▲▼
"Jak to jeden z?"
Uniósł brew ku górze, przyglądając mu się dokładnie tym samym co zawsze spojrzeniem, sugerującym że chłopak właśnie nieświadomie nieźle się wkopał.
— Jak to, jak to? To oczywiste, najprzystojniejszy i najgorętszy jestem ja — prychnął, zaraz wyginając usta w zadziornym uśmiechu, tuż przed tym jak zaczął się śmiać. Niski, nieco chrapliwy głos wyraźnie świadczył o tym, że niska temperatura miała pewien wpływ na jego ciało. Nawet jeśli nie odczuwał ani nieprzyjemnego drapania w gardle, ani jakichkolwiek sygnałów, wedle których następnego dnia miałby obudzić się zakatarzony z wyraźną gorączką. Rzecz jasna gdyby coś miało się zmienić, bez wątpienia wysłałby odpowiednią pożal-się-boże-kartkę wprost pod drzwi do pokoju Clawericha. Ewentualnie okna. Był w końcu na tyle uparty, by w razie odmowy przeczytania jego przepełnionych żalem wypocin, był gotów wytresować gołębia pocztowego, który odpowiednio dostarczyłby informację.
Przyglądał się w milczeniu jak chłopak podnosi szczenię z ziemi. Aludra był właśnie na tym etapie, że pozwalał się nosić bez większego problemu. Rzecz jasna do czasu. Nawet jeśli wiele osób posądzało psy o nadzwyczaj wyczulony szósty zmysł, rzadko kiedy rozwijał się on - przynajmniej zdaniem Mercury'ego - u szczeniąt. Nic dziwnego że husky początkowo obwąchiwał zaciekawiony ubranie Clawericha merdając drobnym ogonem, tuż przez tym nim zaczepił drobne, ostre kiełki na czarnym materiale ciągnąc go w swoją stronę z wyraźnym zawzięciem. Nawet głaskanie po grzbiecie nie pomogło na tyle, by zaprzestał swojej czynności. Co więcej, widząc solidny opór ze strony swojego przeciwnika, zaparł drobne łapki na klatce piersiowej Freya, wkładając w czynność o wiele więcej serca.
— Aludra, nie wolno — skarcił szczenię, które momentalnie wypuściło materiał z pyszczka przyglądając mu się z niezrozumieniem. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że został skarcony, acz ton głosu jego właściciela zwrócił jego uwagę na tyle, by obracał teraz łeb to w lewą, to w prawą stronę z uniesionymi ku górze uszami, tuż przed wydaniem z siebie krótkiego, piskliwego szczeknięcia.
— Co za buntownik.
Łapki poruszyły się w powietrzu, gdy szczeniak wykręcił się w drugą stronę niczym wyjątkowo długi, gibki, klusek leniwy. Czy inny pieróg. Wiercił się tak na boki dopóki Clawerich nie odstawił go na ziemię. Dopiero wtedy obszczekał raz jeszcze jego rękę trącając ją łapą, nim odskoczył w tył i zaczął biegać w tę i z powrotem tuż przed nimi.
— Nigdy bym o tobie nie zapomniał, Frey. Po prostu wydarzyło się wiele niespodziewanych rzeczy. Przepraszam — wymruczał w końcu, przesuwając dłonie w dół, by wbić palce nieznacznie w jego żebra. Wyraźnie zaczepny gest nie zgrał się co prawda z rozbawionym uśmiechem, ale bez wątpienia miał na celu rozluźnienie atmosfery. Nie żeby zdało się to na wiele, gdy Clawerich mógł poczuć jak wszystkie mięśnie jego ciała napinają się w odpowiedzi na kolejne słowa
— Uderzył cię?
— Nie narzekaj, ciesz się że pierwsze miejsce zajmuje ktoś, kogo kochasz nad życie. Mogłeś trafić na nadętego zdecydowanie zbyt bogatego dzieciaka o paskudnym charakterze, wywyższającego się na każdym kroku, a jednocześnie tak idealnego, że doprowadzałby cię do istnego szału... och zaczekaj, czy przypadkowo właśnie opisałem siebie? — zrobił wyraźnie zaskoczoną minę, nawet unosząc dłoń do ust, by podkreślić targające nim emocje. Rzecz jasna od samego początku był to jedynie żart, który udolnie ciągnął.
"Przynajmniej mam więcej uroku osobistego."
Parsknął rozbawiony, zaraz maskując owy dźwięk atakiem kaszlu w wyjątkowo mało subtelny sposób, nie pozostawiający wątpliwości że został celowo wymuszony. Zaraz jednak zmienił się on w szczery, krótki śmiech, który zwrócił na siebie uwagę Aludry. Szczeniak zaszczekał na nich kilkakrotnie tuż przed ponownym zaatakowaniem białego puchu. Przynajmniej jego miał w dużej mierze z głowy i mógł poświęcić większość swojej uwagi Clawerichowi.
— Ktoś ukradł cały miot Debrze Bowles. Wiesz, właścicielce Debalys CKC Registered Siberians z Dawson Creek. Wygląda jednak na to, ze złodzieje w pewnym momencie spanikowali i porzucili szczeniaki w lesie. Dwa nie dały rady. Dwójka wróciła do niej, a trzeci nieszczęśnik przyczepił się do mojego ojca. I tak oto patrzysz na mój mikołajkowy prezent — wskazał szczenię dłonią, tuż przed tym gdy został wykorzystany jako grzejnik. Oplótł posłusznie Freya rękami i parsknął krótko, kręcąc na boki głową.
— Aż mi się przypomniało jak schowaliśmy się w kojcu i szukali nas przez kilka godzin po całej posiadłości. Nawet przez myśl im nie przeszło, że mogliśmy się wczołgać do środka wielkiej budy i zasnąć na psach. Wypominał mi to przez tydzień. Choć przyznaję, chyba pierwszy raz widziałem go wtedy tak roztrzęsionego... nie. Drugi — zamilkł rozmyślając przez chwilę o tamtej sytuacji, która dla większości nie byłaby większą zmianą w zachowaniu Saturna. Lecz Mercury, który spędzał z nim każdy dzień, widział je doskonale. W tym jakby długo przytulał go potem do siebie, w fakcie że jego głos był dwa tony głośniejszy niż zwykle. Że przychodząc do niego w nocy przytulał się do niego i opatulał go rękami, jakby bał się, że w przypadku chwili nieuwagi Mercury zniknie mu z oczu na dobre. Zabrał jedną rękę, by podrapać się po policzku i zaraz westchnął ciężko słysząc wytłumaczenie z ust Freya.
— Trzeba było. Wiesz że służba niekoniecznie wykazuje się taką wiernością, by wszystkie brudy domu zachowywać dla siebie. Poza tym niestety tak długo jak ma specjalne względy u twojego ojca, niewiele możesz na to poradzić. Pozostaje ci jedynie zacisnąć zęby, unikać jej widoku i cieszyć się jego szczęściem. A wiesz, że akurat pod tym względem rozumiem cię idealnie — w końcu jakby nie patrzeć, ich sytuacja rodzinna była identyczna, jak w jakiejś chorej parodii. Kopiuj wklej, huh? Z tą różnicą, że Mercury'ego otaczało iście wielkie grono rodzeństwa. Lecz jak widać los przyciągał osoby sobie podobne zupełnie jakby traktował to wszystko niczym istny żart.
I choć przez chwilę miał ochotę zaproponować mu, by następnym razem wygarnął mu, gdy będą sami, wychowanie skutecznie zaszyło mu usta, gdy po prostu trwał w bezruchu zerkając w milczeniu na ośnieżony park ponad jego ramieniem, tuż przed dwukrotnym poklepaniem go dłonią po włosach.
Reporter
— Czy ja wyglądam na kogoś, kto kiedykolwiek przesadza? — rozłożył ręce na boki w rzekomo bezradnym geście. Dopiero na słowa o kotce, uniósł brew gdy jego spojrzenie momentalnie nabrało bardziej poważnego wyrazu.
— Bycie kotem pozostawię innym, a już na pewno kotką. Wolę identyfikować się z szarym wilkiem. Ewentualnie wilczakiem czechosłowackim. Przepiękne bestie, rozważałem zakup szczenięcia, lecz na razie Aludra wystarczy mi w zupełności — mruknął przesuwając się nieznacznie na ławce, by ułożyć się wygodniej na zimnym drewnie. Clawerich może i nie ważył zbyt wiele, ale nadal pozostawał chłopakiem-modelem o wyjątkowo kościstym tyłku. Nic dziwnego, że jego uda odczuły skutek tej bliskości i musiał zmienić nieco pozycję.
— Ponadto obawiam się, że nie pozwalam nikomu na sprowadzenie mnie do parteru. Ani w konwersacji, ani w łóżku. Też na to nie pozwól, Frey — rzucił z nutą rozbawienia w głosie, przysłaniając usta by stłumić krótkie ziewnięcie. Jakby nie patrzeć jego słowa głosiły stuprocentową prawdę. Nawet jeśli od kilkunastu miesięcy kręcił się wyłącznie wokół Alana, nadal nie posunęli się dalej ze względu na upartość obu w kwestiach dominacji. I nie wyglądało na to, by miało się to zmienić w najbliższym czasie. Dość zadziwiająca wstrzemiężliwość, biorąc pod uwagę fakt że zarówno Black, jak i Paige mieli zgoła inną opinię.
"Pamiętam Debrę z czasów, gdy sam jeszcze byłem szczeniakiem."
— Hau hau, piesku — podniósł rękę, by podrapać go po głowie, idealnie wpasowując się w obecny temat rozmowy. Nie przerywał mu jednak już więcej, słuchając po prostu w milczeniu jego historii. Właściwie nigdy wcześniej jej nie słyszał. Debra nigdy nie wspominała o Clawerichu, choć być może zwyczajnie uznała to za nietaktowne. Bogate rodziny rządziły się swoimi własnymi prawami, które niejednokrotnie zakładały głównie prywatność. Nawet jeśli Frey i Mercury byli przyjaciółmi, inni patrzyli na nich wyłącznie jak na Cullinana i Jonkera. A doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że wystarczyło jedno nieodpowiednie słowo skierowane w złą stronę, by ściągnąć na siebie istną katastrofę i oczy całego miasta.
"Czemu na miejsce wspominek wybrałeś park?"
— Żeby sprawdzić czy będziesz na tyle inteligentny, by przyjść w ciepłej kurtce i rękawiczkach. Niestety muszę cię poinformować, że pomimo skończenia Riverdale - oblałeś — rzucił unosząc brew ku górze. Jakby nie patrzeć Clawerich znajdował się w podobnym stanie tylko i wyłącznie na własne życzenie. Gdyby od początku ubrał się normalnie, nie musiałby teraz narzekać na to że mu zimno.
"Nie chcę wracać dziś do domu."
— Mam cię przekraść do akademika? Choć wątpię, by zarząd Riverdale miał cokolwiek przeciw użyczeniu jednego z pokoi paniczowi Clawerichowi. Możesz spać u mnie i Cyrille'a, jeśli nie przeszkadza ci że Aludra uderza w nocy w dzikie śpiewy i jazgoty, więc muszę wstawać co najmniej z dwa, trzy razy żeby go uciszyć — spojrzał na szczeniaka który bawił się w zaspie, zaraz wzdychając krótko, gdy wstał w końcu z miejsca i przyciągnął do siebie Freya, wtulając jego głowę w swoją klatkę piersiową, zasłaniając go tym samym przed resztą świata. Kilka łagodnych ruchów na jego głowie miało na celu uspokojenie go, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że niewiele miało mu to dać.
"HEJ! Co ty robisz? Nie można tak po prostu fotografować innych w ich czasie wolnym!"
Odwrócił się w stronę krzyku, prostując wyraźnie ponad Freyem.
Co do cholery?
Aludra przebiegł się dookoła swojego właściciela obszczekując go z wyraźnym niezadowoleniem, że przytulał kogoś innego poza nim samym.
"Tak, wiem, duży zły wilku."
Tekst sam w sobie sprawił, że momentalnie zwrócił na niego swoje spojrzenie i choć większość pewnie zwyczajnie by się teraz roześmiała czy obdarzyła go uśmiechem, Mercury nadal milczał.
— Awoo — rzucił w końcu bez cienia emocji ani zaangażowania, co samo w sobie mogło brzmieć niezwykle zabawnie. Przyglądał mu się z niemalże niewidocznym uśmiechem, gdy prezentował się w formie Samca Alfa.
Tak trzymaj, Frey.
— Wypraszam sobie, jestem ostatnią osobą, która porzuca innych gdy już raz się z nimi umówi. Zdarzyło mi się nawet rozchorować po tym, gdy czekałem na kogoś ponad dwie godziny w środku zimy. Mogłem wejść do pomieszczenia w każdej chwili i zwyczajnie dać sobie spokój, ale tego nie zrobiłem. Na ciebie też bym poczekał, Clawerich — odparł pstrykając go palcem w czoło. Zaraz wyciągnął jednak telefon i wysłał krótką wiadomość spodziewając się w którą stronę zmierza właśnie ich rozmowa. Jakby nie patrzeć moment, w którym ktoś zaczynał narzekać na temperaturę i pogodę, był tym w którym propozycja zmiany miejsca zbliżała się wielkimi krokami. Tak długo, jak nie przejawiał wyjątkowo niezdrowych zapędów masochistycznych. W tym wypadku Frey miał jednak niewiele do gadania. Mercury nie zamierzał zostać potem obwinionym o jego chorobę. Zwłaszcza że chorzy mężczyźni zawsze zachowywali się cztery razy gorzej niż kobiety, a po przygodach z Alanem postanowił unikać jakichkolwiek sytuacji prowadzących do przeziębienia.
— Nie pomożesz nikomu rozchorowując się, dzieciaku — westchnął stawiając ostatnie słowo nie po to by wytknąć mu jego wiek - w końcu jakby nie patrzeć, Clawerich nadal był starszy od niego - lecz po to, by podkreślić poziom jego zachowania w obecnym momencie.
"Masz jutro zajęcia?"
Kiwnął głową.
— Codziennie od poniedziałku do piątku. Nic się nie zmieniło — zażartował myśląc przez chwilę o swoim planie lekcji. Nawet jeśli Riverdale było prestiżową szkołą, nadal uczęszczał na zajęcia codziennie. Z reguły od 8 do 14, bywały dni gdy zostawał do 16. Jak i takie, gdy nagle zwoływano posiedzenie samorządu i musiał siedzieć po nocach. Poza nieznacznym zmęczeniem psychicznym, gdy musiał wysłuchiwać często bezsensownych dyskusji ze strony innych, akademik był na tyle blisko by nie narzekał zbyt wiele na podobne sytuacje.
"Może lepiej stąd chodźmy?"
— Kierowca powinien już podjechać — odparł zerkając krótko na swoją dłoń bez słowa, tuż przed tym, gdy cmoknął krótko na Aludrę, ciągnąc go nieznacznie za smycz. Szczeniak wygramolił się z zaspy śniegu i otrzepał futro, szczekając dwukrotnie tuż przed puszczeniem się biegiem do przodu. Było jeszcze zbyt wcześnie na opanowanie chodzenia przy nodze, więc nawet jeśli trzymał się całkiem blisko nich unosząc wysoko łapy niczym rasowy panicz - wystarczył najmniejszy szelest, by puszczał się biegiem w tamtą stronę, gotów na przestraszenie napastnika.
— Najpierw pojedziemy do centrum handlowego i kupimy ci kurtkę — zadecydował tonem, który zdecydowanie nie zamierzał słuchać jakiegokolwiek sprzeciwu — Co dalej to już twoja decyzja. Możemy jechać coś zjeść, albo udać się prosto do akademika i Cyrille przygotuje nam coś w pokoju.
First topic message reminder :
Największy w całym Vancouver park, uznawany również jako pierwszy oficjalnie "założony" teren zielony tego typu, mający już ponad dobrych sto dwadzieścia pięć lat. Liczy sobie przestrzeń aż czterystu hektarów czystej zieleni, widoków na wody, góry i piękne kanadyjskie niebo, co nadało temu miejscu miano "lasów deszczowych Zachodniego Wybrzeża". Park zdobią także drewniane totemy, a doskonałą atrakcją turystyczną, notującą się także w spisach jako perfidni złodzieje, są zamieszkujące pobliskie krzaki szopy. Nie brak tu również miniaturowych kolejek, kortu tenisowego, pola piknikowego, ścieżki rowerowej czy niewielkiego parku wodnego i ogrodów. Właściwie, tego nie można nawet uznać za zwykły, urokliwy park z ławeczkami - jest to nie tylko strefa wypoczynku, ale i rozrywki, a także dom dla wielu dzikich zwierząt. Niczym niespotykanym nie są tu nietoperze i bieliki amerykańskie, a wedle informacji turystycznej - gdzieś nieopodal gnieździ się nawet rodzina kojotów. Nie wspominając już o przewijających się od czasu do czasu młodych fokach poszukujących jedzenia.
W parku znajduje się specjalna strefa, w której właściciele swoich psich pupili mogą bez problemu odpiąć ich smycz.
W parku znajduje się specjalna strefa, w której właściciele swoich psich pupili mogą bez problemu odpiąć ich smycz.
"Jak to jeden z?"
Uniósł brew ku górze, przyglądając mu się dokładnie tym samym co zawsze spojrzeniem, sugerującym że chłopak właśnie nieświadomie nieźle się wkopał.
— Jak to, jak to? To oczywiste, najprzystojniejszy i najgorętszy jestem ja — prychnął, zaraz wyginając usta w zadziornym uśmiechu, tuż przed tym jak zaczął się śmiać. Niski, nieco chrapliwy głos wyraźnie świadczył o tym, że niska temperatura miała pewien wpływ na jego ciało. Nawet jeśli nie odczuwał ani nieprzyjemnego drapania w gardle, ani jakichkolwiek sygnałów, wedle których następnego dnia miałby obudzić się zakatarzony z wyraźną gorączką. Rzecz jasna gdyby coś miało się zmienić, bez wątpienia wysłałby odpowiednią pożal-się-boże-kartkę wprost pod drzwi do pokoju Clawericha. Ewentualnie okna. Był w końcu na tyle uparty, by w razie odmowy przeczytania jego przepełnionych żalem wypocin, był gotów wytresować gołębia pocztowego, który odpowiednio dostarczyłby informację.
Przyglądał się w milczeniu jak chłopak podnosi szczenię z ziemi. Aludra był właśnie na tym etapie, że pozwalał się nosić bez większego problemu. Rzecz jasna do czasu. Nawet jeśli wiele osób posądzało psy o nadzwyczaj wyczulony szósty zmysł, rzadko kiedy rozwijał się on - przynajmniej zdaniem Mercury'ego - u szczeniąt. Nic dziwnego że husky początkowo obwąchiwał zaciekawiony ubranie Clawericha merdając drobnym ogonem, tuż przez tym nim zaczepił drobne, ostre kiełki na czarnym materiale ciągnąc go w swoją stronę z wyraźnym zawzięciem. Nawet głaskanie po grzbiecie nie pomogło na tyle, by zaprzestał swojej czynności. Co więcej, widząc solidny opór ze strony swojego przeciwnika, zaparł drobne łapki na klatce piersiowej Freya, wkładając w czynność o wiele więcej serca.
— Aludra, nie wolno — skarcił szczenię, które momentalnie wypuściło materiał z pyszczka przyglądając mu się z niezrozumieniem. Pewnie nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że został skarcony, acz ton głosu jego właściciela zwrócił jego uwagę na tyle, by obracał teraz łeb to w lewą, to w prawą stronę z uniesionymi ku górze uszami, tuż przed wydaniem z siebie krótkiego, piskliwego szczeknięcia.
— Co za buntownik.
Łapki poruszyły się w powietrzu, gdy szczeniak wykręcił się w drugą stronę niczym wyjątkowo długi, gibki, klusek leniwy. Czy inny pieróg. Wiercił się tak na boki dopóki Clawerich nie odstawił go na ziemię. Dopiero wtedy obszczekał raz jeszcze jego rękę trącając ją łapą, nim odskoczył w tył i zaczął biegać w tę i z powrotem tuż przed nimi.
— Nigdy bym o tobie nie zapomniał, Frey. Po prostu wydarzyło się wiele niespodziewanych rzeczy. Przepraszam — wymruczał w końcu, przesuwając dłonie w dół, by wbić palce nieznacznie w jego żebra. Wyraźnie zaczepny gest nie zgrał się co prawda z rozbawionym uśmiechem, ale bez wątpienia miał na celu rozluźnienie atmosfery. Nie żeby zdało się to na wiele, gdy Clawerich mógł poczuć jak wszystkie mięśnie jego ciała napinają się w odpowiedzi na kolejne słowa
— Uderzył cię?
Śmiech Mercury'ego zwarł mu usta w wąską kreskę. Naraz cały się napuszył, jak to miał w zwyczaju przy podobnych żarcikach.
- Drugie miejsce jest najbardziej niewdzięczne - wytknął z przekąsem, choć drobna iskra w wielobarwnych tęczówkach nie pozostawiała wątpliwości, że Clawerich znacznie się rozluźnił, a atmosfera żartów udzieliła się również jemu. - Przynajmniej mam więcej uroku osobistego - żachnął się, unosząc obie dłonie w górę i dmuchając na nie ciepłym powietrzem. W końcu też sięgnął ku zamkowi bluzy, zasuwając ją do samego końca. Dzięki temu od razu zyskał na temperaturze, choć do pełnego zadowolenia jeszcze trochę brakowało.
Biegający dookoła szczeniak wywołał nikły uśmiech u Jonkera, jednocześnie niestety przeszywając wnętrze kłującym bólem, co w efekcie wytworzyło dość smutną mieszankę. Poczucie straty wykwitło w nim na dobre. Nie miał jednak za złe Blackowi zabrania ze sobą psa. Rozumiał zmartwienie i dobre chęci. W dodatku jak dotąd to Mercury okazał się najbardziej pomocny i Clawerich nie sądził, by miał zostać zrzucony z zajętego miejsca przez kogokolwiek. Z rozmyślań wyrwały go małe ząbki ciągnące za bluzę i stanowcza komenda właściciela.
"Co za buntownik."
- Ale za to jaki uroczy - odparł, ostatni raz gładko przesuwając za uchem czworonoga, nim ten ponownie nie oddał się swym szczenięcym odkryciom. Odpowiedzi Cullinana wysłuchał w spokoju. I gdy już otwierał usta w celu udzielenia odpowiedzi, chłopak posłużył się bardzo nieczystą zagrywką, sprawiając, że blondyn podskoczył na jego kolanach niczym księżniczka przed insektem. - Mercury! - naburmuszył się, łapiąc go za dłonie i odciągając je od swoich żeber. Zamiast tego oplótł się jego rękoma jak wyjątkowo ciepłym kocem. - Obiecuję ci, że jeśli jeszcze raz zaczniesz mnie olewać, to przyjdę na skargę do Saturna - pogroził, wspominając w myślach, jak to nieraz coś razem zmajstrowali i spokojniejszy z bliźniaków udzielał im rodzicielskiej reprymendy. To były czasy.
Kolejne pytanie unieruchomiło go na kilka krótkich sekund. Przygryzł w tym czasie wargę, nie musząc zbyt długo czekać na metaliczny posmak, nawet jeśli było to całkowicie nieświadome.
- Cóż, nazwałem jego kochankę dziwką w obecności całej służby. Co innego miał zrobić? - mruknął bez przekonania, w większym stopniu cytując słowa ojca z tamtego zdarzenia. Obrócił się przodem do przyjaciela, wygodniej usadawiając na jego kolanach. - Trzeba było trzymać język za zębami, jak zawsze - dodał jeszcze, spoglądając smętnym spojrzeniem na oparcie ławki. Nie minęła dłuższa chwila, a zdążył przylepić się do piersi Mercury'ego jak dzieciak. Mógłby to wytłumaczyć chłodem i nawet nie byłoby to kłamstwem. A jednak coś z tyłu głowy podpowiadało, że żadne z nich by w to nie uwierzyło. Po prostu schował się przed uważnym wzrokiem drugiej osoby.
- Drugie miejsce jest najbardziej niewdzięczne - wytknął z przekąsem, choć drobna iskra w wielobarwnych tęczówkach nie pozostawiała wątpliwości, że Clawerich znacznie się rozluźnił, a atmosfera żartów udzieliła się również jemu. - Przynajmniej mam więcej uroku osobistego - żachnął się, unosząc obie dłonie w górę i dmuchając na nie ciepłym powietrzem. W końcu też sięgnął ku zamkowi bluzy, zasuwając ją do samego końca. Dzięki temu od razu zyskał na temperaturze, choć do pełnego zadowolenia jeszcze trochę brakowało.
Biegający dookoła szczeniak wywołał nikły uśmiech u Jonkera, jednocześnie niestety przeszywając wnętrze kłującym bólem, co w efekcie wytworzyło dość smutną mieszankę. Poczucie straty wykwitło w nim na dobre. Nie miał jednak za złe Blackowi zabrania ze sobą psa. Rozumiał zmartwienie i dobre chęci. W dodatku jak dotąd to Mercury okazał się najbardziej pomocny i Clawerich nie sądził, by miał zostać zrzucony z zajętego miejsca przez kogokolwiek. Z rozmyślań wyrwały go małe ząbki ciągnące za bluzę i stanowcza komenda właściciela.
"Co za buntownik."
- Ale za to jaki uroczy - odparł, ostatni raz gładko przesuwając za uchem czworonoga, nim ten ponownie nie oddał się swym szczenięcym odkryciom. Odpowiedzi Cullinana wysłuchał w spokoju. I gdy już otwierał usta w celu udzielenia odpowiedzi, chłopak posłużył się bardzo nieczystą zagrywką, sprawiając, że blondyn podskoczył na jego kolanach niczym księżniczka przed insektem. - Mercury! - naburmuszył się, łapiąc go za dłonie i odciągając je od swoich żeber. Zamiast tego oplótł się jego rękoma jak wyjątkowo ciepłym kocem. - Obiecuję ci, że jeśli jeszcze raz zaczniesz mnie olewać, to przyjdę na skargę do Saturna - pogroził, wspominając w myślach, jak to nieraz coś razem zmajstrowali i spokojniejszy z bliźniaków udzielał im rodzicielskiej reprymendy. To były czasy.
Kolejne pytanie unieruchomiło go na kilka krótkich sekund. Przygryzł w tym czasie wargę, nie musząc zbyt długo czekać na metaliczny posmak, nawet jeśli było to całkowicie nieświadome.
- Cóż, nazwałem jego kochankę dziwką w obecności całej służby. Co innego miał zrobić? - mruknął bez przekonania, w większym stopniu cytując słowa ojca z tamtego zdarzenia. Obrócił się przodem do przyjaciela, wygodniej usadawiając na jego kolanach. - Trzeba było trzymać język za zębami, jak zawsze - dodał jeszcze, spoglądając smętnym spojrzeniem na oparcie ławki. Nie minęła dłuższa chwila, a zdążył przylepić się do piersi Mercury'ego jak dzieciak. Mógłby to wytłumaczyć chłodem i nawet nie byłoby to kłamstwem. A jednak coś z tyłu głowy podpowiadało, że żadne z nich by w to nie uwierzyło. Po prostu schował się przed uważnym wzrokiem drugiej osoby.
— Nie narzekaj, ciesz się że pierwsze miejsce zajmuje ktoś, kogo kochasz nad życie. Mogłeś trafić na nadętego zdecydowanie zbyt bogatego dzieciaka o paskudnym charakterze, wywyższającego się na każdym kroku, a jednocześnie tak idealnego, że doprowadzałby cię do istnego szału... och zaczekaj, czy przypadkowo właśnie opisałem siebie? — zrobił wyraźnie zaskoczoną minę, nawet unosząc dłoń do ust, by podkreślić targające nim emocje. Rzecz jasna od samego początku był to jedynie żart, który udolnie ciągnął.
"Przynajmniej mam więcej uroku osobistego."
Parsknął rozbawiony, zaraz maskując owy dźwięk atakiem kaszlu w wyjątkowo mało subtelny sposób, nie pozostawiający wątpliwości że został celowo wymuszony. Zaraz jednak zmienił się on w szczery, krótki śmiech, który zwrócił na siebie uwagę Aludry. Szczeniak zaszczekał na nich kilkakrotnie tuż przed ponownym zaatakowaniem białego puchu. Przynajmniej jego miał w dużej mierze z głowy i mógł poświęcić większość swojej uwagi Clawerichowi.
— Ktoś ukradł cały miot Debrze Bowles. Wiesz, właścicielce Debalys CKC Registered Siberians z Dawson Creek. Wygląda jednak na to, ze złodzieje w pewnym momencie spanikowali i porzucili szczeniaki w lesie. Dwa nie dały rady. Dwójka wróciła do niej, a trzeci nieszczęśnik przyczepił się do mojego ojca. I tak oto patrzysz na mój mikołajkowy prezent — wskazał szczenię dłonią, tuż przed tym gdy został wykorzystany jako grzejnik. Oplótł posłusznie Freya rękami i parsknął krótko, kręcąc na boki głową.
— Aż mi się przypomniało jak schowaliśmy się w kojcu i szukali nas przez kilka godzin po całej posiadłości. Nawet przez myśl im nie przeszło, że mogliśmy się wczołgać do środka wielkiej budy i zasnąć na psach. Wypominał mi to przez tydzień. Choć przyznaję, chyba pierwszy raz widziałem go wtedy tak roztrzęsionego... nie. Drugi — zamilkł rozmyślając przez chwilę o tamtej sytuacji, która dla większości nie byłaby większą zmianą w zachowaniu Saturna. Lecz Mercury, który spędzał z nim każdy dzień, widział je doskonale. W tym jakby długo przytulał go potem do siebie, w fakcie że jego głos był dwa tony głośniejszy niż zwykle. Że przychodząc do niego w nocy przytulał się do niego i opatulał go rękami, jakby bał się, że w przypadku chwili nieuwagi Mercury zniknie mu z oczu na dobre. Zabrał jedną rękę, by podrapać się po policzku i zaraz westchnął ciężko słysząc wytłumaczenie z ust Freya.
— Trzeba było. Wiesz że służba niekoniecznie wykazuje się taką wiernością, by wszystkie brudy domu zachowywać dla siebie. Poza tym niestety tak długo jak ma specjalne względy u twojego ojca, niewiele możesz na to poradzić. Pozostaje ci jedynie zacisnąć zęby, unikać jej widoku i cieszyć się jego szczęściem. A wiesz, że akurat pod tym względem rozumiem cię idealnie — w końcu jakby nie patrzeć, ich sytuacja rodzinna była identyczna, jak w jakiejś chorej parodii. Kopiuj wklej, huh? Z tą różnicą, że Mercury'ego otaczało iście wielkie grono rodzeństwa. Lecz jak widać los przyciągał osoby sobie podobne zupełnie jakby traktował to wszystko niczym istny żart.
I choć przez chwilę miał ochotę zaproponować mu, by następnym razem wygarnął mu, gdy będą sami, wychowanie skutecznie zaszyło mu usta, gdy po prostu trwał w bezruchu zerkając w milczeniu na ośnieżony park ponad jego ramieniem, tuż przed dwukrotnym poklepaniem go dłonią po włosach.
Jedna z jasnych brwi powędrowała ku górze, gdy tak przyglądał się z powątpiewaniem drobnemu teatrzykowi odstawianemu z wyczuciem przez Blacka.
- Kocham ponad życie? Doprowadzasz do szału? Nie przesadzasz trochę z tym schlebianiem sobie? - kącik jego ust drgnął minimalnie, szarpnięty prowokacyjnym rozbawieniem. Wszystko wskazywało na to, że udało mu się chwilowo odejść myślami od wszystkich dotychczasowych nieprzyjemności i skupić na czymś zgoła przyjemniejszym. Postukał palcami w ramię, jakby głęboko rozważał każde jego słowo, zastanawiając się, czy cokolwiek miało odzwierciedlenie w rzeczywistości.
- Dlatego się ze mną zadajesz. Ktoś musi cię sprowadzić do parteru, gdy zaczynasz się puszyć jak kotka - pokiwał głową, uznając ten wniosek za najbardziej odpowiedni. Wcale nie przeczył, że Cullinan był ważną osobą w jego życiu. Mógłby nawet zgodzić się z tą wielką miłością, choć ograniczyłby ją do poziomu przyjaźni. Zażyłej, aczkolwiek wciąż przyjaźni. Odetchnął głębiej zimowym powietrzem, wyciągając obie ręce w górę, by się przeciągnąć i tym samym rozluźnić mięśnie.
"Ktoś ukradł cały miot Debrze Bowles."
Spojrzał znów na rozmówcę, przyglądając się jego twarzy podczas całej opowieści. Dopiero pod sam koniec przeniósł wzrok na wspomniany prezent, nie powstrzymując pokiwania głową z uznaniem. Gdyby ktoś zaczął smęcić mu, że zwierzęta to okropny prezent dla dziecka na święta bądź urodziny, zdecydowanie wskazałby ten konkretny przypadek jako wyjątek od reguły. Klepnął się lekko w udo, chcąc zwrócić uwagę Aludry. Gdy już udało mu się dokonać tego niezwykle ciężkiego wyczynu, wytarmosił szczenię za policzki, wsłuchując się w piskliwe poszczekiwania.
- Pamiętam Debrę z czasów, gdy sam jeszcze byłem szczeniakiem. Przyszedłem tylko obejrzeć psy, a to i tak po długich namowach. Ojciec nigdy nie chciał w domu żadnego zwierzęcia. Wiesz, dużo roboty, sprzątania. W każdym razie - Debra okazała się tak poczciwą babką, że wyszedłem z dwoma szczeniakami - tu przerwał na chwilę, pozwalając sobie na krótkie parsknięcie. - Pamiętasz Shilo i Aspena? Dużo mnie nauczyły, Debra zresztą też. Pozwalała mi pomagać, gdy przyłaziłem po zajęciach - znów zrobił przerwę, choć tym razem niewątpliwie zakończył temat kobiety. Zmarszczył lekko brwi, po raz kolejny zaciskając usta w linie. - Czemu na miejsce wspominek wybrałeś park? Zimno mi - fuknął, jakby chłód wcale nie wynikał faktu braku cieplejszego odzienia, a z winy Mercury'ego. Wszystko jednak było do wybaczenia, więc na tym zakończył marudzenie. Zamiast tego skupił się na kolejnej opowieści, w pewnym momencie unosząc nawet wierzch dłoni do ust, by skryć za nią uśmiech.
- Zawsze był rozsądniejszy od nas. Zwłaszcza gdy którejś zimy założyliśmy się o to, kto dłużej wytrzyma w igloo zbudowanym za domem. Chorowaliśmy po tym przez dwa tygodnie - wzdrygnął się na samą myśl, chowając nos w materiale bluzy.
"A wiesz, że akurat pod tym względem rozumiem cię idealnie"
Mruknął coś niezrozumiałego, co zapewne było krótkim "wiem". Na dłuższą chwilę sam zamilkł, ograniczając się jedynie do własnych myśli i wtulania w Blacka. Mimo iż Clawerich był tym starszym, wcale tego nie odczuwał. Właściwie było wręcz przeciwnie i niemal zawsze czuł się młodszy, ostatecznie tłumacząc to sobie wzrostem. Tak było najłatwiej. Wyprostował się dopiero po kilku minutach ciszy, przytykając rękawy bluzy do twarzy, by zetrzeć nimi śladowe ilości łez, nim te zdążyłyby zostać zauważone przez kogokolwiek. Wątpił oczywiście, by ta marna próba miała jakiekolwiek szanse powodzenia, aczkolwiek twierdził, że zawsze ma się jakąś szansę.
- Nie chcę wracać dziś do domu - powiedział w końcu, odrobinę zachrypniętym i szczeniackim tonem. Jak ten dzieciak, który zmajstrował coś poważnego i bał się karcącego wzroku matki. Ta sytuacja przedstawiała się jednak odrobinę inaczej, dzięki czemu miał prawo odczuwać niechęć wobec powrotu. Przez cały ten czas nie odsunął rąk od oczu, pozwalając, by ciemny materiał przyjął na siebie całą wilgoć.
- Kocham ponad życie? Doprowadzasz do szału? Nie przesadzasz trochę z tym schlebianiem sobie? - kącik jego ust drgnął minimalnie, szarpnięty prowokacyjnym rozbawieniem. Wszystko wskazywało na to, że udało mu się chwilowo odejść myślami od wszystkich dotychczasowych nieprzyjemności i skupić na czymś zgoła przyjemniejszym. Postukał palcami w ramię, jakby głęboko rozważał każde jego słowo, zastanawiając się, czy cokolwiek miało odzwierciedlenie w rzeczywistości.
- Dlatego się ze mną zadajesz. Ktoś musi cię sprowadzić do parteru, gdy zaczynasz się puszyć jak kotka - pokiwał głową, uznając ten wniosek za najbardziej odpowiedni. Wcale nie przeczył, że Cullinan był ważną osobą w jego życiu. Mógłby nawet zgodzić się z tą wielką miłością, choć ograniczyłby ją do poziomu przyjaźni. Zażyłej, aczkolwiek wciąż przyjaźni. Odetchnął głębiej zimowym powietrzem, wyciągając obie ręce w górę, by się przeciągnąć i tym samym rozluźnić mięśnie.
"Ktoś ukradł cały miot Debrze Bowles."
Spojrzał znów na rozmówcę, przyglądając się jego twarzy podczas całej opowieści. Dopiero pod sam koniec przeniósł wzrok na wspomniany prezent, nie powstrzymując pokiwania głową z uznaniem. Gdyby ktoś zaczął smęcić mu, że zwierzęta to okropny prezent dla dziecka na święta bądź urodziny, zdecydowanie wskazałby ten konkretny przypadek jako wyjątek od reguły. Klepnął się lekko w udo, chcąc zwrócić uwagę Aludry. Gdy już udało mu się dokonać tego niezwykle ciężkiego wyczynu, wytarmosił szczenię za policzki, wsłuchując się w piskliwe poszczekiwania.
- Pamiętam Debrę z czasów, gdy sam jeszcze byłem szczeniakiem. Przyszedłem tylko obejrzeć psy, a to i tak po długich namowach. Ojciec nigdy nie chciał w domu żadnego zwierzęcia. Wiesz, dużo roboty, sprzątania. W każdym razie - Debra okazała się tak poczciwą babką, że wyszedłem z dwoma szczeniakami - tu przerwał na chwilę, pozwalając sobie na krótkie parsknięcie. - Pamiętasz Shilo i Aspena? Dużo mnie nauczyły, Debra zresztą też. Pozwalała mi pomagać, gdy przyłaziłem po zajęciach - znów zrobił przerwę, choć tym razem niewątpliwie zakończył temat kobiety. Zmarszczył lekko brwi, po raz kolejny zaciskając usta w linie. - Czemu na miejsce wspominek wybrałeś park? Zimno mi - fuknął, jakby chłód wcale nie wynikał faktu braku cieplejszego odzienia, a z winy Mercury'ego. Wszystko jednak było do wybaczenia, więc na tym zakończył marudzenie. Zamiast tego skupił się na kolejnej opowieści, w pewnym momencie unosząc nawet wierzch dłoni do ust, by skryć za nią uśmiech.
- Zawsze był rozsądniejszy od nas. Zwłaszcza gdy którejś zimy założyliśmy się o to, kto dłużej wytrzyma w igloo zbudowanym za domem. Chorowaliśmy po tym przez dwa tygodnie - wzdrygnął się na samą myśl, chowając nos w materiale bluzy.
"A wiesz, że akurat pod tym względem rozumiem cię idealnie"
Mruknął coś niezrozumiałego, co zapewne było krótkim "wiem". Na dłuższą chwilę sam zamilkł, ograniczając się jedynie do własnych myśli i wtulania w Blacka. Mimo iż Clawerich był tym starszym, wcale tego nie odczuwał. Właściwie było wręcz przeciwnie i niemal zawsze czuł się młodszy, ostatecznie tłumacząc to sobie wzrostem. Tak było najłatwiej. Wyprostował się dopiero po kilku minutach ciszy, przytykając rękawy bluzy do twarzy, by zetrzeć nimi śladowe ilości łez, nim te zdążyłyby zostać zauważone przez kogokolwiek. Wątpił oczywiście, by ta marna próba miała jakiekolwiek szanse powodzenia, aczkolwiek twierdził, że zawsze ma się jakąś szansę.
- Nie chcę wracać dziś do domu - powiedział w końcu, odrobinę zachrypniętym i szczeniackim tonem. Jak ten dzieciak, który zmajstrował coś poważnego i bał się karcącego wzroku matki. Ta sytuacja przedstawiała się jednak odrobinę inaczej, dzięki czemu miał prawo odczuwać niechęć wobec powrotu. Przez cały ten czas nie odsunął rąk od oczu, pozwalając, by ciemny materiał przyjął na siebie całą wilgoć.
Poziom trudności: Średni
Wymagane umiejętności:
Kłamstwo/Perswazja poziom SS LUB Sprint poziom SS LUB Manipulacja poziom SS
Występowanie: Wszędzie.
Park zawsze był pełen życia. Niemniej tym razem było go w nim nieco zbyt wiele. Chodź przechodnie przystawali od czasu do czasu, by poplotkować na temat siedzących na ławce dwóch sław Riverdale City, jednej z tych osób nie wystarczyły słowa. Reporter skrywający się obecnie za jednym z drzew nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Kto by pomyślał, że akurat gdy weźmie sobie dzień wolny, uda mu się upolować dwa tak smakowite kąski w absolutnie dwuznacznej sytuacji?
Jego wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, gdy wyobrażał już sobie nagłówki gazet i artykuł podpisany jego własnym imieniem. W końcu nadeszła jego pola. Pokaże tym wszystkim zadufanym bufonom z biura, kto tak naprawdę ma tutaj talent do uchwycenia odpowiedniego momentu i nosa do sensacji. Wiecznie zawieszony na jego karku aparat momentalnie znalazł się tuż przy jego twarzy, gdy wychylił się zza pnia. Charakterystyczny dźwięk robionego zdjęcia wypełnił powietrze, choć nigdy nie miał dotrzeć do uszu zbyt mocno oddalonych chłopaków. W przeciwieństwie do innych osób, które przechadzały się na ścieżce. Jedna z dziewczyn posłała wyraźnie oburzone spojrzenie reporterowi podpierając boki rękami.
— HEJ! Co ty robisz? Nie można tak po prostu fotografować innych w ich czasie wolnym!
Cholera.
Coraz więcej osób zaczęło obracać się w jego stronę, gdy błyskawicznie przesunął aparat pod pachę i puścił się biegiem w kierunku wyjścia z parku. Miał wystarczającą ilość materiału i był już zbyt daleko, by mogli mu go odebrać. Odniósł sukces.
Wymagane umiejętności:
Kłamstwo/Perswazja poziom SS LUB Sprint poziom SS LUB Manipulacja poziom SS
Występowanie: Wszędzie.
Najbardziej upierdliwi ludzie w mieście. Wszędzie wciskają swój nos i szukają sensacji, niezależnie od tego czy powinni, czy nie. Brak empatii? Zdecydowanie. Nie myśl bowiem, że odpuszczą sobie robienie zdjęć na widok martwej dziewczyny, która właśnie zakończyła swój żywot topiąc się w pobliskim jeziorze. Jeśli tylko możesz - uciekaj jak najdalej i postaraj się nie wdawać z nimi w dyskusję. Nie będzie ona bowiem ani łatwa, ani przyjemna.
Park zawsze był pełen życia. Niemniej tym razem było go w nim nieco zbyt wiele. Chodź przechodnie przystawali od czasu do czasu, by poplotkować na temat siedzących na ławce dwóch sław Riverdale City, jednej z tych osób nie wystarczyły słowa. Reporter skrywający się obecnie za jednym z drzew nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Kto by pomyślał, że akurat gdy weźmie sobie dzień wolny, uda mu się upolować dwa tak smakowite kąski w absolutnie dwuznacznej sytuacji?
Jego wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, gdy wyobrażał już sobie nagłówki gazet i artykuł podpisany jego własnym imieniem. W końcu nadeszła jego pola. Pokaże tym wszystkim zadufanym bufonom z biura, kto tak naprawdę ma tutaj talent do uchwycenia odpowiedniego momentu i nosa do sensacji. Wiecznie zawieszony na jego karku aparat momentalnie znalazł się tuż przy jego twarzy, gdy wychylił się zza pnia. Charakterystyczny dźwięk robionego zdjęcia wypełnił powietrze, choć nigdy nie miał dotrzeć do uszu zbyt mocno oddalonych chłopaków. W przeciwieństwie do innych osób, które przechadzały się na ścieżce. Jedna z dziewczyn posłała wyraźnie oburzone spojrzenie reporterowi podpierając boki rękami.
— HEJ! Co ty robisz? Nie można tak po prostu fotografować innych w ich czasie wolnym!
Cholera.
Coraz więcej osób zaczęło obracać się w jego stronę, gdy błyskawicznie przesunął aparat pod pachę i puścił się biegiem w kierunku wyjścia z parku. Miał wystarczającą ilość materiału i był już zbyt daleko, by mogli mu go odebrać. Odniósł sukces.
— Czy ja wyglądam na kogoś, kto kiedykolwiek przesadza? — rozłożył ręce na boki w rzekomo bezradnym geście. Dopiero na słowa o kotce, uniósł brew gdy jego spojrzenie momentalnie nabrało bardziej poważnego wyrazu.
— Bycie kotem pozostawię innym, a już na pewno kotką. Wolę identyfikować się z szarym wilkiem. Ewentualnie wilczakiem czechosłowackim. Przepiękne bestie, rozważałem zakup szczenięcia, lecz na razie Aludra wystarczy mi w zupełności — mruknął przesuwając się nieznacznie na ławce, by ułożyć się wygodniej na zimnym drewnie. Clawerich może i nie ważył zbyt wiele, ale nadal pozostawał chłopakiem-modelem o wyjątkowo kościstym tyłku. Nic dziwnego, że jego uda odczuły skutek tej bliskości i musiał zmienić nieco pozycję.
— Ponadto obawiam się, że nie pozwalam nikomu na sprowadzenie mnie do parteru. Ani w konwersacji, ani w łóżku. Też na to nie pozwól, Frey — rzucił z nutą rozbawienia w głosie, przysłaniając usta by stłumić krótkie ziewnięcie. Jakby nie patrzeć jego słowa głosiły stuprocentową prawdę. Nawet jeśli od kilkunastu miesięcy kręcił się wyłącznie wokół Alana, nadal nie posunęli się dalej ze względu na upartość obu w kwestiach dominacji. I nie wyglądało na to, by miało się to zmienić w najbliższym czasie. Dość zadziwiająca wstrzemiężliwość, biorąc pod uwagę fakt że zarówno Black, jak i Paige mieli zgoła inną opinię.
"Pamiętam Debrę z czasów, gdy sam jeszcze byłem szczeniakiem."
— Hau hau, piesku — podniósł rękę, by podrapać go po głowie, idealnie wpasowując się w obecny temat rozmowy. Nie przerywał mu jednak już więcej, słuchając po prostu w milczeniu jego historii. Właściwie nigdy wcześniej jej nie słyszał. Debra nigdy nie wspominała o Clawerichu, choć być może zwyczajnie uznała to za nietaktowne. Bogate rodziny rządziły się swoimi własnymi prawami, które niejednokrotnie zakładały głównie prywatność. Nawet jeśli Frey i Mercury byli przyjaciółmi, inni patrzyli na nich wyłącznie jak na Cullinana i Jonkera. A doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że wystarczyło jedno nieodpowiednie słowo skierowane w złą stronę, by ściągnąć na siebie istną katastrofę i oczy całego miasta.
"Czemu na miejsce wspominek wybrałeś park?"
— Żeby sprawdzić czy będziesz na tyle inteligentny, by przyjść w ciepłej kurtce i rękawiczkach. Niestety muszę cię poinformować, że pomimo skończenia Riverdale - oblałeś — rzucił unosząc brew ku górze. Jakby nie patrzeć Clawerich znajdował się w podobnym stanie tylko i wyłącznie na własne życzenie. Gdyby od początku ubrał się normalnie, nie musiałby teraz narzekać na to że mu zimno.
"Nie chcę wracać dziś do domu."
— Mam cię przekraść do akademika? Choć wątpię, by zarząd Riverdale miał cokolwiek przeciw użyczeniu jednego z pokoi paniczowi Clawerichowi. Możesz spać u mnie i Cyrille'a, jeśli nie przeszkadza ci że Aludra uderza w nocy w dzikie śpiewy i jazgoty, więc muszę wstawać co najmniej z dwa, trzy razy żeby go uciszyć — spojrzał na szczeniaka który bawił się w zaspie, zaraz wzdychając krótko, gdy wstał w końcu z miejsca i przyciągnął do siebie Freya, wtulając jego głowę w swoją klatkę piersiową, zasłaniając go tym samym przed resztą świata. Kilka łagodnych ruchów na jego głowie miało na celu uspokojenie go, choć doskonale zdawał sobie sprawę, że niewiele miało mu to dać.
"HEJ! Co ty robisz? Nie można tak po prostu fotografować innych w ich czasie wolnym!"
Odwrócił się w stronę krzyku, prostując wyraźnie ponad Freyem.
Co do cholery?
Aludra przebiegł się dookoła swojego właściciela obszczekując go z wyraźnym niezadowoleniem, że przytulał kogoś innego poza nim samym.
Przymknął jedną z powiek, zdając sobie sprawę z drobnego błędu, jaki popełnił, porównując Blacka do kotki. Nawet jeśli w żartach. Jak na komendę cofnął się o centymetr, pokorniejąc znacznie na licu i spoglądając na niego szczenięcym wzrokiem.
-Tak, wiem, duży zły wilku. To był tylko żart - wyjaśnił na wszelki wypadek i tym razem w jego głosie zabrakło zaczepnej nuty, dzięki czemu obaj mieli pewność, że Clawerich również był całkowicie poważny. Atmosferę szybko udało się jednak rozluźnić i wraz z kolejnymi usłyszanymi słowami zamrugał kilkakrotnie w zaskoczeniu. Policzki odznaczyły się ciepłem charakterystycznym dla drobnych rumieńców, aczkolwiek z ogromną ulgą mógł wytłumaczyć to zimowym powietrzem i chłodniejszym podmuchem wiatru.
-Oczywiście, że nie - wyprostował plecy jak struna, wypinając z lekka pierś w wyrazie dumy. -Niezaprzeczalnie masz przed sobą samca Alfa. Nikt nie da mi rady - skrzyżował ręce na piersi w typowo książęcym geście, zadzierając przy tym podbródek. Nawet jeśli mijało się to z prawdą, wolał żyć w swoim przekonaniu. No, przynajmniej do momentu, gdy ktoś nie postanowi zrzucić go w bolesną rzeczywistość. Na razie jednak pozostawał całkowicie bezpieczny, mogąc sobie wmawiać dominację absolutną. Hah, wolne żarty.
Złośliwą docinkę i drapanie - nawet jeśli na to drugie niekoniecznie chciał narzekać - zwyczajnie zignorował, pozwalając sobie jedynie na krótki przebłysk w oczach pod tytułem "srsly". Debry nigdy nie prosił o dyskrecję, aczkolwiek był wtedy jeszcze tylko dzieckiem, przez co nie wykluczał działalności ojca w tej sprawie. Ewentualnie kobieta zwyczajnie nie miała powodu rozgłaszania tego i kwestie wzięcia Clawericha pod skrzydła zachowała dla siebie. Teraz to już i tak nie miało znaczenia. Debry nie nie widywał, Shilo i Aspena już od dawna nie było, obecne psy również stracił. Tyle się zmieniło. Ta myśl znacznie przygnębiła młodego Jonkera, choć tym razem nie pozwolił, by jakakolwiek zmiana ujrzała światło dzienne.
- Ha-ha, bardzo zabawne. Śpieszyłem się. Gdybym tego nie zrobił, to pewnie już dawno by cię tu nie było - fuknął, oczywiście dalece mijając się z prawdą, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Mercury nie był typem, który wpierw z kimś umawiał się na spotkanie, a później znikał, gdy druga osoba się spóźniała. A przynajmniej nie w przypadku przyjaciół. - Pomyślałem po prostu, że trochę chłodu dobrze mi zrobi na... to wszystko, rozumiesz - dodał po chwili, uznając, że powinien być całkowicie szczery z przyjacielem. Nie, żeby kiedykolwiek było inaczej. Nigdy nie zdarzyło mu się okłamać Blacka. Może z przywiązania, może z osobliwego podejścia do przyjaźni, tego nie był pewien. Westchnął raz jeszcze.
"Mam cię przekraść do, akademika?"
Uniósł na niego spojrzenie, wysłuchując propozycji do końca. - Wolę u was. A nocne chóry mi nie przeszkadzają, przechodziłem to już kilka razy. Masz jutro zajęcia? - podobne rzeczy wolał ustalić na początku, by wiedzieć na przyszłość, na ile mógł sobie pozwolić. Zapewne byłoby dość nietaktownym wyrywać Blacka ze snu, gdyby ten następnego dnia musiał wcześnie wstawać w celu udania się na lekcje.
Przyciągnięty wcale nie oponował, chwytając w palce materiał ubrania Mercury'ego. Wtedy dopiero mógł pozwolić łzom swobodnie spływać po policzkach, nawet jeśli o zwykłym płaczu nie było mowy. Nie w takim miejscu i nie, gdy przypadkowi ludzie mogli to zauważyć. Swoim zachowaniem już prawdopodobnie wzbudzał wystarczająco podejrzeń, nawet jeśli bliskie stosunki z Cullinanem były zazwyczaj na porządku dziennym. Teraz po prostu media zdążyły już rozgłosić tragiczne wydarzenie, a Clawerich nigdy nie ukrywał przywiązania do swoich psów. Resztę mógł sobie dopowiedzieć dosłownie każdy z choć śladową ilością inteligencji.
Nagły okrzyk wzdrygnął jego ciałem. Mimo tego nie ruszył się ani o centymetr, bo każdy bogaty dzieciak był już przyzwyczajony do natrętnych typów z gazet. Dlatego i tym razem uznał to za coś normalnego.
- Może lepiej stąd chodźmy? - zaproponował cicho, aczkolwiek zdecydowanie słyszalnie. Odsunął się nawet na krok, by następnie przetrzeć oczy rękawem i chwycić Blacka za dłoń, jak to nieraz miał w zwyczaju. Niewątpliwe było, że wcale a wcale się nie uspokoił, jedynie na tę chwilę powstrzymując naturalne odruchy.
-Tak, wiem, duży zły wilku. To był tylko żart - wyjaśnił na wszelki wypadek i tym razem w jego głosie zabrakło zaczepnej nuty, dzięki czemu obaj mieli pewność, że Clawerich również był całkowicie poważny. Atmosferę szybko udało się jednak rozluźnić i wraz z kolejnymi usłyszanymi słowami zamrugał kilkakrotnie w zaskoczeniu. Policzki odznaczyły się ciepłem charakterystycznym dla drobnych rumieńców, aczkolwiek z ogromną ulgą mógł wytłumaczyć to zimowym powietrzem i chłodniejszym podmuchem wiatru.
-Oczywiście, że nie - wyprostował plecy jak struna, wypinając z lekka pierś w wyrazie dumy. -Niezaprzeczalnie masz przed sobą samca Alfa. Nikt nie da mi rady - skrzyżował ręce na piersi w typowo książęcym geście, zadzierając przy tym podbródek. Nawet jeśli mijało się to z prawdą, wolał żyć w swoim przekonaniu. No, przynajmniej do momentu, gdy ktoś nie postanowi zrzucić go w bolesną rzeczywistość. Na razie jednak pozostawał całkowicie bezpieczny, mogąc sobie wmawiać dominację absolutną. Hah, wolne żarty.
Złośliwą docinkę i drapanie - nawet jeśli na to drugie niekoniecznie chciał narzekać - zwyczajnie zignorował, pozwalając sobie jedynie na krótki przebłysk w oczach pod tytułem "srsly". Debry nigdy nie prosił o dyskrecję, aczkolwiek był wtedy jeszcze tylko dzieckiem, przez co nie wykluczał działalności ojca w tej sprawie. Ewentualnie kobieta zwyczajnie nie miała powodu rozgłaszania tego i kwestie wzięcia Clawericha pod skrzydła zachowała dla siebie. Teraz to już i tak nie miało znaczenia. Debry nie nie widywał, Shilo i Aspena już od dawna nie było, obecne psy również stracił. Tyle się zmieniło. Ta myśl znacznie przygnębiła młodego Jonkera, choć tym razem nie pozwolił, by jakakolwiek zmiana ujrzała światło dzienne.
- Ha-ha, bardzo zabawne. Śpieszyłem się. Gdybym tego nie zrobił, to pewnie już dawno by cię tu nie było - fuknął, oczywiście dalece mijając się z prawdą, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Mercury nie był typem, który wpierw z kimś umawiał się na spotkanie, a później znikał, gdy druga osoba się spóźniała. A przynajmniej nie w przypadku przyjaciół. - Pomyślałem po prostu, że trochę chłodu dobrze mi zrobi na... to wszystko, rozumiesz - dodał po chwili, uznając, że powinien być całkowicie szczery z przyjacielem. Nie, żeby kiedykolwiek było inaczej. Nigdy nie zdarzyło mu się okłamać Blacka. Może z przywiązania, może z osobliwego podejścia do przyjaźni, tego nie był pewien. Westchnął raz jeszcze.
"Mam cię przekraść do, akademika?"
Uniósł na niego spojrzenie, wysłuchując propozycji do końca. - Wolę u was. A nocne chóry mi nie przeszkadzają, przechodziłem to już kilka razy. Masz jutro zajęcia? - podobne rzeczy wolał ustalić na początku, by wiedzieć na przyszłość, na ile mógł sobie pozwolić. Zapewne byłoby dość nietaktownym wyrywać Blacka ze snu, gdyby ten następnego dnia musiał wcześnie wstawać w celu udania się na lekcje.
Przyciągnięty wcale nie oponował, chwytając w palce materiał ubrania Mercury'ego. Wtedy dopiero mógł pozwolić łzom swobodnie spływać po policzkach, nawet jeśli o zwykłym płaczu nie było mowy. Nie w takim miejscu i nie, gdy przypadkowi ludzie mogli to zauważyć. Swoim zachowaniem już prawdopodobnie wzbudzał wystarczająco podejrzeń, nawet jeśli bliskie stosunki z Cullinanem były zazwyczaj na porządku dziennym. Teraz po prostu media zdążyły już rozgłosić tragiczne wydarzenie, a Clawerich nigdy nie ukrywał przywiązania do swoich psów. Resztę mógł sobie dopowiedzieć dosłownie każdy z choć śladową ilością inteligencji.
Nagły okrzyk wzdrygnął jego ciałem. Mimo tego nie ruszył się ani o centymetr, bo każdy bogaty dzieciak był już przyzwyczajony do natrętnych typów z gazet. Dlatego i tym razem uznał to za coś normalnego.
- Może lepiej stąd chodźmy? - zaproponował cicho, aczkolwiek zdecydowanie słyszalnie. Odsunął się nawet na krok, by następnie przetrzeć oczy rękawem i chwycić Blacka za dłoń, jak to nieraz miał w zwyczaju. Niewątpliwe było, że wcale a wcale się nie uspokoił, jedynie na tę chwilę powstrzymując naturalne odruchy.
"Tak, wiem, duży zły wilku."
Tekst sam w sobie sprawił, że momentalnie zwrócił na niego swoje spojrzenie i choć większość pewnie zwyczajnie by się teraz roześmiała czy obdarzyła go uśmiechem, Mercury nadal milczał.
— Awoo — rzucił w końcu bez cienia emocji ani zaangażowania, co samo w sobie mogło brzmieć niezwykle zabawnie. Przyglądał mu się z niemalże niewidocznym uśmiechem, gdy prezentował się w formie Samca Alfa.
Tak trzymaj, Frey.
— Wypraszam sobie, jestem ostatnią osobą, która porzuca innych gdy już raz się z nimi umówi. Zdarzyło mi się nawet rozchorować po tym, gdy czekałem na kogoś ponad dwie godziny w środku zimy. Mogłem wejść do pomieszczenia w każdej chwili i zwyczajnie dać sobie spokój, ale tego nie zrobiłem. Na ciebie też bym poczekał, Clawerich — odparł pstrykając go palcem w czoło. Zaraz wyciągnął jednak telefon i wysłał krótką wiadomość spodziewając się w którą stronę zmierza właśnie ich rozmowa. Jakby nie patrzeć moment, w którym ktoś zaczynał narzekać na temperaturę i pogodę, był tym w którym propozycja zmiany miejsca zbliżała się wielkimi krokami. Tak długo, jak nie przejawiał wyjątkowo niezdrowych zapędów masochistycznych. W tym wypadku Frey miał jednak niewiele do gadania. Mercury nie zamierzał zostać potem obwinionym o jego chorobę. Zwłaszcza że chorzy mężczyźni zawsze zachowywali się cztery razy gorzej niż kobiety, a po przygodach z Alanem postanowił unikać jakichkolwiek sytuacji prowadzących do przeziębienia.
— Nie pomożesz nikomu rozchorowując się, dzieciaku — westchnął stawiając ostatnie słowo nie po to by wytknąć mu jego wiek - w końcu jakby nie patrzeć, Clawerich nadal był starszy od niego - lecz po to, by podkreślić poziom jego zachowania w obecnym momencie.
"Masz jutro zajęcia?"
Kiwnął głową.
— Codziennie od poniedziałku do piątku. Nic się nie zmieniło — zażartował myśląc przez chwilę o swoim planie lekcji. Nawet jeśli Riverdale było prestiżową szkołą, nadal uczęszczał na zajęcia codziennie. Z reguły od 8 do 14, bywały dni gdy zostawał do 16. Jak i takie, gdy nagle zwoływano posiedzenie samorządu i musiał siedzieć po nocach. Poza nieznacznym zmęczeniem psychicznym, gdy musiał wysłuchiwać często bezsensownych dyskusji ze strony innych, akademik był na tyle blisko by nie narzekał zbyt wiele na podobne sytuacje.
"Może lepiej stąd chodźmy?"
— Kierowca powinien już podjechać — odparł zerkając krótko na swoją dłoń bez słowa, tuż przed tym, gdy cmoknął krótko na Aludrę, ciągnąc go nieznacznie za smycz. Szczeniak wygramolił się z zaspy śniegu i otrzepał futro, szczekając dwukrotnie tuż przed puszczeniem się biegiem do przodu. Było jeszcze zbyt wcześnie na opanowanie chodzenia przy nodze, więc nawet jeśli trzymał się całkiem blisko nich unosząc wysoko łapy niczym rasowy panicz - wystarczył najmniejszy szelest, by puszczał się biegiem w tamtą stronę, gotów na przestraszenie napastnika.
— Najpierw pojedziemy do centrum handlowego i kupimy ci kurtkę — zadecydował tonem, który zdecydowanie nie zamierzał słuchać jakiegokolwiek sprzeciwu — Co dalej to już twoja decyzja. Możemy jechać coś zjeść, albo udać się prosto do akademika i Cyrille przygotuje nam coś w pokoju.
"Na ciebie też bym zaczekał, Clawerich."
- No wiem, przecież też mnie kochasz - odparł jak gdyby nigdy nic, wykonując nieokreślony gest ręką. Zaczepkę w postaci pstryknięcia zignorował, choć normalnie zapewne spotkałoby się to z jakąś reakcją. W tym momencie było mu jednak na tyle zimno, by ograniczył się ze wszystkim jedynie do trzymania dłoni Mercury'ego, drugą ręką chwycił materiał bluzy, podtykając go bliżej ust.
- Nie, żebym na chwilę obecną nawet zdrowy był pomocny - sarknął, kwestionując swoją funkcjonalność. Nie czuł się wcale dobrze, nawet jeśli towarzystwo przyjaciela znacznie wpłynęło na chwilowy nastrój. Kiwnął zaraz głową na wiadomość o zajęciach, na razie pozostawiając tę kwestię bez komentarza. Dopiero słowa o kurtce uniosły mu wzrok ku niebu. - Tak mamo - przyznał posłusznie, nie chcąc się dłużej sprzeczać. Przyjazd samochodu nie zajął długo, co też nie powinno nikogo dziwić.
z/t x2
- No wiem, przecież też mnie kochasz - odparł jak gdyby nigdy nic, wykonując nieokreślony gest ręką. Zaczepkę w postaci pstryknięcia zignorował, choć normalnie zapewne spotkałoby się to z jakąś reakcją. W tym momencie było mu jednak na tyle zimno, by ograniczył się ze wszystkim jedynie do trzymania dłoni Mercury'ego, drugą ręką chwycił materiał bluzy, podtykając go bliżej ust.
- Nie, żebym na chwilę obecną nawet zdrowy był pomocny - sarknął, kwestionując swoją funkcjonalność. Nie czuł się wcale dobrze, nawet jeśli towarzystwo przyjaciela znacznie wpłynęło na chwilowy nastrój. Kiwnął zaraz głową na wiadomość o zajęciach, na razie pozostawiając tę kwestię bez komentarza. Dopiero słowa o kurtce uniosły mu wzrok ku niebu. - Tak mamo - przyznał posłusznie, nie chcąc się dłużej sprzeczać. Przyjazd samochodu nie zajął długo, co też nie powinno nikogo dziwić.
z/t x2
— Wyjdź z domu, Liam. Nie możesz cały czas siedzieć przy książkach.
Akurat w tym momencie nie siedzę.
Początkowo ze wszystkich sił starał się zignorować zatroskany ton ojca, gdy leżał w bezruchu na łóżku, usilnie próbując udawać że śpi. Z drugiej strony, kto by mu w to uwierzył, skoro nieustannie miał otwarte oczy i wpatrywał się pusto w naprzeciwległą ścianę? Przez dłuższą chwilę nawet nie drgnął, przekonany że ojciec w końcu odpuścił i postanowił ruszyć się z progu. Wystarczyło jednak, by materac ugiął się nieznacznie pod jego ciężarem, by Liam wyraźnie się wzdrygnął, czując dłoń na swoim ramieniu.
— Powiedz mi, co się stało? Chodzi o to mieszkanie?
Nie odpowiedział. Nie miał ochoty o tym rozmawiać. Wiedział jednak, że tak długo jak tu siedział, nie było szansy na to że dadzą mu święty spokój. Nic dziwnego, że w końcu podniósł się do siadu, nie patrząc nawet w stronę ojca i opuścił nogi na ziemię, w końcu wstając z łóżka.
— Idę do parku — niewyraźny pomruk skutecznie zakończył całą dyskusję, gdy poprawił swoje ubrania niedbale, kilkoma ruchami dłoni i opuścił pokój, nawet nie racząc wziąć ze sobą torby. Zarzucił jedynie kurtkę, założył buty i szalik, nim wyszedł przez drzwi frontowe, zostawiając za sobą dom.
Początkowo nie wiedział gdzie właściwie powinien jechać. Godzina spędzona w pociągu wcale nie pomogła mu podjęciu decyzji. Co więcej po dotarciu do centrum i rosnącym zgiełku, który wbijał się w jego mózg niczym bolesne szpile... postanowił wrócić z powrotem do części Zachodniej. Nawet ta bezsensowna podróż, nie była w stanie całkowicie oczyścić go ze zgorzknienia, które zaszczepiło sie w jego sercu na tyle mocno, by przestał już próbować czegokolwiek. Skoro centrum handlowe całkowicie odpadło, potrzebował jakiegoś spokojnego miejsca, w którym nikt nie będzie zawracał mu głowy.
Bardziej automatycznie niż celowo znalazł się tuż przy oznaczeniu parku Stanley, idąc wzdłuż dróżką. Szedł przed siebie ze spuszczoną głową i twarzą połowicznie schowaną pod szalikiem, licząc wszystkie kocie łby pod nogami, gdy nagle w kogoś uderzył.
— Hej, uważaj jak leziesz!
Nawet nie spojrzał w jego kierunku. Zatrzymał się po prostu w miejscu, z wzrokiem cały czas utkwionym w chodniku, co wyraźnie nie spodobało się wyższemu, zignorowanemu chłopakowi. Mocniejszy uścisk na kurtce i gwałtowne szarpnięcie mimowolnie zmusiło go do powolnego podniesienia głowy.
— Mówię do ciebie, gówniarzu. Nie ignoruj mnie do cholery!
Co za głośna osoba. Słyszał jego głos aż nazbyt wyraźnie, choć w podobnej sytuacji, wybitnie chciałby by było inaczej. Jego mimika nie zmieniła się w nawet najdrobniejszy sposób. Nie wyglądało też na to, by zamierzał odpowiadać.
— Zabrakło ci języka w gębie?
Akurat w tym momencie nie siedzę.
Początkowo ze wszystkich sił starał się zignorować zatroskany ton ojca, gdy leżał w bezruchu na łóżku, usilnie próbując udawać że śpi. Z drugiej strony, kto by mu w to uwierzył, skoro nieustannie miał otwarte oczy i wpatrywał się pusto w naprzeciwległą ścianę? Przez dłuższą chwilę nawet nie drgnął, przekonany że ojciec w końcu odpuścił i postanowił ruszyć się z progu. Wystarczyło jednak, by materac ugiął się nieznacznie pod jego ciężarem, by Liam wyraźnie się wzdrygnął, czując dłoń na swoim ramieniu.
— Powiedz mi, co się stało? Chodzi o to mieszkanie?
Nie odpowiedział. Nie miał ochoty o tym rozmawiać. Wiedział jednak, że tak długo jak tu siedział, nie było szansy na to że dadzą mu święty spokój. Nic dziwnego, że w końcu podniósł się do siadu, nie patrząc nawet w stronę ojca i opuścił nogi na ziemię, w końcu wstając z łóżka.
— Idę do parku — niewyraźny pomruk skutecznie zakończył całą dyskusję, gdy poprawił swoje ubrania niedbale, kilkoma ruchami dłoni i opuścił pokój, nawet nie racząc wziąć ze sobą torby. Zarzucił jedynie kurtkę, założył buty i szalik, nim wyszedł przez drzwi frontowe, zostawiając za sobą dom.
Początkowo nie wiedział gdzie właściwie powinien jechać. Godzina spędzona w pociągu wcale nie pomogła mu podjęciu decyzji. Co więcej po dotarciu do centrum i rosnącym zgiełku, który wbijał się w jego mózg niczym bolesne szpile... postanowił wrócić z powrotem do części Zachodniej. Nawet ta bezsensowna podróż, nie była w stanie całkowicie oczyścić go ze zgorzknienia, które zaszczepiło sie w jego sercu na tyle mocno, by przestał już próbować czegokolwiek. Skoro centrum handlowe całkowicie odpadło, potrzebował jakiegoś spokojnego miejsca, w którym nikt nie będzie zawracał mu głowy.
Bardziej automatycznie niż celowo znalazł się tuż przy oznaczeniu parku Stanley, idąc wzdłuż dróżką. Szedł przed siebie ze spuszczoną głową i twarzą połowicznie schowaną pod szalikiem, licząc wszystkie kocie łby pod nogami, gdy nagle w kogoś uderzył.
— Hej, uważaj jak leziesz!
Nawet nie spojrzał w jego kierunku. Zatrzymał się po prostu w miejscu, z wzrokiem cały czas utkwionym w chodniku, co wyraźnie nie spodobało się wyższemu, zignorowanemu chłopakowi. Mocniejszy uścisk na kurtce i gwałtowne szarpnięcie mimowolnie zmusiło go do powolnego podniesienia głowy.
— Mówię do ciebie, gówniarzu. Nie ignoruj mnie do cholery!
Co za głośna osoba. Słyszał jego głos aż nazbyt wyraźnie, choć w podobnej sytuacji, wybitnie chciałby by było inaczej. Jego mimika nie zmieniła się w nawet najdrobniejszy sposób. Nie wyglądało też na to, by zamierzał odpowiadać.
— Zabrakło ci języka w gębie?
Psy trzeba było wyprowadzać w każdą porę roku. Na dodatek ten jej był takim gałganem, że zimą najchętniej wybiegałby tylko na śnieg i tarzał się w nim jak idiota. Naprawdę, to był chyba jedyny taki okres, kiedy Trevor naprawdę sprawiał wrażenie psa z charakterem typowym dla... no, stereotypowego psa. Radosny pysk, bieganie, wdychanie zimnego powietrza jak idiota, żeby potem kichnąć i jeszcze się z tego cieszyć. No debil.
D e b i l .
Miała właściwie już wracać, więc podpięła swojego pupila na smycz na granicy strefy dla zwierząt i podrapała go za uchem w ramach przeprosinowego gestu. Odparło jej tylko niemrawe merdnięcie ogonem. Był już trochę zmęczony, ale nie pogardziłby okazją do pobiegania jeszcze przez parę minut. Jednak co mus to mus, tak więc ruszył spokojnie tuż obok Paige, dotrzymując jej kroku z uniesionym dumnie futrzastym łbem. Dotarli by tak pewnie spokojnie do domu i nie mieliby z tym największych problemów, gdyby nie nagłe warknięcie ze strony husky'ego tuż przed granicą parku. Pies wwiercał swój wzrok sąsiednią ścieżkę, pokładając uszy po łbie i szczerząc zęby. Nie dało się tego przeoczyć, Trevor nie był typem czworonoga, który warczałby na każdego przechodnia. Dlatego też Sheridan od razu poczuła się zaalarmowana całą sytuacją. Spojrzała w stronę wyczuwanego przez przyjaciela zagrożenia i zmrużyła oczy. Jakiś koleś po prostu darł japę, ale nie wyglądało na to, żeby na tym miało się skończyć. Szczególnie, że stojąca naprzeciwko niego drobina nie sprawiała wrażenia mającej zamiar się bronić? No naprawdę, atakować biedną dziewczynę...?
- EJ! - wrzasnęła naraz, zbaczając ze swojej dróżki przebiegając przez nieprzeznaczoną do deptania część (jaki rebel) prosto na stronę, po której znajdowało się dwóch młodzian (z czego jednego Kenneth wzięła za laskę, no ale) - Naprawdę nie masz kogo zaczepiać? Albo się grzecznie odwalisz, albo ten pan może ci w tym pomóc - tu rzecz jasna wskazała na Trevora, który wpatrywał się spod byka w chłopaka, naprzeciw któremu wystąpiła dziewczyna. Normalnie pewnie sikałaby ze strachu zanim odważyłaby się na taki krok, ale ze swoim psem? Przecież ta buła nie pozwoliłaby, żeby cokolwiek jej się stało. Zerknęła jeszcze przez ramię na niższą osóbkę, którą jakoś tak machinalnie wcześniej zasłoniła swoim ciałem. Te ślepia wyglądały bardzo znajomo. A o włosach już nawet nie wspominała. Uśmiechnęła się półgębkiem i mrugnęła do starego znajomego. Tylko może lepiej, żeby nie wspominała, że pomyliła go z damą w opresji.
D e b i l .
Miała właściwie już wracać, więc podpięła swojego pupila na smycz na granicy strefy dla zwierząt i podrapała go za uchem w ramach przeprosinowego gestu. Odparło jej tylko niemrawe merdnięcie ogonem. Był już trochę zmęczony, ale nie pogardziłby okazją do pobiegania jeszcze przez parę minut. Jednak co mus to mus, tak więc ruszył spokojnie tuż obok Paige, dotrzymując jej kroku z uniesionym dumnie futrzastym łbem. Dotarli by tak pewnie spokojnie do domu i nie mieliby z tym największych problemów, gdyby nie nagłe warknięcie ze strony husky'ego tuż przed granicą parku. Pies wwiercał swój wzrok sąsiednią ścieżkę, pokładając uszy po łbie i szczerząc zęby. Nie dało się tego przeoczyć, Trevor nie był typem czworonoga, który warczałby na każdego przechodnia. Dlatego też Sheridan od razu poczuła się zaalarmowana całą sytuacją. Spojrzała w stronę wyczuwanego przez przyjaciela zagrożenia i zmrużyła oczy. Jakiś koleś po prostu darł japę, ale nie wyglądało na to, żeby na tym miało się skończyć. Szczególnie, że stojąca naprzeciwko niego drobina nie sprawiała wrażenia mającej zamiar się bronić? No naprawdę, atakować biedną dziewczynę...?
- EJ! - wrzasnęła naraz, zbaczając ze swojej dróżki przebiegając przez nieprzeznaczoną do deptania część (jaki rebel) prosto na stronę, po której znajdowało się dwóch młodzian (z czego jednego Kenneth wzięła za laskę, no ale) - Naprawdę nie masz kogo zaczepiać? Albo się grzecznie odwalisz, albo ten pan może ci w tym pomóc - tu rzecz jasna wskazała na Trevora, który wpatrywał się spod byka w chłopaka, naprzeciw któremu wystąpiła dziewczyna. Normalnie pewnie sikałaby ze strachu zanim odważyłaby się na taki krok, ale ze swoim psem? Przecież ta buła nie pozwoliłaby, żeby cokolwiek jej się stało. Zerknęła jeszcze przez ramię na niższą osóbkę, którą jakoś tak machinalnie wcześniej zasłoniła swoim ciałem. Te ślepia wyglądały bardzo znajomo. A o włosach już nawet nie wspominała. Uśmiechnęła się półgębkiem i mrugnęła do starego znajomego. Tylko może lepiej, żeby nie wspominała, że pomyliła go z damą w opresji.
Szczerze mówiąc było mu wszystko jedno. Był przygotowany na wszystko. Na uderzenie prosto w twarz, które bez wątpienia posłałoby go w kierunku ziemi; na zwyczajne danie mu świętego spokoju. Koleś wolał jednak stać naprzeciwko niego, szarpać nim jak szmacianą lalką i prawić swoje pseudo mądrości, które kompletnie go nie interesowały. Nie chciał by ktoś na niego wpadał? Więc następnym razem niech sam ruszy swoje leniwe cztery litery i przesunie się metr w bok. Nie był to ruch wymagający światowego wysiłku. Rzecz jasna łatwiej było dostrzec drzazgę w czyimś oku, niż belkę we własnym. Zamiast zwyczajnie go wyminąć, wolał powodować bójkę. Może miał zły dzień i postanowił wykorzystać Liama, by go odreagować. Każda opcja była w tym momencie równie prawdopodobna. Nadal nie odpowiadał ani słowem, mając nadzieję że wszystko w końcu rozwiąże się w przeciągu kilkunastu następnych sekund, gdy nagle jego oprawca drgnął.
Nawet do słabych uchu Leistershire'a dobiegł jakiś cichy dźwięk, którego z początku nie był w stanie rozpoznać.
Szczekanie.
Po raz pierwszy coś przykuło jego uwagę i zmusiło go do spojrzenia kątem oka w odpowiednim kierunku. Znał tę sylwetkę. Ciężko było jej zresztą nie znać. Pomijając sporą aktywność w Riverdale'owym klubie muzycznym, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Sheridan Paige zaczynała być uznawana za gwiazdę nie tylko na szkolnym podwórku. Być może właśnie dlatego oniemiały mięśniak wyraźnie się zawahał, słysząc jak kobieta jego marzeń - a przynajmniej tak wywnioskował patrząc na jego zaczerwienioną ze wstydu twarz - właśnie sromotnie go opieprzała.
— J-ja nie…
Wyraźnie zamotał się nie wiedząc jak wyjść z całej sytuacji. Liam w końcu poczuł jak ten wypuszcza jego kołnierz i odkasłał trzykrotnie, by przywrócić sobie normalny, miarowy oddech. Kiedyś zapewne już dawno nisko by się ukłonił i przeprosił zarówno za swoją nieuwagę, zachowanie, kłopot, jak i całą sytuację. Lecz tym razem po prostu trwał w bezruchu ze spuszczoną głową, zerkając jedynie chwilowo ukradkiem w stronę Sheridan.
— Przepraszam to moja wina, miałem dziś stresujący dzień. Pójdę już.
Cóż, nawet jeśli jąkał się przy praktycznie każdym słowie, przynajmniej nie próbował…
— Hej kicia. Mógłbym cię prosić o numer? Oszałamiasz.
A jednak próbował.
Nawet do słabych uchu Leistershire'a dobiegł jakiś cichy dźwięk, którego z początku nie był w stanie rozpoznać.
Szczekanie.
Po raz pierwszy coś przykuło jego uwagę i zmusiło go do spojrzenia kątem oka w odpowiednim kierunku. Znał tę sylwetkę. Ciężko było jej zresztą nie znać. Pomijając sporą aktywność w Riverdale'owym klubie muzycznym, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Sheridan Paige zaczynała być uznawana za gwiazdę nie tylko na szkolnym podwórku. Być może właśnie dlatego oniemiały mięśniak wyraźnie się zawahał, słysząc jak kobieta jego marzeń - a przynajmniej tak wywnioskował patrząc na jego zaczerwienioną ze wstydu twarz - właśnie sromotnie go opieprzała.
— J-ja nie…
Wyraźnie zamotał się nie wiedząc jak wyjść z całej sytuacji. Liam w końcu poczuł jak ten wypuszcza jego kołnierz i odkasłał trzykrotnie, by przywrócić sobie normalny, miarowy oddech. Kiedyś zapewne już dawno nisko by się ukłonił i przeprosił zarówno za swoją nieuwagę, zachowanie, kłopot, jak i całą sytuację. Lecz tym razem po prostu trwał w bezruchu ze spuszczoną głową, zerkając jedynie chwilowo ukradkiem w stronę Sheridan.
— Przepraszam to moja wina, miałem dziś stresujący dzień. Pójdę już.
Cóż, nawet jeśli jąkał się przy praktycznie każdym słowie, przynajmniej nie próbował…
— Hej kicia. Mógłbym cię prosić o numer? Oszałamiasz.
A jednak próbował.
Spodziewała się jakiegoś oporu, bardziej agresywnej reakcji, fukania i prób rzucania się czy czegokolwiek. Albo chociaż prychnięcia i pójścia w cholerę. Zawstydzenie i wydukiwanie ledwo słów było chyba ostatnim, o czym pomyślała by Paige przy starciu z bezmózgim osiłkiem. Ale - hej! - czy to nie było nawet jeszcze pozytywniejsze rozwiązanie akcji? Po prostu każe mu spływać i nie będzie problemu, a ona będzie mogła spokojnie pogłaskać czuprynę Liama i iść do domu, ewentualnie zaprosić go na herbatę razem ze sobą. Czemu nie?
Gdy osiłek wyrzucił z siebie jakieś złożone zdanie, zareagowała ściągnięciem brwi. Durna wymówka, naprawdę durna. Ale co ona miała ostatecznie na to powiedzieć? Lepsze wycofanie się niż pierdolenie, jaki to młody Leistershire był zły i niedobry, bo na niego wpadł.
- Po prostu postaraj się, żeby ten stres nie odbijał się na innych, hm? - wyraźnie złagodniała, a dłoń ułożona na łbie Trevora była oczywistym sygnałem. Facet przyznał się do winy, naprawdę wyglądał na cholernie zmieszanego, więc nie zapowiadało się, żeby stwarzał jeszcze jakiś problem. Odetchnęła jedynie cicho i wysiliła się na łagodny uśmiech. On już pójdzie. Więc niech i-...
"Mógłbym cię prosić o numer?"
O matko bosko, czy to właśnie tak miało wyglądać jej powolne zdobywanie popularności? Westchnęła ciężej, uśmiechnęła się niemrawo, ściągnęła brwi... nie chciała kazać mu po prostu spierdalać, bo bała się, że faktycznie zrobi coś biednemu Liamowi. Dlatego pozostało jej tylko dać mu ten numer. Wyciągnęła dłoń i zapytała cicho czy mógłby jej podać swój telefon. Jeśli to zrobił, to po prostu wpisała do kontaktów numer i podpisała go jako "Sherrie :3", po czym puściła mu lekko oczko. Wyglądało jakby nawet jej pies zniesmaczył się na ten widok.
Szkoda tylko, że ten numer kierował do obsługi jednej z pizzerii, której numer po prostu znała na pamięć, bo wybierała go od każdego znajomego, u którego bywała, więc po prostu się jakoś zakodował. I po prostu liczyła, że koleś sobie po tym zwyczajnie pójdzie i zostawi ich w spokoju... Zerknęła jeszcze raz na Liama, jakby chciała wybadać czy wszystko z nim w porządku.
Gdy osiłek wyrzucił z siebie jakieś złożone zdanie, zareagowała ściągnięciem brwi. Durna wymówka, naprawdę durna. Ale co ona miała ostatecznie na to powiedzieć? Lepsze wycofanie się niż pierdolenie, jaki to młody Leistershire był zły i niedobry, bo na niego wpadł.
- Po prostu postaraj się, żeby ten stres nie odbijał się na innych, hm? - wyraźnie złagodniała, a dłoń ułożona na łbie Trevora była oczywistym sygnałem. Facet przyznał się do winy, naprawdę wyglądał na cholernie zmieszanego, więc nie zapowiadało się, żeby stwarzał jeszcze jakiś problem. Odetchnęła jedynie cicho i wysiliła się na łagodny uśmiech. On już pójdzie. Więc niech i-...
"Mógłbym cię prosić o numer?"
O matko bosko, czy to właśnie tak miało wyglądać jej powolne zdobywanie popularności? Westchnęła ciężej, uśmiechnęła się niemrawo, ściągnęła brwi... nie chciała kazać mu po prostu spierdalać, bo bała się, że faktycznie zrobi coś biednemu Liamowi. Dlatego pozostało jej tylko dać mu ten numer. Wyciągnęła dłoń i zapytała cicho czy mógłby jej podać swój telefon. Jeśli to zrobił, to po prostu wpisała do kontaktów numer i podpisała go jako "Sherrie :3", po czym puściła mu lekko oczko. Wyglądało jakby nawet jej pies zniesmaczył się na ten widok.
Szkoda tylko, że ten numer kierował do obsługi jednej z pizzerii, której numer po prostu znała na pamięć, bo wybierała go od każdego znajomego, u którego bywała, więc po prostu się jakoś zakodował. I po prostu liczyła, że koleś sobie po tym zwyczajnie pójdzie i zostawi ich w spokoju... Zerknęła jeszcze raz na Liama, jakby chciała wybadać czy wszystko z nim w porządku.
Nie wyglądało na to, by mężczyzna zorientował się że właśnie został oszukany. Co więcej, uśmiechnął się zupełnie jakby dostał właśnie prezent bożonarodzeniowy. Puścił jej oko, ukłonił się i z krótkim "Zadzwonię!" oddalił się z parku, kompletnie zapominając zarówno o fakcie że miał beznadziejny dzień, jak i gnębieniu jakiegoś małego gówniarza. Jeszcze nie wiedział, że w momencie gdy spróbuje swojego niezawodnego podrywu numer 4 ("Hej, bejbi. Ju ar bjutiful. Aj dżast sed: ju are bjutiful. Dont ju anderstend inglisz? Dats de mołment ju sej "Fenk ju. Aj lajk ju tu. Jor plejs or majn?" //dlaczego ja to zrobiłem...) znudzony życiem mężczyzna w pizzerii odpowie spokojnym "Przykro mi, ale jestem zajęty. To chce pan zamówić pizzę czy nie?".
Niestety Liam również nie zdawał sobie z tego sprawy. Początkowo nie odzywał się ani słowem, lecz w momencie gdy zaczęło się dziać nieco więcej, a mężczyzna w końcu odszedł w swoją stronę, zmusił samego siebie do podniesienia wzroku na Sheridan.
— To na pewno w porządku? Wiesz, dawanie swojego numeru. — w końcu jakby nie patrzeć, niejako z jego winy dziewczyna miała być teraz skazana na napastowanie ze strony jakiegoś tępego osiłka. Wiedział, że przystanie na jego propozycję bez wątpienia było najlepszym bezkonfliktowym wyjściem z sytuacji, ale i tak z pewnością nie najprzyjemniejszym. Sama myśl o tym, że ktoś miał narzucać się popularnej dziewczynie po godzinach była wystarczająco niefajna. W końcu z pewnością na obecnym etapie kariery miała dużo lepsze rzeczy do roboty niż umawianie się z jakimiś randomowymi gośćmi z ulicy. O kontaktach nie wspominając.
Zerknął kątem oka na jej psa, czując jak zaczyna go kręcić w nosie. Wyglądało na to, że nawet otwarta przestrzeń niewiele pomagała, gdy odległość była tak niewielka.
Ciche kichnięcie mogło być zarówno oznaką alergii, jak i panującego wokół mrozu. Wyciągnął z torby chusteczkę, zaraz chowając za nią połowę twarzy.
Niestety Liam również nie zdawał sobie z tego sprawy. Początkowo nie odzywał się ani słowem, lecz w momencie gdy zaczęło się dziać nieco więcej, a mężczyzna w końcu odszedł w swoją stronę, zmusił samego siebie do podniesienia wzroku na Sheridan.
— To na pewno w porządku? Wiesz, dawanie swojego numeru. — w końcu jakby nie patrzeć, niejako z jego winy dziewczyna miała być teraz skazana na napastowanie ze strony jakiegoś tępego osiłka. Wiedział, że przystanie na jego propozycję bez wątpienia było najlepszym bezkonfliktowym wyjściem z sytuacji, ale i tak z pewnością nie najprzyjemniejszym. Sama myśl o tym, że ktoś miał narzucać się popularnej dziewczynie po godzinach była wystarczająco niefajna. W końcu z pewnością na obecnym etapie kariery miała dużo lepsze rzeczy do roboty niż umawianie się z jakimiś randomowymi gośćmi z ulicy. O kontaktach nie wspominając.
Zerknął kątem oka na jej psa, czując jak zaczyna go kręcić w nosie. Wyglądało na to, że nawet otwarta przestrzeń niewiele pomagała, gdy odległość była tak niewielka.
Ciche kichnięcie mogło być zarówno oznaką alergii, jak i panującego wokół mrozu. Wyciągnął z torby chusteczkę, zaraz chowając za nią połowę twarzy.
Już była gotowa rzucić jakimś tryumfatorskim cytatem i uśmiechnąć się do Liama w sposób, jakby właśnie uknuła plan podbicia świata. Problem polegał na tym, że uczniak, podobnie jak i znikający z horyzontu dresiarz, nie miał zielonego pojęcia o tym, co przed chwilą narobiła. Ba! Nawet zapytał czy nie będzie problemu z tym, że Sheridan podała kolesiowi swoj osobisty numer telefonu. Ziooom.
- Wiesz, gdybym była na jego miejscu, to wysłałabym wiadomość i sprawdziła czy mój telefon wyda jakiś dźwięk - odparła po krótkiej chwili, uśmiechając się przezłowieszczo do znajomego. - Ale jestem pewna, że jak tylko Louis albo Terry zaproponuje mu pizzę z ananasem, koleś zrozumie, że ten numer był mu bardziej potrzebny niż mój.
No bo ej, mogła mu zawsze dać jakiś inny numer, i to kompletnie nieprzydatny. A tak? Tak przynajmniej mógł się pocieszyć pizzą i korzystać z usług tejże pizzerii jeszcze w przyszłości! Gdyby podała mu swój faktyczny numer, to po wykonaniu połączenia usłyszałby krótkie: "Dzwonię po policję".
Kichnięcie. Trevor postawił uszy na ten nagły dźwięk, który wydał Leistershire, by zaraz cofnąć się nieco i zamrugać, jakby nigdy wcześniej nikt przy nim nie kichnął. Dalekie było to od prawdy, ale zdarzało się na tyle sporadycznie, że nadal nie do końca wiedział, co mogło coś takiego wywołać. Ewentualnie był o wiele mądrzejszy niż się wydawało i jakaś część jego psiego móżdżku podpowiedziała mu, że wszystko mogło być spowodowane jego futrem.
Nie. Nawet on nie był aż tak genialny.
- Przeziębiłeś się? - Paige jakoś nie mogła sobie wyobrazić innej możliwości. No bo uczulenie? Na jej Trevora? NO GDZIEŻBY. Dopóki ktoś jasno tego nie komunikował, nie umiała choćby o tym pomyśleć. - Może chcesz usiąść gdzieś w cieple?
- Wiesz, gdybym była na jego miejscu, to wysłałabym wiadomość i sprawdziła czy mój telefon wyda jakiś dźwięk - odparła po krótkiej chwili, uśmiechając się przezłowieszczo do znajomego. - Ale jestem pewna, że jak tylko Louis albo Terry zaproponuje mu pizzę z ananasem, koleś zrozumie, że ten numer był mu bardziej potrzebny niż mój.
No bo ej, mogła mu zawsze dać jakiś inny numer, i to kompletnie nieprzydatny. A tak? Tak przynajmniej mógł się pocieszyć pizzą i korzystać z usług tejże pizzerii jeszcze w przyszłości! Gdyby podała mu swój faktyczny numer, to po wykonaniu połączenia usłyszałby krótkie: "Dzwonię po policję".
Kichnięcie. Trevor postawił uszy na ten nagły dźwięk, który wydał Leistershire, by zaraz cofnąć się nieco i zamrugać, jakby nigdy wcześniej nikt przy nim nie kichnął. Dalekie było to od prawdy, ale zdarzało się na tyle sporadycznie, że nadal nie do końca wiedział, co mogło coś takiego wywołać. Ewentualnie był o wiele mądrzejszy niż się wydawało i jakaś część jego psiego móżdżku podpowiedziała mu, że wszystko mogło być spowodowane jego futrem.
Nie. Nawet on nie był aż tak genialny.
- Przeziębiłeś się? - Paige jakoś nie mogła sobie wyobrazić innej możliwości. No bo uczulenie? Na jej Trevora? NO GDZIEŻBY. Dopóki ktoś jasno tego nie komunikował, nie umiała choćby o tym pomyśleć. - Może chcesz usiąść gdzieś w cieple?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach