▲▼
Cholera.
To zbyt mało, by opisać całą tę sytuację.
Mercury siedział w limuzynie wpatrując się pusto w artykuł na nagłówku gazety codziennej. Palce zacisnęły się mocniej na gładkim, kolorowym papierze, który zaszeleścił cicho pod wpływem mocniejszego nacisku.
Zmiął kartkę i rzucił ją przed siebie, opierając łokcie na kolanach. Schował twarz w dłoniach, opierając palce wskazujące na czubku nosa. Siedział tak przez dłuższą chwilę w milczeniu, czując jak wszystkie jego wnętrzności skręcają się nieprzyjemnie pod wpływem rozżalenia, bólu i wściekłości. Znał wszystkie te psy od dzieciństwa. Nawet jeśli nie był ich właścicielem, był do nich przywiązany emocjonalnie na tyle mocno, by wydarzenie wpłynęło i na niego samego. Nawet jeśli to co odczuwał było niczym w porównaniu z tym, co musiał przeżywać sam Frey. Poruszył się gwałtownie uderzając pięścią w oparcie kanapy.
— Kurwa mać! — nawet te dwa nasycone nienawiścią słowa nie były w stanie przynieść mu ulgi. Szczeniak leżący naprzeciwko nieco uniósł gwałtownie uszy i łeb, przyglądając mu się niepewnie. Puchaty ogon zamachał kilkakrotnie, choć nie ruszył się ze swojego miejsca, zupełnie jakby podświadomie wyczuwał w jakim stanie był obecnie jego właściciel.
Skierował na niego wzrok przyglądając mu się w milczeniu. Sam nie wiedział czy wzięcie go ze sobą było dobrym pomysłem. Zaryzykował jednak wychodząc z założenia, że nawet jeśli obecność psa może sprawić że Frey dodatkowo odczuje stratę, być może jednocześnie przyniesie mu jakąś ulgę i sprawi, że wyrzuci z siebie cały ból, który musiał w tym momencie w sobie kryć.
— Jesteśmy na miejscu paniczu — spokojny, rzeczowy głos wydobył się z głośnika, zwracając na siebie jego uwagę. Westchnął ciężko i zgarnął smycz leżącą obok uda, zaraz wstając, by podejść do szczeniaka. Zawsze gdy poruszał się po limuzynie musiał schylać głowę, lecz i tak był to o wiele wygodniejszy środek transportu niż zwykły samochód.
— Chodźmy, Aludra.
Szczeniak szczeknął wesoło, gdy czarnowłosy wziął go na ręce. Nie minęła sekunda, gdy drzwi limuzyny otworzyły się za sprawą kamerdynera, wypuszczając Blacka na zewnątrz.
— O której mam się stawić z powrotem?
— Zadzwonię po ciebie, masz wolne. Możesz odpocząć gdzieś w okolicy — powiedział rzeczowym, beznamiętnym tonem kierując się w stronę parku. Widział jak całe mnóstwo ludzi obraca się w jego stronę szepcząc coś pomiędzy sobą, lecz już dawno przestał zwracać uwagę na podobne zachowanie. Postawił husky'ego na ziemi, zamiast tego łapiąc w dłoń smycz i ruszył do przodu pozwalając mu na obwąchanie wszystkich pobliskich krzaków czy patyków. Myślami był jednak gdzieś daleko. Nic dziwnego, że nawet nie pamiętał kiedy właściwie zajął miejsce na tej samej ławce co zawsze, wpatrując się pusto przed siebie. Wysłał krótkiego smsa do Freya i opuścił wzrok na Aludrę, który oparł drobne łapki na jego bucie wpatrując się w niego pytająco, tuż przed wydaniem z siebie piskliwego szczeknięcia. Podrapał go kilka razy za uchem, próbując przekierować myśli na inny tor. Własnym zdołowaniem z pewnością Clawerichowi nie pomoże. Choć sztuczna radość tym bardziej była tu nie na miejscu. Po raz pierwszy od dawna sam nie był pewien jak powinien się zachować.
Jednak się pojawił.
Im dłużej Cullinan siedział na ławce, pozwalając by jego myśli wędrowały na wszystkie strony, tym bardziej się zastanawiał czy Clawerich nie postanowił zrezygnować w ostatnim momencie z jego towarzystwa. Nie żeby miał go za to w jakikolwiek sposób winić. Nawet jeśli sterczenie na zimnie bez wątpienia nie należało do jego ulubionych czynności, nie zmieniało to faktu że dziś (jak i ogólnie w najbliższym czasie) był w stanie wybaczyć chłopakowi praktycznie wszystko.
— Tylko się do tego nie przyzwyczajaj. Mógłbyś się strasznie zawieść, gdy wstanę — odpowiedział wyginając nieznacznie kącik ust w uśmiechu. Nie zaprotestował, gdy Frey iście książęcym ruchem (choć może bliżej było mu w tym momencie do księżniczki?) usiadł mu na kolanach. Odchylił się jedynie w tył i przesunął rękę w bok, by nie zaczepić smyczą o jego nogę. Aludra fuknął i szczeknął krótko na ten nagły atak, na jego właściciela, który skutecznie odsunął go od buta. Szczenięcy świat był jednak na tyle absorbujący, by już po niecałej minucie powędrował w kierunku usypanej przy ławce kupki śniegu, w którą uderzył łapkami i nosem, prychając raz po raz gdy miękki, zimny puch przedostawał się do jego nosa.
— Wiesz, nie przeczę że okładki słusznie okrzyknęły cię jedną z najgorętszych gwiazd showbiznesu, ale nie sądzisz że dziś z tym upałem nieco przesadziłeś? — zapytał opuszczając niżej głowę, by móc w miarę swobodnie zatrzymać wzrok na jego ramionach. Mruknął coś cicho i na tyle niewyraźnie, by nie dało się rozróżnić żadnych pojedynczych słów. Uniósł wolną dłoń i przesunął nią kilkakrotnie po plecach Clawericha podejmując tą żałosną próbę ogrzania przyjaciela, która i tak z góry była skazana na niepowodzenie. Nic dziwnego, że po zdaniu sobie z tego sprawy ruch znacznie spowolnił, zmieniając się w łagodne i spokojne drapanie.
"Inni kumple zajęci?"
Westchnął cicho wpatrując się uważnie w jego różnokolorowe tęczówki.
— Nie wiem, rozmawiałem dziś wyłącznie z dwoma osobami, a ty jesteś jedną z nich. Drugą, jak się już zapewnie domyśliłeś, jest Saturn. Chciał przyjść ze mną, ale zaciągnęli go na jakieś spotkanie biznesowe — mruknął ponuro na samo wspomnienie brata, który kręcił się kilkakrotnie przy drzwiach wejściowych, gdy Mercury opuszczał rezydencję. Nawet jeśli jego mimika nie drgnęła nawet odrobinę, a spokój nie opuszczał oczu białowłosego, doskonale wiedział że był poddenerwowany i szukał jakiegokolwiek sposobu na zajęcie natrętnych myśli.
Kazał ci na siebie uważać.
— Martwimy się o ciebie — powiedział w końcu opierając się skronią o jego bark. Nie zamierzał ciągnąć dalej tematu pytając jak się czuje. Oczywistym było, że czuł się chujowo. Choć jakoś się trzymał, bez wątpienia nie były to dni które określiłby mianem spełnienia swoich marzeń. Co mógł właściwie zrobić w podobnej sytuacji poza prostym spędzeniem czasu w jego towarzystwie?
First topic message reminder :
Największy w całym Vancouver park, uznawany również jako pierwszy oficjalnie "założony" teren zielony tego typu, mający już ponad dobrych sto dwadzieścia pięć lat. Liczy sobie przestrzeń aż czterystu hektarów czystej zieleni, widoków na wody, góry i piękne kanadyjskie niebo, co nadało temu miejscu miano "lasów deszczowych Zachodniego Wybrzeża". Park zdobią także drewniane totemy, a doskonałą atrakcją turystyczną, notującą się także w spisach jako perfidni złodzieje, są zamieszkujące pobliskie krzaki szopy. Nie brak tu również miniaturowych kolejek, kortu tenisowego, pola piknikowego, ścieżki rowerowej czy niewielkiego parku wodnego i ogrodów. Właściwie, tego nie można nawet uznać za zwykły, urokliwy park z ławeczkami - jest to nie tylko strefa wypoczynku, ale i rozrywki, a także dom dla wielu dzikich zwierząt. Niczym niespotykanym nie są tu nietoperze i bieliki amerykańskie, a wedle informacji turystycznej - gdzieś nieopodal gnieździ się nawet rodzina kojotów. Nie wspominając już o przewijających się od czasu do czasu młodych fokach poszukujących jedzenia.
W parku znajduje się specjalna strefa, w której właściciele swoich psich pupili mogą bez problemu odpiąć ich smycz.
W parku znajduje się specjalna strefa, w której właściciele swoich psich pupili mogą bez problemu odpiąć ich smycz.
Kiedy Garik dotykał jego twarzy, Charles położył dłoń na jego, ale ostatecznie nie zmusił go do wcześniejszego cofnięcia się. Pokiwał głową i lekko zacisnął usta, jakby zgodzenie się na uśmiech było z nim równoznaczne. Jasne. Cała ta ofiarność Dragana dla Charlesa była podejrzana. Przecież, co? Ludzie tak robią? Cały czas miał gdzieś z tyłu głowy myśl, że tak naprawdę są sobie obcy, a ten mężczyzna po prostu wykorzystał jego utratę pamięci do zabawienia się albo do wyciągnięcia jakiejś informacji czy zdobycia innej korzyści. Gdyby nie te SMS-y i masa zdjęć naprawdę zabroniłby mu się dotykać, nazwałby znajomego hochsztaplerem i kazał zjeżdżać.
Wyjął telefon, ale zanim cokolwiek na nim napisał rozkaszlał się, przez moment odwracając się do towarzysza tyłem. Potrzebował chwili na odzyskanie oddechu, ale nie pozwolił, aby tracili czas. Szybko pokręcił głową i machnął dłonią w stronę prowadzącą w głąb parku. Napisał nową wiadomość, ale jej nie wysłał tylko podał mężczyźnie telefon.
Opowiesz mi o tym, czym się zajmujesz?
Wyjął telefon, ale zanim cokolwiek na nim napisał rozkaszlał się, przez moment odwracając się do towarzysza tyłem. Potrzebował chwili na odzyskanie oddechu, ale nie pozwolił, aby tracili czas. Szybko pokręcił głową i machnął dłonią w stronę prowadzącą w głąb parku. Napisał nową wiadomość, ale jej nie wysłał tylko podał mężczyźnie telefon.
Opowiesz mi o tym, czym się zajmujesz?
Kiedy zaczął kaszleć, w głowie od razu pojawiły się scenariusze. Jak zabiera go do szpitala, jak znowu mu go odbierają… Ech… Już, już wszystko w porządku. Zerknął na telefon i pokiwał głową. Dobrze… Opowie mu.
- Nie mogę się nazwać… Chirurgiem… Ani zastępcą w korporacji. Jestemmm… Jakby to najprościej. Jestem jakby… Podopiecznym dwóch oligarchów. Powiedzmy. Jeden z nich zajmuje się… Ech, dużo opowiadać… - widać było jak zaczyna się gubić. Te informacje zdecydowanie były niewygodne - W skrócie. Sprzedaje organy na czarnym rynku. Po pewnym incydencie ze mną, nakazał mi wziąć udział w badaniach nad połączeniem człowieka i maszyny. Dostaję wszystko co zapragnę. Nowe serce, nowe oczy… I projektuję. Łączę technikę z medycyną. Nie wybrałem tego dobrowolnie. Z jednej strony przerażające jest to co robię, z drugiej… Tak niesamowicie intrygujące… Ciężko mi powiedzieć ile dzięki temu jest możliwości. Znowu z szefową… - zaśmiał się nerwowo – Nie polubiłeś jej. Postrzeliła mnie po naszej… - i tu wykonał sławny gest palcami – nocy poślubnej. Ogólnie to… Przygarnęła mnie kiedy straciłem wszystko i wszystkich. Zacząłem dla niej pracować ponieważ jej się nie bałem. Jest niepoczytalna… Zaczęło się od tańczenia… Na rurze… Ale teraz zmieniliśmy to na tunele aerodynamiczne. Wiesz… Po to jechałem do Londynu, miałem to przetestować. Ogólnie tooo… Pomagam jej, usługuję… Jestem od niej uzależniony, dała mi schronienie, pracę, bezpieczeństwo… Ciężko mi to tak streścić. Nie chcę cię znudzić…
- Nie mogę się nazwać… Chirurgiem… Ani zastępcą w korporacji. Jestemmm… Jakby to najprościej. Jestem jakby… Podopiecznym dwóch oligarchów. Powiedzmy. Jeden z nich zajmuje się… Ech, dużo opowiadać… - widać było jak zaczyna się gubić. Te informacje zdecydowanie były niewygodne - W skrócie. Sprzedaje organy na czarnym rynku. Po pewnym incydencie ze mną, nakazał mi wziąć udział w badaniach nad połączeniem człowieka i maszyny. Dostaję wszystko co zapragnę. Nowe serce, nowe oczy… I projektuję. Łączę technikę z medycyną. Nie wybrałem tego dobrowolnie. Z jednej strony przerażające jest to co robię, z drugiej… Tak niesamowicie intrygujące… Ciężko mi powiedzieć ile dzięki temu jest możliwości. Znowu z szefową… - zaśmiał się nerwowo – Nie polubiłeś jej. Postrzeliła mnie po naszej… - i tu wykonał sławny gest palcami – nocy poślubnej. Ogólnie to… Przygarnęła mnie kiedy straciłem wszystko i wszystkich. Zacząłem dla niej pracować ponieważ jej się nie bałem. Jest niepoczytalna… Zaczęło się od tańczenia… Na rurze… Ale teraz zmieniliśmy to na tunele aerodynamiczne. Wiesz… Po to jechałem do Londynu, miałem to przetestować. Ogólnie tooo… Pomagam jej, usługuję… Jestem od niej uzależniony, dała mi schronienie, pracę, bezpieczeństwo… Ciężko mi to tak streścić. Nie chcę cię znudzić…
Charles poważnie patrzył na Dragana słuchając jego tłumaczenia i plątania się. Oczywiście z czasem jego skupienie zamieniało się w wyraz twardej podejrzliwości. W końcu zatrzymał się i spojrzał na mężczyznę szeroko otwartymi oczami. Wykonał bezradny gest dłonią, spojrzał w bok, potem znów na Dragana. Nawet otworzył usta i wziął przez nie wdech, ale zamiast coś powiedzieć to znów się rozkasłał. Noc poślubna? POŚLUBNA!? Czy jego na przestrzeni tych czterech lat, które zapomniał naprawdę popieprzyło? Co? Ślub? Naprawdę? Z facetem, który podłącza trupy do prądu, bawi się w jakiegoś pieprzonego doktora Frankensteina z przyszłości i z własnej woli pracuje dla wariatki, która do niego strzela?
Odszedł kawałek i przeczesał włosy palcami, przez chwilę patrząc w niebo. Potrzebował paru sekund na zebranie myśli. Westchnął i wrócił do mężczyzny podejmując spacer powolnym krokiem. Nieświadomie gryzł wargę pisząc coś na telefonie i znów podając go mężczyźnie.
Więc jesteśmy małżeństwem, tak?
Odszedł kawałek i przeczesał włosy palcami, przez chwilę patrząc w niebo. Potrzebował paru sekund na zebranie myśli. Westchnął i wrócił do mężczyzny podejmując spacer powolnym krokiem. Nieświadomie gryzł wargę pisząc coś na telefonie i znów podając go mężczyźnie.
Więc jesteśmy małżeństwem, tak?
Przeczytał i zaśmiał się.
- Nie, nigdy do tego nie dojdzie, nie bój się! – sam by na to przecież nie pozwolił. Nie chciał… - I to była trochę jakby… Ironia. Jadąc do Niemiec byłem o ciebie tak zazdrosny, że na siłę kupiłem i wcisnąłem ci obrączkę… - westchnął i zwiesił głowę – Nie martw się… Jesteś wolny, możesz wszystko. Nie trzymałem cię przy sobą siłą i nie będę tego robił.
- Nie, nigdy do tego nie dojdzie, nie bój się! – sam by na to przecież nie pozwolił. Nie chciał… - I to była trochę jakby… Ironia. Jadąc do Niemiec byłem o ciebie tak zazdrosny, że na siłę kupiłem i wcisnąłem ci obrączkę… - westchnął i zwiesił głowę – Nie martw się… Jesteś wolny, możesz wszystko. Nie trzymałem cię przy sobą siłą i nie będę tego robił.
Zerknął na znajomego, kiwnął głową i znów szedł w milczeniu. Skręcił odrobinę w lewo wyraźnie kierując się w stronę placu zabaw, na którym kiedyś robił zdjęcia Garikowi. Skoro znajomy chce, niech ma wspomnienia, także te z placu.
Charles wyminął grupkę dzieci bawiącą się na górze jednej ze zjeżdżalni i przysiadł na huśtawce w taki sposób, aby widzieć przed sobą skraj parku i uliczkę, a za nią szarą toń wody zlewającą się z błękitnym niebem. Taaak, śliczna pogoda na spacer, wręcz idealna. Oparł głowę o łańcuch przytrzymujący huśtawkę i patrzył przed siebie w ciszy przerywanej jedynie nawoływaniem i śmiechami dzieci gdzieś z tyłu.
Charles wyminął grupkę dzieci bawiącą się na górze jednej ze zjeżdżalni i przysiadł na huśtawce w taki sposób, aby widzieć przed sobą skraj parku i uliczkę, a za nią szarą toń wody zlewającą się z błękitnym niebem. Taaak, śliczna pogoda na spacer, wręcz idealna. Oparł głowę o łańcuch przytrzymujący huśtawkę i patrzył przed siebie w ciszy przerywanej jedynie nawoływaniem i śmiechami dzieci gdzieś z tyłu.
- Oooo, znowu mnie tu zabierasz… Widziałeś zdjęcia, na których się tu bawiliśmy? – w tej chwili… Nie miał ochoty bawić się czy szaleć i straszyć dzieciaki. Chciał się dostosować do Charlesa, ale… Chciałby szybko wrócić do wszystkiego co było, kochać go tak jak wtedy i…
Usiadł na huśtawce obok i powolnie zaczął się odbijać i bujać.
- Charles… Jutro w południe mam samolot powrotny. Muszę wrócić do Rosji. Proszę cię… Pisz do mnie. Na mailu, na jakimkolwiek innym komunikatorze. Nie chcę cię do końca stracić. Myślę, że… Przez internet łatwiej będzie mi wyrazić to, co teraz trzymam dla siebie. Jeśli uznasz, że to jednak… Nie wiem, przerasta cię, albo cokolwiek, napisz mi. Nie wiem co zrobić, by było dobrze. Mogę przy tobie być i mówić to wszystko, ale… Cholera. To takie niewygodne… Mogę pisać zamiast mówić. Mogę po prostu cię nie zostawiać…
Usiadł na huśtawce obok i powolnie zaczął się odbijać i bujać.
- Charles… Jutro w południe mam samolot powrotny. Muszę wrócić do Rosji. Proszę cię… Pisz do mnie. Na mailu, na jakimkolwiek innym komunikatorze. Nie chcę cię do końca stracić. Myślę, że… Przez internet łatwiej będzie mi wyrazić to, co teraz trzymam dla siebie. Jeśli uznasz, że to jednak… Nie wiem, przerasta cię, albo cokolwiek, napisz mi. Nie wiem co zrobić, by było dobrze. Mogę przy tobie być i mówić to wszystko, ale… Cholera. To takie niewygodne… Mogę pisać zamiast mówić. Mogę po prostu cię nie zostawiać…
Przymknął na moment oczy i pokiwał głową w odpowiedzi. Tak, chodziło o zdjęcia.
Oderwał wzrok od horyzontu i spojrzał w bok słuchając, co mężczyzna ma do powiedzenia. W połowie jego wypowiedzi wstał i stanął za nim łapiąc w pasie, aby przestał się huśtać, po czym pochylił się i oparł czoło na jego ramieniu. W taki sposób, gdy to on decydował o czasie i rodzaju bliskości, mógł się na nią zdecydować i świadomie oswajać. Po krótkim czasie odsunął się i ukucnął obok Dragana. Wyjął telefon i tworzył nowy kontakt, po czym znów oddał urządzenie znajomemu. Niech sam zadecyduje, jakie dane chce tam wpisać.
Oderwał wzrok od horyzontu i spojrzał w bok słuchając, co mężczyzna ma do powiedzenia. W połowie jego wypowiedzi wstał i stanął za nim łapiąc w pasie, aby przestał się huśtać, po czym pochylił się i oparł czoło na jego ramieniu. W taki sposób, gdy to on decydował o czasie i rodzaju bliskości, mógł się na nią zdecydować i świadomie oswajać. Po krótkim czasie odsunął się i ukucnął obok Dragana. Wyjął telefon i tworzył nowy kontakt, po czym znów oddał urządzenie znajomemu. Niech sam zadecyduje, jakie dane chce tam wpisać.
Już miał zeskoczyć i iść za nim, ale… Co on zrobił… Dlaczego, dlaczego akurat teraz?... Zacisnął palce na łańcuchach i czekał co ten zrobi dalej. Trzymaj się Garik, trzymaj się, nie płacz, już wystarczy…
Dokończył myśli i spokojnie obserwował. Kiedy podał mu telefon, westchnął ciężko i zaczął zapisywać: numer telefonu, swoje imię, mail, numer na whatsapp, datę urodzin oraz rosyjski adres w notatkach. Zachował i szybko przełączył na smsy.
Co teraz? Może przytulić cię i pójdziemy spać :)? Albo... Czy jest coś, co chciałbyś ode mnie?
Dokończył myśli i spokojnie obserwował. Kiedy podał mu telefon, westchnął ciężko i zaczął zapisywać: numer telefonu, swoje imię, mail, numer na whatsapp, datę urodzin oraz rosyjski adres w notatkach. Zachował i szybko przełączył na smsy.
Co teraz? Może przytulić cię i pójdziemy spać :)? Albo... Czy jest coś, co chciałbyś ode mnie?
Charles, gdy Dragan pisał, wykorzystał tę chwilę aby dokładniej się mu przyjrzeć. Miał cholernie nieprzyjemne wrażenie, że kojarzy kogoś z tatuażami na szyi, ale przecież to mógł być ktokolwiek, nawet jakiś muzyk albo inny artysta. Przymusił się, aby przestać w myślach przeklinać na wszystko, wszystkich, a przede wszystkim tych, którzy doprowadzili go do takiego stanu. Przetarł powieki dłonią.
Nie, jest dobrze. Za wcześnie na sen. Jeśli chcesz, możesz zatrzymać się u mnie. Możemy coś zjeść. Nadal masz tego psa?
Nie, jest dobrze. Za wcześnie na sen. Jeśli chcesz, możesz zatrzymać się u mnie. Możemy coś zjeść. Nadal masz tego psa?
Czytał na bieżąco. Pokiwał głową i oparł się na łokciach, chciał być bliżej.
- Tak, nadal go mam i uwielbiam całym sercem, ale wybacz… Tak jak pisałem, nie zastąpi mi ciebie. Jeśli się nie boisz, chętnie u ciebie przenocuję… I ugotuję. Warjeniki. Takie jakby nadziewane… Kluski? Zdawało mi się, że całkiem ci smakowały jak je nam robiłem. Spróbujesz jeszcze raz. – wstał i wyciągnął do niego rękę – Ten pies… Nazwałem go Pierożek. Musiałem zostawić go w Petersburgu u przyjaciela. Chciałem przeznaczyć ten czas tylko dla ciebie. Chodźmy. Zrobimy szybkie zakupy.
- Tak, nadal go mam i uwielbiam całym sercem, ale wybacz… Tak jak pisałem, nie zastąpi mi ciebie. Jeśli się nie boisz, chętnie u ciebie przenocuję… I ugotuję. Warjeniki. Takie jakby nadziewane… Kluski? Zdawało mi się, że całkiem ci smakowały jak je nam robiłem. Spróbujesz jeszcze raz. – wstał i wyciągnął do niego rękę – Ten pies… Nazwałem go Pierożek. Musiałem zostawić go w Petersburgu u przyjaciela. Chciałem przeznaczyć ten czas tylko dla ciebie. Chodźmy. Zrobimy szybkie zakupy.
Charles podniósł brew. Ugotuje? Wiedział, że z tym rozcięciem na czole i prawie połowie głowy nie wyglądał jak ktoś, kto świetnie radzi sobie w życiu i nie ma żadnych problemów, ale bez przesady. Potrafił ugotować. Och, no dobrze, wareników nie potrafił. Skrzywił się i ostatecznie pokiwał głową. Sam również się wyprostował korzystając z pomocy Dragana. Chwycił jego dłoń i puścił dopiero po dość niezręcznej chwili, jakby nie mógł zdecydować, czy ma z nim tak iść. Schował ręce do kieszeni płaszcza i ruszył w drogę powrotną.
[ZT do: apartament]
[ZT do: apartament]
Cholera.
To zbyt mało, by opisać całą tę sytuację.
Mercury siedział w limuzynie wpatrując się pusto w artykuł na nagłówku gazety codziennej. Palce zacisnęły się mocniej na gładkim, kolorowym papierze, który zaszeleścił cicho pod wpływem mocniejszego nacisku.
"Masowe zabójstwo psów w rezydencji Clawerich! Sprawca poszukiwany."
Zmiął kartkę i rzucił ją przed siebie, opierając łokcie na kolanach. Schował twarz w dłoniach, opierając palce wskazujące na czubku nosa. Siedział tak przez dłuższą chwilę w milczeniu, czując jak wszystkie jego wnętrzności skręcają się nieprzyjemnie pod wpływem rozżalenia, bólu i wściekłości. Znał wszystkie te psy od dzieciństwa. Nawet jeśli nie był ich właścicielem, był do nich przywiązany emocjonalnie na tyle mocno, by wydarzenie wpłynęło i na niego samego. Nawet jeśli to co odczuwał było niczym w porównaniu z tym, co musiał przeżywać sam Frey. Poruszył się gwałtownie uderzając pięścią w oparcie kanapy.
— Kurwa mać! — nawet te dwa nasycone nienawiścią słowa nie były w stanie przynieść mu ulgi. Szczeniak leżący naprzeciwko nieco uniósł gwałtownie uszy i łeb, przyglądając mu się niepewnie. Puchaty ogon zamachał kilkakrotnie, choć nie ruszył się ze swojego miejsca, zupełnie jakby podświadomie wyczuwał w jakim stanie był obecnie jego właściciel.
Skierował na niego wzrok przyglądając mu się w milczeniu. Sam nie wiedział czy wzięcie go ze sobą było dobrym pomysłem. Zaryzykował jednak wychodząc z założenia, że nawet jeśli obecność psa może sprawić że Frey dodatkowo odczuje stratę, być może jednocześnie przyniesie mu jakąś ulgę i sprawi, że wyrzuci z siebie cały ból, który musiał w tym momencie w sobie kryć.
— Jesteśmy na miejscu paniczu — spokojny, rzeczowy głos wydobył się z głośnika, zwracając na siebie jego uwagę. Westchnął ciężko i zgarnął smycz leżącą obok uda, zaraz wstając, by podejść do szczeniaka. Zawsze gdy poruszał się po limuzynie musiał schylać głowę, lecz i tak był to o wiele wygodniejszy środek transportu niż zwykły samochód.
— Chodźmy, Aludra.
Szczeniak szczeknął wesoło, gdy czarnowłosy wziął go na ręce. Nie minęła sekunda, gdy drzwi limuzyny otworzyły się za sprawą kamerdynera, wypuszczając Blacka na zewnątrz.
— O której mam się stawić z powrotem?
— Zadzwonię po ciebie, masz wolne. Możesz odpocząć gdzieś w okolicy — powiedział rzeczowym, beznamiętnym tonem kierując się w stronę parku. Widział jak całe mnóstwo ludzi obraca się w jego stronę szepcząc coś pomiędzy sobą, lecz już dawno przestał zwracać uwagę na podobne zachowanie. Postawił husky'ego na ziemi, zamiast tego łapiąc w dłoń smycz i ruszył do przodu pozwalając mu na obwąchanie wszystkich pobliskich krzaków czy patyków. Myślami był jednak gdzieś daleko. Nic dziwnego, że nawet nie pamiętał kiedy właściwie zajął miejsce na tej samej ławce co zawsze, wpatrując się pusto przed siebie. Wysłał krótkiego smsa do Freya i opuścił wzrok na Aludrę, który oparł drobne łapki na jego bucie wpatrując się w niego pytająco, tuż przed wydaniem z siebie piskliwego szczeknięcia. Podrapał go kilka razy za uchem, próbując przekierować myśli na inny tor. Własnym zdołowaniem z pewnością Clawerichowi nie pomoże. Choć sztuczna radość tym bardziej była tu nie na miejscu. Po raz pierwszy od dawna sam nie był pewien jak powinien się zachować.
Mimo iż początkowo odrzucił telefon na drugi koniec pokoju, coś podkusiło go, by podnieść urządzenie, gdy to odezwało się melodyjką charakterystyczną dla konkretnej osoby. Wszystkie inne wiadomości i połączenie ignorował, nie mając zamiaru odpowiadać na żadne z nich. Ten jeden sms zmusił jednak nieco zastałe mięśnie do ogarnięcia wszystkiego. Clawerich natomiast dołożył wszelkich starań, by prezentować się tak dobrze, jak zwykle, a może nawet nieco lepiej. Uniósł też dłoń w geście protestu, gdy szofer podnosił klucze samochodu.
- Przespaceruję się, to niedaleko - zapewnił, obdarzając służbę bardzo gładkim kłamstwem. Potrzebował jednak czasu dla siebie, o czym bardzo mocno uświadomił go odruch, w którym sięgał po smycz. Zacisnął wtedy dłonie w pięści do momentu nieprzyjemnego mrowienia, następnie wychodząc z rezydencji z głośnym trzaskiem. Nie zabrał kurtki ani niczego innego, poza telefonem.
Znalezienie takiej osobistości jak Cullinan nie było najmniejszym problemem. Nie musiał nawet sięgać po telefon, by znaleźć właściwą drogę. Wystarczyło wsłuchać się w piski rozochoconych panienek i voila. Przez całą drogę zdążył dość konkretnie zmarznąć, niemniej bluza wciąż pozostawała rozsunięta, a Clawerich ani myślał zmieniać ten stan rzeczy. Wciąż upierał się przy fakcie, że chłód wpływa na niego kojąco i nie miał najmniejszego zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy. Nawet jeśli później zaowocuje to w chorobę.
- Hoh, w końcu nie patrzysz na mnie z góry - parodia uśmiechu rozciągnęła kąciki ust blondyna, choć temu wyrazowi daleko było radości, o czym zapewne obaj doskonale wiedzieli. W wielobarwnych tęczówkach zabrakło charakterystycznych, wesołych iskierek, które niemal zawsze mu towarzyszył. Spojrzał w końcu na merdającego obok szczeniaka i to prawdopodobnie był największy błąd tego dnia. Jak na raz obrócił twarz w drugą stronę, wbijając uparcie spojrzenie w oprószone śniegiem drzewo. To jednak nie powstrzymało rozlewu goryczy i bólu po dosłownie całym wnętrzu. Miał również świadomość, że mimo usilnych starań, mniejsza część rozżalenia znalazła wyraz w mimice, którą tak uparcie starał się ukryć w cieniu grzywki. Poza tym nie zrobił nic. A Frey Clawerich, który świadomie ignoruje obecność jakiegokolwiek psa, zdecydowanie nie jest sobą. Po chwili postanowił jednak kontynuować swój marny teatrzyk i grać, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Bezczelnie usiadł na udach Blacka, choć bokiem do jego postaci. Otulił się szczelniej bluzą ani myśląc o pożałowaniu braku kurtki. Zziębnięte dłonie wsunął między własne kolana, zyskując tym odrobinę ciepła, zawsze coś.
- W porę sobie o mnie przypomniałeś - mruknął, machając pojedynczo wiszącymi w powietrzu nogami. Ach te zalety niskiego wzrostu. - Inni kumple zajęci? - tu spojrzał wymownie na twarz Mercury'ego nie mając powodu, by kryć się z nie najlepszym humorem. Mógł spędzić ten dzień w łóżku, tak, jak od początku zamierzał. A jednak mimo wszelkich zastrzeżeń zebrał się do kupy i wyszedł żwawym krokiem poza obręby rezydencji. Zapewne gdyby to ktoś inny zaproponował spotkanie, scenariusz skończyłby się całkowicie inaczej. Mało kto był wart takiego poświęcenia.
- Przespaceruję się, to niedaleko - zapewnił, obdarzając służbę bardzo gładkim kłamstwem. Potrzebował jednak czasu dla siebie, o czym bardzo mocno uświadomił go odruch, w którym sięgał po smycz. Zacisnął wtedy dłonie w pięści do momentu nieprzyjemnego mrowienia, następnie wychodząc z rezydencji z głośnym trzaskiem. Nie zabrał kurtki ani niczego innego, poza telefonem.
---
Znalezienie takiej osobistości jak Cullinan nie było najmniejszym problemem. Nie musiał nawet sięgać po telefon, by znaleźć właściwą drogę. Wystarczyło wsłuchać się w piski rozochoconych panienek i voila. Przez całą drogę zdążył dość konkretnie zmarznąć, niemniej bluza wciąż pozostawała rozsunięta, a Clawerich ani myślał zmieniać ten stan rzeczy. Wciąż upierał się przy fakcie, że chłód wpływa na niego kojąco i nie miał najmniejszego zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy. Nawet jeśli później zaowocuje to w chorobę.
- Hoh, w końcu nie patrzysz na mnie z góry - parodia uśmiechu rozciągnęła kąciki ust blondyna, choć temu wyrazowi daleko było radości, o czym zapewne obaj doskonale wiedzieli. W wielobarwnych tęczówkach zabrakło charakterystycznych, wesołych iskierek, które niemal zawsze mu towarzyszył. Spojrzał w końcu na merdającego obok szczeniaka i to prawdopodobnie był największy błąd tego dnia. Jak na raz obrócił twarz w drugą stronę, wbijając uparcie spojrzenie w oprószone śniegiem drzewo. To jednak nie powstrzymało rozlewu goryczy i bólu po dosłownie całym wnętrzu. Miał również świadomość, że mimo usilnych starań, mniejsza część rozżalenia znalazła wyraz w mimice, którą tak uparcie starał się ukryć w cieniu grzywki. Poza tym nie zrobił nic. A Frey Clawerich, który świadomie ignoruje obecność jakiegokolwiek psa, zdecydowanie nie jest sobą. Po chwili postanowił jednak kontynuować swój marny teatrzyk i grać, jak gdyby nic się nie wydarzyło. Bezczelnie usiadł na udach Blacka, choć bokiem do jego postaci. Otulił się szczelniej bluzą ani myśląc o pożałowaniu braku kurtki. Zziębnięte dłonie wsunął między własne kolana, zyskując tym odrobinę ciepła, zawsze coś.
- W porę sobie o mnie przypomniałeś - mruknął, machając pojedynczo wiszącymi w powietrzu nogami. Ach te zalety niskiego wzrostu. - Inni kumple zajęci? - tu spojrzał wymownie na twarz Mercury'ego nie mając powodu, by kryć się z nie najlepszym humorem. Mógł spędzić ten dzień w łóżku, tak, jak od początku zamierzał. A jednak mimo wszelkich zastrzeżeń zebrał się do kupy i wyszedł żwawym krokiem poza obręby rezydencji. Zapewne gdyby to ktoś inny zaproponował spotkanie, scenariusz skończyłby się całkowicie inaczej. Mało kto był wart takiego poświęcenia.
Jednak się pojawił.
Im dłużej Cullinan siedział na ławce, pozwalając by jego myśli wędrowały na wszystkie strony, tym bardziej się zastanawiał czy Clawerich nie postanowił zrezygnować w ostatnim momencie z jego towarzystwa. Nie żeby miał go za to w jakikolwiek sposób winić. Nawet jeśli sterczenie na zimnie bez wątpienia nie należało do jego ulubionych czynności, nie zmieniało to faktu że dziś (jak i ogólnie w najbliższym czasie) był w stanie wybaczyć chłopakowi praktycznie wszystko.
— Tylko się do tego nie przyzwyczajaj. Mógłbyś się strasznie zawieść, gdy wstanę — odpowiedział wyginając nieznacznie kącik ust w uśmiechu. Nie zaprotestował, gdy Frey iście książęcym ruchem (choć może bliżej było mu w tym momencie do księżniczki?) usiadł mu na kolanach. Odchylił się jedynie w tył i przesunął rękę w bok, by nie zaczepić smyczą o jego nogę. Aludra fuknął i szczeknął krótko na ten nagły atak, na jego właściciela, który skutecznie odsunął go od buta. Szczenięcy świat był jednak na tyle absorbujący, by już po niecałej minucie powędrował w kierunku usypanej przy ławce kupki śniegu, w którą uderzył łapkami i nosem, prychając raz po raz gdy miękki, zimny puch przedostawał się do jego nosa.
— Wiesz, nie przeczę że okładki słusznie okrzyknęły cię jedną z najgorętszych gwiazd showbiznesu, ale nie sądzisz że dziś z tym upałem nieco przesadziłeś? — zapytał opuszczając niżej głowę, by móc w miarę swobodnie zatrzymać wzrok na jego ramionach. Mruknął coś cicho i na tyle niewyraźnie, by nie dało się rozróżnić żadnych pojedynczych słów. Uniósł wolną dłoń i przesunął nią kilkakrotnie po plecach Clawericha podejmując tą żałosną próbę ogrzania przyjaciela, która i tak z góry była skazana na niepowodzenie. Nic dziwnego, że po zdaniu sobie z tego sprawy ruch znacznie spowolnił, zmieniając się w łagodne i spokojne drapanie.
"Inni kumple zajęci?"
Westchnął cicho wpatrując się uważnie w jego różnokolorowe tęczówki.
— Nie wiem, rozmawiałem dziś wyłącznie z dwoma osobami, a ty jesteś jedną z nich. Drugą, jak się już zapewnie domyśliłeś, jest Saturn. Chciał przyjść ze mną, ale zaciągnęli go na jakieś spotkanie biznesowe — mruknął ponuro na samo wspomnienie brata, który kręcił się kilkakrotnie przy drzwiach wejściowych, gdy Mercury opuszczał rezydencję. Nawet jeśli jego mimika nie drgnęła nawet odrobinę, a spokój nie opuszczał oczu białowłosego, doskonale wiedział że był poddenerwowany i szukał jakiegokolwiek sposobu na zajęcie natrętnych myśli.
Kazał ci na siebie uważać.
— Martwimy się o ciebie — powiedział w końcu opierając się skronią o jego bark. Nie zamierzał ciągnąć dalej tematu pytając jak się czuje. Oczywistym było, że czuł się chujowo. Choć jakoś się trzymał, bez wątpienia nie były to dni które określiłby mianem spełnienia swoich marzeń. Co mógł właściwie zrobić w podobnej sytuacji poza prostym spędzeniem czasu w jego towarzystwie?
Pozostawił tę odpowiedź bez echa, jedynie obracając głowę nieco na bok, by pobłażliwy wyraz stał się bardziej widoczny dla Cullinana. Przez ten czas, gdy każdy z nich miał swoje sprawy, zdążył zapomnieć o podobnych docinkach. I nawet jeśli zazwyczaj pieklił się jak cegiełka w piecu, tak tym razem poczuł jakąś irracjonalną ulgę. Może spokój? Sam nie był pewien. Wiedział jedynie, że tęsknił za tym dupkiem.
W końcu osadził wzrok na pałętającym się w dole szczeniaku. Przez dłuższą chwilę pozostawał w całkowitym bezruchu, śledząc tylko merdający ogon wpychany wszędzie nos. Westchnął wtedy głęboko, przesuwając rękawem po twarzy. Za dużo było tego wszystkiego jak na jednego człowieka. Tak właśnie pomyślał, podczas wspierania jednej z dłoni na Mercowym kolanie, podczas gdy drugą wyciągnął w kierunku psa. Odczekał stosowną chwilę, aż szczenię w pełni zaznajomi się z jego zapachem, by następnie wziąć je na ręce. Nie myślał nawet ruszać się ze swojego ciepłego miejsca, więc ostrożnie przytulił do siebie Aludrę, w zamian zasypując go najlepszymi pieszczotami, jakimi tylko mógł. Kolejny komentarz wyprostował mu plecy, wyciągając na światło dzienne obrażone prychnięcie.
- Jak to jeden z? Grabisz sobie, Black - fuknął, drapiąc szczeniaka za uchem. Bluza wciąż pozostawała smętnie rozsunięta, lecz teraz, gdy z jednej strony miał ciepłego czworonoga a z drugiej rękę przyjaciela... cóż, mimo iż nie były to luksusy, nie mógł narzekać. Mruknął cicho, samemu poddając się subtelnemu dotykowi. Nie mógł zaprzeczyć, że sam pod wieloma względami był jak szczeniak. Żądny ciepła i dotyku, a jednak nigdy nie przyznałby tego na głos. Uniósł zaraz psa na wysokość twarzy. Przez kilka długich sekund mierzył się z nim spojrzeniem, by zaraz uśmiechnąć się w drobny, acz łagodny sposób i cmoknąć go między uszy. Tyle mu wystarczyło, dlatego po chwili odstawił zwierzę z powrotem na ziemię, niech sobie hasa.
- Dawno nie widziałem Saturna - zaczął, znów powoli machając nogami. Jak dzieciak. Spojrzał na przechodzącą starszą parę, zbierając myśli. - Zresztą nie jego jednego. Zawaliłeś, Merc. Gdzie się podziewałeś cały ten czas, przyjacielu od siedmiu boleści? Wieki nie widziałem was obu - znów przetarł oko rękawem i mimo iż wypowiadane słowa zawierały żartobliwą nutę, zdecydowanie posiadały również odpowiednio dawkowaną powagę. Podchodził do sprawy łagodnie, aczkolwiek nie chciał teraz kryć swojego sporego ale. Byli przyjaciółmi, do cholery. Oczywiście, że chciał spędzać z nimi czas. - Może zostawię ci swoje zdjęcie z adresem? Jeszcze całkiem o mnie zapomnisz i co wtedy - wypowiedź zwieńczył drobnym cmoknięciem. Oczy wciąż miał skierowane na nieokreślony punkt i dopiero znaczny ciężar na ramieniu zmusił go do odwrócenia wzroku. Zerknął na ciemną czuprynę Blacka, przez chwilę jakby zastanawiając się, co w ogóle powinien zrobić. Po prawdzie doskonale wiedział, co powinien. Uniósł powoli rękę, wplatając palce w ciemne kosmyki bliżej karku chłopaka, przesuwając między nimi powolnymi ruchami. Oparł również policzek o czubek jego głowy, kolejny raz pozwalając sobie na ciężkie westchnienie.
- Taa, wszyscy się martwią. Ojciec szczególnie. Do tego stopnia, że gdy wtedy wrócił do domu, to przywitał mnie ciężką ręką na twarzy. No ale sam jestem sobie winny - wolną dłoń wsunął całkiem w rękaw bluzy, obejmując się za brzuch. Zmartwieniem i współczuciem nie przywrócą mu tego, co już stracił. W dodatku historia się powtarzała, przez co czuł tym większą frustrację. Czuł dobrze, że kwestią czasu było pęknięcie, bo tego wszystkiego było zwyczajnie zbyt wiele. Niemniej wciąż jeszcze trzymał się dzielnie, na razie pozwalając tylko, by przygnębienie wstąpiło na blade lico.
W końcu osadził wzrok na pałętającym się w dole szczeniaku. Przez dłuższą chwilę pozostawał w całkowitym bezruchu, śledząc tylko merdający ogon wpychany wszędzie nos. Westchnął wtedy głęboko, przesuwając rękawem po twarzy. Za dużo było tego wszystkiego jak na jednego człowieka. Tak właśnie pomyślał, podczas wspierania jednej z dłoni na Mercowym kolanie, podczas gdy drugą wyciągnął w kierunku psa. Odczekał stosowną chwilę, aż szczenię w pełni zaznajomi się z jego zapachem, by następnie wziąć je na ręce. Nie myślał nawet ruszać się ze swojego ciepłego miejsca, więc ostrożnie przytulił do siebie Aludrę, w zamian zasypując go najlepszymi pieszczotami, jakimi tylko mógł. Kolejny komentarz wyprostował mu plecy, wyciągając na światło dzienne obrażone prychnięcie.
- Jak to jeden z? Grabisz sobie, Black - fuknął, drapiąc szczeniaka za uchem. Bluza wciąż pozostawała smętnie rozsunięta, lecz teraz, gdy z jednej strony miał ciepłego czworonoga a z drugiej rękę przyjaciela... cóż, mimo iż nie były to luksusy, nie mógł narzekać. Mruknął cicho, samemu poddając się subtelnemu dotykowi. Nie mógł zaprzeczyć, że sam pod wieloma względami był jak szczeniak. Żądny ciepła i dotyku, a jednak nigdy nie przyznałby tego na głos. Uniósł zaraz psa na wysokość twarzy. Przez kilka długich sekund mierzył się z nim spojrzeniem, by zaraz uśmiechnąć się w drobny, acz łagodny sposób i cmoknąć go między uszy. Tyle mu wystarczyło, dlatego po chwili odstawił zwierzę z powrotem na ziemię, niech sobie hasa.
- Dawno nie widziałem Saturna - zaczął, znów powoli machając nogami. Jak dzieciak. Spojrzał na przechodzącą starszą parę, zbierając myśli. - Zresztą nie jego jednego. Zawaliłeś, Merc. Gdzie się podziewałeś cały ten czas, przyjacielu od siedmiu boleści? Wieki nie widziałem was obu - znów przetarł oko rękawem i mimo iż wypowiadane słowa zawierały żartobliwą nutę, zdecydowanie posiadały również odpowiednio dawkowaną powagę. Podchodził do sprawy łagodnie, aczkolwiek nie chciał teraz kryć swojego sporego ale. Byli przyjaciółmi, do cholery. Oczywiście, że chciał spędzać z nimi czas. - Może zostawię ci swoje zdjęcie z adresem? Jeszcze całkiem o mnie zapomnisz i co wtedy - wypowiedź zwieńczył drobnym cmoknięciem. Oczy wciąż miał skierowane na nieokreślony punkt i dopiero znaczny ciężar na ramieniu zmusił go do odwrócenia wzroku. Zerknął na ciemną czuprynę Blacka, przez chwilę jakby zastanawiając się, co w ogóle powinien zrobić. Po prawdzie doskonale wiedział, co powinien. Uniósł powoli rękę, wplatając palce w ciemne kosmyki bliżej karku chłopaka, przesuwając między nimi powolnymi ruchami. Oparł również policzek o czubek jego głowy, kolejny raz pozwalając sobie na ciężkie westchnienie.
- Taa, wszyscy się martwią. Ojciec szczególnie. Do tego stopnia, że gdy wtedy wrócił do domu, to przywitał mnie ciężką ręką na twarzy. No ale sam jestem sobie winny - wolną dłoń wsunął całkiem w rękaw bluzy, obejmując się za brzuch. Zmartwieniem i współczuciem nie przywrócą mu tego, co już stracił. W dodatku historia się powtarzała, przez co czuł tym większą frustrację. Czuł dobrze, że kwestią czasu było pęknięcie, bo tego wszystkiego było zwyczajnie zbyt wiele. Niemniej wciąż jeszcze trzymał się dzielnie, na razie pozwalając tylko, by przygnębienie wstąpiło na blade lico.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach