Koss parsknął śmiechem. Po pierwsze, miał kiepski głos do śpiewu, zwłaszcza w takim stanie. Po drugie, nie będzie się prezentował jak jakaś małpka w zoo, tylko dlatego, że jest z innego kraju. A po trzecie, pęcherz już naprawdę głośno błagał o chwilę luzu.
- Pojebało cię! Jestem meksykaninem! Nie znam japońskich piosenek! - Zakrzyknął, wprawiając okoliczny tłum w szczere rozbawienie, chociaż przecież nie było to aż takie śmieszne. - Potem do was dołączę amigo.
- Oj no nie daj się prosić. Te dwie damy łakną towarzystwa! - Nalegał znajomy, którego imienia nawet nie potrafił skojarzyć.
I była to iście kusząca propozycja. Ale kiedy masz do wyboru piękną kobietę i wysikanie się, priorytety zawsze wychodzą na wierzch. Dlatego też objął znajomego, przesunął do siebie i wyszeptał do jego ucha, niczym mafioza, grożący swojemu rywalowi:
- Zaraz naszczam ci na buty - i po tych słowach wyminął go, kontynuując swą drogę ku przeznaczeniu.
Na szczęście, jak to w życiu bywa, męska toaleta była mniej zatłoczona, niż ta damska, toteż Koss wślizgnął się tam i nawet znalazł pisuar, który jakby właśnie czekał na niego. Stanął, rozpiął spodnie i westchnął z zachwytem. Nic nie może się równać z uczuciem ulgi przy opróżnianiu pęcherza. Miało to jednak i swoje wady. Otóż obok miał sąsiada, który najwyraźniej posiadał jakieś kompleksy lub też niezwykle mocno interesował się męskim sprzętem, bo co chwilę zerkał kolegom w dół. Nekke starał się go ignorować, więc westchnął tylko i spoglądał w sufit, czekając na zakończenie całej czynności.
Trwało to długo, ale wreszcie opuścił toaletę, wcześniej myjąc oczywiście ręce i o mało nie wypierdalając się na jakimś papierze, który wałęsał się po podłodze. Oby był czysty.
Kiedy trafił ponownie do baru, rozejrzał się wokół z zainteresowaniem. Szczerze mówiąc nie chciał za bardzo wracać do swojego "kumpla". Był dobrym kompanem, lecz na inną okazję. Przydałoby mu się jakieś odmienne towarzystwo. I oto jego oczom ukazała się ona. Krótkie czarne włosy, kolczyki w dziwnych częściach ciała, spojrzenie rasowej zimnej suki, która najpierw ci przypierdoli, a potem jeszcze wyszydzi. Czyli kobieta zupełnie nie w jego typie, której powinien unikać jak ognia. Dlatego też zamówił dwa piwa, a potem ruszył w jej kierunku, ponieważ z jakiegoś powodu siedziała teraz sama. Może tylko chwilowo, a może ogólnie. Cóż, chciała czy nie chciała, oto właśnie zapewnił jej towarzystwo.
- Czeźdź - wybełkotał, siadając naprzeciwko niej i stawiając na stole szklanki piwa. Część się wylała z powodu zbyt gwałtownego ruchu jaki wykonał, ale kto by się przejmował takimi pierdołami. Darowanemu alkoholowi się w pianę nie patrzy. - Co taka... - Tutaj był przygotowany jakiś błyskotliwy tekst, mający sprawić, że już na samym wejściu sprawi dobre wrażenie. Niestety pomysł uleciał, niczym powietrze z przebitego balonu, pozostawiając jedynie smutną pustkę. I tak oto Koss siedział, gapiąc się tępo na nieznaną dziewczynę i trzymając swoje piwo w dłoni. - Co tu porabiasz? - Zagadnął w końcu, decydując się wreszcie na coś prostszego. Czasem takie rozwiązania są właśnie najlepsze.
Sigrunn Northug
Sigrunn Northug
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bar "Saturday"
Sob Sty 07, 2017 7:19 pm
Nareszcie piątek. Ledwie skończyły się święta, a Sigrunn już czuła nieprzyjemne zmęczenie każdym dniem, który musiała przesiedzieć w szkole. Nawet, jeśli spędzała w niej tylko parę godzin, a później szła to odreagować. Ale tutaj niczym bohater, rycerz na białym koniu wjeżdżał cudowny i nieustannie wyczekiwany piąty dzień tygodnia, który ciągnął za sobą jeszcze dwa dni wolnego. A to znaczyło jedno - wspaniałą okazję do tego, żeby wyjść ze znajomymi na wspólną libację.
Brzmi jak bułka z masłem i sama przyjemność, ale nie. Całe turbośmieszkowe towarzystwo Norweżki miało lepsze rzeczy do roboty, takie jak gapienie się w sufit, szydełkowanie razem z babcią albo lepienie śnieżnych kutasów. A kiedy już udało jej się umówić z jednym kolesiem, kiedy była już w barze i czekała na niego sama niczym ten facet, co zawsze siedzi sam przy barze, zamawia whisky i płacze na ramieniu barmana, ten kurwi syn napisał jej, że jednak nie przyjdzie. Myślała, że trafi ją szlag, łeb mu urwie przy samej dupie i rzuci szopom na pożarcie. Miała ochotę rzucić prawie pustym kuflem piwa i wyjść, ale stwierdziła, że to nie ma sensu. Tym bardziej, iż na horyzoncie szybko pojawiło się małe skupisko znajomych twarzy, co zwiastowało wspaniałą zabawę i karuzelę śmiechu kręcącą się do białego rana.
Z ilością wypitego piwa, szotów i paluszków przegranych w karty szli łeb w łeb. Malała też ich grupka, bo niektórzy nie wytrzymywali takiej szaleńczej ilości procentów i powoli odpadali. Ostatnie dwie osoby wyszły na wspólne amory, zostawiając Sig z połową kufla, który miała zamiar dokończyć i wyjść. Który to już? Siódmy? Ósmy? A to norweskie diablę dalej trzymało się na krześle, w dodatku w miarę prosto. Co prawda czuła się zamroczona, ale nie był to jeszcze stan błogiego upojenia, kiedy kompletnie nie wiedziała, co się dzieje, a długowłosi mężczyźni przypominali jej przepiękne modelki. No i była już mniej zirytowana faktem wystawienia przez kolesia, z którym jeszcze się policzy.
Mimo wszystko nie wyglądała na miłą laskę 10/10 chętną do podrywów. Była podpita, śmierdziała fajkami na kilometr, a do tego wyglądała trochę jakby spierdoliła z punk-rockowego koncertu albo poprawczaka i szukała zaczepki. Tym bardziej zdziwił ją fakt, że naprzeciwko niej przysiadł się facet, którego na bank widywała tutaj wcześniej. I nie, nie mówiła tylko o tych ostatnich godzinach. Ale nie dałaby głowy, że koleś jest stałym bywalcem z prostej przyczyny. Wszyscy Azjaci są tacy sami i w Vancouver wcale ich nie brakuje. Sigrunn zaczęła się zastanawiać, czy Żółtki mają problem ze znalezieniem swoich pociech spośród oceanu takich samych dzieci na placu zabaw... Wtedy przypomniała sobie o jegomościu siedzącym naprzeciwko, który chyba się przywitał przed chwilą. Początkowo miała ochotę kazać mu spadać na drzewo, ale skoro już miała w miarę dobry humor, a Chinol miał piwo...
- Cześć - powiedziała nieco mniej bełkotliwie, ale wciąż daleko temu było do ideału. Już zdążyła zmarszczyć brwi, słysząc początki popularnego podrywu na "co taka...", ale facet widocznie zrezygnował z tego pomysłu albo po prostu zapomniał, co chciał powiedzieć. Cokolwiek się nie stało, zadziałało to na jego korzyść, bo dziewczyna zamiast warknąć całą wiązankę o tym, jakim jest chamem i na koniec zdzielić go po mordzie, jedynie rozpogodziła się nieco, dzięki czemu wyglądała ciut mniej groźnie. - Siedzę i piję - popisała się pijacką elokwencją, po czym sięgnęła po jeden z kufli, które przyniósł mężczyzna. Oczywiście po ten, w którym było więcej.
- A ty co tu robisz, mój samotny, żółty przyjacielu? - spytała, pukając palcami o brzeg stołu w rytm jakiegoś chłamu z radia. Pod wpływem alkoholu zawsze stawała się bardziej otwarta, ale też wyostrzał jej się język, przez co kompletnie traciła resztki jakichkolwiek zahamowań. A to był dopiero początek!
Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bar "Saturday"
Nie Sty 08, 2017 12:46 pm
Stan nieważkości atakował go coraz silniej. Powoli przestawał zwracać uwagę na wiele kwestii z otaczającego go świata. Kto by się jednak tym przejmował. W momencie, kiedy większość normalnych ludzi mówi: dobra, czas tutaj przystopować, Koss odkrzykuje: polejcie mi więcej! Dlatego też właśnie w tej chwili popijał kolejne piwo, rozmawiając z dziewczyną, której w sumie nie znał i w normalnych okolicznościach nie chciałby poznawać. Okazywało się to jednak trudniejsze, niż się spodziewał na początku. Po części dlatego, że powoli tracił zdolność artykułowania swoich myśli i musiał się naprawdę skupić, żeby nie brzmieć jak jakiś Pan Mieciu spod dworca, który za chwilę odleci do swojej krainy. Dlatego też opierał się bezwładnie na swojej ręce, wyglądając tak, jakby zaraz miał wylądować na podłodze. Wtedy jednak stwierdził, że czas się ogarnąć. Przecież nie wolno prezentować się od tak mizernej strony, kiedy się już zgadało.
Wyprostował się, oparł i przewiesił rękę nonszalancko przez oparcie, o mało nie tracąc w ten sposób równowagi. Tak, teraz było dobrze. Jeszcze tylko skupić się i odcyfrować co dziewczyna właściwie do niego mówiła, a potem jeszcze dać na to jakąś sensowną odpowiedź. Ja pierdole, sztuka pijackiej konwersacji była taka trudna. On na szczęście już robił doktorat z tej dziedziny.
Siedzi i pije. Słusznie.
- Słusznie - przyznał za swoją myślą i nawet skusił się na kiwnięcie głową z miną pełną aprobaty. - Ja też - dodał po chwili.
Kurwa panie, te dialogi to będzie Oscar.
Dobra, czas na drugą część wypowiedzi. Co tutaj robi? W zasadzie to nawet odpowiedział, ale to nie było jakieś takie satysfakcjonujące. Raczej stanowiło część dalszą poprzedniej wypowiedzi, niż odpowiedź na to konkretne pytanie. Dlatego też rozejrzał się wokół siebie, tak jakby w tłumie miał znaleźć jakąś odpowiedź. Dopiero po chwili dotarła do niego pewna kwestia. Hej, co to za obelgi w jego kierunku?
Uniósł palec w górę, sygnalizując, że teraz będzie wypowiadał myśl.
- Po pierwsze.... to, że jestem z Japonii, to nie znaczy, że jestem żółty. To okropne stereotypy i musimy je zwalczać. Ja jestem tym... meksykaninem... kurwa gdzie my żyjemy? W Kanadzie. Tak. No więc ja jestem z Japonii, tak. - Pierwsza myśl zakończona. Czas na drugą. - Wcale nie jestem samotny. Ci ludzie - tutaj rozłożył szeroko ramiona, co okazało się kolejnym złym pomysłem, bowiem prawie zleciał przez to z krzesła - Otóż oni są tu wszyscy ze mną. A ja jestem z nimi. To skomplikowany związek, ale kochamy się jak bracia. - Druga myśl zakończona.
Dobra. Skoro już wyjaśniliśmy sobie pewnie sprawy, to można wreszcie odpowiedzieć na pytanie właściwe. Problem w tym, że w czasie swoje wywodu zdążył już cztery razy zapomnieć o co chodziło. Dlatego ponownie rozejrzał się wokół siebie, szukając pomocy. I oto znalazł kumpla, który przyczepił się do niego wcześniej. Chyba z laskami mu nie poszło, bo siedział teraz jakiś taki sam i w ogóle smutno. Pewnie chciał wziąć ze sobą Kossa, bo jak widać, Japończyk ma gadkę i niejedną loszkę potrafił u siebie zatrzymać. Albo i nie. Teraz jednak tym bardziej nie chciał się znaleźć w towarzystwie tego smutnego człowieka. Więc skupił się na swojej rozmówczyni, powracając do niej wzrokiem.
- Widzisz, ja... ukrywam się - odrzekł konspiracyjnie i nawet się uśmiechnął tak tajemniczo, jak w filmach akcji. A potem przyssał się do piwa, obserwując dziewczynę siedzącą przed nim. I dopiero wtedy pewien fakt go uderzył prawie z siłą huraganu.
- Ej, bolało jak... - ... spadałaś z nieba? Nie, tym razem nawet nie o to chodziło. Po prostu Koss potrzebował kilku sekund aby jakoś sformułować swoje pytanie. W końcu palec wylądował na jego nosie, mniej więcej w tym miejscu, w którym dziewczyna miała kolczyk. - Bolało jak to przeten... no... przebijałaś? Bo jak na mój gust, to musiało boleć jak skurwysyn - spytał z żywym zainteresowaniem. Jakoś zawsze trochę go ciekawiły te osoby odchylające się od normy, chociaż on sam wyglądał jak taki przyjemny, milutki chłopaczek. Może to właśnie dlatego? No w każdym razie chyba właśnie dlatego wybrał właśnie taką osobę do rozmowy. I dlatego zadawał się z Bullet. Eh Koss, weź znajdź ty sobie normalnych znajomych.
Sigrunn Northug
Sigrunn Northug
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bar "Saturday"
Nie Sty 08, 2017 3:02 pm
Zaśmiała się głupkowato z tego, jak facet próbował udawać trzeźwego. Bawiło ją to tak bardzo, że aż sama nie zauważała, iż trzyma się niewiele lepiej. Nie czuła się nawet troszeczkę zażenowana ani zachowaniem Azjaty, ani swoim, bo przecież to było tak cholernie zabawne. Prawie jak oglądanie polskich stand-uperów albo tych filmików pokroju "spróbuj się nie zaśmiać". Gdyby trzeźwa Sig weszła teraz do baru i spojrzałaby na pijaną siebie, na pewno zostałaby abstynentką. Ale skoro taki manewr był fizycznie niemożliwy, dziewczyna brnęła w to dalej.
Pokiwała lekko głową i napiła się darowanego jej trunku, nie drążąc tematu, co właściwie było takie słuszne. Właściwie to zdążyła zapomnieć, o co chodziło, a przypomniała sobie dopiero wtedy, kiedy facet dokończył swoją krótką, oskarową wypowiedź. Już chciała odpowiedzieć "aha", ale stwierdziła, że tak odpowiadają największe lamusy, które chcą kogoś zbyć, a ona przecież jeszcze nie miała nic przeciwko Żółtkowi. No i mówienie "aha" jest głupie. Bo przecież właśnie prowadziła poważną dyskusję.
No dobra, pogubiła się. Już nie wiedziała, czy to z nią jest źle, że nie rozumiała takich etnicznych zawiłości, czy to ten facet mówi cholera wie co. Doszła do niej jedynie końcówka: "jestem z Japonii" i chyba to jej wystarczało, chociaż dalej nie rozumiała, dlaczego w takim razie nie jest żółty. Przecież ona widziała, że jest!
- A-aha - wymamrotała tępo, nim zdążyła się opamiętać. No i chuj bombki strzelił z tym wszystkim. Aż się biedna sama na siebie zdenerwowała, ale na szczęście Japończyk nie czuł się odstraszony tym jednym, złym wyrazem, bo kontynuował mówienie.
- Jak udało ci się zebrać taką wielką ekipę? Ze mną nikt nie chciał - powiedziała, początkowo nie kryjąc podziwu, który szybko przeszedł w irytację, bo przecież z nią nikt nie chciał. Ale czego w sumie nie chciał? To chyba było mało istotne, albo Sig po prostu nie zauważyła, że zapomniała o tym powiedzieć. Tak czy siak, nieważne.
Mimowolnie odchyliła się na krześle (prawie przepłacając to życiem, a przynajmniej bolesnym i kompromitującym upadkiem), żeby zobaczyć, kogo ten facet tak wypatruje. Może zostawił swoją laskę gdzieś pół baru stąd, a teraz siedzi tu z niczego nieświadomą Sig i gawędzi z nią w najlepsze? Ale nie, on wpatrywał się w jakiegoś smutasa, który siedział sam tak samo, jak Norweżka przed paroma minutami. Wtedy Japoniec odwrócił się i wygłosił zdanie niczym z filmów o Bondzie, więc i ona podłapała klimat, pochyliła się nad stolikiem, oparła o niego łokciami i zerknęła ukradkiem na samotnego mężczyznę.
- Przed nim? - szepnęła, nie do końca rozumiejąc, po co się ukrywać przed takim życiowym przegrywem. Ani to nikomu nic nie zrobi, ani nic. Odpowiedzią mógł być jedynie jej pierwszy wniosek, czyli wystawienie, ale czy to znaczyło, że właśnie rozmawiała z gejem? O borze.
Znowu mentalnie zaczęła przygotowywać się na żenujący barowy podryw, ale towarzysz Japoniec ponownie ją zaskoczył!
- Jak użądlenie osy - wyprostowała się i wyszczerzyła dumnie, po czym zaczęła lekko szarpać srebrne kółko tkwiące w jej dolnej wardze. - Tego za to sama robiłam, nie mogłam jeść przez tydzień, ale... PRZEŁĄCZ TO GÓWNO, DI JÆVLA KLYSE! - nagle krzyknęła w stronę barmana, kiedy z radia zaczął lecieć jakiś rapowy jazgot rodem z najczarniejszej ulicy Nowego Jorku. Zaraz po tym znowu zwróciła się do Japończyka, jak gdyby nigdy nic próbując przypomnieć sobie treść rozmowy. - Na czym to ja... A. No, zajebiście było - podparła twarz na dłoni i wypiwszy jeszcze kilka łyków piwa, odstawiła kufel na stół, prawie go przy tym rozbijając. Naczynie, nie mebel. - Jak chcesz, to znam paru zajebistych piercerów, załatwię ci co chcesz za pół ceny - zaproponowała. Ach, jaka ona dobra i hojna, zwłaszcza jeśli chodzi o cudzy interes.
Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bar "Saturday"
Wto Sty 10, 2017 2:41 pm
Rozmowa kleiła się zaskakująco dobrze. Wygląda na to, że trafił na osobę w podobnym stanie upojenia, dzięki czemu żadne z nich nie reagowało z zażenowaniem na zachowanie drugiej osoby. Bo prawdą jest też, że gdyby przyszło mu teraz obserwować samego siebie od boku, a co ważniejsze, bez wpływu procentów, to prawdopodobnie skryłby twarz w dłoniach i westchnął przeciągle, a kto wie, może nawet zaczął cicho łkać, zadając sobie pytanie, jak mógł tak zawieść siebie samego i wszystkich wokół. Na szczęście do takiej sytuacji nie doszło, a jego aktualna perspektywa nie podsuwała nawet podobnych rozważań. Wszak miał ważniejsze sprawy na głowie.
Tak oto udało mu się przebrnąć przez zawiłe meandry jego rozumowania i znów byli zgodni, ponieważ żadne z nich nie zrozumiało tego, co powiedział. Dziewczyna chyba po prostu nie zrozumiała, a Koss w połowie wywodu zapomniał o czym właściwie mówił, więc najzwyczajniej w świecie improwizował. Dobrym pomysłem było nie powracanie do tego, bo gdyby jeszcze zaczął tłumaczyć o co mu chodziło, to ugrzęźliby w smutnym stanie niezrozumienia, gdzie żadne z nich nie chce ciągnąć tej rozmowy, ale z jakiegoś powodu tak się nadal dzieje. Skoro jednak otrzymał zbawienne "aha", na które odpowiedzi brak, tak też porzucił temat i był z tego powodu szczęśliwy.
Uniósł brew słysząc jej oskarżenie i pytanie jednocześnie. Jak udało mu się zebrać taką ekipę? Kurde, w zasadzie to dobre pytanie.
- Nikt nie chciał? Co za głąby! - Zaopiniował dosyć energicznie i nawet machnął ręką, co miało symbolizować jego dezaprobatę. - Jak udało mi się zebrać... eee... no wiesz, zazwyczaj to ja tutaj przychodzę, a oni na mnie czekają. Takie wiesz... jakby to nazwać. No po prostu rozumiemy się bez słów - podrapał się po głowie, samemu myśląc o co właściwie mu chodziło. Ale chuj z tym!
Czy uciekał przed tym gościem? Już chciał kiwnąć głową, ale szybko się powstrzymał. Przecież to by było strasznie żenujące, jakby uciekał przed takim typkiem. No bo czemu miałby przed nim uciekać? Żeby nie wpaść w spiralę depresji, która go dopadła? Albo w ogóle weźmie Kossa zaraz za jakiegoś geja. Cholera, to trzeba dobrze rozegrać. Niestety tryby w jego umyśle aktualnie były zaklinowane i żadna twórcza myśl nie chciała się tam urodzić. Mimo to nie poddawał się, bo przecież musi dać jakąś odpowiedź i jednocześnie nie wyjść na głupka. Teoretycznie mógłby udawać, że ten dialog w ogóle nie miał miejsca, tylko że pijane osoby czasem mają taką przypadłość, że przykładają dużą wagę do podobnych zdarzeń i potem drążą strasznie. A on tej dziewczyny nie znał i nie chciał ryzykować. Jeszcze poczułaby się oszukana albo coś w tym stylu. Myśl Koss, myśl!
I oto idea spłynęła na niego niczym ożywczy wodospad, podpowiadając najgorszy pomysł, jaki mógł przyjść mu do głowy. A on entuzjastycznie postanowił popłynąć z tym nurtem, bowiem hej, przecież to właśnie się robi po pijaku - spełnia głupie pomysły.
- Nooo... tak jakby - przyznał z udawanym wahaniem. Ah, gra aktorska nigdy go nie zawodzi. Nachylił się konspiracyjnie w kierunku dziewczyny i zaczął mówić ciszej, tak żeby rozmowa teoretycznie pozostała pomiędzy nimi, bo prawdę mówiąc, gdyby ktoś tylko miał taką chęć, to mógłby bez problemu ich podsłuchać. - Bo widzisz ten koleś... on jest... on jest, eee... dealerem. Niby niegroźny, ale chujek rozprowadza towar wśród nieletnich. No i teraz jest smutny, bo mu zatrzymałem dzisiejszą dostawę i w ogóle ma przejebane, bo jest już na celowniku lokalnych władz. Jeden niewłaściwy ruch i ląduje w sądzie. Generalnie przejebana sprawa. Bo widzisz ja... - tutaj rozejrzał się konspiracyjnie i jeszcze bardziej nachylił w kierunku dziewczyny, tak że ich twarze znalazły się niebezpiecznie blisko siebie. - ... jestem tajnym agentem.
W tym momencie Koss chciał efektownie wrócić na swoje krzesło, jednak tym razem nie miał tyle szczęścia co ostatnio. Zachwiał się, złapał za oparcie, a następnie efektownie wypierdolił na podłogę, przyciągając tym samym uwagę pobliskich osób. Na szczęście nie na długo. Ot, jakiś pijany typek się wywalił, nic szczególnego.
- Nic mi nie jest! - Krzyknął i uniósł rękę w górze, aby zasygnalizować dziewczynie, że wszystko jest okej, gdyby przypadkiem zaczęła się martwić. Ta, jasne.
Niezgrabnie wgramolił się ponownie na siedzenie i pomasował po plecach, marudząc. Tak to się kończy, jak człowiek chce być efektowny po pijaku. Rozdrażniony swoją porażką, chwycił piwo i upił kilka sporych łyków. Takie znieczulenie.
Odchrząknął i powrócił do dyskusji. Udawajmy, że to się nie stało.
- Słuchaj eee... - w tym momencie zdał sobie sprawę, że nawet nie wie, jak ona ma na imię. Mniejsza z tym. - Słuchaj. Szczerze mówiąc piercing nie za bardzo mnie jara. Znaczy czasem wygląda spoko, na przykład twój jest zajebisty, pełna powaga. No ale wiesz, nie widzę tego... u siebie. Wolę takie rzeczy oglądać... na innych. Rozumiesz. - Już wyobrażał sobie minę ojca, gdyby zobaczył go z jakimś piercingiem. Cóż, wydziedziczenie miałby jak w banku. - Ej w ogóle wyglądasz jak taka laska z filmu. Kurwa, jak on się nazywał... coś tam z dziewczynami... "Dziewczyna z kolczykami"? Nie czekaj, nie tak. Dziewczyna z... - i tutaj się zawiesił, szukając nazwy filmu, której i tak prawdopodobnie nie odnajdzie w swojej pamięci ze względu na obecny stan. Cóż, zdarza się.
Sigrunn Northug
Sigrunn Northug
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bar "Saturday"
Czw Sty 12, 2017 10:03 pm
Koss dokonywał prawie że niemożliwego - potrafił względnie dogadać się z pijaną Sig, nie powodując bójki po drodze. Rozumieli się wspaniale, czy też raczej nie rozumieli się w połowie kwestii, które najwidoczniej nie były niezbędne do prowadzenia dalszej konwersacji. Trafił swój na swego.
- Pewnie są świetnymi kumplami, zazdroszczę - stwierdziła z uznaniem, absolutnie nie łącząc jakichkolwiek faktów. Bo przecież w tym wszystkim nie było niczego niesamowitego, a Japoniec na pewno jej nie okłamywał. Oni nie umieją kłamać.
Kiedy facet zechciał powiedzieć jej więcej, nachyliła się jeszcze bardziej, także teraz prawie leżała na stole i, nie ukrywajmy, było jej tak absolutnie wygodnie. Przez dłuższy czas wbijała zaciekawione ślepia w swojego rozmówcę, chłonąc jak gąbka jego niestworzone historie o dilerze. Bo przecież to się zdarzało w tym mieście, sama znała paru tego typu ludzi, chociaż nie chciała mówić o tym głośno, żeby ich nie złapali, bo to spoko ludzie byli. I byłaby gotowa uwierzyć w słowa Japończyka, gdyby nie pewien lekki zgrzyt...
"Jestem tajnym agentem."
Teraz Sigrunn wyprostowała się całkowicie, próbując znieść zawroty głowy spowodowane tym niebezpiecznym manewrem i otwarcie wyśmiała faceta, chociaż wyjątkowo nie z powodu efektownego upadku. Jak przez cały ten czas powstrzymywał się od rzucania tekstami na podryw, tak teraz przeszedł samego siebie, wzbijając się na absolutnie niesubtelne wyżyny flirtowego kunsztu. Dziewczyna przez całe życie słyszała różne metody na podryw. Od "czy twój ojciec był astronautą?" po "masz fajne cycki", ale jeszcze nigdy nie była świadkiem czegoś takiego. No, aż do teraz. Kiedy ten wreszcie podniósł się na krzesło, nie omieszkała się wytknąć mu tego, jak bardzo jest pojebany albo pijany. Bo dotarło to do niej dopiero teraz, a nie na przykład wtedy, kiedy próbował wyjaśnić swoje pochodzenie lub to, kim są ci ludzie wokół.
- A żeś popłynął, agencie. Chujowy z ciebie Romeo - klepnęła go w ramię pocieszająco, jakby naprawdę żal jej było Żółtka, że jest taki pijany i przez to biedny umysłowo. Szkoda go jej było tak trochę. Chciał zaimponować lasce, ale mu się nie udawało. Czy jej dawne, pijane podrywy wyglądały tak samo? Jeśli tak, to dobrze, że miała to za sobą. Zresztą, co to za agent, co chleje na umór, nie trzyma się na krześle, rozpowiada o swoich akcjach i jeszcze boi się igieł przebijających jego ciało? Jak nic Japoniec wciskał jej kit, miała na to dowody.
- Mówisz tak, boś miękka pizda i się cykasz, jak większość. Myślisz, że to boli jak gwałt analny i krew się leje, ale to tak nie jest! - powiedziała niczym najstraszniejsza piercingowa nazistka, grożąc mu palcem, w razie gdyby chciał użyć kolejnego słabego argumentu typu "nie widzę tego u siebie". Brakowało, żeby wyjęła z kieszeni wenflon i zapasowe kolczyki i zaczęła wciskać mu to na siłę. To byłoby widowisko.
- No, wiem, o co chodzi! - uderzyła otwartą dłonią o stół i przygryzła wargę, próbując odszukać w pamięci bohaterkę, z którą tak często ją porównywano. - Z tym, no... Tatułaszem? - wymamrotała, kiedy w końcu przed oczami stanęła jej mglista sylwetka pani Salander. - One też są zajebiste. Ale pewnie nie masz, agencie Miękka Buła. Jeszcze powiedz, że jesteś prawiczkiem - westchnęła ciężko, chowając twarz w dłoniach, jakby właśnie utraciła sens życia i wiarę w ludzi. Coś w tym było, jednak właśnie pociemniało jej w oczach i po prostu potrzebowała chwili wytchnienia, żeby nie zrzygać się na stół.
Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bar "Saturday"
Nie Sty 15, 2017 2:56 pm
Możliwe, niemożliwe, Koss posiadał tę cudowną cechę, że potrafił się dogadać niemal z każdym, a po pijaku to już w ogóle zjednywał sobie ludzi niczym Naruto w trakcie swojej podróży do zostania Hokage. Tylko jeśli ktoś wykazywał naprawdę dużą niechęć w stosunku do jego osoby, pojawiały się jakiekolwiek problemy z porozumieniem. Bo tak już miał, że potrafił szybko załapać o czym ludzie chcą rozmawiać i co powiedzieć kiedy, aby zdobyć sobie ich przychylność. To skutkowało wieloma fałszywymi znajomościami, w których ludzie uważali, że serio interesuje go to czy tamto, a on tak naprawdę miał to głęboko w dupie. Któż jednak mógł się o tym dowiedzieć?
Można jednak poddać w wątpliwość jego wyżej wspomniane umiejętności, skoro właśnie został wyśmiany przez swoją rozmówczynię. Cóż, chyba nikt nie zaprzeczy, że sobie na to zasłużył, a jednak mimo to, jego twarz stała się czerwona i emocje zawrzały w jego wnętrzu. Pewnie nie byłby tym aż tak urażony, gdyby nie fakt, że przecież faktycznie był agentem. Z jednej strony to nawet komplement, bo znaczy, że się dobrze kryje, ale z drugiej strony wkurwiające, jak ktoś ci wyjeżdża z taką śmiechawą, a ty mu właśnie zdradziłeś sekret swojego życia. Chcesz babie zaimponować, a ona się z ciebie śmieje. I weź tu żyj z takimi.
Dodajmy do tego jeszcze posądzenie o bycie kiepskim Romeo, strach przed bólem, przed zrobieniem sobie tatuażu i co najgorsze, o to, że jest prawiczkiem. Pałka się przegrał, jak to mówi młodzież. Można mu wiele zarzucić, ale nie to, że jest prawiczkiem. Albo że boi się bólu. Chociaż w sumie, to się go boi... nieważne, kurwa! Ona nie musiała o tym wiedzieć. Na szczęście nie wpadł mu do głowy ten głupi pomysł, żeby jej cokolwiek udowadniać i zrobić sobie tatuaż po pijaku. Zamiast tego wyprostował się, starając wyglądać poważnie.
- Słuchaj no lasia... ja rozumiem dużo, ale szanujmy się. Pooo pierwsze - i tutaj zamaszyście zaczął wyliczać, wskazując palcami, przy której są liczbie, aby przypadkiem się nie pogubiła. - Nie schlebiaj sobie, że robię to wszystko, żeby cie wyrwać. Nie zawsze jak facet chce cie wyruchać to znaczy, że... czekaj, co? Nieważne. Pooo drugie. Nie cykam się, tylko kurwa nie chce mieć piercingu. Pooo trzecie. Wiesz co w Japonii oznaczają tatuaże? Że jesteś z pierdolonej kurwa Yakuzy. A ja nie jestem z pierdolonej kurwa Yakuzy i nie mam zamiaru udawać, że z niej jestem i nie mam zamiaru być wykluczonym ze swojego społeczeństwa, bo głupie europejskie gnojki sobie wymyślił, że to takie zajebiste mieć tatuaż. I po czwarte, kurwa, najważniejsze. Nie jestem żadnym prawiczkiem. Miałem więcej lasek w łóżku niż... eee... niż... no. Więc mi tu nie wyjeżdżaj z takimi kurwa, bo sama zgrywasz nie wiadomo co, a pewnie masz tylko pewności z problemem siebie i chcesz zwrócić uwagę całego świata.
Po tym długim, rzeczowym wywodzie, Koss jebnął głową o stół. Czy umarł? No prawie, bo takie gadanie było cholernie męczące, musiał trochę odpocząć po tym wszystkim. Zaraz jednak podniósł spojrzenie i rozejrzał się wokół nieprzytomnie.
- Gdzie moje piwo? - Spytał rzeczowo, chociaż szklanka stała przecież tuż przed nim. Niestety była już zupełnie pusta. Mimo to chwycił ją i zajrzał do środka, tak jakby szklane ścianki mogły go oszukać i ukryć gdzieś jakieś resztki złocistego płynu.
Wtedy ponownie spojrzał na Sigrunn, tak jakby wcześniej zapomniał o jej istnieniu. No tak, przecież siedziała naprzeciwko. Z niego już zdążyła wyparować cała złość, która zmusiła go do tego całego wywodu. Prawie zapomniał o co właściwie poszło. Zamknął jedno oko, a drugim przyglądał się jej uważnie.
- Ej... kochasz mnie? - Spytał niepewnie. Trudno stwierdzić, co konkretnie kołatało się aktualnie pod jego kopułą.
Sigrunn Northug
Sigrunn Northug
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bar "Saturday"
Pią Sty 20, 2017 9:00 pm
Okej, mogła przegiąć. I pewnie to zrobiła, ale co z tego, skoro na trzeźwo prawie na pewno zrobiłaby to samo? Ot, zasłużył sobie na to. A to, że był pijany, wcale nie oznaczało zmycia z niego odpowiedzialności za własne słowa.
Kiedy zaczął obrzucać Sigrunn absolutnie nietrafionymi oskarżeniami, ta skrzyżowała ręce na piersi, naburmuszyła się i zaczęła patrzeć na niego spod byka, jakby chciała zabić samym spojrzeniem. Nikt nie powinien się specjalnie zdziwić, gdyby naprawdę wstała i wpierdoliła Kossowi za samo posiadanie odrębnego zdania i chwalenia się tym w tak okrutny sposób. Nie zrobiła tego tylko dlatego, że nawet po pijaku miała świadomość tego, iż nawet jeśli wstanie i da radę doskoczyć do Japończyka, tak na dziewięćdziesiąt procent jej atak będzie nietrafiony lub nieudany w jakikolwiek inny sposób. Zamiast tego zdecydowała się na kłótnię, bo czemu nie.
- Po pierwsze, nie rucham się. Po trzecie, nie mów mi o Chinach, jesteśmy w jebanej Europie, to wolny kraj i masz prawo mieć tu co kurwa chcesz, nawet kutasa na czole. Czekej... To Norweja czy Kanada... W sumie to, kurwa, nieważne. I chuj ci do moich problemów, Żółtek - kontynuowała swój gniewny monolog nawet po tym, jak facet chwilowo odpłynął, nawet tego nie zauważywszy.
Po tym wypiła resztki swojego piwa, bo obecnie tylko ono trzymało ją jeszcze w tym zapyziałym barze. Zdenerwowała się i nie miała zamiaru siedzieć tu dłużej, niż było trzeba. Już zaczynała się zbierać, zdjęła ramoneskę z oparcia krzesła i zaczęła ją na siebie niezręcznie ubierać, kiedy ledwie żywy Japoniec znowu coś powiedział. Chwilę mu się przyglądała, próbując przekalkulować, co właściwie od niej chciał.
- Pierdol się. Wszyscy jesteście tacy sami. Najpierw "nie rób sobie nadziei", a później "kochasz mnie?". W dupie to mam, nara - warknęła w końcu niczym feministka z krwi i kości, po czym wstała od stołu, wywracając krzesło. Nawet się nie pokwapiła, żeby je podnieść, więc idąc w stronę wyjścia jeszcze potknęła się o jego drewniane nogi. Na szczęście jakiś facet trzeźwiejszy od niej uchronił ją przed upadkiem, na co Sig tylko wymamrotała pod nosem jakieś przekleństwo i tyle ją widzieli.

***
Dwa dni później...

Po tym, jak jakimś cudem doczłapała się do akademika będąc w takim stanie, nie myślała o niczym innym niż sen. Tak samo jak następnego dnia jej głowy nie zaprzątała absolutnie żadna myśl, bo każda bolała jak strzał w głowę z dwururki. Kiedy już wyleczyła kaca, to i tak było za późno na ruszanie się gdziekolwiek, więc tylko poszła do pokoju swoich ziomków i tam z nimi trochę posiedziała, ale oni byli w podobnej kondycji, więc w sumie to za ciekawie nie było. Dopiero kiedy dwa dni po powrocie z baru zaczęła ogarniać życie, zauważyła, że czegoś jej brakowało. A zauważyła to dopiero wtedy, kiedy chciała pójść do sklepu po paczkę żelków. Nie miała przy sobie dokumentów, pomiędzy które wepchnięte były pieniądze. Przekopała cały pokój w poszukiwaniu ich, przeszukała też ten syf u swoich kumpli, a nawet zleciła poszukiwania Chlorowi, chociaż wątpiła, żeby to tam zostawiła swoje rzeczy. Kiedy już nie zostały żadne opcje, pomyślała o knajpce i od razu ruszyła w jej stronę kląc pod nosem i szczerze licząc na to, że uczciwość i pierdołowatość Kanadyjczyków tym razem jej pomoże.
Weszła do baru, kiedy godzina była na tyle wczesna, że nikt jeszcze nie chodził po ścianach, nikt nie śmiał rzygał na stół, pod którym ktoś już spał. Jakby w niedzielę wszyscy święcili dzień święty i nie pili za dużo, bo bozia patrzy. Coś w tym musiało być, bo nawet Sigrunn nie miała zamiaru zostać tu na dłużej i znowu zalać się w trupa. Wejść, zapytać, wyjść, taki był plan.
Podeszła do barmana, który już zdążył skojarzyć jej twarz po wielu odwiedzinach w tym zacnym lokalu. Wskazał na nią palcem i zmrużył nieco ślepia, przyglądając się jej dokładniej.
- Ty. Nie zostawiłaś tu może czegoś? - zapytał. Czytał w myślach, cholernik. Niemniej jednak dziewczyna odetchnęła w duszy i podziękowała wszystkim bóstwom świata, że była w Kanadzie, gdzie ludzie są tak mili i pomocni, że to aż czasami bolało.
- Tak jest, Jason. Dokumenty w takim brązowym etui. Rozumiem, że je znalazłeś?
- Nie ja, klient. Poczekaj chwilę, schowałem je w sejfie, żeby nikt nie próbował ich gwizdnąć, pójdę po kluczki.
- Złoty z ciebie facet - zawołała za nim, kiedy ten na chwilę zniknął na zapleczu. Miała chwilę na to, żeby jeszcze raz omieść wzrokiem towarzystwo zlokalizowane w pobliżu, ale jeden osobnik siedzący przy barze szczególnie przykuł jej uwagę. Znała go, cholera, ale skąd? Chwila na przypomnienie sobie...
AGENT, CZY TO TY?
Tak, to definitywnie był ten facet, z którym przez chwilę gadała tamtego wieczoru. Był całkiem rozpoznawalny jak na Azjatę. Szkoda tylko, że Sig niewiele pamiętała z ich rozmowy. Jedyne, co tkwiło w jej głowie, to sam fakt jej przeprowadzenia oraz jego marną gadkę na podryw, którą wyjątkowo zapamiętała. No i wydawało jej się, iż trochę się pokłócili, ale nie była tego stuprocentowo pewna. Na pewno ich rozmowa nie była taka straszna, bo straszne rozmowy zapadały jej w pamięć, przez co później miała taki wrogoradar. W tym przypadku nie pikał, więc postanowiła skorzystać z tego, że już tu była i podeszła do Japończyka, klepiąc go lekko w ramię.
- Cześć, agencie. Znów siedzisz sam? - zagadała i przysiadła się obok. Nawet nie wiedziała, jak miał na imię. On się w ogóle przedstawiał? No i nie mogła mieć pewności, że ją w ogóle pamiętał, skoro oboje byli najebani jak messerschmitty, ale raz kozie śmierć.
Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bar "Saturday"
Pią Kwi 21, 2017 4:04 pm
Dla Kossa te dwa dni były dosyć ciężkie. Po pierwsze, musiał jakoś doczłapać do domu, po tym jak krewka Norweżka postanowiła go zwyzywać i odrzucić jego jakże subtelne zaloty. To okazało się bardzo wymagającym zadaniem, biorąc pod uwagę jego stan upojenia. Jakoś się jednak udało. Zawsze się udawało.
Kolejny dzień był jeszcze gorszy. Kiedy Nekke się wreszcie przebudził, to nie chciał nawet otwierać oczu. Ból głowy, kapeć w mordzie i samopoczucie jakby został kilkukrotnie przejechany przez bardzo powolny ciągnik. W takim stanie wegetował właściwie do wieczora, co jakiś czas ratując się kolejnymi hektolitrami wody, która niestety nie pomagała aż tak bardzo. Dzień przepadł bez żadnej historii.
Dopiero drugi poranek przyniósł wybawienie. Japończyk czuł się w miarę normalnie, trochę za dużo spał i przez to był strasznie rozlazły, ale przynajmniej nadawał się do życia. Po szybkim prysznicu i pożywnym śniadaniu, zaplanował sobie szybko dzień. Wyglądało na to, że może go czekać sporo obowiązków, skoro ostatnie dwa dni sobie bimbał. Ale z drugiej strony sprawy w agencji nie wydawały się aż tak pilne, a on nadal nie czuł się aż tak dobrze. Na dobry początek dnia postanowił więc odwiedzić "Saturday". Lubił tam bywać nie tylko wieczorami, by pić alkohol, więc taki plan wydawał się zawsze spoko. A potem się pomyśli co dalej.
Kiedy dotarł na miejsce, barman powitał go szerokim, chociaż nieco współczującym uśmiechem.
- Jeszcze nie masz dość?
- Mam i to jak jasna cholera - odpowiedział, zajmując miejsce przy barze. - Daj mi sok pomarańczowy i cokolwiek do jedzenia. Może być hamburger. Tak, hamburger jest tym, czego pragnę. Ale dobrze przypieczony.
- Się robi szefie.
W czasie oczekiwania, Koss zajął się swoim telefon. Odczytał nieprzeczytane wiadomości, przejrzał fejsa i najważniejsze newsy. Wygląda na to, że kolejna grupa narkotykowa postanowiła zagościć w Vancouver. Skrzywił się i pokręcił głową. Będzie więcej do roboty. Ale to później. Zadzwoni do Hikari czy coś.
W pewnym momencie ktoś klepnął go w ramię. Odwrócił się i zmierzył dziewczynę uważnym spojrzeniem. Ktoś tutaj lubił być edgy, co? Problem w tym, że ona zachowywała się jakby go znała. No kurde, przecież by zapamiętał taką twarz. Na jego obliczu wyraźnie było widać, że trybiki pracowały bardzo ciężko, aby pomóc mu przypomnieć sobie gdzie i kiedy mógł ją poznać. Bo pewnie skądś znał. I wreszcie jakaś słaba lampka zaświtała. No tak, dwa dni temu. I to nawet w tym samym miejscu. Cóż za zbieg okoliczności.
O wiele bardziej jednak interesująca była wzmianka o agencie. Nie ma co ukrywać, że obleciał go strach. Wygadał się po pijaku? Ojciec ostrzegał, że to się tak skończy. Na szczęście dziewczyna wydawała się odbierać to jako żart. Całe szczęście. Jeśli dobrze to rozegra, to wszystko rozejdzie się po kościach.
- Teraz już nie - odpowiedział i spojrzał na dziewczynę z lekko przepraszającym uśmiechem. - Znowu gadałem jakieś głupoty po pijaku? Pewnie zrobiłem z siebie niezłego błazna - zaśmiał się i pokręcił głową, jakby potępiając samego siebie. Cóż, było w tym dużo prawdy. Przeczesał dłonią włosy i znów skierował spojrzenie na dziewczynę.
- Wybacz, ale ledwo pamiętam nasze spotkanie. Nie wiem nawet, czy się przedstawialiśmy. Jestem Koss - szybko zmienić temat, szybko zmienić temat, zapomnij, zapomnij, zapomnij. Czemu nie ma tej maszynki z Facetów w Czerni?
Sigrunn Northug
Sigrunn Northug
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bar "Saturday"
Nie Kwi 23, 2017 8:24 pm
Nie pomyliła się. Jak nic miała przed sobą tamtego zabawnego chinola, który ubarwił jej tamten wieczór. On najwidoczniej również ją poznał, bo przez moment wyglądał na tak piekielnie speszonego, że Sigrunn nagle zaczęła próbować przywoływać wspomnienia z ich spotkania. Na darmo, niestety. Tylko te same strzępki dialogów i obrazów, o których pamiętała już wcześniej. Szkoda, bo najwyraźniej umknęły jej jakieś lepsze momenty, o których mężczyzna, niestety lub stety, mógł pamiętać. Albo i nie? Też był urżnięty w trzy dupy, więc może oboje zaczynali od pustej karty.
- Chyba nie. Tylko wyjawiłeś swoją tajną tożsamość. Ale spoko, nie wygadałam się nikomu - odpowiedziała, uśmiechając się lekko. Oczywiście, że brała to za wybitnie śmieszny żart i nędzną gadkę na podryw. Mężczyzna musiałby się mocno nagimnastykować, żeby udowodnić jej, że jednak nie żartował. A że na pewno tego nie zrobi, to już inna sprawa.
Barman wrócił do Sigrunn z jej dokumentami. Jeszcze tylko spojrzał na zdjęcia, porównał je z twarzą dziewczyny, której następnie zwrócił zgubę i powrócił do swoich wcześniejszych zajęć.
- Dzięki - rzuciła i wsadziła je do wewnętrznej kieszeni kurtki. Stąd nie powinny wypaść ani nikt ich nie ukradnie, więc może uniknie takiej sytuacji w przeciągu najbliższych dwóch dni. Później zapewne wróci do złego procederu, jakim jest wsadzanie dokumentów do tylnej kieszeni spodni.
- Szczerze mówiąc, ja też niewiele pamiętam. Sig jestem. Nie będę nawet pytać, czy często tu bywasz, Koss. Dałeś radę wrócić o własnych siłach do domu? Wyglądałeś jakbyś nie był w stanie wyjść dalej niż za próg nie zaliczając zgona - parsknęła, chociaż było w jej słowach trochę... Podziwu? Azjata pijany jak bela, słaniający się na nogach, a jednak teraz siedział przed nią cały i zdrowy. Kumple go raczej nie wzięli, bo nie oszukujmy się, nie przyszedł pić z kumplami. Chyba. Jeśli tak było, a ci później odwieźli go do chaty, od razu straciłby w oczach Norweżki. Tak to każdy głupi potrafił, o, zasnąć i obudzić się w domu, bo koledzy pomogą.
Koss
Koss
Fresh Blood Lost in the City
Re: Bar "Saturday"
Nie Kwi 23, 2017 9:46 pm
Czyli się wygadał. Na szczęście zrobił to w towarzystwie edgy Norweżki, która najwyraźniej wzięła to za jakiś żart. Dobre i tyle, chociaż najchętniej wybiłby to jej zupełnie z głowy. Jeśli będzie jednak reagować w jakiś dziwny sposób, to tylko pogorszy swoją sytuację. Dlatego też zaśmiał się krótko i pokręcił głową. Zaraz jednak konspiracyjnie przyłożył palec do ust.
- Ani słowa. Ściany mają uszy i tak dalej - starał się sprawiać wrażenie jak najbardziej rozluźnionego. "Haha, gadam takie głupoty po pijaku, haha." Lepsze to, niż nieudane karaoke. Albo rozbieranie się w parku czy inne takie przygody
Przyglądał się, jak barman wręcza Sig dokumenty. No tak, ona też musiała być nieźle wstawiona, skoro zgubiła coś tak ważnego. Był jednak pod wrażeniem tego miejsca. W sensie, że nikt ich nie zarąbał i tak dalej. Miała dużo szczęścia. Równie dobrze, ktoś mógłby w tej chwili brać pożyczkę na jej naziwsko albo coś w tym stylu. Nie tacy cwaniacy się trafiali.
- Cóż, obudziłem się we własnym przedpokoju, więc jakoś dotarłem. Ale jeśli mam być szczery, nie mam pojęcia, jak się to stało. To jest trochę jak ruletka, wiesz? Albo jakimś cudem budzę się w domu albo na przystanku czy gdzieś w rowie. Ewentualnie, jeśli wieczór był bardzo udany, to w czyimś innym domu. Nigdy nie wiadomo.
Niektórych przerażało takie życie i kiedy im o tym opowiadał, to pukali się w czoło i pytali, czy nie boi się o własne życie. Owszem, bardzo nieodpowiedzialne. Norweżka jednak nie wyglądała na kogoś, kto będzie mu teraz moralizował, że może trafić na nieodpowiednie osoby i tak dalej. Pewnie sama nie raz była w takich sytuacjach. Chociaż kto wie, pozory mylą. A'propo pozorów.
- Rany, musiałem być strasznie nawalony... nie zrozum mnie źle, ale nie jesteś w typie dziewczyn, do których mam zwyczaj zagadywać. Chociaż kto wie, może po pijaku zmienia mi się gust - wzruszył ramionami.
W międzyczasie barman podsunął mu pod nos talerz z hamburgerem i szklankę doku pomarańczowego. Wokół nich rozniósł się zapach pieczonego mięsa, od którego Kossowi napłynęła ślinka do ust. Skierował spojrzenie na rozmówczynię.
- Masz ochotę? Poza alkoholem, dają tutaj naprawdę dobre żarcie. Dlatego lubię to miejsce - tu przy okazji miała od razu odpowiedź, jak często bywał w tej knajpie. On tymczasem zatopił zęby w chrupiącej bułce i zaczął się delektować swoim posiłkiem. O tak, tego właśnie potrzebował. Tylko głupio tak jeść samemu przy kimś. - Zamów sobie. Ja stawiam - zachęcił ją, po czym chapnął kolejnego kęsa. Taki z niego sponsor, hoho.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach