▲▼
Tak, Bianca to mistrz bycia przygotowanym nawet w skrajnych sytuacjach. Nawet na bal przyszła obkupiona jak random karyna po zakupach w czasie promocji w Rossmannie. Niby nie godziło się, bo to w końcu bal, ale hej, póki nie nosiła przy sobie potencjalnie niebezpiecznych rzeczy, to wszystko było po prostu okej. No, przynajmniej jak dla niej.
Jak widać, krótki opis sporządzony przez dziewczynę, niewiele rozjaśnił mu w głowie. Zauważyła to po wyrazie jego twarzy i braku większej reakcji. Cóż, dobre chociaż że nie będzie teraz wołać blondynki po jej prawdziwym imieniu.
Znajomy? Dosyć bliski znajomy, skoro najpierw cię tu wyciągnął, a potem zostawił na pastwę alergenów. - Powstrzymała się od sarkastycznej uwagi, krzyżując ręce i wbijając lekko paznokcie w nagie łokcie.
- Rozumiem. - Kiwnęła głową i rozkrzyżowała ręce, opuszczając je wolno. - Ale chyba skoro gdzieś odszedł, to nie ma nic przeciwko porwaniu cię gdzieś, hm? Nieobecny traci, haha.
Mrugnęła do niego porozumiewawczo. Skusi się czy będzie go trzeba dłużej nagabywać?
Uniosła brew. Bał się jej dotyku. To jasne jak słońce. Ale czemu i czemu akurat jej? Czyżby jego rodzicielka... molestowała go? Albo inna trauma spowijała jego umysł. Lub po prostu jego nieśmiałość mu na to nie pozwalała. Choć bardziej prawdopodobno, jak na jej ocenę, było właśnie PTSD. Pytanie tylko, czym spowodowane.
- Heej, patrz na mnie. - Przechyliła głowę nieznacznie. - Masz za ładne oczy, by je odwracać.
Żaden tekst na podryw. Po prostu oczy dużo mówiły o człowieku. Niezwykle zwężone źrenice sugerowały ćpanie, a błądzenie wzrokiem jak najdalej od rozmówcy nasuwało na myśl kłamstwo, a może i poczucie winy.
Jej oczy niewiele różniły się od kocich. Chowała w sobie dzikość. I drapieżnictwo. Ale tak poza tym to na ogół wolała wylegiwać się na kanapie w domu dzięki swojemu nadzwyczajnemu lenistwu... i pogardzaniu ludźmi.
- Tak, a co?
Zamrugała kilkakrotnie, nie mogąc odszyfrować, o co mogło mu chodzić. Wyglądała jakoś śmiesznie czy jak? Ajajaj, nie rozumiała tych ludzi. Byli dla niej wieczną zagadką. Nudną zagadką. Zdecydowanie wolałaby odszyfrować wszystkich w tej chwili, zaś pozostałą część życia przeznaczyć na słodkie leniuchowanie.
I znikąd ktoś chłopaka popchnął. Na szczęściealbo i nie złapał równowagę i nie wpadł na Chamerlandównę. Swoją drogą, co to za zamiesza-
Zmrużyła oczy niebezpiecznie. Nienawidziła, gdy ktoś jej przeszkadzał. Jeśli nie usuną się z parkietu po dobroci to sama doprowadzi do sprzątnięcia tych śmieci.
Wyszła dokładnie przed Liama. Nie wahała się. Biła od niej pewność siebie i siła. Wiedziała dokładnie, co robi.
- Jeśli natychmiast nie przestaniecie, wezwę ochronę. A zapewniam, że wyrzucenie z elitarnej imprezy i wylądowanie na okładkach gazet nie będzie przyjemnym doświadczeniem. - Powiedziała spokojnie, po czym zdjęła pseudokoronę z głowy, dając ją jednej z nich. - Możecie rozstrzygnąć to tak: jedna będzie wiedźmią księżniczką, druga będzie mroczną wiedźmą. Chyba że chcecie, by powstało tu zbiegowisko i wywlekli was za drzwi?
Nie czekała już na odpowiedź. Odwróciła się do Liama, po czym delikatnie złapała go za dłoń, jeśli jej pozwolił. Rzuciła mu przelotne spojrzenie przez ramię mówiące "zaufaj mi".
Jeżeli jej nie pozwolił to po prostu wskazała skinieniem głowy, gdzie powinni się udać. W końcu wszędzie lepiej niż w towarzystwie dwóch potencjalnie kłótliwych czarownic, prawda?
Poszli w kierunku Mercury'ego oczywiście. Wydawał jej się najbliższym wilkołakiem w promieniu kilkuset metrów.
Gitara, siema, który to bliźniak na horyzoncie?
- Cześć, Merc. Co tam? - Pomachała mu na przywitanie, przedzierając się przez tłum. - Mam do ciebie sprawę.
Blair ulotniła się razem z Kocicą w momencie gdy dziewczyna pognała po zadanie od Trupiego Psa. Na ostatnim zadaniu dała plamę i nie zdążyła wyrwać odpowiedniej ilości skrzydełek wróżką, a wszystko to przez ten cichy głos w podświadomości mówiący jej, że to chyba nie o to chodziło.
Teraz nie podda się tak łatwo i zabierze się do roboty od razu! Dodatkowo teraz miała drużynę! A jak wiadomo, w grupie raźniej, tylko doświadczeniem trzeba się jakoś dzielić.
Cóż.
Wszystko ma swoją cenę.
Rosa ostrożnie odsunęła się z trasy Wampira, który niczym pocisk pognał po zadanie.
Poczekaj...
jeszcze chwila...
wrócił.
Dziewczyna przez ten czas podkradła wiśniowego lizaka i z zaangażowaniem przerzucała go z jednego polika do drugiego.
- No, w końcu! Wykaż się, a może zachowasz kły.- Powiedziała wesoło uprzednio wyciągając lizaka z ust, dla powagi sytuacji pogroziła mu nim. - Inaczej będziesz miał pecha do końca życia, a jako, że należysz do długowiecznych. Może być to problematyczne, prędzej czy później natrafi się kołek~
Ruszyła za nim równając krok z Yun, nachyliła się lekko do niej.
- Możemy mu zaufać?- spytała konspiracyjnym półszeptem, na tyle głośnym by był słyszalny przez możliwy gwar dookoła.
Czy właśnie poddała wątpliwością prawdomówność Wampira?
Zapewne.
Czy to nie ona była nowym członkiem drużyny?
Nie da się ukryć
Wiedźmy nie ufają Wampirom. Wiedźmy mogą zaufać kotu, nie każdemu, ale mogą (pod warunkiem, że nie jest biały... biała sierść jest strasznie widoczna na czarnych ubraniach...).
Kocia złodziejka wyraźnie była pod wrażeniem, gdy jej towarzysz przekazał podobną informację, a nawet od razu zaczął poszukiwać odpowiedniej osoby.
— Cooo, Koss ty to jednak jesteś głową tej operacji, meow! — nie żeby Mercury już wcześniej pojawił się na mównicy. I całym sobą prezentował, że jest wilkołakiem. Yunlei należała mimo wszystko do typu dość nieogarniętego, przez co nie zapamiętywała wielu istotnych informacji, dopóki nie znajdywały się tuż pod jej nosem.
Wtedy też pogroziła wiedźmie palcem.
— Blair, nie groź hrabiemu Kossculi kołkiem, bo posypię cię solą — powiedziała prostując się z oburzeniem i oparła dłonie na biodrach, by wyglądać jeszcze groźniej i poważniej. Co nie wyszło jej ani trochę. Nadal miała jednak kocie pazury, których mogła użyć, gdyby ktoś uznał że nie jest wystarczająco poważna!
— Oczywiście! Powierzyłabym mu opiekę nad własną matką, meow — zapewniła Blair, nie dodając jednak, że nie miała matki od dawien dawna. Zaraz uznając, że wiedźma potrzebuje dodatkowego wsparcia, złapała ją za dłoń i uśmiechnęła się przekonująco, drepcząc u jej boku z wesołą miną.
— Mercury Black-Black-Black to Wilkołak-łak-łak, zostawi znak-znak-znak na kartce tej! O jedno zadanie mniej! — zanuciła pod nosem wesoło, rozglądając się na boki w poszukiwaniu chłopaka.
"Ale chyba skoro gdzieś odszedł, to nie ma nic przeciwko porwaniu cię gdzieś, hm?"
Wpatrywał się uważnie w Biancę, kręcąc na boki głową. Wcześniejszy powrót do domu nie wchodził w grę tak czy inaczej. Miał jasną umowę z rodzicami. Wyjeżdżał w towarzystwie swojego znajomego jego samochodem. Razem wchodzili do ratusza, a następnie po zakończeniu imprezy razem z niej wracali. Jeśli nie zobaczą go w jego towarzystwie zaczną zadawać tonę niewygodnych pytań, zupełnie jakby sam nie był sobie w stanie poradzić z dojściem do domu.
A przecież robił to codziennie, wracając ze szkoły i wychodząc do niej.
Nigdy nie potrafił zrozumieć jaka różnica leżała w podobnych wycieczkach, a wyjściach w miejsca, gdzie było dużo więcej ludzi (i lał się alkohol, którego unikał), ale wolał się tego wszystkiego trzymać, by nie nadszarpnąć ich zaufania. Dlatego trzymał rękę na telefonie, upewniając że wyczuje jego ewentualne wibracje.
"Heej, patrz na mnie."
— Patrzę — zapewnił ją krótko, nie dodając że musiał skupiać wzrok na jej ustach, a nie samych oczach. Przy kolejnym zdaniu zamrugał kilkakrotnie w niezrozumieniu.
— Oczy? Przewracać? Nie przewracam oczami — powiedział nieco ciszej, gubiąc się nieznacznie w rozmowie. Właśnie dlatego nie lubił ich podejmować. Podobne niedomówienia wychodziły prędzej czy później wprawiając go w najwyższy stan zakłopotania. Roztarł policzek dłonią, nie mówiąc chwilowo już nic więcej. Nie odpowiedział nawet na jej pytanie, kręcąc jedynie głową. Skoro przyszła sama, nie widział potrzeby kontynuowania tematu. Nie wyglądało w końcu na to, by ktokolwiek miał zamiar faktycznie go znokautować. Póki co.
Może poza tymi dwoma wiedźmami, które nadal się kłóciły tuż obok nich. Całkowicie w stylu Liama byłoby po prostu odwrócenie się i pójście precz, by nie wchodzić im w drogę. A jednak dziewczyna odważnie wystrzeliła do przodu, biorąc sprawy w swoje ręce.
Co więcej, obie wiedźmy spojrzały po sobie słysząc jej propozycję i momentalnie złagodniały.
— Masz rację. Głupio byłoby pokłócić się w Halloween.
— No... czekałyśmy na to cały rok.
— Przepraszam Mary.
— Ja też przepraszam.
Patrzył z wyraźnym niezrozumieniem na odgrywającą się przed jego oczami scenkę, gdy nagle został chwycony za dłoń. Nawet jeśli już wcześniej doszło pomiędzy nimi do kontaktu fizycznego, nie zmieniło to faktu że ponownie odskoczył w tył, przerywając dotyk i przycisnął do siebie rękę, zupełnie jakby właśnie się poparzył.
Lecz z jakiegoś powodu ruszył za nią. Dziewczyna nie należała do męczącego typu, więc spędzanie czasu w jej towarzystwie aż tak go nie przytłaczało.
W przeciwieństwie do Mercury'ego Blacka i Alana Paige'a. Podniósł nieznacznie głowę, by obdarzyć ich krótkim spojrzeniem, nim czym prędzej wbił je w ziemię, całkowicie odbierając sobie tym samym możliwość rozmowy. Gdzieś na obrzeżach jego umysłu pojawiła się informacja, że przecież Trupi Pies dał zlecenie na odcisk łapy wilkołaka, ale chłopak absolutnie nie miał w tym momencie odwagi, by go o nią poprosić. Zamiast tego kichnął krótko w odpowiedzi na powracającą alergię zombie i zasłonił twarz chusteczką od Bianci.
"Nie zrobiłeś tego specjalnie."
Oczywiście, że nie zrobił. Wykazał się jednak brakiem pomyślunku, co zdecydowanie nie było ani niczym godnym pochwały, ani podziwu. Nie chciał, by niesłusznie Leslie nie miał mu tego za złe, a wręcz próbował mu dziękować za to że uchronił go przed rzekomą katastrofą. Nawet jeśli drink na ubraniach Vessare, bez wątpienia właśnie nią by był. Minusem podobnych organizowanych imprez był właśnie fakt, że przy takiej liczbie osób ciężko było ich wszystkich kontrolować. Nawet jeśli Saturn widział, jak zabiegana ochrona nieustannie upomina ich zachowanie, wyprowadza bardziej agresywnych (czy wstawionych) delikwentów na dwór i tak dalej, nadal pojawiali się tacy, po których trzeba było sprzątać bałagan, by utrzymać jakiekolwiek pozory.
Bankiety były dla niego pod tym względem dużo łatwiejsze i o dziwo - przyjemniejsze. Nawet jeśli nieustannie musiał się kontrolować i prezentować w sposób godny panicza z rodu Blacków, jak bardzo różniło się to od obecnej sytuacji? Skierowany na niego wzrok innych nie przeszkadzał mu od zawsze, był do niego na tyle przyzwyczajony, by traktował go jak coś zupełnie naturalnego. Oceniające spojrzenia pilnujące, czy i dzisiejszego dnia Saturn prezentował się tak jak powinien. Mimo to osoby wyżej położone bez wątpienia same były ograniczone etykietą, która miała uchronić ich od publicznego wyśmiania, by pilnowali każdego swojego gestu. Uważali na to, by nie wylądować na podłodze po trzech zbyt mocnych drinkach, nawet jeśli zdarzały się pojedyncze przypadki, gdzie zbyt rozochocona głowa czyjejś rodziny musiała opuścić przedwcześnie bal i stać się publicznym pośmiewiskiem. Nawet jeśli większość zachowywała podobne uwagi dla siebie, plotkując wyłącznie w towarzystwie zaufanych osób. Ewentualnie po kilku głębszych kieliszkach, gdy subtelność i dystyngowanie schodziły na nieco dalszy plan, przytłoczone chęcią wymiany informacji. Co było cechą tak mocno charakterystyczną szczególnie dla pań domu... i ich służby. Jakby nie patrzeć, jeśli były na świecie osoby lepiej poinformowane od samych delikwentów, którzy coś robili - była to właśnie ich służba.
"Ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby mi na myśl (...)"
Przyglądał mu się w milczeniu, nie odpowiadając w żaden sposób. Jakby nie patrzeć, przyszłość miała pokazać czy mówił prawdę. Saturn nie należał do osób, które wierzyły innym na słowo. Jedyną formą zapewnienia jaką akceptował były - paradokaslnie - późniejsze czyny.
"Nie potrzebuję pieniędzy."
Z pewnością.
Kto jak kto, ale Leslie bez wątpienia był jedną z osób, którym pieniądze zdecydowanie nie były potrzebne. Mimo to w umyśle Kyrina pojawił się już dość prosty plan, który miał bez wątpienia uspokoić choćby jego własne sumienie.
Dał chłopakowi chwilę na decyzję, kiwając powoli głową.
— Świetnie. Wezmę to samo sashimi i ramen z owocami morza — powiedział spokojnie, obracając się w stronę kucharza, który wyraźnie zwrócił się w jego stronę, wyczekując zamówienia, które chłopak momentalnie mu powtórzył.
— Dwa razy sashimi z tuńczyka błękitnopłetwego, ramen z wołowiną i ramen z owocami morza.
— Wpisz to w moje koszta.
— Jak sobie panicz życzy.
— Chodźmy — kiwnął głową na Lesliego, wyprowadzając go na zewnątrz, by usiąść przy jednym ze stolików oznaczonych rezerwacją. Nie żeby planował wcześniej coś podobnego. Nauczyli się jednak, by zawsze rezerwować co najmniej trzy stoliki, z których mogli korzystać w dowolnym momencie.
— Spokojnie, nie przyszedłbym bez zapowiedzi — powiedział nieznacznie rozbawiony. Zdecydowanie nie miał w zwyczaju stawać pod czyimiś drzwiami znikąd. Zawsze upewniał się, że wyśle choć krótkiego smsa. Dzień wcześniej, bądź z samego rana, jeśli planował pojawić się pod wieczór. Dzięki temu dawał drugiej osobie czas na reakcję wystarczająco długi, by potem nie odprawiła go z kwitkiem, a jednocześnie na tyle krótki by w razie czego z czystej uprzejmości była zobowiązana do zaakceptowania jego zaproszenia, jeśli sprawdziła telefon zbyt późno.
Chyba, że akurat udała się na jakiś dłuższy wyjazd, w końcu i takie rzeczy się przytrafiały. Nie były zbyt przyjemne, gdy ostatecznie mógł poklepać zamknięte drzwi i musiał poświęcić resztę czasu na poszukiwanie innej osoby, z którą mógł spędzić czas danego dnia.
— Krojenie składników brzmi świetnie. Chyba — nawet jego plastry pomidora potrafiły być zdecydowanie zbyt grube. Był jednak pewien, że jeśli odpowiednio się przyłoży to z pewnością da radę.
W momencie gdy znaleźli się przy wampirzycy, jego uwaga została całkowicie pochłonięta przez wilkołaka, nawet jeśli nieustannie upominał się, że Jonker znajdował się tuż obok niego. Sam był jednak zajęty rozmową na tyle, by założył że miał w tym momencie chwilę 'wolnego' na swobodną konwersację.
— No proszę. Syn Richarda Lavoie?
— A jednak mnie rozpoznano, jestem zaszczycony — chłopak roześmiał się krótko, zaraz przywołując barmana krótkim gestem. Dwie kolejne szklanki stanęły tuż przed nim, gdy wziął je w dłonie, zerkając jak obsługujący go mężczyzna odchodzi bez słowa. Wyciągnął drinka podając go Northowi, który przyjął go bez słowa. Tym razem dość wyraźnie wyczuł alkohol. Seth momentalnie puścił mu oczko, przykładając palec do ust. W tym też momencie chłopak o czymś sobie przypomniał.
— Skoro już napotkałem niezwykle przystojnego wilkołaka na swojej drodze, może zechcesz zostawić mi swój autograf? — zapytał rozbawiony, poklepując się po kieszeni stroju, gdzie chował kawałek kartki, przeznaczony na odcisk łapy wilkołaka.
— Och? Jasne, nie ma sprawy — dwuznaczny uśmiech, który otrzymał w odpowiedzi, bez wątpienia oznaczał że chłopak zrozumiał go w nieco inny sposób, niż początkowo zakładał. Mimo to zaraz biały papier został zapełniony jego imieniem z niezwykle uroczą psią łapką i...
Numerem telefonu, oczywiście.
— Odważnie panie Lavoie, skąd pewność że zadzwonię? — zapytał z bezczelnym uśmiechem unosząc głowę nieco wyżej. Otrzymał w odpowiedzi jedynie nieznacznie wygięte ku górze kąciki ust, które zaraz skryły się za szklanką z drinkiem. Nie bez powodu od razu poszedł w jego ślady, upijając kilka łyków.
"Orion!"
Zerknął w bok w stronę dość nieprzyjemnego głosu, ściągając nieznacznie brzmi. Im dłużej przysłuchiwał się całej rozmowie, tym bardziej docierało do niego jak wielką pogardą darzył podobne panienki. Nie dał jednak niczego po sobie poznać, zamiast tego wstając w ślad za Jonkerem, gdy ruszył w stronę wiedźm. Z wilkołakiem, podążającym za nim jak cień.
— I zostałam sama? — mruknęła niewyraźnie naburmuszona wampirzyca, ponownie nachylając się nad swoim drinkiem. Przynajmniej ona nie zamierzała brać udziału w tej burdzie.
— Hej spokojnie. Pamiętajmy gdzie jesteśmy, ordynarny język i głośne krzyki w niczym nie pomogą, a co najwyżej doprowadzą do wyprowadzenia was przez ochronę — w jego głosie zabrakło ciepła. Pojawił się raczej rzeczowy chłód, gdy wodził wzrokiem pomiędzy obiema wiedźmami mierzącymi się morderczym wzrokiem, jedynie od czasu do czasu zerkając na wybitnie zmęczonego Jonkera.
"Wszelkich możliwych miejscach?"
Uniósł nieznacznie brew ku górze. Rozsunął nieznacznie bluzę i wsunął dłoń w środek, by zaraz wyciągnąć z wewnętrznej kieszeni błyszczące srebrne kluczyki, którymi zamachał w powietrzu z całkowicie neutralną miną.
— Porsche 918 Spyder. Tym dziś masz okazję wrócić ze mną do domu, co ty na to? — zapytał, dopiero teraz unosząc kącik ust w nieznacznym uśmiechu. Doskonale wiedział jakie podejście chłopak miał do samochodów. Podobnej okazji jak tej, którą właśnie zaprezentował mu czarnowłosy, mógł nie otrzymać do końca swojego życia. Zaraz schował je jednak z powrotem, wyraźnie zaznaczając, że albo przyjmował cały pakiet, albo nic.
"Ale mam nadzieję, że to nie zaraźliwe."
Jak na zawołanie, kichnął krótko wzdychając ze znużeniem.
— Ja też. Kto by pomyślał, że ten głupi brokat może wyrządzić tyle szkody. Jeśli dowiem się, że użyli jakiegoś wyjątkowo beznadziejnego, taniego plastiku, na który właśnie wyszła mi alergia, dopadnę ich wszystkich i upewnię się, że nigdy więcej nie znajdą żadnej pracy w obrębie Vancouver — warknął wyraźnie rozdrażniony niedogodnością, jaka go spotkała przez nieuwagę jednego z zatrudnionych chłopaków. Od początku powinien wyprosić go z imprezy, zamiast kierować się jakimś wewnętrznym poczuciem dobra, nakazującym mu zostawić go w środku, by chłopak mógł sobie dorobić. Właśnie zaczynał tego żałować.
"Hmm?"
Uśmiechnął się przepraszająco, zadrapując go nieco mocniej za własną pomyłkę. W milczeniu przysłuchiwał się ich dość krótkiej wymianie zdań. Nie uszedł jego uwadze wydźwięk całej rozmowy, choć wyraźnie nie zamierzał póki co przerywać w jakikolwiek sposób, dopóki wstępnie sobie wszystkiego nie wyjaśnili. Choć patrząc na reakcję Alana, raczej wątpliwym było by faktycznie zamierzał cokolwiek wyjaśniać z blondynką w najbliższym czasie. Utkwił w nim czujny wzrok, wydając z siebie zamyślone "mmm" na pytanie o miejsce do siedzenia. Mogli usiąść tylko w jednym miejscu, nim jednak zdążył się odwrócić i poprowadzić go w tamtą stronę, na horyzoncie pojawiły się nowe osoby.
— Hej Bianca. Liam — przywitał oboje kiwnięciem głową, niespecjalnie się dziwiąc, gdy białowłosy momentalnie spuścił głowę unikając jego wzroku. Nawet na spotkaniach samorządu, mimo że wykonywał wszystkie swoje obowiązki perfekcyjnie, nie lubił wchodzić w jakiekolwiek większe interakcje z całą resztą.
— Właśnie idziemy zjeść. A Trupi Pies rozdaje zadania, Paige.
Wyciągnął swój telefon i zerknął na ekran, otwierając ostatnie pojedyncze smsy.
— Obecnie trzeba zdobyć... odcisk łapy wilkołaka, świetnie. Mogę wystawić go sam sobie czy to zbyt duże lenistwo? — zapytał obracając się z rozbawieniem w stronę swojego chłopaka, błyskawicznie zasłaniając twarz chusteczką, gdy kichnął po raz kolejny, a na jego twarz powróciło niezadowolenie.
Znajdę go i zabiję.
Spokojnie, to tylko dzieciak. Wkrótce przejdzie.
— HEJ TY! — nagły krzyk wstrząsnął jego uszami, gdy jedna z wiedźm dopadła drugą, łapiąc ją za fraki — Skąd wzięłaś tę sukienkę? Projektant mówił, że to jedyny taki krój na rynku i wykonuje wszystko na zamówienie!
— Co proszę? DLACZEGO MASZ NA SOBIE MÓJ PROJEKT?
Świetnie.
Westchnął podając Alanowi talerz i przeprosił ich unosząc krótko dłoń w powietrze.
— Uspokójcie się proszę, przykuwacie uwagę tłumu. Jestem pewien, że wszystko można wyjaśnić.
— Ukradła mój projekt!
— Zapłaciłam za niego niemałą sumę!
— Winny jest zatem projektant. Nie ma powodów do unoszenia się, obie prezentujecie się wspaniale — zapewnił dziewczyny, które spojrzały na niego rumieniąc się nieznacznie. Mimo to nawet jego pochwały nie były w stanie całkowicie zgasić płomienia w ich oczach.
— Masz ją natychmiast zdjąć, albo dzwonię po prawnika.
Niech to szlag.
Mercury | Bianca | Liam
― Tak jakbyś w ogóle musiał mnie zachęcać ― stwierdził całkowicie naturalnie, biorąc pod uwagę, że już od dłuższego czasu korzystał z zaproszeń, czasem nie mając ku temu żadnej motywacji. Rzecz jasna, trudno było nie przyznać, że możliwość przejechania się kolejnym samochodem, który zapewne nigdy miał nie wpaść w jego ręce, znacznie bardziej uatrakcyjniała ich spotkanie, ale nie była niezbędna. ― Ale zaraz przestanie mnie dziwić, jeśli jeden z niewielu wyprodukowanych egzemplarzy Bugatti znajduje się w waszym garażu.
„Kto by pomyślał, że ten głupi brokat może wyrządzić tyle szkody.”
― Brokat? ― Przechylił głowę i przesunął wzrokiem po twarzy czarnowłosego. Te małe, błyszczące drobinki potrafiły być uciążliwe, gdy przyczepiały się do wszystkiego i ciężko było je z siebie zrzucić. ― Nie wątpię, że na co dzień błyszczysz, książę, ale teraz tego nie widzę ― rzucił z przekąsem, jednak rzeczywiście wątpił, by mieli do czynienia z ozdobnym pyłkiem. Całkiem możliwe, że plany na imprezę lekko wymknęły się spod kontroli, a pracownicy postanowili uatrakcyjnić gościom zabawę w nieco niestandardowy sposób.
„Hej, Bianca, Liam.”
Kolejne kichnięcie – tym razem nie Mercury'ego.
Hayden mimowolnie zwrócił uwagę na dwójkę znajomych Blacka i skinął im głową w geście powitania, skupiając się głównie na chłopaku, który nie chciał utrzymywać z nimi kontaktu wzrokowego. Skupienie było wywołane trzymaną przez niego chusteczką, bo przynajmniej teraz czarno na białym można było zauważyć, że nie tylko czarnowłosy padł ofiarą kataru. Niby dwie zarażone osoby to jeszcze nie epidemia, ale należało mieć się na baczności.
― Widzisz? Nie tylko ciebie to złapało ― stwierdził, przekierowując ząbki widelca na chłopaka w stroju śmierci. Teorie spiskowe wręcz same z siebie zaczęły zarysowywać się w jego głowie, choć widocznie podchodził do nich z rozbawieniem. ― To pewnie początek apokalipsy zombie. Pamiętasz ten film, na którym byliśmy? Tam też zaczęło się od rozprzestrzenienia wirusa, Black. Tyle że tam stawałeś się zombie po ugryzieniu.
Odłożywszy widelec na talerz i przytrzymawszy go kciukiem drugiej ręki, wsunął palec wskazujący za kołnierz bruneta i odsunął go nieznacznie, sprawdzając czy na szyi nie było żadnego śladu. Wszystko tylko po to, by na koniec przesunąć zimnymi palcami po jego skórze w wyjątkowo zaczepnym geście.
„A Trupi Pies rozdaje zadania, Paige.”
Kiwnął głową, opuszczając wzrok na ekran telefonu.
„Mogę wystawić go sam sobie czy to zbyt duże lenistwo?”
― Myślę, że powinieneś dać odpowiedni przykład swoim gościom, ale możesz pomóc mi z wykonaniem tego zadania, a ja gwarantuję, że odpowiednio ci się odwdzięczę ― rzucił, posyłając mu urzekający uśmiech, który utonął pod toną makijażu, formującego się w potworną paszczę, ale kto powiedział, że nawet wtedy nie mógł topić wilczych serc? Wystarczyło, by przekonujący i jednocześnie błysk dosięgnął oczu Paige'a. ― Przy okazji pomogę ci znaleźć innego wilkołaka. Ja go przytrzymam, ty weźmiesz odcisk ― dodał konspiracyjnym tonem, jakby nie chciał, by ten plan został odkryty przez kogokolwiek innego – zwłaszcza jakiegoś wilkołaka, który mógł kręcić się w pobliżu i zdawać sobie sprawę z zadania, które ludzie otrzymali od Psa.
Jasnowłosy wyprostował się momentalnie, gdy w pobliżu rozległy się nerwowe krzyki i szybko rozejrzał się dookoła, natrafiając na dwójkę niezadowolonych dziewczyn. Ciężko było uwierzyć w to, co widzi i przez pierwsze kilka sekund przyglądał się kłótni o strój z nierozumiejącym wyrazem na twarzy. Kompletnie bezmyślnie przyjął od Blacka talerz z jedzeniem, a jasna brew stopniowo unosiła się ku górze, formując na twarzy blondyna coraz wydatniejszy i pełen politowania wyraz.
― To element halloweenowego przedstawienia czy tak na poważnie?
Zadanie Trupiego Psa [1/4 posty]
Ledwie zdążyła zamoczyć usta w swoim zbyt drogim drinku, a ktoś obok niej zaczął kichać, psując jej całą radość z życia. Nie żeby miała jej bardzo dużo wcześniej. Odwróciła się w stronę zaczepiającego ją osobnika i zmierzyła go wzrokiem. Paskuda. Znaczy, w pozytywnym sensie, bo przecież w Halloween to działa w drugą stronę i to paskudy są najlepsze. Zaraz po obczajeniu stroju i małego pieska u nogi chłopaka, zerknęła na jego dłoń. Aua.
- Nie sądzisz, że podchodzenie do wampira z czymś takim jest... niebezpieczne? - odmruknęła i odstawiła drinka na blat. - Nie mam, wybacz. Ale spytaj barmana, powinien coś mieć - poradziła mu, wskazując za kolesia stojącego za barem. Oby tylko miał drobne, żeby zapłacić za tę chusteczkę, ha.
- Ty paskudna zdziro, miało cię tu nie być!
Mimo, że Sigrunn była prawie pewna, iż nie jej była zadedykowana ta kwiecista wypowiedź, i tak odwróciła się w stronę zamieszania, które, jak wywnioskowała po krzykach, znajdowało się tuż za nią. I bardzo dobrze, bowiem zdążyła w samą porę złapać lecącą w jej stronę wiedźmę. Najwyraźniej to była ta "paskudna zdzira", której oprawczyni stała naprzeciwko czerwona jak pomidor i zła jak sam Szatan. Już na pierwszy rzut oka Norweżka wiedziała, o co poszło i aż zażenowała ją trywialność całego zajścia: takie same stroje. A myślała, że takie rzeczy to tylko na filmach albo w wyjątkowo głupich książkach.
I na tym się mogło skończyć, ale to byłoby zbyt proste.
- Ona złapała mnie za piersi! Co za chamstwo! - krzyknęła czarownica, którą Sig bohatersko uratowała od upadku na podłogę, co zapewne zniszczyłoby jej fryzurę i kreację jeszcze bardziej.
- Co kurwa. Nawet nie miałabym za co... - odmruknęła jedynie, puszczając dziewczynę, która zamiast podziękować czy coś, po prostu strzeliła jej z liścia. Tak po prostu. Metr pięćdziesiąt w wiedźmim kapeluszu po prostu podniosło na nią rękę, gdy ta jej pomogła. Jakby ktoś pytał, dlatego Northug po prostu nie pomaga obcym ludziom, ale tym razem było ciężko, gdy dziewczę leciało wprost na nią.
- Nie zmieniaj tematu, przewrażliwiona dziwko. Ukradłaś mój strój! - wrzasnęła ta druga, rzucając się ponownie na pannę Zaraz Oskarżę Cię O Gwałt I Wygram, Bo Ja Jestem Bogata, A Ty Straszna I Groźna. W tym czasie Sig zdążyła rozmasować obolały policzek i naprawdę chciała zacisnąć zęby i trzymać się z dala od konfliktu, ale w głębi duszy wiedziała, że już została w niego wplątana. Jako, że miała pewne priorytety, najpierw szybko odwróciła się do pochlastanego chłopaka.
- Popilnuj mi drinka, jeśli możesz. Zaraz wracam - powiedziała szybko i zaraz potem weszła w paszczę lwa, to znaczy stanęła między dwiema szarpiącymi się wiedźmami, chcąc przy okazji dać nauczkę jednej z nich. Ot, żeby nie pomyślała, że może oskarżać kogo chce o napastowanie i później jeszcze go policzkować. Zwykle nie podnosiła ręki na kobiety, zwłaszcza na takie drobne i pozornie niewinne, ale tym razem była wkurwiona i miała całkiem dobry powód. Nie da się obrażać przez byle niewdzięczne wiedźmy.
Bójka wiedźm: 1/2
Czy to już ten moment, żeby używać innego języka, na przykład migowego? Hałas był na tyle szkodliwy, że przeszkadzał im w porozumiewaniu się, choć sposób przekazu obydwoje bardzo dobrze znali.
Bianca, ty spierdolino, powinnaś kręcić filmik na Youtube'a, a nie podrywać kujona.
Kurwa, dobra. Jak przyjdę do domu, kurwa.
Ta wewnętrzna rozmowa w sumie ukierunkowała ją na zupełnie inny tor rozmowy. Jej bezowocne wysiłki wymusiły na niej dosyć... obojętną postawę.
Zdaje się, że nie wyrwę cię, choćby nie wiem co, hm?
Nie ma co się porywać z motyką na słońce. Fakt faktem - lubiła wyzwania, ale szkoda jej było czasu. Łatwo nudziła się takimi ludźmi. Może kiedyś zostaną parą, do zbrodni albo czegokolwiek innego.
- Nieważne - wzruszyła ramionami neutralnie w odpowiedzi. Nagle przestało jej zależeć. Nie, poprawka: nigdy jej nie zależało, tylko udawała.
Właściwie sprawa z wiedźmami poszła lepiej niż się spodziewała. Nie było żadnych rannych (no, poza głową "królowej", której odebrano koronę) i przestały się kłócić. Cóż, przynajmniej miała spokojną głowę. No i pewnie ktoś ten wyczyn wrzucił na Youtube'a... Ile będzie fejmu z tego, muah!
Spojrzała na niego z lekkim znudzeniem w oczach.
Serio?
- Wiesz, nie mam HIV-a ani nic... - Parsknęła odrobinę sarkastycznie.
Zmuszać do podążania za nią to go nie zmusiła. Tyle dobrze że najwyraźniej się przywiązał i słucha jej jak małego. Chociaż podporządkowywał się jej teraz w stu procentach, była niemal pewna zwycięstwa. Musi go do siebie w końcu przekonać. Uśmiechnęła się ukradkowo.
A póki co powinna grać na tyle wesołą i uczynną, ile mogła. Idealne rozwiązanie dla idealnej osoby.
- O, hej, Alan! - Pomachała uroczo. Pamiętała go ze zdjęć Mercury'ego. Portale społecznościowe stanowiły dla niej prawdziwe błogosławieństwo - większość contentu się na nich powtarzała, więc nietrudnym było zapamiętanie imienia partnera swojego szefa.
Słysząc kichnięcie za sobą, odwróciła się do Liama, grzebiąc w torbie. Miała zaniepokojenie wymalowane na twarzy.
- Chyba przydałaby ci się jeszcze jedna paczka chusteczek... - Posłała mu lekki i troskliwy uśmiech. Ktoś mógłby zaryzykować stwierdzeniem, iż są w związku. Nic bardziej mylnego.
- To prawda. - Pokiwała głową na stwierdzenie jasnowłosego. Jakby nie patrzeć, sporo gości wokół kichało... Czyżby zbiorowa alergia lub przeziębienie? Jak dobrze być wolnym od wliczania się do ludzi, haha!
Bianca chciała spytać Blacka o odcisk wilkołaczej łapy - jedyny cel jej podejścia do niego, bo normalnie to wolałaby przebywać w gronie motylków jarających się jej budową ciała, gdy w tym momencie wybuchła kolejna kłótnia. Znowu wiedźmy. Tym razem nawet ingerencja gospodarza nic nie zdziałała.
- Na mnie nie patrzcie, nie mam drugiej korony. - Mlasnęła zniesmaczona. Kogo tutaj pozapraszano? Jedna lepsza od drugiej. Obecnie była w tak chujowym nastroju, że z chęcią rozpoczęłaby walkę na żarcie i doprowadziła do publicznego linczu. Jeśli nie da się po dobroci, to trzeba działać siłą. Bez strachu nie ma szacunku.
Ciekawe czy w ogóle doczekam się odfajkowania tego zadania...
First topic message reminder :
Wielokrotnie każde z was mijało olbrzymi budynek ratusza w sercu Vancouver, nawet jeśli nie mieliście w nim niczego konkretnego do roboty. Tym razem ciężko było go jednak przeoczyć. Już od kilku dni we wszystkich możliwych miejscach widzieliście reklamy nadchodzącego Potwornego Balu. Rodzina Blacków odpowiednio zadbała o to, by dotarły nawet do największych dziur Vancouver.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
Liam Revel Leistershire, Mercury Kyan Black
Tak, Bianca to mistrz bycia przygotowanym nawet w skrajnych sytuacjach. Nawet na bal przyszła obkupiona jak random karyna po zakupach w czasie promocji w Rossmannie. Niby nie godziło się, bo to w końcu bal, ale hej, póki nie nosiła przy sobie potencjalnie niebezpiecznych rzeczy, to wszystko było po prostu okej. No, przynajmniej jak dla niej.
Jak widać, krótki opis sporządzony przez dziewczynę, niewiele rozjaśnił mu w głowie. Zauważyła to po wyrazie jego twarzy i braku większej reakcji. Cóż, dobre chociaż że nie będzie teraz wołać blondynki po jej prawdziwym imieniu.
Znajomy? Dosyć bliski znajomy, skoro najpierw cię tu wyciągnął, a potem zostawił na pastwę alergenów. - Powstrzymała się od sarkastycznej uwagi, krzyżując ręce i wbijając lekko paznokcie w nagie łokcie.
- Rozumiem. - Kiwnęła głową i rozkrzyżowała ręce, opuszczając je wolno. - Ale chyba skoro gdzieś odszedł, to nie ma nic przeciwko porwaniu cię gdzieś, hm? Nieobecny traci, haha.
Mrugnęła do niego porozumiewawczo. Skusi się czy będzie go trzeba dłużej nagabywać?
Uniosła brew. Bał się jej dotyku. To jasne jak słońce. Ale czemu i czemu akurat jej? Czyżby jego rodzicielka... molestowała go? Albo inna trauma spowijała jego umysł. Lub po prostu jego nieśmiałość mu na to nie pozwalała. Choć bardziej prawdopodobno, jak na jej ocenę, było właśnie PTSD. Pytanie tylko, czym spowodowane.
- Heej, patrz na mnie. - Przechyliła głowę nieznacznie. - Masz za ładne oczy, by je odwracać.
Żaden tekst na podryw. Po prostu oczy dużo mówiły o człowieku. Niezwykle zwężone źrenice sugerowały ćpanie, a błądzenie wzrokiem jak najdalej od rozmówcy nasuwało na myśl kłamstwo, a może i poczucie winy.
Jej oczy niewiele różniły się od kocich. Chowała w sobie dzikość. I drapieżnictwo. Ale tak poza tym to na ogół wolała wylegiwać się na kanapie w domu dzięki swojemu nadzwyczajnemu lenistwu... i pogardzaniu ludźmi.
- Tak, a co?
Zamrugała kilkakrotnie, nie mogąc odszyfrować, o co mogło mu chodzić. Wyglądała jakoś śmiesznie czy jak? Ajajaj, nie rozumiała tych ludzi. Byli dla niej wieczną zagadką. Nudną zagadką. Zdecydowanie wolałaby odszyfrować wszystkich w tej chwili, zaś pozostałą część życia przeznaczyć na słodkie leniuchowanie.
I znikąd ktoś chłopaka popchnął. Na szczęście
Zmrużyła oczy niebezpiecznie. Nienawidziła, gdy ktoś jej przeszkadzał. Jeśli nie usuną się z parkietu po dobroci to sama doprowadzi do sprzątnięcia tych śmieci.
Wyszła dokładnie przed Liama. Nie wahała się. Biła od niej pewność siebie i siła. Wiedziała dokładnie, co robi.
- Jeśli natychmiast nie przestaniecie, wezwę ochronę. A zapewniam, że wyrzucenie z elitarnej imprezy i wylądowanie na okładkach gazet nie będzie przyjemnym doświadczeniem. - Powiedziała spokojnie, po czym zdjęła pseudokoronę z głowy, dając ją jednej z nich. - Możecie rozstrzygnąć to tak: jedna będzie wiedźmią księżniczką, druga będzie mroczną wiedźmą. Chyba że chcecie, by powstało tu zbiegowisko i wywlekli was za drzwi?
Nie czekała już na odpowiedź. Odwróciła się do Liama, po czym delikatnie złapała go za dłoń, jeśli jej pozwolił. Rzuciła mu przelotne spojrzenie przez ramię mówiące "zaufaj mi".
Jeżeli jej nie pozwolił to po prostu wskazała skinieniem głowy, gdzie powinni się udać. W końcu wszędzie lepiej niż w towarzystwie dwóch potencjalnie kłótliwych czarownic, prawda?
Poszli w kierunku Mercury'ego oczywiście. Wydawał jej się najbliższym wilkołakiem w promieniu kilkuset metrów.
- Cześć, Merc. Co tam? - Pomachała mu na przywitanie, przedzierając się przez tłum. - Mam do ciebie sprawę.
Zadanie Trupiego Psa: Odcisk łapy wilkołaka 1/4
YUNLEI / KOSS
Blair ulotniła się razem z Kocicą w momencie gdy dziewczyna pognała po zadanie od Trupiego Psa. Na ostatnim zadaniu dała plamę i nie zdążyła wyrwać odpowiedniej ilości skrzydełek wróżką, a wszystko to przez ten cichy głos w podświadomości mówiący jej, że to chyba nie o to chodziło.
Teraz nie podda się tak łatwo i zabierze się do roboty od razu! Dodatkowo teraz miała drużynę! A jak wiadomo, w grupie raźniej, tylko doświadczeniem trzeba się jakoś dzielić.
Cóż.
Wszystko ma swoją cenę.
Rosa ostrożnie odsunęła się z trasy Wampira, który niczym pocisk pognał po zadanie.
Poczekaj...
jeszcze chwila...
wrócił.
Dziewczyna przez ten czas podkradła wiśniowego lizaka i z zaangażowaniem przerzucała go z jednego polika do drugiego.
- No, w końcu! Wykaż się, a może zachowasz kły.- Powiedziała wesoło uprzednio wyciągając lizaka z ust, dla powagi sytuacji pogroziła mu nim. - Inaczej będziesz miał pecha do końca życia, a jako, że należysz do długowiecznych. Może być to problematyczne, prędzej czy później natrafi się kołek~
Ruszyła za nim równając krok z Yun, nachyliła się lekko do niej.
- Możemy mu zaufać?- spytała konspiracyjnym półszeptem, na tyle głośnym by był słyszalny przez możliwy gwar dookoła.
Czy właśnie poddała wątpliwością prawdomówność Wampira?
Zapewne.
Czy to nie ona była nowym członkiem drużyny?
Nie da się ukryć
Wiedźmy nie ufają Wampirom. Wiedźmy mogą zaufać kotu, nie każdemu, ale mogą (pod warunkiem, że nie jest biały... biała sierść jest strasznie widoczna na czarnych ubraniach...).
Zadanie Trupiego Psa 1/4
No, no. Kto by się spodziewał? Wiedziałeś o tym?
O czym?
Że tak świetnie się dogadują.
Jasnowłosy przyjrzał się Blackowi z nieodgadnionym wyrazem twarzy, gdy chłopak zajął się kotem jego siostry. Trwało to zaledwie krótką chwilę, jakby w ułamku sekundy stracił zainteresowanie całą sytuacją, korzystając z okazji, by sięgnąć widelcem do talerza czarnowłosego i tym razem samemu przyjąć rolę złodzieja. Wraz z momentem, w którym tatar znalazł się w jego ustach, kolejna potrawa ze stołu została odbębniona, a trzeba przyznać, że ta drobna zemsta uczyniła ją jeszcze smaczniejszą. W obecnej chwili powinien martwić się raczej tym, czy Mercury nie postanowi zrobić mu na przekór i przygarnąć kocura pod swoje skrzydła, jednak wtedy zwierzę stałoby się jego problemem, z którym Hayden – jak już obwieścił – nie zamierzał się zmagać, nawet jeśli byłby to wspólny trud.
Znalazłby sposób, by wcisnąć ci go na kolana.
Prędzej sam by się na nie wpakował.
Ale tym razem masz szczęście.
Głos uprzedził jakiekolwiek komentarze, które mogły paść z ust Paige'a, gdy czarnowłosy mimo wyraźnej sympatii zarówno do futrzaka jak i jego właścicielki, miał na uwadze minusy zrzucania sobie na głowę stworzenia, które wymagało szczególnej uwagi.
― Wszelkich możliwych miejscach? ― spytał, jednak poza słyszalną niewiedzą, do jego tonu przedostała się drobna nuta sugestywności, którą Black zapewne był w stanie wychwycić bez większego trudu, biorąc pod uwagę czas, który już ze sobą spędzili. Uniósł brew, jakby faktycznie liczył na to, że Merc wymieni mu wszystkie atrakcje, które dla nich zaplanował, ale jednocześnie miał nadzieję, że wśród nich znajdzie się coś poza wspomnianymi zadaniami. ― Ale mam nadzieję, że to nie zaraźliwe ― dodał po chwili, gdy usłyszał kolejne kichnięcie, przez które ciężko było uwierzyć, że chodziło już tylko o nieprzyjemne łaskotanie w nosie. Brunet zdążył się już przekonać, że ciemnooki raczej źle znosił wszelkiego rodzaju choroby – nic dziwnego, że nie miał ochoty przechodzić przez „stan bliski śmierci” (czyt. katar) po raz kolejny.
„Właśnie, Paige.”
― Hmm? ― przeciągnął, wsunąwszy porcję sałatki do ust, jednak pytający dźwięk urwał się momentalnie wraz z szybkim zreflektowaniem się przez Cullinana. Prawie zapomniał, że dzielił nazwisko z Sheridan, a przyzwyczajony do tego, że brunet nie zwracał się do niego po imieniu i vice versa, że z początku nawet nie wziął pod uwagę, że może chodzić o blondynkę, a jednak mimo że rozmowa kompletnie przestała go dotyczyć, wszystko wskazywało na to, że musiał pozostać na swoim miejscu.
„Alan.”
Do czasu.
Sheridan miała szczęście, że był przytrzymywany. Nie dlatego, że w ogóle postanowiła raz jeszcze zwrócić na siebie jego uwagę, ale przez słowa, które padły po tym. Jedynie nieznacznie wyczuwalne zadrapania pozwoliły mu na zachowanie całkowicie znużonej postawy, nawet jeśli samo spojrzenie jasnowłosego momentalnie się ochłodziło. To nie był temat, który należało poruszać w czyimkolwiek towarzystwie.
― Jasne ― wyrzucił z siebie bez żadnego wyrazu, pozostawiając do jej własnej interpretacji to, co kryło się za tym słowem. Nawet jeśli miał do powiedzenia parę innych rzeczy, po prostu zachował je dla siebie, będąc jeszcze dalekim od stanu wyprowadzenia z równowagi. Tak było od dłuższego czasu i przyzwyczaił się, że blondynka próbowała dotrzeć do niego wszelkimi sposobami, jednak nawet jej łamiący się głos nie był w stanie załatwić sprawy. ― Gdzie siadamy? ― zwrócił się do czarnowłosego, opuszczając na niego wzrok i wypuszczając ciepłe powietrze wprost na czubek jego głowy. Zachowywał się tak, jakby wypowiedź jasnowłosej w ogóle nie padła z jej ust, więc puszczenie jej w zapomnienie nie było czymś niewykonalnym. Zamierzał spędzić ten czas najlepiej jak potrafił, bez mieszania spraw rodzinnych w imprezę halloweenową. ― Przy okazji nadal nie wiem, o co chodzi z psem.
O czym?
Że tak świetnie się dogadują.
Jasnowłosy przyjrzał się Blackowi z nieodgadnionym wyrazem twarzy, gdy chłopak zajął się kotem jego siostry. Trwało to zaledwie krótką chwilę, jakby w ułamku sekundy stracił zainteresowanie całą sytuacją, korzystając z okazji, by sięgnąć widelcem do talerza czarnowłosego i tym razem samemu przyjąć rolę złodzieja. Wraz z momentem, w którym tatar znalazł się w jego ustach, kolejna potrawa ze stołu została odbębniona, a trzeba przyznać, że ta drobna zemsta uczyniła ją jeszcze smaczniejszą. W obecnej chwili powinien martwić się raczej tym, czy Mercury nie postanowi zrobić mu na przekór i przygarnąć kocura pod swoje skrzydła, jednak wtedy zwierzę stałoby się jego problemem, z którym Hayden – jak już obwieścił – nie zamierzał się zmagać, nawet jeśli byłby to wspólny trud.
Znalazłby sposób, by wcisnąć ci go na kolana.
Prędzej sam by się na nie wpakował.
Ale tym razem masz szczęście.
Głos uprzedził jakiekolwiek komentarze, które mogły paść z ust Paige'a, gdy czarnowłosy mimo wyraźnej sympatii zarówno do futrzaka jak i jego właścicielki, miał na uwadze minusy zrzucania sobie na głowę stworzenia, które wymagało szczególnej uwagi.
― Wszelkich możliwych miejscach? ― spytał, jednak poza słyszalną niewiedzą, do jego tonu przedostała się drobna nuta sugestywności, którą Black zapewne był w stanie wychwycić bez większego trudu, biorąc pod uwagę czas, który już ze sobą spędzili. Uniósł brew, jakby faktycznie liczył na to, że Merc wymieni mu wszystkie atrakcje, które dla nich zaplanował, ale jednocześnie miał nadzieję, że wśród nich znajdzie się coś poza wspomnianymi zadaniami. ― Ale mam nadzieję, że to nie zaraźliwe ― dodał po chwili, gdy usłyszał kolejne kichnięcie, przez które ciężko było uwierzyć, że chodziło już tylko o nieprzyjemne łaskotanie w nosie. Brunet zdążył się już przekonać, że ciemnooki raczej źle znosił wszelkiego rodzaju choroby – nic dziwnego, że nie miał ochoty przechodzić przez „stan bliski śmierci” (czyt. katar) po raz kolejny.
„Właśnie, Paige.”
― Hmm? ― przeciągnął, wsunąwszy porcję sałatki do ust, jednak pytający dźwięk urwał się momentalnie wraz z szybkim zreflektowaniem się przez Cullinana. Prawie zapomniał, że dzielił nazwisko z Sheridan, a przyzwyczajony do tego, że brunet nie zwracał się do niego po imieniu i vice versa, że z początku nawet nie wziął pod uwagę, że może chodzić o blondynkę, a jednak mimo że rozmowa kompletnie przestała go dotyczyć, wszystko wskazywało na to, że musiał pozostać na swoim miejscu.
„Alan.”
Do czasu.
Sheridan miała szczęście, że był przytrzymywany. Nie dlatego, że w ogóle postanowiła raz jeszcze zwrócić na siebie jego uwagę, ale przez słowa, które padły po tym. Jedynie nieznacznie wyczuwalne zadrapania pozwoliły mu na zachowanie całkowicie znużonej postawy, nawet jeśli samo spojrzenie jasnowłosego momentalnie się ochłodziło. To nie był temat, który należało poruszać w czyimkolwiek towarzystwie.
― Jasne ― wyrzucił z siebie bez żadnego wyrazu, pozostawiając do jej własnej interpretacji to, co kryło się za tym słowem. Nawet jeśli miał do powiedzenia parę innych rzeczy, po prostu zachował je dla siebie, będąc jeszcze dalekim od stanu wyprowadzenia z równowagi. Tak było od dłuższego czasu i przyzwyczaił się, że blondynka próbowała dotrzeć do niego wszelkimi sposobami, jednak nawet jej łamiący się głos nie był w stanie załatwić sprawy. ― Gdzie siadamy? ― zwrócił się do czarnowłosego, opuszczając na niego wzrok i wypuszczając ciepłe powietrze wprost na czubek jego głowy. Zachowywał się tak, jakby wypowiedź jasnowłosej w ogóle nie padła z jej ust, więc puszczenie jej w zapomnienie nie było czymś niewykonalnym. Zamierzał spędzić ten czas najlepiej jak potrafił, bez mieszania spraw rodzinnych w imprezę halloweenową. ― Przy okazji nadal nie wiem, o co chodzi z psem.
KOSS, ROSA
Kocia złodziejka wyraźnie była pod wrażeniem, gdy jej towarzysz przekazał podobną informację, a nawet od razu zaczął poszukiwać odpowiedniej osoby.
— Cooo, Koss ty to jednak jesteś głową tej operacji, meow! — nie żeby Mercury już wcześniej pojawił się na mównicy. I całym sobą prezentował, że jest wilkołakiem. Yunlei należała mimo wszystko do typu dość nieogarniętego, przez co nie zapamiętywała wielu istotnych informacji, dopóki nie znajdywały się tuż pod jej nosem.
Wtedy też pogroziła wiedźmie palcem.
— Blair, nie groź hrabiemu Kossculi kołkiem, bo posypię cię solą — powiedziała prostując się z oburzeniem i oparła dłonie na biodrach, by wyglądać jeszcze groźniej i poważniej. Co nie wyszło jej ani trochę. Nadal miała jednak kocie pazury, których mogła użyć, gdyby ktoś uznał że nie jest wystarczająco poważna!
— Oczywiście! Powierzyłabym mu opiekę nad własną matką, meow — zapewniła Blair, nie dodając jednak, że nie miała matki od dawien dawna. Zaraz uznając, że wiedźma potrzebuje dodatkowego wsparcia, złapała ją za dłoń i uśmiechnęła się przekonująco, drepcząc u jej boku z wesołą miną.
— Mercury Black-Black-Black to Wilkołak-łak-łak, zostawi znak-znak-znak na kartce tej! O jedno zadanie mniej! — zanuciła pod nosem wesoło, rozglądając się na boki w poszukiwaniu chłopaka.
Zadanie Trupiego Psa 2/4
Alan, Bianca, Mercury
"Ale chyba skoro gdzieś odszedł, to nie ma nic przeciwko porwaniu cię gdzieś, hm?"
Wpatrywał się uważnie w Biancę, kręcąc na boki głową. Wcześniejszy powrót do domu nie wchodził w grę tak czy inaczej. Miał jasną umowę z rodzicami. Wyjeżdżał w towarzystwie swojego znajomego jego samochodem. Razem wchodzili do ratusza, a następnie po zakończeniu imprezy razem z niej wracali. Jeśli nie zobaczą go w jego towarzystwie zaczną zadawać tonę niewygodnych pytań, zupełnie jakby sam nie był sobie w stanie poradzić z dojściem do domu.
A przecież robił to codziennie, wracając ze szkoły i wychodząc do niej.
Nigdy nie potrafił zrozumieć jaka różnica leżała w podobnych wycieczkach, a wyjściach w miejsca, gdzie było dużo więcej ludzi (i lał się alkohol, którego unikał), ale wolał się tego wszystkiego trzymać, by nie nadszarpnąć ich zaufania. Dlatego trzymał rękę na telefonie, upewniając że wyczuje jego ewentualne wibracje.
"Heej, patrz na mnie."
— Patrzę — zapewnił ją krótko, nie dodając że musiał skupiać wzrok na jej ustach, a nie samych oczach. Przy kolejnym zdaniu zamrugał kilkakrotnie w niezrozumieniu.
— Oczy? Przewracać? Nie przewracam oczami — powiedział nieco ciszej, gubiąc się nieznacznie w rozmowie. Właśnie dlatego nie lubił ich podejmować. Podobne niedomówienia wychodziły prędzej czy później wprawiając go w najwyższy stan zakłopotania. Roztarł policzek dłonią, nie mówiąc chwilowo już nic więcej. Nie odpowiedział nawet na jej pytanie, kręcąc jedynie głową. Skoro przyszła sama, nie widział potrzeby kontynuowania tematu. Nie wyglądało w końcu na to, by ktokolwiek miał zamiar faktycznie go znokautować. Póki co.
Może poza tymi dwoma wiedźmami, które nadal się kłóciły tuż obok nich. Całkowicie w stylu Liama byłoby po prostu odwrócenie się i pójście precz, by nie wchodzić im w drogę. A jednak dziewczyna odważnie wystrzeliła do przodu, biorąc sprawy w swoje ręce.
Co więcej, obie wiedźmy spojrzały po sobie słysząc jej propozycję i momentalnie złagodniały.
— Masz rację. Głupio byłoby pokłócić się w Halloween.
— No... czekałyśmy na to cały rok.
— Przepraszam Mary.
— Ja też przepraszam.
Patrzył z wyraźnym niezrozumieniem na odgrywającą się przed jego oczami scenkę, gdy nagle został chwycony za dłoń. Nawet jeśli już wcześniej doszło pomiędzy nimi do kontaktu fizycznego, nie zmieniło to faktu że ponownie odskoczył w tył, przerywając dotyk i przycisnął do siebie rękę, zupełnie jakby właśnie się poparzył.
Lecz z jakiegoś powodu ruszył za nią. Dziewczyna nie należała do męczącego typu, więc spędzanie czasu w jej towarzystwie aż tak go nie przytłaczało.
W przeciwieństwie do Mercury'ego Blacka i Alana Paige'a. Podniósł nieznacznie głowę, by obdarzyć ich krótkim spojrzeniem, nim czym prędzej wbił je w ziemię, całkowicie odbierając sobie tym samym możliwość rozmowy. Gdzieś na obrzeżach jego umysłu pojawiła się informacja, że przecież Trupi Pies dał zlecenie na odcisk łapy wilkołaka, ale chłopak absolutnie nie miał w tym momencie odwagi, by go o nią poprosić. Zamiast tego kichnął krótko w odpowiedzi na powracającą alergię zombie i zasłonił twarz chusteczką od Bianci.
Atak alergii od zombie 4/15
Bójka wiedźm 2/2 - wykonane
Zadanie Trupiego Psa 1/4
Bójka wiedźm 2/2 - wykonane
Zadanie Trupiego Psa 1/4
Zero
"Nie zrobiłeś tego specjalnie."
Oczywiście, że nie zrobił. Wykazał się jednak brakiem pomyślunku, co zdecydowanie nie było ani niczym godnym pochwały, ani podziwu. Nie chciał, by niesłusznie Leslie nie miał mu tego za złe, a wręcz próbował mu dziękować za to że uchronił go przed rzekomą katastrofą. Nawet jeśli drink na ubraniach Vessare, bez wątpienia właśnie nią by był. Minusem podobnych organizowanych imprez był właśnie fakt, że przy takiej liczbie osób ciężko było ich wszystkich kontrolować. Nawet jeśli Saturn widział, jak zabiegana ochrona nieustannie upomina ich zachowanie, wyprowadza bardziej agresywnych (czy wstawionych) delikwentów na dwór i tak dalej, nadal pojawiali się tacy, po których trzeba było sprzątać bałagan, by utrzymać jakiekolwiek pozory.
Bankiety były dla niego pod tym względem dużo łatwiejsze i o dziwo - przyjemniejsze. Nawet jeśli nieustannie musiał się kontrolować i prezentować w sposób godny panicza z rodu Blacków, jak bardzo różniło się to od obecnej sytuacji? Skierowany na niego wzrok innych nie przeszkadzał mu od zawsze, był do niego na tyle przyzwyczajony, by traktował go jak coś zupełnie naturalnego. Oceniające spojrzenia pilnujące, czy i dzisiejszego dnia Saturn prezentował się tak jak powinien. Mimo to osoby wyżej położone bez wątpienia same były ograniczone etykietą, która miała uchronić ich od publicznego wyśmiania, by pilnowali każdego swojego gestu. Uważali na to, by nie wylądować na podłodze po trzech zbyt mocnych drinkach, nawet jeśli zdarzały się pojedyncze przypadki, gdzie zbyt rozochocona głowa czyjejś rodziny musiała opuścić przedwcześnie bal i stać się publicznym pośmiewiskiem. Nawet jeśli większość zachowywała podobne uwagi dla siebie, plotkując wyłącznie w towarzystwie zaufanych osób. Ewentualnie po kilku głębszych kieliszkach, gdy subtelność i dystyngowanie schodziły na nieco dalszy plan, przytłoczone chęcią wymiany informacji. Co było cechą tak mocno charakterystyczną szczególnie dla pań domu... i ich służby. Jakby nie patrzeć, jeśli były na świecie osoby lepiej poinformowane od samych delikwentów, którzy coś robili - była to właśnie ich służba.
"Ostatnią rzeczą, jaka przyszłaby mi na myśl (...)"
Przyglądał mu się w milczeniu, nie odpowiadając w żaden sposób. Jakby nie patrzeć, przyszłość miała pokazać czy mówił prawdę. Saturn nie należał do osób, które wierzyły innym na słowo. Jedyną formą zapewnienia jaką akceptował były - paradokaslnie - późniejsze czyny.
"Nie potrzebuję pieniędzy."
Z pewnością.
Kto jak kto, ale Leslie bez wątpienia był jedną z osób, którym pieniądze zdecydowanie nie były potrzebne. Mimo to w umyśle Kyrina pojawił się już dość prosty plan, który miał bez wątpienia uspokoić choćby jego własne sumienie.
Dał chłopakowi chwilę na decyzję, kiwając powoli głową.
— Świetnie. Wezmę to samo sashimi i ramen z owocami morza — powiedział spokojnie, obracając się w stronę kucharza, który wyraźnie zwrócił się w jego stronę, wyczekując zamówienia, które chłopak momentalnie mu powtórzył.
— Dwa razy sashimi z tuńczyka błękitnopłetwego, ramen z wołowiną i ramen z owocami morza.
— Wpisz to w moje koszta.
— Jak sobie panicz życzy.
— Chodźmy — kiwnął głową na Lesliego, wyprowadzając go na zewnątrz, by usiąść przy jednym ze stolików oznaczonych rezerwacją. Nie żeby planował wcześniej coś podobnego. Nauczyli się jednak, by zawsze rezerwować co najmniej trzy stoliki, z których mogli korzystać w dowolnym momencie.
Frey
— Spokojnie, nie przyszedłbym bez zapowiedzi — powiedział nieznacznie rozbawiony. Zdecydowanie nie miał w zwyczaju stawać pod czyimiś drzwiami znikąd. Zawsze upewniał się, że wyśle choć krótkiego smsa. Dzień wcześniej, bądź z samego rana, jeśli planował pojawić się pod wieczór. Dzięki temu dawał drugiej osobie czas na reakcję wystarczająco długi, by potem nie odprawiła go z kwitkiem, a jednocześnie na tyle krótki by w razie czego z czystej uprzejmości była zobowiązana do zaakceptowania jego zaproszenia, jeśli sprawdziła telefon zbyt późno.
Chyba, że akurat udała się na jakiś dłuższy wyjazd, w końcu i takie rzeczy się przytrafiały. Nie były zbyt przyjemne, gdy ostatecznie mógł poklepać zamknięte drzwi i musiał poświęcić resztę czasu na poszukiwanie innej osoby, z którą mógł spędzić czas danego dnia.
— Krojenie składników brzmi świetnie. Chyba — nawet jego plastry pomidora potrafiły być zdecydowanie zbyt grube. Był jednak pewien, że jeśli odpowiednio się przyłoży to z pewnością da radę.
W momencie gdy znaleźli się przy wampirzycy, jego uwaga została całkowicie pochłonięta przez wilkołaka, nawet jeśli nieustannie upominał się, że Jonker znajdował się tuż obok niego. Sam był jednak zajęty rozmową na tyle, by założył że miał w tym momencie chwilę 'wolnego' na swobodną konwersację.
— No proszę. Syn Richarda Lavoie?
— A jednak mnie rozpoznano, jestem zaszczycony — chłopak roześmiał się krótko, zaraz przywołując barmana krótkim gestem. Dwie kolejne szklanki stanęły tuż przed nim, gdy wziął je w dłonie, zerkając jak obsługujący go mężczyzna odchodzi bez słowa. Wyciągnął drinka podając go Northowi, który przyjął go bez słowa. Tym razem dość wyraźnie wyczuł alkohol. Seth momentalnie puścił mu oczko, przykładając palec do ust. W tym też momencie chłopak o czymś sobie przypomniał.
— Skoro już napotkałem niezwykle przystojnego wilkołaka na swojej drodze, może zechcesz zostawić mi swój autograf? — zapytał rozbawiony, poklepując się po kieszeni stroju, gdzie chował kawałek kartki, przeznaczony na odcisk łapy wilkołaka.
— Och? Jasne, nie ma sprawy — dwuznaczny uśmiech, który otrzymał w odpowiedzi, bez wątpienia oznaczał że chłopak zrozumiał go w nieco inny sposób, niż początkowo zakładał. Mimo to zaraz biały papier został zapełniony jego imieniem z niezwykle uroczą psią łapką i...
Numerem telefonu, oczywiście.
— Odważnie panie Lavoie, skąd pewność że zadzwonię? — zapytał z bezczelnym uśmiechem unosząc głowę nieco wyżej. Otrzymał w odpowiedzi jedynie nieznacznie wygięte ku górze kąciki ust, które zaraz skryły się za szklanką z drinkiem. Nie bez powodu od razu poszedł w jego ślady, upijając kilka łyków.
"Orion!"
Zerknął w bok w stronę dość nieprzyjemnego głosu, ściągając nieznacznie brzmi. Im dłużej przysłuchiwał się całej rozmowie, tym bardziej docierało do niego jak wielką pogardą darzył podobne panienki. Nie dał jednak niczego po sobie poznać, zamiast tego wstając w ślad za Jonkerem, gdy ruszył w stronę wiedźm. Z wilkołakiem, podążającym za nim jak cień.
— I zostałam sama? — mruknęła niewyraźnie naburmuszona wampirzyca, ponownie nachylając się nad swoim drinkiem. Przynajmniej ona nie zamierzała brać udziału w tej burdzie.
— Hej spokojnie. Pamiętajmy gdzie jesteśmy, ordynarny język i głośne krzyki w niczym nie pomogą, a co najwyżej doprowadzą do wyprowadzenia was przez ochronę — w jego głosie zabrakło ciepła. Pojawił się raczej rzeczowy chłód, gdy wodził wzrokiem pomiędzy obiema wiedźmami mierzącymi się morderczym wzrokiem, jedynie od czasu do czasu zerkając na wybitnie zmęczonego Jonkera.
Bójka wiedźm [1/2]
Prześladowany przez wilkołaka [2/3]
Zadanie Trupiego Psa [2/4]
Prześladowany przez wilkołaka [2/3]
Zadanie Trupiego Psa [2/4]
Alan, Bianca, Liam
"Wszelkich możliwych miejscach?"
Uniósł nieznacznie brew ku górze. Rozsunął nieznacznie bluzę i wsunął dłoń w środek, by zaraz wyciągnąć z wewnętrznej kieszeni błyszczące srebrne kluczyki, którymi zamachał w powietrzu z całkowicie neutralną miną.
— Porsche 918 Spyder. Tym dziś masz okazję wrócić ze mną do domu, co ty na to? — zapytał, dopiero teraz unosząc kącik ust w nieznacznym uśmiechu. Doskonale wiedział jakie podejście chłopak miał do samochodów. Podobnej okazji jak tej, którą właśnie zaprezentował mu czarnowłosy, mógł nie otrzymać do końca swojego życia. Zaraz schował je jednak z powrotem, wyraźnie zaznaczając, że albo przyjmował cały pakiet, albo nic.
"Ale mam nadzieję, że to nie zaraźliwe."
Jak na zawołanie, kichnął krótko wzdychając ze znużeniem.
— Ja też. Kto by pomyślał, że ten głupi brokat może wyrządzić tyle szkody. Jeśli dowiem się, że użyli jakiegoś wyjątkowo beznadziejnego, taniego plastiku, na który właśnie wyszła mi alergia, dopadnę ich wszystkich i upewnię się, że nigdy więcej nie znajdą żadnej pracy w obrębie Vancouver — warknął wyraźnie rozdrażniony niedogodnością, jaka go spotkała przez nieuwagę jednego z zatrudnionych chłopaków. Od początku powinien wyprosić go z imprezy, zamiast kierować się jakimś wewnętrznym poczuciem dobra, nakazującym mu zostawić go w środku, by chłopak mógł sobie dorobić. Właśnie zaczynał tego żałować.
"Hmm?"
Uśmiechnął się przepraszająco, zadrapując go nieco mocniej za własną pomyłkę. W milczeniu przysłuchiwał się ich dość krótkiej wymianie zdań. Nie uszedł jego uwadze wydźwięk całej rozmowy, choć wyraźnie nie zamierzał póki co przerywać w jakikolwiek sposób, dopóki wstępnie sobie wszystkiego nie wyjaśnili. Choć patrząc na reakcję Alana, raczej wątpliwym było by faktycznie zamierzał cokolwiek wyjaśniać z blondynką w najbliższym czasie. Utkwił w nim czujny wzrok, wydając z siebie zamyślone "mmm" na pytanie o miejsce do siedzenia. Mogli usiąść tylko w jednym miejscu, nim jednak zdążył się odwrócić i poprowadzić go w tamtą stronę, na horyzoncie pojawiły się nowe osoby.
— Hej Bianca. Liam — przywitał oboje kiwnięciem głową, niespecjalnie się dziwiąc, gdy białowłosy momentalnie spuścił głowę unikając jego wzroku. Nawet na spotkaniach samorządu, mimo że wykonywał wszystkie swoje obowiązki perfekcyjnie, nie lubił wchodzić w jakiekolwiek większe interakcje z całą resztą.
— Właśnie idziemy zjeść. A Trupi Pies rozdaje zadania, Paige.
Wyciągnął swój telefon i zerknął na ekran, otwierając ostatnie pojedyncze smsy.
— Obecnie trzeba zdobyć... odcisk łapy wilkołaka, świetnie. Mogę wystawić go sam sobie czy to zbyt duże lenistwo? — zapytał obracając się z rozbawieniem w stronę swojego chłopaka, błyskawicznie zasłaniając twarz chusteczką, gdy kichnął po raz kolejny, a na jego twarz powróciło niezadowolenie.
Znajdę go i zabiję.
Spokojnie, to tylko dzieciak. Wkrótce przejdzie.
— HEJ TY! — nagły krzyk wstrząsnął jego uszami, gdy jedna z wiedźm dopadła drugą, łapiąc ją za fraki — Skąd wzięłaś tę sukienkę? Projektant mówił, że to jedyny taki krój na rynku i wykonuje wszystko na zamówienie!
— Co proszę? DLACZEGO MASZ NA SOBIE MÓJ PROJEKT?
Świetnie.
Westchnął podając Alanowi talerz i przeprosił ich unosząc krótko dłoń w powietrze.
— Uspokójcie się proszę, przykuwacie uwagę tłumu. Jestem pewien, że wszystko można wyjaśnić.
— Ukradła mój projekt!
— Zapłaciłam za niego niemałą sumę!
— Winny jest zatem projektant. Nie ma powodów do unoszenia się, obie prezentujecie się wspaniale — zapewnił dziewczyny, które spojrzały na niego rumieniąc się nieznacznie. Mimo to nawet jego pochwały nie były w stanie całkowicie zgasić płomienia w ich oczach.
— Masz ją natychmiast zdjąć, albo dzwonię po prawnika.
Niech to szlag.
Katar zombie [4/15]
Bójka wiedźm [1/4]
Zadanie Trupiego Psa [1/4]
Bójka wiedźm [1/4]
Zadanie Trupiego Psa [1/4]
„Wezmę to samo sashimi (...)”
To nie było nic wielkiego, a mimo tego Cillian nie mógł nie poczuć przynajmniej drobnego ukłucia zadowolenia gdzieś w środku. Nie sądził, że uda mu się trafić w podobny gust smakowy, dlatego wybieranie potrawy w pierwszej kolejności było dość uciążliwe, biorąc pod uwagę, że zamierzał skupić się na ulubionych smakach gospodarza. Niemniej jednak zadowolenie minęło równie szybko, jak się pojawiło, a Zero raptownie pokręcił głową, słysząc o kosztach, które chciał ponieść Saturn.
Problem tkwił w tym, że nie wypadało odmawiać.
― W piątek to ja zapłacę ― uprzedził, nie chcąc pozostać w żaden sposób dłużnym. Było to całkiem zrozumiałe, skoro nie uważał, by zadrapanie na ręce przyniosło mu jakiekolwiek straty.
Już postanowiłeś?
Teraz nie mam wyboru.
Chciałeś go nie mieć.
Kiwnął nieznacznie głową i ruszył za Blackiem, kierując się do stolika oznaczonego rezerwacją, choć przez ilość zajętych miejsc dookoła wydawało się wręcz niemożliwym, że w pobliżu uda im się znaleźć jakiekolwiek wolne miejsce. Mógł przewidzieć, że Blackowie potrafili być zapobiegawczy. Bez słowa komentarza na ten temat, zajął miejsce naprzeciwko chłopaka.
― Ooo! ― rozległo się niedługo po tym, gdy znaleźli się przy stole. Z początku zaskoczony okrzyk nie wydał się groźny w żaden sposób – na sali znajdowało się wystarczająco dużo ludzi, by ów mógł dotyczyć kogoś innego. Jednak wszelkie szanse na to, że ich spotkanie miało przebiec bezproblemowo zatarły się, gdy sylwetka dziewczyny wyrosła tuż przed nimi, choć tylko ledwo, biorąc pod uwagę jej drobny wzrost. Właśnie przyglądała się chłopakowi rozszerzonymi z ekscytacji oczami o barwie fluorescencyjnej zieleni. ― Saturn Black, prawda? Widziałam cię wcześniej na scenie, ale z bliska twój kostium wygląda jeszcze lepiej! ― Przyklasnęła dłońmi na wysokości swoich ust.
Vessare z nieopisanym trudem powstrzymał się od wywrócenia oczami. Postawa dziewczyny przyprawiała go o niesmak i rezygnację, choć nie dało się ukryć, że sporą winę ponosił sam fakt, że przyczepiła się właśnie do niego. Leslie wiedział, że w takiej sytuacji należało milczeć i czekać na reakcję samego zainteresowanego, a z jakiej perspektywy by na to nie spojrzeć – przebrana wiedźma nie robiła niczego złego.
Prawie.
Jej donośny głos przyciągnął uwagę kolejnej osoby do wspomnianego chłopaka. Niemalże od razu znalazła się tuż obok i otaksowała go uważnym spojrzeniem. Była nieco wyższa od swojej poprzedniczki, jednak Vessare mimo wszystko mrugnął oczami, chcąc za wszelką cenę wierzyć, że atak klonów nie zaczynał się od dwóch osób, choć w jego odczuciu był to już tłum. Z paranoiczną wręcz zapobiegliwością przesunął wzrokiem po najbliższym otoczeniu, upewniając się, że nie było ich jeszcze więcej – w tych samych kapeluszach z koronką i strojach uszytych w dokładnie taki sam sposób, w tych samych czarnych perukach i z tymi samymi soczewkami, kryjącymi prawdziwy kolor tęczówek.
― Absolutnie wspaniały! ― przyznała, a Zero tylko dziękował w duchu, że nie wykonała tego samego gestu przyklaśnięcia. Wtedy to musiałby być już tylko zły sen – oczywiście, że tak. Wszystko, czego dotychczas doświadczył było już wystarczająco nierealne. Nie chciał tylko, by dwójka jakichś tępych suk to zniszczyła.
― Mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie na instagrama? ― zagadnęła ta pierwsza.
― Dobry pomysł! Też chcę. Może zrobimy zdjęcie w trójkę? Aż żal byłoby męczyć najwspanialszego kota na całym balu.
Trzymaj się, Leslie.
Zaraz się zrzygam.
Nie chciał powiedzieć, że wszystko co mówiły, mówiły na wyrost, a przesada w tonie była aż nazbyt wyczuwalna, ale trudno było nie wyczuć fałszu, którym się kierowały. Zupełnie, jakby dorwanie się do jednej z najważniejszych osób w tym środowisku miało zapewnić im prestiż wśród rówieśników.
Nie rób tego.
Zerknął z ukosa na Cullinana i przesunął wzrokiem po jego profilu, sprawdzając czy cokolwiek się zmieniło, nawet jeśli nie robił sobie większych nadziei.
― No niech stra-- ― głos dziewczyny urwał się, a blondyn był wręcz wdzięczny za tę chwilową ciszę. Był to dokładnie ten moment, w którym pierwsza wiedźma spojrzała na drugą i choć całkiem zabawnym mógł wydać się fakt, że dwie równie zachwycone dziewczyny w tych samych strojach znalazły się w jednym miejscu, z ich perspektywy był to prawdziwy dramat. Wystarczyło spojrzeć na to, jak diametralnie zmieniły się ich wyrazy twarzy. ― Co to ma znaczyć?!
― Haaa?! To chyba ja powinnam o to spytać, złodziejko!
― KOGO NAZYWASZ ZŁODZIEJKĄ, MAŁA SZMATO W SZMATACH Z ODZYSKU?
― SAMA JESTEŚ Z ODZYSKU!
― Chyba ty!
Zaczynało się robić coraz bardziej ambitnie i groźnie, biorąc pod uwagę, że ronda kapeluszy wiedźm zetknęły się ze sobą, gdy niebezpiecznie przybliżyły się do siebie, obrzucając spojrzeniami wygłodniałych lwic.
― Jestem pewna, że miałam ją pierwsza, dlatego lepiej to zdejmuj! ― Dłoń tej drugiej wystrzeliła do góry i strąciła z jej głowy kapelusz. Jego upadek na ziemię przypominał rzucenie rękawicy, jednak walka dwóch przekrzykujących się dziewczyn nie miła w sobie aż tyle godności, co rycerski pojedynek.
― Dajcie sobie spokój, to tylko przebranie.
― Nikt cię nie pytał o zdanie, śmieciu ― sarknęła, szybko tracąc zainteresowanie. ― Lepiej sama zdejmuj kostium albo zedrę go z ciebie siłą ― warknęła i nie czekając na reakcję, rzuciła się do przodu z wyciągniętymi rękami. Długie, wystylizowane paznokcie wbiły się w ramiona przeciwniczki, a cienka koronka nie była w stanie w żaden sposób załagodzić bólu, który wyrwał z jej ust syknięcie.
Tak to się zaczęło i w ułamku sekundy obcas jednej z wiedźm wbił się w jego stopę, zmuszając Cilliana do gwałtownego cofnięcia nogi, a stolik zaszurał głośno o podłogę, gdy na niego wpadły. Wcześniejsze określenie nie spodobało mu się na tyle, że nie poczuł nawet odrobiny współczucia, gdy przez jego próbę ucieczki od przepychanki, jedna z dziewczyn straciła stabilny grunt pod nogami i runęła na ziemię, pociągając za sobą drugą, która dość mocno zaryła ciałem o nogę jasnowłosego, jak i o nogę krzesła, na którym siedział.
Obrzydliwe.
Bójka wiedźm [1/2 posty]
To nie było nic wielkiego, a mimo tego Cillian nie mógł nie poczuć przynajmniej drobnego ukłucia zadowolenia gdzieś w środku. Nie sądził, że uda mu się trafić w podobny gust smakowy, dlatego wybieranie potrawy w pierwszej kolejności było dość uciążliwe, biorąc pod uwagę, że zamierzał skupić się na ulubionych smakach gospodarza. Niemniej jednak zadowolenie minęło równie szybko, jak się pojawiło, a Zero raptownie pokręcił głową, słysząc o kosztach, które chciał ponieść Saturn.
Problem tkwił w tym, że nie wypadało odmawiać.
― W piątek to ja zapłacę ― uprzedził, nie chcąc pozostać w żaden sposób dłużnym. Było to całkiem zrozumiałe, skoro nie uważał, by zadrapanie na ręce przyniosło mu jakiekolwiek straty.
Już postanowiłeś?
Teraz nie mam wyboru.
Chciałeś go nie mieć.
Kiwnął nieznacznie głową i ruszył za Blackiem, kierując się do stolika oznaczonego rezerwacją, choć przez ilość zajętych miejsc dookoła wydawało się wręcz niemożliwym, że w pobliżu uda im się znaleźć jakiekolwiek wolne miejsce. Mógł przewidzieć, że Blackowie potrafili być zapobiegawczy. Bez słowa komentarza na ten temat, zajął miejsce naprzeciwko chłopaka.
― Ooo! ― rozległo się niedługo po tym, gdy znaleźli się przy stole. Z początku zaskoczony okrzyk nie wydał się groźny w żaden sposób – na sali znajdowało się wystarczająco dużo ludzi, by ów mógł dotyczyć kogoś innego. Jednak wszelkie szanse na to, że ich spotkanie miało przebiec bezproblemowo zatarły się, gdy sylwetka dziewczyny wyrosła tuż przed nimi, choć tylko ledwo, biorąc pod uwagę jej drobny wzrost. Właśnie przyglądała się chłopakowi rozszerzonymi z ekscytacji oczami o barwie fluorescencyjnej zieleni. ― Saturn Black, prawda? Widziałam cię wcześniej na scenie, ale z bliska twój kostium wygląda jeszcze lepiej! ― Przyklasnęła dłońmi na wysokości swoich ust.
Vessare z nieopisanym trudem powstrzymał się od wywrócenia oczami. Postawa dziewczyny przyprawiała go o niesmak i rezygnację, choć nie dało się ukryć, że sporą winę ponosił sam fakt, że przyczepiła się właśnie do niego. Leslie wiedział, że w takiej sytuacji należało milczeć i czekać na reakcję samego zainteresowanego, a z jakiej perspektywy by na to nie spojrzeć – przebrana wiedźma nie robiła niczego złego.
Prawie.
Jej donośny głos przyciągnął uwagę kolejnej osoby do wspomnianego chłopaka. Niemalże od razu znalazła się tuż obok i otaksowała go uważnym spojrzeniem. Była nieco wyższa od swojej poprzedniczki, jednak Vessare mimo wszystko mrugnął oczami, chcąc za wszelką cenę wierzyć, że atak klonów nie zaczynał się od dwóch osób, choć w jego odczuciu był to już tłum. Z paranoiczną wręcz zapobiegliwością przesunął wzrokiem po najbliższym otoczeniu, upewniając się, że nie było ich jeszcze więcej – w tych samych kapeluszach z koronką i strojach uszytych w dokładnie taki sam sposób, w tych samych czarnych perukach i z tymi samymi soczewkami, kryjącymi prawdziwy kolor tęczówek.
― Absolutnie wspaniały! ― przyznała, a Zero tylko dziękował w duchu, że nie wykonała tego samego gestu przyklaśnięcia. Wtedy to musiałby być już tylko zły sen – oczywiście, że tak. Wszystko, czego dotychczas doświadczył było już wystarczająco nierealne. Nie chciał tylko, by dwójka jakichś tępych suk to zniszczyła.
― Mogę zrobić sobie z tobą zdjęcie na instagrama? ― zagadnęła ta pierwsza.
― Dobry pomysł! Też chcę. Może zrobimy zdjęcie w trójkę? Aż żal byłoby męczyć najwspanialszego kota na całym balu.
Trzymaj się, Leslie.
Zaraz się zrzygam.
Nie chciał powiedzieć, że wszystko co mówiły, mówiły na wyrost, a przesada w tonie była aż nazbyt wyczuwalna, ale trudno było nie wyczuć fałszu, którym się kierowały. Zupełnie, jakby dorwanie się do jednej z najważniejszych osób w tym środowisku miało zapewnić im prestiż wśród rówieśników.
Nie rób tego.
Zerknął z ukosa na Cullinana i przesunął wzrokiem po jego profilu, sprawdzając czy cokolwiek się zmieniło, nawet jeśli nie robił sobie większych nadziei.
― No niech stra-- ― głos dziewczyny urwał się, a blondyn był wręcz wdzięczny za tę chwilową ciszę. Był to dokładnie ten moment, w którym pierwsza wiedźma spojrzała na drugą i choć całkiem zabawnym mógł wydać się fakt, że dwie równie zachwycone dziewczyny w tych samych strojach znalazły się w jednym miejscu, z ich perspektywy był to prawdziwy dramat. Wystarczyło spojrzeć na to, jak diametralnie zmieniły się ich wyrazy twarzy. ― Co to ma znaczyć?!
― Haaa?! To chyba ja powinnam o to spytać, złodziejko!
― KOGO NAZYWASZ ZŁODZIEJKĄ, MAŁA SZMATO W SZMATACH Z ODZYSKU?
― SAMA JESTEŚ Z ODZYSKU!
― Chyba ty!
Zaczynało się robić coraz bardziej ambitnie i groźnie, biorąc pod uwagę, że ronda kapeluszy wiedźm zetknęły się ze sobą, gdy niebezpiecznie przybliżyły się do siebie, obrzucając spojrzeniami wygłodniałych lwic.
― Jestem pewna, że miałam ją pierwsza, dlatego lepiej to zdejmuj! ― Dłoń tej drugiej wystrzeliła do góry i strąciła z jej głowy kapelusz. Jego upadek na ziemię przypominał rzucenie rękawicy, jednak walka dwóch przekrzykujących się dziewczyn nie miła w sobie aż tyle godności, co rycerski pojedynek.
― Dajcie sobie spokój, to tylko przebranie.
― Nikt cię nie pytał o zdanie, śmieciu ― sarknęła, szybko tracąc zainteresowanie. ― Lepiej sama zdejmuj kostium albo zedrę go z ciebie siłą ― warknęła i nie czekając na reakcję, rzuciła się do przodu z wyciągniętymi rękami. Długie, wystylizowane paznokcie wbiły się w ramiona przeciwniczki, a cienka koronka nie była w stanie w żaden sposób załagodzić bólu, który wyrwał z jej ust syknięcie.
Tak to się zaczęło i w ułamku sekundy obcas jednej z wiedźm wbił się w jego stopę, zmuszając Cilliana do gwałtownego cofnięcia nogi, a stolik zaszurał głośno o podłogę, gdy na niego wpadły. Wcześniejsze określenie nie spodobało mu się na tyle, że nie poczuł nawet odrobiny współczucia, gdy przez jego próbę ucieczki od przepychanki, jedna z dziewczyn straciła stabilny grunt pod nogami i runęła na ziemię, pociągając za sobą drugą, która dość mocno zaryła ciałem o nogę jasnowłosego, jak i o nogę krzesła, na którym siedział.
Obrzydliwe.
― Tak jakbyś w ogóle musiał mnie zachęcać ― stwierdził całkowicie naturalnie, biorąc pod uwagę, że już od dłuższego czasu korzystał z zaproszeń, czasem nie mając ku temu żadnej motywacji. Rzecz jasna, trudno było nie przyznać, że możliwość przejechania się kolejnym samochodem, który zapewne nigdy miał nie wpaść w jego ręce, znacznie bardziej uatrakcyjniała ich spotkanie, ale nie była niezbędna. ― Ale zaraz przestanie mnie dziwić, jeśli jeden z niewielu wyprodukowanych egzemplarzy Bugatti znajduje się w waszym garażu.
„Kto by pomyślał, że ten głupi brokat może wyrządzić tyle szkody.”
― Brokat? ― Przechylił głowę i przesunął wzrokiem po twarzy czarnowłosego. Te małe, błyszczące drobinki potrafiły być uciążliwe, gdy przyczepiały się do wszystkiego i ciężko było je z siebie zrzucić. ― Nie wątpię, że na co dzień błyszczysz, książę, ale teraz tego nie widzę ― rzucił z przekąsem, jednak rzeczywiście wątpił, by mieli do czynienia z ozdobnym pyłkiem. Całkiem możliwe, że plany na imprezę lekko wymknęły się spod kontroli, a pracownicy postanowili uatrakcyjnić gościom zabawę w nieco niestandardowy sposób.
„Hej, Bianca, Liam.”
Kolejne kichnięcie – tym razem nie Mercury'ego.
Hayden mimowolnie zwrócił uwagę na dwójkę znajomych Blacka i skinął im głową w geście powitania, skupiając się głównie na chłopaku, który nie chciał utrzymywać z nimi kontaktu wzrokowego. Skupienie było wywołane trzymaną przez niego chusteczką, bo przynajmniej teraz czarno na białym można było zauważyć, że nie tylko czarnowłosy padł ofiarą kataru. Niby dwie zarażone osoby to jeszcze nie epidemia, ale należało mieć się na baczności.
― Widzisz? Nie tylko ciebie to złapało ― stwierdził, przekierowując ząbki widelca na chłopaka w stroju śmierci. Teorie spiskowe wręcz same z siebie zaczęły zarysowywać się w jego głowie, choć widocznie podchodził do nich z rozbawieniem. ― To pewnie początek apokalipsy zombie. Pamiętasz ten film, na którym byliśmy? Tam też zaczęło się od rozprzestrzenienia wirusa, Black. Tyle że tam stawałeś się zombie po ugryzieniu.
Odłożywszy widelec na talerz i przytrzymawszy go kciukiem drugiej ręki, wsunął palec wskazujący za kołnierz bruneta i odsunął go nieznacznie, sprawdzając czy na szyi nie było żadnego śladu. Wszystko tylko po to, by na koniec przesunąć zimnymi palcami po jego skórze w wyjątkowo zaczepnym geście.
„A Trupi Pies rozdaje zadania, Paige.”
Kiwnął głową, opuszczając wzrok na ekran telefonu.
„Mogę wystawić go sam sobie czy to zbyt duże lenistwo?”
― Myślę, że powinieneś dać odpowiedni przykład swoim gościom, ale możesz pomóc mi z wykonaniem tego zadania, a ja gwarantuję, że odpowiednio ci się odwdzięczę ― rzucił, posyłając mu urzekający uśmiech, który utonął pod toną makijażu, formującego się w potworną paszczę, ale kto powiedział, że nawet wtedy nie mógł topić wilczych serc? Wystarczyło, by przekonujący i jednocześnie błysk dosięgnął oczu Paige'a. ― Przy okazji pomogę ci znaleźć innego wilkołaka. Ja go przytrzymam, ty weźmiesz odcisk ― dodał konspiracyjnym tonem, jakby nie chciał, by ten plan został odkryty przez kogokolwiek innego – zwłaszcza jakiegoś wilkołaka, który mógł kręcić się w pobliżu i zdawać sobie sprawę z zadania, które ludzie otrzymali od Psa.
Jasnowłosy wyprostował się momentalnie, gdy w pobliżu rozległy się nerwowe krzyki i szybko rozejrzał się dookoła, natrafiając na dwójkę niezadowolonych dziewczyn. Ciężko było uwierzyć w to, co widzi i przez pierwsze kilka sekund przyglądał się kłótni o strój z nierozumiejącym wyrazem na twarzy. Kompletnie bezmyślnie przyjął od Blacka talerz z jedzeniem, a jasna brew stopniowo unosiła się ku górze, formując na twarzy blondyna coraz wydatniejszy i pełen politowania wyraz.
― To element halloweenowego przedstawienia czy tak na poważnie?
ARTEM
Ledwie zdążyła zamoczyć usta w swoim zbyt drogim drinku, a ktoś obok niej zaczął kichać, psując jej całą radość z życia. Nie żeby miała jej bardzo dużo wcześniej. Odwróciła się w stronę zaczepiającego ją osobnika i zmierzyła go wzrokiem. Paskuda. Znaczy, w pozytywnym sensie, bo przecież w Halloween to działa w drugą stronę i to paskudy są najlepsze. Zaraz po obczajeniu stroju i małego pieska u nogi chłopaka, zerknęła na jego dłoń. Aua.
- Nie sądzisz, że podchodzenie do wampira z czymś takim jest... niebezpieczne? - odmruknęła i odstawiła drinka na blat. - Nie mam, wybacz. Ale spytaj barmana, powinien coś mieć - poradziła mu, wskazując za kolesia stojącego za barem. Oby tylko miał drobne, żeby zapłacić za tę chusteczkę, ha.
- Ty paskudna zdziro, miało cię tu nie być!
Mimo, że Sigrunn była prawie pewna, iż nie jej była zadedykowana ta kwiecista wypowiedź, i tak odwróciła się w stronę zamieszania, które, jak wywnioskowała po krzykach, znajdowało się tuż za nią. I bardzo dobrze, bowiem zdążyła w samą porę złapać lecącą w jej stronę wiedźmę. Najwyraźniej to była ta "paskudna zdzira", której oprawczyni stała naprzeciwko czerwona jak pomidor i zła jak sam Szatan. Już na pierwszy rzut oka Norweżka wiedziała, o co poszło i aż zażenowała ją trywialność całego zajścia: takie same stroje. A myślała, że takie rzeczy to tylko na filmach albo w wyjątkowo głupich książkach.
I na tym się mogło skończyć, ale to byłoby zbyt proste.
- Ona złapała mnie za piersi! Co za chamstwo! - krzyknęła czarownica, którą Sig bohatersko uratowała od upadku na podłogę, co zapewne zniszczyłoby jej fryzurę i kreację jeszcze bardziej.
- Co kurwa. Nawet nie miałabym za co... - odmruknęła jedynie, puszczając dziewczynę, która zamiast podziękować czy coś, po prostu strzeliła jej z liścia. Tak po prostu. Metr pięćdziesiąt w wiedźmim kapeluszu po prostu podniosło na nią rękę, gdy ta jej pomogła. Jakby ktoś pytał, dlatego Northug po prostu nie pomaga obcym ludziom, ale tym razem było ciężko, gdy dziewczę leciało wprost na nią.
- Nie zmieniaj tematu, przewrażliwiona dziwko. Ukradłaś mój strój! - wrzasnęła ta druga, rzucając się ponownie na pannę Zaraz Oskarżę Cię O Gwałt I Wygram, Bo Ja Jestem Bogata, A Ty Straszna I Groźna. W tym czasie Sig zdążyła rozmasować obolały policzek i naprawdę chciała zacisnąć zęby i trzymać się z dala od konfliktu, ale w głębi duszy wiedziała, że już została w niego wplątana. Jako, że miała pewne priorytety, najpierw szybko odwróciła się do pochlastanego chłopaka.
- Popilnuj mi drinka, jeśli możesz. Zaraz wracam - powiedziała szybko i zaraz potem weszła w paszczę lwa, to znaczy stanęła między dwiema szarpiącymi się wiedźmami, chcąc przy okazji dać nauczkę jednej z nich. Ot, żeby nie pomyślała, że może oskarżać kogo chce o napastowanie i później jeszcze go policzkować. Zwykle nie podnosiła ręki na kobiety, zwłaszcza na takie drobne i pozornie niewinne, ale tym razem była wkurwiona i miała całkiem dobry powód. Nie da się obrażać przez byle niewdzięczne wiedźmy.
Bójka wiedźm: 1/2
― Nie muszę próbować ― stwierdził, jakby albo uznał, że ten etap miał już za sobą, albo Winchester sam upewnił go w przekonaniu, że cały urok tkwił w tym, że Grimshaw tego nie robił ani nie potrzebował do tego dziwacznych tekstów, którymi inni lubili sypać z rękawa, choć nie zawsze wychodziło im to tak, jakby chcieli. ― Nie mamy piwnicy. ― Jak zawsze musiał wykazać się chłodnym realizmem. Ten jednak prysnął wraz z kolejnymi słowami ciemnowłosego, który wyłapał nieco ściszone słowa Starra: ― Ale byłbyś najbardziej zadowoloną lampą na świecie ― stwierdził z równie wyzutym z emocji wyrazem twarzy i opuścił nieznacznie wzrok, jakby przez chwilę miał zamiar dokładniej ocenić jego sylwetkę. Już po chwili uniósł rękę, by zgarnąć palcami jakiś wyjątkowo irytujący paproch z jego ramienia i zrzucić go na ziemię.
Bez słowa przeniósł wzrok na jęczącego na pokaz Gauthiera, licząc na to, że dość szybko zniknie im z oczu, nawet jeśli był znacznie mniej uciążliwy niż Sawyers albo on i Sawyers w komplecie.
„Mam być zazdrosny?”
― Oczywiście. Powinieneś wykazać się choć odrobią zrozumienia. Mam swoje potrzeby, a ty wiecznie wykręcasz się migreną, odpychasz mnie, więc nic dziwnego, że szukam pocieszenia u innych. Wiesz kiedy ostatnio byliśmy w łóżku? Nigdy, Woolfe! ― wyrzucił z teatralnym rozczarowaniem, które wyrysowało się na jego twarzy, jednak barku Skylera stosunkowo szybko zadrżały, gdy chłopak ewidentnie tłumił śmiech. Gejowskie żarty z Winchesterem prawdopodobnie jeszcze przez długi czas nie miały mu się znudzić, o czym świadczył donośny śmiech, który już po chwili wstrząsnął całym jego ciałem. ― Dobra, bawcie się i jak to mówią moi hawajscy bracia – aloha. Znajdę was za jakiś czas i mam nadzieję, że nie postanowicie zwinąć się beze mnie. ― Uniósł niedbale rękę w pożegnalnym geście i nie zamierzając czekać, ani chwili dłużej zniknął gdzieś w tłumie wraz ze swoją kolorową koszulą.
Masz dzisiaj szczęście, Ryan. Ciekawe kiedy mu powie.
„Jasne.”
Przesunął wzrokiem po zadrapanej ręce Thatchera, choć nieprzewidywalność kotów była dla niektórych zaletą, teraz okazała się zgubna. Szarooki zastanawiał się, w którym momencie zwierzę zaatakowało Woolfe, ale najwidoczniej inne czworonogi działały bardziej dyskretnie.
― Kiepskie miejsce na przyprowadzanie zwierząt, gdy jest ich tu wystarczająco dużo ― stwierdził sucho, gdy dziewczęce krzyki wdarły się do jego uszu. Zupełnie instynktownie przytrzymał Rila wolną ręką, gdy niefortunne starcie dwóch wiedźm przypadkiem przeniosło się także na niego. Na szczęście byli już na tyle blisko łazienki, że wystarczyło jeszcze kilka kroków – wyjątkowo trudnych do pokonania, gdy trzeba było przeciskać się przez tłum – by dostać się do drzwi.
Gdy znaleźli się za drzwiami, cały gwar częściowo ucichł, a znacznie lżejsza atmosfera pozwoliła na swobodniejszy oddech. Nie od razu podszedł do umywalki – zatrzymawszy się w progu, przesunął wzrokiem po pomieszczeniu. Jedna ze ścian całkowicie została pokryta sporej wielkości lustrami, jednak ten widok nie był szczególnie zaskakujący – łazienki w miejscach publicznych były do siebie łudząco podobne.
― Winchester? ― spytał, przenosząc na niego kontrolne spojrzenie. Nie czuł, że musi jakkolwiek uzupełniać zadane pytanie. Ciężko było zapomnieć, jak wielką antypatią Thatcher darzył lustra, choć ciemnowłosemu nigdy nie było dane usłyszeć, co właściwie widział po ich drugiej stronie.
Bez słowa przeniósł wzrok na jęczącego na pokaz Gauthiera, licząc na to, że dość szybko zniknie im z oczu, nawet jeśli był znacznie mniej uciążliwy niż Sawyers albo on i Sawyers w komplecie.
„Mam być zazdrosny?”
― Oczywiście. Powinieneś wykazać się choć odrobią zrozumienia. Mam swoje potrzeby, a ty wiecznie wykręcasz się migreną, odpychasz mnie, więc nic dziwnego, że szukam pocieszenia u innych. Wiesz kiedy ostatnio byliśmy w łóżku? Nigdy, Woolfe! ― wyrzucił z teatralnym rozczarowaniem, które wyrysowało się na jego twarzy, jednak barku Skylera stosunkowo szybko zadrżały, gdy chłopak ewidentnie tłumił śmiech. Gejowskie żarty z Winchesterem prawdopodobnie jeszcze przez długi czas nie miały mu się znudzić, o czym świadczył donośny śmiech, który już po chwili wstrząsnął całym jego ciałem. ― Dobra, bawcie się i jak to mówią moi hawajscy bracia – aloha. Znajdę was za jakiś czas i mam nadzieję, że nie postanowicie zwinąć się beze mnie. ― Uniósł niedbale rękę w pożegnalnym geście i nie zamierzając czekać, ani chwili dłużej zniknął gdzieś w tłumie wraz ze swoją kolorową koszulą.
Masz dzisiaj szczęście, Ryan. Ciekawe kiedy mu powie.
„Jasne.”
Przesunął wzrokiem po zadrapanej ręce Thatchera, choć nieprzewidywalność kotów była dla niektórych zaletą, teraz okazała się zgubna. Szarooki zastanawiał się, w którym momencie zwierzę zaatakowało Woolfe, ale najwidoczniej inne czworonogi działały bardziej dyskretnie.
― Kiepskie miejsce na przyprowadzanie zwierząt, gdy jest ich tu wystarczająco dużo ― stwierdził sucho, gdy dziewczęce krzyki wdarły się do jego uszu. Zupełnie instynktownie przytrzymał Rila wolną ręką, gdy niefortunne starcie dwóch wiedźm przypadkiem przeniosło się także na niego. Na szczęście byli już na tyle blisko łazienki, że wystarczyło jeszcze kilka kroków – wyjątkowo trudnych do pokonania, gdy trzeba było przeciskać się przez tłum – by dostać się do drzwi.
Gdy znaleźli się za drzwiami, cały gwar częściowo ucichł, a znacznie lżejsza atmosfera pozwoliła na swobodniejszy oddech. Nie od razu podszedł do umywalki – zatrzymawszy się w progu, przesunął wzrokiem po pomieszczeniu. Jedna ze ścian całkowicie została pokryta sporej wielkości lustrami, jednak ten widok nie był szczególnie zaskakujący – łazienki w miejscach publicznych były do siebie łudząco podobne.
― Winchester? ― spytał, przenosząc na niego kontrolne spojrzenie. Nie czuł, że musi jakkolwiek uzupełniać zadane pytanie. Ciężko było zapomnieć, jak wielką antypatią Thatcher darzył lustra, choć ciemnowłosemu nigdy nie było dane usłyszeć, co właściwie widział po ich drugiej stronie.
Liam / Mercury / Alan
Czy to już ten moment, żeby używać innego języka, na przykład migowego? Hałas był na tyle szkodliwy, że przeszkadzał im w porozumiewaniu się, choć sposób przekazu obydwoje bardzo dobrze znali.
Bianca, ty spierdolino, powinnaś kręcić filmik na Youtube'a, a nie podrywać kujona.
Kurwa, dobra. Jak przyjdę do domu, kurwa.
Ta wewnętrzna rozmowa w sumie ukierunkowała ją na zupełnie inny tor rozmowy. Jej bezowocne wysiłki wymusiły na niej dosyć... obojętną postawę.
Zdaje się, że nie wyrwę cię, choćby nie wiem co, hm?
Nie ma co się porywać z motyką na słońce. Fakt faktem - lubiła wyzwania, ale szkoda jej było czasu. Łatwo nudziła się takimi ludźmi. Może kiedyś zostaną parą, do zbrodni albo czegokolwiek innego.
- Nieważne - wzruszyła ramionami neutralnie w odpowiedzi. Nagle przestało jej zależeć. Nie, poprawka: nigdy jej nie zależało, tylko udawała.
Właściwie sprawa z wiedźmami poszła lepiej niż się spodziewała. Nie było żadnych rannych (no, poza głową "królowej", której odebrano koronę) i przestały się kłócić. Cóż, przynajmniej miała spokojną głowę. No i pewnie ktoś ten wyczyn wrzucił na Youtube'a... Ile będzie fejmu z tego, muah!
Spojrzała na niego z lekkim znudzeniem w oczach.
Serio?
- Wiesz, nie mam HIV-a ani nic... - Parsknęła odrobinę sarkastycznie.
Zmuszać do podążania za nią to go nie zmusiła. Tyle dobrze że najwyraźniej się przywiązał i słucha jej jak małego. Chociaż podporządkowywał się jej teraz w stu procentach, była niemal pewna zwycięstwa. Musi go do siebie w końcu przekonać. Uśmiechnęła się ukradkowo.
A póki co powinna grać na tyle wesołą i uczynną, ile mogła. Idealne rozwiązanie dla idealnej osoby.
- O, hej, Alan! - Pomachała uroczo. Pamiętała go ze zdjęć Mercury'ego. Portale społecznościowe stanowiły dla niej prawdziwe błogosławieństwo - większość contentu się na nich powtarzała, więc nietrudnym było zapamiętanie imienia partnera swojego szefa.
Słysząc kichnięcie za sobą, odwróciła się do Liama, grzebiąc w torbie. Miała zaniepokojenie wymalowane na twarzy.
- Chyba przydałaby ci się jeszcze jedna paczka chusteczek... - Posłała mu lekki i troskliwy uśmiech. Ktoś mógłby zaryzykować stwierdzeniem, iż są w związku. Nic bardziej mylnego.
- To prawda. - Pokiwała głową na stwierdzenie jasnowłosego. Jakby nie patrzeć, sporo gości wokół kichało... Czyżby zbiorowa alergia lub przeziębienie? Jak dobrze być wolnym od wliczania się do ludzi, haha!
Bianca chciała spytać Blacka o odcisk wilkołaczej łapy - jedyny cel jej podejścia do niego, bo normalnie to wolałaby przebywać w gronie motylków jarających się jej budową ciała, gdy w tym momencie wybuchła kolejna kłótnia. Znowu wiedźmy. Tym razem nawet ingerencja gospodarza nic nie zdziałała.
- Na mnie nie patrzcie, nie mam drugiej korony. - Mlasnęła zniesmaczona. Kogo tutaj pozapraszano? Jedna lepsza od drugiej. Obecnie była w tak chujowym nastroju, że z chęcią rozpoczęłaby walkę na żarcie i doprowadziła do publicznego linczu. Jeśli nie da się po dobroci, to trzeba działać siłą. Bez strachu nie ma szacunku.
Ciekawe czy w ogóle doczekam się odfajkowania tego zadania...
Zadanie Trupiego Psa (odcisk łapy wilkołaka): 2/4
Zanim zdążył dotrzeć do wspomnianej 'szprychy', Sophie puściła jego ramię i dała w długą. Nie miał pojęcia, dlaczego chciała dotrzeć na miejsce jako pierwsza, ale nie było to w żadnym stopniu istotne. Tak przynajmniej myślał. Dzięki tej chwili samotności zyskał jednak moment, by przywdziać na twarz łagodny wyraz zwieńczony drobnym uśmiechem.
- Panie--
- TY SZMATO - brew Clawericha drgnęła nieznacznie, gdy Sophie pisnęła. W innych okolicznościach by mu nie przerywała, jednak w tym konkretnym przypadku nawet jej się nie dziwił. Żadna kobieta nie lubiła, gdy rówieśniczka wyrywała jej cenne włosy, nawet jeśli czystym przypadkiem. Westchnął więc tylko, gdy przylgnęła do jego piersi, zalewając się łzami. Ten jeden raz miał wątpliwości, czy aby na pewno był fałszywe. Zawsze brała go na litość płaczem. Nie pozostało mu nic innego jak objęcie jej drobnej talii ramieniem i spojrzenie na drugą dziewczynę z drobnym wyrzutem. Bynajmniej nie z powodu stanu, jaki wywołała u jego znajomej.
- Ja... - zawahała się wyraźnie, pod wpływem spojrzenia blondyna. - Ah, ale to nie moja wina! Ta panienka, gdy tylko mnie zobaczyła, od razu rzuciła się na mnie z pazurami. Chciałam obrócić wszystko w żart, ale nie dała mi dojść do słowa - wytłumaczyła powoli, będąc wyraźnie zakłopotaną całą sytuacją. Clawerich natomiast nie miał żadnych wątpliwości co do jej słów. Sophie nie od dziś była królową dram i dobrze wiedział, że była w stanie zrobić burdę o każdą pierdołę. Uniósł spojrzenie na sufit, jakoby doszukując się w nim sensownej odpowiedzi. Nim jednak zdążył choćby otworzyć usta, ktoś wziął sprawy w swoje ręce. Oburzone stuknięcie obcasem rozbrzmiało tuż przy nim, gdy Sophie obracała się na pięcie.
- Że niby to moja wina? Podła kłamczucha! Okropna suka! - odsunęła się od Jonkera, ruszając z pełną parą na wyższą dziewczynę. Nawet nie mrugnął, a rozpoczęły swoją przepychankę. Wtedy właśnie z jego twarzy zmyły się resztki utrzymywanej jeszcze przez chwilę łagodności, ustępując niejakiemu... smutkowi. Ten był jednak na tyle mało dostrzegalny, by równie dobrze zostać wziętym za zmęczenie, które towarzyszyło Clawerichowi od samego początku potyczki. Odsunął się jedynie na krok w tył, ustępując miejsca wichrowi ciosów wymierzonych przez Sophie. Bezimienna brunetka wciąż starała się ją uspokoić i jedynie bronić przed atakami. Chłopak nie musiał długo czekać, by ochrona zainteresowała się bójką. Dwójka masywnych mężczyzn podeszła do nich prędkim krokiem. Mocnym uściskiem chwycili obie dziewczyny za ramiona. Te, zszokowane, nie śmiały wydać z siebie ani pojedynczego słowa sprzeciwu.
- Dość przedstawienia. Jeśli nie potraficie się zachować, to wypad - huknął jeden z nich. Miał głos na tyle niski, by nawet nie podnosić tonu, a uciszał wszystkich w promieniu najbliższego kilometra. Dopiero po chwili drugi z przybyłych uniósł spojrzenie na Jonkera.
- Wszystko w porządku, paniczu Clawerich?
- Tak, tak. Serdecznie dziękuję za pomoc - mężczyźni skinęli głową. Gdy wpierw Sophie zniknęła z ich pola widzenia, postanowił zatrzymać drugiego ochroniarza. - Przy okazji... - zaczął, składając dłonie w proszący gest. - Jeśli mógłbym prosić o łagodne potraktowanie dla tej panienki? Nie zrobiła nic złego. Została jedynie wciągnięta w walkę przez moją nieodpowiedzialną znajomą - rosły facet zastanawiał się dłuższą chwilę, by następnie skinąć powoli głową, jakby wciąż jeszcze rozważał wszystkie za i przeciw. Ostatecznie jednak wypuścił brunetkę z uścisku i pożegnał się krótkim słowem, odchodząc w swoim kierunku. Blondyn, wyraźnie zadowolony odetchnął z wyraźną ulgą. Brak Sophie bezsprzecznie wpływał na jego humor, choć zdążyła pozostawić po sobie brzydkie piętno.
- Czy... mogę ci się jakoś odwdzięczyć? - dopiero ciche pytanie zwróciło jego uwagę na tyle, by przeniósł nieco zdziwione spojrzenie na brunetkę. Milczał przez kilka sekund, by zaraz ułożyć dłoń na jej miękkich włosach i roztrzepać je na boki.
- Nie ładuj się w kłopoty - odparł jak gdyby nigdy nic. Odmalowane na twarzy dziewczyny zszokowanie dało mu powód do drobnego parsknięcia. Zaśmiał się tym bardziej, gdy mimo wszystko postanowiła się odwdzięczyć, składając nieśmiały pocałunek na jego policzku i szybko uciekając w tłum. Dopiero wtedy zwrócił się przodem do Callahana i jego wilczego towarzysza, którego dopiero teraz zlustrował dokładnym spojrzeniem.
- A więc Seth Lavoie? - dopytał, nawet nie ukrywając, że od samego początku nie tracił na czujności. Nie wyglądał jednak ani na złego, ani zazdrosnego. - Byłbyś może skłonny odrobinę pomóc mi z wilczym odciskiem? - pytanie zakończył proszącym uśmiechem. Postąpił też te kilka niezbędnych kroków, by stanąć znów u boku Callahana i zaczepić palec wskazujący o szlufkę jego spodni. Bez większego powodu.
- Panie--
- TY SZMATO - brew Clawericha drgnęła nieznacznie, gdy Sophie pisnęła. W innych okolicznościach by mu nie przerywała, jednak w tym konkretnym przypadku nawet jej się nie dziwił. Żadna kobieta nie lubiła, gdy rówieśniczka wyrywała jej cenne włosy, nawet jeśli czystym przypadkiem. Westchnął więc tylko, gdy przylgnęła do jego piersi, zalewając się łzami. Ten jeden raz miał wątpliwości, czy aby na pewno był fałszywe. Zawsze brała go na litość płaczem. Nie pozostało mu nic innego jak objęcie jej drobnej talii ramieniem i spojrzenie na drugą dziewczynę z drobnym wyrzutem. Bynajmniej nie z powodu stanu, jaki wywołała u jego znajomej.
- Ja... - zawahała się wyraźnie, pod wpływem spojrzenia blondyna. - Ah, ale to nie moja wina! Ta panienka, gdy tylko mnie zobaczyła, od razu rzuciła się na mnie z pazurami. Chciałam obrócić wszystko w żart, ale nie dała mi dojść do słowa - wytłumaczyła powoli, będąc wyraźnie zakłopotaną całą sytuacją. Clawerich natomiast nie miał żadnych wątpliwości co do jej słów. Sophie nie od dziś była królową dram i dobrze wiedział, że była w stanie zrobić burdę o każdą pierdołę. Uniósł spojrzenie na sufit, jakoby doszukując się w nim sensownej odpowiedzi. Nim jednak zdążył choćby otworzyć usta, ktoś wziął sprawy w swoje ręce. Oburzone stuknięcie obcasem rozbrzmiało tuż przy nim, gdy Sophie obracała się na pięcie.
- Że niby to moja wina? Podła kłamczucha! Okropna suka! - odsunęła się od Jonkera, ruszając z pełną parą na wyższą dziewczynę. Nawet nie mrugnął, a rozpoczęły swoją przepychankę. Wtedy właśnie z jego twarzy zmyły się resztki utrzymywanej jeszcze przez chwilę łagodności, ustępując niejakiemu... smutkowi. Ten był jednak na tyle mało dostrzegalny, by równie dobrze zostać wziętym za zmęczenie, które towarzyszyło Clawerichowi od samego początku potyczki. Odsunął się jedynie na krok w tył, ustępując miejsca wichrowi ciosów wymierzonych przez Sophie. Bezimienna brunetka wciąż starała się ją uspokoić i jedynie bronić przed atakami. Chłopak nie musiał długo czekać, by ochrona zainteresowała się bójką. Dwójka masywnych mężczyzn podeszła do nich prędkim krokiem. Mocnym uściskiem chwycili obie dziewczyny za ramiona. Te, zszokowane, nie śmiały wydać z siebie ani pojedynczego słowa sprzeciwu.
- Dość przedstawienia. Jeśli nie potraficie się zachować, to wypad - huknął jeden z nich. Miał głos na tyle niski, by nawet nie podnosić tonu, a uciszał wszystkich w promieniu najbliższego kilometra. Dopiero po chwili drugi z przybyłych uniósł spojrzenie na Jonkera.
- Wszystko w porządku, paniczu Clawerich?
- Tak, tak. Serdecznie dziękuję za pomoc - mężczyźni skinęli głową. Gdy wpierw Sophie zniknęła z ich pola widzenia, postanowił zatrzymać drugiego ochroniarza. - Przy okazji... - zaczął, składając dłonie w proszący gest. - Jeśli mógłbym prosić o łagodne potraktowanie dla tej panienki? Nie zrobiła nic złego. Została jedynie wciągnięta w walkę przez moją nieodpowiedzialną znajomą - rosły facet zastanawiał się dłuższą chwilę, by następnie skinąć powoli głową, jakby wciąż jeszcze rozważał wszystkie za i przeciw. Ostatecznie jednak wypuścił brunetkę z uścisku i pożegnał się krótkim słowem, odchodząc w swoim kierunku. Blondyn, wyraźnie zadowolony odetchnął z wyraźną ulgą. Brak Sophie bezsprzecznie wpływał na jego humor, choć zdążyła pozostawić po sobie brzydkie piętno.
- Czy... mogę ci się jakoś odwdzięczyć? - dopiero ciche pytanie zwróciło jego uwagę na tyle, by przeniósł nieco zdziwione spojrzenie na brunetkę. Milczał przez kilka sekund, by zaraz ułożyć dłoń na jej miękkich włosach i roztrzepać je na boki.
- Nie ładuj się w kłopoty - odparł jak gdyby nigdy nic. Odmalowane na twarzy dziewczyny zszokowanie dało mu powód do drobnego parsknięcia. Zaśmiał się tym bardziej, gdy mimo wszystko postanowiła się odwdzięczyć, składając nieśmiały pocałunek na jego policzku i szybko uciekając w tłum. Dopiero wtedy zwrócił się przodem do Callahana i jego wilczego towarzysza, którego dopiero teraz zlustrował dokładnym spojrzeniem.
- A więc Seth Lavoie? - dopytał, nawet nie ukrywając, że od samego początku nie tracił na czujności. Nie wyglądał jednak ani na złego, ani zazdrosnego. - Byłbyś może skłonny odrobinę pomóc mi z wilczym odciskiem? - pytanie zakończył proszącym uśmiechem. Postąpił też te kilka niezbędnych kroków, by stanąć znów u boku Callahana i zaczepić palec wskazujący o szlufkę jego spodni. Bez większego powodu.
Bójka wiedźm [2/2]
Zadanie Trupiego Psa [2/4]
Natrętny Wilkołak [0/3]
Zadanie Trupiego Psa [2/4]
Natrętny Wilkołak [0/3]
Nie spóźnił się na bal. Na pewno nie... Jedynie może lekko zapomniał, o której dokładnie ten się rozpoczynał. Ale przecież nikt na pewno nie zauważył, że wcześniej go nie było, nieprawdaż?
Przepychanie się przez tłum, płacenie, dość spokojne reagowanie na wszystkiego typu truposzy. Przez myśl przechodziło mu jedynie "exp na nóżkach", mijając tych wszystkich przebierańców.
W pierwszej kolejności, kiedy znalazł się już w tłumie, postanowił odnaleźć miejsce, w którym mógłby wszystkich ze spokojem obserwować. Tak. W końcu nikt mu nie zabroni innych obserwować, czasami porobić kilka zdjęć...
Choć ciężko było na sali znaleźć miejsce, w którym ludzi byłoby nieco mniej. Więc nie przejmując się tym, po prostu chodził po sali z ręką zawieszonym na szyi aparacie. U boku pasa miał jednak także dość sporych rozmiarów mieszek, aby w razie czego narzucić go na aparat i jednocześnie uwiarygodnić strój.
Nie przejmując się za bardzo reakcjami — czy ich brakiem — ludzi, po prostu robił dookoła zdjęcia, czasami bardziej spoglądając na świat nie przez obiektyw urządzenia.
Przepychanie się przez tłum, płacenie, dość spokojne reagowanie na wszystkiego typu truposzy. Przez myśl przechodziło mu jedynie "exp na nóżkach", mijając tych wszystkich przebierańców.
W pierwszej kolejności, kiedy znalazł się już w tłumie, postanowił odnaleźć miejsce, w którym mógłby wszystkich ze spokojem obserwować. Tak. W końcu nikt mu nie zabroni innych obserwować, czasami porobić kilka zdjęć...
Choć ciężko było na sali znaleźć miejsce, w którym ludzi byłoby nieco mniej. Więc nie przejmując się tym, po prostu chodził po sali z ręką zawieszonym na szyi aparacie. U boku pasa miał jednak także dość sporych rozmiarów mieszek, aby w razie czego narzucić go na aparat i jednocześnie uwiarygodnić strój.
Nie przejmując się za bardzo reakcjami — czy ich brakiem — ludzi, po prostu robił dookoła zdjęcia, czasami bardziej spoglądając na świat nie przez obiektyw urządzenia.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach