▲▼
First topic message reminder :
Jest to całkiem spora plaża. Jest tu mniejszy tłum niż nad morzem, aczkolwiek wciąż jest to często odwiedzane miejsce. Najczęściej można tu spotkać młodych ludzi, popijających sobie piwko i stołujących się na plaży na kocyku. Można tu także popływać, chociaż na to decyduje się już mniej osób. Do pływania jest specjalnie wyznaczony kawałek, ogrodzony bojami za które nie można wypływać. Jest także oczywiście ratownik. Dookoła plaży jest gęsty las, z którego wybiega ścieżka bezpośrednio na plażę.
Jest to całkiem spora plaża. Jest tu mniejszy tłum niż nad morzem, aczkolwiek wciąż jest to często odwiedzane miejsce. Najczęściej można tu spotkać młodych ludzi, popijających sobie piwko i stołujących się na plaży na kocyku. Można tu także popływać, chociaż na to decyduje się już mniej osób. Do pływania jest specjalnie wyznaczony kawałek, ogrodzony bojami za które nie można wypływać. Jest także oczywiście ratownik. Dookoła plaży jest gęsty las, z którego wybiega ścieżka bezpośrednio na plażę.
Okay, Lowe się zrestartował po tym, co wyszło z jego krtani. Właśnie obwieścił swojej dziewczynie, że ślinił się w przeszłości do innej, a tamta natomiast o tym nie miała bladego pojęcia jak widać na załączonym obrazku. Strzelił takiego poker face'a, że bardziej się nie dało, aczkolwiek po pytaniu od Paige jednak należałoby się zreflektować, o ile to było możliwe.
─ Nie... wiedziałaś? ─ dopytał jak prawilny żelbeton, jakby jej mowa ciała nie mówiła mu absolutnie wszystkiego. ─ ...Eeeeeeee... ─ wydał z siebie dziwny dźwięk na widok miny Any. Boże, co on uczynił.
Zresztą, jakim sposobem Sheridan uniknęła obserwowania jak Dakota czerwienieje jak wiśnia gdy mu burzyła tę jego pedalską grzywkę? Albo że często ją usiłował wciągnąć do rozmowy w jakimś cholernie niezręcznym wykonaniu? Albo że chciał ją bronić choć sam na stojąco pod szafę wchodził?
Bo z dziewczynami to, oj nie wie, oj nie wie, się [...].
─ Nie... wiedziałaś? ─ dopytał jak prawilny żelbeton, jakby jej mowa ciała nie mówiła mu absolutnie wszystkiego. ─ ...Eeeeeeee... ─ wydał z siebie dziwny dźwięk na widok miny Any. Boże, co on uczynił.
Zresztą, jakim sposobem Sheridan uniknęła obserwowania jak Dakota czerwienieje jak wiśnia gdy mu burzyła tę jego pedalską grzywkę? Albo że często ją usiłował wciągnąć do rozmowy w jakimś cholernie niezręcznym wykonaniu? Albo że chciał ją bronić choć sam na stojąco pod szafę wchodził?
Bo z dziewczynami to, oj nie wie, oj nie wie, się [...].
- Aniewidaćżeniewiedziałamoczywiścieżenie - halo, halo, to była prędkość karabinu maszynowego, a nie normalnej osoby wyrzucającej z siebie słowa. Paige, weź się w garść. Odchrząknęła zaraz. próbując jakoś opanować zażenowanie. Bo jak tak teraz o tym myślała, to w sumie to wszystko robiło dużo sensu. - Tak czy siak, nie mów takich rzeczy kobiecie, bo Anastasia wydrapie oczy albo tobie, albo mnie. Albo nam obojgu. My tak działamy.
Ja już nie chcę tu być. Q_Q Sytuacja zrobiła się trochę zbyt awkward, pewnie dlatego powoli zaczęła podnosić się z ziemi i szukać dogodnego miejsca na ucieczkę.
- Tak czy siak, m-miło, że przyszliście. I miło było cię poznać, Ana. Nie zabij go za gadanie głupot - kek. I się ulotniła, bo serio tak się dziecko speszyło. XD
I to w sumie tak, że rumieńce nie bardzo chciały schodzić z jej japy nawet w momencie, w którym dotarła do swojego poszukiwanego wcześniej celu - Jaime. Musiała przyznać, że lepiej rozpoznawała jego tył przez tę sytuację z frisbee. Nawet teraz zaczepiła go od pleców strony, dźgnąwszy go lekko palcem w ramię. Z zanikającym jeszcze burakiem.
- Czy to mój odporny na słońce kolega pan doktor?
Ja już nie chcę tu być. Q_Q Sytuacja zrobiła się trochę zbyt awkward, pewnie dlatego powoli zaczęła podnosić się z ziemi i szukać dogodnego miejsca na ucieczkę.
- Tak czy siak, m-miło, że przyszliście. I miło było cię poznać, Ana. Nie zabij go za gadanie głupot - kek. I się ulotniła, bo serio tak się dziecko speszyło. XD
I to w sumie tak, że rumieńce nie bardzo chciały schodzić z jej japy nawet w momencie, w którym dotarła do swojego poszukiwanego wcześniej celu - Jaime. Musiała przyznać, że lepiej rozpoznawała jego tył przez tę sytuację z frisbee. Nawet teraz zaczepiła go od pleców strony, dźgnąwszy go lekko palcem w ramię. Z zanikającym jeszcze burakiem.
- Czy to mój odporny na słońce kolega pan doktor?
Nie wiedziała, co powiedzieć. Ba! Nie wiedziała, co myśleć. Z jednej strony, phi, skoro dawno temu i nieprawda, no to ok. Ale z drugiej strony! Ohoho! Jaka była ta druga strona? A taka, że skoro reakcja Sheridan go wzięła i nabrał aż tak pomidorkowego koloru.. to może dalej go ta relacja ruszała? Fuck, tylko co teraz jest prawdą?
Jedno było prawdą na pewno. Nie zamierzała nikomu wydrapywać oczu. Ana była na tyle dziwnym stworzeniem, że nie do końca wiedziała, jak się zachować w tego typu sytuacjach. Zresztą, zawsze tłamsiła emocje w sobie, odkąd tylko pamiętała. Można było też przyznać, że mimo wszystko poczuła lekką ulgę, gdy Sheridan wstała i się z nimi pożegnała. Nie zdążyła jej nawet nic odpowiedzieć, bo dziewczyna po prostu zniknęła zaraz po dokończeniu zdania.
Ana spojrzała na Dakotę, próbując niewielkim atakiem w jego stronę obrócić tę sytuację w żart.
- Czyli... lubisz jasne blondynki? Twoja była też miała blond włosy? - zaśmiała się niezręcznie.
Jedno było prawdą na pewno. Nie zamierzała nikomu wydrapywać oczu. Ana była na tyle dziwnym stworzeniem, że nie do końca wiedziała, jak się zachować w tego typu sytuacjach. Zresztą, zawsze tłamsiła emocje w sobie, odkąd tylko pamiętała. Można było też przyznać, że mimo wszystko poczuła lekką ulgę, gdy Sheridan wstała i się z nimi pożegnała. Nie zdążyła jej nawet nic odpowiedzieć, bo dziewczyna po prostu zniknęła zaraz po dokończeniu zdania.
Ana spojrzała na Dakotę, próbując niewielkim atakiem w jego stronę obrócić tę sytuację w żart.
- Czyli... lubisz jasne blondynki? Twoja była też miała blond włosy? - zaśmiała się niezręcznie.
Był prawdopodobnie ostatnią osobą na świecie, która zjawiła się na miejscu z tego samego powodu co reszta tłumów, przez które właśnie musiał się przedzierać. Nie ściągnęły go tu promujące zespoły plakaty ani piski zachwyconych fanek, które dało się słyszeć już z oddali. Jeśli chodziło o Paige'a, miał zupełnie inne priorytety, a swoje kroki blondyn kierował tam, skąd unosił się intensywny zapach jedzenia. Nie można było mieć mu tego za złe – dopiero co udało mu się zerwać z pracy, a posiłek był istotnym elementem zakończenia dnia.
Właściwie nie wyróżniał się niczym spośród tłumu, nie licząc górowania wzrostem nad wieloma mijanymi osobami. Ponadto w przeciwieństwie do nich, już kierował swoje kroki w stronę budek z jedzeniem, zamiast skupiać się na scenie, z której już płynęły dźwięki muzyki. Nie wyglądał na kogoś, kogo warto było zaczepiać albo na kogoś, kto w ogóle chciał być zaczepiany i prawdopodobnie miał szansę w spokoju przetrwać całe to wydarzenie.
Ktoś jednak postanowił mu ją odebrać.
― Ooo, toż to Alan, prawda?
Jasnowłosy zatrzymał się, przenosząc wzrok na niewysoką brunetkę, która patrzyła na niego wzrokiem pełnym nadziei. Jednocześnie coś podpowiadało mu, że niezależnie od tego, czy przedstawiłby się jako Bob czy inny George, ona już wiedziałaby, z kim miała do czynienia. Rzecz w tym, że on nie wiedział i nie był pewien, czy pewnego dnia miał tak ciężką noc, że po prostu zapomniał o jej istnieniu, czy faktycznie nigdy się nie spotkali.
― Zależy kto pyta.
― Wiedziałam! ― wykrzyknęła entuzjastycznie, robiąc krótką pauzę. Sekundowe milczenie było jednak tylko zapowiedzią armagedonu słów. ― O rany, mam nadzieję, że będziesz miał dla mnie chwilę. Jestem totalną fanką twojego chłopaka i twojej siostry i tak sobie pomyślałam, że może byłbyś w stanie załatwić mi z nimi wspólne zdjęcie. Powiedziałam znajomym, że tego dnia na pewno uda mi się je zgarnąć i próbowały mi wmówić, że to niemożliwe, dlatego jak sam widzisz, wiele by to dla mnie znaczyło. Oczywiście możemy też zrobić sobie zdjęcie oboje! Mam całe mnóstwo znajomych na instagramie i jestem pewna, że dzięki temu staniesz się bardziej widoczny!
Bla, bla, bla, bla, bla. Ona tak poważnie?
Na to wygląda.
Powinna spróbować szczęścia na scenie.
Komediowej, rzecz jasna.
― Rozumiem. Niestety takie układy nie są darmowe ― stwierdził całkowicie poważnie, skrzętnie ukrywając rezygnację, którą wzbudziła w nim zdesperowana dziewczyna.
― Oczywiście! Zapłacę każdą cenę! ― Zaczęła przegrzebywać torebkę, odrywając od niego wzrok. Właściwie gdyby nie to, jak bardzo męczyła się ze znalezieniem w niej portfela, być może nadal stałby tuż obok. Szybko zdecydował się jednak wykorzystać okazję i pozostawić ją samą sobie, mruczącą pod nosem coś na temat własnego nieporządku. Przez pierwsze kilka kroków ugiął nawet kolana, by znacznie łatwiej było mu wtopić się w tłum ludzi. Dopiero upewniwszy się, że nachalna dziewczyna nie zdoła go znaleźć, wyprostował się, wypuszczając ciężko powietrze ustami i wznowił wędrówkę ku stoiskom z jedzeniem.
Właściwie nie wyróżniał się niczym spośród tłumu, nie licząc górowania wzrostem nad wieloma mijanymi osobami. Ponadto w przeciwieństwie do nich, już kierował swoje kroki w stronę budek z jedzeniem, zamiast skupiać się na scenie, z której już płynęły dźwięki muzyki. Nie wyglądał na kogoś, kogo warto było zaczepiać albo na kogoś, kto w ogóle chciał być zaczepiany i prawdopodobnie miał szansę w spokoju przetrwać całe to wydarzenie.
Ktoś jednak postanowił mu ją odebrać.
― Ooo, toż to Alan, prawda?
Jasnowłosy zatrzymał się, przenosząc wzrok na niewysoką brunetkę, która patrzyła na niego wzrokiem pełnym nadziei. Jednocześnie coś podpowiadało mu, że niezależnie od tego, czy przedstawiłby się jako Bob czy inny George, ona już wiedziałaby, z kim miała do czynienia. Rzecz w tym, że on nie wiedział i nie był pewien, czy pewnego dnia miał tak ciężką noc, że po prostu zapomniał o jej istnieniu, czy faktycznie nigdy się nie spotkali.
― Zależy kto pyta.
― Wiedziałam! ― wykrzyknęła entuzjastycznie, robiąc krótką pauzę. Sekundowe milczenie było jednak tylko zapowiedzią armagedonu słów. ― O rany, mam nadzieję, że będziesz miał dla mnie chwilę. Jestem totalną fanką twojego chłopaka i twojej siostry i tak sobie pomyślałam, że może byłbyś w stanie załatwić mi z nimi wspólne zdjęcie. Powiedziałam znajomym, że tego dnia na pewno uda mi się je zgarnąć i próbowały mi wmówić, że to niemożliwe, dlatego jak sam widzisz, wiele by to dla mnie znaczyło. Oczywiście możemy też zrobić sobie zdjęcie oboje! Mam całe mnóstwo znajomych na instagramie i jestem pewna, że dzięki temu staniesz się bardziej widoczny!
Bla, bla, bla, bla, bla. Ona tak poważnie?
Na to wygląda.
Powinna spróbować szczęścia na scenie.
Komediowej, rzecz jasna.
― Rozumiem. Niestety takie układy nie są darmowe ― stwierdził całkowicie poważnie, skrzętnie ukrywając rezygnację, którą wzbudziła w nim zdesperowana dziewczyna.
― Oczywiście! Zapłacę każdą cenę! ― Zaczęła przegrzebywać torebkę, odrywając od niego wzrok. Właściwie gdyby nie to, jak bardzo męczyła się ze znalezieniem w niej portfela, być może nadal stałby tuż obok. Szybko zdecydował się jednak wykorzystać okazję i pozostawić ją samą sobie, mruczącą pod nosem coś na temat własnego nieporządku. Przez pierwsze kilka kroków ugiął nawet kolana, by znacznie łatwiej było mu wtopić się w tłum ludzi. Dopiero upewniwszy się, że nachalna dziewczyna nie zdoła go znaleźć, wyprostował się, wypuszczając ciężko powietrze ustami i wznowił wędrówkę ku stoiskom z jedzeniem.
Była i się zmyła. Chociaż to w tych okolicznościach nawet korzystnie dla Lowe'a, bo jeszcze więcej idiotyzmów palnąłby. Najgorsze jest w tym wszystkim to, że nie rozumiał, dlaczego Paige się tak spłoszyła, przecież Dakota nie był jakimś psycholem.
Zerknął na Anę, próbując przywołać koloryt swojej twarzy do ładu i składu, ale ona mu tego nie ułatwiała. Zmarszczył brwi w zamyśleniu, przetwarzając to pytanie. Cholera, czyżby... Zonk.
─ Tak, była... ─ odpowiedział, przeczesując sobie włosy, spojrzał na wodę, a potem znów na Serpent po buforowaniu tej informacji moment. ─ Cholera, rzeczywiście. Lubię blondynki.
Nie wszystkie dziewczyny, które mu się podobały miały jasne włosy, ale faktycznie, lubił tę jasną obwolutę buźki. Jakoś wyjątkowo przyciągały go takie kobiety. Miała rację, niech ją. Zawsze musi mieć rację!
Zerknął na Anę, próbując przywołać koloryt swojej twarzy do ładu i składu, ale ona mu tego nie ułatwiała. Zmarszczył brwi w zamyśleniu, przetwarzając to pytanie. Cholera, czyżby... Zonk.
─ Tak, była... ─ odpowiedział, przeczesując sobie włosy, spojrzał na wodę, a potem znów na Serpent po buforowaniu tej informacji moment. ─ Cholera, rzeczywiście. Lubię blondynki.
Nie wszystkie dziewczyny, które mu się podobały miały jasne włosy, ale faktycznie, lubił tę jasną obwolutę buźki. Jakoś wyjątkowo przyciągały go takie kobiety. Miała rację, niech ją. Zawsze musi mieć rację!
Yep, może nie był psycholem, ale sposób, w jaki wypalił tę informację, był jak najbardziej dziwny i spontaniczny. Nawet Ana się tego nie spodziewała, a przecież ma z nim do czynienia na co dzień już od dłuższego czasu. ..a może właśnie ona najmniej się tego spodziewała?
Obserwowała jego reakcję, a kolorki na jej twarzy powoli powracały do normalności, szczerość Dakoty była rozbrajająca. Zwłaszcza, gdy po długiej, życiowej rozkminie przyznał się, że lubi blondynki.
- Widzisz Dakot, coraz więcej o sobie wiesz.. - zaśmiała się, zasłaniając usta dłonią - Najpierw wyszedł Twój sekret o zakolanówkach, teraz wiemy, że jesteś fanem jasnych włosów. Co jeszcze?
Kto wie, jakie tajemnice kryły się pod tym małym czerepem! Ciekawe, czy Serpent powinna poznać wszystkie. Cóż, pewnie prędzej czy później do tego dojdzie.
Odetchnęła, zerkając na wodę. Nie czuła się niespokojnie wiedząc, że na scenie obok zaraz będzie występować dawny obiekt westchnień Lowe'a. W końcu każdy ma różne epizody, a Dakota przynajmniej niczego nie ukrywał i mówił o takich rzeczach szczerze, więc był jakiś plus zaistniałej sytuacji. W pewien sposób udowodnił, że można mu bardziej ufać. Uśmiechnęła się pod nosem, przyciągając do siebie kolana i opierając na nich głowę. Przy okazji też znowu założyła okulary przeciwsłoneczne.
Obserwowała jego reakcję, a kolorki na jej twarzy powoli powracały do normalności, szczerość Dakoty była rozbrajająca. Zwłaszcza, gdy po długiej, życiowej rozkminie przyznał się, że lubi blondynki.
- Widzisz Dakot, coraz więcej o sobie wiesz.. - zaśmiała się, zasłaniając usta dłonią - Najpierw wyszedł Twój sekret o zakolanówkach, teraz wiemy, że jesteś fanem jasnych włosów. Co jeszcze?
Kto wie, jakie tajemnice kryły się pod tym małym czerepem! Ciekawe, czy Serpent powinna poznać wszystkie. Cóż, pewnie prędzej czy później do tego dojdzie.
Odetchnęła, zerkając na wodę. Nie czuła się niespokojnie wiedząc, że na scenie obok zaraz będzie występować dawny obiekt westchnień Lowe'a. W końcu każdy ma różne epizody, a Dakota przynajmniej niczego nie ukrywał i mówił o takich rzeczach szczerze, więc był jakiś plus zaistniałej sytuacji. W pewien sposób udowodnił, że można mu bardziej ufać. Uśmiechnęła się pod nosem, przyciągając do siebie kolana i opierając na nich głowę. Przy okazji też znowu założyła okulary przeciwsłoneczne.
On szukał Travitzy, tymczasem to Travitza odnalazł jego. Obrócił się momentalnie w jego stronę, unosząc brwi ku górze, gdy tylko usłyszał słowa które wypowiedział blondyn.
— VIP Roomu? Na plaży? Odhaczone 10x10 metrów kwadratowych mojego piasku? — zaśmiał się wyraźnie rozbawiony podobnym stwierdzeniem. Nie chciał jednak pozostawiać go całkowicie bez odpowiedzi. Pokręcił więc głową na boki, rozkładając przy tym nieznacznie ręce.
— Nie, nie mam żadnego VIP Roomu. Mogę dowolnie wchodzić za kulisy sceny, ale jak się domyślasz, nikt nie byłby szczególnie zachwycony mogąc cię tam gościć. Bez urazy. Poza tym... masz towarzystwo — powiedział zerkając z zaciekawieniem w kierunku dziewczyny, która właśnie wyraźnie go zaczepiała. Co taka drobna kruszyna robiła w towarzystwie kogoś takiego jak Smuggler?
— Chyba się wcześniej nie przedstawiłem. A jeśli to zrobiłem to wybacz, zrobię to po raz drugi, tak na wszelki wypadek. Mercury Black.
Zamiast wyciągnąć rękę, po prostu skinął jej głową, wyginając usta w nieznacznym uśmiechu. Swoją drogą, im dłużej na nią patrzył, tym bardziej miał nieodparte wrażenie, że z kimś mu się kojarzy. Tylko z kim?
— VIP Roomu? Na plaży? Odhaczone 10x10 metrów kwadratowych mojego piasku? — zaśmiał się wyraźnie rozbawiony podobnym stwierdzeniem. Nie chciał jednak pozostawiać go całkowicie bez odpowiedzi. Pokręcił więc głową na boki, rozkładając przy tym nieznacznie ręce.
— Nie, nie mam żadnego VIP Roomu. Mogę dowolnie wchodzić za kulisy sceny, ale jak się domyślasz, nikt nie byłby szczególnie zachwycony mogąc cię tam gościć. Bez urazy. Poza tym... masz towarzystwo — powiedział zerkając z zaciekawieniem w kierunku dziewczyny, która właśnie wyraźnie go zaczepiała. Co taka drobna kruszyna robiła w towarzystwie kogoś takiego jak Smuggler?
— Chyba się wcześniej nie przedstawiłem. A jeśli to zrobiłem to wybacz, zrobię to po raz drugi, tak na wszelki wypadek. Mercury Black.
Zamiast wyciągnąć rękę, po prostu skinął jej głową, wyginając usta w nieznacznym uśmiechu. Swoją drogą, im dłużej na nią patrzył, tym bardziej miał nieodparte wrażenie, że z kimś mu się kojarzy. Tylko z kim?
Nie do końca zdążył się zorientować, że ktoś zachodzi go od tyłu. Nic dziwnego, że koniec końców drgnął nieznacznie na ten nagły kontakt fizyczny, zwracając się w stronę znajomej (!) blondynki. Gdy tylko ją dostrzegł, chyba nieznacznie pobladł.
— O nie. Popełniłaś błąd.
— SHERIDAN PAIGE! — Mark momentalnie dostrzegł swą ukochaną gwiazdę i aż krzyknął z ekscytacji. Zaraz wyraźnie zdał sobie sprawę z idiotyzmu własnych czynów i próbował jakkolwiek się uspokoić, układając dłoń na sercu.
— Cześć. Wybacz mu, on naprawdę jest twoim wielkim fanem.
— J-ja... o rany... na żywo jesteś jeszcze ładniejsza niż na zdjęciach. Zwykle to podobno działa w drugą stronę. Trzymaj mnie Jaime. Nie wierzę.
— Qué idiota. No me avergüences, cabrón.
— Dobrze wiesz że nie znam hiszpańskiego.
Uśmiechnął się jedynie uroczo w odpowiedzi, nawet nie próbując niczego tłumaczyć.
— Kiedy wychodzisz na scenę? By śpiewać, a nie dobrze się prezentować. Jak wcześniej, z Blackiem — puścił jej oczko na samo wspomnienie. W końcu wszystko czujnie obserwował.
— O nie. Popełniłaś błąd.
— SHERIDAN PAIGE! — Mark momentalnie dostrzegł swą ukochaną gwiazdę i aż krzyknął z ekscytacji. Zaraz wyraźnie zdał sobie sprawę z idiotyzmu własnych czynów i próbował jakkolwiek się uspokoić, układając dłoń na sercu.
— Cześć. Wybacz mu, on naprawdę jest twoim wielkim fanem.
— J-ja... o rany... na żywo jesteś jeszcze ładniejsza niż na zdjęciach. Zwykle to podobno działa w drugą stronę. Trzymaj mnie Jaime. Nie wierzę.
— Qué idiota. No me avergüences, cabrón.
— Dobrze wiesz że nie znam hiszpańskiego.
Uśmiechnął się jedynie uroczo w odpowiedzi, nawet nie próbując niczego tłumaczyć.
— Kiedy wychodzisz na scenę? By śpiewać, a nie dobrze się prezentować. Jak wcześniej, z Blackiem — puścił jej oczko na samo wspomnienie. W końcu wszystko czujnie obserwował.
Nie zdążyła nawet zrobić zdziwionej miny na słowa Jaime, bo zaraz dotarł do niej krzyk, który spowodował, że jakoś tak mimochodem zaczęła się rozglądać. Nawet jeśli wiedziała, że chłopak, z którego gardła się wydarł, stał tuż przed nią. Zamrugała parę razy, bo jednak czegoś takiego by się za nic nie spodziewała.
- Czyyyli to jest Mark - roześmiała się. Stary oklepany motyw z "ktoś tam dużo mi o tobie mówił" zaliczony, nawet jeśli nie był prawdą. Za to zaczęło jej się znowu gotować pod policzkami kiedy nieznajomy zaczął ją tak zasypywać komplementami. Na krótko, bo na szczęście Jaime ruszył z odsieczą z tekstem, na który parsknęła chichotem. Biedny Mark, zaraz zaczną się z niego naśmiewać w burritowym języku, serio.
- A co, zazdrościsz, że to nie ty ze mną wyszedłeś? - czy Paige właśnie wytknęła na Meksykanina język? Jeny, zachowuj się, koleżanko. - To co, Mark, parówo? Zdjęcie, żeby być równym opalonemu koledze?
Zresztą, kek, co ona pytała, zaraz wzięła ich obu pod ramiona, żeby sobie Mark mógł strzelić selfunia. Ewentualnie zemdleć. Co kto woli.
- Czyyyli to jest Mark - roześmiała się. Stary oklepany motyw z "ktoś tam dużo mi o tobie mówił" zaliczony, nawet jeśli nie był prawdą. Za to zaczęło jej się znowu gotować pod policzkami kiedy nieznajomy zaczął ją tak zasypywać komplementami. Na krótko, bo na szczęście Jaime ruszył z odsieczą z tekstem, na który parsknęła chichotem. Biedny Mark, zaraz zaczną się z niego naśmiewać w burritowym języku, serio.
- A co, zazdrościsz, że to nie ty ze mną wyszedłeś? - czy Paige właśnie wytknęła na Meksykanina język? Jeny, zachowuj się, koleżanko. - To co, Mark, parówo? Zdjęcie, żeby być równym opalonemu koledze?
Zresztą, kek, co ona pytała, zaraz wzięła ich obu pod ramiona, żeby sobie Mark mógł strzelić selfunia. Ewentualnie zemdleć. Co kto woli.
Żałosna śmierć, którą zapamiętałby cały kraj. Gdyby mógł, jak nic wyprosiłby tuż przed zgonem, by na jego nagrobku znalazła się piękna podobizna hot doga. Na tyle wierna, by ludzie przychodzący odwiedzać jego nagrobek, ślinili się na sam widok.
— Nie muszę być wróżbitą, jestem astronomem. Uczyłem się na trzecim roku studiów jak czytać z gwiazd — powiedział ze śmiertelnie poważną miną, tuż po opanowaniu ataku kaszlu. Tak przekonującą, że przez chwilę naprawdę można było pomyśleć, że mówi prawdę! Efekt zniszczyło puszczenie mu oczka, gdy zwrócił się w kierunku nieznanego mu rottweilera i Terry.
— Witaj Chester. Kolego Chestera — skinął głową obojgu, koncentrując się jednak na znanej mu twarzy, którą mógł jakkolwiek zagadać, nim uda się dalej na zwiedzanie tej jakże wspaniałej plaży.
— Co słychać, Heachthinghearn? Jakieś szczególne plany po ukończeniu liceum? W jaki sposób zamierzasz podbić świat? W końcu nie możesz zawieść swojego najlepszego nauczyciela i zostać nikim pozwalającym, by utrzymywał go ktoś inny — rzucił pozornie surowym tonem, zaraz unosząc kącik ust w uśmiechu. Mimo wszystko zmierzył blondyna nieco bardziej zaciekawionym wzrokiem. Skoro taki był z niego pomocnik to chyba powinien mu podziękować. Lekcje z Chesterem i tak potrafiły być trudne, gdy ten odpalał swoje niestandardowe myślenie. Z drugiej strony, dzięki niemu przynajmniej wszystko było nieco ciekawsze.
Gdzieś tam w głębi czuł, że nieco mu brakuje podobnych jajcarzy.[/color][/color]
— Nie muszę być wróżbitą, jestem astronomem. Uczyłem się na trzecim roku studiów jak czytać z gwiazd — powiedział ze śmiertelnie poważną miną, tuż po opanowaniu ataku kaszlu. Tak przekonującą, że przez chwilę naprawdę można było pomyśleć, że mówi prawdę! Efekt zniszczyło puszczenie mu oczka, gdy zwrócił się w kierunku nieznanego mu rottweilera i Terry.
— Witaj Chester. Kolego Chestera — skinął głową obojgu, koncentrując się jednak na znanej mu twarzy, którą mógł jakkolwiek zagadać, nim uda się dalej na zwiedzanie tej jakże wspaniałej plaży.
— Co słychać, Heachthinghearn? Jakieś szczególne plany po ukończeniu liceum? W jaki sposób zamierzasz podbić świat? W końcu nie możesz zawieść swojego najlepszego nauczyciela i zostać nikim pozwalającym, by utrzymywał go ktoś inny — rzucił pozornie surowym tonem, zaraz unosząc kącik ust w uśmiechu. Mimo wszystko zmierzył blondyna nieco bardziej zaciekawionym wzrokiem. Skoro taki był z niego pomocnik to chyba powinien mu podziękować. Lekcje z Chesterem i tak potrafiły być trudne, gdy ten odpalał swoje niestandardowe myślenie. Z drugiej strony, dzięki niemu przynajmniej wszystko było nieco ciekawsze.
Gdzieś tam w głębi czuł, że nieco mu brakuje podobnych jajcarzy.[/color][/color]
Mark wyglądał jak ktoś, kto zdecydowanie był gotów zemdleć tylko i wyłącznie ze względu na fakt, że jego ukochana gwiazda znała jego imię. Co się zresztą dziwić, skoro ten typ porozwieszał sobie jej plakaty po całym pokoju.
— Ni en un millón de años. Pozwolę ci gwiazdorzyć na scenie, sam kompletnie się do tego nie nadaję. Jestem spokojnym, cichym chłopcem, którego największym marzeniem jest leczenie zwierząt i ratowanie im życia.
Pstryknął palcami, zupełnie jakby gest ten był w stanie potwierdzić jego słowa. Cały efekt rujnował patrzący na niego z powątpiewaniem Mark.
— Daj mu cztery shoty tequilli to zmieni zdanie i zaśpiewa z tobą w duecie.
— Vete a la mierda — uniósł dłoń do góry pokazując mu środkowy palec w odpowiedzi. Chłopak nie wyglądał na szczególnie urażonego, gdy śmiał się głośno tuż przed gwałtownym wciągnięciem powietrza w odpowiedzi na wykonaną przez Sheridan akcję.
— O mój boże, o mój boże, o mój boże... — całe szczęście nie marnował czasu. W przeciągu dziesięciu sekund mieli tyle samo selfie, na których Mark szczerzył się jak dziecko które dostało przedwczesny prezent na gwiazdkę, natomiast Jaime unosił zawadiacko kącik ust ku górze.
— Ni en un millón de años. Pozwolę ci gwiazdorzyć na scenie, sam kompletnie się do tego nie nadaję. Jestem spokojnym, cichym chłopcem, którego największym marzeniem jest leczenie zwierząt i ratowanie im życia.
Pstryknął palcami, zupełnie jakby gest ten był w stanie potwierdzić jego słowa. Cały efekt rujnował patrzący na niego z powątpiewaniem Mark.
— Daj mu cztery shoty tequilli to zmieni zdanie i zaśpiewa z tobą w duecie.
— Vete a la mierda — uniósł dłoń do góry pokazując mu środkowy palec w odpowiedzi. Chłopak nie wyglądał na szczególnie urażonego, gdy śmiał się głośno tuż przed gwałtownym wciągnięciem powietrza w odpowiedzi na wykonaną przez Sheridan akcję.
— O mój boże, o mój boże, o mój boże... — całe szczęście nie marnował czasu. W przeciągu dziesięciu sekund mieli tyle samo selfie, na których Mark szczerzył się jak dziecko które dostało przedwczesny prezent na gwiazdkę, natomiast Jaime unosił zawadiacko kącik ust ku górze.
Lepiej żeby nie wiedziała o tych plakatach. Krip. Ten drobny banter między dwojgiem mężczyzn dał jej kolejny powód do chichotu. Zapisała sobie w głowie, co więcej, żeby faktycznie kiedyś bacznie obserwować jak jej nowy znajomy łapie za kieliszek.
- Jaime, co to za słownictwo - no co za wulgarne dziecko. Aż się teatralnie oburzyła, choć i tak musiała powstrzymywać cisnący się na usta uśmiech. A umierający ze szczęścia Mark był jeszcze większym powodem do tego, żeby biedna Sheridan kisła sobie w duchu. Ale. Zdjęcia postrzelane, fan poklepany po głowie (serio), mogła zająć się jakimiś konkretami.
- I ten. Dzięki, że serio przyszliście - burknęła trochę zażenowana; mimo wszystko nie spodziewała się, że faktycznie dobije tu facet, z którym ledwo zamieniła parę słów i jak ostatni creep zostawiła mu numer w razie wu. Odchrząknęła i uśmiechnęła się szeroko już sekundę później. - Mam trochę wolnego, po Iron Weasel są jeszcze dwa supporty, więc... co chcecie robić? Upijamy Jaime? - halo, Paige, proszę nie puszczać Taco Manowi oczka. Jeszcze nieszczęśnika za nadgarstek lekko złapała.
- Jaime, co to za słownictwo - no co za wulgarne dziecko. Aż się teatralnie oburzyła, choć i tak musiała powstrzymywać cisnący się na usta uśmiech. A umierający ze szczęścia Mark był jeszcze większym powodem do tego, żeby biedna Sheridan kisła sobie w duchu. Ale. Zdjęcia postrzelane, fan poklepany po głowie (serio), mogła zająć się jakimiś konkretami.
- I ten. Dzięki, że serio przyszliście - burknęła trochę zażenowana; mimo wszystko nie spodziewała się, że faktycznie dobije tu facet, z którym ledwo zamieniła parę słów i jak ostatni creep zostawiła mu numer w razie wu. Odchrząknęła i uśmiechnęła się szeroko już sekundę później. - Mam trochę wolnego, po Iron Weasel są jeszcze dwa supporty, więc... co chcecie robić? Upijamy Jaime? - halo, Paige, proszę nie puszczać Taco Manowi oczka. Jeszcze nieszczęśnika za nadgarstek lekko złapała.
>>A skoro mowa o supportach, to jazzowe Łasice właśnie kończyły swój ostatni utwór i ogłosiły, że na scenie pojawi się po nich nie kto inny, jak Rotten Tomato (jestem mistrzem w wymyślaniu nazw, wiem), z bardziej już rockowymi brzmieniami.<<
Czarny samochód podjechał na parking na plaży z dość głośnym piskiem opon. Bynajmniej nie był on spowodowany chęcią szpanu, a faktem że jakiś skończony kretyn postanowił władować się na drogę w dosłownie ostatniej sekundzie. Nyles siedzący dzisiejszego dnia na miejscu pasażera, zaklął głośno na ten widok wymachując w stronę chłopaka środkowym palcem. Ręce Raya poruszyły się na kierownicy, gdy wykręcał pojazdem, szukając jakiegoś wolnego miejsca. Było to całkiem sporym wyzwaniem, ale nie aż tak wielkim jak się spodziewali. Większość ludzi przychodziła tu w dwóch celach. Posłuchać muzyki i zwyczajnie się spić. Nic dziwnego, że woleli zostawić auta w garażach i zdać się na podróż pieszo, bądź taksówkę. W końcu udało im się zaparkować.
— W końcu na miejscu! Chłopaki czuję, że to będzie impreza miesiąca!
— Mówisz tak przed każdą imprezą.
— Co takiego? Wypraszam sobie. Nasz ostatni wypad był wypadem roku. Teraz obniżamy poprzeczkę. By potem ją podwyższyć rzecz jasna — głupkowaty uśmiech na jego twarzy mówił sam za siebie. Jessie przewrócił oczami sprzeczając się z nim jeszcze przez chwilę na boku ("To nie ma sensu, Nyles."), podczas gdy Vance podszedł do wysiadającego Raya. Minyard rzucił mu krótkie spojrzenie wyciągając pojedynczego papierosa z paczki, niespiesznie go odpalając. Zaciągnął się dymem, zaraz wypuszczając go w twarz chłopaka w dość wymownym geście. Nic dziwnego, że Jenkins ściągnął brwi w nieznacznym niezadowoleniu.
— Jednego?
Nie było mu dane usłyszeć odpowiedzi, gdy Ray zwyczajnie go wyminął ruszając w kierunku pozostałej dwójki. Dopiero jego pojawienie się sprawiło, że Nyles w końcu przestał zamęczać blondyna swoimi chorymi teoriami i wyszczerzył się wesoło do ich kierowcy, nim przeskoczył uwagą na kapitana drużyny.
— Co tam, Vance? Nie twój dzień? Krok dalej od upragnionego raka?
— Stul pysk, Nyles.
Cała czwórka skierowała się w stronę plaży. Jenkins wyraźnie się boczył, odpowiadając jedynie półsłówkami nawet na zaczepki Jessiego. Jak małe dziecko. Gdy jednak stopniowo weszli w tłum, a wokół pojawili się ludzie rozdający hawajskie kwiaty, momentalnie się ożywił. Cała trójka wzięła chętnie swój przydział, w przeciwieństwie do Minyarda który po prostu ruszył do przodu, ignorując wyjątkowo natarczywego chłopaka. Na tyle, by wręcz podążył za nim.
— Hej, z tymi kwiatami twój wieczór stanie się lepszy! Poczujesz w sobie prawdziwą hawajską moc, nawet jeśli nie jesteśmy na hawajach.
Perlisty śmiech wypełnił powietrze, lecz ani on, ani nic innego nie było w stanie zrobić na nim jakiegokolwiek wrażenia. Cały czas szedł przed siebie ignorując trajkoczącego pracownika, który zbliżał się coraz bardziej i bardziej. Do tego stopnia, że w końcu Nyles złapał go za ramię i szarpnął nieznacznie w tył oddzielając od Raya.
— Dzięki stary, nasz kumpel nie lubi kwiatów. Ale chętnie przyjmę za niego drugi naszyjnik — powiedział szczerząc się wesoło i klepiąc go po ramieniu. Całe szczęście, ten rzeczywiście załapał przekaz i w końcu odpuścił, zarzucając kwiaty na kark Hendersona. Tuż po tym cała czwórka przystanęła mniej więcej na środku. Jessie i Nyles rozglądali się na boki wyraźnie szukając rozrywki, Ray właśnie wciskał butem papierosa w piach, a Vance przyglądał mu się kątem oka, zastanawiając czy powinien do niego zagadać, czy też nie. Ostatecznie przegrał pojedynek z samym sobą.
— Bar?
— Bar brzmi dobrze.
— I to mi się podoba!
Ruszyli więc w stronę jednego ze stoisk, czekając cierpliwie na swoją kolejkę.
— W końcu na miejscu! Chłopaki czuję, że to będzie impreza miesiąca!
— Mówisz tak przed każdą imprezą.
— Co takiego? Wypraszam sobie. Nasz ostatni wypad był wypadem roku. Teraz obniżamy poprzeczkę. By potem ją podwyższyć rzecz jasna — głupkowaty uśmiech na jego twarzy mówił sam za siebie. Jessie przewrócił oczami sprzeczając się z nim jeszcze przez chwilę na boku ("To nie ma sensu, Nyles."), podczas gdy Vance podszedł do wysiadającego Raya. Minyard rzucił mu krótkie spojrzenie wyciągając pojedynczego papierosa z paczki, niespiesznie go odpalając. Zaciągnął się dymem, zaraz wypuszczając go w twarz chłopaka w dość wymownym geście. Nic dziwnego, że Jenkins ściągnął brwi w nieznacznym niezadowoleniu.
— Jednego?
Nie było mu dane usłyszeć odpowiedzi, gdy Ray zwyczajnie go wyminął ruszając w kierunku pozostałej dwójki. Dopiero jego pojawienie się sprawiło, że Nyles w końcu przestał zamęczać blondyna swoimi chorymi teoriami i wyszczerzył się wesoło do ich kierowcy, nim przeskoczył uwagą na kapitana drużyny.
— Co tam, Vance? Nie twój dzień? Krok dalej od upragnionego raka?
— Stul pysk, Nyles.
Cała czwórka skierowała się w stronę plaży. Jenkins wyraźnie się boczył, odpowiadając jedynie półsłówkami nawet na zaczepki Jessiego. Jak małe dziecko. Gdy jednak stopniowo weszli w tłum, a wokół pojawili się ludzie rozdający hawajskie kwiaty, momentalnie się ożywił. Cała trójka wzięła chętnie swój przydział, w przeciwieństwie do Minyarda który po prostu ruszył do przodu, ignorując wyjątkowo natarczywego chłopaka. Na tyle, by wręcz podążył za nim.
— Hej, z tymi kwiatami twój wieczór stanie się lepszy! Poczujesz w sobie prawdziwą hawajską moc, nawet jeśli nie jesteśmy na hawajach.
Perlisty śmiech wypełnił powietrze, lecz ani on, ani nic innego nie było w stanie zrobić na nim jakiegokolwiek wrażenia. Cały czas szedł przed siebie ignorując trajkoczącego pracownika, który zbliżał się coraz bardziej i bardziej. Do tego stopnia, że w końcu Nyles złapał go za ramię i szarpnął nieznacznie w tył oddzielając od Raya.
— Dzięki stary, nasz kumpel nie lubi kwiatów. Ale chętnie przyjmę za niego drugi naszyjnik — powiedział szczerząc się wesoło i klepiąc go po ramieniu. Całe szczęście, ten rzeczywiście załapał przekaz i w końcu odpuścił, zarzucając kwiaty na kark Hendersona. Tuż po tym cała czwórka przystanęła mniej więcej na środku. Jessie i Nyles rozglądali się na boki wyraźnie szukając rozrywki, Ray właśnie wciskał butem papierosa w piach, a Vance przyglądał mu się kątem oka, zastanawiając czy powinien do niego zagadać, czy też nie. Ostatecznie przegrał pojedynek z samym sobą.
— Bar?
— Bar brzmi dobrze.
— I to mi się podoba!
Ruszyli więc w stronę jednego ze stoisk, czekając cierpliwie na swoją kolejkę.
Mark spojrzał od Sheridan do Jaime łącząć powoli fakty. Wtem coś wyraźnie do niego dotarło, gdy dosłownie się zapowietrzył, by w końcu wykrzyczeć na głos:
— WIEDZIAŁEM ŻE MNIE OKŁAMUJESZ. VETE A LA MIERDA WCALE NIE ZNACZY "SZANUJĘ WETERYNARZY", TY GNOJU.
Wycelował oskarżycielsko palcem w meksykanina, który wybuchł śmiechem, gdy jego ponad roczne kłamstwo wyszło w końcu na jaw. Zastanawiał się jak długo uda mu się to pociągnąć, a tu proszę. Blondyneczka którą widział po raz drugi, skutecznie go wkopała. Nie żeby jakoś szczególnie się tym faktem przejął.
— De nada, sol. Choć to raczej my powinniśmy dziękować za powód do imprezy — wzruszył ramionami, w towarzystwie intensywnie kiwającego głową Marka.
— Upicie Jaime? Świetny pomysł!
— Niestety, dziś nie piję. Jess mi zabroniła. Nie wiem jak to robi, ale potrafi wyczuć czy piłem, nawet przez telefon — wymruczał kontemplując przez chwilę nad niebywałym talentem kobiet. Nawet nie zauważył że został złapany za nadgarstek. W końcu kontakt fizyczny z innymi był dla niego czymś całkowicie naturalnym. Mark - zupełnie przeciwnie. Zerknął z ukosa na palce dziewczyny mrucząc coś pod nosem.
— To co, parkiet? Nie żeby był tu jakiś szczególny, tańczyć można wszędzie.
— WIEDZIAŁEM ŻE MNIE OKŁAMUJESZ. VETE A LA MIERDA WCALE NIE ZNACZY "SZANUJĘ WETERYNARZY", TY GNOJU.
Wycelował oskarżycielsko palcem w meksykanina, który wybuchł śmiechem, gdy jego ponad roczne kłamstwo wyszło w końcu na jaw. Zastanawiał się jak długo uda mu się to pociągnąć, a tu proszę. Blondyneczka którą widział po raz drugi, skutecznie go wkopała. Nie żeby jakoś szczególnie się tym faktem przejął.
— De nada, sol. Choć to raczej my powinniśmy dziękować za powód do imprezy — wzruszył ramionami, w towarzystwie intensywnie kiwającego głową Marka.
— Upicie Jaime? Świetny pomysł!
— Niestety, dziś nie piję. Jess mi zabroniła. Nie wiem jak to robi, ale potrafi wyczuć czy piłem, nawet przez telefon — wymruczał kontemplując przez chwilę nad niebywałym talentem kobiet. Nawet nie zauważył że został złapany za nadgarstek. W końcu kontakt fizyczny z innymi był dla niego czymś całkowicie naturalnym. Mark - zupełnie przeciwnie. Zerknął z ukosa na palce dziewczyny mrucząc coś pod nosem.
— To co, parkiet? Nie żeby był tu jakiś szczególny, tańczyć można wszędzie.
"VETE A LA MIERDA WCALE NIE ZNACZY..."
- CO XDDDDDDDDDDD
Tak. Tak właśnie wyglądała jej reakcja, naprawdę. Zawyła ze śmiechu, cały obraz eleganckiej gwiazdy na miarę bogini poszedł się jebać. Nie żeby ktokolwiek poza Markiem tak ją widział. Chavarria za to dostał klepnięty przez plecy, bo biedne pejdżowe nie umiało się powstrzymać, kiedy spojrzało na niego z miną mówiącą ni mniej, ni więcej jak tylko: "on naprawdę się na to nabrał?".
- Dziewczyna? To może ja zabiorę rączkę, bo mi ją jeszcze utnie, skoro zabrania ci nawet pić - odparła półżartem, już w następnej sekundzie trzymając łapy przy sobie. Wolała nie robić mu problemów, głównie dlatego, że była święcie przekonana, iż rzeczona Jess zaszczyci ich później swoją obecnością. Bo niby skąd miała wiedzieć, że nawet nie mieszkała w kraju, halko. - Na tańce połamańce będzie czas, a tak zarąbista ryba - tu wskazała na stoisko serwujące miski poke maści wszelakiej - nie będzie świeża cały wieczór. A ze mną macie ją za darmo. Poza tym, jak nie spróbujecie ich smoothie to nie macie życia - ostatnie zdanie oznajmiła śmiertelnie poważnie i, nawet nie czekając na tych dżentelmenów, pacnęła na jednym z krzeseł i obwieściła potrzebę wypicia jakiegoś kokosowego specjału. Z ananasem.
- CO XDDDDDDDDDDD
Tak. Tak właśnie wyglądała jej reakcja, naprawdę. Zawyła ze śmiechu, cały obraz eleganckiej gwiazdy na miarę bogini poszedł się jebać. Nie żeby ktokolwiek poza Markiem tak ją widział. Chavarria za to dostał klepnięty przez plecy, bo biedne pejdżowe nie umiało się powstrzymać, kiedy spojrzało na niego z miną mówiącą ni mniej, ni więcej jak tylko: "on naprawdę się na to nabrał?".
- Dziewczyna? To może ja zabiorę rączkę, bo mi ją jeszcze utnie, skoro zabrania ci nawet pić - odparła półżartem, już w następnej sekundzie trzymając łapy przy sobie. Wolała nie robić mu problemów, głównie dlatego, że była święcie przekonana, iż rzeczona Jess zaszczyci ich później swoją obecnością. Bo niby skąd miała wiedzieć, że nawet nie mieszkała w kraju, halko. - Na tańce połamańce będzie czas, a tak zarąbista ryba - tu wskazała na stoisko serwujące miski poke maści wszelakiej - nie będzie świeża cały wieczór. A ze mną macie ją za darmo. Poza tym, jak nie spróbujecie ich smoothie to nie macie życia - ostatnie zdanie oznajmiła śmiertelnie poważnie i, nawet nie czekając na tych dżentelmenów, pacnęła na jednym z krzeseł i obwieściła potrzebę wypicia jakiegoś kokosowego specjału. Z ananasem.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach