▲▼
Od tamtego wydarzenia minęło nieco ponad siedem dni.
Ciemnowłosy nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Mimo iż był pewny tego, że z dnia na dzień zostanie poproszony - delikatnie mówiąc - o zrezygnowanie z praktyk i odpowiedzenie za zranienie ucznia, to... było cicho. Było zbyt cicho. Zupełnie jakby scena na schodach nie miała miejsca, tak samo jak i wypowiedziane słowa. Ciężko powiedzieć było mu, co myśleć o tym. Widok Jonathana i jego wargi przypominał mu raz za razem o własnej niesubordynacji, której się wstydził. Słowa Millie również utkwiły mu wystarczająco dobrze w głowie, by czuł się bardziej niczym nieodpowiedzialna osoba.
Problem był taki, że nawet nie miał okazji porozmawiać z nim.
Miał wrażenie, że mijali się na tyle, że nawet nie mógł z nim zamienić słowa. Próbował nawet samemu go odnaleźć, ale złośliwość losu powodowała, że nie potrafił z tym zrobić za wiele. Nie umiał też zaaranżować sytuacji, która mogłaby mu na to pozwolić. Ale miał wrażenie, że rudowłosy schodził mu jedynie z drogi.
Przez to czuł się ino gorzej.
Tak też finalnie wtorkowy dzień dobiegał końca, a on prowadził swój ostatni wykład, nim mieli wszyscy rozejść się do domów.
- Nilson, Hamilton, Everett, zostańcie po lekcjach - ogłosił jeszcze po skończeniu monologu. Zadał im zadanie domowe i poczekał, aż rozejdą się, by móc porozmawiać ze wspomnianymi Panami na potrzebne tematy.
- Panie Nilson, odnośnie zagadnienia jakie Pan poruszył na egzaminie - przez trzy minuty tłumaczył mu swoją decyzję odnośnie uznania jedynie częściowej odpowiedzi naniesionej przez ucznia. - Zasadniczo nie chodzi o długość, ale treść. Brakowało Panu tych dwóch informacji, by uzyskać maksymalną ilość punktów. A co pana Hamiltona, sprawa jest zgoła inna, co tłumaczyłem już na porannych zajęciach. Jeśli chce Pan odrobić tamtą ocenę, proszę napisać na nowo referat, uwzględniając tym razem poprawne źródła - posłał mu łagodny uśmiech, zarazem poprawiając dwoma palcami okulary. - To tyle, co chciałem wyjaśnić. Z Panem Everettem muszę porozmawiać na inny temat, więc proszę już o opuszczenie sali.
Jego słowa brzmiały wystarczająco nieustępliwie, że nie zamierzał wchodzić w dalsze tematy, by przekonało to dwójkę uczniaków do wyjścia. Posłali jeszcze niepewne spojrzenie w stronę Everetta, by potem opuścić salę. Kassir za to sięgnął do swojej teczki i wyciągnął spięty papier, kładąc go na biurku.
- Proszę. I uprzedzając, nie daję ci przewagi nad innymi. Zanotowałem główne informacje z moich dwóch wykładów, więc masz to samo, co i inni do dyspozycji - przesunął w jego stronę kilka kartek schludnie zapisanego pisma. - Nie przepadam za tym, jak ktoś nie ukazuje uwagi na zajęciach, ale słyszałem, że macie straszny zawrót głowy z planowaniem festiwalu. Przygotowałem też dla pozostałych członków samorządu, których uczę, ty jesteś ostatni.
Zsunął okulary z nosa, przecierając między oczami, czując gwałtowny skok zmęczenia.
- I no... Chciałem cię przeprosić za tamto. Nie będę siebie usprawiedliwiać, nie sądzę, bym mógł, ale nie chciałem zostawić bez słowa - nacisnął mu za mocno na odcisk, w złej chwili próbując się z nim droczyć. Nie żeby teraz było lepiej. Kassir w ostatnim czasie wmusił w siebie herbatę uspokajającą - prawie jej nie zwracając - by móc zapanować lepiej nad własnymi nerwami.
First topic message reminder :
To był okropny dzień.
Mężczyzna podparł się o ścianę, patrząc na moment tępo przed siebie. Wydychane powietrze miało w sobie już niemało promili, dobitnie wskazując na stan negatywny tej osoby. Zaraz potem wyprostował się, mrużąc nieznacznie oczy. Czuł lekkie szumienie w głowie, niosące mu przy tym zarazem lekkość i przyjemność, wzbudzając przy tym zarazem chęć większego ukazywania swoich emocji. Zrzucenie maski niesionej za dnia, by oddać się własnym pragnieniom.
Nie widział sprzeciwu przeciwko temu.
W końcu ten dzień był okropny.
Nie spodziewałby się, że zachowanie spokoju na studiach będzie go kosztować wiele energii. Męczenie się z wykładowcami i innymi studentami potrafiło przekroczyć nawet jego siły, które nie były nieskończone. Za każdym razem z uśmiechem traktować osoby, niezależnie od tego, z jaką głupotą do niego przychodzili.
Serio. Amy mogłaby się nauczyć słuchać, a nie zgrywać idiotkę. Myśli, że ja nie wiem, po co to robi?
Prychnął, odpychając się od ściany, by przejść dalsze ulice miasta. Z chęcią przyjął koniec dnia, który oświadczał, że mógł odetchnąć od tego wszystkiego. Wywinąć się z próby wkręcenia się w spotkania, odmówić zaproszeniom na randki — które w duchu uważał za głupie — by finalnie przejść do bycia sobą. I doprawić ten wieczór alkoholem, by oddać się w stan upojenia. Nie był na tyle pijany, by nie kontaktować albo mieć problem z reakcjami ciała, ale jednak ten stan był po nim widoczny. Lekkie zamglenie umysłu było wewnętrzną reakcją, a wzrok i ledwo widoczne rumieńce, zewnętrzną.
Jednakże nie znaczyło to, że byłby grzeczny.
Wystarczyła chwila. Chwila, w której jego ramię zaczepiło o jakiegoś nieznajomego. Ból i odczucie odepchnięcia wzbudziły iskrę w jego głowie, momentalnie wzbudzając podwyższony stan agresji.
- Ha? Kpisz sobie ze mnie? - zarzucił Kassir, łapiąc chłopaka za ubiór i pociągając brutalnie ku sobie. - Zajebać ci? - uniósł drugą rękę, zaciskając w pięść, wyraźnie przymierzając się do spełnienia swojego zapytania.
Mężczyzna podparł się o ścianę, patrząc na moment tępo przed siebie. Wydychane powietrze miało w sobie już niemało promili, dobitnie wskazując na stan negatywny tej osoby. Zaraz potem wyprostował się, mrużąc nieznacznie oczy. Czuł lekkie szumienie w głowie, niosące mu przy tym zarazem lekkość i przyjemność, wzbudzając przy tym zarazem chęć większego ukazywania swoich emocji. Zrzucenie maski niesionej za dnia, by oddać się własnym pragnieniom.
Nie widział sprzeciwu przeciwko temu.
W końcu ten dzień był okropny.
Nie spodziewałby się, że zachowanie spokoju na studiach będzie go kosztować wiele energii. Męczenie się z wykładowcami i innymi studentami potrafiło przekroczyć nawet jego siły, które nie były nieskończone. Za każdym razem z uśmiechem traktować osoby, niezależnie od tego, z jaką głupotą do niego przychodzili.
Serio. Amy mogłaby się nauczyć słuchać, a nie zgrywać idiotkę. Myśli, że ja nie wiem, po co to robi?
Prychnął, odpychając się od ściany, by przejść dalsze ulice miasta. Z chęcią przyjął koniec dnia, który oświadczał, że mógł odetchnąć od tego wszystkiego. Wywinąć się z próby wkręcenia się w spotkania, odmówić zaproszeniom na randki — które w duchu uważał za głupie — by finalnie przejść do bycia sobą. I doprawić ten wieczór alkoholem, by oddać się w stan upojenia. Nie był na tyle pijany, by nie kontaktować albo mieć problem z reakcjami ciała, ale jednak ten stan był po nim widoczny. Lekkie zamglenie umysłu było wewnętrzną reakcją, a wzrok i ledwo widoczne rumieńce, zewnętrzną.
Jednakże nie znaczyło to, że byłby grzeczny.
Wystarczyła chwila. Chwila, w której jego ramię zaczepiło o jakiegoś nieznajomego. Ból i odczucie odepchnięcia wzbudziły iskrę w jego głowie, momentalnie wzbudzając podwyższony stan agresji.
- Ha? Kpisz sobie ze mnie? - zarzucił Kassir, łapiąc chłopaka za ubiór i pociągając brutalnie ku sobie. - Zajebać ci? - uniósł drugą rękę, zaciskając w pięść, wyraźnie przymierzając się do spełnienia swojego zapytania.
Przyjął wiadomość o godzinie ze skinieniem głowy.
- Nieźle mnie ścięło - ponad godzina snu. Aż dziwne, że nikt go nie obudził za ten czas. Przetarł jeszcze policzek wierzchem dłoni, zastanawiając się nad słowami Jonathana.
- Dzisiaj siedziała do czternastej - zakomunikował, przypominając sobie wspomnianą nauczycielkę. - Więc trochę się z nią minąłeś - nie potrafił sobie przypomnieć, co mu mówiła przed samym wyjściem. Kojarzył coś o pilnym spotkaniu z rodziną, ale więcej nie świtało mu po głowie.
Oh. Wyspanie się. Zdecydowanie to miejsce nie nadawało się do nazwania go domem. I nie było na tyle przytulne, by w normalnych warunkach rozluźniłby się. Za to wyraźnie drgnął, gdy rudowłosy zmienił pozycję, zbliżając się do niego niebezpiecznie.
- Nie jestem fanem kucyków, ale rozumiem punkt - wymamrotał, nie protestując przed tym zabiegiem. - Ale wiesz, że mógłbym sobie sam to poprawić? - bez potrzeby skracania odległości między nimi. Gdyby ktoś przyłapał ich w takiej pozycji, równie dobrze mógł pomyśleć o różnorakich sceneriach, które nie miały tego miejsca. A które nie powinny mieć miejsca nawet w głowach.
- Hm? Mówisz za cicho - poszukał wzrokiem swoich rzeczy, po czym zgarnął je do torby i łapiąc ją w jedną rękę, podszedł do drzwi. - Ale fakt, lepiej się wyspać w domu. Więc wracamy? - zamknął za sobą drzwi od pokoju nauczycielskiego na klucz, dołączając do chłopaka już. - Jakieś plan na weekend? Tylko proszę, nieobejmujące mnie.
- Nieźle mnie ścięło - ponad godzina snu. Aż dziwne, że nikt go nie obudził za ten czas. Przetarł jeszcze policzek wierzchem dłoni, zastanawiając się nad słowami Jonathana.
- Dzisiaj siedziała do czternastej - zakomunikował, przypominając sobie wspomnianą nauczycielkę. - Więc trochę się z nią minąłeś - nie potrafił sobie przypomnieć, co mu mówiła przed samym wyjściem. Kojarzył coś o pilnym spotkaniu z rodziną, ale więcej nie świtało mu po głowie.
Oh. Wyspanie się. Zdecydowanie to miejsce nie nadawało się do nazwania go domem. I nie było na tyle przytulne, by w normalnych warunkach rozluźniłby się. Za to wyraźnie drgnął, gdy rudowłosy zmienił pozycję, zbliżając się do niego niebezpiecznie.
- Nie jestem fanem kucyków, ale rozumiem punkt - wymamrotał, nie protestując przed tym zabiegiem. - Ale wiesz, że mógłbym sobie sam to poprawić? - bez potrzeby skracania odległości między nimi. Gdyby ktoś przyłapał ich w takiej pozycji, równie dobrze mógł pomyśleć o różnorakich sceneriach, które nie miały tego miejsca. A które nie powinny mieć miejsca nawet w głowach.
- Hm? Mówisz za cicho - poszukał wzrokiem swoich rzeczy, po czym zgarnął je do torby i łapiąc ją w jedną rękę, podszedł do drzwi. - Ale fakt, lepiej się wyspać w domu. Więc wracamy? - zamknął za sobą drzwi od pokoju nauczycielskiego na klucz, dołączając do chłopaka już. - Jakieś plan na weekend? Tylko proszę, nieobejmujące mnie.
"Dzisiaj siedziała do czternastej."
Przyjął informację z krótkim westchnieniem, nie komentując jej jednak w żaden sposób. Jakby nie patrzeć, podobne sytuacje się zdarzały, a on i tak nie mógł donieść ich wcześniej.
— Szkoda, do twarzy ci w nich — wymruczał w odpowiedzi, przesuwając powoli dłonią po ciemnych kosmykach, zaraz nieznacznie się uśmiechając — gdybyś zrobił to sam, nie byłoby tak ciekawie. Poza tym lubię twoje włosy.
Nawet jeśli chętniej zrobiłby z nimi zupełnie co innego w całkowicie innej pozycji. Na ten moment mógł jednak wewnętrznie triumfować, że Shane nijak go nie odrzucił. Za każdym razem, gdy wywoływał podobną sytuację, świadomie decydował się na ryzyko, że najzwyczajniej w świecie oberwie. Czy nadal byłoby warto?
Zdecydowanie.
Obrócił się w jego stronę, słysząc zadane pytanie. Początkowo rozchylił nieznacznie usta, chcąc zadać to samo pytanie co wcześniej. Nie miał zamiaru odpowiadać na pytania dyktowane uprzejmością. Ostatecznie zrezygnował, patrząc na nowo przed siebie.
— Pewnie spędzę mój weekendu rozplanowując festiwal z Millie. Dziewczyną, która siedzi za mną w klasie — i która lubiła od czasu do czasu stanąć w grupce oblegającej Shane'a, by móc, chociaż popatrzeć na niego z bliska.
— No i pracując — wzruszył ramionami, przekrzywiając nieco głowę w bok, by rzucić mu prowokujący uśmiech.
— Gdybyś jednak zmienił zdanie co do obejmowania cię, z przyjemnością zostawię ci mój numer — wyszeptał, zaraz prostując się, gdy tylko znaleźli się w zasięgu wzroku Betty — A co z panem, panie Kassir? Jak planuje pan weekend? W końcu to pana pierwszy tydzień w naszej szkole musi pan być zmęczony.
- Kojarzę ją - przyznał, pozostawiając swoje włosy w spokoju. Serio je lubi? - Rozumiem. Spore wydarzenie się szykuje...
Nie pytał jednak o samą pracę, uznając, że to nie jest w jego interesie.
- Zdecydowanie. Jednakże uczenie tutaj to odświeżające doświadczenie - odparł, dostrzegając również woźną. - Będę przygotowywać materiały na kolejne zajęcia z waszą klasą. Przechodzimy do tematu historycznych wojen - faktycznie, był zmęczony. Ale zamierzał trochę więcej niż tylko spędzenie czasu na przygotowanie się do lekcji. Potrzebował się rozluźnić całkowicie. Tak, by móc zapomnieć o trudach tygodnia.
- Do widzenia. Życzę miłego weekendu - zwrócił się do mijanej kobiety, po czym ponownie skupił uwagę na rudowłosym. - Również i tobie, Everett.
Po tych słowach znaleźli się już przy wyjściu ze szkoły, gdzie ich drogi rozeszły się.
- Kassir, wyglądasz jak wrak człowieka - Mike szturchał nogą leżące ciało na ziemi.
- Zabieraj swoje brudne stopy ze mnie - wymamrotał stłumionym głosem, nie zamierzając się podnosić.
- Koleś. Wyglądasz jeszcze gorzej niż wcześniej. Co jest?
- Nie chcę mówić o tym - ton głosu ewidentnie wskazywał na brak chęci co do rozmów.
- Kiepski wieczór?
- Czego nie rozumiesz? - finalnie podniósł głowę, po czym podparł ją rękami. - Mam wstać i wbić ci do głowy te słowa?
- Nie narzekaj. Tylko chodź z nami. Nie musisz nic mówić, skoro nie chcesz. Ale obiecuję, że nie pożałujesz - wyciągnął ku niemu rękę, czekając, aż Shane wstanie z własnej woli. Z ust ciemnowłosego wydobyło się westchnienie.
- Dobra, zaufam ci. Gorzej raczej nie będzie.
To był najgorszy weekend od lat jaki przyszło mu znieść.
Czuł się zmęczony psychicznie, wnerwiony i co gorsza - niezaspokojony. Jego ciało nadal lekko pobolewało od zabaw sobotnich, gdzie obiecany wypad przez współlokatora finalnie skończył się gorzej niż sądziłby. Uznawał, że jedynie cudem udało mu się wystarczająco wczas wyrwać, by nie ciągnąć coś, w co się jedynie zmuszał. Kurwa. Jeszcze trochę i zostanę dziwką z tego wszystkiego. W myślach przejechał palcami po twarzach, zastanawiając się, dlaczego ze wszystkich osób trafił na kogoś, kto myślał, że kilka losowych ruchów powoduje, że staje się alfą i omegą w łóżku.
- Nie, nie, panno Nightly. Doceniam propozycję, ale chciałbym skorzystać z przerwy obiadowej - posłał delikatny uśmiech uczennicy. - Zapraszam jednak na konsultacje, jeśli nadal jest problem z dzisiejszym tematem. Postaram się wtedy lepiej wyjaśnić.
- T-tak! Przepraszam i dziękuję! - wypaliła rudowłosa siedemnastolatka, zaciskając mocniej dłonie na zeszycie i pozostawiając Kassira finalnie samego.
No dobrze. Pora znaleźć spokojne miejsce na odpoczynek. Zdecydowanie mam dosyć dzisiejszego dnia, ale zostaje mi jeszcze jedna klasa do zniesienia.
Skierował kroki na wyższe piętra. Chciał uspokoić chociaż głowę, by przestać dobijać się faktem nietrafionego czasu. Nie miał pojęcia, co miałby zrobić z tego powodu obecnie. Postanowił więc zrobić spacer po szkole, by potem powrócić na stołówkę.
Nie pytał jednak o samą pracę, uznając, że to nie jest w jego interesie.
- Zdecydowanie. Jednakże uczenie tutaj to odświeżające doświadczenie - odparł, dostrzegając również woźną. - Będę przygotowywać materiały na kolejne zajęcia z waszą klasą. Przechodzimy do tematu historycznych wojen - faktycznie, był zmęczony. Ale zamierzał trochę więcej niż tylko spędzenie czasu na przygotowanie się do lekcji. Potrzebował się rozluźnić całkowicie. Tak, by móc zapomnieć o trudach tygodnia.
- Do widzenia. Życzę miłego weekendu - zwrócił się do mijanej kobiety, po czym ponownie skupił uwagę na rudowłosym. - Również i tobie, Everett.
Po tych słowach znaleźli się już przy wyjściu ze szkoły, gdzie ich drogi rozeszły się.
* * *
Sobota, godzina 19:01
- Kassir, wyglądasz jak wrak człowieka - Mike szturchał nogą leżące ciało na ziemi.
- Zabieraj swoje brudne stopy ze mnie - wymamrotał stłumionym głosem, nie zamierzając się podnosić.
- Koleś. Wyglądasz jeszcze gorzej niż wcześniej. Co jest?
- Nie chcę mówić o tym - ton głosu ewidentnie wskazywał na brak chęci co do rozmów.
- Kiepski wieczór?
- Czego nie rozumiesz? - finalnie podniósł głowę, po czym podparł ją rękami. - Mam wstać i wbić ci do głowy te słowa?
- Nie narzekaj. Tylko chodź z nami. Nie musisz nic mówić, skoro nie chcesz. Ale obiecuję, że nie pożałujesz - wyciągnął ku niemu rękę, czekając, aż Shane wstanie z własnej woli. Z ust ciemnowłosego wydobyło się westchnienie.
- Dobra, zaufam ci. Gorzej raczej nie będzie.
* * *
Poniedziałek, godzina 12:00
To był najgorszy weekend od lat jaki przyszło mu znieść.
Czuł się zmęczony psychicznie, wnerwiony i co gorsza - niezaspokojony. Jego ciało nadal lekko pobolewało od zabaw sobotnich, gdzie obiecany wypad przez współlokatora finalnie skończył się gorzej niż sądziłby. Uznawał, że jedynie cudem udało mu się wystarczająco wczas wyrwać, by nie ciągnąć coś, w co się jedynie zmuszał. Kurwa. Jeszcze trochę i zostanę dziwką z tego wszystkiego. W myślach przejechał palcami po twarzach, zastanawiając się, dlaczego ze wszystkich osób trafił na kogoś, kto myślał, że kilka losowych ruchów powoduje, że staje się alfą i omegą w łóżku.
- Nie, nie, panno Nightly. Doceniam propozycję, ale chciałbym skorzystać z przerwy obiadowej - posłał delikatny uśmiech uczennicy. - Zapraszam jednak na konsultacje, jeśli nadal jest problem z dzisiejszym tematem. Postaram się wtedy lepiej wyjaśnić.
- T-tak! Przepraszam i dziękuję! - wypaliła rudowłosa siedemnastolatka, zaciskając mocniej dłonie na zeszycie i pozostawiając Kassira finalnie samego.
No dobrze. Pora znaleźć spokojne miejsce na odpoczynek. Zdecydowanie mam dosyć dzisiejszego dnia, ale zostaje mi jeszcze jedna klasa do zniesienia.
Skierował kroki na wyższe piętra. Chciał uspokoić chociaż głowę, by przestać dobijać się faktem nietrafionego czasu. Nie miał pojęcia, co miałby zrobić z tego powodu obecnie. Postanowił więc zrobić spacer po szkole, by potem powrócić na stołówkę.
— Wstawaj.
Rudzielec leżał na ziemi, ciężko oddychając, nim w końcu podniósł się chwiejnie do góry, przykładając dłoń do żeber.
— Mógłbyś mi choć trochę odpuścić.
— Skoro masz siły na organizację idiotycznych festiwali i zabawy w barze, to znaczy, że masz ich całe mnóstwo na trening. Masz wygrać ten turniej. A z twoimi obecnymi umiejętnościami, zastanawiam się, czy w ogóle dojdziesz do półfinałów.
— Moje umiejętności mają się świetnie, to ty zachowujesz się jakbym szedł na woj- — urwał słowo w połowie, ledwo uskakując przed szklanym ostrzem, które przeleciało tuż obok jego twarzy, zaraz wbijając się w drewnianą ścianę — wiesz, jak ze sobą sypialiśmy, uważałem podobne treningi za podniecające, ale teraz cię szczerze kurwa nienawidzę.
— Jeszcze słowo i następny odłamek wbije się w twoją czaszkę.
— Tak jest, profesorze Doherty — warknął niskim tonem, przestępując z nogi na nogę, by zaraz zatoczyć koło rękami, zbierając wodę z pobliskiego zbiornika, formując go w bliżej nieokreślone zwierzę, które zaraz posłał wprzód, biegnąc w ślad za nim. Zamachnął się wytworzonymi w międzyczasie ostrzami, celując w bok szyi, tylko po to, by Hunter uniósł rękę i uderzył w niego falą dźwiękową, posyłając na ścianę. Na tyle mocno, by Jace był pewien, że jego plecy przypominały teraz jedno wielkie pobojowisko.
— JESZCZE RAZ.
Miał dość. Miał go tak serdecznie dość. Ale mimo to podniósł się do góry po raz kolejny, gdy ostrze na nowo błysnęło w jego dłoni. Wiedział, że i tak niezależnie od tego, w jakim nie byłby stanie, mężczyzna nie odpuści mu, dopóki nie uzna treningu za zakończonego.
◦ ◦ ◦
Miał wrażenie, że boli go każdy centymetr ciała. Hunter siedział u niego całe dwa dni, katując go przez kilka godzin, do tego stopnia, by Jonathan kompletnie stracił chęci do życia. Gdyby nie jego matka jak nic wyglądałby jak pobojowisko, lecz nawet ona miała swoje ograniczenia.
Powinien być wdzięczny, że uleczyła mu obrażenia wewnętrzne po tym jak ten pierdolony sadysta przywalił mu tak mocno, że połamał mu żebra.
Mimo to powrót do szkoły miał jeden bardzo duży plus, który momentalnie poprawiał mu humor. Problem w tym, że nijak nie potrafił go namierzyć. Kręcił się dookoła na każdej przerwie, licząc, że jakkolwiek mu się poszczęści. I zdawałoby się, że kompletnie straci już motywację, gdy znajome włosy błysnęły mu przez ułamek sekundy na schodach.
Od razu się ożywił, ignorując swoje obrażenia i przeskakując po kilka schodów naraz, zrównał krok z Shanem.
— Mam nadzieję, że nie wróciłeś do unikania mnie po wspólnie spędzonym piątku, bo przyznaję, że próbowałem cię namierzyć od rana i zacząłem podejrzewać, że opanowałeś do perfekcji technikę kamuflażu — zażartował, unosząc kąciki ust w rozbawionym uśmiechu. Chociaż raz brakowało w nim standardowej prowokacji. Przynajmniej w tym momencie.
— Plany na weekend się udały? — zapytał, dopiero teraz będąc w stanie jakkolwiek ocenić go wzrokiem, wyraźnie doszukując się szczegółów, które nakierowałyby go na odpowiedni tor.
Kątem oka dostrzegł, że ktoś dołączał do niego w wędrówce na górę. Odwrócił głowę w kierunku ucznia, który zdecydował się na nawiązanie kontaktu, po czym uniósł brew, gdy zrozumiał, z kim miał do czynienia.
Nie chcę z nim rozmawiać.
- Zajęty dzień. Pewnie jak i twój, panie przewodniczący - odparł bezemocjonalnie. Jonathan był jedną z ostatnich osób, z jakimi chciał rozmawiać w obecnym stanie. Zwłaszcza, że ledwo co powstrzymywał poirytowanie i zmęczenie wywołane nietrafionym dniem wolnym.
- Hm - powinien powiedzieć mu prawdę czy skłamać? Raczej nie uśmiechało mu się zwierzać mu z czegoś, co i tak by chciał wykorzystać przeciwko niemu. Dlatego też głównie wzruszył ramionami. - Nie bardzo chcę rozmawiać o tym. A twoje? - odbił pytanie w jego stronę. Powoli dochodzili do najbliższego piętra. Shane dobrze maskował swoje prawdziwe emocje, ale jego ramiona lekko drżały, tak samo jak i nogi, jakby dopiero co kończył leczenie bolesnych obrażeń. Mimo łagodnego uśmiechu na twarzy, ledwo co on sięgał jego oczu, które wydawały się być niczym spora pustka. Lekko zgarbiona pozycja wskazywała na zmęczenie.
- Chyba wrócę do stołówki. A co z tobą, panie Everett? - zapytał, zatrzymując się na najwyższych stopniach. Wolał odpuścić sobie dalsze rozmowy, czując, że ledwo kontrolował swoje emocje. Męczenie się z ludźmi za bardzo dało mu się we znaki psychicznie, wywołując powoli na zewnątrz to, co starał się skrywać.
Nie chcę z nim rozmawiać.
- Zajęty dzień. Pewnie jak i twój, panie przewodniczący - odparł bezemocjonalnie. Jonathan był jedną z ostatnich osób, z jakimi chciał rozmawiać w obecnym stanie. Zwłaszcza, że ledwo co powstrzymywał poirytowanie i zmęczenie wywołane nietrafionym dniem wolnym.
- Hm - powinien powiedzieć mu prawdę czy skłamać? Raczej nie uśmiechało mu się zwierzać mu z czegoś, co i tak by chciał wykorzystać przeciwko niemu. Dlatego też głównie wzruszył ramionami. - Nie bardzo chcę rozmawiać o tym. A twoje? - odbił pytanie w jego stronę. Powoli dochodzili do najbliższego piętra. Shane dobrze maskował swoje prawdziwe emocje, ale jego ramiona lekko drżały, tak samo jak i nogi, jakby dopiero co kończył leczenie bolesnych obrażeń. Mimo łagodnego uśmiechu na twarzy, ledwo co on sięgał jego oczu, które wydawały się być niczym spora pustka. Lekko zgarbiona pozycja wskazywała na zmęczenie.
- Chyba wrócę do stołówki. A co z tobą, panie Everett? - zapytał, zatrzymując się na najwyższych stopniach. Wolał odpuścić sobie dalsze rozmowy, czując, że ledwo kontrolował swoje emocje. Męczenie się z ludźmi za bardzo dało mu się we znaki psychicznie, wywołując powoli na zewnątrz to, co starał się skrywać.
— Naturalnie. Zarówno mój weekend jak i dzień były wypełnione nieustannym wyczekiwaniem mojego ulubionego nauczyciela, który uwielbia się przede mną chować — nie włożył w te słowa tyle ekscytacji, ile początkowo planował, zbyt mocno skupiając się na obserwowaniu jego osoby. Coś w jego sylwetce nie do końca mu pasowało, potrzebował jednak krótkiej chwili, by zorientować się co.
Rozchylił lekko usta, chcąc odpowiedzieć na jego pytanie, gdy nagle zauważył coś ponad jego ramieniem i zastygł, otwierając szerzej oczy. Nie minęła nawet sekunda, gdy Jace cofnął się o krok i stanął za Shanem, zupełnie automatycznie zaciskając rękę na brzuchu.
Doherty wyminął ich bez słowa, najwyraźniej zbyt mocno skupiony na jakimś punkcie przed sobą, by w ogóle ich zauważyć. Dopiero gdy zniknął, wyprostował się powoli i wrócił na swoje poprzednie miejsce, odprowadzając go jeszcze wzrokiem.
— Mam wrażenie, że podobnie co twoje — mruknął cicho, na nowo skupiając na nim swoją uwagę.
— Wszystko w porządku? Nie najlepiej wyglądasz — przechodził stopniowo przez różne punkty jego ciała, zatrzymując się na dłużej na nogach. Wyglądało na to, że chłopak miał bardzo konkretne sposoby na odbijanie sobie stresu po szkole. I Jace szczerze wątpił, by było to bieganie po parku czy trening na siłowni. Co z jakiegoś powodu niesamowicie go zirytowało, nawet jeśli nie dał tego po sobie poznać.
— Nie potrafiłem się zdecydować pomiędzy stołówką a dachem, więc z przyjemnością panu potowarzyszę, panie Kassir. W końcu pracuje pan u nas dopiero tydzień, jestem pewien, że przyda się panu towarzystwo na wypadek, gdyby został pan na przykład... zaatakowany przez grupę podekscytowanych uczennic. Chociaż mam wrażenie, że i tak nie ceni pan sobie odpowiedniego odpoczynku — wykorzystał moment, gdy nikt nie przechodził akurat obok nich na schodach, by nachylić się w jego stronę, przybliżając do jego ucha — gdybyś do mnie zadzwonił, pomijając to, że ledwo chodzisz, byłbyś chociaż zadowolony.
Odsunął się z anielskim uśmiechem, choć jego spojrzenie przewiercało go na wylot.
Znalazłbyś sobie ciekawsze zajęcia.
Wątpił, by zajmował całe myśli Jonathana. I o co chodziło z kwestią bycia ulubionym nauczycielem? Zmarszczył nieznacznie brwi, próbować zrozumieć, czy krył się za tym jakiś motyw. Musiał przyznać, że irytowało go obecnie nawet to, że tak wpatrywał się w jego ciało, jakby chciał je prześwietlić na wylot.
Nawet nie zadrżał, gdy rudowłosy nagle zmienił swoje zachowanie, chowając się za nim. Przesunął jedynie wzrok z chłopaka na mijającego ich nauczyciela, próbując zrozumieć, czego zasadniczo był świadkiem.
- Ciężkie lekcje? - spytał niemalże szeptem, przypominając sobie powoli, czego uczył starszy mężczyzna. Słyszał już kilka plotek odnośnie jego metod nauczania, ale nie wiedział, co myśleć o tym wszystkim. Nie, żeby to był jego problem pod tym względem. Chociaż stan młodszego go ciut zaniepokoił, powodując, że na moment zastanawiał się, czy nie zaproponować mu wizyty w gabinecie pielęgniarki.
- Wydaje ci się - uciął momentalnie, ponownie odczuwając niezadowolenie, gdy poczuł ten badawczy wzrok. - Skup się na trasie przed tobą, zanim wywalisz się - w jego głosie było słychać nutę irytacji. Nie chciał być prześwietlany. Nie teraz i nie przez niego, po tak nietrafionym weekendzie. Denerwowało go to, co miało wtedy miejsce, a powracanie nawet myślami do starszych wydarzeń nie wzbudzało w nim radości.
- Stołówka, ta- - był gotów zgodzić się na wspólne spędzenie czasu. Naprawdę. W końcu nawet jeśli go niemiłosiernie denerwował, jego obecność mogłaby go uwolnić od uczennic. Tylko, że zbliżenie się i ostatnie zdanie wypowiedziane tylko dla niego wzbudziło w nim wylew emocjonalny. Na tyle, że jego samokontrola została poważnie naruszona, a zdenerwowanie przerodziło się w czystą wściekłość.
Jak on śmie?
Uznawał, że to nie był interes Jonathana względem tego, jak Kassir miał spędzać weekend. A jednak nawiązywał do tego. Poruszał. Kpił sobie z niego. Nawet nie widział jego anielskiego uśmiechu. Po prostu...
... Shane był zbyt emocjonalny, gdy nie kontrolował się.
Jego twarz wymalowała złość i szok, nim zrobił coś, zanim pomyślał. Uniósł rękę i uderzył Jonathana z liścia. Wystarczająco mocno, by uderzenie rozległo się przez pustą część szkoły. Dopiero wtedy oprzytomniał, cofając rękę i przykładając do piersi.
Czy ja... właśnie uderzyłem ucznia?
Wyraźnie pobladł, gdy docierało powoli do niego, co uczynił.
... co ja narobiłem.
Wątpił, by zajmował całe myśli Jonathana. I o co chodziło z kwestią bycia ulubionym nauczycielem? Zmarszczył nieznacznie brwi, próbować zrozumieć, czy krył się za tym jakiś motyw. Musiał przyznać, że irytowało go obecnie nawet to, że tak wpatrywał się w jego ciało, jakby chciał je prześwietlić na wylot.
Nawet nie zadrżał, gdy rudowłosy nagle zmienił swoje zachowanie, chowając się za nim. Przesunął jedynie wzrok z chłopaka na mijającego ich nauczyciela, próbując zrozumieć, czego zasadniczo był świadkiem.
- Ciężkie lekcje? - spytał niemalże szeptem, przypominając sobie powoli, czego uczył starszy mężczyzna. Słyszał już kilka plotek odnośnie jego metod nauczania, ale nie wiedział, co myśleć o tym wszystkim. Nie, żeby to był jego problem pod tym względem. Chociaż stan młodszego go ciut zaniepokoił, powodując, że na moment zastanawiał się, czy nie zaproponować mu wizyty w gabinecie pielęgniarki.
- Wydaje ci się - uciął momentalnie, ponownie odczuwając niezadowolenie, gdy poczuł ten badawczy wzrok. - Skup się na trasie przed tobą, zanim wywalisz się - w jego głosie było słychać nutę irytacji. Nie chciał być prześwietlany. Nie teraz i nie przez niego, po tak nietrafionym weekendzie. Denerwowało go to, co miało wtedy miejsce, a powracanie nawet myślami do starszych wydarzeń nie wzbudzało w nim radości.
- Stołówka, ta- - był gotów zgodzić się na wspólne spędzenie czasu. Naprawdę. W końcu nawet jeśli go niemiłosiernie denerwował, jego obecność mogłaby go uwolnić od uczennic. Tylko, że zbliżenie się i ostatnie zdanie wypowiedziane tylko dla niego wzbudziło w nim wylew emocjonalny. Na tyle, że jego samokontrola została poważnie naruszona, a zdenerwowanie przerodziło się w czystą wściekłość.
Jak on śmie?
Uznawał, że to nie był interes Jonathana względem tego, jak Kassir miał spędzać weekend. A jednak nawiązywał do tego. Poruszał. Kpił sobie z niego. Nawet nie widział jego anielskiego uśmiechu. Po prostu...
... Shane był zbyt emocjonalny, gdy nie kontrolował się.
Jego twarz wymalowała złość i szok, nim zrobił coś, zanim pomyślał. Uniósł rękę i uderzył Jonathana z liścia. Wystarczająco mocno, by uderzenie rozległo się przez pustą część szkoły. Dopiero wtedy oprzytomniał, cofając rękę i przykładając do piersi.
Czy ja... właśnie uderzyłem ucznia?
Wyraźnie pobladł, gdy docierało powoli do niego, co uczynił.
... co ja narobiłem.
"Ciężkie lekcje?"
— Nie te w szkole — powiedział krótko, nie wchodząc w szczegóły. Nie, żeby fakt, że Hunter udzielał mu lekcji dodatkowych, był jakąś wielką tajemnicą, ale jednocześnie niezbyt chciał się tym chwalić.
— Nie sądzę — jakby nie patrzeć, akurat Jonathan obserwował go w niezwykle dokładny sposób. I musiało być naprawdę źle, skoro Shane wyraźnie tracił nad sobą panowanie. Właśnie to powinno mu dać wystarczająco do myślenia. Jakby nie patrzeć, chłopak zawsze utrzymywał swoją perfekcyjną maskę i znosił jego zachowanie ze stoickim spokojem, dopóki nie posunął się za daleko.
A on jak widać, notorycznie posuwał się za daleko.
Mimo wszystko go zaskoczył. Na tyle, by nawet nie próbował się w żaden sposób obronić przed jego uderzeniem. Uniósł jedynie palce do wargi, którą wyjątkowo pechowo przeciął zębami, patrząc w milczeniu na zbierające się na palcach śladowe ilości krwi.
— Jonathan? Co tu się... — szlag. Millie stała na szczycie schodów, wpatrując się w nich szeroko otwartymi oczami, wyraźnie nie rozumiejąc sytuacji. Odwrócił się całkowicie w jej stronę, gdy jego oczy zmieniły barwę na ten sam błękit co zawsze. Dziewczyna zawiesiła na nim bezwiedne spojrzenie, wpatrując się w drobne przeskakujące światła, niepozwalające jej na skupienie się na czymś innym.
— Dziewczyna z 1-A przyłożyła mi za to, że przespałem się z nią w sali klubowej, a odrzuciłem jej łzawe błagania o związek ze świetlaną przyszłością. Blabla, jesteś miłością mojego życia, nie spodziewałam się tego po tobie. Nic nowego — rozbawiony głos brzmiał zupełnie naturalnie i nie miał w sobie nawet nuty typowego dla kłamstw spięcia. Millie westchnęła, kręcąc na boki głową.
— Mówiłam ci, żebyś nie sypiał z uczennicami? Mam nadzieję, że to nie ta z samorządu.
— Nie, szczerze mówiąc, nawet nie wiem jak ma na imię. Wszystkie wyglądają dla mnie tak samo — stwierdził, wzruszając przy tym ramionami, nim nie trzepnęła go ręką w żebra. Ból po weekendzie momentalnie eksplodował na tyle, by zacisnął mocniej zęby, wstrzymując na dłuższą chwilę oddech. Nie, żeby dziewczyna cokolwiek zauważyła, nadal uwięziona w blasku jego tęczówek. Wystarczyło jednak, by mrugnął, a przepływ mocy ustał całkowicie, zostawiając po sobie jedynie to, co zdążył już w niej zaszczepić.
— Dobrze ci tak, chociaż straciłam już nadzieję, że czegokolwiek się nauczysz — nie zaprotestował, gdy położyła rękę na jego twarzy, tym razem dużo ostrożniej, obracając ją lekko na bok.
— Ale ci przyłożyła. Chodź, pójdziemy do pielęgniarki, zanim bardziej ci to spuchnie i znowu władujesz się w kłopoty — dopiero wtedy Millie zwróciła się znowu w kierunku schodów, patrząc z zaskoczeniem na Shane'a — och! Pan Kassir, dzień dobry. Em... haha, mógłby pan nikomu nic nie mówić?
Jonathan przełożył rękę przez jej ramiona i ściągnął ją ku sobie, zaraz przeciągając do przodu.
— Idziemy.
— H-hej! Przestań mnie ciągnąć! To na pewno dobry pomysł? Rany, zawsze balansujesz na granicy.
— Tak, tak. Miałaś iść ze mną do pielęgniarki, a nie jęczeć — targał ją tak jeszcze przez kilkanaście metrów, dobitnie ignorując jej protesty, nim łaskawie ją wypuścił, słuchając kolejnego wywodu. Od czasu do czasu odgryzał jej się bez większego przejęcia, klepiąc ją po głowie. Jedynie w jego oczach coś odrobinę przygasło.
Miał wrażenie, że każdy kolejny dzień stawał się gorszy niż poprzedni.
Nie spodziewałby się sam po sobie, że puszczą mu tak bardzo emocje, że wyżyje się na kimś. W dodatku na młodszej osobie. Jego uczniowi. Dlatego też czuł, jak robiło mu się słabiej, a serce biło o wiele szybciej niż powinno. Czuł, że wykopał sobie kolejną głębokość grobu, o wiele gorszą niż ostatnim razem. Wystarczyło jedno słowo, jedna decyzja, by uciąć jego dotychczasowe życie. Wszelakie starania miały właśnie legnąć w gruzach, jak i jego przyszłość, jedynie przez fakt, że nie umiał zapanować nad własnym temperamentem.
A głos uczennicy był niczym sznur na jego szyi, zaciskający się wraz z ostatnim oddechem, jaki miał nabrać w tej szkole. Wystarczyło tylko jedno wyjaśnienie od strony rudowłosego.
Więc dlaczego mnie kryje?
Wsłuchiwał się w jego rozmowę ze znajomą, czując wewnętrzny szok. Nie miał pojęcia dlaczego to robił i jak mogła nie połączyć obecnych faktów. Czy aż tak niewiarygodne wydawało się być to, żeby nauczyciel potraktował tak swojego ucznia? Prawdopodobnie. Przynajmniej odzyskiwał chwilę, by zebrać myśli i grać chociaż dla pozostałych osób. Niczym marionetka. Dlatego też głównie śledził wzrokiem ową rozmowę, tworząc mini tło dopóki nie została zwrócona na niego uwaga.
- Dzień dobry - przywitał się z nią, nie dodając jednak nic więcej, zwłaszcza, że widział, iż rudowłosy ją odciągnął. Wpatrywał się w ich plecy, przejeżdżając wnętrzem dłoni po swoim policzku. Nadal piekła go od tego ciosu.
Weź odpowiedzialność za swoje czyny.
Nie chciał. Czuł, że najchętniej by uciekł tu i teraz. Pozostawił to wszystko, udawał, że nic się nie stało...
Tylko, że nie mogę.
- Pomogę wam - w jego głosie czaiła się ledwo słyszalna rezygnacja, gdy nadrobił trasę, dołączając do owej dwójki. - Z nauczycielem będzie to wiarygodniej wyglądało. I raczej wymówka odnośnie dziewczyny źle się prezentuje - pogrzebał po kieszeniach, po czym wyciągnął z jednej paczkę chusteczek jednorazowych. Wyjął jedną z nich i delikatnie przytknął do wargi Jonathana. - Trzymaj, nim zalejesz krwią cały korytarz.
Było mu głupio, ale zarazem czuł się też zrezygnowany. Miał wrażenie, że jego wyrok i tak został już przypieczętowany, ale nie chciał zachować się jak ostatni gnojek, pozostawiając rudowłosego po takim potraktowaniu. Cały ból fizyczny został stłumiony przez spory ciężar, jaki zaczynał odczuwać przez swoje wydarzenie.
- Chociaż pewnie obecność nauczyciela jest ostatnim, co wam potrzeba, prawda? Dobrze. - westchnął cicho, nieznacznie się prostując. - Możesz mi podać swoje nazwisko? Przekażę waszemu nauczycielowi, że możecie się ewentualnie spóźnić - zwrócił się do dziewczyny. Bez znaczenia, co zrobię teraz. Prawdopodobnie jutro już nie postawię tutaj nogi. Uznał zarazem ironicznie w myślach, że na własne życzenie zafundował sobie spokój od Everetta. Nawet jeśli nie chciał w taki sposób, co wykonał to.
- Chociaż wolałbym się upewnić, że jest ktoś na miejscu.
Nie spodziewałby się sam po sobie, że puszczą mu tak bardzo emocje, że wyżyje się na kimś. W dodatku na młodszej osobie. Jego uczniowi. Dlatego też czuł, jak robiło mu się słabiej, a serce biło o wiele szybciej niż powinno. Czuł, że wykopał sobie kolejną głębokość grobu, o wiele gorszą niż ostatnim razem. Wystarczyło jedno słowo, jedna decyzja, by uciąć jego dotychczasowe życie. Wszelakie starania miały właśnie legnąć w gruzach, jak i jego przyszłość, jedynie przez fakt, że nie umiał zapanować nad własnym temperamentem.
A głos uczennicy był niczym sznur na jego szyi, zaciskający się wraz z ostatnim oddechem, jaki miał nabrać w tej szkole. Wystarczyło tylko jedno wyjaśnienie od strony rudowłosego.
Więc dlaczego mnie kryje?
Wsłuchiwał się w jego rozmowę ze znajomą, czując wewnętrzny szok. Nie miał pojęcia dlaczego to robił i jak mogła nie połączyć obecnych faktów. Czy aż tak niewiarygodne wydawało się być to, żeby nauczyciel potraktował tak swojego ucznia? Prawdopodobnie. Przynajmniej odzyskiwał chwilę, by zebrać myśli i grać chociaż dla pozostałych osób. Niczym marionetka. Dlatego też głównie śledził wzrokiem ową rozmowę, tworząc mini tło dopóki nie została zwrócona na niego uwaga.
- Dzień dobry - przywitał się z nią, nie dodając jednak nic więcej, zwłaszcza, że widział, iż rudowłosy ją odciągnął. Wpatrywał się w ich plecy, przejeżdżając wnętrzem dłoni po swoim policzku. Nadal piekła go od tego ciosu.
Weź odpowiedzialność za swoje czyny.
Nie chciał. Czuł, że najchętniej by uciekł tu i teraz. Pozostawił to wszystko, udawał, że nic się nie stało...
Tylko, że nie mogę.
- Pomogę wam - w jego głosie czaiła się ledwo słyszalna rezygnacja, gdy nadrobił trasę, dołączając do owej dwójki. - Z nauczycielem będzie to wiarygodniej wyglądało. I raczej wymówka odnośnie dziewczyny źle się prezentuje - pogrzebał po kieszeniach, po czym wyciągnął z jednej paczkę chusteczek jednorazowych. Wyjął jedną z nich i delikatnie przytknął do wargi Jonathana. - Trzymaj, nim zalejesz krwią cały korytarz.
Było mu głupio, ale zarazem czuł się też zrezygnowany. Miał wrażenie, że jego wyrok i tak został już przypieczętowany, ale nie chciał zachować się jak ostatni gnojek, pozostawiając rudowłosego po takim potraktowaniu. Cały ból fizyczny został stłumiony przez spory ciężar, jaki zaczynał odczuwać przez swoje wydarzenie.
- Chociaż pewnie obecność nauczyciela jest ostatnim, co wam potrzeba, prawda? Dobrze. - westchnął cicho, nieznacznie się prostując. - Możesz mi podać swoje nazwisko? Przekażę waszemu nauczycielowi, że możecie się ewentualnie spóźnić - zwrócił się do dziewczyny. Bez znaczenia, co zrobię teraz. Prawdopodobnie jutro już nie postawię tutaj nogi. Uznał zarazem ironicznie w myślach, że na własne życzenie zafundował sobie spokój od Everetta. Nawet jeśli nie chciał w taki sposób, co wykonał to.
- Chociaż wolałbym się upewnić, że jest ktoś na miejscu.
Nie potrafił na niego spojrzeć. Śmieszne, w końcu tak długo za nim łaził, narzucał się na każdym kroku, wciskał mu swoje bezczelne teksty, a teraz uciekał wzrokiem w bok, byle nie patrzeć w jego stronę. Wziął jedynie chusteczkę i przytknął ją do ust, parskając cicho pod nosem.
— To tylko pęknięcie, nie krwawi nawet jakoś mocno — uderzenie było absolutnie niczym w porównaniu z treningami Huntera. Samo wspomnienie weekendu sprawiało, że ledwo powstrzymywał wzdrygnięcie.
Millie uderzyła go w ramię, rzucając mu poirytowane spojrzenie, nim obróciła się w stronę Shane'a z wypisanym na twarzy zmieszaniem.
— Przepraszam za niego. Nie potrafi przyjmować pomocy i jest zbyt dumny, by się do tego przyznać.
— Możesz się zamknąć? — rzucił chłodno, zwracając się ku niej. Millie była jednak na tyle przyzwyczajona do jego zachowania, by nieszczególnie się tym przejęła. Pomachała więc jedynie dłonią na pytanie Shane'a z promiennym uśmiechem.
— Nie trzeba, nie trzeba. Jest przerwa obiadowa, więc dosłownie wejdziemy, zrobimy okład z lodu i wyjdziemy. To nie pierwszy raz, a mamy jeszcze sporo czasu. Przyzwyczai się pan, mamy tu dużo gorsze sytuacje — zapewniła go, zatrzymując się przed gabinetem pielęgniarki.
— Dobra, idź, w sumie poczekam tu na ciebie.
— Mhm. Dziękuję za chusteczkę — odpowiedział jeszcze przed zniknięciem za drzwiami, nadal nawet nie patrząc w ich stronę. Millie westchnęła cicho, zwracając się niepewnie w stronę Kassira.
— Naprawdę byłabym wdzięczna, gdyby pan nikomu o tym nie powiedział. On... wie pan. Ma na sobie dużo presji i odreagowuje to w wyjątkowo głupi sposób. W dodatku teraz zbliża się turniej, więc pewnie jest jeszcze gorzej, jak zwykle. Ale jest naprawdę dobrym przewodniczącym, nie chciałabym, żeby to jakoś wpłynęło na jego reputację. Znowu za dużo gadam, jak się dowie, to się wkurzy. O tej rozmowie też niech pan mu nie mówi, okej? — poprosiła, kładąc dłoń na klamce.
— Ja już pójdę, muszę się upewnić, że w ogóle zrobi sobie ten głupi okład, zamiast pójścia spać — uśmiechnęła się jeszcze na odchodne, zaraz znikając w środku. Tylko głośne narzekanie świadczyło, że rzeczywiście próbował rozłożyć się na jednym z łóżek, zamiast zrobić cokolwiek ze swoim policzkiem.
* * *
Tydzień później, wtorek, godzina 14:54, lekcja historii
Od tamtego wydarzenia minęło nieco ponad siedem dni.
Ciemnowłosy nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Mimo iż był pewny tego, że z dnia na dzień zostanie poproszony - delikatnie mówiąc - o zrezygnowanie z praktyk i odpowiedzenie za zranienie ucznia, to... było cicho. Było zbyt cicho. Zupełnie jakby scena na schodach nie miała miejsca, tak samo jak i wypowiedziane słowa. Ciężko powiedzieć było mu, co myśleć o tym. Widok Jonathana i jego wargi przypominał mu raz za razem o własnej niesubordynacji, której się wstydził. Słowa Millie również utkwiły mu wystarczająco dobrze w głowie, by czuł się bardziej niczym nieodpowiedzialna osoba.
Problem był taki, że nawet nie miał okazji porozmawiać z nim.
Miał wrażenie, że mijali się na tyle, że nawet nie mógł z nim zamienić słowa. Próbował nawet samemu go odnaleźć, ale złośliwość losu powodowała, że nie potrafił z tym zrobić za wiele. Nie umiał też zaaranżować sytuacji, która mogłaby mu na to pozwolić. Ale miał wrażenie, że rudowłosy schodził mu jedynie z drogi.
Przez to czuł się ino gorzej.
Tak też finalnie wtorkowy dzień dobiegał końca, a on prowadził swój ostatni wykład, nim mieli wszyscy rozejść się do domów.
- Nilson, Hamilton, Everett, zostańcie po lekcjach - ogłosił jeszcze po skończeniu monologu. Zadał im zadanie domowe i poczekał, aż rozejdą się, by móc porozmawiać ze wspomnianymi Panami na potrzebne tematy.
- Panie Nilson, odnośnie zagadnienia jakie Pan poruszył na egzaminie - przez trzy minuty tłumaczył mu swoją decyzję odnośnie uznania jedynie częściowej odpowiedzi naniesionej przez ucznia. - Zasadniczo nie chodzi o długość, ale treść. Brakowało Panu tych dwóch informacji, by uzyskać maksymalną ilość punktów. A co pana Hamiltona, sprawa jest zgoła inna, co tłumaczyłem już na porannych zajęciach. Jeśli chce Pan odrobić tamtą ocenę, proszę napisać na nowo referat, uwzględniając tym razem poprawne źródła - posłał mu łagodny uśmiech, zarazem poprawiając dwoma palcami okulary. - To tyle, co chciałem wyjaśnić. Z Panem Everettem muszę porozmawiać na inny temat, więc proszę już o opuszczenie sali.
Jego słowa brzmiały wystarczająco nieustępliwie, że nie zamierzał wchodzić w dalsze tematy, by przekonało to dwójkę uczniaków do wyjścia. Posłali jeszcze niepewne spojrzenie w stronę Everetta, by potem opuścić salę. Kassir za to sięgnął do swojej teczki i wyciągnął spięty papier, kładąc go na biurku.
- Proszę. I uprzedzając, nie daję ci przewagi nad innymi. Zanotowałem główne informacje z moich dwóch wykładów, więc masz to samo, co i inni do dyspozycji - przesunął w jego stronę kilka kartek schludnie zapisanego pisma. - Nie przepadam za tym, jak ktoś nie ukazuje uwagi na zajęciach, ale słyszałem, że macie straszny zawrót głowy z planowaniem festiwalu. Przygotowałem też dla pozostałych członków samorządu, których uczę, ty jesteś ostatni.
Zsunął okulary z nosa, przecierając między oczami, czując gwałtowny skok zmęczenia.
- I no... Chciałem cię przeprosić za tamto. Nie będę siebie usprawiedliwiać, nie sądzę, bym mógł, ale nie chciałem zostawić bez słowa - nacisnął mu za mocno na odcisk, w złej chwili próbując się z nim droczyć. Nie żeby teraz było lepiej. Kassir w ostatnim czasie wmusił w siebie herbatę uspokajającą - prawie jej nie zwracając - by móc zapanować lepiej nad własnymi nerwami.
Nigdy nie narzekaj, że jest ci ciężko.
Właśnie tak brzmiał jeden z najważniejszych zwrotów, które wpojono mu już za dziecka. Nie chodziło o to, by nie jęczeć, gdy nie chciało mu się wstawać czy wtedy, gdy nauczycielka od matematyki robiła im niezapowiedzianą kartkówkę. Nie, jego ojciec zawsze miał na myśli ważne wydarzenia, od których i tak nie miał uciec. Codzienna nauka do późna, mordercze treningi, lekcje od dziecka jak kierować rodzinnym biznesem. Koniec końców Everett przestał odczuwać potrzebę, by dzielić się tym ciężarem z innymi, uznając go za coś normalnego.
Ale w momentach takich jak ten, naprawdę czuł się jak ptak uwięziony w klatce. Jego stan fizyczny z dnia na dzień był coraz gorszy i doskonale wiedział, że ani jego ojciec, ani Doherty nie zamierzali mu odpuścić aż do dnia przed turniejem. Nie, żeby był to pierwszy raz. Nic zatem dziwnego, że zdążył się już nauczyć jak odpowiednio się pochylić czy rozłożyć na ławce, by pęknięte żebro nie dawało mu się aż tak we znaki.
Nie był w stanie utrzymać przytomności na lekcjach. Większość nauczycieli odpuszczała mu, wiedząc, że wyrwany ze snu i tak odpowie poprawnie na wszystkie pytania. Jedynie okazyjnie pytali go dla zasady, gdy zbyt mocno rozkładał się na swojej ławce, po tym jak nie był w stanie prosto siedzieć.
Wszystko to przekładało się na jego nastrój. Tak jak to, że kompletnie stracił na nowo motywację, by w ogóle pojawiać się w szkole. Wiedział, że zachowywał się jak gówniarz, unikając Shane'a na każdym kroku. Nie był w końcu typem, którego można było się pozbyć ot tak zwykłym uderzeniem w twarz, które i tak było niczym w porównaniu z tym, co fundowano mu na co dzień.
A jednak z jakiegoś powodu pozwolił, by dotknęło go to personalnie. Może przez wszechogarniające zmęczenie, a może przez to jak wielką różnicę w charakterze zafundował mu z piątku do poniedziałku. W tym momencie nie wiedział nawet, jak miałby z nim rozmawiać.
Dlatego właśnie drgnął nieznacznie w miejscu, gdy usłyszał swoje nazwisko podczas zbierania rzeczy do torby. Nie miał najmniejszej ochoty na znalezienie się z Shanem sam na sam, a doskonale wiedział, że do tego zmierzało. Mimo to jak na przewodniczącego przystało, wykonał polecenie bez szemrania. Przeszedł do pierwszego rzędu i oparł się tyłem o ławkę, wpatrując ze znużeniem w widok za oknem. Wypowiadane słowa wlatywały jednym uchem, a wylatywały drugim. Nawet nie zwrócił się w kierunku wychodzących uczniów. Dopiero gdy skierowano się do niego bezpośrednio, obrócił niechętnie głowę, choć nawet wtedy wbił początkowo wzrok w notatki, nim przeniósł go na Shane'a.
— Dziękuję, ale nie potrzebuję notatek. Uczę się na bieżąco na kilka miesięcy do przodu i czytam w całości wszystkie pozycje z sylabusa, panie Kassir — odpowiedział monotonnym, beznamiętnym głosem, odpychając się ostrożnie od swojego miejsca.
— I nie wiem, o czym pan mówi. Mogę już iść? — zapytał, nie odrywając od niego wzroku.
- Nauka a posiadanie zapisach informacji to dwie różne, chociaż powiązane ze sobą sprawy - powiedział cicho. - Łatwiej przypomnieć sobie dane rzeczy, mając je zapisane - westchnął, nie dziwiąc się nawet, że został odrzucony. Sugerowanie notatek dobremu uczniowi mogło być odebrane jako niegrzeczność dla niego, ale nie myślał w takich kategoriach. Chciał jedynie ulżyć uczniom względem nauki na ten przedmiot.
Pokręcił głową.
- Chciałem po prostu cię finalnie przeprosić - odparł, odkładając szkła na biurko, by potem powoli zamknąć swoje podręczniki. - Jestem zbyt narwany, gdy mam zły humor. Nie zamierzałem ci ukazywać się od tej strony - powinien się lepiej kontrolować. Powinien... wiele rzeczy zrobić i wiedział o tym. Sięgnął po swoją torbę, powoli wsuwając do niej książki.
- I tak, możesz. Chciałem tylko tyle ci przekazać - nie prosił o wybaczenie. - Chciałem tylko wiedzieć, dlaczego nie przekazałeś dalej tego. Byłem i jestem gotów ponieść karę za takie karygodne zachowanie - nie patrzył na niego, gdy pakował zeszyty oraz swoje przyrządy pisemne.
- Poważnie rozważam zrezygnowanie z tych praktyk. Zamierzałem tylko przed tym cię przeprosić, by nie zostawić tego bez słowa - skończył się pakować, więc podniósł się z krzesła i ubrał na nowo okulary na nos. Przekazał mu to, co chciał, więc zamierzał sam już skierować się do wyjścia i opuścić salę. Fakt, że nie chciał wziąć od niego chociaż notatek trochę zabolał, ale uznał, że to była wola Jonathana związana z tym.
Pokręcił głową.
- Chciałem po prostu cię finalnie przeprosić - odparł, odkładając szkła na biurko, by potem powoli zamknąć swoje podręczniki. - Jestem zbyt narwany, gdy mam zły humor. Nie zamierzałem ci ukazywać się od tej strony - powinien się lepiej kontrolować. Powinien... wiele rzeczy zrobić i wiedział o tym. Sięgnął po swoją torbę, powoli wsuwając do niej książki.
- I tak, możesz. Chciałem tylko tyle ci przekazać - nie prosił o wybaczenie. - Chciałem tylko wiedzieć, dlaczego nie przekazałeś dalej tego. Byłem i jestem gotów ponieść karę za takie karygodne zachowanie - nie patrzył na niego, gdy pakował zeszyty oraz swoje przyrządy pisemne.
- Poważnie rozważam zrezygnowanie z tych praktyk. Zamierzałem tylko przed tym cię przeprosić, by nie zostawić tego bez słowa - skończył się pakować, więc podniósł się z krzesła i ubrał na nowo okulary na nos. Przekazał mu to, co chciał, więc zamierzał sam już skierować się do wyjścia i opuścić salę. Fakt, że nie chciał wziąć od niego chociaż notatek trochę zabolał, ale uznał, że to była wola Jonathana związana z tym.
Nie odpowiedział w żadnej formie ani na jego komentarz odnośnie notatek, ani przeprosiny. Nie do końca wiedział nawet, co miałby odpowiedzieć. Dopiero przy wspomnieniu o karze, ściągnął brwi w wyraźnym niezrozumieniu.
— Dlaczego miałbym komukolwiek powiedzieć? — nawet nie przeszłoby mu to przez myśl. Powiódł wzrokiem za jego palcami, obserwując, jak pakuje wszystko przedmiot po przedmiocie. Zaraz uniósł dłonie do twarzy, zaciskając nieznacznie palce na nasadzie nosa. Myślenie byłoby dużo łatwiejsze, gdyby nie bolało go całe ciało. Opuścił w końcu rękę, na nowo wpatrując się w niego w tej sam intensywny sposób co zawsze, zaraz przechodząc do drzwi sali, by zamknąć je na klucz i zwrócić się w jego stronę. Przy tego typu rozmowach, zdecydowanie nie zamierzał się narażać na to, że ktoś wejdzie do środka. Podszedł do Shane'a, stając naprzeciwko niego z wyraźnym skupieniem.
— Po prostu nie wiedziałem, jak z tobą rozmawiać, okej? — zadziwiająco szybko porzucił wszelkie formalności, którymi szastał jeszcze chwilę temu — Obrywam na co dzień dużo gorzej, jeśli chcesz konkurować w tej dziedzinie, możesz spróbować przebić mnie drewnianym drążkiem na wylot, chociaż uwierz mi, to też już zaliczyłem.
Z tą różnicą, że drążek był ze szkła.
— Poza tym jak niby wyobrażasz sobie wytłumaczenie tej sytuacji? Przyłożyłem uczniowi, który nachodzi mnie od samego początku, gdy zacząłem tu pracować, bo przez przypadek przespałem się z nim przed zaczęciem praktyk, myśląc, że jest starszy? To, że rzucam do ciebie różnymi tekstami, nie znaczy, że zamierzam informować pół szkoły o tym, że ze sobą spaliśmy. Nie znaczy też, że nie mam ich na myśli — założył ręce na klatce piersiowej, zaraz żałując wykonanego ruchu, gdy rozdzierający ból sprawił, że drgnął nieznacznie, biorąc płytszy wdech.
— Widziałem, że coś jest nie tak, a i tak cię sprowokowałem. Nie pierwszy, nie ostatni raz. Więc jeśli zamierzasz zrezygnować z praktyk z tak idiotycznego powodu, to przysięgam, że tym razem ja ci przyłożę — zrobił kolejny krok w jego stronę, najwyraźniej kompletnie nieporuszony tym, że był od niego nieco niższy.
— Uczniowie cię lubią, Shane. Nie tylko za twój wygląd. Nie rezygnuj z tego — nie zamierzał pozwolić mu przejść bokiem, dopóki nie uzyska satysfakcjonującej go odpowiedzi.
- Dlaczego nie miałbyś? - odpowiedział pytaniem na pytanie, wyraźnie marszcząc brwi w niezrozumieniu sytuacji. Dostał do rąk idealną sytuację, którą mógł wykorzystać dowolnie. Od wkopania go całkowicie, po zaszantażowanie, by dostosował się do jego życzeń. Tak, by odmowa równała się z utratą dotychczasowego życia, jakie znał.
Uniósł brew na widok jego decyzji o zamknięciu drzwi. Był wręcz przekonany, że chłopak zdecyduje się na opuszczenie pomieszczenia, zamiast tego, powrócił, torując mu przejście. Nie spodziewał się, że usłyszenie, jak rezygnuje z mówienia do niego w poważniejszy sposób, przyniesie lekką ulgę na jego żołądku.
Nawet jeśli nadal czuł się wewnętrznie wymęczony.
-Już dawno znudziło mnie przebijanie ludzi - odciął się, unosząc rękę i wplątując ja we swoje włosy. - I bez kwestii, w której przyznaję się, że miałem stosunek z najlepszym uczniem tej szkoły. Nie dość, że brzmi to absurdalnie, co właśnie opisałeś - mimo iż to prawda - to wystarczy, bym jeszcze bardziej wkopał się w problemy niż do tej pory.
Położył rękę na biodrze, przechylając się lekko na bok. Jego usta wygięły się w lekki grymas niezadowolenia.
- To nie jest idiotyczny powód, Jonathanie. Nawet jeśli mnie prowokowałeś, powinienem wykazać się większą cierpliwością i znosić to - przynajmniej tak w jego oczach był widoczny przykład porządnego nauczyciela. Miast tego, zachował się jak zwykły dzieciak.
Czyli jak na co dzień.
- Ugh. I będziesz tak stać, niszcząc moją postawę co do wyjścia z twarzą z tej sytuacji? - przyłożył dłoń do czoła, wyraźnie załamany. - A co z tobą? Przede wszystkim rozchodzi się o ciebie - opuścił ręce, po czym podszedł sam bliżej niego, zmniejszając całkowicie odległość między nimi.
Uniósł brew na widok jego decyzji o zamknięciu drzwi. Był wręcz przekonany, że chłopak zdecyduje się na opuszczenie pomieszczenia, zamiast tego, powrócił, torując mu przejście. Nie spodziewał się, że usłyszenie, jak rezygnuje z mówienia do niego w poważniejszy sposób, przyniesie lekką ulgę na jego żołądku.
Nawet jeśli nadal czuł się wewnętrznie wymęczony.
-Już dawno znudziło mnie przebijanie ludzi - odciął się, unosząc rękę i wplątując ja we swoje włosy. - I bez kwestii, w której przyznaję się, że miałem stosunek z najlepszym uczniem tej szkoły. Nie dość, że brzmi to absurdalnie, co właśnie opisałeś - mimo iż to prawda - to wystarczy, bym jeszcze bardziej wkopał się w problemy niż do tej pory.
Położył rękę na biodrze, przechylając się lekko na bok. Jego usta wygięły się w lekki grymas niezadowolenia.
- To nie jest idiotyczny powód, Jonathanie. Nawet jeśli mnie prowokowałeś, powinienem wykazać się większą cierpliwością i znosić to - przynajmniej tak w jego oczach był widoczny przykład porządnego nauczyciela. Miast tego, zachował się jak zwykły dzieciak.
Czyli jak na co dzień.
- Ugh. I będziesz tak stać, niszcząc moją postawę co do wyjścia z twarzą z tej sytuacji? - przyłożył dłoń do czoła, wyraźnie załamany. - A co z tobą? Przede wszystkim rozchodzi się o ciebie - opuścił ręce, po czym podszedł sam bliżej niego, zmniejszając całkowicie odległość między nimi.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach