▲▼
First topic message reminder :
PRACOWNICY
Mały lokal gastronomiczny, którego głównym celem jest nic innego jak wydawanie napojów procentowych klientom. Otwarty w godzinach 16-04, największym wzięciem może pochwalić się - no właśnie - w soboty. Po głowach chodzą pogłoski, że bar miał swego czasu inną nazwę, ale zmienił ją na obecną pod wpływem tego jakże mało tajemniczego zjawiska.
Wnętrze jest nieco obskurne, ale ostatkami sił ratuje się przed napadem sanepidu. Wielkością też nie grzeszy, co wcale odciąga zainteresowanych. Oprócz standardowego barku z ladą, mieszczą się tu również posiane po kątach okrągłe stoliki. Można powiedzieć, że jest to miejsce typowo starej szkoły - muzyka dogrywająca w tle pochodzi z radia, nigdzie nie ma miejsca na dyskoteki - są za to dwa stoły bilardowe, tablica do rzutek i niemalże zapomniany automat hazardowy, do którego monety wkładają jedynie już mocno nietrzeźwi klienci. Atmosfera jest gwarna, pełno tu stałych bywalców, ale za to pochwalić idzie rzadkie pojawianie się pijackich burd, właściciel zdaje się z ukrycia, niczym batman, strzec porządku. Personel nie nosi żadnych wykwintnych uniformów, ot są po prostu całkowicie ubrani na czarno, z dowolnymi elementami. Wyróżniają ich za to całkiem spore plakietki.
Wnętrze jak i wszelkie meble są utrzymane w brązowych barwach. Podłoga to stare, ale trzymające się twardo panele.
Tak. Mają tu łazienkę, cudem nie płatną, jednak nie dzielącą się na damską czy męską. Po prostu - dwie kabiny.
W lokalu dozwolone jest palenie.
===================================
Siedział możliwie najdalej od losowego towarzystwa, na jednym z krzeseł przy barze i zastanawiał się, co on właściwie tutaj robił. Mógł w końcu iść do domu i poddać się beztroskiemu leżeniu na łóżku/kanapie/fotelu/podłodze, ale nie. Poszedł do jednego ze swoich ulubionych miejsc w mieście. Wgapiał się dłuższą chwilę w do przesady masywny kufel snując rozważania, aż do momentu, w którym doszło do niego coś zupełnie nowego. Coś innego od gwaru, jazzowej muzyki, uderzającego o szkło szkła. Głos z zewnątrz. Konkretnie to głos barmanki domagającej się zapłaty. Świeżo wyciągnięty ze swojego świata nie miał nawet jak ukryć zdenerwowania sytuacją, co jawnie okazał łypiąc na plakietkę kobiety z niezrozumieniem i nienawiścią. Na plakietkę, bo wyżej mu się wzroku podnosić nie chciało. Widać było jak na dłoni, że nowa. Stary personel już przyzwyczaił się do bytowania chłopaka w tym miejscu i jak najbardziej wiedział, że nie należał do grona uciekających bez płacenia. Nawet jeśli zwracał się do wszystkich z najmniejszym możliwym poważaniem, a i czasem zdarzało mu się zostać sprowokowanym przez kogoś do bitki. Ociągając się wyciągnął pieniądze na ladę, tak by mieć już spokój z niepotrzebnie trującą babą. Kiedy już osiągnął swój cel mógł wrócić ponownie do swoich jakże wielkich rozważań, które i tak zakończyły się stwierdzeniem, że lokal był po prostu bliżej jak mieszkanie. Tak się bowiem mało zabawnie składało, że świeżo wyszedł z bójki i chociaż zwycięsko, to czuł się jednak obity. Zmęczony. Potrzebował sobie gdzieś usiąść i zregenerować siły, a przy okazji przyzwyczaić ciało na nowo do pulsujących, potłuczonych miejsc.
Często siedząc sam lubił wyobrażać sobie, jak w obolałych miejscach rosną fioletowe sińce. Właśnie tej czynności myślowej poddał się obecnie, od czasu do czasu pociągając łyk piwa, które zamówił bo było tanie. Nie należał do jakiś wykwintnych smakoszy, przyszedł tu bo był zmęczony. W głowie mu się teraz nie mieściło, żeby zastanawiać się nad markami napojów chmielowych. Pomasował obolały polik, ścierając przy okazji zaschniętą krew z okolic ust. Przy wejściu odwiedził co prawda łazienkę, a potem ktoś mu nawet podał apteczkę zza lady (ach, to bycie stałym klientem, ach) dzięki czemu nie wyglądał jak totalne, za przeproszeniem, gówno. Mógł się grzecznie umyć, opatrzyć losowymi plastrami, czy zawiązać bandaż na nadgarstku. Co nie zmieniało faktu, że krew jednak wracała do nowych zadrapań, a metaliczny posmak w jamie ustnej ani myślał go opuszczać. Skrzywił się, sam do siebie rzecz jasna. Jak ogarnie pierwszą falę zmęczenia będzie musiał jednak wrócić do domu. Nic tak dobrze nie leczyło jak sen we własnym wyrku.
Zgłoś się do pracy!
Hayden Kennith (NPC)
Właściciel Baru
Jack Daisy (NPC), North 'Jackdaw' Callahan, Sigrunn Northug
Barman
Ashlyn Brielle (NPC)
Kelnerka
Mały lokal gastronomiczny, którego głównym celem jest nic innego jak wydawanie napojów procentowych klientom. Otwarty w godzinach 16-04, największym wzięciem może pochwalić się - no właśnie - w soboty. Po głowach chodzą pogłoski, że bar miał swego czasu inną nazwę, ale zmienił ją na obecną pod wpływem tego jakże mało tajemniczego zjawiska.
Wnętrze jest nieco obskurne, ale ostatkami sił ratuje się przed napadem sanepidu. Wielkością też nie grzeszy, co wcale odciąga zainteresowanych. Oprócz standardowego barku z ladą, mieszczą się tu również posiane po kątach okrągłe stoliki. Można powiedzieć, że jest to miejsce typowo starej szkoły - muzyka dogrywająca w tle pochodzi z radia, nigdzie nie ma miejsca na dyskoteki - są za to dwa stoły bilardowe, tablica do rzutek i niemalże zapomniany automat hazardowy, do którego monety wkładają jedynie już mocno nietrzeźwi klienci. Atmosfera jest gwarna, pełno tu stałych bywalców, ale za to pochwalić idzie rzadkie pojawianie się pijackich burd, właściciel zdaje się z ukrycia, niczym batman, strzec porządku. Personel nie nosi żadnych wykwintnych uniformów, ot są po prostu całkowicie ubrani na czarno, z dowolnymi elementami. Wyróżniają ich za to całkiem spore plakietki.
Wnętrze jak i wszelkie meble są utrzymane w brązowych barwach. Podłoga to stare, ale trzymające się twardo panele.
Tak. Mają tu łazienkę, cudem nie płatną, jednak nie dzielącą się na damską czy męską. Po prostu - dwie kabiny.
W lokalu dozwolone jest palenie.
===================================
Siedział możliwie najdalej od losowego towarzystwa, na jednym z krzeseł przy barze i zastanawiał się, co on właściwie tutaj robił. Mógł w końcu iść do domu i poddać się beztroskiemu leżeniu na łóżku/kanapie/fotelu/podłodze, ale nie. Poszedł do jednego ze swoich ulubionych miejsc w mieście. Wgapiał się dłuższą chwilę w do przesady masywny kufel snując rozważania, aż do momentu, w którym doszło do niego coś zupełnie nowego. Coś innego od gwaru, jazzowej muzyki, uderzającego o szkło szkła. Głos z zewnątrz. Konkretnie to głos barmanki domagającej się zapłaty. Świeżo wyciągnięty ze swojego świata nie miał nawet jak ukryć zdenerwowania sytuacją, co jawnie okazał łypiąc na plakietkę kobiety z niezrozumieniem i nienawiścią. Na plakietkę, bo wyżej mu się wzroku podnosić nie chciało. Widać było jak na dłoni, że nowa. Stary personel już przyzwyczaił się do bytowania chłopaka w tym miejscu i jak najbardziej wiedział, że nie należał do grona uciekających bez płacenia. Nawet jeśli zwracał się do wszystkich z najmniejszym możliwym poważaniem, a i czasem zdarzało mu się zostać sprowokowanym przez kogoś do bitki. Ociągając się wyciągnął pieniądze na ladę, tak by mieć już spokój z niepotrzebnie trującą babą. Kiedy już osiągnął swój cel mógł wrócić ponownie do swoich jakże wielkich rozważań, które i tak zakończyły się stwierdzeniem, że lokal był po prostu bliżej jak mieszkanie. Tak się bowiem mało zabawnie składało, że świeżo wyszedł z bójki i chociaż zwycięsko, to czuł się jednak obity. Zmęczony. Potrzebował sobie gdzieś usiąść i zregenerować siły, a przy okazji przyzwyczaić ciało na nowo do pulsujących, potłuczonych miejsc.
Często siedząc sam lubił wyobrażać sobie, jak w obolałych miejscach rosną fioletowe sińce. Właśnie tej czynności myślowej poddał się obecnie, od czasu do czasu pociągając łyk piwa, które zamówił bo było tanie. Nie należał do jakiś wykwintnych smakoszy, przyszedł tu bo był zmęczony. W głowie mu się teraz nie mieściło, żeby zastanawiać się nad markami napojów chmielowych. Pomasował obolały polik, ścierając przy okazji zaschniętą krew z okolic ust. Przy wejściu odwiedził co prawda łazienkę, a potem ktoś mu nawet podał apteczkę zza lady (ach, to bycie stałym klientem, ach) dzięki czemu nie wyglądał jak totalne, za przeproszeniem, gówno. Mógł się grzecznie umyć, opatrzyć losowymi plastrami, czy zawiązać bandaż na nadgarstku. Co nie zmieniało faktu, że krew jednak wracała do nowych zadrapań, a metaliczny posmak w jamie ustnej ani myślał go opuszczać. Skrzywił się, sam do siebie rzecz jasna. Jak ogarnie pierwszą falę zmęczenia będzie musiał jednak wrócić do domu. Nic tak dobrze nie leczyło jak sen we własnym wyrku.
- Mawiają też, że złego diabli nie biorą. - Wzruszył barkami, na krótką chwilę zwracając spojrzenie ku przestronnym oknom baru. Na zewnątrz przebywało coraz mniej osób. Ze względu na porę i temperaturę. W duchu się uśmiechnął, zdając sobie sprawę, że właśnie nadchodziła pora jego aktywności. Nawet jeśli Ezekiel zaszufladkował go już w tylko sobie znany sposób... Cóż, Morningstar w gruncie rzeczy miał to gdzieś. Nie obchodziła go opinia ludzi, na których mu nie zależało a takowi ograniczali się do... Na razie do okrągłego zera.
- Nie interesuje mnie ona, mam zwyczajnie dobrą pamięć. - Dodał jeszcze. Co w gruncie rzeczy sugerowało, że kiedyś natknął się na ten temat w książce. Nie mniej jednak kolejny temat kontynuowany przez blondyna, a raczej tory na które zszedł, nieco wbił portrecistę w krzesło. Nie spodziewał się tak osobistego wyznania, nawet o to nie pytał. W takich chwilach się zwyczajnie gubił, nie mając pojęcia jak zareagować. Przywykł do tego, że ludzie kazali mu spieprzać. Nie zaczynali nigdy wątków o sytuacji rodzinnej.
- Nie powinienem pytać. - Podsumował tylko, wyraźnie zmieszanym tonem. Słysząc słowa, które z czasem traciły na wyraźności, skrzywił się niewidocznie. Z podpitymi osobami nie szło utrzymywać kontaktu, nawet się za bardzo nie chciało. Nie odpowiedział nijak na kolejne wypowiedzi, skupiając się jedynie na pytaniu o taksówkę. Myślał przez chwilę nad tym, ostatecznie dobywając telefonu z kieszeni. Wykręcił odpowiedni numer, zadał pytanie, podziękował i się rozłączył.
- Podjedzie. Pomóc ci wyjść na zewnątrz? - Schował urządzenie z powrotem do kieszeni. Jeleń pokręcił łbem, wyrażając tym swą niechęć do przebywania w zapijaczonym towarzystwie. A raczej lekko podpitym. Portrecista rozumiał, że można mieć różne charaktery i sytuacje, nie mniej jednak nigdy nie pochwalał topienia tego w alkoholu. Jedna lampka wina czy czegoś lekkiego, tak dla towarzystwa, ok, mógł to znieść, samemu grzecznie odmawiając. Ale bez przesady.
- Nie interesuje mnie ona, mam zwyczajnie dobrą pamięć. - Dodał jeszcze. Co w gruncie rzeczy sugerowało, że kiedyś natknął się na ten temat w książce. Nie mniej jednak kolejny temat kontynuowany przez blondyna, a raczej tory na które zszedł, nieco wbił portrecistę w krzesło. Nie spodziewał się tak osobistego wyznania, nawet o to nie pytał. W takich chwilach się zwyczajnie gubił, nie mając pojęcia jak zareagować. Przywykł do tego, że ludzie kazali mu spieprzać. Nie zaczynali nigdy wątków o sytuacji rodzinnej.
- Nie powinienem pytać. - Podsumował tylko, wyraźnie zmieszanym tonem. Słysząc słowa, które z czasem traciły na wyraźności, skrzywił się niewidocznie. Z podpitymi osobami nie szło utrzymywać kontaktu, nawet się za bardzo nie chciało. Nie odpowiedział nijak na kolejne wypowiedzi, skupiając się jedynie na pytaniu o taksówkę. Myślał przez chwilę nad tym, ostatecznie dobywając telefonu z kieszeni. Wykręcił odpowiedni numer, zadał pytanie, podziękował i się rozłączył.
- Podjedzie. Pomóc ci wyjść na zewnątrz? - Schował urządzenie z powrotem do kieszeni. Jeleń pokręcił łbem, wyrażając tym swą niechęć do przebywania w zapijaczonym towarzystwie. A raczej lekko podpitym. Portrecista rozumiał, że można mieć różne charaktery i sytuacje, nie mniej jednak nigdy nie pochwalał topienia tego w alkoholu. Jedna lampka wina czy czegoś lekkiego, tak dla towarzystwa, ok, mógł to znieść, samemu grzecznie odmawiając. Ale bez przesady.
Zauważywszy, że mój rozmówca się speszył, machnąłem lekceważąco ręką. -Nie przejmuj się.- Może pomyślał, że poczułem się urażony? Ech, głupie.
Słysząc potwierdzającą odpowiedź, odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej jeden problem z głowy mniej. Spojrzeniem powiodłem powierzchownie po swoich manatkach, upewniając się, że niczego nie brakuje. Płaszcz, kula, torba.. chyba wszystko. -Ktybyś był tak miłyy...- Wymamrotałem, siląc się na jak najbardziej wyraźny głos. Biorąc pod uwagę fakt, że sam Sketch był w stu procentach trzeźwy, to moje towarzystwo mogło być dla niego nieco... uciążliwe. Obcowanie z pijanymi - albo chociaż podpitymi - z reguły nie należało do najprzyjemniejszych rozrywek, jakie sobie może zapewnić człowiek. Chyba, że ma jakieś podejrzane preferencje. No cóż.
-Mam nadzieę, że wybaczyż mi mój stan..- Odchrząknąłem cicho. -Za barco się denerwui w tego tpu sytuacyjach..- Przymknąłem oczy, przyodziewając na twarz przepraszający uśmiech. Zażenowany przebiegiem sytuacji podrapałem się odruchowo po żuchwie.
Słysząc potwierdzającą odpowiedź, odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej jeden problem z głowy mniej. Spojrzeniem powiodłem powierzchownie po swoich manatkach, upewniając się, że niczego nie brakuje. Płaszcz, kula, torba.. chyba wszystko. -Ktybyś był tak miłyy...- Wymamrotałem, siląc się na jak najbardziej wyraźny głos. Biorąc pod uwagę fakt, że sam Sketch był w stu procentach trzeźwy, to moje towarzystwo mogło być dla niego nieco... uciążliwe. Obcowanie z pijanymi - albo chociaż podpitymi - z reguły nie należało do najprzyjemniejszych rozrywek, jakie sobie może zapewnić człowiek. Chyba, że ma jakieś podejrzane preferencje. No cóż.
-Mam nadzieę, że wybaczyż mi mój stan..- Odchrząknąłem cicho. -Za barco się denerwui w tego tpu sytuacyjach..- Przymknąłem oczy, przyodziewając na twarz przepraszający uśmiech. Zażenowany przebiegiem sytuacji podrapałem się odruchowo po żuchwie.
Zacisnął minimalnie palce na szkicowniku, skinąwszy głową na słowa blondyna. Nie żeby takie zdanie miało w ogóle pomóc. Przeważnie w takich sytuacjach zaczynano czuć się gorzej. Portrecista podniósł się z krzesła, zakładając przewieszony przez nie płaszcz. Nie kłopotał się z jego zapinaniem, bo na chwilę obecną nie wydawało mu się to konieczne.
- Oczywiście. - Poprawił wystający z kieszeni informator, wkładając go głębiej coby nie wypadł. Momentami był na tyle roztrzepany w całej swojej osobowości, że nie zdziwiłby sie gdyby zwyczajnie zgubił plakietkę. Gdyby to chociaż był pierwszy raz. Zdarzyło mu się już dostać burę za takie rzeczy.
Poczekał grzecznie aż młodszy chłopak zagarnie wszystkie swoje rzeczy, by następnie podejść do niego i z wyraźnym wahaniem chwytając za ramię. Cóż, nie przywykł do kontaktu fizycznego. A już zwłaszcza z obcymi osobami. Chwycił też szkicownik w wolną rękę.
- Nie przejmuj się, nie ty jeden. - Przymknął oczy na krótką chwilę, by zaraz otworzyć je, już podczas prowadzenia chłopaka do wyjścia. Nie, zdecydowanie nie nadawał się na towarzystwo. Znalazłszy się przy drzwiach, nacisnął klamkę dłonią, przepuszczając Ezekiela przodem. Taksówka jeszcze nie przyjechała, ale nie było to niczym dziwnym. Rozejrzał się tylko dookoła, dłuższą chwilę zatrzymując na jeleniu, który to obserwował przechodzącą nieopodal parę.
Zainteresowali cię?
Rogacz nie odpowiedział. Najwyraźniej strzelił w dniu dzisiejszym focha. Baba.
Brunet oparł się o ścianę budynku, sięgając do kieszeni. Na pozór chcąc zwyczajnie ogrzać dłoń, a jednak zacisnął palce na banknotach, którymi za chwilę zamierzał zapłacić za taksówkę.
- Oczywiście. - Poprawił wystający z kieszeni informator, wkładając go głębiej coby nie wypadł. Momentami był na tyle roztrzepany w całej swojej osobowości, że nie zdziwiłby sie gdyby zwyczajnie zgubił plakietkę. Gdyby to chociaż był pierwszy raz. Zdarzyło mu się już dostać burę za takie rzeczy.
Poczekał grzecznie aż młodszy chłopak zagarnie wszystkie swoje rzeczy, by następnie podejść do niego i z wyraźnym wahaniem chwytając za ramię. Cóż, nie przywykł do kontaktu fizycznego. A już zwłaszcza z obcymi osobami. Chwycił też szkicownik w wolną rękę.
- Nie przejmuj się, nie ty jeden. - Przymknął oczy na krótką chwilę, by zaraz otworzyć je, już podczas prowadzenia chłopaka do wyjścia. Nie, zdecydowanie nie nadawał się na towarzystwo. Znalazłszy się przy drzwiach, nacisnął klamkę dłonią, przepuszczając Ezekiela przodem. Taksówka jeszcze nie przyjechała, ale nie było to niczym dziwnym. Rozejrzał się tylko dookoła, dłuższą chwilę zatrzymując na jeleniu, który to obserwował przechodzącą nieopodal parę.
Zainteresowali cię?
Rogacz nie odpowiedział. Najwyraźniej strzelił w dniu dzisiejszym focha. Baba.
Brunet oparł się o ścianę budynku, sięgając do kieszeni. Na pozór chcąc zwyczajnie ogrzać dłoń, a jednak zacisnął palce na banknotach, którymi za chwilę zamierzał zapłacić za taksówkę.
Jeśli chciał zaruchać bądź zostać zagruchanym – śmigał do BigQ(ueer), najbardziej pedalskiego baru na tej półkuli. Jeśli jednak chciał spotkać Bonawenturę, raz jeszcze przyznając się do własnego masochizmu, szedł do innego, znacznie bardziej ultra-hetero baru. Jebany krypto pedał.
Niedługo po obudzeniu się (a więc w okolicach godziny osiemnastej), postanowił wybrać się właśnie do Saturday. Miejsce przyjemne, ale nie ociekające pedalstwem z każdej jednej strony. Idealne! Wcześniej, rzecz jasna, napisał do niego.
Smsy Camilla nigdy nie były na zasadzie: hej, masz może czas? On pisał raczej: cześć, wtedy i wtedy będę tam i tam. Ha, tak było lepiej, prościej i nieco bardziej zobowiązująco. Jeśli Bonawentura przyjdzie to bez względu na to, jak idiotyczne będzie miał wytłumaczenie, Bordeaux będzie już pewien, że jednak coś jest na rzeczy…
Pozostawało siąść przy barze i czekać, wyglądając jak jebane milion dolców. Przeżutych i wyplutych, ale dalej milion. Ubrany jakby dopiero co wstał z łóżka po dzikim seksie i uczesany w ten sam właśnie sposób, nie mógł zostać pomylony z kimś innym.
Niedługo po obudzeniu się (a więc w okolicach godziny osiemnastej), postanowił wybrać się właśnie do Saturday. Miejsce przyjemne, ale nie ociekające pedalstwem z każdej jednej strony. Idealne! Wcześniej, rzecz jasna, napisał do niego.
Smsy Camilla nigdy nie były na zasadzie: hej, masz może czas? On pisał raczej: cześć, wtedy i wtedy będę tam i tam. Ha, tak było lepiej, prościej i nieco bardziej zobowiązująco. Jeśli Bonawentura przyjdzie to bez względu na to, jak idiotyczne będzie miał wytłumaczenie, Bordeaux będzie już pewien, że jednak coś jest na rzeczy…
Pozostawało siąść przy barze i czekać, wyglądając jak jebane milion dolców. Przeżutych i wyplutych, ale dalej milion. Ubrany jakby dopiero co wstał z łóżka po dzikim seksie i uczesany w ten sam właśnie sposób, nie mógł zostać pomylony z kimś innym.
Nudził się, okej?
Nie miał niczego lepszego do roboty tego wieczoru, a nie miał za bardzo ochoty, żeby siedzieć samemu w domu. Bo tak, do chuja wafla. Miał daleko w dupie to, co Camille mógł sobie na ten temat pomyśleć. Bo on, Bon, chciał tylko i wyłącznie napić się piwa w towarzystwie - jakie by tam nie było. Dość chlania do lustra.
A, wiadomo, bycie wiecznie wkurwionym bucem raczej niekoniecznie sprzyjało zawieraniu takich czy innych znajomości. I ludzie podchodzili do niego z dystansem - takim półtorametrowym, aby znaleźć się poza zasięgiem jego łap - pewnie ten ryj. Albo to, że miał jebane dwa metry wysokości i niemalże tyle samo w barach. Niemalże, wiadomo.
W każdym razie - przyszedł. Nie śpieszył się specjalnie, szedł powoli i jeszcze stał kilka minut pod drzwiami, by dopalić w spokoju fajkę. Peta cisnął pod nogi i zadeptał wojskowym trepem. Pora wejść do środka, a co. Piwo się nie zamówi. Za piwo też się samo nie zapłaci i zanim jeszcze na dobre się rozejrzał - chociaż raczej osobnika, którego wzrokiem miał zacząć szukać lada moment nie było trudno znaleźć - dojrzał tę blond, spedaloną łachudrę.
Zajebistych masz kumpli, Bon.
Lepsi tacy niż żadni, nie?
Podszedł, przystanął obok i oparł się łokciami o blat.
- Jo - rzucił tym wylewnym powitaniem, jak żulowi dwa złote na browara. - Wyglądasz jak gówno, ogarnij dupę. - Też miło cię widzieć, Bon.
I zamówił piwo. Bez soku, po męsku. A nie jak jakaś pizda.
Nie miał niczego lepszego do roboty tego wieczoru, a nie miał za bardzo ochoty, żeby siedzieć samemu w domu. Bo tak, do chuja wafla. Miał daleko w dupie to, co Camille mógł sobie na ten temat pomyśleć. Bo on, Bon, chciał tylko i wyłącznie napić się piwa w towarzystwie - jakie by tam nie było. Dość chlania do lustra.
A, wiadomo, bycie wiecznie wkurwionym bucem raczej niekoniecznie sprzyjało zawieraniu takich czy innych znajomości. I ludzie podchodzili do niego z dystansem - takim półtorametrowym, aby znaleźć się poza zasięgiem jego łap - pewnie ten ryj. Albo to, że miał jebane dwa metry wysokości i niemalże tyle samo w barach. Niemalże, wiadomo.
W każdym razie - przyszedł. Nie śpieszył się specjalnie, szedł powoli i jeszcze stał kilka minut pod drzwiami, by dopalić w spokoju fajkę. Peta cisnął pod nogi i zadeptał wojskowym trepem. Pora wejść do środka, a co. Piwo się nie zamówi. Za piwo też się samo nie zapłaci i zanim jeszcze na dobre się rozejrzał - chociaż raczej osobnika, którego wzrokiem miał zacząć szukać lada moment nie było trudno znaleźć - dojrzał tę blond, spedaloną łachudrę.
Zajebistych masz kumpli, Bon.
Lepsi tacy niż żadni, nie?
Podszedł, przystanął obok i oparł się łokciami o blat.
- Jo - rzucił tym wylewnym powitaniem, jak żulowi dwa złote na browara. - Wyglądasz jak gówno, ogarnij dupę. - Też miło cię widzieć, Bon.
I zamówił piwo. Bez soku, po męsku. A nie jak jakaś pizda.
Camille może i wyglądał jak spedalona pizda, która za pięć groszy da dupy. Ale ci, którzy go znali, wiedzieli dwie rzeczy: był w chuj drogi w utrzymaniu, a i mordę obić potrafił. Niemniej jednak, spokojnie siedział sobie na pedalskim tronie, zajmując rolę największej cioty w mieście, nosząc ten tytuł z takim honorem, z którym nosił swoje okrutnie obcisłe, potargane spodnie.
- Większość facetów inaczej proponuje postawienie mi drina, Bon – oznajmił niepasującym do wyglądu, niskim głosem, jednocześnie zwracając się w jego kierunku. Powiódł bezwstydnym spojrzeniem po jego sylwetce, jak zwykle – podziwiając. No, skoro zaliczyć JESZCZE nie może, to chociaż sobie popatrzy, co nie?
- Jak tam? Znalazłeś już se pannę? – burknął, sącząc swoje piwo. Z SOKIEM, tak. Z sokiem. Przez słomkę. - Dalej wyglądasz na naładowanego. A tak to spuściłbyś z krzyża i po sprawie – wzruszył ramionami, znawca jeden.
- Większość facetów inaczej proponuje postawienie mi drina, Bon – oznajmił niepasującym do wyglądu, niskim głosem, jednocześnie zwracając się w jego kierunku. Powiódł bezwstydnym spojrzeniem po jego sylwetce, jak zwykle – podziwiając. No, skoro zaliczyć JESZCZE nie może, to chociaż sobie popatrzy, co nie?
- Jak tam? Znalazłeś już se pannę? – burknął, sącząc swoje piwo. Z SOKIEM, tak. Z sokiem. Przez słomkę. - Dalej wyglądasz na naładowanego. A tak to spuściłbyś z krzyża i po sprawie – wzruszył ramionami, znawca jeden.
- Tobie niczego bym nie postawił - parsknął ni to z rozbawieniem, ni to poważnie. Co ciekawsze, podtekst w tych słowach był kompletnie w jego przypadku niezamierzony.
Serio.
Zerknął na swoje piwo, a następnie na kufel Kamila. Sok. Z browarem. Przez słomkę. Mógłby jedynie popijać różowego drinka z parasolką, aby wyglądać jeszcze bardziej jak skończony pedał. Pomijając już to, że wokół niego unosiła się bezczelna aura, która krzyczała dookoła "LUBIĘ CHUJE". I nie ma przebacz.
- Nie szukałem. Chyba że jednorazówki się liczą. - Sam złapał wysoką szklankę tym swoim wielkim łapskiem, by zaraz unieść ją znad blatu i pochłonąć trzy porządne hausty tego złotego trunku bogów. - Spuścić to ja ci mogę wpierdol. Nie wkurwiaj mnie tym swoim pedalstwem już na wstępie.
Pan wielce wkurwiony. I wiecznie wkurwiony. Łatwo się wkurwiający. Na niego wystarczyło krzywo spojrzeć, aby dostać po pysku, już mało kto miewał takie niesamowite okazje, aby drażnić go słownie. Camille definitywnie powinien to doceniać.
Serio.
Zerknął na swoje piwo, a następnie na kufel Kamila. Sok. Z browarem. Przez słomkę. Mógłby jedynie popijać różowego drinka z parasolką, aby wyglądać jeszcze bardziej jak skończony pedał. Pomijając już to, że wokół niego unosiła się bezczelna aura, która krzyczała dookoła "LUBIĘ CHUJE". I nie ma przebacz.
- Nie szukałem. Chyba że jednorazówki się liczą. - Sam złapał wysoką szklankę tym swoim wielkim łapskiem, by zaraz unieść ją znad blatu i pochłonąć trzy porządne hausty tego złotego trunku bogów. - Spuścić to ja ci mogę wpierdol. Nie wkurwiaj mnie tym swoim pedalstwem już na wstępie.
Pan wielce wkurwiony. I wiecznie wkurwiony. Łatwo się wkurwiający. Na niego wystarczyło krzywo spojrzeć, aby dostać po pysku, już mało kto miewał takie niesamowite okazje, aby drażnić go słownie. Camille definitywnie powinien to doceniać.
Bon to Bon, a Camille już dawno nauczył się podchodzić do niego z dużą dozą dystansu. Prze-kurwa-ogromną. I specjalnie zamówił takie piwo, wiedząc jak bardzo jego widok będzie mierził kumpla.
- I tak z tobą właśnie jest. Ja tu troskliwie, z sercem na dłoni, a ty jeb-dup i wszystko niszczysz – westchnął, przewracając oczami. Zerknął przez ramię i powiódł spojrzeniem po reszcie tego przytułku. Nie było za bardzo na czym oka zawiesić, nie to co w BigQ.
- Po prostu jakbyś znalazł pannę, to wszyscy przestaliby podejrzewać cię o pedalstwo. Tak to działa, skarbie - oznajmił, łapiąc słomkę w usta, zaciągając się piwem, jednocześnie obserwując jego twarz. Och, jasne, że kochał go wkurwiać! Jakoś nieszczególnie bał się spotkania z pięścią Bonawentury. Najwyżej, limo w tę czy w tamtą stronę… Co to dla niego.
- I tak z tobą właśnie jest. Ja tu troskliwie, z sercem na dłoni, a ty jeb-dup i wszystko niszczysz – westchnął, przewracając oczami. Zerknął przez ramię i powiódł spojrzeniem po reszcie tego przytułku. Nie było za bardzo na czym oka zawiesić, nie to co w BigQ.
- Po prostu jakbyś znalazł pannę, to wszyscy przestaliby podejrzewać cię o pedalstwo. Tak to działa, skarbie - oznajmił, łapiąc słomkę w usta, zaciągając się piwem, jednocześnie obserwując jego twarz. Och, jasne, że kochał go wkurwiać! Jakoś nieszczególnie bał się spotkania z pięścią Bonawentury. Najwyżej, limo w tę czy w tamtą stronę… Co to dla niego.
Widząc, że mężczyzna zaczął się ubierać do wyjścia, i ja zarzuciłem na siebie swój płaszcz. W przeciwieństwie do niego postanowiłem jednak zapiąć guziki, bo nie lubiłem, kiedy było mi "nierównomiernie ciepło". W sensie, że w brzuszek zimno, a w resztę ciepło... tak, wiem, problemy pierwszego świata. Niestety, z powodu mojego obecnego stanu, ubieranie się zajęło mi nieco dłużej niż powinno. Dzięki Bogu, Sketch należał chyba do tych spokojniejszych i bardziej cierpliwych ludzi. A jeśli nie, to miał lekkiego pecha.
-Dzięky.- Rzuciłem do niego w międzyczasie, kiedy kierowaliśmy się już do wyjścia. W ogóle to.. ciekawe, czy będę pamiętać nasze spotkanie? Huh, cóż, raczej powinienem. Przynajmniej częściowo. -Ne, nje, pszpraszam.- Aspołeczność nie była cechą, na którą można by było "przymknąć oko". Trochę mi nawet było za mnie wstyd. I o ile na co dzień nie myślałem o sobie w taki sposób, bo teraz, wypowiadając te słowa na głos, naszła mnie owa refleksja. Ciekawe, czy o niej też będę pamiętać? "Przynajmniej częściowo".
Nie należałem do osób słabych czy chuderlawych. Jednak w momencie, kiedy moja optyka była zniekształcona, a błędnik już zupełnie odmówił mi współpracy, postanowiłem się mocniej oprzeć o Sketcha. Ba, gdyby nie to, że w drugiej ręce nadal dzierżyłem swoją niezawodną kulę, to pewnie oparłbym na nim calutki ciężar swojego ciała. A to byłby nie lada "ładunek" do udźwignięcia.
Zawiesiłem głowę nad własną piersią i wbiłem to swoje zmęczone, przygaszone spojrzenie w chodnik. Gadulstwo zdążyło mi chyba kompletnie przeminąć.
-Dzięky.- Rzuciłem do niego w międzyczasie, kiedy kierowaliśmy się już do wyjścia. W ogóle to.. ciekawe, czy będę pamiętać nasze spotkanie? Huh, cóż, raczej powinienem. Przynajmniej częściowo. -Ne, nje, pszpraszam.- Aspołeczność nie była cechą, na którą można by było "przymknąć oko". Trochę mi nawet było za mnie wstyd. I o ile na co dzień nie myślałem o sobie w taki sposób, bo teraz, wypowiadając te słowa na głos, naszła mnie owa refleksja. Ciekawe, czy o niej też będę pamiętać? "Przynajmniej częściowo".
Nie należałem do osób słabych czy chuderlawych. Jednak w momencie, kiedy moja optyka była zniekształcona, a błędnik już zupełnie odmówił mi współpracy, postanowiłem się mocniej oprzeć o Sketcha. Ba, gdyby nie to, że w drugiej ręce nadal dzierżyłem swoją niezawodną kulę, to pewnie oparłbym na nim calutki ciężar swojego ciała. A to byłby nie lada "ładunek" do udźwignięcia.
Zawiesiłem głowę nad własną piersią i wbiłem to swoje zmęczone, przygaszone spojrzenie w chodnik. Gadulstwo zdążyło mi chyba kompletnie przeminąć.
Był cierpliwy i nie padło od niego ani jedno pospieszające słowo. Pewnie trzymał blondyna, pomagając mu gdy tracił równowagę. Kula ortopedyczna którą trzymał skłaniała do przemyśleń i nasuwała wnioski. A przynajmniej w przypadku zwyczajnych osób, bo portrecista zobaczył ją dopiero na zewnątrz lokalu. Nie padł jednak żaden komentarz, bo zwyczajnie uznał to za zbędne.
- Nie ma sprawy, jutro pewnie nawet będziesz mnie pamiętał. - Wzruszył ramionami, rozglądając się za jeleniem. Dłuższa chwila gdy nie mógł zlokalizować zwierzęcia, wprowadziła go w delikatny niepokój. Chwilę później odetchnięcie przepełnione ulgą opuściło chłopaka, gdy tylko zahaczył spojrzeniem o wystające zza samochodu poroże. Zerknął ku blondynowi, ze zgrozą stwierdzając, że ten chyba ma zamiar odlecieć. Źle!
- Hej hejhejhejhej, nie odlatuj. Gdzie kierowca ma cię zawieźć? - Chłodne palce przesunęły po rozgrzanym od alkoholu policzku. Różnica temperatur powinna choć trochę zwrócić uwagę młodszego. Intensywne spojrzenie zielono-błękitnych ślepi wlepiło się w profil Ezekiela, chcąc choć odrobinę przywrócić go do kontaktujących.
- Nie ma sprawy, jutro pewnie nawet będziesz mnie pamiętał. - Wzruszył ramionami, rozglądając się za jeleniem. Dłuższa chwila gdy nie mógł zlokalizować zwierzęcia, wprowadziła go w delikatny niepokój. Chwilę później odetchnięcie przepełnione ulgą opuściło chłopaka, gdy tylko zahaczył spojrzeniem o wystające zza samochodu poroże. Zerknął ku blondynowi, ze zgrozą stwierdzając, że ten chyba ma zamiar odlecieć. Źle!
- Hej hejhejhejhej, nie odlatuj. Gdzie kierowca ma cię zawieźć? - Chłodne palce przesunęły po rozgrzanym od alkoholu policzku. Różnica temperatur powinna choć trochę zwrócić uwagę młodszego. Intensywne spojrzenie zielono-błękitnych ślepi wlepiło się w profil Ezekiela, chcąc choć odrobinę przywrócić go do kontaktujących.
-...ale ty bynciesz.- A przecież szkoda by było, gdyby zapamiętał mnie tylko z mojego pijaństwa i, nie daj Boże, "gburostwa".
Zupełnie nie zwróciłem uwagi na to, że Sketch coś do mnie mówi. Bynajmniej jednak nie wynikało to z jakiejś mojej złośliwości, a po prostu... niejakiego stracenia poczucia rzeczywistości. Bo jak inaczej można nazwać stan, kiedy tracisz resztki kontroli nie tylko nad swoim ciałem, ale i zmysłami? W sumie to dopiero w momencie, kiedy poczułem zziębnięte (a przynajmniej takie sprawiały wrażenie) palce na swoim poliku, uniosłem twarz i kątem oka zacząłem obserwować chłopaka. Miałem lekko uchylone usta, przez które stosunkowo ciężko acz stabilnie oddychałem chłodnym, wieczornym powietrzem. Powieki natomiast miałem wpół przymknięte; ogólnie to gdyby nie śmierdziało ode mnie ziołowym winem, to przypadkowy świadek mojego obecnego stanu mógłby pomyśleć, że po prostu cierpiałem na bezsenność i nie przespałem kilku nocy. No, dobra, oprócz zapachu zdradzała mnie też czerwień pokrywająca moje poliki, uszy i nos. Poza tym wyglądałem jednak bardzo niegroźnie, ba, wręcz potulnie.
Odruchowo chwyciłem się mocniej kuli, nieco pokracznie zaciskając na niej palce. Samemu chłopakowi nic jednak nie zdołałem odpowiedzieć, po prostu nie zwracając już uwagi na takie błahostki jak słowa, które wypowiadał. Zamiast tego domknąłem oczy i w miarę możliwości oparłem się skronią o jego ramię, wydając z siebie przy tym ciche westchnięcie.
Cholera. Nieźle dzisiaj przesadziłem.
Zupełnie nie zwróciłem uwagi na to, że Sketch coś do mnie mówi. Bynajmniej jednak nie wynikało to z jakiejś mojej złośliwości, a po prostu... niejakiego stracenia poczucia rzeczywistości. Bo jak inaczej można nazwać stan, kiedy tracisz resztki kontroli nie tylko nad swoim ciałem, ale i zmysłami? W sumie to dopiero w momencie, kiedy poczułem zziębnięte (a przynajmniej takie sprawiały wrażenie) palce na swoim poliku, uniosłem twarz i kątem oka zacząłem obserwować chłopaka. Miałem lekko uchylone usta, przez które stosunkowo ciężko acz stabilnie oddychałem chłodnym, wieczornym powietrzem. Powieki natomiast miałem wpół przymknięte; ogólnie to gdyby nie śmierdziało ode mnie ziołowym winem, to przypadkowy świadek mojego obecnego stanu mógłby pomyśleć, że po prostu cierpiałem na bezsenność i nie przespałem kilku nocy. No, dobra, oprócz zapachu zdradzała mnie też czerwień pokrywająca moje poliki, uszy i nos. Poza tym wyglądałem jednak bardzo niegroźnie, ba, wręcz potulnie.
Odruchowo chwyciłem się mocniej kuli, nieco pokracznie zaciskając na niej palce. Samemu chłopakowi nic jednak nie zdołałem odpowiedzieć, po prostu nie zwracając już uwagi na takie błahostki jak słowa, które wypowiadał. Zamiast tego domknąłem oczy i w miarę możliwości oparłem się skronią o jego ramię, wydając z siebie przy tym ciche westchnięcie.
Cholera. Nieźle dzisiaj przesadziłem.
- Mam dobrą pamięć.. - Zaczął, lecz nieco przytłumiona melodyjka nadchodzącego połączenia odwiodła go od tego pomysłu. Sięgnął po telefon, zerkając tylko przelotnie na wyświetlacz. Komenda, świetnie. Zrezygnowany dźwięk słyszalny w "ugh" zabrzmiał podczas wkładania wciąż grającego urządzenia z powrotem w poły materiału. Powrót do pracy był ostatnią rzeczą o której marzył, jeśli chodziło o spędzenie reszty nocy. Jedyne czego potrzebował, to gorąca herbata malinowa i durne kreskówki, które mógłby oglądać pod ciepłym kocem.
Przeciągłe, poirytowane "sheeeeeeit" padło z ust portrecisty, gdy jedyne co uzyskał, to zamglone spojrzenie. No i co miał powiedzieć taksówkarzowi? Nie dosć że był w kropce, to telefon znów przerwał względną ciszę ulicy. I to oczywiście nie mógł być nikt inny niż ktoś z komendy. Kto inny niby miał się do niego dobijać? Albo raczej w ogóle dzwonić?
Wszystkie myśli zniknęły w ułamku sekundy, zastąpione kompletną pustką. Nopenopenope, nie był przygotowany na taki kontakt. Dlatego też kompletnie znieruchomiał, uprzednio cofając rękę w stronę płaszcza coby go zapiąć. Wyprostował się jakby automatycznie, ale fakt, że blondyn był wyższy te kilka centymetrów, wcale niczego nie ułatwiał. Rozbawione prychnięcie jelenia dodatkowo w niczym nie pomogło.
- Adres, kierowca musi cię gdzieś zawieźć. - Przesunął językiem po lekko spierzchniętych od zimna wargach, dobrze wiedząc, że dotąd spokojny i opanowany ton, którym cały czas się wypowiadał, właśnie zdradliwie zadrżał.
Przeciągłe, poirytowane "sheeeeeeit" padło z ust portrecisty, gdy jedyne co uzyskał, to zamglone spojrzenie. No i co miał powiedzieć taksówkarzowi? Nie dosć że był w kropce, to telefon znów przerwał względną ciszę ulicy. I to oczywiście nie mógł być nikt inny niż ktoś z komendy. Kto inny niby miał się do niego dobijać? Albo raczej w ogóle dzwonić?
Wszystkie myśli zniknęły w ułamku sekundy, zastąpione kompletną pustką. Nopenopenope, nie był przygotowany na taki kontakt. Dlatego też kompletnie znieruchomiał, uprzednio cofając rękę w stronę płaszcza coby go zapiąć. Wyprostował się jakby automatycznie, ale fakt, że blondyn był wyższy te kilka centymetrów, wcale niczego nie ułatwiał. Rozbawione prychnięcie jelenia dodatkowo w niczym nie pomogło.
- Adres, kierowca musi cię gdzieś zawieźć. - Przesunął językiem po lekko spierzchniętych od zimna wargach, dobrze wiedząc, że dotąd spokojny i opanowany ton, którym cały czas się wypowiadał, właśnie zdradliwie zadrżał.
Paradoksalnie, to było mi w tej pozycji bardzo wygodnie. Na tyle, że gdyby nie odgłosy dzwonka i mamrotanie Sketcha, to najprawdopodobniej bym usnął. Niewątpliwie nie byłaby to najzdrowsza rzecz na świecie dla mojego kręgosłupa; ale czy w obecnej chwili naprawdę wyglądałem na kogoś, kto by się tym przejął? Zresztą, dzięki regularnym wizytom na basenie miałem całkiem silne mięśnie grzbietowe, więc taka "końska pozycja do spania" nie powinna mi aż tak zaszkodzić.
Jako, że portrecista w żaden sposób nie opierał się mojej bliskości i dzielnie pełnił swoją rolę "oparcia", ośmielony otarłem się polikiem o jego kurtkę, próbując znaleźć sobie jak najbardziej optymalną pozycję do drzemania.
Naprawdę nie chciałem mu robić niczego na złość.
Po prostu był wygodny.
Senpai-podusia.
Jako, że portrecista w żaden sposób nie opierał się mojej bliskości i dzielnie pełnił swoją rolę "oparcia", ośmielony otarłem się polikiem o jego kurtkę, próbując znaleźć sobie jak najbardziej optymalną pozycję do drzemania.
Naprawdę nie chciałem mu robić niczego na złość.
Po prostu był wygodny.
Senpai-podusia.
Ulica opustoszała a sam nastolatek przestał kontaktować. Czyli idealna okazja na szczerą i przyjemną rozmowę.
- No i co ja mam teraz zrobić? - Zwrócił się do jelenia, obracając ku niemu twarz. Poroże przesunęło po masce samochodu z nieprzyjemnym zgrzytem, ostatecznie unosząc się ponad pojazd. Zwierzę przestąpiło kilka kroków, zbliżając się tym do portrecisty.
Uspokój się.
Padł krótki komentarz, a raczej polecenie. W jednej chwili poirytowanie wezbrało w brunecie. Jak miał się niby uspokoić? Stał w nocy przed pieprzonym barek, w towarzystwie nieznajomego nastolatka, który w dodatku był pijany. Nie wspominając już o dobijającej się do telefonu komendy. Powinien to w końcu odebrać.
- Jak niby mam to zrobić? Przestań gadać... - Warkliwy ton urwał się jak za dotykiem magicznej różdżki, gdy tylko opierzona morda typnęła plecy chłopaka. Wszelakie dźwięki uciszły a jedyne co obijało ścianki czaszki, było łagodnym głosem jelenia. Nie rozumiał jednak wypowiadanych słów, jakby nagle stracił całe pojęcie na temat języka. Chciał coś powiedzieć, ale gardło związał nieistniejący supeł, uniemożliwiający wykonanie tego. Zacisnął powieki, chca zatrzymać wizję ulegającego zmianom otoczenia jeszcze zanim by się rozkręciła.
- No i co ja mam teraz zrobić? - Zwrócił się do jelenia, obracając ku niemu twarz. Poroże przesunęło po masce samochodu z nieprzyjemnym zgrzytem, ostatecznie unosząc się ponad pojazd. Zwierzę przestąpiło kilka kroków, zbliżając się tym do portrecisty.
Uspokój się.
Padł krótki komentarz, a raczej polecenie. W jednej chwili poirytowanie wezbrało w brunecie. Jak miał się niby uspokoić? Stał w nocy przed pieprzonym barek, w towarzystwie nieznajomego nastolatka, który w dodatku był pijany. Nie wspominając już o dobijającej się do telefonu komendy. Powinien to w końcu odebrać.
- Jak niby mam to zrobić? Przestań gadać... - Warkliwy ton urwał się jak za dotykiem magicznej różdżki, gdy tylko opierzona morda typnęła plecy chłopaka. Wszelakie dźwięki uciszły a jedyne co obijało ścianki czaszki, było łagodnym głosem jelenia. Nie rozumiał jednak wypowiadanych słów, jakby nagle stracił całe pojęcie na temat języka. Chciał coś powiedzieć, ale gardło związał nieistniejący supeł, uniemożliwiający wykonanie tego. Zacisnął powieki, chca zatrzymać wizję ulegającego zmianom otoczenia jeszcze zanim by się rozkręciła.
W sumie to mój stan pozostawał niezmienny. No bo trudno, żeby miało się coś zmienić, kiedy i tak już praktycznie spałem. Ciepły, spokojny oddech tworzył delikatnie mleczną, leciutką parę, która częściowo obijała się o barierę, jaką była kurtka portrecisty, a częściowo uciekała gdzieś w przestrzeń, szybko się wówczas rozpraszając. Mimo zbliżającej się wiosny było jeszcze całkiem chłodno, więc moje ciało, pomimo pozornie całkiem dobrej ochrony, jaką stanowiły nieprzepuszczalne ubrania, zaczęło się w pewnym momencie delikatnie trząść. Nie było to coś łatwo wyczuwalnego, więc bardzo możliwe, że mój towarzysz nawet tego nie zauważył. No i w sumie dobrze, co ma się chłopczyna zamartwiać? Chociaż... nie, to złe słowo. Zbyt emocjonalne. A ja nie oczekiwałem niczego takiego po obcych mi ludziach. Ba, nawet nie chciałem tego oczekiwać. Więc nie "zamartwiać", a może... hm... po prostu "zwracać na to uwagę"? O, to brzmi wystarczająco neutralnie. Słusznie.
Ciężar mojego ciała coraz bardziej przechodził na bruneta, bowiem moja bezwładna ręka zaczęła stopniowo rozluźniać swój uścisk na rączce kuli. Natomiast dłoń, którą wcześniej objąłem mężczyznę, zdawała się paradoksalnie coraz to bardziej "uczepiać" jego ciała. Toć był on w tej chwili jedyną moją faktyczną podporą. Bo, jak już mówiłem, kula zaczęła robić się bezużyteczna. Oj, biedny Sketch.
Well. Awkward as fuck.
Ciężar mojego ciała coraz bardziej przechodził na bruneta, bowiem moja bezwładna ręka zaczęła stopniowo rozluźniać swój uścisk na rączce kuli. Natomiast dłoń, którą wcześniej objąłem mężczyznę, zdawała się paradoksalnie coraz to bardziej "uczepiać" jego ciała. Toć był on w tej chwili jedyną moją faktyczną podporą. Bo, jak już mówiłem, kula zaczęła robić się bezużyteczna. Oj, biedny Sketch.
Well. Awkward as fuck.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach