▲▼
― Nie robię tego celowo. Nie próbuję stosować żadnej odwrotnej psychologii ― rzucił, powstrzymując się od zrezygnowanego przesunięcia ręką po twarzy tylko dlatego, że znajdowali się wśród różnych ludzi. Czarnowłosy musiał jednak poruszyć nieznacznie palcami dłoni, w dyskretny sposób hamując ten odruch. Skąd ona w ogóle brała te wszystkie teorie? ― Za bardzo przywykłaś do zbyt dużego powodzenia i teraz jesteś przekonana, że osoby, które nie chcą obściskiwać się z tobą w galerii, muszą tylko się zgrywać-- ― uciął, ściągając brwi na dźwięk nieadekwatnej piosenki ― albo być odmiennej orientacji ― dodał po chwili z nutą niesmaku w głosie. Nie chodziło tu bynajmniej o to, że miał coś do homoseksualistów – nie interesowało go to, co ktoś robił w swojej sferze prywatnej, ale na pewno nie utożsamiał się z ich grupą. ― Daj spokój, Yun ― odparł, wzdychając krótko, jakby powoli tracił siły do użerania się z dziewczyną. Mogli spędzić ten czas dużo spokojniej, ale rudowłosa z premedytacją chciała utrudnić sprawę Hatheway'owi.
Może wciąż miała mu za złe i usiłowała się na nim mścić?
„Bez urazy, ale wygląda jakby ktoś zjadł farbę i zwymiotował na płótno.”
Trudno było się z tym nie zgodzić, jednak Noah nie mógł pozwolić sobie na otwarte przyznanie jej racji, biorąc pod uwagę, jak bardzo jej komentarz był niestosowny.
― Może ojciec artysty miał paskudne wnętrze ― stwierdził ni z tego, ni z owego, zaraz przenosząc spojrzenie różnokolorowych oczu na chłopaka, który pojawił się obok Chen. Nie spodziewał się, że jej towarzystwo będzie oznaczało dodatkowe osoby w pakiecie, jednak wyglądało na to, że białowłosy był zainteresowany tylko nią.
„A właśnie. To jest Noah.”
Przynajmniej do czasu.
Jak na panicza z dobrego domu przystało, skinął nieznajomemu głową. Nigdy nie można było być pewnym, z kim miało się do czynienia w podobnym miejscu, choć brunet wychodził z założenia, że skoro nie był w stanie skojarzyć nijak jego twarzy, raczej nie spotkał się z zaszczytem poznania kogoś ważnego.
Może wciąż miała mu za złe i usiłowała się na nim mścić?
„Bez urazy, ale wygląda jakby ktoś zjadł farbę i zwymiotował na płótno.”
Trudno było się z tym nie zgodzić, jednak Noah nie mógł pozwolić sobie na otwarte przyznanie jej racji, biorąc pod uwagę, jak bardzo jej komentarz był niestosowny.
― Może ojciec artysty miał paskudne wnętrze ― stwierdził ni z tego, ni z owego, zaraz przenosząc spojrzenie różnokolorowych oczu na chłopaka, który pojawił się obok Chen. Nie spodziewał się, że jej towarzystwo będzie oznaczało dodatkowe osoby w pakiecie, jednak wyglądało na to, że białowłosy był zainteresowany tylko nią.
„A właśnie. To jest Noah.”
Przynajmniej do czasu.
Jak na panicza z dobrego domu przystało, skinął nieznajomemu głową. Nigdy nie można było być pewnym, z kim miało się do czynienia w podobnym miejscu, choć brunet wychodził z założenia, że skoro nie był w stanie skojarzyć nijak jego twarzy, raczej nie spotkał się z zaszczytem poznania kogoś ważnego.
"Gorzej, jeśli tej nocy nam nie wystarczy"
Mercury uniósł kącik ust w uśmiechu, przysuwając się ponownie do Alana, tylko po to by krótko go pocałować. Zamiast się jednak odsunąć, otarł się nieznacznie nosem o jego nos, wpatrując w jego ciemne tęczówki.
— Wtedy weźmiemy sobie dzień wolnego — wymruczał, całując go po raz kolejny — i jeśli będzie trzeba, jeszcze jeden... — następny krótki pocałunek — ... i kolejny.
Przesunął rękę na jego plecy. Tym razem usta czarnowłosego musnęły policzek blondyna, nim w końcu nieznacznie się odsunął, rozglądając po sali. Wyglądało jednak na to, że osoba którą miał ratować właśnie odchodziła na bok z kimś innym. Wbił uważne spojrzenie w Saturna. Nie minęło pięć sekund, gdy białowłosy zwrócił głowę w jego kierunku, wpatrując się w niego ponad głowami innych.
Doskonale mógł dostrzeć w jego tęczówkach wyrzut, który sprawił że momentalnie poczuł się jakby coś ciężkiego osiadło na dnie jego żołądka. Usta Mercury'ego poruszyły się bezgłośnie.
"Przepraszam."
Widział jak jego brat przewraca oczami, odwracając się z powrotem w swoją stronę. Nawet jeśli nie był zły, wiedział że będzie musiał mu to jakoś później wynagrodzić.
"Czy to brudne myśli z moim udziałem?"
— Da się mieć czyste myśli z twoim udziałem? — zapytał obracając głowę w jego stronę, by zmierzyć go wzrokiem od dołu do góry. Im dłużej przebywał w jego towarzystwie, tym bardziej był pod wrażeniem samego siebie i swojego opanowania.
— Nie, raczej nas nie brakuje.
Wymamrotał rozglądając się dookoła. Szczerze mówiąc, kompletnie stracił wenę na oglądanie obrazów. Toczył ze sobą właśnie wewnętrzną walkę, nim w końcu przygryzł wargę, wyraźnie podejmując decyzję.
— Idź po kilka przystawek. Przejdę się, obejrzę wszystkie obrazy i wychodzimy stąd.
Mercury uniósł kącik ust w uśmiechu, przysuwając się ponownie do Alana, tylko po to by krótko go pocałować. Zamiast się jednak odsunąć, otarł się nieznacznie nosem o jego nos, wpatrując w jego ciemne tęczówki.
— Wtedy weźmiemy sobie dzień wolnego — wymruczał, całując go po raz kolejny — i jeśli będzie trzeba, jeszcze jeden... — następny krótki pocałunek — ... i kolejny.
Przesunął rękę na jego plecy. Tym razem usta czarnowłosego musnęły policzek blondyna, nim w końcu nieznacznie się odsunął, rozglądając po sali. Wyglądało jednak na to, że osoba którą miał ratować właśnie odchodziła na bok z kimś innym. Wbił uważne spojrzenie w Saturna. Nie minęło pięć sekund, gdy białowłosy zwrócił głowę w jego kierunku, wpatrując się w niego ponad głowami innych.
Doskonale mógł dostrzeć w jego tęczówkach wyrzut, który sprawił że momentalnie poczuł się jakby coś ciężkiego osiadło na dnie jego żołądka. Usta Mercury'ego poruszyły się bezgłośnie.
"Przepraszam."
Widział jak jego brat przewraca oczami, odwracając się z powrotem w swoją stronę. Nawet jeśli nie był zły, wiedział że będzie musiał mu to jakoś później wynagrodzić.
"Czy to brudne myśli z moim udziałem?"
— Da się mieć czyste myśli z twoim udziałem? — zapytał obracając głowę w jego stronę, by zmierzyć go wzrokiem od dołu do góry. Im dłużej przebywał w jego towarzystwie, tym bardziej był pod wrażeniem samego siebie i swojego opanowania.
— Nie, raczej nas nie brakuje.
Wymamrotał rozglądając się dookoła. Szczerze mówiąc, kompletnie stracił wenę na oglądanie obrazów. Toczył ze sobą właśnie wewnętrzną walkę, nim w końcu przygryzł wargę, wyraźnie podejmując decyzję.
— Idź po kilka przystawek. Przejdę się, obejrzę wszystkie obrazy i wychodzimy stąd.
Od początku podchodził do konwersacji z dużym dystansem, w duchu dziękując samemu sobie, że kolejny raz nie dał ściągnąć się na intelektualne dno za sprawą błędów logicznych w cudzych wypowiedziach, choć w złotych tęczówkach chłopaka pojawił się ledwo widoczny błysk poirytowania, który bynajmniej nie wiązał się z atakiem na jego osobę, a z niechybnym uznaniem, że towarzyszący im białowłosy miał tu ograniczone prawa. Blondyn, z którym miał do czynienia, musiał mieć poważne problemy ze swoim ego.
Jebani artyści za dwa centy.
W takich chwilach jak ta, nie pozostawało mu nic innego, jak tylko starać się pomyśleć o kimś w superlatywach, dopisać im obojgu życiową historię, w której oboje zostaliby najlepszymi kumplami – to byłyby lata wspaniałej przyjaźni, która tragicznie zakończyłaby się wypadkiem Remora. O'Brien za to uroniłby samotną łzę nad jego grobem.
― Oczywiście, panie Laverne. Choć jestem pewien, że kiedy to się stanie, na pewno obędzie się bez informowania pana na prywatnym podłożu ― odparł, zerkając w stronę Blacka. To jemu chciał poświęcić większość swojej uwagi i przy okazji być w tym momencie jedyną osobą, z którą chłopak by rozmawiał. Nic dziwnego, że organizator imprezy był dla niego uporczywym wrzodem, którego nie dało się od tak pozbyć.
Gdzie się to wyłącza?
― To samo dotyczy pana, panie Laverne. Jestem pewien, że interpretacja obrazów jest sztuką, w której odnajduje się pan dużo bardziej ― stwierdził, stawiając dość wymowną kropkę na końcu zdania, choć ten sam uprzejmy grymas wciąż trzymał się jego twarzy, nawet jeśli powoli zaczynał odczuwać nieprzyjemny ścisk na policzkach.
Drugi blondyn, który pojawił się w ich towarzystwie był zarówno wybawieniem, jak i przekleństwem, biorąc pod uwagę, że już kolejna osoba postanowiła odciąć go od towarzystwa białowłosego, choć do ostatniej chwili Jake miał nadzieję, że nieznajomy był zainteresowany gospodarzem tego wydarzenia.
― Jake O'Brien ― rzucił w odpowiedzi, milknąc na moment i czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Ten jednak nie do końca przypadł mu do gustu, choć starał się nie okazywać tego aż nadto przed kolejną znaną osobistością. ― Jeśli to coś śmiertelnie ważnego, jestem skłonny poczekać, zanim wrócimy do naszej rozmowy ― odparł, unosząc kącik ust w zawadiackim uśmiechu, gdy zwrócił się do Saturna. Choć nie było to nic znaczącego, dość łatwo przyswoił sobie, że odkąd został nazwany towarzyszem, w niewielkim stopniu liczono się z jego zdaniem. Raven dobitnie podkreślił, że jeszcze tego dnia zamierzał do złapać, choć niekoniecznie zamierzał czekać dokładnie w tym miejscu. ― Dlatego liczę na to, że nie zamierza go pan porwać na stałe, panie Vessare.
Jebani artyści za dwa centy.
W takich chwilach jak ta, nie pozostawało mu nic innego, jak tylko starać się pomyśleć o kimś w superlatywach, dopisać im obojgu życiową historię, w której oboje zostaliby najlepszymi kumplami – to byłyby lata wspaniałej przyjaźni, która tragicznie zakończyłaby się wypadkiem Remora. O'Brien za to uroniłby samotną łzę nad jego grobem.
― Oczywiście, panie Laverne. Choć jestem pewien, że kiedy to się stanie, na pewno obędzie się bez informowania pana na prywatnym podłożu ― odparł, zerkając w stronę Blacka. To jemu chciał poświęcić większość swojej uwagi i przy okazji być w tym momencie jedyną osobą, z którą chłopak by rozmawiał. Nic dziwnego, że organizator imprezy był dla niego uporczywym wrzodem, którego nie dało się od tak pozbyć.
Gdzie się to wyłącza?
― To samo dotyczy pana, panie Laverne. Jestem pewien, że interpretacja obrazów jest sztuką, w której odnajduje się pan dużo bardziej ― stwierdził, stawiając dość wymowną kropkę na końcu zdania, choć ten sam uprzejmy grymas wciąż trzymał się jego twarzy, nawet jeśli powoli zaczynał odczuwać nieprzyjemny ścisk na policzkach.
Drugi blondyn, który pojawił się w ich towarzystwie był zarówno wybawieniem, jak i przekleństwem, biorąc pod uwagę, że już kolejna osoba postanowiła odciąć go od towarzystwa białowłosego, choć do ostatniej chwili Jake miał nadzieję, że nieznajomy był zainteresowany gospodarzem tego wydarzenia.
― Jake O'Brien ― rzucił w odpowiedzi, milknąc na moment i czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Ten jednak nie do końca przypadł mu do gustu, choć starał się nie okazywać tego aż nadto przed kolejną znaną osobistością. ― Jeśli to coś śmiertelnie ważnego, jestem skłonny poczekać, zanim wrócimy do naszej rozmowy ― odparł, unosząc kącik ust w zawadiackim uśmiechu, gdy zwrócił się do Saturna. Choć nie było to nic znaczącego, dość łatwo przyswoił sobie, że odkąd został nazwany towarzyszem, w niewielkim stopniu liczono się z jego zdaniem. Raven dobitnie podkreślił, że jeszcze tego dnia zamierzał do złapać, choć niekoniecznie zamierzał czekać dokładnie w tym miejscu. ― Dlatego liczę na to, że nie zamierza go pan porwać na stałe, panie Vessare.
Do ich wesoło konwersującej kompanii dołączyła kolejna osoba. Z początku nie zauważył mężczyzny, ale gdy ten zabrał głos i poprosił Saturna na stronę, skinął tylko krótko głową i uśmiechnął się ze zrozumieniem.
— Naturalnie — odparł krótko, po czym odsunął się nieznacznie by zrobić miejsce Saturnowi. Odniósł wrażenie, że Black gdzieś w środku odczuł ulgę mogąc opuścić większe skupisko ludzi. Nie przeszkadzało mu to, w prawdzie miał jeszcze kilka osób do obejścia, zanim będzie mógł domknąć ten wieczór i zaszyć się gdzieś na górnych piętrach galerii.
Jego spojrzenie spoczęło na O'Brienie zza szkieł okularów; jedno musiał mu otwarcie przyznać - dzieciakowi udało się go rozbawić i nawet jeśli nadal uważał, że chłopak jest irytujący, to przynajmniej zajmował mu czas.
— "Jestem z tobą w Rockland, gdzie pięćdziesiąt szoków więcej nigdy nie zawróci twej duszy do ciała z pielgrzymki do krzyża na pustkowiu."* Czytałeś może kiedykolwiek? — Nagła zmiana tematu i cytat wyrwany z kontekstu. Miał upodobanie w podobnych grach, lubił wyciągać z ludzi więcej, niż chcieli to w rzeczywistości pokazać. I jeżeli coś ich łączyło, to był to upór.
Wsunął obie dłonie do kieszeni, przechylając z lekka głowę na bok. Zostali sami pod obrazem, nie musząc już zważać na słowa. Nie zamierzał wykorzystywać sytuacji, i nawet jeśli Saturn ręczył za swojego kolegę, Remor nie zamierzał brać mu tego za złe, jeśli Jake postanowi wyplątać się z konwenansu i mówić bez ogródek - nawet, jeśli mogłoby to zostać odebrane jako obraźliwe i nieprzystające. Ponadto Laverne uwielbiał ludzi, którzy nie zgadzali się z nim na jakiejś płaszczyźnie. Niestety mało kto był na tyle bezpośredni i szczery.
— Darujmy sobie kurtuazyjne formułki. Nie jestem aż tak stary, by zwracać się do mnie per pan.
Wielka szkoda, że Remor nie czytał w myślach. Wizje snute przez O'Briena z pewnością ubawiłyby go setnie, a zważając na fakt, że sam miał całkiem bujną wyobraźnię, mógłby dopisać parę wierszy przy tej historii. Z jakiegoś powodu miał w życiu szczęście i z jednego poważniejszego wypadku wyszedł w zasadzie bez szwanku.
*Ginsberg Allen - Skowyt
— Naturalnie — odparł krótko, po czym odsunął się nieznacznie by zrobić miejsce Saturnowi. Odniósł wrażenie, że Black gdzieś w środku odczuł ulgę mogąc opuścić większe skupisko ludzi. Nie przeszkadzało mu to, w prawdzie miał jeszcze kilka osób do obejścia, zanim będzie mógł domknąć ten wieczór i zaszyć się gdzieś na górnych piętrach galerii.
Jego spojrzenie spoczęło na O'Brienie zza szkieł okularów; jedno musiał mu otwarcie przyznać - dzieciakowi udało się go rozbawić i nawet jeśli nadal uważał, że chłopak jest irytujący, to przynajmniej zajmował mu czas.
— "Jestem z tobą w Rockland, gdzie pięćdziesiąt szoków więcej nigdy nie zawróci twej duszy do ciała z pielgrzymki do krzyża na pustkowiu."* Czytałeś może kiedykolwiek? — Nagła zmiana tematu i cytat wyrwany z kontekstu. Miał upodobanie w podobnych grach, lubił wyciągać z ludzi więcej, niż chcieli to w rzeczywistości pokazać. I jeżeli coś ich łączyło, to był to upór.
Wsunął obie dłonie do kieszeni, przechylając z lekka głowę na bok. Zostali sami pod obrazem, nie musząc już zważać na słowa. Nie zamierzał wykorzystywać sytuacji, i nawet jeśli Saturn ręczył za swojego kolegę, Remor nie zamierzał brać mu tego za złe, jeśli Jake postanowi wyplątać się z konwenansu i mówić bez ogródek - nawet, jeśli mogłoby to zostać odebrane jako obraźliwe i nieprzystające. Ponadto Laverne uwielbiał ludzi, którzy nie zgadzali się z nim na jakiejś płaszczyźnie. Niestety mało kto był na tyle bezpośredni i szczery.
— Darujmy sobie kurtuazyjne formułki. Nie jestem aż tak stary, by zwracać się do mnie per pan.
Wielka szkoda, że Remor nie czytał w myślach. Wizje snute przez O'Briena z pewnością ubawiłyby go setnie, a zważając na fakt, że sam miał całkiem bujną wyobraźnię, mógłby dopisać parę wierszy przy tej historii. Z jakiegoś powodu miał w życiu szczęście i z jednego poważniejszego wypadku wyszedł w zasadzie bez szwanku.
*Ginsberg Allen - Skowyt
― Zapewniam, że nie wtrącałbym się w rozmowę z powodu błahostek ― odparł, przyjmując naturalnie neutralny ton, niezależnie od tego, choć nie do końca podobało mu się to, w jaki sposób O'Brien patrzył na białowłosego i jak się do niego zwracał. Niestety nie przysługiwało mu żadne prawo, żeby zabrać głos w tej sprawie – nie był też pewien, w jakich relacjach znajdował się zarówno on i Saturn. Jednak kolejne słowa chłopaka i ton, w jaki je ubrał, sprawiły, że Leslie nabrał większej czujności w stosunku do niego. Mimowolnie nawiązał z nim kontakt wzrokowy, jakby to właśnie dzięki jego spojrzeniu miał zrozumieć, co dokładnie miał na myśli i czy przypadkiem nie wyobrażał sobie za wiele.
― Nie śmiałbym ― stwierdził, by zaraz skinąć głową obojgu z nich w pozornie przepraszającym geście, zanim odwrócił się, ruszając krok w krok z białowłosym.
Przez kilka kolejnych sekund towarzyszyła im nieznośna cisza. Nie było to nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że sprawa, którą do niego miał, musiała być na tyle istotna, że starał się uniknąć tego, by dotarła do niepożądanych uszu.
― Pomyślałem, że potrzebujesz trochę oddechu ― przyznał wreszcie, darując sobie bardziej oficjalny ton. Może ich stosunki nie były na tyle ciepłe i zażyłe, by mógł pozwalać sobie na podobne wyskoki, ale najwidoczniej tym razem nie był w stanie zapanować nad własnymi przekonaniami. To wyjaśniało, dlaczego przez cały czas patrzył przed siebie, jakby w pierwszym odruchu obawiał się tego, jak zareaguje Saturn.
No nie wiem, Leslie, w końcu jest taki gwałtowny.
Zabawne.
― Wiem, że nie powinienem wyciągać takich wniosków na własną rękę, ale przypadkiem udało mi się usłyszeć część tej... rozmowy. Nie zamierzam zajmować ci dużo czasu, bo wydaje mi się, że wystarczy ci towarzystwa na dziś i z pewnością wolałbyś dołączyć do swojego brata. ― Mimowolnie odszukał wzrokiem Mercury'ego, nawet nie zdając sobie sprawy, że i białowłosy zdążył wypatrzeć go w tłumie. Fakt faktem, że możliwość porozmawiania z Blackiem nieco dłużej byłaby doskonałą opcją, ale nie chciał doszczętnie pozbawiać go energii. ― Oczywiście, jeżeli się mylę, nie będę miał za złe, jeśli za chwilę do nich wrócisz.
― Nie śmiałbym ― stwierdził, by zaraz skinąć głową obojgu z nich w pozornie przepraszającym geście, zanim odwrócił się, ruszając krok w krok z białowłosym.
Przez kilka kolejnych sekund towarzyszyła im nieznośna cisza. Nie było to nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że sprawa, którą do niego miał, musiała być na tyle istotna, że starał się uniknąć tego, by dotarła do niepożądanych uszu.
― Pomyślałem, że potrzebujesz trochę oddechu ― przyznał wreszcie, darując sobie bardziej oficjalny ton. Może ich stosunki nie były na tyle ciepłe i zażyłe, by mógł pozwalać sobie na podobne wyskoki, ale najwidoczniej tym razem nie był w stanie zapanować nad własnymi przekonaniami. To wyjaśniało, dlaczego przez cały czas patrzył przed siebie, jakby w pierwszym odruchu obawiał się tego, jak zareaguje Saturn.
No nie wiem, Leslie, w końcu jest taki gwałtowny.
Zabawne.
― Wiem, że nie powinienem wyciągać takich wniosków na własną rękę, ale przypadkiem udało mi się usłyszeć część tej... rozmowy. Nie zamierzam zajmować ci dużo czasu, bo wydaje mi się, że wystarczy ci towarzystwa na dziś i z pewnością wolałbyś dołączyć do swojego brata. ― Mimowolnie odszukał wzrokiem Mercury'ego, nawet nie zdając sobie sprawy, że i białowłosy zdążył wypatrzeć go w tłumie. Fakt faktem, że możliwość porozmawiania z Blackiem nieco dłużej byłaby doskonałą opcją, ale nie chciał doszczętnie pozbawiać go energii. ― Oczywiście, jeżeli się mylę, nie będę miał za złe, jeśli za chwilę do nich wrócisz.
Z błyskiem satysfakcji w ciemnych oczach, ułożył ręce na biodrach chłopaka. Przychodząc tu, nie sądził, że będą mogli pozwolić sobie na aż tak wiele, ale kto powiedział, że zamierzał narzekać? Pocałunki z Blackiem były znacznie lepszą perspektywą niż przyglądanie się nieruchomym obrazom na ścianach – nie sądził, by rozmemłana farba miała wywołać w nim doznania podobne do przyjemnego mrowienia na ustach, a już tym bardziej w podbrzuszu. Chyba że było się naprawdę pojebanym koneserem sztuki.
Na szczęście Paige'owi aż tak nie odpierdoliło.
― Mmm, podoba mi się ten tok rozumowania ― wymruczał, z zadowoleniem przyjmując kolejne krótkie pocałunki. Wraz z każdym z nich coraz mocniej zaciskał palce na ciele czarnowłosego, jakby tylko tak mógł poradzić sobie z coraz bardziej narastającym zniecierpliwieniem. ― Możemy też wyjechać gdzieś na tydzień ― zaproponował, dmuchając ciepłym powietrzem w ucho czarnowłosego. Co prawda, ciężko było z miejsca zebrać się i po prostu wyjechać, ale jakby nie patrzeć, odkąd mieli mniej czasu dla siebie, podobny wyjazd wydawał się być całkiem dobrym rozwiązaniem.
Zmarnowalibyście go siedząc w pokoju i dostając jedzenie pod nos.
Idealnie.
„Da się mieć czyste myśli z twoim udziałem?”
― Interesujące pytanie. Może przeprowadzimy społeczną sondę, żeby dowiedzieć się, kto jeszcze chciałby trafić ze mną do łóżka? ― rzucił, rozglądając się po sali, jakby próbował odszukać pierwszego kandydata lub kandydatkę. Zaraz jednak szturchnął Mercury'ego łokciem w bok, wykrzywiając usta w łobuzerskim uśmiechu.
„Idź po kilka przystawek.”
― Dobra, najwyżej poczekam przy drzwiach.
Hayden wskazał kciukiem za siebie, mimowolnie nachylając się nad chłopakiem, żeby raz jeszcze musnąć wargami jego usta, jakby żegnali się na dłużej niż pięć czy dziesięć minut. Wreszcie jednak ruszył w stronę wcześniejszej sali, by zająć się przystawkami.
Na szczęście Paige'owi aż tak nie odpierdoliło.
― Mmm, podoba mi się ten tok rozumowania ― wymruczał, z zadowoleniem przyjmując kolejne krótkie pocałunki. Wraz z każdym z nich coraz mocniej zaciskał palce na ciele czarnowłosego, jakby tylko tak mógł poradzić sobie z coraz bardziej narastającym zniecierpliwieniem. ― Możemy też wyjechać gdzieś na tydzień ― zaproponował, dmuchając ciepłym powietrzem w ucho czarnowłosego. Co prawda, ciężko było z miejsca zebrać się i po prostu wyjechać, ale jakby nie patrzeć, odkąd mieli mniej czasu dla siebie, podobny wyjazd wydawał się być całkiem dobrym rozwiązaniem.
Zmarnowalibyście go siedząc w pokoju i dostając jedzenie pod nos.
Idealnie.
„Da się mieć czyste myśli z twoim udziałem?”
― Interesujące pytanie. Może przeprowadzimy społeczną sondę, żeby dowiedzieć się, kto jeszcze chciałby trafić ze mną do łóżka? ― rzucił, rozglądając się po sali, jakby próbował odszukać pierwszego kandydata lub kandydatkę. Zaraz jednak szturchnął Mercury'ego łokciem w bok, wykrzywiając usta w łobuzerskim uśmiechu.
„Idź po kilka przystawek.”
― Dobra, najwyżej poczekam przy drzwiach.
Hayden wskazał kciukiem za siebie, mimowolnie nachylając się nad chłopakiem, żeby raz jeszcze musnąć wargami jego usta, jakby żegnali się na dłużej niż pięć czy dziesięć minut. Wreszcie jednak ruszył w stronę wcześniejszej sali, by zająć się przystawkami.
Cmoknął cicho pod nosem gdy tylko udało mu się przecisnąć przez ten tłum. Szybko zgubił bardziej znajome twarze, ale jakoś szczególnie mu to w obecnej sytuacji nie przeszkadzało, przejdzie się po galerii, poprzygląda się poszczególnym dziełom i po prostu uda się w swoją stronę. Jeszcze dokładnie nie wiedział co chciał zrobić po galerii, ale pewno przyjdzie mu to w trakcie dnia. Przystanął przy "Portrecie matki" i pokiwał lekko głową do siebie. Ten był dobry.
Bez choćby cienia skrępowania wyszedł naprzeciw spojrzeniu Leslie'go swoim spojrzeniem, w milczeniu analizując to, co w obecnym momencie chłopak mógłby o nim myśleć. Z jakiegoś powodu z miejsca stwierdził, że nie będzie im dane się polubić – w tym momencie być może jeszcze nie do końca świadomie stali się swoimi rywalami. O'Brien starał się nie oceniać nikogo pochopnie, ale między nimi zdecydowanie coś zaiskrzyło i nie miało to nic wspólnego z pozytywnymi iskrami. Przypominało raczej zwarcie, którego efekty należało ukryć.
Ciemnowłosy nie mógł powstrzymać się od kontrolnego odprowadzenia tej dwójki wzrokiem, licząc na to, że uda mu się usłyszeć choćby kawałek rozmowy, jednak im dalej się znajdowali, tym bardziej stawało się to nierealne, a on nie mógł od tak powlec się za nimi niczym stróżujący pies – musiał trzymać jakiś tam fason.
Rzecz jasna, starał się utrzymywać go tylko przy Blacku.
Gdy tylko został sam na sam z Remorem, uśmiech zniknął z jego twarzy, a Raven wreszcie pozwolił sobie na rozmasowanie jednego z obolałych policzków, pozwalając na to, by rezygnacja w swojej czystej postaci wtargnęła na jego oblicze, gdy blondyn ponownie zabrał głos.
To teraz sie kumplujemy?
Przesunął wzrokiem po twarzy rozmówcy, jakby dzięki temu miał wychwycić jakiś haczyk.
― Próbujesz subtelnie dać mi do zrozumienia, że byłoby świetnie wylądować ze mną na jednym oddziale? ― rzucił, stosując się do porady. W gruncie rzeczy nie do końca przepadał za bankietowymi formalnościami, ale większość bogaczy oburzała się, gdy nie traktowało się ich z należytym szacunkiem. Jake nie miał szacunku do Laverne – uważał, że było to coś, na co trzeba było sobie zapracować, a na razie nie szło mu to najlepiej, pomijając to, że podczas obecnej rozmowy ratował go jedynie drogi garnitur i nienaganny wygląd. No bo, hej, to było totalnie ważne. ― Niestety to niemożliwe, bo zwariowałeś bardziej niż ja ― podkreślił ostatnie słowa, na zakończenie unosząc kieliszek w sarkastycznym toaście, zanim pociągnął łyk za jego zdrowie. Nie tak wyobrażał sobie początek ich znajomości. ― To nowy test osobowości w twoim wykonaniu? Wygląda na to, że zdobyłem pierwszy punkt. Liczę na to, że na plus, biorąc pod uwagę, że to dość paskudny poemat.
Ciemnowłosy nie mógł powstrzymać się od kontrolnego odprowadzenia tej dwójki wzrokiem, licząc na to, że uda mu się usłyszeć choćby kawałek rozmowy, jednak im dalej się znajdowali, tym bardziej stawało się to nierealne, a on nie mógł od tak powlec się za nimi niczym stróżujący pies – musiał trzymać jakiś tam fason.
Rzecz jasna, starał się utrzymywać go tylko przy Blacku.
Gdy tylko został sam na sam z Remorem, uśmiech zniknął z jego twarzy, a Raven wreszcie pozwolił sobie na rozmasowanie jednego z obolałych policzków, pozwalając na to, by rezygnacja w swojej czystej postaci wtargnęła na jego oblicze, gdy blondyn ponownie zabrał głos.
To teraz sie kumplujemy?
Przesunął wzrokiem po twarzy rozmówcy, jakby dzięki temu miał wychwycić jakiś haczyk.
― Próbujesz subtelnie dać mi do zrozumienia, że byłoby świetnie wylądować ze mną na jednym oddziale? ― rzucił, stosując się do porady. W gruncie rzeczy nie do końca przepadał za bankietowymi formalnościami, ale większość bogaczy oburzała się, gdy nie traktowało się ich z należytym szacunkiem. Jake nie miał szacunku do Laverne – uważał, że było to coś, na co trzeba było sobie zapracować, a na razie nie szło mu to najlepiej, pomijając to, że podczas obecnej rozmowy ratował go jedynie drogi garnitur i nienaganny wygląd. No bo, hej, to było totalnie ważne. ― Niestety to niemożliwe, bo zwariowałeś bardziej niż ja ― podkreślił ostatnie słowa, na zakończenie unosząc kieliszek w sarkastycznym toaście, zanim pociągnął łyk za jego zdrowie. Nie tak wyobrażał sobie początek ich znajomości. ― To nowy test osobowości w twoim wykonaniu? Wygląda na to, że zdobyłem pierwszy punkt. Liczę na to, że na plus, biorąc pod uwagę, że to dość paskudny poemat.
Wydał z siebie coś na kształt rozbawionego pomruku. Mało kto tak naprawdę znał Skowyt, a jeszcze mniej z tych co go czytali potrafiło go zrozumieć. Miał pojęcie, że Jake zdecydowanie wolałby teraz kontynuować swoje mozolne próby przekonania Saturna do czegoś więcej niż tylko zdawkowych odpowiedzi, grymas niezadowolenia i gorzkiej rezygnacji był aż nadto widoczny na jego twarzy. Nie, żeby Laverne'a jakkolwiek to obeszło.
— W żadnym razie. To dość paskudne miejsce i szczerze wątpię, by komukolwiek się tam podobało. — Miał pewne wspomnienia związane z takimi miejscami i żadne z nich nie skłaniało go do zagrzania tam miejsca. Na moment przestał się uśmiechać i przez chwilę nasłuchiwał gwaru dookoła. W gruncie rzeczy, to nie przepadał za tłokiem i dużymi skupiskami ludzi, ale w jego zawodzie nie było możliwości by tego uniknąć. Wrócił spojrzeniem do O'Briena, a myślą do sytuacji.
— Paskudny? Nie do końca się zgodzę. Paskudny jest raczej obraz rzeczywistości, który Ginsberg w nim opisuje. I niestety, boleśnie prawdziwy — dodał po namyśle, wchodząc raczej w warstwę semantyczną tekstu. Dobór słownictwa, przekład czy forma mogły być kwestiami spornymi, ale to odbiór był najważniejszy i pod tym względem literatura nie różniła się od malarstwa. Oczywiście była to wyłącznie jego teoria i można się z nią było zgadzać - lub też nie.
Nie do końca spodziewał się, że część tego wieczoru spędzi w taki sposób i w takim towarzystwie, ale nie narzekał też w duchu; nie nudził się, a i nie spieszno mu było do reszty gości. Poza rozmową jego myśli zaprzątała jeszcze ogromna chęć zapalenia.
Cholerny. Nałóg.
— Na plus liczy się na pewno to, że w ogóle czytasz. Niewiele osób w twoim wieku jeszcze to robi, ale to chyba w myśl zasady, że jak ludzie głupieją to hurtowo. Tylko mądrzeją detalicznie, ale to zawsze coś.
Kiedy przeszedł koło nich jeden z kelnerów zatrzymał go na chwilę, by sięgnąć po kieliszek - tylko z wodą. Wzniósł żartobliwy toast i upił kilka powolnych łyków.
— W żadnym razie. To dość paskudne miejsce i szczerze wątpię, by komukolwiek się tam podobało. — Miał pewne wspomnienia związane z takimi miejscami i żadne z nich nie skłaniało go do zagrzania tam miejsca. Na moment przestał się uśmiechać i przez chwilę nasłuchiwał gwaru dookoła. W gruncie rzeczy, to nie przepadał za tłokiem i dużymi skupiskami ludzi, ale w jego zawodzie nie było możliwości by tego uniknąć. Wrócił spojrzeniem do O'Briena, a myślą do sytuacji.
— Paskudny? Nie do końca się zgodzę. Paskudny jest raczej obraz rzeczywistości, który Ginsberg w nim opisuje. I niestety, boleśnie prawdziwy — dodał po namyśle, wchodząc raczej w warstwę semantyczną tekstu. Dobór słownictwa, przekład czy forma mogły być kwestiami spornymi, ale to odbiór był najważniejszy i pod tym względem literatura nie różniła się od malarstwa. Oczywiście była to wyłącznie jego teoria i można się z nią było zgadzać - lub też nie.
Nie do końca spodziewał się, że część tego wieczoru spędzi w taki sposób i w takim towarzystwie, ale nie narzekał też w duchu; nie nudził się, a i nie spieszno mu było do reszty gości. Poza rozmową jego myśli zaprzątała jeszcze ogromna chęć zapalenia.
Cholerny. Nałóg.
— Na plus liczy się na pewno to, że w ogóle czytasz. Niewiele osób w twoim wieku jeszcze to robi, ale to chyba w myśl zasady, że jak ludzie głupieją to hurtowo. Tylko mądrzeją detalicznie, ale to zawsze coś.
Kiedy przeszedł koło nich jeden z kelnerów zatrzymał go na chwilę, by sięgnąć po kieliszek - tylko z wodą. Wzniósł żartobliwy toast i upił kilka powolnych łyków.
Podziwiał! Znaczy, zacznie podziwiać tego, kto umieści ten dziwny obraz w salonie, a najlepiej jeszcze nad kominkiem, gdzie przesiaduje cała rodzina. No normalnie można później pokusić się o sceny rodem z horrorów. No ale dobrze, no nie mógł przecież decydować o gustach innych. Jak to się mawiało? Są gusta i guściki, no i to, że z gustami się jednak nie dyskutuje. Całe szczęście, że on nigdy nie będzie musiał się borykać z problemem dziwnych obrazów. Zwyczajnie jakoś nie kręciło go, by mieć jakieś w swoich czterech ścianach (pokoju, oczywiście).
Notabene powinni chyba jednak bardziej skupić się na obrazach niż na poznawaniu siebie. Oby w szkole nie kazali im pisać jakiś dziwnych wypracowań na temat tej całej wystawy, bo chyba polegnie jako pierwszy. Cóż jednak mógł poradzić, skoro bardziej ciekawiła ich relacja obu chłopaków nić cała ta wystawa.
A więc byli parą? No dobrze, nie było to w sumie nic tak bardzo dziwnego, skoro pary homoseksualne to w dzisiejszych czasach norma. A i on sam nie był w sumie jakoś nigdy temu przeciwny. Bo jakby mógł? Skoro sam nie jest lepszy w oczach tych wszystkich ludzi starej daty, którzy usilnie nie chcą zaakceptować faktu, że ktoś może nie czuć pociągu do przeciwnej płci, czy też zwyczajnie nie czuć się dobrze we własnym ciele. A co do tej całej dyskrecji, to cóż... dyskrecja kipiała od niego na kilometr. Może nie było tego po nim widać, ale raczej tego nie rozgada pierwszej napotkanej osobie. No dobrze! Powinna to powiedzieć inaczej, no ale cóż zrobić. Rozglądając się, mógł z łatwością stwierdzić, że ludzie jednak chyba nie są ani trochę nimi zainteresowani i zwyczajnie ich olewają, bo po co mieliby zwracać uwagę na jakieś szare jednostki, których jest tu pełno.
- och! Powinnam go zapytać, jaki jesteś? Tak to działa?
Czy coś pominął? Raczej mało kiedy jest mu dane rozmawiać z parami i może coś nie ogarnął, czy coś? Jednak do stwierdzenia, jakim osobnikiem jest Jay, wcale nie jest mu potrzebny ktoś inny. Sam potrafi ocenić kto, jaki jest i czy warto z nim rozmawiać. Nie mniej nie mógł stwierdzić, że są zabawni, gdy tak sami sobie „dogadują”.
Ba! Do takiego stopnia, że nawet Naośka zdołał się cicho zaśmiać. Szybko jednak przestał i spojrzał właśnie na Grimshawa.
- nie jesteś wcale taki zły, jak się zapowiadało. Znaczy! Nie bym tak o tobie myślała, czy coś. I tak zapewne masz to gdzieś no ale wolę uprzedzić.
Notabene powinni chyba jednak bardziej skupić się na obrazach niż na poznawaniu siebie. Oby w szkole nie kazali im pisać jakiś dziwnych wypracowań na temat tej całej wystawy, bo chyba polegnie jako pierwszy. Cóż jednak mógł poradzić, skoro bardziej ciekawiła ich relacja obu chłopaków nić cała ta wystawa.
A więc byli parą? No dobrze, nie było to w sumie nic tak bardzo dziwnego, skoro pary homoseksualne to w dzisiejszych czasach norma. A i on sam nie był w sumie jakoś nigdy temu przeciwny. Bo jakby mógł? Skoro sam nie jest lepszy w oczach tych wszystkich ludzi starej daty, którzy usilnie nie chcą zaakceptować faktu, że ktoś może nie czuć pociągu do przeciwnej płci, czy też zwyczajnie nie czuć się dobrze we własnym ciele. A co do tej całej dyskrecji, to cóż... dyskrecja kipiała od niego na kilometr. Może nie było tego po nim widać, ale raczej tego nie rozgada pierwszej napotkanej osobie. No dobrze! Powinna to powiedzieć inaczej, no ale cóż zrobić. Rozglądając się, mógł z łatwością stwierdzić, że ludzie jednak chyba nie są ani trochę nimi zainteresowani i zwyczajnie ich olewają, bo po co mieliby zwracać uwagę na jakieś szare jednostki, których jest tu pełno.
- och! Powinnam go zapytać, jaki jesteś? Tak to działa?
Czy coś pominął? Raczej mało kiedy jest mu dane rozmawiać z parami i może coś nie ogarnął, czy coś? Jednak do stwierdzenia, jakim osobnikiem jest Jay, wcale nie jest mu potrzebny ktoś inny. Sam potrafi ocenić kto, jaki jest i czy warto z nim rozmawiać. Nie mniej nie mógł stwierdzić, że są zabawni, gdy tak sami sobie „dogadują”.
Ba! Do takiego stopnia, że nawet Naośka zdołał się cicho zaśmiać. Szybko jednak przestał i spojrzał właśnie na Grimshawa.
- nie jesteś wcale taki zły, jak się zapowiadało. Znaczy! Nie bym tak o tobie myślała, czy coś. I tak zapewne masz to gdzieś no ale wolę uprzedzić.
„W żadnym razie.”
Ostentacyjnie odetchnął z ulgą, nie obawiając się, że tym samym może dolać oliwy do ognia. Nie sądził zresztą, by Laverne nadal przejmował się jego niezbyt uprzejmym nastawieniem i z jakiegoś powodu to znacznie ułatwiało mu rozmowę z jasnowłosym.
Ale pewnie nadal w jakimś stopniu był sztywniakiem.
― Myślę też, że chodzi tu o sposób opisywania tej rzeczywistości, ale to nie moja rzeczywistość. Może dlatego traktuję poemat bardziej powierzchownie i zakładam, że autor musiał posłużyć się skrajnościami, by treść nabrała większej mocy. Oczywiście to bardzo dobry zabieg, biorąc pod uwagę, że ludzki umysł znacznie łatwiej pochłania złe rzeczy ― stwierdził, nie próbując zastanawiać się nad tym dłużej, jakby twierdził, że taka była kolej rzeczy, której ciężko było zaprzeczyć.
Czy sam utożsamiał się z tą teorią?
W tym momencie ciężko było to stwierdzić, gdy mimowolnie sunął wzrokiem po tłumie. Możliwe, że właśnie sprawdzał, czy Saturn nie oddalił się za daleko, możliwe, że rozglądał się za kimś zupełnie innym, jednak siłą rzeczy musiał powrócić wzrokiem do Remora, a kiedy to zrobił, uniósł brwi w upozorowanym zaskoczeniu.
― Zależy co masz na myśli, mówiąc „w moim wieku”. Szampan nie wszedł mi na tyle mocno, by umknął mi moment, w którym podzieliłem się z tobą tą informacją. ― Poruszył kieliszkiem, wprawiając w ruch resztkę napoju. ― Zresztą nie sądzę, żeby nasze pokolenia odbiegały od siebie aż tak bardzo. Chyba że tak naprawdę masz już prawie czterdzieści lat, przez większość czasu prowadziłeś zdrowy tryb życia, a za każdym razem, kiedy na twojej twarzy pojawiła się choćby drobna zmarszczka, od razu wstrzykiwałeś sobie botoks. Teraz, kiedy zdajesz sobie sprawę z upływających lat, starasz się dowartościować i otaczać młodymi ludźmi, którzy będą mówić ci na „ty”, wmawiając im, że nie jesteś taki stary. A. No i farbujesz się na blond, żeby łatwiej było ukryć siwiznę. ― Uniósł wzrok na jego włosy, choć w złotych tęczówkach dało się dostrzec wyraźne rozbawienie. Nie sądził, żeby ta teoria była prawdziwa, jednak czasem po prostu nie mógł powstrzymać się przed mówieniem, nawet jeśli jego słowa nie miały w sobie nic pouczającego czy konkretnego. Świat i tak pękał w szwach od milczków.
Ostentacyjnie odetchnął z ulgą, nie obawiając się, że tym samym może dolać oliwy do ognia. Nie sądził zresztą, by Laverne nadal przejmował się jego niezbyt uprzejmym nastawieniem i z jakiegoś powodu to znacznie ułatwiało mu rozmowę z jasnowłosym.
Ale pewnie nadal w jakimś stopniu był sztywniakiem.
― Myślę też, że chodzi tu o sposób opisywania tej rzeczywistości, ale to nie moja rzeczywistość. Może dlatego traktuję poemat bardziej powierzchownie i zakładam, że autor musiał posłużyć się skrajnościami, by treść nabrała większej mocy. Oczywiście to bardzo dobry zabieg, biorąc pod uwagę, że ludzki umysł znacznie łatwiej pochłania złe rzeczy ― stwierdził, nie próbując zastanawiać się nad tym dłużej, jakby twierdził, że taka była kolej rzeczy, której ciężko było zaprzeczyć.
Czy sam utożsamiał się z tą teorią?
W tym momencie ciężko było to stwierdzić, gdy mimowolnie sunął wzrokiem po tłumie. Możliwe, że właśnie sprawdzał, czy Saturn nie oddalił się za daleko, możliwe, że rozglądał się za kimś zupełnie innym, jednak siłą rzeczy musiał powrócić wzrokiem do Remora, a kiedy to zrobił, uniósł brwi w upozorowanym zaskoczeniu.
― Zależy co masz na myśli, mówiąc „w moim wieku”. Szampan nie wszedł mi na tyle mocno, by umknął mi moment, w którym podzieliłem się z tobą tą informacją. ― Poruszył kieliszkiem, wprawiając w ruch resztkę napoju. ― Zresztą nie sądzę, żeby nasze pokolenia odbiegały od siebie aż tak bardzo. Chyba że tak naprawdę masz już prawie czterdzieści lat, przez większość czasu prowadziłeś zdrowy tryb życia, a za każdym razem, kiedy na twojej twarzy pojawiła się choćby drobna zmarszczka, od razu wstrzykiwałeś sobie botoks. Teraz, kiedy zdajesz sobie sprawę z upływających lat, starasz się dowartościować i otaczać młodymi ludźmi, którzy będą mówić ci na „ty”, wmawiając im, że nie jesteś taki stary. A. No i farbujesz się na blond, żeby łatwiej było ukryć siwiznę. ― Uniósł wzrok na jego włosy, choć w złotych tęczówkach dało się dostrzec wyraźne rozbawienie. Nie sądził, żeby ta teoria była prawdziwa, jednak czasem po prostu nie mógł powstrzymać się przed mówieniem, nawet jeśli jego słowa nie miały w sobie nic pouczającego czy konkretnego. Świat i tak pękał w szwach od milczków.
Remor był raczej człowiekiem z kategorii easy going, o ile ktoś z uporem nie wchodził mu na głowę. Jake nie przekroczył jeszcze tej granicy, a mężczyzna nie wyglądał, jakby miał mu za złe poprzednie docinki. I oczywiście, że nadal był sztywniakiem. Zawsze i wszędzie.
— Przez pryzmat własnego doświadczenia mogę się z tym zgodzić. Człowieka zawsze bardziej ciągnęło do tego, co zepsute. Pytanie czy to ciekawość, czy mamy to w naturze.
Nie planował na dziś takich rozmów, a podobne przemyślenia zazwyczaj zostawiał w domu, w drugim garniturze. O'Brien aktualnie zaczął się chyba rozglądać za Saturnem, co Laverne przyjął z ulgą jako zakończenie tematu, który nieintencjonalnie rozwinął się w niezbyt korzystnym dla niego kierunku. A potem, na jego słowa, uśmiechnął się gorzko i z każdym kolejnym słowem kiwał jedynie głową z przytłumionym, ochrypłym śmiechem.
— Nie jestem aż tak stary. W tym roku stuknie mi trzydziestka, a twój wiek oszacowałem na wyrost. Prawdopodobnie nie ma między nami dużej różnicy, jakkolwiek w moim przypadku te kilka lat zrobiło różnicę. Stąd moje podejście — sprostował spokojnie, niezobowiązująco bawiąc się kieliszkiem z wodą w dłoni. Dla niego każdy rok życia przebiegał wyjątkowo dynamicznie, a już zwłaszcza ostatnie pięć lat. Wypadek, sprawy rodzinne, stawianie firmy od zera do pionu, potyczki z terapeutą. Wiedział, że się zmienił, ale na ten moment wolałby nie określać czy to na lepsze, czy też gorsze.
Zdjął na moment okulary i schował je do wewnętrznej kieszeni w marynarce, czuł, że oczy zaczynają go nieznośnie piec. Spojrzał na O'Briena i dopiero teraz zauważył, że mieli dość podobny kolor oczu. Inny wyraz, ale barwa identyczna.
— Mogę mówić otwarcie? — zapytał, marszcząc lekko brwi. I nadal nie przerywając kontaktu wzrokowego. Większość ludzi peszyła się momentalnie, ale Jake chyba do płochych nie należał. A przynajmniej taką Remor miał nadzieję, bo głęboko by się zawiódł.
— Jesteś bezczelny. Ale masz gadane, co bardzo mi się podoba. Ile masz lat?
— Przez pryzmat własnego doświadczenia mogę się z tym zgodzić. Człowieka zawsze bardziej ciągnęło do tego, co zepsute. Pytanie czy to ciekawość, czy mamy to w naturze.
Nie planował na dziś takich rozmów, a podobne przemyślenia zazwyczaj zostawiał w domu, w drugim garniturze. O'Brien aktualnie zaczął się chyba rozglądać za Saturnem, co Laverne przyjął z ulgą jako zakończenie tematu, który nieintencjonalnie rozwinął się w niezbyt korzystnym dla niego kierunku. A potem, na jego słowa, uśmiechnął się gorzko i z każdym kolejnym słowem kiwał jedynie głową z przytłumionym, ochrypłym śmiechem.
— Nie jestem aż tak stary. W tym roku stuknie mi trzydziestka, a twój wiek oszacowałem na wyrost. Prawdopodobnie nie ma między nami dużej różnicy, jakkolwiek w moim przypadku te kilka lat zrobiło różnicę. Stąd moje podejście — sprostował spokojnie, niezobowiązująco bawiąc się kieliszkiem z wodą w dłoni. Dla niego każdy rok życia przebiegał wyjątkowo dynamicznie, a już zwłaszcza ostatnie pięć lat. Wypadek, sprawy rodzinne, stawianie firmy od zera do pionu, potyczki z terapeutą. Wiedział, że się zmienił, ale na ten moment wolałby nie określać czy to na lepsze, czy też gorsze.
Zdjął na moment okulary i schował je do wewnętrznej kieszeni w marynarce, czuł, że oczy zaczynają go nieznośnie piec. Spojrzał na O'Briena i dopiero teraz zauważył, że mieli dość podobny kolor oczu. Inny wyraz, ale barwa identyczna.
— Mogę mówić otwarcie? — zapytał, marszcząc lekko brwi. I nadal nie przerywając kontaktu wzrokowego. Większość ludzi peszyła się momentalnie, ale Jake chyba do płochych nie należał. A przynajmniej taką Remor miał nadzieję, bo głęboko by się zawiódł.
— Jesteś bezczelny. Ale masz gadane, co bardzo mi się podoba. Ile masz lat?
― Chyba tacy już jesteśmy. Im bardziej coś wydaje się zakazane, tym bardziej nas do tego ciągnie. ― Sam też nie miał w planach rozwodzenia się na podobne tematy. Z początku nie zakładał nawet, że przyjdzie mu zamienić słowo z kimkolwiek poza rozmówcą, którego sam sobie wybrał i który nie podzielał jego entuzjazmu do rozmowy, przez co niezupełnie świadomie odniósł się do własnego doświadczenia z zakazanymi rzeczami. Był jednak większym zwolennikiem porzekadła, że wszystko było możliwe.
Trafiłem w czuły punkt?
― Jeśli cię to pocieszy ― rzecz jasna, nie żeby przejmował się jego zadowoleniem ― z początku dawałem ci nieco mniej. Góra dwadzieścia sześć. Tak szybko dorastają ― odparł z nutą nostalgii w głosie. Brakowało tu jeszcze teatralnego pociągnięcia nosem, ale tym razem postanowił sobie darować.
„Mogę mówić otwarcie?”
― Nie krępuj się. ― Jeśli chodziło o Ravena, dużo bardziej wolał szczerość od sztucznej uprzejmości. Może dlatego, że częsta konieczność udawania dla zasady była zwyczajnie wyczerpująca, więc poniekąd cieszył się, że ten etap mieli już za sobą. Przynajmniej na razie.
Zaraz cmoknął pod nosem, słysząc słowa aprobaty, których raczej nie spodziewał się usłyszeć z ust Remora. Czy w tym wypadku powinien potraktować własną bezczelność jako cechę pozytywną? Jeśli nie, to było na to odrobinę za późno, bo usatysfakcjonowany uśmiech już zagościł na ustach O'Briena.
― Oczywiście, że jestem. Myślisz, że dlaczego ludzie mnie uwielbiają? Pomijając to, że jestem przystojny i dobrze się ubieram ― rzucił luźno, nie kryjąc się z tym, że nie miał problemu z poczuciem własnej wartości, nawet jeśli według niektórych nieco ją przeceniał. ― Mam też dwadzieścia pięć lat i świetlaną przyszłość w chirurgii plastycznej. Wiesz, stąd mam pojęcie, do czego służy botoks. ― Pokiwał głową, milknąc na moment. Najwidoczniej miał też tendencję do opowiadania nieprawdziwych historii, nie dając innym poznać, że mieli do czynienia z kłamcą. Na szczęście, jeśli nie czuł takiej potrzeby, nie trzymał innych w nieświadomości, a obecnie nie sądził, żeby miał wynieść jakieś korzyści z wmówienia blondynowi, że był kimś innym. ― Dwadzieścia.
Trafiłem w czuły punkt?
― Jeśli cię to pocieszy ― rzecz jasna, nie żeby przejmował się jego zadowoleniem ― z początku dawałem ci nieco mniej. Góra dwadzieścia sześć. Tak szybko dorastają ― odparł z nutą nostalgii w głosie. Brakowało tu jeszcze teatralnego pociągnięcia nosem, ale tym razem postanowił sobie darować.
„Mogę mówić otwarcie?”
― Nie krępuj się. ― Jeśli chodziło o Ravena, dużo bardziej wolał szczerość od sztucznej uprzejmości. Może dlatego, że częsta konieczność udawania dla zasady była zwyczajnie wyczerpująca, więc poniekąd cieszył się, że ten etap mieli już za sobą. Przynajmniej na razie.
Zaraz cmoknął pod nosem, słysząc słowa aprobaty, których raczej nie spodziewał się usłyszeć z ust Remora. Czy w tym wypadku powinien potraktować własną bezczelność jako cechę pozytywną? Jeśli nie, to było na to odrobinę za późno, bo usatysfakcjonowany uśmiech już zagościł na ustach O'Briena.
― Oczywiście, że jestem. Myślisz, że dlaczego ludzie mnie uwielbiają? Pomijając to, że jestem przystojny i dobrze się ubieram ― rzucił luźno, nie kryjąc się z tym, że nie miał problemu z poczuciem własnej wartości, nawet jeśli według niektórych nieco ją przeceniał. ― Mam też dwadzieścia pięć lat i świetlaną przyszłość w chirurgii plastycznej. Wiesz, stąd mam pojęcie, do czego służy botoks. ― Pokiwał głową, milknąc na moment. Najwidoczniej miał też tendencję do opowiadania nieprawdziwych historii, nie dając innym poznać, że mieli do czynienia z kłamcą. Na szczęście, jeśli nie czuł takiej potrzeby, nie trzymał innych w nieświadomości, a obecnie nie sądził, żeby miał wynieść jakieś korzyści z wmówienia blondynowi, że był kimś innym. ― Dwadzieścia.
— Na tydzień? Czemu nie. Wybierz tylko miejsce. Ja wybiorę hotel — ostatnie trzy słowa błyskawicznie dodał na końcu, by zabezpieczyć się przed ewentualnymi... innymi scenariuszami. Biwakowanie brzmiało fantastycznie gdy opowiadał o tym kto inny, ale gdyby naprawdę ktokolwiek próbował wcisnąć Blacka do namiotu w śpiworze, chyba wyrwałby mu tchawicę. I podeptał tak na wszelki wypadek.
Może przeprowadzimy społeczną sondę, żeby dowiedzieć się, kto jeszcze chciałby trafić ze mną do łóżka?"
— Haha. Ha. Samobójcy — uniósł kąciki ust w uśmiechu, jego oczy dalekie były jednak od rozbawienia. Nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości, że gdyby ktokolwiek próbował przystawiać się do blondyna w jego towarzystwie, Mercury zrujnowałby mu życie w przeciągu kilku godzin. Nadal musiał w końcu działać dyskretnie. Ale jak to szło, odpowiednie słówko tutaj, inne tam...
Nie mógł wyglądać na kogoś, komu się spieszyło. Mimo to sama myśl o Paige'u czekającym na niego przy drzwiach sprawiała, że jego wcześniejsza fascynacja całą wystawą zdawała się gdzieś powoli ulatniać. Niczym powietrze z przedziurawionego balona. Nie zeby był z tego jakoś szczególnie zadowolony. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przez własną głupotę i niejakie rozgorączkowanie będzie musiał przyjść tu po raz drugi w innym terminie.
Następnym razem go nie zapraszamy.
Zdecydowanie.
Podsumował całą sytuację, przechadzając się powoli pomiędzy ramami. Od czasu do czasu przystawał obok co ważniejszych osób rzucając im jakimś komplementem i nawiązując do standardowych bankietowych newsów. Tym razem postanowił pozostawić właściciela wystawy Saturnowi. Zwłaszcza gdy dostrzegł, że w obecnym momencie i tak był zajęty rozmową z kimś innym. Nie zamierzał wpadać pomiędzy nich i rozpychać się łokciami. A już na pewno nie wtedy, gdy ktoś czekał na niego przy wyjściu.
Skierował swoje kroki w kierunku brata, kiwając głową Lesliemu.
— Vessare — nawet jeśli normalnie pewnie już zacząłby zadręczać biednego chłopaka rozmową, tym razem sobie darował zwracając się w stronę białowłosego — wychodzimy z Alanem, mamy coś do zrobienia. Zadzwoń do mnie jak skończysz, okej? Chcemy się przejść potem do jakiejś restauracji. Koniecznie z tobą. Alan się za tobą stęsknił.
Powiedział szturchając brata ramieniem. Dopiero po wysłuchaniu jego odpowiedzi podążył w kierunku meksykańskich przystawek - bo niby gdzie indziej mógłby być jego chłopak? - zaraz biorąc Paige'a pod ramię.
— Gotowy? Nie najadaj się za bardzo, nadal czeka nas restauracja.
Może przeprowadzimy społeczną sondę, żeby dowiedzieć się, kto jeszcze chciałby trafić ze mną do łóżka?"
— Haha. Ha. Samobójcy — uniósł kąciki ust w uśmiechu, jego oczy dalekie były jednak od rozbawienia. Nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości, że gdyby ktokolwiek próbował przystawiać się do blondyna w jego towarzystwie, Mercury zrujnowałby mu życie w przeciągu kilku godzin. Nadal musiał w końcu działać dyskretnie. Ale jak to szło, odpowiednie słówko tutaj, inne tam...
Nie mógł wyglądać na kogoś, komu się spieszyło. Mimo to sama myśl o Paige'u czekającym na niego przy drzwiach sprawiała, że jego wcześniejsza fascynacja całą wystawą zdawała się gdzieś powoli ulatniać. Niczym powietrze z przedziurawionego balona. Nie zeby był z tego jakoś szczególnie zadowolony. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przez własną głupotę i niejakie rozgorączkowanie będzie musiał przyjść tu po raz drugi w innym terminie.
Następnym razem go nie zapraszamy.
Zdecydowanie.
Podsumował całą sytuację, przechadzając się powoli pomiędzy ramami. Od czasu do czasu przystawał obok co ważniejszych osób rzucając im jakimś komplementem i nawiązując do standardowych bankietowych newsów. Tym razem postanowił pozostawić właściciela wystawy Saturnowi. Zwłaszcza gdy dostrzegł, że w obecnym momencie i tak był zajęty rozmową z kimś innym. Nie zamierzał wpadać pomiędzy nich i rozpychać się łokciami. A już na pewno nie wtedy, gdy ktoś czekał na niego przy wyjściu.
Skierował swoje kroki w kierunku brata, kiwając głową Lesliemu.
— Vessare — nawet jeśli normalnie pewnie już zacząłby zadręczać biednego chłopaka rozmową, tym razem sobie darował zwracając się w stronę białowłosego — wychodzimy z Alanem, mamy coś do zrobienia. Zadzwoń do mnie jak skończysz, okej? Chcemy się przejść potem do jakiejś restauracji. Koniecznie z tobą. Alan się za tobą stęsknił.
Powiedział szturchając brata ramieniem. Dopiero po wysłuchaniu jego odpowiedzi podążył w kierunku meksykańskich przystawek - bo niby gdzie indziej mógłby być jego chłopak? - zaraz biorąc Paige'a pod ramię.
— Gotowy? Nie najadaj się za bardzo, nadal czeka nas restauracja.
— Kto powiedział że cię nie doceniam? To ty sobie wmawiasz zdecydowanie zbyt wiele — skrytykował go, przesuwając po nim wzrokiem od dołu do góry. Zaraz jednak wygiął kącik ust w nieznacznym uśmiechu, który szybko zniknął jednak z jego twarzy, zostawiając po sobie jedynie krótkie wrażenie zdezorientowania. Jakby nikt nie mógł być do końca pewny czy w ogóle się tam pojawił.
Obraz na który oboje patrzyli działał na niego w zupełnie inny sposób... z zupełnie innych przyczyn. Niemniej raczej i tak żadne z nich nie zamierzało się zbytnio dzielić swoimi przemyśleniami, więc dość prędko odsunął je od siebie spychając na dalszy tor.
"Powinnam go zapytać, jaki jesteś? Tak to działa?"
Parsknął cicho rozbawiony, kręcąc głową na boki. Dziewczyna była naprawdę przeurocza. Zresztą nawet reakcja Grimshawa była w tym momencie na tyle zabawna, by ledwo udało mu się powstrzymać parsknięcie śmiechem.
— Huh? — dopiero jego kolejne słowa sprawiły, że ściągnął brwi nie rozumiejąc do końca jego uwagi. Jakby nie patrzeć, faktycznie Jay zachowywał się inaczej w stosunku do niego, uznawał to jednak za coś na tyle naturalnego, by nie odczuwał potrzeby zaznaczania tego w rozmowie z innymi. Być może dlatego przekrzywił teraz głowę w bok, patrząc na niego jak pies któremu ktoś pomachał smakołykiem przed oczami, a potem wykonał magiczną sztuczkę w której owy przysmak znika.
Postanowił jednak zapytać go o to nieco później. Jeśli w ogóle będzie odczuwał taką potrzebę. W rzeczywistości wypowiedziane przez niego słowa wydawały się tak mało istotne w porównaniu do wszystkiego tego co działo się dookoła, że już po kilku sekundach Riley zaczynał o nich zwyczajnie zapominać, skupiając swoją uwagę na czym innym.
— Tak, w każdym razie mam nadzieję, że nie będziemy musieli pisać potem żadnych interpretacji. Wystarczy, że ostatnio dostaliśmy taki temat wypracowania... i musieliśmy patrzeć na jakąś kobietę kopulującą z demonem. Czy coś podobnego — nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że na swój sposób wypowiedział na głos wcześniejsze myśli Niki. Przypomniała mu się jedynie sytuacja z zaliczeniem, które ostatnio musieli odbębnić z Ryanem.
Naprawdę nie chciał niczego podobnego powtarzać w najbliższym czasie. Nie przepadał za interpretacjami obrazów. Dla niego czerwone zasłony zawsze miały pozostać czerwonymi zasłonami, a gdy próbował zagłębiać się w niektóre dzieła zbyt mocno - niejednokrotnie miał potem problem z przywróceniem własnego myślenia na odpowiednie tory. Niebezpieczne zabawy.
Obraz na który oboje patrzyli działał na niego w zupełnie inny sposób... z zupełnie innych przyczyn. Niemniej raczej i tak żadne z nich nie zamierzało się zbytnio dzielić swoimi przemyśleniami, więc dość prędko odsunął je od siebie spychając na dalszy tor.
"Powinnam go zapytać, jaki jesteś? Tak to działa?"
Parsknął cicho rozbawiony, kręcąc głową na boki. Dziewczyna była naprawdę przeurocza. Zresztą nawet reakcja Grimshawa była w tym momencie na tyle zabawna, by ledwo udało mu się powstrzymać parsknięcie śmiechem.
— Huh? — dopiero jego kolejne słowa sprawiły, że ściągnął brwi nie rozumiejąc do końca jego uwagi. Jakby nie patrzeć, faktycznie Jay zachowywał się inaczej w stosunku do niego, uznawał to jednak za coś na tyle naturalnego, by nie odczuwał potrzeby zaznaczania tego w rozmowie z innymi. Być może dlatego przekrzywił teraz głowę w bok, patrząc na niego jak pies któremu ktoś pomachał smakołykiem przed oczami, a potem wykonał magiczną sztuczkę w której owy przysmak znika.
Postanowił jednak zapytać go o to nieco później. Jeśli w ogóle będzie odczuwał taką potrzebę. W rzeczywistości wypowiedziane przez niego słowa wydawały się tak mało istotne w porównaniu do wszystkiego tego co działo się dookoła, że już po kilku sekundach Riley zaczynał o nich zwyczajnie zapominać, skupiając swoją uwagę na czym innym.
— Tak, w każdym razie mam nadzieję, że nie będziemy musieli pisać potem żadnych interpretacji. Wystarczy, że ostatnio dostaliśmy taki temat wypracowania... i musieliśmy patrzeć na jakąś kobietę kopulującą z demonem. Czy coś podobnego — nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że na swój sposób wypowiedział na głos wcześniejsze myśli Niki. Przypomniała mu się jedynie sytuacja z zaliczeniem, które ostatnio musieli odbębnić z Ryanem.
Naprawdę nie chciał niczego podobnego powtarzać w najbliższym czasie. Nie przepadał za interpretacjami obrazów. Dla niego czerwone zasłony zawsze miały pozostać czerwonymi zasłonami, a gdy próbował zagłębiać się w niektóre dzieła zbyt mocno - niejednokrotnie miał potem problem z przywróceniem własnego myślenia na odpowiednie tory. Niebezpieczne zabawy.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach