▲▼
First topic message reminder :
TEREN JACKALS
Ulice
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
To jedne z tych ulic, które w nocy raczej nie są często odwiedzane bez potrzeby. O ile za dnia przewijają się tutaj osoby niezwiązane z nieciekawym towarzystwem, o tyle po zmroku najczęściej można spotkać ludzi, z którymi nie warto zadzierać, jeśli nie robi się z nimi interesów. Łatwo się pogubić w tym labiryncie ulic, jeśli nie zna się dobrze ich rozkładu, a jeszcze łatwiej zarobić kilka siniaków lub stłuczeń albo nabawić się innych mało przyjemnych rzeczy, które później może być ciężko wytłumaczyć, bądź ukryć przed bliskimi. Raczej ciężko przegapić widok niepełnego uzębienia, kiedy trzeba się odezwać, by wyjaśnić przygodę z niezbyt miłymi panami. Często można też spotkać przejeżdżające tymi ulicami patrole policji, jednak nawet one zdają się nie być wystarczającym straszakiem dla podejrzanych osobników.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, wymagania do ich pokonania wzrastają dwukrotnie. Oznacza to, że do pokonania jednego Niepoczytalnego musicie wykonać jedną z poniższych akcji:
→ osiem udanych ataków wręcz;
→ cztery udane ataki z użyciem zakupionej broni białej;
→ dwa udane ataki z użyciem zakupionej broni palnej/granatu.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, wymagania do ich pokonania wzrastają dwukrotnie. Oznacza to, że do pokonania jednego Niepoczytalnego musicie wykonać jedną z poniższych akcji:
→ osiem udanych ataków wręcz;
→ cztery udane ataki z użyciem zakupionej broni białej;
→ dwa udane ataki z użyciem zakupionej broni palnej/granatu.
- Mówiłeś, że jest tutaj fajna tajska kuchnia - zaprotestował rudowłosy, rozglądając się mało dyskretnie po okolicy. - A widzę... Eeee... Ulice. Tak. Zdecydowanie. Nawet nie jedną - podzielił się spostrzeżeniem, przekrzywiając głowę na bok. Pojawienie się w tym dystrykcie było niczym rzut monetą. Albo trafi się co się chciało i miało się farta, albo ta druga strona. I w tym przypadku mogłoby się skończyć to klasycznym wpierdolem. Od kogo?
Chyba zależało od tego, komu puściłyby nerwy.
- Mówiłem ci już, że ostatnio natrafiłem na same urocze kobiety? - międzyczasie zagadywał towarzysza, kończąc tym samym poprzednią opowieść o przygodach jego dwóch kotów. Nawijał przez dobre parę minut, nawiązując do nowo-kupionych zabawek dla nich i pudełek, które cieszyły się o wiele bardziej niż drogie przedmioty.
Założył ręce za głowę, wyraźnie zadowolony z siebie.
- W sumie, nadal mnie zadziwia, że w tym całym mieście akurat ciebie mogłem spotkać. I mało co mówisz o sobie! Zdecydowanie trzeba to zmienić, a ja chętnie posłucham, co gdzie i jak. I przy okazji poszukamy dobrego lokum z jedzeniem. Chociaż to mi wisisz.
Chyba zależało od tego, komu puściłyby nerwy.
- Mówiłem ci już, że ostatnio natrafiłem na same urocze kobiety? - międzyczasie zagadywał towarzysza, kończąc tym samym poprzednią opowieść o przygodach jego dwóch kotów. Nawijał przez dobre parę minut, nawiązując do nowo-kupionych zabawek dla nich i pudełek, które cieszyły się o wiele bardziej niż drogie przedmioty.
Założył ręce za głowę, wyraźnie zadowolony z siebie.
- W sumie, nadal mnie zadziwia, że w tym całym mieście akurat ciebie mogłem spotkać. I mało co mówisz o sobie! Zdecydowanie trzeba to zmienić, a ja chętnie posłucham, co gdzie i jak. I przy okazji poszukamy dobrego lokum z jedzeniem. Chociaż to mi wisisz.
Rozglądał się, próbując wypatrzeć właściwy lokal, ale… wszystko wskazywało na to, że chyba się pomylił. Wiedział gdzie się znajdują i godzinę temu założyłby się, że to właśnie tutaj powinna znajdować się knajpa z tajskim jedzeniem, do której chciał iść z Shiro, jednak teraz na jej miejscu stał sklep spożywczy. Czy on przypadkiem nie powinien być kilka ulic dalej? Czyżby zwyczajnie pomylił jedno miejsce z drugim?
— Mówiłem — potwierdził, przykładając pięść do ust, jakby usilnie się nad czymś zastanawiał. — Może powinniśmy skręcić w lewo.
Chciał sprawdzić swoją teorię odnośnie przypadkowego zamienienia umiejscowienia lokali w jego pamięci. Najwyżej pójdą w całkiem inne miejsce niż planowali.
— Urocze kobiety? Też ostatnio na jedną taką trafiłem! — powiedział, opuszczając rękę wzdłuż ciała. — To była taka stara babcia, pomagałem jej przejść przez jezdnię, bo biedna miała problem… Rozwaliła jej się siatka z jabłkami. Gdybyś tylko widział, jak kierowca-gbur na nas trąbił zamiast wyjść i pomóc. Ale dobra, o co chodzi z tymi uroczymi kobietami?
W plecaku nadal miał jedno z jabłek, które dostał za pomoc. Co prawda po odejściu kilku metrów od staruszki usłyszał, jak pogania ona dzieciaki z piaskownicy, krzycząc na nie, że za głośno się śmieją pod jej oknami, ale i tak musiał przyznać, że kobieta była dla niego całkiem miła. I poza jabłkami dała mu cukierka, a to całkiem nieźle wpływało na jej wizerunek w oczach Rao.
Z uwagą słuchał o kotach Shiro, jakby były najciekawszymi zwierzętami po tej stronie miasta. Może dlatego, że sam nigdy nie miał własnych zwierząt, a jego kontakty z nimi ograniczały się do sporadycznych odwiedzin u znajomych, którzy mieli szczęście bycia właścicielami bardziej lub mniej puchatych kulek.
— Ja tam się cieszę, że na siebie wpadliśmy, choć nie myślałem, że jeszcze siedzisz w Riverdale po tym, jak zaczęło się tu robić nieciekawie. Nie chciałeś wcześniej wyjechać, kiedy miałeś jeszcze szansę? — Naprawdę nie mógłby uwierzyć w to, że rudowłosy nie próbował się stąd wydostać, kiedy nie groziła za to kulka w łeb od osób pilnujących granicy. — Nie wiem, co chcesz wiedzieć! Wiesz, udało mi się znaleźć tutaj całkiem okej posadę i się utrzymać. Chociaż moja szefowa ma do mnie świętą cierpliwość, heh. I pewnie, ja stawiam, jak znajdziemy coś dobrego do jedzenia.
— Mówiłem — potwierdził, przykładając pięść do ust, jakby usilnie się nad czymś zastanawiał. — Może powinniśmy skręcić w lewo.
Chciał sprawdzić swoją teorię odnośnie przypadkowego zamienienia umiejscowienia lokali w jego pamięci. Najwyżej pójdą w całkiem inne miejsce niż planowali.
— Urocze kobiety? Też ostatnio na jedną taką trafiłem! — powiedział, opuszczając rękę wzdłuż ciała. — To była taka stara babcia, pomagałem jej przejść przez jezdnię, bo biedna miała problem… Rozwaliła jej się siatka z jabłkami. Gdybyś tylko widział, jak kierowca-gbur na nas trąbił zamiast wyjść i pomóc. Ale dobra, o co chodzi z tymi uroczymi kobietami?
W plecaku nadal miał jedno z jabłek, które dostał za pomoc. Co prawda po odejściu kilku metrów od staruszki usłyszał, jak pogania ona dzieciaki z piaskownicy, krzycząc na nie, że za głośno się śmieją pod jej oknami, ale i tak musiał przyznać, że kobieta była dla niego całkiem miła. I poza jabłkami dała mu cukierka, a to całkiem nieźle wpływało na jej wizerunek w oczach Rao.
Z uwagą słuchał o kotach Shiro, jakby były najciekawszymi zwierzętami po tej stronie miasta. Może dlatego, że sam nigdy nie miał własnych zwierząt, a jego kontakty z nimi ograniczały się do sporadycznych odwiedzin u znajomych, którzy mieli szczęście bycia właścicielami bardziej lub mniej puchatych kulek.
— Ja tam się cieszę, że na siebie wpadliśmy, choć nie myślałem, że jeszcze siedzisz w Riverdale po tym, jak zaczęło się tu robić nieciekawie. Nie chciałeś wcześniej wyjechać, kiedy miałeś jeszcze szansę? — Naprawdę nie mógłby uwierzyć w to, że rudowłosy nie próbował się stąd wydostać, kiedy nie groziła za to kulka w łeb od osób pilnujących granicy. — Nie wiem, co chcesz wiedzieć! Wiesz, udało mi się znaleźć tutaj całkiem okej posadę i się utrzymać. Chociaż moja szefowa ma do mnie świętą cierpliwość, heh. I pewnie, ja stawiam, jak znajdziemy coś dobrego do jedzenia.
- W które lewo? Pierwsze? Drugie? - spytał się, pamiętając, że parę rozmijających uliczek już minęli. Niektóre z nich nie zachęcały sobą do odwiedzania, ale liczył na to, że nie tamtędy była droga do oazy obiecanego jedzenia. Nie chciał by przypadkiem natrafili na mało sympatyczne osoby, którym nie podobałoby się ich towarzystwo. Chociaż gdzieś zaczęły powoli krążyć plotki, że pośród chaosu dystryktu C, pojawiała się grupa osób, która dosadniej dyktowała warunki.
- Nie poprosiła cię o numer telefonu? - nie ukrywał rozbawienia, powracając tym samym myślami do rozmowy. - Ale nie dziwię się. Każdy stara się myśleć o własnym dobru, nie o innym. Pewnie mógł zastanawiać się, co za niecodzienna osoba decydowała się na działanie.
Nie był świadkiem tamtego wydarzenia, ani tym bardziej nie siedział w głowie tamtego kierowcy, ale czuł, że mógł kierować się takim typem rozumowania. No i oczywiście mógł też narzucić priorytet na pracę względem pomocy drugiej osobie.
- A powiem ci... tylko nie wiem czy teraz, czy jak znajdziemy jakieś miejsce do posiedzenia... - przy jedzeniu też byłoby warto mieć temat do rozmów, nieprawdaż? Opuścił ręce, chowając je zaraz do kieszeni spodni.
Historię o kotach zakończył jak na razie, ale nie sprawiło to, że zamilknął. Jednakże po usłyszeniu pytania, na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie, które przerodziło się w konsternację.
- Aaaa, nie. Jak widać. W sumie, to nie myślałem nad tym zbytnio - przyznał mu się, próbując przypomnieć sobie swoje decyzje z tamtego czasu. - Poddaję się. Nie pamiętam, czemu zdecydowałem się tutaj zostać - może kwestia czasu przyjazdu do tego miasta? I potem nie chciało się bawić mu w szukanie lokum? Albo szukanie brata... Przekrzywił głowę, wyraźnie myśląc nad tym. - Cokolwiek nie było, teraz i tak nie mogę odwrócić zdania. Panowie przy granicy nie wyglądają na zbytnio chętnych do wypuszczenia kogokolwiek. Aż dziwne, że pozwalają za to tutaj wjeżdżać.
Zaśmiał się krótko.
- Jak to co? Wszystko! - odparł zadowolony z siebie. - Od decyzji pozostania w mieście, po ulubione jedzenie i lokacje... I koniecznie, czy masz dziewczynę. No i jak praca? Męcząca bardzo? - urwał potok pytań, zatrzymując się gwałtownie. Wyciągnął prawą rękę z kieszeni i zrobił sobie z dłoni daszek, mrużąc oczy, gdy próbował dostrzec coś przed nimi. - O! Wygląda jak coś z jedzeniem. Czy to jednak jest to miejsce? - jego oblicze rozpogodziło się na myśl, że jednak mogli obrać dobrą trasę.
- Nie poprosiła cię o numer telefonu? - nie ukrywał rozbawienia, powracając tym samym myślami do rozmowy. - Ale nie dziwię się. Każdy stara się myśleć o własnym dobru, nie o innym. Pewnie mógł zastanawiać się, co za niecodzienna osoba decydowała się na działanie.
Nie był świadkiem tamtego wydarzenia, ani tym bardziej nie siedział w głowie tamtego kierowcy, ale czuł, że mógł kierować się takim typem rozumowania. No i oczywiście mógł też narzucić priorytet na pracę względem pomocy drugiej osobie.
- A powiem ci... tylko nie wiem czy teraz, czy jak znajdziemy jakieś miejsce do posiedzenia... - przy jedzeniu też byłoby warto mieć temat do rozmów, nieprawdaż? Opuścił ręce, chowając je zaraz do kieszeni spodni.
Historię o kotach zakończył jak na razie, ale nie sprawiło to, że zamilknął. Jednakże po usłyszeniu pytania, na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie, które przerodziło się w konsternację.
- Aaaa, nie. Jak widać. W sumie, to nie myślałem nad tym zbytnio - przyznał mu się, próbując przypomnieć sobie swoje decyzje z tamtego czasu. - Poddaję się. Nie pamiętam, czemu zdecydowałem się tutaj zostać - może kwestia czasu przyjazdu do tego miasta? I potem nie chciało się bawić mu w szukanie lokum? Albo szukanie brata... Przekrzywił głowę, wyraźnie myśląc nad tym. - Cokolwiek nie było, teraz i tak nie mogę odwrócić zdania. Panowie przy granicy nie wyglądają na zbytnio chętnych do wypuszczenia kogokolwiek. Aż dziwne, że pozwalają za to tutaj wjeżdżać.
Zaśmiał się krótko.
- Jak to co? Wszystko! - odparł zadowolony z siebie. - Od decyzji pozostania w mieście, po ulubione jedzenie i lokacje... I koniecznie, czy masz dziewczynę. No i jak praca? Męcząca bardzo? - urwał potok pytań, zatrzymując się gwałtownie. Wyciągnął prawą rękę z kieszeni i zrobił sobie z dłoni daszek, mrużąc oczy, gdy próbował dostrzec coś przed nimi. - O! Wygląda jak coś z jedzeniem. Czy to jednak jest to miejsce? - jego oblicze rozpogodziło się na myśl, że jednak mogli obrać dobrą trasę.
— Tam — wskazał palcem na budynek z rozwalonym czerwonym szyldem, na którym było już widać jedynie pojedyńczą literę. — za tym budynkiem.
A przynajmniej tak mu się wydawało. Może prawidłowa trasa wiodła jeden skręt wcześniej? Tak czy inaczej gdzieś dojdą, chociaż fajnie byłoby, gdyby przy tym nie błądzili jak ślepy we mgle.
— Numer telefonu? Po co? — Nie zbierał numerów osób, których prawie nie znał i nawet nie zamierzał spotkać w najbliższej przyszłości. — Niby tak, ale w tym przypadku to kompletnie głupie. Skoro nie chciał pomóc tej babci zebrać rzeczy, bo w jakiś zawiły sposób myślał o swoim dobru, to mógł chociaż nie piszczeć klaksonem. — Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad słowami Shiro. — Nie wydaje mi się, żeby taka drobna pomoc była czymś wielkim.
Co jakiś czas ktoś mniej lub bardziej dobitnie przypominał mu, że nie się już w normalnym miejscu. Jednak nawet po tylu miesiącach w Riverdale zachowanie mieszkańców nie przestało go zadziwiać.
— No możemy poczekać, aż coś znajdziemy, chociaż nie wiem, czy do tego czasu nie zje mnie ciekawość. Masz jakąś dziewczynę, o której chcesz opowiedzieć, czy może… — otworzył szerzej oczy, jakby nagle doznał olśnienia. — masz więcej niż jedną dziewczynę?!
Mimo że Shiro nie wyglądał na kogoś zdolnego do kręcenia z kilkoma osobami jednocześnie, to może właśnie miało się okazać, że cicha woda brzegi rwie.
— Taaaaa, wjazd do miasta też powinien być zakazany. Może rząd robi sobie z tego miejsca jakiś dziwny eksperyment? A skoro ludzie tutaj lubią się zabijać bardziej niż gdzie indziej, to nawet im na rękę, że pojawią się nowi. Czaisz co by było, jakby kiedyś okazało się, że reszta świata ogląda nas w telewizji i obstawia zakłady o to, co się wydarzy? Trochę jak igrzyska śmierci, ale takie na większą skalę.
Z jednej strony brzmiało to jak teoria spiskowa, którą można włożyć między bajki, ale z drugiej Rao jakoś niespecjalnie zdziwiłby się, gdyby choć mały procent z tego okazał się prawdą.
Słuchał potoku pytań, czując się, jakby próbował wyłapać wszystkie piłki rzucone w niego z różnych kierunków. Już miał otworzyć usta i odpowiedzieć, ale odruchowo zatrzymał się w ślad za Shiro, nieruchomiejąc przez sekundę. Na jego twarzy momentalnie pojawił się uśmiech, gdy spojrzał na to, co na patrzył czerwonowłosy.
— Tak! — Jednak dobrze wydawało mu się wcześniej, że zwyczajnie pomylił umiejscowienie sklepu z knajpką. — Chodź, bo aż ślinka mi cieknie na samą myśl o jedzeniu.
Sam od razu ruszył w kierunku lokalu, nie mogąc się doczekać, aż usiądzie przy stoliku i zacznie przeglądać menu.
— Wcale nie zostałem tutaj — sprostował wcześniejszą wypowiedź Shiro, podchwytując temat w drodze. — To, że tu jestem, jest przypadkiem… i brzmi absurdalnie. — W końcu nie każdy miał okazję zostać przewiezionym potajemnie do miasta, aby potem zostać żywym towarem. — Byłem na imprezie ze znajomymi. Wiesz, jak to jest. Zabawa, kilka kieliszków, jakieś drinki, a potem obudziłem się w Riverdale. Dokładniej w przyczepie ciężarówki. Do teraz nie wiem co tak naprawdę się wtedy stało. Gdy udało mi się odzyskać wolność, trochę czasu minęło aż skontaktowałem się przez internet z tymi znajomymi. Niektórzy w ogóle nie odpowiedzieli na wiadomości, a inni mówili, że nagle zniknąłem im z oczu. — Wątpił, aby kiedykolwiek dotarł do prawdy, więc pozostało mu jedynie cieszenie się z faktu, że cała historia nie skończyła się o wiele gorzej, a strach przed ponownym spotkaniem ludzi, którzy go tu wywieźli, minął. — O co tam jeszcze pytałeś? — Wejście do budynku sprawiło, że zamilkł na chwilę, rozglądając się po wnętrzu. Szybko wypatrzył mały stolik przy jednej ze ścian. Wziął dwa menu z lady, nim usiadł. Podał jedną kartę Shiro.
— Raaany, głodny już jestem. Aaa, coś mówiłeś o jakiejś dziewczynie? Nie mam żadnej. A skoro jesteśmy przy tym temacie… To o co tobie chodziło wcześniej?
Nie ma opcji, żeby nie zaspokoił swojej ciekawości.
A przynajmniej tak mu się wydawało. Może prawidłowa trasa wiodła jeden skręt wcześniej? Tak czy inaczej gdzieś dojdą, chociaż fajnie byłoby, gdyby przy tym nie błądzili jak ślepy we mgle.
— Numer telefonu? Po co? — Nie zbierał numerów osób, których prawie nie znał i nawet nie zamierzał spotkać w najbliższej przyszłości. — Niby tak, ale w tym przypadku to kompletnie głupie. Skoro nie chciał pomóc tej babci zebrać rzeczy, bo w jakiś zawiły sposób myślał o swoim dobru, to mógł chociaż nie piszczeć klaksonem. — Zmarszczył brwi, zastanawiając się nad słowami Shiro. — Nie wydaje mi się, żeby taka drobna pomoc była czymś wielkim.
Co jakiś czas ktoś mniej lub bardziej dobitnie przypominał mu, że nie się już w normalnym miejscu. Jednak nawet po tylu miesiącach w Riverdale zachowanie mieszkańców nie przestało go zadziwiać.
— No możemy poczekać, aż coś znajdziemy, chociaż nie wiem, czy do tego czasu nie zje mnie ciekawość. Masz jakąś dziewczynę, o której chcesz opowiedzieć, czy może… — otworzył szerzej oczy, jakby nagle doznał olśnienia. — masz więcej niż jedną dziewczynę?!
Mimo że Shiro nie wyglądał na kogoś zdolnego do kręcenia z kilkoma osobami jednocześnie, to może właśnie miało się okazać, że cicha woda brzegi rwie.
— Taaaaa, wjazd do miasta też powinien być zakazany. Może rząd robi sobie z tego miejsca jakiś dziwny eksperyment? A skoro ludzie tutaj lubią się zabijać bardziej niż gdzie indziej, to nawet im na rękę, że pojawią się nowi. Czaisz co by było, jakby kiedyś okazało się, że reszta świata ogląda nas w telewizji i obstawia zakłady o to, co się wydarzy? Trochę jak igrzyska śmierci, ale takie na większą skalę.
Z jednej strony brzmiało to jak teoria spiskowa, którą można włożyć między bajki, ale z drugiej Rao jakoś niespecjalnie zdziwiłby się, gdyby choć mały procent z tego okazał się prawdą.
Słuchał potoku pytań, czując się, jakby próbował wyłapać wszystkie piłki rzucone w niego z różnych kierunków. Już miał otworzyć usta i odpowiedzieć, ale odruchowo zatrzymał się w ślad za Shiro, nieruchomiejąc przez sekundę. Na jego twarzy momentalnie pojawił się uśmiech, gdy spojrzał na to, co na patrzył czerwonowłosy.
— Tak! — Jednak dobrze wydawało mu się wcześniej, że zwyczajnie pomylił umiejscowienie sklepu z knajpką. — Chodź, bo aż ślinka mi cieknie na samą myśl o jedzeniu.
Sam od razu ruszył w kierunku lokalu, nie mogąc się doczekać, aż usiądzie przy stoliku i zacznie przeglądać menu.
— Wcale nie zostałem tutaj — sprostował wcześniejszą wypowiedź Shiro, podchwytując temat w drodze. — To, że tu jestem, jest przypadkiem… i brzmi absurdalnie. — W końcu nie każdy miał okazję zostać przewiezionym potajemnie do miasta, aby potem zostać żywym towarem. — Byłem na imprezie ze znajomymi. Wiesz, jak to jest. Zabawa, kilka kieliszków, jakieś drinki, a potem obudziłem się w Riverdale. Dokładniej w przyczepie ciężarówki. Do teraz nie wiem co tak naprawdę się wtedy stało. Gdy udało mi się odzyskać wolność, trochę czasu minęło aż skontaktowałem się przez internet z tymi znajomymi. Niektórzy w ogóle nie odpowiedzieli na wiadomości, a inni mówili, że nagle zniknąłem im z oczu. — Wątpił, aby kiedykolwiek dotarł do prawdy, więc pozostało mu jedynie cieszenie się z faktu, że cała historia nie skończyła się o wiele gorzej, a strach przed ponownym spotkaniem ludzi, którzy go tu wywieźli, minął. — O co tam jeszcze pytałeś? — Wejście do budynku sprawiło, że zamilkł na chwilę, rozglądając się po wnętrzu. Szybko wypatrzył mały stolik przy jednej ze ścian. Wziął dwa menu z lady, nim usiadł. Podał jedną kartę Shiro.
— Raaany, głodny już jestem. Aaa, coś mówiłeś o jakiejś dziewczynie? Nie mam żadnej. A skoro jesteśmy przy tym temacie… To o co tobie chodziło wcześniej?
Nie ma opcji, żeby nie zaspokoił swojej ciekawości.
Przechadzał się między regałami w swoim za ciasnym gabinecie, którego chłód przypominał mu o pustych holach szpitalnego korytarza, a złudnie podobna cisza towarzyszyła podczas dyżuru, gdzie obserwował zrozpaczone twarze, które z niedowierzaniem patrzyły na kardiomonitor przy łóżku pacjenta i na poziomą kreskę zwiastującą śmierć. Zapach bólu i rozpaczy doskonale utkwił w pamięci Pride'a. Wyrył go sobie głęboko w czaszce, lubiąc od czasu do czasu zrobić jej trepanacje i delektować się wspomnieniami. W tych wspomnieniach ciężko było doszukiwać się wyrazu współczucia i żalu, szpikował się wizją czyjegoś bólu, a ten go otumaniał najbardziej tylko, wtedy kiedy mógł go zadać własnymi rękoma, jednak strzępkami również ochoczo się zaspokajał.
Gabinet stał opustoszały od dłuższego czasu, jego stali bywalcy potracili się w ferworze walki z własnymi strachami lub tymi czającymi się w ciemnych ulicach innych dystryktów.
Pride uwielbiał to miasto, jak również sposób jego funkcjonowania. Tętniło życiem pełnym agresji, dominacji i walki o własne prawa, a przecież wiadomo, że tam gdzie walka, tam również śmierć.
Opadł w końcu na krzesło, które pod jego ciężarem z głośnym jękiem wydało z siebie tchnienie. Zakołysał się w tył parokrotnie, w końcu wzrokiem, zatrzymując się w szybie. Jego okno patrzyło na wprost na China Town, dzięki czasu przez chwilę miał możliwość zawiesić myśli na czymś innym, niż śmierć lub opium, którego silnie domagał się jego organizm. Powieki mimowolnie stawały się coraz cięższe, aż w końcu kurtyna gęstych rzęs przysłoniła szare ślepia lekarza. Oddech wyrównał się miarowo, a umysł otuliła całkowita ciemność — doskonale znane mu oblicze.
Ciemność zawitała w jego życiu na długo przed ósmymi urodzinami, kiedy wuj zabrał go z rozpadającej się meliny, zwanej domem rodzinnym. Wspomnienia o tamtym dniu były niezwykle mgliste, a obrazy migały niczym klatki filmowe w starym kinie. Minęło mnóstwo czasu od tamtego feralnego dnia, jednak pomimo swojej podłości i pechowości, jaką ze sobą niósł, Pride dostał szanse na nowe życie. Życie, które w nieco pokrętny sposób zaczął wykorzystywać.
Usłyszał kroki. Oczy rozwarły się gwałtownie czujne i skupione. Wolno obrócił się na krześle w stronę zdezelowanych drzwi i oczekiwał. Obstawiał stałego bywalca, lecz coraz częściej drogą pantoflową roznosiła się jego sława i również zaglądali inni klienci.
Gabinet stał opustoszały od dłuższego czasu, jego stali bywalcy potracili się w ferworze walki z własnymi strachami lub tymi czającymi się w ciemnych ulicach innych dystryktów.
Pride uwielbiał to miasto, jak również sposób jego funkcjonowania. Tętniło życiem pełnym agresji, dominacji i walki o własne prawa, a przecież wiadomo, że tam gdzie walka, tam również śmierć.
Opadł w końcu na krzesło, które pod jego ciężarem z głośnym jękiem wydało z siebie tchnienie. Zakołysał się w tył parokrotnie, w końcu wzrokiem, zatrzymując się w szybie. Jego okno patrzyło na wprost na China Town, dzięki czasu przez chwilę miał możliwość zawiesić myśli na czymś innym, niż śmierć lub opium, którego silnie domagał się jego organizm. Powieki mimowolnie stawały się coraz cięższe, aż w końcu kurtyna gęstych rzęs przysłoniła szare ślepia lekarza. Oddech wyrównał się miarowo, a umysł otuliła całkowita ciemność — doskonale znane mu oblicze.
Ciemność zawitała w jego życiu na długo przed ósmymi urodzinami, kiedy wuj zabrał go z rozpadającej się meliny, zwanej domem rodzinnym. Wspomnienia o tamtym dniu były niezwykle mgliste, a obrazy migały niczym klatki filmowe w starym kinie. Minęło mnóstwo czasu od tamtego feralnego dnia, jednak pomimo swojej podłości i pechowości, jaką ze sobą niósł, Pride dostał szanse na nowe życie. Życie, które w nieco pokrętny sposób zaczął wykorzystywać.
Usłyszał kroki. Oczy rozwarły się gwałtownie czujne i skupione. Wolno obrócił się na krześle w stronę zdezelowanych drzwi i oczekiwał. Obstawiał stałego bywalca, lecz coraz częściej drogą pantoflową roznosiła się jego sława i również zaglądali inni klienci.
Przewrócił oczy, robiąc minę w stylu - "To przecież oczywiste". Aż nie mógł zrozumieć, czemu mu się nasunęło takie pytanie na myśl. Jednakże Rao nie uzyskał odpowiedzi na ten temat, a wiedza odnośnie zbierania telefonu została póki co jedynie u rudowłosego. Tego samego, który właśnie teraz wzruszył ramionami w podsumowaniu odnoście sytuacji z kierowcą.
- Hah - potarł palcem nos. - Nie ma tak łatwo. Nie będę wyjawiać niczego przed czasem.
Tajemnica miała zostać jeszcze nie odkryta. Przynajmniej przez kilka minut od teraz.
- Igrzyska śmierci, wersja Kanada? - rzucił bez namysłu. - Moda no umarła z dziesięć lat temu. Chyba. Ale to i tak dziwne. Wcale nie jest tak, że problem z zachowaniem ludzi występuje tylko w Riverdale. A jednak w innych miejscach nie próbują zwiększyć ci poziomu żelaza w krwi, gdy zechcesz spróbować opuścić miasto.
Nie dało się poradzić na ten fakt. Zwykli cywile nie mieli szans z wyszkolonymi ludźmi, a w dodatku przygotowanymi na sytuację, gdzie ktoś ośmieliłby się naruszyć "zasadę", jak nazwał to sobie w myślach. Zaraz potem przeszła mu przez głowę ironiczna myśl, że to zasadniczo jedyna zasada, jaka mogła być stała w tym mieście.
Bardziej filozoficzne myśli zostały porzucone na rzecz dwóch spraw - odnalezienie lokacji (w końcu!) oraz rewelacji, jakie mu przekazał Rao. Były wystarczająco niepasujące do znanej mu rzeczywistości, że na moment go przycięło.
- Waa... wat. Nieważne ile trzeba wypić, ale by po pijaku wpaść na pomysł, aby tu przecha- - urwał gwałtownie, przechylając ciało na lewą stronę. - Brzmi jak to... No... Co przestrzegali za dzieciaka. Pilnowanie drinków i te sprawy- coś świtały mu nauki z lat szkolnych, ale wydawały się być na tyle odległe, że aż tak nie przywiązywał temu uwagi. Chociaż zarazem był jednym z typów, który wypiłby doprawiony napój jakąś pigułką gwałtu. - Dobrze, że jesteś w jednym kawałku. I chyba nie zabrali ci nerki? - nie sprawiał wrażenie beznerkowca, ale bluza dość dobrze zakrywała ewentualne braki. - Zazdro farta. Ale nie zazdroszczę losu. Ze wszystkich miejsc, trafić akurat tutaj... - pokręcił głową, rozwodząc się nad beznadziejną sytuacją jego kumpla. - No, ale nie jesteś sam. Jestem ja, a za to nie ma kretynów z naszej szkoły. Prawie pięknie - próbował go jakoś pocieszyć w tym wszystkim.
I przy okazji zalewając masą informacji o różnych tematach. Nawet nie przeszło mu przez myśl, że rozmówca może mieć problem z próbą odniesienia się do jego własnych słów. Jednakże teraz zamilknął, spoglądając w określony wcześniej kierunek (coś, co wyglądało na cel ich podróży). Korzystając z przerwy, uniósł ręke i potarł swoją szyję, by nieco ukoić wymęczone struny głosowe.
- Jedzenie, dziewczyna i praca - przypomniał pokrótce swoje pytania. - W dowolnej kolejności. I nie przyjmuję braku odpowiedzi.
Tak też udało im się wejść do knajpki. Różne zapachy uderzyły w Shiro, wywołując wzrost chęci skosztowania jednej z nich. Więc poszedł za ciemnowłosym do wybranego przez niego miejsca, gdzie zaraz potem dostał menu do rąk. Tylko, że...
- Um, co polecasz? - nazwy potraw brzmiały zbyt mrocznie dla niego, by umiał zdecydować się. Bez większego zawahania nachylił się do przodu, by spojrzeć w jego menu. Zupełnie jakby jego karta miała mieć bardziej zrozumiałe nazwy niż ta, którą trzymał w lewej dłoni.
Potrzebował chwilki, by połączyć fakty odnośnie pytania Rao. Wystarczająco bardzo, by przez kilka długich sekund patrzył na niego niczym bezmyślna owca, nim dwa trybiki w jego głowie połączyły się ze sobą, a on wydał z siebie "aaaaa" na znak przypomnienia sobie, o co chodziło.
- Hm... Trochę napotkałem tutaj, w tym mieście. Nie uwierzysz nawet. Jest tutaj nawet policjantka, która mi zafundowała odsiadkę - wyznał teatralnym szeptem. - Na początku byłem zły i w ogóle, ale okazała się być nawet urocza, gdy udało się z nią pogadać. I chyba nawet mam jej numer... super, nie? - postukał palcem o policzek. -
- Hah - potarł palcem nos. - Nie ma tak łatwo. Nie będę wyjawiać niczego przed czasem.
Tajemnica miała zostać jeszcze nie odkryta. Przynajmniej przez kilka minut od teraz.
- Igrzyska śmierci, wersja Kanada? - rzucił bez namysłu. - Moda no umarła z dziesięć lat temu. Chyba. Ale to i tak dziwne. Wcale nie jest tak, że problem z zachowaniem ludzi występuje tylko w Riverdale. A jednak w innych miejscach nie próbują zwiększyć ci poziomu żelaza w krwi, gdy zechcesz spróbować opuścić miasto.
Nie dało się poradzić na ten fakt. Zwykli cywile nie mieli szans z wyszkolonymi ludźmi, a w dodatku przygotowanymi na sytuację, gdzie ktoś ośmieliłby się naruszyć "zasadę", jak nazwał to sobie w myślach. Zaraz potem przeszła mu przez głowę ironiczna myśl, że to zasadniczo jedyna zasada, jaka mogła być stała w tym mieście.
Bardziej filozoficzne myśli zostały porzucone na rzecz dwóch spraw - odnalezienie lokacji (w końcu!) oraz rewelacji, jakie mu przekazał Rao. Były wystarczająco niepasujące do znanej mu rzeczywistości, że na moment go przycięło.
- Waa... wat. Nieważne ile trzeba wypić, ale by po pijaku wpaść na pomysł, aby tu przecha- - urwał gwałtownie, przechylając ciało na lewą stronę. - Brzmi jak to... No... Co przestrzegali za dzieciaka. Pilnowanie drinków i te sprawy- coś świtały mu nauki z lat szkolnych, ale wydawały się być na tyle odległe, że aż tak nie przywiązywał temu uwagi. Chociaż zarazem był jednym z typów, który wypiłby doprawiony napój jakąś pigułką gwałtu. - Dobrze, że jesteś w jednym kawałku. I chyba nie zabrali ci nerki? - nie sprawiał wrażenie beznerkowca, ale bluza dość dobrze zakrywała ewentualne braki. - Zazdro farta. Ale nie zazdroszczę losu. Ze wszystkich miejsc, trafić akurat tutaj... - pokręcił głową, rozwodząc się nad beznadziejną sytuacją jego kumpla. - No, ale nie jesteś sam. Jestem ja, a za to nie ma kretynów z naszej szkoły. Prawie pięknie - próbował go jakoś pocieszyć w tym wszystkim.
I przy okazji zalewając masą informacji o różnych tematach. Nawet nie przeszło mu przez myśl, że rozmówca może mieć problem z próbą odniesienia się do jego własnych słów. Jednakże teraz zamilknął, spoglądając w określony wcześniej kierunek (coś, co wyglądało na cel ich podróży). Korzystając z przerwy, uniósł ręke i potarł swoją szyję, by nieco ukoić wymęczone struny głosowe.
- Jedzenie, dziewczyna i praca - przypomniał pokrótce swoje pytania. - W dowolnej kolejności. I nie przyjmuję braku odpowiedzi.
Tak też udało im się wejść do knajpki. Różne zapachy uderzyły w Shiro, wywołując wzrost chęci skosztowania jednej z nich. Więc poszedł za ciemnowłosym do wybranego przez niego miejsca, gdzie zaraz potem dostał menu do rąk. Tylko, że...
- Um, co polecasz? - nazwy potraw brzmiały zbyt mrocznie dla niego, by umiał zdecydować się. Bez większego zawahania nachylił się do przodu, by spojrzeć w jego menu. Zupełnie jakby jego karta miała mieć bardziej zrozumiałe nazwy niż ta, którą trzymał w lewej dłoni.
Potrzebował chwilki, by połączyć fakty odnośnie pytania Rao. Wystarczająco bardzo, by przez kilka długich sekund patrzył na niego niczym bezmyślna owca, nim dwa trybiki w jego głowie połączyły się ze sobą, a on wydał z siebie "aaaaa" na znak przypomnienia sobie, o co chodziło.
- Hm... Trochę napotkałem tutaj, w tym mieście. Nie uwierzysz nawet. Jest tutaj nawet policjantka, która mi zafundowała odsiadkę - wyznał teatralnym szeptem. - Na początku byłem zły i w ogóle, ale okazała się być nawet urocza, gdy udało się z nią pogadać. I chyba nawet mam jej numer... super, nie? - postukał palcem o policzek. -
To nie był najlepszy dzień, a pchanie się do dzielnicy C z zamiarem udzielenia pomocy znajomej tylko wszystko skomplikowało. Na początku oczywiście zadanie wydawało się proste; miał towarzyszyć Sally podczas załatwiania drobnych spraw, a następnie odstawić ją w jednym kawałku do domu. I już prawie mógł zaliczyć misję do udanych, gdyby nie eks dziewczyny, który postanowił niemalże wyrosnąć spod ziemi komplikując bezproblemowe zakończenie dnia.
— Jebany ćpun — wykrztusił, pchając drzwi budynku.
Cholerne Szakale, przez nich od dłuższego czasu miał wstrzymane dostawy towaru, co niezbyt cieszyło jego klientów. Niektórzy nawet stawali się na tyle natarczywi, że zwodzenie ich zaczynało być stąpaniem po cienkiej warstwie lodu. Niestety były chłopak Sally okazał się być bardziej problematyczny od innych i na dodatek dwa razy większy i silniejszy niż blondyn, który teraz prawie poważnie rozważał dodania do następnej działki małej niespodzianki, która byłaby dobrym odwdzięczeniem się za rozwaloną dolną wargę, nos i rozciętą brew.
Zapewne wróciłby do domu, próbując zająć się doprowadzeniem siebie do porządku na własną rękę, gdyby nie Sally, która po bójce swojego byłego z blondynem zaczęła panikować, jakby była świadkiem zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Ostatecznie chłopak zdecydował się na odwiedzenie lekarza przed powrotem do mieszkania, aby następnego dnia przypadkiem nie mieć jednoosobowego nalotu w postaci Sally.
Wejście do gabinetu poprzedziło krótkie pukanie w drzwi,
— Dzień dobry. Można? — zapytał, nim omiótł pomieszczenie wzrokiem, by zatrzymać je na twarzy nieznajomego. Nawet po przekroczeniu progu pomieszczenia nie był pewny czy plotki na temat lekarza nie są jedynie wyssanymi z palca opowieściami.
— Jebany ćpun — wykrztusił, pchając drzwi budynku.
Cholerne Szakale, przez nich od dłuższego czasu miał wstrzymane dostawy towaru, co niezbyt cieszyło jego klientów. Niektórzy nawet stawali się na tyle natarczywi, że zwodzenie ich zaczynało być stąpaniem po cienkiej warstwie lodu. Niestety były chłopak Sally okazał się być bardziej problematyczny od innych i na dodatek dwa razy większy i silniejszy niż blondyn, który teraz prawie poważnie rozważał dodania do następnej działki małej niespodzianki, która byłaby dobrym odwdzięczeniem się za rozwaloną dolną wargę, nos i rozciętą brew.
Zapewne wróciłby do domu, próbując zająć się doprowadzeniem siebie do porządku na własną rękę, gdyby nie Sally, która po bójce swojego byłego z blondynem zaczęła panikować, jakby była świadkiem zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Ostatecznie chłopak zdecydował się na odwiedzenie lekarza przed powrotem do mieszkania, aby następnego dnia przypadkiem nie mieć jednoosobowego nalotu w postaci Sally.
Wejście do gabinetu poprzedziło krótkie pukanie w drzwi,
— Dzień dobry. Można? — zapytał, nim omiótł pomieszczenie wzrokiem, by zatrzymać je na twarzy nieznajomego. Nawet po przekroczeniu progu pomieszczenia nie był pewny czy plotki na temat lekarza nie są jedynie wyssanymi z palca opowieściami.
— Proszę Jaaace!
— Damy ci nawet pieniądze ze skarbonki! — Zack i Cody stali nad łóżkiem Jonathana, wpatrując się w niego błagalnymi spojrzeniami. Cicha muzyka wydobywająca się z przewieszonych przez kark słuchawek ledwo dobiegała w tym momencie do jego uszu.
— Nie mogę wam kupić w poniedziałek, jak będę wracał ze szkoły?
— Słyszeliśmy, jak ojciec mówi mamie przez telefon, że chce dziś zrobić burgery.
— Wiesz, jak to się skończy...
— ...i jakie są jego burgery...
— ...nie zrobisz nam chyba tego...
— ...ani sobie, prawda, Jace?
— Przestańcie kończyć po sobie zdania — rzucił w nich mniejszą poduszką, zaraz opierając się ciężko o swoją z głośnym westchnięciem. Ciche tuptanie w tle poprzedziło Rosaline wyściubiającą nos zza ramy drzwi.
— Ja też bym chciała... to mięsko w kokosie... — powiedziała nieśmiało, zaraz połowicznie chowając się za ścianę. No i jak miał im teraz odmówić?
— Niech wam będzie. Pójdę.
— Yay!
— Jesteś najlepszy, Jace! — obaj bracia rzucili się na niego entuzjastycznie, sprawiając, że prawie wypluł własny żołądek. Czasem naprawdę zapominali, że nie ważyli już po piętnaście kilogramów. Jęknął głośno, poklepując ich jednak po plecach.
— Dobra, dobra. Wstańcie, zanim umrę i nie będzie żadnego obiadu.
— Zaraz przyniesiemy ci pieniądze! — Cody podniósł łeb, momentalnie dostając pstryczka w czoło.
— Żadnych pieniędzy. To wasze oszczędności. Dostałem ostatnio wypłatę za pomoc w bibliotece, nie przejmujcie się tak. A teraz zwiewajcie do mamy i powiedzcie jej, żeby powstrzymała ojca przed nadchodzącą tragedią.
— Robi się! — obaj krzyknęli jednocześnie, salutując z wyraźnym oddaniem. Wybiegli z pokoju, ciągnąc za sobą Rosaline. Jakby nie patrzeć to właśnie ona była ich tajną bronią. Na którą łapał się nawet sam Jonathan. Westchnął cicho raz jeszcze i podniósł się do góry, podchodząc do szafy. Komu w drogę, temu wrotki.
Naprawdę powinien nauczyć się większej asertywności.
— Przepraszam, ale trochę się śpieszę... — powiedział niepewnie, wzdrygając się gdy mocno umalowana kobieta, która zdecydowanie przekroczyła już czterdziestkę, uwiesiła się na jego ramieniu, wbijając w nie długie, czerwone szpony. Nie była może jakaś brzydka, ale był pewien, że mógłby być jej synem.
— Wszyscy się spieszymy, kochanie — zamruczała w jego stronę w tak dziwny sposób, że wzdrygnął się po raz kolejny. Dobrze, że była od niego o jakieś dwadzieścia centymetrów niższa i darowała sobie sięganie do jego twarzy — chodź, zabiorę cię na jakiś obiad. Możemy się razem napić!
— J-ja nie piję — wydukał z siebie, próbując się odsunąć. Nieskutecznie. Matko skąd ta kobieta miała w sobie tyle siły?
— W takim razie możemy od razu pominąć przystawkę i przejść do dania głównego. Niedaleko jest hotel, który prowadzi mój znajomy.
Dlaczego chciała mu kupować jedzenie? Wyglądał, jakby był jakiś biedny? Zresztą biorąc pod uwagę, że byli w dystrykcie C, miał lekkie wątpliwości co do warunków hotelu. Nie, żeby dyskryminował jakoś biedniejszą dzielnicę, ale jednak w takich wypadkach bardziej ufał pod względem gotowania samemu sobie.
— Właśnie idę po jedzenie, więc nie trzeba...
— Jedzenie? — kobieta z niewiadomych powodów wybuchła śmiechem, jeszcze bardziej go konfundując — Mogę być twoim daniem głównym, skoro chcesz to tak nazywać.
Co ona...
Dopiero po chwili dotarło do niego, o co jej chodziło. Zaczerwienił się cały, ponownie próbując się odsunąć.
— N-nie dziękuję, naprawdę. Jest Pani bardzo ładna i w ogóle, ale nie... znaczy ja nie... — rozejrzał się w panice dookoła — .. j-ja... UMÓWIŁEM SIĘ JUŻ Z KOLEGAMI! O tam stoją, widzi Pani? Także bardzo mi przykro haha muszę już iść, HEJ CHŁOPAKI! — wyrwał jej się, podbiegając do dwóch pierwszych osób, które wpadły mu w oczy — przepraszam za spóźnienie, trochę mi zeszło, autobusy nie jeżdżą. Błagam, ratujcie mnie, ta kobieta to wariatka.
Ostatnie zdanie dodał szeptem, upewniając się, że nijak go nie usłyszy. Była na tyle nieprzewidywalna, że mogłaby jeszcze wpaść w furię. Mimo to kobieta zmierzyła ich wzrokiem od góry do dołu, tracąc na wcześniejszym zadowoleniu.
— Och jej. Myślałam, że skończyłeś już gimnazjum.
— No w sumie to skończyłem.
Chyba nie dotarło do niego, że niezadowolona kobieta próbowała ich obrazić.
— Damy ci nawet pieniądze ze skarbonki! — Zack i Cody stali nad łóżkiem Jonathana, wpatrując się w niego błagalnymi spojrzeniami. Cicha muzyka wydobywająca się z przewieszonych przez kark słuchawek ledwo dobiegała w tym momencie do jego uszu.
— Nie mogę wam kupić w poniedziałek, jak będę wracał ze szkoły?
— Słyszeliśmy, jak ojciec mówi mamie przez telefon, że chce dziś zrobić burgery.
— Wiesz, jak to się skończy...
— ...i jakie są jego burgery...
— ...nie zrobisz nam chyba tego...
— ...ani sobie, prawda, Jace?
— Przestańcie kończyć po sobie zdania — rzucił w nich mniejszą poduszką, zaraz opierając się ciężko o swoją z głośnym westchnięciem. Ciche tuptanie w tle poprzedziło Rosaline wyściubiającą nos zza ramy drzwi.
— Ja też bym chciała... to mięsko w kokosie... — powiedziała nieśmiało, zaraz połowicznie chowając się za ścianę. No i jak miał im teraz odmówić?
— Niech wam będzie. Pójdę.
— Yay!
— Jesteś najlepszy, Jace! — obaj bracia rzucili się na niego entuzjastycznie, sprawiając, że prawie wypluł własny żołądek. Czasem naprawdę zapominali, że nie ważyli już po piętnaście kilogramów. Jęknął głośno, poklepując ich jednak po plecach.
— Dobra, dobra. Wstańcie, zanim umrę i nie będzie żadnego obiadu.
— Zaraz przyniesiemy ci pieniądze! — Cody podniósł łeb, momentalnie dostając pstryczka w czoło.
— Żadnych pieniędzy. To wasze oszczędności. Dostałem ostatnio wypłatę za pomoc w bibliotece, nie przejmujcie się tak. A teraz zwiewajcie do mamy i powiedzcie jej, żeby powstrzymała ojca przed nadchodzącą tragedią.
— Robi się! — obaj krzyknęli jednocześnie, salutując z wyraźnym oddaniem. Wybiegli z pokoju, ciągnąc za sobą Rosaline. Jakby nie patrzeć to właśnie ona była ich tajną bronią. Na którą łapał się nawet sam Jonathan. Westchnął cicho raz jeszcze i podniósł się do góry, podchodząc do szafy. Komu w drogę, temu wrotki.
— — —
Naprawdę powinien nauczyć się większej asertywności.
— Przepraszam, ale trochę się śpieszę... — powiedział niepewnie, wzdrygając się gdy mocno umalowana kobieta, która zdecydowanie przekroczyła już czterdziestkę, uwiesiła się na jego ramieniu, wbijając w nie długie, czerwone szpony. Nie była może jakaś brzydka, ale był pewien, że mógłby być jej synem.
— Wszyscy się spieszymy, kochanie — zamruczała w jego stronę w tak dziwny sposób, że wzdrygnął się po raz kolejny. Dobrze, że była od niego o jakieś dwadzieścia centymetrów niższa i darowała sobie sięganie do jego twarzy — chodź, zabiorę cię na jakiś obiad. Możemy się razem napić!
— J-ja nie piję — wydukał z siebie, próbując się odsunąć. Nieskutecznie. Matko skąd ta kobieta miała w sobie tyle siły?
— W takim razie możemy od razu pominąć przystawkę i przejść do dania głównego. Niedaleko jest hotel, który prowadzi mój znajomy.
Dlaczego chciała mu kupować jedzenie? Wyglądał, jakby był jakiś biedny? Zresztą biorąc pod uwagę, że byli w dystrykcie C, miał lekkie wątpliwości co do warunków hotelu. Nie, żeby dyskryminował jakoś biedniejszą dzielnicę, ale jednak w takich wypadkach bardziej ufał pod względem gotowania samemu sobie.
— Właśnie idę po jedzenie, więc nie trzeba...
— Jedzenie? — kobieta z niewiadomych powodów wybuchła śmiechem, jeszcze bardziej go konfundując — Mogę być twoim daniem głównym, skoro chcesz to tak nazywać.
Co ona...
Dopiero po chwili dotarło do niego, o co jej chodziło. Zaczerwienił się cały, ponownie próbując się odsunąć.
— N-nie dziękuję, naprawdę. Jest Pani bardzo ładna i w ogóle, ale nie... znaczy ja nie... — rozejrzał się w panice dookoła — .. j-ja... UMÓWIŁEM SIĘ JUŻ Z KOLEGAMI! O tam stoją, widzi Pani? Także bardzo mi przykro haha muszę już iść, HEJ CHŁOPAKI! — wyrwał jej się, podbiegając do dwóch pierwszych osób, które wpadły mu w oczy — przepraszam za spóźnienie, trochę mi zeszło, autobusy nie jeżdżą. Błagam, ratujcie mnie, ta kobieta to wariatka.
Ostatnie zdanie dodał szeptem, upewniając się, że nijak go nie usłyszy. Była na tyle nieprzewidywalna, że mogłaby jeszcze wpaść w furię. Mimo to kobieta zmierzyła ich wzrokiem od góry do dołu, tracąc na wcześniejszym zadowoleniu.
— Och jej. Myślałam, że skończyłeś już gimnazjum.
— No w sumie to skończyłem.
Chyba nie dotarło do niego, że niezadowolona kobieta próbowała ich obrazić.
— Na oryginalne igrzyska śmierci moda już dawno umarła, ale ludzie dalej uwielbiają motyw z zamkniętym miejscem, rywalizacją i próbami przeżycia! Jestem pewny, że ktoś kiedyś napisze powieść o naszym mieście i zbije na tym fortunę jeszcze większą niż te wszystkie inne książki o zamknięciu. A kto wie, może już coś takiego powstaje!
Mimo że nie mógł pochwalić się rekordową ilością przeczytanych książek, to czasami w nudne wieczory sięgał po jakiś tom, którego opis i okładka przyciągnęły wystarczająco mocno jego uwagę. Gdyby nadal żył poza murami miasta i dopadł w swoje ręce powieść wzorowaną na życiu w Riverdale, prawdopodobnie szybko zapełniłaby ona jego kolekcję. Niestety, przebywając tutaj nie musiał wertować stron zapisanych czyimś piórem, aby poznać realia tego miejsca. Chociaż i tak mógł się uważać za prawdziwego szczęściarza, skoro udawało mu się funkcjonować z dala od największych kłopotów.
— Noooo jakby to powiedzieć…. — odkaszlnął, modląc się w duchu, aby to, co zamierzał powiedzieć, nie brzmiało tak głupio jak w jego myślach. — Byłem na imprezie ze znajomymi, więc trochę pilnowanie drinków poszło w odstawkę. Nie wiem, w którym momencie ktoś mi czegoś dosypał. I nie, nie zabrali nerki. Tak mi się wydaje. Chyba bym zauważył? O rety, a co jeśli nie? — Ostatnie dwa zdania wypowiedział z autentycznym przejęciem, podnosząc bok górnej części ubrania, zupełnie, jakby przez te kilka miesięcy miał nie zauważyć blizny po wycięciu nerki. Odetchnął z ulgą, widząc, że jego na jego skórze nie ma żadnych śladów, o których by wcześniej nie wiedział. Opuścił swobodnie rękę, na nowo zwracając uwagę na Shiro.
— Co polecasz?
— Hmmmm, a wolisz bardziej ostre, mniej czy coś innego? Nie chciałbym ci polecić czegoś, po czym się rozpłaczesz jak małe dziecko, a nie pamiętam, jaką masz tolerancję na ostre… Dwa lata temu moja znajoma powiedziała, że mogę jej polecić cokolwiek, co uznam za dobre. No więc to zrobiłem… I tak ją załatwiłem, że wypiła prawie całe opakowanie mleka, robiąc się czerwona jak rozciapciany pomidor. — Obrócił swoja kartę w kierunku Shiro, ignorując fakt, że przecież ten ma swoją. Wskazał palcem na jedną z pozycji.— Na przykład Som Tam mi bardzo smakuje. To taka sałatka z papai, ale dosyć ostra.
Niestety, kuchnia tajska miała to do siebie, że wiele potraw potrafiło wypalić język i gardło osobom nieprzyzwyczajonym do tego typu jedzenia. Choć pewnie, gdyby zaszła potrzeba dobrania czegoś mniej ostrego, to kucharze uwzględniliby preferencje swoich gości.
Gwałtownie podniósł głowę słysząc wieści o policjantce. No nie, prawie wszystkiego mógłby się spodziewać, ale zdecydowanie nie tego.
— SERIO? Ale nie będzie chciała cię znowu wsadzić za kraty, co?
Pochylił się nieco nad stołem, w stronę Shiro, opierając skrzyżowane ręce na stole. Już miał zasypać rudzielca kolejnymi słowami, ale szybko odwrócił głowę, gdy niespodziewanie wielki blondyn zbliżył się do ich stolika. Wyprostował się odruchowo, jakby był gotowy do zerwania się z miejsca, w razie gdyby nieznajomy okazał się jakimś groźnym gatunkiem. Dopiero po paru sekundach dotarło do niego, że to nie chłopak stanowił zagrożenie, a sam prawdopodobnie przed nim uciekał.
Spojrzał na kobietę i niemal od razu pożałował. Jasny panie i wszystkie wytwory święte, czemu niezadowolenie na jej w twarzy wyglądało tak, jakby zaraz mogło przemienić się w otwartą szczękę z dwoma rzędami ostrych jak skalpel zębami.
— No potwierdzam! Adam już dawno skończył gimnazjum! — odparł niewinnie, udając, że nie dostrzega, jak kobieta bierze głęboki haust powietrza. — Skoro już dotarłeś, to siadaj. Właśnie wybieramy jedzenie, co chcesz? A Pani może czegoś potrzebuje? Pomóc jakoś?
— Potrzebuję mężczyzny, a nie smarkaczy — powiedziała, ostatni raz posyłając Jonathanowi oburzone spojrzenie, nim odwróciła się i odeszła.
Rao szybko odwrócił od niej wzrok, obawiając się, że w ten sposób jeszcze przez przypadek ją ściągnie z powrotem. Spojrzał na blondyna, podsuwając mu swoje menu.
— O rety, co jej zrobiłeś, że aż przed nią uciekałeś?
Mimo że nie mógł pochwalić się rekordową ilością przeczytanych książek, to czasami w nudne wieczory sięgał po jakiś tom, którego opis i okładka przyciągnęły wystarczająco mocno jego uwagę. Gdyby nadal żył poza murami miasta i dopadł w swoje ręce powieść wzorowaną na życiu w Riverdale, prawdopodobnie szybko zapełniłaby ona jego kolekcję. Niestety, przebywając tutaj nie musiał wertować stron zapisanych czyimś piórem, aby poznać realia tego miejsca. Chociaż i tak mógł się uważać za prawdziwego szczęściarza, skoro udawało mu się funkcjonować z dala od największych kłopotów.
— Noooo jakby to powiedzieć…. — odkaszlnął, modląc się w duchu, aby to, co zamierzał powiedzieć, nie brzmiało tak głupio jak w jego myślach. — Byłem na imprezie ze znajomymi, więc trochę pilnowanie drinków poszło w odstawkę. Nie wiem, w którym momencie ktoś mi czegoś dosypał. I nie, nie zabrali nerki. Tak mi się wydaje. Chyba bym zauważył? O rety, a co jeśli nie? — Ostatnie dwa zdania wypowiedział z autentycznym przejęciem, podnosząc bok górnej części ubrania, zupełnie, jakby przez te kilka miesięcy miał nie zauważyć blizny po wycięciu nerki. Odetchnął z ulgą, widząc, że jego na jego skórze nie ma żadnych śladów, o których by wcześniej nie wiedział. Opuścił swobodnie rękę, na nowo zwracając uwagę na Shiro.
— Co polecasz?
— Hmmmm, a wolisz bardziej ostre, mniej czy coś innego? Nie chciałbym ci polecić czegoś, po czym się rozpłaczesz jak małe dziecko, a nie pamiętam, jaką masz tolerancję na ostre… Dwa lata temu moja znajoma powiedziała, że mogę jej polecić cokolwiek, co uznam za dobre. No więc to zrobiłem… I tak ją załatwiłem, że wypiła prawie całe opakowanie mleka, robiąc się czerwona jak rozciapciany pomidor. — Obrócił swoja kartę w kierunku Shiro, ignorując fakt, że przecież ten ma swoją. Wskazał palcem na jedną z pozycji.— Na przykład Som Tam mi bardzo smakuje. To taka sałatka z papai, ale dosyć ostra.
Niestety, kuchnia tajska miała to do siebie, że wiele potraw potrafiło wypalić język i gardło osobom nieprzyzwyczajonym do tego typu jedzenia. Choć pewnie, gdyby zaszła potrzeba dobrania czegoś mniej ostrego, to kucharze uwzględniliby preferencje swoich gości.
Gwałtownie podniósł głowę słysząc wieści o policjantce. No nie, prawie wszystkiego mógłby się spodziewać, ale zdecydowanie nie tego.
— SERIO? Ale nie będzie chciała cię znowu wsadzić za kraty, co?
Pochylił się nieco nad stołem, w stronę Shiro, opierając skrzyżowane ręce na stole. Już miał zasypać rudzielca kolejnymi słowami, ale szybko odwrócił głowę, gdy niespodziewanie wielki blondyn zbliżył się do ich stolika. Wyprostował się odruchowo, jakby był gotowy do zerwania się z miejsca, w razie gdyby nieznajomy okazał się jakimś groźnym gatunkiem. Dopiero po paru sekundach dotarło do niego, że to nie chłopak stanowił zagrożenie, a sam prawdopodobnie przed nim uciekał.
Spojrzał na kobietę i niemal od razu pożałował. Jasny panie i wszystkie wytwory święte, czemu niezadowolenie na jej w twarzy wyglądało tak, jakby zaraz mogło przemienić się w otwartą szczękę z dwoma rzędami ostrych jak skalpel zębami.
— No potwierdzam! Adam już dawno skończył gimnazjum! — odparł niewinnie, udając, że nie dostrzega, jak kobieta bierze głęboki haust powietrza. — Skoro już dotarłeś, to siadaj. Właśnie wybieramy jedzenie, co chcesz? A Pani może czegoś potrzebuje? Pomóc jakoś?
— Potrzebuję mężczyzny, a nie smarkaczy — powiedziała, ostatni raz posyłając Jonathanowi oburzone spojrzenie, nim odwróciła się i odeszła.
Rao szybko odwrócił od niej wzrok, obawiając się, że w ten sposób jeszcze przez przypadek ją ściągnie z powrotem. Spojrzał na blondyna, podsuwając mu swoje menu.
— O rety, co jej zrobiłeś, że aż przed nią uciekałeś?
- Skoro tak, to powinienem może samemu zacząć takie dzieło - zastanowił się na głos. - Pisanie tego z perspektywy pierwszej osoby mogłoby być zabawne. Chociaż strzelam, że prędzej ktoś by mi walnął, bo dane fakty nie zostały przedstawione w taki sposób jakby chciał - ukazywanie świata z perspektywy zwykłego mieszkańca mogłoby jednak niezbyt zaciekawić potencjalnych czytelników. Rudowłosy jednakże nie brał udziału w wydarzeniach w mieście, będąc jedynie biernym odbiorcą. Nie żeby narzekał. Wolał towarzystwo swoich kotów niż gangów, które chciałyby mu spuścić lanie za złe spojrzenie. Czy coś.
- Jeny, jeny - potrząsnął głową. - Ty to masz zawsze dziwnego pecha i farta. Pamiętam jak raz w szkole zamknęli cię w szafie na miotły. Przypadkiem. Ale przez to ominął cię ochrzan od dyrektora za zniszczenie okna - zawiesił się na moment, przykładając dłoń do brody w wyraźnym zastanowieniu się. - A może wtedy to mnie zamknęli, a ty mi otwierałeś? - aż tak dobrze nie pamiętał tamtego wydarzenia. Pomachał rękami. - Nieważne! Było, minęło! - równie dobrze to on mógł wybić wtedy to okno za sprawą namowy "kolegów", z którymi się zadawał. Tymi, których próbował mu Rao wybić z głowy. Oczywiście bezskutecznie.
Nadął policzek, przyglądając się liście dostępnych potraw. Jak nic. Czarna magia. Dobrze, że jednak był ktoś, kto ogarniał o wiele lepiej te wszystkie nazwy.
- Chyba wolałbym coś łagodniejszego - wyznał koniec końców. - Nie jestem pewny, czy moja tolerancja na ostre istnieje.
Nie pamiętał, by testował to, ale wizja zostania pomidorem nie podobała mu się aż tak bardzo. Nie chciał, by jego twarz obierała inny odcień czerwieni niż jego włosy. Zdecydowanie wtedy nie pasowałoby do siebie.
- Nie, nie! - zaprotestował gwałtownie odnośnie kwestii policjantki. Ale...
... nie udało mu się przejść do wyjaśnienia sprawy, bo nagle zostali zaskoczeni przez nową osobę. Fuyu nie bardzo zdążył zareagować, bo sprawa rozwinęła się na tyle szybko, że przy jego głowie można byłoby zobaczyć głównie ikonkę ładowania danych. Trochę zajęło mu połączenie faktów.
- Chyba wyglądasz za młodo, skoro tak powiedziała - zwrócił się do kumpla z całkowicie wymalowanym zaskoczeniem na twarzy. Kompletnie nie przyszło mu na myśl, że mogła równie dobrze mieć jego na myśli.
- Jakaś uporczywa znajoma? - zagaił rudowłosy, wyszczerzając zęby w radosnym uśmiechu. - Chodź, skoro jesteś, możesz zjeść z nami - zadecydował, wyciągając rękę i łapiąc jego nadgarstek, ciągnąc lekko w ich stronę. - Wiesz, wiesz. Jakby czasem jednak czaiła się jeszcze - owa sytuacja nie ruszyła go kompletnie, za to puścił blondyna i wrócił do studiowania menu. - To które jest łagodne? Ta sałatka, co mówiłeś? - momentalnie powrócił do wyboru zamówienia.
- Jeny, jeny - potrząsnął głową. - Ty to masz zawsze dziwnego pecha i farta. Pamiętam jak raz w szkole zamknęli cię w szafie na miotły. Przypadkiem. Ale przez to ominął cię ochrzan od dyrektora za zniszczenie okna - zawiesił się na moment, przykładając dłoń do brody w wyraźnym zastanowieniu się. - A może wtedy to mnie zamknęli, a ty mi otwierałeś? - aż tak dobrze nie pamiętał tamtego wydarzenia. Pomachał rękami. - Nieważne! Było, minęło! - równie dobrze to on mógł wybić wtedy to okno za sprawą namowy "kolegów", z którymi się zadawał. Tymi, których próbował mu Rao wybić z głowy. Oczywiście bezskutecznie.
Nadął policzek, przyglądając się liście dostępnych potraw. Jak nic. Czarna magia. Dobrze, że jednak był ktoś, kto ogarniał o wiele lepiej te wszystkie nazwy.
- Chyba wolałbym coś łagodniejszego - wyznał koniec końców. - Nie jestem pewny, czy moja tolerancja na ostre istnieje.
Nie pamiętał, by testował to, ale wizja zostania pomidorem nie podobała mu się aż tak bardzo. Nie chciał, by jego twarz obierała inny odcień czerwieni niż jego włosy. Zdecydowanie wtedy nie pasowałoby do siebie.
- Nie, nie! - zaprotestował gwałtownie odnośnie kwestii policjantki. Ale...
... nie udało mu się przejść do wyjaśnienia sprawy, bo nagle zostali zaskoczeni przez nową osobę. Fuyu nie bardzo zdążył zareagować, bo sprawa rozwinęła się na tyle szybko, że przy jego głowie można byłoby zobaczyć głównie ikonkę ładowania danych. Trochę zajęło mu połączenie faktów.
- Chyba wyglądasz za młodo, skoro tak powiedziała - zwrócił się do kumpla z całkowicie wymalowanym zaskoczeniem na twarzy. Kompletnie nie przyszło mu na myśl, że mogła równie dobrze mieć jego na myśli.
- Jakaś uporczywa znajoma? - zagaił rudowłosy, wyszczerzając zęby w radosnym uśmiechu. - Chodź, skoro jesteś, możesz zjeść z nami - zadecydował, wyciągając rękę i łapiąc jego nadgarstek, ciągnąc lekko w ich stronę. - Wiesz, wiesz. Jakby czasem jednak czaiła się jeszcze - owa sytuacja nie ruszyła go kompletnie, za to puścił blondyna i wrócił do studiowania menu. - To które jest łagodne? Ta sałatka, co mówiłeś? - momentalnie powrócił do wyboru zamówienia.
Pokiwał ochoczo głową na słowa Rao, samemu nie dostrzegając chyba do końca jej utraty cierpliwości.
— Widzi Pani — uśmiechnął się do niej, dopiero zdając sobie sprawę z jej gniewu, gdy odwróciła się i odeszła zamaszystym krokiem, tracąc zainteresowanie. Ściągnął nieznacznie brwi, drapiąc się po karku.
— No i całe szczęście, jakby potrzebowała smarkaczy, to już byłaby pedofilia — stwierdził zdegustowany, nim obrócił się z wyraźną wdzięcznością w ich stronę.
— Raaaany, dzięki! Serio, uratowaliście mi życie. I psychikę. Szła za mną od kilkunastu minut i w ogóle nie chciała się odczepić. Nie wiem nawet czemu, wyrosła w którymś momencie spod ziemi i zaczęła mnie zapraszać na obiad i n-na jakieś... inne rzeczy... — westchnął cicho wyraźnie zażenowany. Był gotów wstać, podziękować i pójść, by im nie przeszkadzać, gdy jednak obaj swoimi gestami zaprosili go do zjedzenia z nimi — a nawet został pociągnięty za nadgarstek — momentalnie usadził tyłek, czując jeszcze większe wzruszenie. Zawsze powtarzał, że w Riverdale była jeszcze masa absolutnie cudownych ludzi!
"Jakaś uporczywa znajoma?"
Pokręcił głową na boki.
— Mam co prawda starszych znajomych, ale nie aż tak... zaatakowała mnie znikąd. Dystrykt C bywa naprawdę niebezpieczny. Mieszkacie tu czy przyjechaliście tylko na jedzenia? W ogóle jestem Jonathan. Albo Jace, jak wam wygodniej! No, chyba że wolicie Adam — zażartował z cichym śmiechem. Głupio było się w końcu nie przedstawić, skoro już do nich dołączał. Chińskie jedzenie dla rodzeństwa mógł zgarnąć później, dadzą sobie radę. A sam mógł zjeść coś innego. Spojrzał na podsunięte menu, uśmiechając się do Rao w odpowiedzi i przeleciał wzrokiem po pozycjach, jednocześnie przesuwając je tak, by też miał do niego dobry dostęp.
— Ja to chyba będę nudny i wezmę Tom Yum Goong — ewentualnie mógł wziąć Pad Krapow Moo Saap... ale Tom Yum chyba jednak przemawiał do niego dużo bardziej. Zwłaszcza że było dość chłodno, więc zupa wydawała się idealnym pomysłem.
— Widzi Pani — uśmiechnął się do niej, dopiero zdając sobie sprawę z jej gniewu, gdy odwróciła się i odeszła zamaszystym krokiem, tracąc zainteresowanie. Ściągnął nieznacznie brwi, drapiąc się po karku.
— No i całe szczęście, jakby potrzebowała smarkaczy, to już byłaby pedofilia — stwierdził zdegustowany, nim obrócił się z wyraźną wdzięcznością w ich stronę.
— Raaaany, dzięki! Serio, uratowaliście mi życie. I psychikę. Szła za mną od kilkunastu minut i w ogóle nie chciała się odczepić. Nie wiem nawet czemu, wyrosła w którymś momencie spod ziemi i zaczęła mnie zapraszać na obiad i n-na jakieś... inne rzeczy... — westchnął cicho wyraźnie zażenowany. Był gotów wstać, podziękować i pójść, by im nie przeszkadzać, gdy jednak obaj swoimi gestami zaprosili go do zjedzenia z nimi — a nawet został pociągnięty za nadgarstek — momentalnie usadził tyłek, czując jeszcze większe wzruszenie. Zawsze powtarzał, że w Riverdale była jeszcze masa absolutnie cudownych ludzi!
"Jakaś uporczywa znajoma?"
Pokręcił głową na boki.
— Mam co prawda starszych znajomych, ale nie aż tak... zaatakowała mnie znikąd. Dystrykt C bywa naprawdę niebezpieczny. Mieszkacie tu czy przyjechaliście tylko na jedzenia? W ogóle jestem Jonathan. Albo Jace, jak wam wygodniej! No, chyba że wolicie Adam — zażartował z cichym śmiechem. Głupio było się w końcu nie przedstawić, skoro już do nich dołączał. Chińskie jedzenie dla rodzeństwa mógł zgarnąć później, dadzą sobie radę. A sam mógł zjeść coś innego. Spojrzał na podsunięte menu, uśmiechając się do Rao w odpowiedzi i przeleciał wzrokiem po pozycjach, jednocześnie przesuwając je tak, by też miał do niego dobry dostęp.
— Ja to chyba będę nudny i wezmę Tom Yum Goong — ewentualnie mógł wziąć Pad Krapow Moo Saap... ale Tom Yum chyba jednak przemawiał do niego dużo bardziej. Zwłaszcza że było dość chłodno, więc zupa wydawała się idealnym pomysłem.
— Jeśli napiszesz coś takiego, to od razu zaklepuję pierwszą stronę z dedykacją dla mnie. I oczywiście będziesz musiał dać mi autograf — zaśmiał się.
Jego umysł nie potrzebował wiele, żeby myślami przestawić się na wyobrażenie o tym, jak pewnego dnia mury Riverdale zostają zburzone, a wśród gruzu wyłania się Shiro trzymający egzemplarz świeżo wydrukowanej powieści przedstawiającej dzieje tego miasta.
Kolejne słowa rudego sprawiły, że Rao wolno wypuścił powietrze z ust, próbując przypomnieć sobie przywołaną przez niego sytuację. Musiał przyznać mu rację - miał naprawdę spory talent do mieszania ze sobą farta i pecha.
— Nie, nie — potrząsnął głową — to ja wtedy byłem zamknięty i mi otwierałeś. Ty za to zostałeś przez panią sprzątaczkę zatrzaśnęty w piwnicy, kiedy nauczycielka kazała ci coś przynieść. Chyba globus? Eee, nie pamiętam dokładnie. No i sprawa z oknem faktycznie mi się upiekła — powiedział, uśmiechając się jak szczeniak, który ma świadomość, że coś przeskrobał. — Chociaż jego rozwalenie nie było do końca moją winą… Głupio wyszło, że graliśmy blisko okna w piłkę i ktoś ją kopnął w niewłaściwym kierunku.
Cóż, od tamtego dnia przynajmniej pamiętał, że znak “zakaz gry w piłkę” często ma uzasadnienie i nie stoi na danym terenie tylko dla ozdoby.
— Ja dwa w jednym. Mieszkam w tym dystrykcie, ale też uważam, że to mało bezpieczne miejsce, więc raczej nie zapuszczam się tutaj dalej niż muszę. Za to jedzenie jest super, szczególnie te azjatyckie, dlatego musiałem zaciągnąć go na nie. — Przy ostatnim zdaniu lekkim gestem dłoni wskazał na Shiro. — Prawdopodobnie nigdy nie odkryłby uroków tutejszego jedzenie, skoro mieszka w dystrykcie B.
Pochylił się lekko nad kartą, opierając łokieć o stół i wspierając policzek na zaciśniętej dłoni.
— O nie, ta sałatka, o której mówiłem, mogłaby być dla ciebie ciężkim przeciwnikiem. — Podniósł chwilowo wzrok na Shiro, zastanawiając się, co mógłby mu z czystym sumieniem polecić. Nie chciał, że chłopak był zmuszony do napadu na zapas mleka w pobliskim sklepie. Co jeśli wtedy znowu wylądowałby za kratkami…? — Spróbuj zupę tom kha. Kiedyś znajomy mi to zrobił i było bardzo dobra.
No i przede wszystkim ten posiłek nie powinien doprowadzić Shiro do płaczu.
— Tom Yum Goong brzmi dobrze — powiedział, zerkając na pozycję w menu. — Ciekawe czy zupy wychodzą im tak samo dobrze jak reszta dań. Kiedyś byłem w restauracji, w której wszystkie dania poza zupami były naprawdę pyszne. Tylko te nieszczęsne zupy kompletnie nie miały smaku, jakby kucharz ni-- o rety, zapomniałem — przeniósł spojrzenie na Jonathana, szeroko otwierając oczy i wyglądając przy tym jakby trybiki w jego mózgu przeskoczyły na odpowiednie tory, przypominając mu niedawne słowa nowego znajomego — się przedstawić. Możesz mi mówić Rao.
Jego umysł nie potrzebował wiele, żeby myślami przestawić się na wyobrażenie o tym, jak pewnego dnia mury Riverdale zostają zburzone, a wśród gruzu wyłania się Shiro trzymający egzemplarz świeżo wydrukowanej powieści przedstawiającej dzieje tego miasta.
Kolejne słowa rudego sprawiły, że Rao wolno wypuścił powietrze z ust, próbując przypomnieć sobie przywołaną przez niego sytuację. Musiał przyznać mu rację - miał naprawdę spory talent do mieszania ze sobą farta i pecha.
— Nie, nie — potrząsnął głową — to ja wtedy byłem zamknięty i mi otwierałeś. Ty za to zostałeś przez panią sprzątaczkę zatrzaśnęty w piwnicy, kiedy nauczycielka kazała ci coś przynieść. Chyba globus? Eee, nie pamiętam dokładnie. No i sprawa z oknem faktycznie mi się upiekła — powiedział, uśmiechając się jak szczeniak, który ma świadomość, że coś przeskrobał. — Chociaż jego rozwalenie nie było do końca moją winą… Głupio wyszło, że graliśmy blisko okna w piłkę i ktoś ją kopnął w niewłaściwym kierunku.
Cóż, od tamtego dnia przynajmniej pamiętał, że znak “zakaz gry w piłkę” często ma uzasadnienie i nie stoi na danym terenie tylko dla ozdoby.
— Ja dwa w jednym. Mieszkam w tym dystrykcie, ale też uważam, że to mało bezpieczne miejsce, więc raczej nie zapuszczam się tutaj dalej niż muszę. Za to jedzenie jest super, szczególnie te azjatyckie, dlatego musiałem zaciągnąć go na nie. — Przy ostatnim zdaniu lekkim gestem dłoni wskazał na Shiro. — Prawdopodobnie nigdy nie odkryłby uroków tutejszego jedzenie, skoro mieszka w dystrykcie B.
Pochylił się lekko nad kartą, opierając łokieć o stół i wspierając policzek na zaciśniętej dłoni.
— O nie, ta sałatka, o której mówiłem, mogłaby być dla ciebie ciężkim przeciwnikiem. — Podniósł chwilowo wzrok na Shiro, zastanawiając się, co mógłby mu z czystym sumieniem polecić. Nie chciał, że chłopak był zmuszony do napadu na zapas mleka w pobliskim sklepie. Co jeśli wtedy znowu wylądowałby za kratkami…? — Spróbuj zupę tom kha. Kiedyś znajomy mi to zrobił i było bardzo dobra.
No i przede wszystkim ten posiłek nie powinien doprowadzić Shiro do płaczu.
— Tom Yum Goong brzmi dobrze — powiedział, zerkając na pozycję w menu. — Ciekawe czy zupy wychodzą im tak samo dobrze jak reszta dań. Kiedyś byłem w restauracji, w której wszystkie dania poza zupami były naprawdę pyszne. Tylko te nieszczęsne zupy kompletnie nie miały smaku, jakby kucharz ni-- o rety, zapomniałem — przeniósł spojrzenie na Jonathana, szeroko otwierając oczy i wyglądając przy tym jakby trybiki w jego mózgu przeskoczyły na odpowiednie tory, przypominając mu niedawne słowa nowego znajomego — się przedstawić. Możesz mi mówić Rao.
- Przyznaję, zaciągnął mnie tutaj - powiedział z całkowitą szczerością. - Nie lubię wpadać do dystryktu C. Ludzie są często tutaj agresywni. I podobno panoszy się tutaj gru-, nie, gang - postukał palcem o policzek, ściszając nieco głos. - Mam nadzieję, że nie przyjdą tutaj. Nie chcę dzielić się z jedzeniem.
Kompletnie nie pomyślał o tym, że jego cenny posiłek mógłby być ostatnim, co chciałaby obca osoba.
- Shiro - szczery uśmiech zagościł na jego twarzy, gdy pokazał wskazującym palcem na siebie, kierując go bardziej w stronę brody. - Jonathan, Jace... A John się też liczy, czy nie lubisz? - podpytał go. - A ty? Dystrykt C dla pysznego jedzenia czy mieszkania?
Rao... Rao... - przekrzywił głowę, słysząc przedstawienie kumpla. Aż w tym momencie dostał pytające spojrzenie. - A zresztą...
- Nie przejmuj się nim - wzruszył ramionami, odrywając wzrok od ciemnowłosego. - Często zapomina. Nie raz wychodził z domu z dwoma różnymi skarpetkami. A potem próbował mi wmawiać, że specjalnie to robił - bez żadnych wyrzutów sumienia wyjawił jedną z kwestii, jakie się napotkał u niego. - I nie próbuj mi wmówić, że to ja robiłem - zaraz potem zaprotestował, ponownie patrząc na Rao. - Nie... raczej nie robiłem? - przekrzywił głowę, myśląc, czy ponownie nie pomylił faktów. Było to dobre parę lat temu, więc zdecydowanie nie było mu łatwo do końca określić, kto był głównym bohaterem.
Popatrzył na jednego i na drugiego z wyraźnie wypisanym zaskoczeniem na twarzy.
- Halo, ale nie mówcie po kosmicku przy mnie - zaprotestował, gdy ci zaczęli wymieniać się nazwami potraw, których kompletnie nie znał. - A co, jak wezwiecie jakieś ufo? I latający spodek. Aż nie wiem co gorsze, kosmici czy zabranie jedzenia - zmarszczył brwi, niezadowolony z takiego wyboru. - A i tak. To ja wezmę tę zupę, co polecasz. Ale jak popłaczę się, to wisisz mi chusteczki i multum mleka - zarzucił od razu warunek.
Oczy w odcieniu piwno-brązowym skierowały się na Jonathana.
- W sumie, to skoro już się zadajemy ze sobą... Pytanko mam. Czy ty masz dziewczynę? - spytał się, po czym wyciągnął ręce do góry, przeciągając się wyraźnie. - W sensie, tak myślę, bo z twoich słów i reakcji mogłoby tak wynikać, że nie chciałbyś zdradzać jej. Ale z innej strony, to raczej odmówiłbyś wtedy wprost... - rozważał na głos. - Więc jak to jest?
Kompletnie nie pomyślał o tym, że jego cenny posiłek mógłby być ostatnim, co chciałaby obca osoba.
- Shiro - szczery uśmiech zagościł na jego twarzy, gdy pokazał wskazującym palcem na siebie, kierując go bardziej w stronę brody. - Jonathan, Jace... A John się też liczy, czy nie lubisz? - podpytał go. - A ty? Dystrykt C dla pysznego jedzenia czy mieszkania?
Rao... Rao... - przekrzywił głowę, słysząc przedstawienie kumpla. Aż w tym momencie dostał pytające spojrzenie. - A zresztą...
- Nie przejmuj się nim - wzruszył ramionami, odrywając wzrok od ciemnowłosego. - Często zapomina. Nie raz wychodził z domu z dwoma różnymi skarpetkami. A potem próbował mi wmawiać, że specjalnie to robił - bez żadnych wyrzutów sumienia wyjawił jedną z kwestii, jakie się napotkał u niego. - I nie próbuj mi wmówić, że to ja robiłem - zaraz potem zaprotestował, ponownie patrząc na Rao. - Nie... raczej nie robiłem? - przekrzywił głowę, myśląc, czy ponownie nie pomylił faktów. Było to dobre parę lat temu, więc zdecydowanie nie było mu łatwo do końca określić, kto był głównym bohaterem.
Popatrzył na jednego i na drugiego z wyraźnie wypisanym zaskoczeniem na twarzy.
- Halo, ale nie mówcie po kosmicku przy mnie - zaprotestował, gdy ci zaczęli wymieniać się nazwami potraw, których kompletnie nie znał. - A co, jak wezwiecie jakieś ufo? I latający spodek. Aż nie wiem co gorsze, kosmici czy zabranie jedzenia - zmarszczył brwi, niezadowolony z takiego wyboru. - A i tak. To ja wezmę tę zupę, co polecasz. Ale jak popłaczę się, to wisisz mi chusteczki i multum mleka - zarzucił od razu warunek.
Oczy w odcieniu piwno-brązowym skierowały się na Jonathana.
- W sumie, to skoro już się zadajemy ze sobą... Pytanko mam. Czy ty masz dziewczynę? - spytał się, po czym wyciągnął ręce do góry, przeciągając się wyraźnie. - W sensie, tak myślę, bo z twoich słów i reakcji mogłoby tak wynikać, że nie chciałbyś zdradzać jej. Ale z innej strony, to raczej odmówiłbyś wtedy wprost... - rozważał na głos. - Więc jak to jest?
Odetchnął z wyraźną ulgą, słysząc wypowiedź Shiro o wpadaniu do dystryktu C.
— Też nie lubię tu przychodzić, tylko nie chciałem być nieuprzejmy. Ale współczuję, że musisz tu mieszkać — palnął z przesadną szczerością do Rao, nieszczególnie zastanawiając się nad tym, że jego słowa mogły zostać odebrane w średnio pozytywny sposób.
— Rany, serio myślisz, że okradają ludzi z jedzenia? Ale masakra. Dlatego właśnie jestem fanem Lisów, Lisy chronią wszystkich mieszkańców naszego Dystryktu — ściszył nieco swój i tak cichy głos, nie chcąc się głupio i niepotrzebnie narażać na potencjalne konflikty ze strony innych.
— Noo jedzenie jest spoko, przychodzę tu czasem kupić coś dla rodzeństwa, chociaż na dłuższą metę jest dla mnie stanowczo za tłuste jak to większość kuchni chińskiej, tajskiej i indyjskiej... ale japońska i koreańska jest smaczna. Chociaż i tak wolę gotować sam. No i taniej wychodzi — jakby nie patrzeć, jedzenie na mieście nigdy nie było tańsze, nawet jeśli chodziło się do podrzędnych barów. Które z kolei groziły zatruciem pokarmowym.
— Rao i Shiro. Ale macie super imiona. Tylko ja taki nudny. I niepasujący — zażartował, przenosząc wzrok na czerwonowłosego — John... chyba nikt jeszcze tak do mnie nie mówił. Ale jednak wolę Jace, John mi się kojarzy z takim starym wujkiem z wielkim wąsem, opowiadającym beznadziejne żarty. A ja nie mam wąsa.
Wyszczerzył się wyraźnie rozbawiony, zaraz opierając nieco wygodniej o stolik rękami.
— Moje rodzeństwo wysłało mnie tu po obiad, by uniknąć jedzenia robionego przez mojego ojca, bo uparł się znowu na coś, czego nie potrafi gotować. No ale nic się nie stanie, jak poczekają godzinę dłużej — wzruszył ramionami, zaraz wsłuchując się w słowa Shiro, chichocząc cicho pod nosem. Dopóki nie padło pytanie o dziewczynę.
— C-co — zająknął się, przez zaledwie ułamek sekundy schodząc myślami w zdecydowanie złym kierunku. Zaczerwienił się momentalnie, zasłaniając twarz dłonią — em, n-nie. Nie mam d-dziewczyny.
Szybko, skup się na czymś innym.
— F-fajne lampy tu mają.
Świetnie.
— Też nie lubię tu przychodzić, tylko nie chciałem być nieuprzejmy. Ale współczuję, że musisz tu mieszkać — palnął z przesadną szczerością do Rao, nieszczególnie zastanawiając się nad tym, że jego słowa mogły zostać odebrane w średnio pozytywny sposób.
— Rany, serio myślisz, że okradają ludzi z jedzenia? Ale masakra. Dlatego właśnie jestem fanem Lisów, Lisy chronią wszystkich mieszkańców naszego Dystryktu — ściszył nieco swój i tak cichy głos, nie chcąc się głupio i niepotrzebnie narażać na potencjalne konflikty ze strony innych.
— Noo jedzenie jest spoko, przychodzę tu czasem kupić coś dla rodzeństwa, chociaż na dłuższą metę jest dla mnie stanowczo za tłuste jak to większość kuchni chińskiej, tajskiej i indyjskiej... ale japońska i koreańska jest smaczna. Chociaż i tak wolę gotować sam. No i taniej wychodzi — jakby nie patrzeć, jedzenie na mieście nigdy nie było tańsze, nawet jeśli chodziło się do podrzędnych barów. Które z kolei groziły zatruciem pokarmowym.
— Rao i Shiro. Ale macie super imiona. Tylko ja taki nudny. I niepasujący — zażartował, przenosząc wzrok na czerwonowłosego — John... chyba nikt jeszcze tak do mnie nie mówił. Ale jednak wolę Jace, John mi się kojarzy z takim starym wujkiem z wielkim wąsem, opowiadającym beznadziejne żarty. A ja nie mam wąsa.
Wyszczerzył się wyraźnie rozbawiony, zaraz opierając nieco wygodniej o stolik rękami.
— Moje rodzeństwo wysłało mnie tu po obiad, by uniknąć jedzenia robionego przez mojego ojca, bo uparł się znowu na coś, czego nie potrafi gotować. No ale nic się nie stanie, jak poczekają godzinę dłużej — wzruszył ramionami, zaraz wsłuchując się w słowa Shiro, chichocząc cicho pod nosem. Dopóki nie padło pytanie o dziewczynę.
— C-co — zająknął się, przez zaledwie ułamek sekundy schodząc myślami w zdecydowanie złym kierunku. Zaczerwienił się momentalnie, zasłaniając twarz dłonią — em, n-nie. Nie mam d-dziewczyny.
Szybko, skup się na czymś innym.
— F-fajne lampy tu mają.
Świetnie.
Zaśmiał się cicho, patrząc na Jonathana.
— Przyzwyczaiłem się już do mieszkania tutaj, chociaż nie mogę powiedzieć, żebym to lubił. Może kiedyś uda mi się przeprowadzić.
Na szczęście pieniądze nie stanowiły już takiego problemu jak wcześniej, gdy przybył do Riverdale, dlatego coraz bardziej kusiła go możliwość rozejrzenia się za przyjemniejszym mieszkaniem w lepszym miejscu. Tym bardziej że w innych częściach miasta zdawały się zachodzić czasami nawet dobre zmiany, czego nie mogła było powiedzieć o dystrykcie C, który wydawał się popadać w coraz to większe zniszczenie.
— Macie fajnie mieszkając w dzielnicy Lisów. Dbam-- — --y o swoje tereny. Zakasłał, zasłaniając usta dłonią. W porę ugryzł się w język, powstrzymując się przed ochoczym podłapaniem tematu Lisów i chlapnięciem czegoś nieprzemyślanego W takich chwilach jak tak jego mózg lubił mieć niebezpieczny moment zacięcia się, w którym Rao zapominał, że dyskrecja jest więcej warta niż mówienie wszystkiego bez skonsultowania tego z rozwagą. — Lisy dbają o swoje.
Początkowo bał się, że dołączenie do gangu okaże się fatalną decyzją, jednak z czasem większość jego obaw zaczynała coraz bardziej zanikać.
— Ale to naprawdę było specjalnie! Może powinienem ci przypomnieć, jak sam przyszedłeś w spodniach od piżamy albo zapomniałeś o plecaku?
W czasach szkolnych wnętrze jego szafek z ubraniami przypominało istne pobojowisko, nic więc dziwnego, że śpiesząc się do szkoły, nie spędzał zbyt dużo czasu na szukaniu odpowiednich dwóch skarpetek, biorąc to, co akurat złapał.
— Ajajaj, to nie wiem, czy mogę wziąć na siebie taką odpowiedzialność… Nie mam mleka przy sobie — powiedział, dramatycznie przykładając dłoń do policzka, jakby naprawdę się zmartwił. Mimo wszystko żywił spore nadzieję na to, że Shiro nie zostanie pokonany przez posiłek, który mu wybrał.
Parsknął śmiechem widząc reakcję Jonathana na słowa rudowłosego. Rety, już prawie zapomniał, jak bardzo Shiro potrafił być bezpośredni i ciekawski nawet w stosunku do obcych i nowo poznanych ludzi. Nie żeby Rao był pod tym względem krystalicznie czysty.
— Rany, Shiro! Zawstydziłeś go! — Pochylił się lekko nad stołem w kierunku chłopaka. — Podoba Ci się, skoro o to pytasz? — Nie zdał sobie sprawy z tego, że jego szept nie jest tak cichy jak mu się wydawało, a każde wypowiedziane przez niego słowo mogło spokojnie znaleźć drogę do uszu Jonathana.
Jak gdyby nic przeniósł spojrzenie na kartę dań, po chwili prostując się i biorąc do ręki swoje menu,
— To ten, ja pójdę zamówić nam jedzenie. Miła pani za ladą zaczyna już nas dziwnie zerkać. Nie chcę, żeby pomyślała, że przyszliśmy tylko usiąść…
Wstał, rzucając porozumiewawcze spojrzenie w stronę Shiro, nim udał się do kelnerki złożyć zamówienie.
— Przyzwyczaiłem się już do mieszkania tutaj, chociaż nie mogę powiedzieć, żebym to lubił. Może kiedyś uda mi się przeprowadzić.
Na szczęście pieniądze nie stanowiły już takiego problemu jak wcześniej, gdy przybył do Riverdale, dlatego coraz bardziej kusiła go możliwość rozejrzenia się za przyjemniejszym mieszkaniem w lepszym miejscu. Tym bardziej że w innych częściach miasta zdawały się zachodzić czasami nawet dobre zmiany, czego nie mogła było powiedzieć o dystrykcie C, który wydawał się popadać w coraz to większe zniszczenie.
— Macie fajnie mieszkając w dzielnicy Lisów. Dbam-- — --y o swoje tereny. Zakasłał, zasłaniając usta dłonią. W porę ugryzł się w język, powstrzymując się przed ochoczym podłapaniem tematu Lisów i chlapnięciem czegoś nieprzemyślanego W takich chwilach jak tak jego mózg lubił mieć niebezpieczny moment zacięcia się, w którym Rao zapominał, że dyskrecja jest więcej warta niż mówienie wszystkiego bez skonsultowania tego z rozwagą. — Lisy dbają o swoje.
Początkowo bał się, że dołączenie do gangu okaże się fatalną decyzją, jednak z czasem większość jego obaw zaczynała coraz bardziej zanikać.
— Ale to naprawdę było specjalnie! Może powinienem ci przypomnieć, jak sam przyszedłeś w spodniach od piżamy albo zapomniałeś o plecaku?
W czasach szkolnych wnętrze jego szafek z ubraniami przypominało istne pobojowisko, nic więc dziwnego, że śpiesząc się do szkoły, nie spędzał zbyt dużo czasu na szukaniu odpowiednich dwóch skarpetek, biorąc to, co akurat złapał.
— Ajajaj, to nie wiem, czy mogę wziąć na siebie taką odpowiedzialność… Nie mam mleka przy sobie — powiedział, dramatycznie przykładając dłoń do policzka, jakby naprawdę się zmartwił. Mimo wszystko żywił spore nadzieję na to, że Shiro nie zostanie pokonany przez posiłek, który mu wybrał.
Parsknął śmiechem widząc reakcję Jonathana na słowa rudowłosego. Rety, już prawie zapomniał, jak bardzo Shiro potrafił być bezpośredni i ciekawski nawet w stosunku do obcych i nowo poznanych ludzi. Nie żeby Rao był pod tym względem krystalicznie czysty.
— Rany, Shiro! Zawstydziłeś go! — Pochylił się lekko nad stołem w kierunku chłopaka. — Podoba Ci się, skoro o to pytasz? — Nie zdał sobie sprawy z tego, że jego szept nie jest tak cichy jak mu się wydawało, a każde wypowiedziane przez niego słowo mogło spokojnie znaleźć drogę do uszu Jonathana.
Jak gdyby nic przeniósł spojrzenie na kartę dań, po chwili prostując się i biorąc do ręki swoje menu,
— To ten, ja pójdę zamówić nam jedzenie. Miła pani za ladą zaczyna już nas dziwnie zerkać. Nie chcę, żeby pomyślała, że przyszliśmy tylko usiąść…
Wstał, rzucając porozumiewawcze spojrzenie w stronę Shiro, nim udał się do kelnerki złożyć zamówienie.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach