▲▼
— Może lepiej na szamanizm, zamiast medycynę? Wiesz indiańskie ciuchy jak masz. Kupimy ci jakąś fretkę, wsadzisz ją w klatkę, gdy będą do ciebie przychodzić goście, nauczysz komendy 'zdechła fretka' i będziecie kantować ludzi na grube miliony — wypowiedział te słowa z tak śmiertelną powagą, że nie sposób było nie uwierzyć w fakt, że wierzył we własny plan. Rzecz jasna tak długo, jak kącik jego ust w końcu nie drgnął w nieznacznym uśmiechu.
— Lepszy Fafik niż Azor albo... Bob — zrobił dziwną, ciężką do zinterpretowania minę, która oscylowała gdzieś pomiędzy zdegustowaniem, a podziwem że ktoś ośmielał się wybrać takie imię dla swojego pupila, którego musiał potem przecież wołać na ulicy. I darzyć miłością.
— O tak! — wyrzucił pięść w powietrze wyraźnie dumny, że jego plan przeszedł bez szwanku. Teraz wystarczyło tylko zanieść wszystko do Trupiego Psa i...
— Hej Kamira, poznałaś Alana? — zapytał przekrzywiając pytająco głowę w bok.
Po obskoczeniu wszystkich stolików w okolicy udało jej się skompletować całkiem pokaźną ilość łakoci na talerzu. Pomijając, że od czasu do czasu po prostu nie mogła się powstrzymać i z trzech położonych na nim cukierków, podkradała jednego do kieszeni. Naprawdę Yunlei, tak jakbyś nie mogła wziąć sobie kolejnego ze stosiku! Niestety prawda wyznawana przez kocich złodziei była jedna i bardzo prosta:
— Kradzione smakuje lepiej, meow~ — zanuciła pod nosem wesoło, pakując jeszcze kilka rzeczy, które zaraz posypała kolorowym lukrem. Nie skończyła jeszcze swoich dekoracji, gdy Koss stawił się ponownie u jej boku. Rzuciła mu wyraźnie skupione spojrzenie. Właśnie była w szale artystycznym!
— Jesteś najlepszy! — powiedziała wesoło z ekscytacji podrzucając do góry lukier, który wylądował we włosach jakiejś wiedźmy. Zamarła na chwilę, lecz całe szczęście panienka odwrócona tyłem, nawet nie zauważyła że w jej włosach właśnie przybyło kilku cukrowych gwiazdek.
Uff. Bezpieczna.
Wyglądało na to, że wszystko mieli.
Po uzbieraniu talerza z jedzeniem, które bez wątpienia miało całkowicie starczyć na napełnienie czyjegoś brzucha na tyle, by nie odczuwał głodu - choć jednocześnie nie była to porcja na tyle wielka, by skończył potem z uczuciem przejedzenia. Już od małego uczyli się, by nie przejadać się na bankietach i konsumować wyłącznie mniejsze porcje w krótkich odstępach czasowych.
— Wow, wygląda świetnie.
— Chodźmy.
Nie miał nic więcej do dodania. Widział, że jego kuzynka i brat ruszyli przodem z zupełnie innym zestawem, który doskonale uzupełniał się z jego własnym. Dopiero po powrocie od Trupiego Psa zatrzymał się na chwilę, by ściągnąć na siebie uwagę obojga.
— Zostawię was samych. Dacie sobie radę, w razie czego do mnie dzwońcie.
Rhys przyglądał mu się w sposób, w którym widocznie widział smutek. Smutek, którego nie potrafił nijak zrozumieć. Ani tym bardziej na niego odpowiedzieć, podobnie jak na zawiedzione spojrzenie, które zaraz otrzymał.
— Ja też będę się zbierał. Miło było spędzić czas w waszym towarzystwie — uśmiechnął się, przytulając do siebie kota, nim zniknął w tłumie pozostawiając ich samym sobie.
— Dwa kosze jednego wieczora. Jestem z ciebie dumny, Sat.
Przewrócił oczami w odpowiedzi i machnął na niego ręką, odwracając się by zniknąć w tłumie.
Akurat. Tak jakby w ogóle ich to obchodziło.
Jakby nigdy nic wróciła do dekorowania deseru. Jeszcze kilka małych wstążeczek z żelków, trochę gwiazdek po lewej, lukier w kształcie wąsów, trójkątne kawałki ciasta na górze, okrągłe żelki w trzech punktach... idealnie! Spojrzała z wyraźną dumą na ułożonego na talerzu kota z łakoci i zaprezentowała swoje dzieło chłopakowi.
— Tadaaam! Z tym na pewno dostaniemy bonusowy czas, meow! — powiedziała podekscytowana. Bo jak można było nie docenić takiego kociego kunsztu? Dopiero teraz zauważyła nieco zdołowaną minę na twarzy Kossa, co momentalnie sprawiło że wyprostowała się zaalarmowana, przyglądając mu z uwagą.
— Wszystko w porządku Kossculo? Czy ten barman cię skrzywdził? Mam go podrapać? — zmrużyła oczy niczym wściekła żmija, zaraz ciągnąc go w stronę podestu. Te ciągłe chwilowe wycieczki zdążyły już wejść jej w krew.
Właściwie sam do końca nie wiedział dlaczego postanowił się wrócić. Nie odczuwał ani większych wyrzutów sumienia, ani jakiekolwiek poczucia obowiązku, że powienien na nowo znaleźć się przy stoliku. Nawet jeśli pozostawianie gościa samemu sobie bez wątpienia nie było w ich kręgach odbierane zbyt dobrze, były przeróżne priorytety których pilnował w życiu. Co więcej, dość dobitnie uprzedził chłopaka o swojej nieobecności i nie dał mu w żaden sposób znać czy zamierzał w ogóle wracać czy też nie. A jednak jego nogi z każdą minutą niosły go coraz dalej, gdy w milczeniu przechodził pomiędzy rozwrzeszczanym tłumem. Gwar był na tyle głośny, by nie było najmniejszych szans na usłyszenie tupnięć jego ciężkiego obuwia - a nawet i własnych myśli. Nawet jeśli na co dzień nie miał najmniejszych problemów z odcięciem się od rzeczywistości, to wszystko było zwyczajnie męczące. Miał już dość gwaru, zbyt dużej liczby osób, wszystkiego co wiązało się z tym wydarzeniem. Nawet jeśli bez wątpienia w obecnej chwili głównie narzekał wewnętrznie ze względu na rosnący ból główy i zdążył już zdobyć wiele przyjemnych wspomnień, które miały zatrzymać się w jego pamięci na długie lata, nie zmieniało to faktu, że chciał po prostu stąd iść.
Więc dlaczego nie stał w tym momencie przy drzwiach do garderoby, by przebrać się, wymknąć tylnym wyjściem i wrócić do domu jedną z limuzyn, których szofer czekał na niego już od kilku godzin.
No właśnie, godzin.
Zerknął pokrótce na zegarek, upewniając się że już tyle czasu zdążyło upłynąć, gdy uspokajali bijące się wiedźmy, spanikowane koty, oddawali psy ich właścicielom, wybierali jedzenie dla Henryka. Wbrew pozorom, ilość czynności które wykonał dzisiejszego dnia była zdumiewająca. Do tego stopnia, że sam przystanął na chwilę, zupełnie jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z ich ogromu. Był już blisko. Na tyle blisko, by bez większego problemu mógł dostrzec siedzącego przy stoliku Lesliego, który nie ruszył się nawet o krok. Drugie danie przygotowane dla niego wyglądało tak smętnie, że - nawet jeśli nie chciał przyznać się do tego przed samym sobą - odczuł nieprzyjemne ukłucie w okolicach żołądka. Wyglądał jakby porzuciła go dziewczyna, a sposób w jaki zabierał się za jedzenie tylko to pogłębiał. Przekrzywił nieznacznie głowę w bok, przyglądając mu się w zamyśleniu. Chłodna analiza, którą właśnie przeprowadzał trwała ponad minutę, a jej wynik pozostawał wiadomy wyłącznie samemu Blackowi, który przeniósł powoli spojrzenie na szczenię, które uderzyło w nogę krzesła wytrącając chłopaka z równowagi. Nagła zmiana w jego postawie, sprawiła że Saturn na nowo ruszył w jego stronę. Fakt, że jedzenie nadal parowało, świadczył o tym, że nie donieśli go aż tak dawno temu.
— Jeśli złapiesz je tak, zachowasz większą stabilność podczas jedzenia makaronu — powiedział krótko wyciągając powoli ubrane w rękawiczki dłonie w jego stronę. Nawet jeśli nienawidził dotyku ze strony innych, nie dało się wyczytać z jego twarzy czy ten sam dyskomfort odczuwał także w tym momencie, gdy po rzuceniu mu krótkiego spojrzenia ujął jego palce układając je w nieznacznie inny sposób, który już lata temu pokazała mu jego babcia od strony matki.
Uniósł twarz, a jego spokojny, przenikliwy wzrok skupił się całkowicie na oczach Lesliego. Nie poruszył się nawet o centymetr, ani nie wypuścił jego dłoni ze swojego uścisku, trwając w absolutnym bezruchu gdy szczeniak zaskomlał cicho pod stołem kręcąc się na boki pomiędzy jego nogami.
Ciężko było stwierdzić jak długo trwał w tej pozycji. Może zaledwie kilka sekund, a może kilka minut. Gdy w końcu wypuścił jego dłonie ze swoich, wrócił na swoje miejsce tak naturalnie, jakby w rzeczywistości nigdy go nie opuszczał. Zignorował kręcącego się wokół Vessare psa. Miał już dość zbyt wielu niewytresowanych zwierząt jak na jeden dzień. Zsunął powoli rękawiczki z dłoni, rozmasowując ich wierzch palcami, nim sięgnął po pałeczki, w przeciwieństwie do Lesliego wybierając te wykonane z porcelany. Nawet jeśli były dużo bardziej śliskie, dla kogoś kto używał go z równą łatwością co widelca, nie stanowiło to najmniejszego problemu.
— I? — nim w ogóle zaczął jeść, ponownie spojrzał na chłopaka wyraźnie chcąc usłyszeć jego opinię na temat dań. Dopiero po okazaniu podobnego zainteresowania, złapał w pałeczki kilka nitek makaronu i nachylił się nad miską, by uniknąć rozchlapania zupy, zaraz zagryzając je jedną z dorodnych krewetek i macką ośmiornicy. Naprawdę tęsknił za tym smakiem.
Kiedy tylko usłyszał jakie jest zadanie... zaczął biegać w kółko, niczym kurczak bez głowy! Zaraz jednak dopadł do jakiegoś stolika, zgarnął z niego kartę oraz długopis, a potem podbiegł do Yun.
- Szybko Yunnnnnnnnn, podpisz mi kartkę, podpisz mi kartkę!!!!!!!!!!!!!!1 - ilość wykrzykników symbolizuje tutaj poziom ekspresji Kossa, któremu naprawdę mocno zależało na wykonaniu tego zadania.
Dłuższą chwilę przyglądała im się z widocznym rozbawieniem, coraz bardziej wykrzywiającym jej usta w uśmiechu. Czasami nie ma nic piękniejszego niż cierpienie drugiego człowieka, naprawdę. A ten fenomen: pijani ludzie zaczepiający innych w barze, to był wyższy poziom śmieszków. Dopóki sama się go nie dopuściła, oczywiście, bo wtedy zazwyczaj bardzo żałowała.
Dostrzegła to błagalne spojrzenie i dłuższą chwilę zastanawiała się, czy chce ładować się w kolejne ratowanie komuś tyłka, skoro dalej czuła nieprzyjemne mrowienie policzka po ostatniej próbie pomocy drugiemu człowiekowi. W końcu jednak doszła do wniosku, że i tak nie ma nic lepszego do roboty, toteż zaraz leniwie podniosła się ze stołka, zbliżyła się do chłopaka i objęła go ramieniem.
- Koniec rozmowy, a teraz zostaw mojego faceta, bo ci te sztuczne kły powybijam - powiedziała nad wyraz spokojnie i uprzejmie, wręcz nieadekwatnie do treści. Widać było, że pomimo gróźb wolała rozwiązać sprawę pokojowo. I nic dziwnego, nie będzie się przecież szarpać z jakąś laską o nieswojego chłoptasia, aż tak jej jeszcze nie odjebało.
First topic message reminder :
Wielokrotnie każde z was mijało olbrzymi budynek ratusza w sercu Vancouver, nawet jeśli nie mieliście w nim niczego konkretnego do roboty. Tym razem ciężko było go jednak przeoczyć. Już od kilku dni we wszystkich możliwych miejscach widzieliście reklamy nadchodzącego Potwornego Balu. Rodzina Blacków odpowiednio zadbała o to, by dotarły nawet do największych dziur Vancouver.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
― Jerry! ― głośny okrzyk dobiegł tuż zza pleców jasnowłosego i chociaż to nie on miał na imię Jerry, wyraźnie poczuł lekkie pociągnięcie za smycz, którą nieustannie trzymał w ręce, co zmusiło go do obejrzenia się za siebie przez ramię. Niemalże od razu natrafił spojrzeniem na dziewczynę w przebraniu Meksykanina – Czego innego mogłem się spodziewać – z gustownym, wywiniętym wąsem doczepionym pod jej nosem. Szerokie rondo sombrero rzucało cień na jej twarz, jednak nawet wtedy Alan mógł dojrzeć wyraźną ulgę na widok całego i zdrowego pupila. ― Znowu udało ci się wywinąć, spryciarzu! ― Gwałtownie przykucnęła obok psiska i wytarmosiła go za uszy i poliki, choć robiła to z na tyle dużą ostrożnością, że psisko było z tego powodu wyraźnie zadowolone.
Zaraz po tym zadarła głowę wyżej, odchylając nieznacznie swój kapelusz, by móc przyjrzeć się chłopakowi, który zaopiekował się jej psem.
― Naprawdę przepraszam za kłopot i dziękuję za telefon. Mam nadzieję, że nie sprawiał problemów, bo bywa strasznym psotnikiem.
― Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego pomocnika ― stwierdził z rozbawieniem i poruszył lekko talerzem, skupiając na nim wzrok dziewczyny. Gdy tylko podniosła się na równe nogi, podał jej smycz, udając, że robi to z ogromnym bólem.
― Jak to pomocnika? ― Przechyliła głowę na bok, nie bardzo rozumiejąc, w jaki sposób jej mały corgi mógł przysłużyć się wysokiemu blondynowi. Sądząc po kącie, pod jakim musiała zadrzeć głowę – był nawet zbyt wysoki, jednak to nieszczególnie jej przeszkadzało.
― Zbieram jedzenie dla opiekuna Trupiego Psa, a tak się składa, że Jerry ma świetny gust. ― Pokiwał głową z przekonaniem, co wywołało szczery śmiech u Meksykanki, która przy okazji pokręciła głową z niedowierzaniem.
― Osobiście bym go nie poleciła. Zje dosłownie wszystko.
― W takim razie mamy coś wspólnego.
― Teraz to mi trudno uwierzyć! ― Omiotła go wzrokiem od głowy do brzucha i z powrotem. Nie wyglądał, jakby miał coś wspólnego z jej grubiutkim czworonogiem. ― Ale to znaczy, że wykonujesz zadanie sam? Słyszałam, że tym razem chcą, by działano w parach.
Alan uniósł brew w pytającym wyrazie. Wyglądało na to, że czegoś zwyczajnie nie doczytał. Nie sądził też, by obecność psa liczyła się jako zaliczone zadanie. Spojrzenie jasnych oczu przeniosło się na talerz, na którym już spoczywał kawałek mięsa i porcja sałatki. Czy to oznaczało, że cały wysiłek miał pójść na marne?
― I całe jedzenie zmarnowane... ― westchnął ciężko, chociaż w jego wypowiedzi zabrakło żalu. Nie zamierzał psuć sobie humoru z powodu jakiejś rozgrywki, która miała być jedynie zabawą. Niemniej jednak dziewczyna wyraźnie się rozpromieniła i wzięła się pod boki, przyjmując pozę bohaterki, która przybyła mu z pomocą.
― Jeśli nie masz nic przeciwko, mogę ci trochę pomóc. Chociaż tak odwdzięczę się za opiekę nad Jerrym. A poza tym jestem ciekawa, jak zakończy się pojedynek. Zdążyłam wykonać już dwa zadania ― pochwaliła się i przechyliła głowę, czekając na decyzję.
― Pewnie ― stwierdził, wzruszając barkami. Właściwie nie miał nic do stracenia, a wyglądało na to, że Black nieprędko miał zjawić się z powrotem i z całą pewnością znalazł już jakieś towarzystwo do pomocy.
― No to super! W takim razie co my tu mamy? ― Stanęła na palcach, sprawdzając zawartość talerza i przechyliła głowę na bok, wydając z siebie przeciągłe „Hmm”. ― Udekorowałabym talerz liściem sałaty i małym, koktajlowym pomidorkiem. Zawsze dobrze wyglądają. Przy okazji jestem Meredith.
― Alan ― rzucił, kiwając głową w wyrazie zrozumienia. Chwilę później pstryknął palcami, podłapując tę wizję. ― Właśnie tego mi brakowało. ― Uśmiech na jego ustach widocznie się uwydatnił, a chwilę później oboje zabrali się za szukanie właściwych dodatków, które nadałyby się na talerz. Nie było to szczególnie wykwintne danie, ale zdaniem Paige'a prezentowało się o tyle nieźle, że zaczynał żałować, że musiał oddać je Henrykowi. Po niespełna pięciu minutach wszystko było już gotowe.
Zadanie Trupiego Psa [3/3 posty]
Zaginiony pies [3/3 posty]
Zaraz po tym zadarła głowę wyżej, odchylając nieznacznie swój kapelusz, by móc przyjrzeć się chłopakowi, który zaopiekował się jej psem.
― Naprawdę przepraszam za kłopot i dziękuję za telefon. Mam nadzieję, że nie sprawiał problemów, bo bywa strasznym psotnikiem.
― Jakoś trudno mi w to uwierzyć. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego pomocnika ― stwierdził z rozbawieniem i poruszył lekko talerzem, skupiając na nim wzrok dziewczyny. Gdy tylko podniosła się na równe nogi, podał jej smycz, udając, że robi to z ogromnym bólem.
― Jak to pomocnika? ― Przechyliła głowę na bok, nie bardzo rozumiejąc, w jaki sposób jej mały corgi mógł przysłużyć się wysokiemu blondynowi. Sądząc po kącie, pod jakim musiała zadrzeć głowę – był nawet zbyt wysoki, jednak to nieszczególnie jej przeszkadzało.
― Zbieram jedzenie dla opiekuna Trupiego Psa, a tak się składa, że Jerry ma świetny gust. ― Pokiwał głową z przekonaniem, co wywołało szczery śmiech u Meksykanki, która przy okazji pokręciła głową z niedowierzaniem.
― Osobiście bym go nie poleciła. Zje dosłownie wszystko.
― W takim razie mamy coś wspólnego.
― Teraz to mi trudno uwierzyć! ― Omiotła go wzrokiem od głowy do brzucha i z powrotem. Nie wyglądał, jakby miał coś wspólnego z jej grubiutkim czworonogiem. ― Ale to znaczy, że wykonujesz zadanie sam? Słyszałam, że tym razem chcą, by działano w parach.
Alan uniósł brew w pytającym wyrazie. Wyglądało na to, że czegoś zwyczajnie nie doczytał. Nie sądził też, by obecność psa liczyła się jako zaliczone zadanie. Spojrzenie jasnych oczu przeniosło się na talerz, na którym już spoczywał kawałek mięsa i porcja sałatki. Czy to oznaczało, że cały wysiłek miał pójść na marne?
― I całe jedzenie zmarnowane... ― westchnął ciężko, chociaż w jego wypowiedzi zabrakło żalu. Nie zamierzał psuć sobie humoru z powodu jakiejś rozgrywki, która miała być jedynie zabawą. Niemniej jednak dziewczyna wyraźnie się rozpromieniła i wzięła się pod boki, przyjmując pozę bohaterki, która przybyła mu z pomocą.
― Jeśli nie masz nic przeciwko, mogę ci trochę pomóc. Chociaż tak odwdzięczę się za opiekę nad Jerrym. A poza tym jestem ciekawa, jak zakończy się pojedynek. Zdążyłam wykonać już dwa zadania ― pochwaliła się i przechyliła głowę, czekając na decyzję.
― Pewnie ― stwierdził, wzruszając barkami. Właściwie nie miał nic do stracenia, a wyglądało na to, że Black nieprędko miał zjawić się z powrotem i z całą pewnością znalazł już jakieś towarzystwo do pomocy.
― No to super! W takim razie co my tu mamy? ― Stanęła na palcach, sprawdzając zawartość talerza i przechyliła głowę na bok, wydając z siebie przeciągłe „Hmm”. ― Udekorowałabym talerz liściem sałaty i małym, koktajlowym pomidorkiem. Zawsze dobrze wyglądają. Przy okazji jestem Meredith.
― Alan ― rzucił, kiwając głową w wyrazie zrozumienia. Chwilę później pstryknął palcami, podłapując tę wizję. ― Właśnie tego mi brakowało. ― Uśmiech na jego ustach widocznie się uwydatnił, a chwilę później oboje zabrali się za szukanie właściwych dodatków, które nadałyby się na talerz. Nie było to szczególnie wykwintne danie, ale zdaniem Paige'a prezentowało się o tyle nieźle, że zaczynał żałować, że musiał oddać je Henrykowi. Po niespełna pięciu minutach wszystko było już gotowe.
Zaginiony pies [3/3 posty]
Kamira, Saturn
— Może lepiej na szamanizm, zamiast medycynę? Wiesz indiańskie ciuchy jak masz. Kupimy ci jakąś fretkę, wsadzisz ją w klatkę, gdy będą do ciebie przychodzić goście, nauczysz komendy 'zdechła fretka' i będziecie kantować ludzi na grube miliony — wypowiedział te słowa z tak śmiertelną powagą, że nie sposób było nie uwierzyć w fakt, że wierzył we własny plan. Rzecz jasna tak długo, jak kącik jego ust w końcu nie drgnął w nieznacznym uśmiechu.
— Lepszy Fafik niż Azor albo... Bob — zrobił dziwną, ciężką do zinterpretowania minę, która oscylowała gdzieś pomiędzy zdegustowaniem, a podziwem że ktoś ośmielał się wybrać takie imię dla swojego pupila, którego musiał potem przecież wołać na ulicy. I darzyć miłością.
— O tak! — wyrzucił pięść w powietrze wyraźnie dumny, że jego plan przeszedł bez szwanku. Teraz wystarczyło tylko zanieść wszystko do Trupiego Psa i...
— Hej Kamira, poznałaś Alana? — zapytał przekrzywiając pytająco głowę w bok.
Zadanie Trupiego Psa 6/3
KOSS
Po obskoczeniu wszystkich stolików w okolicy udało jej się skompletować całkiem pokaźną ilość łakoci na talerzu. Pomijając, że od czasu do czasu po prostu nie mogła się powstrzymać i z trzech położonych na nim cukierków, podkradała jednego do kieszeni. Naprawdę Yunlei, tak jakbyś nie mogła wziąć sobie kolejnego ze stosiku! Niestety prawda wyznawana przez kocich złodziei była jedna i bardzo prosta:
— Kradzione smakuje lepiej, meow~ — zanuciła pod nosem wesoło, pakując jeszcze kilka rzeczy, które zaraz posypała kolorowym lukrem. Nie skończyła jeszcze swoich dekoracji, gdy Koss stawił się ponownie u jej boku. Rzuciła mu wyraźnie skupione spojrzenie. Właśnie była w szale artystycznym!
— Jesteś najlepszy! — powiedziała wesoło z ekscytacji podrzucając do góry lukier, który wylądował we włosach jakiejś wiedźmy. Zamarła na chwilę, lecz całe szczęście panienka odwrócona tyłem, nawet nie zauważyła że w jej włosach właśnie przybyło kilku cukrowych gwiazdek.
Uff. Bezpieczna.
Zadanie dla Trupiego Psa 2/3
Kamira, Mercury
Wyglądało na to, że wszystko mieli.
Po uzbieraniu talerza z jedzeniem, które bez wątpienia miało całkowicie starczyć na napełnienie czyjegoś brzucha na tyle, by nie odczuwał głodu - choć jednocześnie nie była to porcja na tyle wielka, by skończył potem z uczuciem przejedzenia. Już od małego uczyli się, by nie przejadać się na bankietach i konsumować wyłącznie mniejsze porcje w krótkich odstępach czasowych.
— Wow, wygląda świetnie.
— Chodźmy.
Nie miał nic więcej do dodania. Widział, że jego kuzynka i brat ruszyli przodem z zupełnie innym zestawem, który doskonale uzupełniał się z jego własnym. Dopiero po powrocie od Trupiego Psa zatrzymał się na chwilę, by ściągnąć na siebie uwagę obojga.
— Zostawię was samych. Dacie sobie radę, w razie czego do mnie dzwońcie.
Rhys przyglądał mu się w sposób, w którym widocznie widział smutek. Smutek, którego nie potrafił nijak zrozumieć. Ani tym bardziej na niego odpowiedzieć, podobnie jak na zawiedzione spojrzenie, które zaraz otrzymał.
— Ja też będę się zbierał. Miło było spędzić czas w waszym towarzystwie — uśmiechnął się, przytulając do siebie kota, nim zniknął w tłumie pozostawiając ich samym sobie.
— Dwa kosze jednego wieczora. Jestem z ciebie dumny, Sat.
Przewrócił oczami w odpowiedzi i machnął na niego ręką, odwracając się by zniknąć w tłumie.
Akurat. Tak jakby w ogóle ich to obchodziło.
Zadanie Trupiego Psa 3/3
KOSS
Jakby nigdy nic wróciła do dekorowania deseru. Jeszcze kilka małych wstążeczek z żelków, trochę gwiazdek po lewej, lukier w kształcie wąsów, trójkątne kawałki ciasta na górze, okrągłe żelki w trzech punktach... idealnie! Spojrzała z wyraźną dumą na ułożonego na talerzu kota z łakoci i zaprezentowała swoje dzieło chłopakowi.
— Tadaaam! Z tym na pewno dostaniemy bonusowy czas, meow! — powiedziała podekscytowana. Bo jak można było nie docenić takiego kociego kunsztu? Dopiero teraz zauważyła nieco zdołowaną minę na twarzy Kossa, co momentalnie sprawiło że wyprostowała się zaalarmowana, przyglądając mu z uwagą.
— Wszystko w porządku Kossculo? Czy ten barman cię skrzywdził? Mam go podrapać? — zmrużyła oczy niczym wściekła żmija, zaraz ciągnąc go w stronę podestu. Te ciągłe chwilowe wycieczki zdążyły już wejść jej w krew.
Zadanie dla Trupiego Psa 3/3
Zero
Właściwie sam do końca nie wiedział dlaczego postanowił się wrócić. Nie odczuwał ani większych wyrzutów sumienia, ani jakiekolwiek poczucia obowiązku, że powienien na nowo znaleźć się przy stoliku. Nawet jeśli pozostawianie gościa samemu sobie bez wątpienia nie było w ich kręgach odbierane zbyt dobrze, były przeróżne priorytety których pilnował w życiu. Co więcej, dość dobitnie uprzedził chłopaka o swojej nieobecności i nie dał mu w żaden sposób znać czy zamierzał w ogóle wracać czy też nie. A jednak jego nogi z każdą minutą niosły go coraz dalej, gdy w milczeniu przechodził pomiędzy rozwrzeszczanym tłumem. Gwar był na tyle głośny, by nie było najmniejszych szans na usłyszenie tupnięć jego ciężkiego obuwia - a nawet i własnych myśli. Nawet jeśli na co dzień nie miał najmniejszych problemów z odcięciem się od rzeczywistości, to wszystko było zwyczajnie męczące. Miał już dość gwaru, zbyt dużej liczby osób, wszystkiego co wiązało się z tym wydarzeniem. Nawet jeśli bez wątpienia w obecnej chwili głównie narzekał wewnętrznie ze względu na rosnący ból główy i zdążył już zdobyć wiele przyjemnych wspomnień, które miały zatrzymać się w jego pamięci na długie lata, nie zmieniało to faktu, że chciał po prostu stąd iść.
Więc dlaczego nie stał w tym momencie przy drzwiach do garderoby, by przebrać się, wymknąć tylnym wyjściem i wrócić do domu jedną z limuzyn, których szofer czekał na niego już od kilku godzin.
No właśnie, godzin.
Zerknął pokrótce na zegarek, upewniając się że już tyle czasu zdążyło upłynąć, gdy uspokajali bijące się wiedźmy, spanikowane koty, oddawali psy ich właścicielom, wybierali jedzenie dla Henryka. Wbrew pozorom, ilość czynności które wykonał dzisiejszego dnia była zdumiewająca. Do tego stopnia, że sam przystanął na chwilę, zupełnie jakby dopiero teraz zdał sobie sprawę z ich ogromu. Był już blisko. Na tyle blisko, by bez większego problemu mógł dostrzec siedzącego przy stoliku Lesliego, który nie ruszył się nawet o krok. Drugie danie przygotowane dla niego wyglądało tak smętnie, że - nawet jeśli nie chciał przyznać się do tego przed samym sobą - odczuł nieprzyjemne ukłucie w okolicach żołądka. Wyglądał jakby porzuciła go dziewczyna, a sposób w jaki zabierał się za jedzenie tylko to pogłębiał. Przekrzywił nieznacznie głowę w bok, przyglądając mu się w zamyśleniu. Chłodna analiza, którą właśnie przeprowadzał trwała ponad minutę, a jej wynik pozostawał wiadomy wyłącznie samemu Blackowi, który przeniósł powoli spojrzenie na szczenię, które uderzyło w nogę krzesła wytrącając chłopaka z równowagi. Nagła zmiana w jego postawie, sprawiła że Saturn na nowo ruszył w jego stronę. Fakt, że jedzenie nadal parowało, świadczył o tym, że nie donieśli go aż tak dawno temu.
— Jeśli złapiesz je tak, zachowasz większą stabilność podczas jedzenia makaronu — powiedział krótko wyciągając powoli ubrane w rękawiczki dłonie w jego stronę. Nawet jeśli nienawidził dotyku ze strony innych, nie dało się wyczytać z jego twarzy czy ten sam dyskomfort odczuwał także w tym momencie, gdy po rzuceniu mu krótkiego spojrzenia ujął jego palce układając je w nieznacznie inny sposób, który już lata temu pokazała mu jego babcia od strony matki.
Uniósł twarz, a jego spokojny, przenikliwy wzrok skupił się całkowicie na oczach Lesliego. Nie poruszył się nawet o centymetr, ani nie wypuścił jego dłoni ze swojego uścisku, trwając w absolutnym bezruchu gdy szczeniak zaskomlał cicho pod stołem kręcąc się na boki pomiędzy jego nogami.
Ciężko było stwierdzić jak długo trwał w tej pozycji. Może zaledwie kilka sekund, a może kilka minut. Gdy w końcu wypuścił jego dłonie ze swoich, wrócił na swoje miejsce tak naturalnie, jakby w rzeczywistości nigdy go nie opuszczał. Zignorował kręcącego się wokół Vessare psa. Miał już dość zbyt wielu niewytresowanych zwierząt jak na jeden dzień. Zsunął powoli rękawiczki z dłoni, rozmasowując ich wierzch palcami, nim sięgnął po pałeczki, w przeciwieństwie do Lesliego wybierając te wykonane z porcelany. Nawet jeśli były dużo bardziej śliskie, dla kogoś kto używał go z równą łatwością co widelca, nie stanowiło to najmniejszego problemu.
— I? — nim w ogóle zaczął jeść, ponownie spojrzał na chłopaka wyraźnie chcąc usłyszeć jego opinię na temat dań. Dopiero po okazaniu podobnego zainteresowania, złapał w pałeczki kilka nitek makaronu i nachylił się nad miską, by uniknąć rozchlapania zupy, zaraz zagryzając je jedną z dorodnych krewetek i macką ośmiornicy. Naprawdę tęsknił za tym smakiem.
Głowa, istota szara, najciemniej pod latarnią. O co w ogóle chodziło z tym powalonym zombie kontekstem? Wcześniejszą muzyczną kompozycję zastępowała teraz spokojna, senna melodia. Prawie jak kołysanka. Szkoda tylko, że zawierająca elementy grozy, ale czy to nie budowało tylko jeszcze lepszego nastroju?
Cisza, spokój i piosenka o wypływających mózgach. Zombie, ludzkie organy, spójność zachowana.
- Dokładnie zastanówcie się, gdzie szukacie! Wbrew pozorom, ta zagadka jest tak prosta, że nie da się nie znaleźć odpowiedzi - zagrzewający, pozytywny ton wypowiedzi, a to wszystko tylko po to, żeby zaraz wystartować z ostatnim utworem. - Niestety, damy radę jeszcze tylko z jednym utworem, a tuż po nim ogłosimy, gdzie dokładnie znajduje się szkatułka z nagrodą. Jeśli nikt nie znajdzie jej sam - poszukiwania staną się wyścigiem.
Cisza, spokój i piosenka o wypływających mózgach. Zombie, ludzkie organy, spójność zachowana.
- Dokładnie zastanówcie się, gdzie szukacie! Wbrew pozorom, ta zagadka jest tak prosta, że nie da się nie znaleźć odpowiedzi - zagrzewający, pozytywny ton wypowiedzi, a to wszystko tylko po to, żeby zaraz wystartować z ostatnim utworem. - Niestety, damy radę jeszcze tylko z jednym utworem, a tuż po nim ogłosimy, gdzie dokładnie znajduje się szkatułka z nagrodą. Jeśli nikt nie znajdzie jej sam - poszukiwania staną się wyścigiem.
LISTA UCZESTNIKÓW:
~Hurricane - całkiem ciepło-ciepło :U
~Rosa - wycofała się przez irl rzeczy :<
~Koss - gówno tam, zimno :////
~Mercury - letnio-ciepłe te przemyślenia ♥
Dobrą podpowiedzią jest też spojrzenie na post z opisem sali balowej~.
Czas na odpis do 20.11 do północy (czy też nocy ogółem), ale jeśli do dziś odpiszą wszyscy dotychczasowi uczestnicy, to rzucę postem jutro. '^'
Dotychczasowe słowa kluczowe: nieumarli, sala balowa, wielka uczta, głowa, najciemniej pod latarnią.
I radzę wziąć sobie do serca słowo "pod", latarnię niekoniecznie.
~Hurricane - całkiem ciepło-ciepło :U
~
~Koss - gówno tam, zimno :////
~Mercury - letnio-ciepłe te przemyślenia ♥
Dobrą podpowiedzią jest też spojrzenie na post z opisem sali balowej~.
Czas na odpis do 20.11 do północy (czy też nocy ogółem), ale jeśli do dziś odpiszą wszyscy dotychczasowi uczestnicy, to rzucę postem jutro. '^'
Dotychczasowe słowa kluczowe: nieumarli, sala balowa, wielka uczta, głowa, najciemniej pod latarnią.
I radzę wziąć sobie do serca słowo "pod", latarnię niekoniecznie.
W pierwszej chwili stał między stołami słuchając piosnki, ale zaraz ruszył, odszukał stół, na którym stała mózgowa galaretka i zajrzał pod niego, a później pod talerze, na których stał chyboczący się przysmak... Hm, hm, hm... A może pod samą galaretką? Hurricane stanął na palcach i lekko przekrzywiając głowę starał się wejrzeć w prawie przeźroczystą masę. No, no, pokaż mózgotku, co masz w środku.
„NIE JESTEM TWOIM PSEM.”
Źle się za to zabrałeś.
Upomniał go głos, gdy drzwi do łazienki trzasnęły, a na ramionach nadal czuł lekkie pulsowanie wywołane siłą, z jaką został odepchnięty. Komuś jego pokroju ciężko było stwierdzić, co właściwie zrobił nie tak – nic dziwnego, że przez pierwsze kilka sekund po prostu patrzył na zamknięte drzwi łazienki, jednak cokolwiek to wszystko by nie znaczyło, Thatcher obecnie nie był sobą. Wybiegnięcie w tłum z bezpiecznej łazienki w tym stanie, mogło skończyć się istną katastrofą, dlatego wyszarpnąwszy pospiesznie ręcznik papierowy z pobliskiego pojemnika, nakrył nim ranę na ręce i opuścił pomieszczenie.
Starr nie zdążył oddalić się na tyle daleko, by nie zdołał wychwycić go wzrokiem. Od razu pokonał kolejne kroki w jego stronę, pobieżnie wyłapując słowa chłopaka, który się do niego przyczepił.
„(...) jesteś tutaj sam. Może--”
― Nie jest sam ― rzucił sucho i już wyciągnął rękę w stronę ramienia chłopaka, gdy czyjeś plecy uderzyły o nią, odpychając ją z dużą siłą. Ciemnowłosy cofnął się o krok, ściągając brwi w niezadowoleniu, gdy jego spojrzenie natrafiło na dwie dziewczyny, które jakby wyrosły spod ziemi, przepychając się ze sobą w najlepsze. Daleko było im do zawodowych zapaśniczek, gdy raz po raz to wymachiwały bezsensownie rękami, to próbowały doprowadzić do tego, by przeciwniczka upadła na ziemię i choć cała sytuacja prezentowała się raczej komicznie, ich rozeźlone wyrazy twarzy świadczyły o tym, że w całej tej sytuacji nie było ani grama żartu.
― NIE MOGĘ UWIERZYĆ, ŻE MI TO ZROBIŁAŚ, LEI ― krzyknęła jedna z nich, uderzając ręką o ramię drugiej. Ta momentalnie rozmasowała je, krzywiąc twarz w zbolałym wyrazie. ― Pokazałam ci ten strój w zaufaniu, a ty bezczelnie go ukradłaś! Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile czasu zajęło mi dorwanie go!
― MÓWIŁAM CI JUŻ, ŻE MIAŁAM GO WCZEŚNIEJ. OBIECAŁAŚ, ŻE GO NIE ZAŁOŻYSZ! ― warknęła druga i zaraz oddała pchnięcie.
Szczerze mówiąc, Grimshawa nieszczególnie interesowało to, o co się kłóciły. Zastanawiało go tylko to, dlaczego pojawiły się akurat w tym miejscu, odgradzając go od Starra, niczym nieszczęśliwy los, który nie chciał, żeby szarooki się do niego zbliżał – za to okazał się wspierać przebierańca z psem, który wyglądał na całkiem zadowolonego z nowego spotkania, czego nie można było powiedzieć o gotowym do ataku psie.
Ma już nowe towarzystwo, bo nie jest twoim psem.
― Czy zgodziłbyś się ze mną zatańczyć? ― dziewczęcy głos dobiegł go gdzieś z prawej strony. Rozległ się na tyle blisko, że nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że nieznajoma w – jak się okazało – przebraniu zombie mówiła właśnie do niego. Jakby tego było mało, pozwoliła sobie na lekkie muśnięcie palcami ramienia chłopaka, który zmierzył ją chłodnym wzrokiem, na który nie zwróciła szczególnej uwagi. Niezdrowo lśniące oczy świadczyły o tym, że miała za sobą już kilka kieliszków i choć nie zataczała się, a jej język nie plątał się, jak u kogoś niedorozwiniętego, było jej już wszystko jedno. To wyjaśniało, dlaczego nie zwróciła większej uwagi na szarpiące się obok wiedźmy, które nadal kłóciły się o to, która z nich kupiła swój strój jako pierwsza.
― Nie tańczę ― stwierdził sucho, zaraz zwracając twarz w stronę Winchestera i towarzyszącego mu wilkołaka. Sądził, że odmowa załatwi sprawę, jednak nieznajoma niemal natychmiast ujęła jego nadgarstek oburącz, próbując spojrzeć na niego z miną pokrzywdzonego kociaka. Szkoda, że to nie działało.
Miała dziesięc sekund, żeby go puścić.
― No nie daj się prosić!
Palce Jay'a zacisnęły się w pięść, sprawiając, że całe jego przedramię napięło się. Nabrał coraz większej ochoty, by stąd wyjść, a sądził, że byłoby to najbezpieczniejsze rozwiązanie i dla niego, i dla innych. Gdy ponownie spojrzał na nachalną zombie miał szczerą ochotę skręcić jej kark. Oczywiście to niczego by jej nie nauczyło i nie musiałoby, ale przynajmniej naprawdę byłaby martwa.
Co za cyrk.
Bójka wiedźm [1/2 posty]
Taniec z zombie [1/3 posty]
Źle się za to zabrałeś.
Upomniał go głos, gdy drzwi do łazienki trzasnęły, a na ramionach nadal czuł lekkie pulsowanie wywołane siłą, z jaką został odepchnięty. Komuś jego pokroju ciężko było stwierdzić, co właściwie zrobił nie tak – nic dziwnego, że przez pierwsze kilka sekund po prostu patrzył na zamknięte drzwi łazienki, jednak cokolwiek to wszystko by nie znaczyło, Thatcher obecnie nie był sobą. Wybiegnięcie w tłum z bezpiecznej łazienki w tym stanie, mogło skończyć się istną katastrofą, dlatego wyszarpnąwszy pospiesznie ręcznik papierowy z pobliskiego pojemnika, nakrył nim ranę na ręce i opuścił pomieszczenie.
Starr nie zdążył oddalić się na tyle daleko, by nie zdołał wychwycić go wzrokiem. Od razu pokonał kolejne kroki w jego stronę, pobieżnie wyłapując słowa chłopaka, który się do niego przyczepił.
„(...) jesteś tutaj sam. Może--”
― Nie jest sam ― rzucił sucho i już wyciągnął rękę w stronę ramienia chłopaka, gdy czyjeś plecy uderzyły o nią, odpychając ją z dużą siłą. Ciemnowłosy cofnął się o krok, ściągając brwi w niezadowoleniu, gdy jego spojrzenie natrafiło na dwie dziewczyny, które jakby wyrosły spod ziemi, przepychając się ze sobą w najlepsze. Daleko było im do zawodowych zapaśniczek, gdy raz po raz to wymachiwały bezsensownie rękami, to próbowały doprowadzić do tego, by przeciwniczka upadła na ziemię i choć cała sytuacja prezentowała się raczej komicznie, ich rozeźlone wyrazy twarzy świadczyły o tym, że w całej tej sytuacji nie było ani grama żartu.
― NIE MOGĘ UWIERZYĆ, ŻE MI TO ZROBIŁAŚ, LEI ― krzyknęła jedna z nich, uderzając ręką o ramię drugiej. Ta momentalnie rozmasowała je, krzywiąc twarz w zbolałym wyrazie. ― Pokazałam ci ten strój w zaufaniu, a ty bezczelnie go ukradłaś! Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile czasu zajęło mi dorwanie go!
― MÓWIŁAM CI JUŻ, ŻE MIAŁAM GO WCZEŚNIEJ. OBIECAŁAŚ, ŻE GO NIE ZAŁOŻYSZ! ― warknęła druga i zaraz oddała pchnięcie.
Szczerze mówiąc, Grimshawa nieszczególnie interesowało to, o co się kłóciły. Zastanawiało go tylko to, dlaczego pojawiły się akurat w tym miejscu, odgradzając go od Starra, niczym nieszczęśliwy los, który nie chciał, żeby szarooki się do niego zbliżał – za to okazał się wspierać przebierańca z psem, który wyglądał na całkiem zadowolonego z nowego spotkania, czego nie można było powiedzieć o gotowym do ataku psie.
Ma już nowe towarzystwo, bo nie jest twoim psem.
― Czy zgodziłbyś się ze mną zatańczyć? ― dziewczęcy głos dobiegł go gdzieś z prawej strony. Rozległ się na tyle blisko, że nie miał żadnych wątpliwości co do tego, że nieznajoma w – jak się okazało – przebraniu zombie mówiła właśnie do niego. Jakby tego było mało, pozwoliła sobie na lekkie muśnięcie palcami ramienia chłopaka, który zmierzył ją chłodnym wzrokiem, na który nie zwróciła szczególnej uwagi. Niezdrowo lśniące oczy świadczyły o tym, że miała za sobą już kilka kieliszków i choć nie zataczała się, a jej język nie plątał się, jak u kogoś niedorozwiniętego, było jej już wszystko jedno. To wyjaśniało, dlaczego nie zwróciła większej uwagi na szarpiące się obok wiedźmy, które nadal kłóciły się o to, która z nich kupiła swój strój jako pierwsza.
― Nie tańczę ― stwierdził sucho, zaraz zwracając twarz w stronę Winchestera i towarzyszącego mu wilkołaka. Sądził, że odmowa załatwi sprawę, jednak nieznajoma niemal natychmiast ujęła jego nadgarstek oburącz, próbując spojrzeć na niego z miną pokrzywdzonego kociaka. Szkoda, że to nie działało.
Miała dziesięc sekund, żeby go puścić.
― No nie daj się prosić!
Palce Jay'a zacisnęły się w pięść, sprawiając, że całe jego przedramię napięło się. Nabrał coraz większej ochoty, by stąd wyjść, a sądził, że byłoby to najbezpieczniejsze rozwiązanie i dla niego, i dla innych. Gdy ponownie spojrzał na nachalną zombie miał szczerą ochotę skręcić jej kark. Oczywiście to niczego by jej nie nauczyło i nie musiałoby, ale przynajmniej naprawdę byłaby martwa.
Co za cyrk.
Taniec z zombie [1/3 posty]
Z jednego się właściwie cieszyła: zombie nie był na tyle pijany, żeby deptać po stopach i słaniać się na boki jak wujek Janusz po paru głębszych. Właściwie tańczył całkiem nieźle i tego nie mogła mu zaprzeczyć, nawet jeżeli dalej nie była zadowolona z tego, że została wyciągnięta na parkiet siłą. W życiu by tego nie przyznała, ale tych parę minut minęło całkiem szybko i przyjemnie.
Zombie dotrzymał obietnicy i gdy tylko piosenka się skończyła, podziękował jej i już ujął jej dłoń, żeby ją ucałować na pożegnanie, kiedy Sig gwałtownie odsunęła rękę, niwecząc jego plany.
- Nie - rzuciła oschle, ale zaraz po tym uśmiechnęła się do niego lekko i również podziękowała, podkreślając jednak, żeby następnym razem uważał, bo szczęście zawsze może go opuścić i wreszcie któraś pani strzeli go po pysku za nachalność. Wesoły koleś tylko wzruszył ramionami i poszedł w swoją stronę - najprawdopodobniej po to, żeby wyciągnąć kolejną laskę do tańca. Niesamowity człowiek, naprawdę. Aż podziwiała jego determinację i pewność siebie.
Wróciła na swoje miejsce przy barze. Jej drink, na szczęście, nadal tam stał, ale z całą pewnością nie dlatego, że pilnował go koleś przebrany za lalkę z "Piły", bo ten najwidoczniej zaczął przemiłą rozmowę z pijaną wilkołaczycą. Impreza ledwie się zaczęła, a ludzie już łazili napruci jak Messerschmitt. Norweżka po prostu przysiadła się obok i, popijając swojego drinka, obserwowała tę jakże wesołą i komiczną sytuację.
Taniec z zombie - 3/3
Zombie dotrzymał obietnicy i gdy tylko piosenka się skończyła, podziękował jej i już ujął jej dłoń, żeby ją ucałować na pożegnanie, kiedy Sig gwałtownie odsunęła rękę, niwecząc jego plany.
- Nie - rzuciła oschle, ale zaraz po tym uśmiechnęła się do niego lekko i również podziękowała, podkreślając jednak, żeby następnym razem uważał, bo szczęście zawsze może go opuścić i wreszcie któraś pani strzeli go po pysku za nachalność. Wesoły koleś tylko wzruszył ramionami i poszedł w swoją stronę - najprawdopodobniej po to, żeby wyciągnąć kolejną laskę do tańca. Niesamowity człowiek, naprawdę. Aż podziwiała jego determinację i pewność siebie.
Wróciła na swoje miejsce przy barze. Jej drink, na szczęście, nadal tam stał, ale z całą pewnością nie dlatego, że pilnował go koleś przebrany za lalkę z "Piły", bo ten najwidoczniej zaczął przemiłą rozmowę z pijaną wilkołaczycą. Impreza ledwie się zaczęła, a ludzie już łazili napruci jak Messerschmitt. Norweżka po prostu przysiadła się obok i, popijając swojego drinka, obserwowała tę jakże wesołą i komiczną sytuację.
Taniec z zombie - 3/3
- A wtedy powiedziałam jej, że nie może tego zrobić. Rozumiesz? Nie może. - wilkołaczyca zdecydowanie bawiła się świetnie. Nie można było jednak powiedzieć tego o Artemie. Chłopak siedząc i kichając co chwilę z zażenowaną miną udawał, że słucha kobiety, która się do niego dosiadła. Chciał jakoś uciec przed uczestniczką balu, lecz uniemożliwiał mu to jego pies, który smacznie stał pod barowym krzesłem. Widząc, że dziewczyna którą prosił o chusteczkę wraca, posłał jej błagalne spojrzenie.
To jest jakiś żart.
Domashnikov poprosił barmana o drinka, czując, że nie wytrzyma dłużej monologu wilkołaczycy na trzeźwo. Zapłacił za swój napój i niemal naraz wypił całą zawartość szklanki.
Katar zombie [4/5 postów]
Przyczepienie się do ciebie wilkołaczycy [2/3]
To jest jakiś żart.
Domashnikov poprosił barmana o drinka, czując, że nie wytrzyma dłużej monologu wilkołaczycy na trzeźwo. Zapłacił za swój napój i niemal naraz wypił całą zawartość szklanki.
Katar zombie [4/5 postów]
Przyczepienie się do ciebie wilkołaczycy [2/3]
Jackson jeszcze przez chwilę słaniał się na boki, by zaraz upaść z głośnym pluskiem na podłogę. Nieszczęśliwie, paskudny dźwięki, jaki temu towarzyszył, pochodził od kałuży zawartości jego żołądka, a której wylądował z taką niesamowitą gracją. Długo jeszcze bełkotał pod nosem przekleństwa, jednak kolejny zawrót głowy i mdłości uniemożliwiły mu kontynuowanie. Ochrona szybko zajęła się delikwentem, a odpowiednie 'siły' sprzątnęły pozostawiony po nim prezent.
Clawerich nie odezwał się ani słowem podczas drobnej wędrówki, choć niezadowolenie wymalowane na jego licu mówiło więcej, niż tysiąc słów. Wypuszczony z objęć ramienia białowłosego odsunął się na krok, by wygładzić dłońmi ubranie. Odwrócił tęskne spojrzenie w stronę drzwi, dając sobie te kilka sekund, by łagodny wyraz powrócił na jego twarz. Wtedy dopiero przeniósł wzrok na Anubisa.
- Dzięki - rzucił w końcu. - Coraz częściej dochodzi do mnie świadomość, że przyjście na ten bal było błędem - westchnął. Od samego początku powtarzał sobie, że zostanie do końca, bo tak przecież wypada. A jednak przekonanie to zacierało się z każdą kolejną chwilą i spotkaniem nowych osób. Był coraz bliżej momentu, w którym bez słowa obróciłby się na pięcie i zwyczajnie wyszedł.
- Jakkolwiek jestem wdzięczny za pomoc... co tu robisz? Z całym szacunkiem, ale raczej nie jesteś fanem takich imprez, hm? - jasna brew powędrowała ku górze w sceptycznym wyrazie, gdy blondyn przyglądał się twarzy znajomego. Nie padły żadne podejrzenia, zwyczajnie zdziwiła go obecność Anubisa na balu. Już otwierał usta, by powiedzieć coś jeszcze, gdy między ich obu wpadła szarpanina ubrań, włosów i... cholera, krwiście czerwonych paznokci. Obie dziewczyny wyglądały dosłownie identycznie i już nie chodziło o ich stroje. Nawet twarze miały takie same. Bliźniaczki. Taka myśl nasunęła mu się do głowy, gdy obie piszczały wściekle, okładając się jedna przez drugą. Strzępki sukienek leżały już na podłodze wraz z kosmykami włosów, a rozmaite przekleństwa unosiły nad panienkami z dobrego domu.
Jonker wzniósł oczy ku niebu, zastanawiając się, czy to aby nie przypadkiem jakiś chory żart. Miał dość. Dość wściekłych lasek, pijanych podrywaczy i krzyków, które nieustannie komuś towarzyszyły.
- MAMA MÓWIŁA, ŻEBYŚ PRZEBRAŁA SIĘ ZA DZWONECZKA.
- NIKT NIE CHCE BYĆ DZWONECZKIEM, NANCY, ZAMKNIJ SIĘ.
- SAMA SIĘ ZAMKNIJ, SZMATO.
Tyle wystarczyło, by uniósł dłoń do twarzy, przeciągając po niej ze zmęczonym pomrukiem. Pomyślał o swoim miękkim łóżku w rezydencji i w tamtej chwili nie mógł marzyć o niczym innym.
Clawerich nie odezwał się ani słowem podczas drobnej wędrówki, choć niezadowolenie wymalowane na jego licu mówiło więcej, niż tysiąc słów. Wypuszczony z objęć ramienia białowłosego odsunął się na krok, by wygładzić dłońmi ubranie. Odwrócił tęskne spojrzenie w stronę drzwi, dając sobie te kilka sekund, by łagodny wyraz powrócił na jego twarz. Wtedy dopiero przeniósł wzrok na Anubisa.
- Dzięki - rzucił w końcu. - Coraz częściej dochodzi do mnie świadomość, że przyjście na ten bal było błędem - westchnął. Od samego początku powtarzał sobie, że zostanie do końca, bo tak przecież wypada. A jednak przekonanie to zacierało się z każdą kolejną chwilą i spotkaniem nowych osób. Był coraz bliżej momentu, w którym bez słowa obróciłby się na pięcie i zwyczajnie wyszedł.
- Jakkolwiek jestem wdzięczny za pomoc... co tu robisz? Z całym szacunkiem, ale raczej nie jesteś fanem takich imprez, hm? - jasna brew powędrowała ku górze w sceptycznym wyrazie, gdy blondyn przyglądał się twarzy znajomego. Nie padły żadne podejrzenia, zwyczajnie zdziwiła go obecność Anubisa na balu. Już otwierał usta, by powiedzieć coś jeszcze, gdy między ich obu wpadła szarpanina ubrań, włosów i... cholera, krwiście czerwonych paznokci. Obie dziewczyny wyglądały dosłownie identycznie i już nie chodziło o ich stroje. Nawet twarze miały takie same. Bliźniaczki. Taka myśl nasunęła mu się do głowy, gdy obie piszczały wściekle, okładając się jedna przez drugą. Strzępki sukienek leżały już na podłodze wraz z kosmykami włosów, a rozmaite przekleństwa unosiły nad panienkami z dobrego domu.
Jonker wzniósł oczy ku niebu, zastanawiając się, czy to aby nie przypadkiem jakiś chory żart. Miał dość. Dość wściekłych lasek, pijanych podrywaczy i krzyków, które nieustannie komuś towarzyszyły.
- MAMA MÓWIŁA, ŻEBYŚ PRZEBRAŁA SIĘ ZA DZWONECZKA.
- NIKT NIE CHCE BYĆ DZWONECZKIEM, NANCY, ZAMKNIJ SIĘ.
- SAMA SIĘ ZAMKNIJ, SZMATO.
Tyle wystarczyło, by uniósł dłoń do twarzy, przeciągając po niej ze zmęczonym pomrukiem. Pomyślał o swoim miękkim łóżku w rezydencji i w tamtej chwili nie mógł marzyć o niczym innym.
Natrętny wilkołak [3/3]
Bójka wiedźm [1/2]
Bójka wiedźm [1/2]
YUNLEI
Kiedy tylko usłyszał jakie jest zadanie... zaczął biegać w kółko, niczym kurczak bez głowy! Zaraz jednak dopadł do jakiegoś stolika, zgarnął z niego kartę oraz długopis, a potem podbiegł do Yun.
- Szybko Yunnnnnnnnn, podpisz mi kartkę, podpisz mi kartkę!!!!!!!!!!!!!!1 - ilość wykrzykników symbolizuje tutaj poziom ekspresji Kossa, któremu naprawdę mocno zależało na wykonaniu tego zadania.
ARTEM
Dłuższą chwilę przyglądała im się z widocznym rozbawieniem, coraz bardziej wykrzywiającym jej usta w uśmiechu. Czasami nie ma nic piękniejszego niż cierpienie drugiego człowieka, naprawdę. A ten fenomen: pijani ludzie zaczepiający innych w barze, to był wyższy poziom śmieszków. Dopóki sama się go nie dopuściła, oczywiście, bo wtedy zazwyczaj bardzo żałowała.
Dostrzegła to błagalne spojrzenie i dłuższą chwilę zastanawiała się, czy chce ładować się w kolejne ratowanie komuś tyłka, skoro dalej czuła nieprzyjemne mrowienie policzka po ostatniej próbie pomocy drugiemu człowiekowi. W końcu jednak doszła do wniosku, że i tak nie ma nic lepszego do roboty, toteż zaraz leniwie podniosła się ze stołka, zbliżyła się do chłopaka i objęła go ramieniem.
- Koniec rozmowy, a teraz zostaw mojego faceta, bo ci te sztuczne kły powybijam - powiedziała nad wyraz spokojnie i uprzejmie, wręcz nieadekwatnie do treści. Widać było, że pomimo gróźb wolała rozwiązać sprawę pokojowo. I nic dziwnego, nie będzie się przecież szarpać z jakąś laską o nieswojego chłoptasia, aż tak jej jeszcze nie odjebało.
Kamira przez chwilę patrzyła na Merca i widać było, że jej wzrok tak naprawdę nie jest na nim skupiony, bo dziewczyna już marzeniami była gdzieś tam, przy jej fretce, własnej osobistej. Jednak minął dosłownie moment i potrząsnęła głową, wracając do rzeczywistości i dostrzegając ten nieznaczny uśmiech kuzyna. - Wiesz, myślę, że będę do tego potrzebowała jeszcze wielu kadzidełek i jakieś dziwne obiekty w słoikach. To się zawsze sprawdza! - Pokiwała głową jakby była o tym całkowicie przekonana. - Wiesz co.... to naprawdę piękny mózg. Wygląda.... świeżo... - Wyglądała jakby była delikatnie obrzydzona widokiem puddingu, ale też wciąż uśmiechnięta.
Kiedy wrócili od trupiego psa, dziewczyna nie mówiła za wiele, ale kiedy Mercury zażartował z brata na temat kosza, Kam szturchnęła go lekko. - Hej, nie musiałeś być aż taki. - Miała wrażenie, że Satrun był, chyba z lekka zirytowany odchodząc. Odruchowo już poprawiła znowu sukienkę i założyła ręce za sobą.
- A wiesz, że chyba miałam przyjemność? Ale to było bardzo... em... krótkie i... no w każdym razie kiedyś nas sobie przedstawiłeś. A co też tu jest? - Zapytała mimowolnie rozglądając się.
Kiedy wrócili od trupiego psa, dziewczyna nie mówiła za wiele, ale kiedy Mercury zażartował z brata na temat kosza, Kam szturchnęła go lekko. - Hej, nie musiałeś być aż taki. - Miała wrażenie, że Satrun był, chyba z lekka zirytowany odchodząc. Odruchowo już poprawiła znowu sukienkę i założyła ręce za sobą.
- A wiesz, że chyba miałam przyjemność? Ale to było bardzo... em... krótkie i... no w każdym razie kiedyś nas sobie przedstawiłeś. A co też tu jest? - Zapytała mimowolnie rozglądając się.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach