▲▼
Zimowa i świąteczna atmosfera, jaka ogarniała miasto, była niczym epidemia rozprzestrzeniająca się w zdecydowanie zbyt szybkim tempie, sprawiając, że cały ta magia tego sezonu wydawała się Sullivanowi tylko nazbyt nadmuchaną wydmuszką, nie wartą poświęcenia na to większej uwagi. Dlatego niemal całkowicie ignorował większość rozmów na ten temat. Najgorsi w tym wszystkim zdecydowanie byli ludzie popadający w każdą ze skrajności, od narzekania na ten czas do popadania w nadmierny zachwyt.
Wypalony papieros wylądował w koszu, nim Sullivan zlokalizował grupę. Na sam widok jednego z członków przewrócił w myślach oczami, mocno zastanawiając się czy powinien zawrócić, skoro jeszcze nie został zauważony. Niestety, poczucie obowiązku wygrywało za każdym razem, gdy miał ochotę zrobić zwrot w tył i oddalić się, udając, że nie dotarł na miejsce. Nie inaczej było w tym przypadku; ruszył w stronę Wilków, spychając na bok chęć wycofania się.
— Cześć.
W stronę Connora nie spojrzał nawet na sekundę, za to zatrzymał wzrok dłużej na nowej osobie w gangu. Spojrzenie jednak nie było na tyle natarczywe i długie, aby wywołać w drugiej stronie typową niepewność. Tak naprawdę Sullivan nie był mocno zainteresowany poznaniem Kundla, ale dobrze byłoby chociaż zapamiętać twarz nowego.
Święta, święta, czas świąteczny... Nie była pewna, co myśleć o tym. Nie licząc faktu, że to pierwsze, które spędzała w Riverdale. W dodatku bez pełnej rodziny. Ze znikomą szansą na zobaczenie braku murów tego miasta, pozostawało jej znaleźć inne zajęcie. Inne niż wystalkowanie sklepu z dobrymi wyrobami tytoniowymi.
Nie miała problemów z papierosami. Problem rodził się w momencie, gdy zaczynało ich brakować.
- Agh, nie mówcie, że spóźniłam się - jęknęła cicho czarnowłosa, gdy już dotarła na miejsce. - Na swoje usprawiedliwienie mogę mieć to, że nie ogarniam miasta. A mój GPS nie ogarnia mnie - dodała głośniej, przykładając dłoń do głowy. - Witam Państwa. Jakie dobre atrakcje czekają na nas dzisiaj? - no i zobaczyła kogoś nieznajomego. Pierwszy raz czy nie było go wcześniej tylko? - przemknęło jej przez myśl. Skomentowała zaraz potem swoje myśli wzruszeniem ramionami, by przejść do chuchania na swoje dłonie.
Mogłam wziąć te przeklęte rękawiczki.
Zima! HA!!!
Babushka brnął przez ulice. Odczytał wiadomość i stwierdził, że nawet jeśli ma kawałek do ustalonego miejsca spotkania to i tak ruszy swoje dupsko by spotkać się z resztą Wilków. Szczególnie, że panująca dookoła może nie atmosfera, a temperatura naprawdę mobilizowała go do wszelakiego działania. Poniekąd czuł się jak w domu, chociaż temperatura nawet nie zbliżyła się do tej jaką miewał w swoich rodzinnych stronach. Dlatego też Lisov na spokojnie chodził w swoim rozpiętym płaszczu. Sweter i szalik wystarczyły mu do obrony przed takim zimnem. Ktoś mógłby powiedzieć, że płaszcz nosił tylko dlatego by nie przyciągać niepotrzebnie spojrzeń ludzi. Gdzieś w kieszeni miał też rękawiczki na w razie czego, ale nic nie zapowiadało, że to "czego" pojawi się zbyt szybko. Brakowało mu jeszcze do szczęścia wielkich zasp śniegu, najlepiej takich po kolana. Jego kolana.
Zauważył grupkę osób, zauważył czupryny i twarze, które rozpozna niemalże wszędzie. Więc przyśpieszył kroku by znaleźć się przy nich.
- Dzień dobry. - Rzucił na przywitanie nie okazując prawie żadnych emocji, mimo wszystko można było odczuć, że definitywnie emanował szczęściem. Oh, nawet w okolicy pojawiła się nowa twarz, skinął nowemu głową i w sumie przyjrzał się każdemu z osobna. Czemu wyglądali na takich zmarzniętych i niezadowolonych? Nie wiedział, ale chyba głupio mu było spytać.
Gdy usłyszała nowy głos spojrzała kątem oka w jego stronę. Jej brew uniosła się w zdziwieniu, ale odepchnęła się od ściany i stanęła wyprostowana naprzeciwko niego.
“A ty kim jesteś?” Chyba musiała w końcu wymyślić jakiś porządny sposób rekrutacji, bo już powoli męczyły ją nagłe spotkania z nieznajomymi. Spojrzała przez ramię na Marchewę. “Znasz go?” Wskazała głową na nowego. Może rudzielec go kojarzył? Czasem okazywało się, że wiedział więcej od niej.
Niedługo poźniej pojawiły się także pozostałe wilki, a na widok Jostena dwa i Avery zadziorny uśmiech zawitał na jej twarzy.
“No proszę. Rodzinka w komplecie,” skwitowała złośliwie i machnęła ręką słysząc czarnowłosą. “Nie przejmuj się. Może w takim razie powinnaś poprosić jednego z nich by pokazał Ci miasto. Podobno rodzeństwu się odmawia,” lub kimkolwiek dla siebie byli. I nadal nie rozumiała dlaczego to była jedną, wielką tajemnicą.
Kiana poczekała, aż idący w ich stronę Babushka (jego nie dało się nie zauważyć w tłumie) do nich dołączy, a gdy już wszyscy znaleźli się w zasięgu jej wzroku i głosu wypiła do końca kawę, odstawiając kubek na chwilę na murek. Klasnęła w dłonie i z uśmiechem psychopaty rozejrzała się dookoła.
“Pora by te uliczki dowiedziały się kto od dziś jest ich patronem,” odwróciła się do nich tyłem, obserwując rozległe ulice i mieniące się witryny sklepowe. Rzeczywiście, widok ją mdlił.
“Nie obchodzi mnie sposób w jaki to zrobicie, ale właściciele tych lokali mają wiedzieć, że w razie kłopotów, podejrzanych ludzi i proponowanych im dziwnych układów to my mamy być pierwszą instancją z jaką się kontaktują. Chcemy zdobyć ich uznanie by w razie kolejnej afery mieć ich poparcie. Koniec z siedzeniem w ukryciu,” puściła do nich oczko, a z murka zabrała kubek, który następnie wyrzuciła do najbliższego kosza. ”No ruszać dupska,” odpaliła kolejnego papierosa ruszając powoli przed siebie.
Przyjrzał się uważnie nowemu, zaraz wzruszając ramionami.
— Nieszczególnie. Mówiłem ci, że jakbyś rekrutowała wszystkich osobiście, to byłoby dużo łatwiej? A tak Hatheway podrzuca nam ludzi nie wiadomo skąd. Przynajmniej wygląda groźnie, przyda nam się — machnął ręką od góry do dołu, jako tako podsumowując stojącego przed nim mężczyznę.
Słuchał w spokoju tonu Kiany, dopiero gdy skończyła, uniósł ręce do góry.
— Chwila. Chwila, chwila. Kurwa. Naprawdę to przegapiłaś? — zapytał, ściągając brwi w wyraźnym niedowierzaniu. Jebnął papierosa na ziemię i zgniótł go butem, zwracając się zamaszyście w stronę Babushki.
— Czy ty właśnie powiedziałeś dzień dobry? — zapytał, marszcząc się przy tym tak, jakby właśnie ktoś zaserwował mu newsa, że dostał pokojowego nobla. Podniósł dłoń do twarzy, dotknął własnego czoła i zaraz machnął nią zamaszyście, obracając się w stronę Kiany.
— Ty no poważnie. Zawsze przychodził i robił mhm, hm, hn, mh, nawet nie umiem wydawać wszystkich dźwięków, by to naśladować. A teraz powiedział dzień dobry i nijak nie zareagowałaś? Co z ciebie za Inspektor. A ty — obrócił się stronę Babushki, mrużąc podejrzliwie oczy — wszystko w porządku?
Panie, Panowie i non-binary folks. Właśnie możecie doświadczyć Connora w najwyższej fazie konsternacji.
Odwróciła się do Connora z uniesionymi brwiami.
“A teraz to o co Ci chodzi?”
Powędrowała wzrokiem za rzuconym fajkiem i zadziorny uśmiech pojawił się na jej twarzy. “Hej, a na mnie to się wydzierałeś kiedy po sobie nie sprzątałam. Hipokryta,” pokręciła głową, ale w porównaniu z Jostenem nie zamierzała po nim sprzątać.
Parsknęła cicho, nie wierząc w to, co właśnie słyszała. On już do końca sfiksował. Obruszyła się jednak na jego wytyk w sprawie jej stanowiska. Z czego jak z czego, ale z osiągnięcia tytułu była cholernie dumna.
“Ej, nie przeginaj Marchewa. I reszta, do roboty,” że też akurat teraz zebrało mu się na analizy Babushki. Chociaż faktycznie, wielkolud rzadko kiedy się odzywał, a jeszcze rzadziej używał faktycznych słów, zwłaszcza na powitanie.
“Nie dociekaj bo jeszcze zamknie się w sobie i znowu przestanie odzywać,” rzuciła jeszcze przez ramię.
Uniósł brew ku górze.
— Mogę przejąć połowę, ale jeśli rozpierdolę ich, podczas rekrutacji to zastrzegam sobie prawo do niewysłuchiwania twojego pierdolenia w późniejszym czasie — zaznaczył, doskonale wiedząc, jak szybko ludzie wytrącali go z równowagi. A on nie zamierzał się jebać z jakimiś tłukami, którzy ledwo odróżniali prawo od lewej i nie potrafili załapać prostych zasad wyciągniętych już w pierwszych minutach.
— A kto powiedział, że zamierzam to zostawić? W tym mieście mamy wystarczająco dużo śmieci i na moje nieszczęście potrafią mówić.
Jak powiedział, tak zrobił. Podniósł niedopałek do góry i wyrzucił go do pobliskiego kosza, kręcąc głową na boki.
— Dawaj Babushka, idziemy. Jako jedyny doceniam tu twój rozwój i poświęcenie. Nie jest ci w ogóle zimno? Chociaż pewnie masz jakąś odporność do mrozu po walkach z niedźwiedziami na Syberii, co?
Chyba nikogo specjalnie by nie dziwiło, gdyby Connor zakończył dziś swój żywot, mimo że w jego głosie nie było nawet grama standardowej złośliwości. Lubił tego giganta. A Josten nie lubił praktycznie nikogo.
Dlaczego ja muszę przysłuchiwać się tej rozmowie?
Zachowywała neutralny wyraz twarzy, gdy wychwytywała rozmowę pomiędzy Connorem a Kianą, nie mogąc się jednak nie zastanawiać, czy to wszystko wyglądało tak za każdym razem. Westchnęła w duchu, żałując, że nie mogłaby mieć jakiś słuchawek z muzyką.
Jednakże jeszcze coś innego nie dawało jej teraz spokoju.
- Nie wiem czy moje kompetencje zawierają się w twojej wizji, szefowo - powiedziała prostując się nieznacznie. Nie w jej geście było kwestionować decyzje kogoś wyżej postawionego, ale jej rozkaz był zbyt ogólny dla Avery. Tej samej, która miała problem z dotarciem na miejsce pomimo dobroci technologii zwanej GPS. Nie była jednak wystarczająco zadowolona ze swojej znajomości bardziej szczegółowej sytuacji w mieście.
Wiedzy nigdy za wiele, heh?
Włożyła zmarznięte dłonie do kieszeni, skupiając wzrok na najbliższych jej obiektach. Zmrużyła oczy, próbując rozważyć w myślach, czy zdoła podejść do tego zadania wystarczająco odpowiedzialnie, by nie spowodować spadku opinii odnośnie Wolves. A brak chęci do bycia tą jedną osobą powodował, że musiała postawić na dobry wybór.
Connor zatrzymał się w pół kroku. To z kolei samo w sobie było już zwiastunem nadchodzącego armagedonu.
— Wiesz co Babushka, zmieniłem zdanie. Dasz sobie radę, w końcu i tak większość poczuje respekt na sam twój widok — Connor zrobił kilka długich kroków — zadziwiające jak na kogoś tak niskiego — i podszedł do Avery, przerzucając rękę przez jej ramię.
Josten nienawidził, gdy inni go dotykali. Ale nie znaczyło to, że zawsze miał problemy z dotykaniem innych. Oraz że nie miał od tej zasady drobnych wyjątków. Zwłaszcza gdy wiedział, że wytrąci go w ten sposób z równowagi. Mniej lub bardziej.
— Zajmę się tym. Jestem pewien, że nasze wspólne kompetencje przejdą najśmielsze oczekiwania całego gangu — powiedział, wpatrując się w nią tym samym beznamiętnym wzrokiem co zawsze, choć usta wygiął w złośliwym uśmiechu, by dodać swojej wypowiedzi dodatkowego efektu.
— No, dawaj Avery. Zdecydowane. Ależ będzie zabawa, rodzinny wypad. Jak za dawnych lat, co? — matko boska. Biedna dziewczyna.
First topic message reminder :
TEREN WOLVES
Uliczki
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
Uliczki Riverdale City dla kogoś, kto nigdy wcześniej nie zapuszczał się w owe rejony, mogą przypominać istny labirynt. Lawirują między budynkami w jednym miejscu, wprowadzając idące nimi osoby w inny rejon, a w kolejnym kończąc się wielką betonową ścianą. Jeśli nigdy wcześniej tędy nie przechodziłeś, uważaj, byś nie skończył w zupełnie innej części miasta, nie wiedząc jak wrócić do domu. Napotkani po drodze uprzejmi koledzy, którzy chętnie oferują wskazanie kierunku, znani są nie tylko z ogłuszania zagubionych kanarków, ale też porzucania ich w wannach wypełnionych lodem. Ci, którzy mieli szczęście, budzili się bez konkretnych organów, obolali, ale w całkiem niezłym stanie. Ci, którzy mieli go nieco mniej, za ostatni widok mieli obdrapane, pokryte graffiti mury.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, wymagania do ich pokonania wzrastają dwukrotnie. Oznacza to, że do pokonania jednego Niepoczytalnego musicie wykonać jedną z poniższych akcji:
→ osiem udanych ataków wręcz;
→ cztery udane ataki z użyciem zakupionej broni białej;
→ dwa udane ataki z użyciem zakupionej broni palnej/granatu.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, wymagania do ich pokonania wzrastają dwukrotnie. Oznacza to, że do pokonania jednego Niepoczytalnego musicie wykonać jedną z poniższych akcji:
→ osiem udanych ataków wręcz;
→ cztery udane ataki z użyciem zakupionej broni białej;
→ dwa udane ataki z użyciem zakupionej broni palnej/granatu.
Przejęcie terenu 7/15
Zimowa i świąteczna atmosfera, jaka ogarniała miasto, była niczym epidemia rozprzestrzeniająca się w zdecydowanie zbyt szybkim tempie, sprawiając, że cały ta magia tego sezonu wydawała się Sullivanowi tylko nazbyt nadmuchaną wydmuszką, nie wartą poświęcenia na to większej uwagi. Dlatego niemal całkowicie ignorował większość rozmów na ten temat. Najgorsi w tym wszystkim zdecydowanie byli ludzie popadający w każdą ze skrajności, od narzekania na ten czas do popadania w nadmierny zachwyt.
Wypalony papieros wylądował w koszu, nim Sullivan zlokalizował grupę. Na sam widok jednego z członków przewrócił w myślach oczami, mocno zastanawiając się czy powinien zawrócić, skoro jeszcze nie został zauważony. Niestety, poczucie obowiązku wygrywało za każdym razem, gdy miał ochotę zrobić zwrot w tył i oddalić się, udając, że nie dotarł na miejsce. Nie inaczej było w tym przypadku; ruszył w stronę Wilków, spychając na bok chęć wycofania się.
— Cześć.
W stronę Connora nie spojrzał nawet na sekundę, za to zatrzymał wzrok dłużej na nowej osobie w gangu. Spojrzenie jednak nie było na tyle natarczywe i długie, aby wywołać w drugiej stronie typową niepewność. Tak naprawdę Sullivan nie był mocno zainteresowany poznaniem Kundla, ale dobrze byłoby chociaż zapamiętać twarz nowego.
[ Przejmowanie terenu - 8/15 ]
Święta, święta, czas świąteczny... Nie była pewna, co myśleć o tym. Nie licząc faktu, że to pierwsze, które spędzała w Riverdale. W dodatku bez pełnej rodziny. Ze znikomą szansą na zobaczenie braku murów tego miasta, pozostawało jej znaleźć inne zajęcie. Inne niż wystalkowanie sklepu z dobrymi wyrobami tytoniowymi.
Nie miała problemów z papierosami. Problem rodził się w momencie, gdy zaczynało ich brakować.
- Agh, nie mówcie, że spóźniłam się - jęknęła cicho czarnowłosa, gdy już dotarła na miejsce. - Na swoje usprawiedliwienie mogę mieć to, że nie ogarniam miasta. A mój GPS nie ogarnia mnie - dodała głośniej, przykładając dłoń do głowy. - Witam Państwa. Jakie dobre atrakcje czekają na nas dzisiaj? - no i zobaczyła kogoś nieznajomego. Pierwszy raz czy nie było go wcześniej tylko? - przemknęło jej przez myśl. Skomentowała zaraz potem swoje myśli wzruszeniem ramionami, by przejść do chuchania na swoje dłonie.
Mogłam wziąć te przeklęte rękawiczki.
[ Przejmowanie terenu - 9/15 ]
Zima! HA!!!
Babushka brnął przez ulice. Odczytał wiadomość i stwierdził, że nawet jeśli ma kawałek do ustalonego miejsca spotkania to i tak ruszy swoje dupsko by spotkać się z resztą Wilków. Szczególnie, że panująca dookoła może nie atmosfera, a temperatura naprawdę mobilizowała go do wszelakiego działania. Poniekąd czuł się jak w domu, chociaż temperatura nawet nie zbliżyła się do tej jaką miewał w swoich rodzinnych stronach. Dlatego też Lisov na spokojnie chodził w swoim rozpiętym płaszczu. Sweter i szalik wystarczyły mu do obrony przed takim zimnem. Ktoś mógłby powiedzieć, że płaszcz nosił tylko dlatego by nie przyciągać niepotrzebnie spojrzeń ludzi. Gdzieś w kieszeni miał też rękawiczki na w razie czego, ale nic nie zapowiadało, że to "czego" pojawi się zbyt szybko. Brakowało mu jeszcze do szczęścia wielkich zasp śniegu, najlepiej takich po kolana. Jego kolana.
Zauważył grupkę osób, zauważył czupryny i twarze, które rozpozna niemalże wszędzie. Więc przyśpieszył kroku by znaleźć się przy nich.
- Dzień dobry. - Rzucił na przywitanie nie okazując prawie żadnych emocji, mimo wszystko można było odczuć, że definitywnie emanował szczęściem. Oh, nawet w okolicy pojawiła się nowa twarz, skinął nowemu głową i w sumie przyjrzał się każdemu z osobna. Czemu wyglądali na takich zmarzniętych i niezadowolonych? Nie wiedział, ale chyba głupio mu było spytać.
[Przejmowanie terenu 10/15]
Z połową twarzy ukrytą w szaliku i dłońmi kurczowo zaciśniętymi na papierowym kubku marzyła o znalezieniu się w jakimkolwiek innym miejscu. Najlepiej ogrzewanym.Gdy usłyszała nowy głos spojrzała kątem oka w jego stronę. Jej brew uniosła się w zdziwieniu, ale odepchnęła się od ściany i stanęła wyprostowana naprzeciwko niego.
“A ty kim jesteś?” Chyba musiała w końcu wymyślić jakiś porządny sposób rekrutacji, bo już powoli męczyły ją nagłe spotkania z nieznajomymi. Spojrzała przez ramię na Marchewę. “Znasz go?” Wskazała głową na nowego. Może rudzielec go kojarzył? Czasem okazywało się, że wiedział więcej od niej.
Niedługo poźniej pojawiły się także pozostałe wilki, a na widok Jostena dwa i Avery zadziorny uśmiech zawitał na jej twarzy.
“No proszę. Rodzinka w komplecie,” skwitowała złośliwie i machnęła ręką słysząc czarnowłosą. “Nie przejmuj się. Może w takim razie powinnaś poprosić jednego z nich by pokazał Ci miasto. Podobno rodzeństwu się odmawia,” lub kimkolwiek dla siebie byli. I nadal nie rozumiała dlaczego to była jedną, wielką tajemnicą.
Kiana poczekała, aż idący w ich stronę Babushka (jego nie dało się nie zauważyć w tłumie) do nich dołączy, a gdy już wszyscy znaleźli się w zasięgu jej wzroku i głosu wypiła do końca kawę, odstawiając kubek na chwilę na murek. Klasnęła w dłonie i z uśmiechem psychopaty rozejrzała się dookoła.
“Pora by te uliczki dowiedziały się kto od dziś jest ich patronem,” odwróciła się do nich tyłem, obserwując rozległe ulice i mieniące się witryny sklepowe. Rzeczywiście, widok ją mdlił.
“Nie obchodzi mnie sposób w jaki to zrobicie, ale właściciele tych lokali mają wiedzieć, że w razie kłopotów, podejrzanych ludzi i proponowanych im dziwnych układów to my mamy być pierwszą instancją z jaką się kontaktują. Chcemy zdobyć ich uznanie by w razie kolejnej afery mieć ich poparcie. Koniec z siedzeniem w ukryciu,” puściła do nich oczko, a z murka zabrała kubek, który następnie wyrzuciła do najbliższego kosza. ”No ruszać dupska,” odpaliła kolejnego papierosa ruszając powoli przed siebie.
[ Przejmowanie terenu 11/15 ]
Przyjrzał się uważnie nowemu, zaraz wzruszając ramionami.
— Nieszczególnie. Mówiłem ci, że jakbyś rekrutowała wszystkich osobiście, to byłoby dużo łatwiej? A tak Hatheway podrzuca nam ludzi nie wiadomo skąd. Przynajmniej wygląda groźnie, przyda nam się — machnął ręką od góry do dołu, jako tako podsumowując stojącego przed nim mężczyznę.
Słuchał w spokoju tonu Kiany, dopiero gdy skończyła, uniósł ręce do góry.
— Chwila. Chwila, chwila. Kurwa. Naprawdę to przegapiłaś? — zapytał, ściągając brwi w wyraźnym niedowierzaniu. Jebnął papierosa na ziemię i zgniótł go butem, zwracając się zamaszyście w stronę Babushki.
— Czy ty właśnie powiedziałeś dzień dobry? — zapytał, marszcząc się przy tym tak, jakby właśnie ktoś zaserwował mu newsa, że dostał pokojowego nobla. Podniósł dłoń do twarzy, dotknął własnego czoła i zaraz machnął nią zamaszyście, obracając się w stronę Kiany.
— Ty no poważnie. Zawsze przychodził i robił mhm, hm, hn, mh, nawet nie umiem wydawać wszystkich dźwięków, by to naśladować. A teraz powiedział dzień dobry i nijak nie zareagowałaś? Co z ciebie za Inspektor. A ty — obrócił się stronę Babushki, mrużąc podejrzliwie oczy — wszystko w porządku?
Panie, Panowie i non-binary folks. Właśnie możecie doświadczyć Connora w najwyższej fazie konsternacji.
[Przejmowanie terenu 12/15]
Zacisnęła palce na nasadzie nosa, biorąc głęboki oddech. “I niby kiedy mam mieć na to czas, co?” Spojrzała na niego spod przymrużonych powiek. “Ale chyba nie mam większego wyboru. Eh, ogarnę to,” podsumowała. W końcu co to było dla niej. A co do nowego, faktycznie, dodatkowa osoba, która wygląda groźnie mogła im się przydać.Odwróciła się do Connora z uniesionymi brwiami.
“A teraz to o co Ci chodzi?”
Powędrowała wzrokiem za rzuconym fajkiem i zadziorny uśmiech pojawił się na jej twarzy. “Hej, a na mnie to się wydzierałeś kiedy po sobie nie sprzątałam. Hipokryta,” pokręciła głową, ale w porównaniu z Jostenem nie zamierzała po nim sprzątać.
Parsknęła cicho, nie wierząc w to, co właśnie słyszała. On już do końca sfiksował. Obruszyła się jednak na jego wytyk w sprawie jej stanowiska. Z czego jak z czego, ale z osiągnięcia tytułu była cholernie dumna.
“Ej, nie przeginaj Marchewa. I reszta, do roboty,” że też akurat teraz zebrało mu się na analizy Babushki. Chociaż faktycznie, wielkolud rzadko kiedy się odzywał, a jeszcze rzadziej używał faktycznych słów, zwłaszcza na powitanie.
“Nie dociekaj bo jeszcze zamknie się w sobie i znowu przestanie odzywać,” rzuciła jeszcze przez ramię.
[ Przejmowanie terenu 13/15 ]
Uniósł brew ku górze.
— Mogę przejąć połowę, ale jeśli rozpierdolę ich, podczas rekrutacji to zastrzegam sobie prawo do niewysłuchiwania twojego pierdolenia w późniejszym czasie — zaznaczył, doskonale wiedząc, jak szybko ludzie wytrącali go z równowagi. A on nie zamierzał się jebać z jakimiś tłukami, którzy ledwo odróżniali prawo od lewej i nie potrafili załapać prostych zasad wyciągniętych już w pierwszych minutach.
— A kto powiedział, że zamierzam to zostawić? W tym mieście mamy wystarczająco dużo śmieci i na moje nieszczęście potrafią mówić.
Jak powiedział, tak zrobił. Podniósł niedopałek do góry i wyrzucił go do pobliskiego kosza, kręcąc głową na boki.
— Dawaj Babushka, idziemy. Jako jedyny doceniam tu twój rozwój i poświęcenie. Nie jest ci w ogóle zimno? Chociaż pewnie masz jakąś odporność do mrozu po walkach z niedźwiedziami na Syberii, co?
Chyba nikogo specjalnie by nie dziwiło, gdyby Connor zakończył dziś swój żywot, mimo że w jego głosie nie było nawet grama standardowej złośliwości. Lubił tego giganta. A Josten nie lubił praktycznie nikogo.
[ Przejmowanie terenu - 14/15 ]
Dlaczego ja muszę przysłuchiwać się tej rozmowie?
Zachowywała neutralny wyraz twarzy, gdy wychwytywała rozmowę pomiędzy Connorem a Kianą, nie mogąc się jednak nie zastanawiać, czy to wszystko wyglądało tak za każdym razem. Westchnęła w duchu, żałując, że nie mogłaby mieć jakiś słuchawek z muzyką.
Jednakże jeszcze coś innego nie dawało jej teraz spokoju.
- Nie wiem czy moje kompetencje zawierają się w twojej wizji, szefowo - powiedziała prostując się nieznacznie. Nie w jej geście było kwestionować decyzje kogoś wyżej postawionego, ale jej rozkaz był zbyt ogólny dla Avery. Tej samej, która miała problem z dotarciem na miejsce pomimo dobroci technologii zwanej GPS. Nie była jednak wystarczająco zadowolona ze swojej znajomości bardziej szczegółowej sytuacji w mieście.
Wiedzy nigdy za wiele, heh?
Włożyła zmarznięte dłonie do kieszeni, skupiając wzrok na najbliższych jej obiektach. Zmrużyła oczy, próbując rozważyć w myślach, czy zdoła podejść do tego zadania wystarczająco odpowiedzialnie, by nie spowodować spadku opinii odnośnie Wolves. A brak chęci do bycia tą jedną osobą powodował, że musiała postawić na dobry wybór.
[ Przejmowanie terenu 15/15 ]
Connor zatrzymał się w pół kroku. To z kolei samo w sobie było już zwiastunem nadchodzącego armagedonu.
— Wiesz co Babushka, zmieniłem zdanie. Dasz sobie radę, w końcu i tak większość poczuje respekt na sam twój widok — Connor zrobił kilka długich kroków — zadziwiające jak na kogoś tak niskiego — i podszedł do Avery, przerzucając rękę przez jej ramię.
Josten nienawidził, gdy inni go dotykali. Ale nie znaczyło to, że zawsze miał problemy z dotykaniem innych. Oraz że nie miał od tej zasady drobnych wyjątków. Zwłaszcza gdy wiedział, że wytrąci go w ten sposób z równowagi. Mniej lub bardziej.
— Zajmę się tym. Jestem pewien, że nasze wspólne kompetencje przejdą najśmielsze oczekiwania całego gangu — powiedział, wpatrując się w nią tym samym beznamiętnym wzrokiem co zawsze, choć usta wygiął w złośliwym uśmiechu, by dodać swojej wypowiedzi dodatkowego efektu.
— No, dawaj Avery. Zdecydowane. Ależ będzie zabawa, rodzinny wypad. Jak za dawnych lat, co? — matko boska. Biedna dziewczyna.
TEREN PRZEJĘTY PRZEZ WILKI
Okres nietykalności: do 11.01.2022 (włącznie)
Okres nietykalności: do 11.01.2022 (włącznie)
Musiała przechylić się na jedną stronę w momencie, gdy Connor przerzucił rękę przez jej ramię. Zaskoczenie zastąpiło neutralny wyraz twarzy, a ona odwróciła twarz w jego stronę, próbując zrozumieć, o co chodziło.
O nie.
Nie mogła nawet odwrócić się w stronę drugiego z braci. Nawet by zobaczyć jego reakcję. Bo o wołanie o pomoc było już za późno.
Zdecydowanie nie.
Ten uśmiech nie świadczył o niczym dobrym.
- Byleby nie z tym samym finałem - odparła natomiast, przesuwając wzrok na bok. - Nie dam się w to wrobić - nie miała jednak pojęcia, co mogło mu chodzić po głowie. - Więc...? - przeciągnęła dłużej słowo. - Do którego miejsca chcesz mnie zaciągnąć?
O nie.
Nie mogła nawet odwrócić się w stronę drugiego z braci. Nawet by zobaczyć jego reakcję. Bo o wołanie o pomoc było już za późno.
Zdecydowanie nie.
Ten uśmiech nie świadczył o niczym dobrym.
- Byleby nie z tym samym finałem - odparła natomiast, przesuwając wzrok na bok. - Nie dam się w to wrobić - nie miała jednak pojęcia, co mogło mu chodzić po głowie. - Więc...? - przeciągnęła dłużej słowo. - Do którego miejsca chcesz mnie zaciągnąć?
Nawet jeżeli odwróciłaby się w stronę Sullivana i tak nie było szans, by jakkolwiek był w stanie jej pomóc. Jakby nie patrzeć, jego opinia była dla Connora tak samo ważna co zeszłoroczny śnieg. W sumie czy czyjakolwiek opinia taka nie była? Ciężko było sobie wyobrazić, by ktoś rzucił do niego "Josten, daj jej spokój", a on grzecznie postanowiłby się wycofać.
— Nie wiem, o co ci chodzi. Przecież zawsze świetnie się bawiliśmy — zabrał z niej ramię, poklepując ją jeszcze po plecach, nim wytarł dłonie w spodnie, zaraz odpalając papierosa. W końcu poprzedni został brutalnie porzucony przez całą tę zaskakującą sytuację z Babushką.
— Dobre pytanie. Nie masz żadnych skrytych marzeń okazania własnej dominacji? Na przykład na właścicielach sklepu spożywczego? Albo kwiaciarce na rogu? — nie mógł się powstrzymać przed wbiciem jej drobnej szpilki w bok. Inaczej nie byłby w końcu sobą.
— Naszym zadaniem jest przejście się wokół i sprawdzenie obecnych morali, podbicie ich u zwykłych mieszkańców, zapewnienie, że Wilki nie pojawiają się w coraz to kolejnych miejscach z nudów. Jesteś lepszym mówcą niż ja, na pewno świetnie wciśniesz im jakiś tekst o tym, że zadbamy o ich bezpieczeństwo, dodasz jakieś pierdolenie o świetlanej przyszłości czy coś tam — strzepnął popiół na ziemię, zaraz ponownie zaciągając się dymem.
— Nie wiem, o co ci chodzi. Przecież zawsze świetnie się bawiliśmy — zabrał z niej ramię, poklepując ją jeszcze po plecach, nim wytarł dłonie w spodnie, zaraz odpalając papierosa. W końcu poprzedni został brutalnie porzucony przez całą tę zaskakującą sytuację z Babushką.
— Dobre pytanie. Nie masz żadnych skrytych marzeń okazania własnej dominacji? Na przykład na właścicielach sklepu spożywczego? Albo kwiaciarce na rogu? — nie mógł się powstrzymać przed wbiciem jej drobnej szpilki w bok. Inaczej nie byłby w końcu sobą.
— Naszym zadaniem jest przejście się wokół i sprawdzenie obecnych morali, podbicie ich u zwykłych mieszkańców, zapewnienie, że Wilki nie pojawiają się w coraz to kolejnych miejscach z nudów. Jesteś lepszym mówcą niż ja, na pewno świetnie wciśniesz im jakiś tekst o tym, że zadbamy o ich bezpieczeństwo, dodasz jakieś pierdolenie o świetlanej przyszłości czy coś tam — strzepnął popiół na ziemię, zaraz ponownie zaciągając się dymem.
Nie było już dla niej ratunku. Nie, żeby miała zacząć wołaś o pomoc i próbować się wyrywać. Zaakceptowanie i znalezienie wyjścia w takiej sytuacji stanowiło jednąz możliwości, chociaż bardziej motywowała się tym, by nie dawać mu satysfakcji z wygranej.
Chociaż przy nim... Różnie bywało.
- Inaczej to pamiętam - odparła na jego słowa, prostując się momentalnie. Oboje mogli odbierać to w różny sposób. No i przez te wszystkie lata Connor dobrze wiedział, gdzie zaatakować, by wywołać u niej daną reakcję. Ta część jej osobowości nie zaniknęła wraz z wejściem w życie dorosłe.
I w dodatku to on wtedy miał o wiele więcej zabawy.
- Dominacja niekoniecznie zostanie dobrze odebrana - odparła automatycznie, po czym przewróciła oczami. - Jeny, stop. Mówiłeś, że nie pamiętasz tamtego - wzrok przesunęła na koniec ulicy, zastanawiając się, czy gdyby teraz spróbowała pobiec, to zdążyłaby uciec. - Jestem grzeczna od tamtego czasu.
Musiała przyznać, że już dawno tak nie opowiadała bajek jak teraz. Brzmiała spokojnie, ale gdy słowa opuściły jej usta, wiedziała, że brzmiało to jak całkowite kłamstwo. Ale nie! Tym razem nie da mu za wygraną i nie ulegnie. Chyba.
- Ej, mógłbyś odpalić mi jednego - powiedziała, widząc, że sam dorwał papierosa.
A co do zadania... Aż kusiło ją skomentować to teatralnym westchnieniem.
- Jeśli to ma wyglądać tak, jak myślę, to będzie co najmniej dziwne - skomentowała opis zadania. - Ale niech będzie - odchyliła się nieco do tyłu. - Wystarczy, że się nie odezwiesz, to już połowa sukcesu w podnoszeniu morali - odcięła jeszcze. - Druga będzie taka, by nie wywołać w nich reakcji odrzucenia od razu - powoli w głowie czarnowłosej kiełkował się pomysł na podejście do sprawy. - Jaką reputację obecnie ma gang? - spytała jeszcze, chcąc wiedzieć, na czym stoją obecnie.
Chociaż przy nim... Różnie bywało.
- Inaczej to pamiętam - odparła na jego słowa, prostując się momentalnie. Oboje mogli odbierać to w różny sposób. No i przez te wszystkie lata Connor dobrze wiedział, gdzie zaatakować, by wywołać u niej daną reakcję. Ta część jej osobowości nie zaniknęła wraz z wejściem w życie dorosłe.
I w dodatku to on wtedy miał o wiele więcej zabawy.
- Dominacja niekoniecznie zostanie dobrze odebrana - odparła automatycznie, po czym przewróciła oczami. - Jeny, stop. Mówiłeś, że nie pamiętasz tamtego - wzrok przesunęła na koniec ulicy, zastanawiając się, czy gdyby teraz spróbowała pobiec, to zdążyłaby uciec. - Jestem grzeczna od tamtego czasu.
Musiała przyznać, że już dawno tak nie opowiadała bajek jak teraz. Brzmiała spokojnie, ale gdy słowa opuściły jej usta, wiedziała, że brzmiało to jak całkowite kłamstwo. Ale nie! Tym razem nie da mu za wygraną i nie ulegnie. Chyba.
- Ej, mógłbyś odpalić mi jednego - powiedziała, widząc, że sam dorwał papierosa.
A co do zadania... Aż kusiło ją skomentować to teatralnym westchnieniem.
- Jeśli to ma wyglądać tak, jak myślę, to będzie co najmniej dziwne - skomentowała opis zadania. - Ale niech będzie - odchyliła się nieco do tyłu. - Wystarczy, że się nie odezwiesz, to już połowa sukcesu w podnoszeniu morali - odcięła jeszcze. - Druga będzie taka, by nie wywołać w nich reakcji odrzucenia od razu - powoli w głowie czarnowłosej kiełkował się pomysł na podejście do sprawy. - Jaką reputację obecnie ma gang? - spytała jeszcze, chcąc wiedzieć, na czym stoją obecnie.
Cmoknął krótko, kręcąc głową na boki.
— Nie każdy może się cieszyć doskonałą pamięcią, nie przejmuj się — odpowiedział spokojnie, wwiercając się w nią wzrokiem. Ciężko było jednak stwierdzić, czego tak właściwie od niej chciał, dopóki nie odwrócił się, zaciągając pokrótce dymem, wypuszczając go w bok.
Na wspomnienie o byciu grzecznym parsknął krótko i wzruszył ramionami, przygryzając nieznacznie filtr zębami. Nie znaczyło to jednak, że zamierzał zignorować poruszoną przez nią kwestię.
— Zależy, jak ją przekażesz. Musimy tam wejść jako opiekunowie, ale i zwierzchnicy tego miasta. Możemy ich chronić, ale oni muszą przed nami odpowiadać. Jeśli skupimy się na jednostronnej współpracy opartej na rycerstwie, szybko ktoś postanowi wpierdolić nam nóż w plecy. Posiedzisz w tym miejscu dłużej i w pełni zrozumiesz, o czym mówię. Odrobina strachu zawsze jest potrzebna, by przypomnieć ludziom, że Wilki potrafią też gryźć. Po prostu niech sobie utrwalą, że nie gryzą nikogo z własnego stada — wytłumaczył nadzwyczaj spokojnie, zaraz wyciągając w końcu ponownie paczkę z kurtki i podsuwając w jej stronę. Jak śmiałby odmówić swojej ukochanej siostrze dobrowolnego samobójstwa w męczarniach?
"Wystarczy, że się nie odezwiesz, to już połowa sukcesu w podnoszeniu morali."
— Patrzcie ją, ledwo przyjechała i już szczeka. Jestem niesamowicie dumny i wzruszony — rzucił wypranym z emocji tonem, nie patrząc nawet w jej kierunku. Zamiast tego rozglądał się wokół, szukając jakichś ciekawszych obiektów.
— Lepszą niż wcześniej. Trochę ruletka, połowa nas popiera, połowa nadal wrzuca Wolves do jednego worka z policją i sra o tym, jacy byli bezużyteczni w ostatnich miesiącach. Kwestia szczęścia.
Podniósł głowę do góry, wydmuchując zaraz cienką stróżkę dymu, obserwując ją przez chwilę, nim wrócił wzrokiem do ulicy.
— Chciałaś tu przyjechać? — zapytał nagle, nadal nie patrząc w jej kierunku.
— Nie każdy może się cieszyć doskonałą pamięcią, nie przejmuj się — odpowiedział spokojnie, wwiercając się w nią wzrokiem. Ciężko było jednak stwierdzić, czego tak właściwie od niej chciał, dopóki nie odwrócił się, zaciągając pokrótce dymem, wypuszczając go w bok.
Na wspomnienie o byciu grzecznym parsknął krótko i wzruszył ramionami, przygryzając nieznacznie filtr zębami. Nie znaczyło to jednak, że zamierzał zignorować poruszoną przez nią kwestię.
— Zależy, jak ją przekażesz. Musimy tam wejść jako opiekunowie, ale i zwierzchnicy tego miasta. Możemy ich chronić, ale oni muszą przed nami odpowiadać. Jeśli skupimy się na jednostronnej współpracy opartej na rycerstwie, szybko ktoś postanowi wpierdolić nam nóż w plecy. Posiedzisz w tym miejscu dłużej i w pełni zrozumiesz, o czym mówię. Odrobina strachu zawsze jest potrzebna, by przypomnieć ludziom, że Wilki potrafią też gryźć. Po prostu niech sobie utrwalą, że nie gryzą nikogo z własnego stada — wytłumaczył nadzwyczaj spokojnie, zaraz wyciągając w końcu ponownie paczkę z kurtki i podsuwając w jej stronę. Jak śmiałby odmówić swojej ukochanej siostrze dobrowolnego samobójstwa w męczarniach?
"Wystarczy, że się nie odezwiesz, to już połowa sukcesu w podnoszeniu morali."
— Patrzcie ją, ledwo przyjechała i już szczeka. Jestem niesamowicie dumny i wzruszony — rzucił wypranym z emocji tonem, nie patrząc nawet w jej kierunku. Zamiast tego rozglądał się wokół, szukając jakichś ciekawszych obiektów.
— Lepszą niż wcześniej. Trochę ruletka, połowa nas popiera, połowa nadal wrzuca Wolves do jednego worka z policją i sra o tym, jacy byli bezużyteczni w ostatnich miesiącach. Kwestia szczęścia.
Podniósł głowę do góry, wydmuchując zaraz cienką stróżkę dymu, obserwując ją przez chwilę, nim wrócił wzrokiem do ulicy.
— Chciałaś tu przyjechać? — zapytał nagle, nadal nie patrząc w jej kierunku.
Nie odparła, czując się, jakby żartował sobie z niej. W jakim stopniu - to już mógł wiedzieć on sam. Avery uznała, że bezpieczniej jest nie myśleć nad tym aż tak dokładniej. Nie zamierzała popadać w bardziej demotywujący nastrój.
Chociaż nie udało się. Kolejne jego słowa i wyjaśnienie wystarczyło, by to wywołać.
- ... nie możecie po prostu zatrudnić ludzi do tego? - spytała się czarnowłosa, patrząc na niego wzrokiem martwej ryby. - Byłoby prościej i bardziej profesjonalnie. Ten opis kojarzy mi się z działaniami w małych miasteczkach, gdzie każdy każdego zna.
Chociaż patrząc na to, ile mieszkańców pozostało w Riverdale, mogło i ono powoli się do tego zaliczać. Jednakże z innej strony mógł istnieć plan, którego nie rozumiała obecnie. Coś, co przekraczało myślenie zwykłego szeregowego policjanta. Dlatego też na koniec już po raz któryś wypuściła głośniej powietrze z ust, patrzac na rudowłosego z brakiem nadziei w to wszystko.
- Ta, właśnie widzę. Nic, tylko promieniejesz radością - odparła na jego stwierdzenie, zarazem wzruszając ramionami. - I dobra. Czyli wiem, na czym stoimy. Plus-minus - czyli zasadniczo na niczym. Ludzie nie widzieli wyraźnej różnicy przez to, kogo mogli napotkać w Wolves i ich sposób działania. Ten bardziej widoczny. Potarła głowę, czując narastające przeczucie, że wychodził z tego jeden wielki bajzel. Taki, który skutkował dzisiejszą sytuacją.
- Dobra, chodźmy. Nim rzeczywiście stracę wiarę w cokolwiek - nastawienie się bojowo na to nie było proste, ale to samo dotyczyło jej całej pracy. Tylko który obiekt jako pierwszy?
I jak to w ogóle zacząć.
- Hm? Do miasta niezbyt - odparła na pytanie. - By was zobaczyć - zawsze - wyszczerzyła zęby w krótkim uśmiechu, po czym zaraz potem spoważniała. - A teraz gaś papierosa, skoro się nie podzieliłeś - mruknęła. - I pora na trochę profesjonalności z naszej strony.
Pokazała kciukiem za siebie, na jedno z wejść do innej uliczki.
- Słyszałam, że jest tutaj niezły labirynt, wiec można sprawdzić, czy jakiś zabłąkany kotek posiadający sklep tutaj, nie potrzebuje słów otuchy od Wolves - przy okazji jej by przydał przewodnik w tym miejscu. - Możemy zacząć od jakiegoś znajomego ci miejsca na początek.
Chociaż nie udało się. Kolejne jego słowa i wyjaśnienie wystarczyło, by to wywołać.
- ... nie możecie po prostu zatrudnić ludzi do tego? - spytała się czarnowłosa, patrząc na niego wzrokiem martwej ryby. - Byłoby prościej i bardziej profesjonalnie. Ten opis kojarzy mi się z działaniami w małych miasteczkach, gdzie każdy każdego zna.
Chociaż patrząc na to, ile mieszkańców pozostało w Riverdale, mogło i ono powoli się do tego zaliczać. Jednakże z innej strony mógł istnieć plan, którego nie rozumiała obecnie. Coś, co przekraczało myślenie zwykłego szeregowego policjanta. Dlatego też na koniec już po raz któryś wypuściła głośniej powietrze z ust, patrzac na rudowłosego z brakiem nadziei w to wszystko.
- Ta, właśnie widzę. Nic, tylko promieniejesz radością - odparła na jego stwierdzenie, zarazem wzruszając ramionami. - I dobra. Czyli wiem, na czym stoimy. Plus-minus - czyli zasadniczo na niczym. Ludzie nie widzieli wyraźnej różnicy przez to, kogo mogli napotkać w Wolves i ich sposób działania. Ten bardziej widoczny. Potarła głowę, czując narastające przeczucie, że wychodził z tego jeden wielki bajzel. Taki, który skutkował dzisiejszą sytuacją.
- Dobra, chodźmy. Nim rzeczywiście stracę wiarę w cokolwiek - nastawienie się bojowo na to nie było proste, ale to samo dotyczyło jej całej pracy. Tylko który obiekt jako pierwszy?
I jak to w ogóle zacząć.
- Hm? Do miasta niezbyt - odparła na pytanie. - By was zobaczyć - zawsze - wyszczerzyła zęby w krótkim uśmiechu, po czym zaraz potem spoważniała. - A teraz gaś papierosa, skoro się nie podzieliłeś - mruknęła. - I pora na trochę profesjonalności z naszej strony.
Pokazała kciukiem za siebie, na jedno z wejść do innej uliczki.
- Słyszałam, że jest tutaj niezły labirynt, wiec można sprawdzić, czy jakiś zabłąkany kotek posiadający sklep tutaj, nie potrzebuje słów otuchy od Wolves - przy okazji jej by przydał przewodnik w tym miejscu. - Możemy zacząć od jakiegoś znajomego ci miejsca na początek.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach