▲▼
First topic message reminder :
To był okropny dzień.
Mężczyzna podparł się o ścianę, patrząc na moment tępo przed siebie. Wydychane powietrze miało w sobie już niemało promili, dobitnie wskazując na stan negatywny tej osoby. Zaraz potem wyprostował się, mrużąc nieznacznie oczy. Czuł lekkie szumienie w głowie, niosące mu przy tym zarazem lekkość i przyjemność, wzbudzając przy tym zarazem chęć większego ukazywania swoich emocji. Zrzucenie maski niesionej za dnia, by oddać się własnym pragnieniom.
Nie widział sprzeciwu przeciwko temu.
W końcu ten dzień był okropny.
Nie spodziewałby się, że zachowanie spokoju na studiach będzie go kosztować wiele energii. Męczenie się z wykładowcami i innymi studentami potrafiło przekroczyć nawet jego siły, które nie były nieskończone. Za każdym razem z uśmiechem traktować osoby, niezależnie od tego, z jaką głupotą do niego przychodzili.
Serio. Amy mogłaby się nauczyć słuchać, a nie zgrywać idiotkę. Myśli, że ja nie wiem, po co to robi?
Prychnął, odpychając się od ściany, by przejść dalsze ulice miasta. Z chęcią przyjął koniec dnia, który oświadczał, że mógł odetchnąć od tego wszystkiego. Wywinąć się z próby wkręcenia się w spotkania, odmówić zaproszeniom na randki — które w duchu uważał za głupie — by finalnie przejść do bycia sobą. I doprawić ten wieczór alkoholem, by oddać się w stan upojenia. Nie był na tyle pijany, by nie kontaktować albo mieć problem z reakcjami ciała, ale jednak ten stan był po nim widoczny. Lekkie zamglenie umysłu było wewnętrzną reakcją, a wzrok i ledwo widoczne rumieńce, zewnętrzną.
Jednakże nie znaczyło to, że byłby grzeczny.
Wystarczyła chwila. Chwila, w której jego ramię zaczepiło o jakiegoś nieznajomego. Ból i odczucie odepchnięcia wzbudziły iskrę w jego głowie, momentalnie wzbudzając podwyższony stan agresji.
- Ha? Kpisz sobie ze mnie? - zarzucił Kassir, łapiąc chłopaka za ubiór i pociągając brutalnie ku sobie. - Zajebać ci? - uniósł drugą rękę, zaciskając w pięść, wyraźnie przymierzając się do spełnienia swojego zapytania.
Mężczyzna podparł się o ścianę, patrząc na moment tępo przed siebie. Wydychane powietrze miało w sobie już niemało promili, dobitnie wskazując na stan negatywny tej osoby. Zaraz potem wyprostował się, mrużąc nieznacznie oczy. Czuł lekkie szumienie w głowie, niosące mu przy tym zarazem lekkość i przyjemność, wzbudzając przy tym zarazem chęć większego ukazywania swoich emocji. Zrzucenie maski niesionej za dnia, by oddać się własnym pragnieniom.
Nie widział sprzeciwu przeciwko temu.
W końcu ten dzień był okropny.
Nie spodziewałby się, że zachowanie spokoju na studiach będzie go kosztować wiele energii. Męczenie się z wykładowcami i innymi studentami potrafiło przekroczyć nawet jego siły, które nie były nieskończone. Za każdym razem z uśmiechem traktować osoby, niezależnie od tego, z jaką głupotą do niego przychodzili.
Serio. Amy mogłaby się nauczyć słuchać, a nie zgrywać idiotkę. Myśli, że ja nie wiem, po co to robi?
Prychnął, odpychając się od ściany, by przejść dalsze ulice miasta. Z chęcią przyjął koniec dnia, który oświadczał, że mógł odetchnąć od tego wszystkiego. Wywinąć się z próby wkręcenia się w spotkania, odmówić zaproszeniom na randki — które w duchu uważał za głupie — by finalnie przejść do bycia sobą. I doprawić ten wieczór alkoholem, by oddać się w stan upojenia. Nie był na tyle pijany, by nie kontaktować albo mieć problem z reakcjami ciała, ale jednak ten stan był po nim widoczny. Lekkie zamglenie umysłu było wewnętrzną reakcją, a wzrok i ledwo widoczne rumieńce, zewnętrzną.
Jednakże nie znaczyło to, że byłby grzeczny.
Wystarczyła chwila. Chwila, w której jego ramię zaczepiło o jakiegoś nieznajomego. Ból i odczucie odepchnięcia wzbudziły iskrę w jego głowie, momentalnie wzbudzając podwyższony stan agresji.
- Ha? Kpisz sobie ze mnie? - zarzucił Kassir, łapiąc chłopaka za ubiór i pociągając brutalnie ku sobie. - Zajebać ci? - uniósł drugą rękę, zaciskając w pięść, wyraźnie przymierzając się do spełnienia swojego zapytania.
Szło dobrze.
Prawda?
Spędzili ze sobą sobotę, Shane w końcu zaczął odpuszczać swoje standardowe zachowanie. Nawet jeśli koniec ich spotkania nie był taki, jaki mógłby sobie wymarzyć dzięki niespodziewanej wizycie jego matki. W ten właśnie sposób stracił szansę na spędzenia w jego towarzystwie kolejnego dnia. Zabawne, że wystarczyła jedna pojedyncza noc w jego łóżku, by Jonathan nie mógł nijak się ułożyć. Pod ramieniem brakowało mu tak idealnie wpasowującej się pod nie sylwetki, a brak źródła ciepła przeszkadzał mu jeszcze mocniej niż zwykle. Całą niedzielę spędził na nauce, treningu i kręceniu się w kółko. Kassir dość dobitnie przekazał, że będzie układał plan zajęć. Musiał więc po prostu poczekać do poniedziałku. Wtedy uda mu się złapać go w szkole.
Tak przynajmniej myślał.
Nie udało mu się go jednak zastać rano. Ani w ciągu dnia, mimo że nieustannie szukał wymówek, by zajrzeć do pokoju nauczycielskiego. Jego wzrok wędrował w stronę pustego biurka, zupełnie jakby chwila nieuwagi miała zmaterializować w miejscu osobę, na którą czekał.
Tyle, że następnego dnia też go nie było. Mimo zaplanowanych zajęć historii, na miejscu Shane'a pojawiła się jakaś nudna stażystka o imieniu Amy, która nie miała w sobie absolutnie nic ciekawego za wyjątkiem faktu, że uczyli się na tej samej uczelni.
Gdy nie pojawił się trzeci dzień z rzędu, jego dotychczasowe znużenie zastąpiła irytacja. Przy jego przyspieszonej regeneracji, nie było szans, by rozłożyła go choroba. Bo nie było, prawda? W końcu nieustannie sam się leczył, jak sam twierdził — dwa, trzy razy szybciej niż przeciętny człowiek. W dodatku wszystkie te trajkoczące dziewczyny o tym jak chętnie zajęłyby się nim osobiście, wymyślając przeróżne scenariusze wspólnego chorowania strasznie działały mu na nerwy.
Unikał go?
Odwożąc go w sobotę, widział, że coś jest nie tak, ale nie spodziewałby się, że sprawy przybiorą podobny obrót. Rozłożył się na swojej ławce, opierając głowę na ramionach, zupełnie jakby miał zaraz zasnąć i wbił wzrok w widok za oknem.
— Wszystko w porządku? — Millie stanęła nad nim, patrząc na niego z przebłyskiem zmartwienia w oczach — Od kilku dni jesteś jakiś... niemrawy.
— Nic mi nie jest.
— No nie wiem. Wyglądasz trochę strasznie, Jonathan — dziewczyna wyraźnie zawahała się przed wypowiedzeniem tych słów, nim przeniósł na nią swoje spojrzenie. Towarzysząca mu nieustannie irytacja nijak nie pomagała w normalnym podtrzymaniu rozmowy.
— ... niedługo turniej. Mam dużo treningów.
— No tak. Hej, jestem pewna, że wygrasz. Zawsze wygrywasz. Postaraj się nie zajechać do tej pory, okej?
— Mhm — mruknął, zwracając się w stronę okna, dobitnie kończąc rozmowę.
Naprawdę myślał, że może go ignorować i zniknąć bez słowa? Zacisnął mocno palce, wbijając paznokcie w skórę dłoni, zostawiając na niej ślady w kształcie półksiężyca. O nie.
Jonathan był naprawdę, naprawdę wkurwiony.
***
Jedna trasa wystarczyła, by zapamiętał ją na dobre. Nie kluczył bezsensownie między budynkami, parkując przed nim swoim zdecydowanie zbyt drogim autem, które praktycznie nigdy nie pasowało do innych samochodów wokół. Podobnie jak jego cholernie drogi mundurek szkolny, który pewnie kosztował połowę wypłaty przeciętnego mieszkańca Riverdale. Wyszedł na zewnątrz, zostawiając swoje rzeczy w środku i wcisnął ręce do kieszeni, kierując się na górę.
Zadzwonienie dzwonkiem pod odpowiedni numer nie dało takiego efektu, jak początkowo się spodziewał. Shane mówił, że mieszka ze współlokatorem. Jeśli to Kassir zobaczy go przez wizjer, pewnie będzie udawał, że nie ma go w domu. Jeśli jego współlokator, powinien mu otworzyć, żeby chociaż spytać czego chce, zwłaszcza że się nie poznali.
Szanse pięćdziesiąt na pięćdziesiąt denerwowały go na tyle, by po drugim dzwonku jego irytacja zwiększyła się jeszcze mocniej. Czy był gotów wyważyć drzwi, byle dostać się do środka?
Oczywiście, że tak.
Wyglądało jednak na to, że na swój sposób miał szczęście. Drzwi otworzyła nieznana mu osoba, której twarzy szczerze mówiąc, nawet szczególnie nie zarejestrował, mimo że już w pierwszej sekundzie skupił na niej wzrok. Blask błękitnych tęczówek wystarczył, by całkowicie wyłączyć jego myślenie.
— Shane mówił ci, że przyjdę, więc miałeś iść na miasto, pamiętasz? Chciałeś zrobić niespodziankę swojej dziewczynie, zaprosić ją na obiad i wrócić późnym wieczorem — choć jego głos był zimny, nawet na chwilę nie stracił opanowania. Pozbycie się jego współlokatora było pierwszym krokiem, tuż przed przejściem wgłąb mieszkania. Nawet jeśli stanął na środku, zakładając ręce na klatce piersiowej i po prostu czekał.
Niespodziewany gość w postaci niespodziewanego dzieciaka. Mike uniósł lekko brew, ale nim zdążył otworzyć usta, jego spojrzenie skupiło się na oczach nieznajomego. Momentalnie zamarł, wpatrując się w błyszczące oczy, jakby nie istniało nic więcej oprócz nich. Głos dobiegający do jego uszów brzmiał przekonująco i sensownie, nawet jeśli brzmiał zimno.
- Racja. Musisz tylko poczekać, Shane obecnie bierze kąpiel - powiedział, przesuwając się, aby wpuścić Jonathana do środka. - Ja się będę już zbierał, więc trzymajcie się - wypowiadając te słowa pozbierał swoje rzeczy i szybko ubrał się, zaraz potem wychodząc z mieszkania. W klatce jeszcze dawało się słyszeć, że wymieniał do kogoś numer.
- Penny? Tak, to ja. Nie wyszłaś jeszcze z uczelni, prawda? Świetnie, bo - głos urwał się wraz z wyjściem z budynku, pozostawiając Jonathana samego w mieszkaniu.
A co do drugiej osoby tutaj...
Kassir tak prawdę nie słyszał to, że przyszedł tutaj gość. Gdzieś w oddali zarejestrował dzwonek do drzwi, ale nie przywiązywał do tego większej uwagi, pozostawiając to na barkach współlokatora. Wiedział zbyt dobrze, że do niego i tak nie miał kto przychodzić, nie podawał nikomu adresu...
... i jakże zarazem słodkawo się mylił.
- Ej, Mike, co w sumie chcesz - rozpoczął pytanie, wychodząc już z łazienki. Był przebrany w miękki, ale zarazem szary dres bez nadruków, a na nogach miał puchate kapcie przypominające króliki. Dopełnieniem stroju był ręcznik, którym jeszcze wycierał swoją twarz. - zjeść? - dokończył pytanie, jednakże zamiast znajomego blondyna zobaczył o wiele niższą osobę o rudej czuprynie. Zatrzymał się w miejscu.
- ... chyba od tych leków zaczynam mieć halucynacje - wymamrotał sam do siebie, zwyczajnie nie akceptując możliwości w postaci pojawienia się tutaj pewnego ucznia. Może tylko przez to mógł z taką swobodą chcieć przejść obok, by skierować swoje kroki do kuchni.
- Racja. Musisz tylko poczekać, Shane obecnie bierze kąpiel - powiedział, przesuwając się, aby wpuścić Jonathana do środka. - Ja się będę już zbierał, więc trzymajcie się - wypowiadając te słowa pozbierał swoje rzeczy i szybko ubrał się, zaraz potem wychodząc z mieszkania. W klatce jeszcze dawało się słyszeć, że wymieniał do kogoś numer.
- Penny? Tak, to ja. Nie wyszłaś jeszcze z uczelni, prawda? Świetnie, bo - głos urwał się wraz z wyjściem z budynku, pozostawiając Jonathana samego w mieszkaniu.
A co do drugiej osoby tutaj...
Kassir tak prawdę nie słyszał to, że przyszedł tutaj gość. Gdzieś w oddali zarejestrował dzwonek do drzwi, ale nie przywiązywał do tego większej uwagi, pozostawiając to na barkach współlokatora. Wiedział zbyt dobrze, że do niego i tak nie miał kto przychodzić, nie podawał nikomu adresu...
... i jakże zarazem słodkawo się mylił.
- Ej, Mike, co w sumie chcesz - rozpoczął pytanie, wychodząc już z łazienki. Był przebrany w miękki, ale zarazem szary dres bez nadruków, a na nogach miał puchate kapcie przypominające króliki. Dopełnieniem stroju był ręcznik, którym jeszcze wycierał swoją twarz. - zjeść? - dokończył pytanie, jednakże zamiast znajomego blondyna zobaczył o wiele niższą osobę o rudej czuprynie. Zatrzymał się w miejscu.
- ... chyba od tych leków zaczynam mieć halucynacje - wymamrotał sam do siebie, zwyczajnie nie akceptując możliwości w postaci pojawienia się tutaj pewnego ucznia. Może tylko przez to mógł z taką swobodą chcieć przejść obok, by skierować swoje kroki do kuchni.
Była drobna szansa, że się mylił.
Może Shane rzeczywiście był chory. Może przesadził ze swoją reakcją i powinien po prostu cierpliwie poczekać, aż wróci w przyszłym tygodniu. Może tylko przez te myśli na krótką, bardzo krótką chwilę jego złość nieznacznie się obniżyła.
I może gdyby po prostu go nie wyminął, nie wróciłaby ze zdwojoną siłą.
Palce Jonathana momentalnie zacisnęły się na koszulce Shane'a, tuż przed tym, gdy wcisnął go w ścianę, z wypisaną w oczach wściekłością. Jego samokontrola wisiała właśnie na włosku i chyba tylko dzięki jej resztkom nie grzmotnął nim o nią z całej siły. Choć i tak bez wątpienia nie był to najdelikatniejszy sposób zatrzymania go w miejscu.
— Żartujesz sobie ze mnie? — warknął nisko, przysuwając się na tyle blisko, by praktycznie stykać się z nim nosem. Z tą różnicą, że w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych spotkań nie było w tym typowej zaczepki czy flirtu. Everett wyglądał, jakby ledwo co powstrzymywał się przed przywaleniem mu.
— Halucynacje od leków? Jakich leków? Bo niezależnie od tego jak na ciebie nie spojrzę, nie wyglądasz na ciężko chorego — nie żeby był w stanie porządnie mu się przyjrzeć przez pryzmat własnej wściekłości — ignorowanie mnie sprawia ci aż taką przyjemność? Dlatego od poniedziałku nie pojawiasz się w szkole?
Nie do końca rozumiał, czemu jest aż tak zły. Nie był też jednak w stanie tego kontrolować. Jego rozsądek zdawał się udać na wakacje, kompletnie przysłonięty emocjami.
— Najpierw spędzasz ze mną dwa dni w podobny sposób, a potem bez słowa zaczynasz mnie unikać? Zabrakło ci odwagi, żeby ignorować mnie w szkole czy nie jesteś w stanie tego robić? A może obraziłeś się o to jak skończyło się nasze spotkanie? — wycedził spomiędzy zębów z wyraźną pogardą, która nie obejmowała jednak jego oczu.
Mimo agresywnej postawy, Jonathan patrzył na niego wzrokiem skopanego szczeniaka, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
Mocne uderzenie pleców o ścianę zadziałało pobudzająco. Na tyle, że bardziej skupione spojrzenie skupiło się na Jonathanie, gdy finalnie rejestrował, że jego widok nie był wytworem jego umysłu. Jego źrenice rozszerzyły się, a ręcznik zsunął z ramion, gdy wpatrywał się w jego twarz wypisaną wściekłością.
- Jonathan? Jak... kiedy? - kompletnie nie odpowiedział mu na pytania, nie rozumiejąc wstępnie, co tutaj robił nastolatek. Kiedy tu wszedł, jak się znalazł i co gorsza - skąd w ogóle wiedział, gdzie miał skierować swoje kroki. W tym momencie jego ostatnie miejsce ostoi na myśli zostało brutalnie naruszone przez obecność osoby, którą akurat nie chciał widzieć, gdy miał taki stan.
- ... o co ci chodzi? - drgnęła mu powieka, gdy powoli przetwarzał jego słowa. - Nie pojawiam się, bo choruję. Nie mam jakiegoś pieprzonego prawa do pochorowania się czy co? - agresja dość szybko zaczynała mu przesłaniać umysł, gdy patrzył na niego z lekko pogrążonymi oczami. Uniósł rękę, zaciskając na jego dłoni z zamiarem zmuszenia go, by go puścił. Był zmęczony. Zmęczony psychicznie, a przyczyna tego właśnie znajdowała się przed nim, zmuszając go na nowo do myślenia.
Chociaż widok jego spojrzenia studził nieco jego zapał. Opuścił zaraz potem więc kończynę, powoli osuwając się na ziemie.
- Jesteś ostatnią osobą, którą chciałem widzieć w takim stanie - i cały szlag brał leczenie się przez te dwa dni. - Zostaw mnie. Pierdolisz mi takie głupoty, że pęka mi tylko głowa. Gdybym chciał cię pozbyć się, zrezygnowałbym całkiem z nauczania - z tego wszystkiego mu się myliło to, co przedstawiał mu rudowłosy. Bo jednak prawdą było to, że... nie, nawet nie chodziło o ignorowanie, co unikanie go. Widok nastolatka mógł mu raz jeszcze namieszać w postanowieniach, powodując, że jednak utrzymywanie pasa cnoty poszłoby w cholerę.
- I co mam się obrażać, że twoja rodzina przyszła? Głupota - mógł być najwyżej rozczarowany i rozdrażniony, co jednak stawało się czynnikiem wywołującym jego pogorszony stan.
- Możesz mnie puścić? Wolę trzymać się ustalonych terminów na leki.
- Jonathan? Jak... kiedy? - kompletnie nie odpowiedział mu na pytania, nie rozumiejąc wstępnie, co tutaj robił nastolatek. Kiedy tu wszedł, jak się znalazł i co gorsza - skąd w ogóle wiedział, gdzie miał skierować swoje kroki. W tym momencie jego ostatnie miejsce ostoi na myśli zostało brutalnie naruszone przez obecność osoby, którą akurat nie chciał widzieć, gdy miał taki stan.
- ... o co ci chodzi? - drgnęła mu powieka, gdy powoli przetwarzał jego słowa. - Nie pojawiam się, bo choruję. Nie mam jakiegoś pieprzonego prawa do pochorowania się czy co? - agresja dość szybko zaczynała mu przesłaniać umysł, gdy patrzył na niego z lekko pogrążonymi oczami. Uniósł rękę, zaciskając na jego dłoni z zamiarem zmuszenia go, by go puścił. Był zmęczony. Zmęczony psychicznie, a przyczyna tego właśnie znajdowała się przed nim, zmuszając go na nowo do myślenia.
Chociaż widok jego spojrzenia studził nieco jego zapał. Opuścił zaraz potem więc kończynę, powoli osuwając się na ziemie.
- Jesteś ostatnią osobą, którą chciałem widzieć w takim stanie - i cały szlag brał leczenie się przez te dwa dni. - Zostaw mnie. Pierdolisz mi takie głupoty, że pęka mi tylko głowa. Gdybym chciał cię pozbyć się, zrezygnowałbym całkiem z nauczania - z tego wszystkiego mu się myliło to, co przedstawiał mu rudowłosy. Bo jednak prawdą było to, że... nie, nawet nie chodziło o ignorowanie, co unikanie go. Widok nastolatka mógł mu raz jeszcze namieszać w postanowieniach, powodując, że jednak utrzymywanie pasa cnoty poszłoby w cholerę.
- I co mam się obrażać, że twoja rodzina przyszła? Głupota - mógł być najwyżej rozczarowany i rozdrażniony, co jednak stawało się czynnikiem wywołującym jego pogorszony stan.
- Możesz mnie puścić? Wolę trzymać się ustalonych terminów na leki.
— Twój współlokator mnie wpuścił — powiedział wymijająco, kompletnie nie poświęcając temu większej uwagi. Tak jak nie czuł się szczególnie zobowiązany do mówienia mu, że tymczasowo się go pozbył.
— Masz moc regeneracji, jak niby możesz się pochorować? Twój organizm nie powinien przypadkiem od razu wybijać wszystkich wirusów w potrójnie szybszym tempie? — odwarknął, nie będąc pewnym czy to w ogóle tak działało. Złość zdecydowanie odbierała mu zdolność logicznego myślenia, na tyle by nadal nie był w stanie, w pełni zwrócić uwagi na jego stan.
Dopóki Shane nie osunął się na ziemię.
Od razu wypuścił jego koszulkę i złapał go, ściągając na siebie cały ciężar jego ciała, niewiele nad tym myśląc.
"Jesteś ostatnią osobą, którą chciałem widzieć w takim stanie."
Dlaczego?
Niezależnie od tego ile scenariuszy nie przerobiłby w swojej głowie przez ostatnie trzy dni, nie był w stanie odpowiedzieć sobie na to jedno proste pytanie. Choć po kolejnym zdaniu na temat rezygnacji, coś chyba bardzo powoli zaczęło przebijać się do jego umysłu.
W końcu zdawał się nieznacznie spowolnić oddech i przyjrzeć mu w dokładniejszy sposób. Nie mógł jednak nadal zrozumieć, skąd to wszystko się brało. I dlaczego nie chciał go widzieć?
"Możesz mnie puścić?"
— Nie — nadal był zły. Mniej niż wcześniej, ale i tak nie wiedział kompletnie jak sobie z tym poradzić. W dodatku teraz mając go tuż przed sobą, zdał sobie sprawę z tego, czego podczas czterech dni brakowało mu najmocniej.
Wsadził dłoń pod jego koszulkę, przesuwając ją na plecy, by przycisnąć go mocniej do siebie i wsunąć kolano między jego nogi. Powinien go teraz puścić. Może wspomóc w trasie do kuchni, by rzeczywiście mógł sięgnąć po swoje leki, na cokolwiek by one nie były. Przeprosić go i wyjść, wiedząc, że przekroczył granicę.
Tyle że Jonathan miał głęboko gdzieś wytyczone granice.
Przesunął go ponownie pod ścianę i podniósł jego głowę do góry z pomocą obu dłoni, od razu napierając swoimi ustami na jego. Nawet gdyby Shane próbował go odepchnąć albo ugryźć i tak kompletnie by to wszystko ignorował i to nie tylko jeszcze bardziej pogłębiając wcześniejszy pocałunek. W którymś momencie schylił się i podniósł go do góry, chcąc go w ten sposób zmusić do objęcia go rękami i nogami, by ułatwić sobie dostęp do jego ust.
— Więc dlaczego? — wyrzucił z siebie, zaciskając jedną z dłoni na jego udzie, celowo schodząc od tyłu palcami w stronę wnętrza jego nogi. Przesunął je najwyżej jak się dało, wprawiając w mocniejszy ruch, który jego spodnie dość mocno mu ułatwiały.
— Co to za leki? Od kiedy twoja moc nie działa? Swoją drogą, wyglądasz idiotycznie. Masz szczęście, że podnieca mnie sama twoja twarz, bo w takim stroju seksapilu w tobie zero. Powinienem go po prostu ściągnąć z ciebie już w korytarzu — mruknął, mierząc go wzrokiem.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? - w dodatku nigdzie nie widział Mike'a. Obstawiał, że gdyby współlokator był na miejscu, Jonathan nie pozwalałby sobie na takie zachowanie. Zachowywanie pozorów to była gra, którą oboje znali zbyt dobrze.
- To moc regeneracji, nie moc leczenia chorób - odciął się z wyraźnie zezłoszczoną nutą w głosie. - Ty w ogóle się zastanawiałeś nad tym, co właśnie powiedziałeś? - denerwowało go to. Tak samo jak i nie chciał, by znajdował się tutaj. Ani tym bardziej go oglądał w stanie, gdzie nie mógł funkcjonować tak, jakby sam chciał.
Wzdrygnął, gdy poczuł, że przylega do jego ciała. Momentalnie próbował zaprzeć się nogami, by jednak nie opadać na niego swoim ciężarem ciała. A najchętniej by go odetchnąć od siebie, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie chciał go mieć przy sobie obecnie.
Szkoda tylko, że jego zdanie ginęło obecnie.
Był blisko. Był za blisko. Czuł dobrze jego zapach. Jego twarz wykrzywiona złością była nadal tak samo piękna, jak normalnie. Dotyk powodował lekkie mrowienie na skórze. W dodatku nie mógł uzyskać przestrzeni nawet tutaj. Próba odepchnięcia go przy pocałunku nic nie dawała, a pogłębiający się gest tylko powodował lekkie zawirowania w głowie, gdzie jednocześnie odzywał się jego rozum. W dodatku miał się uczepić jego ciała? Czuł się komicznie z długimi kończynami oplatającymi jego ciało.
- Bo jesteś tego przyczyną.
Nawet nie zastanawiał się nad własnymi słowami, chociaż tak naprawdę to była prawda. Sytuacja z soboty i stawienie czoła własnym zasadom, ograniczeniom oraz wspomnieniom było niełatwe.
- Żadna moc nie jest wszechmogąca, Jonathanie. A te pasywne mają swoje ograniczenia, nawet jeśli nie widać ich na pierwszy rzut oka - przesunął jedną rękę w dół, chcąc zmusić go, aby zabrał swoje palce z tego nieodpowiedniego miejsca. Zaraz potem też wydał z siebie ciche prychnięcie.
- Odczep się. Jest miękki i łatwo się go ściąga - skomentował swój strój, zaraz potem przenosząc palce na jego tyłek, szczypiąc go tam. - Przez ostatnie dni niezbyt mi się chciało bawić w seksowność - burknął. - I masz szczęście, że MIke wyszedł, inaczej bym ci przywalił za takie teksty - przylgnął do niego i dmuchnął mu do ucha. - Wystarczy, że ostatnio prawie nas nakryła twoja matka - gdyby przyszła te kilka minut później, byłoby o wiele trudniej z tego wszystkiego wywinąć się.
- Nigdy nie słyszałeś o tym, że moce pasywne są zależne od stanu psychicznego oraz kondycji ciała? - powrócił do tematu mocy, odwracając wzrok. - Wykończyłeś moje ciało w tamtą sobotę, dodatkowo pozostawiając mnie w dodatkowo wkurzającym stanie przed samym wyjściem. Dodatkowo mentalnie czułem się jedynie gorzej. Jedno nałożyło się na drugie, powodując, że pochorowałem się, a moja moc przestała poprawnie działać. Mam leki na uspokojenie, wzmocnienie ciała... - zawahał się. - Nie wiem nawet , dlaczego ci to mówię. Ale trochę jest tego. Dzisiaj czułem się pierwszy raz od tych dni lepiej... przynajmniej dopóki nie zaatakowałeś mnie z istną furią - zmarszczył nieznacznie brwi. - W sumie, wkurwia mnie to - spędzał z nim te dni, bo sam go do tego zmusił, powodując, że sam siebie odkrywał się cały czas, ulegając powoli. - Dlaczego tutaj jesteś? - nagle uniósł kąciki ust do góry, puszczając go, by móc samemu stać. - Aż tak bardzo tęskniłeś za mną? - był złośliwy. Ale raczej uruchamiał mu się ten mechanizm przez zachowanie młodszego.
Może to zarazem sprawi, że zrezygnuje?
- Może powinienem cię samemu teraz rozebrać i raz na zawsze poukładać swoje myśli - przesunął dłonią w dół jego ciała, zatrzymując dłoń na jego kroczu. - Może to sprawi, że przestanę się czuć jak wrak, a moja moc w końcu zacznie działać poprawnie - poruszył lekko dłonią, nie kryjąc się z tym, że go prowokował z tym.
- To moc regeneracji, nie moc leczenia chorób - odciął się z wyraźnie zezłoszczoną nutą w głosie. - Ty w ogóle się zastanawiałeś nad tym, co właśnie powiedziałeś? - denerwowało go to. Tak samo jak i nie chciał, by znajdował się tutaj. Ani tym bardziej go oglądał w stanie, gdzie nie mógł funkcjonować tak, jakby sam chciał.
Wzdrygnął, gdy poczuł, że przylega do jego ciała. Momentalnie próbował zaprzeć się nogami, by jednak nie opadać na niego swoim ciężarem ciała. A najchętniej by go odetchnąć od siebie, dając mu tym samym do zrozumienia, że nie chciał go mieć przy sobie obecnie.
Szkoda tylko, że jego zdanie ginęło obecnie.
Był blisko. Był za blisko. Czuł dobrze jego zapach. Jego twarz wykrzywiona złością była nadal tak samo piękna, jak normalnie. Dotyk powodował lekkie mrowienie na skórze. W dodatku nie mógł uzyskać przestrzeni nawet tutaj. Próba odepchnięcia go przy pocałunku nic nie dawała, a pogłębiający się gest tylko powodował lekkie zawirowania w głowie, gdzie jednocześnie odzywał się jego rozum. W dodatku miał się uczepić jego ciała? Czuł się komicznie z długimi kończynami oplatającymi jego ciało.
- Bo jesteś tego przyczyną.
Nawet nie zastanawiał się nad własnymi słowami, chociaż tak naprawdę to była prawda. Sytuacja z soboty i stawienie czoła własnym zasadom, ograniczeniom oraz wspomnieniom było niełatwe.
- Żadna moc nie jest wszechmogąca, Jonathanie. A te pasywne mają swoje ograniczenia, nawet jeśli nie widać ich na pierwszy rzut oka - przesunął jedną rękę w dół, chcąc zmusić go, aby zabrał swoje palce z tego nieodpowiedniego miejsca. Zaraz potem też wydał z siebie ciche prychnięcie.
- Odczep się. Jest miękki i łatwo się go ściąga - skomentował swój strój, zaraz potem przenosząc palce na jego tyłek, szczypiąc go tam. - Przez ostatnie dni niezbyt mi się chciało bawić w seksowność - burknął. - I masz szczęście, że MIke wyszedł, inaczej bym ci przywalił za takie teksty - przylgnął do niego i dmuchnął mu do ucha. - Wystarczy, że ostatnio prawie nas nakryła twoja matka - gdyby przyszła te kilka minut później, byłoby o wiele trudniej z tego wszystkiego wywinąć się.
- Nigdy nie słyszałeś o tym, że moce pasywne są zależne od stanu psychicznego oraz kondycji ciała? - powrócił do tematu mocy, odwracając wzrok. - Wykończyłeś moje ciało w tamtą sobotę, dodatkowo pozostawiając mnie w dodatkowo wkurzającym stanie przed samym wyjściem. Dodatkowo mentalnie czułem się jedynie gorzej. Jedno nałożyło się na drugie, powodując, że pochorowałem się, a moja moc przestała poprawnie działać. Mam leki na uspokojenie, wzmocnienie ciała... - zawahał się. - Nie wiem nawet , dlaczego ci to mówię. Ale trochę jest tego. Dzisiaj czułem się pierwszy raz od tych dni lepiej... przynajmniej dopóki nie zaatakowałeś mnie z istną furią - zmarszczył nieznacznie brwi. - W sumie, wkurwia mnie to - spędzał z nim te dni, bo sam go do tego zmusił, powodując, że sam siebie odkrywał się cały czas, ulegając powoli. - Dlaczego tutaj jesteś? - nagle uniósł kąciki ust do góry, puszczając go, by móc samemu stać. - Aż tak bardzo tęskniłeś za mną? - był złośliwy. Ale raczej uruchamiał mu się ten mechanizm przez zachowanie młodszego.
Może to zarazem sprawi, że zrezygnuje?
- Może powinienem cię samemu teraz rozebrać i raz na zawsze poukładać swoje myśli - przesunął dłonią w dół jego ciała, zatrzymując dłoń na jego kroczu. - Może to sprawi, że przestanę się czuć jak wrak, a moja moc w końcu zacznie działać poprawnie - poruszył lekko dłonią, nie kryjąc się z tym, że go prowokował z tym.
— Bo ostatnim razem cię odwiozłem? — to, że Shane założył, że Jonathan po odstawieniu go, po prostu zwinął się do domu to już nie jego problem. Nie bez powodu fatygował się na miejsce, choć zapytany i tak wymówiłby się w inny sposób.
Czy zastanawiał się nad tym, co mówił? Nieszczególnie. Już dawno nikomu nie udało się aż tak wytrącić go z równowagi. Najgorszy w tym wszystkim był fakt, że ciężko było mu znaleźć jakiekolwiek ujście, które pomogłoby mu się uspokoić.
Choć całowanie się z nim działało w sumie całkiem dobrze.
"Bo jesteś tego przyczyną."
Wpatrywał się w niego w milczeniu, nijak nie odpowiadając. Nawet nie zaprotestował, gdy Shane odsunął jego rękę, wpatrując się w niego pustym wzrokiem. Dojście do siebie zabrało mu kilka długich sekund, nim w końcu prychnął, nadal go podtrzymując.
— To, że łatwo się go ściąga to chyba jego jedyna zaleta — odpowiedział, zerkając kątem oka na umiejscowienie jego dłoni.
— Aha. Nie musisz się nim przejmować do wieczora. Nagle poczuł głęboka potrzebę zaproszenia Piggy na randkę — nawet nie zdawał sobie sprawy, że przekręcił jej imię, poświęcając jedynie sekundę swojego czasu na stwierdzenie, że rodzice dziewczyny mieli dziwny gust. Zadrżał nieznacznie, czując jak dmucha mu ciepłym powietrzem w ucho.
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak wielkiego mieliśmy pecha. Ona pojawia się tam raz na dwa miesiące — wymruczał ponuro, wykorzystując krótki moment, by ukraść mu pocałunek. Nie żeby nie miał dać sobie rady z matką, gdyby faktycznie ich nakryła. Wiedział po prostu z jak wielkim dyskomfortem wiązałoby się to w przypadku samego Shane'a.
— Przecież proponowałem ci, że ci pomogę. Sam nie chciałeś — powiedział z wyraźnym niezrozumieniem, stopniowo łagodniejąc, gdy wszystko zaczęło się rozjaśniać.
Poruszył nieznacznie ustami, nie wydobył się z nich jednak żaden dźwięk. Postawił go posłusznie na ziemi.
Dzień w dzień. Każdego dnia wypatrywał go na korytarzach, klasach, pokoju nauczycielskim, jak i innych punktach w szkole. Kompletnie nie wiedział dlaczego nie potrafił po prostu odpuścić. Mógł przecież to olać i wrócić do dręczenia go, gdy wróci. Więc dlaczego tu był?
Nie odzywał się ani słowem, nie wiedząc co miałby mu powiedzieć. Sam tego wszystkiego nie rozumiał. Wiedział tylko, że nawet tak prosty ruch z jego strony był w stanie pozbawić go resztek zahamowań.
Ściągnął go na siebie, zaczepiając ręce na jego koszulce, by podciągnąć ją do góry, pocierając palcami jego klatkę piersiową.
— W takim razie dobrze, że się przygotowałem — odpowiedział, obejmując go jedną ręką w pasie. Wychylił się ku górze, by przytknąć swoje usta do jego, poruszając nimi zachłannie, próbując się przedostać do ich środka językiem.
— Który pokój jest twój? — zapytał w przerwie między jednym, a drugim pocałunkiem, nawet na chwilę nie wypuszczając go z rąk.
- I to wystarczyło, byś zapamiętał trasę? - nie dowierzał. Po prostu nie, że po jednym razie mógł już wiedzieć, jak trafić tutaj z łatwością. A może i nie? Może kluczył i szukał cały czas tego odpowiedniego mieszkania? Nie wiedział tego.
Specjalnie zignorował jego reakcję na swoje słowa. Przedstawił mu fakty, a co z tego będzie? Mógł odebrać to jak chciał. Nie czuł specjalnie, by mu na tym jakoś zależało.
- Zdziwiłbyś się na to, ile dres daje możliwości - odparł cięto. W końcu nawet jeśli nie podkreślał jego kształtów, mógł obudzić wyobraźnię względem tego, co mogło czekać tuż pod samym strojem.
- Hm... - do wieczora? Piggy? - Penelope? - nie żeby to miało większe znaczenie obecnie. Ale tyle zrozumiał, że przez kilka godzin będzie mieszkanie pozbawione obecności współlokatora. Chociaż potrzeba... Posłał mu podejrzliwe spojrzenie.
- Albo pech, albo znak - skomentował to chłodno. - Nie wiem co jest bardziej gorsze - chociaż w pokoju hotelowym jego matka by ich nie zaskoczyła swoją obecnością. Ale zarazem też brzmiało to zbyt kosztownie i przede wszystkim... nie wiedział, czy z tego wszystkiego dobrze, że pojawiła się, czy też nie. Fakt, że była w ogóle na miejscu nie działał pobudzająco zbytnio.
- Jakbym się zgodził, czułbym się też gorzej - burknął ze złością. - Robienie tego na szybkości, byleby zdążyć przed powrotem. Zero przyjemności - gdy nie miało się kontroli nad sytuacją, jakby się chciało, a stres mógł nie pozwolić mu na dobre kontynuowanie.
Tyle mu wystarczyło. Ta reakcja. Nie miał pojęcia o co chodziło, ale wychodziło mu na to, że to jednak on umiał lepiej wytrzymać niż Jonathan. A tak mi dokuczał. Nie wypowiedział jednak na głos tego. Ani tego, co jeszcze dodatkowo przychodziło mu na myśl. Rozkoszował się wewnętrznie ową myślą, nie wiedząc nawet, że niekoniecznie o to chodziło. Jednak wystarczyło mu to, by wdrożyć dalej swój plan w życie, by wreszcie uciąć temat zastanawiania się, co powinien zrobić.
- W jaki sposób się przygotowałeś? - zapytał go zanim poddał się pocałunkowi. Nie przestawał go dotykać, za to przesunął drugą rękę na jego plecy, wsuwając zaraz potem dłoń pod koszulę.
- Ten po prawej - oderwał się od jego ust, po czym zabrał rękę, wyplątując się z jego uścisku. Położył obie dłonie na jego ciele, odsuwając go od siebie, po czym uniósł kąciki ust.
- Mam nadzieję, że jesteś przygotowany tak samo na konsekwencje tego, że zdenerwowałeś mnie - powiedział. - Nie jesteśmy w szkole, a ja mogę ciut nie panować nad sobą, skoro choruję.
Z tymi słowami pociągnął go do swojego pokoju i zamknął drzwi za sobą.
Specjalnie zignorował jego reakcję na swoje słowa. Przedstawił mu fakty, a co z tego będzie? Mógł odebrać to jak chciał. Nie czuł specjalnie, by mu na tym jakoś zależało.
- Zdziwiłbyś się na to, ile dres daje możliwości - odparł cięto. W końcu nawet jeśli nie podkreślał jego kształtów, mógł obudzić wyobraźnię względem tego, co mogło czekać tuż pod samym strojem.
- Hm... - do wieczora? Piggy? - Penelope? - nie żeby to miało większe znaczenie obecnie. Ale tyle zrozumiał, że przez kilka godzin będzie mieszkanie pozbawione obecności współlokatora. Chociaż potrzeba... Posłał mu podejrzliwe spojrzenie.
- Albo pech, albo znak - skomentował to chłodno. - Nie wiem co jest bardziej gorsze - chociaż w pokoju hotelowym jego matka by ich nie zaskoczyła swoją obecnością. Ale zarazem też brzmiało to zbyt kosztownie i przede wszystkim... nie wiedział, czy z tego wszystkiego dobrze, że pojawiła się, czy też nie. Fakt, że była w ogóle na miejscu nie działał pobudzająco zbytnio.
- Jakbym się zgodził, czułbym się też gorzej - burknął ze złością. - Robienie tego na szybkości, byleby zdążyć przed powrotem. Zero przyjemności - gdy nie miało się kontroli nad sytuacją, jakby się chciało, a stres mógł nie pozwolić mu na dobre kontynuowanie.
Tyle mu wystarczyło. Ta reakcja. Nie miał pojęcia o co chodziło, ale wychodziło mu na to, że to jednak on umiał lepiej wytrzymać niż Jonathan. A tak mi dokuczał. Nie wypowiedział jednak na głos tego. Ani tego, co jeszcze dodatkowo przychodziło mu na myśl. Rozkoszował się wewnętrznie ową myślą, nie wiedząc nawet, że niekoniecznie o to chodziło. Jednak wystarczyło mu to, by wdrożyć dalej swój plan w życie, by wreszcie uciąć temat zastanawiania się, co powinien zrobić.
- W jaki sposób się przygotowałeś? - zapytał go zanim poddał się pocałunkowi. Nie przestawał go dotykać, za to przesunął drugą rękę na jego plecy, wsuwając zaraz potem dłoń pod koszulę.
- Ten po prawej - oderwał się od jego ust, po czym zabrał rękę, wyplątując się z jego uścisku. Położył obie dłonie na jego ciele, odsuwając go od siebie, po czym uniósł kąciki ust.
- Mam nadzieję, że jesteś przygotowany tak samo na konsekwencje tego, że zdenerwowałeś mnie - powiedział. - Nie jesteśmy w szkole, a ja mogę ciut nie panować nad sobą, skoro choruję.
Z tymi słowami pociągnął go do swojego pokoju i zamknął drzwi za sobą.
— Powinienem się czuć urażony, że nieustannie wątpisz we wszystkie moje umiejętności — przewrócił oczami, rzucając mu nieznacznie rozbawione spojrzenie, gdy wspomniał o możliwościach dresu.
— Z pewnością pozwala na dużo szybsze przejście do rzeczy niż zwykłe ubranie. Kapcie też mają jakieś specjalne zdolności, o których nie miałem okazji się przekonać? — zapytał, zsuwając na nie wzrok, unosząc jednocześnie jedną z brwi ku górze.
"Penelope?"
— Cokolwiek.
Nie interesowała go w najmniejszym stopniu. Jedyne czego potrzebował, to by jego współlokator wyniósł się z mieszkania, dając mu wolną rękę. Jakby nie patrzeć, Jonathan nawet przez chwilę nie zakładał, że mógłby stąd wyjść bez przespania się z Shanem. Wspólna przyjemność była w końcu nieodłącznym elementem ich spotkań.
— Chyba znak tego, że zamierza zawracać mi dupę — wymruczał w odpowiedzi. Everett nie miałby problemu z wynajęciem pokoju hotelowego, ale własne mieszkanie dużo mocniej trafiało w jego gusta pod wieloma względami. Najmocniej pod kątem budowania wspomnień, które nocami dostarczały mu dodatkowej rozrywki.
— Nie spieszyło nam się aż tak bardzo, żebym nie zdążył ci obciągnąć — wymamrotał pod nosem, zerkając w bok.
"W jaki sposób się przygotowałeś?"
— Domyśl się, Shane — odbił pałeczkę, rozchylając nieco mocniej usta, by wypuścić nadmiar gorącego powietrza, zbierający się na skutek jego akcji.
- Oczywiście. Są miękkie, ciepłe, ogrzewają i mają przyciągnąć uwagę swoją urodziwością - na dowód pomachał jedną nogą z króliczym kapciem. - Lepsze niż skarpetki - nie mógł sobie odpuścić takiego tekstu. Zwłaszcza, że tak bardzo mu się ten strój nie podobał.
Wzruszył ramionami jedynie już tak podsumowując kwestię dziewczyny współlokatora. Jednakże nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, jak Jonathan patrzył na kwestię ich relacji. W obecnym stanie... może lepiej, że nie słyszał tego na głos, gdy jeszcze samemu nie umiał sobie to poukładać.
Co było zarazem niezwykłe patrząc na fakt, że nie miał do tej pory takich problemów moralno-dylematowych.
- Przyszła to przyszła. Niewiele poradzisz na to - przy okazji jednak nie dając Jonathanowi szansy na to, by przekonał Shane'a do zostania dłużej.
Ledwo dobiegło do niego jego mamrotanie, ale nie chciał jednak odnosić się do tego, wiedząc samemu, że nie stanowiłoby to tej samej kwintesencji emocji, co w momencie spędzenia czasu na kanapie.
- Wolałbym to usłyszeć od ciebie - nie stawiał na bezpośrednią odpowiedź obecnie. Chciał po prostu usłyszeć od niego to bezpośrednio.
Wzruszył ramionami jedynie już tak podsumowując kwestię dziewczyny współlokatora. Jednakże nie zdawał sobie do końca sprawy z tego, jak Jonathan patrzył na kwestię ich relacji. W obecnym stanie... może lepiej, że nie słyszał tego na głos, gdy jeszcze samemu nie umiał sobie to poukładać.
Co było zarazem niezwykłe patrząc na fakt, że nie miał do tej pory takich problemów moralno-dylematowych.
- Przyszła to przyszła. Niewiele poradzisz na to - przy okazji jednak nie dając Jonathanowi szansy na to, by przekonał Shane'a do zostania dłużej.
Ledwo dobiegło do niego jego mamrotanie, ale nie chciał jednak odnosić się do tego, wiedząc samemu, że nie stanowiłoby to tej samej kwintesencji emocji, co w momencie spędzenia czasu na kanapie.
- Wolałbym to usłyszeć od ciebie - nie stawiał na bezpośrednią odpowiedź obecnie. Chciał po prostu usłyszeć od niego to bezpośrednio.
Spojrzał na niego z powątpiewaniem, gdy wymieniał wszystkie cechy po kolei, zaraz unosząc kącik ust ku górze.
— Jesteś pewien, że mówisz o kapciach, a nie o mnie? — spytał z niewinnym uśmiechem, który zaraz przybrał bardziej złośliwego odbioru — bo urodziwości to one zdecydowanie nie widziały.
Kto w ogóle kupował takie rzeczy i gdzie?
— Następnym razem upewnię się, że nie zamierza złożyć mi niespodziewanej wizyty. Ani ona, ani nikt inny — powiedział, przesuwając powoli dłonią wzdłuż jego ciała i zatrzymując ją na dole jego kręgosłupa.
- Pewnie temu, że są już paroletnie - skomentował swoje obuwie. - I nie wiem, nie wiem, będę potrzebować trochę innego sposobu oceniania, by stwierdzić, czy ten opis do ciebie pasuje.
Zaraz potem przewrócił oczami.
- Wywiesisz karteczkę "nie przeszkadzać"? - nie wiedział, co kombinował, ale na razie nie umiał nawet powiedzieć sobie, że umiałby się do tego zastosować.
Zaraz potem przewrócił oczami.
- Wywiesisz karteczkę "nie przeszkadzać"? - nie wiedział, co kombinował, ale na razie nie umiał nawet powiedzieć sobie, że umiałby się do tego zastosować.
— Chyba w takim razie muszę kupić ci nowe — stwierdził z tą samą krytyczną miną, wpatrując się w nie z wyraźnym zdegustowaniem. Cóż, Jonathan jako ikona stylu właśnie dość mocno miał okazję pokazać, jak bardzo status urodzenia wpływał na postrzeganie tego typu rzeczy.
— Tego typu rzeczy będę wywieszać w szkole — uniósł kącik ust ku górze, nie zamierzając mu odpuścić powrotu do tego konkretnego tematu.
- Hm... Czyli uważasz, ze powinienem wyglądać świetnie nawet gdy nie patrzy nikt na mnie? - sam nie rozumiał, gdzie Jonathan w tym widział problem. - I nie chcę. Jak będę potrzebował, to kupię sobie - przewrócił oczami. - Proszę o taryfę ulgą z tego powodu, że choruję - teraz już nieco mniej, ale za niedługo i tak miało się okazać, czy po tym spotkaniu nie pogorszy się mu.
- Znasz moje zdanie o szkole - burknął jedynie na ów temat.
- Znasz moje zdanie o szkole - burknął jedynie na ów temat.
— Powiedziałbym, że wyglądasz świetnie dla siebie, a nie dla innych, ale wtedy odbijesz piłeczkę, że w takim razie świetnie wyglądasz w... tym. Więc zamiast tego powiem, że zawsze powinieneś wyglądać świetnie, bo nigdy nie wiesz kiedy postanowię zrobić ci niespodziankę tak jak teraz — powiedział, puszczając mu oko z nieznacznym rozbawieniem. Westchnął cicho w odpowiedzi na taryfę ulgową, kręcąc nieznacznie na boki głową. Masakra.
— Znałem też twoje zdanie na temat sypiania ze mną, więc wierzę, że jeszcze zmienisz zdanie — odpowiedział, świdrując go wzrokiem.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach