▲▼
Na widok gibiącej się na boki Kamiry robiącej "Wakame, wakame!" zaczął się śmiać jeszcze bardziej. Przez chwilę zapomniał czy paniczowi przystoi zginać się wpół, trzymając za przeponę i ściągać na siebie swoim śmiechem uwagę kilkunastu osób wokół. Śmiech przerwało kolejne uporczywe kichnięcie, gdy w końcu się wyprostował i spoważniał, jeszcze przez chwilę powtarzając w głowie scenę z tańczącą kuzynką.
— Zombie czy zwierzęta? Zombie uciekły nam, uważaj bo gryzą. A zwierzęta pewnie komuś w okolicy. Jeśli nie znajdziemy właścicieli po drodze to po prostu zaprowadzę je do Henryka. Zajmuje się zaginionymi zwierzakami. I w sumie większością rzeczy na tym balu — powiedział z wyraźną dumą. Mężczyzna nie był byle kamerdynerem. Jakby nie patrzeć to on w dużej mierze odpowiadał za wychowanie Mercury'ego i Saturna. Samoyed w tym czasie wyraźnie zainteresował się Kamirą. Wetknął zimny nos w jej dłoń, merdając na wszystkie strony ogonem, zaraz podsuwając jej łeb do głaskania. Tyle szczęścia, że trafili na przyjazne i w miarę ogarnięte zwierzę.
W miarę.
Nie wyobrażał sobie, by którykolwiek z jego psów śmiał puścić się w pogoń za kotem.
— Okej to chodźmy póki co do stołów. Jak myślisz co chciałby zjeść? Może jakieś energetyzujące curry?
Nie zważając na brak reakcji swojej towarzyszki, zaczął buszować pomiędzy stołami, zastanawiając się co mogłoby posmakować panu pilnującemu pieseła.
- Jak myślisz, mózgowa galaretka? A może ludzkie paluszki? Są jeszcze ten dziwne nietoperze, ale ja pierdolę, to naprawdę wygląda jak nietoperze. Może lepiej nie ryzykować? I coś do picia, tak, piciu jest ważne, jak się tak cały czas siedzi i nic nie robi. Może wtedy pójdzie zrobić siusiu i na chwilę spuści psa z oka! A my wtedy hops! I go pogłaskamy. Ha, ale plan! - I tak sobie gawędził w najlepsze. Zgarnął jakiś pusty talerzyk i zaczął nakładać na niego kawałki randomowego ciasta.
Wtedy jego uwagę zwróciła piosenkująca Sheririririiririririri. No tak, miał słuchać. Co tam, coś nieumarli, coś w głównej sali, coś tam. Łatwizna. Ale jeśli myślą, że znów będzie tańczyć z tym nieżywym pojebem, to się grubo mylą.
Może powinien mieć wyrzuty sumienia? Choć pozostała dwójka nieszczególnie przejmowała się faktem, że właśnie wystawił kogoś do wiatru. Czy była to jednak jakakolwiek różnica? I tak nikomu tak naprawdę nie zależało na spędzaniu czasu w jego towarzystwie. Gdyby był zwyczajnym, szarym pionkiem skrytym wśród tłumu, nawet nie zwróciłby na niego najmniejszej uwagi. Sama ta myśl dość skutecznie go ochłodziła po raz kolejny, usuwając wszelkie zbędne emocje. W końcu to nie tak, że byli choć bliskimi znajomymi. Nic o sobie nie wiedzieli, byli dla siebie nikim. Nie wyczuł też ze strony Vessare jakiejkolwiek inicjatywy, która wskazywałaby na to, że chce zmienić tenże stan rzeczy.
Pogłaskał kota raz jeszcze, nim na horyzoncie pojawił się przerażony chłopak, wyraźnie idący w jego kierunku.
— Panie Whiskers! Boże, najmocniej przepraszam. Ten pies pojawił się znikąd... nic panu nie jest? Mam nadzieję, że nie przysporzył zbyt wielu kłopotów — chłopak ukłonił się w pół, zwracając tym samym na siebie uwagę Saturna. Przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, nim wyciągnął kota w jego stronę.
— To dobry kot — powiedział kiwając głową i oddając go w jego ręce. Chłopak uniósł głowę i posłał mu spojrzenie przepełnione ulgą, łącząc je z delikatnym uśmiechem, przytulając do siebie kota.
— Mogę się jakoś odwdzięczyć?
— Nie ma potrze...
— Możesz dotrzymać towarzystwa mnie i mojemu bratu. Swoją drogą, nie widziałeś może właściciela tego psa?
— Z wielką przyjemnością. I niestety, wyskoczył z tłumu.
Zmroził Mercury'ego wzrokiem, lecz ten zdążył się już odwrócić w stronę Kamiry pogwizdując niewinnie pod nosem. Chłopak spojrzał na Saturna wyraźnie niepewnie, drapiąc nerwowo kota za uchem.
Zrobiłeś to specjalnie, Merc.
— Jak ci na imię?
— Um, Rhys.
— Saturn. Ile masz lat, Rhys?
— Osiemnaście.
— Nie denerwuj się tak, jesteśmy w podobnym wieku. Chodźmy.
Yunlei niemalże skakała w miejscu. Była przed Kossem, za Kossem, po lewej i po prawej stronie Kossa. Obskakiwała wszystkie możliwe dania z błyszczącymi oczami, lecz w przeciwieństwie do Draculi, jej talerz nie zapełniał się normalnymi rzeczami, a samymi słodyczami.
— Mózgowe babeczki, cukierki w kształcie nerek, żelki robaki... fuuuj, ale jakie dobre. Koss chcesz jednego? — zapytała wcinając przy okazji kilka smakołyków, które miały być przeznaczone dla kamerdynera. Natomiast słysząc jego plan aż odłożyła talerz na stół, by kilkakrotnie zaklaskać w dłonie.
— Jesteś geniuszem, meow! Może weźmiemy mu jakiegoś kolorowego drinka z baru? Są pyszne — pokiwała kilkakrotnie głową, biorąc ponownie talerz, by dorzucić do niego jeszcze kawałek ciasta w kształcie serca. O mój boże, czy ona wyczuwała maliny?
Naprawdę nie miał dziś szczęścia. Miał wrażenie, że ludzie wpadali na niego cały czas. Gdy po raz kolejny został znokautowany i niemalże przywalił kosą w głowę stojącego nieopodal zombie, utwierdził się w przekonaniu że nigdy więcej nie zamierza przebierać się za Śmierć. Odwrócił się powoli w stronęwinowajcy winowajczyni.
Przyglądał jej się w milczeniu, lecz dziewczyna mówiła zdecydowanie zbyt szybko i niewyraźnie, by chłopak był w stanie ją zrozumieć czy wyczytać cokolwiek z ruchu jej warg. Był to jedynie bezsensowny bełkot, na który nie wiedział jak zareagować. Powinien powiedzieć, że nic się nie stało? Podziękować? Przeprosić?
Zacisnął dłoń na dłoni, zadrapując ją paznokciami. Nie lubił podobnych sytuacji. Nigdy nie wiedział jak się w nich zachować, co w rezultacie prowadziło do tego, że nie zachowywał się wcale. Po prostu stał jak słup soli, nie mówiąc ani słowa.
— Tęsinę? Łysinę? — powtórzył zagubiony, po chwili zerkając w dół. Właśnie to sprawiło, że momentalnie odskoczył w tył i kichnął, zasłaniając usta dłonią.
— Jestem uczulony na sierść. Nie znam go — odpowiedział krótko, kręcąc na boki głową.
— Twoja logika zdecydowanie zasługuje na medal — odpowiedział, wyobrażając sobie przez chwilę swoje leżące na ziemi płuca, do których momentalnie rzucały się wygłodniałe zombie. Zabawna wizja. Niestety momentalnie przypomniał sobie o wcześniejszym zombie, kichnął jeszcze raz i... nagle poczuł ulgę. Zaskoczenie wymalowało się na jego twarzy, gdy spojrzał na Kamirę, mrugając z niedowierzaniem.
— Chyba przeszło? — powiedział niepewnie nie czując już ani drażniącego drapania w gardle, ani kręcenia w zatokach. Odetchnął z ulgą i sam poklepał samoyeda po grzbiecie.
Puścił oko Saturnowi, gdy nagle pies pociągnął go w lewo. Nie minęły dwie sekundy, gdy jego łapy spoczęły na kolejnej osobie. Ogon został wprawiony w ruch wirujący, w dodatku doszło kilka szczeknięć.
— Tu jesteś Fafik! Szukałem cię! Rany, wy go znaleźliście? Tak bardzo dziękuję, wyrwał mi się z rąk i pobiegł za kotem.
Przejął smycz od Mercury'ego, który posłał mu znużone spojrzenie.
— Następnym razem lepiej pilnuj swojego psa.
Nawet nie czekał na odpowiedź. Nie zamierzał psuć sobie wieczoru jakimś nierozgarniętym właścicielem. Klepnął jedynie samoyeda w łeb na odchodne i zniknął z Kamirą przy stołach.
— Pudding... też brzmi dobrze. A może weźmiemy to i to? Curry i pudding. Choć sam pudding to też dobry pomysł, pewnie dużo osób przyniesie zwykłe jedzenie. Może ten w kształcie mózgu? Polejemy go sosem z malin, borówek i będzie jak znalazł.
Wyszczerzył się wyraźnie zadowolony ze swojego pomysłu, obracając w stronę Kamiry.
Jedno nie było lepsze od drugiego.
Przewrócił oczami na widok zadowolonej z siebie Kamiry i machnął na nią dłonią wymawiając bezgłośnie "zapamiętam to sobie". Już on dopadnie moment, w którym oboje nie będą się niczego spodziewać i wykręci im jakiś numer, który zapamiętają do końca życia.
— Wykonujecie zadanie dla Trupiego Psa?
Obrócił się w stronę Rhysa i kiwnął po prostu głową. Wyglądało na to, że chłopak został skazany w najbliższym czasie na towarzystwo mało rozmownego Saturna. Delikatny uśmiech na jego twarzy nie wskazywał jednak na to, by jakkolwiek mu to przeszkadzało.
— Mogę pomóc wybierać składniki. Ale nie będę ich nakładał przez kota...
Przyjrzał mu się nieco uważniej. Właściwie podobne wyjście mu pasowało. Nie miał szczególnie głowy do układania dań, zwłaszcza że mimowolnie zaczynał znowu odczuwać drobne wyrzuty sumienia. Jakby nie patrzeć z tego co pamiętał, Leslie po raz pierwszy próbował takiej kuchni. I to właśnie on mu ją zaproponował. Podrapał się po karku, spuszczając nieznacznie głowę.
— Wszystko w porządku?
Zmartwiony głos momentalnie przywołał go do porządku.
— Tak. Chodźmy, zróbmy to szybko, muszę gdzieś potem iść.
— Och. Jasne. Co powiesz na placki z dyni? Możemy dorzucić do nich zraz wołowy i polać sosem.
— Jakiś deser?
Przysunął się nieco bliżej chłopaka, nadal zachowując jednak stosowną odległość, gdy przeglądali razem coraz to kolejne dania. Rhys dodawał od czasu do czasu jakiś komentarz, na który odpowiadał prostym skinięciem, bądź pokręceniem głową. Na szczęście nie wyglądało na to, by małomówność Blacka jakkolwiek mu przeszkadzała.
- Świetny pomysł me... czekaj, to nie moja kwestia. Świetny pomysł Yun! To ja pójdę zgarnąć jakiegoś drina dla miłego pana, a ty tutaj dalej kompletuj pożywienie. Tylko go nie zjedz! - i tak pewnie zje, ale trudno.
Koss ruszył w kierunku baru, a tam przemiły mężczyzna przebrany za mumię czyścił jeden z kieliszków.
- Co podać? - zagadnął, widząc draculę przyglądającego się różnorakim butelkom.
- Coś takiego super-duper-wypierdzistego, żeby portki spadały od samego patrzenia, a co dopiero smaku. Cena nie gra roli. Rozumiesz, co mam na myśli?
Barman uniósł jedną z brwi w górę, po chwili jednak stwierdził, że takich klientów właśnie mu trzeba, mruknął więc tylko "zaraz będzie" i zabrał się do przygotowywania. To dało Kossowi chwilę czasu, aby odwrócić się, rozejrzeć i zastanowić o co chodziło Sheririririririri. Bal, nieumarli... mętne te wskazówki. Przecież cała masa tego tałatajstwa tutaj. Chyba, że ktoś umarł i ma przy sobie klucz, który prowadzi do skrzyni, w której...
- Gotowe. Krwawa mary najwyższej klasy - powiedział barman.
Koss odwrócił się i zobaczył napój, który sam miał ochotę spróbować. Krwista czerwień mieszała się w nim w najgłębszą czernią, tworząc razem kompozycyjne piękno, na dodatek ładnie ozdobione. Barman podał kwotę. Koss krzyknął. Barman stał niewzruszony. Koss zapłacił, roniąc przy tym łzy smutku i rozpaczy. A potem chwycił napój i wrócił do Yunlei.
- Mam napój... - powiedział, ale jakiś taki zgaszony. O co mogło chodzić?
First topic message reminder :
Wielokrotnie każde z was mijało olbrzymi budynek ratusza w sercu Vancouver, nawet jeśli nie mieliście w nim niczego konkretnego do roboty. Tym razem ciężko było go jednak przeoczyć. Już od kilku dni we wszystkich możliwych miejscach widzieliście reklamy nadchodzącego Potwornego Balu. Rodzina Blacków odpowiednio zadbała o to, by dotarły nawet do największych dziur Vancouver.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
Przekręciła na chwilę głowę na bok obserwując braci, ale słysząc komplement od Mercurego speszyła się i nie wiedziała jak zareagować. Więc uniosła ręce nad głową i złączyła je gibiąc się przy tym na boki - Wakame, wakame! - Ale zaraz szybko opuściła ręce, śmiejąc się i złapała kuzyna pod rękę pozwalając się prowadzić. I wtem całą uwagę skupił na sobie biały pies na widok którego poczatkowo Kamira była bardziej rozradowana niż na kostiumy kuzynów. Za chwilę jednak zrozumiała, że pies jest sam, bez właściciela i że przybiegł tu nie dlatego, że nagle pokochał Merca... tylko kota. Dziewczyna rozejrzała się jakby w poszukiwaniu, ale nikt nie wyglądał na zainteresowanego ani kotem ani psem. - Komuś uciekły...? - Zapytała niepewnie, ale wtedy Merc zaczął kichać, a ona zerknęła na niego zmartwiona. - Zombie, rozdające alergię...? - Coraz zdziwniej i zdziwniej na tym balu, ale ucieszyła się, że wyminęła zombie które czekało wtedy przy wejściu, bo jeszcze dostałaby alergii na zwierzaki. - Jasne, możemy przygotować jedzenie, mi to bez różnicy, właściwie przyszłam tu bez większego celu. - Jej uśmiech wydawał się lekko skrepowany, jakby z jakiegoś powodu było jej głupio. - Tylko nie wiem jak znajdziemy tego właściciela... - Przez chwilę miała wrażenie, że zobaczyła na parkiecie jej byłego nauczyciela, ale nie była pewna. No i nie był właścicielem samoyeda, prędzej zombie i wilka. Kiedy Merc zaczął się śmiać, Kamira nie mogła się powstrzymać i też cicho parsknęła śmiechem. Nie wiedziała komu współczuć bardziej, Saturnowi, czy komuś kto dostał kosza. Poklepała kociego kapelusznika po ramieniu. - W razie czego zrzuć całą winę na mnie, jeśli będziesz chciał to jakoś odkręcić.
Kiedy już wyrwała się z kolejnego tańca i czmychnęła w tłum, traf chciał, żeby spotkała na swojej drodze pewnego hrabię. Przystojnego i obrzydliwie bogatego hrabię przebranego za umarlaka.
Muszę utrzymywać dobre stosunki z arystokracją, inaczej mogę się pożegnać z odzyskaniem mojej firmy.
Takim oto sposobem po chwili znów tańczyła. Jednak to ona poprosiła go o taniec, wychodząc tym samym z formy. Za to hrabia, choć początkowo zaskoczony, wydawał się dobrze bawić. Ale to chyba nic dziwnego. Ruchy jego partnerki były płynne, a ona sama dawała się ułożyć w rozmaite pozycje. Przypominała glinę. W jego rękach przybierała rozmaite kształty, a światła oświetlające parkiet nadawały jej strojowi niesamowitych barw.
Zalety brokatu: ŚWIECENIE SIĘ. - Zanotowała w pamięci, zalotnie uśmiechając się do swojego adoratora.
Muszę utrzymywać dobre stosunki z arystokracją, inaczej mogę się pożegnać z odzyskaniem mojej firmy.
Takim oto sposobem po chwili znów tańczyła. Jednak to ona poprosiła go o taniec, wychodząc tym samym z formy. Za to hrabia, choć początkowo zaskoczony, wydawał się dobrze bawić. Ale to chyba nic dziwnego. Ruchy jego partnerki były płynne, a ona sama dawała się ułożyć w rozmaite pozycje. Przypominała glinę. W jego rękach przybierała rozmaite kształty, a światła oświetlające parkiet nadawały jej strojowi niesamowitych barw.
Zalety brokatu: ŚWIECENIE SIĘ. - Zanotowała w pamięci, zalotnie uśmiechając się do swojego adoratora.
Taniec z zombie: 2/6
Kamira, Saturn
Na widok gibiącej się na boki Kamiry robiącej "Wakame, wakame!" zaczął się śmiać jeszcze bardziej. Przez chwilę zapomniał czy paniczowi przystoi zginać się wpół, trzymając za przeponę i ściągać na siebie swoim śmiechem uwagę kilkunastu osób wokół. Śmiech przerwało kolejne uporczywe kichnięcie, gdy w końcu się wyprostował i spoważniał, jeszcze przez chwilę powtarzając w głowie scenę z tańczącą kuzynką.
— Zombie czy zwierzęta? Zombie uciekły nam, uważaj bo gryzą. A zwierzęta pewnie komuś w okolicy. Jeśli nie znajdziemy właścicieli po drodze to po prostu zaprowadzę je do Henryka. Zajmuje się zaginionymi zwierzakami. I w sumie większością rzeczy na tym balu — powiedział z wyraźną dumą. Mężczyzna nie był byle kamerdynerem. Jakby nie patrzeć to on w dużej mierze odpowiadał za wychowanie Mercury'ego i Saturna. Samoyed w tym czasie wyraźnie zainteresował się Kamirą. Wetknął zimny nos w jej dłoń, merdając na wszystkie strony ogonem, zaraz podsuwając jej łeb do głaskania. Tyle szczęścia, że trafili na przyjazne i w miarę ogarnięte zwierzę.
W miarę.
Nie wyobrażał sobie, by którykolwiek z jego psów śmiał puścić się w pogoń za kotem.
— Okej to chodźmy póki co do stołów. Jak myślisz co chciałby zjeść? Może jakieś energetyzujące curry?
Katar Zombie 14/15
Zadanie Trupiego Psa 4/3
Zaginiony Pies 2/3
Zadanie Trupiego Psa 4/3
Zaginiony Pies 2/3
YUNLEI
Nie zważając na brak reakcji swojej towarzyszki, zaczął buszować pomiędzy stołami, zastanawiając się co mogłoby posmakować panu pilnującemu pieseła.
- Jak myślisz, mózgowa galaretka? A może ludzkie paluszki? Są jeszcze ten dziwne nietoperze, ale ja pierdolę, to naprawdę wygląda jak nietoperze. Może lepiej nie ryzykować? I coś do picia, tak, piciu jest ważne, jak się tak cały czas siedzi i nic nie robi. Może wtedy pójdzie zrobić siusiu i na chwilę spuści psa z oka! A my wtedy hops! I go pogłaskamy. Ha, ale plan! - I tak sobie gawędził w najlepsze. Zgarnął jakiś pusty talerzyk i zaczął nakładać na niego kawałki randomowego ciasta.
Wtedy jego uwagę zwróciła piosenkująca Sheririririiririririri. No tak, miał słuchać. Co tam, coś nieumarli, coś w głównej sali, coś tam. Łatwizna. Ale jeśli myślą, że znów będzie tańczyć z tym nieżywym pojebem, to się grubo mylą.
Zadanie dla Trupiego Psa 2/3
Kamira, Mercury
Może powinien mieć wyrzuty sumienia? Choć pozostała dwójka nieszczególnie przejmowała się faktem, że właśnie wystawił kogoś do wiatru. Czy była to jednak jakakolwiek różnica? I tak nikomu tak naprawdę nie zależało na spędzaniu czasu w jego towarzystwie. Gdyby był zwyczajnym, szarym pionkiem skrytym wśród tłumu, nawet nie zwróciłby na niego najmniejszej uwagi. Sama ta myśl dość skutecznie go ochłodziła po raz kolejny, usuwając wszelkie zbędne emocje. W końcu to nie tak, że byli choć bliskimi znajomymi. Nic o sobie nie wiedzieli, byli dla siebie nikim. Nie wyczuł też ze strony Vessare jakiejkolwiek inicjatywy, która wskazywałaby na to, że chce zmienić tenże stan rzeczy.
Pogłaskał kota raz jeszcze, nim na horyzoncie pojawił się przerażony chłopak, wyraźnie idący w jego kierunku.
— Panie Whiskers! Boże, najmocniej przepraszam. Ten pies pojawił się znikąd... nic panu nie jest? Mam nadzieję, że nie przysporzył zbyt wielu kłopotów — chłopak ukłonił się w pół, zwracając tym samym na siebie uwagę Saturna. Przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, nim wyciągnął kota w jego stronę.
— To dobry kot — powiedział kiwając głową i oddając go w jego ręce. Chłopak uniósł głowę i posłał mu spojrzenie przepełnione ulgą, łącząc je z delikatnym uśmiechem, przytulając do siebie kota.
— Mogę się jakoś odwdzięczyć?
— Nie ma potrze...
— Możesz dotrzymać towarzystwa mnie i mojemu bratu. Swoją drogą, nie widziałeś może właściciela tego psa?
— Z wielką przyjemnością. I niestety, wyskoczył z tłumu.
Zmroził Mercury'ego wzrokiem, lecz ten zdążył się już odwrócić w stronę Kamiry pogwizdując niewinnie pod nosem. Chłopak spojrzał na Saturna wyraźnie niepewnie, drapiąc nerwowo kota za uchem.
Zrobiłeś to specjalnie, Merc.
— Jak ci na imię?
— Um, Rhys.
— Saturn. Ile masz lat, Rhys?
— Osiemnaście.
— Nie denerwuj się tak, jesteśmy w podobnym wieku. Chodźmy.
Zadanie Trupiego Psa [2/3 posty]
KOSS
Yunlei niemalże skakała w miejscu. Była przed Kossem, za Kossem, po lewej i po prawej stronie Kossa. Obskakiwała wszystkie możliwe dania z błyszczącymi oczami, lecz w przeciwieństwie do Draculi, jej talerz nie zapełniał się normalnymi rzeczami, a samymi słodyczami.
— Mózgowe babeczki, cukierki w kształcie nerek, żelki robaki... fuuuj, ale jakie dobre. Koss chcesz jednego? — zapytała wcinając przy okazji kilka smakołyków, które miały być przeznaczone dla kamerdynera. Natomiast słysząc jego plan aż odłożyła talerz na stół, by kilkakrotnie zaklaskać w dłonie.
— Jesteś geniuszem, meow! Może weźmiemy mu jakiegoś kolorowego drinka z baru? Są pyszne — pokiwała kilkakrotnie głową, biorąc ponownie talerz, by dorzucić do niego jeszcze kawałek ciasta w kształcie serca. O mój boże, czy ona wyczuwała maliny?
Zadanie dla Trupiego Psa 1/3
Uff. Było wyraźnie słychać gdy odetchnęła z ulgą i zaraz uśmiechnęła się. Całe szczęście, że udało jej się tak rozbawić chociaż Merca, bo naprawdę dawno nie widziała się z chłopakami i trochę stresowała, że narzuciła im swoje towarzystwo, a nie oszukujmy się, nie była najlepszą osobą do rozkręcania imprez.
- Ty poważnie masz jakaś alergię... chyba. Nigdy do tej pory nie kichałeś tyle. A co jeśli zaraz wyplujesz płuca? Przecież nie zdążę ich zebrać, zombie je zeżrą, a nie chcę, żeby mnie pogryzły - Jej mina wyglądała na autentycznie przerażoną. Poczochrała samoyeda po jego bialutkim łbie i uśmiechnęła się znowu do niego - Jaki ja śliczny jestem. - głaskała go, kątem oka obserwując sytuację pomiędzy właścicielem kota i braćmi i nie mogła powstrzymać uśmieszku. Merc ty wredny diable. Zanim ruszyli w stronę staołów, szła przez chwilę tyłem i wyszczerzyła się do Saturna po czym już zaczęła iść normalnie.
- No nie wiem, sam pomyśl energetyzujące curry? A jak każe Ci go spróbować najpierw? Może lepiej pudding!
- Ty poważnie masz jakaś alergię... chyba. Nigdy do tej pory nie kichałeś tyle. A co jeśli zaraz wyplujesz płuca? Przecież nie zdążę ich zebrać, zombie je zeżrą, a nie chcę, żeby mnie pogryzły - Jej mina wyglądała na autentycznie przerażoną. Poczochrała samoyeda po jego bialutkim łbie i uśmiechnęła się znowu do niego - Jaki ja śliczny jestem. - głaskała go, kątem oka obserwując sytuację pomiędzy właścicielem kota i braćmi i nie mogła powstrzymać uśmieszku. Merc ty wredny diable. Zanim ruszyli w stronę staołów, szła przez chwilę tyłem i wyszczerzyła się do Saturna po czym już zaczęła iść normalnie.
- No nie wiem, sam pomyśl energetyzujące curry? A jak każe Ci go spróbować najpierw? Może lepiej pudding!
Rosa
Naprawdę nie miał dziś szczęścia. Miał wrażenie, że ludzie wpadali na niego cały czas. Gdy po raz kolejny został znokautowany i niemalże przywalił kosą w głowę stojącego nieopodal zombie, utwierdził się w przekonaniu że nigdy więcej nie zamierza przebierać się za Śmierć. Odwrócił się powoli w stronę
Przyglądał jej się w milczeniu, lecz dziewczyna mówiła zdecydowanie zbyt szybko i niewyraźnie, by chłopak był w stanie ją zrozumieć czy wyczytać cokolwiek z ruchu jej warg. Był to jedynie bezsensowny bełkot, na który nie wiedział jak zareagować. Powinien powiedzieć, że nic się nie stało? Podziękować? Przeprosić?
Zacisnął dłoń na dłoni, zadrapując ją paznokciami. Nie lubił podobnych sytuacji. Nigdy nie wiedział jak się w nich zachować, co w rezultacie prowadziło do tego, że nie zachowywał się wcale. Po prostu stał jak słup soli, nie mówiąc ani słowa.
— Tęsinę? Łysinę? — powtórzył zagubiony, po chwili zerkając w dół. Właśnie to sprawiło, że momentalnie odskoczył w tył i kichnął, zasłaniając usta dłonią.
— Jestem uczulony na sierść. Nie znam go — odpowiedział krótko, kręcąc na boki głową.
Atak alergii od zombie 9/15
Kamira, Saturn
— Twoja logika zdecydowanie zasługuje na medal — odpowiedział, wyobrażając sobie przez chwilę swoje leżące na ziemi płuca, do których momentalnie rzucały się wygłodniałe zombie. Zabawna wizja. Niestety momentalnie przypomniał sobie o wcześniejszym zombie, kichnął jeszcze raz i... nagle poczuł ulgę. Zaskoczenie wymalowało się na jego twarzy, gdy spojrzał na Kamirę, mrugając z niedowierzaniem.
— Chyba przeszło? — powiedział niepewnie nie czując już ani drażniącego drapania w gardle, ani kręcenia w zatokach. Odetchnął z ulgą i sam poklepał samoyeda po grzbiecie.
Puścił oko Saturnowi, gdy nagle pies pociągnął go w lewo. Nie minęły dwie sekundy, gdy jego łapy spoczęły na kolejnej osobie. Ogon został wprawiony w ruch wirujący, w dodatku doszło kilka szczeknięć.
— Tu jesteś Fafik! Szukałem cię! Rany, wy go znaleźliście? Tak bardzo dziękuję, wyrwał mi się z rąk i pobiegł za kotem.
Przejął smycz od Mercury'ego, który posłał mu znużone spojrzenie.
— Następnym razem lepiej pilnuj swojego psa.
Nawet nie czekał na odpowiedź. Nie zamierzał psuć sobie wieczoru jakimś nierozgarniętym właścicielem. Klepnął jedynie samoyeda w łeb na odchodne i zniknął z Kamirą przy stołach.
— Pudding... też brzmi dobrze. A może weźmiemy to i to? Curry i pudding. Choć sam pudding to też dobry pomysł, pewnie dużo osób przyniesie zwykłe jedzenie. Może ten w kształcie mózgu? Polejemy go sosem z malin, borówek i będzie jak znalazł.
Wyszczerzył się wyraźnie zadowolony ze swojego pomysłu, obracając w stronę Kamiry.
Katar Zombie 15/15
Zadanie Trupiego Psa 5/3
Zaginiony Pies 3/3
Zadanie Trupiego Psa 5/3
Zaginiony Pies 3/3
Kamira, Mercury
Jedno nie było lepsze od drugiego.
Przewrócił oczami na widok zadowolonej z siebie Kamiry i machnął na nią dłonią wymawiając bezgłośnie "zapamiętam to sobie". Już on dopadnie moment, w którym oboje nie będą się niczego spodziewać i wykręci im jakiś numer, który zapamiętają do końca życia.
— Wykonujecie zadanie dla Trupiego Psa?
Obrócił się w stronę Rhysa i kiwnął po prostu głową. Wyglądało na to, że chłopak został skazany w najbliższym czasie na towarzystwo mało rozmownego Saturna. Delikatny uśmiech na jego twarzy nie wskazywał jednak na to, by jakkolwiek mu to przeszkadzało.
— Mogę pomóc wybierać składniki. Ale nie będę ich nakładał przez kota...
Przyjrzał mu się nieco uważniej. Właściwie podobne wyjście mu pasowało. Nie miał szczególnie głowy do układania dań, zwłaszcza że mimowolnie zaczynał znowu odczuwać drobne wyrzuty sumienia. Jakby nie patrzeć z tego co pamiętał, Leslie po raz pierwszy próbował takiej kuchni. I to właśnie on mu ją zaproponował. Podrapał się po karku, spuszczając nieznacznie głowę.
— Wszystko w porządku?
Zmartwiony głos momentalnie przywołał go do porządku.
— Tak. Chodźmy, zróbmy to szybko, muszę gdzieś potem iść.
— Och. Jasne. Co powiesz na placki z dyni? Możemy dorzucić do nich zraz wołowy i polać sosem.
— Jakiś deser?
Przysunął się nieco bliżej chłopaka, nadal zachowując jednak stosowną odległość, gdy przeglądali razem coraz to kolejne dania. Rhys dodawał od czasu do czasu jakiś komentarz, na który odpowiadał prostym skinięciem, bądź pokręceniem głową. Na szczęście nie wyglądało na to, by małomówność Blacka jakkolwiek mu przeszkadzała.
Zadanie Trupiego Psa 3/3
- Cud! Ozdrowiałeś! Co ja robię ze swoim życiem, powinnam być na medycynie! Moje komentarze są tak dziwne, że leczą ludzi! - Niby podekscytowana, a tak naprawdę, zaczęła się poważnie zastanawiać co to za dziwną chorobę miał Merc. Kichał, kichał i co, tak nagle koniec? Wtedy magicznym sposobem odnalazł się właściciel psa. Kamirę aż przeszedł dreszcz na dźwięk imienia psa. Uśmiechnęła się tylko krótko, niezbyt szczerze do chłopaka i zaraz ruszyła za kuzynem w stronę stołów z jedzeniem. - Fafik? Powaznie? Kto tak jeszcze psy nazywa. - Jej ton brzmiał, jakby wołała o pomstę do nieba, ale zaraz Merc zaczął mówić o sosach do puddingu, więc skupiła się na tej przyjemniejszej części. A kiedy zobaczyła radość Blacka na myśl o zakrwawionym mózgu puddingowym, nie mogła znowu powstrzymać parsknięcia. - Jesteś straszny, wiesz prawda? W porządku, weźmy mu ten pudding, każdy by się ucieszyły dostając mózg.
„Moja kuzynka przyjeżdża, dasz sobie radę sam.”
― A ona już nie? ― spytał czysto retorycznie, przechylając głowę na bok. O ile dobrze pamiętał, było jeszcze sporo planów, które mieli wcielić w życie na imprezie, a ostatecznie znów został sam przy stole. No, prawie sam. Miał przy sobie małego towarzysza, który zauważywszy, że wcześniej otrzymał uwagę, szturchnął go łapą w kostkę i poruszył swoim wyjątkowo krótkim ogonem, którego na pierwszy rzut oka zdawało się w ogóle nie być. ― Zostaliśmy tylko ty i ja ― odparł, mimowolnie wyginając usta w ledwo widocznym uśmiechu. Nieustannie trzymając talerz w ręce, przykucnął obok zwierzęcia i najpierw zadrapał je nieznacznie za uchem, wywołując jeszcze większą falę euforii, która nie pozwoliła mu na utrzymanie zadka w jednym miejscu. Pies szczeknął wesoło, próbując krótką łapą dosięgnąć ręki Alana, gdy ten dosięgnął palcami srebrnego medalika przy jego obroży. Obejrzał go dokładnie, dość szybko odnajdując na nim numer właścicielki.
Co za nieodpowiedzialność.
Odłożył talerz na blat i sięgnął po spoczywający w jego kieszeni telefon. Była to chyba jedna z nielicznych okazji, kiedy w ogóle zamierzał go użyć.
― Nie dziwię się, że jej zwiałeś, stary. Też nie chciałbym zostać chodzącym taco ― wymruczał pod nosem, uważnie przepisując numer na klawiaturę w komórce. Gdy wreszcie kliknął zieloną słuchawkę, chwycił za psią smycz, chcąc mieć całkowitą pewność, że tak mały pies nie zgubi się w tumie, tym bardziej, że sam niemalże go zadeptał.
― Tak słucham? ― głos zza drugiej strony telefonu był słyszalnie nerwowy.
― Nie zgubiłaś przypadkiem psa?
Oddech ulgi mówił dosłownie wszystko. Cała rozmowa trwała może trzydzieści sekund. Blondyn poinformował dziewczynę, że poczeka na nią przy stołach z jedzeniem i rozłączył się w trakcie trzecich przeprosin za kłopot i piątych podziękowań za telefon. Gdy schował telefon, przesunął jeszcze głową po psim łbie i zadarł głowę wyżej, wyglądając na blat stołu z którego zgarnął kawałek wędliny. Odgryzł jego połowę i przełknął kęs, zaś drugą podstawił pod czarny nos. Nie musiał długo czekać – szynka niemalże od razu zniknęła z jego dłoni.
― Tylko nikomu nie mów ― wymruczał żartobliwie, wstając na równe nogi i ponownie zebrał talerz, na którym szykował jedzenie dla Henryka. ― Co myślisz o sałatce?
Szczek.
Trudno było się z tym kłócić. Hayden nałożył niewielką porcję dania na talerz, starając się umieścić je we właściwym miejscu. Tak, by przypadkiem nie zmieszało się z resztą składników, które jeszcze planował tam dodać.
Zadanie Trupiego Psa [2/3 posty]
Zaginiony pies [2/3 posty]
― A ona już nie? ― spytał czysto retorycznie, przechylając głowę na bok. O ile dobrze pamiętał, było jeszcze sporo planów, które mieli wcielić w życie na imprezie, a ostatecznie znów został sam przy stole. No, prawie sam. Miał przy sobie małego towarzysza, który zauważywszy, że wcześniej otrzymał uwagę, szturchnął go łapą w kostkę i poruszył swoim wyjątkowo krótkim ogonem, którego na pierwszy rzut oka zdawało się w ogóle nie być. ― Zostaliśmy tylko ty i ja ― odparł, mimowolnie wyginając usta w ledwo widocznym uśmiechu. Nieustannie trzymając talerz w ręce, przykucnął obok zwierzęcia i najpierw zadrapał je nieznacznie za uchem, wywołując jeszcze większą falę euforii, która nie pozwoliła mu na utrzymanie zadka w jednym miejscu. Pies szczeknął wesoło, próbując krótką łapą dosięgnąć ręki Alana, gdy ten dosięgnął palcami srebrnego medalika przy jego obroży. Obejrzał go dokładnie, dość szybko odnajdując na nim numer właścicielki.
Co za nieodpowiedzialność.
Odłożył talerz na blat i sięgnął po spoczywający w jego kieszeni telefon. Była to chyba jedna z nielicznych okazji, kiedy w ogóle zamierzał go użyć.
― Nie dziwię się, że jej zwiałeś, stary. Też nie chciałbym zostać chodzącym taco ― wymruczał pod nosem, uważnie przepisując numer na klawiaturę w komórce. Gdy wreszcie kliknął zieloną słuchawkę, chwycił za psią smycz, chcąc mieć całkowitą pewność, że tak mały pies nie zgubi się w tumie, tym bardziej, że sam niemalże go zadeptał.
― Tak słucham? ― głos zza drugiej strony telefonu był słyszalnie nerwowy.
― Nie zgubiłaś przypadkiem psa?
Oddech ulgi mówił dosłownie wszystko. Cała rozmowa trwała może trzydzieści sekund. Blondyn poinformował dziewczynę, że poczeka na nią przy stołach z jedzeniem i rozłączył się w trakcie trzecich przeprosin za kłopot i piątych podziękowań za telefon. Gdy schował telefon, przesunął jeszcze głową po psim łbie i zadarł głowę wyżej, wyglądając na blat stołu z którego zgarnął kawałek wędliny. Odgryzł jego połowę i przełknął kęs, zaś drugą podstawił pod czarny nos. Nie musiał długo czekać – szynka niemalże od razu zniknęła z jego dłoni.
― Tylko nikomu nie mów ― wymruczał żartobliwie, wstając na równe nogi i ponownie zebrał talerz, na którym szykował jedzenie dla Henryka. ― Co myślisz o sałatce?
Szczek.
Trudno było się z tym kłócić. Hayden nałożył niewielką porcję dania na talerz, starając się umieścić je we właściwym miejscu. Tak, by przypadkiem nie zmieszało się z resztą składników, które jeszcze planował tam dodać.
Zaginiony pies [2/3 posty]
YUNLEI
- Świetny pomysł me... czekaj, to nie moja kwestia. Świetny pomysł Yun! To ja pójdę zgarnąć jakiegoś drina dla miłego pana, a ty tutaj dalej kompletuj pożywienie. Tylko go nie zjedz! - i tak pewnie zje, ale trudno.
Koss ruszył w kierunku baru, a tam przemiły mężczyzna przebrany za mumię czyścił jeden z kieliszków.
- Co podać? - zagadnął, widząc draculę przyglądającego się różnorakim butelkom.
- Coś takiego super-duper-wypierdzistego, żeby portki spadały od samego patrzenia, a co dopiero smaku. Cena nie gra roli. Rozumiesz, co mam na myśli?
Barman uniósł jedną z brwi w górę, po chwili jednak stwierdził, że takich klientów właśnie mu trzeba, mruknął więc tylko "zaraz będzie" i zabrał się do przygotowywania. To dało Kossowi chwilę czasu, aby odwrócić się, rozejrzeć i zastanowić o co chodziło Sheririririririri. Bal, nieumarli... mętne te wskazówki. Przecież cała masa tego tałatajstwa tutaj. Chyba, że ktoś umarł i ma przy sobie klucz, który prowadzi do skrzyni, w której...
- Gotowe. Krwawa mary najwyższej klasy - powiedział barman.
Koss odwrócił się i zobaczył napój, który sam miał ochotę spróbować. Krwista czerwień mieszała się w nim w najgłębszą czernią, tworząc razem kompozycyjne piękno, na dodatek ładnie ozdobione. Barman podał kwotę. Koss krzyknął. Barman stał niewzruszony. Koss zapłacił, roniąc przy tym łzy smutku i rozpaczy. A potem chwycił napój i wrócił do Yunlei.
- Mam napój... - powiedział, ale jakiś taki zgaszony. O co mogło chodzić?
Zadanie dla Trupiego Psa 3/3
To była istna katastrofa. Inaczej nie był w stanie tego określić, gdy z narastającym obrzydzeniem przypatrywał się obu dziewczynom toczącym ze sobą zaciekły bój. Reszta świata jakby przestała dla nich istnieć i z początku żadna z nich nie reagowała na bodźce z zewnątrz, kompletnie ignorując dwójkę chłopaków. Vessare poczuł wyjątkowo nieprzyjemne ukłucie w środku już na samą myśl o tym, jak w tej chwili musiał czuć się białowłosy. Gdyby nie miał przy sobie choć trochę ogłady i dobrego smaku, których brakowało dwójce wiedźm, zapewne już teraz siłą rozdzieliłby obie z nich, wyzywając od najgorszych.
„Chciałyście zdjęcia? Więc będziecie je miały.”
Obie momentalnie zamarły, kierując swoje spojrzenia w stronę młodzieńca, jakby na własne oczy musiały upewnić się, że nie blefował. Niemniej jednak trzymany przez niego telefon mówił wszystko, a wcześniejszy błysk okazał się nie być jedynie przypadkowym światłem, które mignęło gdzieś na sali. Na twarzy jednej z dziewczyn – tej o ciętym języku – pojawiło się widoczne przerażenie, gdy twarz białowłosego znalazła się bliżej. Gdyby nie szum dookoła, być może Saturn usłyszałby jej głośne przełknięcie śliny, gdy na moment kompletnie straciła język w gębie.
Cillian mimowolnie ściągnął nieznacznie brwi w bliżej niesprecyzowanym wyrazie, jednak wewnętrznie musiał przyznać przed samym sobą, że nie podobała mu się ta bliskość.
„Wyprowadźcie je stąd.”
― Proszę, nie!
― I widzisz co narobiłaś, suko?! ― warknęła jedna z nich, gdy tylko ochroniarz zaczął prowadzić ją w stronę wyjścia. Szarpnęła się zaciekle, jakby nienawiść do przeciwniczki zaślepiła ją na tyle, by zapomniała o wcześniejszych słowach Blacka. Teraz i tak nie miała już nic do stracenia, a jednocześnie silny uścisk trzymających ją mężczyzn nie pozwalał na jakiekolwiek większe pole manewru. ― Mój prawnik się do ciebie zgłosi, zobaczysz! ― jej głos przyjął tak wysoki ton, że gdyby tylko stała bliżej, z pewnością wysadziłby im bębenki w uszach. Całe szczęście, że już nie musieli się z nimi użerać, choć Vessare nadal trwał w lekkim osłupieniu i nie wiadomo, czy było ono spowodowane dość nieodpowiednim zachowaniem dziewczyn czy może faktem tego, jak Saturn po raz kolejny uporał się z problemem. Trzymanie na głowie całej organizacji balu musiało być wyjątkowo trudnym zadaniem, a chłopak już drugi raz musiał wkroczyć do akcji i zmagać się z myślą, że wielu ludzi nie potrafiło się zachować.
Druga z nich była o wiele mniej agresywna, a ostry ton i perspektywa opuszczenia tak ekstrawaganckiej imprezy sprawiła, że w pierwszej chwili jej głos po prostu zaczął się łamać.
― J-ja naprawdę prze...praszam ― ale nikt nie był w stanie jej usłyszeć przez panujący dookoła gwar. Ostatecznie rozpłakała się w najlepsze, uświadamiając innym, że miała w sobie na tyle ogłady i skruchy, że potrafiła zrozumieć swój błąd i przyznać się przed samą sobą, że zależało jej na dobrej opinii. Ale na to wszystko było już o wiele za późno. Chciała powiedzieć, żeby nie publikował tego zdjęcia, ale jedynym, co usłyszeli było głośne pociągnięcie nosem, zanim obie dziewczyny zniknęły z ich pola widzenia.
― Nie mogę w to uwierzyć ― wymruczał pod nosem, pocierając palcami skroń. W tej sytuacji mówił bardziej do siebie niż do Saturna, jakby jedynie tym sposobem był w stanie wrócić na ziemię. ― Nie masz za co przepraszać ― stwierdził natychmiast, kręcąc głową na potwierdzenie swoich słów. Nie miał mentalnej władzy nad ludzkim zachowaniem, a to było całkiem zrozumiałe – nikt nie posiadał takiej zdolności. ― Ludzie bywają... różni ― dało się słyszeć lekkie zawahanie w jego głosie. Wyraz twarzy blondyna świadczył o tym, że na końcu języka miał raczej gorsze określenie, ale z uwagi na takt zdołał je powstrzymać, przysuwając przy tym dłoń do swojej szyi, po której przesunął palcami w odruchu bezwarunkowym.
Zrobił wszystko, by nie opuścić wzroku, gdy albinos sięgnął po telefon, skupiając się przy tym na jego twarzy. Z jakiegoś powodu miał wrażenie, że był to zły omen i w całkiem krótkim czasie okazało się, że jego przeczucie nie było dalekie od prawdy.
„Przyjechała moja kuzynka.”
― Rozumiem ― nawet się nie zająknął, gdy wypowiadał to pojedyncze słowo. Zaraz po tym pokiwał głową, przyjmując do wiadomości kolejne słowa i uniósł kącik ust w ledwo widocznym uśmiechu, który nawet nie próbował dosięgnąć jego oczu, zaś opadł dopiero wtedy, gdy Saturn bez wahania odwrócił się do niego plecami, pozostawiając go samemu sobie. To nie mogło skończyć się inaczej.
Uznał, że brakiem kultury byłoby odejść od stołu, gdy już zmusiło się szefa kuchni do przygotowania specjalnego dania. Poza tym – jak sam powiedział – przyszedł tu, by skosztować ulubionych potraw Saturna Blacka, choć przeczuwał, że te już nie miały smakować tak samo, gdy tuż przed sobą miał tylko puste miejsce, a po jego towarzystwie zostało już tylko wspomnienie. Nie miał mu tego za złe – zresztą jak mógłby mieć? Istniały sprawy ważne, mniej ważne i nieważne, a on zdecydowanie zaliczał się do tej trzeciej grupy, szczególnie że dla osób z wyższych sfer był tylko synem słynnego chirurga i prawdopodobnie gdyby nie to, nie byłoby mowy o tym, by siedział na tym miejscu.
Omiótł wyraźnie zmęczonym spojrzeniem całą salę. Już nawet nie starał się szukać wzrokiem kogokolwiek, a jego jego głowę zaprzątały już tylko myśli o jak najszybszym ulotnieniu się z balu, które jak na złość mieszały się z wątłą nadzieją, że białowłosy mógł tu jeszcze wrócić.
― Dwa razy ramen i sashimi z tuńczyka ― obwieścił kelner, układając przed chłopakiem jego własną porcję, zaś druga wylądowała naprzeciwko. ― Życzę smacznego.
Blondyn oderwał wzrok od tłumu, by skinąć powoli głową w geście podziękowania. Pracownik obsługi obrócił się, a gdy pokonał pierwszy krok, z ust Zero wydarło się ledwo słyszalne „Nie przyjdzie”, choć mężczyźnie już nie dane było usłyszeć, co miał mu do przekazania, a potrawy przygotowane dla Cullinana pozostały na swoim miejscu, jakby chciały przypomnieć mu o wyjątkowo nieudanym spotkaniu.
Ujął w palce pałeczki, opuszczając wzrok na talerz. Mimo że wszystko niewątpliwie wyglądało bardzo apetycznie, żołądek Lesliego zdążył skurczyć się do tak niewielkich rozmiarów, że w pierwszej chwili niepewnie przemieszał parujący ramen, obserwując jak wszystkie pływające w nim składniki zmieniają swoje dotychczasowe położenie.
Od początku nie był głodny.
Pałeczki zacisnęły się na kawałku mięsa i odrobinie makaronu, a blondyn uniósł je powoli, czekając aż część zupy spłynie z powrotem do miski, zanim mozolnie rozchylił usta i wsunął do nich pierwszy kęs, starając się nie ubrudzić sobie podbródka. Smak potraw nie miał sobie nic do zarzucenia, a mimo tego zaraz po przełknięciu wszystkiego zaczął na przemian nabierać i wypuszczać z pałeczek makaron, jakby nieustannie szukał odpowiedniej jego ilości. Gdy tak oddawał się swojemu monotonnemu zajęciu i odpływał myślami gdzieś daleko, coś znów uderzyło o nogę krzesła, na którym siedział, a potem zderzyło się gwałtownie z jego łydką, sprawiając, że chłopak momentalnie wyprostował się jak struna i prawie wypuścił z rąk drewniane pałeczki, rozchlapując wszystko dookoła. Prawie.
Bójka wiedźm [2/2 posty]
Zaginiony pies [1/3 posty]
„Chciałyście zdjęcia? Więc będziecie je miały.”
Obie momentalnie zamarły, kierując swoje spojrzenia w stronę młodzieńca, jakby na własne oczy musiały upewnić się, że nie blefował. Niemniej jednak trzymany przez niego telefon mówił wszystko, a wcześniejszy błysk okazał się nie być jedynie przypadkowym światłem, które mignęło gdzieś na sali. Na twarzy jednej z dziewczyn – tej o ciętym języku – pojawiło się widoczne przerażenie, gdy twarz białowłosego znalazła się bliżej. Gdyby nie szum dookoła, być może Saturn usłyszałby jej głośne przełknięcie śliny, gdy na moment kompletnie straciła język w gębie.
Cillian mimowolnie ściągnął nieznacznie brwi w bliżej niesprecyzowanym wyrazie, jednak wewnętrznie musiał przyznać przed samym sobą, że nie podobała mu się ta bliskość.
„Wyprowadźcie je stąd.”
― Proszę, nie!
― I widzisz co narobiłaś, suko?! ― warknęła jedna z nich, gdy tylko ochroniarz zaczął prowadzić ją w stronę wyjścia. Szarpnęła się zaciekle, jakby nienawiść do przeciwniczki zaślepiła ją na tyle, by zapomniała o wcześniejszych słowach Blacka. Teraz i tak nie miała już nic do stracenia, a jednocześnie silny uścisk trzymających ją mężczyzn nie pozwalał na jakiekolwiek większe pole manewru. ― Mój prawnik się do ciebie zgłosi, zobaczysz! ― jej głos przyjął tak wysoki ton, że gdyby tylko stała bliżej, z pewnością wysadziłby im bębenki w uszach. Całe szczęście, że już nie musieli się z nimi użerać, choć Vessare nadal trwał w lekkim osłupieniu i nie wiadomo, czy było ono spowodowane dość nieodpowiednim zachowaniem dziewczyn czy może faktem tego, jak Saturn po raz kolejny uporał się z problemem. Trzymanie na głowie całej organizacji balu musiało być wyjątkowo trudnym zadaniem, a chłopak już drugi raz musiał wkroczyć do akcji i zmagać się z myślą, że wielu ludzi nie potrafiło się zachować.
Druga z nich była o wiele mniej agresywna, a ostry ton i perspektywa opuszczenia tak ekstrawaganckiej imprezy sprawiła, że w pierwszej chwili jej głos po prostu zaczął się łamać.
― J-ja naprawdę prze...praszam ― ale nikt nie był w stanie jej usłyszeć przez panujący dookoła gwar. Ostatecznie rozpłakała się w najlepsze, uświadamiając innym, że miała w sobie na tyle ogłady i skruchy, że potrafiła zrozumieć swój błąd i przyznać się przed samą sobą, że zależało jej na dobrej opinii. Ale na to wszystko było już o wiele za późno. Chciała powiedzieć, żeby nie publikował tego zdjęcia, ale jedynym, co usłyszeli było głośne pociągnięcie nosem, zanim obie dziewczyny zniknęły z ich pola widzenia.
― Nie mogę w to uwierzyć ― wymruczał pod nosem, pocierając palcami skroń. W tej sytuacji mówił bardziej do siebie niż do Saturna, jakby jedynie tym sposobem był w stanie wrócić na ziemię. ― Nie masz za co przepraszać ― stwierdził natychmiast, kręcąc głową na potwierdzenie swoich słów. Nie miał mentalnej władzy nad ludzkim zachowaniem, a to było całkiem zrozumiałe – nikt nie posiadał takiej zdolności. ― Ludzie bywają... różni ― dało się słyszeć lekkie zawahanie w jego głosie. Wyraz twarzy blondyna świadczył o tym, że na końcu języka miał raczej gorsze określenie, ale z uwagi na takt zdołał je powstrzymać, przysuwając przy tym dłoń do swojej szyi, po której przesunął palcami w odruchu bezwarunkowym.
Zrobił wszystko, by nie opuścić wzroku, gdy albinos sięgnął po telefon, skupiając się przy tym na jego twarzy. Z jakiegoś powodu miał wrażenie, że był to zły omen i w całkiem krótkim czasie okazało się, że jego przeczucie nie było dalekie od prawdy.
„Przyjechała moja kuzynka.”
― Rozumiem ― nawet się nie zająknął, gdy wypowiadał to pojedyncze słowo. Zaraz po tym pokiwał głową, przyjmując do wiadomości kolejne słowa i uniósł kącik ust w ledwo widocznym uśmiechu, który nawet nie próbował dosięgnąć jego oczu, zaś opadł dopiero wtedy, gdy Saturn bez wahania odwrócił się do niego plecami, pozostawiając go samemu sobie. To nie mogło skończyć się inaczej.
Uznał, że brakiem kultury byłoby odejść od stołu, gdy już zmusiło się szefa kuchni do przygotowania specjalnego dania. Poza tym – jak sam powiedział – przyszedł tu, by skosztować ulubionych potraw Saturna Blacka, choć przeczuwał, że te już nie miały smakować tak samo, gdy tuż przed sobą miał tylko puste miejsce, a po jego towarzystwie zostało już tylko wspomnienie. Nie miał mu tego za złe – zresztą jak mógłby mieć? Istniały sprawy ważne, mniej ważne i nieważne, a on zdecydowanie zaliczał się do tej trzeciej grupy, szczególnie że dla osób z wyższych sfer był tylko synem słynnego chirurga i prawdopodobnie gdyby nie to, nie byłoby mowy o tym, by siedział na tym miejscu.
Omiótł wyraźnie zmęczonym spojrzeniem całą salę. Już nawet nie starał się szukać wzrokiem kogokolwiek, a jego jego głowę zaprzątały już tylko myśli o jak najszybszym ulotnieniu się z balu, które jak na złość mieszały się z wątłą nadzieją, że białowłosy mógł tu jeszcze wrócić.
― Dwa razy ramen i sashimi z tuńczyka ― obwieścił kelner, układając przed chłopakiem jego własną porcję, zaś druga wylądowała naprzeciwko. ― Życzę smacznego.
Blondyn oderwał wzrok od tłumu, by skinąć powoli głową w geście podziękowania. Pracownik obsługi obrócił się, a gdy pokonał pierwszy krok, z ust Zero wydarło się ledwo słyszalne „Nie przyjdzie”, choć mężczyźnie już nie dane było usłyszeć, co miał mu do przekazania, a potrawy przygotowane dla Cullinana pozostały na swoim miejscu, jakby chciały przypomnieć mu o wyjątkowo nieudanym spotkaniu.
Ujął w palce pałeczki, opuszczając wzrok na talerz. Mimo że wszystko niewątpliwie wyglądało bardzo apetycznie, żołądek Lesliego zdążył skurczyć się do tak niewielkich rozmiarów, że w pierwszej chwili niepewnie przemieszał parujący ramen, obserwując jak wszystkie pływające w nim składniki zmieniają swoje dotychczasowe położenie.
Od początku nie był głodny.
Pałeczki zacisnęły się na kawałku mięsa i odrobinie makaronu, a blondyn uniósł je powoli, czekając aż część zupy spłynie z powrotem do miski, zanim mozolnie rozchylił usta i wsunął do nich pierwszy kęs, starając się nie ubrudzić sobie podbródka. Smak potraw nie miał sobie nic do zarzucenia, a mimo tego zaraz po przełknięciu wszystkiego zaczął na przemian nabierać i wypuszczać z pałeczek makaron, jakby nieustannie szukał odpowiedniej jego ilości. Gdy tak oddawał się swojemu monotonnemu zajęciu i odpływał myślami gdzieś daleko, coś znów uderzyło o nogę krzesła, na którym siedział, a potem zderzyło się gwałtownie z jego łydką, sprawiając, że chłopak momentalnie wyprostował się jak struna i prawie wypuścił z rąk drewniane pałeczki, rozchlapując wszystko dookoła. Prawie.
Zaginiony pies [1/3 posty]
Poprosiła o chwilę przerwy. Nawet księżniczki się męczą.
Poszła po wodę, mijając po drodze najdziwniej przebrane istoty, a kiedy wreszcie dorwała szklankę, siłą musiała się powstrzymać od wychłeptania jej, jakby była jedyną cieczą na pustyni. Ten bal należał chyba do najbardziej problematycznych w jej życiu. Czy to wina jej stroju? Możliwe. Skupiała na sobie pożądliwych mężczyzn. Ona osobiście miała jednak w to wyjebane. Tylko ciągłe tańce ją odrobinę denerwowały.
Kiedy tylko wypiła całą szklankę wody i rzuciła zapłatę barmanowi, wróciła, lecz tym razem do tanga. O ironio. Taniec pełen namiętności. Nawet hrabia to czuł. Szkoda jedynie że Bianca pozostawała obojętna na jego wdzięki. Serio, on widział w niej nimfę, a ona w nim wałacha. Śmieszniej być nie mogło.
Poszła po wodę, mijając po drodze najdziwniej przebrane istoty, a kiedy wreszcie dorwała szklankę, siłą musiała się powstrzymać od wychłeptania jej, jakby była jedyną cieczą na pustyni. Ten bal należał chyba do najbardziej problematycznych w jej życiu. Czy to wina jej stroju? Możliwe. Skupiała na sobie pożądliwych mężczyzn. Ona osobiście miała jednak w to wyjebane. Tylko ciągłe tańce ją odrobinę denerwowały.
Kiedy tylko wypiła całą szklankę wody i rzuciła zapłatę barmanowi, wróciła, lecz tym razem do tanga. O ironio. Taniec pełen namiętności. Nawet hrabia to czuł. Szkoda jedynie że Bianca pozostawała obojętna na jego wdzięki. Serio, on widział w niej nimfę, a ona w nim wałacha. Śmieszniej być nie mogło.
Taniec zombie 3/6
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach