▲▼
„To jednak czyni już jakąś normę,” dodał rozbawionym nieco tonem. Skinął głową na jej słowa, aczkolwiek to nie zaspokoiło jego ciekawości odnośnie ofiary strzelaniny. Z drugiej strony pytanie dookoła mogłoby wzbudzić podejrzenia i przede wszystkim zwrócił by na siebie uwagę czego nie chciał. Życie jako cień szło mu zaskakująco dobrze i póki co nie zamierzał tego zmieniać.
Kątem oka zauważył znaną mu twarz i zmarszczył nieznacznie brwi. Był ciekaw czy i tym razem Janusz się do niego przypierdzieli. Kris nie przejął się zachowaniem obcego mężczyzny. Zamiast zareagować czy może w jakikolwiek sposób pomóc on skrzyżował ramiona przed sobą i czekał na rozwój wydarzeń.
„A gdzie masz parawan? Zajebali Ci go czy pogoda jest dzisiaj zbyt dobra?” rzucił ironicznie w stronę Janusza. Kulturalne powitania były przereklamowane. Zauważył kilka kolejnych osób, które pamiętał z plaży, a także jedną zupełnie nową. No tak, najwyraźniej cała ta dziwna zgraja znowu się zbierała. Na pytanie staruszka odwrócił się w jego stronę i wskazał od niechcenia głową w kierunku skąd dobiegły strzały.
„Taa, jak Ci się nudzi możesz sprawdzić kto,” odpowiedział beznamiętnie.
Jedynie dla pewności zerknął z ukosa na dziewczynę, która pojawiła się obok. W tym mieście zawsze trzeba było być pewnym, że nikt nie czai się na ciebie z jebanym nożem. Wyglądało jednak na to, że nie miała wiele wspólnego z drącym mordę kretynem, który uznał, że starcie trzech na jednego to dla niego wyrównana walka.
Przynajmniej było na co popatrzeć.
„(...) umarł ktoś?”
— Chuj wie, ale zaraz będzie się działo — rzucił, przynajmniej mając nadzieję na to, że początek szarpaniny miał przerodzić się w znacznie większe i ciekawsze wydarzenie. Nie od dziś było wiadomo, że gdy ktoś szarpał cię za ubranie, ty wybijałeś mu zęby – przynajmniej Whitelaw właśnie tak by zrobił, gdyby był zamieszany w konflikt. Na ten moment postanowił sprawdzić się jednak w roli kamerzysty, wciąż zachowując bezpieczną odległość. Gdy uniósł nieznacznie telefon, podkręcił zoom, nie robiąc sobie wiele z uszczerbków na jakości rejestrowanego obrazu. Nawet morze pikseli nie powstrzymało go od rozpoznania – no kurwa, wreszcie! – znajomej twarzy, której wcześniej nie przyjrzał się dokładnie.
Gdyby Kevlar dowiedział się, że w myślach nazwał go Sebixem, na pewno już nigdy nie mieliby okazji wspólnie się schlać. Ale czego uszy nie słyszą...
— Najeb mu, Kalmar! — Jak to każda dobra morda – musiał kibicować swojemu kumplowi.
Travitza z prawdziwym zaskoczeniem zanotował, że napastnik chwycił go za ubranie i chciał przepchnąć. On naprawdę to robił. Będąc w ewidentnej mniejszości, bo teoretycznie jeden na trójkę, a w praktyce to jednak troszkę więcej przeciwników czyhało na to, aby zasadzić mu fangę w nos. Poza tym, przecież ten Travitza jednak mógł robić wrażenie. Oczywiście w swoim mniemaniu wszyscy powinni przed nim klękać, no ale tak ogólnie widzisz dobrze zbudowanego Ruska, który przejawia agresywne zachowania. I jeszcze ma "kolegów". Co robisz? Naprawdę szarpiesz się z nim? No dobra, powodzenia.
Smuggler bez problemu wyrwał się z uchwytu napastnika, a następnie odepchnął go od siebie z dużą siłą. Chyba jeszcze zdenerwował go komentarz Kevlara, bo zrobił to o wiele agresywniej, niż początkowo planował. Powiedzmy, że przeciwnik mógł się przekonać, że może jednak nie warto.
– Chciałem ci go wsadzić w dupę, ale stwierdziłem, że jeszcze ci się spodoba – odpowiedział Kevlarowi, a następnie spojrzał na Schnappiego. O, może to czas na rehabilitację? – No to masz okazję się wykazać, dziadek. Wytłumacz koledze, że nie skacze się do Szakali na ich terenie.
Nawet chętnie sobie tym razem tylko popatrzy. No chyba, że typ się będzie dalej do niego sapał. No to będzie fanga.
Dławiąc narastającą chęć wepchnięcia pewnego typa pod samochód - za jego komentarze o niej - zerknęła w stronę nieznajomego. Sytuacja gwałtownie odwróciła się na jego niekorzyść, ale nie zapowiadało się na ów moment, by posiadał w sobie jakiś instynkt samozachowawczy, patrząc na podjęte przez niego działania. Uniosła jedną brew, przekrzywiając lekko głowę. Wzruszyła zaraz potem ramionami, uznając, ze to nie jest jej problem, przechodząc za to wzrokiem po najbliższych osobach. Miała wrażenie, że byłoby głupio paść w takim momencie ofiarą czyjegoś (niepotrzebnego) zainteresowania się nią lub pozostałymi osobami z ich uroczej grupki.
Przewróciła oczami, słysząc wymianę zdań między Kelvarem a Smugglerem.
- Litości, jesteście spoko, ale swoje pedalskie zapędy zachowajcie na momenty, gdy będziecie sami - powiedziała, przykładając dłoń do czoła. - Mnie nie interesuje, który któremu lubi wsadzać by poczuł.
Przesunęła wzrokiem na przybyłego.
- Moje nadzieje na dobry dzień - odparła na temat umierania. - Było słychać, nie?
W sumie to musiał odpaść jakiś losowy człowiek, skoro nikt nic nie wie.
- O, dziadek - złożyła ręce. - Będziesz wyjaśniać temu miłemu Panu, że nie ma nic do gadania? Chętnie popatrzę. Powodzenia! - Miko pokibicowała mu w tej sprawie. - Tylko pospiesz się, nim przyjedzie policja. Pewnie już ktoś zgłosił, że ktoś dostał bilet w jedną stronę w zaświaty.
Przekierowała na moment wzrok na osobnika, który podjął chęć ataku. Siła odepchnięcia wystarczyła, by zatoczył się i upadł na swój tyłek. Jego głowa niemalże wyskoczyła mu z karku, gdy gwałtownie przekierowywał wzrok pomiędzy jedną a drugą osobę. Zrozumienie, że było tutaj o wiele więcej osób niż mógłby poradzić sobie wystarczyło, by wzbudzić w nim chęć ucieczki. W chaotyczny sposób próbował podnieść się na obie nogi, by uciec z tego miejsca.
Kris parsknął i gdyby tylko miał przy sobie jedną z jego zwierzęcych karteczek narysował by na niej uśmiechniętego penisa w sombrero i nakleił Travitzowi na czoło. Dlaczego? Nazwijmy to przypływem artystycznej kreatywności.
„Huh, mówisz z doświadczenia? Wybacz ale mnie nie kręcą takie gierki, aczkolwiek jeśli tak spędzasz wieczory to nic mi do tego,” skomentował oschle drapiąc się w policzek.
Kalmar?
Kris powędrował wzrokiem w bok, aż natrafił na o jakże dobrze znaną mu mordę.
No ta, prawie o nim zapomniał.
Nie widząc sensu w sterczeniu jak kołek między Miko, Januszem, a nieznajomym skierował swoje kroki w stronę gdzie stał jego kumpel.
„Przypomnij mi raz jeszcze dlaczego zgodziłem się na to przezwisko?” powiedział na powitanie jednocześnie wyciągając do niego zamkniętą pięść. Czym przecież było spotkanie bez żółwika…
Kevlar nie postanowił spełnić jego prośby, ale Whitelaw nie narzekał, ponieważ i tak doczekał się swojego widowiska. Na ekranie swojego telefonu dostrzegł, że jego kumpel skierował się w jego stronę. Ręka, w której trzymał aparat, nawet nie drgnęła, gdy poprzez obiektyw chciał uchwycić dokładnie cały przebieg bójki. Nie przeszkodziło mu to jednak w uniesieniu wolnej ręki i odwzajemnieniu żółwika znajomego, gdy kątem oka dostrzegł ten gest powitalny.
— No to chyba jasne? Byłeś najebany i ja też, więc nie możesz powiedzieć, że wykorzystałem sytuację. Poza tym to oczywiste, że masz do mnie słabość — rzucił zgryźliwie z pewnym siebie uśmiechem na ustach. Najwidoczniej uważał, że każda kumplowska relacja dawała mu prawo do głupich podtekstów, nawet jeśli nie miały nic wspólnego z rzeczywistością.
Z drugiej strony nadal żył i wciąż bezkarnie nazywał go Kalmarem, więc musiał być przez niego co namniej lubiany.
— No i dzięki mnie zawsze masz co wspominać — zauważył, zwracając uwagę na trzymany w ręce telefon. Na przyszłych imprezach ze śmiechem będą odtwarzać upadek Janusza. To się kurwa nazywa prawdziwa przyjaźń.
Późną nocą miasto zawsze wydawało się być bardzo ciche. Mijając wysokie budynki mieszkalne, w niewielu z nich można było dostrzec zapalone światła – większość mieszkańców usiłowała naładować swoje biologiczne baterie, by mieć siłę na zmierzenie się z kolejnym dniem. Na ulicach rzadko spotykało się żywą duszę, a dystrykt C nie cieszył się sławą miejsca, w które chętnie wybierano się na nocne spacery. Chase uważał to za największy plus tej części miasta – ludzie woleli trzymać się z daleka, bo dotarły do nich słuchy o tym, że dookoła kręciło się mnóstwo typów spod ciemnej gwiazdy, a to z kolei oznaczało mniej świadków naocznych. Szczególnie, gdy czarne charaktery tego miasta chciały pracować.
Pomysł, który zrodził się w głowie bruneta, przypominał nagłe olśnienie. Ulica, którą przemierzał, nie była dla niego nowym miejscem – często wracał tędy do domu, przez co dobrze wiedział, że za betonowym ogrodzeniem znajdowała się zajezdnia autobusowa. Był to zaledwie jeden z takich punktów w Riverdale – może nie na tyle popularny, co te w bardziej znanych dzielnicach, jednak wciąż parkowało tam kilka znanych linii autobusowych, które oczekiwały na swój poranny odjazd. Whitelaw prawdopodobnie nie zwróciłby na to większej uwagi, gdyby nie fakt, że w doskonałym momencie, gdy pokonywał akurat ten odcinek drogi, dostrzegł pojedynczy autobus skręcający na otwarty plac. Sądząc po zmęczonej minie kierowcy – choć ta mignęła mu przed oczami na zaledwie dwie sekundy – mężczyzna szykował się już do zakończenia swojej zmiany.
Czarnowłosy przystanął na moment, sprawdzając godzinę na swoim telefonie. Nie zdawał sobie z tego sprawy, jednak jego usta przyozdobił ledwo widoczny uśmiech, gdy z zadowoleniem uznał, że była to idealna okazja, by spełnić swoje marzenia. No kurwa, miał szansę urządzić sobie Dzień Dziecka stulecia i miał nadzieję, że nikt ani nic mu tego nie zepsuje. Trzymając telefon w pogotowiu, najpierw zdecydował się rozeznać w sytuacji – nie chcąc wzbudzać podejrzeń, swobodnym krokiem przeszedł przed bramą, ukradkiem śledząc sytuację na placu. Światła lamp nawet nie próbowały oświetlać całego obszaru – większość pojazdów skąpana była w absolutnym mroku, jednak dla przestrogi prawie na samym środku ustawiono niewielką budkę, w której siedział na oko czterdziestoparoletni ochroniarz. Nie dość, że nie wyglądał groźnie, to jeszcze nie sprawiał wrażenia zainteresowanego tym, co działo się dookoła. Prawdopodobnie pracował tu na tyle długo, by zdawać sobie sprawę, że nocą nic się nie działo. Chase nie sądził, że z takim zadowoleniem przyglądał się obrazom wyświetlanym z kamer na ekranie swojego monitora. Gdyby był na jego miejscu, sam też przygotowałby sobie nocny seans filmowy.
Bo i kto do cholery chciałby ukraść autobus?
No to się kurwa zdziwi.
Chociaż jeszcze do niczego nie doszło, Whitelaw już czuł przypływ wewnętrznej satysfakcji. Oparłszy się o mur, wystukał kilka wiadomości na swoim telefonie, mając nadzieję na to, że nie był jedyną osobą, której jeszcze nie spieszyło się do łóżka.
Nie spodziewał się, że Szakale odpowiedzą tak szybko.
Wypisywanie głupot na konferencji było dla niego jak chleb powszedni. Zwłaszcza, że nigdy jakoś szczególnie nie przejmował się ciśnięciem po samym sobie. Okręcił się dookoła na krześle, wstukując kolejną wiadomość nim usłyszał charakterystyczny dźwięk rozpoczętego meczu w Apexie. Odpakował pomarańczowego lizaka zaraz wciskając go do ust. Dobra, ostatnia gra i wychodzi. Pewnie przy tych debilach, których zawsze losowało do drużyn i tak nie zajmie mu to więcej niż pięć minut.
... ale los lubił płatać figle. Przygryzał zębami patyczek, patrząc z zadowoleniem na ekran. Zakończenie dzisiejszej gry poprzez zostanie championem zdecydowanie dobrze działało na jego nastrój. Wyłączył konsolę i kopnął nogą w biurko, odsuwając się w tył na swoim krześle. Przeciągnął się jeszcze kilka razy z ziewnięciem, wciągnął na siebie jakąś obszerną bluzę, zgarnął do plecaka laptopa i kilka najpotrzebniejszych rzeczy, nim wyszedł na zewnątrz. Rzecz jasna zmuszając Patcha, by podrzucił go autem na miejsce. Przecież nie będzie tam szedł na piechotę.
Zatrzymał go kilka minut od miejsca docelowego. Nigdy nie podjeżdżało się autem na samo miejsce zdarzenia, w końcu jakby nie patrzeć, nie chcieli znaleźć się od razu na pierwszy rzut w kręgu podejrzanych. A zakapturzonego kolesia w masce dużo ciężej zlokalizować niż auto z tablicami rejestracyjnymi. Klepnął go w ramię w podziękowaniu i wyszedł na zewnątrz, poprawiając plecak. Teraz tylko znaleźć odpowiednie miejsce. Nie było to zbyt trudne. Szakale zaczęły się już zbierać. Usiadł sobie jakby nigdy nic na ziemi obok nich i wyciągnął z plecaka kompa, od razu coś wstukując. Podłączenie się na nowo do ich telefonów zajęło mu mniej niż trzydzieści sekund, w przypadku strażnika ten czas miał być nieco dłuższy, dlatego zaczął tę zabawę już w domu, na razie pozostawiając wirusa w stanie uśpienia. W takim syfie jak Dystrykt C, sforsowanie ich zabezpieczeń i tak nie było szczególnie trudne, a sam mężczyzna wszystko mu ułatwił wchodząc na kompletnie niezabezpieczone strony porno.
Wszelkie ustalenia w tym temacie pozostawiał im. Spędzali ze sobą osobiście dużo więcej czasu, więc lepiej będą wiedzieli kto się nadawał do rozpierdolenia wyjścia i zrobienia im nieco miejsca. Jak i potencjalnego zajęcia strażnika, gdyby postanowił jednak przedwcześnie wypaść ze środka.
First topic message reminder :
TEREN JACKALS
Ulice
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
To jedne z tych ulic, które w nocy raczej nie są często odwiedzane bez potrzeby. O ile za dnia przewijają się tutaj osoby niezwiązane z nieciekawym towarzystwem, o tyle po zmroku najczęściej można spotkać ludzi, z którymi nie warto zadzierać, jeśli nie robi się z nimi interesów. Łatwo się pogubić w tym labiryncie ulic, jeśli nie zna się dobrze ich rozkładu, a jeszcze łatwiej zarobić kilka siniaków lub stłuczeń albo nabawić się innych mało przyjemnych rzeczy, które później może być ciężko wytłumaczyć, bądź ukryć przed bliskimi. Raczej ciężko przegapić widok niepełnego uzębienia, kiedy trzeba się odezwać, by wyjaśnić przygodę z niezbyt miłymi panami. Często można też spotkać przejeżdżające tymi ulicami patrole policji, jednak nawet one zdają się nie być wystarczającym straszakiem dla podejrzanych osobników.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, wymagania do ich pokonania wzrastają dwukrotnie. Oznacza to, że do pokonania jednego Niepoczytalnego musicie wykonać jedną z poniższych akcji:
→ osiem udanych ataków wręcz;
→ cztery udane ataki z użyciem zakupionej broni białej;
→ dwa udane ataki z użyciem zakupionej broni palnej/granatu.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, wymagania do ich pokonania wzrastają dwukrotnie. Oznacza to, że do pokonania jednego Niepoczytalnego musicie wykonać jedną z poniższych akcji:
→ osiem udanych ataków wręcz;
→ cztery udane ataki z użyciem zakupionej broni białej;
→ dwa udane ataki z użyciem zakupionej broni palnej/granatu.
[Przejmowanie terenu 9/15]
Zabrał rękę z ramienia Miko gdy ta go w nią pstryknęła, ale nie odsunął się od niej. Jej o jakże gniewne spojrzenie skwitował jedynie pół uśmieszkiem. „To jednak czyni już jakąś normę,” dodał rozbawionym nieco tonem. Skinął głową na jej słowa, aczkolwiek to nie zaspokoiło jego ciekawości odnośnie ofiary strzelaniny. Z drugiej strony pytanie dookoła mogłoby wzbudzić podejrzenia i przede wszystkim zwrócił by na siebie uwagę czego nie chciał. Życie jako cień szło mu zaskakująco dobrze i póki co nie zamierzał tego zmieniać.
Kątem oka zauważył znaną mu twarz i zmarszczył nieznacznie brwi. Był ciekaw czy i tym razem Janusz się do niego przypierdzieli. Kris nie przejął się zachowaniem obcego mężczyzny. Zamiast zareagować czy może w jakikolwiek sposób pomóc on skrzyżował ramiona przed sobą i czekał na rozwój wydarzeń.
„A gdzie masz parawan? Zajebali Ci go czy pogoda jest dzisiaj zbyt dobra?” rzucił ironicznie w stronę Janusza. Kulturalne powitania były przereklamowane. Zauważył kilka kolejnych osób, które pamiętał z plaży, a także jedną zupełnie nową. No tak, najwyraźniej cała ta dziwna zgraja znowu się zbierała. Na pytanie staruszka odwrócił się w jego stronę i wskazał od niechcenia głową w kierunku skąd dobiegły strzały.
„Taa, jak Ci się nudzi możesz sprawdzić kto,” odpowiedział beznamiętnie.
Przejmowanie terenu: 10/15
_________________
_________________
Jedynie dla pewności zerknął z ukosa na dziewczynę, która pojawiła się obok. W tym mieście zawsze trzeba było być pewnym, że nikt nie czai się na ciebie z jebanym nożem. Wyglądało jednak na to, że nie miała wiele wspólnego z drącym mordę kretynem, który uznał, że starcie trzech na jednego to dla niego wyrównana walka.
Przynajmniej było na co popatrzeć.
„(...) umarł ktoś?”
— Chuj wie, ale zaraz będzie się działo — rzucił, przynajmniej mając nadzieję na to, że początek szarpaniny miał przerodzić się w znacznie większe i ciekawsze wydarzenie. Nie od dziś było wiadomo, że gdy ktoś szarpał cię za ubranie, ty wybijałeś mu zęby – przynajmniej Whitelaw właśnie tak by zrobił, gdyby był zamieszany w konflikt. Na ten moment postanowił sprawdzić się jednak w roli kamerzysty, wciąż zachowując bezpieczną odległość. Gdy uniósł nieznacznie telefon, podkręcił zoom, nie robiąc sobie wiele z uszczerbków na jakości rejestrowanego obrazu. Nawet morze pikseli nie powstrzymało go od rozpoznania – no kurwa, wreszcie! – znajomej twarzy, której wcześniej nie przyjrzał się dokładnie.
Gdyby Kevlar dowiedział się, że w myślach nazwał go Sebixem, na pewno już nigdy nie mieliby okazji wspólnie się schlać. Ale czego uszy nie słyszą...
— Najeb mu, Kalmar! — Jak to każda dobra morda – musiał kibicować swojemu kumplowi.
Przejmowanie terenu: 11/15
Travitza z prawdziwym zaskoczeniem zanotował, że napastnik chwycił go za ubranie i chciał przepchnąć. On naprawdę to robił. Będąc w ewidentnej mniejszości, bo teoretycznie jeden na trójkę, a w praktyce to jednak troszkę więcej przeciwników czyhało na to, aby zasadzić mu fangę w nos. Poza tym, przecież ten Travitza jednak mógł robić wrażenie. Oczywiście w swoim mniemaniu wszyscy powinni przed nim klękać, no ale tak ogólnie widzisz dobrze zbudowanego Ruska, który przejawia agresywne zachowania. I jeszcze ma "kolegów". Co robisz? Naprawdę szarpiesz się z nim? No dobra, powodzenia.
Smuggler bez problemu wyrwał się z uchwytu napastnika, a następnie odepchnął go od siebie z dużą siłą. Chyba jeszcze zdenerwował go komentarz Kevlara, bo zrobił to o wiele agresywniej, niż początkowo planował. Powiedzmy, że przeciwnik mógł się przekonać, że może jednak nie warto.
– Chciałem ci go wsadzić w dupę, ale stwierdziłem, że jeszcze ci się spodoba – odpowiedział Kevlarowi, a następnie spojrzał na Schnappiego. O, może to czas na rehabilitację? – No to masz okazję się wykazać, dziadek. Wytłumacz koledze, że nie skacze się do Szakali na ich terenie.
Nawet chętnie sobie tym razem tylko popatrzy. No chyba, że typ się będzie dalej do niego sapał. No to będzie fanga.
Przejmowanie terenu - 12/15
Dławiąc narastającą chęć wepchnięcia pewnego typa pod samochód - za jego komentarze o niej - zerknęła w stronę nieznajomego. Sytuacja gwałtownie odwróciła się na jego niekorzyść, ale nie zapowiadało się na ów moment, by posiadał w sobie jakiś instynkt samozachowawczy, patrząc na podjęte przez niego działania. Uniosła jedną brew, przekrzywiając lekko głowę. Wzruszyła zaraz potem ramionami, uznając, ze to nie jest jej problem, przechodząc za to wzrokiem po najbliższych osobach. Miała wrażenie, że byłoby głupio paść w takim momencie ofiarą czyjegoś (niepotrzebnego) zainteresowania się nią lub pozostałymi osobami z ich uroczej grupki.
Przewróciła oczami, słysząc wymianę zdań między Kelvarem a Smugglerem.
- Litości, jesteście spoko, ale swoje pedalskie zapędy zachowajcie na momenty, gdy będziecie sami - powiedziała, przykładając dłoń do czoła. - Mnie nie interesuje, który któremu lubi wsadzać by poczuł.
Przesunęła wzrokiem na przybyłego.
- Moje nadzieje na dobry dzień - odparła na temat umierania. - Było słychać, nie?
W sumie to musiał odpaść jakiś losowy człowiek, skoro nikt nic nie wie.
- O, dziadek - złożyła ręce. - Będziesz wyjaśniać temu miłemu Panu, że nie ma nic do gadania? Chętnie popatrzę. Powodzenia! - Miko pokibicowała mu w tej sprawie. - Tylko pospiesz się, nim przyjedzie policja. Pewnie już ktoś zgłosił, że ktoś dostał bilet w jedną stronę w zaświaty.
Przekierowała na moment wzrok na osobnika, który podjął chęć ataku. Siła odepchnięcia wystarczyła, by zatoczył się i upadł na swój tyłek. Jego głowa niemalże wyskoczyła mu z karku, gdy gwałtownie przekierowywał wzrok pomiędzy jedną a drugą osobę. Zrozumienie, że było tutaj o wiele więcej osób niż mógłby poradzić sobie wystarczyło, by wzbudzić w nim chęć ucieczki. W chaotyczny sposób próbował podnieść się na obie nogi, by uciec z tego miejsca.
Przejmowanie terenu 13/15
Kris parsknął i gdyby tylko miał przy sobie jedną z jego zwierzęcych karteczek narysował by na niej uśmiechniętego penisa w sombrero i nakleił Travitzowi na czoło. Dlaczego? Nazwijmy to przypływem artystycznej kreatywności.
„Huh, mówisz z doświadczenia? Wybacz ale mnie nie kręcą takie gierki, aczkolwiek jeśli tak spędzasz wieczory to nic mi do tego,” skomentował oschle drapiąc się w policzek.
Kalmar?
Kris powędrował wzrokiem w bok, aż natrafił na o jakże dobrze znaną mu mordę.
No ta, prawie o nim zapomniał.
Nie widząc sensu w sterczeniu jak kołek między Miko, Januszem, a nieznajomym skierował swoje kroki w stronę gdzie stał jego kumpel.
„Przypomnij mi raz jeszcze dlaczego zgodziłem się na to przezwisko?” powiedział na powitanie jednocześnie wyciągając do niego zamkniętą pięść. Czym przecież było spotkanie bez żółwika…
[przejmowanie terenu 14/15]
Myślał już, że może faktycznie pójdzie i sprawdzi co tam się stało, w końcu jednak dobrze jest być rozeznanym w terenie, bo a nuż się ktoś niepotrzebny panoszył i trzeba było mu pokazać kto tu jest panem. I chociaż pewni niczego specjalnego by się nie dowiedział, bo nie był jakimś mistrzem dedukcji, to jednak było to ciekawsze od oglądania szarpaniny przegranej z góry, bo kolega, który startował do blondyny, chyba nie spodziewał się, że nie będzie sam. Ale cóż, głupich nie sieją, podobno sami się rodzą.
Machnął ręką na to, ale jak tylko usłyszał "dziadek" to wywrócił oczami, bo czegoż to od niego kurde chcą. To już nie można było w spokoju się oddalić.
- Kurwa no, na litość boską, z sierocińca się urwaliście, że musicie mieć dziadka, dzieci? - Mruknął jedynie, wyrażając swoje głębokie niezadowolenie i zażenowanie nadanym pseudonimem. Przecież kurde nie był aż tak stary, nie miał zmarszczek na ryju i nie siwiał. Liam ugniótł w pięść jedną dłoń, potem drugą strzelając palcami, a potem przechylił kark w jedną i drugą stronę by i z karku strzelić. Zupełnie jak dziad, kurła.
- Wedle życzenia. - Rzucił niczym ponury żniwiarz. Obojętnie z czyich ust by nie padło to polecenie, to jednak nie było to coś co by Sznapiemu przeszkadzało, w końcu lubił obijać innym mordę i to całkiem za darmo. Ale może jednak lepiej, że to Blondyna oddał mu walkę, w końcu, jakby nie patrzeć, po tej ostatniej akcji nabrał nieco dystansu.
Widząc jak typ próbuje się podnieść, nawet się nie zastanawiał, tylko zasadził soczystego kopniaka prosto w twarz uciekiniera. No, nie wyszło idealnie bo dostał bardziej w szczękę, niż jak chciał to zrobić idealnie w czółko, niczym pocałunek na dobranoc, ale na nic nie narzekał, bo typ znów wylądował plecami na bruku.
- Szefunio powiedział, że trzeba Cię nauczyć paru zasad - Mówiąc to, zamierzał się do drugiego kopniaka. Pod warunkiem, że ten nagle nie wykitował.
Myślał już, że może faktycznie pójdzie i sprawdzi co tam się stało, w końcu jednak dobrze jest być rozeznanym w terenie, bo a nuż się ktoś niepotrzebny panoszył i trzeba było mu pokazać kto tu jest panem. I chociaż pewni niczego specjalnego by się nie dowiedział, bo nie był jakimś mistrzem dedukcji, to jednak było to ciekawsze od oglądania szarpaniny przegranej z góry, bo kolega, który startował do blondyny, chyba nie spodziewał się, że nie będzie sam. Ale cóż, głupich nie sieją, podobno sami się rodzą.
Machnął ręką na to, ale jak tylko usłyszał "dziadek" to wywrócił oczami, bo czegoż to od niego kurde chcą. To już nie można było w spokoju się oddalić.
- Kurwa no, na litość boską, z sierocińca się urwaliście, że musicie mieć dziadka, dzieci? - Mruknął jedynie, wyrażając swoje głębokie niezadowolenie i zażenowanie nadanym pseudonimem. Przecież kurde nie był aż tak stary, nie miał zmarszczek na ryju i nie siwiał. Liam ugniótł w pięść jedną dłoń, potem drugą strzelając palcami, a potem przechylił kark w jedną i drugą stronę by i z karku strzelić. Zupełnie jak dziad, kurła.
- Wedle życzenia. - Rzucił niczym ponury żniwiarz. Obojętnie z czyich ust by nie padło to polecenie, to jednak nie było to coś co by Sznapiemu przeszkadzało, w końcu lubił obijać innym mordę i to całkiem za darmo. Ale może jednak lepiej, że to Blondyna oddał mu walkę, w końcu, jakby nie patrzeć, po tej ostatniej akcji nabrał nieco dystansu.
Widząc jak typ próbuje się podnieść, nawet się nie zastanawiał, tylko zasadził soczystego kopniaka prosto w twarz uciekiniera. No, nie wyszło idealnie bo dostał bardziej w szczękę, niż jak chciał to zrobić idealnie w czółko, niczym pocałunek na dobranoc, ale na nic nie narzekał, bo typ znów wylądował plecami na bruku.
- Szefunio powiedział, że trzeba Cię nauczyć paru zasad - Mówiąc to, zamierzał się do drugiego kopniaka. Pod warunkiem, że ten nagle nie wykitował.
Przejmowanie terenu: 15/15
_________________
_________________
Kevlar nie postanowił spełnić jego prośby, ale Whitelaw nie narzekał, ponieważ i tak doczekał się swojego widowiska. Na ekranie swojego telefonu dostrzegł, że jego kumpel skierował się w jego stronę. Ręka, w której trzymał aparat, nawet nie drgnęła, gdy poprzez obiektyw chciał uchwycić dokładnie cały przebieg bójki. Nie przeszkodziło mu to jednak w uniesieniu wolnej ręki i odwzajemnieniu żółwika znajomego, gdy kątem oka dostrzegł ten gest powitalny.
— No to chyba jasne? Byłeś najebany i ja też, więc nie możesz powiedzieć, że wykorzystałem sytuację. Poza tym to oczywiste, że masz do mnie słabość — rzucił zgryźliwie z pewnym siebie uśmiechem na ustach. Najwidoczniej uważał, że każda kumplowska relacja dawała mu prawo do głupich podtekstów, nawet jeśli nie miały nic wspólnego z rzeczywistością.
Z drugiej strony nadal żył i wciąż bezkarnie nazywał go Kalmarem, więc musiał być przez niego co namniej lubiany.
— No i dzięki mnie zawsze masz co wspominać — zauważył, zwracając uwagę na trzymany w ręce telefon. Na przyszłych imprezach ze śmiechem będą odtwarzać upadek Janusza. To się kurwa nazywa prawdziwa przyjaźń.
TEREN PRZEJĘTY PRZEZ SZAKALE
Okres nietykalności: do 22.06.2021 (włącznie)
Okres nietykalności: do 22.06.2021 (włącznie)
ROZPOCZĘCIE ZADANIA
WESOŁY AUTOBUS_-
_________________
WESOŁY AUTOBUS_-
_________________
Późną nocą miasto zawsze wydawało się być bardzo ciche. Mijając wysokie budynki mieszkalne, w niewielu z nich można było dostrzec zapalone światła – większość mieszkańców usiłowała naładować swoje biologiczne baterie, by mieć siłę na zmierzenie się z kolejnym dniem. Na ulicach rzadko spotykało się żywą duszę, a dystrykt C nie cieszył się sławą miejsca, w które chętnie wybierano się na nocne spacery. Chase uważał to za największy plus tej części miasta – ludzie woleli trzymać się z daleka, bo dotarły do nich słuchy o tym, że dookoła kręciło się mnóstwo typów spod ciemnej gwiazdy, a to z kolei oznaczało mniej świadków naocznych. Szczególnie, gdy czarne charaktery tego miasta chciały pracować.
Pomysł, który zrodził się w głowie bruneta, przypominał nagłe olśnienie. Ulica, którą przemierzał, nie była dla niego nowym miejscem – często wracał tędy do domu, przez co dobrze wiedział, że za betonowym ogrodzeniem znajdowała się zajezdnia autobusowa. Był to zaledwie jeden z takich punktów w Riverdale – może nie na tyle popularny, co te w bardziej znanych dzielnicach, jednak wciąż parkowało tam kilka znanych linii autobusowych, które oczekiwały na swój poranny odjazd. Whitelaw prawdopodobnie nie zwróciłby na to większej uwagi, gdyby nie fakt, że w doskonałym momencie, gdy pokonywał akurat ten odcinek drogi, dostrzegł pojedynczy autobus skręcający na otwarty plac. Sądząc po zmęczonej minie kierowcy – choć ta mignęła mu przed oczami na zaledwie dwie sekundy – mężczyzna szykował się już do zakończenia swojej zmiany.
Czarnowłosy przystanął na moment, sprawdzając godzinę na swoim telefonie. Nie zdawał sobie z tego sprawy, jednak jego usta przyozdobił ledwo widoczny uśmiech, gdy z zadowoleniem uznał, że była to idealna okazja, by spełnić swoje marzenia. No kurwa, miał szansę urządzić sobie Dzień Dziecka stulecia i miał nadzieję, że nikt ani nic mu tego nie zepsuje. Trzymając telefon w pogotowiu, najpierw zdecydował się rozeznać w sytuacji – nie chcąc wzbudzać podejrzeń, swobodnym krokiem przeszedł przed bramą, ukradkiem śledząc sytuację na placu. Światła lamp nawet nie próbowały oświetlać całego obszaru – większość pojazdów skąpana była w absolutnym mroku, jednak dla przestrogi prawie na samym środku ustawiono niewielką budkę, w której siedział na oko czterdziestoparoletni ochroniarz. Nie dość, że nie wyglądał groźnie, to jeszcze nie sprawiał wrażenia zainteresowanego tym, co działo się dookoła. Prawdopodobnie pracował tu na tyle długo, by zdawać sobie sprawę, że nocą nic się nie działo. Chase nie sądził, że z takim zadowoleniem przyglądał się obrazom wyświetlanym z kamer na ekranie swojego monitora. Gdyby był na jego miejscu, sam też przygotowałby sobie nocny seans filmowy.
Bo i kto do cholery chciałby ukraść autobus?
No to się kurwa zdziwi.
Chociaż jeszcze do niczego nie doszło, Whitelaw już czuł przypływ wewnętrznej satysfakcji. Oparłszy się o mur, wystukał kilka wiadomości na swoim telefonie, mając nadzieję na to, że nie był jedyną osobą, której jeszcze nie spieszyło się do łóżka.
Nie spodziewał się, że Szakale odpowiedzą tak szybko.
Travitza przemierzał opuszczone uliczki Riverdale jak każdy zwykły obywatel tego miasta, który musiał gdzieś dotrzeć w nocy i tym samym prosił się o guza. Na głowę miał naciągnięty kaptur swojej czerwonej bluzy, a w ciemności można było dostrzec malutki jasny punkcik palonego przez niego papierosa. Szedł nieśpiesznie, jakby udał się na bardzo późny spacer bez celu, jednak on doskonale wiedział, gdzie musi trafić.
Tak jak zapowiedział, mniej więcej pół godziny po wiadomości dotarł do zajezdni. Nie potrzebował wiele czasu, aby zorientować się w sytuacji, bowiem nie za wiele się tutaj działo. Słabe oświetlenie lamp, mała budka osoby nadzorującej ten teren i oparty o ścianę Whitelaw. W tej sytuacji Smuggler uznał, że nawet nie ma co się silić na jakąś straszną dyskrecję, bo kto by ich miał tutaj przyłapać i w sumie na czym, skoro jeszcze niczego nie zrobili? A chyba nikt nie spodziewał się porwania autobusu. Chociaż w tym pojebanym mieście...
Dotarł do Chase'a, starają się iść tak, aby ani przez moment nie znaleźć się w polu widzenia stróża. Jeszcze by wyłapał kątem oka ruch albo coś w tym stylu. Niech się spokojnie zajmuje swoimi sprawami.
— Siema — rzucił przyciszonym głosem do Chase'a, gdy już się przy nim znalazł. Upuścił na chodnik niedopałek, aby przydeptać go butem i wypuścił w świat ostatnią porcję szarego dymu. — Mamy jakiś konkretny plan, czy działamy jak zawsze? — zagadnął, wspominając ich ostatnie przejęcie terenu ze strażnikiem. To było nawet zabawne z perspektywy czasu, ale na pewno niewiele im brakowało, aby widowiskowo to spieprzyć. Tym razem przydałoby się to rozwiązać jakoś... lepiej.
Tak jak zapowiedział, mniej więcej pół godziny po wiadomości dotarł do zajezdni. Nie potrzebował wiele czasu, aby zorientować się w sytuacji, bowiem nie za wiele się tutaj działo. Słabe oświetlenie lamp, mała budka osoby nadzorującej ten teren i oparty o ścianę Whitelaw. W tej sytuacji Smuggler uznał, że nawet nie ma co się silić na jakąś straszną dyskrecję, bo kto by ich miał tutaj przyłapać i w sumie na czym, skoro jeszcze niczego nie zrobili? A chyba nikt nie spodziewał się porwania autobusu. Chociaż w tym pojebanym mieście...
Dotarł do Chase'a, starają się iść tak, aby ani przez moment nie znaleźć się w polu widzenia stróża. Jeszcze by wyłapał kątem oka ruch albo coś w tym stylu. Niech się spokojnie zajmuje swoimi sprawami.
— Siema — rzucił przyciszonym głosem do Chase'a, gdy już się przy nim znalazł. Upuścił na chodnik niedopałek, aby przydeptać go butem i wypuścił w świat ostatnią porcję szarego dymu. — Mamy jakiś konkretny plan, czy działamy jak zawsze? — zagadnął, wspominając ich ostatnie przejęcie terenu ze strażnikiem. To było nawet zabawne z perspektywy czasu, ale na pewno niewiele im brakowało, aby widowiskowo to spieprzyć. Tym razem przydałoby się to rozwiązać jakoś... lepiej.
Katowice nocą, na na na na na na.
Sznaps nigdy w nocy nie spał. Jedyne takie sytuacje były wtedy, kiedy zdołał się nawalić tak, że padał trupem w najbliższych krzakach i póki słońce nie zaczęło się przedzierać przez jego przepite powieki, to nie wstawał. Ewentualnie ktoś go znalazł, zadzwonił po psy... eh, no czasem było wesoło. Ale tej nocy Sznaps był nawet trzeźwy, nie spał, bo zdzierał sobie gardło w studio, a jak już skończył, to wybrał się jak zwykle, na spacerek, bo komunikacja miejska była dla lamusów. Każdy szanujący się człowiek jeśli mu się nie śpieszy, to wybierze spacerek, bo nie ma co przekładać dnia nóg, a poza tym, napitym najlepiej trzeźwiało się pieszo.
Dlatego jakoś niespecjalnie się zdziwił, jak ktoś zaczął zarzucać wiadomościami w środku nocy. Co prawda Sznaps był z nowymi technologiami trochę na bakier, ale z kwitnącym uśmieszkiem na twarzy odczytywał kolejne, szybko pojawiające się wiadomości. Oczywiście, żal było to przegapić, ba, żal było nie przyłączyć się do tego zgromadzenia. Szybko jednak się wkurwił, próbując wysłać jakąkolwiek wiadomość zwrotną, przecież palce miał tak drewniane do tych dotykowych ekraników, że mało brakowało, a by cisnął telefonem w pobliską ścianę.
Machnął na to ręką, co się będzie na telefon denerwować. Odpisał im jak odpisał, możliwe najkrócej, ale już informacji o tym, że idzie, nie chciało mu się dodawać, albo raczej, nie miał już na to czasu, bo zanim w ogóle dotarł pod tę zajezdnię, to minęła prawie godzina. Z otwartymi ramionami go raczej nie przywitają, także będąc trochę dalej, poza zasięgiem potencjalnych kamer, machnął do nich ręką. Nawet nie było szans na pomyłkę, bo to miejsce było tak kurewsko puste, że jeśli ktoś się tutaj pojawiał, to albo pracował, albo był przypadkowym, najebanym przechodniem. Nic specjalnego. Potem zrobił zakręconym kroczkiem ogromny łuk i się do nich zbliżył, żeby przypadkiem nie musieć się wydzierać. Tym bardziej, że tak jakby trochę miał chrypkę.
Sznaps nigdy w nocy nie spał. Jedyne takie sytuacje były wtedy, kiedy zdołał się nawalić tak, że padał trupem w najbliższych krzakach i póki słońce nie zaczęło się przedzierać przez jego przepite powieki, to nie wstawał. Ewentualnie ktoś go znalazł, zadzwonił po psy... eh, no czasem było wesoło. Ale tej nocy Sznaps był nawet trzeźwy, nie spał, bo zdzierał sobie gardło w studio, a jak już skończył, to wybrał się jak zwykle, na spacerek, bo komunikacja miejska była dla lamusów. Każdy szanujący się człowiek jeśli mu się nie śpieszy, to wybierze spacerek, bo nie ma co przekładać dnia nóg, a poza tym, napitym najlepiej trzeźwiało się pieszo.
Dlatego jakoś niespecjalnie się zdziwił, jak ktoś zaczął zarzucać wiadomościami w środku nocy. Co prawda Sznaps był z nowymi technologiami trochę na bakier, ale z kwitnącym uśmieszkiem na twarzy odczytywał kolejne, szybko pojawiające się wiadomości. Oczywiście, żal było to przegapić, ba, żal było nie przyłączyć się do tego zgromadzenia. Szybko jednak się wkurwił, próbując wysłać jakąkolwiek wiadomość zwrotną, przecież palce miał tak drewniane do tych dotykowych ekraników, że mało brakowało, a by cisnął telefonem w pobliską ścianę.
Machnął na to ręką, co się będzie na telefon denerwować. Odpisał im jak odpisał, możliwe najkrócej, ale już informacji o tym, że idzie, nie chciało mu się dodawać, albo raczej, nie miał już na to czasu, bo zanim w ogóle dotarł pod tę zajezdnię, to minęła prawie godzina. Z otwartymi ramionami go raczej nie przywitają, także będąc trochę dalej, poza zasięgiem potencjalnych kamer, machnął do nich ręką. Nawet nie było szans na pomyłkę, bo to miejsce było tak kurewsko puste, że jeśli ktoś się tutaj pojawiał, to albo pracował, albo był przypadkowym, najebanym przechodniem. Nic specjalnego. Potem zrobił zakręconym kroczkiem ogromny łuk i się do nich zbliżył, żeby przypadkiem nie musieć się wydzierać. Tym bardziej, że tak jakby trochę miał chrypkę.
I s a a c
____________
Wypisywanie głupot na konferencji było dla niego jak chleb powszedni. Zwłaszcza, że nigdy jakoś szczególnie nie przejmował się ciśnięciem po samym sobie. Okręcił się dookoła na krześle, wstukując kolejną wiadomość nim usłyszał charakterystyczny dźwięk rozpoczętego meczu w Apexie. Odpakował pomarańczowego lizaka zaraz wciskając go do ust. Dobra, ostatnia gra i wychodzi. Pewnie przy tych debilach, których zawsze losowało do drużyn i tak nie zajmie mu to więcej niż pięć minut.
... ale los lubił płatać figle. Przygryzał zębami patyczek, patrząc z zadowoleniem na ekran. Zakończenie dzisiejszej gry poprzez zostanie championem zdecydowanie dobrze działało na jego nastrój. Wyłączył konsolę i kopnął nogą w biurko, odsuwając się w tył na swoim krześle. Przeciągnął się jeszcze kilka razy z ziewnięciem, wciągnął na siebie jakąś obszerną bluzę, zgarnął do plecaka laptopa i kilka najpotrzebniejszych rzeczy, nim wyszedł na zewnątrz. Rzecz jasna zmuszając Patcha, by podrzucił go autem na miejsce. Przecież nie będzie tam szedł na piechotę.
Zatrzymał go kilka minut od miejsca docelowego. Nigdy nie podjeżdżało się autem na samo miejsce zdarzenia, w końcu jakby nie patrzeć, nie chcieli znaleźć się od razu na pierwszy rzut w kręgu podejrzanych. A zakapturzonego kolesia w masce dużo ciężej zlokalizować niż auto z tablicami rejestracyjnymi. Klepnął go w ramię w podziękowaniu i wyszedł na zewnątrz, poprawiając plecak. Teraz tylko znaleźć odpowiednie miejsce. Nie było to zbyt trudne. Szakale zaczęły się już zbierać. Usiadł sobie jakby nigdy nic na ziemi obok nich i wyciągnął z plecaka kompa, od razu coś wstukując. Podłączenie się na nowo do ich telefonów zajęło mu mniej niż trzydzieści sekund, w przypadku strażnika ten czas miał być nieco dłuższy, dlatego zaczął tę zabawę już w domu, na razie pozostawiając wirusa w stanie uśpienia. W takim syfie jak Dystrykt C, sforsowanie ich zabezpieczeń i tak nie było szczególnie trudne, a sam mężczyzna wszystko mu ułatwił wchodząc na kompletnie niezabezpieczone strony porno.
Pamiętajcie, mamy jakieś trzy minuty.
Ja biorę kable, ktoś musi kierować. Pozostała dwójka musi do tej pory sforsować bramę, zgarniemy ich przy wyjeździe. Powiedzcie jak będziecie gotowi.
Wszelkie ustalenia w tym temacie pozostawiał im. Spędzali ze sobą osobiście dużo więcej czasu, więc lepiej będą wiedzieli kto się nadawał do rozpierdolenia wyjścia i zrobienia im nieco miejsca. Jak i potencjalnego zajęcia strażnika, gdyby postanowił jednak przedwcześnie wypaść ze środka.
Ostatnie pociągnięcie sprayem i dzieło sztuki jakie tworzył przez ostatnią godzinę będzie gotowe. Cofnął się o krok by z nieco dalszej odległości ocenić swoją pracę i kilkukrotnie pokiwał głową z aprobatą. Zapakował materiały do czarnego plecaka i cyknął fotkę by na wszelki wypadek uwiecznić malunek. Kto wie czy jakiś nad wyraz ambitny pies nie będzie chciał tego usunąć- w co nieco wątpił. W końcu dystrykt C żył własnym życiem już od dłuższego czasu. Z kieszeni bluzy wyciągnął lizaka i po odpakowaniu go z papierka złapał go między zęby, jednocześnie sięgając po telefon.
Przejrzał wiadomości na komunikatorze, a widząc co się szykowało jego usta wykrzywiły się w uśmiechu. No w końcu coś ciekawego. Słyszał o ostatniej akcji i nawet poniekąd żałował, że nie dał rady się tam pojawić, ale cóż. Miał swoje powody.
Tak czy inaczej nie zawracał sobie głowy odpisywaniem tylko zaczął kierować się w stronę zajezdni, zaciągając kaptur na głowę.
Gdy wyszedł zza zakrętu ujrzał tę jakże pojebaną bandę przypadkowych ludzi i podszedł do nich unosząc dłoń w geście powitania. Team był jak zwykle ten sam..
„No to który bierzemy?” poprawił plecak, ignorując brzdęk puszek.
Rzucił okiem na budkę ochroniarza i akurat w tym momencie facet ziewnął. No to raczej nie będą mieć z nim problemów.
„Mamy już jakiś wstępny plan czy jak zwykle idziemy na żywioł?” jemu było to w gruncie rzeczy obojętnie. Byle tylko zgarnąć jeden z tych autobusów dla siebie. A może jak już wejdą w posiadanie jednego to Kris będzie miał okazję użyć sprayów i nieco podkolorować wyblakły pojazd?
Przejrzał wiadomości na komunikatorze, a widząc co się szykowało jego usta wykrzywiły się w uśmiechu. No w końcu coś ciekawego. Słyszał o ostatniej akcji i nawet poniekąd żałował, że nie dał rady się tam pojawić, ale cóż. Miał swoje powody.
Tak czy inaczej nie zawracał sobie głowy odpisywaniem tylko zaczął kierować się w stronę zajezdni, zaciągając kaptur na głowę.
Gdy wyszedł zza zakrętu ujrzał tę jakże pojebaną bandę przypadkowych ludzi i podszedł do nich unosząc dłoń w geście powitania. Team był jak zwykle ten sam..
„No to który bierzemy?” poprawił plecak, ignorując brzdęk puszek.
Rzucił okiem na budkę ochroniarza i akurat w tym momencie facet ziewnął. No to raczej nie będą mieć z nim problemów.
„Mamy już jakiś wstępny plan czy jak zwykle idziemy na żywioł?” jemu było to w gruncie rzeczy obojętnie. Byle tylko zgarnąć jeden z tych autobusów dla siebie. A może jak już wejdą w posiadanie jednego to Kris będzie miał okazję użyć sprayów i nieco podkolorować wyblakły pojazd?
W oczekiwaniu na grupę Chase non stop wystukiwał coś na ekranie swojego telefonu. W końcu nie zamierzał tu kurwa stać i się nudzić. Tylko co jakiś czas zerkał w stronę placu i kompletnie nie spodziewał się, że w którymś momencie brama zamknie się automatycznie.
Ja pierdolę. A miało być tak pięknie.
Chociaż nie wszystko szło po jego myśli, nie zamierzał rezygnować z kradzieży autobusu. Uznał też, że pominie ten jeden fakt, wierząc, że kilka prętów nie powstrzyma Szakali. Trudno powiedzieć, czy myślałby w ten sam sposób, gdyby za kradzież trafili do więzienia, ale nie zakładał, że było to możliwe.
Pojawienie się Travitzy z perspektywy Chase'a przyniosło ze sobą jedynie mało przyjemne wspomnienia. Wyświetlacz, w który się wpatrywał, rzucał blady blask na twarz czarnowłosego, przez co trudno było nie zauważyć, że pojawiło się na niej niezadowolenie. Ostatnio to właśnie z jego winy kompletnie zmarnował cały swój czas. Normalnie by mu przywalił, ale w tej sytuacji znacznie lepiej było nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Nie chciał przebudzić w ochroniarzu wewnętrznego bohatera dnia, więc tłumiąc swoje negatywne emocje, zacisnął mocniej palce na trzymanym przez siebie telefonie.
— Ta, siema — rzucił w odpowiedzi, by zaraz potem zerknąć na boki. Sprawdzał, czy poza Pavlem ktoś jeszcze zmierzał w tę stronę. Chętnych było wielu, ale chęci miały to do siebie, że równie dobrze mogły szybko wyparować. — Normalnie działałbym tak jak zawsze, ale wydaje mi się, że do zajebania autobusu potrzebujemy jakiegoś planu działania. Niechętnie to przyznaję, ale ten wkurwiający nerd miał całkiem niezły pomysł z namieszaniem typowi w kompie. Gdy już odwróci jego uwagę, przemkniemy dooo — przeciągnął, wychylając się nieznacznie zza muru, by namierzyć wzrokiem wybrany już przez siebie autobus — tamtego autobusu. W końcu nie będziemy brali się za jakieś przedpotopowe złomy.
Wskazany przez Whitelawa pojazd faktycznie prezentował się lepiej niż wszystkie inne, choć przy tak skąpym oświetleniu chłopak mógł odnieść mylne wrażenie co do ich przyszłego nabytku. Tak czy inaczej, gdy wkroczą na teren placu, nie będą mieli już czasu na wybrzydzanie. Był to jeden z tych momentów, w których pierwszą decyzję uznał za najlepszą.
Zgromadzenie się reszty Jackals było już tylko kwestią czasu.
Chase machnął ręką, żeby powitać mężczyznę, który zjawił się na miejscu jako drugi. Nie znał go na tyle dobrze, ale zdążył zapaść w jego pamięci jako ten, który darł mordę i odwrócił uwagę ochroniarza. Dzisiaj na szczęście nie był już taki głośny. Czyżby zdarł sobie gardło? Brunet nie spytał, bo właściwie chuj go to obchodziło. Ważne, że ich grupa się powiększała – tym bardziej, że już po chwili kolejna sylwetka zamajaczyła w zasięgu jego wzroku. Obecność niezbyt wysokiego chłopaka była za to dużo bardziej zastanawiająca, zwłaszcza że jak gdyby nigdy nic rozwalił się na chodniku z laptopem.
Wcale nie podejrzane.
Brunet wydawał się na tyle skonsternowany, że dopiero, gdy komórka w jego ręce powiadomiła go o przyjściu powiadomień, zamrugał kilkakrotnie i odczytał wiadomości.
— A ty co kurwa? Niemowa? — rzucił kompletnie odruchowo, choć w pierwszej chwili korciło go, żeby odpisać na wiadomości, jakby obecność ich nadawcy na miejscu zdarzenia, zupełnie mu nie wystarczała. Jakoś trudno było przyzwyczaić się do takich warunków.
Przejechał ręką po twarzy, w duchu mając nadzieję, że ta akcja nie zakończy się porażką. Mieli ze sobą nieprzewidywalnego Ruska, mistrza w przyjmowaniu ciosów na gębę, jebane hikikomori i...
— Cześć, Kalmar — powitał kumpla, który był ostatnią osobą, której się tu spodziewał. Może dlatego, że nie zasygnalizował, że zamierza pojawić się na ich męskiej imprezie. — Oczywiście bierzemy najlepszy. No i coś już mamy. Zresztą wstępny zarys dostałeś na komunikatorze. Ogółem- — zamilkł na chwilę, przenosząc wzrok na komputerowego maniaka. — Właściwie jak mamy cię nazywać? — spytał mimowolnie, jednak biorąc pod uwagę, że chłopak i tak zamierzał wystukiwać wiadomości na klawiaturze, Chase pozwolił sobie kontynuować: — Na początek haker odwraca uwagę, żebyśmy mogli dostać się na plac. Później powinno pójść już z górki. Ja zajmę się prowadzeniem autobusu, bo nie dam sobie kurwa odebrać tej przyjemności. Kto da radę zająć się bramą? No i myślę, że przydałoby się, żeby przynajmniej jedna osoba miała oko na strażnika. Nie wygląda groźnie. Raczej przywykł do siedzenia na dupie. To jak?
Ja pierdolę. A miało być tak pięknie.
Chociaż nie wszystko szło po jego myśli, nie zamierzał rezygnować z kradzieży autobusu. Uznał też, że pominie ten jeden fakt, wierząc, że kilka prętów nie powstrzyma Szakali. Trudno powiedzieć, czy myślałby w ten sam sposób, gdyby za kradzież trafili do więzienia, ale nie zakładał, że było to możliwe.
Pojawienie się Travitzy z perspektywy Chase'a przyniosło ze sobą jedynie mało przyjemne wspomnienia. Wyświetlacz, w który się wpatrywał, rzucał blady blask na twarz czarnowłosego, przez co trudno było nie zauważyć, że pojawiło się na niej niezadowolenie. Ostatnio to właśnie z jego winy kompletnie zmarnował cały swój czas. Normalnie by mu przywalił, ale w tej sytuacji znacznie lepiej było nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Nie chciał przebudzić w ochroniarzu wewnętrznego bohatera dnia, więc tłumiąc swoje negatywne emocje, zacisnął mocniej palce na trzymanym przez siebie telefonie.
— Ta, siema — rzucił w odpowiedzi, by zaraz potem zerknąć na boki. Sprawdzał, czy poza Pavlem ktoś jeszcze zmierzał w tę stronę. Chętnych było wielu, ale chęci miały to do siebie, że równie dobrze mogły szybko wyparować. — Normalnie działałbym tak jak zawsze, ale wydaje mi się, że do zajebania autobusu potrzebujemy jakiegoś planu działania. Niechętnie to przyznaję, ale ten wkurwiający nerd miał całkiem niezły pomysł z namieszaniem typowi w kompie. Gdy już odwróci jego uwagę, przemkniemy dooo — przeciągnął, wychylając się nieznacznie zza muru, by namierzyć wzrokiem wybrany już przez siebie autobus — tamtego autobusu. W końcu nie będziemy brali się za jakieś przedpotopowe złomy.
Wskazany przez Whitelawa pojazd faktycznie prezentował się lepiej niż wszystkie inne, choć przy tak skąpym oświetleniu chłopak mógł odnieść mylne wrażenie co do ich przyszłego nabytku. Tak czy inaczej, gdy wkroczą na teren placu, nie będą mieli już czasu na wybrzydzanie. Był to jeden z tych momentów, w których pierwszą decyzję uznał za najlepszą.
Zgromadzenie się reszty Jackals było już tylko kwestią czasu.
Chase machnął ręką, żeby powitać mężczyznę, który zjawił się na miejscu jako drugi. Nie znał go na tyle dobrze, ale zdążył zapaść w jego pamięci jako ten, który darł mordę i odwrócił uwagę ochroniarza. Dzisiaj na szczęście nie był już taki głośny. Czyżby zdarł sobie gardło? Brunet nie spytał, bo właściwie chuj go to obchodziło. Ważne, że ich grupa się powiększała – tym bardziej, że już po chwili kolejna sylwetka zamajaczyła w zasięgu jego wzroku. Obecność niezbyt wysokiego chłopaka była za to dużo bardziej zastanawiająca, zwłaszcza że jak gdyby nigdy nic rozwalił się na chodniku z laptopem.
Wcale nie podejrzane.
Brunet wydawał się na tyle skonsternowany, że dopiero, gdy komórka w jego ręce powiadomiła go o przyjściu powiadomień, zamrugał kilkakrotnie i odczytał wiadomości.
— A ty co kurwa? Niemowa? — rzucił kompletnie odruchowo, choć w pierwszej chwili korciło go, żeby odpisać na wiadomości, jakby obecność ich nadawcy na miejscu zdarzenia, zupełnie mu nie wystarczała. Jakoś trudno było przyzwyczaić się do takich warunków.
Przejechał ręką po twarzy, w duchu mając nadzieję, że ta akcja nie zakończy się porażką. Mieli ze sobą nieprzewidywalnego Ruska, mistrza w przyjmowaniu ciosów na gębę, jebane hikikomori i...
— Cześć, Kalmar — powitał kumpla, który był ostatnią osobą, której się tu spodziewał. Może dlatego, że nie zasygnalizował, że zamierza pojawić się na ich męskiej imprezie. — Oczywiście bierzemy najlepszy. No i coś już mamy. Zresztą wstępny zarys dostałeś na komunikatorze. Ogółem- — zamilkł na chwilę, przenosząc wzrok na komputerowego maniaka. — Właściwie jak mamy cię nazywać? — spytał mimowolnie, jednak biorąc pod uwagę, że chłopak i tak zamierzał wystukiwać wiadomości na klawiaturze, Chase pozwolił sobie kontynuować: — Na początek haker odwraca uwagę, żebyśmy mogli dostać się na plac. Później powinno pójść już z górki. Ja zajmę się prowadzeniem autobusu, bo nie dam sobie kurwa odebrać tej przyjemności. Kto da radę zająć się bramą? No i myślę, że przydałoby się, żeby przynajmniej jedna osoba miała oko na strażnika. Nie wygląda groźnie. Raczej przywykł do siedzenia na dupie. To jak?
Travitza bez większego problemu dostrzegł niechęć wymalowaną na twarzy Whitelawa. Cóż, z jednej strony nie mógł mu się za bardzo dziwić, z drugiej nie przyszedł tutaj, żeby szukać przyjaciela na całe życie. Zresztą jebać typa, ukradną autobus, ogarną jakieś spluwy i już zapomni o tym, że musiał ruszyć dupę do handlarza.
Kiedy zaczęła się zbierać reszta ekipy, Smuggler przypomniał sobie jakie popisy wyczyniali podczas zwykłego przejmowania terenu i nagle stwierdził, że ten pomysł mógł się okazać nieco zbyt brawurowy. Z drugiej strony, teraz jakby się wszyscy spięli i nawet nikt nie odpierdalał niczego dziwnego. Poza tym dziwnym knypkiem, który sobie usiadł na chodniku. Pavel miał zadać dokładnie to samo pytane co Chase, jednak nie chciał po nim powtarzać, więc po prostu zmierzył nowego nieprzychylnym spojrzeniem. Już raz ich wystawił ochroniarzowi Wolves tak, że tamten mógł do nich celować jak do kaczek na jeziorze. Skąd pewność, że i tym razem nie odpierdoli czegoś podobnego?
Jakbym ci rozjebał ten twój sprzęcik, to już nie byłbyś taki cwaniaczek.
Rosjanin zacisnął pięści i sapnął głośno. To nie było miejsce na obrzucanie się gównem. Zresztą, szkielet planu wydawał się całkiem solidny. Niestety całość, jak zawsze, rozbijała się o szczegóły.
Travitza spojrzał na bramę badawczo, jakby spróbował wzrokiem zmierzyć jej wytrzymałość.
– Chyba dam radę – ocenił cicho i skierował spojrzenie na Shnapsa. – Jak mi pomożesz, to powinniśmy dać radę bez problemu. Wtedy zostaje pedzio z lizaczkiem do pilnowania strażnika.
Wtedy też Rosjanin sięgnął dłonią do tyłu i wyciągnął pistolet, który udało im się "skonfiskować" ochroniarzowi Wolves. Chwycił broń za lufę i skierował kolbę w stronę Kevlara.
– Masz, jakby się rzucał, to go postrasz tym. Albo nawet sprzątnij, chuj mnie to obchodzi. Po prostu nie pozwól mu narobić bajzlu.
Travitza wbił uważne, przewiercające na wylot spojrzenie w Kevlara.
Co z tym zrobisz, chłoptasiu?
Kiedy zaczęła się zbierać reszta ekipy, Smuggler przypomniał sobie jakie popisy wyczyniali podczas zwykłego przejmowania terenu i nagle stwierdził, że ten pomysł mógł się okazać nieco zbyt brawurowy. Z drugiej strony, teraz jakby się wszyscy spięli i nawet nikt nie odpierdalał niczego dziwnego. Poza tym dziwnym knypkiem, który sobie usiadł na chodniku. Pavel miał zadać dokładnie to samo pytane co Chase, jednak nie chciał po nim powtarzać, więc po prostu zmierzył nowego nieprzychylnym spojrzeniem. Już raz ich wystawił ochroniarzowi Wolves tak, że tamten mógł do nich celować jak do kaczek na jeziorze. Skąd pewność, że i tym razem nie odpierdoli czegoś podobnego?
Jakbym ci rozjebał ten twój sprzęcik, to już nie byłbyś taki cwaniaczek.
Rosjanin zacisnął pięści i sapnął głośno. To nie było miejsce na obrzucanie się gównem. Zresztą, szkielet planu wydawał się całkiem solidny. Niestety całość, jak zawsze, rozbijała się o szczegóły.
Travitza spojrzał na bramę badawczo, jakby spróbował wzrokiem zmierzyć jej wytrzymałość.
– Chyba dam radę – ocenił cicho i skierował spojrzenie na Shnapsa. – Jak mi pomożesz, to powinniśmy dać radę bez problemu. Wtedy zostaje pedzio z lizaczkiem do pilnowania strażnika.
Wtedy też Rosjanin sięgnął dłonią do tyłu i wyciągnął pistolet, który udało im się "skonfiskować" ochroniarzowi Wolves. Chwycił broń za lufę i skierował kolbę w stronę Kevlara.
– Masz, jakby się rzucał, to go postrasz tym. Albo nawet sprzątnij, chuj mnie to obchodzi. Po prostu nie pozwól mu narobić bajzlu.
Travitza wbił uważne, przewiercające na wylot spojrzenie w Kevlara.
Co z tym zrobisz, chłoptasiu?
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach