▲▼
Mapka przedstawiająca obecną sytuację na placu przed gmachem biblioteki.
Mieszkańcy zdawali się w przedziwny sposób podzielić na trzy sektory, przy czym każdy z nich próbował dostać się do jedynego sensownego miejsca - wyjścia z placu. Byle jak najdalej od biblioteki. Kilka osób nadal biegało wokół płonąc, większość miała jednak na tyle mózgu, by faktycznie zrzucać z siebie ubrania i je zadeptywać, by uniknąć spalenia.
Większość.
Straty bez wątpienia miały zostać wyliczone dopiero za kilka godzin. Straż pożarna dojechała w końcu na miejsce. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta wypadli z wozu, od razu przystępując do gaszenia pożaru. Nie mieli na ten moment czasu przejmować się tłumem czy gangiem, który szczęście w nieszczęściu nie wydawał się zbyt mocno zainteresowany pojawieniem się kogoś, kto niszczył ich przedstawienie. Osiągnęli swój cel. Głośne gwizdy i oznaki radości zaraz ucichły, gdy ktoś postanowił wyprowadzić atak w ich stronę. Tego zdecydowanie się nie spodziewali. Przyzwyczaili się do chaosu, uciekających ludzi, ale nie do tego, że zostaną dźgnięci podczas akcji w samym środku tłumu.
Gdy Lark wyprowadziła cios kastetem w kierunku pierwszego mężczyzny, błyskawicznie uchylił się przed jej pięścią, odskakując w tył. Ruch ten pozwolił zarówno jemu, jak i jego kumplom na uniknięcie skończenia jako ser szwajcarski. Szybko postanowili rzucić się na lisicę w kontrataku, była jednak dla nich zbyt szybka. Zbyt zwinna. Nim ich noże choć przecięły powietrze, już dawno nie było jej w tym miejscu. Jej ruch z kolei zdawał się otworzyć ścieżkę dla Słowika. Voyagers nadal zbyt zaaferowani poprzednim atakiem dali się dosłownie pokonać jak dzieci. Dwójka z nich legła na ziemi jęcząc wniebogłosy i trzymając się za dźgnięte brzuchy i przecięte klatki piersiowe. W przypadku trzeciego nie było tak kolorowo. Nóż wbity w jego bok wszedł głęboko. Na tyle głęboko, by i on wrzasnął ile miał sił w płucach. Nóż nie chciał tak łatwo wyjść. Mężczyzna złapał Słowika za nadgarstek, wyrwał mu drugi nóż z reki i wbił go z całej siły w ramię chłopaka, nim sam padł na ziemię, dołączając do swoich poprzedników.
Ubranie Neila zajęło się mocno. Bardzo mocno. Nawet gdy mężczyzna zrzucił z siebie płaszcz, ogień przedostał się na rękaw ubrań pod spodem, nieustannie parząc jego rękę. Tarzanie się pomogło go ugasić, nie pomogło jednak na materiał, który przykleił się do poparzonej skóry. Ponadto jeden z uciekających mieszkańców kompletnie zignorował leżącego stażystę, potykając się o niego z takim rozmachem, że jego but zostawił na brzuchu leżącego mocno fioletowy, kolejny obolały ślad. Ale był on niczym w porównaniu z paskudnym bólem ręki. Mimo że materiał już nie płonął, skóra nie pozwalala Arrowoodowi na zapomnienie o całej sytuacji nawet przez chwilę. Zaciśnięcie zębów miało się sprawdzić tylko przez kilkanaście minut, ręka była w tym momencie nie do użytku, a po wszystkim bez wątpienia konieczna będzie wizyta w szpitalu.
Wyglądało na to, że atakujący mimo koktajli mołotowa nie mieli ze sobą żadnej broni palnej, dzięki czemu schowana za drzwiami policja była względnie bezpieczna. Czekająca na okazję Ira niestety nie miała zbytnio szans na oddanie żadnego strzału. Tłum po jej stronie wozu skutecznie zasłaniał jej widok na członków gangu. Nic dziwnego, że gdy tylko Gavin wydał broń stażystom, pokrótce ich wcześniej identyfikując, przeklął bezgłośnie pod nosem, zaraz zwracając się w stronę Iry.
— Pokieruję cywilami, by jak najszybciej zabrać ich z placu i oczyścić teren — nie czekał na niczyją odpowiedź. Wsiadł do auta, momentalnie przełączając się na głośnik. Jego głos potoczył się po okolicy i choć większość mieszkańców zdawała się ignorować go w całym tym chaosie, wielu z nich odwróciło głowy zmieniając nieznacznie swój tor ucieczki, by zwiększyć tym samym jego efektywność. W tym momencie Chika dostrzegła swoją szansę do ataku. Jeden z mężczyzn znalazł się w jej polu widzenia. Krótki wystrzał okazał się niezwykle celny. Voyager padł na ziemię, choć z tej odległości ciężko było stwierdzić czy stracił przytomność, czy też przekręcił się na dobre. Lufa nie zdążyła nawet dobrze ostygnąć, gdy jeden z mieszkańców przeleciał tuż obok niej prawie ją nokautując. Chyba tylko szybki refleks ocalił ją przed bliskim spotkaniem twarzą z jego kolanem.
Shane skończył w niezwykle podobny sposób do Neila. Choć udało mu się pozbyć ubrań, dopiero tarzanie się pomogło całkowicie ugasić płomień. Problem w tym, że leżenie na ziemi przed uciekającymi miało swoje konsekwencje. Jedna z kobiet dosłownie przebiegła po nim, wbijając w jego łydkę swoją szpilkę. Sama potknęła się i runęła jak długa, nim poderwała się do góry i kontynuowała ucieczkę, nawet go nie przepraszając. Chłopiec wiernie trzymał się bohaterskiego elektryka, wyciągając nawet do niego dłoń.
— N-nic panu nie jest? Tam jest ambaburans — powiedział wskazując palcem na stojącą nieopodal erkę. Choć ratownicy bez wątpienia mieli masę roboty, być może będą w stanie jakkolwiek zaradzić na jego poparzenie. Koktajl mołotowa rzucony przez Bloodhound rozbił się o ziemię z hukiem. Ludzie odskoczyli jednak na boki, tym razem chyba spodziewając się już ataku, a płomienie zaatakowały jedynie pobliskie leżące na ziemi gazety. Zarówno oni, jak i Panda mogli dostrzec szarżującą na nich grupę uciekających mężczyzn. Dostrzegli ich w porę. Na tyle, by uniknąć zderzenia z pomocą malutkiego kroczku w tył.
Modlitwa Rene chyba nie została zbyt dobrze odebrana w takiej sytuacji. Jeden z uciekających mężczyzn widząc jego ruchy, aż spurpurowiał na twarzy.
— Chyba do reszty cię pokurwiło, tępy gówniarzu! Módl się ile chcesz, ale Bóg już od dawna ma na nas wyjebane! — pokaz barbarzyńskiego niewychowania zwiastował nadchodzący atak z jego strony. Cywil spiął się cały, najwyraźniej zamierzając wyładować na nim swoją złość. Nim zdążył jednak cokolwiek zrobić, ktoś znokautował go od tyłu pozbawiając przytomności. Około trzydziestoletni mężczyzna przyglądał mu się uważnie, nim przeskoczył wzrokiem na rudzielca.
— Wszystko w porządku? Ludziom już odbija — powiedział koleś, który właśnie znokautował drugą osobę.
Voyagers obserwując przebieg całej sytuacji zaczęli nieznacznie wpadać w panikę. Choć radiowóz był tylko jeden, zbyt mocno przeciągnęli swoją obecność w tym miejscu. To miała być szybka akcja. Mieli podpalić co leci i szybko się stąd zwinąć. Nic dziwnego, że połowa z nich puściła się nagle biegiem w prawą uliczkę, wyraźnie kierując się w stronę centrum.
Reszcie pozostaje zajęcie się resztą znajdującą się na placu.
Obrażenia na ten moment:
Neil: siniak na brzuchu, oparzenia drugiego stopnia lewej ręki. Wymagane opatrzenie w przeciągu 3 postów, inaczej rana pogorszy się do oparzenia trzeciego stopnia. Dzięki adrenalinie jesteś w stanie strzelać, niemniej ból w dużej mierze przeszkadza ci w celowaniu. Do momentu opatrzenia rany spada twój zakres sukcesu podczas strzałów. Obecnie wynosi:
1-6 porażka; 7-10 sukces.
Shane: siniak na nodze mocno utrudniający ci chodzenie, oparzenia drugiego stopnia lewej dłoni. Wymagane opatrzenie w przeciągu 3 postów, inaczej rana pogorszy się do oparzenia trzeciego stopnia. W przypadku podjęcia walki, do momentu opatrzenia rany spada twój zakres sukcesu. Obecnie wynosi:
1-6 porażka; 7-10 sukces.
Słowik: rana kłuta lewego barku. Nie jesteś w stanie używać tej ręki do walki. Wymagane opatrzenie w przeciągu 3 postów. Dzięki adrenalinie jesteś w stanie dalej walczyć drugą ręką, niemniej ból w dużej mierze przeszkadza ci w skupieniu sie. Do momentu opatrzenia rany spada twój zakres sukcesu podczas walki. Obecnie wynosi:
1-6 porażka; 7-10 sukces.
Straż pożarna gasi budynek.
Lark nie trafiła żadnym atakiem, ale udało jej się wybronić.
Ian powalił trzech członków gangu Voyagers, którzy leżą na ziemi drąc się w niebogłosy i wykrwawiając od ciosów nożami, ale sam oberwał w bark. Musi zostać opatrzony.
Ira nie zyskała okazji do strzału.
NPC Gavin stara się pokierować cywili do wyjścia, by umożliwić reszcie policji przeprowadzenie kontrataku.
Chika postrzeliła jednego z Voyagers, jego stan zdrowia pozostaje nieznany (możecie do niego podejść i sprawdzić). Prawie została staranowana przez mieszkańca, ale udało jej się go uniknąć.
Neilowi udało się w końcu ugasić ogień, ale ma poparzenia II stopnia i zarobił siniaka na brzuchu. Musi się opatrzeć w przeciągu 3 postów, albo poparzenia się pogorszą. Mimo to odebrał broń i jest gotowy do strzału dzięki napędzającej go adrenalinie.
Shanowi również udało się w końcu ugasić ogień, ale ma poparzenia II stopnia i zarobił siniaka na łydce. Musi się opatrzeć w przeciągu 3 postów, albo poparzenia się pogorszą. Ma problemy z chodzeniem. Nadal klei się do niego dzieciak, którego uratował.
Bloodhound nie trafili koktajlem mołotowa w żadnego człowieka. Oni i Panda uniknęli staranowania przez tłum.
Rene fartem uniknał bójki z rozwścieczonym jego modlitwą mieszkańcem. Uratował go inny mieszkaniec.
Voyagers rozdzielili się na dwie grupy. Jedna z grup zbiegła w stronę centrum handlowego w dystrykcie B, druga pozostaje na terenie placu.
First topic message reminder :
TEREN
FOXES
FOXES
Biblioteka Carnegie Branch
Teren broniony przez 5 bonusowych NPC.
Biblioteka zdołała przetrwać największy kryzys rozrób i zamieszek, choć nie obyło się bez nagłego i mocnego odcięcia dofinansowania od państwa. Miejsce przestało cieszyć się wielkim powodzeniem wśród uczniów i studentów, ale nadal nie zostało całkowicie opuszczone. Wielki zbiór przeróżnych książek zebranych przez lata, dalej przyciąga ludzi chcących zatracać się w kartach fikcyjnych historii, by choć przez chwilę uciec od rzeczywistości. Niektóre podręczniki i powieści pożyczono na wieczne nieoddanie, a pisemne ponaglenia wysyłane przez bibliotekarki rzadko przynoszą jakikolwiek efekt, przez co zaginione tomy nieczęsto wracają na swoje miejsce. W północnej części biblioteki wyznaczono za szybą miejsce integracji, gdzie można usiąść na długich kanapach i rozmawiać głośno do woli, bez obaw, że takie zachowanie będzie przeszkadzać innym odwiedzającym. Niektórzy powtarzają szeptem, że tutejsi bibliotekarze prócz normalnych obowiązków, otrzymali również przykaz spisywania obecnych wydarzeń, by mroczne czasy Riverdale na dobre zapisały się w kartach historii, nie pozwalając Kanadzie na ich wyparcie się.]
Ingerencja Mistrza Gry
Aktywni NPC: Kilkunastu zamaskowanych członków gangu Voyagers, nie mają broni palnej (mogą mieć noże i kastety), Gavin Carter.
Mapka przedstawiająca obecną sytuację na placu przed gmachem biblioteki.
Mieszkańcy zdawali się w przedziwny sposób podzielić na trzy sektory, przy czym każdy z nich próbował dostać się do jedynego sensownego miejsca - wyjścia z placu. Byle jak najdalej od biblioteki. Kilka osób nadal biegało wokół płonąc, większość miała jednak na tyle mózgu, by faktycznie zrzucać z siebie ubrania i je zadeptywać, by uniknąć spalenia.
Większość.
Straty bez wątpienia miały zostać wyliczone dopiero za kilka godzin. Straż pożarna dojechała w końcu na miejsce. Dwóch mężczyzn i jedna kobieta wypadli z wozu, od razu przystępując do gaszenia pożaru. Nie mieli na ten moment czasu przejmować się tłumem czy gangiem, który szczęście w nieszczęściu nie wydawał się zbyt mocno zainteresowany pojawieniem się kogoś, kto niszczył ich przedstawienie. Osiągnęli swój cel. Głośne gwizdy i oznaki radości zaraz ucichły, gdy ktoś postanowił wyprowadzić atak w ich stronę. Tego zdecydowanie się nie spodziewali. Przyzwyczaili się do chaosu, uciekających ludzi, ale nie do tego, że zostaną dźgnięci podczas akcji w samym środku tłumu.
Gdy Lark wyprowadziła cios kastetem w kierunku pierwszego mężczyzny, błyskawicznie uchylił się przed jej pięścią, odskakując w tył. Ruch ten pozwolił zarówno jemu, jak i jego kumplom na uniknięcie skończenia jako ser szwajcarski. Szybko postanowili rzucić się na lisicę w kontrataku, była jednak dla nich zbyt szybka. Zbyt zwinna. Nim ich noże choć przecięły powietrze, już dawno nie było jej w tym miejscu. Jej ruch z kolei zdawał się otworzyć ścieżkę dla Słowika. Voyagers nadal zbyt zaaferowani poprzednim atakiem dali się dosłownie pokonać jak dzieci. Dwójka z nich legła na ziemi jęcząc wniebogłosy i trzymając się za dźgnięte brzuchy i przecięte klatki piersiowe. W przypadku trzeciego nie było tak kolorowo. Nóż wbity w jego bok wszedł głęboko. Na tyle głęboko, by i on wrzasnął ile miał sił w płucach. Nóż nie chciał tak łatwo wyjść. Mężczyzna złapał Słowika za nadgarstek, wyrwał mu drugi nóż z reki i wbił go z całej siły w ramię chłopaka, nim sam padł na ziemię, dołączając do swoich poprzedników.
Ubranie Neila zajęło się mocno. Bardzo mocno. Nawet gdy mężczyzna zrzucił z siebie płaszcz, ogień przedostał się na rękaw ubrań pod spodem, nieustannie parząc jego rękę. Tarzanie się pomogło go ugasić, nie pomogło jednak na materiał, który przykleił się do poparzonej skóry. Ponadto jeden z uciekających mieszkańców kompletnie zignorował leżącego stażystę, potykając się o niego z takim rozmachem, że jego but zostawił na brzuchu leżącego mocno fioletowy, kolejny obolały ślad. Ale był on niczym w porównaniu z paskudnym bólem ręki. Mimo że materiał już nie płonął, skóra nie pozwalala Arrowoodowi na zapomnienie o całej sytuacji nawet przez chwilę. Zaciśnięcie zębów miało się sprawdzić tylko przez kilkanaście minut, ręka była w tym momencie nie do użytku, a po wszystkim bez wątpienia konieczna będzie wizyta w szpitalu.
Wyglądało na to, że atakujący mimo koktajli mołotowa nie mieli ze sobą żadnej broni palnej, dzięki czemu schowana za drzwiami policja była względnie bezpieczna. Czekająca na okazję Ira niestety nie miała zbytnio szans na oddanie żadnego strzału. Tłum po jej stronie wozu skutecznie zasłaniał jej widok na członków gangu. Nic dziwnego, że gdy tylko Gavin wydał broń stażystom, pokrótce ich wcześniej identyfikując, przeklął bezgłośnie pod nosem, zaraz zwracając się w stronę Iry.
— Pokieruję cywilami, by jak najszybciej zabrać ich z placu i oczyścić teren — nie czekał na niczyją odpowiedź. Wsiadł do auta, momentalnie przełączając się na głośnik. Jego głos potoczył się po okolicy i choć większość mieszkańców zdawała się ignorować go w całym tym chaosie, wielu z nich odwróciło głowy zmieniając nieznacznie swój tor ucieczki, by zwiększyć tym samym jego efektywność. W tym momencie Chika dostrzegła swoją szansę do ataku. Jeden z mężczyzn znalazł się w jej polu widzenia. Krótki wystrzał okazał się niezwykle celny. Voyager padł na ziemię, choć z tej odległości ciężko było stwierdzić czy stracił przytomność, czy też przekręcił się na dobre. Lufa nie zdążyła nawet dobrze ostygnąć, gdy jeden z mieszkańców przeleciał tuż obok niej prawie ją nokautując. Chyba tylko szybki refleks ocalił ją przed bliskim spotkaniem twarzą z jego kolanem.
Shane skończył w niezwykle podobny sposób do Neila. Choć udało mu się pozbyć ubrań, dopiero tarzanie się pomogło całkowicie ugasić płomień. Problem w tym, że leżenie na ziemi przed uciekającymi miało swoje konsekwencje. Jedna z kobiet dosłownie przebiegła po nim, wbijając w jego łydkę swoją szpilkę. Sama potknęła się i runęła jak długa, nim poderwała się do góry i kontynuowała ucieczkę, nawet go nie przepraszając. Chłopiec wiernie trzymał się bohaterskiego elektryka, wyciągając nawet do niego dłoń.
— N-nic panu nie jest? Tam jest ambaburans — powiedział wskazując palcem na stojącą nieopodal erkę. Choć ratownicy bez wątpienia mieli masę roboty, być może będą w stanie jakkolwiek zaradzić na jego poparzenie. Koktajl mołotowa rzucony przez Bloodhound rozbił się o ziemię z hukiem. Ludzie odskoczyli jednak na boki, tym razem chyba spodziewając się już ataku, a płomienie zaatakowały jedynie pobliskie leżące na ziemi gazety. Zarówno oni, jak i Panda mogli dostrzec szarżującą na nich grupę uciekających mężczyzn. Dostrzegli ich w porę. Na tyle, by uniknąć zderzenia z pomocą malutkiego kroczku w tył.
Modlitwa Rene chyba nie została zbyt dobrze odebrana w takiej sytuacji. Jeden z uciekających mężczyzn widząc jego ruchy, aż spurpurowiał na twarzy.
— Chyba do reszty cię pokurwiło, tępy gówniarzu! Módl się ile chcesz, ale Bóg już od dawna ma na nas wyjebane! — pokaz barbarzyńskiego niewychowania zwiastował nadchodzący atak z jego strony. Cywil spiął się cały, najwyraźniej zamierzając wyładować na nim swoją złość. Nim zdążył jednak cokolwiek zrobić, ktoś znokautował go od tyłu pozbawiając przytomności. Około trzydziestoletni mężczyzna przyglądał mu się uważnie, nim przeskoczył wzrokiem na rudzielca.
— Wszystko w porządku? Ludziom już odbija — powiedział koleś, który właśnie znokautował drugą osobę.
Voyagers obserwując przebieg całej sytuacji zaczęli nieznacznie wpadać w panikę. Choć radiowóz był tylko jeden, zbyt mocno przeciągnęli swoją obecność w tym miejscu. To miała być szybka akcja. Mieli podpalić co leci i szybko się stąd zwinąć. Nic dziwnego, że połowa z nich puściła się nagle biegiem w prawą uliczkę, wyraźnie kierując się w stronę centrum.
____________________________________
Lark, Słowik, Panda, Shane i Rene - widzieliście jak połowa Voyagers ucieka w stronę centrum handlowego. Możecie (choć nie musicie) pójść za nimi w celu zdobycia większej liczby informacji i/lub kontynuowania walki z członkami gangu w rozsypce.Reszcie pozostaje zajęcie się resztą znajdującą się na placu.
Obrażenia na ten moment:
Neil: siniak na brzuchu, oparzenia drugiego stopnia lewej ręki. Wymagane opatrzenie w przeciągu 3 postów, inaczej rana pogorszy się do oparzenia trzeciego stopnia. Dzięki adrenalinie jesteś w stanie strzelać, niemniej ból w dużej mierze przeszkadza ci w celowaniu. Do momentu opatrzenia rany spada twój zakres sukcesu podczas strzałów. Obecnie wynosi:
1-6 porażka; 7-10 sukces.
Shane: siniak na nodze mocno utrudniający ci chodzenie, oparzenia drugiego stopnia lewej dłoni. Wymagane opatrzenie w przeciągu 3 postów, inaczej rana pogorszy się do oparzenia trzeciego stopnia. W przypadku podjęcia walki, do momentu opatrzenia rany spada twój zakres sukcesu. Obecnie wynosi:
1-6 porażka; 7-10 sukces.
Słowik: rana kłuta lewego barku. Nie jesteś w stanie używać tej ręki do walki. Wymagane opatrzenie w przeciągu 3 postów. Dzięki adrenalinie jesteś w stanie dalej walczyć drugą ręką, niemniej ból w dużej mierze przeszkadza ci w skupieniu sie. Do momentu opatrzenia rany spada twój zakres sukcesu podczas walki. Obecnie wynosi:
1-6 porażka; 7-10 sukces.
Wyleczenie oparzeń oraz rany kłutej zajmie wam dwie najbliższe sesje.
Wersja tl/dr, by ułatwić wam późniejsze pisanie postów:
Straż pożarna gasi budynek.
Lark nie trafiła żadnym atakiem, ale udało jej się wybronić.
Ian powalił trzech członków gangu Voyagers, którzy leżą na ziemi drąc się w niebogłosy i wykrwawiając od ciosów nożami, ale sam oberwał w bark. Musi zostać opatrzony.
Ira nie zyskała okazji do strzału.
NPC Gavin stara się pokierować cywili do wyjścia, by umożliwić reszcie policji przeprowadzenie kontrataku.
Chika postrzeliła jednego z Voyagers, jego stan zdrowia pozostaje nieznany (możecie do niego podejść i sprawdzić). Prawie została staranowana przez mieszkańca, ale udało jej się go uniknąć.
Neilowi udało się w końcu ugasić ogień, ale ma poparzenia II stopnia i zarobił siniaka na brzuchu. Musi się opatrzeć w przeciągu 3 postów, albo poparzenia się pogorszą. Mimo to odebrał broń i jest gotowy do strzału dzięki napędzającej go adrenalinie.
Shanowi również udało się w końcu ugasić ogień, ale ma poparzenia II stopnia i zarobił siniaka na łydce. Musi się opatrzeć w przeciągu 3 postów, albo poparzenia się pogorszą. Ma problemy z chodzeniem. Nadal klei się do niego dzieciak, którego uratował.
Bloodhound nie trafili koktajlem mołotowa w żadnego człowieka. Oni i Panda uniknęli staranowania przez tłum.
Rene fartem uniknał bójki z rozwścieczonym jego modlitwą mieszkańcem. Uratował go inny mieszkaniec.
Voyagers rozdzielili się na dwie grupy. Jedna z grup zbiegła w stronę centrum handlowego w dystrykcie B, druga pozostaje na terenie placu.
Zadziwiająco zbyt zuchwały ruch okazał się nienajgorszym. Może Lark nie udało się wbić zębów meksykanina do jego gardła, ale ona sama nie odniosła żadnych obrażeń. Szczęście sprzyja zuchwałym lub popieprzonym. Jeszcze nigdy się nad tym za bardzo nie zastanawiała, więc ciężko było jej się przypisać się do konkretnej grupy.
Uderzała, nie zostając w tym samym miejscu niż to konieczne, biegła dalej nie dając się trafić, pech chciał, że chłopcy z białych masek mieli trochę więcej zręczności niż rozumu i udawało im się unikać jej ciosów. Mimo wszystko zaraz po jej przejściu słyszała jęki bólu i to było niepokojące i dziwne. Tylko fakt, że nie trafiła żadnym z ataków sprawił, że nie zatrzymała się by uderzyć w jej "ogon", tylko upewniła się zerknąwszy szybko przez ramie.
Słowik z gracją tancerza skakał za nią niczym cień, instynktownie skupiła się na jego ruchach, między rozglądania się dookoła by nie dostać zabłąkanym ciosem...
Nisko na nogach, szybkie cięcia, pewny chwyt. Już miała zamiar zacząć go chwalić gdy jego nóż utknął w boku przeciwnika. Bolało, musiało, cios był skuteczny, lecz kosztowały to chłopaka cenne sekundy ruchu.
Wyhamowała gwałtownie niemalże zatrzymując się w miejscu, ryzykując skręcenie kostki. W kilku dłuższych doskokach próbowała znaleźć się obok Lisa. Nie zdążyła. Ostrze zagłębiło się w jego ramieniu. Lark zacisnęła zęby jakby to ją ugodzono. Była przy nich gdy przeciwnik wrzeszcząc upadł na ziemię. Zadziałała instynktownie z rozpędu kopiąc głowę powalonego meksykanina (czy kimkolwiek on tam był pod tą maską) by go uciszyć. Zazwyczaj nie robiła takich rzeczy, ale teraz to było bez znaczenia. W tym momencie, chciała rzucić się w pościg za resztą białych masek by wytłuc każdego z nich. Jednak miała ważniejszy problem. Ranny Lis.
Padł strzał. Wygląda na to, że niebiescy chłopcy w końcu zabrali się do roboty, co wcale nie było pocieszające. Kto wie, czy któryś z nich nie uzna, że dzisiejszy dzień nie jest idealnym do rozpoczęcia sezonu na lisy.
Dziewczyna w szybkiej sekwencji ruchów dłonią złożyła nóż i wrzuciła go do wolnej kieszeni, musieli zająć się tą raną, ale nie mogli też odpuścić Voyagers. Nie po tym co zrobili.
Wolną dłonią złapała za nadgarstek zdrowej ręki Słowika i pociągnęła go za sobą przez chwilę, dając prosty sygnał "za mną". Maska zasłaniała jej usta i też dodatkowy zgiełk otoczenia uniemożliwiał werbalną komunikację, a chłopak mógł być teraz zbyt nabuzowany by zwracać uwagę na migowe sygnały. Kierowała się za uciekającymi w stronę Galerii przeciwnikami, puszczając Słowika po chwili. Chciała się upewnić, że za nią pójdzie, a nie ciągnąć go przez całą drogę. Musiała mieć wolne ręce gdyby na trasie pojawiła się jakaś zabłąkana biała maska.
Gdy tylko pojawiła się możliwość, odbiła w jakiś zaułek po drodze, gdzieś gdzie nie będzie ludzi. Raczej nie powinno być to problemem, patrząc, że każdy normalny wolałby być gdzieś daleko. Tam odwróciła się do chłopaka i wymigała jedną ręką na szybko.
- "Musimy opatrzyć twoje ramię." - Jeżeli Słowik nie będzie się sprzeciwiał, Lark schowa kastet i wyciągnie z wewnętrznej kieszeni dwa bandaże. Teraz żałowała, że nie nosiła ze sobą podręcznej apteczki, ale cóż, będzie musiała o tym pomyśleć następnym razem.
Nie było czasu do stracenia, więc jak już przygotowała bandaże i wcisnęła je w ręce chłopakowi, przyłożyła dłoń do jego ramienia, a drugą ręką złapała za rękojeść. Nie było żadnego odliczania, upewniania się, że jej towarzysz jest gotowy na to co zrobi za chwilę, gdy była w miarę pewna, że ostrze wyjdzie bez poszerzania rany, wyciągnie ostrze pewnym ruchem. Teraz już bez obaw będzie mogła pomóc chłopakowi pozbyć się kurtki, by dostać się do rany, Jeden złożony bandaż pójdzie bezpośrednio na ranę, drugim zostanie owinięte ramię. Materiał zanim zmieni się w estetyczną kokardkę zostanie zaciśnięty trochę mocniej niż to powinno być zrobione. Lark doskonale panowała nad emocjami, nie panowała tylko nad wszystkim co się działo dookoła. Kiedy skończyła odetchnęła głęboko, by nieco się wyciszyć.
- "Powinno wystarczyć na chwilę obecną, staraj się nie forsować tej ręki. Później ogarniemy to do końca" - wymigała i ruszyła w stronę wyjścia z zaułka znów sięgając po kastet, jeżeli nic nie pokrzyżuje jej planów, będzie chciała znów ruszyć w pościg za Voyagers w stronę galerii.. Zatrzymała się na chwilę by posłać jeszcze Słowikowi spojrzenie pod tytułem "nie myśl, że to koniec".
Uderzała, nie zostając w tym samym miejscu niż to konieczne, biegła dalej nie dając się trafić, pech chciał, że chłopcy z białych masek mieli trochę więcej zręczności niż rozumu i udawało im się unikać jej ciosów. Mimo wszystko zaraz po jej przejściu słyszała jęki bólu i to było niepokojące i dziwne. Tylko fakt, że nie trafiła żadnym z ataków sprawił, że nie zatrzymała się by uderzyć w jej "ogon", tylko upewniła się zerknąwszy szybko przez ramie.
Słowik z gracją tancerza skakał za nią niczym cień, instynktownie skupiła się na jego ruchach, między rozglądania się dookoła by nie dostać zabłąkanym ciosem...
Nisko na nogach, szybkie cięcia, pewny chwyt. Już miała zamiar zacząć go chwalić gdy jego nóż utknął w boku przeciwnika. Bolało, musiało, cios był skuteczny, lecz kosztowały to chłopaka cenne sekundy ruchu.
Wyhamowała gwałtownie niemalże zatrzymując się w miejscu, ryzykując skręcenie kostki. W kilku dłuższych doskokach próbowała znaleźć się obok Lisa. Nie zdążyła. Ostrze zagłębiło się w jego ramieniu. Lark zacisnęła zęby jakby to ją ugodzono. Była przy nich gdy przeciwnik wrzeszcząc upadł na ziemię. Zadziałała instynktownie z rozpędu kopiąc głowę powalonego meksykanina (czy kimkolwiek on tam był pod tą maską) by go uciszyć. Zazwyczaj nie robiła takich rzeczy, ale teraz to było bez znaczenia. W tym momencie, chciała rzucić się w pościg za resztą białych masek by wytłuc każdego z nich. Jednak miała ważniejszy problem. Ranny Lis.
Padł strzał. Wygląda na to, że niebiescy chłopcy w końcu zabrali się do roboty, co wcale nie było pocieszające. Kto wie, czy któryś z nich nie uzna, że dzisiejszy dzień nie jest idealnym do rozpoczęcia sezonu na lisy.
Dziewczyna w szybkiej sekwencji ruchów dłonią złożyła nóż i wrzuciła go do wolnej kieszeni, musieli zająć się tą raną, ale nie mogli też odpuścić Voyagers. Nie po tym co zrobili.
Wolną dłonią złapała za nadgarstek zdrowej ręki Słowika i pociągnęła go za sobą przez chwilę, dając prosty sygnał "za mną". Maska zasłaniała jej usta i też dodatkowy zgiełk otoczenia uniemożliwiał werbalną komunikację, a chłopak mógł być teraz zbyt nabuzowany by zwracać uwagę na migowe sygnały. Kierowała się za uciekającymi w stronę Galerii przeciwnikami, puszczając Słowika po chwili. Chciała się upewnić, że za nią pójdzie, a nie ciągnąć go przez całą drogę. Musiała mieć wolne ręce gdyby na trasie pojawiła się jakaś zabłąkana biała maska.
Gdy tylko pojawiła się możliwość, odbiła w jakiś zaułek po drodze, gdzieś gdzie nie będzie ludzi. Raczej nie powinno być to problemem, patrząc, że każdy normalny wolałby być gdzieś daleko. Tam odwróciła się do chłopaka i wymigała jedną ręką na szybko.
- "Musimy opatrzyć twoje ramię." - Jeżeli Słowik nie będzie się sprzeciwiał, Lark schowa kastet i wyciągnie z wewnętrznej kieszeni dwa bandaże. Teraz żałowała, że nie nosiła ze sobą podręcznej apteczki, ale cóż, będzie musiała o tym pomyśleć następnym razem.
Nie było czasu do stracenia, więc jak już przygotowała bandaże i wcisnęła je w ręce chłopakowi, przyłożyła dłoń do jego ramienia, a drugą ręką złapała za rękojeść. Nie było żadnego odliczania, upewniania się, że jej towarzysz jest gotowy na to co zrobi za chwilę, gdy była w miarę pewna, że ostrze wyjdzie bez poszerzania rany, wyciągnie ostrze pewnym ruchem. Teraz już bez obaw będzie mogła pomóc chłopakowi pozbyć się kurtki, by dostać się do rany, Jeden złożony bandaż pójdzie bezpośrednio na ranę, drugim zostanie owinięte ramię. Materiał zanim zmieni się w estetyczną kokardkę zostanie zaciśnięty trochę mocniej niż to powinno być zrobione. Lark doskonale panowała nad emocjami, nie panowała tylko nad wszystkim co się działo dookoła. Kiedy skończyła odetchnęła głęboko, by nieco się wyciszyć.
- "Powinno wystarczyć na chwilę obecną, staraj się nie forsować tej ręki. Później ogarniemy to do końca" - wymigała i ruszyła w stronę wyjścia z zaułka znów sięgając po kastet, jeżeli nic nie pokrzyżuje jej planów, będzie chciała znów ruszyć w pościg za Voyagers w stronę galerii.. Zatrzymała się na chwilę by posłać jeszcze Słowikowi spojrzenie pod tytułem "nie myśl, że to koniec".
Tarzanie się po ziemi, kiedy ogień łapczywie próbował pochłonąć nie tylko ubranie, ale i skórę, bez wątpienia miało jeden wielki plus w postaci uratowania życia, ale narażało również na małe, nie do końca przewidziane wypadki. Neilowi mogło się wydawać, że oddalił się na tyle daleko, aby zminimalizować szanse na zadeptanie przez innych, ale w tym całym rozgardiaszu nie wziął poprawki na jedno - ludzie rozbiegali się w popłochu, szczególnie pędząc w stronę, która oddalała ich od podpalaczy. Nawet nie zarejestrował, kiedy czyjaś noga zawisła nad nim i opadła z wielkim impetem na brzuch. Dopiero ból zasygnalizował mu o wszystkim, sprawiając, że chłopak zgiął się mimowolnie, wydając z siebie nieartykułowane dźwięki.
Nie to jednak było najgorsze. Mocno poparzona skóra i przyklejony do niej materiał zdecydowanie wygrywały w obrażeniach. Samo patrzenie na to przyprawiały Neila o jeszcze szybsze bicie serca, a i tak miał wrażenie, że lada chwilę przebije się ono przez klatkę piersiową.
Zdusił w sobie chęć pobiegnięcia do ambulansu. Z pewnością teraz inni potrzebowali pomocy bardziej niż on. Może nawet mógł sam siebie nazywać szczęściarzem, skoro spotkanie koktajlem Mołotowa nie skończyło się bardziej tragicznymi poparzeniami. Nawet jeśli rana wyglądała naprawdę paskudnie i sam jej widok wydawał się dodatkowo potęgować ból, to niektórzy ludzie wokół wyglądali, jakby ledwo zdołali wygrać walkę z płomieniami.
Na szczęście udało mu się dobiec do radiowozu bez oberwania kolejną butelką. Skinął głową na przywitanie policjantom i
Wilson. Natychmiast chwycił za broń, namierzając odpowiedni cel. Próbował uspokoić oddech, aby zdrowa ręka była bardziej stabilna niż piłka kauczukowa w włączonej pralce, ale wychodziło mu to gorzej niż źle. Ostatecznie zdecydował się oddać strzał w stronę tego członka Voyagers, wokół którego było najmniej cywili. Jeszcze tego brakowało, aby pocisk zbłądził i trafił niewinną osobę, a Neil wolał nie sprawdzać, czy po czymś takim z hukiem pożegnałby się ze stażem i karierą w policji.
Nie to jednak było najgorsze. Mocno poparzona skóra i przyklejony do niej materiał zdecydowanie wygrywały w obrażeniach. Samo patrzenie na to przyprawiały Neila o jeszcze szybsze bicie serca, a i tak miał wrażenie, że lada chwilę przebije się ono przez klatkę piersiową.
Zdusił w sobie chęć pobiegnięcia do ambulansu. Z pewnością teraz inni potrzebowali pomocy bardziej niż on. Może nawet mógł sam siebie nazywać szczęściarzem, skoro spotkanie koktajlem Mołotowa nie skończyło się bardziej tragicznymi poparzeniami. Nawet jeśli rana wyglądała naprawdę paskudnie i sam jej widok wydawał się dodatkowo potęgować ból, to niektórzy ludzie wokół wyglądali, jakby ledwo zdołali wygrać walkę z płomieniami.
Na szczęście udało mu się dobiec do radiowozu bez oberwania kolejną butelką. Skinął głową na przywitanie policjantom i
Wilson. Natychmiast chwycił za broń, namierzając odpowiedni cel. Próbował uspokoić oddech, aby zdrowa ręka była bardziej stabilna niż piłka kauczukowa w włączonej pralce, ale wychodziło mu to gorzej niż źle. Ostatecznie zdecydował się oddać strzał w stronę tego członka Voyagers, wokół którego było najmniej cywili. Jeszcze tego brakowało, aby pocisk zbłądził i trafił niewinną osobę, a Neil wolał nie sprawdzać, czy po czymś takim z hukiem pożegnałby się ze stażem i karierą w policji.
________
1/3
1/3
Wersja tl/dr:
● Strzelenie do członka Voyagers. Cholerne gangi. Cholerni cywile. Cholerna broń. Wszystko cholera. Totalny chaos. Nic tylko usiąść, poczekać i dać im samym się powybijać. Mniej problemów. Ale, hej, przecież policja powinna robić wszystko, by ochronić obywateli. Powinna, to dobre słowo. Bo choć uznawani są, zgodnie z przyjętą regułą, za przedstawicieli prawości, odwagi i altruizmu, to źródła z nimi, w przypadku większości pracowników, już dawno wyschły. Nie jest tajemnicą, że stażyści latają za każdym, kto potrzebuje pomocy, nie jest też zagadką to, że uparcie chcą ratować wszystko i wszystkich, a wraz z kolejnymi latami na służbie przestają. Czemu? To proste. Naprawdę proste; jeśli widzisz tyle zła, tyle niesprawiedliwości, to w końcu przestajesz w ogóle zauważać. A nawet jeśli dostrzeżesz, to wskazówka twojego upośledzonego radaru zła zdaje się jedynie nieznacznie podnieść. Ot, cała filozofia.
Właśnie w takich momentach Isakova jeszcze bardziej rozumiała Borysa. Był starszy, że już nie wspomnieć o wydarzeniach, w jakich uczestniczył, o jakich słyszał. Irze pewne sprawy wydawały się nazbyt odległe, by je przeżywać, zaś ojciec musiał, chcąc nie chcąc, przesiąknąć całą tą parszywością; tym, do czego zdolni są Rosjanie. Dziwnym trafem nigdy nie opowiada się o porażkach. To zwycięstwa są ważne, a im krwawsze i przepełnione ofiarami, tym lepiej. W końcu to okazja do wyłonienia bohaterów narodowych Wielkiej Rosji. Ta popieprzona pogoń za byciem najlepszym, cholera by ich wszystkich wzięła. Albo gorzej, jakaś tajemnicza choroba weneryczna, w której trakcie odpadałyby im narządy rozrodcze, a oni, w akcie rozpaczy, skakaliby z mostu. Piękna wizja. Choć szkoda byłoby tych, którzy jakoś próbują podtrzymywać tego kolosa na glinianych nogach. Bo Rosja, choć piękna, urokliwa i silna z zewnątrz, w samym środeczku okrywa się woalem zgnilizny i padliny moralnej. Czy więc można przypisywać jej, ziemi ojczystej, zepsucie Iry? Pewno, że można. Kwestia tego, czy to prawda. Prawdą jednak może być wszystko tak długo, jak znajdzie się ten jeden idiota, który wierzy w wersję A, potępiając B. Czarnowłosa wierzyła teraz tylko w jedno, że trzeba to jak najszybciej zakończyć.
Okazja do strzału? Nie dla ciebie, oj nie Irino. Tym razem pocisk nie zatopi się w ciele oponenta, tańcując przez ułamek sekundy wśród mięśni i organów. To mroczne tango jeszcze musi poczekać, dojrzeć, a widownia ułożyć w stosowny szyk. Najlepiej od linijki. Tak, by pedantyczny umysł nie cierpiał.
Kobieta zmarszczyła brwi. Nie zamierzała jedynie czekać na okazję do strzału. Podczas gdy Carter zdecydował się nawoływać przerażony tłum, Ira sięgnęła do radia policyjnego, podając stosowny komunikat wzbogacony o prośbę wsparcia. Szczerze wątpiła, że dotrze. Ludzi, którzy nie odnajdywali uciechy w niszczeniu miasta, pozostało niewielu. A nawet jeśli byli, to i tak po cichu sprzymierzali się z nową siłą – gangami. Ich nazw było zbyt wiele, by wszystkie spamiętać. Natomiast bez wątpienia można było ich rozróżnić. Właśnie tu, przed biblioteką, przeplatały się dwa z nich.
— skurwysyny — mruknęła ze złością, ponownie szukając okazji do strzału, najlepiej kilku na raz. Jeśli takowej nie znajdzie w tej pozycji, cóż, pozostaje przemieszczenie się w dogodniejszą lokalizację i uczynienie tego ponownie. W końcu któryś z nich — i mowa tu zarówno o voyagers, jak i foxes, których Irina traktowała na równi z tymi pierwszymi — musi się odsłonić. Zwłaszcza że tłum coraz chętniej zbiegał się w bezpieczne miejsce. Było jej wszystko jedno, kto padnie. Byle padł. Byle z jej strzału.
tl/dr
Przemyślenia, szukanie okazji do strzału zza drzwi, jeśli się nie uda - przejście w inną pozycję i ponowna próba. Strzał może być oddany zarówno w voyagers jak i przedstawicieli foxes, którzy odznaczają się wśród cywili (a więc ci, którzy na pozór ich przypominają, cóż, odpadają z linii strzału)
Właśnie w takich momentach Isakova jeszcze bardziej rozumiała Borysa. Był starszy, że już nie wspomnieć o wydarzeniach, w jakich uczestniczył, o jakich słyszał. Irze pewne sprawy wydawały się nazbyt odległe, by je przeżywać, zaś ojciec musiał, chcąc nie chcąc, przesiąknąć całą tą parszywością; tym, do czego zdolni są Rosjanie. Dziwnym trafem nigdy nie opowiada się o porażkach. To zwycięstwa są ważne, a im krwawsze i przepełnione ofiarami, tym lepiej. W końcu to okazja do wyłonienia bohaterów narodowych Wielkiej Rosji. Ta popieprzona pogoń za byciem najlepszym, cholera by ich wszystkich wzięła. Albo gorzej, jakaś tajemnicza choroba weneryczna, w której trakcie odpadałyby im narządy rozrodcze, a oni, w akcie rozpaczy, skakaliby z mostu. Piękna wizja. Choć szkoda byłoby tych, którzy jakoś próbują podtrzymywać tego kolosa na glinianych nogach. Bo Rosja, choć piękna, urokliwa i silna z zewnątrz, w samym środeczku okrywa się woalem zgnilizny i padliny moralnej. Czy więc można przypisywać jej, ziemi ojczystej, zepsucie Iry? Pewno, że można. Kwestia tego, czy to prawda. Prawdą jednak może być wszystko tak długo, jak znajdzie się ten jeden idiota, który wierzy w wersję A, potępiając B. Czarnowłosa wierzyła teraz tylko w jedno, że trzeba to jak najszybciej zakończyć.
Okazja do strzału? Nie dla ciebie, oj nie Irino. Tym razem pocisk nie zatopi się w ciele oponenta, tańcując przez ułamek sekundy wśród mięśni i organów. To mroczne tango jeszcze musi poczekać, dojrzeć, a widownia ułożyć w stosowny szyk. Najlepiej od linijki. Tak, by pedantyczny umysł nie cierpiał.
Kobieta zmarszczyła brwi. Nie zamierzała jedynie czekać na okazję do strzału. Podczas gdy Carter zdecydował się nawoływać przerażony tłum, Ira sięgnęła do radia policyjnego, podając stosowny komunikat wzbogacony o prośbę wsparcia. Szczerze wątpiła, że dotrze. Ludzi, którzy nie odnajdywali uciechy w niszczeniu miasta, pozostało niewielu. A nawet jeśli byli, to i tak po cichu sprzymierzali się z nową siłą – gangami. Ich nazw było zbyt wiele, by wszystkie spamiętać. Natomiast bez wątpienia można było ich rozróżnić. Właśnie tu, przed biblioteką, przeplatały się dwa z nich.
— skurwysyny — mruknęła ze złością, ponownie szukając okazji do strzału, najlepiej kilku na raz. Jeśli takowej nie znajdzie w tej pozycji, cóż, pozostaje przemieszczenie się w dogodniejszą lokalizację i uczynienie tego ponownie. W końcu któryś z nich — i mowa tu zarówno o voyagers, jak i foxes, których Irina traktowała na równi z tymi pierwszymi — musi się odsłonić. Zwłaszcza że tłum coraz chętniej zbiegał się w bezpieczne miejsce. Było jej wszystko jedno, kto padnie. Byle padł. Byle z jej strzału.
tl/dr
Przemyślenia, szukanie okazji do strzału zza drzwi, jeśli się nie uda - przejście w inną pozycję i ponowna próba. Strzał może być oddany zarówno w voyagers jak i przedstawicieli foxes, którzy odznaczają się wśród cywili (a więc ci, którzy na pozór ich przypominają, cóż, odpadają z linii strzału)
Rene Dubois
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Biblioteka Carnegie Branch
Nie Lis 15, 2020 6:06 pm
Nie Lis 15, 2020 6:06 pm
Pośród wrzasków palących się czy walczących między sobą ludzi ciężko było cokolwiek usłyszeć. Wściekły krzyk obcego, nawet jeśli był wyraźny i dobiegał z bliska, nie odwrócił uwagi skupionego na modlitwie Francuza. Dopiero szamotanina tuż obok niego wyrwała rudzielca z transu i przeniosła jego wzrok na osobę, która uratowała go przed oberwaniem za niecodzienną postawę. Chłopak skinął głową nieznajomemu, decydując się nie komentować całego tego zamieszania. Nie on miał sądzić błądzących za ich postępki w obliczu katastrofy, więc nie widział sensu w ocenianiu ich zachowania. A skoro już zrobił co uważał za słuszne i nie zamierzał się specjalnie mieszać bez rozkazów ze strony "swoich", postanowił się wycofać, jeśli miał na to jeszcze jakiekolwiek szanse. Nic tu po nim, skoro miał przy sobie tylko książki i nie wiedział nawet o co poszło. Żałował tylko biblioteki - takie przydatne miejsce padło ofiarą głupich, grzesznych potyczek.
Byli zawiedzeni. Być może bardziej niż powinni. Wyłącznie hełm chronił ich przed oczami innych, niemniej nawet ramiona zdawały się opaść nieco niżej niż zwykle, gdy dostrzegli że butelka nie osiągnęła swojego celu. No cóż, teraz przynajmniej naprawdę mogli wmawiać innym, że wyślizgnęła im się z dłoni.
Cofnęli się o krok zaalarmowani pojawieniem się nowego zagrożenia. Wystarczył jednak malutki kroczek, by zaraz wyrżnęło ono z pełną mocą na ziemię. Zadowoleni obrócili się w stronę Pandy. Znali tego gnojka. Nie byli do końca pewni jakimi darzyli go uczuciami, niemniej nie mogli odmówić mu użyteczności. A to była cecha, którą szanowali w ludziach najmocniej.
— To dobre pytanie. W przypadku płonięcia na stosie, dotarcie do wypalenia nerwów trwa około pięciu minut. Nie jesteśmy jednak pewni jak to działa na otwartym terenie. Pochodnie nieustannie są w ruchu, musielibyśmy to przetestować innego dnia na pojedynczej osobie. A rzecz jasna nie zajmujemy się takimi rzeczami. Jesteśmy informatorami, nie naukowcami — zniekształcony, warkotliwy głos był bardzo dobrze dosłyszalny, choć dobiegł nie z dołu hełmu, lecz góry. A konkretniej uszu, na których dostały umieszczone drobne głośniki. Nie mogli konkurować z policyjnymi megafonami, ale i tak mieli niezły przekaz.
Wtem grupa się podzieliła. Wyprostowali się jeszcze mocniej niż wcześniej, szybko starając się zorientować w sytuacji. Czy uciekali wszyscy Voyagers czy tylko część? Akcja robiła się coraz gorętsza, skoro policja postanowiła wkroczyć do akcji. Nie rozdzielą się. Obrócili się w stronę Pandy.
— Proponuję wymianę informacji. My zostaniemy na placu, ty pójdziesz za zbiegami. Za godzinę podzielimy się efektem naszych obserwacji przy Hotel Maison En Marbre. Przyjmujesz? — wyciągnęli ubraną w rękawicę rękę w jego stronę, wyraźnie oczekując przyklepania bądź odrzucenia układu.
Cofnęli się o krok zaalarmowani pojawieniem się nowego zagrożenia. Wystarczył jednak malutki kroczek, by zaraz wyrżnęło ono z pełną mocą na ziemię. Zadowoleni obrócili się w stronę Pandy. Znali tego gnojka. Nie byli do końca pewni jakimi darzyli go uczuciami, niemniej nie mogli odmówić mu użyteczności. A to była cecha, którą szanowali w ludziach najmocniej.
— To dobre pytanie. W przypadku płonięcia na stosie, dotarcie do wypalenia nerwów trwa około pięciu minut. Nie jesteśmy jednak pewni jak to działa na otwartym terenie. Pochodnie nieustannie są w ruchu, musielibyśmy to przetestować innego dnia na pojedynczej osobie. A rzecz jasna nie zajmujemy się takimi rzeczami. Jesteśmy informatorami, nie naukowcami — zniekształcony, warkotliwy głos był bardzo dobrze dosłyszalny, choć dobiegł nie z dołu hełmu, lecz góry. A konkretniej uszu, na których dostały umieszczone drobne głośniki. Nie mogli konkurować z policyjnymi megafonami, ale i tak mieli niezły przekaz.
Wtem grupa się podzieliła. Wyprostowali się jeszcze mocniej niż wcześniej, szybko starając się zorientować w sytuacji. Czy uciekali wszyscy Voyagers czy tylko część? Akcja robiła się coraz gorętsza, skoro policja postanowiła wkroczyć do akcji. Nie rozdzielą się. Obrócili się w stronę Pandy.
— Proponuję wymianę informacji. My zostaniemy na placu, ty pójdziesz za zbiegami. Za godzinę podzielimy się efektem naszych obserwacji przy Hotel Maison En Marbre. Przyjmujesz? — wyciągnęli ubraną w rękawicę rękę w jego stronę, wyraźnie oczekując przyklepania bądź odrzucenia układu.
Zdecydowanie nie myślał wtedy o przyszłości.
Jego całą uwagę pochłonęło jedno zadanie - ugaszenie przeklętych płomieni. Niecodzienny ból i gorąc bijący z całego ciała działał zaskakująco motywująco do tego, by zdecydować się paść na ziemię mimo chaosu dookoła jego, nim byłoby za późno. Chęci dorosłego były dalekie od tego, by skończyć jak część osób, do których los się nie uśmiechnął.
Przynajmniej to się udało. Ale za to złośliwość losu postanowiła coś innego.
Wyrzucił z siebie jęk zawierający w sobie niezrozumiałe słowa, które w ogólnym odniesieniu komentowały, co myślał o nieszczęsnej kobiecie i fakcie, że musiała akurat teraz nosić przeklęte szpilki. Wbicie się z siłą kilkudziesięciu kilogramów pozostawiało po sobie ślad w postaci kłującego bólu i lekkiego oszołomienia. Ostrożnie podniósł się do pozycji siedzącej, przykładając zdrową rękę do głowy.
Wolałbym, by kobiety padały przede mną z innego powodu.
Spojrzał na lewą rękę, odruchowo się krzywiąc. Jej scan przyprawiał go o nieprzyjemne dreszcze na plecach. Ból był wystarczająco silny, by w oczach na moment pojawiły się ślady łez - dość szybko pozbył się zdrową ręką. Niemalże marzył o zimnym okładzie albo włożeniu ręki do miski z lodowatą wodą. Jednakże obecna sytuacja niespecjalnie pozwalała mu nawet na luksus w postaci myślenia o tym. Pozostawała jedynie świadomość tego, że musiał jak najszybciej zadbać o swoje ciało.
Spojrzał w kierunku, o którym wspominał dzieciak. Nawet nie zauważyłem. Ratowanie własnego życia pochłaniało niemało uwagi.
- Jeszcze żyję - odpowiedział na słowa chłopaka. Żył. Nie spłonął żywcem, nie wykrwawiał się, nie dopadli go agresorowie, nie został stratowany. Podał mu swoją zdrową dłoń. - Dziękuję - skorzystał z jego pomocy przy podniesieniu się. Miał określony kolejny cel, gdzie mógł się udać. - Nie zraniono Cię?
Stanął na obu nogach i wydał z siebie jęk. Jego ciało przeszył ból, inny niż ten, który pulsował z poparzonej ręki. Nie wydawało mu się, że została złamana, ale był niemalże pewny, że nie zdoła utrzymać ciężaru ciała na tej nodze. Czuł, że nie chciał bardziej narażać szczęścia i próbować jednak chodzić normalnie.
Obejrzał się za siebie, spoglądając na miejsce, gdzie upuścił wcześniej swoje rzeczy. Jego wzrok zarejestrował jeszcze część uciekających ludzi, którzy rozpoczęli owe zamieszanie. Ten widok wywołał u niego niesmak i wzrost irytacji. Odruchowo życzył im wywalenia się i rozbicia swojego nosa o ziemię.
Jego uwaga znów skupiła się na młodym.
- Podasz mi moją torbę? - zwrócił się jeszcze do niego z prośbą w głosie. - Byłbym wdzięczny - zamierzał ją założyć sobie przez ramię, nim wskazał głową na pojazd. Nie tylko po to, żeby uzyskać ewentualną pomoc, ale może i tam znalazłby się rodzic niecodziennego towarzysza. Złapał jego dłoń swoją zdrową, nim poszli.
Przemieszczanie się było dodatkową męczarnią. Niezdolny obecnie do normalnego poruszania się, bardziej kuśtykał, starając się nie stawać na rannej nodze. Nie wiedział, jakie dokładnie są obrażenia, ale ból wystarczająco go przekonywał do tego, by nie przesadzać. Spowalniając swoje tempo na tyle, ile mógł, obrał tamtejszy kierunek. Starał się sprawdzać, gdzie są ludzie, by nie narazić ich na wpadnięcie na siebie. Jego uwaga poświęcała się jedynie bliskiemu otoczeniu, bez żadnego zainteresowania, co działo się trochę dalej.
- Widzisz kogoś znajomego? - spytał się go cicho. Wzrokiem zaczął szukać któregokolwiek z ratowników, by móc zaczepić. Jego wzrok padł na młodego mężczyznę, do którego podszedł. Zajmował się obecnie inną ofiarą owego zdarzenia - mężczyzną w średnim wieku - ale Kassir postanowił i tak zaryzykować.
- Mogę prosić o pierwszą pomoc? - zadał pytanie, pokazując stan swojej lewej ręki. Pulsujący ból był ciężki do zniesienia dla niego. Starał się chociaż trochę maskować to mimiką twarzy, ale coraz to mocniej zaciskał zęby, byleby nie wydać z siebie niepotrzebnego dźwięku.
Jego całą uwagę pochłonęło jedno zadanie - ugaszenie przeklętych płomieni. Niecodzienny ból i gorąc bijący z całego ciała działał zaskakująco motywująco do tego, by zdecydować się paść na ziemię mimo chaosu dookoła jego, nim byłoby za późno. Chęci dorosłego były dalekie od tego, by skończyć jak część osób, do których los się nie uśmiechnął.
Przynajmniej to się udało. Ale za to złośliwość losu postanowiła coś innego.
Wyrzucił z siebie jęk zawierający w sobie niezrozumiałe słowa, które w ogólnym odniesieniu komentowały, co myślał o nieszczęsnej kobiecie i fakcie, że musiała akurat teraz nosić przeklęte szpilki. Wbicie się z siłą kilkudziesięciu kilogramów pozostawiało po sobie ślad w postaci kłującego bólu i lekkiego oszołomienia. Ostrożnie podniósł się do pozycji siedzącej, przykładając zdrową rękę do głowy.
Wolałbym, by kobiety padały przede mną z innego powodu.
Spojrzał na lewą rękę, odruchowo się krzywiąc. Jej scan przyprawiał go o nieprzyjemne dreszcze na plecach. Ból był wystarczająco silny, by w oczach na moment pojawiły się ślady łez - dość szybko pozbył się zdrową ręką. Niemalże marzył o zimnym okładzie albo włożeniu ręki do miski z lodowatą wodą. Jednakże obecna sytuacja niespecjalnie pozwalała mu nawet na luksus w postaci myślenia o tym. Pozostawała jedynie świadomość tego, że musiał jak najszybciej zadbać o swoje ciało.
Spojrzał w kierunku, o którym wspominał dzieciak. Nawet nie zauważyłem. Ratowanie własnego życia pochłaniało niemało uwagi.
- Jeszcze żyję - odpowiedział na słowa chłopaka. Żył. Nie spłonął żywcem, nie wykrwawiał się, nie dopadli go agresorowie, nie został stratowany. Podał mu swoją zdrową dłoń. - Dziękuję - skorzystał z jego pomocy przy podniesieniu się. Miał określony kolejny cel, gdzie mógł się udać. - Nie zraniono Cię?
Stanął na obu nogach i wydał z siebie jęk. Jego ciało przeszył ból, inny niż ten, który pulsował z poparzonej ręki. Nie wydawało mu się, że została złamana, ale był niemalże pewny, że nie zdoła utrzymać ciężaru ciała na tej nodze. Czuł, że nie chciał bardziej narażać szczęścia i próbować jednak chodzić normalnie.
Obejrzał się za siebie, spoglądając na miejsce, gdzie upuścił wcześniej swoje rzeczy. Jego wzrok zarejestrował jeszcze część uciekających ludzi, którzy rozpoczęli owe zamieszanie. Ten widok wywołał u niego niesmak i wzrost irytacji. Odruchowo życzył im wywalenia się i rozbicia swojego nosa o ziemię.
Jego uwaga znów skupiła się na młodym.
- Podasz mi moją torbę? - zwrócił się jeszcze do niego z prośbą w głosie. - Byłbym wdzięczny - zamierzał ją założyć sobie przez ramię, nim wskazał głową na pojazd. Nie tylko po to, żeby uzyskać ewentualną pomoc, ale może i tam znalazłby się rodzic niecodziennego towarzysza. Złapał jego dłoń swoją zdrową, nim poszli.
Przemieszczanie się było dodatkową męczarnią. Niezdolny obecnie do normalnego poruszania się, bardziej kuśtykał, starając się nie stawać na rannej nodze. Nie wiedział, jakie dokładnie są obrażenia, ale ból wystarczająco go przekonywał do tego, by nie przesadzać. Spowalniając swoje tempo na tyle, ile mógł, obrał tamtejszy kierunek. Starał się sprawdzać, gdzie są ludzie, by nie narazić ich na wpadnięcie na siebie. Jego uwaga poświęcała się jedynie bliskiemu otoczeniu, bez żadnego zainteresowania, co działo się trochę dalej.
- Widzisz kogoś znajomego? - spytał się go cicho. Wzrokiem zaczął szukać któregokolwiek z ratowników, by móc zaczepić. Jego wzrok padł na młodego mężczyznę, do którego podszedł. Zajmował się obecnie inną ofiarą owego zdarzenia - mężczyzną w średnim wieku - ale Kassir postanowił i tak zaryzykować.
- Mogę prosić o pierwszą pomoc? - zadał pytanie, pokazując stan swojej lewej ręki. Pulsujący ból był ciężki do zniesienia dla niego. Starał się chociaż trochę maskować to mimiką twarzy, ale coraz to mocniej zaciskał zęby, byleby nie wydać z siebie niepotrzebnego dźwięku.
Niepodważalne było, że miała dzisiaj naprawdę spore szczęście – trafiła jednego z terrorystów, nie przypłacając tego uszczerbkiem na zdrowiu. Wiedziała w dodatku, że o mały włos a zderzyłaby się z pędzącym w jej kierunku cywilem. To było tak, jakby życie przeleciało jej przed oczami. Ale musiała zachować zimną krew dla dobra sprawy.
Gdzieś minęła się chyba z Neilem w drodze po broń, choć nie dałaby głowy. Chaos całej sytuacji nie pozwalał na zaprzątanie sobie myśli kolegą z pracy – może później, gdy obecna akcja się skończy, zweryfikuje, czy nie zawiodły jej zmysły.
Tak czy siak, funkcjonariusze odnieśli sukces. Nie był on jednak tak spory, jak można byłoby się wydawać – w tłumie nadal pozostawały osoby odpowiedzialne za całe to zamieszanie. Musiała działać szybko i zdecydowanie, żeby stłumić zamieszki.
Chwyciła mocniej pistolet i spróbowała poszukać w tłumie jakichś wyróżniających się twarzy. Jakichś sylwetek wyróżniających się zachowaniem. Odpowiedniego obiektu, który mógłby otrzymać pocisk. Nie zajęła się powalonym członkiem gangu z jednej prostej przyczyny – jeżeli kula go trafiła, nie miało znaczenia, czy był żywy, czy nie. Martwy nie zrobi krzywdy, a żywy raczej nie będzie w stanie zrobić za wiele. Nie trzeba było być też geniuszem, aby wywnioskować, że nawet jeśli pozostawał żywy to nie na długo – utrata krwi była czymś oczywistym, o czym uczyli się nawet uczniowie podstawówki. Na wszelki wypadek jednak zachowała bezpieczną odległość od niego, by nie narażać się na jakieś ciągnięcie za nogawkę ani nic podobnego.
tl/dr
trzymam się z daleka od poszkodowanego ciołka i próbuję wyczaić jakiegoś jego kolegę, żeby móc oddać strzał - jak mi się udaje to pewnie to nawet robię xd
Gdzieś minęła się chyba z Neilem w drodze po broń, choć nie dałaby głowy. Chaos całej sytuacji nie pozwalał na zaprzątanie sobie myśli kolegą z pracy – może później, gdy obecna akcja się skończy, zweryfikuje, czy nie zawiodły jej zmysły.
Tak czy siak, funkcjonariusze odnieśli sukces. Nie był on jednak tak spory, jak można byłoby się wydawać – w tłumie nadal pozostawały osoby odpowiedzialne za całe to zamieszanie. Musiała działać szybko i zdecydowanie, żeby stłumić zamieszki.
Chwyciła mocniej pistolet i spróbowała poszukać w tłumie jakichś wyróżniających się twarzy. Jakichś sylwetek wyróżniających się zachowaniem. Odpowiedniego obiektu, który mógłby otrzymać pocisk. Nie zajęła się powalonym członkiem gangu z jednej prostej przyczyny – jeżeli kula go trafiła, nie miało znaczenia, czy był żywy, czy nie. Martwy nie zrobi krzywdy, a żywy raczej nie będzie w stanie zrobić za wiele. Nie trzeba było być też geniuszem, aby wywnioskować, że nawet jeśli pozostawał żywy to nie na długo – utrata krwi była czymś oczywistym, o czym uczyli się nawet uczniowie podstawówki. Na wszelki wypadek jednak zachowała bezpieczną odległość od niego, by nie narażać się na jakieś ciągnięcie za nogawkę ani nic podobnego.
tl/dr
trzymam się z daleka od poszkodowanego ciołka i próbuję wyczaić jakiegoś jego kolegę, żeby móc oddać strzał - jak mi się udaje to pewnie to nawet robię xd
Nie pozwalał, by zadowolenie strzeliło mu do łba. Prawda była taka, że nie odczuwał większej przyjemności z wbijania noża w ciała członków Voyagers. Gdyby mógł uniknąć wszelkich konfliktów, byłby najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Było to jednak niemożliwe. Nie w świecie, gdzie absolutnie wszystko próbowało cię zabić. I tym razem również próbowało potwierdzić regułę.
Nóż wszedł w jego bark jak w masło. Momentalnie nim wzdrygnęło, choć jęk skutecznie utonął w głośnym gwarze tłumu. Nim się wycofał, wyszarpnął jedynie nóż z ciała Voyagera. Był zbyt cenny, by stracić go na takim śmieciu. Schował go z powrotem do pasa i zachwiał się nieznacznie patrząc na sterczący z ramienia nóż. Miał szczęście, że wybrał sobie akurat takie miejsce. Nawet jeśli wszedł głębiej niż by sobie tego życzył, ostra ząbkowana krawędź nadal była widoczna dla jego oczu. Mogło być gorzej. Sięgnął w tamtą stronę palcami, zawahał się jednk krótko nie łapiąc nawet za rękojeść. Wiedział, że musi się zmusić do jego wyciągnięcia, ale..
Prawie się wzdrygnął, gdy Skowronek złapała go za nadgarstek. Dał się jej pociągnąć, starając się wymijać tłum napierających ludzi. Jakby nie patrzeć, dziewczyna i tak była w jego oczach kimś na wzór przełożonego, nie przeszłoby mu więc przez myśl, by jakoś mocniej się buntować w podobnej sytuacji. Miała w końcu dużo więcej doświadczenia od niego.
Kiwnął głową na informację o opatrzeniu rany. Nie mógł w końcu biegać z nożem wbitym w bark. Pominając sam absurd brzmienia podobnego wyjścia, gdyby ktoś na niego wpadł i wbił ostrze jeszcze głębiej... nie, wolał o tym nie myśleć. Wyciągnął drugi nóż i zacisnął na wszelki wypadek zęby na rękojeści. Usuwanie go mogło nie być najmądrzejszym posunięciem - ale jedynym, jeśli chcieli podążyć za uciekającymi. Przez wszystkie te myśli, nawet nie zauważył kiedy dziewczyna się zbliża. Bezgłośny krzyk nigdy nie wydostał się na zewnątrz. W końcu nigdy nie otrzymał od niej zezwolenia na zachowywanie się jak pizda. Nawet jeśli gdzieś w duchu jego stara część miała ochotę łkać przez obolały, zraniony mięsień.
Pokazał jej uniesiony w górę kciuk, schował jeden nóż, odebrał od niej drugi i puścił się biegiem w ślad za nią. W końcu trzech to za mało.
tldr
opatrzenie Słowika przez Lark, pobiegli dalej za Voyagers do centrum handlowego.
Nóż wszedł w jego bark jak w masło. Momentalnie nim wzdrygnęło, choć jęk skutecznie utonął w głośnym gwarze tłumu. Nim się wycofał, wyszarpnął jedynie nóż z ciała Voyagera. Był zbyt cenny, by stracić go na takim śmieciu. Schował go z powrotem do pasa i zachwiał się nieznacznie patrząc na sterczący z ramienia nóż. Miał szczęście, że wybrał sobie akurat takie miejsce. Nawet jeśli wszedł głębiej niż by sobie tego życzył, ostra ząbkowana krawędź nadal była widoczna dla jego oczu. Mogło być gorzej. Sięgnął w tamtą stronę palcami, zawahał się jednk krótko nie łapiąc nawet za rękojeść. Wiedział, że musi się zmusić do jego wyciągnięcia, ale..
Prawie się wzdrygnął, gdy Skowronek złapała go za nadgarstek. Dał się jej pociągnąć, starając się wymijać tłum napierających ludzi. Jakby nie patrzeć, dziewczyna i tak była w jego oczach kimś na wzór przełożonego, nie przeszłoby mu więc przez myśl, by jakoś mocniej się buntować w podobnej sytuacji. Miała w końcu dużo więcej doświadczenia od niego.
Kiwnął głową na informację o opatrzeniu rany. Nie mógł w końcu biegać z nożem wbitym w bark. Pominając sam absurd brzmienia podobnego wyjścia, gdyby ktoś na niego wpadł i wbił ostrze jeszcze głębiej... nie, wolał o tym nie myśleć. Wyciągnął drugi nóż i zacisnął na wszelki wypadek zęby na rękojeści. Usuwanie go mogło nie być najmądrzejszym posunięciem - ale jedynym, jeśli chcieli podążyć za uciekającymi. Przez wszystkie te myśli, nawet nie zauważył kiedy dziewczyna się zbliża. Bezgłośny krzyk nigdy nie wydostał się na zewnątrz. W końcu nigdy nie otrzymał od niej zezwolenia na zachowywanie się jak pizda. Nawet jeśli gdzieś w duchu jego stara część miała ochotę łkać przez obolały, zraniony mięsień.
Pokazał jej uniesiony w górę kciuk, schował jeden nóż, odebrał od niej drugi i puścił się biegiem w ślad za nią. W końcu trzech to za mało.
tldr
opatrzenie Słowika przez Lark, pobiegli dalej za Voyagers do centrum handlowego.
Leam 'Panda' White
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Biblioteka Carnegie Branch
Nie Lis 15, 2020 11:01 pm
Nie Lis 15, 2020 11:01 pm
Zamieszanie, wszędzie zamieszanie i panika wśród ludzi. Ciekawe, co by się stało, gdyby zaczęli się między sobą mordować. Rudy wysoki chłopak mógłby wbić nóż między żebrami kobiecie po jego lewej stronie. Przecież i tak była brzydka. Miała wysokie czoło, duże oczy, włosy średniej długości wyglądały, jakby były ulizane na ślinę, a i jej ubiór wcale nie zachwycał. Ciekawe, co by się stało, gdyby upadła na zimne podłoże, zdychając w kałuży własnej krwi. Albo blondynka znajdująca się po przeciwnej stronie, która krzyczała, jakby ją ktoś żywcem obdarł ze skóry, mógłby sam ją ukatrupić. Kuszące, ale z myśli wybił go pędzący tłum oraz kilka palących się trupów. Z wielkim hukiem pędził na niego tłum mężczyzn, ale na szczęście udało im się uniknąć zderzenia, ale przez ten incydent, Leam musiał wstać i troszkę się cofnąć. Straż pożarna gasiła budynek, a szkoda. Może lepiej by było dać mu spłonąć doszczętnie wraz z ludźmi. Kupa ciał - kupa śmiechu. Może by tak nabić ich martwe ciała na zaostrzony pal? Czas było wrócić z myślami do sytuacji obecnej. Zaklaskał ponownie słysząc odpowiedź swojego towarzysza. - A ja chętnie podpale kogoś. Może kiedyś. Nie przyszedłem tu w tym celu, a innym. - Zaczął się powoli rozglądać, bo tłum zaczął się dzielić w różne kierunki, wówczas dostał propozycje. Normalnie bacznie uważa z kim ma współpracować i mało, kiedy się na to zgadzał, ale z nimi często robił interesy. - Ummm. - Nawet Bloodhound wyciągnęli w jego stronę dłoń. Jeśli się nie zgodzi to może zapomnieć o innych współpracach, czy cynkach z ich strony. Bezpieczniej było się zgodzić. Zamiast uścisnąć ich dłoń, krótko ją klepnął swoją dłonią, a bardziej pluszową rękawiczką. - Zgoda. Tylko przynieś mi coś słodkiego. - Nim cokolwiek mu odpowiedział, ruszył ku zbiegom, wymajając przy tym różnych ludzi, zarówno tych panikujących, jak i jarających się. Kici kici Voyagers, gdzie jesteście? Normalny człowiek, który znalazłby się w głowie Leama, zastanawiałaby się, czy przypadkiem nie jest on psychiczny.
tldr
Dogadał się z Bloodhound i poszedł za zbiegami do centrum handlowego.
tldr
Dogadał się z Bloodhound i poszedł za zbiegami do centrum handlowego.
Ingerencja Mistrza Gry
Aktywni NPC: Kilkunastu zamaskowanych członków gangu Voyagers, nie mają broni palnej (mogą mieć noże i kastety).
Z każdą minutą na placu było coraz mniej ludzi. Nic dziwnego, w końcu uciekali z niego niezwykle tłumnie. Połowa Voyagers uciekła w kierunku centrum, natomiast druga połowa... chyba nie wiedziała co powinni ze sobą zrobić. Ich zorganizowanie albo poważnie siadło, albo stracili kontakt ze swoim dowódcą. W końcu jeden z nich zaczął machać energicznie rękami, wskazując w kierunku wozu strażackiego. Tym samym wręcz podał się Neilowi na tacy. Kulka utkwiła w jego klatce piersiowej, gdy mężczyzna padł na ziemię. Voyagers wyraźnie zaczęli panikować.
Puścili się biegiem we wskazanym kierunku próbując opuścić plac, nim sprawa zrobi się jeszcze gorętsza. Nie zamierzali jednak porzucić swoich towarzyszy. Podnieśli całą dźgniętą nożem trójkę, jak i postrzelonego przez Neila kumpla. Jedynie losy mężczyzny postrzelonego przez Chikę na samym początku, nadal pozostawały nieznane.
Pomysł Iry był dobry. Ciężko stwierdzić czy ludziom rzeczywiście zależało na dorwaniu agresorów, czy też po prostu sami bali się, że zarobią kulkę. Niemniej dość szybko zaczęli przekazywać sobie informację i przesuwać się nieco bardziej na drugą stronę. Voyagers szybko zorientowali się co się święci i tym bardziej przyspieszyli swoje ruchy, chcąc jak najszybciej opuścić plac. Problem w tym, że dopóki nieśli ze sobą dodatkowy balast, nie było to możliwe. Kobieta oddała w ich kierunku strzał, chybił on jednak o kilka centymetrów, muskając jedynie ramię jednego z nich. Krzyknął wyraźnie zaskoczony łapiąc się za bark, lecz nawet ten ruch nie był w stanie go przekonać do porzucenia innych. Tak samo jak reszty.
Chika za to znowu wychyliła się zza auta, szybko namierzając uciekającą grupę. Byli coraz bliżej pojazdu strażackiego i choć ucieczkę mieli praktycznie przed oczami, jednocześnie stawali się całkowicie odsłonięci. Oddany w ich stronę strzał powalił jednego z mężczyzn, który złapał się za udo krzycząc wniebogłosy. Reszta grupy wyraźnie się zdezorganizowała, większość z nich próbowała nadal uciekać z rannymi. Trójka zatrzymała się jednak nad rannym wyraźnie przekrzykując, gdy próbowali go podnieść do góry.
Rene udało się uniknąć całego zgiełku. Zrobił co miał zrobić, został nawet uratowany, a inni wyraźnie nie mieli zamiaru bo zaczepiać. Nawet mężczyzna, który wcześniej znokautował drugiego machnął na niego tylko ręką, kręcąc głową.
— Zmiataj stąd dzieciaku, zanim władujesz się w coś gorszego — i ruszył w swoją stronę.
Bloodhound przez całe to zamieszanie, stracili najważniejsze wydarzenia z oczu. Tłum przesunął się tak, by prawie całkowicie odebrać mu wgląd w sytuację. Jeśli się przesuną, powinni być w stanie ją odzyskać, do tej pory jednak mogli polegać wyłącznie na dźwiękach wystrzałów niosących się po terenie.
Dzieciak, którego wcześniej uratował Shane pokręcił przecząco głową na jego pytanie. Dzięki niemu był cały i choć pchający się na niego ludzie nie byli zbyt łatwi do uniknięcia, nadal stał na nogach, nie było więc z nim aż tak źle. Podskoczył w miejscu, gdy ponownie się do niego zwrócono i czym prędzej podał mu torbę, odwracając wzrok od spalonej ręki, która najwidoczniej nie była na jego nerwy.
Ratownik, do którego podeszli był urobiony po rękawy, niemniej na widok zranienia stojącego przed nim mężczyzny, nie mógł go całkowicie zignorować i doskonale o tym wiedział.
— Kolejne ambulanse są już w drodze, ale nie mamy wystarczająco rąk do pracy. Musi się tym zająć doktor, absolutnie nie odrywaj materiału od skóry. Zrobię ci zastrzyk przeciwbólowy, szpital jest niedaleko. Dołącz do reszty grupy ze swoim synem, zabierzecie się z nimi pierwszym transportem, lekarze będą już na was czekać — jak powiedział, tak zrobił. Nie dał mu nawet szczególnie czasu na reakcję, szybko wbijając igłę ze środkiem przeciwbólowym w jego ciało, jednocześnie wskazując odpowiedni kierunek. I od razu odwrócił się, biegnąc w kierunku innego ratownika, który własnie krzyczał że kogoś tracą. Nie wyglądało to zbyt pozytywnie. Jak całe to wydarzenie.
Shane - możesz w następnym poście założyć, że wsiadłeś do karetki, opuścić temat i zakończyć rozgrywkę, albo napisać w szpitalu, gdzie poprowadzę ci dalszą krótką ingerencję z oddaniem dziecka rodzicom. Decyzja należy do ciebie.
Rene - wyszedłeś z tematu, nie musisz już odpisywać.
Obrażenia na ten moment:
Neil: siniak na brzuchu, oparzenia drugiego stopnia lewej ręki. Wymagane opatrzenie w przeciągu 2 postów, inaczej rana pogorszy się do oparzenia trzeciego stopnia. Dzięki adrenalinie jesteś w stanie strzelać, niemniej ból w dużej mierze przeszkadza ci w celowaniu. Do momentu opatrzenia rany spada twój zakres sukcesu podczas strzałów. Obecnie wynosi:
1-6 porażka; 7-10 sukces.
Shane: siniak na nodze mocno utrudniający ci chodzenie, oparzenia drugiego stopnia lewej dłoni. Rana została znieczulona i oczekuje na opatrzenie w szpitalu.
Naboje policjantów:
Neil: Dostępne 2 na 3 naboje.
Ira: Dostępne 2 na 3 naboje.
Chika: Został ci ostatni nabój.
Neil postrzelił członka Voyagers, został on jednak zabrany przez resztę.
Ira nie trafiła swoim strzałem, ale udało jej się zmusić tłum do ułatwienia wam celowania.
Chika trafiła kolejnego członka Voyagers, ale i jego podnieśli i zaczęli z nim uciekać.
Rene opuścił miejsce zdarzenia.
Bloodhound stracili wizję na wydarzenia na placu.
Shane został mocny środek przeciwbólowy i ma udać się wraz z innymi poszkodowanymi do szpitala, pierwszym lepszym ambulansem. Dzieciak nadal się trzyma jego boku.
Voyagers uciekają z placu w stronę pojazdu straży pożarnej. Trzech z nich zatrzymało się przy postrzelonym przez Chikę w nogę kumplu. Są na widoku.
Gavin nadal kieruje ludźmi, by jak najszybciej opuścili plac.
Puścili się biegiem we wskazanym kierunku próbując opuścić plac, nim sprawa zrobi się jeszcze gorętsza. Nie zamierzali jednak porzucić swoich towarzyszy. Podnieśli całą dźgniętą nożem trójkę, jak i postrzelonego przez Neila kumpla. Jedynie losy mężczyzny postrzelonego przez Chikę na samym początku, nadal pozostawały nieznane.
Pomysł Iry był dobry. Ciężko stwierdzić czy ludziom rzeczywiście zależało na dorwaniu agresorów, czy też po prostu sami bali się, że zarobią kulkę. Niemniej dość szybko zaczęli przekazywać sobie informację i przesuwać się nieco bardziej na drugą stronę. Voyagers szybko zorientowali się co się święci i tym bardziej przyspieszyli swoje ruchy, chcąc jak najszybciej opuścić plac. Problem w tym, że dopóki nieśli ze sobą dodatkowy balast, nie było to możliwe. Kobieta oddała w ich kierunku strzał, chybił on jednak o kilka centymetrów, muskając jedynie ramię jednego z nich. Krzyknął wyraźnie zaskoczony łapiąc się za bark, lecz nawet ten ruch nie był w stanie go przekonać do porzucenia innych. Tak samo jak reszty.
Chika za to znowu wychyliła się zza auta, szybko namierzając uciekającą grupę. Byli coraz bliżej pojazdu strażackiego i choć ucieczkę mieli praktycznie przed oczami, jednocześnie stawali się całkowicie odsłonięci. Oddany w ich stronę strzał powalił jednego z mężczyzn, który złapał się za udo krzycząc wniebogłosy. Reszta grupy wyraźnie się zdezorganizowała, większość z nich próbowała nadal uciekać z rannymi. Trójka zatrzymała się jednak nad rannym wyraźnie przekrzykując, gdy próbowali go podnieść do góry.
Rene udało się uniknąć całego zgiełku. Zrobił co miał zrobić, został nawet uratowany, a inni wyraźnie nie mieli zamiaru bo zaczepiać. Nawet mężczyzna, który wcześniej znokautował drugiego machnął na niego tylko ręką, kręcąc głową.
— Zmiataj stąd dzieciaku, zanim władujesz się w coś gorszego — i ruszył w swoją stronę.
Bloodhound przez całe to zamieszanie, stracili najważniejsze wydarzenia z oczu. Tłum przesunął się tak, by prawie całkowicie odebrać mu wgląd w sytuację. Jeśli się przesuną, powinni być w stanie ją odzyskać, do tej pory jednak mogli polegać wyłącznie na dźwiękach wystrzałów niosących się po terenie.
Dzieciak, którego wcześniej uratował Shane pokręcił przecząco głową na jego pytanie. Dzięki niemu był cały i choć pchający się na niego ludzie nie byli zbyt łatwi do uniknięcia, nadal stał na nogach, nie było więc z nim aż tak źle. Podskoczył w miejscu, gdy ponownie się do niego zwrócono i czym prędzej podał mu torbę, odwracając wzrok od spalonej ręki, która najwidoczniej nie była na jego nerwy.
Ratownik, do którego podeszli był urobiony po rękawy, niemniej na widok zranienia stojącego przed nim mężczyzny, nie mógł go całkowicie zignorować i doskonale o tym wiedział.
— Kolejne ambulanse są już w drodze, ale nie mamy wystarczająco rąk do pracy. Musi się tym zająć doktor, absolutnie nie odrywaj materiału od skóry. Zrobię ci zastrzyk przeciwbólowy, szpital jest niedaleko. Dołącz do reszty grupy ze swoim synem, zabierzecie się z nimi pierwszym transportem, lekarze będą już na was czekać — jak powiedział, tak zrobił. Nie dał mu nawet szczególnie czasu na reakcję, szybko wbijając igłę ze środkiem przeciwbólowym w jego ciało, jednocześnie wskazując odpowiedni kierunek. I od razu odwrócił się, biegnąc w kierunku innego ratownika, który własnie krzyczał że kogoś tracą. Nie wyglądało to zbyt pozytywnie. Jak całe to wydarzenie.
____________________________________
Lark, Słowik, Panda - post dla was pojawi się w centrum handlowym Dystryktu B.Shane - możesz w następnym poście założyć, że wsiadłeś do karetki, opuścić temat i zakończyć rozgrywkę, albo napisać w szpitalu, gdzie poprowadzę ci dalszą krótką ingerencję z oddaniem dziecka rodzicom. Decyzja należy do ciebie.
Rene - wyszedłeś z tematu, nie musisz już odpisywać.
Obrażenia na ten moment:
Neil: siniak na brzuchu, oparzenia drugiego stopnia lewej ręki. Wymagane opatrzenie w przeciągu 2 postów, inaczej rana pogorszy się do oparzenia trzeciego stopnia. Dzięki adrenalinie jesteś w stanie strzelać, niemniej ból w dużej mierze przeszkadza ci w celowaniu. Do momentu opatrzenia rany spada twój zakres sukcesu podczas strzałów. Obecnie wynosi:
1-6 porażka; 7-10 sukces.
Shane: siniak na nodze mocno utrudniający ci chodzenie, oparzenia drugiego stopnia lewej dłoni. Rana została znieczulona i oczekuje na opatrzenie w szpitalu.
Naboje policjantów:
Neil: Dostępne 2 na 3 naboje.
Ira: Dostępne 2 na 3 naboje.
Chika: Został ci ostatni nabój.
Wersja tl/dr, by ułatwić wam późniejsze pisanie postów:
Neil postrzelił członka Voyagers, został on jednak zabrany przez resztę.
Ira nie trafiła swoim strzałem, ale udało jej się zmusić tłum do ułatwienia wam celowania.
Chika trafiła kolejnego członka Voyagers, ale i jego podnieśli i zaczęli z nim uciekać.
Rene opuścił miejsce zdarzenia.
Bloodhound stracili wizję na wydarzenia na placu.
Shane został mocny środek przeciwbólowy i ma udać się wraz z innymi poszkodowanymi do szpitala, pierwszym lepszym ambulansem. Dzieciak nadal się trzyma jego boku.
Voyagers uciekają z placu w stronę pojazdu straży pożarnej. Trzech z nich zatrzymało się przy postrzelonym przez Chikę w nogę kumplu. Są na widoku.
Gavin nadal kieruje ludźmi, by jak najszybciej opuścili plac.
Doszedł do wniosku, że trochę zazdrościł szczęścia dzieciakowi. Prezentował się obecnie lepiej niż większość osób w tym miejscu. Też wolałby nie doświadczyć ani ognia, ani podeptania. Gdzieś wewnątrz siebie odczuwał zadowolenie względem faktu, że ominęło go nieszczęście. Shane nie potrafił sobie odpowiedzieć na kwestię odnoszącą się do tego, czy zdołałby pomóc mu. Uznał w myślach, że wolałby nie testować własnego szczęścia i umiejętności pod tym względem.
- To dobrze - powiedział cicho, widząc jego reakcję na jego wcześniejsze pytanie.
Przejście do kogoś, kto mógł mu pomóc, zaliczył do niemałej męczarni. Ręka pulsowała bólem. Bijące od niej ciepło było z trudem do zniesienia. Każdy powiew powietrza czy wykonywanie nią jakiegoś ruchu, przedłużało jedynie cierpienie. Odpuścił sobie przyjemność obejrzenia jej dokładnie, starając się też zbytnio nie wciągać powietrza do płuc, by nie czuć zapachu, jaki powstał przez całe zamieszanie. Stan jego nogi dokładał mu dodatkowy czas cierpienia. Mimowolnie zaczął w myślach narzekać na nieszczęsną kobietę, której akurat stanął... wróć, leżał, na drodze ku bezpieczeństwu. Dojście do ratownika zajęło wystarczająco dużo czasu, by wyszedł z wniosku, że takiego typu buty nie powinny w ogóle istnieć.
Delikatne ukłucie poczucia winy dopadło go w momencie zawrócenia głowy ratownikowi. Skończyło się w momencie, gdy kolejna fala bólu przeszła przez jego rękę. Gdyby nie to, że nie widział nigdzie śladów ognia, uznałby, że ta część ciała ciągle pali się. Jej woń, jaką wyłapywał na granicy, powodowała lekkie mdłości.
Wysłuchał przekazany mu nawał informacji bez większych emocji. Jedynie co, to wydał z siebie zaskoczone syknięcie, gdy od razu zaaplikowano mu zawartość strzykawki. Ukłucie zabolało, ale wydawało się być trywialne w porównaniu do poparzenia. Wydobył się jedynie na skinięcie głową. Nie wiedział, czy mężczyzna zobaczył to. Dość szybko oddalił się, by ratować cudze życia.
Kassir spojrzał na młodego towarzysza i pokazał mu głową w stronę wskazanego wcześniej kierunku.
- Chodź - powiedział do niego. - Oddalmy się - nie widział, by nagle uciekł od niego, więc założył z góry, że jego opiekunów tutaj nie było. Mogli być wśród ofiar, ale w oczach Shane'a nie wyglądało na to. W głowie miał stereotypowy obraz nerwowego zachowania u dziecka, które chciało jak najszybciej być ze swoimi rodzicami. Było nad wyraz... spokojne. Może szok? - nie zmieniało to faktu, że pozostawienie go tutaj było zwyczajnie nieodpowiedzialne.
Jestem ojcem od kilku minut i nawet nie zauważyłem - dopiero teraz dotarł drobny szczegół zawierający się w słowach ratownika.
Przeszli razem do grupy osób (ciągle poruszał się wolniej niż normalnie), które miały również zabrać się do szpitala. Nie poświęcał uwagi pozostałym osobom. Atmosfera wystarczyła mu, by mieć pewność, że pośród ocalałych panował przede wszystkim strach i zmęczenie. Szaleńcy, którzy zdecydowali się ubarwić dzisiejszy dzień, dali się we znaki każdemu. Sam miał nadzieję, że spotka ich zasłużony los za ten wybryk. Odetchnął mimowolnie z ulgą, gdy już mogli wsiąść do pojazdu.
Dopiero w karetce puścił jego dłoń. Upewnił się, że usiadł obok niego bez większych problemów. Położył mu zdrową rękę na głowie.
- Dobra robota - rzekł do niego. - Przetrwaliśmy.
Pojazd odjechał z tego miejsca, zabierając ze sobą również ową dwójkę.
z/t
- To dobrze - powiedział cicho, widząc jego reakcję na jego wcześniejsze pytanie.
Przejście do kogoś, kto mógł mu pomóc, zaliczył do niemałej męczarni. Ręka pulsowała bólem. Bijące od niej ciepło było z trudem do zniesienia. Każdy powiew powietrza czy wykonywanie nią jakiegoś ruchu, przedłużało jedynie cierpienie. Odpuścił sobie przyjemność obejrzenia jej dokładnie, starając się też zbytnio nie wciągać powietrza do płuc, by nie czuć zapachu, jaki powstał przez całe zamieszanie. Stan jego nogi dokładał mu dodatkowy czas cierpienia. Mimowolnie zaczął w myślach narzekać na nieszczęsną kobietę, której akurat stanął... wróć, leżał, na drodze ku bezpieczeństwu. Dojście do ratownika zajęło wystarczająco dużo czasu, by wyszedł z wniosku, że takiego typu buty nie powinny w ogóle istnieć.
Delikatne ukłucie poczucia winy dopadło go w momencie zawrócenia głowy ratownikowi. Skończyło się w momencie, gdy kolejna fala bólu przeszła przez jego rękę. Gdyby nie to, że nie widział nigdzie śladów ognia, uznałby, że ta część ciała ciągle pali się. Jej woń, jaką wyłapywał na granicy, powodowała lekkie mdłości.
Wysłuchał przekazany mu nawał informacji bez większych emocji. Jedynie co, to wydał z siebie zaskoczone syknięcie, gdy od razu zaaplikowano mu zawartość strzykawki. Ukłucie zabolało, ale wydawało się być trywialne w porównaniu do poparzenia. Wydobył się jedynie na skinięcie głową. Nie wiedział, czy mężczyzna zobaczył to. Dość szybko oddalił się, by ratować cudze życia.
Kassir spojrzał na młodego towarzysza i pokazał mu głową w stronę wskazanego wcześniej kierunku.
- Chodź - powiedział do niego. - Oddalmy się - nie widział, by nagle uciekł od niego, więc założył z góry, że jego opiekunów tutaj nie było. Mogli być wśród ofiar, ale w oczach Shane'a nie wyglądało na to. W głowie miał stereotypowy obraz nerwowego zachowania u dziecka, które chciało jak najszybciej być ze swoimi rodzicami. Było nad wyraz... spokojne. Może szok? - nie zmieniało to faktu, że pozostawienie go tutaj było zwyczajnie nieodpowiedzialne.
Jestem ojcem od kilku minut i nawet nie zauważyłem - dopiero teraz dotarł drobny szczegół zawierający się w słowach ratownika.
Przeszli razem do grupy osób (ciągle poruszał się wolniej niż normalnie), które miały również zabrać się do szpitala. Nie poświęcał uwagi pozostałym osobom. Atmosfera wystarczyła mu, by mieć pewność, że pośród ocalałych panował przede wszystkim strach i zmęczenie. Szaleńcy, którzy zdecydowali się ubarwić dzisiejszy dzień, dali się we znaki każdemu. Sam miał nadzieję, że spotka ich zasłużony los za ten wybryk. Odetchnął mimowolnie z ulgą, gdy już mogli wsiąść do pojazdu.
Dopiero w karetce puścił jego dłoń. Upewnił się, że usiadł obok niego bez większych problemów. Położył mu zdrową rękę na głowie.
- Dobra robota - rzekł do niego. - Przetrwaliśmy.
Pojazd odjechał z tego miejsca, zabierając ze sobą również ową dwójkę.
z/t
To nie tak że nie wierzyła we własne możliwości. Tego dnia jednak jej szczęście naprawdę ją zaskoczyło. Nigdy nie uważała się za wybitnego strzelca, ale jakimś cudem udało jej się trafić dwóch mężczyzn i to dwa razy z rzędu. Co przecież nie było takie łatwe, bo to ruchome cele, nie jakaś tarcza na strzelnicy…
Niepokojące jednak było to, że kończyła jej się amunicja. Miała ochotę pokręcić głową na to wszystko – braki w zaopatrzeniu bolały tak bardzo, że gdyby nie perspektywa spotkania byłego, dawno temu wyniosłaby się do ojczyzny. Rozumiała, że dla tego miasta nastały ciężkie czasu, ale serio? Nawet amunicji szczególnie nie mieli? Przecież takie podstawowe rzeczy powinny być zapewnione policji. Podświadomie czuła nawet, że jeśli tak dalej pójdzie to będą musieli zwracać się o pomoc do nielegalnych producentów amunicji, których tu pewnie nie brakowało… A to byłoby co najmniej poniżające. W końcu byli glinami i powinni stać na straży prawa, a nie wspierać kryminalistów.
Miała teraz jedną jedyną szansę na strzał. Była tego świadoma, więc wzięła głęboki wdech i wycelowała w jednego z członków gangu próbującego pomóc swojemu niedawno rannemu koledze. Domyślała się, że jeżeli uda jej się trafić – jak się jej zdawało – w jednego z trzech obecnych na miejscu przydupasów, pozostali dwaj rozpierzchną się w popłochu, nie chcąc ryzykować. Liczyła na to, że w ten sposób zatrzymają rannego nie jednego, a aż trzech terrorystów.
Tl/dr: próbuję strzelić w jednego z trzech typów próbujących pomóc rannemu koledze; nie zmieniam miejsca, bo wygodnie mi tutaj xd
Niepokojące jednak było to, że kończyła jej się amunicja. Miała ochotę pokręcić głową na to wszystko – braki w zaopatrzeniu bolały tak bardzo, że gdyby nie perspektywa spotkania byłego, dawno temu wyniosłaby się do ojczyzny. Rozumiała, że dla tego miasta nastały ciężkie czasu, ale serio? Nawet amunicji szczególnie nie mieli? Przecież takie podstawowe rzeczy powinny być zapewnione policji. Podświadomie czuła nawet, że jeśli tak dalej pójdzie to będą musieli zwracać się o pomoc do nielegalnych producentów amunicji, których tu pewnie nie brakowało… A to byłoby co najmniej poniżające. W końcu byli glinami i powinni stać na straży prawa, a nie wspierać kryminalistów.
Miała teraz jedną jedyną szansę na strzał. Była tego świadoma, więc wzięła głęboki wdech i wycelowała w jednego z członków gangu próbującego pomóc swojemu niedawno rannemu koledze. Domyślała się, że jeżeli uda jej się trafić – jak się jej zdawało – w jednego z trzech obecnych na miejscu przydupasów, pozostali dwaj rozpierzchną się w popłochu, nie chcąc ryzykować. Liczyła na to, że w ten sposób zatrzymają rannego nie jednego, a aż trzech terrorystów.
Tl/dr: próbuję strzelić w jednego z trzech typów próbujących pomóc rannemu koledze; nie zmieniam miejsca, bo wygodnie mi tutaj xd
Nawet nie drgnął, kiedy kula utkwiła w klatce piersiowej jednego z Voyagers. Nie było czasu na zastanawianie się nad tym, czy tak naprawdę powinien nacisnąć ten spust, nie celując w mniej wrażliwe miejsca. Teraz liczyło się to, że jeden z agresorów leżał na ziemi, jego ubranie barwiła rozlewająca się krew. Może w mniejszym chaosie dotarłby do niego to, że właśnie prawdopodobnie zabił człowieka. Biała maska, jaką nosił nieznajomy, skutecznie pomagała w odcięciu podobnych myśli. W końcu nie było widać niczego poza krzywym uśmiechem, który pewnie nie gościł teraz na twarzy postrzelonego. Każdy z wrogiego gangu był teraz jedynie celem - takim samym jak na strzelnicy, tyle że o wyższym poziomie trudności.
Zerknął na swoją rękę, głęboko zaciągając się powietrzem na widok przypalonej skóry i wtopionego rękawa koszuli. Cholera, to teraz było zdecydowanie gorsze niż konający członek gangu. Rzut oka wystarczył do zorientowania się, że wokół karetki gromadzą się ranni ludzie. Mimo iż bardzo chciał dołączyć do nich, by jak najszybciej mieć za sobą ten cały koszmar związany z opatrywaniem rany, to prawdopodobnie i tak szybko nie dotarłby do wolnego ratownika, a skoro w pistolecie miał jeszcze naboje... Szybko powrócił spojrzeniem na tłum, oceniając sytuację. Jeszcze nie wszystko było do końca stracone. Może przy odrobinie szczęścia uda się zebrać później jakiegoś na tyle żywego Voyagersa, żeby policja mogła go później przesłuchać.
Kolejny raz uniósł rękę trzymającą pistolet, namierzając kolejne cele. Grupa zbliżająca się do wozu strażackiego wystawiła się na odstrzał. Szlachetne, że chcieli pomóc koledze z przestrzelonym udem, jednak tym samym zmniejszali swoje szanse na ucieczkę i Neil zamierzał to wykorzystać. Posłał dwa strzały w ich stronę, za każdym razem celując w inną osobę z grupki.
Zerknął na swoją rękę, głęboko zaciągając się powietrzem na widok przypalonej skóry i wtopionego rękawa koszuli. Cholera, to teraz było zdecydowanie gorsze niż konający członek gangu. Rzut oka wystarczył do zorientowania się, że wokół karetki gromadzą się ranni ludzie. Mimo iż bardzo chciał dołączyć do nich, by jak najszybciej mieć za sobą ten cały koszmar związany z opatrywaniem rany, to prawdopodobnie i tak szybko nie dotarłby do wolnego ratownika, a skoro w pistolecie miał jeszcze naboje... Szybko powrócił spojrzeniem na tłum, oceniając sytuację. Jeszcze nie wszystko było do końca stracone. Może przy odrobinie szczęścia uda się zebrać później jakiegoś na tyle żywego Voyagersa, żeby policja mogła go później przesłuchać.
Kolejny raz uniósł rękę trzymającą pistolet, namierzając kolejne cele. Grupa zbliżająca się do wozu strażackiego wystawiła się na odstrzał. Szlachetne, że chcieli pomóc koledze z przestrzelonym udem, jednak tym samym zmniejszali swoje szanse na ucieczkę i Neil zamierzał to wykorzystać. Posłał dwa strzały w ich stronę, za każdym razem celując w inną osobę z grupki.
________
2/3
2/3
Wersja tl/dr:
● Strzelenie do dwóch ludzi z Voyagers niosących osobę postrzeloną w udo.Ingerencja Mistrza Gry
Aktywni NPC: Kilku rannych członków Voyagers.
Obecna rozgrywka zdawała się przypominać strzelanie do kaczek. Voyagers byli odsłonięci, a policja zdecydowanie postanowiła to wykorzystać. Nie mogli zdjąć wszystkich, ale mogli zatrzymać większość. Strzał Chiki ponownie sięgnął swojego celu, powalając jednego z mężczyzn niosących postrzelonego w udo mężczyznę. Ich szyk szybko się rozsypał, gdy i strzał Neila dosięgnął pierwszego celu. Ostatni stojący mężczyzna wyraźnie spanikował i porzucił ranioną trójkę, biegnąc w kierunku wyjścia z placu.
Skończyły wam się naboje, ale na dobrą sprawę i tak nie było już do kogo strzelać. Tłum nadal opuszczał jeszcze plan utrudniając nieco widoczność, przez co stojący w miejscu Bloodhound nie do końca mogli dostrzec ostatnią akcję. Ira miała zdecydowanie więcej szczęścia i bez problemu nadążała za wszystkimi wydarzeniami, nawet jeśli w tym momencie nie wnosiła do nich zbyt wiele.
Neil: siniak na brzuchu, oparzenia drugiego stopnia lewej ręki. Wymagane opatrzenie w przeciągu 1 posta, inaczej rana pogorszy się do oparzenia trzeciego stopnia.
Naboje policjantów:
Neil: Brak naboi.
Ira: Dostępne 2 na 3 naboje.
Chika: Brak naboi.
Skończyły wam się naboje, ale na dobrą sprawę i tak nie było już do kogo strzelać. Tłum nadal opuszczał jeszcze plan utrudniając nieco widoczność, przez co stojący w miejscu Bloodhound nie do końca mogli dostrzec ostatnią akcję. Ira miała zdecydowanie więcej szczęścia i bez problemu nadążała za wszystkimi wydarzeniami, nawet jeśli w tym momencie nie wnosiła do nich zbyt wiele.
Status Voyagers na placu:
● Dźgnięta przez Lisy trójka - podniesiona i wyniesiona;
● Postrzelony przez Neila w klatkę piersiową - podniesiony i wyniesiony;
● Postrzelony przez Chikę na początku - leży na bruku, stan nieznany;
● Trzech postrzelonych - leżą na bruku, przytomni.
● Dźgnięta przez Lisy trójka - podniesiona i wyniesiona;
● Postrzelony przez Neila w klatkę piersiową - podniesiony i wyniesiony;
● Postrzelony przez Chikę na początku - leży na bruku, stan nieznany;
● Trzech postrzelonych - leżą na bruku, przytomni.
____________________________________
Obrażenia na ten moment:Neil: siniak na brzuchu, oparzenia drugiego stopnia lewej ręki. Wymagane opatrzenie w przeciągu 1 posta, inaczej rana pogorszy się do oparzenia trzeciego stopnia.
Naboje policjantów:
Neil: Brak naboi.
Ira: Dostępne 2 na 3 naboje.
Chika: Brak naboi.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach