▲▼
"W piątek to ja zapłacę."
Uniósł nieco wyżej głowę, nim w końcu powoli przesunął wzrok na Lesliego, nie odzywając się ani słowem. Nie toczył z nim żadnej gry, nie widział więc najmniejszego powodu, dla którego mieliby się w nią teraz wplątywać. Ja zapłacę raz, ty drugi i będziemy nieustannie gdzieś wychodzić, by unormować niepisany dług, który powstaje pomiędzy nami? Znał całe mnóstwo osób, które przejawiało właśnie takie podejście. Ciężko było jednak oczekiwać od kogoś takiego jak Saturn, że będzie próbował brać w tym udział.
Powinien po prostu przyjąć tę formę przeprosin.
Pomyślał odwracając spojrzenie w bok. Wyglądało na to, że w towarzystwie Vessare nic nie miało iść po jego myśli. Nie był jednak jeszcze w stanie stwierdzić czy widział to jako coś pozytywnego, czy raczej męczącego.
Nie zdążył się nawet szczególnie nad niczym zastanowić po zajęciu miejsca, gdy usłyszał wyjątkowo nieprzyjemny dla jego ucha głos. Doskonale znał ten ton, jak i typ osoby. Nic dziwnego, że po powolnym obróceniu się w jego stronę, na jego twarzy nie pojawił się nawet pojedynczy przebłysk emocji. Nie wyglądało jednak na to, by w jakikolwiek sposób zniechęciło to jedn- dwie nowe adoratorki. Prawdopodobnie nigdy nie będzie mu dane zrozumieć dlaczego w ogóle próbowały obierać go za cel. Nazwisko i pieniądze były jedyną częścią jego osoby, która sprawiała że lgnęły do niego niczym ćmy do światła. Bez wątpienia to jego brat przykuwał uwagę większości - dlatego też dużo częściej stawał się ich celem. Za milczącego bliźniaka, który onieśmielał innych samą swoją niezłomną postawą, brały się wyłącznie desperatki, bądź żądne sławy i atencji puste panienki, chcące podbić swoją własną popularność jego osobą i nazwiskiem.
W ciągu całego swojego życia uwierzył w szczere uczucia drugiej osoby wyłącznie raz. Nie doszukiwał się w jej zachowaniu niczego podejrzanego, wiedział że może jej zaufać i że nie zadaje się z nim wyłącznie ze względu na jego majątek. Niemniej nawet ta świadomość nie mogła sprawić, że Saturn odwzajemniłby jej uczucia. I choć dziewczyna uparcie twierdziła, że go rozumie i bycie przyjaciółmi czyni ją bardziej niż szczęśliwą - doskonale widział w jej oczach jak bardzo krzywdziły ją jego obojętne gesty. Te same, na które nie miał najmniejszego wpływu.
Były to jednak dość stare czasy, a od ich ostatniego spotkania minęły blisko trzy lata. Od kiedy wyprowadziła się z rodziną do Europy, utrzymywali wyłącznie pozorny kontakt listowy, zbyt zajęci swoimi własnymi sprawami i obowiązkami.
Teraz, gdy siedział przyglądając im się w milczeniu, rozważał przeróżne opcje, wybierając odpowiednią którą zaraz wypowiedział na głos:
— Niestety mam niepisaną umowę o wyłączności, z moim bratem. Jedyną osobą, która może mnie fotografować - w tym z innymi, jest właśnie on.
I wtedy rozpętało się piekło. Miał wrażenie, że dziewczyny nawet nie dosłyszały ostatniej części jego wypowiedzi, gdy odkryły swoje bliźniacze stroje, rzucając się sobie do gardeł.
"Dajcie sobie spokój, to tylko przebranie."
Mądre słowa.
"Nikt cię nie pytał o zdanie, śmieciu."
Znudzenie w jego oczach sięgało zenitu, wystarczyła jednak sekunda, by zmieniło się w istną furię, która nijak nie odbiła się na jego twarzy. Nic dziwnego że tak niewiele osób było w stanie dostrzec zmiany humoru Saturna. Stolik, którym wstrząsnęły obie tarzające się niczym zwierzęta dziewczyny, ledwo zachował równowagę. Mieli szczęście, że nie podano im jeszcze ani jedzenia, ani picia, bez wątpienia wylądowałoby ono na podłodze. Gdy w końcu się podniósł, jego spojrzenie było zimne niczym lód. Widział kątem oka nadchodzących ochroniarzy, nie powstrzymało go to jednak przed wstaniem z miejsca. Krótki błysk telefonu skutecznie uwiecznił sytuajcę na zdjęciu.
— Chciałyście zdjęcia? Więc będziecie je miały. Dopilnuję, byście znalazły się na okładkach jutrzejszego dziennika jako przykład najbardziej hańbiącego zachowania, na jakie można natrafić na uroczystościach publicznych — jeden ruch wystarczył by podniósł jedną, konkretną dziewczynę z ziemi. Nie puścił jej jednak. Palce zacisnęły się mocniej na jej ramieniu, gdy przysunął swoją twarz do jej, na tyle blisko, by zamarła zaskoczona nie ruszając się nawet o centymetr.
— A ty, nauczysz się uważać na słowa, by więcej nie nazwać śmieciem syna jednego z najwybitniejszych chirurgów w tym kraju, który kształci się dokładnie w tej samej sferze i być może któregoś dnia uratuje ci życie. Jeśli zamierzasz udawać kogoś, kto obraca się w wysoko postawionym towarzystwie, powinnać przygotować się choć w najmniejszym stopniu — nie prosił jej, nie pouczał, lecz rozkazywał. Chłodny ton nie zasługiwał na miano szeptu. Nie był też głośny. Niezależnie od jego poziomu, bez wątpienia całkowicie wystarczył, gdy wepchnął oszołomioną wiedźmę w uścisk nadchodzącego ochroniarza.
— Wyprowadzicie je stąd. Natychmiast. I dopilnujcie, by więcej tu nie weszły.
— Tak jest, paniczu Black.
Obrzydliwe.
Miejsca, w którym jego skóra stykała się z ubraniem dziewczyny zdawały się go parzyć żywym ogniem. Czuł się jakby brud jej charakteru właśnie przepełzł na jego skórę obejmując coraz to większą powierzchnię. Musiał pozbyć się tego uczucia, nim zrobi mu się całkowicie niedobrze. Usiadł na krześle wyciagając ten sam środek dezynfekujący do rąk co wcześniej, przemywając nim dłonie dwukrotnie. Nieprzenikniona mina nie zmieniła się ani odrobinę, gdy uniósł wzrok na białego kota, powstrzymując zmęczone westchnięcie.
— Już dawno nie byłem świadkiem tak karygodnego zachowania. Wybacz mi proszę. Zarówno ich zachowanie, jak i sam fakt że muszę cię przepraszać już drugi raz tego wieczoru — pochylił nieznacznie głowę, opuszczając dłonie na swoje spodnie. Wcześniejsze uczucie minęło, choć nieprzyjemne mrowienie kręgosłupa, które pojawiło się wskutek wydarzenia, nadal go nie opuściło.
Ciepłe uczucie w klatce piersiowej mimowolnie pojawiło się wraz z pierwszymi słowami Alana, choć nie zamierzał się do tego przyznać. Powstrzymał chęć odwrócenia wzroku, zamiast tego unosząc kąciki ust w rozbawionym uśmiechu na wspomnienie o Bugatti.
— Mój ojciec jest kolekcjonerem — nie potwierdził, ani nie zaprzeczył. Wypowiedź jednak sama z siebie nasuwała odpowiednie rozwiązanie tej drobnej zagadki. W końcu jaki kolekcjoner puściłby płazem możliwość wejścia w posiadanie jednego z najbardziej pożądanych samochodów na świecie?
Kolejne kichnięcie.
— Brokat, pyłek, cokolwiek. Jeśli chcesz znać dokładny skład, musisz zapytać mojego ojca, nie ja zajmowałem się ściąganiem produktów używanych na Halloween. Byłem w innym dziale organizacyjnym — wymruczał przysuwając się do Alana, by wtulić się policzkiem w go klatkę piersiową. Naprawdę miał serdecznie dość całego tego kichania.
"Widzisz? Nie tylko ciebie to złapało."
Skrzywił się nieznacznie, kierując wzrok na vice-przewodniczącego.
— Ciebie również zaatakował niewykwalifikowany zombie? Naprawdę będę musiał przejrzeć tutejszą kadrę i obciąć zapłatę osobie, która ich rekrutowała — powiedział oficjalnie uznając tym samym temat za zakończony. Nie mógł wiecznie narzekać na niefortunne zdarzenie, które go spotkało, jeśli nie chciał tym samym zrujnować humoru innych otaczających go gości. Nawet jeśli Alan miał wszystko gdzieś, nikt nie lubił słuchać ciągłego użalania się nad sobą.
"Przy okazji pomogę ci znaleźć innego wilkołaka."
Zamruczał cicho z niejakim niezadowoleniem, mimo to bez wątpienia zgadzając się z jego wypowiedzią. Będzie musiał faktycznie poszukać kogoś innego. Westchnął w końcu, wsuwając do ust kolejny widelec tatara. Dopiero dodatek o przytrzymaniu delikwenta sprawił, że na jego ustach wyrysował się uśmiech.
— Niech będzie.
I jego humor ponownie został zrujnowany przez dwie nadęte wiedźmy. Właśnie tego aspektu bankietów i imprez nie lubił najbardziej.
— Dlaczego mam ją zdjąć? Zapłaciłam za nią!
— Jestem właścicielką tego oryginalnego designu i nie zezwalam na używanie go przez kogoś innego.
— To niedorzeczne!
Stanął pomiędzy obiema dziewczynami, które nachylały się ku sobie coraz bardziej i bardziej, wyczuwając nadchodzącą katastrofę.
— Powtórzę to jeszcze raz. Uspokójcie się. Jak się nazywacie?
— Mary Smith.
— Clarissa Nightingale.
— Doskonale. A zatem - Mary. Jako projektantka bez wątpienia posiadasz prawa do designu.
— Widzisz? Mówiłam ci! — zadarła wyżej głowę, obrzucając dziewczynę zwycięskim spojrzeniem.
— ... niemniej Clarissa nabyła ją jako gotowy produkt w jednym ze sklepów i również ma prawo do jej noszenia.
— No właśnie!
— To niedorzeczne!
Wyglądało na to, że ta rozmowa nie skończy się zbyt szybko. Zerknął kątem oka na trójkę swoich znajomych i machnął ręką, pokazując gestem, by podali mu kartki na których będzie mógł się podpisać, powstrzymując kolejne kichnięcie.
— Panienka z dobrego domu używająca takich zwrotów jak "ty szmato"? Zadziwiające. Nie spotkałem się z podobnym fenomenem od lat.
— Okropne zachowanie — pomruk Setha tylko potwierdzał, że nawet wilkołak nie był zadowolony całą sytuacją. Nie zwracał jednak na nią aż tak dużej uwagi co sam Callahan, który doskonale czuł na sobie jego spojrzenie. Nic dziwnego, że w końcu zwrócił się w jego stronę, unosząc kąciki ust w nikłym uśmiechu.
— Patrzysz się na mnie tak intensywnie, że byłbym w stanie wyczuć twoją potrzebę mojej uwagi, nawet stojąc tyłem — rzucił rozbawiony, unosząc drinka do góry, by upić krótkiego łyka. Słaba tolerancja alkoholu i ciepłe otoczenie spowodowane tłokiem ludzi, same w sobie sprawiały, że stał się jeszcze bardziej otwarty niż zwykle, gdy wpatrywał się zachęcającym wzrokiem w Lavoie, nadal sprytnie przysłaniając usta szkłem. Otrzymał w odpowiedzi wyłącznie krótki, zachrypnięty śmiech, nim obaj drgnęli nieznacznie, przywołani do rzeczywistości przez głos Jonkera.
"A więc Seth Lavoie?"
Do diabła, cholerny alkohol. Rozkojarzenie, które wraz z nim przychodziło, sprawiało że prawie zapomniał z kim pierwotnie się tu wybrał, nawet jeśli niczego nie dał po sobie poznać. Nie zareagował w żaden sposób ani na zaczepny gest ze strony Jonkera, ani fakt że jego narzeczona (czy kimkolwiek w końcu była dla niego ta nieznośna dziewczyna) właśnie została odprawiona z kwitkiem. Co za smutna sytuacja dla kogoś z wyższych sfer.
Seth natomiast nie wydawał się równie zadowolony. Przesunął powoli spojrzeniem po jego palcach zaczepionych na spodniach chłopaka, nim skierował wzrok na twarz Northa. Nie pozostawiało wątpliwości, że właśnie próbował rozszyfrować całą sytuację, by nie wkopać się w coś co nie skończyłoby się dla niego w przyjemny sposób. Jednocześnie jednak, nie zamierzał się poddawać.
Lecz tym razem prośba zbiła go z pantałyku.
— Przepraszam, lecz nie do końca interesują mnie trójkąty — powiedział powoli i ostrożnie, źle interpretując słowa arystokratycznego wampira. Nic dziwnego, że spojrzał z zagubieniem na Northa, który stracił nad sobą panowanie i parsknął w szklankę, ledwo przełykając napój, gdy zaraz wybuchł śmiechem.
— Chodzi mu o zadanie Trupiego Psa. Trzeba zdobyć odcisk łapy wilkołaka — wytłumaczył cały czas próbując się doprowadzić do porządku, choć nie udało mu się całkowicie ukryć rozbawionych iskierek w oczach, ani nadal wygiętych w uśmiechu ust.
— A. Erm... jasne, wybacz. Nie orientowałem się jeszcze zbytnio w tutejszych atrakcjach. Oczywiście, pomogę — wymruczał nieznacznie zaczerwieniony Seth, pocierając z zakłopotaniem nos palcem wskazującym.
Warto było tu przyjść, choćby tylko po to by być świadkiem tego zdarzenia.
Bójka wiedźm [2/2]
Prześladowany przez wilkołaka [3/3]
Zadanie Trupiego Psa [3/4]Mercury | Bianca | Liam
„Mój ojciec jest kolekcjonerem.”
Brak zaprzeczenia w tej kwestii był dla niego wystarczającą odpowiedzią. Tak samo oczywisty wydał mu się fakt, że tak cenny eksponat nigdy nie trafił w inne ręce niż w ręce samego właściciela – w tym przypadku jego ojca. Alan przytaknął krótko, przyjmując to do wiadomości, jednak nie ciągnął dalej tematu, mogąc jedynie wyobrażać sobie, jakie cacka jeszcze zajmowały swoje szczególne miejsce w rozległym garażu Blacków.
Brzeg talerza zetknął się z plecami chłopaka, gdy tylko przylgnął do niego mocniej. Odpowiadanie na podobne gesty z zajętymi rękami było wyjątkowo trudne.
„O, hej, Alan!”
― Musiałaś mnie z kimś pomylić. Nie nazywam się Alan ― rzucił bez zastanowienia ku witającej go Biance, a kłamstwo prześlizgnęło się przez jego gardło z taką łatwością, że niemalże sam w to uwierzył. Teraz, gdy znajdował się w przebraniu i miał na twarzy odpowiednią charakteryzację, a jego prawdziwy kolor oczu został zamaskowany przez soczewki, równie dobrze mógł być kimkolwiek innym. ― Mówiłeś, że zerwaliście ― dodał po chwili, zwracając twarz w stronę Blacka. Niewidoczny dla jasnowłosej kącik ust blondyna zadrgał nieznacznie w rozbawieniu. Nie zamierzał jednak w żaden sposób odwracać swojego żartu, jednak w zamian za to szturchnął zaczepnie chłopaka.
„Niech będzie.”
― Ale chyba nie mam przy sobie nic, na czym mógłbyś dać mi swój autograf. Chyba że podpisy na ciele też się liczą ― rzucił, unosząc rękę tak, by luźny rękaw zsunął się nieco niżej, odsłaniając jego nadgarstek i część przedramienia. Zbierając się na imprezę, raczej nie zakładał, że przyjdzie mu wziąć udział w konkursie, który przewidywał posiadanie kartki i papieru. Tuż po tym, gdy jego dłoń na powrót wróciła na poprzednią wysokość, zerknął w stronę stolika, na którym nie brakowało serwetek. ― One też się nadadzą.
W końcu spojrzenie Haydena zaczęło przesuwać się od jednej wiedźmy do drugiej i wydawało mu się, że każda z nich próbowała prześcignąć drugą w swojej głupocie. Jasnowłosy nie potrafił stłumić ciężkiego oddechu, gdy opuścił wzrok na swoje ręce, a fakt, że obie z nich były zajęte trzymaniem talerzy, uniemożliwiał mu jedzenie. Gdyby nie fakt, że znajdował się w miejscu publicznym, na pewno znalazłby jakiś zmyślny sposób na dorwanie się do przysmaków bez użycia rąk, tutaj nie usprawiedliwiał go nawet potworny kostium, któremu jedzenie samymi ustami prosto z talerza niewątpliwie dodałoby upiornego uroku. I pomyśleć, że kłótnia dwóch dziewczyn, które nie potrafiły cieszyć się tym wieczorem i wolały tracić czas na kłótnię o głupi strój, potrafiła zrujnować wszystko. I kiedy już wydawało się, że Mercury'emu udało się je pogodzić...
„To niedorzeczne!”
Wywrócenie oczami w tej sytuacji było dla niego niekontrolowanym odruchem, jednak jego wzrok nie zdołał zatoczyć pełnego koła, gdy w polu jego widzenia mignęło coś futrzanego. Zapominając na chwilę o kłótni, która rozgrywała się tuż obok, przekręcił głowę w odpowiednią stronę, dokładniej przyglądając się sylwetce przebierańca, który szczęśliwym zbiegiem losu obrał sobie za cel stół.
Bingo.
Momentalnie obrócił się w stronę blatu, a dwa talerze spoczęły na jego brzegu, gdy dosłownie zastąpił drogę chłopakowi w przebraniu wilkołaka.
― Powinieneś koniecznie spróbować steków ― podjął, korzystając z okazji, że gość balu nie był do końca pewien, za co się zabrać. Mimo że cały stół stał dla nich otworem podczas trwania imprezy, nie każdy miał na tyle duży żołądek, by pomieścić w nim wszystko i na tyle dobry metabolizm, żeby nie wynieść stąd dodatkowych kilogramów.
― Mówisz? ― wydusił z siebie dość niepewnie, w pierwszej chwili widocznie nie rozumiejąc, czemu ktoś kompletnie obcy w ogóle się do niego odezwał. Uniósł rękę i podciągnął wyżej nakrycie głowy, które imitowało wilczy łeb, by zaraz unieść wzrok na nieco wyższego od niego blondyna. ― Niezły strój.
― Mówię. Jedne z lepszych, jakie jadłem, a możesz mi wierzyć, że jadłem ich całkiem sporo. Black mówił mi, że sprowadzili je z najlepszej restauracji w Vancouver, więc taka okazja może się szybko nie nadarzyć ― odparł, ostentacyjnie zanurzając widelec w kawałku mięsa, który spoczywał na jego talerzu. ― Dzięki. Twój też.
― Black? ― chłopak mimowolnie zaśmiał się pod nosem, jakby ciężko było mu uwierzyć, że dziedzic najbogatszej rodziny wdał się z nim w jakąkolwiek rozmowę. Raczej ciężko było go dorwać wśród tylu ludzi na imprezie. On sam ostatnim razem widział go na scenie.
― U-hm ― wyrzucił z siebie, przeżuwając odgryziony kęs steku i obejrzał się za siebie przez ramię, wskazując palcem w odpowiednim kierunku. ― Jak widać, musi rozwiązać odzieżowy kryzys światowej wagi, dlatego chciałem prosić cię o przysługę.
Wilkołak przez moment w milczeniu przyglądał się czarnowłosemu. Trudno było pomylić jego strój z jakimkolwiek innym, dlatego szybko łyknął tę wersję wydarzeń, jednak na jego umalowanej twarzy, która miała zlewać się z kolorem stroju pojawiło się zaskoczenie.
― Mnie? Co, mam je nastraszyć i spłoszyć?
― Nie, nie. Myślę, że w ostatecznie i tak stąd wylecą. Słyszałeś o zadaniach Trupiego Psa? Kończy nam się czas, a potrzebujemy odcisku łapy wilkołaka, a tak się składa, że...
― Łapię. Nie ma sprawy. To raczej niewielka cena za możliwość załapania się na taką imprezę. To co mam zrobić?
― Dzięki, stary ― rzucił, wyginając kącik ust w nieznacznym uśmiechu i uniósł rękę w wymownym geście. Nie musiał czekać zbyt długo na przybicie piątki i zaraz ponownie obejrzał się na zmagającego się z uciążliwymi wiedźmami Merca. ― Jeśli możesz, poczekaj chwilę. Pewnie coś skombinuje.
― Dobra ― przytaknął, sięgając po czysty talerz oraz widelec i zgodnie z poleceniem blondyna dosięgnął jednego ze steków.
Zadanie Trupiego Psa [2/4 posty]
— Niedorzeczne czy nie, tak wygląda sprawa. Macie w takim wypadku dwie opcje i proponuję porządnie się zastanowić. Pierwsza, obie opuszczacie imprezę i odbieracie sobie możliwość przedłużenia zabawy.
— Nie chcę wychodzić z wydarzenia, na które specjalnie odkładałam tyle czasu — wymrotała Clarissa, szurając butem po ziemi. Było mu szczerze szkoda dziewczyny, która nieświadomie padła prawdopodobnie ofiarą oszustwa. Nie żeby podobne sytuacje były dla niego całkowitą nowością. Zdarzały się cały czas, po prostu nie nagłaśniano ich w odpowiedni sposób.
— A ja nie zamierzam opuszczać imprezy ze względu na złodziejkę — warknęła Mary mierząc dziewczynę nienawistnym wzrokiem. Bez wątpienia była to całkowicie źle wymierzona agresja, lecz w tym wypadku potrafił ją zrozumieć. Jakby nie patrzeć, projektant znajdował się zbyt daleko, by mogła go dosięgnąć ręka sprawiedliwości, a dziewczynie tak czy inaczej ukradziono jej własność. Westchnął cicho, kichając w chusteczkę, nim uniósł dłoń pokazując dwa palce.
— Opcja numer dwa, odpuszczacie sobie wzajemnie. Żadna z was nie zawiniła. Dlatego proponuję byście wymieniły się numerami i rozeszły w różne strony. Szansa, że wpadniecie na siebie po raz drugi w takim tłumie jest minimalna.
— Dlaczego mam wymieniać się z nią numerami!?
— Po to by zaskarżyć projektanta, który cię oszukał, Mary. Możesz rzucać oskarżeniami w stronę Clarissy, ale jest ona tutaj ofiarą, podobnie jak i ty.
— Hmpf.
— Równie dobrze to ty możesz któregoś dnia kupić sukienkę, która okaże się ukradzionym pomysłem projektanta, nie sądzisz?
— ... może i masz rację — miał ochotę cicho odetchnąć z ulgą, gdy dziewczyna w końcu zaczęła odpuszczać. Opuścił rękę i kiwnął krótko głową, kontynuując swoją wypowiedź.
— Jutro, bądź innego pasującego wam dnia, skontaktujecie się ze sobą wzajemnie i skonfrontujecie się z projektantem. Jestem pewien, że jeśli przyprzecie go do muru, sam będzie zbyt przerażony by protestować i wyciągniecie z niego co chcecie. Jeśli nie, mogę dać wam namiary na dobrego prawnika.
Zerknął w bok w stronę Alana, który widocznie wdał się w rozmowę z... wilkołakiem. Bingo. Wyglądało na to, że uda mu się dorwać dzisiejszego dnia odpowiedni podpis. Jakby nie patrzeć, szkoda by było nie dać odpowiedniego przykładu, skoro był organizatorem wydarzenia. Przywołał go gestem dłoni, wyciągając złożoną kartkę papieru i długopis. Miał przy sobie wszystkie potrzebne do wykonania zaplanowanch zadań przedmioty, nie było więc z tym najmniejszego problemu, choć bez wątpienia przyjęliby i zwykłą serwetkę.
Nie zdążył jednak dokończyć dwóch spraw, gdy znikąd wyrosła niska dziewczyna przebrana za... zombie. Wypadający z jej czaszki mózg był - musiał przyznać - całkiem efektowny, choć przez wcześniejszy felerny wypadek, nie podchodził obecnie zbyt pozytywnie do tejże 'rasy'.
— Czy panicz Black znajdzie dwie minuty na szalony taniec z nieumarłą Chloe? — zapytała wesoło, potrząsając głową na boki. Resztki powyrywanych włosów zatańczyły w powietrzu, sprawiając że musiał powstrzymać rozbawienie, które go ogarnęło na ten widok.
— Panienka Chloe będzie musiała chwilę zaczekać i dogadać się z moim chłopakiem.
— Och, naturalnie!
— Prosiłabym o ten numer do prawnika — przypomniała o sobie Mary, zyskując w odpowiedzi kiwnięcie głową. Dziewczyna zombie rozejrzała się natomiast na boki, wyraźnie szukając chłopaka pirackiego wilkołaka wzrokiem. Jakby nie patrzeć, Alana widziała do tej pory wyłącznie na zdjęciach, które pojawiały się przy okazji w gazetach wraz ze wspomnieniem o Mercurym.
— To tamten — podpowiedział obracając ją tak, by stanęła na wprost władcy potworów. Jej twarz rozjaśniła się momentalnie, gdy ruszyła w jego stronę powłócząc nogami niczym rasowy martwiak i wyporstowała się, znowu machając zabawnie na boki głową.
— Czy szanowny chłopak panicza Blacka będzie miał coś przeciwko, jeśli porwę jego partnera do szalonego, martwego tańca?
Spojrzał na Rosę z pobłażaniem.
- To w końcu czeka mnie wieczne życie w pechu, czy może kołek wbity w serce? Jak już chcesz mi grozić, to bądź chociaż spójna w zeznaniach - i w tym momencie stracił zainteresowanie jej osobą, odwracając się w niezwykle wymowny sposób, niczym rasowy arystokrata.
Następnie zaczął się rozglądać za wspomnianym już Marcurym. Gdzie by go... oh, cóż to za straszne zamieszanie. Chwila, czy tam w środku...
- Hej, to on! - krzyknął, po czym złapał Yunlei za rękę i pociągnął za sobą w kierunku okropnego kłębowiska. - Merc! Merc słuchaj bo... ugh!
W tym momencie Koss dostał wiedźmą. Dosłownie. Druga już do niej doskakiwała.
- Ukradłaś moją suknię!
- Nie, to ty ją ukradłaś!
- Ależ drogie panie po co te nerwy...
- ZAMKNIJ SIĘ! - Huknęły obie na niego.
Koss westchnął i spojrzał na Yun.
- Zajmij się podpisem. Mercury stoi tam. Nie wiem, powiedz, że jesteś fanką czy coś. Spróbuję dołączyć, jak tylko to... rozwiążę.
- Zdzira!
Poszła posłusznie za Kossem, nawet nie rozglądając się na boki. Wyglądało na to, że dorwali już swój cel, nie widziała więc większego sensu w dalszym szukaniu wilkołaków. Zwłaszcza że ten wilkołak był szczególnie specjalny! Nie na co dzień można było zdobyć autograf od samego Blacka. Dopóki nie zaatakowały ich dzikie wiedźmy. Otworzyła nieco szerzej usta wpatrując się ze zdumieniem w całą tę agresję, nim nie położyła dłoni na ramieniu Kossculi, salutując z wyraźnym współczuciem w oczach.
— Wierzę w ciebie, hrabio Kossculo. W razie gdyby coś poszło nie tak, wiedz że nigdy nie zapomnę o twoim poświęceniu, meow.
I wtedy też ruszyła z natarciem w stronę Mercury'ego, podskakując w miejscu, byle ją zauważył. W końcu z takim wzrostem nie należało to do najprostszych zadań.
— Mercury, meow! Paniczu Black, meow! Pilna sprawa, potrzebuję odcisków twojej szanownej łapy — powiedziała robiąc do niego wielkie maślane oczy, nim zwróciła się szybko w stronę kolejnych dwóch wiedźm. Powstrzymała syk, a kocie uszy na jej głowie poruszyły się kilkakrotnie.
— Wszędzie wiedźmy. Nie będę waszym kotem, ksss — a jednak zasyczała.
— Tu macie numer. Wymieńcie się jeszcze swoimi.
Chciał dopilnować wszystkiego do samego końca, by upewnić się, że dziewczyny nie zrezygnują nagle w połowie. Jakby nie patrzeć po całej tej sytuacji naprawdę zaczynał wątpić w ludzi i ich zdolności dochodzenia do porozumienia.
— Okej, niech będzie. Możesz pisać?
— Poczekaj chwilę, tylko otworzę...
Stał w milczeniu, czekając aż zrobią wszystko krok po kroku, gdy tuż obok niego pojawiła się nowa postać. Nie kojarzył jej zbyt dobrze, choć nie miał wątpliwości że te ogniste, rude włosy mignęły mu już kiedyś na korytarzu.
— ... jasne — zerknął ponad jej ramieniem na chłopaka, który właśnie rozprawiał się z dwiema kolejnymi wiedźmami, które najwyraźniej miały niezwykle podobny problem, do tego który sam musiał rozwiązać. Kichnął w chusteczkę, nim wyciągnął wcześniejsze kartki papieru, podpisując się na nich dwukrotnie, wraz ze schludnym rysunkiem wilczej łapy, który zaraz podał Yunlei, pocierając powieki palcem wskazującym.
— Dla ciebie i twojego znajomego — kiwnął głową w jego stronę, zwracając się ponownie w kierunku wiedźm, które wymieniły się już numerami telefonów i stały teraz w miejscu, wyraźnie nie wiedząc jak to wszystko zakończyć.
— To ja... pójdę tam. Będę czekać na kontakt.
— Jasne. Przepraszam za zamieszanie, naprawdę mi przykro że coś takiego cię spotkało — Clarissa uśmiechnęła się ciepło, odchodząc w przeciwnym kierunku, nim jeszcze sobie o czymś przypomniała.
— Dziękujemy za pomoc — obie dziewczyny odezwały się w tym samym kierunku. Czarnowłosy machnął krótko ręką, odprawiając je tym prostym gestem.
— Nie ma za co, miłej zabawy na Halloween.
I zwrócił się ponownie w stronę Alana, by ruszyć w jego kierunku i oprzeć głowę na jego ramieniu z wyraźnym znużeniem. Jeśli będzie musiał przejść przez podobne sytuacje jeszcze kilka razy tego wieczora, jak nic skończy drzemiąc w samochodzie, gdy Paige będzie go odwoził do domu. Odsunął talerz w bok i objął go w pasie w pomrukiem, dopiero po chwili zwracając się w stronę dziewczyny zombie i chłopaka wilkołaka.
— Tylko jeden taniec, obiecuję! Po wszystkim grzecznie odprowadzę go do twojego boku — obiecała niska zombie, kiwając ochoczo głową. Czarnowłosy zaśmiał się cicho na ten widok nim spojrzał na Alana, wykorzystując jego chwilowo opuszczoną w dół głowę, by pocałować go krótko, nim odsunął się w tył.
— Zaraz wracam. Nie mogę odmówić komuś, kto faktycznie zebrał w sobie odwagę, by zapytać cię o pozwolenie. Zaraz wrócę i oddamy razem zadanie, a potem w końcu pójdziemy gdzieś usiąść, hm?
Wypuścił go z objęć i obrócił się w stronę dziewczyny, wyciągając dłoń w jej stronę z delikatnym, szelmowskim uśmiechem.
— A zatem, zatańczymy panienko zombie?
— Naturalnie panie wilkołaku! Postaram się panicza nie pogryźć, łyse i gnijące psowate nie są zbyt atrakcyjne — roześmiała się wesoło podając mu swoją dłoń, nim oboje skierowali się w stronę parkietu.
"Wiesz, nie mam HIV-a ani nic."
— HIV nie przenosi się poprzez dotyk — wypowiedział te słowa chyba całkowicie automatycznie, bo zaraz pożałował, że w ogóle się odezwał. Nie dodał już nic więcej, wyraźnie nie zamierzając wdawać się w dyskusję na temat własnej niechęci wobec dotyku innych. Był to temat zbyt drażliwy i mocno w nim zakorzeniony, by robił jakiekolwiek ustępstwa wobec kogoś, kogo widział pierwszy raz w życiu. Zwłaszcza, że jedyną osobą spoza rodziny, której pozwalał na podobne spoufalanie się był Shane.
Shane, którego znowu nie widział już od dłuższego czasu.
Rozejrzał się mimowolnie dookoła, czując dziwną pustkę we wnętrzu na samo wspomnienie czarnowłosego chłopaka. Ciekawe czy w ogóle tutaj przyszedł? Może bawił się z kimś znajomym w tym tłumie, a on zwyczajnie nie miał szans by na niego wpaść? Nie chciał się przyznać przed samym sobą, że to właśnie ze względu na szansę spotkania go na balu, w ogóle zdecydował się na wyjście z domu.
Tak jakby nie mógł po prostu jak człowiek wysłać mu krótkiego smsa, by zapytać czy zostaje w domu, a może zamierza się tutaj pojawić.
"Chyba przydałaby ci się jeszcze jedna taczka chusteczek."
Taczka?
Wpatrywał się w nią w milczeniu, nie odzywając ani słowem. Tak czy inaczej chusteczka bez wątpienia by mu się przydała, choć nie był pewien czy dziewczyna właśnie go nie wyśmiewa. Nieszczególnie by go to zdziwiło. Przyzwyczaił się już do bycia obiektem żartów innych. Po prostu na nie nie reagował.
— Mam alergię na futro. To raczej to — sprostował nieco przyciszonym głosem, nie dodając niczego więcej. Bal był na tyle dynamiczny, by nawet nie próbował śledził wszystkich wydarzeń. Nic dziwnego, że dopiero gdy Mercury został porwany najpierw przez wiedźmy, kota a potem przez martwą dziewczynę, ocknął się nieznacznie robiąc krok w jego stronę.
— Mercury... podpis... — zaczął cicho. Zbyt cicho, ostatecznie zamykając usta. Nie spuścił z niego wzroku, uznając że przecież równie dobrze mogą poczekać, aż skończy tańczyć. Na wszelki wypadek wyciągnął już kartkę i długopis, by być przygotowanym, nim kichnął po raz kolejny, stojąc cały czas w tym samym miejscu. Podejrzewał że skoro Alan cały czas tu stał, Mercury bez wątpienia tu wróci.
Mercury | Liam
Znów nie protestował, gdy Mercury znalazł się tuż obok niego. Tym razem mając wolną rękę, nie miał problemu z zadrapaniem go nieznacznie po boku. Ani trochę nie dziwił się zmęczeniu, biorąc pod uwagę, jak wiele wydarzyło się w ciągu ostatnich dziesięciu minut.
„Tylko jeden taniec, obiecuję!”
Już miał odpowiedzieć, gdy usta Mercury'ego dosięgnęły jego warg, przez co wszelkie słowa przerodziły się już tylko w niewyraźny, ale za to wyjątkowo zadowolony pomruk.
― Jak widać i tak nie mam nic do gadania ― stwierdził, wzruszając barkami w geście bezsilności. ― A gdybym go ograniczał, pewnie w końcu postanowiłby uciec. Tylko pamiętacie, że mam was na oku ― uprzedził, ściągając brwi w groźniejszym wyrazie. Kto chciałby podpaść władcy potworów?
Chyba tylko sam Cullinan, który najwidoczniej zapomniał, że przed tańcem był mu winny jeszcze swój odcisk łapy. Tymczasem pozostawił go z pustymi rękami, pomijając nakryty stół, który miał za plecami.
― A co z moim podpisem, Black? ― rzucił za nim na tyle głośno, by istniała przynajmniej niewielka szansa na to, że czarnowłosy go usłyszy. Nie dość, że sam pofatygował się ze zdobyciem podpisu dla niego, to jeszcze okazywało się, że miał całkowitą rację co do uroków rzucanych przez zombie – wystarczyła chwila, a chłopak już zapomniał o ich planie.
Paige mimowolnie pokręcił głową, zerkając z ukosa w bok, gdy cichy głos dotarł do jego uszu. Musiał opuścić dość znacznie wzrok, by natrafić nim na drobnego chłopaka, który nadal czekał na swoją kolej. Wyglądało na to, że siła przebicia nie należała do jego najmocniejszych stron, a wśród tylu pewniejszych siebie osób zwyczajnie niknął w tłumie – Hayden przyłapał się na tym, że przez moment sam zapomniał o jego obecności w pobliżu.
― To może trochę potrwać. Podobno zombie ruszają się w spowolnionym tempie ― zagadnął samą Śmierć żartobliwym tonem, dosięgając wzrokiem trzymanej przez niego kartki. Chwilę później przekręcił twarz w drugą stronę i wyciągnął rękę w stronę „znajomego” już wilkołaka, by klepnąć go w ramię i ponownie ściągnąć na siebie jego uwagę. Całe szczęście, że nie był typem niedotykalskiego.
― No co tam? ― odwrócił wzrok od stołu, gdy zgarnął z niego już kolejny stek. Wyglądało na to, że blondyn trafnie uderzył w jego gusta smakowe.
― Znajdziesz czas na jeszcze jeden podpis? ― spytał i sugestywnie kiwnął głową w stronę białowłosego chłopaka. ― Jest trochę nieśmiały i sam rozumiesz ― wymruczał nieco ściszonym tonem, posyłając mu przekonujący uśmiech. Nie przepadał za nagabywaniem ludzi, ale z drugiej strony chodziło tylko o coś, co kosztowało go tylko trzydzieści sekund.
― Och, jasne. Zresztą bez ciebie pewnie nie tknąłbym czegoś w kształcie nerki ― zarechotał pod nosem, wywijając kawałkiem mięsa nabitym na widelec, zanim wsunął go sobie do ust. Odłożywszy talerz, chwycił za serwetkę i przetarł nią lekko usta, by zaraz odłożyć ją na bok własnego talerza.
― Chyba nie spłacę długu wdzięczności do końca życia ― zażartował, zwracając się z powrotem do stołu, by zająć najprzyjemniejszą częścią całego balu. Wsunął obie kartki i długopis do kieszeni i zgarnął swój talerz, zabierając się za jedzenie sałatki, którą co jakiś czas zagryzał kęsem mięsa.
W tym samym czasie przebieraniec już podszedł do małomównego chłopaka, a jego puszysty strój i wilcze pazury nie budziły żadnych wątpliwości co do tego, że miał do czynienia z poszukiwanym wilkołakiem.
― Potrzebujesz odcisku łapy? ― zagadnął, wyciągając ręce w sugestywnym geście. Wystarczyło już tylko podać mu kartkę i długopis.
Zadanie Trupiego Psa [4/4 posty]
Seth wyciągnął rękę, biorąc od chłopaka kawałek papieru na którym zaraz się podpisał imieniem i nazwiskiem, dorysowując nieco niezgrabną, ale bez wątpienia wilczą łapę. Przeniósł wzrok na Jackdawa, przyglądając mu się pokrótce, nim wyciągnął kartkę w stronę Jonkera, kiwając mu głową.
— Chyba wystarczy?
— Teraz trzeba je oddać.
— Więc to po to był ci mój podpis? — doskonale widział zawód w oczach Lavoie, który od początku źle zinterpretował całą sytuację. Przysunął się do niego bliżej, by nachylić się tuż nad jego uchem.
— Oderwę odpowiednią informację, zanim oddam ten świetny rysunek wilczej łapy Trupiemu Psu — zapewnił go z cichym pomrukiem, odsuwając się z powrotem na bezpieczną odległość. Dopiero wtedy spojrzał na Jonkera, który najwyraźniej szukał pretekstu, by pozbyć się jego towarzystwa.
Upił kolejny łyk drinka, zastanawiając się co powinien odpowiedzieć. Nie miał w końcu prawa by trzymać go tutaj na siłę. Może w rzeczywistości zamierzał właśnie wybiec za swoją Sophie, bądź wrócić do wampirzycy, którą zostawił przy barze. Nawet jeśli nie było to do końca w interesie samego Jackdawa, nie mógł uwiązywać go do siebie niczym psa.
— Jeśli przeszkadza ci moje towarzystwo — stwierdził w końcu z niejakim znużeniem. Z każdą minutą było mu coraz cieplej. Kiwnął im obojgu głową, nim bez słowa obrócił się i zniknął im z oczu wyraźnie idąc w kierunku Trupiego Psa.
Wilkołak stał w miejscu, drapiąc się po karku z wyraźnym zagubieniem.
— Pójde już — skinął Jonkerowi głową, odwracając się w przeciwnym kierunku, by wrócić przed bar.
Stał w miejscu, szarpiąc kartkę w zamyśleniu, kompletnie nie dostrzegając że Alan skierował w jego stronę jakiekolwiek słowa. Nic dziwnego, że nawet nie próbował mu odpowiedzieć, po prostu skubiąc papier palcami i wodząc wzrokiem za Mercurym, który co chwilę znikał mu gdzieś w tłumie, by zaraz pojawić się na nowo.
Może powinien po prostu odpuścić. W końcu i tak nie zależało mu na podrapaniu Trupiego Psa. Alergia na sierść skutecznie wykluczała go z grona adoratorów zwierzęcia, robił to wyłącznie dla jakiejś wewnętrznej satysfakcji i nadziei na zdobycie późniejszej większej nagrody. W końcu całkiem miło byłoby przynieść coś ze sobą do domu w formie pamiątki po dzisiejszym dniu. Tak, by już na zawsze w jego umyśle odbiło się, że Liam Leistershire faktycznie pojawił się na Halloween.
Wtedy też wyrosła przed nim nieznana sylwetka. Wystraszył się do tego stopnia, że wyraźnie podskoczył w miejscu, gdy podniósł na niego wzrok. Blokował mu przejście? Już miał odsunąć się na bok, upominając się w myślach że nadal znajdował się w miejscu publicznym, gdy wilkołak (!) zadał mu pytanie.
— T - zaciął się przygryzając własny język, co sprawiło że wzdrygnął się po raz drugi, przesuwając nim zaraz po podniebieniu. Nieprzyjemne mrowienie zniknęło już po kilku sekundach, mimo to darował sobie słowa, ograniczając się wyłącznie do pokiwania głową. Wyciągnął papier i długopis w stronę chłopaka, patrząc jak ten z uprzejmym uśmiechem podpisuje mu się na kartce, zaraz wyciągając ją z powrotem w jego stronę.
— I gotowe. Tyle wystarczy?
Pokiwał ochoczo głową, cały czas nie odrywając od niego intensywnego wzroku. Przez to, że nie miał kompletnie pojęcia o tym, że Alan właśnie wyświadczył mu niemałą przysługę, czuł się zwyczajnie zagubiony. Wilkołak był dla niego niczym niebiański zesłaniec, który wyczuł jego problem i zstąpił na ziemię, by mu pomóc.
Choć no, nie przesadzajmy. Nie zależało mu na tym zadaniu aż tak bardzo. Mimo to bez wątpienia był wdzięczny i właśnie kompletnie nie wiedział jak ma się odwdzięczyć.
— Hm, naprawdę jesteś nieśmiały, co? — śmiech dotarł do jego uszu, gdy wilkołak nadal stał w miejscu, jakby spodziewał się, że Liam w jakikolwiek sposób postanowi podjąć z nim rozmowę. Ten jednak ocknął się dopiero po dłuższym momencie, by wydusić z siebie jedno słowo.
— Dziękuję.
I wtedy też głośno kichnął w swoją chusteczkę, a jego mina stała się jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej.
First topic message reminder :
Wielokrotnie każde z was mijało olbrzymi budynek ratusza w sercu Vancouver, nawet jeśli nie mieliście w nim niczego konkretnego do roboty. Tym razem ciężko było go jednak przeoczyć. Już od kilku dni we wszystkich możliwych miejscach widzieliście reklamy nadchodzącego Potwornego Balu. Rodzina Blacków odpowiednio zadbała o to, by dotarły nawet do największych dziur Vancouver.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
Zero
"W piątek to ja zapłacę."
Uniósł nieco wyżej głowę, nim w końcu powoli przesunął wzrok na Lesliego, nie odzywając się ani słowem. Nie toczył z nim żadnej gry, nie widział więc najmniejszego powodu, dla którego mieliby się w nią teraz wplątywać. Ja zapłacę raz, ty drugi i będziemy nieustannie gdzieś wychodzić, by unormować niepisany dług, który powstaje pomiędzy nami? Znał całe mnóstwo osób, które przejawiało właśnie takie podejście. Ciężko było jednak oczekiwać od kogoś takiego jak Saturn, że będzie próbował brać w tym udział.
Powinien po prostu przyjąć tę formę przeprosin.
Pomyślał odwracając spojrzenie w bok. Wyglądało na to, że w towarzystwie Vessare nic nie miało iść po jego myśli. Nie był jednak jeszcze w stanie stwierdzić czy widział to jako coś pozytywnego, czy raczej męczącego.
Nie zdążył się nawet szczególnie nad niczym zastanowić po zajęciu miejsca, gdy usłyszał wyjątkowo nieprzyjemny dla jego ucha głos. Doskonale znał ten ton, jak i typ osoby. Nic dziwnego, że po powolnym obróceniu się w jego stronę, na jego twarzy nie pojawił się nawet pojedynczy przebłysk emocji. Nie wyglądało jednak na to, by w jakikolwiek sposób zniechęciło to jedn- dwie nowe adoratorki. Prawdopodobnie nigdy nie będzie mu dane zrozumieć dlaczego w ogóle próbowały obierać go za cel. Nazwisko i pieniądze były jedyną częścią jego osoby, która sprawiała że lgnęły do niego niczym ćmy do światła. Bez wątpienia to jego brat przykuwał uwagę większości - dlatego też dużo częściej stawał się ich celem. Za milczącego bliźniaka, który onieśmielał innych samą swoją niezłomną postawą, brały się wyłącznie desperatki, bądź żądne sławy i atencji puste panienki, chcące podbić swoją własną popularność jego osobą i nazwiskiem.
W ciągu całego swojego życia uwierzył w szczere uczucia drugiej osoby wyłącznie raz. Nie doszukiwał się w jej zachowaniu niczego podejrzanego, wiedział że może jej zaufać i że nie zadaje się z nim wyłącznie ze względu na jego majątek. Niemniej nawet ta świadomość nie mogła sprawić, że Saturn odwzajemniłby jej uczucia. I choć dziewczyna uparcie twierdziła, że go rozumie i bycie przyjaciółmi czyni ją bardziej niż szczęśliwą - doskonale widział w jej oczach jak bardzo krzywdziły ją jego obojętne gesty. Te same, na które nie miał najmniejszego wpływu.
Były to jednak dość stare czasy, a od ich ostatniego spotkania minęły blisko trzy lata. Od kiedy wyprowadziła się z rodziną do Europy, utrzymywali wyłącznie pozorny kontakt listowy, zbyt zajęci swoimi własnymi sprawami i obowiązkami.
Teraz, gdy siedział przyglądając im się w milczeniu, rozważał przeróżne opcje, wybierając odpowiednią którą zaraz wypowiedział na głos:
— Niestety mam niepisaną umowę o wyłączności, z moim bratem. Jedyną osobą, która może mnie fotografować - w tym z innymi, jest właśnie on.
I wtedy rozpętało się piekło. Miał wrażenie, że dziewczyny nawet nie dosłyszały ostatniej części jego wypowiedzi, gdy odkryły swoje bliźniacze stroje, rzucając się sobie do gardeł.
"Dajcie sobie spokój, to tylko przebranie."
Mądre słowa.
"Nikt cię nie pytał o zdanie, śmieciu."
Znudzenie w jego oczach sięgało zenitu, wystarczyła jednak sekunda, by zmieniło się w istną furię, która nijak nie odbiła się na jego twarzy. Nic dziwnego że tak niewiele osób było w stanie dostrzec zmiany humoru Saturna. Stolik, którym wstrząsnęły obie tarzające się niczym zwierzęta dziewczyny, ledwo zachował równowagę. Mieli szczęście, że nie podano im jeszcze ani jedzenia, ani picia, bez wątpienia wylądowałoby ono na podłodze. Gdy w końcu się podniósł, jego spojrzenie było zimne niczym lód. Widział kątem oka nadchodzących ochroniarzy, nie powstrzymało go to jednak przed wstaniem z miejsca. Krótki błysk telefonu skutecznie uwiecznił sytuajcę na zdjęciu.
— Chciałyście zdjęcia? Więc będziecie je miały. Dopilnuję, byście znalazły się na okładkach jutrzejszego dziennika jako przykład najbardziej hańbiącego zachowania, na jakie można natrafić na uroczystościach publicznych — jeden ruch wystarczył by podniósł jedną, konkretną dziewczynę z ziemi. Nie puścił jej jednak. Palce zacisnęły się mocniej na jej ramieniu, gdy przysunął swoją twarz do jej, na tyle blisko, by zamarła zaskoczona nie ruszając się nawet o centymetr.
— A ty, nauczysz się uważać na słowa, by więcej nie nazwać śmieciem syna jednego z najwybitniejszych chirurgów w tym kraju, który kształci się dokładnie w tej samej sferze i być może któregoś dnia uratuje ci życie. Jeśli zamierzasz udawać kogoś, kto obraca się w wysoko postawionym towarzystwie, powinnać przygotować się choć w najmniejszym stopniu — nie prosił jej, nie pouczał, lecz rozkazywał. Chłodny ton nie zasługiwał na miano szeptu. Nie był też głośny. Niezależnie od jego poziomu, bez wątpienia całkowicie wystarczył, gdy wepchnął oszołomioną wiedźmę w uścisk nadchodzącego ochroniarza.
— Wyprowadzicie je stąd. Natychmiast. I dopilnujcie, by więcej tu nie weszły.
— Tak jest, paniczu Black.
Obrzydliwe.
Miejsca, w którym jego skóra stykała się z ubraniem dziewczyny zdawały się go parzyć żywym ogniem. Czuł się jakby brud jej charakteru właśnie przepełzł na jego skórę obejmując coraz to większą powierzchnię. Musiał pozbyć się tego uczucia, nim zrobi mu się całkowicie niedobrze. Usiadł na krześle wyciagając ten sam środek dezynfekujący do rąk co wcześniej, przemywając nim dłonie dwukrotnie. Nieprzenikniona mina nie zmieniła się ani odrobinę, gdy uniósł wzrok na białego kota, powstrzymując zmęczone westchnięcie.
— Już dawno nie byłem świadkiem tak karygodnego zachowania. Wybacz mi proszę. Zarówno ich zachowanie, jak i sam fakt że muszę cię przepraszać już drugi raz tego wieczoru — pochylił nieznacznie głowę, opuszczając dłonie na swoje spodnie. Wcześniejsze uczucie minęło, choć nieprzyjemne mrowienie kręgosłupa, które pojawiło się wskutek wydarzenia, nadal go nie opuściło.
Alan, Bianca, Liam
Ciepłe uczucie w klatce piersiowej mimowolnie pojawiło się wraz z pierwszymi słowami Alana, choć nie zamierzał się do tego przyznać. Powstrzymał chęć odwrócenia wzroku, zamiast tego unosząc kąciki ust w rozbawionym uśmiechu na wspomnienie o Bugatti.
— Mój ojciec jest kolekcjonerem — nie potwierdził, ani nie zaprzeczył. Wypowiedź jednak sama z siebie nasuwała odpowiednie rozwiązanie tej drobnej zagadki. W końcu jaki kolekcjoner puściłby płazem możliwość wejścia w posiadanie jednego z najbardziej pożądanych samochodów na świecie?
Kolejne kichnięcie.
— Brokat, pyłek, cokolwiek. Jeśli chcesz znać dokładny skład, musisz zapytać mojego ojca, nie ja zajmowałem się ściąganiem produktów używanych na Halloween. Byłem w innym dziale organizacyjnym — wymruczał przysuwając się do Alana, by wtulić się policzkiem w go klatkę piersiową. Naprawdę miał serdecznie dość całego tego kichania.
"Widzisz? Nie tylko ciebie to złapało."
Skrzywił się nieznacznie, kierując wzrok na vice-przewodniczącego.
— Ciebie również zaatakował niewykwalifikowany zombie? Naprawdę będę musiał przejrzeć tutejszą kadrę i obciąć zapłatę osobie, która ich rekrutowała — powiedział oficjalnie uznając tym samym temat za zakończony. Nie mógł wiecznie narzekać na niefortunne zdarzenie, które go spotkało, jeśli nie chciał tym samym zrujnować humoru innych otaczających go gości. Nawet jeśli Alan miał wszystko gdzieś, nikt nie lubił słuchać ciągłego użalania się nad sobą.
"Przy okazji pomogę ci znaleźć innego wilkołaka."
Zamruczał cicho z niejakim niezadowoleniem, mimo to bez wątpienia zgadzając się z jego wypowiedzią. Będzie musiał faktycznie poszukać kogoś innego. Westchnął w końcu, wsuwając do ust kolejny widelec tatara. Dopiero dodatek o przytrzymaniu delikwenta sprawił, że na jego ustach wyrysował się uśmiech.
— Niech będzie.
I jego humor ponownie został zrujnowany przez dwie nadęte wiedźmy. Właśnie tego aspektu bankietów i imprez nie lubił najbardziej.
— Dlaczego mam ją zdjąć? Zapłaciłam za nią!
— Jestem właścicielką tego oryginalnego designu i nie zezwalam na używanie go przez kogoś innego.
— To niedorzeczne!
Stanął pomiędzy obiema dziewczynami, które nachylały się ku sobie coraz bardziej i bardziej, wyczuwając nadchodzącą katastrofę.
— Powtórzę to jeszcze raz. Uspokójcie się. Jak się nazywacie?
— Mary Smith.
— Clarissa Nightingale.
— Doskonale. A zatem - Mary. Jako projektantka bez wątpienia posiadasz prawa do designu.
— Widzisz? Mówiłam ci! — zadarła wyżej głowę, obrzucając dziewczynę zwycięskim spojrzeniem.
— ... niemniej Clarissa nabyła ją jako gotowy produkt w jednym ze sklepów i również ma prawo do jej noszenia.
— No właśnie!
— To niedorzeczne!
Wyglądało na to, że ta rozmowa nie skończy się zbyt szybko. Zerknął kątem oka na trójkę swoich znajomych i machnął ręką, pokazując gestem, by podali mu kartki na których będzie mógł się podpisać, powstrzymując kolejne kichnięcie.
Katar zombie [5/15]
Bójka wiedźm [2/4]
Zadanie Trupiego Psa [2/4]
Bójka wiedźm [2/4]
Zadanie Trupiego Psa [2/4]
Frey
Cała ta sytuacja była po prostu żenująca.
Do tego stopnia, by Jackdaw raz, a porządnie zrozumiał dlaczego Jonker tak często chodził niezadowolony na samo wspomnienie o Sophie. Nawet jeśli dziewczyna była majętna, podczas tych kilku minut uzmysłowił sobie, że nigdy nie chciałby dotknąć tej dziewczyny choćby i kijem. Choćby miał utracić przez to szansę na doskonały posiłek, podniesienie własnego statusu i bóg wie co jeszcze. Jakby jednak nie patrzeć, pakiet ten oferowała każda wyżej postawiona osoba, nie zamierzał więc szczególnie przejmować się efektem tejże sytuacji.— Panienka z dobrego domu używająca takich zwrotów jak "ty szmato"? Zadziwiające. Nie spotkałem się z podobnym fenomenem od lat.
— Okropne zachowanie — pomruk Setha tylko potwierdzał, że nawet wilkołak nie był zadowolony całą sytuacją. Nie zwracał jednak na nią aż tak dużej uwagi co sam Callahan, który doskonale czuł na sobie jego spojrzenie. Nic dziwnego, że w końcu zwrócił się w jego stronę, unosząc kąciki ust w nikłym uśmiechu.
— Patrzysz się na mnie tak intensywnie, że byłbym w stanie wyczuć twoją potrzebę mojej uwagi, nawet stojąc tyłem — rzucił rozbawiony, unosząc drinka do góry, by upić krótkiego łyka. Słaba tolerancja alkoholu i ciepłe otoczenie spowodowane tłokiem ludzi, same w sobie sprawiały, że stał się jeszcze bardziej otwarty niż zwykle, gdy wpatrywał się zachęcającym wzrokiem w Lavoie, nadal sprytnie przysłaniając usta szkłem. Otrzymał w odpowiedzi wyłącznie krótki, zachrypnięty śmiech, nim obaj drgnęli nieznacznie, przywołani do rzeczywistości przez głos Jonkera.
"A więc Seth Lavoie?"
Do diabła, cholerny alkohol. Rozkojarzenie, które wraz z nim przychodziło, sprawiało że prawie zapomniał z kim pierwotnie się tu wybrał, nawet jeśli niczego nie dał po sobie poznać. Nie zareagował w żaden sposób ani na zaczepny gest ze strony Jonkera, ani fakt że jego narzeczona (czy kimkolwiek w końcu była dla niego ta nieznośna dziewczyna) właśnie została odprawiona z kwitkiem. Co za smutna sytuacja dla kogoś z wyższych sfer.
Seth natomiast nie wydawał się równie zadowolony. Przesunął powoli spojrzeniem po jego palcach zaczepionych na spodniach chłopaka, nim skierował wzrok na twarz Northa. Nie pozostawiało wątpliwości, że właśnie próbował rozszyfrować całą sytuację, by nie wkopać się w coś co nie skończyłoby się dla niego w przyjemny sposób. Jednocześnie jednak, nie zamierzał się poddawać.
Lecz tym razem prośba zbiła go z pantałyku.
— Przepraszam, lecz nie do końca interesują mnie trójkąty — powiedział powoli i ostrożnie, źle interpretując słowa arystokratycznego wampira. Nic dziwnego, że spojrzał z zagubieniem na Northa, który stracił nad sobą panowanie i parsknął w szklankę, ledwo przełykając napój, gdy zaraz wybuchł śmiechem.
— Chodzi mu o zadanie Trupiego Psa. Trzeba zdobyć odcisk łapy wilkołaka — wytłumaczył cały czas próbując się doprowadzić do porządku, choć nie udało mu się całkowicie ukryć rozbawionych iskierek w oczach, ani nadal wygiętych w uśmiechu ust.
— A. Erm... jasne, wybacz. Nie orientowałem się jeszcze zbytnio w tutejszych atrakcjach. Oczywiście, pomogę — wymruczał nieznacznie zaczerwieniony Seth, pocierając z zakłopotaniem nos palcem wskazującym.
Warto było tu przyjść, choćby tylko po to by być świadkiem tego zdarzenia.
Bójka wiedźm [2/2]
Prześladowany przez wilkołaka [3/3]
Zadanie Trupiego Psa [3/4]
Czekając na odpowiedź Setha, dał sobie moment, na ponowne przestudiowanie wzrokiem towarzyszącej mu dwójki. Nowe drinki w rękach ich obu nie umknęły jego uwadze, a drobne podchmielenie sugerowało, że tym razem napoje zdecydowanie zawierały alkohol.
"Przepraszam, lecz nie do końca interesują mnie trójkąty"
Zamrugał zaskoczony, naraz kierując spojrzenie głównie na wilkołaka, któremu przypatrywał się bez zrozumienia. Przekrzywił nawet głowę na bok, wyraźnie nie widząc powiązania między tematami. Wtem jednak w głowie zaiskrzyła drobna myśl. To, jak Seth patrzył na Callahana, jak się do niego odnosił. Blondyn od razu cofnął rękę ze szlufki białowłosego, choć zrobił to na tyle powoli, by ruch nie został wzięty za nienaturalny. Rozbawienie kociego złodzieja jemu samemu uniosło kąciki ust do powstania łagodnego uśmiechu. Nie dał tego po sobie poznać, a jednak poczuł się wyjątkowo nie na miejscu, nabierając coraz większego przekonania, że przyjście na bal niekoniecznie był aż tak dobrym pomysłem, jak początkowo założył.
"A. Erm... jasne, wybacz."
- Nic się nie stało - skinął powoli głową, wciąż z tym samym wyrazem na licu. Jak przystało na dobrze wychowanego dzieciaka z dobrego domu, zero wpadek. Wyjął wcześniej otrzymaną kartkę przeznaczoną na odcisk łapy oraz niewielki flamaster. Podał je Sethowi bez zbędnego przeciągania, skoro już otrzymał odpowiedź twierdzącą. Kilka sekund zajęło mu dobycie telefonu z kieszeni i sprawdzenie komunikatu. - Właściwie chyba powinienem zostawić was samych? - pytanie kontrole poprzedziło przeskoczenie wzrokiem z Northa na Setha i odwrotnie. Dopiero przed chwilą wziął pod uwagę, że być może, gdy odnaleźli swoje towarzystwo, dłużej nie życzyli sobie jego własnego. W końcu trzy osoby to już tłum.
"Przepraszam, lecz nie do końca interesują mnie trójkąty"
Zamrugał zaskoczony, naraz kierując spojrzenie głównie na wilkołaka, któremu przypatrywał się bez zrozumienia. Przekrzywił nawet głowę na bok, wyraźnie nie widząc powiązania między tematami. Wtem jednak w głowie zaiskrzyła drobna myśl. To, jak Seth patrzył na Callahana, jak się do niego odnosił. Blondyn od razu cofnął rękę ze szlufki białowłosego, choć zrobił to na tyle powoli, by ruch nie został wzięty za nienaturalny. Rozbawienie kociego złodzieja jemu samemu uniosło kąciki ust do powstania łagodnego uśmiechu. Nie dał tego po sobie poznać, a jednak poczuł się wyjątkowo nie na miejscu, nabierając coraz większego przekonania, że przyjście na bal niekoniecznie był aż tak dobrym pomysłem, jak początkowo założył.
"A. Erm... jasne, wybacz."
- Nic się nie stało - skinął powoli głową, wciąż z tym samym wyrazem na licu. Jak przystało na dobrze wychowanego dzieciaka z dobrego domu, zero wpadek. Wyjął wcześniej otrzymaną kartkę przeznaczoną na odcisk łapy oraz niewielki flamaster. Podał je Sethowi bez zbędnego przeciągania, skoro już otrzymał odpowiedź twierdzącą. Kilka sekund zajęło mu dobycie telefonu z kieszeni i sprawdzenie komunikatu. - Właściwie chyba powinienem zostawić was samych? - pytanie kontrole poprzedziło przeskoczenie wzrokiem z Northa na Setha i odwrotnie. Dopiero przed chwilą wziął pod uwagę, że być może, gdy odnaleźli swoje towarzystwo, dłużej nie życzyli sobie jego własnego. W końcu trzy osoby to już tłum.
Natrętny wilkołak [0/3]
Zadanie Trupiego Psa [3/4]
Bójka wiedźm [0/2]
Zadanie Trupiego Psa [3/4]
Bójka wiedźm [0/2]
"Nie muszę próbować."
Uniósł brew ku górze, przyglądając mu się w milczeniu. Więc sądził, że jeśli przeszli już na etap, gdzie pozwalali sobie na nieco więcej niż zwykli znajomi, mógł odpuścić sobie wszelkie podobne zagrania, by utrzymać uwagę Winchestera?
Najgorsze w tej myśli było prawdopodobnie właśnie to, że miał rację. Doskonale wiedział że niezależnie od jego zachowania, jego własne uczucia były zakorzenione zbyt głęboko, by mógł się ich pozbyć. Niemniej wraz z ich ujawnieniem pojawiła się zupełnie nowa strona, o której wcześniej kompletnie nie pamiętał. A może raczej nigdy jej nie doświadczył. Po raz kolejny uświadamiał sobie jednak jak wielka była pomiędzy nimi przepaść. I jak bardzo Jay w podobnych momentach dawał mu do zrozumienia, że jego obecność była brana za coś na tyle oczywistego, by nawet nie musiał się starać go przy sobie utrzymać.
W końcu sam za nim łaził przez te wszystkie lata.
Sztuczny uśmiech zastąpił prawdziwy, gdy wsunął niedbale ręce do kieszeni, ukrywając tym samym brak własnej kontroli nad nimi, gdy zacisnęły się w pięści, raniąc skórę paznokciami.
"Ale byłbyś najbardziej zadowoloną lampą na świecie."
— Nie wątpię — znieruchomiał chwilowo, gdy tylko dostrzegł jego wyjątkowo niepotrzebny w tym momencie gest pozbywania się paprocha. Dopiero na słowa Skylera nieznacznie się zainteresował, wysłuchując jego monologu z rozbawieniem.
— Cóż mogę rzec, Sky. Nasza miłość jest czysta niczym łza. Darzę cię większym uczuciem niż kogokolwiek innego na tym świecie, ale to nie znaczy że wpuszczę cię do swoich spodni, ty grzeszny chłopcze — jego własne słowa sprawiły, że roześmiał się nie będąc w stanie się powstrzymać.
"Aloha."
— Jasne, trzymaj się. Ohana znaczy rodzina, zadzwonię jak będziemy się zbierać, więc ustaw wibracje. W tym hałasie i tak niczego więcej nie usłyszysz — wyciągnął rękę z kieszeni, by również machnąć za nim dłonią.
Obrócił się w stronę Jaya wzruszając ramionami.
— Pewnie tak, ale z drugiej strony niektórzy są ze swoimi pupilami zżyci na tyle mocno, by chcieli zabrać je wszędzie, a często nie mają ku temu okazji — powiedział, drapiąc się po policzku. Nawet tak prosty gest jak objęcie go, by uchronić go przed bójką wiedźm, sprawiało że jego serce biło jeszcze szybciej niż wcześniej, wprawiając go w kompletne zagubienie. Proste gesty, których nie stosował wobec nikogo innego przypominały o sobie w podobnych momentach dodatkowo mącąc mu w głowie i zaburzając pierwotne czarnowidztwo, które ogarnęło go jeszcze przy wejściu.
Łazienki nie były jego ulubionym miejscem. Zgodził się ruszyć jej kierunku tylko dlatego, że potrzebował tego sam Ryan. Wystarczyło jednak, by przekroczył próg, by głośny huk rozbrzmiał w całym pomieszczeniu, gdy szkło posypało się na ziemię, lądując u jego stóp. Biały wilk wyprostował się nerwowo i przycisnął pyszczek do boku jego szyi.
Uniósł brew ku górze, przyglądając mu się w milczeniu. Więc sądził, że jeśli przeszli już na etap, gdzie pozwalali sobie na nieco więcej niż zwykli znajomi, mógł odpuścić sobie wszelkie podobne zagrania, by utrzymać uwagę Winchestera?
Najgorsze w tej myśli było prawdopodobnie właśnie to, że miał rację. Doskonale wiedział że niezależnie od jego zachowania, jego własne uczucia były zakorzenione zbyt głęboko, by mógł się ich pozbyć. Niemniej wraz z ich ujawnieniem pojawiła się zupełnie nowa strona, o której wcześniej kompletnie nie pamiętał. A może raczej nigdy jej nie doświadczył. Po raz kolejny uświadamiał sobie jednak jak wielka była pomiędzy nimi przepaść. I jak bardzo Jay w podobnych momentach dawał mu do zrozumienia, że jego obecność była brana za coś na tyle oczywistego, by nawet nie musiał się starać go przy sobie utrzymać.
W końcu sam za nim łaził przez te wszystkie lata.
Sztuczny uśmiech zastąpił prawdziwy, gdy wsunął niedbale ręce do kieszeni, ukrywając tym samym brak własnej kontroli nad nimi, gdy zacisnęły się w pięści, raniąc skórę paznokciami.
"Ale byłbyś najbardziej zadowoloną lampą na świecie."
— Nie wątpię — znieruchomiał chwilowo, gdy tylko dostrzegł jego wyjątkowo niepotrzebny w tym momencie gest pozbywania się paprocha. Dopiero na słowa Skylera nieznacznie się zainteresował, wysłuchując jego monologu z rozbawieniem.
— Cóż mogę rzec, Sky. Nasza miłość jest czysta niczym łza. Darzę cię większym uczuciem niż kogokolwiek innego na tym świecie, ale to nie znaczy że wpuszczę cię do swoich spodni, ty grzeszny chłopcze — jego własne słowa sprawiły, że roześmiał się nie będąc w stanie się powstrzymać.
"Aloha."
— Jasne, trzymaj się. Ohana znaczy rodzina, zadzwonię jak będziemy się zbierać, więc ustaw wibracje. W tym hałasie i tak niczego więcej nie usłyszysz — wyciągnął rękę z kieszeni, by również machnąć za nim dłonią.
Obrócił się w stronę Jaya wzruszając ramionami.
— Pewnie tak, ale z drugiej strony niektórzy są ze swoimi pupilami zżyci na tyle mocno, by chcieli zabrać je wszędzie, a często nie mają ku temu okazji — powiedział, drapiąc się po policzku. Nawet tak prosty gest jak objęcie go, by uchronić go przed bójką wiedźm, sprawiało że jego serce biło jeszcze szybciej niż wcześniej, wprawiając go w kompletne zagubienie. Proste gesty, których nie stosował wobec nikogo innego przypominały o sobie w podobnych momentach dodatkowo mącąc mu w głowie i zaburzając pierwotne czarnowidztwo, które ogarnęło go jeszcze przy wejściu.
Łazienki nie były jego ulubionym miejscem. Zgodził się ruszyć jej kierunku tylko dlatego, że potrzebował tego sam Ryan. Wystarczyło jednak, by przekroczył próg, by głośny huk rozbrzmiał w całym pomieszczeniu, gdy szkło posypało się na ziemię, lądując u jego stóp. Biały wilk wyprostował się nerwowo i przycisnął pyszczek do boku jego szyi.
Spokojnie, Woolfe. To tylko złudzenie.
Woolfe. Nadal nie jesteś w stanie na siebie patrzeć, Woolfe?
Żołądek wywrócił mu się na drugą stronę, gdy ledwo stanął po prawej stronie od drzwi z zamkniętymi oczami, nawet nie kierując wzroku w stronę umywalek. Nie dało się przeoczyć, że momentalnie pobladł, gdy szepty naparły na niego ze wszystkich stron mieszając się ze sobą w jeden bezsensowny bełkot.Spójrz tutaj.
No dalej.
Czego się tak boisz?
Woolfe, nie słuchaj go.
Czego się tak boisz?
Czego się tak boisz?
Czego się tak boisz?
Czego się tak boisz?
Czego się tak boisz?
CZEGO SIĘ TAK BOISZ, WOOLFE?
„Mój ojciec jest kolekcjonerem.”
Brak zaprzeczenia w tej kwestii był dla niego wystarczającą odpowiedzią. Tak samo oczywisty wydał mu się fakt, że tak cenny eksponat nigdy nie trafił w inne ręce niż w ręce samego właściciela – w tym przypadku jego ojca. Alan przytaknął krótko, przyjmując to do wiadomości, jednak nie ciągnął dalej tematu, mogąc jedynie wyobrażać sobie, jakie cacka jeszcze zajmowały swoje szczególne miejsce w rozległym garażu Blacków.
Brzeg talerza zetknął się z plecami chłopaka, gdy tylko przylgnął do niego mocniej. Odpowiadanie na podobne gesty z zajętymi rękami było wyjątkowo trudne.
„O, hej, Alan!”
― Musiałaś mnie z kimś pomylić. Nie nazywam się Alan ― rzucił bez zastanowienia ku witającej go Biance, a kłamstwo prześlizgnęło się przez jego gardło z taką łatwością, że niemalże sam w to uwierzył. Teraz, gdy znajdował się w przebraniu i miał na twarzy odpowiednią charakteryzację, a jego prawdziwy kolor oczu został zamaskowany przez soczewki, równie dobrze mógł być kimkolwiek innym. ― Mówiłeś, że zerwaliście ― dodał po chwili, zwracając twarz w stronę Blacka. Niewidoczny dla jasnowłosej kącik ust blondyna zadrgał nieznacznie w rozbawieniu. Nie zamierzał jednak w żaden sposób odwracać swojego żartu, jednak w zamian za to szturchnął zaczepnie chłopaka.
„Niech będzie.”
― Ale chyba nie mam przy sobie nic, na czym mógłbyś dać mi swój autograf. Chyba że podpisy na ciele też się liczą ― rzucił, unosząc rękę tak, by luźny rękaw zsunął się nieco niżej, odsłaniając jego nadgarstek i część przedramienia. Zbierając się na imprezę, raczej nie zakładał, że przyjdzie mu wziąć udział w konkursie, który przewidywał posiadanie kartki i papieru. Tuż po tym, gdy jego dłoń na powrót wróciła na poprzednią wysokość, zerknął w stronę stolika, na którym nie brakowało serwetek. ― One też się nadadzą.
W końcu spojrzenie Haydena zaczęło przesuwać się od jednej wiedźmy do drugiej i wydawało mu się, że każda z nich próbowała prześcignąć drugą w swojej głupocie. Jasnowłosy nie potrafił stłumić ciężkiego oddechu, gdy opuścił wzrok na swoje ręce, a fakt, że obie z nich były zajęte trzymaniem talerzy, uniemożliwiał mu jedzenie. Gdyby nie fakt, że znajdował się w miejscu publicznym, na pewno znalazłby jakiś zmyślny sposób na dorwanie się do przysmaków bez użycia rąk, tutaj nie usprawiedliwiał go nawet potworny kostium, któremu jedzenie samymi ustami prosto z talerza niewątpliwie dodałoby upiornego uroku. I pomyśleć, że kłótnia dwóch dziewczyn, które nie potrafiły cieszyć się tym wieczorem i wolały tracić czas na kłótnię o głupi strój, potrafiła zrujnować wszystko. I kiedy już wydawało się, że Mercury'emu udało się je pogodzić...
„To niedorzeczne!”
Wywrócenie oczami w tej sytuacji było dla niego niekontrolowanym odruchem, jednak jego wzrok nie zdołał zatoczyć pełnego koła, gdy w polu jego widzenia mignęło coś futrzanego. Zapominając na chwilę o kłótni, która rozgrywała się tuż obok, przekręcił głowę w odpowiednią stronę, dokładniej przyglądając się sylwetce przebierańca, który szczęśliwym zbiegiem losu obrał sobie za cel stół.
Bingo.
Momentalnie obrócił się w stronę blatu, a dwa talerze spoczęły na jego brzegu, gdy dosłownie zastąpił drogę chłopakowi w przebraniu wilkołaka.
― Powinieneś koniecznie spróbować steków ― podjął, korzystając z okazji, że gość balu nie był do końca pewien, za co się zabrać. Mimo że cały stół stał dla nich otworem podczas trwania imprezy, nie każdy miał na tyle duży żołądek, by pomieścić w nim wszystko i na tyle dobry metabolizm, żeby nie wynieść stąd dodatkowych kilogramów.
― Mówisz? ― wydusił z siebie dość niepewnie, w pierwszej chwili widocznie nie rozumiejąc, czemu ktoś kompletnie obcy w ogóle się do niego odezwał. Uniósł rękę i podciągnął wyżej nakrycie głowy, które imitowało wilczy łeb, by zaraz unieść wzrok na nieco wyższego od niego blondyna. ― Niezły strój.
― Mówię. Jedne z lepszych, jakie jadłem, a możesz mi wierzyć, że jadłem ich całkiem sporo. Black mówił mi, że sprowadzili je z najlepszej restauracji w Vancouver, więc taka okazja może się szybko nie nadarzyć ― odparł, ostentacyjnie zanurzając widelec w kawałku mięsa, który spoczywał na jego talerzu. ― Dzięki. Twój też.
― Black? ― chłopak mimowolnie zaśmiał się pod nosem, jakby ciężko było mu uwierzyć, że dziedzic najbogatszej rodziny wdał się z nim w jakąkolwiek rozmowę. Raczej ciężko było go dorwać wśród tylu ludzi na imprezie. On sam ostatnim razem widział go na scenie.
― U-hm ― wyrzucił z siebie, przeżuwając odgryziony kęs steku i obejrzał się za siebie przez ramię, wskazując palcem w odpowiednim kierunku. ― Jak widać, musi rozwiązać odzieżowy kryzys światowej wagi, dlatego chciałem prosić cię o przysługę.
Wilkołak przez moment w milczeniu przyglądał się czarnowłosemu. Trudno było pomylić jego strój z jakimkolwiek innym, dlatego szybko łyknął tę wersję wydarzeń, jednak na jego umalowanej twarzy, która miała zlewać się z kolorem stroju pojawiło się zaskoczenie.
― Mnie? Co, mam je nastraszyć i spłoszyć?
― Nie, nie. Myślę, że w ostatecznie i tak stąd wylecą. Słyszałeś o zadaniach Trupiego Psa? Kończy nam się czas, a potrzebujemy odcisku łapy wilkołaka, a tak się składa, że...
― Łapię. Nie ma sprawy. To raczej niewielka cena za możliwość załapania się na taką imprezę. To co mam zrobić?
― Dzięki, stary ― rzucił, wyginając kącik ust w nieznacznym uśmiechu i uniósł rękę w wymownym geście. Nie musiał czekać zbyt długo na przybicie piątki i zaraz ponownie obejrzał się na zmagającego się z uciążliwymi wiedźmami Merca. ― Jeśli możesz, poczekaj chwilę. Pewnie coś skombinuje.
― Dobra ― przytaknął, sięgając po czysty talerz oraz widelec i zgodnie z poleceniem blondyna dosięgnął jednego ze steków.
Alan, Bianca, Liam
— Niedorzeczne czy nie, tak wygląda sprawa. Macie w takim wypadku dwie opcje i proponuję porządnie się zastanowić. Pierwsza, obie opuszczacie imprezę i odbieracie sobie możliwość przedłużenia zabawy.
— Nie chcę wychodzić z wydarzenia, na które specjalnie odkładałam tyle czasu — wymrotała Clarissa, szurając butem po ziemi. Było mu szczerze szkoda dziewczyny, która nieświadomie padła prawdopodobnie ofiarą oszustwa. Nie żeby podobne sytuacje były dla niego całkowitą nowością. Zdarzały się cały czas, po prostu nie nagłaśniano ich w odpowiedni sposób.
— A ja nie zamierzam opuszczać imprezy ze względu na złodziejkę — warknęła Mary mierząc dziewczynę nienawistnym wzrokiem. Bez wątpienia była to całkowicie źle wymierzona agresja, lecz w tym wypadku potrafił ją zrozumieć. Jakby nie patrzeć, projektant znajdował się zbyt daleko, by mogła go dosięgnąć ręka sprawiedliwości, a dziewczynie tak czy inaczej ukradziono jej własność. Westchnął cicho, kichając w chusteczkę, nim uniósł dłoń pokazując dwa palce.
— Opcja numer dwa, odpuszczacie sobie wzajemnie. Żadna z was nie zawiniła. Dlatego proponuję byście wymieniły się numerami i rozeszły w różne strony. Szansa, że wpadniecie na siebie po raz drugi w takim tłumie jest minimalna.
— Dlaczego mam wymieniać się z nią numerami!?
— Po to by zaskarżyć projektanta, który cię oszukał, Mary. Możesz rzucać oskarżeniami w stronę Clarissy, ale jest ona tutaj ofiarą, podobnie jak i ty.
— Hmpf.
— Równie dobrze to ty możesz któregoś dnia kupić sukienkę, która okaże się ukradzionym pomysłem projektanta, nie sądzisz?
— ... może i masz rację — miał ochotę cicho odetchnąć z ulgą, gdy dziewczyna w końcu zaczęła odpuszczać. Opuścił rękę i kiwnął krótko głową, kontynuując swoją wypowiedź.
— Jutro, bądź innego pasującego wam dnia, skontaktujecie się ze sobą wzajemnie i skonfrontujecie się z projektantem. Jestem pewien, że jeśli przyprzecie go do muru, sam będzie zbyt przerażony by protestować i wyciągniecie z niego co chcecie. Jeśli nie, mogę dać wam namiary na dobrego prawnika.
Zerknął w bok w stronę Alana, który widocznie wdał się w rozmowę z... wilkołakiem. Bingo. Wyglądało na to, że uda mu się dorwać dzisiejszego dnia odpowiedni podpis. Jakby nie patrzeć, szkoda by było nie dać odpowiedniego przykładu, skoro był organizatorem wydarzenia. Przywołał go gestem dłoni, wyciągając złożoną kartkę papieru i długopis. Miał przy sobie wszystkie potrzebne do wykonania zaplanowanch zadań przedmioty, nie było więc z tym najmniejszego problemu, choć bez wątpienia przyjęliby i zwykłą serwetkę.
Nie zdążył jednak dokończyć dwóch spraw, gdy znikąd wyrosła niska dziewczyna przebrana za... zombie. Wypadający z jej czaszki mózg był - musiał przyznać - całkiem efektowny, choć przez wcześniejszy felerny wypadek, nie podchodził obecnie zbyt pozytywnie do tejże 'rasy'.
— Czy panicz Black znajdzie dwie minuty na szalony taniec z nieumarłą Chloe? — zapytała wesoło, potrząsając głową na boki. Resztki powyrywanych włosów zatańczyły w powietrzu, sprawiając że musiał powstrzymać rozbawienie, które go ogarnęło na ten widok.
— Panienka Chloe będzie musiała chwilę zaczekać i dogadać się z moim chłopakiem.
— Och, naturalnie!
— Prosiłabym o ten numer do prawnika — przypomniała o sobie Mary, zyskując w odpowiedzi kiwnięcie głową. Dziewczyna zombie rozejrzała się natomiast na boki, wyraźnie szukając chłopaka pirackiego wilkołaka wzrokiem. Jakby nie patrzeć, Alana widziała do tej pory wyłącznie na zdjęciach, które pojawiały się przy okazji w gazetach wraz ze wspomnieniem o Mercurym.
— To tamten — podpowiedział obracając ją tak, by stanęła na wprost władcy potworów. Jej twarz rozjaśniła się momentalnie, gdy ruszyła w jego stronę powłócząc nogami niczym rasowy martwiak i wyporstowała się, znowu machając zabawnie na boki głową.
— Czy szanowny chłopak panicza Blacka będzie miał coś przeciwko, jeśli porwę jego partnera do szalonego, martwego tańca?
Katar zombie [6/15]
Bójka wiedźm [3/4]
Zadanie Trupiego Psa [3/4]
Taniec z Zombie [1/3]
Bójka wiedźm [3/4]
Zadanie Trupiego Psa [3/4]
Taniec z Zombie [1/3]
YUNLEI / ROSA
Spojrzał na Rosę z pobłażaniem.
- To w końcu czeka mnie wieczne życie w pechu, czy może kołek wbity w serce? Jak już chcesz mi grozić, to bądź chociaż spójna w zeznaniach - i w tym momencie stracił zainteresowanie jej osobą, odwracając się w niezwykle wymowny sposób, niczym rasowy arystokrata.
Następnie zaczął się rozglądać za wspomnianym już Marcurym. Gdzie by go... oh, cóż to za straszne zamieszanie. Chwila, czy tam w środku...
- Hej, to on! - krzyknął, po czym złapał Yunlei za rękę i pociągnął za sobą w kierunku okropnego kłębowiska. - Merc! Merc słuchaj bo... ugh!
W tym momencie Koss dostał wiedźmą. Dosłownie. Druga już do niej doskakiwała.
- Ukradłaś moją suknię!
- Nie, to ty ją ukradłaś!
- Ależ drogie panie po co te nerwy...
- ZAMKNIJ SIĘ! - Huknęły obie na niego.
Koss westchnął i spojrzał na Yun.
- Zajmij się podpisem. Mercury stoi tam. Nie wiem, powiedz, że jesteś fanką czy coś. Spróbuję dołączyć, jak tylko to... rozwiążę.
- Zdzira!
Zadanie Trupiego Psa 2/4
Bójka wiedźm 1/2
Bójka wiedźm 1/2
Koss, Mercury, Rosa
Poszła posłusznie za Kossem, nawet nie rozglądając się na boki. Wyglądało na to, że dorwali już swój cel, nie widziała więc większego sensu w dalszym szukaniu wilkołaków. Zwłaszcza że ten wilkołak był szczególnie specjalny! Nie na co dzień można było zdobyć autograf od samego Blacka. Dopóki nie zaatakowały ich dzikie wiedźmy. Otworzyła nieco szerzej usta wpatrując się ze zdumieniem w całą tę agresję, nim nie położyła dłoni na ramieniu Kossculi, salutując z wyraźnym współczuciem w oczach.
— Wierzę w ciebie, hrabio Kossculo. W razie gdyby coś poszło nie tak, wiedz że nigdy nie zapomnę o twoim poświęceniu, meow.
I wtedy też ruszyła z natarciem w stronę Mercury'ego, podskakując w miejscu, byle ją zauważył. W końcu z takim wzrostem nie należało to do najprostszych zadań.
— Mercury, meow! Paniczu Black, meow! Pilna sprawa, potrzebuję odcisków twojej szanownej łapy — powiedziała robiąc do niego wielkie maślane oczy, nim zwróciła się szybko w stronę kolejnych dwóch wiedźm. Powstrzymała syk, a kocie uszy na jej głowie poruszyły się kilkakrotnie.
— Wszędzie wiedźmy. Nie będę waszym kotem, ksss — a jednak zasyczała.
Zadanie Trupiego Psa 3/4
― O. Zaraz wrócę ― rzucił momentalnie w stronę wilkołaka, który od razu przytaknął, pozwalając blondynowi na chwilowe pozostawienie go samemu sobie. Paige pokonał te kilka kroków, by podejść do czarnowłosego i dało się zauważyć, że nie próbował już choćby biernie ingerować w spór dziewczyn – tym bardziej, że wszystko wskazywało na to, że zdążyły odrobinę spuścić z tonu. Odebrał od niego kartkę i długopis, a wracając do wilkołaka, rozerwał ją na pół na zgięciu, zostawiając czysty kawałek dla siebie – w końcu miał otrzymać podpis od samego gospodarza. ― Dobra, wszystko gotowe.
Odczekał chwilę, pozwalając przebierańcowi na odłożenie talerza i wręczył mu połowę kartki i długopis. Umocowane do rąk pazury nieco utrudniały mu prawidłowe przytrzymanie przyboru do pisania, ale koniec końców udało mu się chwycić go tak, by cokolwiek napisać.
― Mam narysować wilczą łapę?
― Jasne. Ale podpisz się dodatkowo imieniem i nazwiskiem. Całkiem możliwe, że organizatorzy będą weryfikować to, skąd je wzięliśmy na podstawie listy gości i ich strojów ― odparł, a w jego głosie pojawiła się ledwo słyszalna nuta zastanowienia. Wydawało mu się, że bez tego zadanie nie miałoby większego sensu.
― Coś w tym jest ― przyznał, kładąc kartkę na niewielkim, pustym kawałku blatu i przycisnął końcówkę długopisu do kartki. Starał się nakreślać dość równe linie, w skupieniu wysuwając na wierzch końcówkę języka, którą dotknął górnej wargi. Trzeba przyznać, że artystą to on nie był, jednak Hayden przyglądał się temu raczej z pozytywnym rozbawieniem, wspominając ile trudu przyniosły mu niegdyś zajęcia artystyczne z panem Skywalkerem. ― Cholera, czuję się jakbym rysował lewą ręką ― poskarżył się, jednak szybko zaśmiał się pod nosem, wreszcie zapisując na kartce swoje imię i nazwisko nieco koślawymi literami.
― E tam, świetnie ci idzie ― zapewnił, choć słyszalna kąśliwość w jego tonie dała mu do zrozumienia, że wcale nie. Na szczęście w tej kwestii zgadzali się na tyle, by wilkołak nie poczuł się urażony i zaraz z uśmiechem na ustach wręczył mu kartkę.
― Trzymaj.
― Jeszcze raz dzięki. W jego imieniu też. ― Wskazał kciukiem na czarnowłosego, drugą ręką odbierając autograf wilkołaka, by zaraz zamachać nim w powietrzu, licząc na to, że cenny świstek zwróci uwagę Cullinana.
Ten jednak przyciągnął do niego kogoś zupełnie innego, sprawiając, że chłopak, z którym przed chwilą rozmawiał, momentalnie ucichł, jakby rozumiejąc, że obecna sytuacja tego wymagała. Hayden za to opuścił spojrzenie na dziewczynę, uważnie przesuwając wzrokiem po dość realistycznej charakteryzacji i sposobie poruszania się przez dziewczynę. Musiał przyznać, że szansa zobaczenia Blacka tańczącego z kimś, kto poruszał się z taką gracją, była wręcz ciężka do odrzucenia, a złośliwość już zaczęła malować się na jego twarzy.
― Sam nie wiem. Ostatnie zombie, z którym miał do czynienia, wywołało u niego alergię. Skąd mam mieć gwarancję, że twoją specjalną mocą nie jest rzucanie na innych uroków i po tym tańcu nie zapomni, że przyszedł tu właśnie ze mną? ― Przechylił głowę na bok, jakby taka kolej rzeczy na pewno mogła mieć miejsce. ― Poza tym obiecał, że mi się podpisze.
Pokazał jej czystą kartkę papieru i uniósł wzrok na bruneta, który... właśnie został oblężony przez kolejną osobę. Chyba nieprędko było im dane dotrzeć do Trupiego Psa.
Zadanie Trupiego Psa [3/4 posty]
Odczekał chwilę, pozwalając przebierańcowi na odłożenie talerza i wręczył mu połowę kartki i długopis. Umocowane do rąk pazury nieco utrudniały mu prawidłowe przytrzymanie przyboru do pisania, ale koniec końców udało mu się chwycić go tak, by cokolwiek napisać.
― Mam narysować wilczą łapę?
― Jasne. Ale podpisz się dodatkowo imieniem i nazwiskiem. Całkiem możliwe, że organizatorzy będą weryfikować to, skąd je wzięliśmy na podstawie listy gości i ich strojów ― odparł, a w jego głosie pojawiła się ledwo słyszalna nuta zastanowienia. Wydawało mu się, że bez tego zadanie nie miałoby większego sensu.
― Coś w tym jest ― przyznał, kładąc kartkę na niewielkim, pustym kawałku blatu i przycisnął końcówkę długopisu do kartki. Starał się nakreślać dość równe linie, w skupieniu wysuwając na wierzch końcówkę języka, którą dotknął górnej wargi. Trzeba przyznać, że artystą to on nie był, jednak Hayden przyglądał się temu raczej z pozytywnym rozbawieniem, wspominając ile trudu przyniosły mu niegdyś zajęcia artystyczne z panem Skywalkerem. ― Cholera, czuję się jakbym rysował lewą ręką ― poskarżył się, jednak szybko zaśmiał się pod nosem, wreszcie zapisując na kartce swoje imię i nazwisko nieco koślawymi literami.
― E tam, świetnie ci idzie ― zapewnił, choć słyszalna kąśliwość w jego tonie dała mu do zrozumienia, że wcale nie. Na szczęście w tej kwestii zgadzali się na tyle, by wilkołak nie poczuł się urażony i zaraz z uśmiechem na ustach wręczył mu kartkę.
― Trzymaj.
― Jeszcze raz dzięki. W jego imieniu też. ― Wskazał kciukiem na czarnowłosego, drugą ręką odbierając autograf wilkołaka, by zaraz zamachać nim w powietrzu, licząc na to, że cenny świstek zwróci uwagę Cullinana.
Ten jednak przyciągnął do niego kogoś zupełnie innego, sprawiając, że chłopak, z którym przed chwilą rozmawiał, momentalnie ucichł, jakby rozumiejąc, że obecna sytuacja tego wymagała. Hayden za to opuścił spojrzenie na dziewczynę, uważnie przesuwając wzrokiem po dość realistycznej charakteryzacji i sposobie poruszania się przez dziewczynę. Musiał przyznać, że szansa zobaczenia Blacka tańczącego z kimś, kto poruszał się z taką gracją, była wręcz ciężka do odrzucenia, a złośliwość już zaczęła malować się na jego twarzy.
― Sam nie wiem. Ostatnie zombie, z którym miał do czynienia, wywołało u niego alergię. Skąd mam mieć gwarancję, że twoją specjalną mocą nie jest rzucanie na innych uroków i po tym tańcu nie zapomni, że przyszedł tu właśnie ze mną? ― Przechylił głowę na bok, jakby taka kolej rzeczy na pewno mogła mieć miejsce. ― Poza tym obiecał, że mi się podpisze.
Pokazał jej czystą kartkę papieru i uniósł wzrok na bruneta, który... właśnie został oblężony przez kolejną osobę. Chyba nieprędko było im dane dotrzeć do Trupiego Psa.
Koss, Mercury, Rosa
— Tu macie numer. Wymieńcie się jeszcze swoimi.
Chciał dopilnować wszystkiego do samego końca, by upewnić się, że dziewczyny nie zrezygnują nagle w połowie. Jakby nie patrzeć po całej tej sytuacji naprawdę zaczynał wątpić w ludzi i ich zdolności dochodzenia do porozumienia.
— Okej, niech będzie. Możesz pisać?
— Poczekaj chwilę, tylko otworzę...
Stał w milczeniu, czekając aż zrobią wszystko krok po kroku, gdy tuż obok niego pojawiła się nowa postać. Nie kojarzył jej zbyt dobrze, choć nie miał wątpliwości że te ogniste, rude włosy mignęły mu już kiedyś na korytarzu.
— ... jasne — zerknął ponad jej ramieniem na chłopaka, który właśnie rozprawiał się z dwiema kolejnymi wiedźmami, które najwyraźniej miały niezwykle podobny problem, do tego który sam musiał rozwiązać. Kichnął w chusteczkę, nim wyciągnął wcześniejsze kartki papieru, podpisując się na nich dwukrotnie, wraz ze schludnym rysunkiem wilczej łapy, który zaraz podał Yunlei, pocierając powieki palcem wskazującym.
— Dla ciebie i twojego znajomego — kiwnął głową w jego stronę, zwracając się ponownie w kierunku wiedźm, które wymieniły się już numerami telefonów i stały teraz w miejscu, wyraźnie nie wiedząc jak to wszystko zakończyć.
— To ja... pójdę tam. Będę czekać na kontakt.
— Jasne. Przepraszam za zamieszanie, naprawdę mi przykro że coś takiego cię spotkało — Clarissa uśmiechnęła się ciepło, odchodząc w przeciwnym kierunku, nim jeszcze sobie o czymś przypomniała.
— Dziękujemy za pomoc — obie dziewczyny odezwały się w tym samym kierunku. Czarnowłosy machnął krótko ręką, odprawiając je tym prostym gestem.
— Nie ma za co, miłej zabawy na Halloween.
I zwrócił się ponownie w stronę Alana, by ruszyć w jego kierunku i oprzeć głowę na jego ramieniu z wyraźnym znużeniem. Jeśli będzie musiał przejść przez podobne sytuacje jeszcze kilka razy tego wieczora, jak nic skończy drzemiąc w samochodzie, gdy Paige będzie go odwoził do domu. Odsunął talerz w bok i objął go w pasie w pomrukiem, dopiero po chwili zwracając się w stronę dziewczyny zombie i chłopaka wilkołaka.
— Tylko jeden taniec, obiecuję! Po wszystkim grzecznie odprowadzę go do twojego boku — obiecała niska zombie, kiwając ochoczo głową. Czarnowłosy zaśmiał się cicho na ten widok nim spojrzał na Alana, wykorzystując jego chwilowo opuszczoną w dół głowę, by pocałować go krótko, nim odsunął się w tył.
— Zaraz wracam. Nie mogę odmówić komuś, kto faktycznie zebrał w sobie odwagę, by zapytać cię o pozwolenie. Zaraz wrócę i oddamy razem zadanie, a potem w końcu pójdziemy gdzieś usiąść, hm?
Wypuścił go z objęć i obrócił się w stronę dziewczyny, wyciągając dłoń w jej stronę z delikatnym, szelmowskim uśmiechem.
— A zatem, zatańczymy panienko zombie?
— Naturalnie panie wilkołaku! Postaram się panicza nie pogryźć, łyse i gnijące psowate nie są zbyt atrakcyjne — roześmiała się wesoło podając mu swoją dłoń, nim oboje skierowali się w stronę parkietu.
Katar zombie [7/15]
Bójka wiedźm [4/4] - wykonane
Zadanie Trupiego Psa [4/4] - wykonane
Taniec z Zombie [2/3]
Bójka wiedźm [4/4] - wykonane
Zadanie Trupiego Psa [4/4] - wykonane
Taniec z Zombie [2/3]
Alan, Bianca, Mercury
"Wiesz, nie mam HIV-a ani nic."
— HIV nie przenosi się poprzez dotyk — wypowiedział te słowa chyba całkowicie automatycznie, bo zaraz pożałował, że w ogóle się odezwał. Nie dodał już nic więcej, wyraźnie nie zamierzając wdawać się w dyskusję na temat własnej niechęci wobec dotyku innych. Był to temat zbyt drażliwy i mocno w nim zakorzeniony, by robił jakiekolwiek ustępstwa wobec kogoś, kogo widział pierwszy raz w życiu. Zwłaszcza, że jedyną osobą spoza rodziny, której pozwalał na podobne spoufalanie się był Shane.
Shane, którego znowu nie widział już od dłuższego czasu.
Rozejrzał się mimowolnie dookoła, czując dziwną pustkę we wnętrzu na samo wspomnienie czarnowłosego chłopaka. Ciekawe czy w ogóle tutaj przyszedł? Może bawił się z kimś znajomym w tym tłumie, a on zwyczajnie nie miał szans by na niego wpaść? Nie chciał się przyznać przed samym sobą, że to właśnie ze względu na szansę spotkania go na balu, w ogóle zdecydował się na wyjście z domu.
Tak jakby nie mógł po prostu jak człowiek wysłać mu krótkiego smsa, by zapytać czy zostaje w domu, a może zamierza się tutaj pojawić.
"Chyba przydałaby ci się jeszcze jedna taczka chusteczek."
Taczka?
Wpatrywał się w nią w milczeniu, nie odzywając ani słowem. Tak czy inaczej chusteczka bez wątpienia by mu się przydała, choć nie był pewien czy dziewczyna właśnie go nie wyśmiewa. Nieszczególnie by go to zdziwiło. Przyzwyczaił się już do bycia obiektem żartów innych. Po prostu na nie nie reagował.
— Mam alergię na futro. To raczej to — sprostował nieco przyciszonym głosem, nie dodając niczego więcej. Bal był na tyle dynamiczny, by nawet nie próbował śledził wszystkich wydarzeń. Nic dziwnego, że dopiero gdy Mercury został porwany najpierw przez wiedźmy, kota a potem przez martwą dziewczynę, ocknął się nieznacznie robiąc krok w jego stronę.
— Mercury... podpis... — zaczął cicho. Zbyt cicho, ostatecznie zamykając usta. Nie spuścił z niego wzroku, uznając że przecież równie dobrze mogą poczekać, aż skończy tańczyć. Na wszelki wypadek wyciągnął już kartkę i długopis, by być przygotowanym, nim kichnął po raz kolejny, stojąc cały czas w tym samym miejscu. Podejrzewał że skoro Alan cały czas tu stał, Mercury bez wątpienia tu wróci.
Atak alergii od zombie 5/15
Zadanie Trupiego Psa 2/4
Zadanie Trupiego Psa 2/4
Znów nie protestował, gdy Mercury znalazł się tuż obok niego. Tym razem mając wolną rękę, nie miał problemu z zadrapaniem go nieznacznie po boku. Ani trochę nie dziwił się zmęczeniu, biorąc pod uwagę, jak wiele wydarzyło się w ciągu ostatnich dziesięciu minut.
„Tylko jeden taniec, obiecuję!”
Już miał odpowiedzieć, gdy usta Mercury'ego dosięgnęły jego warg, przez co wszelkie słowa przerodziły się już tylko w niewyraźny, ale za to wyjątkowo zadowolony pomruk.
― Jak widać i tak nie mam nic do gadania ― stwierdził, wzruszając barkami w geście bezsilności. ― A gdybym go ograniczał, pewnie w końcu postanowiłby uciec. Tylko pamiętacie, że mam was na oku ― uprzedził, ściągając brwi w groźniejszym wyrazie. Kto chciałby podpaść władcy potworów?
Chyba tylko sam Cullinan, który najwidoczniej zapomniał, że przed tańcem był mu winny jeszcze swój odcisk łapy. Tymczasem pozostawił go z pustymi rękami, pomijając nakryty stół, który miał za plecami.
― A co z moim podpisem, Black? ― rzucił za nim na tyle głośno, by istniała przynajmniej niewielka szansa na to, że czarnowłosy go usłyszy. Nie dość, że sam pofatygował się ze zdobyciem podpisu dla niego, to jeszcze okazywało się, że miał całkowitą rację co do uroków rzucanych przez zombie – wystarczyła chwila, a chłopak już zapomniał o ich planie.
Paige mimowolnie pokręcił głową, zerkając z ukosa w bok, gdy cichy głos dotarł do jego uszu. Musiał opuścić dość znacznie wzrok, by natrafić nim na drobnego chłopaka, który nadal czekał na swoją kolej. Wyglądało na to, że siła przebicia nie należała do jego najmocniejszych stron, a wśród tylu pewniejszych siebie osób zwyczajnie niknął w tłumie – Hayden przyłapał się na tym, że przez moment sam zapomniał o jego obecności w pobliżu.
― To może trochę potrwać. Podobno zombie ruszają się w spowolnionym tempie ― zagadnął samą Śmierć żartobliwym tonem, dosięgając wzrokiem trzymanej przez niego kartki. Chwilę później przekręcił twarz w drugą stronę i wyciągnął rękę w stronę „znajomego” już wilkołaka, by klepnąć go w ramię i ponownie ściągnąć na siebie jego uwagę. Całe szczęście, że nie był typem niedotykalskiego.
― No co tam? ― odwrócił wzrok od stołu, gdy zgarnął z niego już kolejny stek. Wyglądało na to, że blondyn trafnie uderzył w jego gusta smakowe.
― Znajdziesz czas na jeszcze jeden podpis? ― spytał i sugestywnie kiwnął głową w stronę białowłosego chłopaka. ― Jest trochę nieśmiały i sam rozumiesz ― wymruczał nieco ściszonym tonem, posyłając mu przekonujący uśmiech. Nie przepadał za nagabywaniem ludzi, ale z drugiej strony chodziło tylko o coś, co kosztowało go tylko trzydzieści sekund.
― Och, jasne. Zresztą bez ciebie pewnie nie tknąłbym czegoś w kształcie nerki ― zarechotał pod nosem, wywijając kawałkiem mięsa nabitym na widelec, zanim wsunął go sobie do ust. Odłożywszy talerz, chwycił za serwetkę i przetarł nią lekko usta, by zaraz odłożyć ją na bok własnego talerza.
― Chyba nie spłacę długu wdzięczności do końca życia ― zażartował, zwracając się z powrotem do stołu, by zająć najprzyjemniejszą częścią całego balu. Wsunął obie kartki i długopis do kieszeni i zgarnął swój talerz, zabierając się za jedzenie sałatki, którą co jakiś czas zagryzał kęsem mięsa.
W tym samym czasie przebieraniec już podszedł do małomównego chłopaka, a jego puszysty strój i wilcze pazury nie budziły żadnych wątpliwości co do tego, że miał do czynienia z poszukiwanym wilkołakiem.
― Potrzebujesz odcisku łapy? ― zagadnął, wyciągając ręce w sugestywnym geście. Wystarczyło już tylko podać mu kartkę i długopis.
Frey
Seth wyciągnął rękę, biorąc od chłopaka kawałek papieru na którym zaraz się podpisał imieniem i nazwiskiem, dorysowując nieco niezgrabną, ale bez wątpienia wilczą łapę. Przeniósł wzrok na Jackdawa, przyglądając mu się pokrótce, nim wyciągnął kartkę w stronę Jonkera, kiwając mu głową.
— Chyba wystarczy?
— Teraz trzeba je oddać.
— Więc to po to był ci mój podpis? — doskonale widział zawód w oczach Lavoie, który od początku źle zinterpretował całą sytuację. Przysunął się do niego bliżej, by nachylić się tuż nad jego uchem.
— Oderwę odpowiednią informację, zanim oddam ten świetny rysunek wilczej łapy Trupiemu Psu — zapewnił go z cichym pomrukiem, odsuwając się z powrotem na bezpieczną odległość. Dopiero wtedy spojrzał na Jonkera, który najwyraźniej szukał pretekstu, by pozbyć się jego towarzystwa.
Upił kolejny łyk drinka, zastanawiając się co powinien odpowiedzieć. Nie miał w końcu prawa by trzymać go tutaj na siłę. Może w rzeczywistości zamierzał właśnie wybiec za swoją Sophie, bądź wrócić do wampirzycy, którą zostawił przy barze. Nawet jeśli nie było to do końca w interesie samego Jackdawa, nie mógł uwiązywać go do siebie niczym psa.
— Jeśli przeszkadza ci moje towarzystwo — stwierdził w końcu z niejakim znużeniem. Z każdą minutą było mu coraz cieplej. Kiwnął im obojgu głową, nim bez słowa obrócił się i zniknął im z oczu wyraźnie idąc w kierunku Trupiego Psa.
Wilkołak stał w miejscu, drapiąc się po karku z wyraźnym zagubieniem.
— Pójde już — skinął Jonkerowi głową, odwracając się w przeciwnym kierunku, by wrócić przed bar.
Zadanie Trupiego Psa [4/4]
Alan, Mercury
Stał w miejscu, szarpiąc kartkę w zamyśleniu, kompletnie nie dostrzegając że Alan skierował w jego stronę jakiekolwiek słowa. Nic dziwnego, że nawet nie próbował mu odpowiedzieć, po prostu skubiąc papier palcami i wodząc wzrokiem za Mercurym, który co chwilę znikał mu gdzieś w tłumie, by zaraz pojawić się na nowo.
Może powinien po prostu odpuścić. W końcu i tak nie zależało mu na podrapaniu Trupiego Psa. Alergia na sierść skutecznie wykluczała go z grona adoratorów zwierzęcia, robił to wyłącznie dla jakiejś wewnętrznej satysfakcji i nadziei na zdobycie późniejszej większej nagrody. W końcu całkiem miło byłoby przynieść coś ze sobą do domu w formie pamiątki po dzisiejszym dniu. Tak, by już na zawsze w jego umyśle odbiło się, że Liam Leistershire faktycznie pojawił się na Halloween.
Wtedy też wyrosła przed nim nieznana sylwetka. Wystraszył się do tego stopnia, że wyraźnie podskoczył w miejscu, gdy podniósł na niego wzrok. Blokował mu przejście? Już miał odsunąć się na bok, upominając się w myślach że nadal znajdował się w miejscu publicznym, gdy wilkołak (!) zadał mu pytanie.
— T - zaciął się przygryzając własny język, co sprawiło że wzdrygnął się po raz drugi, przesuwając nim zaraz po podniebieniu. Nieprzyjemne mrowienie zniknęło już po kilku sekundach, mimo to darował sobie słowa, ograniczając się wyłącznie do pokiwania głową. Wyciągnął papier i długopis w stronę chłopaka, patrząc jak ten z uprzejmym uśmiechem podpisuje mu się na kartce, zaraz wyciągając ją z powrotem w jego stronę.
— I gotowe. Tyle wystarczy?
Pokiwał ochoczo głową, cały czas nie odrywając od niego intensywnego wzroku. Przez to, że nie miał kompletnie pojęcia o tym, że Alan właśnie wyświadczył mu niemałą przysługę, czuł się zwyczajnie zagubiony. Wilkołak był dla niego niczym niebiański zesłaniec, który wyczuł jego problem i zstąpił na ziemię, by mu pomóc.
Choć no, nie przesadzajmy. Nie zależało mu na tym zadaniu aż tak bardzo. Mimo to bez wątpienia był wdzięczny i właśnie kompletnie nie wiedział jak ma się odwdzięczyć.
— Hm, naprawdę jesteś nieśmiały, co? — śmiech dotarł do jego uszu, gdy wilkołak nadal stał w miejscu, jakby spodziewał się, że Liam w jakikolwiek sposób postanowi podjąć z nim rozmowę. Ten jednak ocknął się dopiero po dłuższym momencie, by wydusić z siebie jedno słowo.
— Dziękuję.
I wtedy też głośno kichnął w swoją chusteczkę, a jego mina stała się jeszcze bardziej zagubiona niż wcześniej.
Atak alergii od zombie 6/15
Zadanie Trupiego Psa 3/4
Zadanie Trupiego Psa 3/4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach