▲▼
"Zrobię co w mojej mocy."
Przyglądał mu się w absolutnym milczeniu, nie odzywając ani słowem. Nie zapraszał innych zbyt często, dlatego nawet jeśli pozornie było mu całkowicie wszystko jedno czy zamierzali odpowiedzieć na jego zaproszenie, czy zwyczajnie się nie stawić - w rzeczywistości wychowanie robiło swoje. Moment, gdy ktoś nie pojawiał się o umówionej porze w umówionym miejscu, był tym gdy momentalnie przekreślał kogoś na liście, nie dając mu absolutnie żadnych dodatkowych szans na zrehabilitowanie się w przyszłości. Potrafił jednak czekać.
Długo.
Wyjątkowo długo.
Niejednokrotnie jego brat ściągał go z mrozu, gdy jego ciało zaczynało mu całkowicie odmawiać posłuszeństwa po zbyt długim wystawieniu na zimno. Nie miał w zwyczaju dawać im swojego numeru telefonu, więc nawet gdy wypadało im coś ważnego, nie mieli jak go poinformować. A jego kompletnie to nie interesowało. Jeśli się nie pojawiali, nie widział najmniejszego powodu, dla którego miałby ponowić swoją propozycję czy wybaczyć podobną ignorancję.
"Nic się nie stało."
Powędrował spojrzeniem za wzrokiem samego Vessare, skupiając je na jego poranionej dłoni. Nie poruszył się jednak nawet o milimetr, wyraźnie czekając aż wyciągnie ją w końcu w jego stronę, by mógł jej się przyjrzeć nieco uważniej. Nawet gdy chłopak podkreślił że to właśnie on był tutaj przyszłym lekarzem i bez wątpienia potrafił ocenić własne obrażenia bez większego problemu.
Krótkie, praktycznie niedostrzegalne zawahanie nie umknęło jego uwadze. Nie podniósł jednak wzroku na jego twarz. Już wcześniej zauważył, że tę jedną rzecz bez wątpienia mogli ocenić mianem cechy wspólnej. Obaj nienawidzili dotyku innych osób. Za każdym razem, gdy ktoś ocierał się o Lesliego, ten - być może nawet nieświadomie - zaczynał poprawiać czy otrzepywać ubranie, zupełnie jakby pozostawiono na nim niewidzialny brud.
Nawet jeśli w tym momencie ledwo czuł ciepło jego dłoni, ciężko było mu powstrzymać przed wycofaniem się w tył. W przypadku wilkołaka nie musiał go dotykać, wystarczyło podać mu odpowiednią sumę i chusteczkę, unikając jego palców w iście profesjonalnym geście. Wątpił natomiast, by Leslie chciał przyjąć jakąkolwiek rekompensatę. Nawet jeśli jego miła odpowiedź i ekspresja prawdopodobnie były wyłącznie grą. Taką samą, jaką toczyła większość bogatych dzieciaków na podobnych uroczystościach. Dreszcze zniesmaczenia, powstające na skutek dotknięcia nieznanej mu dobrze osoby, przebiegły przez całe jego ciało. Tak samo jak za każdym razem, gdy świadomie musiał wejść w kontakt z drugą osobą. Powstrzymanie negatywnych odruchów, skrzywień czy rysującego się w oczach obrzydzenia było jednak dla niego rzeczą tak prostą jak oddychanie. W końcu robił to od zawsze. Wyciągnął wolną ręką środek do dezynfekcji, bez najmniejszego ostrzeżenia wyciskając go na dłoń Lesliego i rozsmarował na zadrapaniach. Bez wątpienia zawarty w nim spirytus stanowił doskonały sposób na odkażanie, choć był dużo bardziej upierdliwy niż zwykła woda utleniona.
— To moja wina, nie twojego szczęścia — odparł krótko, momentalnie wypuszczając jego dłoń. Sam strzepnał resztki żelu, zaraz wyciągając z kieszeni jeszcze jedną materiałową chusteczkę - choć szytą zupełnie inaczej niż ta, którą oddał wilkołakowi - i wytarł w nią dłonie, by raz jeszcze zwrócić się w kierunku kontuaru.
— Jeśli życzysz sobie jakiejkolwiek rekompensaty pieniężnej, po prostu podaj mi cenę. Nie chcę, by twoja rodzina miała złe zdanie na temat mojej przez mój własny błąd — powiedział wyraźnym, spokojnym tonem zaraz wznawiając wędrówkę, by w końcu spojrzeć na długą kolejkę oczekujących.
W której rzecz jasna nie zamierzał stać.
Skinął głową na Lesliego, obchodząc pomieszczenie, by dostać się do bocznych drzwi przeznaczonych dla służby. Kaszlnął krótko, w typowym geście mającym zwrócić na niego uwagę. Mężczyzna zbierający talerze momentalnie podniósł wzrok i pospieszył w ich stronę, by otworzyć przed nimi drzwi.
— Paniczu Black, paniczu Vessare — głęboki ukłon całkowicie wystarczył. Skinął mu krótko głową w odpowiedzi i wszedł do środka, momentalnie kierując się w stronę szefa kuchni. Mikami Noriyuki prowadził na codzień własną restaurację i bez wątpienia był absolutnym mistrzem w przygotowywaniu swoich dań regionalnych. Obaj przywitali się krótkim skinięciem głowy, nie wchodząc jednak w żadną interakcję. Nie zamierzał mu przeszkadzać, dopóki obaj nie będą zdecydowani.
— Tu masz interesujące nas menu. Wybierz cokolwiek brzmi dla ciebie dobrze — powiedział wskazując dłonią na zawieszoną na szafce listę.
"Grabisz sobie, Winchester?"
— Skoro już jakiekolwiek zdjęcie miało być wykonane, lepiej by był na nim ktoś przyjemny dla oka — odpowiedział z cichym pomrukiem, śmiejąc się cicho pod nosem. Dopiero, gdy Skyler wrócił ku nim, momentalnie pozwolił, by na jego twarzy na nowo pojawiła się wcześniejsza powaga, zupełnie jakby nie zamierzał się z nim dzielić swoim drobnym żartem, który wyraźnie był przeznaczony wyłącznie dla uszu Jaya.
"I co byście beze mnie zrobili?"
— Mieli całkowicie normalne życie, siedzeli teraz w domu rozkoszując się dobrą książką, oglądając serial na netflixie, popalając papierosy, które najwyraźniej tutaj zostały zakazane — spojrzał na znak z zakazem palenia, unosząc brew ku górze — albo zajmowali się innymi dużo przyjemniejszymi rzeczami niż przeciskanie się w tłumie przebranych dzieciaków żądnych cukierków.
Czy naprawdę sądził, że Woolfe zostawi jego słowa bez komentarza? Zdecydowanie nie. Nie tak zaplanował sobie ten wieczór, a osobą która całkowicie zrujnowała jego plany był właśnie Skyler. Nie żeby miał mu to tak całkowicie za złe. Znalazł się po prostu na standardowym, absolutnie neutralnym gruncie, na którym ani nie był szczególnie poirytowany, ani zadowolony. W końcu gdyby absolutnie nie chciał, wcale by tu nie przychodził, choćby Gauthier miał truć mu dupę przez najbliższy miesiąc. Wyglądało jednak na to, że jego komentarz został przez Skylera zignorowany w stu procentach. W innej opcji, był zbyt zaaferowany możliwością poznania seksownej wampirzycy, by słuchać spokojnego dogryzania ze strony swojego kumpla.
Przyjemne dreszcze ogarnęły całe jego ciało po tak nic nieznaczącym dotyku ze strony Jaya, który mimo wszystko absolutnie nie uszedł jego uwadze. Poczekał aż wpisze się na listę, nim w końcu ruszył do środka. Biały Wilk wstał w ślad za nim, zaraz wspinając się po jego spodniach i koszulce. Zwykle gigantyczna forma, którą przybierał, gdy mieli ku temu wystarczającą ilość miejsca, zmieniła się nie do poznania. Dużo mniejszy wilk wielkości kota, mogący robić za wyjątkowo uroczego pluszaka, usiadł wygodnie na jego barku muskając jego plecy puszystym ogonem. W ten sposób nawet nie odczuwał braku prawdziwego zwierzęcego towarzysza, którego i tak nie posiadał. Nie wokół niego krążyły teraz jednak jego myśli.
Zerknął kątem oka w stronę dłoni chłopaka przez chwilę rozważając w głowie dość głupi pomysł, który momentalnie odrzucił. Nawet jeśli nie miał wątpliwości, że tłum i przepychanki z pewnością stanowiły doskonałą wymówkę na wprowadzenie w życie tej drobnej czynności, która miała zapobiec wgubieniu się w tłoku.
Nie wiem czym się tak przejmujesz.
Skylerem.
Jeśli nie jest w stanie tego zaakceptować, nie powinien być twoim przyjacielem.
Za wcześnie.
Stanowcze stwierdzenie ucięło konwersację na dobre, gdy nagle tuż przed jego nosem rozpętało się drobne piekło. Przyglądał się całemu wydarzeniu kompletnie ignorując, że w tym samym czasie zupełnie inny kot przyczaił się tuż przy jego nodze, by zaraz wyskoczyć niczym mały łowca w powietrze i wczepić się pazurami w jego dłoń. Syknął zaskoczony, patrząc jak zwierzę na nowo ląduje na ziemi i miauczy głośno wyraźnie domagając się głaskania.
Od niego.
Widok ten był na niego na tyle zaskakujący, by dopiero po dłuższej chwili kucnął powoli i wyciągnął ostrożnie dłoń w jego stronę. Zadowolone mruczenie momentalnie wyrwało się z gardła kocura, gdy zaczął ocierać się łebkiem o jego palce. Wcześniejsze pieczenie kompletnie przestało mieć sens. Podrapał nieśmiało miękkie futerko, patrząc zaraz jak kot macha krótko ogonem i odchodzi w tłum, znikając bez śladu.
"Przepraszam moge to jakoś zrekompensować?"
Momentalnie odzyskał wcześniejszy rezon. Wstał i rzucił spojrzenie beznamiętne spojrzenie w którym zdecydowanie zabrakło standardowego ciepła i uprzejmości.
— Po prostu pilnuj swojego kota — powiedział sucho, zaciskając palce na nadgarstku Ryana, gdy pociągnął go w prawo, kompletnie ignorując dziewczynę. Zdecydowanie nie chciał, by Jay ukręcił łeb jej kotu, bądź jej samej. Lecz z drugiej strony nie zamierzał obchodzić sie z nią jak z jajkiem, skoro była na tyle głupia, by brać na głośną imprezę zwierzę które nie tylko tego nie lubiło, ale którego przede wszystkim nie potrafiła przypilnować.
— Nie wierzę, że to mówię, ale zaczynam doceniać Scara — powiedział z dziwnie pobrzmiewającą nutą, którą ciężko było jakkolwiek zinterpretować.
"Psów nie było tam od wieków, a on nie posiada żadnych zwierząt."
Gdyby kocie uszy Northa były prawdziwe, bez wątpienia właśnie uniosłyby się ku górze, gdy chłopak spojrzał na Jonkera wyraźnie zainteresowany jego propozycją. Jakby nie patrzeć, nie miał najmniejszego problemu ze spotykaniem się z innymi w ich domach. Jak do tej pory powstrzymywała go głównie właśnie obecność zwierząt, których futro było dla niego na tyle alergenne, by spotkanie z nim kończyło się istną katorgą. Czego zresztą chłopak mógł być świadkiem nawet teraz, gdy Jackdaw raz po raz wydawał z siebie coraz to kolejne kichnięcie.
— W takim razie nie widzę najmniejszego powodu, by odmówić — powiedział unosząc kąciki ust w nieznacznym uśmiechu. Podrapał się po karku raz jeszcze krótko kichając, nim zaraz nie przypomniał sobie o jednym, dość istotnym szczególe.
— Tylko... głupio się przyznać, ale słaby ze mn-APSIK!-ie kucharz — uprzedził go już teraz, na wszelki wypadek, by nie robił sobie zbyt wielkich nadziei. Wrzucenie gotowej pizzy do piekarnikam, zrobienie zjadliwego spaghetti czy zwykłej kanapki, było szczytem jego możliwości.
"Ah, a zawsze byłem przekonany, że nie jest tak źle."
— "Źle" jest ostatnim określeniem, jakiego użyłbym w twoim przypadku — powiedział, by rozwiać wszelkie wątpliwości, jakie mogłyby się nasuwać w przypadku poruszonego przez nich tematu. W końcu to, że chłopak wyglądał młodziej niż większość było raczej atutem niż cechą negatywną. Wiele osób marzyło o tym, by w wieku trzydziestu lat wyglądać na dwadzieścia.
— Z pewnością — odparł krótko na wspomnienie o podziękowaniach. Wyciągnął tabletki na alergię ze swojej kieszeni i połknął dwie z nich, zapijając napojem. Miał nadzieję, że ulga nadejdzie dość prędko.
Sam nie zdołał zbyt szybko wbić się w rozmowę z wampirzycą, mimo że
doskonale usłyszał odpowiedź kobiety:
— Czekałam, aż na horyzoncie pojawią się odpowiednie osoby — flirciarska nuta w jej głosie była dość oczywista, biorąc pod uwagę że postanowiła jakkolwiek się nimi interesować. Lecz to nie ona przykuła w tym momencie największą uwagę Northa, lecz nagłe stuknięcie szklanki tuż przy jego ramieniu, gdy nieznany mu chłopak nachylił się nad nim z nieznacznym uśmiechem.
— Hej kocie. Jesteś tu sam? — mimowolnie zlustrował chłopaka wzrokiem, nieszczególnie speszony jego zachowaniem, ani faktem że wyraźnie czuł jak jego spojrzenie robi dokładnie to samo. Zatrzymał go na dłużej na puchatym, wilczym ogonie, który zaczepił na pasku z tyłu swoich spodni.
— Przynajmniej jeden pies, który mnie nie uczula.
— Woof — odpowiedź chłopaka, mimowolnie sprawiła że uniósł kącik ust w rozbawionym uśmiechu. Przez chwilę skupił wzrok na jego twarzy. Wyglądał na autentycznie zainteresowanego, choć w rzeczywistości ciekawiła go wyłącznie jedna rzecz.
Jak znana była postać przed nim i jak wielkimi zasobami pieniężnymi dysponowała? Przez częściowo zasłoniętą przez wilczą maskę twarz, nie był w stanie stwierdzić tego z całą pewnością.
— Jackdaw. Przyszedłem tu z moim wampirzym przyjacielem — powiedział kładąc dłoń na ramieniu Jonkera, nie chcąc go całkowicie wyłączać z rozmowy. Nie zamierzał w końcu nagle zmieniać swojego towarzystwa, a już na pewno nie bez konkretnego powodu.
— Seth Lavoie — podał mu rękę na przywitanie, nie dając po sobie niczego poznać. Na obecny moment była to zbyt mało istotna informacja, by jakkolwiek mógł się nim zainteresować. Bez wątpienia jednak, jego pojawienie się przyćmiło chwilowo jego umysł na tyle, by zapomniał o zadaniu Trupiego Psa, na które wcześniej patrzył.
Zdarzało się i tak.
— Jak sobie życzysz Blair, meow! — zapisała w pamięci jej nowy przydomek, co niestety sprawiło że kompletnie wyparła z umysłu prawdziwe imię dziewczyny. Z ciekawością wsłuchiwała się w groźby, które wysuwała się w stronę Kossculi, nim na horyzoncie nie pojawił się przystojny koci kelner, na którym uwiesiła się niczym rzep. Chłopak uśmiechał się do niej przeuroczo, nie zwracając wraz z dziewczyną najmniejszej uwagi na krzyczącego Kossa, który zaraz - hipokryta! - znalazł sobie własną wampirzycę do wspólnej zabawy. Niestety nawet jeśli bardzo tego chciała, jej umysł uparcie jej podpowiadał, że nie może zbyt długo spoufalać się z kelnerem.
Po pierwsze - był w pracy.
Po drugie - z pewnością nie należał do gildii złodziei.
I po trzecie...
— O 23 kończę zmianę, mogę cię tu złapać, kocia panienko?
— Mam chłopaka, meow — zgasiła go krótko z tym samym rozmarzonym uśmiechem co wcześniej, gdy ten pochylił się nieco niżej (no dobra, DUŻO niżej) niemalże stykając z nią nosem.
— Chłopak nie ściana, przesunąć się może.
— Mogę dać ci do niego numer i sobie pogadacie, jeśli się zgodzi to czemu nie — zaśmiała się, biorąc swój obiecany deser i wycofała się, machając rudymi włosami, które uderzyły biednego kelnera w twarz, dobitnie kończąc ich rozmowę. Wróciła do Rosy i nieopodal-Kossa wcinając swój deser z wyraźnie błogim wyrazem twarzy, przepełnionym zadowoleniem.
— Hej, hej, hej, myślicie że Trupi Pies ma znowu jakieś zadanie? — zapytała i... bum. Już jej nie było.
Wróciła ponownie dopiero po kolejnych dwóch, trzech minutach, podskakując w miejscu z pustym pucharkiem, który odstawiła na tacę kolejnej przechodzącej kelnerki.
— Hrabio Kossculo! Wiedźmo Blair! Mamy nowe zadanie. Biegnijcie do Trupiego Psa, musimy upolować... — zawiesiła groźnie głos, by utrzymać ich w niepewności i nadać sytuacji dodatkowych emocji — ODCISK ŁAPY WILKOŁAKA, MEOW!
Kartka bez wątpienia była dla niego w tym momencie zbawieniem. Do tego stopnia, by nieznacznie się zdziwił, że dziewczyna wpadła w ogóle na podobny pomysł ułatwienia im konwersacji. Nie żeby na co dzień był w nich jakkolwiek dobry.
Bianca, nie Blanca.
Poprawił się w myślach, czytając całą resztę. Nie znał się za bardzo na youtubie, jako że głównymi przeglądanymi przez niego filmikami były albo te, w których rolę główną odgrywały koty, albo skrzypce. Nie była z pewnością żadną z oglądanych przez niego skrzypaczem. Mercury natomiast był Cullinanem. Przewodniczący, organizator tej imprezy. Znał go wyłącznie z widzenia i informacji, ale nigdy nie miał okazji rozmawiać z nim osobiście. Był zresztą ze standardowego okręgu osób, które znajdowały się zdecydowanie poza jego zasięgiem.
Kiwnął powoli głową i ruszył za nią, kichając kilkakrotnie w zaofiarowaną mu przez nią chusteczkę. Sam nie był już pewien czy to wszystko wina zakatarzonego zombie czy po prostu jego alergii na sierść. A być może jednego i drugiego. Mimo to nawet gdy znaleźli się w nieco cichszym miejscu, głos dziewczyny sprawiał, że musiał się nieco bardziej skupić, by zrozumieć co do niego mówiła. Przynajmniej tłum był tu nieco mniejszy i nie miał większych problemów z patrzeniem na nią.
— Znajomy. Tylko poszedł i zostawił mnie samego — wymamrotał, odkasłując cicho, starając się odzyskać wcześniejszy rezon. Stopniowo zaczął się przyzwyczajać do jej stroju i wyglądu, a zaczerwienienie zaczęło schodzić z jego twarzy, pozostawiając ją w bardziej neutralnym wydaniu. Rozejrzał się pospiesznie dookoła, zupełnie jakby starał się go zlokalizować, lecz zamiast tego poczuł nagły dotyk na materiale swojego kaptura.
Drgnął momentalnie wystraszony i cofnął się w tył, zaprzestając jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z Biancą, wracając do niej spojrzeniem. W końcu spuścił nieznacznie głowę i pokiwał nią ostrożnie, ściągając kaptur z głowy. Skoro i tak miał tu przez chwilę posiedzieć, mógł spróbować z kimś porozmawiać, nawet jeśli z pewnością nie opanował tej umiejętności na żadnym satysfakcjonującym go poziomie.
— Przyszłaś sama? — zapytał w końcu ostrożnie, jakby nie był pewien czy było to odpowiednie pytanie. Choć z drugiej strony - tylko ono przychodziło mu w tym momencie na myśl. Nie chciał, by zaraz zza jej ramienia wyszedł jakiś wściekły chłopak, który stwierdzi że kradnie mu dziewczynę, a z takim wyglądem wątpił by faktycznie była tutaj sama. Sam doskonale widział, jak inni chłopcy wręcz ślinili się na jej widok, rzucając Liamowi nieprzyjazne spojrzenia. Gdy nagle ktoś popchnął go od tyłu. Zamachał rękami - w tym jedną z kosą, by utrzymać równowagę i nie wpaść na Biancę, dopiero po chwili zwracając się w stronę ataku.
— JAK ŚMIAŁAŚ ZAŁOŻYĆ TO SAMO CO JA!
— NIE, NIE, NIE! Jak TY śmiałaś założyć to samo co ja!
— Umawiałyśmy się, że to ja robię za wiedźmę, ty miałaś być czarodziejką!
— KTO CHCIAŁBY BYĆ CZARODZIEJKĄ?
Jedna dziewczyna popchnęła drugą, ponownie w stronę Liama, zaczepiając butem o jego kosę, która wyszarpnęła się z jego dłoni i uderzyła ją w głowę.
— AŁA! Uważaj idioto!
— HEJ, TO ZE MNĄ SIĘ BIJESZ!
I jakby nigdy nic szarpały się dalej, gdy kujon stał zagubiony z nieznacznie rozdziawionymi ustami.
Co u diabła?
Skoro dziewczyna stwierdziła, że trafi sama nie widział większej potrzeby, by wskazywać jej trasę. Nawet jeśli był organizatorem, jego głównym zadaniem było pokazanie gdzie mieli się udać, bądź poinformowanie co mieli zrobić, a nie prowadzenie ich za rękę. Zaproponował to Sheridan, wyłącznie ze względu na własną sympatię do jej osoby, którą z jakiegoś powodu dziewczyna tak długo odbierała jako dręczenie.
Może dlatego, że wiecznie śmiałeś się przy niej z blondynek?
Tylko i wyłącznie dlatego, że ją lubię. A teraz lubię ją jeszcze bardziej, od kiedy jest siostrą mojego chłopaka.
Nawet jeśli nie do końca zachowują się jak rodzeństwo.
Alan jest nieśmiały.
Gdyby Paige usłyszał jego przemyślenia, pewnie parsknąłby śmiechem i zakrztusił się bułką. Ciężko było jednak cokolwiek poradzić na naiwne przemyślenia Blacka, który wychodził z założenia, że rodzina była najważniejszą częścią jego życia i nie potrafił wyobrazić sobie codziennego funkcjonowania bez ich obecności, jak i panujących między nimi dobrych stosunków.
Poza twoją macochą?
Ona nie jest moją rodziną.
Chyba, że na papierze.
Był gotów pogardliwie prychnąć, zaraz skupiając się jednak na kocie, którego dziewczyna wyciągnęła w ich stronę. Przyglądał się kotu czując jak wcześniejsze spięcie wywołane wspomnieniem macochy, zaraz zniknęło na widok tego uroczego widoku roztapiającego ludzkie serca.
— Kim jesteś mały przystojniaku? Więc nazywasz się Chase? — zapytał zabierając rękę z pasa Alana i podsuwając ją nieco bliżej, by kot mógł go na spokojnie obwąchać. Nie był w stanie powstrzymać ciepłego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy, nawet jeśli sporo ludzi ze względu na profesję, jaką parała się jego rodzina, bez wątpienia nazwałaby go 'psią osobą'.
— Jeśli chcesz, możesz zostawić go u Henryka. Jeśli dogaduje się z innymi kotami, może puścić go w oddzielnym pomieszczeniu, gdzie trzymamy nasze zwierzęta. A jeśli nie, z pewnością znajdzie dla niego jakieś miejsce gdzie będzie miał święty spokój, choćby miał trzymać go na rękach. Obawiam się, że z nami nie miałby zbyt lekko, bo planujemy - a raczej ja planuję, przeciągnąć Alana po całej sali i wszystkich możliwych miejscach, więc raczej nie byłoby to dla niego zbyt komfortowe, skoro średnio nas zna — nie powstrzymał się przed posłaniem kolejnego uśmiechu kotu, którego naprawdę miał ochotę w tym momencie wydrapać. Momentalnie zatęsknił za Dante, który uparcie czekał na niego w akademiku. Zaraz wbił widelec w tatara w kształcie mózgu i wsunął jego część do ust z wyraźnym zamyśleniem, jakby próbował sobie coś przypomnieć. Przełknął jedzenie tuż przed tym, gdy po raz kolejny kichnął w chusteczkę, mamrocząc coś pod nosem.
— Właśnie, Paige. Pani Paige znaczy się — poprawił się, dodatkowo podkreślając do kogo się zwraca — wiesz co blondynki robią na scenie?
Zapytał unosząc brew w wyraźnie pytającym geście. Złapał ponownie Alana w pasie, nim uśmiechnął się nieco szerzej niż zwykle z wyraźnie zadziorną nutą.
— Dają czadu — zaśmiał się puszczając jej oko, przytulając się policzkiem do barku niewzruszonego niczym jej brata, jednocześnie zadrapując paznokciami materiał jego ubrań.
"Skąd pomysł, że taki nie jesteś?"
Uniósł brew ku górze rzucając mu wyraźnie rozbawione spojrzenie.
— Próbujesz mnie podrywać, Jay? Nie jestem pewien czy przy twoim obecnym przebraniu powinienem się cieszyć z podobnej uwagi. Co jeśli wyląduję w twojej piwnicy, zabawisz się ze mną, obedrzesz mnie ze skóry i przerobisz na lampę? Widziałem to w Hannibalu. A może w American Horror Story? Chyba jednak w American Horror Story, Hannibal był kanibalem, hm... nie mam pamięci do seriali — urwał wyraźnie zamyślony, chwilowo zapominając o podstawowym przekazie własnych słów. Rzecz jasna nawet jeśli słowa Ryana nie miały nijak zmienić jego podejścia do samego siebie, ani podbić pewności jaką obdarzał swoją osobę - nie zmieniało to faktu, że poczuł na sercu przyjemne ciepło, którego nawet nie próbował nijak hamować.
W końcu nie miał już najmniejszych powodów, by to robić.
— All I heard was blah, blah, blah. Liczysz na swojego chłopaka, a pierwszym co robisz po wejściu na salę jest wyrywanie wampirzycy? Mam być zazdrosny? — parsknął śmiechem, obracając się w jego stronę. Był zbyt przyzwyczajony do codziennych żartów ze Skylerem, by mógł je sobie darować. Nieświadomość i brak nazwy dla jego obecnej relacji z Ryanem sprawiał zresztą dodatkowo, że nie widział w tym najmniejszego problemu. W końcu traktował tego martwego syna surfera czy czymkolwiek on tam był, wyłącznie jak dobrego kumpla, z którym mógł się pośmiać w wolne dni. I takiego, który być może ze względu na czysty przypadek, znał jego największe problemy i szczegóły przeżyć, którymi nie dzielił się z innymi.
A jednak nie wie o moim istnieniu.
Wilczek wysunął pysk do przodu przyglądając się uważnie jego kumplowi, cały czas machając długim ogonem.
Nikt nie wie o twoim istnieniu. I nikt się nie dowie. Nie zrozumieliby.
I próbowaliby sprawić, żebym zniknął.
Kiwnęli obaj nieznacznie głową, momentalnie odrzucając ten plan. Zdecydowanie nie chcieli doprowadzić do podobnej sytuacji.
Tak jak nie chcieli doprowadzić do bójki, gdy już znaleźli się w środku.
"A ja zaczynam żałować, że nie zabrałem go ze sobą."
— Ja nieszczególnie — powiedział szczerze, wyobrażając sobie jak psie cielsko nieustannie uderzałoby w jego nogi, byle odsunąć go jak najdalej od właściciela. Bez wątpienia doberman byłby zachwycony tym ile uwagi chcąc nie chcąc musiałby poświęcać mu jego właściciel. W końcu nawet jeśli był doskonale wytresowany, w takim tłumie nieciężko było o ludzi, którzy próbowaliby ich zaczepiać, bądź mimowolnie zablokowaliby w pewnym momencie psa, utrudniając mu dalszy chód.
"Muszę to zmyć."
— Jasne — uniósł własną dłoń, pokazując mu tym samym że nie jest jedyną osobą, która tego potrzebowała. Kto wie jakie cholerstwo przenosił ten kot, którego głaskał, w swoich pazurach. Nawet jeśli nie potrafił podejść do niego negatywnie po tym, jak był jednym z pierwszych kotów od dawna, które domagały się od niego głaskania. Sam zaczął rozglądać się na boki, lecz zamiast natrafić na ślad łazienki, usłyszał głośne kocie krzyki, gdy ponownie pazury zacisnęły się na jego dłoni. Tej samej dłoni. Nie zdążył nawet zarejestrować, kim był sprawca, gdy wpadła na niego jedna z dwóch wiedźm bijących się o tę samą sukienkę. Przeklął krótko i zerknął w bok, dostrzegając dwie osoby ze szkoły, które kojarzył głównie z widzenia. Liam i Bianca, którzy najwidoczniej zostali wplątani w całe wydarzenie.
— Co za cyrk. Chodźmy, zanim następny kot spadnie na mnie z sufitu — mruknął, by ruszyć dalej.
Niestety wampirza kelnerka nie wydawała się równie chętna do zażyłości, co koci kelner Yunlei. A przecież Koss był wolny i do wzięcia, nic nie stało na drodze do ich wspólnego szczęścia. Poza, oczywiście, niechęcią z drugiej strony. Zresztą, komentarze Rosy też nie pomagały.
- Obawiam się, że mam już swoją hordę, Hrabio. I ta horda mnie zabije, jeśli nie wywiążę się ze swoich obowiązków. Jeśli zechcesz więc wybaczyć... smacznego drinka - wszystko to mówiła z miłym, wypracowanym uśmiechem, jednak ogólna postawa była jasna: "w torebce mam gaz pieprzowy i nie zawaham się go użyć, jeśli się nie odczepisz". I Koss byłby nawet w stanie zaryzykować zdrowie swoich oczu, ale na szczęście dla kelnerki, wtedy też Yun poinformowała ich, że jest nowe zadanie od Trupiego Psa. Jak wiadomo psy > kobiety, dlatego też Azjata poleciał na złamanie karku, omal nie wylewając przy tym swojego nowo nabytego drinka.
Wrócił już spokojniej, sącząc posiadany napój, który okazał się bezalkoholowy i myśląc o tym, co powinni zrobić. Kiedy ponownie znalazł kocią złodziejkę i niesforną czarownicę, naszła go pewna myśl.
- Hej, tak się składa, że znam jednego gościa, który bankowo przebrał się za wilkołaka. Chodźcie za mną. - Czas na poszukiwanie Mercury'ego Blacka. Gdzie znajduje się największe skupisko sztywniaków na tej imprezie?
W ten sposób Artem pojawił się przed budynkiem ratusza z małym szczeniakiem Bernardyna na rękach. Zapłacił za wstęp i wkroczył do budynku, w którym odbywało się przyjęcie. Niemal od razu obok chłopaka pojawił się czarny kot, który zaczął ocierać się o jego łydki. Art uśmiechnął się lekko i ukucnął przy zwierzaku. Wyciągnął do niego rękę i chciał pogłaskać kocura. W tym samym momencie chłopak kichnął i przestraszony kot udrapnął go w dłoń.
- Cholera.- jęknął Domashnikov zaciskając pięść i... ponownie kichnął. Ech... Znowu odzywa się jego dramatyczna odporność, a właściwie jej brak.
Położył Bernardyna na ziemię, który dreptał za nim, gdy chłopak podszedł do baru. Artem usiadł na stołku tuż obok dziewczyny przebranej za wampira.
- Nie masz może...- nie dokończył zdania, gdyż po raz kolejny kichnął - Nie masz może chusteczki?- westchnął pokazując jej zranioną dłoń.
Podrapanie przez kota [1/2 posty]
Katar zombie [1/5 postów]
First topic message reminder :
Wielokrotnie każde z was mijało olbrzymi budynek ratusza w sercu Vancouver, nawet jeśli nie mieliście w nim niczego konkretnego do roboty. Tym razem ciężko było go jednak przeoczyć. Już od kilku dni we wszystkich możliwych miejscach widzieliście reklamy nadchodzącego Potwornego Balu. Rodzina Blacków odpowiednio zadbała o to, by dotarły nawet do największych dziur Vancouver.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
Zero
"Zrobię co w mojej mocy."
Przyglądał mu się w absolutnym milczeniu, nie odzywając ani słowem. Nie zapraszał innych zbyt często, dlatego nawet jeśli pozornie było mu całkowicie wszystko jedno czy zamierzali odpowiedzieć na jego zaproszenie, czy zwyczajnie się nie stawić - w rzeczywistości wychowanie robiło swoje. Moment, gdy ktoś nie pojawiał się o umówionej porze w umówionym miejscu, był tym gdy momentalnie przekreślał kogoś na liście, nie dając mu absolutnie żadnych dodatkowych szans na zrehabilitowanie się w przyszłości. Potrafił jednak czekać.
Długo.
Wyjątkowo długo.
Niejednokrotnie jego brat ściągał go z mrozu, gdy jego ciało zaczynało mu całkowicie odmawiać posłuszeństwa po zbyt długim wystawieniu na zimno. Nie miał w zwyczaju dawać im swojego numeru telefonu, więc nawet gdy wypadało im coś ważnego, nie mieli jak go poinformować. A jego kompletnie to nie interesowało. Jeśli się nie pojawiali, nie widział najmniejszego powodu, dla którego miałby ponowić swoją propozycję czy wybaczyć podobną ignorancję.
"Nic się nie stało."
Powędrował spojrzeniem za wzrokiem samego Vessare, skupiając je na jego poranionej dłoni. Nie poruszył się jednak nawet o milimetr, wyraźnie czekając aż wyciągnie ją w końcu w jego stronę, by mógł jej się przyjrzeć nieco uważniej. Nawet gdy chłopak podkreślił że to właśnie on był tutaj przyszłym lekarzem i bez wątpienia potrafił ocenić własne obrażenia bez większego problemu.
Krótkie, praktycznie niedostrzegalne zawahanie nie umknęło jego uwadze. Nie podniósł jednak wzroku na jego twarz. Już wcześniej zauważył, że tę jedną rzecz bez wątpienia mogli ocenić mianem cechy wspólnej. Obaj nienawidzili dotyku innych osób. Za każdym razem, gdy ktoś ocierał się o Lesliego, ten - być może nawet nieświadomie - zaczynał poprawiać czy otrzepywać ubranie, zupełnie jakby pozostawiono na nim niewidzialny brud.
Nawet jeśli w tym momencie ledwo czuł ciepło jego dłoni, ciężko było mu powstrzymać przed wycofaniem się w tył. W przypadku wilkołaka nie musiał go dotykać, wystarczyło podać mu odpowiednią sumę i chusteczkę, unikając jego palców w iście profesjonalnym geście. Wątpił natomiast, by Leslie chciał przyjąć jakąkolwiek rekompensatę. Nawet jeśli jego miła odpowiedź i ekspresja prawdopodobnie były wyłącznie grą. Taką samą, jaką toczyła większość bogatych dzieciaków na podobnych uroczystościach. Dreszcze zniesmaczenia, powstające na skutek dotknięcia nieznanej mu dobrze osoby, przebiegły przez całe jego ciało. Tak samo jak za każdym razem, gdy świadomie musiał wejść w kontakt z drugą osobą. Powstrzymanie negatywnych odruchów, skrzywień czy rysującego się w oczach obrzydzenia było jednak dla niego rzeczą tak prostą jak oddychanie. W końcu robił to od zawsze. Wyciągnął wolną ręką środek do dezynfekcji, bez najmniejszego ostrzeżenia wyciskając go na dłoń Lesliego i rozsmarował na zadrapaniach. Bez wątpienia zawarty w nim spirytus stanowił doskonały sposób na odkażanie, choć był dużo bardziej upierdliwy niż zwykła woda utleniona.
— To moja wina, nie twojego szczęścia — odparł krótko, momentalnie wypuszczając jego dłoń. Sam strzepnał resztki żelu, zaraz wyciągając z kieszeni jeszcze jedną materiałową chusteczkę - choć szytą zupełnie inaczej niż ta, którą oddał wilkołakowi - i wytarł w nią dłonie, by raz jeszcze zwrócić się w kierunku kontuaru.
— Jeśli życzysz sobie jakiejkolwiek rekompensaty pieniężnej, po prostu podaj mi cenę. Nie chcę, by twoja rodzina miała złe zdanie na temat mojej przez mój własny błąd — powiedział wyraźnym, spokojnym tonem zaraz wznawiając wędrówkę, by w końcu spojrzeć na długą kolejkę oczekujących.
W której rzecz jasna nie zamierzał stać.
Skinął głową na Lesliego, obchodząc pomieszczenie, by dostać się do bocznych drzwi przeznaczonych dla służby. Kaszlnął krótko, w typowym geście mającym zwrócić na niego uwagę. Mężczyzna zbierający talerze momentalnie podniósł wzrok i pospieszył w ich stronę, by otworzyć przed nimi drzwi.
— Paniczu Black, paniczu Vessare — głęboki ukłon całkowicie wystarczył. Skinął mu krótko głową w odpowiedzi i wszedł do środka, momentalnie kierując się w stronę szefa kuchni. Mikami Noriyuki prowadził na codzień własną restaurację i bez wątpienia był absolutnym mistrzem w przygotowywaniu swoich dań regionalnych. Obaj przywitali się krótkim skinięciem głowy, nie wchodząc jednak w żadną interakcję. Nie zamierzał mu przeszkadzać, dopóki obaj nie będą zdecydowani.
— Tu masz interesujące nas menu. Wybierz cokolwiek brzmi dla ciebie dobrze — powiedział wskazując dłonią na zawieszoną na szafce listę.
Daj palec, a weźmie całą rękę.
Właśnie to przemknęło przez umysł Paige'a, gdy poza chusteczką Black postanowił dobrać się do jego kawałka pieczywa. Na stole leżało go na tyle dużo, że czarnowłosy mógł sięgnąć po własne. Blondyn ściągnął brwi, gdy podniósłszy dłoń, zauważył, że trzymany kęs nie spełniał już jego alanowych standardów.
― Co to za złodziejstwo, książę? ― rzucił tylko pozornie niezadowolony, by zaraz westchnąć ciężko, gdy ciemnowłosy przysunął się bliżej i przylgnął do niego swoim ciałem. Wtedy też wpakował sobie resztę bułki do ust. W geście Mercury'ego nie doszukał się próby zatrzymania go w miejscu i to tylko dlatego, że w gruncie rzeczy nie zamierzał się stamtąd w ogóle ruszać, biorąc pod uwagę, że był tam pierwszy i to właśnie Sheridan powinna się ulotnić. To nie tak, że jej obecność mu nie przeszkadzała, bo zdecydowanie bardziej wolałby spędzić tę imprezę bez jej widoku, któremu halloweenowe przebranie niewiele pomagało. Nie zamierzał jednak ani psuć sobie zabawy, ani sprawiać, że przez pewne niedogodności jedzenie miało smakować mu nieco gorzej. To właśnie dlatego starał się zachować jak najbardziej neutralną postawę.
„Dasz radę czy mam cię zaprowadzić?”
Jakby wyczuwszy spojrzenie chłopaka na sobie, opuścił wzrok i wzruszył barkami w niemej odpowiedzi. Jeśli o niego chodziło, nie musiał się martwić – ciężko było zgubić się przy stoliku, od którego póki co nie zamierzał odchodzić. Nie był też jednym z tych uciążliwych gości, którzy domagali się pełnej uwagi gospodarza, bo w przeciwnym razie byli skłonni zdeptać jego reputację. Rozumiał też, że chłopak mógł mieć też ważniejsze sprawy na głowie, szczególnie że organizacja tak dużej imprezy wymagała jego dyspozycyjności w każdej chwili. Mercury mógł więc bez obaw udać się ku innej części sali – chyba że sam wolał mieć Haydena na oku, biorąc pod uwagę, że tak przystojny władca potworów mógł zostać narażony na atak łakomych bestii i wiedźm.
― Poczekam, ale nie obiecuję, że coś dla ciebie zostanie ― rzucił zgryźliwie, posyłając mu łobuzerski uśmiech, który mimo groźby miał raczej zadziałać na niego rozluźniająco. Zaraz jednak spojrzał z ukosa na kota, który postanowił przyłączyć się do rozmowy. Nie uważał, żeby przyprowadzanie go tu było dobrym pomysłem. Zwierzę, które miało za nic ludzkie komendy, mogło łatwo zgubić się w tłumie. ― Nie będę brał na siebie tej odpowiedzialności, nawet jeśli wyraźnie prosi o pomoc ― odparł, wskazując palcem w stronę wyciągniętych łap. Zdawał sobie sprawę, że kocur tylko się przeciągał, ale był to idealny pretekst, by w jego odruchach dostrzec coś zupełnie innego.
Może jednak powinien ocalić go z rąk nieodpowiedzialnej właścicielki? W końcu futrzak nie był niczemu winien.
Właśnie to przemknęło przez umysł Paige'a, gdy poza chusteczką Black postanowił dobrać się do jego kawałka pieczywa. Na stole leżało go na tyle dużo, że czarnowłosy mógł sięgnąć po własne. Blondyn ściągnął brwi, gdy podniósłszy dłoń, zauważył, że trzymany kęs nie spełniał już jego alanowych standardów.
― Co to za złodziejstwo, książę? ― rzucił tylko pozornie niezadowolony, by zaraz westchnąć ciężko, gdy ciemnowłosy przysunął się bliżej i przylgnął do niego swoim ciałem. Wtedy też wpakował sobie resztę bułki do ust. W geście Mercury'ego nie doszukał się próby zatrzymania go w miejscu i to tylko dlatego, że w gruncie rzeczy nie zamierzał się stamtąd w ogóle ruszać, biorąc pod uwagę, że był tam pierwszy i to właśnie Sheridan powinna się ulotnić. To nie tak, że jej obecność mu nie przeszkadzała, bo zdecydowanie bardziej wolałby spędzić tę imprezę bez jej widoku, któremu halloweenowe przebranie niewiele pomagało. Nie zamierzał jednak ani psuć sobie zabawy, ani sprawiać, że przez pewne niedogodności jedzenie miało smakować mu nieco gorzej. To właśnie dlatego starał się zachować jak najbardziej neutralną postawę.
„Dasz radę czy mam cię zaprowadzić?”
Jakby wyczuwszy spojrzenie chłopaka na sobie, opuścił wzrok i wzruszył barkami w niemej odpowiedzi. Jeśli o niego chodziło, nie musiał się martwić – ciężko było zgubić się przy stoliku, od którego póki co nie zamierzał odchodzić. Nie był też jednym z tych uciążliwych gości, którzy domagali się pełnej uwagi gospodarza, bo w przeciwnym razie byli skłonni zdeptać jego reputację. Rozumiał też, że chłopak mógł mieć też ważniejsze sprawy na głowie, szczególnie że organizacja tak dużej imprezy wymagała jego dyspozycyjności w każdej chwili. Mercury mógł więc bez obaw udać się ku innej części sali – chyba że sam wolał mieć Haydena na oku, biorąc pod uwagę, że tak przystojny władca potworów mógł zostać narażony na atak łakomych bestii i wiedźm.
― Poczekam, ale nie obiecuję, że coś dla ciebie zostanie ― rzucił zgryźliwie, posyłając mu łobuzerski uśmiech, który mimo groźby miał raczej zadziałać na niego rozluźniająco. Zaraz jednak spojrzał z ukosa na kota, który postanowił przyłączyć się do rozmowy. Nie uważał, żeby przyprowadzanie go tu było dobrym pomysłem. Zwierzę, które miało za nic ludzkie komendy, mogło łatwo zgubić się w tłumie. ― Nie będę brał na siebie tej odpowiedzialności, nawet jeśli wyraźnie prosi o pomoc ― odparł, wskazując palcem w stronę wyciągniętych łap. Zdawał sobie sprawę, że kocur tylko się przeciągał, ale był to idealny pretekst, by w jego odruchach dostrzec coś zupełnie innego.
Może jednak powinien ocalić go z rąk nieodpowiedzialnej właścicielki? W końcu futrzak nie był niczemu winien.
Ryan
"Grabisz sobie, Winchester?"
— Skoro już jakiekolwiek zdjęcie miało być wykonane, lepiej by był na nim ktoś przyjemny dla oka — odpowiedział z cichym pomrukiem, śmiejąc się cicho pod nosem. Dopiero, gdy Skyler wrócił ku nim, momentalnie pozwolił, by na jego twarzy na nowo pojawiła się wcześniejsza powaga, zupełnie jakby nie zamierzał się z nim dzielić swoim drobnym żartem, który wyraźnie był przeznaczony wyłącznie dla uszu Jaya.
"I co byście beze mnie zrobili?"
— Mieli całkowicie normalne życie, siedzeli teraz w domu rozkoszując się dobrą książką, oglądając serial na netflixie, popalając papierosy, które najwyraźniej tutaj zostały zakazane — spojrzał na znak z zakazem palenia, unosząc brew ku górze — albo zajmowali się innymi dużo przyjemniejszymi rzeczami niż przeciskanie się w tłumie przebranych dzieciaków żądnych cukierków.
Czy naprawdę sądził, że Woolfe zostawi jego słowa bez komentarza? Zdecydowanie nie. Nie tak zaplanował sobie ten wieczór, a osobą która całkowicie zrujnowała jego plany był właśnie Skyler. Nie żeby miał mu to tak całkowicie za złe. Znalazł się po prostu na standardowym, absolutnie neutralnym gruncie, na którym ani nie był szczególnie poirytowany, ani zadowolony. W końcu gdyby absolutnie nie chciał, wcale by tu nie przychodził, choćby Gauthier miał truć mu dupę przez najbliższy miesiąc. Wyglądało jednak na to, że jego komentarz został przez Skylera zignorowany w stu procentach. W innej opcji, był zbyt zaaferowany możliwością poznania seksownej wampirzycy, by słuchać spokojnego dogryzania ze strony swojego kumpla.
Przyjemne dreszcze ogarnęły całe jego ciało po tak nic nieznaczącym dotyku ze strony Jaya, który mimo wszystko absolutnie nie uszedł jego uwadze. Poczekał aż wpisze się na listę, nim w końcu ruszył do środka. Biały Wilk wstał w ślad za nim, zaraz wspinając się po jego spodniach i koszulce. Zwykle gigantyczna forma, którą przybierał, gdy mieli ku temu wystarczającą ilość miejsca, zmieniła się nie do poznania. Dużo mniejszy wilk wielkości kota, mogący robić za wyjątkowo uroczego pluszaka, usiadł wygodnie na jego barku muskając jego plecy puszystym ogonem. W ten sposób nawet nie odczuwał braku prawdziwego zwierzęcego towarzysza, którego i tak nie posiadał. Nie wokół niego krążyły teraz jednak jego myśli.
Zerknął kątem oka w stronę dłoni chłopaka przez chwilę rozważając w głowie dość głupi pomysł, który momentalnie odrzucił. Nawet jeśli nie miał wątpliwości, że tłum i przepychanki z pewnością stanowiły doskonałą wymówkę na wprowadzenie w życie tej drobnej czynności, która miała zapobiec wgubieniu się w tłoku.
Nie wiem czym się tak przejmujesz.
Skylerem.
Jeśli nie jest w stanie tego zaakceptować, nie powinien być twoim przyjacielem.
Za wcześnie.
Stanowcze stwierdzenie ucięło konwersację na dobre, gdy nagle tuż przed jego nosem rozpętało się drobne piekło. Przyglądał się całemu wydarzeniu kompletnie ignorując, że w tym samym czasie zupełnie inny kot przyczaił się tuż przy jego nodze, by zaraz wyskoczyć niczym mały łowca w powietrze i wczepić się pazurami w jego dłoń. Syknął zaskoczony, patrząc jak zwierzę na nowo ląduje na ziemi i miauczy głośno wyraźnie domagając się głaskania.
Od niego.
Widok ten był na niego na tyle zaskakujący, by dopiero po dłuższej chwili kucnął powoli i wyciągnął ostrożnie dłoń w jego stronę. Zadowolone mruczenie momentalnie wyrwało się z gardła kocura, gdy zaczął ocierać się łebkiem o jego palce. Wcześniejsze pieczenie kompletnie przestało mieć sens. Podrapał nieśmiało miękkie futerko, patrząc zaraz jak kot macha krótko ogonem i odchodzi w tłum, znikając bez śladu.
"Przepraszam moge to jakoś zrekompensować?"
Momentalnie odzyskał wcześniejszy rezon. Wstał i rzucił spojrzenie beznamiętne spojrzenie w którym zdecydowanie zabrakło standardowego ciepła i uprzejmości.
— Po prostu pilnuj swojego kota — powiedział sucho, zaciskając palce na nadgarstku Ryana, gdy pociągnął go w prawo, kompletnie ignorując dziewczynę. Zdecydowanie nie chciał, by Jay ukręcił łeb jej kotu, bądź jej samej. Lecz z drugiej strony nie zamierzał obchodzić sie z nią jak z jajkiem, skoro była na tyle głupia, by brać na głośną imprezę zwierzę które nie tylko tego nie lubiło, ale którego przede wszystkim nie potrafiła przypilnować.
— Nie wierzę, że to mówię, ale zaczynam doceniać Scara — powiedział z dziwnie pobrzmiewającą nutą, którą ciężko było jakkolwiek zinterpretować.
― Skąd pomysł, że taki nie jesteś? ― spytał niezmiennym tonem, z którego jak zwykle trudno było cokolwiek wywnioskować. Najwidoczniej żart Riley'a nie przemówił do niego w oczekiwany sposób, ale to akurat nie było nic osobistego – nie przemawiały do niego żadne żartobliwe wypowiedzi. Szare tęczówki, które ulokowały swoje spojrzenie na twarzy chłopaka, także nie ułatwiły Winchesterowi odkrycia tego, co siedziało w głowie ich właściciela. Prawdopodobnie każdy z nich na swój sposób zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego do głowy Thatchera w ogóle przychodziły takie rzeczy – całkiem możliwe, że w kwestii jego samooceny niewiele miało się zmienić, choć jej zaniżanie było dla Grimshawa bezpodstawne. Ciemnowłosy nie czuł jednak potrzeby mówienia o tym wprost, gdy złotooki sam doskonale powinien zdawać sobie sprawę z faktu, że jego gust nie był kiepski.
Szybko się uczy. Ciekawe jakie przyjemniejsze rzeczy ma na myśli.
― Możecie robić to w każdy inny dzień, a takie imprezy zdarzają się tylko od czasu do czasu. Nie wspominając o tym, że nie na co dzień możecie rozkoszować się moim towarzystwem i tylko dzięki mnie nie ma tu dziś Alexa. Słyszałem, że chciał wcisnąć na siebie obciachowy strój dyni, który miał podkreślić jego krągłości. A poza tym myślałem, że na kogo jak na kogo, ale na mojego chłopaka mogę liczyć ― rzucił z teatralnym wyrzutem, by zaraz trzasnąć go pięścią w ramię, bo w tym przypadku było bezbolesnym gestem. Ten krótki ruch wystarczył, by usta Skylera na powrót rozciągnęły się w uśmiechu, a kiedy odwrócił się przodem do drzwi, nie był już w stanie zwrócić uwagi na spojrzenie Jay'a, które na parę sekund zatrzymało się na jego sylwetce.
O niczym nie wie.
Widzę.
Nie wątpił jednak, że Starr zrobi co będzie trzeba, gdy przyjdzie na to czas. Niektórzy ludzie najwyraźniej potrzebowali go całkiem sporo, a Ryan na całe szczęście nie miał problemów z zachowaniem milczenia w chwilach, w których tego oczekiwano, jak i w tych momentach, kiedy go nie oczekiwano, czego idealnym przykładem było zajście z kotem.
Dziewczyna zupełnie odruchowo objęła mocniej swojego pupila, ignorując jego ostrzegawcze miauknięcie, jednak trudno było nie zareagować inaczej, gdy nawet drugi z chłopaków wykazał się niezbyt dużą kulturą osobistą. W pierwszym momencie wiedźma wyglądała tak, jakby zamierzała tupnąć nogą i wyrzucić im obojgu, co o nich myśli, jednak coś widocznie ją blokowało, a jakby tego było mało, żadne z nich nie dało jej wystarczająco dużo czasu na reakcję. Szatyn nawet nie obejrzał się za siebie, gdy Woolfe pociągnął go za sobą.
Uniósł zdrową dłoń, odsłaniając podłużne rany na wierzchu prawej dłoni. Wnętrze lewej zdobiły już rozmazane ślady krwi, która miejscami zakrzepła. Gdyby nie nieostrożność tej tępej suki, wszystko to mogłoby skończyć się na bardziej powierzchownych draśnięciach.
― A ja zaczynam żałować, że nie zabrałem go ze sobą ― stwierdził, dając Winchesterowi do zrozumienia, że mimo cierpliwego zniesienia tego pokazu niewyobrażalnej głupoty, nie był zadowolony z takiego przebiegu wydarzeń. Zresztą kto na jego miejscu w ogóle miałby powód do zadowolenia? ― Muszę to zmyć ― zakomunikował i zaczął sunąć wzrokiem po sali. Był w o tyle korzystnej sytuacji – oboje byli – że górował nad znaczną częścią tłumów, choć od czasu do czasu jakieś pstrokate lub bardziej ponure, wysokie nakrycia głowy migały mu przed oczami, utrudniając mu widoczność przy poszukiwaniu łazienki.
Dobre rozpoczęcie imprezy to podstawa.
Szybko się uczy. Ciekawe jakie przyjemniejsze rzeczy ma na myśli.
― Możecie robić to w każdy inny dzień, a takie imprezy zdarzają się tylko od czasu do czasu. Nie wspominając o tym, że nie na co dzień możecie rozkoszować się moim towarzystwem i tylko dzięki mnie nie ma tu dziś Alexa. Słyszałem, że chciał wcisnąć na siebie obciachowy strój dyni, który miał podkreślić jego krągłości. A poza tym myślałem, że na kogo jak na kogo, ale na mojego chłopaka mogę liczyć ― rzucił z teatralnym wyrzutem, by zaraz trzasnąć go pięścią w ramię, bo w tym przypadku było bezbolesnym gestem. Ten krótki ruch wystarczył, by usta Skylera na powrót rozciągnęły się w uśmiechu, a kiedy odwrócił się przodem do drzwi, nie był już w stanie zwrócić uwagi na spojrzenie Jay'a, które na parę sekund zatrzymało się na jego sylwetce.
O niczym nie wie.
Widzę.
Nie wątpił jednak, że Starr zrobi co będzie trzeba, gdy przyjdzie na to czas. Niektórzy ludzie najwyraźniej potrzebowali go całkiem sporo, a Ryan na całe szczęście nie miał problemów z zachowaniem milczenia w chwilach, w których tego oczekiwano, jak i w tych momentach, kiedy go nie oczekiwano, czego idealnym przykładem było zajście z kotem.
Dziewczyna zupełnie odruchowo objęła mocniej swojego pupila, ignorując jego ostrzegawcze miauknięcie, jednak trudno było nie zareagować inaczej, gdy nawet drugi z chłopaków wykazał się niezbyt dużą kulturą osobistą. W pierwszym momencie wiedźma wyglądała tak, jakby zamierzała tupnąć nogą i wyrzucić im obojgu, co o nich myśli, jednak coś widocznie ją blokowało, a jakby tego było mało, żadne z nich nie dało jej wystarczająco dużo czasu na reakcję. Szatyn nawet nie obejrzał się za siebie, gdy Woolfe pociągnął go za sobą.
Uniósł zdrową dłoń, odsłaniając podłużne rany na wierzchu prawej dłoni. Wnętrze lewej zdobiły już rozmazane ślady krwi, która miejscami zakrzepła. Gdyby nie nieostrożność tej tępej suki, wszystko to mogłoby skończyć się na bardziej powierzchownych draśnięciach.
― A ja zaczynam żałować, że nie zabrałem go ze sobą ― stwierdził, dając Winchesterowi do zrozumienia, że mimo cierpliwego zniesienia tego pokazu niewyobrażalnej głupoty, nie był zadowolony z takiego przebiegu wydarzeń. Zresztą kto na jego miejscu w ogóle miałby powód do zadowolenia? ― Muszę to zmyć ― zakomunikował i zaczął sunąć wzrokiem po sali. Był w o tyle korzystnej sytuacji – oboje byli – że górował nad znaczną częścią tłumów, choć od czasu do czasu jakieś pstrokate lub bardziej ponure, wysokie nakrycia głowy migały mu przed oczami, utrudniając mu widoczność przy poszukiwaniu łazienki.
Dobre rozpoczęcie imprezy to podstawa.
Nie wahał się dlatego, że dotyk białowłosego mu przeszkadzał – robił to dlatego, że widział, że było zupełnie odwrotnie, jednak jego odruchy, których Saturn był świadkiem już wcześniej, działały na jego korzyść. W jego oczach był tylko kimś, kto starał się stronić od jakiegokolwiek dotyku i kto także musiał zebrać się w sobie, by nie krzywić się, gdy cudza ręka dotykała jego, co – trzeba przyznać – wychodziło mu całkiem dobrze w przeciwieństwie do zniechęcenia, które malowało się na jego obliczu, gdy zupełnie przypadkowi ludzie ocierali się o niego lub z większych czy mniej ważnych pobudek kładli na nim swoje ręce. Z zewnątrz trudno było stwierdzić, dlaczego tym razem nie zachowywał się, jakby najchętniej zamachnął się pięścią i wybił zęby Saturnowi, który pozwalał sobie na aż za wiele – najprostszym rozwiązaniem tej zagadki było uznanie, że wysoki status społeczny chłopaka nie pozwalał Leslie'mu na takie zachowanie, a poza tym już sam fakt, że Black chciał wykazać się taktownym gestem nie pozwalał mu na niezadowolenie.
Nawet gdy środek do dezynfekcji podrażnił jego ranę na tyle, by mimowolnie napiął rękę, zaciskając przy tym zęby na tyle mocno, by nie wydobyć z siebie zbolałego syknięcia. W tym przypadku ból był o tyle dobry, że skutecznie sprowadził Cilliana na ziemię, gdy niezależnie od swojej woli i od tego, jak bardzo starał się tego nie robić, zaczął skupiać się na temperaturze dłoni Cullinana, jak i na tym, jaka była w dotyku. Był to prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz, kiedy mógł pozwolić sobie na podobną bliskość.
Lepszy rydz niż nic, co?
Zamknij się.
― Nie zrobiłeś tego specjalnie ― tym razem to nie uprzejmość zawładnęła jego tonem. Było w nim zdecydowanie, którego źródła nie sposób było się doszukać. Dla Zero sam fakt, że Saturn próbował się obwiniać – nawet jeśli gdzieś w środku był świadom tego, że Kyrin robi to tylko na pokaz – był doskonałym bodźcem, który wywołał ten niepohamowany impuls.
Skąd ta pewność? Może chciał się ciebie pozbyć. Pomyślał sobie: „Hej, może rozwalę mu rękę paznokciami? Poczuje się urażony i nie będę musiał jeść w jego towarzystwie!” Może wewnątrz to prawdziwy śmieszek?
Odsunął swoją rękę, rozmasowując jeszcze odrobinę szczypiące miejsce i choć rana była niewielka, czuł jak ciepło rozchodzi się po jego całej dłoni, jednak skaleczenie nie miało w tym przypadku żadnego znaczenia.
― Ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby mi na myśl, byłoby poskarżenie się na ciebie moim rodzicom. Nie musisz martwić się tym na zapas. ― Nie to, żeby w ogóle to robił. ― Nie potrzebuję pieniędzy.
Nie chcę ich od ciebie, poprawił w myślach, przełykając te słowa razem ze śliną. Nie dość, że chłopak mógł je zinterpretować inaczej, to na pewno nie były słowami, które można było w ogóle wypowiadać na głos, gdy obracało się w podobnych kręgach. Uznając ten temat za zakończony, ruszył za Blackiem, nie przejmując się aż nadto widokiem kolejki przed stoiskiem, do którego właśnie zmierzali. Czekanie w niej w takim towarzystwie byłoby znacznie mniej uciążliwe, jednak szybko okazało się, że wcale nie musieli czekać.
Dlaczego w ogóle pomyślał, że ta będzie ich obowiązywała?
Niemniej jednak bez większego zaskoczenia przyjął do siebie fakt, że znaleźli się w środku, mimo że inni w zniecierpliwieniu przechodzili z nogi na nogę, chcąc jak najszybciej skosztować przysmaków znanego szefa kuchni. Cillian również skinął głową w powitalnym geście, już po chwili sięgając dłońmi za swoją głowę. Odszukał palcami zapięcia maski, z którą nie siłował się zbyt długo, by zaraz zsunąć ją z twarzy. Mimo tego, że posiadała specjalny otwór na usta, dzięki czemu jego głos podczas rozmowy nie był dodatkowo przytłumiony, jedzenie w niej mogło być uciążliwe. Poza tym nie chciał jej pobrudzić już na samym początku balu.
Wsunąwszy element przebrania do kieszeni, przeniósł wzrok na menu. Mógł przewidzieć, że czekają go jeszcze dodatkowe wybory i choć chciał w pełni zdać się na gust Blacka, czuł, że nie mógł przez cały czas zmuszać go do wyborów.
― Spróbowałbym sashimi z tuńczyka błękitnopłetwego. Trochę o nim słyszałem, a skoro mam okazję, żeby go spróbować, to czemu nie. Jeśli chodzi o ramen, pozycja z wołowiną brzmi całkiem nieźle ― odparł, skrzętnie tuszując fakt, że wątpił, by miał zjeść wybitnie dużo, ale drogie porcje często miały to do siebie, że nie były na tyle konkretne co obiad za kilka dolarów z byle czego. Nie chciał też zastanawiać się zbyt długo.
Nawet gdy środek do dezynfekcji podrażnił jego ranę na tyle, by mimowolnie napiął rękę, zaciskając przy tym zęby na tyle mocno, by nie wydobyć z siebie zbolałego syknięcia. W tym przypadku ból był o tyle dobry, że skutecznie sprowadził Cilliana na ziemię, gdy niezależnie od swojej woli i od tego, jak bardzo starał się tego nie robić, zaczął skupiać się na temperaturze dłoni Cullinana, jak i na tym, jaka była w dotyku. Był to prawdopodobnie pierwszy i ostatni raz, kiedy mógł pozwolić sobie na podobną bliskość.
Lepszy rydz niż nic, co?
Zamknij się.
― Nie zrobiłeś tego specjalnie ― tym razem to nie uprzejmość zawładnęła jego tonem. Było w nim zdecydowanie, którego źródła nie sposób było się doszukać. Dla Zero sam fakt, że Saturn próbował się obwiniać – nawet jeśli gdzieś w środku był świadom tego, że Kyrin robi to tylko na pokaz – był doskonałym bodźcem, który wywołał ten niepohamowany impuls.
Skąd ta pewność? Może chciał się ciebie pozbyć. Pomyślał sobie: „Hej, może rozwalę mu rękę paznokciami? Poczuje się urażony i nie będę musiał jeść w jego towarzystwie!” Może wewnątrz to prawdziwy śmieszek?
Odsunął swoją rękę, rozmasowując jeszcze odrobinę szczypiące miejsce i choć rana była niewielka, czuł jak ciepło rozchodzi się po jego całej dłoni, jednak skaleczenie nie miało w tym przypadku żadnego znaczenia.
― Ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby mi na myśl, byłoby poskarżenie się na ciebie moim rodzicom. Nie musisz martwić się tym na zapas. ― Nie to, żeby w ogóle to robił. ― Nie potrzebuję pieniędzy.
Nie chcę ich od ciebie, poprawił w myślach, przełykając te słowa razem ze śliną. Nie dość, że chłopak mógł je zinterpretować inaczej, to na pewno nie były słowami, które można było w ogóle wypowiadać na głos, gdy obracało się w podobnych kręgach. Uznając ten temat za zakończony, ruszył za Blackiem, nie przejmując się aż nadto widokiem kolejki przed stoiskiem, do którego właśnie zmierzali. Czekanie w niej w takim towarzystwie byłoby znacznie mniej uciążliwe, jednak szybko okazało się, że wcale nie musieli czekać.
Dlaczego w ogóle pomyślał, że ta będzie ich obowiązywała?
Niemniej jednak bez większego zaskoczenia przyjął do siebie fakt, że znaleźli się w środku, mimo że inni w zniecierpliwieniu przechodzili z nogi na nogę, chcąc jak najszybciej skosztować przysmaków znanego szefa kuchni. Cillian również skinął głową w powitalnym geście, już po chwili sięgając dłońmi za swoją głowę. Odszukał palcami zapięcia maski, z którą nie siłował się zbyt długo, by zaraz zsunąć ją z twarzy. Mimo tego, że posiadała specjalny otwór na usta, dzięki czemu jego głos podczas rozmowy nie był dodatkowo przytłumiony, jedzenie w niej mogło być uciążliwe. Poza tym nie chciał jej pobrudzić już na samym początku balu.
Wsunąwszy element przebrania do kieszeni, przeniósł wzrok na menu. Mógł przewidzieć, że czekają go jeszcze dodatkowe wybory i choć chciał w pełni zdać się na gust Blacka, czuł, że nie mógł przez cały czas zmuszać go do wyborów.
― Spróbowałbym sashimi z tuńczyka błękitnopłetwego. Trochę o nim słyszałem, a skoro mam okazję, żeby go spróbować, to czemu nie. Jeśli chodzi o ramen, pozycja z wołowiną brzmi całkiem nieźle ― odparł, skrzętnie tuszując fakt, że wątpił, by miał zjeść wybitnie dużo, ale drogie porcje często miały to do siebie, że nie były na tyle konkretne co obiad za kilka dolarów z byle czego. Nie chciał też zastanawiać się zbyt długo.
Frey
"Psów nie było tam od wieków, a on nie posiada żadnych zwierząt."
Gdyby kocie uszy Northa były prawdziwe, bez wątpienia właśnie uniosłyby się ku górze, gdy chłopak spojrzał na Jonkera wyraźnie zainteresowany jego propozycją. Jakby nie patrzeć, nie miał najmniejszego problemu ze spotykaniem się z innymi w ich domach. Jak do tej pory powstrzymywała go głównie właśnie obecność zwierząt, których futro było dla niego na tyle alergenne, by spotkanie z nim kończyło się istną katorgą. Czego zresztą chłopak mógł być świadkiem nawet teraz, gdy Jackdaw raz po raz wydawał z siebie coraz to kolejne kichnięcie.
— W takim razie nie widzę najmniejszego powodu, by odmówić — powiedział unosząc kąciki ust w nieznacznym uśmiechu. Podrapał się po karku raz jeszcze krótko kichając, nim zaraz nie przypomniał sobie o jednym, dość istotnym szczególe.
— Tylko... głupio się przyznać, ale słaby ze mn-APSIK!-ie kucharz — uprzedził go już teraz, na wszelki wypadek, by nie robił sobie zbyt wielkich nadziei. Wrzucenie gotowej pizzy do piekarnikam, zrobienie zjadliwego spaghetti czy zwykłej kanapki, było szczytem jego możliwości.
"Ah, a zawsze byłem przekonany, że nie jest tak źle."
— "Źle" jest ostatnim określeniem, jakiego użyłbym w twoim przypadku — powiedział, by rozwiać wszelkie wątpliwości, jakie mogłyby się nasuwać w przypadku poruszonego przez nich tematu. W końcu to, że chłopak wyglądał młodziej niż większość było raczej atutem niż cechą negatywną. Wiele osób marzyło o tym, by w wieku trzydziestu lat wyglądać na dwadzieścia.
— Z pewnością — odparł krótko na wspomnienie o podziękowaniach. Wyciągnął tabletki na alergię ze swojej kieszeni i połknął dwie z nich, zapijając napojem. Miał nadzieję, że ulga nadejdzie dość prędko.
Sam nie zdołał zbyt szybko wbić się w rozmowę z wampirzycą, mimo że
doskonale usłyszał odpowiedź kobiety:
— Czekałam, aż na horyzoncie pojawią się odpowiednie osoby — flirciarska nuta w jej głosie była dość oczywista, biorąc pod uwagę że postanowiła jakkolwiek się nimi interesować. Lecz to nie ona przykuła w tym momencie największą uwagę Northa, lecz nagłe stuknięcie szklanki tuż przy jego ramieniu, gdy nieznany mu chłopak nachylił się nad nim z nieznacznym uśmiechem.
— Hej kocie. Jesteś tu sam? — mimowolnie zlustrował chłopaka wzrokiem, nieszczególnie speszony jego zachowaniem, ani faktem że wyraźnie czuł jak jego spojrzenie robi dokładnie to samo. Zatrzymał go na dłużej na puchatym, wilczym ogonie, który zaczepił na pasku z tyłu swoich spodni.
— Przynajmniej jeden pies, który mnie nie uczula.
— Woof — odpowiedź chłopaka, mimowolnie sprawiła że uniósł kącik ust w rozbawionym uśmiechu. Przez chwilę skupił wzrok na jego twarzy. Wyglądał na autentycznie zainteresowanego, choć w rzeczywistości ciekawiła go wyłącznie jedna rzecz.
Jak znana była postać przed nim i jak wielkimi zasobami pieniężnymi dysponowała? Przez częściowo zasłoniętą przez wilczą maskę twarz, nie był w stanie stwierdzić tego z całą pewnością.
— Jackdaw. Przyszedłem tu z moim wampirzym przyjacielem — powiedział kładąc dłoń na ramieniu Jonkera, nie chcąc go całkowicie wyłączać z rozmowy. Nie zamierzał w końcu nagle zmieniać swojego towarzystwa, a już na pewno nie bez konkretnego powodu.
— Seth Lavoie — podał mu rękę na przywitanie, nie dając po sobie niczego poznać. Na obecny moment była to zbyt mało istotna informacja, by jakkolwiek mógł się nim zainteresować. Bez wątpienia jednak, jego pojawienie się przyćmiło chwilowo jego umysł na tyle, by zapomniał o zadaniu Trupiego Psa, na które wcześniej patrzył.
Zdarzało się i tak.
Prześladowany przez wilkołaka 1/3
Zadanie Trupiego Psa 1/4
Zadanie Trupiego Psa 1/4
Koss, Rosa
— Jak sobie życzysz Blair, meow! — zapisała w pamięci jej nowy przydomek, co niestety sprawiło że kompletnie wyparła z umysłu prawdziwe imię dziewczyny. Z ciekawością wsłuchiwała się w groźby, które wysuwała się w stronę Kossculi, nim na horyzoncie nie pojawił się przystojny koci kelner, na którym uwiesiła się niczym rzep. Chłopak uśmiechał się do niej przeuroczo, nie zwracając wraz z dziewczyną najmniejszej uwagi na krzyczącego Kossa, który zaraz - hipokryta! - znalazł sobie własną wampirzycę do wspólnej zabawy. Niestety nawet jeśli bardzo tego chciała, jej umysł uparcie jej podpowiadał, że nie może zbyt długo spoufalać się z kelnerem.
Po pierwsze - był w pracy.
Po drugie - z pewnością nie należał do gildii złodziei.
I po trzecie...
— O 23 kończę zmianę, mogę cię tu złapać, kocia panienko?
— Mam chłopaka, meow — zgasiła go krótko z tym samym rozmarzonym uśmiechem co wcześniej, gdy ten pochylił się nieco niżej (no dobra, DUŻO niżej) niemalże stykając z nią nosem.
— Chłopak nie ściana, przesunąć się może.
— Mogę dać ci do niego numer i sobie pogadacie, jeśli się zgodzi to czemu nie — zaśmiała się, biorąc swój obiecany deser i wycofała się, machając rudymi włosami, które uderzyły biednego kelnera w twarz, dobitnie kończąc ich rozmowę. Wróciła do Rosy i nieopodal-Kossa wcinając swój deser z wyraźnie błogim wyrazem twarzy, przepełnionym zadowoleniem.
— Hej, hej, hej, myślicie że Trupi Pies ma znowu jakieś zadanie? — zapytała i... bum. Już jej nie było.
Wróciła ponownie dopiero po kolejnych dwóch, trzech minutach, podskakując w miejscu z pustym pucharkiem, który odstawiła na tacę kolejnej przechodzącej kelnerki.
— Hrabio Kossculo! Wiedźmo Blair! Mamy nowe zadanie. Biegnijcie do Trupiego Psa, musimy upolować... — zawiesiła groźnie głos, by utrzymać ich w niepewności i nadać sytuacji dodatkowych emocji — ODCISK ŁAPY WILKOŁAKA, MEOW!
Zadanie Trupiego Psa 1/4
Bianca Chavarría
Kartka bez wątpienia była dla niego w tym momencie zbawieniem. Do tego stopnia, by nieznacznie się zdziwił, że dziewczyna wpadła w ogóle na podobny pomysł ułatwienia im konwersacji. Nie żeby na co dzień był w nich jakkolwiek dobry.
Bianca, nie Blanca.
Poprawił się w myślach, czytając całą resztę. Nie znał się za bardzo na youtubie, jako że głównymi przeglądanymi przez niego filmikami były albo te, w których rolę główną odgrywały koty, albo skrzypce. Nie była z pewnością żadną z oglądanych przez niego skrzypaczem. Mercury natomiast był Cullinanem. Przewodniczący, organizator tej imprezy. Znał go wyłącznie z widzenia i informacji, ale nigdy nie miał okazji rozmawiać z nim osobiście. Był zresztą ze standardowego okręgu osób, które znajdowały się zdecydowanie poza jego zasięgiem.
Kiwnął powoli głową i ruszył za nią, kichając kilkakrotnie w zaofiarowaną mu przez nią chusteczkę. Sam nie był już pewien czy to wszystko wina zakatarzonego zombie czy po prostu jego alergii na sierść. A być może jednego i drugiego. Mimo to nawet gdy znaleźli się w nieco cichszym miejscu, głos dziewczyny sprawiał, że musiał się nieco bardziej skupić, by zrozumieć co do niego mówiła. Przynajmniej tłum był tu nieco mniejszy i nie miał większych problemów z patrzeniem na nią.
— Znajomy. Tylko poszedł i zostawił mnie samego — wymamrotał, odkasłując cicho, starając się odzyskać wcześniejszy rezon. Stopniowo zaczął się przyzwyczajać do jej stroju i wyglądu, a zaczerwienienie zaczęło schodzić z jego twarzy, pozostawiając ją w bardziej neutralnym wydaniu. Rozejrzał się pospiesznie dookoła, zupełnie jakby starał się go zlokalizować, lecz zamiast tego poczuł nagły dotyk na materiale swojego kaptura.
Drgnął momentalnie wystraszony i cofnął się w tył, zaprzestając jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z Biancą, wracając do niej spojrzeniem. W końcu spuścił nieznacznie głowę i pokiwał nią ostrożnie, ściągając kaptur z głowy. Skoro i tak miał tu przez chwilę posiedzieć, mógł spróbować z kimś porozmawiać, nawet jeśli z pewnością nie opanował tej umiejętności na żadnym satysfakcjonującym go poziomie.
— Przyszłaś sama? — zapytał w końcu ostrożnie, jakby nie był pewien czy było to odpowiednie pytanie. Choć z drugiej strony - tylko ono przychodziło mu w tym momencie na myśl. Nie chciał, by zaraz zza jej ramienia wyszedł jakiś wściekły chłopak, który stwierdzi że kradnie mu dziewczynę, a z takim wyglądem wątpił by faktycznie była tutaj sama. Sam doskonale widział, jak inni chłopcy wręcz ślinili się na jej widok, rzucając Liamowi nieprzyjazne spojrzenia. Gdy nagle ktoś popchnął go od tyłu. Zamachał rękami - w tym jedną z kosą, by utrzymać równowagę i nie wpaść na Biancę, dopiero po chwili zwracając się w stronę ataku.
— JAK ŚMIAŁAŚ ZAŁOŻYĆ TO SAMO CO JA!
— NIE, NIE, NIE! Jak TY śmiałaś założyć to samo co ja!
— Umawiałyśmy się, że to ja robię za wiedźmę, ty miałaś być czarodziejką!
— KTO CHCIAŁBY BYĆ CZARODZIEJKĄ?
Jedna dziewczyna popchnęła drugą, ponownie w stronę Liama, zaczepiając butem o jego kosę, która wyszarpnęła się z jego dłoni i uderzyła ją w głowę.
— AŁA! Uważaj idioto!
— HEJ, TO ZE MNĄ SIĘ BIJESZ!
I jakby nigdy nic szarpały się dalej, gdy kujon stał zagubiony z nieznacznie rozdziawionymi ustami.
Co u diabła?
Atak alergii od zombie 3/15
Bójka wiedźm 1/2
Bójka wiedźm 1/2
- Cudnie - skinął głową. - Tylko uprzedź mnie wcześniej. Będę musiał tam uprzątnąć, bo współlokator gdzieś wyemigrował. No i dobrze się złoży, zostawiłem tam skrzypce - nie dlatego, że nie szanował sprzętu. Był sentymentalnym dzieciakiem. Zwyczajnie, od kiedy dostał nowy sprzęt na święta od ojca, zapomniał wrócić do apartamentu po stary. A musiał przyznać, że stare skrzypce sprawiały się niezawodnie, nawet pomimo tych wszystkich razów, w których struny postanowiły ustąpić sile emocji i rozejść się na dwie części. Mina momentalnie mu zrzedła, gdy pomyślał o tych wszystkich razach, w których musiał świecić oczami przed sprzedawcą w sklepie muzycznym. To wcale nie tak, że kupował po kilkanaście opakowań na zapas. Oczywiście, że tak...
- To akurat żaden problem. Wymyślimy coś prostego albo po prostu ograniczymy twój wkład do krojenia składników - zaśmiał się pod nosem, kryjąc jednak wygięte kąciki ust za wierzchem dłoni. Sam, jeśli miał przepis pod ręką, mógł zrobić większość potraw bez większego problemu. Stąd propozycja, gdzie miał na uwadze zamiłowanie Callahana do jedzenia.
"Czekałam, aż na horyzoncie pojawią się odpowiednie osoby"
Odpowiedział na uśmiech wampirzycy tym samym, choć w znacznie łagodniejszej i niezakrapianej niczym wersji. Nawet jeśli kobieta wykazywała w jego stosunku takie, a nie inne gesty, sam pozostawał całkowicie neutralny, mając już towarzysza, z którym pozwalał sobie na większe poufałości. To, że ktoś postanowił postawić mu drinka, nie zmieniało niczego. Mógł ją uraczyć jedynie krótką rozmową i kilkoma miłymi słowami. Nic poza tym.
- Zatem czuję się zaszczycony. Nieczęsto mam przyjemność pić koktajl stawiany przez kompletnie obcą osobą - przechylił odrobinę głowę, upijając znów napoju. - Choć niezaprzeczalnie urokliwą, niezły strój - pochwalił, wskazując na dobrze dopasowane elementy sukni. Tym u niego zapulsowała. Pochyliła się zaraz znacznie na zajmowanym krześle, niby to przedstawiając dodatki, a jednak nie zabrakło w tym wszystkim dobrze wyeksponowanego biustu.
- Nie wierzę. Ktoś taki jak Clawerich powinien być zasypywany drinkami. Choćby na bankietach - zaśmiała się, zdradzając przy tym, że w końcu rozpoznała jego osobę. Nie dziwił się jej. W końcu nie ukrywał lica za żadną maską ani makijażem.
- Bankiety to inna rzeczywistość, tam nie ma luźniej rozmowy z nieznajomym - zaśmiał się wyraźnie rozbawiony. Nagły dotyk na ramieniu zwrócił jego uwagę znów w kierunku Jackdawa. Spojrzał nań wpierw z drobnym niezrozumieniem, zaraz jednak reflektując się drobnym, uprzejmym uśmiechem. Skinął głową na powitanie przybyłemu wilkołakowi, naraz przypominając sobie o zadaniu psa. Idealna okazja. I już, już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy głośny, uradowany pisk zamknął mu usta, oplatając również czyjeś ramiona wokół czyi. Rozpoznanie winowajczyni nie zajęło mu dłużej urywka sekundy, a na widoczną w tym momencie jedynie dla Callahana twarz wstąpił cień niezadowolenia.
- Orion! Już myślałam, że nigdy cię nie znajdę w tym tłumie! - o ile było to w ogóle możliwe, dziewczyna pisnęła jeszcze głośniej, oplatając go ciaśniej rękoma. W ostatniej chwili przekształcił warknięcie w niski pomruk, ostrożnie kładąc dłoń na biodrze wiedźmy.
- Sophie, jestem zajęty. Mówiłem, że nie mam dziś dla ciebie czasu - odparł zadziwiająco łagodnym tonem, jak na wyraz, który jeszcze przed sekundą zdobił jego twarz. W zamian dostał jedynie mokry pocałunek prosto w policzek.
- Miałam ważny powód! Wyobraź sobie, że piję spokojnie drinka, aż tu nagle widzę w tłumie, że jakaś brzydka szprycha ma taką samą suknię jak ja! Wyobrażasz to sobie? - wściekłe fuknięcie Sophie poprzedziło jej skrzyżowanie ramion na piersi. Była wyraźnie naburmuszona i oczekiwała reakcji Clawericha, stale okupując jego kolana. Westchnął zmęczony.
- SZPRYCHA?!
No i masz.
Nie mógł wyglądać na bardziej zmęczonego, gdy kolejna dziewczyna posłała piorunujące spojrzenie w ich stronę. Najwyraźniej ta sama, która ubrała suknię podobną do Sophie.
- To ona, Orion! Zrób coś! - szarpnęła go za rękaw, oczekując, aż ten wstanie i pójdzie rozwiązać kłopot. Potarł więc tylko skroń, przeprosił obecne towarzystwo i skierował kroki ku wrzeszczącej ku niebiosom pannie. Na chwilę obecną mia dosyć całego balu.
Bójka wiedźm [1/2]
Zadanie Trupiego Psa [1/4]
- To akurat żaden problem. Wymyślimy coś prostego albo po prostu ograniczymy twój wkład do krojenia składników - zaśmiał się pod nosem, kryjąc jednak wygięte kąciki ust za wierzchem dłoni. Sam, jeśli miał przepis pod ręką, mógł zrobić większość potraw bez większego problemu. Stąd propozycja, gdzie miał na uwadze zamiłowanie Callahana do jedzenia.
"Czekałam, aż na horyzoncie pojawią się odpowiednie osoby"
Odpowiedział na uśmiech wampirzycy tym samym, choć w znacznie łagodniejszej i niezakrapianej niczym wersji. Nawet jeśli kobieta wykazywała w jego stosunku takie, a nie inne gesty, sam pozostawał całkowicie neutralny, mając już towarzysza, z którym pozwalał sobie na większe poufałości. To, że ktoś postanowił postawić mu drinka, nie zmieniało niczego. Mógł ją uraczyć jedynie krótką rozmową i kilkoma miłymi słowami. Nic poza tym.
- Zatem czuję się zaszczycony. Nieczęsto mam przyjemność pić koktajl stawiany przez kompletnie obcą osobą - przechylił odrobinę głowę, upijając znów napoju. - Choć niezaprzeczalnie urokliwą, niezły strój - pochwalił, wskazując na dobrze dopasowane elementy sukni. Tym u niego zapulsowała. Pochyliła się zaraz znacznie na zajmowanym krześle, niby to przedstawiając dodatki, a jednak nie zabrakło w tym wszystkim dobrze wyeksponowanego biustu.
- Nie wierzę. Ktoś taki jak Clawerich powinien być zasypywany drinkami. Choćby na bankietach - zaśmiała się, zdradzając przy tym, że w końcu rozpoznała jego osobę. Nie dziwił się jej. W końcu nie ukrywał lica za żadną maską ani makijażem.
- Bankiety to inna rzeczywistość, tam nie ma luźniej rozmowy z nieznajomym - zaśmiał się wyraźnie rozbawiony. Nagły dotyk na ramieniu zwrócił jego uwagę znów w kierunku Jackdawa. Spojrzał nań wpierw z drobnym niezrozumieniem, zaraz jednak reflektując się drobnym, uprzejmym uśmiechem. Skinął głową na powitanie przybyłemu wilkołakowi, naraz przypominając sobie o zadaniu psa. Idealna okazja. I już, już otwierał usta, by coś powiedzieć, gdy głośny, uradowany pisk zamknął mu usta, oplatając również czyjeś ramiona wokół czyi. Rozpoznanie winowajczyni nie zajęło mu dłużej urywka sekundy, a na widoczną w tym momencie jedynie dla Callahana twarz wstąpił cień niezadowolenia.
- Orion! Już myślałam, że nigdy cię nie znajdę w tym tłumie! - o ile było to w ogóle możliwe, dziewczyna pisnęła jeszcze głośniej, oplatając go ciaśniej rękoma. W ostatniej chwili przekształcił warknięcie w niski pomruk, ostrożnie kładąc dłoń na biodrze wiedźmy.
- Sophie, jestem zajęty. Mówiłem, że nie mam dziś dla ciebie czasu - odparł zadziwiająco łagodnym tonem, jak na wyraz, który jeszcze przed sekundą zdobił jego twarz. W zamian dostał jedynie mokry pocałunek prosto w policzek.
- Miałam ważny powód! Wyobraź sobie, że piję spokojnie drinka, aż tu nagle widzę w tłumie, że jakaś brzydka szprycha ma taką samą suknię jak ja! Wyobrażasz to sobie? - wściekłe fuknięcie Sophie poprzedziło jej skrzyżowanie ramion na piersi. Była wyraźnie naburmuszona i oczekiwała reakcji Clawericha, stale okupując jego kolana. Westchnął zmęczony.
- SZPRYCHA?!
No i masz.
Nie mógł wyglądać na bardziej zmęczonego, gdy kolejna dziewczyna posłała piorunujące spojrzenie w ich stronę. Najwyraźniej ta sama, która ubrała suknię podobną do Sophie.
- To ona, Orion! Zrób coś! - szarpnęła go za rękaw, oczekując, aż ten wstanie i pójdzie rozwiązać kłopot. Potarł więc tylko skroń, przeprosił obecne towarzystwo i skierował kroki ku wrzeszczącej ku niebiosom pannie. Na chwilę obecną mia dosyć całego balu.
Bójka wiedźm [1/2]
Zadanie Trupiego Psa [1/4]
Alan, Sheridan
Skoro dziewczyna stwierdziła, że trafi sama nie widział większej potrzeby, by wskazywać jej trasę. Nawet jeśli był organizatorem, jego głównym zadaniem było pokazanie gdzie mieli się udać, bądź poinformowanie co mieli zrobić, a nie prowadzenie ich za rękę. Zaproponował to Sheridan, wyłącznie ze względu na własną sympatię do jej osoby, którą z jakiegoś powodu dziewczyna tak długo odbierała jako dręczenie.
Może dlatego, że wiecznie śmiałeś się przy niej z blondynek?
Tylko i wyłącznie dlatego, że ją lubię. A teraz lubię ją jeszcze bardziej, od kiedy jest siostrą mojego chłopaka.
Nawet jeśli nie do końca zachowują się jak rodzeństwo.
Alan jest nieśmiały.
Gdyby Paige usłyszał jego przemyślenia, pewnie parsknąłby śmiechem i zakrztusił się bułką. Ciężko było jednak cokolwiek poradzić na naiwne przemyślenia Blacka, który wychodził z założenia, że rodzina była najważniejszą częścią jego życia i nie potrafił wyobrazić sobie codziennego funkcjonowania bez ich obecności, jak i panujących między nimi dobrych stosunków.
Poza twoją macochą?
Ona nie jest moją rodziną.
Chyba, że na papierze.
Był gotów pogardliwie prychnąć, zaraz skupiając się jednak na kocie, którego dziewczyna wyciągnęła w ich stronę. Przyglądał się kotu czując jak wcześniejsze spięcie wywołane wspomnieniem macochy, zaraz zniknęło na widok tego uroczego widoku roztapiającego ludzkie serca.
— Kim jesteś mały przystojniaku? Więc nazywasz się Chase? — zapytał zabierając rękę z pasa Alana i podsuwając ją nieco bliżej, by kot mógł go na spokojnie obwąchać. Nie był w stanie powstrzymać ciepłego uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy, nawet jeśli sporo ludzi ze względu na profesję, jaką parała się jego rodzina, bez wątpienia nazwałaby go 'psią osobą'.
— Jeśli chcesz, możesz zostawić go u Henryka. Jeśli dogaduje się z innymi kotami, może puścić go w oddzielnym pomieszczeniu, gdzie trzymamy nasze zwierzęta. A jeśli nie, z pewnością znajdzie dla niego jakieś miejsce gdzie będzie miał święty spokój, choćby miał trzymać go na rękach. Obawiam się, że z nami nie miałby zbyt lekko, bo planujemy - a raczej ja planuję, przeciągnąć Alana po całej sali i wszystkich możliwych miejscach, więc raczej nie byłoby to dla niego zbyt komfortowe, skoro średnio nas zna — nie powstrzymał się przed posłaniem kolejnego uśmiechu kotu, którego naprawdę miał ochotę w tym momencie wydrapać. Momentalnie zatęsknił za Dante, który uparcie czekał na niego w akademiku. Zaraz wbił widelec w tatara w kształcie mózgu i wsunął jego część do ust z wyraźnym zamyśleniem, jakby próbował sobie coś przypomnieć. Przełknął jedzenie tuż przed tym, gdy po raz kolejny kichnął w chusteczkę, mamrocząc coś pod nosem.
— Właśnie, Paige. Pani Paige znaczy się — poprawił się, dodatkowo podkreślając do kogo się zwraca — wiesz co blondynki robią na scenie?
Zapytał unosząc brew w wyraźnie pytającym geście. Złapał ponownie Alana w pasie, nim uśmiechnął się nieco szerzej niż zwykle z wyraźnie zadziorną nutą.
— Dają czadu — zaśmiał się puszczając jej oko, przytulając się policzkiem do barku niewzruszonego niczym jej brata, jednocześnie zadrapując paznokciami materiał jego ubrań.
Katar zombie 3/15
Ryan + Liam, Bianca (wspomnienie)
"Skąd pomysł, że taki nie jesteś?"
Uniósł brew ku górze rzucając mu wyraźnie rozbawione spojrzenie.
— Próbujesz mnie podrywać, Jay? Nie jestem pewien czy przy twoim obecnym przebraniu powinienem się cieszyć z podobnej uwagi. Co jeśli wyląduję w twojej piwnicy, zabawisz się ze mną, obedrzesz mnie ze skóry i przerobisz na lampę? Widziałem to w Hannibalu. A może w American Horror Story? Chyba jednak w American Horror Story, Hannibal był kanibalem, hm... nie mam pamięci do seriali — urwał wyraźnie zamyślony, chwilowo zapominając o podstawowym przekazie własnych słów. Rzecz jasna nawet jeśli słowa Ryana nie miały nijak zmienić jego podejścia do samego siebie, ani podbić pewności jaką obdarzał swoją osobę - nie zmieniało to faktu, że poczuł na sercu przyjemne ciepło, którego nawet nie próbował nijak hamować.
W końcu nie miał już najmniejszych powodów, by to robić.
— All I heard was blah, blah, blah. Liczysz na swojego chłopaka, a pierwszym co robisz po wejściu na salę jest wyrywanie wampirzycy? Mam być zazdrosny? — parsknął śmiechem, obracając się w jego stronę. Był zbyt przyzwyczajony do codziennych żartów ze Skylerem, by mógł je sobie darować. Nieświadomość i brak nazwy dla jego obecnej relacji z Ryanem sprawiał zresztą dodatkowo, że nie widział w tym najmniejszego problemu. W końcu traktował tego martwego syna surfera czy czymkolwiek on tam był, wyłącznie jak dobrego kumpla, z którym mógł się pośmiać w wolne dni. I takiego, który być może ze względu na czysty przypadek, znał jego największe problemy i szczegóły przeżyć, którymi nie dzielił się z innymi.
A jednak nie wie o moim istnieniu.
Wilczek wysunął pysk do przodu przyglądając się uważnie jego kumplowi, cały czas machając długim ogonem.
Nikt nie wie o twoim istnieniu. I nikt się nie dowie. Nie zrozumieliby.
I próbowaliby sprawić, żebym zniknął.
Kiwnęli obaj nieznacznie głową, momentalnie odrzucając ten plan. Zdecydowanie nie chcieli doprowadzić do podobnej sytuacji.
Tak jak nie chcieli doprowadzić do bójki, gdy już znaleźli się w środku.
"A ja zaczynam żałować, że nie zabrałem go ze sobą."
— Ja nieszczególnie — powiedział szczerze, wyobrażając sobie jak psie cielsko nieustannie uderzałoby w jego nogi, byle odsunąć go jak najdalej od właściciela. Bez wątpienia doberman byłby zachwycony tym ile uwagi chcąc nie chcąc musiałby poświęcać mu jego właściciel. W końcu nawet jeśli był doskonale wytresowany, w takim tłumie nieciężko było o ludzi, którzy próbowaliby ich zaczepiać, bądź mimowolnie zablokowaliby w pewnym momencie psa, utrudniając mu dalszy chód.
"Muszę to zmyć."
— Jasne — uniósł własną dłoń, pokazując mu tym samym że nie jest jedyną osobą, która tego potrzebowała. Kto wie jakie cholerstwo przenosił ten kot, którego głaskał, w swoich pazurach. Nawet jeśli nie potrafił podejść do niego negatywnie po tym, jak był jednym z pierwszych kotów od dawna, które domagały się od niego głaskania. Sam zaczął rozglądać się na boki, lecz zamiast natrafić na ślad łazienki, usłyszał głośne kocie krzyki, gdy ponownie pazury zacisnęły się na jego dłoni. Tej samej dłoni. Nie zdążył nawet zarejestrować, kim był sprawca, gdy wpadła na niego jedna z dwóch wiedźm bijących się o tę samą sukienkę. Przeklął krótko i zerknął w bok, dostrzegając dwie osoby ze szkoły, które kojarzył głównie z widzenia. Liam i Bianca, którzy najwidoczniej zostali wplątani w całe wydarzenie.
— Co za cyrk. Chodźmy, zanim następny kot spadnie na mnie z sufitu — mruknął, by ruszyć dalej.
Podrapanie przez kota wiedźmy 2/2
Kot prosił o pomoc. Cudowny żarcik, żeby tylko jej dopiec i pokazać jak bardzo chce, żeby stąd spływała. Już miała jakoś żałośnie zripostować - żałosnym tonem, a nie żałosnym tekstem - ale powstrzymała się, by odetchnąć głęboko. Dodatkową pomocą był Mercury, który jakby nigdy nic wyciągnął rękę w kierunku Chase'a, wywołując uśmiech na twarzy Sheridan. Futrzak poruszył lekko wąsiskami, gdy jego nos rejestrował zapach nowej osoby, łaskawie - jak to kot - podsuwając czarny łeb pod rękę Blacka, pozwalając tym samym na bycie trochę dopieszczonym. Jasne. Pozwalając. On by tylko żebrał o głaskanie. Teraz tylko zgrywał dumnego czworonoga.
- Lubi inne koty, więc nie będzie z nim problemu - odparła, kiwnąwszy głową. Przynajmniej nie będzie mu się nudziło, skoro trafi do innych kudłaczy. Przyjemnie.
"Wiesz co blondynki robią na scenie?"
Uniosła wzrok z powrotem na twarz panicza, oczekując nadejścia jakiegoś wyjątkowo złośliwego żartu. Jakoś tak przewidywała, że nawet teraz nie da sobie rady z powstrzymaniem się. Nie przeszkadzało jej to. Nie tym razem. I nie tym razem został rzucony w jej stronę dowcip, ku jeszcze milszemu zaskoczeniu. Wywołało to u niej w sumie jeszcze szerszy uśmiech niż wcześniej.
- Dzięki. Postaram się zapewnić wam rozrywkę - parsknęła jeszcze, nim postanowiła odchrząknąć i podnieść spojrzenie jeszcze wyżej, kolejny raz na blond dryblasa. - Alan?
Poczekała tę sekundę czy dwie, by sprawdzić czy w ogóle zwróci na nią uwagę. Postanowiła nie przejmować się nawet tym co zrobi i i tak powiedzieć swoje, ale jednak fakt, że w ogóle postanowiłby ją wysłuchać, był miłą wizją. Dlatego tak... chciała to ocenić. Westchnęła ciężko, nim wysiliła się na harde spojrzenie.
- To, że masz problem z Danielem, nie znaczy, że musisz dogryzać też mnie. Chowasz urazę o nic - rzuciła najchłodniej jak tylko potrafiła, wypierając ton ze zbędnej złości. W sumie nawet jej to nie denerwowało. Bardziej smuciło i męczyło. Pewnie jakby usiedli i na spokojnie porozmawiali, to udałoby im się wyjaśnić całe to "cześć, jestem Alan, nie lubię swojej siostry przez tępą pomyłkę" bez żadnego zbędnego tłuczenia kotka młotkiem. Tylko, że teraz lepiej było się oddalić. Nie chciał gadać to nie chciał, zmuszać go nie będzie. Miała już dość skakania dookoła niego przez większość liceum żeby spróbować naprawić relację, pora było przybrać inną taktykę. - Gdybyś chciał wysłuchać w końcu mojej wersji i spróbować wrócić do bycia dobrym rodzeństwem, odezwij się.
Tylko czemu to nadal brzmiało jak bardzo smutny, żałosny wyrzut. Halo, miało być chłodno, a tej znowu głos się łamał, bo rzeczywistość zapukała do drzwi. A kij mu w ucho, jeszcze zrozumie. Co nie?
Pomachała im jeszcze łapką futrzaka, który otarł się czarnym pyskiem o Mercury'ego (no jaki kmiot pieszczoszny), uśmiechając się przy tym nieco krzywo, nim oddaliła się od nich w kierunku wcześniej wspomnianej mównicy. Tam już po prostu zaczęła załatwiać swoje sprawy, dyskutować, coś tam. No i zniknęła gdzieś za "kulisami".
- Lubi inne koty, więc nie będzie z nim problemu - odparła, kiwnąwszy głową. Przynajmniej nie będzie mu się nudziło, skoro trafi do innych kudłaczy. Przyjemnie.
"Wiesz co blondynki robią na scenie?"
Uniosła wzrok z powrotem na twarz panicza, oczekując nadejścia jakiegoś wyjątkowo złośliwego żartu. Jakoś tak przewidywała, że nawet teraz nie da sobie rady z powstrzymaniem się. Nie przeszkadzało jej to. Nie tym razem. I nie tym razem został rzucony w jej stronę dowcip, ku jeszcze milszemu zaskoczeniu. Wywołało to u niej w sumie jeszcze szerszy uśmiech niż wcześniej.
- Dzięki. Postaram się zapewnić wam rozrywkę - parsknęła jeszcze, nim postanowiła odchrząknąć i podnieść spojrzenie jeszcze wyżej, kolejny raz na blond dryblasa. - Alan?
Poczekała tę sekundę czy dwie, by sprawdzić czy w ogóle zwróci na nią uwagę. Postanowiła nie przejmować się nawet tym co zrobi i i tak powiedzieć swoje, ale jednak fakt, że w ogóle postanowiłby ją wysłuchać, był miłą wizją. Dlatego tak... chciała to ocenić. Westchnęła ciężko, nim wysiliła się na harde spojrzenie.
- To, że masz problem z Danielem, nie znaczy, że musisz dogryzać też mnie. Chowasz urazę o nic - rzuciła najchłodniej jak tylko potrafiła, wypierając ton ze zbędnej złości. W sumie nawet jej to nie denerwowało. Bardziej smuciło i męczyło. Pewnie jakby usiedli i na spokojnie porozmawiali, to udałoby im się wyjaśnić całe to "cześć, jestem Alan, nie lubię swojej siostry przez tępą pomyłkę" bez żadnego zbędnego tłuczenia kotka młotkiem. Tylko, że teraz lepiej było się oddalić. Nie chciał gadać to nie chciał, zmuszać go nie będzie. Miała już dość skakania dookoła niego przez większość liceum żeby spróbować naprawić relację, pora było przybrać inną taktykę. - Gdybyś chciał wysłuchać w końcu mojej wersji i spróbować wrócić do bycia dobrym rodzeństwem, odezwij się.
Tylko czemu to nadal brzmiało jak bardzo smutny, żałosny wyrzut. Halo, miało być chłodno, a tej znowu głos się łamał, bo rzeczywistość zapukała do drzwi. A kij mu w ucho, jeszcze zrozumie. Co nie?
Pomachała im jeszcze łapką futrzaka, który otarł się czarnym pyskiem o Mercury'ego (no jaki kmiot pieszczoszny), uśmiechając się przy tym nieco krzywo, nim oddaliła się od nich w kierunku wcześniej wspomnianej mównicy. Tam już po prostu zaczęła załatwiać swoje sprawy, dyskutować, coś tam. No i zniknęła gdzieś za "kulisami".
Jak zwykle spóźniony.
Wszystko dlatego, że uporczywe głosy w jego głowie stanowczo odradzały mu pomysł pojawienia się na tego typu imprezie. W jego rodzinie Halloween spędzało się nieco inaczej. Był to dzień, gdzie honorowało się zmarłych i czczono ich pamięć, a nie imprezowano i "odstraszano" złe duchy czy demony. Mimo wszystko postanowił przyjść i spróbować czegoś nowego, w czym jeszcze nigdy nie brał udziału, i zobaczyć jak taka wersja przypadnie mu do gustu.
Planowanie swojego upiornego przebrania zaczął nieco wcześniej, ale nie była to jakaś długa i niesamowicie dopracowana koncepcja. Bardziej był to wynik spontanicznego pomysłu, który narodził się podczas wspólnych rozmów z Elisabeth w sypialni, gdzie towarzyszyły im jej dwa psy. Uznał, że będzie to niesamowicie zabawne, a koncepcja też pasuje do tematu! W końcu to czarny charakter!
Niespiesznie, lecz lekko podekscytowany zmierzał w kierunku Draculi, by wręczyć mu odpowiednią, a nawet zwieńczoną małym napiwkiem sumę, i wpisać się na listę gości. Kiedy formalności zostały załatwione, wszedł do środka mijając hol i stając w drzwiach do głównej sali balowej.
Nie chciał wdzierać się tam od razu między wszystkich. Potrzebował trochę czasu na przywyknięcie i nasiąknięcie atmosferą miejsca oraz święta.
Oparł cały ciężar ciała na ramieniu, które wspierało się na framudze drzwi i skrzyżował nogi w kostkach. Błękitnymi tęczówkami z lekką dozą zielonego zabarwienia (gdyż jego naturalny kolor oczu, nieco przebijał przez soczewki), taksował sylwetki wszystkich zebranych, wyceniając ich według własnej skali i własnego widzi mi się. Kącik ust powędrował płynnie ku górze, malując tym samym na jego twarzy dosyć figlarny, niepozbawiony smaczku wyraz. Wchodził w rolę?
W tym samym momencie na jego ramieniu pojawiło się łapsko jakiegoś obskurnego wilkołaka, który przyprawił go o szybsze bicie serca. Przecież tu można zejść na zawał! Potraktował to jako nauczkę na przyszłość. Już wiedział, że nie może się na dłużej zatrzymywać. Cały czas trzeba być w ruchu i unikać jakiś podejrzanych miejsc.
Dopiero kiedy znalazł się w środku i uważniej przyglądał się niektórym strojom, zdał sobie sprawę, że ludzie mogą zacząć go nienawidzić. Tyle tutaj słodkich kotków...Pewnie ci wszyscy ludzie kochają zwierzęta i kojarzą sobie Cruellę de Vill z...futrami. W sumie z czym innym mogłaby się kojarzyć jak nie z okrucieństwem i bezwzględnością w poszukiwaniu coraz to piękniejszego odzienia dla siebie, kosztem cierpienia innych. Nie no, super. Evan, nie zapominaj, że to przecież zabawa. Dobra przypominajka!
Nie ma na sobie prawdziwego futra, a sztuczne, no i świetnie może wykorzystać fakt swojej postaci, do zapoznania nowych ludzi! Kocich ludzi.
Odetchnął w końcu głębiej wracając do właściwej wyprostowanej dla siebie postawy, poprawiając kanty kamizelki i ruszył w stronę stołu z trunkami. Wyglądały jak kieliszki z krwią! No coś pięknego.
Sięgnął po jeden z nich, przyglądając mu się dosyć podejrzliwie. Zbliżył usta do naczynia i przechylił je delikatnie, by ciecz osadziła się tylko cienką warstwą na jego ustach. Chciał poznać smak, a przede wszystkim przekonać się, czy napój zawiera w sobie alkohol. Nie chcąc dłużej ociągać się w smakowaniu, oblizał usta. Wydawało się, że procenty były ledwie, ledwie wyczuwalne. Pewnie tylko dla dodania tego specyficznego smaku.
Odłożył kieliszek i w tym momencie, czarny kocur siedzący na stole, drasnął go pazurami w grzbietową część dłoni. Zapewne potraktował to jako atak, bo Evan odłożył naczynie bardzo gwałtownie, nie wiedząc o obecności zwierzaka.
Przyzwyczajony po swojej kotce do tego rodzaju bólu, uśmiechnął się tylko lekko i spróbował jeszcze raz, lecz w inny sposób rozpocząć ich znajomość.
- Dzień dobry - odparł spokojnie i powoli, od dołu zaczął zbliżać dłoń w kierunku czarnego, by mógł ją powąchać.
-Podrapanie przez kota 1/1
-Wilkołak 1/3
Wszystko dlatego, że uporczywe głosy w jego głowie stanowczo odradzały mu pomysł pojawienia się na tego typu imprezie. W jego rodzinie Halloween spędzało się nieco inaczej. Był to dzień, gdzie honorowało się zmarłych i czczono ich pamięć, a nie imprezowano i "odstraszano" złe duchy czy demony. Mimo wszystko postanowił przyjść i spróbować czegoś nowego, w czym jeszcze nigdy nie brał udziału, i zobaczyć jak taka wersja przypadnie mu do gustu.
Planowanie swojego upiornego przebrania zaczął nieco wcześniej, ale nie była to jakaś długa i niesamowicie dopracowana koncepcja. Bardziej był to wynik spontanicznego pomysłu, który narodził się podczas wspólnych rozmów z Elisabeth w sypialni, gdzie towarzyszyły im jej dwa psy. Uznał, że będzie to niesamowicie zabawne, a koncepcja też pasuje do tematu! W końcu to czarny charakter!
Niespiesznie, lecz lekko podekscytowany zmierzał w kierunku Draculi, by wręczyć mu odpowiednią, a nawet zwieńczoną małym napiwkiem sumę, i wpisać się na listę gości. Kiedy formalności zostały załatwione, wszedł do środka mijając hol i stając w drzwiach do głównej sali balowej.
Nie chciał wdzierać się tam od razu między wszystkich. Potrzebował trochę czasu na przywyknięcie i nasiąknięcie atmosferą miejsca oraz święta.
Oparł cały ciężar ciała na ramieniu, które wspierało się na framudze drzwi i skrzyżował nogi w kostkach. Błękitnymi tęczówkami z lekką dozą zielonego zabarwienia (gdyż jego naturalny kolor oczu, nieco przebijał przez soczewki), taksował sylwetki wszystkich zebranych, wyceniając ich według własnej skali i własnego widzi mi się. Kącik ust powędrował płynnie ku górze, malując tym samym na jego twarzy dosyć figlarny, niepozbawiony smaczku wyraz. Wchodził w rolę?
W tym samym momencie na jego ramieniu pojawiło się łapsko jakiegoś obskurnego wilkołaka, który przyprawił go o szybsze bicie serca. Przecież tu można zejść na zawał! Potraktował to jako nauczkę na przyszłość. Już wiedział, że nie może się na dłużej zatrzymywać. Cały czas trzeba być w ruchu i unikać jakiś podejrzanych miejsc.
Dopiero kiedy znalazł się w środku i uważniej przyglądał się niektórym strojom, zdał sobie sprawę, że ludzie mogą zacząć go nienawidzić. Tyle tutaj słodkich kotków...Pewnie ci wszyscy ludzie kochają zwierzęta i kojarzą sobie Cruellę de Vill z...futrami. W sumie z czym innym mogłaby się kojarzyć jak nie z okrucieństwem i bezwzględnością w poszukiwaniu coraz to piękniejszego odzienia dla siebie, kosztem cierpienia innych. Nie no, super. Evan, nie zapominaj, że to przecież zabawa. Dobra przypominajka!
Nie ma na sobie prawdziwego futra, a sztuczne, no i świetnie może wykorzystać fakt swojej postaci, do zapoznania nowych ludzi! Kocich ludzi.
Odetchnął w końcu głębiej wracając do właściwej wyprostowanej dla siebie postawy, poprawiając kanty kamizelki i ruszył w stronę stołu z trunkami. Wyglądały jak kieliszki z krwią! No coś pięknego.
Sięgnął po jeden z nich, przyglądając mu się dosyć podejrzliwie. Zbliżył usta do naczynia i przechylił je delikatnie, by ciecz osadziła się tylko cienką warstwą na jego ustach. Chciał poznać smak, a przede wszystkim przekonać się, czy napój zawiera w sobie alkohol. Nie chcąc dłużej ociągać się w smakowaniu, oblizał usta. Wydawało się, że procenty były ledwie, ledwie wyczuwalne. Pewnie tylko dla dodania tego specyficznego smaku.
Odłożył kieliszek i w tym momencie, czarny kocur siedzący na stole, drasnął go pazurami w grzbietową część dłoni. Zapewne potraktował to jako atak, bo Evan odłożył naczynie bardzo gwałtownie, nie wiedząc o obecności zwierzaka.
Przyzwyczajony po swojej kotce do tego rodzaju bólu, uśmiechnął się tylko lekko i spróbował jeszcze raz, lecz w inny sposób rozpocząć ich znajomość.
- Dzień dobry - odparł spokojnie i powoli, od dołu zaczął zbliżać dłoń w kierunku czarnego, by mógł ją powąchać.
-Podrapanie przez kota 1/1
-Wilkołak 1/3
YUNLEI / ROSA
Niestety wampirza kelnerka nie wydawała się równie chętna do zażyłości, co koci kelner Yunlei. A przecież Koss był wolny i do wzięcia, nic nie stało na drodze do ich wspólnego szczęścia. Poza, oczywiście, niechęcią z drugiej strony. Zresztą, komentarze Rosy też nie pomagały.
- Obawiam się, że mam już swoją hordę, Hrabio. I ta horda mnie zabije, jeśli nie wywiążę się ze swoich obowiązków. Jeśli zechcesz więc wybaczyć... smacznego drinka - wszystko to mówiła z miłym, wypracowanym uśmiechem, jednak ogólna postawa była jasna: "w torebce mam gaz pieprzowy i nie zawaham się go użyć, jeśli się nie odczepisz". I Koss byłby nawet w stanie zaryzykować zdrowie swoich oczu, ale na szczęście dla kelnerki, wtedy też Yun poinformowała ich, że jest nowe zadanie od Trupiego Psa. Jak wiadomo psy > kobiety, dlatego też Azjata poleciał na złamanie karku, omal nie wylewając przy tym swojego nowo nabytego drinka.
Wrócił już spokojniej, sącząc posiadany napój, który okazał się bezalkoholowy i myśląc o tym, co powinni zrobić. Kiedy ponownie znalazł kocią złodziejkę i niesforną czarownicę, naszła go pewna myśl.
- Hej, tak się składa, że znam jednego gościa, który bankowo przebrał się za wilkołaka. Chodźcie za mną. - Czas na poszukiwanie Mercury'ego Blacka. Gdzie znajduje się największe skupisko sztywniaków na tej imprezie?
Zadanie Trupiego Psa 1/4
- kostium:
- Biała koszula, czerwona mucha, czarna marynarka i dopasowane spodnie tego samego koloru. Coś na wzór makijażu.
SIGRUNN
Impreza Halloweenowa - niby nic wielkiego, jednak zawsze coś żeby się rozerwać. Tym bardziej, że można ze sobą zabrać zwierzaka. W ten sposób Artem pojawił się przed budynkiem ratusza z małym szczeniakiem Bernardyna na rękach. Zapłacił za wstęp i wkroczył do budynku, w którym odbywało się przyjęcie. Niemal od razu obok chłopaka pojawił się czarny kot, który zaczął ocierać się o jego łydki. Art uśmiechnął się lekko i ukucnął przy zwierzaku. Wyciągnął do niego rękę i chciał pogłaskać kocura. W tym samym momencie chłopak kichnął i przestraszony kot udrapnął go w dłoń.
- Cholera.- jęknął Domashnikov zaciskając pięść i... ponownie kichnął. Ech... Znowu odzywa się jego dramatyczna odporność, a właściwie jej brak.
Położył Bernardyna na ziemię, który dreptał za nim, gdy chłopak podszedł do baru. Artem usiadł na stołku tuż obok dziewczyny przebranej za wampira.
- Nie masz może...- nie dokończył zdania, gdyż po raz kolejny kichnął - Nie masz może chusteczki?- westchnął pokazując jej zranioną dłoń.
Podrapanie przez kota [1/2 posty]
Katar zombie [1/5 postów]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach