▲▼
Otrzymanie propozycji uczestnictwa w konwencie tatuażu i piercingu było dla Cartera wyjątkowo miłą niespodzianką. W końcu stał się na tyle rozpoznawalny w swym fachu, iż ktoś „z góry” pomyślał o zaproszeniu go i jednocześnie mógł się napawać pochwałą od swojego szefa, ponieważ będzie to idealna okazja do promocji Diamond Jacks. Wszystkie potrzebne informacje odnośnie miejsca, godziny i lokalizacji swojego stanowiska otrzymał mailem i by niczego nie zapomnieć, te najważniejsze zanotował czarnym długopisem na nadgarstku. Carter mógłby uchodzić za osobę niezwykle dbającą o środowisko, jako że nie zwykł używać karteczek, a jako materiał do notowania zdecydowanie wolał własną skórę.
Po oficjalnym ogłoszeniu przez miasto, że konwent się odbędzie, otrzymał kilka telefonów i maili od osób, które chciałyby zostać modelami. Niektórzy poprosili o wykonanie spersonalizowanych projektów, a inni zdecydowali się wybrać wzór z tych zaprojektowanych przez niego wcześniej. Aeden już domyślał się, że będzie to pracowity czas, wiedział zresztą jak takie imprezy potrafią być męczące, jednak cieszył się, że dzięki temu jego popularność jako artysty będzie miała okazję wzrosnąć. Jego zmartwienia nie były spowodowane bynajmniej jedynie natłokiem pracy, ale także tym, że niedawno zdecydował się na odstawienie branych przez siebie leków i wciąż nie był pewien jaki będzie to miało na niego wpływ. Póki co czuł się świetnie, ustały dokuczliwe bóle, krwotoki z nosa i powoli przemijały też inne efekty uboczne. Można powiedzieć, że na chwilę obecną uważał, że podjął właściwą decyzję. W trakcie swojego życia przywykł jednak do ciągłego doszukiwania się u siebie sygnałów płynących z ciała, które mogły świadczyć o pogorszeniu jego kondycji i tak też było teraz. Żył w ciągłym napięciu, że jeżeli jego choroba nie dojdzie do głosu, to chemia, którą łykał może dać mu popalić.
Na miejsce przybył dostatecznie wcześnie, by zdążyć rozstawić się wszystkim zanim impreza się rozpocznie i by pozostało mu trochę czasu na plotki z innymi artystami. Początkowo był nieco sceptyczny co do miejsca, w którym miał odbywać się konwent, jednak zauważył, że miasto zatroszczyło się o wszystko i nikt nie będzie musiał martwić się zimowym mrozem. Każde stanowisko było dobrze przygotowane i wyposażone było w stołek dla tatuażysty, wygodne krzesło dla klientów oraz stoły, na których mógł rozłożyć się ze swoim sprzętem, katalogiem wzorów tatuaży, z którego czerpać mogli goście oraz zdjęciami różnorakich przekłuć. Dzień przebiegał w przyjemnej atmosferze. Zdążył wykonać jeden niewielki tatuaż i dwa kolczyki. Przechodnie przyglądali się jego pracy, a jego uszy i ego cieszyły pozytywne komentarze.
W końcu jednak miał chwilę przerwy. Wykorzystał ją na uporządkowanie swojego stanowiska i wypicie kilku łyków wody. Zupełnie nie zauważył, kiedy do jego stoiska podszedł kolejny gość. Gdy jednak usłyszał głos za plecami, natychmiast się odwrócił.
– Cześć! No pewnie, akurat mam trochę czasu przed następnym klientem – odparł z uśmiechem. – Jaki typ przekłucia?
Urząd stał się jednym z najbardziej newralgicznych punktów dystryktu A. W przypadku wezwania służb przez zwykłych mieszkańców (Liberty) po pojawieniu się Niepoczytalnych, gracze otrzymują wsparcie w postaci jednego dodatkowego NPC, który wspomoże ich w walce. Jego ataki liczą się jako ataki walki wręcz.
First topic message reminder :
TEREN WOLVES
Urząd
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
Mimo, że mieszkańcy nadal potocznie rzucają między sobą "idę do urzędu" w rzeczywistości mają na myśli całą masę zebranych w jednym miejscu budynków, które dla niewtajemniczonych mogą przypominać labirynt nie tylko na zewnątrz, ale i w środku. Tutejsi pracownicy zapewniają realizację zadań organów państwowych i samorządowych na porządku dziennym, choć tempo wykonywanych przez nich rzeczy niejednokrotnie wystawia cierpliwość obywateli na gigantyczny test.
Wśród zebranych tu gmachów znajduje się zarówno urząd miasta, gminy, rejonowy, stanu cywilnego, celno-skarbowy, pracy, transportu publicznego, komunikacji elektronicznej, ochrony konkurencji i konsumentów, ale i pewnie kilka innych, o których się zapomina, dopóki nagle coś w życiu solidnie nie grzmotnie o ziemię.
Efekt terenu: Urząd stał się jednym z najbardziej newralgicznych punktów dystryktu A. W przypadku wezwania służb przez zwykłych mieszkańców (Liberty) po pojawieniu się Niepoczytalnych, gracze otrzymują wsparcie w postaci jednego dodatkowego NPC, który wspomoże ich w walce. Jego ataki liczą się jako ataki walki wręcz.
Wśród zebranych tu gmachów znajduje się zarówno urząd miasta, gminy, rejonowy, stanu cywilnego, celno-skarbowy, pracy, transportu publicznego, komunikacji elektronicznej, ochrony konkurencji i konsumentów, ale i pewnie kilka innych, o których się zapomina, dopóki nagle coś w życiu solidnie nie grzmotnie o ziemię.
__________
Efekt terenu: Urząd stał się jednym z najbardziej newralgicznych punktów dystryktu A. W przypadku wezwania służb przez zwykłych mieszkańców (Liberty) po pojawieniu się Niepoczytalnych, gracze otrzymują wsparcie w postaci jednego dodatkowego NPC, który wspomoże ich w walce. Jego ataki liczą się jako ataki walki wręcz.
TEREN PRZEJĘTY PRZEZ WILKI
Okres nietykalności: do 09.08.2021 (włącznie)
Okres nietykalności: do 09.08.2021 (włącznie)
To miała być prosta sprawa. Oczywiście Pavel wiedział, że sprawy w urzędzie nigdy nie są proste. Że trzeba się uzbroić w cierpliwość i spokój, ponieważ sprawa musi zostać załatwiona tak czy inaczej, a pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Kiedy jednak po raz enty został odesłany do innego pokoju w innym budynku i musiał pokonywać kolejne kilometry, to jego uzbierana przed przybyciem tutaj cierpliwość zaczynała się kończyć. Przecież to była prosta sprawa. Prosta rzecz. Zakup terenu. Tyle. Nic więcej. Musi być jakaś jedna osoba, która odpowiada tutaj za to. Tylko w sumie nie wiadomo kto. Proszę iść tam, my się tym nie zajmujemy, to nie nasza kompetencja, niedawna zmiana przepisów, kwestie prawne, sranie w banie kurwa mać.
Przed wejściem do kolejnego budynku Travitza zatrzymał się, wyciągnął paczkę papierosów i zapalił. Musiał poszukać ujścia dla swojej frustracji, a jeśli zacznie wrzeszczeć rosyjskie wyzwiska, mogłaby się nim zainteresować tutejsza ochrona. I wtedy cały trud poszedłby na marne. Ale już naprawdę był na granicy.
Wyciągał telefon. 45 minut. Tyle już błąkał się, pytał i marnował czas na słuchanie tych bezużytecznych przydupasów.
Smuggler nerwowo wypalał papierosa i ten szybko zakończył swój żywot. Cóż, chyba nie pozostało mu nic innego, jak wyrzucić go do najbliższego śmietniczka i dalej próbować swojego szczęścia. Niestety, kolejny urzędnik nie będzie miał już taryfy ulgowej.
Rosjanin stanął przed drzwiami, do których go skierowano. Poprawił swoją koszulę, bo nawet ładnie się ubrał, żeby sprawiać jakiekolwiek wrażenie. Spojrzał na tabliczkę. "Xander Roth". Co to kurwa za imię? Smuggler wziął głęboki wdech. Pozytywne myślenie.
Uchylił drzwi i wślizgnął się do środka. No oczywiście, siedzi i czyta książkę, nierób jebany. Trudno, koniec laby.
– Nie, nie, nic nie mów – uciszył go ruchem palca i zamknął za sobą drzwi. Nie ma ucieczki. – Pójdźmy na układ. Ty mnie nie odeślesz do innego pokoju, a nie złamię ci ręki, соглашение? Świetnie.
Po tym krótkim przedstawieniu, Travitza bez pytania usiadł na jednym z krzeseł.
– Dzień dobry panie... yy, Rosh? Chciałbym nabyć teren należący do miasta – oznajmił, bo już naprawdę nie chciało mu się bawić w ceregiele. Po prostu bądź konkretny facet albo bawimy się w łamanie rączki.
Przed wejściem do kolejnego budynku Travitza zatrzymał się, wyciągnął paczkę papierosów i zapalił. Musiał poszukać ujścia dla swojej frustracji, a jeśli zacznie wrzeszczeć rosyjskie wyzwiska, mogłaby się nim zainteresować tutejsza ochrona. I wtedy cały trud poszedłby na marne. Ale już naprawdę był na granicy.
Wyciągał telefon. 45 minut. Tyle już błąkał się, pytał i marnował czas na słuchanie tych bezużytecznych przydupasów.
Smuggler nerwowo wypalał papierosa i ten szybko zakończył swój żywot. Cóż, chyba nie pozostało mu nic innego, jak wyrzucić go do najbliższego śmietniczka i dalej próbować swojego szczęścia. Niestety, kolejny urzędnik nie będzie miał już taryfy ulgowej.
Rosjanin stanął przed drzwiami, do których go skierowano. Poprawił swoją koszulę, bo nawet ładnie się ubrał, żeby sprawiać jakiekolwiek wrażenie. Spojrzał na tabliczkę. "Xander Roth". Co to kurwa za imię? Smuggler wziął głęboki wdech. Pozytywne myślenie.
Uchylił drzwi i wślizgnął się do środka. No oczywiście, siedzi i czyta książkę, nierób jebany. Trudno, koniec laby.
– Nie, nie, nic nie mów – uciszył go ruchem palca i zamknął za sobą drzwi. Nie ma ucieczki. – Pójdźmy na układ. Ty mnie nie odeślesz do innego pokoju, a nie złamię ci ręki, соглашение? Świetnie.
Po tym krótkim przedstawieniu, Travitza bez pytania usiadł na jednym z krzeseł.
– Dzień dobry panie... yy, Rosh? Chciałbym nabyć teren należący do miasta – oznajmił, bo już naprawdę nie chciało mu się bawić w ceregiele. Po prostu bądź konkretny facet albo bawimy się w łamanie rączki.
— To chyba było gdzieś tutaj... — wymamrotał sam do siebie, rozglądając się dookoła. Tym razem udało mu się dotrzeć w odpowiednie miejsce bez większych problemów. Co prawda jego GPS kilka razy poprowadził go w złą uliczkę i kazał zawracać trzy razy w jednym kierunku, ale gdy koniec końców stanął przed halą, odetchnął z ulgą, uśmiechając się do samego siebie.
Wybór miejsca na konwent tatuażu i piercingu mógł się wydawać dość niecodzienny. Jednocześnie, gdy rozejrzał się wokół, zrozumiał, dlaczego nikt nie miał nic przeciwko. Miasto zadbało o to, by rozstawić na zewnątrz drobne piece na węgiel, co kilkanaście metrów. Zmarznięci przechodnie zatrzymywali się na krótką chwilę, zaraz gotowi do ruszenia do środka zgodnie ze strzałkami i plakatami. Z tego co się orientował, tutejsze miejsce działało bardziej na zasadzie reklamy. Piercerzy mogli wykonywać swoje podstawowe usługi, ale tatuatorzy skupiali się na pokazywaniu prostych wzorów i zapraszaniu ich do swoich lokali. Nie, żeby był zainteresowany tym drugim. Nawet jeśli wizja bez wątpienia była kusząca, wątpił, by cokolwiek dobrze na nim wyglądało. Już pomijając, że jego matka dostałaby zawału.
Co innego w kwestii kolczyka. Już od dłuższego czasu pomysł chodził mu po głowie, nie mógł się jednak zebrać do znalezienia odpowiedniego miejsca. Dlatego właśnie wiadomość o targach była dla niego istnym zbawieniem. Schował telefon do kieszeni i ruszył przed siebie, przystając co jakiś czas przy różnego rodzaju stolikach, obserwując ich oferty.
Jedno przykuło jego uwagę dużo mocniej niż pozostałe. Zatrzymał się przed stoiskiem, przyglądając rozłożonym zdjęciom z wyraźnym zainteresowaniem. Cóż, tyle dobrego, że wybrana przez niego rzecz nie była jakaś szczególnie trudna, więc nie tylko powinna być stosunkowo tania, ale i szybka.
— Przepraszam, jest szansa, żeby dostać się teraz na przekłucie? — zapytał, podnosząc głowę do góry.
Wybór miejsca na konwent tatuażu i piercingu mógł się wydawać dość niecodzienny. Jednocześnie, gdy rozejrzał się wokół, zrozumiał, dlaczego nikt nie miał nic przeciwko. Miasto zadbało o to, by rozstawić na zewnątrz drobne piece na węgiel, co kilkanaście metrów. Zmarznięci przechodnie zatrzymywali się na krótką chwilę, zaraz gotowi do ruszenia do środka zgodnie ze strzałkami i plakatami. Z tego co się orientował, tutejsze miejsce działało bardziej na zasadzie reklamy. Piercerzy mogli wykonywać swoje podstawowe usługi, ale tatuatorzy skupiali się na pokazywaniu prostych wzorów i zapraszaniu ich do swoich lokali. Nie, żeby był zainteresowany tym drugim. Nawet jeśli wizja bez wątpienia była kusząca, wątpił, by cokolwiek dobrze na nim wyglądało. Już pomijając, że jego matka dostałaby zawału.
Co innego w kwestii kolczyka. Już od dłuższego czasu pomysł chodził mu po głowie, nie mógł się jednak zebrać do znalezienia odpowiedniego miejsca. Dlatego właśnie wiadomość o targach była dla niego istnym zbawieniem. Schował telefon do kieszeni i ruszył przed siebie, przystając co jakiś czas przy różnego rodzaju stolikach, obserwując ich oferty.
Jedno przykuło jego uwagę dużo mocniej niż pozostałe. Zatrzymał się przed stoiskiem, przyglądając rozłożonym zdjęciom z wyraźnym zainteresowaniem. Cóż, tyle dobrego, że wybrana przez niego rzecz nie była jakaś szczególnie trudna, więc nie tylko powinna być stosunkowo tania, ale i szybka.
— Przepraszam, jest szansa, żeby dostać się teraz na przekłucie? — zapytał, podnosząc głowę do góry.
ubiór
________
Otrzymanie propozycji uczestnictwa w konwencie tatuażu i piercingu było dla Cartera wyjątkowo miłą niespodzianką. W końcu stał się na tyle rozpoznawalny w swym fachu, iż ktoś „z góry” pomyślał o zaproszeniu go i jednocześnie mógł się napawać pochwałą od swojego szefa, ponieważ będzie to idealna okazja do promocji Diamond Jacks. Wszystkie potrzebne informacje odnośnie miejsca, godziny i lokalizacji swojego stanowiska otrzymał mailem i by niczego nie zapomnieć, te najważniejsze zanotował czarnym długopisem na nadgarstku. Carter mógłby uchodzić za osobę niezwykle dbającą o środowisko, jako że nie zwykł używać karteczek, a jako materiał do notowania zdecydowanie wolał własną skórę.
Po oficjalnym ogłoszeniu przez miasto, że konwent się odbędzie, otrzymał kilka telefonów i maili od osób, które chciałyby zostać modelami. Niektórzy poprosili o wykonanie spersonalizowanych projektów, a inni zdecydowali się wybrać wzór z tych zaprojektowanych przez niego wcześniej. Aeden już domyślał się, że będzie to pracowity czas, wiedział zresztą jak takie imprezy potrafią być męczące, jednak cieszył się, że dzięki temu jego popularność jako artysty będzie miała okazję wzrosnąć. Jego zmartwienia nie były spowodowane bynajmniej jedynie natłokiem pracy, ale także tym, że niedawno zdecydował się na odstawienie branych przez siebie leków i wciąż nie był pewien jaki będzie to miało na niego wpływ. Póki co czuł się świetnie, ustały dokuczliwe bóle, krwotoki z nosa i powoli przemijały też inne efekty uboczne. Można powiedzieć, że na chwilę obecną uważał, że podjął właściwą decyzję. W trakcie swojego życia przywykł jednak do ciągłego doszukiwania się u siebie sygnałów płynących z ciała, które mogły świadczyć o pogorszeniu jego kondycji i tak też było teraz. Żył w ciągłym napięciu, że jeżeli jego choroba nie dojdzie do głosu, to chemia, którą łykał może dać mu popalić.
Na miejsce przybył dostatecznie wcześnie, by zdążyć rozstawić się wszystkim zanim impreza się rozpocznie i by pozostało mu trochę czasu na plotki z innymi artystami. Początkowo był nieco sceptyczny co do miejsca, w którym miał odbywać się konwent, jednak zauważył, że miasto zatroszczyło się o wszystko i nikt nie będzie musiał martwić się zimowym mrozem. Każde stanowisko było dobrze przygotowane i wyposażone było w stołek dla tatuażysty, wygodne krzesło dla klientów oraz stoły, na których mógł rozłożyć się ze swoim sprzętem, katalogiem wzorów tatuaży, z którego czerpać mogli goście oraz zdjęciami różnorakich przekłuć. Dzień przebiegał w przyjemnej atmosferze. Zdążył wykonać jeden niewielki tatuaż i dwa kolczyki. Przechodnie przyglądali się jego pracy, a jego uszy i ego cieszyły pozytywne komentarze.
W końcu jednak miał chwilę przerwy. Wykorzystał ją na uporządkowanie swojego stanowiska i wypicie kilku łyków wody. Zupełnie nie zauważył, kiedy do jego stoiska podszedł kolejny gość. Gdy jednak usłyszał głos za plecami, natychmiast się odwrócił.
– Cześć! No pewnie, akurat mam trochę czasu przed następnym klientem – odparł z uśmiechem. – Jaki typ przekłucia?
Wow.
Zawsze wiedział, że tatuatorzy i piercerzy byli cool, ale ten konkretny miał tak wyjątkowo oryginalny (w jego mniemaniu) styl, że zwiesił się przez chwilę, kompletnie zapominając o tym, po co tu przyszedł. Jakby nie patrzeć, Jonathan nie miał zbyt wiele styczności z całym tym środowiskiem, a większość ludzi w jego otoczeniu ubierała się raczej zwyczajnie.
— Aaaaale super Pan wygląda! Wszystko jest takie ekstra dobrane i w ogóle ta ciemna koszulka w kontraście z jasnymi włosami wygląda genialnie! Tak jak obroża. Zawsze zazdroszczę innym, że potrafią tak fajnie w nich wyglądać, mi by kompletnie nie pasowały, chociaż ludzie często mi mówią, że wyglądam jak Golden Retriever... może to i lepiej, że ich nie noszę, bo jeszcze zaczęliby rzucać żartami o wyprowadzaniu mnie na spacer. Ale Panu bardzo pasuje — no i się rozgadał. W końcu udało mu się opanować własne podekscytowanie. Odkaszlnął cicho w swoją pięść, uśmiechając się niepewnie w jego stronę.
— Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem jakoś mocno w przerwie. C-chyba powinno ze mną być szybko, bo w sumie to chciałem coś podstawowego... w lewym uchu — pokazał palcem na jego dolną część, zaraz łącząc przed sobą dłonie z wyraźnym zakłopotaniem. Nie wiedział nawet, czy jakoś szczególnie się to nazywa.
— M-myślałem, żeby potem zrobić sobie więcej, ale nie chcę jakoś szaleć na start. Można w ogóle od razu kupić jakieś kolczyki na przyszłość? Bo na start chyba się chodzi w tym takim specjalnym do zaleczenia? W sumie się nie znam, to może nie powinienem się jakoś odzywać — ściągnął brwi, postukując o siebie palcami wskazującymi, nim posłał mu kolejny nieśmiały uśmiech. No szczeniak.
— Często organizują takie targi? Pierwszy raz udało mi się na coś takiego przyjść, chociaż w sumie to miałem z tym niezłe szczęście. Mam duże problemy z podejmowaniem decyzji, a w internecie jest tyle różnych ofert. O dziwo chyba już łatwiej byłoby mi wybrać tatuatora, bo jednak w przypadku ich dzieł od razu patrzy się na styl. Dużo osób się tu dziś przewija? W sumie gdzie normalnie ma Pan studio? Przepraszam, zawsze strasznie dużo gadam — co ty nie powiesz, Jace.
Zawsze wiedział, że tatuatorzy i piercerzy byli cool, ale ten konkretny miał tak wyjątkowo oryginalny (w jego mniemaniu) styl, że zwiesił się przez chwilę, kompletnie zapominając o tym, po co tu przyszedł. Jakby nie patrzeć, Jonathan nie miał zbyt wiele styczności z całym tym środowiskiem, a większość ludzi w jego otoczeniu ubierała się raczej zwyczajnie.
— Aaaaale super Pan wygląda! Wszystko jest takie ekstra dobrane i w ogóle ta ciemna koszulka w kontraście z jasnymi włosami wygląda genialnie! Tak jak obroża. Zawsze zazdroszczę innym, że potrafią tak fajnie w nich wyglądać, mi by kompletnie nie pasowały, chociaż ludzie często mi mówią, że wyglądam jak Golden Retriever... może to i lepiej, że ich nie noszę, bo jeszcze zaczęliby rzucać żartami o wyprowadzaniu mnie na spacer. Ale Panu bardzo pasuje — no i się rozgadał. W końcu udało mu się opanować własne podekscytowanie. Odkaszlnął cicho w swoją pięść, uśmiechając się niepewnie w jego stronę.
— Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem jakoś mocno w przerwie. C-chyba powinno ze mną być szybko, bo w sumie to chciałem coś podstawowego... w lewym uchu — pokazał palcem na jego dolną część, zaraz łącząc przed sobą dłonie z wyraźnym zakłopotaniem. Nie wiedział nawet, czy jakoś szczególnie się to nazywa.
— M-myślałem, żeby potem zrobić sobie więcej, ale nie chcę jakoś szaleć na start. Można w ogóle od razu kupić jakieś kolczyki na przyszłość? Bo na start chyba się chodzi w tym takim specjalnym do zaleczenia? W sumie się nie znam, to może nie powinienem się jakoś odzywać — ściągnął brwi, postukując o siebie palcami wskazującymi, nim posłał mu kolejny nieśmiały uśmiech. No szczeniak.
— Często organizują takie targi? Pierwszy raz udało mi się na coś takiego przyjść, chociaż w sumie to miałem z tym niezłe szczęście. Mam duże problemy z podejmowaniem decyzji, a w internecie jest tyle różnych ofert. O dziwo chyba już łatwiej byłoby mi wybrać tatuatora, bo jednak w przypadku ich dzieł od razu patrzy się na styl. Dużo osób się tu dziś przewija? W sumie gdzie normalnie ma Pan studio? Przepraszam, zawsze strasznie dużo gadam — co ty nie powiesz, Jace.
Carter zdecydowanie nie spodziewał się lawiny komplementów, którą został obsypany. Było to jednak bardzo miłe, lubił kiedy ludzie w pozytywny sposób komentowali jego wygląd, bo zresztą, kto by nie lubił? Spotykał się już z różnymi reakcjami na swój styl, niestety, częściej był wyzywany od obszarpańców, niż komplementowany. Zawsze tłumaczył to sobie tym, że normiki nie zrozumieją jego stylu. Przez chwilę mógł wydawać się nieco zdziwiony, bo jak na siebie, wyglądał nad zwyczaj normalnie, może nie licząc obroży. Panowała dość typowa zimowa pogoda, więc chciał ubrać się przede wszystkim ciepło, gdyż ostatecznie, przyszedł tu do pracy, a nie na imprezę.
– Dzięki! Bo się zarumienię. – Uśmiechnął się. – Żebyś wiedział ile razy ja już słyszałem takie śmieszki! W liceum przezywali mnie „bulterier”, a była dziewczyna ciągle rzucała żarty, że chce mnie wziąć na smycz, ale kto by się tam przejmował. Najważniejsze to podobać się sobie. Poza tym, myślę, że czarny by ci pasował! To bardzo uniwersalny kolor – powiedział, po czym puścił oko do Jonathana.
Chłopak faktycznie mówił jak kataryna, a Aeden cierpliwie słuchał, wciąż lekko się uśmiechając.
– W ogóle, nie musisz mi mówić na pan. Jestem Carter – udało mu się wtrącić, kiedy Jonathan brał oddech, żeby mówić dalej i wyciągnął w jego stronę rękę.
– W płatku ucha? Powinno pójść szybko – stwierdził. – Tak, na początek zakładamy do każdego przekłucia trochę dłuższe kolczyki z tytanu chirurgicznego, na wypadek, gdyby przekłucie zaczęło puchnąć. No, i tytan nie powoduje reakcji alergicznych. Niestety, nie mam ze sobą żadnych innych kolczyków, niż podstawowe, ale wpadnij za jakiś czas do studia to zmienimy ci kolczyk na jakiś fajniejszy i krótszy. Później dam ci wizytówkę z adresem i kartkę z informacjami jak dbać o przekłucie. Na zmianę kolczyka możesz zapisać się telefonicznie albo przez internet.
Obrócił się na chwilę, po czym pokazał chłopakowi zapakowany w foliowe opakowanie prosty, połyskujący na srebrno kolczyk.
– Nie przejmuj się! – odparł z rozbawieniem.
Przywykł już do różnych typów klientów. Niektórzy potrafili milczeć przez kilka godzin podczas robienia tatuażu, a inni mówili niemal non stop. Nie miał żadnych uprzedzeń co do żadnego z tych typów, choć kiedy był zmęczony, musiał przyznać przed sobą, że zdecydowanie wolał tych pierwszych. Póki co jednak nie mógł narzekać na złe samopoczucie.
– W sumie nie częściej niż raz do roku. Dzisiaj całkiem sporo ludzi wpadło, na tatuaże zaklepywali miejsca już parę tygodni wcześniej. Ale na szczęście, do tej pory jest spokojnie, nikt nie przyszedł robić burdy i oby tak zostało. A studio mam w dystrykcie B, Diamond Jacks. Łatwo nas znaleźć, zobaczysz, jak już dam ci wizytówkę.
Carter miał trochę racji w tym, co mówił, ich szyld widoczny był z daleka i jego zdaniem, ciężko było go przegapić.
– Dzięki! Bo się zarumienię. – Uśmiechnął się. – Żebyś wiedział ile razy ja już słyszałem takie śmieszki! W liceum przezywali mnie „bulterier”, a była dziewczyna ciągle rzucała żarty, że chce mnie wziąć na smycz, ale kto by się tam przejmował. Najważniejsze to podobać się sobie. Poza tym, myślę, że czarny by ci pasował! To bardzo uniwersalny kolor – powiedział, po czym puścił oko do Jonathana.
Chłopak faktycznie mówił jak kataryna, a Aeden cierpliwie słuchał, wciąż lekko się uśmiechając.
– W ogóle, nie musisz mi mówić na pan. Jestem Carter – udało mu się wtrącić, kiedy Jonathan brał oddech, żeby mówić dalej i wyciągnął w jego stronę rękę.
– W płatku ucha? Powinno pójść szybko – stwierdził. – Tak, na początek zakładamy do każdego przekłucia trochę dłuższe kolczyki z tytanu chirurgicznego, na wypadek, gdyby przekłucie zaczęło puchnąć. No, i tytan nie powoduje reakcji alergicznych. Niestety, nie mam ze sobą żadnych innych kolczyków, niż podstawowe, ale wpadnij za jakiś czas do studia to zmienimy ci kolczyk na jakiś fajniejszy i krótszy. Później dam ci wizytówkę z adresem i kartkę z informacjami jak dbać o przekłucie. Na zmianę kolczyka możesz zapisać się telefonicznie albo przez internet.
Obrócił się na chwilę, po czym pokazał chłopakowi zapakowany w foliowe opakowanie prosty, połyskujący na srebrno kolczyk.
– Nie przejmuj się! – odparł z rozbawieniem.
Przywykł już do różnych typów klientów. Niektórzy potrafili milczeć przez kilka godzin podczas robienia tatuażu, a inni mówili niemal non stop. Nie miał żadnych uprzedzeń co do żadnego z tych typów, choć kiedy był zmęczony, musiał przyznać przed sobą, że zdecydowanie wolał tych pierwszych. Póki co jednak nie mógł narzekać na złe samopoczucie.
– W sumie nie częściej niż raz do roku. Dzisiaj całkiem sporo ludzi wpadło, na tatuaże zaklepywali miejsca już parę tygodni wcześniej. Ale na szczęście, do tej pory jest spokojnie, nikt nie przyszedł robić burdy i oby tak zostało. A studio mam w dystrykcie B, Diamond Jacks. Łatwo nas znaleźć, zobaczysz, jak już dam ci wizytówkę.
Carter miał trochę racji w tym, co mówił, ich szyld widoczny był z daleka i jego zdaniem, ciężko było go przegapić.
Całe szczęście, że trafił na kogoś, kto mu odpowiadał. Tak jak w normalnych znajomościach, Jonathan mógł po prostu odejść, tak w przypadku usług całe to spotkanie mogłoby przebiec co najmniej niezręcznie. Nie, żeby zawsze takie rzeczy docierały do niego, jak było już za późno.
— O rany, bulteriery są super! Ludzie ich nie doceniają, a przecież mają takie urocze pyszczki i w ogóle zawsze jak się cieszą, to aż człowiekowi serce umiera. Mogli sobie gadać, co chcieli, ale moim zdaniem to był komplement! — powiedział z pełnym przekonaniem, przez chwilę zastanawiając się nad jego słowami. Czarna obroża? Nie, nie, czemu zaczął to rozważać? Doskonale wiedział, że nie był to dobry pomysł. Czasem był zdecydowanie zbyt podatny na cudze słowa, zwłaszcza w pierwszych sekundach rozmowy.
— Jonathan albo Jace! — odpowiedział błyskawicznie i uścisnął lekko jego dłoń.
Z każdym kolejnym słowem kiwał od czasu do czasu głową, by pokazać, że nie tylko uważnie słucha, ale i rozumie. Zabawne, tak drobna rzecz, a angażował się, jakby miał co najmniej wykonać właśnie tatuaż całego ciała.
"... na wypadek, gdyby przekłucie zaczęło puchnąć."
No tak, miało to sens. Tak jak cała reszta. Rozpromienił się na wspomnienie o wizytówce, starając się notować wszystkie informacje w głowie.
— Jasne, super, na pewno się umówię! A m-macie też jakieś dłuższe? Chociaż n-nie wiem, czy pasowałby mi dłuższy, ale znam jedną osobę, która taki ma i w-wygląda strasznie fajnie, więc myślałem, że może też bym zobaczył, ale chyba krótszy będzie jednak bezpieczniejszy, bo w sumie moje rodzeństwo zawsze tak macha rękami, że jeszcze mogłoby mi go zerwać... — ostatnie zdania mamrotał już niewyraźnie do siebie, wyraźnie ginąc we własnym słowotoku. Dopiero przy kolejnej wypowiedzi umilkł i poderwał głowę do góry.
— Trochę szkoda, chętnie porozglądałbym się częściej. Ale przynajmniej będzie czego wyczekiwać. O rany, dystrykt B, świetnie. Akurat tam mieszkam, więc przynajmniej będę miał blisko. Nie, żeby coś było nie tak z dystryktem A, ale wiadomo. Może uda mi się nawet jakoś podbić bez stresu po pracy. Mam od razu zapłacić? — zapytał, grzebiąc przez chwilę po kurtce, by wyciągnąć portfel i rzucić mu pytające spojrzenie.
— O rany, bulteriery są super! Ludzie ich nie doceniają, a przecież mają takie urocze pyszczki i w ogóle zawsze jak się cieszą, to aż człowiekowi serce umiera. Mogli sobie gadać, co chcieli, ale moim zdaniem to był komplement! — powiedział z pełnym przekonaniem, przez chwilę zastanawiając się nad jego słowami. Czarna obroża? Nie, nie, czemu zaczął to rozważać? Doskonale wiedział, że nie był to dobry pomysł. Czasem był zdecydowanie zbyt podatny na cudze słowa, zwłaszcza w pierwszych sekundach rozmowy.
— Jonathan albo Jace! — odpowiedział błyskawicznie i uścisnął lekko jego dłoń.
Z każdym kolejnym słowem kiwał od czasu do czasu głową, by pokazać, że nie tylko uważnie słucha, ale i rozumie. Zabawne, tak drobna rzecz, a angażował się, jakby miał co najmniej wykonać właśnie tatuaż całego ciała.
"... na wypadek, gdyby przekłucie zaczęło puchnąć."
No tak, miało to sens. Tak jak cała reszta. Rozpromienił się na wspomnienie o wizytówce, starając się notować wszystkie informacje w głowie.
— Jasne, super, na pewno się umówię! A m-macie też jakieś dłuższe? Chociaż n-nie wiem, czy pasowałby mi dłuższy, ale znam jedną osobę, która taki ma i w-wygląda strasznie fajnie, więc myślałem, że może też bym zobaczył, ale chyba krótszy będzie jednak bezpieczniejszy, bo w sumie moje rodzeństwo zawsze tak macha rękami, że jeszcze mogłoby mi go zerwać... — ostatnie zdania mamrotał już niewyraźnie do siebie, wyraźnie ginąc we własnym słowotoku. Dopiero przy kolejnej wypowiedzi umilkł i poderwał głowę do góry.
— Trochę szkoda, chętnie porozglądałbym się częściej. Ale przynajmniej będzie czego wyczekiwać. O rany, dystrykt B, świetnie. Akurat tam mieszkam, więc przynajmniej będę miał blisko. Nie, żeby coś było nie tak z dystryktem A, ale wiadomo. Może uda mi się nawet jakoś podbić bez stresu po pracy. Mam od razu zapłacić? — zapytał, grzebiąc przez chwilę po kurtce, by wyciągnąć portfel i rzucić mu pytające spojrzenie.
– Nie przejmuj się! – odparł z rozbawieniem.
– Możesz wymienić na jaki kolczyk chcesz, jak się już zagoi, ale przy sobie mam tylko te podstawowe, które zakładam od razu po przekłuciu. Jak wpadniesz do studia, to dobierzemy ci coś fajnego – odparł z uśmiechem.
– Jak wolisz, nie mam nic przeciwko, żebyś zapłacił już po przekłuciu.
Zazwyczaj przyjmował zapłatę dopiero po wykonaniu przekłucia lub tatuażu, ale nie miał nic przeciwko, jeżeli klient wolał zapłacić z góry.
– To co, zaczynamy? – Wskazał ręką na fotel.
Poczekał aż chłopak usiądzie, a w tym czasie przygotował wszystko co potrzebne. Kolczyk wyjął z folii, w którą był zapakowany, żeby nie męczyć się z nią w trakcie przekłuwania. Na początek wziął nieco tuszu i za pomocą małego patyczka zaznaczył kropkę na uchu Jonathana.
– Czy to miejsce ci pasuje? – zapytał, podając chłopakowi lusterko.
Kiedy ten potwierdził, Carter wziął się do pracy. Nalał preparatu dezynfekującego na wacik i przetarł ucho Jonathana. Następnie wziął igłę.
– Uwaga, będę kłuć – powiedział, po czym zręcznie wbił igłę w zaznaczone miejsce.
Szybko sięgnął po kolczyk i przełożył go w miejsce igły, po czym przykręcił kulkę.
– Gotowe! – znów wręczył chłopakowi lusterko, żeby ten mógł zobaczyć czy jest zadowolony z przekłucia.
Carter zawsze cieszył się z zadowolenia swoich klientów. Zresztą, kto nie lubiłby potwierdzenia, że wykonuje dobrą robotę?
Przyjął zapłatę i wręczył Jonathanowi wizytówkę swojego studia, razem z małą karteczką, na której rozpisana była instrukcja jak dbać o piercing w fazie gojenia. Pożegnał się z klientem i przez chwilę patrzył, jak ten wychodzi, po czym wrócił do swojej przerwy, licząc na jeszcze chwilę odpoczynku.
Po kilku następnych godzinach konwent dobiegł końca. Dzień uważał zdecydowanie za udany. Zdołał pozyskać nowych klientów i poznał ciekawych ludzi. Carter spakował swoje manatki i zaczął zbierać się do wyjścia.
[z/t] x 2
– Możesz wymienić na jaki kolczyk chcesz, jak się już zagoi, ale przy sobie mam tylko te podstawowe, które zakładam od razu po przekłuciu. Jak wpadniesz do studia, to dobierzemy ci coś fajnego – odparł z uśmiechem.
– Jak wolisz, nie mam nic przeciwko, żebyś zapłacił już po przekłuciu.
Zazwyczaj przyjmował zapłatę dopiero po wykonaniu przekłucia lub tatuażu, ale nie miał nic przeciwko, jeżeli klient wolał zapłacić z góry.
– To co, zaczynamy? – Wskazał ręką na fotel.
Poczekał aż chłopak usiądzie, a w tym czasie przygotował wszystko co potrzebne. Kolczyk wyjął z folii, w którą był zapakowany, żeby nie męczyć się z nią w trakcie przekłuwania. Na początek wziął nieco tuszu i za pomocą małego patyczka zaznaczył kropkę na uchu Jonathana.
– Czy to miejsce ci pasuje? – zapytał, podając chłopakowi lusterko.
Kiedy ten potwierdził, Carter wziął się do pracy. Nalał preparatu dezynfekującego na wacik i przetarł ucho Jonathana. Następnie wziął igłę.
– Uwaga, będę kłuć – powiedział, po czym zręcznie wbił igłę w zaznaczone miejsce.
Szybko sięgnął po kolczyk i przełożył go w miejsce igły, po czym przykręcił kulkę.
– Gotowe! – znów wręczył chłopakowi lusterko, żeby ten mógł zobaczyć czy jest zadowolony z przekłucia.
Carter zawsze cieszył się z zadowolenia swoich klientów. Zresztą, kto nie lubiłby potwierdzenia, że wykonuje dobrą robotę?
Przyjął zapłatę i wręczył Jonathanowi wizytówkę swojego studia, razem z małą karteczką, na której rozpisana była instrukcja jak dbać o piercing w fazie gojenia. Pożegnał się z klientem i przez chwilę patrzył, jak ten wychodzi, po czym wrócił do swojej przerwy, licząc na jeszcze chwilę odpoczynku.
Po kilku następnych godzinach konwent dobiegł końca. Dzień uważał zdecydowanie za udany. Zdołał pozyskać nowych klientów i poznał ciekawych ludzi. Carter spakował swoje manatki i zaczął zbierać się do wyjścia.
[z/t] x 2
Nowy efekt terenu!
Urząd stał się jednym z najbardziej newralgicznych punktów dystryktu A. W przypadku wezwania służb przez zwykłych mieszkańców (Liberty) po pojawieniu się Niepoczytalnych, gracze otrzymują wsparcie w postaci jednego dodatkowego NPC, który wspomoże ich w walce. Jego ataki liczą się jako ataki walki wręcz.
Umiejętności: Manipulacja i kłamstwo (25%) Walka bronią białą i pochodnymi (19%)
Nett nigdy nie wyglądał na swój wiek.
Towarzyszyło temu całe mnóstwo nakładających się na siebie czynników. Pierwszym co bez wątpienia rzucało się w oczy, był jego wzrost. Górując ponad większością napotykanych przez siebie ludzi, momentalnie był przez nich postarzany, zupełnie jakby sama ta różnica wystarczyła na wywołanie w nich respektu. Drugą rzucającą się w oczy rzeczą były szmaragdowo-błękitne tęczówki, domyślnie nigdy niezabarwione żadnymi emocjami. Była to jednak cecha, która paradoksalnie nie przerażała ludzi tak bardzo jak jego uśmiech. Uśmiech, niemający w sobie żadnych pozytywnych emocji, będący jedynie kwintesencją nadchodzącego zagrożenia, nawet jeśli nie używał przy tym żadnych słów. Zupełnie jakby sama jego aura całkowicie wystarczała, by wprowadzić słabe jednostki w stan najwyższego przerażenia. I choć czynników było całe mnóstwo, to właśnie drugi z nich sprawiał w danym momencie, że stojący przed nim urzędnik drżał na całym ciele.
— N-naprawdę bardzo mi przykro, Panie Keller! Zapewniam, że dołożę wszelkich starań, by sprawa została jak najprędzej wyjaśniona, a zwrot dokonany w przeciągu najbliższego tygodnia.
Nettowi nigdy nie brakowało pieniędzy. Nie znaczyło to jednak, że zamierzał tolerować momenty takie jak ten, w którym ludzki błąd sprawiał, że jego konto uszczupliło się o tysiąc dolarów więcej, niż powinno. Nadal nie odzywał się jednak ani słowem. Uśmiech, który wykwitł na jego ustach, utrzymał się jedynie kilka sekund. Twarz wygładziła się zaraz po słowach urzędnika, choć chłód bijący od całej jego osoby nie sugerował, by jakkolwiek został udobruchany. Nic dziwnego, że urzędnik podskoczył nieznacznie w popłochu, prawie upuszczając trzymany w dłoniach plik dokumentów.
— J-ja... jeszcze raz najmocniej przepraszam. Osobiście przyjrzę się, sprawdzę i znajdę winną osobę.
Właśnie na to czekał.
Wyciągnął płynnym ruchem wizytówkę z kieszonki granatowo garnituru, wyciągając ją w stronę swojego rozmówcy.
— Doskonale. Będę czekał na kontakt po ustaleniu jej tożsamości. W przypadku nieodnalezienia jej w przeciągu siedmiu dni osobiście złożę wam ponowną wizytę, tym razem w towarzystwie prawnika.
Żałosne.
Widział, jak mężczyzna blednie jeszcze bardziej, ocierając w popłochu czoło dłonią, zgarniając w bok wyraźnie wilgotne włosy.
— Naturalnie. Tak. Tak właśnie zrobię — wypuścił wizytówkę, już wcześniej odsuwając ją odrobinę w tył, by uniknąć jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z przepoconym urzędnikiem.
— Siedem dni — powtórzył beznamiętnym tonem, zwracając się w kierunku wyjścia.
— Oczywiście, Panie Keller! — nie odpowiedział w żaden sposób na rozgorączkowany krzyk za plecami, poprawiając jedynie spinkę przy mankiecie garnituru. Stanął przy wyjściu, rzucając wyczekujące spojrzenie ochroniarzowi, który zaraz postąpił do przodu, otwierając mu drzwi. Wyszedł na zewnątrz, obracając głowę w prawo, napotykając tym samym wzrok dwóch leżących wilczurów, które wstały z miejsca, stając po obu jego stronach. Tym, co powstrzymało go przed zejściem ze schodów, był nagły zgiełk dochodzący ze strony ulicy. Głośny, wymieszany wrzask kobiety i mężczyzny, którzy wpadli na środek jezdni, zderzając się z maską jadącego samochodu. Kierowca w ostatniej chwili nacisnął z całej siły na hamulec, ratując ich przed czymś gorszym niż kilka siniaków. Nie wiedział jeszcze, że właśnie ten gest był błędem, który mógł pozbawić innych życia. Żadne z nich nie spojrzało bowiem w jego kierunku, zamiast tego pędząc przed siebie z wypisanym w oczach obłędem. Kto by pomyślał, że dwóch Niepoczytalnych może objąć za swój cel właśnie urząd i stojących na urząd mieszkańców?
W tym Netta, który skrył jednak przed światem targającą nim w tym momencie irytację. Doprawdy, niekompetencja służb tego przeklętego miasta, przechodziła samą siebie.
- Stan Niepoczytalnych:
- Atak Walki Wręcz | -1 HP
Atak Bronią Białą | -2 HP
Atak Bronią Palną | -4 HP
NIEPOCZYTALNY 1
4/4 HP
NIEPOCZYTALNY 2
4/4 HP
Był znudzony. Tak potwornie znudzony siedzeniem w domu i słuchaniem przekomarzanek ciotki, że musiał wyjść i zaczerpnąć oddechu. Na dorbą sprawę nie wiedział nawet, z kim tak zażyle rozmawiała. Gdyby poproszono go o szczerość, to nawet jakoś specjalnie go to nie interesował. Liczyło się tylko to, że jak na jeden dzień wyczerpał cierpliwość wobec słuchania babskiej paplaniny.
– Dobra, Val, daj już spokój wró--
Odsunął słuchawkę telefonu na całą długość ramienia, byleby uchronić wrażliwy słuch przed wzburzonym tonem kobiety.
– Wybacz, wybacz ciociu. Wrócę. Kiedyś na pewno. Do zobaczenia – mruknął już tylko, nie siląc się na obfitsze wyjaśnienia. Wiedział zresztą, że już dawno się poddała i nie wymagała od niego wylewności. wszak był na to już o wiele za stary.
"Stary? Powiesz to w moim wieku, smarkaczu" – jak na zawołanie głos Valerie rozbrzmiał w wyciszonych myślach. Potrafił dokładnie odwzorować ton jej głosu i przypisać zadufaną minę, która mogłaby towarzyszyć wyrzuconym w jawnym oburzeniu słowom.
Westchnął. Nudy.
Nie szedł w żadnym określonym kierunku. Pozwolił nogom prowadzić się naprzód, wierząc jednocześnie, że niezawodny instynkt zaprowadzi go w miejsce, w którym zdecydowanie nie będzie się nudził. Od zawsze miał talent do pojawiania się w samym środku huraganu, nierzadko wywołanego autorskimi knowaniami. Nie lubił statyczności i utartych norm, przez co nieokiełznany chaos już od najmłodszych lat zyskał miano prywatnej, momentami nieco chorej fascynacji.
Szkarłat apatycznych ślepi starł się w moment z czernią i bielą, których ujrzeć się nie spodziewał. Na krótki ułamek zmarszczył brwi w rozbawieniu. Cóż za niecodzienny widok. Dwa pokaźne wilczury w świetle dnia mieniły się między budynkami niczym eteryczne zjawy. Zawsze miał słabość do psów. Tym razem jednak to nie one pochłonęły jego uwagę. Znacznie bardziej zainteresował się towarzyszącemu tym dwóm bestyjkom mężczyźnie, może chłopakowi. Elegancki garnitur, wyprostowana postawa i te oczy... Ah, to spojrzenie mogące zabić w ciągu sekundy.
Brunet mimowolnie przesunął językiem po wardze. Chyba właśnie znalazł swoje wyzwanie. Cel dobry jak każdy inny, jeśli dobrze nad nim popracować. Nie zdążył jednak postawić nawet kroku ku pozornie nieznajomemu, gdy przeraźliwy pisk wciskanych w panice hamulców oraz pełne napięcia krzyki zatrzymały go w połowie ruchu. Obrócił niespiesznie głowę w kierunku źródła wrzawy. Jakże wielkie było jego poirytowanie, gdy przenikliwy wzrok napotkał na swej drodze wykrzywione w przestrachu twarze oraz dwójkę, równie strwożonego kierowcą oraz pozbawione, choć śladowej ilości myśli twarze Niepoczytalnych. Ciemne brwi ściągnęły się ku sobie w jawnej manifestacji niezadowolenia.
Jak ktokolwiek śmiał zakłócać mu zabawę? Nie obchodziło go, czy byli to poczytalni, władze miasta czy sama królowa pieprzonej Anglii. Liczyło się tylko to, że ktoś wszedł mu w drogę. Nie byłby jednak sobą, gdyby ot tak zrezygnował.
Odchrząknął niezauważalnie, poprawił podwinięte rękawy czarnej koszuli, mruknął też pod nosem, całkiem jak kocur na sekundę przed pochwyceniem soczystego posiłku w szpony.
– Szybko, do środka, tam będziecie bezpieczni! – Odpowiednio wymodelowana barwa głosu imitowała żywe przejęcie sytuacją, odbijane równie skutecznie w rozszerzonych oczach. W ostatniej chwili pochwycił ramię biegnącej kobiety, wskazując jej oraz towarzyszącemu jej mężczyźnie wejście do budynku. Byle prostaczkowie nie mieli prawa dojrzeć skrywanego pod teatralną maską rozbawienia. Jedynie ciotka potrafiła przejrzeć te podstępne, krucze ślepia; sama dołożyła starań, by imitowały emocje z taką skutecznością, nic więc dziwnego, że była w stanie przewidzieć część gierek siostrzeńca.
Zresztą... napotkana parka była zbyt otumaniona zaistniałym incydentem, by zastanawiać się, kto dawał im rady, kto podsuwał pod nos rozwiązania. I – przede wszystkim – czy ich los w ogóle obchodził rzekomego wybawcę.
Morningstar cmoknął z zadowoleniem, widząc jak dwójka gna ku wejściu, potykając się przy tym o własne nogi. Sam nie omieszkał postąpić kilku irracjonalnie tanecznych kroków ku właścicielowi pokaźnych psów. Uniósł nawet dłoń ku górze; srebrna obrączka zdobiąca palec wskazujący młodzieńca wyłapała blask porannego słońca, którego promienie przebijały się nieśmiało przez warstwę szarych chmur.
Kto śmiał podejmować tak niedorzeczne ruchy wobec niebezpieczeństwa?
– Rycerzu w lśniącej zbroi, zechcesz uratować księcia z opresji?
Szaleństwo.
Czerwone tęczówki rozbłysły żywym rozbawieniem.
– Dobra, Val, daj już spokój wró--
Odsunął słuchawkę telefonu na całą długość ramienia, byleby uchronić wrażliwy słuch przed wzburzonym tonem kobiety.
– Wybacz, wybacz ciociu. Wrócę. Kiedyś na pewno. Do zobaczenia – mruknął już tylko, nie siląc się na obfitsze wyjaśnienia. Wiedział zresztą, że już dawno się poddała i nie wymagała od niego wylewności. wszak był na to już o wiele za stary.
"Stary? Powiesz to w moim wieku, smarkaczu" – jak na zawołanie głos Valerie rozbrzmiał w wyciszonych myślach. Potrafił dokładnie odwzorować ton jej głosu i przypisać zadufaną minę, która mogłaby towarzyszyć wyrzuconym w jawnym oburzeniu słowom.
Westchnął. Nudy.
Nie szedł w żadnym określonym kierunku. Pozwolił nogom prowadzić się naprzód, wierząc jednocześnie, że niezawodny instynkt zaprowadzi go w miejsce, w którym zdecydowanie nie będzie się nudził. Od zawsze miał talent do pojawiania się w samym środku huraganu, nierzadko wywołanego autorskimi knowaniami. Nie lubił statyczności i utartych norm, przez co nieokiełznany chaos już od najmłodszych lat zyskał miano prywatnej, momentami nieco chorej fascynacji.
Szkarłat apatycznych ślepi starł się w moment z czernią i bielą, których ujrzeć się nie spodziewał. Na krótki ułamek zmarszczył brwi w rozbawieniu. Cóż za niecodzienny widok. Dwa pokaźne wilczury w świetle dnia mieniły się między budynkami niczym eteryczne zjawy. Zawsze miał słabość do psów. Tym razem jednak to nie one pochłonęły jego uwagę. Znacznie bardziej zainteresował się towarzyszącemu tym dwóm bestyjkom mężczyźnie, może chłopakowi. Elegancki garnitur, wyprostowana postawa i te oczy... Ah, to spojrzenie mogące zabić w ciągu sekundy.
Brunet mimowolnie przesunął językiem po wardze. Chyba właśnie znalazł swoje wyzwanie. Cel dobry jak każdy inny, jeśli dobrze nad nim popracować. Nie zdążył jednak postawić nawet kroku ku pozornie nieznajomemu, gdy przeraźliwy pisk wciskanych w panice hamulców oraz pełne napięcia krzyki zatrzymały go w połowie ruchu. Obrócił niespiesznie głowę w kierunku źródła wrzawy. Jakże wielkie było jego poirytowanie, gdy przenikliwy wzrok napotkał na swej drodze wykrzywione w przestrachu twarze oraz dwójkę, równie strwożonego kierowcą oraz pozbawione, choć śladowej ilości myśli twarze Niepoczytalnych. Ciemne brwi ściągnęły się ku sobie w jawnej manifestacji niezadowolenia.
Jak ktokolwiek śmiał zakłócać mu zabawę? Nie obchodziło go, czy byli to poczytalni, władze miasta czy sama królowa pieprzonej Anglii. Liczyło się tylko to, że ktoś wszedł mu w drogę. Nie byłby jednak sobą, gdyby ot tak zrezygnował.
Odchrząknął niezauważalnie, poprawił podwinięte rękawy czarnej koszuli, mruknął też pod nosem, całkiem jak kocur na sekundę przed pochwyceniem soczystego posiłku w szpony.
– Szybko, do środka, tam będziecie bezpieczni! – Odpowiednio wymodelowana barwa głosu imitowała żywe przejęcie sytuacją, odbijane równie skutecznie w rozszerzonych oczach. W ostatniej chwili pochwycił ramię biegnącej kobiety, wskazując jej oraz towarzyszącemu jej mężczyźnie wejście do budynku. Byle prostaczkowie nie mieli prawa dojrzeć skrywanego pod teatralną maską rozbawienia. Jedynie ciotka potrafiła przejrzeć te podstępne, krucze ślepia; sama dołożyła starań, by imitowały emocje z taką skutecznością, nic więc dziwnego, że była w stanie przewidzieć część gierek siostrzeńca.
Zresztą... napotkana parka była zbyt otumaniona zaistniałym incydentem, by zastanawiać się, kto dawał im rady, kto podsuwał pod nos rozwiązania. I – przede wszystkim – czy ich los w ogóle obchodził rzekomego wybawcę.
Morningstar cmoknął z zadowoleniem, widząc jak dwójka gna ku wejściu, potykając się przy tym o własne nogi. Sam nie omieszkał postąpić kilku irracjonalnie tanecznych kroków ku właścicielowi pokaźnych psów. Uniósł nawet dłoń ku górze; srebrna obrączka zdobiąca palec wskazujący młodzieńca wyłapała blask porannego słońca, którego promienie przebijały się nieśmiało przez warstwę szarych chmur.
Kto śmiał podejmować tak niedorzeczne ruchy wobec niebezpieczeństwa?
– Rycerzu w lśniącej zbroi, zechcesz uratować księcia z opresji?
Szaleństwo.
Czerwone tęczówki rozbłysły żywym rozbawieniem.
Umiejętności: Manipulacja i kłamstwo (25%) Walka bronią białą i pochodnymi (19%)
Jego wzrok mimowolnie przesunął się nieznacznie w stronę krzyczącej jednostki, nawet jeśli nie do końca mógł sobie pozwolić na solidną obserwację. Cała ta sytuacja kompletnie mu się nie podobała z prostego powodu. Naprawdę nie chciał ubrudzić garnituru. Spędził cały poranek na odpowiednim wyprasowaniu go, doprowadzając do nieskazitelnego i perfekcyjnego stanu, który odbijał się nawet w takim szczególe jak równo zawinięte co do milimetra mankiety.
Odwrócił się w stronę drzwi, łapiąc przez chwilę kontakt wzrokowy z jednym z ochroniarzy, który wpuszczał do środka cywili.
— Płacą wam za ochronę budynku, jego pracowników i gości czy za witanie ich w progu? — spytał chłodno, widząc jak jeden z Niepoczytalnych zbacza w bok. Wyglądało na to, że ani on, ani stojący obok niego chłopak nie zostali wybrani na jego cel. W przeciwieństwie do drugiego. Być może to właśnie fakt, że stali obok siebie najbardziej go w tym momencie sprowokował.
"Rycerzu w lśniącej zbroi, zechcesz uratować księcia z opresji?"
Przeniósł na niego beznamiętne spojrzenie, tak zupełnie odmienne od rozbawienia odbitego w tęczówkach jego nowonabytego towarzysza. Nie miał najmniejszych powodów, by przed czymkolwiek go ratować. Nie zamierzał też jednak powolić, by te żałosne, bezmózgie jednostki jakkolwiek zniszczyły mu plan dnia. Miał przed sobą jeszcze kilka punktów, które musiał zaliczyć przed południem, a jakiekolwiek opóźnienie nie wchodziło w grę.
Krótki gest dłoni wystarczył, by wycofać obecnie psy do tyłu. Nawet jeśli mogłoby się wydawać inaczej, Keller rzadko kiedy stosował je w formie broni, w podobnych sytuacjach. Ochroniarz wypadł na zewnątrz z wypisaną w oczach dezorientacją, wyraźnie szukając jakiegokolwiek sposobu na osłonięcie czerwonookiego przed atakiem. Był jednak wolny. Irytująco wręcz wolny.
— Tsk.
Nim Niepoczytalny zdążył jakkolwiek dotknąć Setha, Nett wyprowadził jeden wyjątkowo celny cios pod szczękę, nie odpuszczając jednak tuż po nim. Złapał go za gardło i rozbił jego głowę o jeden z filarów, zaraz zrzucając ze schodów. Na jego twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień, gdy wyciągnął z kieszeni chusteczkę, wycierając w nią dłonie.
— Co za farsa — skomentował, patrząc kątem oka na ochroniarza. Nie było wątpliwości, że na jego pozwie, po dzisiejszym dniu miała pojawić się jeszcze jedna pozycja.
- Stan Niepoczytalnych:
- Atak Walki Wręcz | -1 HP
Atak Bronią Białą | -2 HP
Atak Bronią Palną | -4 HP
NIEPOCZYTALNY 1
4/4 HP
NIEPOCZYTALNY 2 (MARTWY)
0/4 HP
Gdy spotkały się ich spojrzenia, spotkały się również dwa zupełnie obce sobie światy. Jeden z nich przepełniony zlodowaciałym chłodem, który przeszywał kości, niemal całkowicie martwy; drugi tlący się ogniem większym od pożarów zjadających całe hektary lasów, wściekły i gotów spalić na popiół.
Musiał przyznać, że był z lekka zaskoczony. Po tych kilku sekundach obserwacji był pewien, że zaczepka nie spotka się z żadną odpowiedzią, że zostanie zignorowana. A jednak... Jednak do jego uszu dobiegło chrupnięcie, gdy stulona w pięść dłoń wyszła na spotkanie szczęki niepoczytalnego. W momencie tego trzasku czerwone ślepia zalśniły niebezpiecznym blaskiem zwierzęcia, które właśnie upatrzyło ofiarę. Postąpił śmiały krok ku swemu wybawcy, znajdując miejsce niedaleko jego ucha.
– No no – zaczął. Ton miał niski i mrukliwy, całkiem jakby wymieniali się poufałym sekretem, niegodnym prostaczków dookoła. – A więc jedna jesteś dzielnym rycerzem, panie...? – Znów ten zaczepny błysk w ślepiach, nie mógł go sobie darować.
Kątem oka spojrzał ku towarzyszącym mu psom. Już wcześniej zauważył, że ani drgnęły bez wcześniejszej komendy lub – jak się przed chwilą okazało – gestu.
– Co za farsa.
Odwrócił wzrok od bieli i czerni stojących w dole zwierząt, by znów zerknąć na ich właściciela. Musiał przyznać, że niecodziennie spotykał się z tym typem osobowości. Tylko w zasadzie... jakim dokładnie? Określenie czegokolwiek konkretniejszego na pierwszy rzut oka graniczyło z cudem. To z kolei zaowocowało w nieodpartą chęć poznania, rozpracowania wszystkiego, co siedziało za tym zobojętniałym wzrokiem.
Na razie jednak...
Obiektem chwilowego zainteresowania – czyżby? – padł towarzyszący im ochroniarz. Morningstar zmierzył go od stóp do głów, doszukując się w jego osobie czegokolwiek bardziej przydatnego – pokaźnych mięśni, których mógłby postanowić użyć, krótkiego noża, pistoletu... Cmoknął krótko ustami, zbliżając się nieznacznie do pracownika pobliskiego budynku. Kroki stawiał niespieszne, jakby wcale nie znaleźli się w obliczu zagrożenia, jakby jeden z Niepoczytalnych nie leżał właśnie na ziemie z roztrzaskaną czaszką i wyciekającą z powstałych dziur mazią. W sekundę znalazł się przy nieznajomym. Z rękoma zaplecionymi figlarnie za plecami i podbródkiem wspartym na roztrzęsionym ramieniu wygiął kącik ust w asymetrycznym uśmiechu.
– Potrzebują twojej pomocy, stróżu prawa – Kolejny niski pomruk drwiący z granic ludzkiego głosu. – Jeśli nie ty im pomożesz, to kto? – Niby mówił do ochroniarza, ale czerwone ślepia już dawno porzuciły jego personę na rzecz stojącego nieopodal Netta. Parodia subtelnego uśmiechu nie znikała z ust Morningstara.
Rozplótł powoli palce, jedną z rąk sięgając dłoni wstrząśniętego sytuacją ochroniarza. Opuszki powoli przemknęły po schowanych pod skórą, rozedrganych mięśniach, zaś lekki nacisk wyznaczył trasę ku przypiętej do paska kaburze.
– Nie zdążysz tam dobiec, ale zdążysz pociągnąć za spust. Możesz trafić w cywila, ale czy to i nie lepszy sposób śmierci od wylądowania wekach... tego czegoś? – Kończąc mówić, unosił już ramię mężczyzny. Zacisnął jego palce na uchwycie broni, samemu jednak ani na moment nie odrywając spojrzenia od Kellera. W tym chłopaku coś było, coś, co nie dawało Sethowi spokoju.
– Strzelaj.
Dźwięki miasta zagłuszył huk.
Musiał przyznać, że był z lekka zaskoczony. Po tych kilku sekundach obserwacji był pewien, że zaczepka nie spotka się z żadną odpowiedzią, że zostanie zignorowana. A jednak... Jednak do jego uszu dobiegło chrupnięcie, gdy stulona w pięść dłoń wyszła na spotkanie szczęki niepoczytalnego. W momencie tego trzasku czerwone ślepia zalśniły niebezpiecznym blaskiem zwierzęcia, które właśnie upatrzyło ofiarę. Postąpił śmiały krok ku swemu wybawcy, znajdując miejsce niedaleko jego ucha.
– No no – zaczął. Ton miał niski i mrukliwy, całkiem jakby wymieniali się poufałym sekretem, niegodnym prostaczków dookoła. – A więc jedna jesteś dzielnym rycerzem, panie...? – Znów ten zaczepny błysk w ślepiach, nie mógł go sobie darować.
Kątem oka spojrzał ku towarzyszącym mu psom. Już wcześniej zauważył, że ani drgnęły bez wcześniejszej komendy lub – jak się przed chwilą okazało – gestu.
– Co za farsa.
Odwrócił wzrok od bieli i czerni stojących w dole zwierząt, by znów zerknąć na ich właściciela. Musiał przyznać, że niecodziennie spotykał się z tym typem osobowości. Tylko w zasadzie... jakim dokładnie? Określenie czegokolwiek konkretniejszego na pierwszy rzut oka graniczyło z cudem. To z kolei zaowocowało w nieodpartą chęć poznania, rozpracowania wszystkiego, co siedziało za tym zobojętniałym wzrokiem.
Na razie jednak...
Obiektem chwilowego zainteresowania – czyżby? – padł towarzyszący im ochroniarz. Morningstar zmierzył go od stóp do głów, doszukując się w jego osobie czegokolwiek bardziej przydatnego – pokaźnych mięśni, których mógłby postanowić użyć, krótkiego noża, pistoletu... Cmoknął krótko ustami, zbliżając się nieznacznie do pracownika pobliskiego budynku. Kroki stawiał niespieszne, jakby wcale nie znaleźli się w obliczu zagrożenia, jakby jeden z Niepoczytalnych nie leżał właśnie na ziemie z roztrzaskaną czaszką i wyciekającą z powstałych dziur mazią. W sekundę znalazł się przy nieznajomym. Z rękoma zaplecionymi figlarnie za plecami i podbródkiem wspartym na roztrzęsionym ramieniu wygiął kącik ust w asymetrycznym uśmiechu.
– Potrzebują twojej pomocy, stróżu prawa – Kolejny niski pomruk drwiący z granic ludzkiego głosu. – Jeśli nie ty im pomożesz, to kto? – Niby mówił do ochroniarza, ale czerwone ślepia już dawno porzuciły jego personę na rzecz stojącego nieopodal Netta. Parodia subtelnego uśmiechu nie znikała z ust Morningstara.
Rozplótł powoli palce, jedną z rąk sięgając dłoni wstrząśniętego sytuacją ochroniarza. Opuszki powoli przemknęły po schowanych pod skórą, rozedrganych mięśniach, zaś lekki nacisk wyznaczył trasę ku przypiętej do paska kaburze.
– Nie zdążysz tam dobiec, ale zdążysz pociągnąć za spust. Możesz trafić w cywila, ale czy to i nie lepszy sposób śmierci od wylądowania wekach... tego czegoś? – Kończąc mówić, unosił już ramię mężczyzny. Zacisnął jego palce na uchwycie broni, samemu jednak ani na moment nie odrywając spojrzenia od Kellera. W tym chłopaku coś było, coś, co nie dawało Sethowi spokoju.
– Strzelaj.
Dźwięki miasta zagłuszył huk.
Umiejętności: Manipulacja i kłamstwo (25%) Walka bronią białą i pochodnymi (19%)
Nie lubił, gdy inni zakłócali jego przestrzeń osobistą bez jego zgody. A jednak na jego twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień, gdy zwrócił głowę w kierunku chłopaka, biorąc zaraz poprawkę na jego wzrost. Nawet jeśli różnica między nimi nie była wcale aż tak wielka.
— Rycerze walczą w służbie swojemu królowi. Nie piastuję tak żałosnego stanowiska, by uginać się pod czyjąś wolą — odpowiedział chłodno, wracając wzrokiem do obserwacji drugiego Niepoczytalnego. Widział, jak mota się przez chwilę w miejscu, zaraz ruszając w ich kierunku. Najwyraźniej zwabiły go głośne dźwięki towarzyszące pozbyciu się pierwszego z nich.
— Moje imię w obecnej sytuacji pozostaje jedynie zbędną informacją — choć musiał przyznać, że jego reakcja nieznacznie go zaintrygowała. Większość ludzi miała w sobie trzy skrajne odruchy. Pierwszy zakładał ucieczkę w panice. Panice, której towarzyszyło rozpychanie się rękami, głośne, nieprzyjemne dla ucha krzyki i kompletna utrata godności. Drugi, zamieranie w miejscu, gdzie zmieniali się w całkowicie bezużyteczne manekiny wręcz proszące się o to, by je zaatakować. Trzeci, bezmyślne ruszenie do przodu jak w filmie akcji. Brak planu, czysta walka o przetrwanie z szybkim wyeliminowaniem przeciwnika. Stojący obok niego chłopak wyłamywał się ze znanych schematów tak jak i sam Nett. Towarzyszyło mu to samo opanowanie, jego działania nie pozostawiały zresztą wątpliwości, że dokładnie planował każdy swój ruch. Nie poddawał się ani strachowi, ani stresowi. Nie mógł wiedzieć, co takiego mówił ochroniarzowi. Nie w towarzystwie jazgotu, który wydawał z siebie biegnący w ich stronę Niepoczytalny.
Wiedział jednak, że choćby i na chwilę nie odwracał od niego spojrzenia, nawet jeśli nie doczekał się ze strony Netta żadnego werbalnego czy wizualnego potwierdzenia tego, co zaraz wyrysowało się w jego umyśle.
Interesujące.
Strzał.
Choć ochroniarz rzeczywiście tym razem okazał się użyteczny, najwidoczniej nie został wyszkolony, by od razu eliminować zagrożenie. Pocisk utkwił Niepoczytalnemu w ramieniu, odrzucając go nieznacznie w tył na schodach. Tyle wystarczyło, by Nett obrócił się w jego stronę, wyprowadzając kolejny cios w splot słoneczny. Ze względu na miejsce, w jakim stał, nie mógł sobie pozwolić na tak samo niszczycielskie uderzenie co wcześniej. Zrobiło jednak swoje.
Napastnik przechylił się bezradnie w tył i spadł ze schodów, uderzając głową w ziemię. Charkot umilkł na krótką chwilę, gdy wyraźnie go odcięło, nawet jeśli Keller doskonale widział, że nie stracił całkowicie przytomności. Zwłaszcza że zaraz uniósł się chwiejnie do góry, szukając ich wzrokiem. A Nett najwyraźniej nie zamierzał za nim gonić, wracając do wcześniejszej eleganckiej postawy.
Przecież i tak sam do niego przyjdzie.
- Stan Niepoczytalnych:
- Atak Walki Wręcz | -1 HP
Atak Bronią Białą | -2 HP
Atak Bronią Palną | -4 HP
NIEPOCZYTALNY 1
2/4 HP
NIEPOCZYTALNY 2 (MARTWY)
0/4 HP
Swoboda mimiki i lekkie rozbawienie było jedyną odpowiedzią, z jaką spotkał się chłód oczu Kellera. Wszystko wskazywało na to, że uśmiechnięty chłopak już nie raz i nie dwa spotkał na swej drodze ludzi o ekspresyjności pobliskiego głazu. Zapewne właśnie dlatego nie wyglądał na ani odrobinę zniechęconego; wręcz przeciwnie – czerwień jego oczu zdawała się zalśnić jeszcze bardziej, a może to jedynie efekt padającego na twarz młodzieńca blasku słońca? Ciężko powiedzieć.
– Dobrze więc, panie zbędna informacja – Przekrzywił nieco łeb, gdy parodia przyjaznego uśmiechu wygięła jeden z kącików jego ust.
Interesujące.
Dla ludzi własne imię było czymś w rodzaju kotwicy. Ściągało ich na ziemię nawet w najbardziej stresujących lub denerwujących sytuacja zaś zapytani o miano przedstawiali się bez wahania. Nett go zaskoczył. Wyłamywał się spoza norm już nie tylko postawą, ale i czymś więcej. Morningstar miał ochotę znów cmoknąć, znów przemknąć językiem po wardze, bo tak przecież zawsze robiły drapieżniki na sekundę przed posiłkiem. Nie zrobił tego, ograniczając się jedynie do nieprzerwanej obserwacji. Każdej normalnej jednostce dreszcz już dawno wkradłby się za kołnierz, a jednak on wciąż stał niewzruszony.
Huknęło, a Seth wsparł podbródek na wierzchu dłoni ułożonym na barku ochroniarza. Odwrócił wzrok od swojego nowego punktu zainteresowań, by zerknąć ku odrzuconemu w tył Niepoczytalnemu. Kula wprawdzie trafiła, lecz nie tam, gdzie powinna. Mimo częściowego niepowodzenia nawet najmniejszy cień niezadowolenia nie przemknął przez lico młodego chłopaka. Zmrużył jedynie delikatnie, niemal niezauważalnie ślepia, lecz poza tym żaden ślad emocji nie zmienił stale uśmiechniętego pyska.
I wtedy w akcję znów wkroczył on. Zbędna informacja czy też nie, ale w boju radził sobie niezaprzeczalnie świetnie. Nie miał co prawda zbyt wielu przeciwników, niemniej nie można mu było odmówić wprawy czy techniki. Na pierwszy rzut oka widać było, że robił to nie pierwszy raz. W przeciwieństwie do...
Szkarłat lśniących ślepi wyłapał wystraszone oblicze ochroniarza.
– Co za szkoda – mruknął nisko, niemal uwodzicielsko. Niemal wisiał na ramieniu mężczyzny, szepcząc mu do ucha w roli złośliwego demona. – Kimże byliby jednak ludzie, gdyby nie dostawali drugich szans, prawda Mark? – Znów ten cholerny pomruk, gdy czytał imię służbisty, płynnie wplatając je w całą wypowiedź.
Cofnął się wpierw w tył, później ułożył płasko dłoń na samym środku pleców ochroniarza.
– Tym razem nikt nie stoi ci na drodze. Żadnych cywili, którzy mogliby ucierpieć, gdy będziesz wypleniać zarazę, nie tak? – Nie patrzył na żadnego z towarzyszących mu mężczyzn. Wzrok miał utkwiony we wspinającej się po schodach pozostałości człowieka. – Nie pozwolisz chyba, by skrzywdził ludzi pod twoją ochroną, prawda? – Subtelnym ruchem pchnął Marka naprzód. Nawet gdyby w nagłym szoku ten stracił panowanie nad nogami i wpadł prosto w sidła Niepoczytalnego... cóż. Są straty i są zyski.
– Bierz ich, tygrysie – zaśmiał się jeszcze, tym razem jednak znów kierując spojrzenie ku Kellerowi.
– Dobrze więc, panie zbędna informacja – Przekrzywił nieco łeb, gdy parodia przyjaznego uśmiechu wygięła jeden z kącików jego ust.
Interesujące.
Dla ludzi własne imię było czymś w rodzaju kotwicy. Ściągało ich na ziemię nawet w najbardziej stresujących lub denerwujących sytuacja zaś zapytani o miano przedstawiali się bez wahania. Nett go zaskoczył. Wyłamywał się spoza norm już nie tylko postawą, ale i czymś więcej. Morningstar miał ochotę znów cmoknąć, znów przemknąć językiem po wardze, bo tak przecież zawsze robiły drapieżniki na sekundę przed posiłkiem. Nie zrobił tego, ograniczając się jedynie do nieprzerwanej obserwacji. Każdej normalnej jednostce dreszcz już dawno wkradłby się za kołnierz, a jednak on wciąż stał niewzruszony.
Huknęło, a Seth wsparł podbródek na wierzchu dłoni ułożonym na barku ochroniarza. Odwrócił wzrok od swojego nowego punktu zainteresowań, by zerknąć ku odrzuconemu w tył Niepoczytalnemu. Kula wprawdzie trafiła, lecz nie tam, gdzie powinna. Mimo częściowego niepowodzenia nawet najmniejszy cień niezadowolenia nie przemknął przez lico młodego chłopaka. Zmrużył jedynie delikatnie, niemal niezauważalnie ślepia, lecz poza tym żaden ślad emocji nie zmienił stale uśmiechniętego pyska.
I wtedy w akcję znów wkroczył on. Zbędna informacja czy też nie, ale w boju radził sobie niezaprzeczalnie świetnie. Nie miał co prawda zbyt wielu przeciwników, niemniej nie można mu było odmówić wprawy czy techniki. Na pierwszy rzut oka widać było, że robił to nie pierwszy raz. W przeciwieństwie do...
Szkarłat lśniących ślepi wyłapał wystraszone oblicze ochroniarza.
– Co za szkoda – mruknął nisko, niemal uwodzicielsko. Niemal wisiał na ramieniu mężczyzny, szepcząc mu do ucha w roli złośliwego demona. – Kimże byliby jednak ludzie, gdyby nie dostawali drugich szans, prawda Mark? – Znów ten cholerny pomruk, gdy czytał imię służbisty, płynnie wplatając je w całą wypowiedź.
Cofnął się wpierw w tył, później ułożył płasko dłoń na samym środku pleców ochroniarza.
– Tym razem nikt nie stoi ci na drodze. Żadnych cywili, którzy mogliby ucierpieć, gdy będziesz wypleniać zarazę, nie tak? – Nie patrzył na żadnego z towarzyszących mu mężczyzn. Wzrok miał utkwiony we wspinającej się po schodach pozostałości człowieka. – Nie pozwolisz chyba, by skrzywdził ludzi pod twoją ochroną, prawda? – Subtelnym ruchem pchnął Marka naprzód. Nawet gdyby w nagłym szoku ten stracił panowanie nad nogami i wpadł prosto w sidła Niepoczytalnego... cóż. Są straty i są zyski.
– Bierz ich, tygrysie – zaśmiał się jeszcze, tym razem jednak znów kierując spojrzenie ku Kellerowi.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach