▲▼
Jest to całkiem spora plaża. Jest tu mniejszy tłum niż nad morzem, aczkolwiek wciąż jest to często odwiedzane miejsce. Najczęściej można tu spotkać młodych ludzi, popijających sobie piwko i stołujących się na plaży na kocyku. Można tu także popływać, chociaż na to decyduje się już mniej osób. Do pływania jest specjalnie wyznaczony kawałek, ogrodzony bojami za które nie można wypływać. Jest także oczywiście ratownik. Dookoła plaży jest gęsty las, z którego wybiega ścieżka bezpośrednio na plażę.
Nie planował tu przychodzić. Spojrzał na psiaka, który radośnie hasał i szukał czegoś ciekawego w piasku. Trochę się z nim zagalopował bo planował tylko wyjść na niedługi spacer do lasu. No ale jak wiadomo dzień jest ładny i przyjemnie się spaceruje więc spacer się przeciągnął. Szczerze mówiąc to nawet zapomniał, że tu jest plaża, raczej rzadko zapuszczał się w tej rejony. Ku jego zaskoczeniu było tu całkiem sporo ludzi, głównie młodych, ale można było dostrzec także rodziny z dziećmi. Typowe niedzielne popołudnie. W sumie fajnie byłoby się tu z kimś spotkać. No ale nie pomyślał i nie zadzwonił do nikogo. Raczej też nie sądził by wpadł tu na kogoś znajomego. Chociaż akurat z tym nigdy nie wiadomo bo już często spotykał znajomych w miejscach, w których by sobie nie wyobraził wcześniej.
- Garry, przestań! - skarcił psa, który zaczął kopać w piasku najwyraźniej doszukawszy się tam czegoś ciekawego. Psa puszczał już wolno. Nie potrzebował już smyczy, był mądry i posłuszny na tyle by słuchać pana i nie oddalać się za bardzo. Cieszyło go to, bo znał osoby, których psy wyrywały się i uciekały przy pierwszej okazji, ganiając potem po całym mieście. Garry natomiast był dobrze wychowany, spędził nad tym sporo czasu trenując go. Zawołał psiaka do siebie po czym gdy przybiegł pogłaskał go po łbie. Widział, że jego pies zaciekawiony zerkał co chwila w stronę wody. A co mi tam..
- No chodź. - powiedział do psa samemu wstając i kierując się ku wodzie. Psiak energicznie rzucił się ku brzegowi wskakując po chwili do wody zadowolony. Is nie planował się moczyć więc tylko stał nad brzegiem pilnując psa. Naprawdę zastanawiał się ostatnio czy nie wziąć kolejnego psiaka. Garry na pewno czułby się raźniej, a i on by nie narzekał. Na razie jednak się z tym wstrzymywał. Musiałby spytać brata i matki. Poczuł nagle na sobie wodę. Dużo wody. Spojrzał na wyszczerzonego psa, który go właśnie ochlapał, a teraz wpatrywał się w niego zadowolony i tylko się roześmiał.
- Garry, przestań! - skarcił psa, który zaczął kopać w piasku najwyraźniej doszukawszy się tam czegoś ciekawego. Psa puszczał już wolno. Nie potrzebował już smyczy, był mądry i posłuszny na tyle by słuchać pana i nie oddalać się za bardzo. Cieszyło go to, bo znał osoby, których psy wyrywały się i uciekały przy pierwszej okazji, ganiając potem po całym mieście. Garry natomiast był dobrze wychowany, spędził nad tym sporo czasu trenując go. Zawołał psiaka do siebie po czym gdy przybiegł pogłaskał go po łbie. Widział, że jego pies zaciekawiony zerkał co chwila w stronę wody. A co mi tam..
- No chodź. - powiedział do psa samemu wstając i kierując się ku wodzie. Psiak energicznie rzucił się ku brzegowi wskakując po chwili do wody zadowolony. Is nie planował się moczyć więc tylko stał nad brzegiem pilnując psa. Naprawdę zastanawiał się ostatnio czy nie wziąć kolejnego psiaka. Garry na pewno czułby się raźniej, a i on by nie narzekał. Na razie jednak się z tym wstrzymywał. Musiałby spytać brata i matki. Poczuł nagle na sobie wodę. Dużo wody. Spojrzał na wyszczerzonego psa, który go właśnie ochlapał, a teraz wpatrywał się w niego zadowolony i tylko się roześmiał.
To był... Pracowity dzień. Upał jak cholera, a ja od samego rana w robocie biegając za klientami z zamówieniami. Nienawidzę wakacji. To już oficjalne. Teraz przynajmniej wiem dlaczego na ten okres tak łatwo było znaleźć zatrudnienie - ruch jak w Paryżu na wiosnę. Po tych dziewięciu godzinach pracy byłem tak wypompowany z energii, że jedyne o czym marzyłem to zimny prysznic i... moje własne łóżko. Taki też był zresztą plan na resztę dnia ale po powrocie do domu... Cóż uległ on niestety zmianie. Na 'dzień dobry' miałem starcie z nieźle wstawioną już matką. Chyba na mnie czekała licząc, że wyłudzi od syna kilka groszy na alkohol. "Bo przecież pracuje", "mógłby wspomóc własną matkę", "co z niego za syn". Nie chciałem zrobić jej krzywdy, a wiem że spokoju mi by nie dała. Nawet gdy zamknąłem się w łazience realizując pierwszą część swego planu usiadła pod drzwiami stale marudząc i czekając aż z niej wyjdę... Dlatego gdy tylko doprowadziłem się do jako takiego porządku i przebrałem w czyste ciuchy - trzaskając frontowymi drzwiami opuściłem mieszkanie. Nie wiedziałem jeszcze dokąd pójdę, ale... Właściwie nie miało to znaczenia. Grunt, że udało mi się uwolnić od jęczenia spitej matki. Nieświadomie kroki skierowałem na skraj miasta nieuchronnie zbliżając się w stronę lasu i płynącej nieopodal rzeki. Później się o tym zorientowałem, ale... Mimo iż za tłokiem zdecydowanie nie przepadam (a w takie upały nawet dzikie plaże są ekstremalnie zaludnione), a w tej chwili naprawdę wolałem posiedzieć w samotności - nie zdecydowałem się zawrócić. Może zwabił mnie tutaj szum wolno płynącego nurtu? Koił moje zmysły, nawet uspokajał i gdyby nie wrzaski biegających wokół dzieci pewnie nawet mógłbym się tutaj zrelaksować. Nie miałem ze sobą 'zestawu' plażowicza. Żadnego ręcznika, koca, żadnego parawanu czy parasola. Nawet głupich kąpielówek. Mimo tego usiadłem na trawie nieopodal brzegu, a nawet się na nim położyłem przedramieniem przesłaniając oczy. Nie zwracałem większej uwagi na to co i kto mnie właściwie otacza, ani tym bardziej co sobie o mnie pomyślą.
Ziewnął przeciągle zakrywając usta dłonią. Powoli zaczynał być zmęczony. Najchętniej to położyłby się na środku plaży i zasnął. Ale znając życie obudziłby się bez psa, kluczy i telefonu. Wolał nie ryzykować. Tak na wszelki wypadek. Przetarł oczy i poklepał po twarzy by się trochę rozbudzić. Czasami zmęczenie łapało go tak nagle. Być może była to kwestia anemii, którą miał. Być może nie. Nie był jakoś bardzo chorowity. Może trochę bladszy, ale to wszystko. Poza tym był zdrowy jak ryba, jak koń w sumie bardziej. Nigdy nie narzekał. Był także dosyć dobrze zbudowanym chłopakiem. Niczego mu nie brakowało. No oprócz wzrostu. Tego akurat mu było za mało. Taki mały kurdupel. Czuł się trochę jak ratlerek. Bicie się z kimś takim było po prostu śmieszne, bo dla innych był jak taki mały piesek, który dużo szczeka, ale krzywdy nie zrobi. Tak zawsze myśleli inni, a potem się dziwili, jak Is potrafił przywalić. Spojrzał wyrwany z myśli na psa, który nagle wyskoczył z wody i pobiegł w jakimś nieznanym kierunku.
- Cholera.. - przeklął pod nosem. - Garry! Wracaj tu! - Pobiegł za husky'm szybko. Znalazł go przy jakimś chłopaku, mniej więcej w jego wieku.
- Rety, strasznie przepraszam. - Powiedział łapiąc psa, który zdążył oblać rudzielca wodą i obsypać piaskiem. A jako, że woda plus piasek równa się błoto.. Niezbyt fajnie...
- Co w Ciebie wstąpiło? - Spojrzał karcąco na psa. - Normalnie mu to się nie zdarza.. - Westchnął cicho. Przypiął psa do smyczy, którą wziął ze sobą na wszelki wypadek. Teraz dopiero przyjrzał się chłopakowi. Był z jego szkoły? W sumie możliwe, Is jednak nigdy się nie przyglądał innym uczniom, więc pewności nie miał. Jednak musiał przyznać, że w chłopaku było coś interesującego. Być może kwestia włosów, być może nie. W tej chwili w głębi ducha był jednak trochę wdzięczny psu.
- Isaiah jestem. - Przedstawił się wyciągając do chłopaka rękę. No cóż, to mu się raczej nie zdarzało. A już na pewno nie planował powiedzieć tego:
- Możemy pójdziemy razem na kawę czy coś? - Spytał po czym zarumienił się orientując się co powiedział.
- Znaczy jako rekompensatę czy coś.. - No chłopak się zawstydził. Raczej mu się nie zdarzało coś takiego. Nigdy wyjeżdżał z takimi tekstami, a tym bardziej do chłopaków. Znaczy zdawał sobie sprawę ze swojej orientacji. No ale i tak. Po prostu mu się to nie zdarzało. A ta scena była trochę jak z filmu. Jeszcze tylko brakowało jakiejś taniej muzyki wokół i już początek romansu. Heh, Is, nie przesadzaj.
- Cholera.. - przeklął pod nosem. - Garry! Wracaj tu! - Pobiegł za husky'm szybko. Znalazł go przy jakimś chłopaku, mniej więcej w jego wieku.
- Rety, strasznie przepraszam. - Powiedział łapiąc psa, który zdążył oblać rudzielca wodą i obsypać piaskiem. A jako, że woda plus piasek równa się błoto.. Niezbyt fajnie...
- Co w Ciebie wstąpiło? - Spojrzał karcąco na psa. - Normalnie mu to się nie zdarza.. - Westchnął cicho. Przypiął psa do smyczy, którą wziął ze sobą na wszelki wypadek. Teraz dopiero przyjrzał się chłopakowi. Był z jego szkoły? W sumie możliwe, Is jednak nigdy się nie przyglądał innym uczniom, więc pewności nie miał. Jednak musiał przyznać, że w chłopaku było coś interesującego. Być może kwestia włosów, być może nie. W tej chwili w głębi ducha był jednak trochę wdzięczny psu.
- Isaiah jestem. - Przedstawił się wyciągając do chłopaka rękę. No cóż, to mu się raczej nie zdarzało. A już na pewno nie planował powiedzieć tego:
- Możemy pójdziemy razem na kawę czy coś? - Spytał po czym zarumienił się orientując się co powiedział.
- Znaczy jako rekompensatę czy coś.. - No chłopak się zawstydził. Raczej mu się nie zdarzało coś takiego. Nigdy wyjeżdżał z takimi tekstami, a tym bardziej do chłopaków. Znaczy zdawał sobie sprawę ze swojej orientacji. No ale i tak. Po prostu mu się to nie zdarzało. A ta scena była trochę jak z filmu. Jeszcze tylko brakowało jakiejś taniej muzyki wokół i już początek romansu. Heh, Is, nie przesadzaj.
Tak bardzo mi się nic nie chciało. Najchętniej usnąłbym tak jak leżę, ale resztki zachowanej świadomości podpowiadały mi, że nie jest to najlepszy pomysł. Choć nie były to godziny szczytu - słońce wciąż prażyło niemiłosiernie i nawet jeżeli w przeciwieństwie do innych plażowiczów miałem na sobie koszulkę i spodenki wolałem nie ryzykować usmażeniem. Po prostu potrzebowałem chwilę poleżeć... Nie dane mi jednak było leżeć w spokoju, bo bardzo szybko ktoś go zakłócił. Albo raczej coś. Gdy krople chłodnawej wody zmieszane z piachem zrosiły rozgrzane ciało - mimowolnie się wzdrygnąłem, jak na komendę podrywając się siadu i krzywiąc niemiłosiernie na bladej twarzy. Warknąłbym coś i może, gdybym w porę nie zorientował się, że ochlapał mnie... pies. Zwierzęta zawsze traktowałem łagodnie, dzieciaka pewnie porządnie bym zrugał. Przyglądałem się chwilę szpicowi by zaraz opuścić wzrok na nieźle umorusaną błotem koszulkę i częściowo ciało. I pomyśleć, że dopiero co wziąłem prysznic... Jak się jebie to wszystko naraz. Gdy tylko na miejsce zdarzenia podbiegł jakiś chłopak - sądząc po zachowaniu - właściciel psa z miejsca obdarzyłem go ponurym, niezbyt przyjemnym spojrzeniem. Na szczęście miał w sobie na tyle przyzwoitości by chociaż przeprosić. Złagodziło to częściowo sytuację i przynajmniej nie wyskoczyłem do niego z mordą.
- Następnym razem lepiej pilnuj psa. - burknąłem nieprzyjaźnie dłonią próbując strzepnąć błoto z materiału koszulki. Nie powinien puszczać luzem zwierzaka w miejscu pełnym ludzi, ktoś inny mógłby być mniej wyrozumiały. Nawet na niego nie patrzyłem, wciąż próbowałem się jakoś doczyścić i może właśnie dlatego nie uścisnąłem jego dłoni? Bo zwyczajnie nie zauważyłem, że ją wyciąga? Brednie. Widziałem ten gest doskonale - po prostu go zignorowałem. Dopiero usłyszawszy nietypową propozycję jaka właśnie wypłynęła spomiędzy jego warg uniosłem podbródek w górę by obdarzyć chłopaka pytającym spojrzeniem mówiącym mniej więcej: "What the fuck mate?" Zaraz... Czy on się zarumienił?Co tu się dzieje? Zerknąłem raz na prawo, raz na lewo jak gdybym spodziewał się, że ktoś wybiegnie zaraz z lasu z kamerą i kwiatami w dłoni wrzeszcząc programowe "Mamy cię!" Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Zielone tęczówki odnalazły więc ponownie twarz stojącego nade mną chłopaka, a wargi rozchyliły się nieznacznie by wypowiedzieć krótkie:
- Bastien... Jestem Bastien. - jedną z dłoni podparłem się o ziemię by przy jej pomocy podnieść się wreszcie na nogi. - I nie pijam kawy. - dodałem jak gdyby nigdy nic wymijając chłopaka i zmierzając niespiesznie w stronę brzegu, gdzie przykucnąłem na chwilę by obmyć sobie ręce. Dopiero gdy skończyłem i dźwignąłem z powrotem do pozycji stojącej obróciłem głowę do boku i zerknąłem przez ramię na wciąż stojącego w tym samym miejscu chłopaka. Przyglądałem mu się chwilę, a w mym spojrzeniu tliło się nawet coś w rodzaju... Ja wiem? Zainteresowania?
- Lody. - wyznałem wreszcie odwracając się do niego przodem. - Lubię lody. - pewnie wcale nie zabrzmiało to dwuznacznie. Żądać loda w ramach rekompensaty... oby nie zrozumiał tego opacznie. Uniosłem dłoń w górę by pomasować się odprężająco po karku. Nadal byłem zmęczony. Nic dziwnego, że trochę i też marudny. Podszedłem bliżej spoglądając badawczo na psa. Nie wyglądał na groźnego. Zacmokałem do niego nawet próbując zwrócić na siebie jego uwagę.
- Następnym razem lepiej pilnuj psa. - burknąłem nieprzyjaźnie dłonią próbując strzepnąć błoto z materiału koszulki. Nie powinien puszczać luzem zwierzaka w miejscu pełnym ludzi, ktoś inny mógłby być mniej wyrozumiały. Nawet na niego nie patrzyłem, wciąż próbowałem się jakoś doczyścić i może właśnie dlatego nie uścisnąłem jego dłoni? Bo zwyczajnie nie zauważyłem, że ją wyciąga? Brednie. Widziałem ten gest doskonale - po prostu go zignorowałem. Dopiero usłyszawszy nietypową propozycję jaka właśnie wypłynęła spomiędzy jego warg uniosłem podbródek w górę by obdarzyć chłopaka pytającym spojrzeniem mówiącym mniej więcej: "What the fuck mate?" Zaraz... Czy on się zarumienił?Co tu się dzieje? Zerknąłem raz na prawo, raz na lewo jak gdybym spodziewał się, że ktoś wybiegnie zaraz z lasu z kamerą i kwiatami w dłoni wrzeszcząc programowe "Mamy cię!" Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Zielone tęczówki odnalazły więc ponownie twarz stojącego nade mną chłopaka, a wargi rozchyliły się nieznacznie by wypowiedzieć krótkie:
- Bastien... Jestem Bastien. - jedną z dłoni podparłem się o ziemię by przy jej pomocy podnieść się wreszcie na nogi. - I nie pijam kawy. - dodałem jak gdyby nigdy nic wymijając chłopaka i zmierzając niespiesznie w stronę brzegu, gdzie przykucnąłem na chwilę by obmyć sobie ręce. Dopiero gdy skończyłem i dźwignąłem z powrotem do pozycji stojącej obróciłem głowę do boku i zerknąłem przez ramię na wciąż stojącego w tym samym miejscu chłopaka. Przyglądałem mu się chwilę, a w mym spojrzeniu tliło się nawet coś w rodzaju... Ja wiem? Zainteresowania?
- Lody. - wyznałem wreszcie odwracając się do niego przodem. - Lubię lody. - pewnie wcale nie zabrzmiało to dwuznacznie. Żądać loda w ramach rekompensaty... oby nie zrozumiał tego opacznie. Uniosłem dłoń w górę by pomasować się odprężająco po karku. Nadal byłem zmęczony. Nic dziwnego, że trochę i też marudny. Podszedłem bliżej spoglądając badawczo na psa. Nie wyglądał na groźnego. Zacmokałem do niego nawet próbując zwrócić na siebie jego uwagę.
No tak, czego on się mógł spodziewać? Nie no, chyba mu się wydawało, że chłopak z radością zignoruje to co się stało i uśmiechnie się do niego, zgadzając się. Nie, to nie tak. Chyba zapomniał, że ludzie z natury nie są zbyt przyjaźni. Biedny, niewinny Isaiah. Świat nie jest taki piękny, że zagadasz do kogoś, a ten się zgadza. Niestety. Tak się też stało w tym przypadku. Cofnął rękę lekko urażony. Twardy zawodnik. W sumie co się dziwić- właśnie został zmieszany z błotem i to dosłownie. Nic mu nie odpowiedział. Zazwyczaj jego pies się tak nie zachowywał. To był wyjątek. Nie mógł tego przewidzieć. Przez chwilę stał nie wiedząc co zrobić. Rozmówca jednak po chwili się przedstawił. Nie znał nikogo jeszcze o takim imieniu. Ciekawe czy jest stąd. Spojrzał za chłopakiem który odszedł kawałek dalej. Podejść cz nie? Może go zignorował, uznał nie wartego zainteresowania. No cóż, Isowi może byłoby trochę smutno, ale raczej jakoś by to przeżył. Tak bywa. Jednak nie odstraszyło go nawet chłodne spojrzenie chłopaka. Przez chwilę już sądził, że po wszystkim. Jego propozycja została odrzucona. Trudno, bywa. Zastanawiał się czy się zbierać i sobie pójść. Rudowłosego nie umiał rozszyfrować. Czy jego oczy ukazywały w sobie zainteresowanie - tego nie był pewien.
- hm.. nie przepadam, ale mogę Cię zabrać.- odparł spokojnie.w końcu to miała być rekompensata dla chłopaka, nie dla niego. Poza tym od czego są sorbety? Dwuznaczności nie wyłapał, a przynajmniej się do tego nie przyznawał. Chłopak wykazał zainteresowanie chociaż początkowo nic tego nie zwiastowało. Isaiah dosyć szybko się ogarnął zrzucając swój wygłup z przed chwili w zapomnienie. Przynajmniej plus był taki, że jego pies już polubił Bastiena. To dobrze wróżyło. Psy potrafią wyczuć intencje innych, więc kiedy człowiekowi ufał pies, to on mu także ufał.
- hm.. nie przepadam, ale mogę Cię zabrać.- odparł spokojnie.w końcu to miała być rekompensata dla chłopaka, nie dla niego. Poza tym od czego są sorbety? Dwuznaczności nie wyłapał, a przynajmniej się do tego nie przyznawał. Chłopak wykazał zainteresowanie chociaż początkowo nic tego nie zwiastowało. Isaiah dosyć szybko się ogarnął zrzucając swój wygłup z przed chwili w zapomnienie. Przynajmniej plus był taki, że jego pies już polubił Bastiena. To dobrze wróżyło. Psy potrafią wyczuć intencje innych, więc kiedy człowiekowi ufał pies, to on mu także ufał.
Zauważyłem, że się zmieszał. Spodziewał się pewnie innej reakcji. Naprawdę byłem bardzo szorstki w obyciu, nie dopuszczałem do siebie ludzi, co gorsza - robiłem to świadomie. Po prostu taki już byłem. Wyobcowany, nieufny i cholernie ostrożny. Życie mnie tego nauczyło. Właściwie nie byłem pewien co mi strzeliło do głowy, że mimo tego jak nieprzyjemnie go na dzień dobry potraktowałem - ostatecznie zgodziłem się na jego propozycję zadośćuczynienia. Może widząc, jego ogłupiałą, lekko zawiedzioną minę i mnie zrobiło się trochę głupio? Chłopak chciał dobrze, a ja potraktowałem go z buta. Przyglądałem mu się chwilę w swoistej zadumie ostatecznie wzruszając tylko lekko barkami.
- W takim razie daj sobie spokój. - odezwałem się po dłuższej chwili milczenia. Skoro nie lubił lodów nie będę go przecież zmuszał do tego by je jadł. Zresztą... Złość mi już prawie przeszła. Ba, wargi wygięły się nawet w czymś na kształt ledwie zauważalnego uśmiechu. Tak, śmiałem się w duchu do własnych myśli.
- Wypierz mi koszulkę i będziemy kwita. - raczej nie mówiłem tego poważnie, chociaż... Kto wie? Koniec końców to mnie przyjdzie ją prać, najpewniej ręcznie. Wygodnie byłoby się kimś wysłużyć. Ostatecznie spuściłem wzrok z chłopaka koncentrując spojrzenie na stojącym u jego nogi psie. - Garry, mhm..? Ty cholerny nicponiu. - dłonią czule poczochrałem zwierzę po puchatym łbie. Nigdy nie kryłem się ze swoją sympatią do zwierząt. Zwłaszcza psów. W przeciwieństwie do ludzi kochają cię takim jakim jesteś i nigdy nie zdradzają. Przykucnąłem nawet na chwilę drapiąc psa po gęstym futrze w okolicy szyi.
- Jak można nie lubić lodów? - zapytałem ni z tego ni z owego. Isaiaha oczywiście, nie psa, nawet jeśli to na tego drugiego patrzyłem.
- W takim razie daj sobie spokój. - odezwałem się po dłuższej chwili milczenia. Skoro nie lubił lodów nie będę go przecież zmuszał do tego by je jadł. Zresztą... Złość mi już prawie przeszła. Ba, wargi wygięły się nawet w czymś na kształt ledwie zauważalnego uśmiechu. Tak, śmiałem się w duchu do własnych myśli.
- Wypierz mi koszulkę i będziemy kwita. - raczej nie mówiłem tego poważnie, chociaż... Kto wie? Koniec końców to mnie przyjdzie ją prać, najpewniej ręcznie. Wygodnie byłoby się kimś wysłużyć. Ostatecznie spuściłem wzrok z chłopaka koncentrując spojrzenie na stojącym u jego nogi psie. - Garry, mhm..? Ty cholerny nicponiu. - dłonią czule poczochrałem zwierzę po puchatym łbie. Nigdy nie kryłem się ze swoją sympatią do zwierząt. Zwłaszcza psów. W przeciwieństwie do ludzi kochają cię takim jakim jesteś i nigdy nie zdradzają. Przykucnąłem nawet na chwilę drapiąc psa po gęstym futrze w okolicy szyi.
- Jak można nie lubić lodów? - zapytałem ni z tego ni z owego. Isaiaha oczywiście, nie psa, nawet jeśli to na tego drugiego patrzyłem.
W sumie nie było to dla niego nic nowego. Tak jakby wcześniej się nie spotykał z chłodnymi w obyciu osobami. Sam czasami nawet taki bywał jeśli miał powód, a chłopak z pewnością taki miał. Nikt nie lubił jak mokry pies rzucał się na Ciebie brudząc Ci ciuchy. Także mogło go to trochę wyprowadzić z równowagi co skutkowało bycie niezbyt miłym. Is mógł też od razu nie wyskakiwać z taką propozycją. No ale stało się. Nie było sensu gdybać. Nie lubił tego, a zdarzało się, że go to męczyło. Co by było gdyby. Nie byłoby. Po prostu.
Westchnął cicho na te słowa. Średnio to wyszło. No cóż. To ale tak to bywało. Bastien nie przepadał za kawą, a on za lodami. Postanowił już nie proponować nic więcej. Dostrzegł też jak kąciki ust chłopaka lekko się uniosły. Ciekawe co takiego zabawnego było w tej sytuacji. Jakby spojrzeć na to z trochę dalszej perspektywy to wyszło to wszystko nawet trochę żałośnie.
Parsknął cicho na jego słowa.
- Pewnie, uwielbiam prać. - Odparł sarkastycznie, posyłając mu uśmiech. Jakby tak pomyśleć to bardzo rzadko robił pranie. Zawsze zajmowała się tym jego matka. To nawet nie tak, że on to olewał zmuszając ją do tego. Ona sama upierała się by tego nie robił, bo znając go jeszcze coś by zepsuł, pomieszał czerwone ubrania z białymi czy coś. Także przynajmniej z tym obowiązkiem domowym miał spokój. Patrzył jak chłopak głaszcze Garrego. Na ten widok lekko się uśmiechnął. Przynajmniej jego pies zdobył sympatię chłopaka. Zawsze coś. Pies także ochoczo polizał go po ręce. To było naprawdę zaskakujące, że pies go tak szybko polubił. Wręcz łasił mu się pod nogami. Być może wyczuł, że od niego zdobędzie więcej pieszczot niż gdzie indziej.
Spojrzał na niego zastanawiając się jak odpowiedzieć. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Dotychczas spotykał się z niedowierzaniem, ale nigdy go w sumie nie pytał dlaczego ich nie lubi.
- Są mdłe. Szczególnie jak już się zaczynają roztapiać. - Zadrżał na myśl o tej niedobrej papce. Po prostu nie były dobre. Może chodziło o teksturę? Kto tam wie.
Westchnął cicho na te słowa. Średnio to wyszło. No cóż. To ale tak to bywało. Bastien nie przepadał za kawą, a on za lodami. Postanowił już nie proponować nic więcej. Dostrzegł też jak kąciki ust chłopaka lekko się uniosły. Ciekawe co takiego zabawnego było w tej sytuacji. Jakby spojrzeć na to z trochę dalszej perspektywy to wyszło to wszystko nawet trochę żałośnie.
Parsknął cicho na jego słowa.
- Pewnie, uwielbiam prać. - Odparł sarkastycznie, posyłając mu uśmiech. Jakby tak pomyśleć to bardzo rzadko robił pranie. Zawsze zajmowała się tym jego matka. To nawet nie tak, że on to olewał zmuszając ją do tego. Ona sama upierała się by tego nie robił, bo znając go jeszcze coś by zepsuł, pomieszał czerwone ubrania z białymi czy coś. Także przynajmniej z tym obowiązkiem domowym miał spokój. Patrzył jak chłopak głaszcze Garrego. Na ten widok lekko się uśmiechnął. Przynajmniej jego pies zdobył sympatię chłopaka. Zawsze coś. Pies także ochoczo polizał go po ręce. To było naprawdę zaskakujące, że pies go tak szybko polubił. Wręcz łasił mu się pod nogami. Być może wyczuł, że od niego zdobędzie więcej pieszczot niż gdzie indziej.
Spojrzał na niego zastanawiając się jak odpowiedzieć. Nigdy się nad tym nie zastanawiał. Dotychczas spotykał się z niedowierzaniem, ale nigdy go w sumie nie pytał dlaczego ich nie lubi.
- Są mdłe. Szczególnie jak już się zaczynają roztapiać. - Zadrżał na myśl o tej niedobrej papce. Po prostu nie były dobre. Może chodziło o teksturę? Kto tam wie.
Wytargałem zwierzaka lekko za poliki by potem cofnąć dłoń i zadrzeć podbródek w górę w taki sposób by spojrzeniem móc sięgnąć twarz Isaiaha. Jeszcze chwilę trwałem w tej pozycji w zupełnym bezruchu uważnie go obserwując jak gdyby będąc ciekaw jak bardzo go ta sytuacja zawstydzi. O ile w ogóle zawstydzi... Moja twarz znajdowała się wszak mniej więcej na wysokości jego bioder i gdyby nie obecność psa - można by poddać tę pozycję dość mocnej nadinterpretacji. Dopiero po chwili wsparłem się dłonią o kolano i dźwignąłem w górę prostując obolałe plecy. Miałem dopiero 18 lat, a dzisiejszego dnia czułem się jak cierpiący na reumatyzm 80-letni emeryt. Stęknąłem nawet krótko ni to z wysiłku ni z przemęczenia unosząc dłoń ku górze i przecierając nią oczy.
- Nie ma znaczenia co lubisz, zepsułeś to napraw. - odparłem wznosząc nieznacznie łuki brwiowe w górę. W międzyczasie odpiąłem powoli zamek jednej z kieszeni spodni i wsunąłem do niej dłoń szperając tam chwilę. Wkrótce wyciągnąłem z niej niewielkich rozmiarów kapsułkę wypełnioną podejrzanym proszkiem, którą potem umieściłem na języku i łyknąłem bez słowa. Powinno pomóc utrzymać pion... zwłaszcza, że nieprędko pójdę dzisiaj spać. Słysząc jego argumenty przemawiające za tym, że lody to zło parsknąłem krótko pod nosem ni to w rozbawieniu ni w pogardzie. Może po części jedno i drugie. - Dziwak z ciebie. - rzuciłem w jego kierunku tą jakże błyskotliwą uwagą, a następnie obróciłem się na pięcie i popatrzyłem w nurt płynącej wolno rzeki. Przez dłuższą chwilę po prostu tak stałem ewidentnie się nad czymś zastanawiając.
- Idziemy popływać? - palnąłem po chwili namysłu zerkając z ukosa na chłopaka. Co z tego, że powoli zaczynało zmierzchać? Co z tego, że w wodzie nie było już nikogo, a brzegi z minuty na minutę coraz bardziej pustoszały? Właściwie... to nawet lepiej. W godzinach szczytu na plażach jest taki ścisk, że to aż nieprzyjemne. Jeżeli miałem ochotę się trochę popluskać - zwykle wybierałem się tam wieczorną porą.
- Nie ma znaczenia co lubisz, zepsułeś to napraw. - odparłem wznosząc nieznacznie łuki brwiowe w górę. W międzyczasie odpiąłem powoli zamek jednej z kieszeni spodni i wsunąłem do niej dłoń szperając tam chwilę. Wkrótce wyciągnąłem z niej niewielkich rozmiarów kapsułkę wypełnioną podejrzanym proszkiem, którą potem umieściłem na języku i łyknąłem bez słowa. Powinno pomóc utrzymać pion... zwłaszcza, że nieprędko pójdę dzisiaj spać. Słysząc jego argumenty przemawiające za tym, że lody to zło parsknąłem krótko pod nosem ni to w rozbawieniu ni w pogardzie. Może po części jedno i drugie. - Dziwak z ciebie. - rzuciłem w jego kierunku tą jakże błyskotliwą uwagą, a następnie obróciłem się na pięcie i popatrzyłem w nurt płynącej wolno rzeki. Przez dłuższą chwilę po prostu tak stałem ewidentnie się nad czymś zastanawiając.
- Idziemy popływać? - palnąłem po chwili namysłu zerkając z ukosa na chłopaka. Co z tego, że powoli zaczynało zmierzchać? Co z tego, że w wodzie nie było już nikogo, a brzegi z minuty na minutę coraz bardziej pustoszały? Właściwie... to nawet lepiej. W godzinach szczytu na plażach jest taki ścisk, że to aż nieprzyjemne. Jeżeli miałem ochotę się trochę popluskać - zwykle wybierałem się tam wieczorną porą.
Kiedy babsztyle idą na plaże, wkładają jakieś bikini (albo nawet i nie), rozkładają kocyk i machają do panów. Kiedy Szerydeny idą na plażę, wkładają typiczne gacie, typiczną koszulkę... i zapieprzają za frisbee razem ze swoim psem. Dosłownie tarzała się z Trevorem po piachu, skakała nad ludźmi, w sumie nawet zdarzyło jej się wydrzeć japę, bo no dziecko nie miało ostatnio dużo wolnego czasu, żeby się tak po prostu po ludzku pobawić z czworonogim ziomkiem. Trzeba jej było wybaczyć dzicz.
Problem zaczął się kiedy latający dysk z motywem tarczy Kapitana Ameryki trafił jakiegoś nieszczęsnego młodzieńca w tył głowy, a Paige automatem weszła w tryb lekkiej paniki. Natychmiast dopadła do nieznajomego i podniosła frisbee z ziemi.
- Jasna-... przepraszam. Nic ci nie jest? Żyjesz? Nie rozcięłam ci czachy? DD:
Problem zaczął się kiedy latający dysk z motywem tarczy Kapitana Ameryki trafił jakiegoś nieszczęsnego młodzieńca w tył głowy, a Paige automatem weszła w tryb lekkiej paniki. Natychmiast dopadła do nieznajomego i podniosła frisbee z ziemi.
- Jasna-... przepraszam. Nic ci nie jest? Żyjesz? Nie rozcięłam ci czachy? DD:
Ostatnie piękne kanadyjskie dni zmuszały go do wychodzenia z domu i korzystania z pogody. Bo kto by tego nie robił? Zwłaszcza gdy pochodziło się z upalnego Meksyku, ale jakimś trafem rodzice postanowili wysłać cię na studia do jednego z zimniejszych, wręcz memicznych pod tym względem państw. Cóż, zawsze lepsza Kanada niż Wielka Brytania. Ciągłego deszczu by nie przeżył, nawet jeśli nawet w Riverdale City opady potrafiły być zwyczajnie upierdliwy.
Szedł sobie dziarskim krokiem po plaży - rzecz jasna bez koszulki - sprawiając tym samym, że randomowe Dżesiki wzdychały do jego wyrzeźbionej klaty, podczas gdy sam wzdychał (rzecz jasna wewnętrznie) do ich zgrabnych walorów w... nieco innej formie. Posyłał nawet od czasu do czasu którejś uśmiech. Po ostatniej kłótni z jego Dżesiką, dużo bardziej swobodnie podchodził do kontaktów z płcią przeciwną. Może po prostu potrzebował jakiegoś znaku z niebios, że czas zakończyć całą tę farsę na odległość.
— Dios, dame una señal.*
Wtem nim zdążył się porządnie zastanowić, dostał nagle w tył głowy dyskiem. Zarzuciło nim do przodu, choć całe szczęście nie wyjebał twarzą w piach. To by dopiero był obciach. Obrócił się w stronę sprawcy zaraz podnosząc jej własność z ziemi masując czaszkę. I nieco mu się zamarło.
— Szybko działasz, kanadyjskie bożyszcze — klasnął dłońmi mrucząc cicho owe słowa do samego siebie, nim jego twarz rozświetlił szeroki uśmiech.
— Żyję, nie umieram ángel. Aczkolwiek jeśli za dwie minuty stracę przytomność to mam nadzieję, że znasz podstawy resucitación — wyciągnął dysk w jej kierunku szukając wzrokiem drugiej osoby której go rzucała.
Błagam, przyjdź tu z psem, nie z chłopakiem... zpsemniezchłopakiem...
___________________________
* Boże, daj mi jakiś znak.
Szedł sobie dziarskim krokiem po plaży - rzecz jasna bez koszulki - sprawiając tym samym, że randomowe Dżesiki wzdychały do jego wyrzeźbionej klaty, podczas gdy sam wzdychał (rzecz jasna wewnętrznie) do ich zgrabnych walorów w... nieco innej formie. Posyłał nawet od czasu do czasu którejś uśmiech. Po ostatniej kłótni z jego Dżesiką, dużo bardziej swobodnie podchodził do kontaktów z płcią przeciwną. Może po prostu potrzebował jakiegoś znaku z niebios, że czas zakończyć całą tę farsę na odległość.
— Dios, dame una señal.*
Wtem nim zdążył się porządnie zastanowić, dostał nagle w tył głowy dyskiem. Zarzuciło nim do przodu, choć całe szczęście nie wyjebał twarzą w piach. To by dopiero był obciach. Obrócił się w stronę sprawcy zaraz podnosząc jej własność z ziemi masując czaszkę. I nieco mu się zamarło.
— Szybko działasz, kanadyjskie bożyszcze — klasnął dłońmi mrucząc cicho owe słowa do samego siebie, nim jego twarz rozświetlił szeroki uśmiech.
— Żyję, nie umieram ángel. Aczkolwiek jeśli za dwie minuty stracę przytomność to mam nadzieję, że znasz podstawy resucitación — wyciągnął dysk w jej kierunku szukając wzrokiem drugiej osoby której go rzucała.
Błagam, przyjdź tu z psem, nie z chłopakiem... zpsemniezchłopakiem...
___________________________
* Boże, daj mi jakiś znak.
Facet żył, całe szczęście. I był nawet na tyle ruchawy, że nie odmówił sobie odpowiedzi na miarę jakiegoś typicznego Jonesyego z 6Teen. Wywróciła na to jednak tylko oczami, wzdychając w sumie wewnętrznie z ulgą.
- Znam. I, pomijając pytanie, tak, dolió cuaaaando c... caí del cielo* - parsknęła śmiechem tuż po tym żałosnym popisie. Jej hiszpański był tak bardzo zardzewiały i słaby, nie powtarzała niczego już od miesięcy, więc nie umiała sobie przypomnieć nawet jak akcentować niektóre słowa. Ale proszę, na coś się przydała chociaż ta podstawowa wiedza, teraz mogła zabłysnąć przed uroczym nieznajomym.
Trevor też zabłysł, kiedy już obszedł po cichutku Jaime, mierząc go czujnym spojrzeniem, bo się biedny prawie wypieprzył z zazdrości, jak zobaczył, że JEGO PANI chichra się z jakimś ludzkim fagasem. No jak to tak. Ale grzecznie usiadł przy blondynce i kontynuował wpatrywanie się w śniadego bubka, co zresztą zwróciło uwagę jasnowłosej.
- ...Trevor tak zawsze, nie przejmuj się nim. Wszędzie widzi zagrożenie, wrażliwiec - oznajmiła, podsuwając psu frisbee pod pyskeł. Gdyby czworonogi potrafiły wywracać oczami na durne teksty swoich panów, to pewnie właśnie to zrobiłby teraz husky. - Także jeśli stracisz przytomność, to pewnie przez niego. Wtedy oprócz resucitación będę musiała robić też ranos bandagión.
No jaki jebany śmieszek.
* - BOLAŁO JAK SPADŁAM Z NIEBA XDXDXD
- Znam. I, pomijając pytanie, tak, dolió cuaaaando c... caí del cielo* - parsknęła śmiechem tuż po tym żałosnym popisie. Jej hiszpański był tak bardzo zardzewiały i słaby, nie powtarzała niczego już od miesięcy, więc nie umiała sobie przypomnieć nawet jak akcentować niektóre słowa. Ale proszę, na coś się przydała chociaż ta podstawowa wiedza, teraz mogła zabłysnąć przed uroczym nieznajomym.
Trevor też zabłysł, kiedy już obszedł po cichutku Jaime, mierząc go czujnym spojrzeniem, bo się biedny prawie wypieprzył z zazdrości, jak zobaczył, że JEGO PANI chichra się z jakimś ludzkim fagasem. No jak to tak. Ale grzecznie usiadł przy blondynce i kontynuował wpatrywanie się w śniadego bubka, co zresztą zwróciło uwagę jasnowłosej.
- ...Trevor tak zawsze, nie przejmuj się nim. Wszędzie widzi zagrożenie, wrażliwiec - oznajmiła, podsuwając psu frisbee pod pyskeł. Gdyby czworonogi potrafiły wywracać oczami na durne teksty swoich panów, to pewnie właśnie to zrobiłby teraz husky. - Także jeśli stracisz przytomność, to pewnie przez niego. Wtedy oprócz resucitación będę musiała robić też ranos bandagión.
No jaki jebany śmieszek.
* - BOLAŁO JAK SPADŁAM Z NIEBA XDXDXD
Słysząc hiszpański z jej ust, na chwilę jego oczy nieznacznie się rozszerzyły, nim wybuchł szczerym śmiechem.
— Rany, straciłem już nadzieję że usłyszę jak ktokolwiek używa mojego języka! W Kanadzie wszyscy tylko skaczą pomiędzy angielskim i francuskim, większość jest zbyt leniwa by poszerzać swoje horyzonty — może i nie powinien tak otwarcie krytykować innych, ale Jaime rzadko kiedy zastanawiał się trzy razy zanim coś powiedział. A przynajmniej tak mówili inni. Jaka była rzeczywistość i jak wiele z jego słów było grą, tego już nie wiedział nikt. Tak czy inaczej, bez wątpienia pamiętał by cały czas się uśmiechać.
— Espero que ya no duela*.
Gdy zobaczył psa (zamiast chłopaka!) niemalże wyskoczył w powietrze. Wyglądało na to, że Dios był dziś po jego stronie. Czym sobie zasłużył na tak wybitne traktowanie? Może tą kłótnią o sweter? Karma wraca, Dżesiko. Przyjrzał się czujnemu psu, nie zbliżając nijak w ich kierunku. Lepiej nie prowokować żadnego zazdrośnika, zwłaszcza gdy miał ostrzejsze zęby niż ty. Przyglądał się chwilę blondynce, gdy nagle go olśniło.
— Hej chwila, ja cię znam. Sheridan Paige, prawda? Widziałem twoje plakaty w sklepie muzycznym. Połowa mojego kierunku za tobą szaleje.
Jaime też trochę szalał, choć nadal nie mógł się pozbyć większego zamiłowania do piosenek po hiszpańsku. Tak już miał. Zachichotał na jej rzekome translacje.
— Pozostańmy jednak przy zachowaniu przytomności. Jaime Chavarria. Podałbym ci rękę, ale nie jestem pewien czy jej nie stracę.
___________________________
* Mam nadzieję, że już nie boli.
— Rany, straciłem już nadzieję że usłyszę jak ktokolwiek używa mojego języka! W Kanadzie wszyscy tylko skaczą pomiędzy angielskim i francuskim, większość jest zbyt leniwa by poszerzać swoje horyzonty — może i nie powinien tak otwarcie krytykować innych, ale Jaime rzadko kiedy zastanawiał się trzy razy zanim coś powiedział. A przynajmniej tak mówili inni. Jaka była rzeczywistość i jak wiele z jego słów było grą, tego już nie wiedział nikt. Tak czy inaczej, bez wątpienia pamiętał by cały czas się uśmiechać.
— Espero que ya no duela*.
Gdy zobaczył psa (zamiast chłopaka!) niemalże wyskoczył w powietrze. Wyglądało na to, że Dios był dziś po jego stronie. Czym sobie zasłużył na tak wybitne traktowanie? Może tą kłótnią o sweter? Karma wraca, Dżesiko. Przyjrzał się czujnemu psu, nie zbliżając nijak w ich kierunku. Lepiej nie prowokować żadnego zazdrośnika, zwłaszcza gdy miał ostrzejsze zęby niż ty. Przyglądał się chwilę blondynce, gdy nagle go olśniło.
— Hej chwila, ja cię znam. Sheridan Paige, prawda? Widziałem twoje plakaty w sklepie muzycznym. Połowa mojego kierunku za tobą szaleje.
Jaime też trochę szalał, choć nadal nie mógł się pozbyć większego zamiłowania do piosenek po hiszpańsku. Tak już miał. Zachichotał na jej rzekome translacje.
— Pozostańmy jednak przy zachowaniu przytomności. Jaime Chavarria. Podałbym ci rękę, ale nie jestem pewien czy jej nie stracę.
___________________________
* Mam nadzieję, że już nie boli.
Śmiał się. No dupa, zrobiła z siebie pośmiewisko przed nejtif spikerę. Już wieszała się w myślach, kiedy jego słowa trochę przekreśliły jej uświadczenie w przekonaniu, że śmieszkował z niej. On to robił z nią. Kolejne wewnętrzne westchnienie ulgi.
- Nie przepadam za francuskim, w sumie zapomniałam mnóstwa rzeczy od skończenia szkoły - strzeliła pierwszą lepszą durną minę. No jednak nie była urodzona bezpośrednio w Kanadzie, w sumie też nie każdy Kanadyjczyk stereotypowo znał francuski na wylot, jeśli żył poza Quebeckiem. Znała parę takich bułek, które to ani non, ani oui, mimo lat nauki.
Odchrząknęła na jego kolejne zdanie (oczywiście po chwilowej analizie, bo musiała sobie tłumaczyć słówko po słówku w głowie), by zaraz uśmiechnąć się niewinnie i rozłożyć dłonie, zupełnie jakby chciała mu przekazać, że noooo nie wie, nie wie. Może gdyby była trochę odważniejszą loszką, to spytałaby nawet czy dostałaby całusa w kuku, gdyby dalej bolało. Ale nie była, więc żal.
"Hej, chwila, ja cię znam."
O nie.
- Ccccooooo - kiedy jesteś jedną z najbardziej znanych osób w mieście, ale i tak reagujesz szokiem i niedowierzaniem. Spłoniła się jak, eee, płomień, i odwróciła wzrok gdziekolwiek. Na budkę z lodami. Najlepiej. Może ich widok ochłodzi te zjarane policzki. - Je-jeny, nie sądziłam, że to aż tak się rozłazi.
Dobra, początkowe zaskoczenie tym wszystkim w sumie minęło, więc mogła wrócić do bycia normalną laską, a nie jakimś dzikim bożyszczem studentów. Sama wyciągnęła dłoń do chłopaka, co było wyraźnym sygnałem, że nikt mu ręki nie zeżre.
- Nawet na ciebie nie warknie, słowo. Jest nieufny, ale ma oko do ludzkich paskud - pozwoliła sobie puścić mu oczko, bo tak. Niech się domyśla co by było, gdyby faktycznie był taką "paskudą".
- Nie przepadam za francuskim, w sumie zapomniałam mnóstwa rzeczy od skończenia szkoły - strzeliła pierwszą lepszą durną minę. No jednak nie była urodzona bezpośrednio w Kanadzie, w sumie też nie każdy Kanadyjczyk stereotypowo znał francuski na wylot, jeśli żył poza Quebeckiem. Znała parę takich bułek, które to ani non, ani oui, mimo lat nauki.
Odchrząknęła na jego kolejne zdanie (oczywiście po chwilowej analizie, bo musiała sobie tłumaczyć słówko po słówku w głowie), by zaraz uśmiechnąć się niewinnie i rozłożyć dłonie, zupełnie jakby chciała mu przekazać, że noooo nie wie, nie wie. Może gdyby była trochę odważniejszą loszką, to spytałaby nawet czy dostałaby całusa w kuku, gdyby dalej bolało. Ale nie była, więc żal.
"Hej, chwila, ja cię znam."
O nie.
- Ccccooooo - kiedy jesteś jedną z najbardziej znanych osób w mieście, ale i tak reagujesz szokiem i niedowierzaniem. Spłoniła się jak, eee, płomień, i odwróciła wzrok gdziekolwiek. Na budkę z lodami. Najlepiej. Może ich widok ochłodzi te zjarane policzki. - Je-jeny, nie sądziłam, że to aż tak się rozłazi.
Dobra, początkowe zaskoczenie tym wszystkim w sumie minęło, więc mogła wrócić do bycia normalną laską, a nie jakimś dzikim bożyszczem studentów. Sama wyciągnęła dłoń do chłopaka, co było wyraźnym sygnałem, że nikt mu ręki nie zeżre.
- Nawet na ciebie nie warknie, słowo. Jest nieufny, ale ma oko do ludzkich paskud - pozwoliła sobie puścić mu oczko, bo tak. Niech się domyśla co by było, gdyby faktycznie był taką "paskudą".
Pokiwał głową w zrozumieniu. Sam uczył się kilku języków, ale o dziwo dosyć wcześnie postawił na naukę łaciny. Jednego z tych wymarłych, dla większości całkowicie bezużytecznych. Ale dla przyszłego studenta weterynarii? Podobne zaangażowanie w młodzieńczych latach dawało mu obecnie olbrzymią przewagę nad innymi. Poza nim tylko jedna osoba na roku posiadała podobny zakres wiedzy. Obaj zresztą należeli do tych, którzy realizowali swoje marzenie z dzieciństwa. Nic dziwnego, że tak szybko złapali kontakt.
— Nie dziwię się, francuski brzmi jakby ktoś się dławił — udał przez chwilę, że kaszle zupełnie jakby ość mu stanęła w gardle, nim wyrzucił z siebie proste 'Oui' przed kolejnym wyszczerzem. No bo poważnie, jak to w ogóle brzmiało?
Nie spodziewał się natomiast, że dziewczyna się zawstydzi. Był przekonany że będzie wyjątkowo pewna siebie, jak to często młode gwiazdy w świetle reflektorów. Jej reakcja natomiast była zwyczajnie urocza. Uścisnął w końcu jej dłoń, zerkając przy tym na psa.
— W takim razie skoro już jesteśmy w tak ładnym miejscu i pogoda dopisuje... co powiesz na lody? Dla tego przystojniaka też możemy coś dorwać, może jakiś sorbet? — zaproponował patrząc z uśmiechem na psa. Jako przyszły weterynarz nie mógł nie lubić zwierząt, co nie?
— Nie dziwię się, francuski brzmi jakby ktoś się dławił — udał przez chwilę, że kaszle zupełnie jakby ość mu stanęła w gardle, nim wyrzucił z siebie proste 'Oui' przed kolejnym wyszczerzem. No bo poważnie, jak to w ogóle brzmiało?
Nie spodziewał się natomiast, że dziewczyna się zawstydzi. Był przekonany że będzie wyjątkowo pewna siebie, jak to często młode gwiazdy w świetle reflektorów. Jej reakcja natomiast była zwyczajnie urocza. Uścisnął w końcu jej dłoń, zerkając przy tym na psa.
— W takim razie skoro już jesteśmy w tak ładnym miejscu i pogoda dopisuje... co powiesz na lody? Dla tego przystojniaka też możemy coś dorwać, może jakiś sorbet? — zaproponował patrząc z uśmiechem na psa. Jako przyszły weterynarz nie mógł nie lubić zwierząt, co nie?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach