▲▼
Podrapał się po policzku z zamyśleniem.
- Jeszcze nigdy nie piłem kociej krwi - przyznał tonem, który sugerował, że chętnie zmieniłby ten stan rzeczy. Nie, żeby kiedykolwiek pił jakąkolwiek krew. Szczegóły, szczegóły.
Od tych rozmyślań oderwał go jednak nagły okrzyk jego kociej towarzyszki, która najwyraźniej zlokalizowała ich cel. Łyknął więc szybko drinka, odłożył szklankę na najbliższym stoliku, a potem zasłonił twarz peleryną i niczym rasowy wampir ruszył za ofiarą.
Kiedy byli już blisko i również widział to, o czym mówiła Yunlei, zatrzymał kocią złodziejkę, kładąc rękę na jej ramieniu.
- Słuchaj, musimy to rozegrać taktycznie. Tak się składa, że mam zdolność wpływania na słabe, ludzkie umysły i manipulowania nimi. No więc ja ją zagadam, a ty się podkradnij i zdobądź proszek... jakoś - nie czekając na ewentualne sprzeciwy, ruszył do wróżki.
Wyrósł przed nią niczym... no, wampir, wciąż zasłaniając twarz peleryną.
- Nawiedził cię hrabia Dracula, i...
- Co, pewnie chcesz zdobyć pył dla tego psa, co? Cholerny pomysł, co za debil na to wpadł. Słuchaj koleś, mam dość gości, którzy mnie nachodzą i jak się wkurzę, to zaraz zadzwonię na pały, czaisz? Więc lepiej sam się wypałuj. - Mówiła znudzonym tonem wróżka, żując przy tym gumę. Koss wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczyma. Nie tak miało być.
- Eeeee...
- Tak właśnie myślałam. Goń się fajfusie - powiedziała i zaczęła odchodzić.
Musiał coś szybko wymyślić.
- Poczekaj! Nie obchodzi mnie ten głupi pies. Ja... eeee... ja jestem z tego. Szukamy najlepszego przebrania Halloweenowego. Tak, właśnie! No i rozglądam się po tłumie, szukając najlepszych perełek. I wiesz co? Tak, zgadłaś, wpadłaś mi w oko! Słuchaj, ten strój... - spojrzał na przyciasną kieckę, która tu i ówdzie była sfatygowana, domowej roboty krzywą różdżkę oraz nieumiejętnie uczesane włosy. - ...jest perfekcyjny! Myślę, że masz duże szanse w naszym konkursie!
- Serio? - Spytała wróżka, rozchylając usta w zaskoczeniu.
- No totalnie tak! Czekaj, niech no tylko gdzieś pojawi się nasz fotograf.. - i paplał tak co mu tylko ślina na język przyniosła, w myślach modląc się, żeby Yun jak najszybciej wywiązała się ze swojego zadania i mógł się stąd zmyć.
– Bo jej zabroniłem. Proszę mi uwierzyć, nie chciałbyś usłyszeć jej głosu – dodał poważniej i ze smutkiem w głosie. – Pójdziemy teraz do Jezusa. – pożegnał się z czarodziejem i podszedł do mężczyzny przebranego za Chrystusa. Harveyowi wydawało się, że ten przebieraniec naprawdę miał włosy odpowiedniej długości i wykorzystał swoją aparycję do stworzenia kostiumu. Świetny pomysł!
Lustrzany upiór podszedł do Jezusa i bardziej pochylił głowę w geście grzecznego powitania. Nawet położył dłoń na sercu, a raczej na krawędzi szklanego odłamka, który wystawał z jego klatki piersiowej.
– Dobry wieczór. Powiedz nam, panie, gdzie szukać? Gdzie...? Potrzebujemy pyłu wróżki, aby... – Pochylił się jeszcze bardziej, ale rozmówca złapał go za ramię i zmusił do wyprostowania się.
– Stary, ja was kocham, mój ojciec was kocha. Nie potrzebujecie żadnego proszku! Po co wam on? – Jezus uśmiechnął się do Garika i Harveya w lekko nieprzytomny, ale jakże szczery sposób. – Odstawcie proszek, pijcie wino! – Wyciągnął w stronę Garika kieliszek z czerwonym winem. – No, z Jezusem się nie napijesz?
Harvey zaniemówił.
Kombinowanie 'magicznego proszku' ( ͡° ͜ʖ ͡°) 3/3
— Jest okropna. Kompletnie niesmaczna, futro chodzi w zęby, meow — zapewniła go z poważną miną, przekonana o własnych słowach. Nie żeby krew miała futro. Ale koty miały futro. Gorzej, że Yunlei nie miała futra na szyi... ale miała długie włosy, kto by chciał mieć włosy w ustach! Za to jej wróżkowa ofiara była już niemalże w zasięgu ręki, gdy nagle została zatrzymana w miejscu.
Obróciła się z pytającą miną w stronę Kossa, wysłuchując z uwagą jego słów. Wraz z każdym kolejnym jej oblicze nieznacznie się rozjaśniało, pomimo niezmiernie poważnej miny knującego agenta federalnego, który właśnie przypuszczał atak na siedzibę terrorystów.
— Rozumiem. Zostaw to mnie, jestem hersztem gildii kocich złodziei, kradzieże to moja praca, meow — zapewniła go z niesamowicie poważnym wyrazem twarzy. Okręciła się dookoła i zniknęła pomiędzy ludźmi, by nie wydało się że są tutaj razem. Wyglądało na to, że nie do końca wszystko poszło zgodnie z planem, ale...
NIE!
Plan zadziałał! Więc to wszystko było zaplanowane.
Yunlei stała przez chwilę pod wrażeniem umiejętności swojego znajomego, nim nie przypomniała sobie o swoim zadaniu. Podkradła się cicho - nie żeby przy obecnym hałasie musiała się o to jakoś szczególnie starać - tuż za wróżkę, obserwując ją uważnie. Wyglądała na zaabsorbowaną całą rozmową na tyle, by kocia złodziejka momentalnie zaczęła strzepywać pyłek z jej sukienki na swoją dłoń. Nie miała w końcu przygotowanego żadnego pojemnika, więc ręka musiała wystarczyć.
Nawet przez myśl jej nie przeszło, że właśnie odstawiali niezłą szopkę dla zwyczajnego brokatu. Gdy strzepnęła go już dość sporo i zamierzała się wycofać, nagle wróżka obróciła się w jej stronę. Jej źrenice zwężyły się, gdy rzuciła jej mordercze spojrzenie, przestając żuć swoją gumę.
— Co. Ty. Robisz.
Ups.
— Ja eee, ten tego ja jestem... — zawahała się nie potrafiąc niczego wymyśleć, gdy nagle zaczęła po prostu krzyczeć. Wyrzuciła ręce w powietrze, uważając by brokat nie wysypał się z jej dłoni.
— AAAAA HRABIO KOSSCULO ZOSTALIŚMY PRZYŁAPANI, UCIEKAJMY MEOW! — i tak właśnie rzuciła się do niezwykle efektownej ucieczki, znikając w tłumie przebranych ludzi.
- ... dodatkowo, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że jedna ze zwyciężczyń naszego konkursu pojechała potem na praktyki do... do tego no... do Paryża! I została tam modelką! Totalnie tak było! Teraz lata po wybiegach i prezentuje się na okładach tych magazynów modowych... znanych... i w ogóle - zaczynały mu się już kończyć pomysły, ale na szczęście Yunlei nie spała i dzielnie zdobywała proszek. Jeszcze tylko chwila, jeszcze kilka sekund.
Wtem! Oczywiście wszystko musiało się zawalić w ostatnim momencie! Wróżka się odwróciła, a Koss obserwował z przerażeniem, jak Yunlei zaczyna krzyczeć i uciekać. Cóż. On też miał taki plan, ale wtedy żelazny uścisk przytrzymał go za ramię.
- Kłamałeś - warknęła wróżka.
Koss odkaszlnął.
- Tak, kłamałem. Ale musisz przyznać, że było to niezwykle piękne kłamstwo.
- Jak cię zaraz... - nim jednak zdążyła cokolwiek dodać albo zamienić swe groźby w czyn, Koss syknął na nią niczym rasowy wampir. Wróżka odskoczył, a Koss uciekł i zmieszał się z tłumem, wcześniej częstując ją swoim złowrogim śmiechem.
Tak się bawią dorośli ludzie.
Przełknął ślinę czując ukłucie niepokoju, kiedy znajomy zdjął maskę. No nie! Czy on tu zamierza załatwiać jakieś interesy? Lustrzany upiór już zamierzał na dobre się ulotnić, ale zanim to zrobił, zdążył zauważyć, że Garik się znów pakuje w swoje wdzięczne opakowanie i to z 'wróżkowym pyłkiem'. Jakby nigdy nic zrównał się z wenecką lady i wręczył jej słodki palec wiedźmy.
– Proszę, to dla ciebie. Zagryzka do wina.
Ludzie cały czas stawali tuż obok niego.
Nie spodziewał się towarzystwa, choć przez chwilę miał ten cień nadziei, że Xavier jednak postanowi na nowo stawić się u jego boku. Rzecz jasna tak się nie stało. Zamiast tego pojawił się jakiś chłopak przebrany za zombie, którego zdecydowanie nie znał. Nie żeby znał większą liczbę osób. Podniósł na niego nieco zagubiony wzrok, gdy nagle w jego stronę poleciały chusteczki. Znikąd. Wyłącznie całkiem niezły refleks pozwolił mu na złapanie ich, choć prawie przywalił przez to stojącej obok osobie kosą. Uniósł wzrok próbując zlokalizować ich właściciela. Nie miał z tym większych problemów, bo dziewczyna momentalnie do niego podeszła.
— B... lanca? — nie był pewien czy odpowiednio usłyszał. Czytanie z ruchu warg szło mu nieco oporniej niż zwykle przez panujący wokół zgiełk, lecz było to jedyne imię jakie mógł w tym momencie dopasował do ułożenia jej ust.
Pokiwał krótko głową na pytanie o alergię, nim wyciągnął jedną z chusteczek, korzystając z okazji by przyjrzeć się dziewczynie. Niestety skończyło się to tak, że zrobił się cały czerwony jak piwonia, spuszczając nieznacznie głowę tuż po wydmuchaniu nosa.
— Dziękuję. Masz... ładny strój — powiedział w końcu nieco drętwym, wyraźnie nieprzyzwyczajonym głosem. Nie miał zielonego pojęcia jak zachowywać się w podobnych sytuacjach. W końcu ostatnim kim był to duszą towarzystwa. Kichnął w chusteczkę i podniósł na nią zmieszany wzrok.
— Erm... um... — Świetnie Liam, doskonały z ciebie rozmówca. A te napierające na niego ze wszystkich stron dźwięki zdecydowanie nie pomagały w skupieniu się. Poruszył swoją kosą, naciągając mocniej kaptur na białe włosy. Może uda mu się zniknąć i zaprzestać tego ośmieszania własnej osoby?
W jednym momencie ciągnęli ją w stronę sali by coś zjeść, a w następnej brali ją za zakładnika.
Tkwiła pomiędzy młotem, a kowadłem, gdy rozmowa potoczyła się sama.
"Wymienię tego Kota za głaskanie."
"Nie ma takiej możliwości."
— Hej! — ciężko było stwierdzić czy oburzenie dziewczyny było spowodowane pierwszą, a może drugą wypowiedzą. Oparła dłonie na biodrach z groźną miną.
— Jestem hersztem kociej gildii złodziei. Wartym więcej niż głaskanie jakiegoś tam psa, meow! Bez urazy Trupi Psie, jesteś super — wyglądało jednak na to, że jej reakcja wywołała wyłącznie jedną odpowiedź, gdy mężczyzna obok psa wyciągnął przed siebie dłoń.
— Pięć dolarów.
— Nigdy! Poczekam na kolejne zadanie. Obserwuję was — wskazała dwoma palcami na swoje oczy, a następnie na mężczyznę, swoje oczy i psa, który przekręcił łeb na bok, wyraźnie nie rozumiejąc co się właśnie dzieje.
— Obserwuję was — zasyczała jeszcze raz niczym rasowy kot. Swoją drogą fakt, że nieznana jej dziewczyna postanowiła się schować za kimś tak drobnym jak Yunlei był podwójnie zabawny. Ona natomiast, zupełnie automatycznie złapała dziewczynę za nadgarstek i pociągnęła za sobą w stronę Kossa, który udał się w kierunku jedzenia.
— No co za bezczelny typ, meow. Jeszcze mu pokażemy hrabio Kossculo i... — jakby nigdy nic zwróciła się w stronę dziewczyny — jak się nazywasz, wiedźmo? Nie próbuj robić ze mnie swojego kociego sługi, jestem odporna na wszelkie zaklęcia poddaństwa, meow! Jestem indywidualistką, która nigdy nie będzie wykonywać życzeń innych.
Wyprostowała się dumnie, unosząc głowę ku górze. Właśnie tak. Była nieustraszona, nieugięta i nieujarzmiona!
— Panna Cottę dla Pani Kot? — jeden z tutejszych wyjątkowo przystojnych kocich kelnerów wyciągnął deser ze swojej tacy w jej stronę z szelmowskim uśmiechem. Nie minęło nawet pięć sekund, gdy już przytulała się do jego ramienia, mrucząc z wyraźną wprawą.
— Jestem twoja, koci książę. Daj mi ją, a zrobię co zechcesz, meow.
No cóż.
Skupienie zaczęło go opuszczać, gdy poczuł że znowu kichnie. I to zresztą zrobił, odpowiednio szybko odwracając się w drugą stronę, by zasłonić twarz materiałem. Dopiero po krótkiej chwili ponownie spojrzał na Jonkera, który najwyraźniej postanowił zastosować na nim jeden ze swoich tricków chwytających za serce. Przez chwilę trwał nawet w milczeniu dając mu szansę na wykazanie się swoimi umiejętnościami. Przeszukiwał swoje wnętrze w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak słabości. Może gdzieś tam trochę głębiej...
Nope. Nic.
— Oczywiście. Jeśli uznałbym, że przyniesie mi to jakiekolwiek korzyści, a wątpię by twoje psy były mi w stanie coś takiego zagwarantować, skoro bez siebie są nikim — ciężko było doszukiwać się w jego głosie sympatii w stosunku do jakichkolwiek zwierząt, choć fakt że jego nos był cały zapchany, oczy zaczerwienione, a gardło obolałe - raczej było o to ciężko tak po prostu, ze względu na niesprzyjające warunki.
— Coś o tym wiem — odpowiedział krótko, ze zdumieniem zauważając, że udało mu się nie kichnąć przez ostatnią minutę. I właśnie w momencie, gdy sobie to uświadomił, kichnął dwa razy. Pomijając fakt, że w rzeczywistości nie miał zielonego pojęcia jak to było, gdy przymuszali cię do małżeństwa. Z jego najbardziej ekstremalnych wyskoków, kilka razy zakochane w nim dziewczyny próbowały przedstawiać go swoim rodzicom jako potencjalnego narzeczonego. Oni robili prześwietlenie, protestowali, próbowali go szantażować. On szantażował ich, mówiąc że odejdzie i nigdy więcej go nie zobaczą, jeśli wypłacą mu odpowiednią sumę. Jeśli natomiast tego nie zrobią, nagłośni ich hańbiący romans w mediach.
Zawsze się zgadzali.
I dlatego tak bardzo nimi gardził.
— Nie chciałbym nakichać do obiadu cztery-PSIK!-sta razy zanim zdążyłbym unieść widelec do ust — a ilość zwierzaków, jakie Jonker prowadzał na smyczach, zdecydowanie przekreślała szansę na podobny wypad. Nie żeby było mu to jakoś szczególnie na rękę.
"Naprawdę wyglądam na aż takiego szczeniaka?"
— A chcesz usłyszeć to co chcesz usłyszeć czy prawdę? — zapytał rozbawiony, również zerkając w stronę dziewczyny. W przeciwieństwie do Jonkera, nie był zachwycony jego chęcią podejścia do darczyńcy. Całkowicie wystarczyło mu, że postawiła im drinka, nie widział żadnego powodu dla którego miałby z nią rozmawiać. Nie wydał z siebie jednak nawet pojedynczego słowa sprzeciwu, idąc za nim jak cień, sącząc swój napój.
Wampirzyca już z daleka uśmiechała się do nich kusząco, mieszając swojego krwistoczerwonego drinka.
— Jakież szczęście mnie spotkało, by natrafić na dwóch tak przystojnych mężczyzn, tuż po pojawieniu się na imprezie. W dodatku jednego pobratymca — puściła oczko wampirzemu arystokracie, śmiejąc się krótko.
First topic message reminder :
Wielokrotnie każde z was mijało olbrzymi budynek ratusza w sercu Vancouver, nawet jeśli nie mieliście w nim niczego konkretnego do roboty. Tym razem ciężko było go jednak przeoczyć. Już od kilku dni we wszystkich możliwych miejscach widzieliście reklamy nadchodzącego Potwornego Balu. Rodzina Blacków odpowiednio zadbała o to, by dotarły nawet do największych dziur Vancouver.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
Wywrócił oczyma, nie darując sobie przy tym drobnego wzruszenia ramionami. Nie mógł przejść obojętnie obok żadnego psa i wstrzymywał się jedynie w najbardziej oficjalnych momentach. Aż szok, że na Halloween nie pokazał się z charakterystyczną parą uszu na głowie i ogonem. Co prawda niewiele brakowało, a jednak zrezygnował z podobnego wyboru w ostatniej chwili.
- Oh, daj spokój. To byłby cios poniżej pasa. Naprawę byś mi to zrobił? - spojrzał na lico białowłosego tym swoim wielobarwnym, szczenięcym spojrzeniem. Jeszcze nie zdarzyło mu się używać tej sztuczki na Callahanie, stąd ciekawość, czy zadziała i w tym przypadku. Wygładził jeszcze ciemną pelerynę dłońmi, ruszając żwawym krokiem w kierunku baru. Tak jak postanowił - miał zamiar ograniczyć się jedynie do bezalkoholowych napojów. W tak wielkim gronie podatność na procenty nie była niczym pożądanym, co też zamierzał zachować w sekrecie. Słuchając odpowiedzi Jackdawa raz tylko obejrzał się za przechodzącym psiakiem. Kończyny niemal mrowiły, by natychmiast zawrócić, jednak słysząc pytanie, wrócił z całą uwagą na właściwy tor.
- Chcąc nie chcąc - potwierdził, skinąwszy przy tym pojedynczo głową. - W pewnym momencie zwyczajnie musisz pojawić się w danym miejscu, niezależnie od własnych chęci. Z czasem idzie się przyzwyczaić, choć bywa kłopotliwie, gdy twój ojciec postanawia zapoznać cię z coraz większą ilością dobrze urodzonych córek swoich znajomych, huh - znacznie ściszył głos przy ostatnich słowach, nie powstrzymując jednak prychnięcia rozbrzmiałego na samym końcu. Odruchowo już uniósł dłoń, zaczesują wpadającą do oka grzywkę w tył. Na nic się to zdało przy braku jakiegokolwiek specyfiku, który mógłby utrzymać kosmyki w miejscu.
- Mam nadzieję, że to towarzystwo jest na tyle miłe, byś kiedyś wpadł do niego na obiad - tym razem to Clawerich puścił oczko do białowłosego. Zatrzymał się dopiero przy ladzie, przesuwając spojrzeniem po pozycjach z dostępnymi napojami. Zamyślił się przy tym na tyle, by drgnąć minimalnie w zaskoczeniu, gdy kolorowy koktajl został podsunięty przez barmana.
"Bezalkoholowy, nie wyglądacie mi na pełnoletnich."
Wyprostował znacznie postawę, choć przy jego wzroście niewiele to dało. Zacisnął również usta w wąską linię, spoglądając w kierunku Callahana.
- Naprawdę wyglądam na aż takiego szczeniaka? - w żadnym stopniu nie czuł się urażony, o czym świadczył wesołe iskierki tańczące w oczach. Podziękował barmanowi krótkim słowem, zerkając zaraz ku wskazanej przez niego dziewczynie. Gdyby posiadał ogon, zapewne właśnie by nim merdał, chcąc jak najszybciej rzucić kilka miłych słów wampirzycy. Właściwie nie minęło kilka sekund, a chwycił w palce szlufkę od spodni białowłosego i pociągnął go lekko, ruszając ku dziewczynie.
- Oh, daj spokój. To byłby cios poniżej pasa. Naprawę byś mi to zrobił? - spojrzał na lico białowłosego tym swoim wielobarwnym, szczenięcym spojrzeniem. Jeszcze nie zdarzyło mu się używać tej sztuczki na Callahanie, stąd ciekawość, czy zadziała i w tym przypadku. Wygładził jeszcze ciemną pelerynę dłońmi, ruszając żwawym krokiem w kierunku baru. Tak jak postanowił - miał zamiar ograniczyć się jedynie do bezalkoholowych napojów. W tak wielkim gronie podatność na procenty nie była niczym pożądanym, co też zamierzał zachować w sekrecie. Słuchając odpowiedzi Jackdawa raz tylko obejrzał się za przechodzącym psiakiem. Kończyny niemal mrowiły, by natychmiast zawrócić, jednak słysząc pytanie, wrócił z całą uwagą na właściwy tor.
- Chcąc nie chcąc - potwierdził, skinąwszy przy tym pojedynczo głową. - W pewnym momencie zwyczajnie musisz pojawić się w danym miejscu, niezależnie od własnych chęci. Z czasem idzie się przyzwyczaić, choć bywa kłopotliwie, gdy twój ojciec postanawia zapoznać cię z coraz większą ilością dobrze urodzonych córek swoich znajomych, huh - znacznie ściszył głos przy ostatnich słowach, nie powstrzymując jednak prychnięcia rozbrzmiałego na samym końcu. Odruchowo już uniósł dłoń, zaczesują wpadającą do oka grzywkę w tył. Na nic się to zdało przy braku jakiegokolwiek specyfiku, który mógłby utrzymać kosmyki w miejscu.
- Mam nadzieję, że to towarzystwo jest na tyle miłe, byś kiedyś wpadł do niego na obiad - tym razem to Clawerich puścił oczko do białowłosego. Zatrzymał się dopiero przy ladzie, przesuwając spojrzeniem po pozycjach z dostępnymi napojami. Zamyślił się przy tym na tyle, by drgnąć minimalnie w zaskoczeniu, gdy kolorowy koktajl został podsunięty przez barmana.
"Bezalkoholowy, nie wyglądacie mi na pełnoletnich."
Wyprostował znacznie postawę, choć przy jego wzroście niewiele to dało. Zacisnął również usta w wąską linię, spoglądając w kierunku Callahana.
- Naprawdę wyglądam na aż takiego szczeniaka? - w żadnym stopniu nie czuł się urażony, o czym świadczył wesołe iskierki tańczące w oczach. Podziękował barmanowi krótkim słowem, zerkając zaraz ku wskazanej przez niego dziewczynie. Gdyby posiadał ogon, zapewne właśnie by nim merdał, chcąc jak najszybciej rzucić kilka miłych słów wampirzycy. Właściwie nie minęło kilka sekund, a chwycił w palce szlufkę od spodni białowłosego i pociągnął go lekko, ruszając ku dziewczynie.
„Nie udław się, Paige.”
Właśnie był w trakcie ponownego przysuwania steku nabitego na widelec do swoich ust, gdy znajomy głos rozbrzmiał za jego plecami. Ręka blondyna momentalnie znieruchomiała, jednak chłopak nie od razu obejrzał się za siebie, chcąc zatuszować rozbawienie tą uwagą, za każdym razem zapominając, że przebranie czyniło to całkowicie bezużytecznym.
― Paige? ― Ściągnął brwi, zachowując rezon nawet w chwili, gdy Mercury przykleił się do jego pleców. Jedynie palce zacisnęły się mocniej na trzymanym talerzu, jakby podświadomie nie chciał stłuc zastawy, mimo że Blackowie mieli zapewne tysiące podobnych naczyń. ― Jak śmiesz zwracać się w ten sposób do najprzystojniejszego władcy wszystkich potworów? ― wymruczał z niezadowoleniem, kładąc dosadny nacisk na określeniu, które sobie przypisał, mimo że wizażysta postarał się, by na tę noc stał się kompletnym jego przeciwieństwem.
Przekręcił głowę w bok i odchylił ją na tyle, by przynajmniej ledwie musnąć językiem policzek czarnowłosego w ramach jego zasłużonej kary. Zadowolony z siebie wygiął kąciki ust w usatysfakcjonowanym uśmiechu.
― Chciałbyś, żebym to zrobił, Black ― rzucił rozbawiony i wreszcie wpakował sobie kolejny kęs mięsa do ust. Pochłonięty przeżuwaniem, cierpliwie zniósł wszelkie – i swoją drogą kompletne bezcelowe – poprawki jego włosów. ― Myślałem, że spodziewałeś się, że we wszystkim będzie mi do twarzy, chociaż przyznam, że ledwo poznałem się w lustrze ― stwierdził i potarł palcem jedną z powiek, tym samym poprawiając soczewkę, która jak na złość przypomniała o swojej obecności. ― Zadanie? Tylko jeśli będę mógł zabrać ze sobą tamte palce ― odparł, wskazując ciekawie wyglądające przekąski. Miał nadzieję, że nie musiał poświęcić się misji na tyle, by nie móc podjadać w trakcie jej trwania. Poza tym było tu tylu ludzi, że w dość niedługim czasie wszystko mogło zniknąć ze stołów.
Daj spokój, nie wszyscy są tobą.
I całe szczęście.
― No wiesz. Gdy stoję, czuję, że mam więcej miejsca. ― Stuknął krawędzią talerza o swój brzuch, jednak nie było żadnych wątpliwości co do tego, że żartował. Tak długo jak w ogóle mógł jeść, nie robiło mu różnicy, czy stał, siedział, a może akurat leżał. W ślad za czarnowłosym, Hayden nałożył na swój talerz sałatkę, której i tak musiał skosztować. Nie mógł też odpuścić sobie kolejnego steku – żal było mu poprzestać na jednym, gdy mięso zdawało się być najwyższej jakości. ― Na czym właściwie polega to zadanie Martwego Psa?
Właśnie był w trakcie ponownego przysuwania steku nabitego na widelec do swoich ust, gdy znajomy głos rozbrzmiał za jego plecami. Ręka blondyna momentalnie znieruchomiała, jednak chłopak nie od razu obejrzał się za siebie, chcąc zatuszować rozbawienie tą uwagą, za każdym razem zapominając, że przebranie czyniło to całkowicie bezużytecznym.
― Paige? ― Ściągnął brwi, zachowując rezon nawet w chwili, gdy Mercury przykleił się do jego pleców. Jedynie palce zacisnęły się mocniej na trzymanym talerzu, jakby podświadomie nie chciał stłuc zastawy, mimo że Blackowie mieli zapewne tysiące podobnych naczyń. ― Jak śmiesz zwracać się w ten sposób do najprzystojniejszego władcy wszystkich potworów? ― wymruczał z niezadowoleniem, kładąc dosadny nacisk na określeniu, które sobie przypisał, mimo że wizażysta postarał się, by na tę noc stał się kompletnym jego przeciwieństwem.
Przekręcił głowę w bok i odchylił ją na tyle, by przynajmniej ledwie musnąć językiem policzek czarnowłosego w ramach jego zasłużonej kary. Zadowolony z siebie wygiął kąciki ust w usatysfakcjonowanym uśmiechu.
― Chciałbyś, żebym to zrobił, Black ― rzucił rozbawiony i wreszcie wpakował sobie kolejny kęs mięsa do ust. Pochłonięty przeżuwaniem, cierpliwie zniósł wszelkie – i swoją drogą kompletne bezcelowe – poprawki jego włosów. ― Myślałem, że spodziewałeś się, że we wszystkim będzie mi do twarzy, chociaż przyznam, że ledwo poznałem się w lustrze ― stwierdził i potarł palcem jedną z powiek, tym samym poprawiając soczewkę, która jak na złość przypomniała o swojej obecności. ― Zadanie? Tylko jeśli będę mógł zabrać ze sobą tamte palce ― odparł, wskazując ciekawie wyglądające przekąski. Miał nadzieję, że nie musiał poświęcić się misji na tyle, by nie móc podjadać w trakcie jej trwania. Poza tym było tu tylu ludzi, że w dość niedługim czasie wszystko mogło zniknąć ze stołów.
Daj spokój, nie wszyscy są tobą.
I całe szczęście.
― No wiesz. Gdy stoję, czuję, że mam więcej miejsca. ― Stuknął krawędzią talerza o swój brzuch, jednak nie było żadnych wątpliwości co do tego, że żartował. Tak długo jak w ogóle mógł jeść, nie robiło mu różnicy, czy stał, siedział, a może akurat leżał. W ślad za czarnowłosym, Hayden nałożył na swój talerz sałatkę, której i tak musiał skosztować. Nie mógł też odpuścić sobie kolejnego steku – żal było mu poprzestać na jednym, gdy mięso zdawało się być najwyższej jakości. ― Na czym właściwie polega to zadanie Martwego Psa?
YUNLEI
Podrapał się po policzku z zamyśleniem.
- Jeszcze nigdy nie piłem kociej krwi - przyznał tonem, który sugerował, że chętnie zmieniłby ten stan rzeczy. Nie, żeby kiedykolwiek pił jakąkolwiek krew. Szczegóły, szczegóły.
Od tych rozmyślań oderwał go jednak nagły okrzyk jego kociej towarzyszki, która najwyraźniej zlokalizowała ich cel. Łyknął więc szybko drinka, odłożył szklankę na najbliższym stoliku, a potem zasłonił twarz peleryną i niczym rasowy wampir ruszył za ofiarą.
Kiedy byli już blisko i również widział to, o czym mówiła Yunlei, zatrzymał kocią złodziejkę, kładąc rękę na jej ramieniu.
- Słuchaj, musimy to rozegrać taktycznie. Tak się składa, że mam zdolność wpływania na słabe, ludzkie umysły i manipulowania nimi. No więc ja ją zagadam, a ty się podkradnij i zdobądź proszek... jakoś - nie czekając na ewentualne sprzeciwy, ruszył do wróżki.
Wyrósł przed nią niczym... no, wampir, wciąż zasłaniając twarz peleryną.
- Nawiedził cię hrabia Dracula, i...
- Co, pewnie chcesz zdobyć pył dla tego psa, co? Cholerny pomysł, co za debil na to wpadł. Słuchaj koleś, mam dość gości, którzy mnie nachodzą i jak się wkurzę, to zaraz zadzwonię na pały, czaisz? Więc lepiej sam się wypałuj. - Mówiła znudzonym tonem wróżka, żując przy tym gumę. Koss wpatrywał się w nią szeroko otwartymi oczyma. Nie tak miało być.
- Eeeee...
- Tak właśnie myślałam. Goń się fajfusie - powiedziała i zaczęła odchodzić.
Musiał coś szybko wymyślić.
- Poczekaj! Nie obchodzi mnie ten głupi pies. Ja... eeee... ja jestem z tego. Szukamy najlepszego przebrania Halloweenowego. Tak, właśnie! No i rozglądam się po tłumie, szukając najlepszych perełek. I wiesz co? Tak, zgadłaś, wpadłaś mi w oko! Słuchaj, ten strój... - spojrzał na przyciasną kieckę, która tu i ówdzie była sfatygowana, domowej roboty krzywą różdżkę oraz nieumiejętnie uczesane włosy. - ...jest perfekcyjny! Myślę, że masz duże szanse w naszym konkursie!
- Serio? - Spytała wróżka, rozchylając usta w zaskoczeniu.
- No totalnie tak! Czekaj, niech no tylko gdzieś pojawi się nasz fotograf.. - i paplał tak co mu tylko ślina na język przyniosła, w myślach modląc się, żeby Yun jak najszybciej wywiązała się ze swojego zadania i mógł się stąd zmyć.
2/3 posty - Zadanie Trupiego Psa.
Garik
Oho, jego podopieczna wiedziała, jak się wygodnie ustawić. Najpierw zaczepiła, a potem zmykała i chowała się za plecami Harveya, a on musiał za nią świecić oczami i domyślać się, co chciała powiedzieć. Skinął głową w podziękowaniu czarodziejowi. Eee, co? Czemu nie mówi? Zaśmiał się cicho i łagodnie chcąc kupić sobie chwilę na wymyślenie, co właściwie powinien odpowiedzieć.– Bo jej zabroniłem. Proszę mi uwierzyć, nie chciałbyś usłyszeć jej głosu – dodał poważniej i ze smutkiem w głosie. – Pójdziemy teraz do Jezusa. – pożegnał się z czarodziejem i podszedł do mężczyzny przebranego za Chrystusa. Harveyowi wydawało się, że ten przebieraniec naprawdę miał włosy odpowiedniej długości i wykorzystał swoją aparycję do stworzenia kostiumu. Świetny pomysł!
Lustrzany upiór podszedł do Jezusa i bardziej pochylił głowę w geście grzecznego powitania. Nawet położył dłoń na sercu, a raczej na krawędzi szklanego odłamka, który wystawał z jego klatki piersiowej.
– Dobry wieczór. Powiedz nam, panie, gdzie szukać? Gdzie...? Potrzebujemy pyłu wróżki, aby... – Pochylił się jeszcze bardziej, ale rozmówca złapał go za ramię i zmusił do wyprostowania się.
– Stary, ja was kocham, mój ojciec was kocha. Nie potrzebujecie żadnego proszku! Po co wam on? – Jezus uśmiechnął się do Garika i Harveya w lekko nieprzytomny, ale jakże szczery sposób. – Odstawcie proszek, pijcie wino! – Wyciągnął w stronę Garika kieliszek z czerwonym winem. – No, z Jezusem się nie napijesz?
Harvey zaniemówił.
Kombinowanie 'magicznego proszku' ( ͡° ͜ʖ ͡°) 3/3
Zwiesiła spojrzenie i pokręciła głową, niby to smutna, trochę przepraszająco, nieco zawstydzona. O tak, teatrzyk jaki odstawiać uwielbia. Złapała się za gardło i westchnęła. O taak, tak boli, tak boli. Współczuj mi człowieku i podziwiaj… Dobrze, wystarczy. Ruszyła za Charlesem. Skoro już razem idą do Hesusa niech to on zaczyna się tłumaczyć z grzechów.
Coś było nie tak… Nie, niemożliwe. To jest niemożliwe!
- SIERGIEJ!? – szybko ściągnął maskę, by lepiej go zobaczyć. Przeszedł na rosyjski – Ty żyjesz?! Nadal jesteś pijany?! To ja! Ten od prądu!
Chrystus zmrużył oczy i spróbował skupić się na trzeciej twarzy Garika.
-Da, zgoliłem się i… Da to szminka. Da, peruka. Da mam pełny makijaż. Oddawaj! – zabrał mu wino i wypił duszkiem, prosto z butelki.
- Tak pił tylko jeden nienormalny pajac. Garik…? To naprawdę ty? Przeżyłeś tamte przyjęcie? – Hesus wstał i strzepał z siebie niewidoczny pyłek. – Ty to zawsze miałeś porąbane we łbie, stary… Weź ty się uczłowiecz. W kieckach latasz jak jakiś…
- Zatkkkajse!... Charles… - odchrząknął i oddał butelkę Chrystusowi. – To znajomy z pracy. – z powrotem założył maskę i odgarnął pióra do tyłu. – Oddawaj kokę stary. Wiem, że to pięć lat, ale na kredyt to wiesz. Wyskakuj z proszku.
Hesus westchnął i przytulił się do butelki. Podciągnął szatę i wyciągnął z bielizny mały, przeźroczysty woreczek.
- Tylko bez szaleństw. Bo wyślę was do piekła. – zagroził palcem tym czterem Garikom i dwóm Charlesom. Kurtyzana odebrała kokę od Boga i jakby nigdy nic ruszyła oddać ją… Psu.
Koka jest 3/3
Coś było nie tak… Nie, niemożliwe. To jest niemożliwe!
- SIERGIEJ!? – szybko ściągnął maskę, by lepiej go zobaczyć. Przeszedł na rosyjski – Ty żyjesz?! Nadal jesteś pijany?! To ja! Ten od prądu!
Chrystus zmrużył oczy i spróbował skupić się na trzeciej twarzy Garika.
-Da, zgoliłem się i… Da to szminka. Da, peruka. Da mam pełny makijaż. Oddawaj! – zabrał mu wino i wypił duszkiem, prosto z butelki.
- Tak pił tylko jeden nienormalny pajac. Garik…? To naprawdę ty? Przeżyłeś tamte przyjęcie? – Hesus wstał i strzepał z siebie niewidoczny pyłek. – Ty to zawsze miałeś porąbane we łbie, stary… Weź ty się uczłowiecz. W kieckach latasz jak jakiś…
- Zatkkkajse!... Charles… - odchrząknął i oddał butelkę Chrystusowi. – To znajomy z pracy. – z powrotem założył maskę i odgarnął pióra do tyłu. – Oddawaj kokę stary. Wiem, że to pięć lat, ale na kredyt to wiesz. Wyskakuj z proszku.
Hesus westchnął i przytulił się do butelki. Podciągnął szatę i wyciągnął z bielizny mały, przeźroczysty woreczek.
- Tylko bez szaleństw. Bo wyślę was do piekła. – zagroził palcem tym czterem Garikom i dwóm Charlesom. Kurtyzana odebrała kokę od Boga i jakby nigdy nic ruszyła oddać ją… Psu.
Koka jest 3/3
KOSS
— Jest okropna. Kompletnie niesmaczna, futro chodzi w zęby, meow — zapewniła go z poważną miną, przekonana o własnych słowach. Nie żeby krew miała futro. Ale koty miały futro. Gorzej, że Yunlei nie miała futra na szyi... ale miała długie włosy, kto by chciał mieć włosy w ustach! Za to jej wróżkowa ofiara była już niemalże w zasięgu ręki, gdy nagle została zatrzymana w miejscu.
Obróciła się z pytającą miną w stronę Kossa, wysłuchując z uwagą jego słów. Wraz z każdym kolejnym jej oblicze nieznacznie się rozjaśniało, pomimo niezmiernie poważnej miny knującego agenta federalnego, który właśnie przypuszczał atak na siedzibę terrorystów.
— Rozumiem. Zostaw to mnie, jestem hersztem gildii kocich złodziei, kradzieże to moja praca, meow — zapewniła go z niesamowicie poważnym wyrazem twarzy. Okręciła się dookoła i zniknęła pomiędzy ludźmi, by nie wydało się że są tutaj razem. Wyglądało na to, że nie do końca wszystko poszło zgodnie z planem, ale...
NIE!
Plan zadziałał! Więc to wszystko było zaplanowane.
Yunlei stała przez chwilę pod wrażeniem umiejętności swojego znajomego, nim nie przypomniała sobie o swoim zadaniu. Podkradła się cicho - nie żeby przy obecnym hałasie musiała się o to jakoś szczególnie starać - tuż za wróżkę, obserwując ją uważnie. Wyglądała na zaabsorbowaną całą rozmową na tyle, by kocia złodziejka momentalnie zaczęła strzepywać pyłek z jej sukienki na swoją dłoń. Nie miała w końcu przygotowanego żadnego pojemnika, więc ręka musiała wystarczyć.
Nawet przez myśl jej nie przeszło, że właśnie odstawiali niezłą szopkę dla zwyczajnego brokatu. Gdy strzepnęła go już dość sporo i zamierzała się wycofać, nagle wróżka obróciła się w jej stronę. Jej źrenice zwężyły się, gdy rzuciła jej mordercze spojrzenie, przestając żuć swoją gumę.
— Co. Ty. Robisz.
Ups.
— Ja eee, ten tego ja jestem... — zawahała się nie potrafiąc niczego wymyśleć, gdy nagle zaczęła po prostu krzyczeć. Wyrzuciła ręce w powietrze, uważając by brokat nie wysypał się z jej dłoni.
— AAAAA HRABIO KOSSCULO ZOSTALIŚMY PRZYŁAPANI, UCIEKAJMY MEOW! — i tak właśnie rzuciła się do niezwykle efektownej ucieczki, znikając w tłumie przebranych ludzi.
3/3 posty - Zadanie Trupiego Psa
YUNLEI
- ... dodatkowo, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że jedna ze zwyciężczyń naszego konkursu pojechała potem na praktyki do... do tego no... do Paryża! I została tam modelką! Totalnie tak było! Teraz lata po wybiegach i prezentuje się na okładach tych magazynów modowych... znanych... i w ogóle - zaczynały mu się już kończyć pomysły, ale na szczęście Yunlei nie spała i dzielnie zdobywała proszek. Jeszcze tylko chwila, jeszcze kilka sekund.
Wtem! Oczywiście wszystko musiało się zawalić w ostatnim momencie! Wróżka się odwróciła, a Koss obserwował z przerażeniem, jak Yunlei zaczyna krzyczeć i uciekać. Cóż. On też miał taki plan, ale wtedy żelazny uścisk przytrzymał go za ramię.
- Kłamałeś - warknęła wróżka.
Koss odkaszlnął.
- Tak, kłamałem. Ale musisz przyznać, że było to niezwykle piękne kłamstwo.
- Jak cię zaraz... - nim jednak zdążyła cokolwiek dodać albo zamienić swe groźby w czyn, Koss syknął na nią niczym rasowy wampir. Wróżka odskoczył, a Koss uciekł i zmieszał się z tłumem, wcześniej częstując ją swoim złowrogim śmiechem.
Tak się bawią dorośli ludzie.
3/3 posty - Zadanie Trupiego Psa.
Garik
Harvey widząc, co się święci, zaczął powoli wycofywać się w bok, w bok, a później w tył. Cichutko, wolniutko... Jego tu nie było, on tylko przypadkiem tu stanął. Zatrzymał się przy najbliższej wystawce z jedzeniem i wziął ciasteczko w kształcie palca wiedźmy, dopiero po chwili orientując się, że było to głupie, bo przecież i tak go nie zje. Cóż, trzymał palec jakby po to go wziął i obserwował, jak jego znajomy radzi sobie w rozmowie z Jezusem. Cholera, co tu się...Przełknął ślinę czując ukłucie niepokoju, kiedy znajomy zdjął maskę. No nie! Czy on tu zamierza załatwiać jakieś interesy? Lustrzany upiór już zamierzał na dobre się ulotnić, ale zanim to zrobił, zdążył zauważyć, że Garik się znów pakuje w swoje wdzięczne opakowanie i to z 'wróżkowym pyłkiem'. Jakby nigdy nic zrównał się z wenecką lady i wręczył jej słodki palec wiedźmy.
– Proszę, to dla ciebie. Zagryzka do wina.
— Miałem na myśli stronę, władco potworów. You know what's written on the first page of our common story? That you must be made of Uranium and Iodine, cause all I can see is U and I — gdy tylko wypowiedział te słowa, naprawdę bardzo mocno próbował powstrzymać własny śmiech, co niestety niezbyt mu się udało. Dosłownie przegrał z kretesem.
Zaraz jednak się skrzywił, gdy poczuł liźnięcie na policzku.
— Fuj, ale nie jak jesz. To niehigieniczne — powiedział wycierając policzek z wyraźnym niezadowoleniem. Jeszcze będzie się potem przez niego lepił. Gdy już poczuł, że wystarczająco ponarzekał - nawet jeśli robił to wyłącznie we własnych myślach - wrócił do niego spojrzeniem.
— Nie, tak w sumie to bym nie chciał. Nie wyraziłem się ostatnio wystarczająco dobitnie, gdy mówiłem że mi na tobie zależy? — uniósł brew, patrząc na niego wyraźnie zawiedzionym wzrokiem. Kto by pomyślał że blondyn ma pamięć złotej rybki? Czasem po niektórych jego tekstach zaczynał naprawdę wierzyć w to, że kolor jego włosów jednak miał swoje na rzeczy w kwestiach pamięciowych. Tak jak wtedy, gdy zarzucił mu że nie jest w stosunku do niego opiekuńczy. Oburzające.
— Oczywiście, że się spodziewałem. Byłbym zawiedziony, gdyby było inaczej i zwyczajnie bym się do ciebie nie przyznał. Zwłaszcza gdybyś przyszedł w jakimś paskudnym kostiumie Jokera. Ten jest zdecydowanie lepszy. I nie dotykaj, zatrzesz oko — upomniał go, łapiąc za nadgarstek. Spojrzał w stronę palców i wzruszył ramionami, wypuszczając go z uścisku.
— Daję ci wolną rękę — rzucił z bezczelnym uśmiechem, samemu udając się w przeciwnym kierunku. Na jego talerzu obok steku, wylądował tatar uformowany w kształt dorodnego mózgu. Kto by się jednak spodziewał, że znikąd wyrośnie przed nim zombie, który dmuchnie mu w twarz jakimś dziwnym pyłem.
— CHCĘ TWÓJ MÓÓÓZG — zakasłał w odpowiedzi, nie mogąc się pozbyć tego dziwacznego ścierwa z dróg oddechowych.
— Weź sobie własny. I nie dmuchaj tym prosto w czyjąś twarz, jeśli chcesz żeby ci zapłacili za cały wieczór — powiedział przytłumionym głosem, podnosząc na niego beznamiętne spojrzenie, które ciężko było utrzymać przy obecnym stanie. Zombie natomiast po rozpoznaniu komu się napatoczył, wyraźnie spanikował.
— J-ja przep-praszam to nie... nie chciałem naprawdę, wszystko w porządku? Tak bardzo mi przykro — nie miał ochoty na słuchanie jego wymówek. Machnął na niego krótko dłonią nakazując mu odwrót, co ten uczynił momentalnie umykając w tłum.
Black natomiast ruszył ze swoim talerzem w stronę Alana. Wcześniejszy kaszel zmienił się w kichnięcie, gdy poczuł jak dziwny pył drażni go w nosie.
— Boże co za-a-APSIK! ... Idioci, doprawdy — wymamrotał, cały czas próbując się nie udusić. Musiał się czegoś napić. Przez to wszystko nawet nie odpowiedział na jego pytanie.
Zaraz jednak się skrzywił, gdy poczuł liźnięcie na policzku.
— Fuj, ale nie jak jesz. To niehigieniczne — powiedział wycierając policzek z wyraźnym niezadowoleniem. Jeszcze będzie się potem przez niego lepił. Gdy już poczuł, że wystarczająco ponarzekał - nawet jeśli robił to wyłącznie we własnych myślach - wrócił do niego spojrzeniem.
— Nie, tak w sumie to bym nie chciał. Nie wyraziłem się ostatnio wystarczająco dobitnie, gdy mówiłem że mi na tobie zależy? — uniósł brew, patrząc na niego wyraźnie zawiedzionym wzrokiem. Kto by pomyślał że blondyn ma pamięć złotej rybki? Czasem po niektórych jego tekstach zaczynał naprawdę wierzyć w to, że kolor jego włosów jednak miał swoje na rzeczy w kwestiach pamięciowych. Tak jak wtedy, gdy zarzucił mu że nie jest w stosunku do niego opiekuńczy. Oburzające.
— Oczywiście, że się spodziewałem. Byłbym zawiedziony, gdyby było inaczej i zwyczajnie bym się do ciebie nie przyznał. Zwłaszcza gdybyś przyszedł w jakimś paskudnym kostiumie Jokera. Ten jest zdecydowanie lepszy. I nie dotykaj, zatrzesz oko — upomniał go, łapiąc za nadgarstek. Spojrzał w stronę palców i wzruszył ramionami, wypuszczając go z uścisku.
— Daję ci wolną rękę — rzucił z bezczelnym uśmiechem, samemu udając się w przeciwnym kierunku. Na jego talerzu obok steku, wylądował tatar uformowany w kształt dorodnego mózgu. Kto by się jednak spodziewał, że znikąd wyrośnie przed nim zombie, który dmuchnie mu w twarz jakimś dziwnym pyłem.
— CHCĘ TWÓJ MÓÓÓZG — zakasłał w odpowiedzi, nie mogąc się pozbyć tego dziwacznego ścierwa z dróg oddechowych.
— Weź sobie własny. I nie dmuchaj tym prosto w czyjąś twarz, jeśli chcesz żeby ci zapłacili za cały wieczór — powiedział przytłumionym głosem, podnosząc na niego beznamiętne spojrzenie, które ciężko było utrzymać przy obecnym stanie. Zombie natomiast po rozpoznaniu komu się napatoczył, wyraźnie spanikował.
— J-ja przep-praszam to nie... nie chciałem naprawdę, wszystko w porządku? Tak bardzo mi przykro — nie miał ochoty na słuchanie jego wymówek. Machnął na niego krótko dłonią nakazując mu odwrót, co ten uczynił momentalnie umykając w tłum.
Black natomiast ruszył ze swoim talerzem w stronę Alana. Wcześniejszy kaszel zmienił się w kichnięcie, gdy poczuł jak dziwny pył drażni go w nosie.
— Boże co za-a-APSIK! ... Idioci, doprawdy — wymamrotał, cały czas próbując się nie udusić. Musiał się czegoś napić. Przez to wszystko nawet nie odpowiedział na jego pytanie.
1/5 Uciążliwy Katar Zombie
Bianca Chavarría
Ludzie cały czas stawali tuż obok niego.
Nie spodziewał się towarzystwa, choć przez chwilę miał ten cień nadziei, że Xavier jednak postanowi na nowo stawić się u jego boku. Rzecz jasna tak się nie stało. Zamiast tego pojawił się jakiś chłopak przebrany za zombie, którego zdecydowanie nie znał. Nie żeby znał większą liczbę osób. Podniósł na niego nieco zagubiony wzrok, gdy nagle w jego stronę poleciały chusteczki. Znikąd. Wyłącznie całkiem niezły refleks pozwolił mu na złapanie ich, choć prawie przywalił przez to stojącej obok osobie kosą. Uniósł wzrok próbując zlokalizować ich właściciela. Nie miał z tym większych problemów, bo dziewczyna momentalnie do niego podeszła.
— B... lanca? — nie był pewien czy odpowiednio usłyszał. Czytanie z ruchu warg szło mu nieco oporniej niż zwykle przez panujący wokół zgiełk, lecz było to jedyne imię jakie mógł w tym momencie dopasował do ułożenia jej ust.
Pokiwał krótko głową na pytanie o alergię, nim wyciągnął jedną z chusteczek, korzystając z okazji by przyjrzeć się dziewczynie. Niestety skończyło się to tak, że zrobił się cały czerwony jak piwonia, spuszczając nieznacznie głowę tuż po wydmuchaniu nosa.
— Dziękuję. Masz... ładny strój — powiedział w końcu nieco drętwym, wyraźnie nieprzyzwyczajonym głosem. Nie miał zielonego pojęcia jak zachowywać się w podobnych sytuacjach. W końcu ostatnim kim był to duszą towarzystwa. Kichnął w chusteczkę i podniósł na nią zmieszany wzrok.
— Erm... um... — Świetnie Liam, doskonały z ciebie rozmówca. A te napierające na niego ze wszystkich stron dźwięki zdecydowanie nie pomagały w skupieniu się. Poruszył swoją kosą, naciągając mocniej kaptur na białe włosy. Może uda mu się zniknąć i zaprzestać tego ośmieszania własnej osoby?
Atak alergii od zombie 2/10
Dzięki ci o loterio, za dołożenie postów do wyroku.
Dzięki ci o loterio, za dołożenie postów do wyroku.
Koss / Rosa María Chavarría
W jednym momencie ciągnęli ją w stronę sali by coś zjeść, a w następnej brali ją za zakładnika.
Tkwiła pomiędzy młotem, a kowadłem, gdy rozmowa potoczyła się sama.
"Wymienię tego Kota za głaskanie."
"Nie ma takiej możliwości."
— Hej! — ciężko było stwierdzić czy oburzenie dziewczyny było spowodowane pierwszą, a może drugą wypowiedzą. Oparła dłonie na biodrach z groźną miną.
— Jestem hersztem kociej gildii złodziei. Wartym więcej niż głaskanie jakiegoś tam psa, meow! Bez urazy Trupi Psie, jesteś super — wyglądało jednak na to, że jej reakcja wywołała wyłącznie jedną odpowiedź, gdy mężczyzna obok psa wyciągnął przed siebie dłoń.
— Pięć dolarów.
— Nigdy! Poczekam na kolejne zadanie. Obserwuję was — wskazała dwoma palcami na swoje oczy, a następnie na mężczyznę, swoje oczy i psa, który przekręcił łeb na bok, wyraźnie nie rozumiejąc co się właśnie dzieje.
— Obserwuję was — zasyczała jeszcze raz niczym rasowy kot. Swoją drogą fakt, że nieznana jej dziewczyna postanowiła się schować za kimś tak drobnym jak Yunlei był podwójnie zabawny. Ona natomiast, zupełnie automatycznie złapała dziewczynę za nadgarstek i pociągnęła za sobą w stronę Kossa, który udał się w kierunku jedzenia.
— No co za bezczelny typ, meow. Jeszcze mu pokażemy hrabio Kossculo i... — jakby nigdy nic zwróciła się w stronę dziewczyny — jak się nazywasz, wiedźmo? Nie próbuj robić ze mnie swojego kociego sługi, jestem odporna na wszelkie zaklęcia poddaństwa, meow! Jestem indywidualistką, która nigdy nie będzie wykonywać życzeń innych.
Wyprostowała się dumnie, unosząc głowę ku górze. Właśnie tak. Była nieustraszona, nieugięta i nieujarzmiona!
— Panna Cottę dla Pani Kot? — jeden z tutejszych wyjątkowo przystojnych kocich kelnerów wyciągnął deser ze swojej tacy w jej stronę z szelmowskim uśmiechem. Nie minęło nawet pięć sekund, gdy już przytulała się do jego ramienia, mrucząc z wyraźną wprawą.
— Jestem twoja, koci książę. Daj mi ją, a zrobię co zechcesz, meow.
No cóż.
FREY
Skupienie zaczęło go opuszczać, gdy poczuł że znowu kichnie. I to zresztą zrobił, odpowiednio szybko odwracając się w drugą stronę, by zasłonić twarz materiałem. Dopiero po krótkiej chwili ponownie spojrzał na Jonkera, który najwyraźniej postanowił zastosować na nim jeden ze swoich tricków chwytających za serce. Przez chwilę trwał nawet w milczeniu dając mu szansę na wykazanie się swoimi umiejętnościami. Przeszukiwał swoje wnętrze w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak słabości. Może gdzieś tam trochę głębiej...
Nope. Nic.
— Oczywiście. Jeśli uznałbym, że przyniesie mi to jakiekolwiek korzyści, a wątpię by twoje psy były mi w stanie coś takiego zagwarantować, skoro bez siebie są nikim — ciężko było doszukiwać się w jego głosie sympatii w stosunku do jakichkolwiek zwierząt, choć fakt że jego nos był cały zapchany, oczy zaczerwienione, a gardło obolałe - raczej było o to ciężko tak po prostu, ze względu na niesprzyjające warunki.
— Coś o tym wiem — odpowiedział krótko, ze zdumieniem zauważając, że udało mu się nie kichnąć przez ostatnią minutę. I właśnie w momencie, gdy sobie to uświadomił, kichnął dwa razy. Pomijając fakt, że w rzeczywistości nie miał zielonego pojęcia jak to było, gdy przymuszali cię do małżeństwa. Z jego najbardziej ekstremalnych wyskoków, kilka razy zakochane w nim dziewczyny próbowały przedstawiać go swoim rodzicom jako potencjalnego narzeczonego. Oni robili prześwietlenie, protestowali, próbowali go szantażować. On szantażował ich, mówiąc że odejdzie i nigdy więcej go nie zobaczą, jeśli wypłacą mu odpowiednią sumę. Jeśli natomiast tego nie zrobią, nagłośni ich hańbiący romans w mediach.
Zawsze się zgadzali.
I dlatego tak bardzo nimi gardził.
— Nie chciałbym nakichać do obiadu cztery-PSIK!-sta razy zanim zdążyłbym unieść widelec do ust — a ilość zwierzaków, jakie Jonker prowadzał na smyczach, zdecydowanie przekreślała szansę na podobny wypad. Nie żeby było mu to jakoś szczególnie na rękę.
"Naprawdę wyglądam na aż takiego szczeniaka?"
— A chcesz usłyszeć to co chcesz usłyszeć czy prawdę? — zapytał rozbawiony, również zerkając w stronę dziewczyny. W przeciwieństwie do Jonkera, nie był zachwycony jego chęcią podejścia do darczyńcy. Całkowicie wystarczyło mu, że postawiła im drinka, nie widział żadnego powodu dla którego miałby z nią rozmawiać. Nie wydał z siebie jednak nawet pojedynczego słowa sprzeciwu, idąc za nim jak cień, sącząc swój napój.
Wampirzyca już z daleka uśmiechała się do nich kusząco, mieszając swojego krwistoczerwonego drinka.
— Jakież szczęście mnie spotkało, by natrafić na dwóch tak przystojnych mężczyzn, tuż po pojawieniu się na imprezie. W dodatku jednego pobratymca — puściła oczko wampirzemu arystokracie, śmiejąc się krótko.
Nikt nie spodziewa się Hiszpańskiej Inkwizycji!
Prawdę mówiąc, nawet jej obecność na balu byłaby mniej zaskakująca niż obecność Sigrunn, która nigdy nie bywała w takich miejscach dobrowolnie. Zwłaszcza, jeśli musiała zapłacić za wstęp. Powinna była zostać w domu, ewentualnie zabrać Alex i paru innych ziomków na straszenie dzieciaków i zabieranie im cukierków. Z każdą sekundą spędzoną w ratuszu dochodziła do wniosku, że to nie byłby taki zły pomysł. Ale nie, w tym roku wszystkim odjebało i było jedno wielkie "chodź na imprezę Blacka, będzie fajny klimat i bitwa o słodycze!". Już nawet ciul z dobrą zabawą i fajnymi ludźmi, Sig po prostu usłyszała o bitwie na słodycze i wtedy zaczęła poważnie rozmyślać nad odwiedzeniem balu. Skoro miała wydać na to tyle forsy, to na pewno zdobędzie więcej słodyczy niż podczas łażenia po przedmieściach. I skoro już przyszła i zapłaciła za to z własnej kieszeni, nie miała zamiaru zbyt szybko wychodzić.
Przyszła spóźniona, toteż ominęła ją przemowa Blacka, co jednak nie było wielkim problemem. Od razu odnalazła miejsce zapisów do rzeczonej bitwy i się zapisała, coby zaklepać sobie miejsce. Dopiero gdy to miała z głowy, mogła zacząć zabawę.
Ale nie na trzeźwo. Oj nie. Nie wtedy, kiedy widziała bar na horyzoncie. Może to zboczenie zawodowe, może znamię alkoholizmu, ale już zaraz znalazła się przy znajomym barmanie i z szerokim uśmiechem na ustach poprosiła o Krwawą Mary.
- 5$ - powiedział mężczyzna.
- Co - wydusiła z siebie. - Zapłaciłam za wstęp, drinki nie są w cenie?
- Niestety.
- Nawet dla koleżanki po fachu...? - spróbowała jeszcze, ale barman obdarzył ją pobłażliwym spojrzeniem i pokręcił lekko głową, na co Norweżka westchnęła, sięgnęła do kieszeni i położyła banknot na blat, po czym wzięła swojego drinka i odeszła na bok, kląc pod nosem. Słaby początek imprezy.
Prawdę mówiąc, nawet jej obecność na balu byłaby mniej zaskakująca niż obecność Sigrunn, która nigdy nie bywała w takich miejscach dobrowolnie. Zwłaszcza, jeśli musiała zapłacić za wstęp. Powinna była zostać w domu, ewentualnie zabrać Alex i paru innych ziomków na straszenie dzieciaków i zabieranie im cukierków. Z każdą sekundą spędzoną w ratuszu dochodziła do wniosku, że to nie byłby taki zły pomysł. Ale nie, w tym roku wszystkim odjebało i było jedno wielkie "chodź na imprezę Blacka, będzie fajny klimat i bitwa o słodycze!". Już nawet ciul z dobrą zabawą i fajnymi ludźmi, Sig po prostu usłyszała o bitwie na słodycze i wtedy zaczęła poważnie rozmyślać nad odwiedzeniem balu. Skoro miała wydać na to tyle forsy, to na pewno zdobędzie więcej słodyczy niż podczas łażenia po przedmieściach. I skoro już przyszła i zapłaciła za to z własnej kieszeni, nie miała zamiaru zbyt szybko wychodzić.
Przyszła spóźniona, toteż ominęła ją przemowa Blacka, co jednak nie było wielkim problemem. Od razu odnalazła miejsce zapisów do rzeczonej bitwy i się zapisała, coby zaklepać sobie miejsce. Dopiero gdy to miała z głowy, mogła zacząć zabawę.
Ale nie na trzeźwo. Oj nie. Nie wtedy, kiedy widziała bar na horyzoncie. Może to zboczenie zawodowe, może znamię alkoholizmu, ale już zaraz znalazła się przy znajomym barmanie i z szerokim uśmiechem na ustach poprosiła o Krwawą Mary.
- 5$ - powiedział mężczyzna.
- Co - wydusiła z siebie. - Zapłaciłam za wstęp, drinki nie są w cenie?
- Niestety.
- Nawet dla koleżanki po fachu...? - spróbowała jeszcze, ale barman obdarzył ją pobłażliwym spojrzeniem i pokręcił lekko głową, na co Norweżka westchnęła, sięgnęła do kieszeni i położyła banknot na blat, po czym wzięła swojego drinka i odeszła na bok, kląc pod nosem. Słaby początek imprezy.
Kostium
Bale tego typu może nie tyle nie były jej w smak, co po prostu kiedy chciała kogoś znaleźć, to musiała się natrudzić z poszukiwaniami. Wystarczyło, że ktoś zniknął na sekundę, a ona już miała problemy z wychwyceniem go w tłumie. Tak też właśnie było z poszukiwanym przez nią paniczykiem, którego akurat na gwałt potrzebowała. Skąd miała wiedzieć co, jak i dokąd, skoro to Blackowie zarządzali wszystkim, a z dwojga złego wolała już podejść do znajomej twarzy i spytać tej osoby o to, co robić, aniżeli odwalać jakąś szopkę i tłumaczyć jakiemuś innemu kolesiowi kim jest i o co w ogóle chodzi.
Szurała paznokciami po kocim grzbiecie, próbując zająć czymś swojego pupila, żeby przypadkiem nie zachciało mu się robić psikusów innym gościom imprezy, nadal rozglądając się dookoła. Dostrzegła parę osób, które faktycznie pamiętała, ale żadna z nich nie była tą, która była jej teraz niezbędna. Dlatego też skierowała się do bufetowych stołów, skąd nalała sobie trochę jakiegoś ponczu czy cholera wie czego (co z tego, że w sumie nie powinna, bo jej się wszystko w środku poskleja), kiedy dostrzegła blond czerep bardzo podobny do tego jej. Na tę myśl odruchowo chciała przeczesać włosy, ale zaskakującym trafem skończyło się to szybciej, niż normalnie by się spodziewała.
Durne kłaki, nigdy się nie przyzwyczai.
Tak czy inaczej, dostrzegła Alana, tak? A tam gdzie Alan, tam musiał być też i jego - weźmy to w cudzysłów - "mąż". Podeszła do dwójki młodych mężczyzn i poczekała, aż skończą swój wątek, po czym odchrząknęła cicho.
- Cześć, wilczki - ten niepewny uśmiech. Jakby miała to paskudne wrażenie, że Alan bezczelnie potraktuje ją jak powietrze albo każe jej spływać. W ogóle, to określenie. Wilczki. Wtf. - Nie chcę wam przeszkadzać, ale. Merc - tu zerknęła na Blacka z bardziej rozbawionym już grymasem - Możesz mi powiedzieć, do kogo mam się kierować albo gdzie rozłożyć? Wolałam najpierw podejść do ciebie i podpytać.
Tak chyba wypada.
MERC (i Alan w pakiecie)
Bo mi potrzebny fabularnie :/
Bo mi potrzebny fabularnie :/
Bale tego typu może nie tyle nie były jej w smak, co po prostu kiedy chciała kogoś znaleźć, to musiała się natrudzić z poszukiwaniami. Wystarczyło, że ktoś zniknął na sekundę, a ona już miała problemy z wychwyceniem go w tłumie. Tak też właśnie było z poszukiwanym przez nią paniczykiem, którego akurat na gwałt potrzebowała. Skąd miała wiedzieć co, jak i dokąd, skoro to Blackowie zarządzali wszystkim, a z dwojga złego wolała już podejść do znajomej twarzy i spytać tej osoby o to, co robić, aniżeli odwalać jakąś szopkę i tłumaczyć jakiemuś innemu kolesiowi kim jest i o co w ogóle chodzi.
Szurała paznokciami po kocim grzbiecie, próbując zająć czymś swojego pupila, żeby przypadkiem nie zachciało mu się robić psikusów innym gościom imprezy, nadal rozglądając się dookoła. Dostrzegła parę osób, które faktycznie pamiętała, ale żadna z nich nie była tą, która była jej teraz niezbędna. Dlatego też skierowała się do bufetowych stołów, skąd nalała sobie trochę jakiegoś ponczu czy cholera wie czego (co z tego, że w sumie nie powinna, bo jej się wszystko w środku poskleja), kiedy dostrzegła blond czerep bardzo podobny do tego jej. Na tę myśl odruchowo chciała przeczesać włosy, ale zaskakującym trafem skończyło się to szybciej, niż normalnie by się spodziewała.
Durne kłaki, nigdy się nie przyzwyczai.
Tak czy inaczej, dostrzegła Alana, tak? A tam gdzie Alan, tam musiał być też i jego - weźmy to w cudzysłów - "mąż". Podeszła do dwójki młodych mężczyzn i poczekała, aż skończą swój wątek, po czym odchrząknęła cicho.
- Cześć, wilczki - ten niepewny uśmiech. Jakby miała to paskudne wrażenie, że Alan bezczelnie potraktuje ją jak powietrze albo każe jej spływać. W ogóle, to określenie. Wilczki. Wtf. - Nie chcę wam przeszkadzać, ale. Merc - tu zerknęła na Blacka z bardziej rozbawionym już grymasem - Możesz mi powiedzieć, do kogo mam się kierować albo gdzie rozłożyć? Wolałam najpierw podejść do ciebie i podpytać.
Tak chyba wypada.
― Bez stroju nie ma wstępu ― rzucił postawiony przed wejściem ochroniarz, który sumiennie kontrolował każdego, kto miał przekroczyć próg ratusza. Nic dziwnego, że jego twarz wskazywała na to, że nie był skory do żadnych dyskusji ani odstępstw, skoro z całą pewnością jego pensja za ten wieczór była znacznie wyższa niż zwykle.
Grimshaw nie był ani trochę zaskoczony taką koleją rzeczy. Skoro wszystkie ogłoszenia rozprowadzone przez ludzi Blacków wyraźnie zaznaczały, że przebranie było obowiązkowe, to po prostu tak było i najwyraźniej był świadom tego, że przyszedł tu tylko po to, by uświadomić, że wszystkie te namowy, by zjawić się na pękającej w szwach imprezie były bez sensu.
― Mówiłem wam ― westchnął ciężko Skyler po tym, gdy wpisał się na listę i odwrócił się przodem do Winchestera i Jay'a, którzy dołożyli wszelkich starań, by wyłamać się ze schematu przyozdobionych strojami dzieciaków. On sam przynajmniej pokusił się o trupi makijaż, który Ashley nałożyła mu z największą przyjemnością, choć hawajska koszula dość mocno odstawała od jego halloweenowego wizażu Gauthiera. Jednak aby tradycji stało się zadość, postanowił wcielić się w rolę martwego syna surfera. ― Macie szczęście, że tu jestem ― dodał po chwili, rozciągając usta w nieodgadnionym uśmiechu i obrócił się przodem do przebranego bodyguarda.
― Ale widzi pan? Najlepsze przebranie to niepozorne przebranie. Myśli pan, że mój kolega wygląda tak na co dzień? ― Uniósł dłoń, prezentując beznamiętny wyraz twarzy Jay'a, który nie wydawał się być szczególnie zainteresowany ani wejściem na imprezę, ani „genialnym” pomysłem Skylera, któremu udało się skupić uwagę mężczyzny na szarookim. ― Ten efekt był w stanie osiągnąć tylko dzięki rozwijaniu sztuki aktorstwa. To prawdziwy morderca, który wykańcza innych z zimną krwią. Słowo daję, żaden photoshop.
Ciemnowłosy spojrzał z ukosa na Thatchera, gdy Skyler przewiesił ramię przez jego kark i puścił mu oczko, jakby liczył na to, że złotooki już podłapał całą koncepcję jego pomysłu.
― A to... szczerze mówiąc, jestem pewien, że nie ujmę lepiej niż on grozy postaci, w którą się wcielił. Co nie, Woolfe?
Grimshaw nie był ani trochę zaskoczony taką koleją rzeczy. Skoro wszystkie ogłoszenia rozprowadzone przez ludzi Blacków wyraźnie zaznaczały, że przebranie było obowiązkowe, to po prostu tak było i najwyraźniej był świadom tego, że przyszedł tu tylko po to, by uświadomić, że wszystkie te namowy, by zjawić się na pękającej w szwach imprezie były bez sensu.
― Mówiłem wam ― westchnął ciężko Skyler po tym, gdy wpisał się na listę i odwrócił się przodem do Winchestera i Jay'a, którzy dołożyli wszelkich starań, by wyłamać się ze schematu przyozdobionych strojami dzieciaków. On sam przynajmniej pokusił się o trupi makijaż, który Ashley nałożyła mu z największą przyjemnością, choć hawajska koszula dość mocno odstawała od jego halloweenowego wizażu Gauthiera. Jednak aby tradycji stało się zadość, postanowił wcielić się w rolę martwego syna surfera. ― Macie szczęście, że tu jestem ― dodał po chwili, rozciągając usta w nieodgadnionym uśmiechu i obrócił się przodem do przebranego bodyguarda.
― Ale widzi pan? Najlepsze przebranie to niepozorne przebranie. Myśli pan, że mój kolega wygląda tak na co dzień? ― Uniósł dłoń, prezentując beznamiętny wyraz twarzy Jay'a, który nie wydawał się być szczególnie zainteresowany ani wejściem na imprezę, ani „genialnym” pomysłem Skylera, któremu udało się skupić uwagę mężczyzny na szarookim. ― Ten efekt był w stanie osiągnąć tylko dzięki rozwijaniu sztuki aktorstwa. To prawdziwy morderca, który wykańcza innych z zimną krwią. Słowo daję, żaden photoshop.
Ciemnowłosy spojrzał z ukosa na Thatchera, gdy Skyler przewiesił ramię przez jego kark i puścił mu oczko, jakby liczył na to, że złotooki już podłapał całą koncepcję jego pomysłu.
― A to... szczerze mówiąc, jestem pewien, że nie ujmę lepiej niż on grozy postaci, w którą się wcielił. Co nie, Woolfe?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach