▲▼
First topic message reminder :
PRACOWNICY
Mały lokal gastronomiczny, którego głównym celem jest nic innego jak wydawanie napojów procentowych klientom. Otwarty w godzinach 16-04, największym wzięciem może pochwalić się - no właśnie - w soboty. Po głowach chodzą pogłoski, że bar miał swego czasu inną nazwę, ale zmienił ją na obecną pod wpływem tego jakże mało tajemniczego zjawiska.
Wnętrze jest nieco obskurne, ale ostatkami sił ratuje się przed napadem sanepidu. Wielkością też nie grzeszy, co wcale odciąga zainteresowanych. Oprócz standardowego barku z ladą, mieszczą się tu również posiane po kątach okrągłe stoliki. Można powiedzieć, że jest to miejsce typowo starej szkoły - muzyka dogrywająca w tle pochodzi z radia, nigdzie nie ma miejsca na dyskoteki - są za to dwa stoły bilardowe, tablica do rzutek i niemalże zapomniany automat hazardowy, do którego monety wkładają jedynie już mocno nietrzeźwi klienci. Atmosfera jest gwarna, pełno tu stałych bywalców, ale za to pochwalić idzie rzadkie pojawianie się pijackich burd, właściciel zdaje się z ukrycia, niczym batman, strzec porządku. Personel nie nosi żadnych wykwintnych uniformów, ot są po prostu całkowicie ubrani na czarno, z dowolnymi elementami. Wyróżniają ich za to całkiem spore plakietki.
Wnętrze jak i wszelkie meble są utrzymane w brązowych barwach. Podłoga to stare, ale trzymające się twardo panele.
Tak. Mają tu łazienkę, cudem nie płatną, jednak nie dzielącą się na damską czy męską. Po prostu - dwie kabiny.
W lokalu dozwolone jest palenie.
===================================
Siedział możliwie najdalej od losowego towarzystwa, na jednym z krzeseł przy barze i zastanawiał się, co on właściwie tutaj robił. Mógł w końcu iść do domu i poddać się beztroskiemu leżeniu na łóżku/kanapie/fotelu/podłodze, ale nie. Poszedł do jednego ze swoich ulubionych miejsc w mieście. Wgapiał się dłuższą chwilę w do przesady masywny kufel snując rozważania, aż do momentu, w którym doszło do niego coś zupełnie nowego. Coś innego od gwaru, jazzowej muzyki, uderzającego o szkło szkła. Głos z zewnątrz. Konkretnie to głos barmanki domagającej się zapłaty. Świeżo wyciągnięty ze swojego świata nie miał nawet jak ukryć zdenerwowania sytuacją, co jawnie okazał łypiąc na plakietkę kobiety z niezrozumieniem i nienawiścią. Na plakietkę, bo wyżej mu się wzroku podnosić nie chciało. Widać było jak na dłoni, że nowa. Stary personel już przyzwyczaił się do bytowania chłopaka w tym miejscu i jak najbardziej wiedział, że nie należał do grona uciekających bez płacenia. Nawet jeśli zwracał się do wszystkich z najmniejszym możliwym poważaniem, a i czasem zdarzało mu się zostać sprowokowanym przez kogoś do bitki. Ociągając się wyciągnął pieniądze na ladę, tak by mieć już spokój z niepotrzebnie trującą babą. Kiedy już osiągnął swój cel mógł wrócić ponownie do swoich jakże wielkich rozważań, które i tak zakończyły się stwierdzeniem, że lokal był po prostu bliżej jak mieszkanie. Tak się bowiem mało zabawnie składało, że świeżo wyszedł z bójki i chociaż zwycięsko, to czuł się jednak obity. Zmęczony. Potrzebował sobie gdzieś usiąść i zregenerować siły, a przy okazji przyzwyczaić ciało na nowo do pulsujących, potłuczonych miejsc.
Często siedząc sam lubił wyobrażać sobie, jak w obolałych miejscach rosną fioletowe sińce. Właśnie tej czynności myślowej poddał się obecnie, od czasu do czasu pociągając łyk piwa, które zamówił bo było tanie. Nie należał do jakiś wykwintnych smakoszy, przyszedł tu bo był zmęczony. W głowie mu się teraz nie mieściło, żeby zastanawiać się nad markami napojów chmielowych. Pomasował obolały polik, ścierając przy okazji zaschniętą krew z okolic ust. Przy wejściu odwiedził co prawda łazienkę, a potem ktoś mu nawet podał apteczkę zza lady (ach, to bycie stałym klientem, ach) dzięki czemu nie wyglądał jak totalne, za przeproszeniem, gówno. Mógł się grzecznie umyć, opatrzyć losowymi plastrami, czy zawiązać bandaż na nadgarstku. Co nie zmieniało faktu, że krew jednak wracała do nowych zadrapań, a metaliczny posmak w jamie ustnej ani myślał go opuszczać. Skrzywił się, sam do siebie rzecz jasna. Jak ogarnie pierwszą falę zmęczenia będzie musiał jednak wrócić do domu. Nic tak dobrze nie leczyło jak sen we własnym wyrku.
Zgłoś się do pracy!
Hayden Kennith (NPC)
Właściciel Baru
Jack Daisy (NPC), North 'Jackdaw' Callahan, Sigrunn Northug
Barman
Ashlyn Brielle (NPC)
Kelnerka
Mały lokal gastronomiczny, którego głównym celem jest nic innego jak wydawanie napojów procentowych klientom. Otwarty w godzinach 16-04, największym wzięciem może pochwalić się - no właśnie - w soboty. Po głowach chodzą pogłoski, że bar miał swego czasu inną nazwę, ale zmienił ją na obecną pod wpływem tego jakże mało tajemniczego zjawiska.
Wnętrze jest nieco obskurne, ale ostatkami sił ratuje się przed napadem sanepidu. Wielkością też nie grzeszy, co wcale odciąga zainteresowanych. Oprócz standardowego barku z ladą, mieszczą się tu również posiane po kątach okrągłe stoliki. Można powiedzieć, że jest to miejsce typowo starej szkoły - muzyka dogrywająca w tle pochodzi z radia, nigdzie nie ma miejsca na dyskoteki - są za to dwa stoły bilardowe, tablica do rzutek i niemalże zapomniany automat hazardowy, do którego monety wkładają jedynie już mocno nietrzeźwi klienci. Atmosfera jest gwarna, pełno tu stałych bywalców, ale za to pochwalić idzie rzadkie pojawianie się pijackich burd, właściciel zdaje się z ukrycia, niczym batman, strzec porządku. Personel nie nosi żadnych wykwintnych uniformów, ot są po prostu całkowicie ubrani na czarno, z dowolnymi elementami. Wyróżniają ich za to całkiem spore plakietki.
Wnętrze jak i wszelkie meble są utrzymane w brązowych barwach. Podłoga to stare, ale trzymające się twardo panele.
Tak. Mają tu łazienkę, cudem nie płatną, jednak nie dzielącą się na damską czy męską. Po prostu - dwie kabiny.
W lokalu dozwolone jest palenie.
===================================
Siedział możliwie najdalej od losowego towarzystwa, na jednym z krzeseł przy barze i zastanawiał się, co on właściwie tutaj robił. Mógł w końcu iść do domu i poddać się beztroskiemu leżeniu na łóżku/kanapie/fotelu/podłodze, ale nie. Poszedł do jednego ze swoich ulubionych miejsc w mieście. Wgapiał się dłuższą chwilę w do przesady masywny kufel snując rozważania, aż do momentu, w którym doszło do niego coś zupełnie nowego. Coś innego od gwaru, jazzowej muzyki, uderzającego o szkło szkła. Głos z zewnątrz. Konkretnie to głos barmanki domagającej się zapłaty. Świeżo wyciągnięty ze swojego świata nie miał nawet jak ukryć zdenerwowania sytuacją, co jawnie okazał łypiąc na plakietkę kobiety z niezrozumieniem i nienawiścią. Na plakietkę, bo wyżej mu się wzroku podnosić nie chciało. Widać było jak na dłoni, że nowa. Stary personel już przyzwyczaił się do bytowania chłopaka w tym miejscu i jak najbardziej wiedział, że nie należał do grona uciekających bez płacenia. Nawet jeśli zwracał się do wszystkich z najmniejszym możliwym poważaniem, a i czasem zdarzało mu się zostać sprowokowanym przez kogoś do bitki. Ociągając się wyciągnął pieniądze na ladę, tak by mieć już spokój z niepotrzebnie trującą babą. Kiedy już osiągnął swój cel mógł wrócić ponownie do swoich jakże wielkich rozważań, które i tak zakończyły się stwierdzeniem, że lokal był po prostu bliżej jak mieszkanie. Tak się bowiem mało zabawnie składało, że świeżo wyszedł z bójki i chociaż zwycięsko, to czuł się jednak obity. Zmęczony. Potrzebował sobie gdzieś usiąść i zregenerować siły, a przy okazji przyzwyczaić ciało na nowo do pulsujących, potłuczonych miejsc.
Często siedząc sam lubił wyobrażać sobie, jak w obolałych miejscach rosną fioletowe sińce. Właśnie tej czynności myślowej poddał się obecnie, od czasu do czasu pociągając łyk piwa, które zamówił bo było tanie. Nie należał do jakiś wykwintnych smakoszy, przyszedł tu bo był zmęczony. W głowie mu się teraz nie mieściło, żeby zastanawiać się nad markami napojów chmielowych. Pomasował obolały polik, ścierając przy okazji zaschniętą krew z okolic ust. Przy wejściu odwiedził co prawda łazienkę, a potem ktoś mu nawet podał apteczkę zza lady (ach, to bycie stałym klientem, ach) dzięki czemu nie wyglądał jak totalne, za przeproszeniem, gówno. Mógł się grzecznie umyć, opatrzyć losowymi plastrami, czy zawiązać bandaż na nadgarstku. Co nie zmieniało faktu, że krew jednak wracała do nowych zadrapań, a metaliczny posmak w jamie ustnej ani myślał go opuszczać. Skrzywił się, sam do siebie rzecz jasna. Jak ogarnie pierwszą falę zmęczenia będzie musiał jednak wrócić do domu. Nic tak dobrze nie leczyło jak sen we własnym wyrku.
Ożywił go dopiero głos kierowcy taksówki, który pytał czy to oni zamawiali podwózkę. Brunet obrócił ku niemu twarz, lustrując bacznym spojrzeniem każdy widoczny element starszego mężczyzny z wąsem.
- Tak, problem w tym, że jest pijany i nie podał mi adresu. - Mruknął niezadowolony, przesuwając się nieco na bok, coby kierowca mógł zobaczyć swojego klienta.
- Niech się szanowny pan nie martwi! Znam dzieciaka, często go widuję w okolicy w której często jeżdżę. - Uprzejme skinięcie czapeczką i miły głos. Odetchnięcie pełne wyraźnej ulgi opuściło usta bruneta. Teraz już z górki, co? Mimo iż sprawiło mu to nie lada wyzwanie, chwycił... Śpiącego? Ugh, chwycił chłopaka w pasie, następnie z drobną pomocą kierowcy usadawiając go na tylnym siedzeniu taksówki. Wizytówka portrecisty wylądowała w kieszeni blondyna.
- Niestety muszę pana z nim zostawić, komenda się niecierpliwi. - Westchnął, wskazując na swój plastikowy informator oraz wykonując nieokreślony gest ręką, gdy telefon znów wypełnił względną ciszę irytującym dźwiękiem. Najpierw jednak podał kierowcy należytą sumę, z niewielkim napiwkiem. W końcu starszy pan będzie musiał się męczyć z pijanym dzieciakiem.
- Nic nie szkodzi! - Portrecista skinął tylko głową, nic już nie odpowiadając mężczyźnie. Odprowadził taksówkę spojrzeniem, następnie poprawiając płaszcz i z wyrazem irytacji wymalowanym na twarzy wrócił z powrotem do wnętrza lokalu. Początkowo chciał wrócić na poprzednie miejsce, ale zwolniło się jeszcze bardziej odsunięte w kąt i ukryte w cieniu. Klasnąłby w dłonie, gdyby nie opierzona morda pchająca się pod ręce i ludzie którzy mogli to zobaczyć.
Nie wracamy na komisariat?
Nie, swoje godziny odpracowałem i nie chce tam już dzisiaj wracać.
Rogacz nie odpowiedział, wypuszczając tylko kłąb powietrza z pyska i układając podbródek na kolanie portrecisty.
- Tak, problem w tym, że jest pijany i nie podał mi adresu. - Mruknął niezadowolony, przesuwając się nieco na bok, coby kierowca mógł zobaczyć swojego klienta.
- Niech się szanowny pan nie martwi! Znam dzieciaka, często go widuję w okolicy w której często jeżdżę. - Uprzejme skinięcie czapeczką i miły głos. Odetchnięcie pełne wyraźnej ulgi opuściło usta bruneta. Teraz już z górki, co? Mimo iż sprawiło mu to nie lada wyzwanie, chwycił... Śpiącego? Ugh, chwycił chłopaka w pasie, następnie z drobną pomocą kierowcy usadawiając go na tylnym siedzeniu taksówki. Wizytówka portrecisty wylądowała w kieszeni blondyna.
- Niestety muszę pana z nim zostawić, komenda się niecierpliwi. - Westchnął, wskazując na swój plastikowy informator oraz wykonując nieokreślony gest ręką, gdy telefon znów wypełnił względną ciszę irytującym dźwiękiem. Najpierw jednak podał kierowcy należytą sumę, z niewielkim napiwkiem. W końcu starszy pan będzie musiał się męczyć z pijanym dzieciakiem.
- Nic nie szkodzi! - Portrecista skinął tylko głową, nic już nie odpowiadając mężczyźnie. Odprowadził taksówkę spojrzeniem, następnie poprawiając płaszcz i z wyrazem irytacji wymalowanym na twarzy wrócił z powrotem do wnętrza lokalu. Początkowo chciał wrócić na poprzednie miejsce, ale zwolniło się jeszcze bardziej odsunięte w kąt i ukryte w cieniu. Klasnąłby w dłonie, gdyby nie opierzona morda pchająca się pod ręce i ludzie którzy mogli to zobaczyć.
Nie wracamy na komisariat?
Nie, swoje godziny odpracowałem i nie chce tam już dzisiaj wracać.
Rogacz nie odpowiedział, wypuszczając tylko kłąb powietrza z pyska i układając podbródek na kolanie portrecisty.
Pod barem zatrzymał się jeden z ekskluzywnych samochodów, który niekoniecznie pasował do okolicy. Wyskoczył z niego kierowca, który skierował się na tyły wozu, by otworzyć drzwi przed młodą dziewczyną, która w towarzystwie brata postanowiła poszukać w tym lokalu szczęścia, a raczej gorącej czekolady. Na jedno właściwie wychodziło...
Wyskoczyła na chodnik, poprawiając na sobie płaszcz. Zadarła podbródek do góry, spoglądając na fasadę budynku. Odczekała chwilę, aż Evan również wysiądzie, wsunęła rękę pod jego ramię, a potem odprawiła kierowcę, oznajmiając mu, że wezwie go, jeśli będą go potrzebować, albo wrócą spacerem do domu. To zależało od tego, jak marudny miał stać się jej brat.
- Wiesz, nie jestem pewna, czy to dobre miejsce.. - zwróciła się do Evana, ogarnięta nagle przez wątpliwości. Chyba musiała pomylić jakoś nazwy, co było dość prawdopodobne przy jej nieznajomości miasta. Skoro jednak już tu byli, to nie było sensu szukać jakiegoś innego miejsca.
Ruszyła w kierunku drzwi, przy których zatrzymała się, by brat mógł je przed nią otworzyć.
Po przekroczeniu progu od razu wiedziała, że bardzo się pomyliła. Jednakże pewność siebie, jaka malowała się na jej twarzy, świadczyła o tym, że doskonale wie, co robi. Spojrzała pytająco na brata. Chcieli zostać, czy może jednak poszukać innego miejsca?
Wyskoczyła na chodnik, poprawiając na sobie płaszcz. Zadarła podbródek do góry, spoglądając na fasadę budynku. Odczekała chwilę, aż Evan również wysiądzie, wsunęła rękę pod jego ramię, a potem odprawiła kierowcę, oznajmiając mu, że wezwie go, jeśli będą go potrzebować, albo wrócą spacerem do domu. To zależało od tego, jak marudny miał stać się jej brat.
- Wiesz, nie jestem pewna, czy to dobre miejsce.. - zwróciła się do Evana, ogarnięta nagle przez wątpliwości. Chyba musiała pomylić jakoś nazwy, co było dość prawdopodobne przy jej nieznajomości miasta. Skoro jednak już tu byli, to nie było sensu szukać jakiegoś innego miejsca.
Ruszyła w kierunku drzwi, przy których zatrzymała się, by brat mógł je przed nią otworzyć.
Po przekroczeniu progu od razu wiedziała, że bardzo się pomyliła. Jednakże pewność siebie, jaka malowała się na jej twarzy, świadczyła o tym, że doskonale wie, co robi. Spojrzała pytająco na brata. Chcieli zostać, czy może jednak poszukać innego miejsca?
/zakładam, że jeszcze jest zima- bo jak zaczeliśmy to była XD?
Przejażdżka autem z parku do miejsca docelowego nie rozwlekała się w czasie. Była jednak na tyle długa, że uszy, nos, policzki i dłonie Evana zdążyły powrócić do swego normalnego koloru. Cóż za ulga. Trochę niechętnie opuścił samochód, gdyż znów musiał zderzyć się z falą nieprzyjemnego chłodu, który panował dookoła i tylko bezczelnie atakował źle przystosowanych do takich warunków ludzi i zwierzęta. Ponownie spięły się jego wszystkie mięśnie, próbując walczyć z zimnem na ten swój dziwny sposób. Gdy ręka Elisabeth znalazła się na jego ręce uśmiechnął się do niej we właściwy sobie sposób i ruszył w stronę wejścia.
Słysząc jej słowa ściągnął brwi, a między nimi pojawiła się delikatna zmarszczka.
Nie chciał zabierać głosu co do miejsca, skoro je wybrała to musiało coś w nim być, chyba że była to zwykła wybieranka, na zasadzie- "może tutaj".
- Jak już jesteśmy to zobaczmy na co wpadliśmy, nie chcę czekać na mrozie na powrót kierowcy - Puścił w jej kierunku porozumiewawcze oczko, unosząc przy tym przeciwległy kącik ku górze.
Nim się obejrzał znaleźli się w środku- oczywiście wykazał się należytą kurtuazją i nie pozwolił czekać siostrze zbyt długo na rozwarcie przed nią wrót do tego dziwnego miejsca. Cóż, wystrój bardzo odbiegał od tych miejsc, w których zwykli bywać- ale zawsze trzeba znaleźć pozytyw w negatywie.
- Coś nowego - Wzruszył ramionami, lekko uśmiechając się do Tośki. Wyciągnął ręce w jej kierunku, chcąc zabrać płaszcz- ale broń boże nie wieszać go na wieszakach! Jeszcze ktoś z obecnych tutaj ludzi pokusiłby się o tak szykowne odzienie.
Przejażdżka autem z parku do miejsca docelowego nie rozwlekała się w czasie. Była jednak na tyle długa, że uszy, nos, policzki i dłonie Evana zdążyły powrócić do swego normalnego koloru. Cóż za ulga. Trochę niechętnie opuścił samochód, gdyż znów musiał zderzyć się z falą nieprzyjemnego chłodu, który panował dookoła i tylko bezczelnie atakował źle przystosowanych do takich warunków ludzi i zwierzęta. Ponownie spięły się jego wszystkie mięśnie, próbując walczyć z zimnem na ten swój dziwny sposób. Gdy ręka Elisabeth znalazła się na jego ręce uśmiechnął się do niej we właściwy sobie sposób i ruszył w stronę wejścia.
Słysząc jej słowa ściągnął brwi, a między nimi pojawiła się delikatna zmarszczka.
Nie chciał zabierać głosu co do miejsca, skoro je wybrała to musiało coś w nim być, chyba że była to zwykła wybieranka, na zasadzie- "może tutaj".
- Jak już jesteśmy to zobaczmy na co wpadliśmy, nie chcę czekać na mrozie na powrót kierowcy - Puścił w jej kierunku porozumiewawcze oczko, unosząc przy tym przeciwległy kącik ku górze.
Nim się obejrzał znaleźli się w środku- oczywiście wykazał się należytą kurtuazją i nie pozwolił czekać siostrze zbyt długo na rozwarcie przed nią wrót do tego dziwnego miejsca. Cóż, wystrój bardzo odbiegał od tych miejsc, w których zwykli bywać- ale zawsze trzeba znaleźć pozytyw w negatywie.
- Coś nowego - Wzruszył ramionami, lekko uśmiechając się do Tośki. Wyciągnął ręce w jej kierunku, chcąc zabrać płaszcz- ale broń boże nie wieszać go na wieszakach! Jeszcze ktoś z obecnych tutaj ludzi pokusiłby się o tak szykowne odzienie.
Sam nie wiedział, jak dużo czasu spędził gapiąc się na szkicownik. Obracał długopis w palcach, czekając na choć najmniejszy przypływ weny. Nie sądził jednak, że ta nadejdzie wraz z wyglądającą na dziedziców długiego rodu dwójką.
W nich też rzucisz złożonym w samolocik portretem?
Szzzzatap.
Jeleń parsknął z rozbawieniem, trącając mokrym nosem ramię portrecisty. Ten tylko odwrócił wzrok na szkicownik, otwierając go na pustej stronie. Pstryknął długopisem, przykładając końcówkę z atramentem do gładkiej kartki. Urządzenie poszło w ruch, kreśląc coraz to więcej linii.
Cześć, jestem Sketch i lubię rysować obcych ludzi.
W nich też rzucisz złożonym w samolocik portretem?
Szzzzatap.
Jeleń parsknął z rozbawieniem, trącając mokrym nosem ramię portrecisty. Ten tylko odwrócił wzrok na szkicownik, otwierając go na pustej stronie. Pstryknął długopisem, przykładając końcówkę z atramentem do gładkiej kartki. Urządzenie poszło w ruch, kreśląc coraz to więcej linii.
Cześć, jestem Sketch i lubię rysować obcych ludzi.
/Chyba tak xD//
Coś nowego? Było to bardzo delikatnie przez niego ujęte.
Machinalnie rozwiązała pasek płaszcza, a potem przy pomocy brata zdjęła go z ramion. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i mrugają porozumiewawczo. Maniery miał nienaganne ten jej brat.
- Myślisz, że będą mieć tutaj czekoladę? - Osobiście szczerze wątpiła, żeby bar w swoim asortymencie miał coś więcej poza hektolitrami alkoholu, który stał poustawiany na półach za barem. W dodatku lustra zamontowane na tylnych ściankach regałów sprawiały złudzenie optyczne, jakby poustawianych butelek było dwa razy więcej niż w rzeczywistości.
Poprawiła zegarek na nadgarstku, ustawiają go tarczą do góry, a w tym samym czasie zaczęła rozglądać się po pozajmowanych stolikach. Klientela była.. ciekawa i oryginalna. W życiu nie zadałaby się z żadnym z nich. Fiołkowe ślepia przesunęły się nawet o postaci znajdującej się w najodleglejszej części baru. Chłopak wyraźnie coś skrobał, zerkając w ich kierunku. Uniosła podbródek w górę i złapała Evana za ramię, odwracając wzrok od nieznajomego.
- Tam jest wolny stolik - ruchem głowy wskazała mu stolik pod oknem. Powinien się nadać, by przysiąść do niego na chwilę, zagrzać się, wypić jakiegoś ciepłego napoju. Zakładała optymistycznie, że chociaż herbatę będę, mieli, bo na czekoladę naprawdę nadziei sobie nie robiła. Odczekała sekundę, a potem ruszyła we wskazanym przez siebie kierunku, by w ostateczności usiąść na wolnym krześle, mając znaczną część baru za plecami, ignorując w ten sposób całą resztę. Uniosła dłoń, którą przesunęła do swojego ucha. Złapała za kolczyk z czaszką małego gryzonia i zaczęła się nim bawić, obracając w różne strony. Nie była entuzjastką takich miejsc i dało się to poznać po sztywnym ułożeniu ramion.
- Nie mogę się już doczekać wiosny - rzuciła z żalem, wyjrzała przez okno na błoto pośniegowe zalegające na jezdni i chodniku.
Coś nowego? Było to bardzo delikatnie przez niego ujęte.
Machinalnie rozwiązała pasek płaszcza, a potem przy pomocy brata zdjęła go z ramion. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością i mrugają porozumiewawczo. Maniery miał nienaganne ten jej brat.
- Myślisz, że będą mieć tutaj czekoladę? - Osobiście szczerze wątpiła, żeby bar w swoim asortymencie miał coś więcej poza hektolitrami alkoholu, który stał poustawiany na półach za barem. W dodatku lustra zamontowane na tylnych ściankach regałów sprawiały złudzenie optyczne, jakby poustawianych butelek było dwa razy więcej niż w rzeczywistości.
Poprawiła zegarek na nadgarstku, ustawiają go tarczą do góry, a w tym samym czasie zaczęła rozglądać się po pozajmowanych stolikach. Klientela była.. ciekawa i oryginalna. W życiu nie zadałaby się z żadnym z nich. Fiołkowe ślepia przesunęły się nawet o postaci znajdującej się w najodleglejszej części baru. Chłopak wyraźnie coś skrobał, zerkając w ich kierunku. Uniosła podbródek w górę i złapała Evana za ramię, odwracając wzrok od nieznajomego.
- Tam jest wolny stolik - ruchem głowy wskazała mu stolik pod oknem. Powinien się nadać, by przysiąść do niego na chwilę, zagrzać się, wypić jakiegoś ciepłego napoju. Zakładała optymistycznie, że chociaż herbatę będę, mieli, bo na czekoladę naprawdę nadziei sobie nie robiła. Odczekała sekundę, a potem ruszyła we wskazanym przez siebie kierunku, by w ostateczności usiąść na wolnym krześle, mając znaczną część baru za plecami, ignorując w ten sposób całą resztę. Uniosła dłoń, którą przesunęła do swojego ucha. Złapała za kolczyk z czaszką małego gryzonia i zaczęła się nim bawić, obracając w różne strony. Nie była entuzjastką takich miejsc i dało się to poznać po sztywnym ułożeniu ramion.
- Nie mogę się już doczekać wiosny - rzuciła z żalem, wyjrzała przez okno na błoto pośniegowe zalegające na jezdni i chodniku.
Przełożył sobie płaszcz siostry przez ramię i również rozejrzał się po osobnikach w pomieszczeniu. Nie obawiał się napotykanych spojrzeń, które były ciekawsko rzucane w stronę rodzeństwa. Można by powiedzieć, że był do tego przyzwyczajony, choć z drugiej strony w jego mniemaniu było to coś w rodzaju wyzwania. Kto pierwszy odwróci wzrok? Kto się speszy? Niektóre spojrzenia traktował przelotem, a wybrane traktował uniesieniem podbródka i uśmiechem z lekkim zabarwieniem drwiny. Czuł się lepszy? Możliwe, chociaż to nie bardzo tkwiło w jego naturze, żeby zachowywać się w ten sposób bez bliższego poznania drugiej osoby- co zdarzało się naprawdę rzadko. Po prostu często wygrywał i to było oznaką tryumfu. Przegrywał jedynie ze swoim czarnym kotem- Dianą. Ale pokażcie mi osobę, która kiedykolwiek wygrała walkę na spojrzenia z tym stworzeniem.
- Hm...Czekolada z rumem też nie brzmi najgorzej - Poruszył zawadiacko brwiami, szczerząc do niej zęby chwilowo.
- Gdzie sobie pani życzy - Odparł nieco obojętnie ale jednak wciąż się przy tym delikatnie wdzięczył. Tak naprawdę nie robiło różnicy gdzie posadzą swoje cztery litery, wszystkie stoliki chyba były lepiące i niezbyt kusiły by zając przy nich miejsca. Szedł za nią, a kiedy usiadła na jednym z krzeseł, powiesił płaszcz na jego oparciu.
- Ha, jeszcze trochę cierpliwości. Co prawda zima jest jedną z paskudniejszych pór roku, ale przynajmniej większa część syfu na chodnikach i trawnikach jest przykryta przez śnieg. To też jakiś plus. - Zwilżył dolną wargę językiem.
- Czekolada z procentem? Jak nie będzie to wino? - Był gotowy iść do baru złożyć zamówienie. Czekając na jej odpowiedź spojrzał w jeszcze jednym kierunku. Mężczyzny skrobiącego coś na papierze, który chyba nie robił sobie nic z tego, że właśnie Evan bezczelnie się na niego gapił.
- Hm...Czekolada z rumem też nie brzmi najgorzej - Poruszył zawadiacko brwiami, szczerząc do niej zęby chwilowo.
- Gdzie sobie pani życzy - Odparł nieco obojętnie ale jednak wciąż się przy tym delikatnie wdzięczył. Tak naprawdę nie robiło różnicy gdzie posadzą swoje cztery litery, wszystkie stoliki chyba były lepiące i niezbyt kusiły by zając przy nich miejsca. Szedł za nią, a kiedy usiadła na jednym z krzeseł, powiesił płaszcz na jego oparciu.
- Ha, jeszcze trochę cierpliwości. Co prawda zima jest jedną z paskudniejszych pór roku, ale przynajmniej większa część syfu na chodnikach i trawnikach jest przykryta przez śnieg. To też jakiś plus. - Zwilżył dolną wargę językiem.
- Czekolada z procentem? Jak nie będzie to wino? - Był gotowy iść do baru złożyć zamówienie. Czekając na jej odpowiedź spojrzał w jeszcze jednym kierunku. Mężczyzny skrobiącego coś na papierze, który chyba nie robił sobie nic z tego, że właśnie Evan bezczelnie się na niego gapił.
Rysunek powoli nabierał ładniejszych kształtó. Dzięki narysowanym konturom, portrecista nie musiał co chwila zerkać na dostojną dwójkę. Skupił się w pełni na kartce, tylko raz czy dwa zerkając w ich stronę w celu sprawdzenia drobnego szczegółu mimiki czy ubioru. Żałował tylko, że nie zabrał ołówka i gumku. Zawwsze to jakiś komfort. A z długopisem niestety musiał uważać na każą kreskę nawett pomimo talentu i doświadczenia w rysowaniu portretów. Takie delikatne garbienie nad kartka trwało dobrych kilka minut, dopóki poroże nie typnęło ramienia.
Sketch.
Hmm? Pzrzeszkadzasz mi.
Lepiej się pilnuj.
NIe miał pojęcia o co chodzi temu zwierzęciu, i dopiero gdy poroże zmusiło go do uniesienia wzroku znad kartki, zrozumiał. Palce mocniej objęły długopis, choć samo dwukolorowe spojrzenie pozostało niewzruszone. Nie odpowiadał na ten kontakt wzrokowy, nawet nie próbował. Nie potrafił i sam wiedział to najlepiej. Spojrzenie utkwił w punkcie gdzieś obok głowy młodzieńca. Po minięciu kilku dłuższych sekund skupił się znów na rysunku, udając, że nic się nie stało.
Sketch.
Hmm? Pzrzeszkadzasz mi.
Lepiej się pilnuj.
NIe miał pojęcia o co chodzi temu zwierzęciu, i dopiero gdy poroże zmusiło go do uniesienia wzroku znad kartki, zrozumiał. Palce mocniej objęły długopis, choć samo dwukolorowe spojrzenie pozostało niewzruszone. Nie odpowiadał na ten kontakt wzrokowy, nawet nie próbował. Nie potrafił i sam wiedział to najlepiej. Spojrzenie utkwił w punkcie gdzieś obok głowy młodzieńca. Po minięciu kilku dłuższych sekund skupił się znów na rysunku, udając, że nic się nie stało.
Evan najwidoczniej bardziej od niej przejmował się otoczeniem dookoła, ponieważ, co było widoczne, wodził dookoła wzrokiem. Spojrzenia niektórych chwytał i przytrzymywał, inne ignorował. Lubiła mu się przyglądać w takich chwilach, gdy on sam nie był świadom jej spojrzenia. Uśmiechnęła się pod nosem, odwracając na sekundę wzrok od brata i zdejmując nauszniki i rękawiczki, które wsadziła do kieszeni płaszcza, który niósł.
Na samą wzmiankę o alkoholu, zmarszczyła nos z niesmakiem. Nie tylko miała słabą głowę do trunków, ale również nie przepadała za ich smakiem, choć w swoim życiu próbowała tylko wina, co było obowiązkiem każdego bogato urodzonego dziecka i raz napiła się szkockiej ze szklanki ojca, gdy nie patrzył. Nie smakowało jej..
- Brzmi jak obrzydlistwo.. - wzdrygnęła się demonstracyjnie po tych słowach. Jak można było popełniać takie przestępstwo na czekoladzie i dodawać do niej rumu?
Wyjęła serwetkę ze stojaka znajdującego się na środku i przetarła nią brudny blat przy krawędzi. Wzięła papierowy kawałek w dwa palce i z obrzydzeniem odsunęła go na bok. Dopiero wtedy nachyliła się nad blatem, opierając na nim łokcie.
- Wieczny optymista - parsknęła na jego próbę znalezienia jakiegoś argumentu na plus dla zimy. Splotła palce przed sobą i oparła na nich podbródek.
- Ale marznąć nie lubisz przecież - wypomniała mu, lekko przekrzywiając głowę w kierunku brata. Gdyby nie znajdowali się w barze, pokazałaby mu język w taki zwykły przekorny sposób. Ale dookoła znajdowało się zbyt wielu ludzi, żeby pomimo obecności Evana czuła się całkowicie komfortowo. Każdy jej gest, każdy ruch był przemyślany. Tylko pogodne spojrzenie utkwione w bracie nie było udawane.
- Gdyby była już wiosna i byłoby już cieplej, moglibyśmy wybrać się na piknik. Mógłbyś nawet wziąć w plener tę swoją szkapę, dawno nie jeździłeś - wzruszyła ramionami, to była tylko taka luźna propozycja. Evan mógłby pojeździć konno, a ona posiedziałby sobie na kocu, przyglądając mu się z daleka. Jak zawsze.
Rozplotła palce, opierając się z powrotem na krześle, założyła pod stolikiem nogę na nogę.
- Jeśli nie będą mieć zwykłej czekolady, to wystarczy herbata. A jeśli i to będzie zbyt wiele dla tego miejsca, to podziękuję. - Zdała sobie sprawę, że coś ciekawego przyciągnęło uwagę brata na dłużej. Z wrażenia, aż się wyprostowała, przyglądając się zielonym oczętom chłopaka.
- Na co patrzysz? - zapytała, ciekawa, zamiast po prostu się obrócić i przekonać o tym samej. Choć czuła na plecach, czyjeś spojrzenie od czasu do czasu, to jednak pozostawała na nie niewzruszona. Żeby to było pierwszy raz, to może bardziej by się przejęła. Odgarnęła za ucho luźny kosmyk włosów, który wysunął się ze splotu.
Na samą wzmiankę o alkoholu, zmarszczyła nos z niesmakiem. Nie tylko miała słabą głowę do trunków, ale również nie przepadała za ich smakiem, choć w swoim życiu próbowała tylko wina, co było obowiązkiem każdego bogato urodzonego dziecka i raz napiła się szkockiej ze szklanki ojca, gdy nie patrzył. Nie smakowało jej..
- Brzmi jak obrzydlistwo.. - wzdrygnęła się demonstracyjnie po tych słowach. Jak można było popełniać takie przestępstwo na czekoladzie i dodawać do niej rumu?
Wyjęła serwetkę ze stojaka znajdującego się na środku i przetarła nią brudny blat przy krawędzi. Wzięła papierowy kawałek w dwa palce i z obrzydzeniem odsunęła go na bok. Dopiero wtedy nachyliła się nad blatem, opierając na nim łokcie.
- Wieczny optymista - parsknęła na jego próbę znalezienia jakiegoś argumentu na plus dla zimy. Splotła palce przed sobą i oparła na nich podbródek.
- Ale marznąć nie lubisz przecież - wypomniała mu, lekko przekrzywiając głowę w kierunku brata. Gdyby nie znajdowali się w barze, pokazałaby mu język w taki zwykły przekorny sposób. Ale dookoła znajdowało się zbyt wielu ludzi, żeby pomimo obecności Evana czuła się całkowicie komfortowo. Każdy jej gest, każdy ruch był przemyślany. Tylko pogodne spojrzenie utkwione w bracie nie było udawane.
- Gdyby była już wiosna i byłoby już cieplej, moglibyśmy wybrać się na piknik. Mógłbyś nawet wziąć w plener tę swoją szkapę, dawno nie jeździłeś - wzruszyła ramionami, to była tylko taka luźna propozycja. Evan mógłby pojeździć konno, a ona posiedziałby sobie na kocu, przyglądając mu się z daleka. Jak zawsze.
Rozplotła palce, opierając się z powrotem na krześle, założyła pod stolikiem nogę na nogę.
- Jeśli nie będą mieć zwykłej czekolady, to wystarczy herbata. A jeśli i to będzie zbyt wiele dla tego miejsca, to podziękuję. - Zdała sobie sprawę, że coś ciekawego przyciągnęło uwagę brata na dłużej. Z wrażenia, aż się wyprostowała, przyglądając się zielonym oczętom chłopaka.
- Na co patrzysz? - zapytała, ciekawa, zamiast po prostu się obrócić i przekonać o tym samej. Choć czuła na plecach, czyjeś spojrzenie od czasu do czasu, to jednak pozostawała na nie niewzruszona. Żeby to było pierwszy raz, to może bardziej by się przejęła. Odgarnęła za ucho luźny kosmyk włosów, który wysunął się ze splotu.
- Czy ja wiem czy optymista - Słowom towarzyszyło odruchowe wzruszenie ramionami. Sam raczej by się tak nie nazwał, ale w sumie kto znał go lepiej jak nie Elisabeth. Mógł śmiało stwierdzić, że jeśli chodziłoby o określenie jego naturalnego charakteru, a nawet tego, który prezentuje przed innymi (właściwie on też jest naturalny, tylko się bardziej spina żeby wyjść na normalnego człowieka), to właśnie Tośka zrobiłaby to najlepiej. On sam nie wiedział jak się określić, a to chyba źle wróżyło dla niego na przyszłość? Człowiek nie znający swojego charakteru, nie potrafiący się dopasować w jakieś społeczne ramy chyba zwykle kończył jako morderca czy jakiś zbrodniarz? Huh, Sketch mógłby się może wypowiedzieć w tej kwestii, gdyby tylko Evan podzielił się z nim teraz swoimi myślami.
Ten temat jednak szybko ustąpił miejsca kolejnym słowom siostry.
- No tak, chyba nikt nie lubi marznąć. Chociaż już się trochę do tego przyzwyczaiłem. Grunt że tej zimy nie boli mnie tak gardło...Ale jak się teraz zastanowię to myślę, że coś mnie tutaj drapie - Spojrzał w prawy górny róg nie szukając tam niczego, ale chciał bardziej skoncentrować się na ośrodku bólu, dla lepszej skuteczności- a tak przynajmniej uważał- uniósł prawą rękę lokując ją na jabłku Adama. Sądził, że to wspaniałe wyjście by w domu wymusić na siostrze przynoszenie mu gorącej czekolady czy też kakao do łóżka. Oooo tak, odezwał się w nim łakomy leniuszek. Niedługo potem powrócił zielonymi tęczówkami na lico panny Cartier i wyszczerzył zęby, mrużąc przy tym oczy. Na pewno zorientowała się co też chodziło mu po głowie.
- Szkapę...Musimy się chyba kiedyś wybrać do jakiejś biednej stajni żebyś zobaczyła co tak naprawdę kryje się za tym słowem. - Mlasnął nieco naburmuszony. Właściwie to zawsze tak reagował kiedy wspominała w ten sposób o jego wałachu PEŁNEJ KRWI ANGIELSKIEJ.
TAK.
PEŁNA KREW.
ANGIELSKA.
ARYSTOKRATA.
Zaczął mamrotać coś pod nosem zrozumiałego tylko dla siebi,e aż w końcu odetchnął głęboko unosząc ponownie prawą rękę przykładając palce do czoła (coś, że tak powiem facepalm). Zgięta lewa ręka natomiast wspierała cierpliwie łokieć swej konkurentki (tak, chodzi mi o prawą kończynę górną!). Jak on miał teraz cokolwiek dla niej zrobić? Ha, pójdzie po czekoladę, herbatę- cokolwiek i zakropli to procentami. Chociaż nie, po co...Nie będzie takim złym bratem.
Powoli się uspokajał, a właściwie to uwagę od całego zdarzenia zaczął odwracać coraz bardziej irytujący go brunet w czerwonej koszuli w kratę.
- Chyba masz fana - Rozprostował się i zacisnął delikatnie zęby- niby wysilił się na delikatny uśmiech chcąc się z nią podroczyć, ale w tym samym momencie gdy wypowiedział te słowa zdał sobie sprawę, że tak rzeczywiście może być. Znów poczuł, że traci kontrolę, a raczej że może ją stracić.
Ten temat jednak szybko ustąpił miejsca kolejnym słowom siostry.
- No tak, chyba nikt nie lubi marznąć. Chociaż już się trochę do tego przyzwyczaiłem. Grunt że tej zimy nie boli mnie tak gardło...Ale jak się teraz zastanowię to myślę, że coś mnie tutaj drapie - Spojrzał w prawy górny róg nie szukając tam niczego, ale chciał bardziej skoncentrować się na ośrodku bólu, dla lepszej skuteczności- a tak przynajmniej uważał- uniósł prawą rękę lokując ją na jabłku Adama. Sądził, że to wspaniałe wyjście by w domu wymusić na siostrze przynoszenie mu gorącej czekolady czy też kakao do łóżka. Oooo tak, odezwał się w nim łakomy leniuszek. Niedługo potem powrócił zielonymi tęczówkami na lico panny Cartier i wyszczerzył zęby, mrużąc przy tym oczy. Na pewno zorientowała się co też chodziło mu po głowie.
- Szkapę...Musimy się chyba kiedyś wybrać do jakiejś biednej stajni żebyś zobaczyła co tak naprawdę kryje się za tym słowem. - Mlasnął nieco naburmuszony. Właściwie to zawsze tak reagował kiedy wspominała w ten sposób o jego wałachu PEŁNEJ KRWI ANGIELSKIEJ.
TAK.
PEŁNA KREW.
ANGIELSKA.
ARYSTOKRATA.
Zaczął mamrotać coś pod nosem zrozumiałego tylko dla siebi,e aż w końcu odetchnął głęboko unosząc ponownie prawą rękę przykładając palce do czoła (coś, że tak powiem facepalm). Zgięta lewa ręka natomiast wspierała cierpliwie łokieć swej konkurentki (tak, chodzi mi o prawą kończynę górną!). Jak on miał teraz cokolwiek dla niej zrobić? Ha, pójdzie po czekoladę, herbatę- cokolwiek i zakropli to procentami. Chociaż nie, po co...Nie będzie takim złym bratem.
Powoli się uspokajał, a właściwie to uwagę od całego zdarzenia zaczął odwracać coraz bardziej irytujący go brunet w czerwonej koszuli w kratę.
- Chyba masz fana - Rozprostował się i zacisnął delikatnie zęby- niby wysilił się na delikatny uśmiech chcąc się z nią podroczyć, ale w tym samym momencie gdy wypowiedział te słowa zdał sobie sprawę, że tak rzeczywiście może być. Znów poczuł, że traci kontrolę, a raczej że może ją stracić.
Opuścił spojrzenie na kartkę, nie zerkając już ani raz w stronę dostojnej dwójki. Wystarczy kontaktów z innymi ludźmi jak na jeden dzień. Już wystarczy, że przeżywał wewnętrzną wojnę gdy Ezekiel postanowił zasnąć na jego ramieniu. Ugh, bycie społecznym czasami bolało. Nie, wróć, nie był społeczny, unikał tego jak ognia.
Zmrużył dwukolorowe ślepia w zmęczeniu, zaraz skrywając je za powiekami oraz wewnętrzną stroną dłoni. Przesunął chłodnymi palcami po skroni, ignorując irytujące wibracje dochodzące z kieszeni płaszcza. Komisariat znowu się do niego dobijał, choć dobrze wiedzieli, że jeśli Sketch nie chce, to nie wróci do pracy gdy już skończył swoje godziny. Czasami podziwiał sam siebie za cierpliwość do tych ludzi. A przy okazji ich do niego. No bo miewał momenty w których bywał kompletnym dzieciakiem. Musieli z tym żyć.
Skupił się znów na rysunku, chwytając w dłoń długopis. Tym razem poświęcił znacznie więcej uwagi kreślonym liniom, przykładając się do ich perfekcyjności jak nigdy. Nie podniósł już więcej wzroku, ślizgając spojrzeniem po wszystkich atramentowych kreskach. A gdy tylko zaczął przyglądać się skończonemu rysunkowi, złe pomysły nawiedziły jego głowę.
Nawet o tym nie myśl!
Żartujesz? To genialne!
Skeeeetch, to sie źle skończy.
Zaśmiałby się jeleniowi prosto w pysk, gdyby nie ludzie dookoła. Gestem dłoni przywołał kelnera, przy okazji składając rysunek wpół. Wraz z odpowiednią sumą pieniędzy, wsunął mężczyźnie kartkę w dłoń z dokładnymi instrukcjami. Padły słowa "gorąca czekolada", "nie mów od kogo". Kelner zerknął tylko na banknoty, kiwając uprzejmie głową. Portrecista zaś ułożył szkicownik obok płaszcza, podnosząc się z miejsca. Dwukolorowe spojrzenie padło na pianino w rogu sali, gdzie też chłopak skierował swoje kroki. Zasiadłszy wygodnie na stołeczku, ułożył palce na klawiszach, powoli stukając w odpowiedni i zarazem wydobywając pierwsze dźwięki piosenki z krtani.
Twarze zwróciły się w kierunku przyciemnionego rogu z fortepianem, nasłuchując całkiem miłych nut oraz głosu. Rozmowy albo ustały, albo się ściszyły. Zaś jeden z kelnerów podszedł do stolika rodzeństwa, kładąc przed nimi dwa kubki gorącej czekolady, oraz zadziwiająco dopracowany rysunek.
Zmrużył dwukolorowe ślepia w zmęczeniu, zaraz skrywając je za powiekami oraz wewnętrzną stroną dłoni. Przesunął chłodnymi palcami po skroni, ignorując irytujące wibracje dochodzące z kieszeni płaszcza. Komisariat znowu się do niego dobijał, choć dobrze wiedzieli, że jeśli Sketch nie chce, to nie wróci do pracy gdy już skończył swoje godziny. Czasami podziwiał sam siebie za cierpliwość do tych ludzi. A przy okazji ich do niego. No bo miewał momenty w których bywał kompletnym dzieciakiem. Musieli z tym żyć.
Skupił się znów na rysunku, chwytając w dłoń długopis. Tym razem poświęcił znacznie więcej uwagi kreślonym liniom, przykładając się do ich perfekcyjności jak nigdy. Nie podniósł już więcej wzroku, ślizgając spojrzeniem po wszystkich atramentowych kreskach. A gdy tylko zaczął przyglądać się skończonemu rysunkowi, złe pomysły nawiedziły jego głowę.
Nawet o tym nie myśl!
Żartujesz? To genialne!
Skeeeetch, to sie źle skończy.
Zaśmiałby się jeleniowi prosto w pysk, gdyby nie ludzie dookoła. Gestem dłoni przywołał kelnera, przy okazji składając rysunek wpół. Wraz z odpowiednią sumą pieniędzy, wsunął mężczyźnie kartkę w dłoń z dokładnymi instrukcjami. Padły słowa "gorąca czekolada", "nie mów od kogo". Kelner zerknął tylko na banknoty, kiwając uprzejmie głową. Portrecista zaś ułożył szkicownik obok płaszcza, podnosząc się z miejsca. Dwukolorowe spojrzenie padło na pianino w rogu sali, gdzie też chłopak skierował swoje kroki. Zasiadłszy wygodnie na stołeczku, ułożył palce na klawiszach, powoli stukając w odpowiedni i zarazem wydobywając pierwsze dźwięki piosenki z krtani.
Twarze zwróciły się w kierunku przyciemnionego rogu z fortepianem, nasłuchując całkiem miłych nut oraz głosu. Rozmowy albo ustały, albo się ściszyły. Zaś jeden z kelnerów podszedł do stolika rodzeństwa, kładąc przed nimi dwa kubki gorącej czekolady, oraz zadziwiająco dopracowany rysunek.
Uśmiechnęła się tak, jak robiła to tylko wobec brata - z uczuciem.
- Trochę tak. Dlatego jesteś taki uroczy, braciszku. - Odrobinę się z nim przekomarzała w ten specyficzny sposób, który zrozumieć mogło tylko rodzeństwo. Wyciągnęła rękę w jego kierunku i odgarnęła mu na bok kosmyk włosów. Naprawdę uważała go za optymistę, przynajmniej większego niż ona sama, w każdej sytuacji próbował doszukać się jakiegoś plusa. I co oczywiste miała go za młodzieńca na wyraz uroczego. Pewnie dlatego często łapała go za poliki, które targała, tak jak on zrobił to jej nad stawem. I nie miał tu nic do rzeczy fakt, że była w niego zapatrzona jak w obrazek.
Gdy wspomniał, że coś go drapie w gardle, wyprostowała się gwałtownie, aż uderzyła kolanem w spodnią część blatu, tak że zatrzęsło całym stolikiem. Gdy w grę wchodziło zdrowie brata, dostawała lekkiego świra.
Błąd.
Kiedy w ogóle chodziło o Evana - wariowała, a coś takiego jak zdrowy rozsądek zostawał zepchnięty na plan tak daleki, że całkowicie o nim zapominała.
Od razu poczuła wyrzuty sumienia, bo w końcu to za nią przyszedł nad staw i się wyziębił. Zamiast jechać do jakiegoś baru, powinni byli wrócić do domu, gdzie czekałyby na nich ciepły posiłek i łóżka z pierzyną, pod którą mogliby się schować i z całą pewnością gorąca czekolada.
Wstała ze swojego miejsca i stanęła za krzesłem brata. Dotknęła chłodną dłonią czoła i policzka chłopaka.
- Nie masz temperatury - mruknęła, marszcząc czoło. Niczego to jednak nie zmieniało. Jej zimno jakoś niespecjalnie przeszkadzało, wystarczało się odpowiednio ubrać, ale sprawa miała się zupełnie inaczej z Evanem. Jemu zawsze było zimno.
- Wracamy do domu - zarządziła stanowczo, pocałowała czubek jego głowy, a potem podeszła do swojego płaszcza, by sięgnąć do kieszeni po telefon. Kierowca nie mógł odjechać za daleko, więc nie powinno mu również długo zająć zawrócenie i podjechanie ponownie pod bar. Kciuk zawisł nad przyciskiem wybierania, gdy ponownie spojrzała na twarz bliźniaka. I wtedy zrozumiała, jak bardzo dała mu się nabrać. Zacisnęła usta w wąską linijkę, a po chwili schowała również komórkę do torby.
- Bardzo zabawne.. - rzuciła, opadając na swoje krzesło. Wstrętny wyłudzacz! Wydęła naburmuszona usta, krzyżując ramiona na piersi. Będzie potrzebowała aż całej minuty, aby wybaczyć mu to, że chciał ją zrobić w balon!
- Nie zaciągniesz mnie do żadnej stajni. Kocham Cię, Evan, ale nie.. - Po tym, jak spadła w dzieciństwie z wierzchowca i o mało nie została przez niego podeptana, raczej unikała tych krwiożerczych stworzeń, a pchanie się do stajni, w której było ich pełno, było ostatnią rzeczą, na którą mogłaby mieć ochotę. Nie znała się na koniach, nie lubiła ich i ledwo tolerowała obecność tego, który należał do brata. Jednakże, choć sama nie wsiadłaby ponownie w siodło, to lubiła przyglądać się, gdy on to robił. Stąd pomysł wspólnego pikniku.
Odczekała chwilę, aż przestanie mamrotać. Przez ten czas próbowała ukryć rozbawiony uśmiech. Usiadła prosto, odchylając się na oparciu, odwróciła twarz w kierunku okna i choć zdawać by się mogło, że obserwuje ulicę, to tak naprawdę przyglądała się odbiciu brata.
Kiedy wspomniał coś o fanie, wzruszyła obojętnie ramionami.
- Nie pierwszy i nie ostatni – powiedziała, lekceważąco podchodząc do tematu. Jej fani niespecjalnie ją obchodzili, miała jednego najważniejszego, który się dla niej tylko liczył, ale bardziej obchodzili ją fani Evana. Obróciła głowę w kierunku czarnowłosego, wiedząc, że za chwilę może rozpętać się burza. Albo z jego strony, albo z jej. Z ich temperamentami różnie bywało, a że oboje byli dodatkowo chorobliwie o siebie zazdrośni.. Cóż, właściciel tego przybytku powinien był zacząć martwić się o swój lokal.
- Wiesz, równie dobrze, to Ty możesz mieć wielbiciela.. – W dalszym ciągu jednak uparcie nie spoglądała w kierunku bruneta. Zacisnęła zęby, aż miesień w policzku jej drgnął.
- Wciąż się na niego gapisz. – burknęła.
A wtedy na stoliku przed nimi wylądowały dwa kubki gorącej czekolady przyniesione przez kelnera. Magia? Albo ktoś podsłuchiwał ich rozmowy. W każdym razie była mu nawet wdzięczna za ciepły napój. Nawet się uśmiechnęła pod nosem, gdy jej oczy zabłysnęły z ekscytacji, a dłoń wyciągnęła się po kubek. Spojrzała na Evana na chwilę zapominając o ich „konflikcie”. Czekolada. Rzecz, którą uwielbiała.. Wolną dłoń wyciągnęła po złożoną na pół kartkę. Nie zdążyła jej jednak otworzyć, gdy do jej uszu dotarły dźwięki pianina. Nawet nie zauważyła, że jakieś tutaj mieli.
Obróciła głowę za siebie, szukając źródła zamieszania. Do wygrywanej melodii, która jednocześnie pochodziła z serialu, który bardzo lubiła, dołączył wokal. No koleś, lepiej, żebyś tego nie spieprzył.
- Trochę tak. Dlatego jesteś taki uroczy, braciszku. - Odrobinę się z nim przekomarzała w ten specyficzny sposób, który zrozumieć mogło tylko rodzeństwo. Wyciągnęła rękę w jego kierunku i odgarnęła mu na bok kosmyk włosów. Naprawdę uważała go za optymistę, przynajmniej większego niż ona sama, w każdej sytuacji próbował doszukać się jakiegoś plusa. I co oczywiste miała go za młodzieńca na wyraz uroczego. Pewnie dlatego często łapała go za poliki, które targała, tak jak on zrobił to jej nad stawem. I nie miał tu nic do rzeczy fakt, że była w niego zapatrzona jak w obrazek.
Gdy wspomniał, że coś go drapie w gardle, wyprostowała się gwałtownie, aż uderzyła kolanem w spodnią część blatu, tak że zatrzęsło całym stolikiem. Gdy w grę wchodziło zdrowie brata, dostawała lekkiego świra.
Błąd.
Kiedy w ogóle chodziło o Evana - wariowała, a coś takiego jak zdrowy rozsądek zostawał zepchnięty na plan tak daleki, że całkowicie o nim zapominała.
Od razu poczuła wyrzuty sumienia, bo w końcu to za nią przyszedł nad staw i się wyziębił. Zamiast jechać do jakiegoś baru, powinni byli wrócić do domu, gdzie czekałyby na nich ciepły posiłek i łóżka z pierzyną, pod którą mogliby się schować i z całą pewnością gorąca czekolada.
Wstała ze swojego miejsca i stanęła za krzesłem brata. Dotknęła chłodną dłonią czoła i policzka chłopaka.
- Nie masz temperatury - mruknęła, marszcząc czoło. Niczego to jednak nie zmieniało. Jej zimno jakoś niespecjalnie przeszkadzało, wystarczało się odpowiednio ubrać, ale sprawa miała się zupełnie inaczej z Evanem. Jemu zawsze było zimno.
- Wracamy do domu - zarządziła stanowczo, pocałowała czubek jego głowy, a potem podeszła do swojego płaszcza, by sięgnąć do kieszeni po telefon. Kierowca nie mógł odjechać za daleko, więc nie powinno mu również długo zająć zawrócenie i podjechanie ponownie pod bar. Kciuk zawisł nad przyciskiem wybierania, gdy ponownie spojrzała na twarz bliźniaka. I wtedy zrozumiała, jak bardzo dała mu się nabrać. Zacisnęła usta w wąską linijkę, a po chwili schowała również komórkę do torby.
- Bardzo zabawne.. - rzuciła, opadając na swoje krzesło. Wstrętny wyłudzacz! Wydęła naburmuszona usta, krzyżując ramiona na piersi. Będzie potrzebowała aż całej minuty, aby wybaczyć mu to, że chciał ją zrobić w balon!
- Nie zaciągniesz mnie do żadnej stajni. Kocham Cię, Evan, ale nie.. - Po tym, jak spadła w dzieciństwie z wierzchowca i o mało nie została przez niego podeptana, raczej unikała tych krwiożerczych stworzeń, a pchanie się do stajni, w której było ich pełno, było ostatnią rzeczą, na którą mogłaby mieć ochotę. Nie znała się na koniach, nie lubiła ich i ledwo tolerowała obecność tego, który należał do brata. Jednakże, choć sama nie wsiadłaby ponownie w siodło, to lubiła przyglądać się, gdy on to robił. Stąd pomysł wspólnego pikniku.
Odczekała chwilę, aż przestanie mamrotać. Przez ten czas próbowała ukryć rozbawiony uśmiech. Usiadła prosto, odchylając się na oparciu, odwróciła twarz w kierunku okna i choć zdawać by się mogło, że obserwuje ulicę, to tak naprawdę przyglądała się odbiciu brata.
Kiedy wspomniał coś o fanie, wzruszyła obojętnie ramionami.
- Nie pierwszy i nie ostatni – powiedziała, lekceważąco podchodząc do tematu. Jej fani niespecjalnie ją obchodzili, miała jednego najważniejszego, który się dla niej tylko liczył, ale bardziej obchodzili ją fani Evana. Obróciła głowę w kierunku czarnowłosego, wiedząc, że za chwilę może rozpętać się burza. Albo z jego strony, albo z jej. Z ich temperamentami różnie bywało, a że oboje byli dodatkowo chorobliwie o siebie zazdrośni.. Cóż, właściciel tego przybytku powinien był zacząć martwić się o swój lokal.
- Wiesz, równie dobrze, to Ty możesz mieć wielbiciela.. – W dalszym ciągu jednak uparcie nie spoglądała w kierunku bruneta. Zacisnęła zęby, aż miesień w policzku jej drgnął.
- Wciąż się na niego gapisz. – burknęła.
A wtedy na stoliku przed nimi wylądowały dwa kubki gorącej czekolady przyniesione przez kelnera. Magia? Albo ktoś podsłuchiwał ich rozmowy. W każdym razie była mu nawet wdzięczna za ciepły napój. Nawet się uśmiechnęła pod nosem, gdy jej oczy zabłysnęły z ekscytacji, a dłoń wyciągnęła się po kubek. Spojrzała na Evana na chwilę zapominając o ich „konflikcie”. Czekolada. Rzecz, którą uwielbiała.. Wolną dłoń wyciągnęła po złożoną na pół kartkę. Nie zdążyła jej jednak otworzyć, gdy do jej uszu dotarły dźwięki pianina. Nawet nie zauważyła, że jakieś tutaj mieli.
Obróciła głowę za siebie, szukając źródła zamieszania. Do wygrywanej melodii, która jednocześnie pochodziła z serialu, który bardzo lubiła, dołączył wokal. No koleś, lepiej, żebyś tego nie spieprzył.
Cały utwór wcale nie brzmiał źle, można by się wręcz pokusić o stwierdzenie, że wyszedł naprawdę dobrze. Nie mniej jednak gdy tylko ostatnie dźwięki pianina ucichły, asocjalny charakter Sketcha zaczął wołać o pomstę. Dlatego właśnie portrecista czym prędzej zwinął się ze stołka, idąc minimalnie zbyt szybkim krokiem do swojego stolika. Telefon w płaszczu zadzwonił akurat w momencie, gdy po niego sięgał. Komisariat, świetnie. Zamiast kulturalnie odebrać, rozłączył się tylko i wystukał szybkiego smsa. Zaraz też założył na siebie płaszcz, nie kłopocząc się z jego zapinaniem. Kto by się tam przejmował zimnem. A znając ludzi z policji, byli gotowi przyjechać pod ten zakichany bar tylko po to, żeby złapać go za ręce i siłą zawieźć na komendę. O ile naprawdę był potrzebny. Przeczesał włosy palcami, wolną ręką chwytając szkicownik. Odpowiednią sumę za pitą herbatę położył na stoliku, następnie kierując się do wyjścia. I w istocie, tuż pod drzwiami stał sobie radiowóz, strasząc biednych przechodniów. Portrecista westchnął z niezadowoleniem, patrząc tylko jak koledzy po fachu zakładają mu policyjny informator i siłą upychają do wnętrza pojazdu. Jakakolwiek próba wyswobodzenia byłaby zwyczajnie głupia przy ich aparycji, dlatego grzecznie usiadł na siedzeniu, jedynie spojrzeniem oznajmiając całe swoje "nie chce tu być". I radiowóz odjechał.
z/t
z/t
Siedział przy komputerze w pokoju, zacięcie coś pisząc kiedy zaświecił mu się telefon i wyświetliła się chmurka z wiadomością. Odczytał sms'a i parsknął śmiechem drocząc się z rozmówcą jeszcze chwilę. Zagrał trochę na jej nerwach nie mogąc sobie chociaż raz odpuścić. Obiecał dziewczynie, że po nią przyjdzie i o ile nie obowiązywała ich żadna umowa, przyjaźń czy nawet lojalność postanowił iść i zobaczyć co się dzieje w Saturnday. Niby Elizabeth była z bratem, jednak widocznie obecność Evana działała jej na nerwy na tyle, aby zadzwonić do całkiem obcego gościa i poprosić go o przyjście do baru. Po nią. Było mu trochę dziwnie interesować się laską, którą widział raptem jeden raz, a która pomogła mu kiedy wracał z jednej bójek z zakrwawionym nosem i paskudnym nastrojem. Użyczyła mu nawet swojego szalika, który swoją drogą zniszczył, zeszmacił i … zgubił. Tak, ale o tym nie musiała wiedzieć. Już mu suszyła głowę przez komórkę, jęcząc o jakiejś rekompensacie. Jeszcze czego. Nie miał zamiaru jej niczego oddawać, ani zwracać w innej formie. To dziewczynie zebrało się na bycie uprzejmym i pomocnym, to niech cierpi, że jakiś gbur i dupek teraz nie chce oddać jej własności.
Zanim wygrzebał się z mieszkania minęło jakieś dwadzieścia minut i kolejne dziesięć zajął mu dojazd do wskazanego przez Elizabeth kluby. Znał ów przybytek i nieraz słyszał co się dzieje po konkretnej godzinie w niektórych kiblach. Sam osobiście nie przepadał za rozprzestrzenianiem swoich genów po ścianach i kiblu, z którego następnie chętnie wciągano kreski. Wnętrze również nie zachęcało, a raczej straszyło. Nie przypuszczał, że Elizabeth lubiła podobnego rodzaju lokale, w których mimo grającej nowoczesnej muzyki, bar nie oferował niczego poza nawaleniem się w trupa. Był niedaleko klubu i już z odległości kilku metrów widział meneli stojących przy wejściu. Stali w niewielkiej grupie chichrając się i paląc papierosa na pół. Bjarne poczuł zniesmaczenie, uważając, że podobne zachowanie jest na poziomie szkoły gimnazjalnej, a palenie po obcych gościach, którzy nie wiadomo gdzie przed chwilą mieli usta zahaczało o wymioty.
Stanął niedaleko wyjścia, spoglądając na neonowy szyld, który mienił mu się w oczach i wyciągnął komórkę z kieszeni. Wybrał numer Elizabeth i napisał do niej. Miał tylko cichą nadzieję, że nie wystawiła go, a on niczym skończy debil będzie zalegać po zapyziałym klubem zastanawiając się kiedy opuści lokal. Przeklął w myślach za własną naiwność jaka mogła w ostateczności okazać się prawdą.
Już jestem. Czekam przed wejściem do baru.
Wyciągnął paczkę fajek z kieszeni, zapalając papierosa. Rzadko kiedy palił, chociaż ostatnimi dniami zdarzało mu się to coraz częściej. Niestety, on, sportowiec, dbający o sprawność fizyczną, miewał swoje słabości.
Zanim wygrzebał się z mieszkania minęło jakieś dwadzieścia minut i kolejne dziesięć zajął mu dojazd do wskazanego przez Elizabeth kluby. Znał ów przybytek i nieraz słyszał co się dzieje po konkretnej godzinie w niektórych kiblach. Sam osobiście nie przepadał za rozprzestrzenianiem swoich genów po ścianach i kiblu, z którego następnie chętnie wciągano kreski. Wnętrze również nie zachęcało, a raczej straszyło. Nie przypuszczał, że Elizabeth lubiła podobnego rodzaju lokale, w których mimo grającej nowoczesnej muzyki, bar nie oferował niczego poza nawaleniem się w trupa. Był niedaleko klubu i już z odległości kilku metrów widział meneli stojących przy wejściu. Stali w niewielkiej grupie chichrając się i paląc papierosa na pół. Bjarne poczuł zniesmaczenie, uważając, że podobne zachowanie jest na poziomie szkoły gimnazjalnej, a palenie po obcych gościach, którzy nie wiadomo gdzie przed chwilą mieli usta zahaczało o wymioty.
Stanął niedaleko wyjścia, spoglądając na neonowy szyld, który mienił mu się w oczach i wyciągnął komórkę z kieszeni. Wybrał numer Elizabeth i napisał do niej. Miał tylko cichą nadzieję, że nie wystawiła go, a on niczym skończy debil będzie zalegać po zapyziałym klubem zastanawiając się kiedy opuści lokal. Przeklął w myślach za własną naiwność jaka mogła w ostateczności okazać się prawdą.
Już jestem. Czekam przed wejściem do baru.
Wyciągnął paczkę fajek z kieszeni, zapalając papierosa. Rzadko kiedy palił, chociaż ostatnimi dniami zdarzało mu się to coraz częściej. Niestety, on, sportowiec, dbający o sprawność fizyczną, miewał swoje słabości.
W czasie, gdy nieznajomy grał na pianinie, wymieniła kilka smsów. Jakoś tak, nagle poczuła, że jej duszno w tym barze i chce stąd wyjść i iść na spacer. Albo w jakieś cichsze miejsce. W sumie gdziekolwiek, a że miała jedno zaległe spotkanie... Zbyt wiele osób się na nich gapiło i był to wzrok, który by jej szczerze powiedziawszy, odpowiadał, dlatego nawet nie chciała sama wychodzić z tego baru.
Pianino ucichło, a ona zgarnęła rysunek ze stołu i schowała go do swojej torby. Spojrzała na bruneta, który wychodził w pośpiechu, wcześniej jakoś mu się nie śpieszyło, co ją zdziwiło. Odprowadziła go wzrokiem do drzwi, a potem również wyjrzała przez okno, by dostrzec, jak wsiada, a raczej jest wpychany do radiowozu. To było dziwne.
Dopiła swoją czekoladę i odstawiła kubek na stół. Dostała wiadomość i spojrzała na wyświetlacz telefonu. Jednak przyszedł.. Była ciekawa, czy to zrobi, czy tylko znów się z niej nabijał.
- Muszę się przejść.. Ale Ty idź do domu, spotkamy się na miejscu. - Pocałowała brata w policzek na pożegnanie, a potem wstała. Wzięła płaszcz, który narzuciła na ramiona, a potem torbę, którą zawiesiła na ramieniu. Telefon wsunęła do kieszeni, gdy już lawirowała między stolikami ku wyjściu.
Pchnęła ciężkie drzwi i wyszła na chodnik, rozglądając się na boki. Widząc grupkę palących ludzi, zmarszczyła nos. Przewiązując się paskiem płaszcza w pasie, odeszła na bok. Nie odeszła jednak kilku kroków, gdy dostrzegła Bjarnego. Niezauważalnie dla nikogo westchnęła z ulgą. Trochę żałowała, że zostawiła Evana samego, ale była również pewna, że sobie poradzi.
- Cześć - odezwała się, gdy podeszła już do chłopaka wystarczająco blisko, ale nie na tyle, by dosięgnął ją dym tytoniowy.
- Nie wyglądasz już jak kameleon. Prawie Cię nie poznałam - rzuciła, uśmiechając się jednym kącikiem ust. Dłonie wsadziła do kieszeni płaszcza.
Pianino ucichło, a ona zgarnęła rysunek ze stołu i schowała go do swojej torby. Spojrzała na bruneta, który wychodził w pośpiechu, wcześniej jakoś mu się nie śpieszyło, co ją zdziwiło. Odprowadziła go wzrokiem do drzwi, a potem również wyjrzała przez okno, by dostrzec, jak wsiada, a raczej jest wpychany do radiowozu. To było dziwne.
Dopiła swoją czekoladę i odstawiła kubek na stół. Dostała wiadomość i spojrzała na wyświetlacz telefonu. Jednak przyszedł.. Była ciekawa, czy to zrobi, czy tylko znów się z niej nabijał.
- Muszę się przejść.. Ale Ty idź do domu, spotkamy się na miejscu. - Pocałowała brata w policzek na pożegnanie, a potem wstała. Wzięła płaszcz, który narzuciła na ramiona, a potem torbę, którą zawiesiła na ramieniu. Telefon wsunęła do kieszeni, gdy już lawirowała między stolikami ku wyjściu.
Pchnęła ciężkie drzwi i wyszła na chodnik, rozglądając się na boki. Widząc grupkę palących ludzi, zmarszczyła nos. Przewiązując się paskiem płaszcza w pasie, odeszła na bok. Nie odeszła jednak kilku kroków, gdy dostrzegła Bjarnego. Niezauważalnie dla nikogo westchnęła z ulgą. Trochę żałowała, że zostawiła Evana samego, ale była również pewna, że sobie poradzi.
- Cześć - odezwała się, gdy podeszła już do chłopaka wystarczająco blisko, ale nie na tyle, by dosięgnął ją dym tytoniowy.
- Nie wyglądasz już jak kameleon. Prawie Cię nie poznałam - rzuciła, uśmiechając się jednym kącikiem ust. Dłonie wsadziła do kieszeni płaszcza.
Gdy ręka Elisabeth zbliżyła się do jego oblicza, by odgarnąć niesforny kosmyk głosów, obrócił delikatnie twarz w tym kierunku, starając się poczuć na obliczu jej dotyk lub przynajmniej zaciągnąć się wspaniałym, świeżym zapachem jej skóry. Całkiem świetnie mu to wyszło i od razu poczuł się jakiś spokojniejszy, odetchnął głęboko, wyraźnie rozluźniając ramiona.
Mimo, że był młodszym bratem, to często poczuwał się odpowiedzialny za Elisabeth- był w końcu mężczyzną. Kimś, kto powinien otaczać opieką kruche z pozoru istoty (bo wiadomo, że psychicznie to podobno kobiety są twardsze). Podczas ich dzieciństwa było wiele sytuacji, w których Tośka traciła nadzieję, źle się czuła czy miała wszystkiego dosyć- on- zamiast załamywać się z nią, chciał zrobić wszystko, byle tylko zobaczyć uśmiech na jej ładnej, gładkiej twarzy. Właśnie wtedy nauczył się szukać (czasem na siłę) pozytywów lub obracać złe rzeczy w dobre, bardziej przystępne.
Drgnął cały nie spodziewając się tak gwałtownej reakcji na jego żart, choć w głębi duszy był zadowolony, że jest aż tak dobrym aktorzyną! Tym samym wymusił na niej kolejną porcję dotyku, którą zaserwowała mu w mig i to nawet taką, której by się nie spodziewał! Buziak w czoło. Lekki, zdrowy rumieniec pojawił się na jego policzkach lecz uciekł stamtąd tak szybko jak się pojawił. Nie był za bardzo osobą, która lubiła afiszować się takimi gestami w miejscach publicznych, dlatego wciąż wprawiało go to w nijaki dyskomfort.
Widząc jej naburmuszoną minę zmarszczył nos w uśmiechu.
- Nie lubię kiedy się złościsz, ale robisz to tak pociesznie, że odnajduję w tym swego rodzaju rozrywkę - Uniósł brwi, ściągając je delikatnie do środka, chcąc przybrać tym samym ociupinę niewinny wyraz twarzy. Mina i łagodny ton głosu powinny załagodzić ewentualny, kolejny bulwers, który mógł wywołać tymi słowami.
- Szkoda, że nie chcesz trochę z tym powalczyć ale uszanuję to i już postaram się o tym nie wspominać. - Wzruszył delikatnie ramionami odrobinę zawiedziony. Miał nadzieję, że kiedyś w końcu uda mi się znowu wyruszyć do stajni z siostrą. Nie myślał jednak, że trauma z dzieciństwa będzie miała aż tak duży wpływ na nią teraz. Powinien się tego spodziewać, skoro rodzice po tym incydencie postawili jej również kategoryczny zakaz pokazywania się w obrębie budynku z końmi. Może to też miało wpływ na negatywny stosunek do tego co się wydarzyło? Jeśli rodzice zareagowali by nieco inaczej, może można by się przed tym uchronić?
- Nie bądź śmieszna - Wypalił nagle, kiedy tylko wspomniała o tym, że równie dobrze Sketch może być jego fanem.
- Wiesz, że to tak - Odchylił się nieco do tyłu, unosząc ręce i wystawiając palce wskazujące zataczając nimi kółeczka.
- Nie działa - Zetknął opuszki obydwu palców i zaśmiał się melodyjnie, może nieco za głośno.
- Bo on się gapi - Odparł niczym zaatakowane dziecko w podstawówce, a w tym samym momencie kelner postawił na ich stoliku gorącą czekoladę i jakiś kawałek papieru.
Tak jak siostra, postanowił najpierw zająć się czekoladą, która jak na to miejsce- zadziwiająco dobrze pachniała. Może to jednak sprawka tego, że ostrzyli sobie apetyt na ten trunek już od dłuższego czasu i w końcu się przed nimi znalazł? Ręka sięgnęła po kubek, unosząc go do ust młodzieńca, który powędrował za dźwiękami fortepianu.
- Teraz ty się na niego gapisz - Zauważył, chcąc jej nieco dopiec i upił łyka napoju. Ciepło rozlało się przyjemnie po jego ciele. Chciał zaspokoić jak najszybciej swoją ciekawość więc chwycił kawałek papieru, myśląc, że jest to liścik od ich darczyńcy- jak się mylił, był to rysunek jego i Elisabeth. Trochę kripi, a trochę...miło? Zacisnął delikatnie usta wpatrując się w kartkę, która była precyzyjnie zarysowana. Widać, że ten kto to zrobił, nie robił tego pierwszy raz, a wręcz uwielbiał to robić. Nie musiał się już zastanawiać, kto też sprezentował im czekoladę.
Zanim się zorientował i podziałał coś w tym kierunku (choć i tak nie wiedział co ma zrobić i jak zareagować), Sketch zniknął wraz z dźwiękami dobrej muzyki- jak sam twierdził.
Tośka wyrwała mu kartkę z ręki i wsadziła ją samolubnie do torby- no cóż, może stwierdziła, że już wystarczająco się napatrzył. To, że postanowiła tak szybko wyjść było dla niego podejrzane i poczuł się z tym źle. To jego wina? Może jednak powinien był ją wcześniej stąd zabrać? Zwilżył językiem dolną wargę i lekko się odchylił, kiedy zamierzała dać mu buziaka w policzek. Nie miał jednak na tyle silnej woli, by nie pozwolić jej tego zrobić.
- Do zobaczenia - Mruknął siląc się na niewielki uśmiech i odprowadził ją spojrzeniem do drzwi, stojąc cały czas w tym samym miejscu. Kiedy tylko drzwi się za nią zatrzasnęły, ruszył do okna by sprawdzić, czy aby na pewno przejdzie bezpiecznie obok podejrzanej grupki przed wejściem i zauważył jak się z kimś wita. Wspaniale. Uniósł nieco wyżej brodę i zmrużył oczy. Nie wyjdzie jednak za nią by nie robić scen, tak chyba postępują normalni ludzie?
Mimo, że był młodszym bratem, to często poczuwał się odpowiedzialny za Elisabeth- był w końcu mężczyzną. Kimś, kto powinien otaczać opieką kruche z pozoru istoty (bo wiadomo, że psychicznie to podobno kobiety są twardsze). Podczas ich dzieciństwa było wiele sytuacji, w których Tośka traciła nadzieję, źle się czuła czy miała wszystkiego dosyć- on- zamiast załamywać się z nią, chciał zrobić wszystko, byle tylko zobaczyć uśmiech na jej ładnej, gładkiej twarzy. Właśnie wtedy nauczył się szukać (czasem na siłę) pozytywów lub obracać złe rzeczy w dobre, bardziej przystępne.
Drgnął cały nie spodziewając się tak gwałtownej reakcji na jego żart, choć w głębi duszy był zadowolony, że jest aż tak dobrym aktorzyną! Tym samym wymusił na niej kolejną porcję dotyku, którą zaserwowała mu w mig i to nawet taką, której by się nie spodziewał! Buziak w czoło. Lekki, zdrowy rumieniec pojawił się na jego policzkach lecz uciekł stamtąd tak szybko jak się pojawił. Nie był za bardzo osobą, która lubiła afiszować się takimi gestami w miejscach publicznych, dlatego wciąż wprawiało go to w nijaki dyskomfort.
Widząc jej naburmuszoną minę zmarszczył nos w uśmiechu.
- Nie lubię kiedy się złościsz, ale robisz to tak pociesznie, że odnajduję w tym swego rodzaju rozrywkę - Uniósł brwi, ściągając je delikatnie do środka, chcąc przybrać tym samym ociupinę niewinny wyraz twarzy. Mina i łagodny ton głosu powinny załagodzić ewentualny, kolejny bulwers, który mógł wywołać tymi słowami.
- Szkoda, że nie chcesz trochę z tym powalczyć ale uszanuję to i już postaram się o tym nie wspominać. - Wzruszył delikatnie ramionami odrobinę zawiedziony. Miał nadzieję, że kiedyś w końcu uda mi się znowu wyruszyć do stajni z siostrą. Nie myślał jednak, że trauma z dzieciństwa będzie miała aż tak duży wpływ na nią teraz. Powinien się tego spodziewać, skoro rodzice po tym incydencie postawili jej również kategoryczny zakaz pokazywania się w obrębie budynku z końmi. Może to też miało wpływ na negatywny stosunek do tego co się wydarzyło? Jeśli rodzice zareagowali by nieco inaczej, może można by się przed tym uchronić?
- Nie bądź śmieszna - Wypalił nagle, kiedy tylko wspomniała o tym, że równie dobrze Sketch może być jego fanem.
- Wiesz, że to tak - Odchylił się nieco do tyłu, unosząc ręce i wystawiając palce wskazujące zataczając nimi kółeczka.
- Nie działa - Zetknął opuszki obydwu palców i zaśmiał się melodyjnie, może nieco za głośno.
- Bo on się gapi - Odparł niczym zaatakowane dziecko w podstawówce, a w tym samym momencie kelner postawił na ich stoliku gorącą czekoladę i jakiś kawałek papieru.
Tak jak siostra, postanowił najpierw zająć się czekoladą, która jak na to miejsce- zadziwiająco dobrze pachniała. Może to jednak sprawka tego, że ostrzyli sobie apetyt na ten trunek już od dłuższego czasu i w końcu się przed nimi znalazł? Ręka sięgnęła po kubek, unosząc go do ust młodzieńca, który powędrował za dźwiękami fortepianu.
- Teraz ty się na niego gapisz - Zauważył, chcąc jej nieco dopiec i upił łyka napoju. Ciepło rozlało się przyjemnie po jego ciele. Chciał zaspokoić jak najszybciej swoją ciekawość więc chwycił kawałek papieru, myśląc, że jest to liścik od ich darczyńcy- jak się mylił, był to rysunek jego i Elisabeth. Trochę kripi, a trochę...miło? Zacisnął delikatnie usta wpatrując się w kartkę, która była precyzyjnie zarysowana. Widać, że ten kto to zrobił, nie robił tego pierwszy raz, a wręcz uwielbiał to robić. Nie musiał się już zastanawiać, kto też sprezentował im czekoladę.
Zanim się zorientował i podziałał coś w tym kierunku (choć i tak nie wiedział co ma zrobić i jak zareagować), Sketch zniknął wraz z dźwiękami dobrej muzyki- jak sam twierdził.
Tośka wyrwała mu kartkę z ręki i wsadziła ją samolubnie do torby- no cóż, może stwierdziła, że już wystarczająco się napatrzył. To, że postanowiła tak szybko wyjść było dla niego podejrzane i poczuł się z tym źle. To jego wina? Może jednak powinien był ją wcześniej stąd zabrać? Zwilżył językiem dolną wargę i lekko się odchylił, kiedy zamierzała dać mu buziaka w policzek. Nie miał jednak na tyle silnej woli, by nie pozwolić jej tego zrobić.
- Do zobaczenia - Mruknął siląc się na niewielki uśmiech i odprowadził ją spojrzeniem do drzwi, stojąc cały czas w tym samym miejscu. Kiedy tylko drzwi się za nią zatrzasnęły, ruszył do okna by sprawdzić, czy aby na pewno przejdzie bezpiecznie obok podejrzanej grupki przed wejściem i zauważył jak się z kimś wita. Wspaniale. Uniósł nieco wyżej brodę i zmrużył oczy. Nie wyjdzie jednak za nią by nie robić scen, tak chyba postępują normalni ludzie?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach