▲▼
Moda dla powodzian, aha!Mercury cały czas stał w miejscu jak wcześniej, choć bez wątpienia nie spodziewał się że jego zachowanie wzbudzi w blondynie niepokój. Gdy tylko poczuł wierzch jego dłoni na swoim policzku, przesunął na niego wzrok dwukolorowych tęczówek, w których wyraźnie dało się dostrzec nadmiar przepływających przez niego emocji.
"Nie?"
Pokręcił powoli głową. Zaraz jednak roześmiał się cicho w odpowiedzi na jego kolejne słowa. Nie zaprotestował, gdy przyciągnął go ku sobie, całkiem naturalnie obejmując go rękami i chowając twarz w jego ramieniu. Pozwolił by czarne włosy opadły na jego policzki i całkowicie go przysłoniły, ukrywając przed światem zewnętrznym.
— Może będziesz miał jeszcze okazję, noc jest jeszcze długa — powiedział postukując palcami o jego biodra. Stał tak przez dłuższą chwilę wyraźnie starając się uspokoić oddech. Zajęło mu to więcej niż by się spodziewał. Gdy jednak w końcu podniósł głowę, na jego twarzy nie dało się znaleźć nawet śladu po poprzedniej reakcji. Jedynie chłodne opanowanie panicza z dobrego domu, który właśnie przybył na wystawę, by uraczyć swój wzrok wspaniałymi dziełami.
— Chodźmy. Zanim powiem i zrobię coś, czego będę żałować nie tylko ja, ale też cała moja rodzina — wymruczał niskim tonem, starając się opanować galopujące myśli. Co nie było takie znowu proste. Od dłuższego czasu jego życie było na tyle wypełnione przeróżnymi spotkaniami biznesowymi i szkołą, by nie do końca starczyło go na to, co nieustannie chodziło mu po głowie.
Tylko spokojnie. Przecież nie rzucisz się na niego na oczach całego Riverdale City.SATURN | REMOR | JAKE
Vessare przechadzał się od jednego dzieła do drugiego, każdemu z nich poświęcając chwilę swojego czasu, by uważnie przyjrzeć się śladom i kształtom, które te tworzyły, wreszcie formując się w spójną całość. Choć już sam jego wygląd przyciągał uwagę innych, on sam nie wydawał się być zainteresowany jakimikolwiek kontaktami z ludźmi – dobrze zatem stało się, że nie poświęcał im swojej uwagi. Nawet jeśli co jakiś czas zdawkowo przesuwał spojrzeniem po zebranym tłumie, jakby mimo wszystko starał się kogoś znaleźć.
Nie musiał też długo szukać.
Co prawda, obecność innych osób w pobliżu była dość jasnym komunikatem, że nie powinien się zbliżać ani tym bardziej wtrącać się do czyjejś rozmowy. Jednak kiedy jego umysł usiłował zachować zdrowy rozsądek, nogi krok po kroku prowadziły go coraz bliżej jasnowłosego chłopaka, choć pobliski obraz wydawał się doskonałym pretekstem dla zatrzymania się w na tyle niedużej odległości, że wystarczyło skupienie słuchu na konkretnych głosach, by spomiędzy gwaru wyłapać przynajmniej urywki rozmowy.
Myślisz, że ma kiepskie towarzystwo?
Myślę, że to wiem.
Jeśli będzie chciał, sam da sobie z nimi radę.
Póki co nic na to nie wskazywało, dlatego jeszcze przez chwilę, resztkami silnej woli, usiłował wmówić sobie, że nic nie było takie, na jakie mu wyglądało. Niestety z jakiegoś powodu miał poważny problem z pozbyciem się nieprzyjemnego wrażenia, że Saturn znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.
Zero.
Postawna sylwetka blondyna dołączyła do pozostałej trójki. Nie wydawał się ani trochę onieśmielony faktem, że właśnie stawiał swoje buty na obleganym już terenie. W końcu przyszedł do galerii, a ci właśnie stali przed obrazem. Zawsze mogło chodzić tylko o niego.
― Proszę wybaczyć, że przeszkodzę ― wtrącił, obrzucając spojrzeniem najpierw piegowatego chłopaka, którego – jak można było się spodziewać – w ogóle nie kojarzył, a następnie na gospodarza imprezy, starając się zachować przy tym całkowicie neutralny wyraz twarzy. Im bliżej zbiorowiska się znajdował, tym bardziej odnosił wrażenie, że przepełniało go niespokojne uczucie, którego źródłem był Saturn, a raczej to, co mógł myśleć w obecnej chwili. Nie sądził, by na jego miejscu ktokolwiek czułby się komfortowo, ale nie miał żadnej podstawy, by sądzić, że tym razem się nie pomylił.
Nic dziwnego, że starał się podejść do całej sprawy z wyszukaną ostrożnością.
― Leslie Vessare ― przedstawił się obojgu z nich, nie zapominając oczywiście o młodym Blacku, do którego skinął głową w powitalnym geście, deklarując tym samym fakt, że już się znali. ― Liczę, że puste ramy zapełnią się w najbliższej przyszłości. Pańskie dzieła są niezwykle inspirujące, panie Laverne. Nie omieszkam odwiedzić kolejnej wystawy ― zwrócił się do organizatora. W tej sytuacji jego bronią była szczerość, której braku nie można było mu zarzucić. ― Tymczasem mam nadzieję, że panowie nie będą mieli mi za złe, jeśli poproszę panicza Blacka na słowo.
Nie czuł się w obowiązku, by tłumaczyć się ze spraw, które wyraźnie nie cierpiały zwłoki. Zwłaszcza, że już po chwili wlepił wyczekujący wzrok w białowłosego, a w gruncie rzeczy to do niego należała ostateczna decyzja.
— Na nikim innym za wyjątkiem mnie samego rzecz jasna. Choć musiałbym odrobinę skrócić nogawki — powiedział unosząc nieznacznie głowę do góry. Ich różnica wzrostu może nie była kolosalna, ale bez wątpienia istniała. I nic nie podkreślało jej równie mocno co niedopasowane ciuchy.
"Tak, tak, też cię kocham."
Mercury zesztywniał. Dosłownie. Dało się wyczuć jak całe jego ciało nieznacznie się spina, gdy znieruchomiał niczym posąg, patrząc na Alana nic niewidzącym wzrokiem. Takim, którego bez wątpienia nie dało się dostrzec na jego twarzy zbyt często. Wtem stopniowo dało się zauważyć jak blada cera pokrywa się coraz większymi różowymi plamami, aż w końcu Black stał w miejscu czerwieniąc się w sposób którego i tak nie dałby rady ukryć, niezależnie od tego jak bardzo by chciał.
— Nigdy wcześniej mi tego nie mówiłeś — powiedział nieco przyciszonym tonem, zaraz unosząc obie dłonie do twarzy, by choć spróbować ją skryć przed innymi. Kto by się spodziewał, że akurat tutaj podobne słowa padną z ust Paige'a?
Odkaszlnął cicho, nadal próbując się pozbierać, choć miał wrażenie że wszystkie jego myśli wyparowały jak za dotknięciem magicznej różdżki. Nawet zmartwienie o brata z trudem przebijało się w tym momencie do jego umysłu.
— Nic mu nie zrobiłem, Saturn nie cierpi towarzystwa, ale znosi je na wszystkich bankietach na które nas wysyłają — wymamrotał drapiąc wierzch jednej ze swoich dłoni. Instynkt nakazywał mu momentalnie udać się we wskazanym kierunku, lecz wcześniejsza dezorientacja nadal oddziaływała na jego ciało, które tkwiło w miejscu nie ruszając się nawet o krok.
"Tak, tak, też cię kocham."
Mercury zesztywniał. Dosłownie. Dało się wyczuć jak całe jego ciało nieznacznie się spina, gdy znieruchomiał niczym posąg, patrząc na Alana nic niewidzącym wzrokiem. Takim, którego bez wątpienia nie dało się dostrzec na jego twarzy zbyt często. Wtem stopniowo dało się zauważyć jak blada cera pokrywa się coraz większymi różowymi plamami, aż w końcu Black stał w miejscu czerwieniąc się w sposób którego i tak nie dałby rady ukryć, niezależnie od tego jak bardzo by chciał.
— Nigdy wcześniej mi tego nie mówiłeś — powiedział nieco przyciszonym tonem, zaraz unosząc obie dłonie do twarzy, by choć spróbować ją skryć przed innymi. Kto by się spodziewał, że akurat tutaj podobne słowa padną z ust Paige'a?
Odkaszlnął cicho, nadal próbując się pozbierać, choć miał wrażenie że wszystkie jego myśli wyparowały jak za dotknięciem magicznej różdżki. Nawet zmartwienie o brata z trudem przebijało się w tym momencie do jego umysłu.
— Nic mu nie zrobiłem, Saturn nie cierpi towarzystwa, ale znosi je na wszystkich bankietach na które nas wysyłają — wymamrotał drapiąc wierzch jednej ze swoich dłoni. Instynkt nakazywał mu momentalnie udać się we wskazanym kierunku, lecz wcześniejsza dezorientacja nadal oddziaływała na jego ciało, które tkwiło w miejscu nie ruszając się nawet o krok.
― Niezmiernie mi przykro, jeśli poczułeś się przytłoczony moją bezpośredniością, paniczu Black. Ale gwarantuję, że na tym etapie daleko mi do nachalnych zachowań. ― Choć nie dało się ukryć, że zachowanie zdrowej przestrzeni było trudnym wyzwaniem dla kogoś, kto nie miał najmniejszego problemu z ludzkim dotykiem. Na ten moment starał się jednak nie przedobrzyć, choć udało mu się trafić na osobę, dla której już sama rozmowa była sporym obciążeniem.
― W takim razie wygląda na to, że jeszcze dziś będę musiał przedstawić swojej rodzinie plan na nowy biznes ― stwierdził, choć słowa Saturna już w tym momencie powinny były całkowicie pozbawić go jakichkolwiek szans na ich dalszą relację. Wyglądało na to, że białowłosy albo miał do czynienia z kretynem, albo z kimś kto faktycznie jeszcze przez długi czas nie zamierzał odpuszczać. Błysk triumfu w złotych tęczówkach pojawił się z chwilą, w której Jake odniósł wrażenie, że Cullinan z pewnością nie spodziewał się takiego obrotu zdarzeń. ― Doceniam wysokie wymagania.
„Widzę, że skupił pan wiele uwagi na rzeczach, które zdają się pozostawać poza pańskim zasięgiem, panie O'Brien.”
Niektórzy powinni zdecydowanie skupić się na interpretacji obrazów – wyglądało na to, że próba rozszyfrowania ludzi, nie wychodziła im już tak dobrze.
― Wydaje mi się, że panicz Black ma prawo do własnego zdania w tej sprawie. Przyznam jednak, że lubię zaskakiwać ludzi, którzy usiłują podcinać innym skrzydła, mylnie kalkulując ich możliwości. Ale nie mam tego za złe – w końcu dopiero zaczęliśmy się poznawać. ― Trudno było uznać to za początek pięknej znajomości, aczkolwiek i O'Brien nie miał najmniejszego problemu z uraczeniem rozmówcy pozornie uprzejmym uśmiechem, nawet jeśli nie sądził, by ktoś o osobowości artysty zasługiwał na odpowiedź ambitniejszą niż „twoja stara”.
Ale znajdowali się w miejscu, które wymagało kultury.
Czasami żałował, że pochodził z wyższych sfer – co prawda byłoby szkoda wyrzec się tych wszystkich zajebistych i drogich ubrań, jednak czy byłaby to tak wielka cena za możliwość wybicia komuś zębów bez znacznie większych konsekwencji?
― Powiedzmy, że empatia budzi się we mnie w najmniej oczekiwanych momentach, dlatego uznałem, że panna Hansen mogła poczuć się nieco osamotniona z chwilą, w której zmienił pan towarzystwo.
― W takim razie wygląda na to, że jeszcze dziś będę musiał przedstawić swojej rodzinie plan na nowy biznes ― stwierdził, choć słowa Saturna już w tym momencie powinny były całkowicie pozbawić go jakichkolwiek szans na ich dalszą relację. Wyglądało na to, że białowłosy albo miał do czynienia z kretynem, albo z kimś kto faktycznie jeszcze przez długi czas nie zamierzał odpuszczać. Błysk triumfu w złotych tęczówkach pojawił się z chwilą, w której Jake odniósł wrażenie, że Cullinan z pewnością nie spodziewał się takiego obrotu zdarzeń. ― Doceniam wysokie wymagania.
„Widzę, że skupił pan wiele uwagi na rzeczach, które zdają się pozostawać poza pańskim zasięgiem, panie O'Brien.”
Niektórzy powinni zdecydowanie skupić się na interpretacji obrazów – wyglądało na to, że próba rozszyfrowania ludzi, nie wychodziła im już tak dobrze.
― Wydaje mi się, że panicz Black ma prawo do własnego zdania w tej sprawie. Przyznam jednak, że lubię zaskakiwać ludzi, którzy usiłują podcinać innym skrzydła, mylnie kalkulując ich możliwości. Ale nie mam tego za złe – w końcu dopiero zaczęliśmy się poznawać. ― Trudno było uznać to za początek pięknej znajomości, aczkolwiek i O'Brien nie miał najmniejszego problemu z uraczeniem rozmówcy pozornie uprzejmym uśmiechem, nawet jeśli nie sądził, by ktoś o osobowości artysty zasługiwał na odpowiedź ambitniejszą niż „twoja stara”.
Ale znajdowali się w miejscu, które wymagało kultury.
Czasami żałował, że pochodził z wyższych sfer – co prawda byłoby szkoda wyrzec się tych wszystkich zajebistych i drogich ubrań, jednak czy byłaby to tak wielka cena za możliwość wybicia komuś zębów bez znacznie większych konsekwencji?
― Powiedzmy, że empatia budzi się we mnie w najmniej oczekiwanych momentach, dlatego uznałem, że panna Hansen mogła poczuć się nieco osamotniona z chwilą, w której zmienił pan towarzystwo.
Namalowanie obu obrazów o tym samym tytule, przed którymi stali teraz we trójkę zajęło mu sporo czasu. Nie wspominając o innych kosztach bynajmniej nie związanych z funduszami. Nosiły swoją nazwę nie bez powodu, ale interpretację wolał pozostawić innym. Między innymi to cenił sobie w sztuce - możliwość odnalezienia w niej tego, co akurat odbiorcy było najbliższe i mogło wywołać gamę różnorodnych emocji; stąd większość jego obrazów - w tym te, które nie zostały jeszcze dziś wystawione - nie nosiły żadnego tytułu.
— Ciężko uznać co tak naprawdę ma jaką wartość. Dla mnie najważniejsze są odczucia, i jeżeli choć jedna osoba stojąc przed dowolnym płótnem odnajdzie w nim coś dla siebie to już na tym etapie jest to dla mnie bezcenne. — Nigdy nie wytyczał konkretnych granic. Nigdy również nie porywał się na określanie co sztuką jest, a co już nią nie jest. Uważał to za kwestie indywidualne i jako takie pozostawał je do rozpatrzenia innym we własnym zakresie.
Nie przeszkadzał mu też oficjalny ton Blacka, tego wymagała etykieta i okazja. Sam nie zamierzał sztucznie spoufalać się z Saturnem, w kontaktach towarzyskich stawiał na neutralność gdy w grę wchodził potencjalny biznes w przyszłości.
— Niech zatem nadal się panu wydaje, to wolny kraj. Zaczekam więc aż mnie pan zaskoczy, proszę mi niezwłocznie dać znać gdy już się to panu uda — odparł gładko, powstrzymując się przed uraczeniem go pełnym politowania uśmiechem. O'Brien był młody, więc starał się patrzeć na niego przez pryzmat wieku; Laverne też miał za sobą okres głupiego, młodzieńczego buntu, ale musiał przyznać, że nigdy chyba nie zmierzył się z tak pyszałkowatą pewnością siebie. Obracał się w środowisku artystycznym i na co dzień miał styczność z ludźmi o często ekwilibrystycznej osobowości, jednak Jake zdecydowanie pod względem braku ogłady towarzyskiej i wychowania bił wszystkich na głowę.
— Ja natomiast myślę, że powinien pan poprzestać na interpretacji obrazów. Z całym szacunkiem panie O'Brien, ale panna Hansen nie powinna pana obchodzić.
— Ciężko uznać co tak naprawdę ma jaką wartość. Dla mnie najważniejsze są odczucia, i jeżeli choć jedna osoba stojąc przed dowolnym płótnem odnajdzie w nim coś dla siebie to już na tym etapie jest to dla mnie bezcenne. — Nigdy nie wytyczał konkretnych granic. Nigdy również nie porywał się na określanie co sztuką jest, a co już nią nie jest. Uważał to za kwestie indywidualne i jako takie pozostawał je do rozpatrzenia innym we własnym zakresie.
Nie przeszkadzał mu też oficjalny ton Blacka, tego wymagała etykieta i okazja. Sam nie zamierzał sztucznie spoufalać się z Saturnem, w kontaktach towarzyskich stawiał na neutralność gdy w grę wchodził potencjalny biznes w przyszłości.
— Niech zatem nadal się panu wydaje, to wolny kraj. Zaczekam więc aż mnie pan zaskoczy, proszę mi niezwłocznie dać znać gdy już się to panu uda — odparł gładko, powstrzymując się przed uraczeniem go pełnym politowania uśmiechem. O'Brien był młody, więc starał się patrzeć na niego przez pryzmat wieku; Laverne też miał za sobą okres głupiego, młodzieńczego buntu, ale musiał przyznać, że nigdy chyba nie zmierzył się z tak pyszałkowatą pewnością siebie. Obracał się w środowisku artystycznym i na co dzień miał styczność z ludźmi o często ekwilibrystycznej osobowości, jednak Jake zdecydowanie pod względem braku ogłady towarzyskiej i wychowania bił wszystkich na głowę.
— Ja natomiast myślę, że powinien pan poprzestać na interpretacji obrazów. Z całym szacunkiem panie O'Brien, ale panna Hansen nie powinna pana obchodzić.
Owrrr poczuł lekki powiew chłodu ze strony przybyłego chłopaka. Chyba nie chciał nikogo na doczepkę, ale co mu tam. I tak zamierza przecież spędzić czas głównie z Rillkiem, a nie z nim. Wiec pobędzie sobie wyjątkowo tym dodatkowym kołem u wozu. Normalnie mistrz zła i intryg, niczym niejeden czarny charakter z kreskówek, teraz powinien się psychicznie zaśmiać i wygłosić jakiś monolog, dlaczego dzieci są jednak słodsze od nastolatków. No wiecie! Robienie im puci-puci czy innych takich rzecz! W jego przypadku byłoby to zapewne lekko dziwnie, znaczy! Wyglądałoby … awrrr nieważne! Oczywistym faktem było jednak to, że w sumie to Naośka powiedział to tylko w żarcie. Uśmiechnął się więc na jego reakcję.
- przecież żartowałam no nie. Jesteś tak samo uroczy, jak one. Przynajmniej na takiego mi wyglądasz.
Po tych słowach powoli ruszył w stronę obrazów. No cóż, większość wyglądała dla niego zwyczajnie dziwnie, czy też nudno. Nie był jakimś koneserem sztuki, ba! Nawet się nią wcale nie interesował, więc nie mógł powiedzieć nic ciekawego na ich temat.
- ach...to chyba miło poznać.[./i]
wzruszył lekko ramionami, widząc niechęć chłopaka do konwersacji z nim. Po czym znowu jednak powrócił do swojego „pierwszego” rozmówcy.
- nie bym była wścibska, czy coś, ale czy wy... no wiecie, ten teges? Bo wiecie, mogę was zostawić samych. Oczywiście nie mówię, że to zrobię.
Starał się to powiedzieć ciszej i bardziej w stronę Winchestera. Jakoś w sumie nie przejął się nawet tym jaka reakcja może nastąpić po tym, co powie. No cóż! Nie mógł jasno określić, czy to tylko jakaś znajomość, czy też coś więcej. A! i by nie było! To wcale nie chodzi tutaj o jakąś zazdrość, czy coś! Zwyczajna czysta ciekawość z jego strony i chęć wtrącenia nosa w czyjeś prywatne życie. Ot co takie małe niewinne coś!
Nie mniej, krocząc sobie tak i „radując” się rozmową, nagle przystanął przy jednym z obrazów. Spojrzała na malunek dziwacznego portretu osoby, która miała skrytą twarz za jakąś prowizoryczną maską.
- ten obraz przyprawia mnie o ciarki. Jest tak jakby jakiś niepokojący. A może to tylko moja wyobraźnia?
- przecież żartowałam no nie. Jesteś tak samo uroczy, jak one. Przynajmniej na takiego mi wyglądasz.
Po tych słowach powoli ruszył w stronę obrazów. No cóż, większość wyglądała dla niego zwyczajnie dziwnie, czy też nudno. Nie był jakimś koneserem sztuki, ba! Nawet się nią wcale nie interesował, więc nie mógł powiedzieć nic ciekawego na ich temat.
- ach...to chyba miło poznać.[./i]
wzruszył lekko ramionami, widząc niechęć chłopaka do konwersacji z nim. Po czym znowu jednak powrócił do swojego „pierwszego” rozmówcy.
- nie bym była wścibska, czy coś, ale czy wy... no wiecie, ten teges? Bo wiecie, mogę was zostawić samych. Oczywiście nie mówię, że to zrobię.
Starał się to powiedzieć ciszej i bardziej w stronę Winchestera. Jakoś w sumie nie przejął się nawet tym jaka reakcja może nastąpić po tym, co powie. No cóż! Nie mógł jasno określić, czy to tylko jakaś znajomość, czy też coś więcej. A! i by nie było! To wcale nie chodzi tutaj o jakąś zazdrość, czy coś! Zwyczajna czysta ciekawość z jego strony i chęć wtrącenia nosa w czyjeś prywatne życie. Ot co takie małe niewinne coś!
Nie mniej, krocząc sobie tak i „radując” się rozmową, nagle przystanął przy jednym z obrazów. Spojrzała na malunek dziwacznego portretu osoby, która miała skrytą twarz za jakąś prowizoryczną maską.
- ten obraz przyprawia mnie o ciarki. Jest tak jakby jakiś niepokojący. A może to tylko moja wyobraźnia?
— No proszę, kto by pomyślał że jesteśmy już na etapie tak doskonałej interpretacji moich słów, Jay. Może i rzeczywiście były cichym wołaniem o pomoc, niech ci będzie.
"Jesteś tak samo uroczy, jak one."
Wzrok pełen zwątpienia, który posłał dziewczynie mówił sam za siebie. Ciężko było mu uwierzyć, by ktokolwiek był w stanie uznać go za uroczego. Bynajmniej nie chodziło tu o żadne męskie problemy w stylu "prawdziwy mężczyzna może być tylko przystojny!!!". Riley zwyczajnie nie uważał, by jego twarz jakkolwiek wybijała się na tle społeczeństwa. Co więcej, uważał ją za na tyle szpetną, by kwalifikował się raczej do tej paskudnej części.
Zwłaszcza, że nie widział własnego odbicia od kiedy skończył trzynaście lat.
— Jasne, powiedzmy że ci wierzę — powiedział spokojnie z nutą rozbawienia w głosie, skutecznie maskując przedzierające się przez jego głowę myśli. Skutecznie wyrwano go z nich jednak po raz kolejny, gdy podczas przechodzenia obok obrazów, Nika zadała mu pytanie.
— Hm? A tak. Jay to mój chłopak. Mieszkamy ze sobą, ale nie przejmuj się, urodził się bez talentu do kontaktów międzyludzkich. Jest taki wobec wszystkich — powiedział chyba bardziej automatycznie kładąc rękę na jej włosach, by zmierzwić jej włosy. Wielokrotnie wykonywał ten gest, gdy chciał uspokoić zaniepokojone dzieciaki w sierocińcu. Do tego stopnia, że zwyczajnie wszedł mu krew. W dodatku na tyle, by nawet nie zdawał sobie z niego sprawy, gdy ruszył dalej ku wystawie zatrzymując się przy tym samym niezatytułowanym obrazie co Nika.
Nawet w nim wywoływał raczej nieprzyjemne skojarzenia, choć z zupełnie innego powodu. Biały Wilk poruszył się nieznacznie na obrzeżach jego umysłu, zaniepokojony nagłym kliknięciem które rozległo się w jego umyśle.
— Zdecydowanie nie chciałbym go w salonie — powiedział pusto. Niezależnie jednak od tego jak bardzo się starał, nie był w stanie odwrócić wzroku. Zupełnie jakby z każdą sekundą obraz wciągał go coraz bardziej. Płynne złoto poruszyło się ściekając kropla po kropli spod ochraniającego je szkła. Jedynie kątem oka mógł dostrzec jak formuje błyszczącą kałużę pod jego stopami, gdy nieustannie wpatrywał się w ciemne tęczówki.
"Jesteś tak samo uroczy, jak one."
Wzrok pełen zwątpienia, który posłał dziewczynie mówił sam za siebie. Ciężko było mu uwierzyć, by ktokolwiek był w stanie uznać go za uroczego. Bynajmniej nie chodziło tu o żadne męskie problemy w stylu "prawdziwy mężczyzna może być tylko przystojny!!!". Riley zwyczajnie nie uważał, by jego twarz jakkolwiek wybijała się na tle społeczeństwa. Co więcej, uważał ją za na tyle szpetną, by kwalifikował się raczej do tej paskudnej części.
Zwłaszcza, że nie widział własnego odbicia od kiedy skończył trzynaście lat.
— Jasne, powiedzmy że ci wierzę — powiedział spokojnie z nutą rozbawienia w głosie, skutecznie maskując przedzierające się przez jego głowę myśli. Skutecznie wyrwano go z nich jednak po raz kolejny, gdy podczas przechodzenia obok obrazów, Nika zadała mu pytanie.
— Hm? A tak. Jay to mój chłopak. Mieszkamy ze sobą, ale nie przejmuj się, urodził się bez talentu do kontaktów międzyludzkich. Jest taki wobec wszystkich — powiedział chyba bardziej automatycznie kładąc rękę na jej włosach, by zmierzwić jej włosy. Wielokrotnie wykonywał ten gest, gdy chciał uspokoić zaniepokojone dzieciaki w sierocińcu. Do tego stopnia, że zwyczajnie wszedł mu krew. W dodatku na tyle, by nawet nie zdawał sobie z niego sprawy, gdy ruszył dalej ku wystawie zatrzymując się przy tym samym niezatytułowanym obrazie co Nika.
Nawet w nim wywoływał raczej nieprzyjemne skojarzenia, choć z zupełnie innego powodu. Biały Wilk poruszył się nieznacznie na obrzeżach jego umysłu, zaniepokojony nagłym kliknięciem które rozległo się w jego umyśle.
— Zdecydowanie nie chciałbym go w salonie — powiedział pusto. Niezależnie jednak od tego jak bardzo się starał, nie był w stanie odwrócić wzroku. Zupełnie jakby z każdą sekundą obraz wciągał go coraz bardziej. Płynne złoto poruszyło się ściekając kropla po kropli spod ochraniającego je szkła. Jedynie kątem oka mógł dostrzec jak formuje błyszczącą kałużę pod jego stopami, gdy nieustannie wpatrywał się w ciemne tęczówki.
― Więc może lepiej zostań przy swoich ubraniach. Wolałbym nie wyglądać na kogoś wiecznie przygotowanego na powódź w piwnicy ― rzucił, czując rozbawienie na samą myśl o paradowaniu w zbyt krótkich spodniach. Miał nadzieję, że Black nie rozważał grzebania w jego szafie i przeróbki noszonych przez niego ubrań na poważnie, ale z jakiegoś powodu nie potrafił uwierzyć w to, że nie byłby do tego zdolny.
Jasnowłosy ściągnął brwi w autentycznie przejętym wyrazie, bez trudu wyłapując zmianę w zachowaniu czarnowłosego. Nie do końca rozumiał, co było powodem, dla którego brunet momentalnie zamilkł. Z drugiej strony dookoła było tłoczno, choć osobiście nie czuł, by na wielkiej sali zrobiło się zbyt duszno, jednak chcąc mieć pewność, że Mercury za moment nie rozłoży się na podłodze, przytrzymał go mocniej.
― Hej, wszystko okej? Mam cię zabrać na zewnątrz? ― Przyłożył wierzch dłoni do jednego z wyraźnie zaczerwienionych policzków.
„Nigdy wcześniej mi tego nie mówiłeś.”
Uniósł brew, jeszcze przez moment starając się zrozumieć, do czego pił czarnowłosy, zanim wreszcie dotarło do niego, że Cullinan najzwyczajniej w świecie się zarumienił. Nic dziwnego, że trudno było mu to przyswoić – na dobrą sprawę pierwszy raz widział chłopaka w takim stanie i właściwie nigdy wcześniej nie potrafił utożsamić pewnego siebie panicza ze wstydliwymi reakcjami. Chociaż Paige powinien w tym momencie poczuć ulgę, widząc, że nic mu nie grozi, ta skutecznie została zastąpiona przez wewnętrzną satysfakcję, bo tak oto – świadomie czy nie – wydobył z Merca prawdopodobnie szczyt jego uroczej natury.
― Nie? ― spytał niby zaskoczony, choć w gruncie rzeczy nie zapomniałby takiego widoku. ― Może uznałem, że nie muszę. I może teraz trochę żałuję, że zrobiłem to akurat tutaj. Gdybym wiedział, że tak zareagujesz, postarałbym się o bardziej ustronne miejsce ― wymruczał z nutą rozczarowania w głosie, przyciągając go bliżej, jakby chciał pomóc mu ukryć się przed spojrzeniami innych. W końcu to nie oni zapracowali sobie na ten widok. Mimo wszystko uśmiech wciąż nie chciał spełznąć z jego ust. ― Daj znać, gdy będziesz już gotowy na akcję ratunkową, choć nadal uważam, że to całkiem urocze.
Dmuchnął w jego włosy, zaraz upijając solidny łyk szampana.
Jasnowłosy ściągnął brwi w autentycznie przejętym wyrazie, bez trudu wyłapując zmianę w zachowaniu czarnowłosego. Nie do końca rozumiał, co było powodem, dla którego brunet momentalnie zamilkł. Z drugiej strony dookoła było tłoczno, choć osobiście nie czuł, by na wielkiej sali zrobiło się zbyt duszno, jednak chcąc mieć pewność, że Mercury za moment nie rozłoży się na podłodze, przytrzymał go mocniej.
― Hej, wszystko okej? Mam cię zabrać na zewnątrz? ― Przyłożył wierzch dłoni do jednego z wyraźnie zaczerwienionych policzków.
„Nigdy wcześniej mi tego nie mówiłeś.”
Uniósł brew, jeszcze przez moment starając się zrozumieć, do czego pił czarnowłosy, zanim wreszcie dotarło do niego, że Cullinan najzwyczajniej w świecie się zarumienił. Nic dziwnego, że trudno było mu to przyswoić – na dobrą sprawę pierwszy raz widział chłopaka w takim stanie i właściwie nigdy wcześniej nie potrafił utożsamić pewnego siebie panicza ze wstydliwymi reakcjami. Chociaż Paige powinien w tym momencie poczuć ulgę, widząc, że nic mu nie grozi, ta skutecznie została zastąpiona przez wewnętrzną satysfakcję, bo tak oto – świadomie czy nie – wydobył z Merca prawdopodobnie szczyt jego uroczej natury.
― Nie? ― spytał niby zaskoczony, choć w gruncie rzeczy nie zapomniałby takiego widoku. ― Może uznałem, że nie muszę. I może teraz trochę żałuję, że zrobiłem to akurat tutaj. Gdybym wiedział, że tak zareagujesz, postarałbym się o bardziej ustronne miejsce ― wymruczał z nutą rozczarowania w głosie, przyciągając go bliżej, jakby chciał pomóc mu ukryć się przed spojrzeniami innych. W końcu to nie oni zapracowali sobie na ten widok. Mimo wszystko uśmiech wciąż nie chciał spełznąć z jego ust. ― Daj znać, gdy będziesz już gotowy na akcję ratunkową, choć nadal uważam, że to całkiem urocze.
Dmuchnął w jego włosy, zaraz upijając solidny łyk szampana.
No tego to się kompletnie nie spodziewał. Meteorytu na samym środku galerii i ogólnej paniki? Jasne. Ale przegranej w swojej własnej grze? Poczuł się na tyle zawstydzony, by unieść rękę do twarzy i przesłonić jej połowę. Przymknął nawet na sekundę oczy, by zaraz rozsunąć powieki i spojrzeć gdzieś na bok, byle nie na niego.
- Nie wierzę. Jesteś absolutnie okropny - koniec końców nabrał ogromnej ochoty, by mimo wszystko sięgnąć po ten nieszczęsny kieliszek szampana. Nie wątpił w jego jakość, a odrobina alkoholu zdecydowanie uniosłaby ciężar porażki z jego barków. Odsunął dłoń od ust, zaczesując opadające na oczy kosmyki jasnych włosów w tył. Odchrząknął subtelnie, wyprostował plecy, jak na panicza przystało i poprawił ciemny materiał koszuli na rękawach.
- Czuję się oszukany. Niewątpliwie brały w tym udziały podejrzane środki odurzające, mój prawnik skontaktuje się z panem - na dobrą sprawę nie miał się czym bronić. Mógł co najwyżej udawać, że niczego podobnego sobie nie przypomina, ale i to wymagało czasu. Choćby kilku godzin.
- Nie wierzę. Jesteś absolutnie okropny - koniec końców nabrał ogromnej ochoty, by mimo wszystko sięgnąć po ten nieszczęsny kieliszek szampana. Nie wątpił w jego jakość, a odrobina alkoholu zdecydowanie uniosłaby ciężar porażki z jego barków. Odsunął dłoń od ust, zaczesując opadające na oczy kosmyki jasnych włosów w tył. Odchrząknął subtelnie, wyprostował plecy, jak na panicza przystało i poprawił ciemny materiał koszuli na rękawach.
- Czuję się oszukany. Niewątpliwie brały w tym udziały podejrzane środki odurzające, mój prawnik skontaktuje się z panem - na dobrą sprawę nie miał się czym bronić. Mógł co najwyżej udawać, że niczego podobnego sobie nie przypomina, ale i to wymagało czasu. Choćby kilku godzin.
― Nie o to mi chodziło ― rzucił z pobrzmiewającą w głosie rezygnacją. Naprawdę musiał zachowywać się w bardziej prostolinijny sposób, by każdy przekaz do dziewczyny był podany na srebrnej tacy. Mimo że ich ścieżki w większym stopniu już dawno się rozeszły, nie chciał do końca wątpić w inteligencję dziewczyny, a kiedy tylko złośliwy uśmiech zagościł na jej ustach, Hatheway już wiedział, że rudowłosa była po prostu przebiegła.
Kolor włosów zobowiązywał?
„Ale że jak? Że tak?”
― Tak, Yunlei. Właśnie tak ― odparł, unosząc dłoń w geście, który miał na celu powstrzymanie Chen przed ponownym aktem wylewności. Wtedy jeszcze nie sądził, że ta próbowała go jedynie nastraszyć. Nie rozumiał tylko, w jaką grę usiłowała z nim grać, skoro – jak sądził – wyraźnie zarysował pewną granicę, której należało się trzymać.
„A może powinnam mówić per Excelsiorze? Wasza eminencjo?”
Czy ona właśnie próbowała się z niego nabijać?
Czarnowłosy wzniósł oczy ku wysoko zawieszonemu sufitowi, jakby ktoś z góry za moment miał zesłać grom, który skutecznie ukróciłby całą tę szopkę. Jego sumienie i imię pozostałoby czyste, a w zamian zyskałby spokój. Niestety nic takiego się nie stało, a Noah mógł zaledwie odetchnąć głębiej, ignorując wcześniejsze szturchnięcie, jakby to w ogóle nie miało miejsca.
― Jak chcesz ― wymruczał sam do siebie. ― Maniery wymagają też, by nie wymuszać na rozmówcy słów, które chciałoby się usłyszeć. Ale oczywiście, przepiękna sukienka ― odparł, dość mocno akcentując ostatnie słowo, jakby chciał zadbać o to, by właścicielka nie przypisała komplementu własnej urodzie. ― Gdybyś nie była tak skupiona na swoim ubiorze, zwróciłabyś uwagę, że właśnie przed jednym stoimy, panienko Chen. ― Ponownie zwrócił twarz ku portretowi ojca, choć nie wyglądało na to, by ten wywoływał u niego jakiekolwiek emocje. Nie tylko rudowłosa nie znała się na sztuce – on po prostu otwarcie się do tego nie przyznawał.
Kolor włosów zobowiązywał?
„Ale że jak? Że tak?”
― Tak, Yunlei. Właśnie tak ― odparł, unosząc dłoń w geście, który miał na celu powstrzymanie Chen przed ponownym aktem wylewności. Wtedy jeszcze nie sądził, że ta próbowała go jedynie nastraszyć. Nie rozumiał tylko, w jaką grę usiłowała z nim grać, skoro – jak sądził – wyraźnie zarysował pewną granicę, której należało się trzymać.
„A może powinnam mówić per Excelsiorze? Wasza eminencjo?”
Czy ona właśnie próbowała się z niego nabijać?
Czarnowłosy wzniósł oczy ku wysoko zawieszonemu sufitowi, jakby ktoś z góry za moment miał zesłać grom, który skutecznie ukróciłby całą tę szopkę. Jego sumienie i imię pozostałoby czyste, a w zamian zyskałby spokój. Niestety nic takiego się nie stało, a Noah mógł zaledwie odetchnąć głębiej, ignorując wcześniejsze szturchnięcie, jakby to w ogóle nie miało miejsca.
― Jak chcesz ― wymruczał sam do siebie. ― Maniery wymagają też, by nie wymuszać na rozmówcy słów, które chciałoby się usłyszeć. Ale oczywiście, przepiękna sukienka ― odparł, dość mocno akcentując ostatnie słowo, jakby chciał zadbać o to, by właścicielka nie przypisała komplementu własnej urodzie. ― Gdybyś nie była tak skupiona na swoim ubiorze, zwróciłabyś uwagę, że właśnie przed jednym stoimy, panienko Chen. ― Ponownie zwrócił twarz ku portretowi ojca, choć nie wyglądało na to, by ten wywoływał u niego jakiekolwiek emocje. Nie tylko rudowłosa nie znała się na sztuce – on po prostu otwarcie się do tego nie przyznawał.
"Nie?"
Pokręcił powoli głową. Zaraz jednak roześmiał się cicho w odpowiedzi na jego kolejne słowa. Nie zaprotestował, gdy przyciągnął go ku sobie, całkiem naturalnie obejmując go rękami i chowając twarz w jego ramieniu. Pozwolił by czarne włosy opadły na jego policzki i całkowicie go przysłoniły, ukrywając przed światem zewnętrznym.
— Może będziesz miał jeszcze okazję, noc jest jeszcze długa — powiedział postukując palcami o jego biodra. Stał tak przez dłuższą chwilę wyraźnie starając się uspokoić oddech. Zajęło mu to więcej niż by się spodziewał. Gdy jednak w końcu podniósł głowę, na jego twarzy nie dało się znaleźć nawet śladu po poprzedniej reakcji. Jedynie chłodne opanowanie panicza z dobrego domu, który właśnie przybył na wystawę, by uraczyć swój wzrok wspaniałymi dziełami.
— Chodźmy. Zanim powiem i zrobię coś, czego będę żałować nie tylko ja, ale też cała moja rodzina — wymruczał niskim tonem, starając się opanować galopujące myśli. Co nie było takie znowu proste. Od dłuższego czasu jego życie było na tyle wypełnione przeróżnymi spotkaniami biznesowymi i szkołą, by nie do końca starczyło go na to, co nieustannie chodziło mu po głowie.
Tylko spokojnie. Przecież nie rzucisz się na niego na oczach całego Riverdale City.
Vessare przechadzał się od jednego dzieła do drugiego, każdemu z nich poświęcając chwilę swojego czasu, by uważnie przyjrzeć się śladom i kształtom, które te tworzyły, wreszcie formując się w spójną całość. Choć już sam jego wygląd przyciągał uwagę innych, on sam nie wydawał się być zainteresowany jakimikolwiek kontaktami z ludźmi – dobrze zatem stało się, że nie poświęcał im swojej uwagi. Nawet jeśli co jakiś czas zdawkowo przesuwał spojrzeniem po zebranym tłumie, jakby mimo wszystko starał się kogoś znaleźć.
Nie musiał też długo szukać.
Co prawda, obecność innych osób w pobliżu była dość jasnym komunikatem, że nie powinien się zbliżać ani tym bardziej wtrącać się do czyjejś rozmowy. Jednak kiedy jego umysł usiłował zachować zdrowy rozsądek, nogi krok po kroku prowadziły go coraz bliżej jasnowłosego chłopaka, choć pobliski obraz wydawał się doskonałym pretekstem dla zatrzymania się w na tyle niedużej odległości, że wystarczyło skupienie słuchu na konkretnych głosach, by spomiędzy gwaru wyłapać przynajmniej urywki rozmowy.
Myślisz, że ma kiepskie towarzystwo?
Myślę, że to wiem.
Jeśli będzie chciał, sam da sobie z nimi radę.
Póki co nic na to nie wskazywało, dlatego jeszcze przez chwilę, resztkami silnej woli, usiłował wmówić sobie, że nic nie było takie, na jakie mu wyglądało. Niestety z jakiegoś powodu miał poważny problem z pozbyciem się nieprzyjemnego wrażenia, że Saturn znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie.
Zero.
Postawna sylwetka blondyna dołączyła do pozostałej trójki. Nie wydawał się ani trochę onieśmielony faktem, że właśnie stawiał swoje buty na obleganym już terenie. W końcu przyszedł do galerii, a ci właśnie stali przed obrazem. Zawsze mogło chodzić tylko o niego.
― Proszę wybaczyć, że przeszkodzę ― wtrącił, obrzucając spojrzeniem najpierw piegowatego chłopaka, którego – jak można było się spodziewać – w ogóle nie kojarzył, a następnie na gospodarza imprezy, starając się zachować przy tym całkowicie neutralny wyraz twarzy. Im bliżej zbiorowiska się znajdował, tym bardziej odnosił wrażenie, że przepełniało go niespokojne uczucie, którego źródłem był Saturn, a raczej to, co mógł myśleć w obecnej chwili. Nie sądził, by na jego miejscu ktokolwiek czułby się komfortowo, ale nie miał żadnej podstawy, by sądzić, że tym razem się nie pomylił.
Nic dziwnego, że starał się podejść do całej sprawy z wyszukaną ostrożnością.
― Leslie Vessare ― przedstawił się obojgu z nich, nie zapominając oczywiście o młodym Blacku, do którego skinął głową w powitalnym geście, deklarując tym samym fakt, że już się znali. ― Liczę, że puste ramy zapełnią się w najbliższej przyszłości. Pańskie dzieła są niezwykle inspirujące, panie Laverne. Nie omieszkam odwiedzić kolejnej wystawy ― zwrócił się do organizatora. W tej sytuacji jego bronią była szczerość, której braku nie można było mu zarzucić. ― Tymczasem mam nadzieję, że panowie nie będą mieli mi za złe, jeśli poproszę panicza Blacka na słowo.
Nie czuł się w obowiązku, by tłumaczyć się ze spraw, które wyraźnie nie cierpiały zwłoki. Zwłaszcza, że już po chwili wlepił wyczekujący wzrok w białowłosego, a w gruncie rzeczy to do niego należała ostateczna decyzja.
― Gorzej, jeśli tej nocy nam nie wystarczy ― stwierdził, unosząc kącik ust w łobuzerskim uśmiechu, który zapewne zdążył umknąć Blackowi, starającemu się odzyskać rezon. Najwyraźniej Paige nie zamierzał mu tego ułatwiać, gdy mówił rzeczy, które bez większego problemu mogły napędzić wyobraźnię chłopaka. ― Przypomnę ci o tym, gdy uznasz, że po obiedzie jednak musisz wracać do domu ― stwierdził i zaśmiał się krótko pod nosem. Nie żeby taka sytuacja kiedykolwiek nastąpiła, jednak miał na uwadze to, że czarnowłosy musiał pojawiać się w różnych miejscach o właściwym czasie i nie wszędzie mieli okazję przebywać w swoim towarzystwie.
„Chodźmy. Zanim powiem i zrobię coś, czego będę żałować nie tylko ja, ale też cała moja rodzina.”
― No wiesz. Teraz jestem ciekaw ― wymruczał pod nosem z nieskrywanym niezadowoleniem, które jednak nie odnalazło swojego miejsca w ciemnych tęczówkach chłopaka. W tym wypadku nie minął się z prawdą – był cholernie ciekawy tego, przed czym powstrzymywał się Cullinan, nawet jeśli równie dobrze sam mógł dopowiedzieć sobie podtekst do całości. ― Czy to brudne myśli z moim udziałem? ― zniżył głos do niemalże konspiracyjnego szeptu, a korzystając z okazji, że jego ramię wciąż swobodnie obejmowało jego kark, poklepał dłonią klatkę piersiową chłopaka, jakby dzięki temu miał wydusić z niego właściwą odpowiedź.
Teraz jednak miał do czynienia z opanowanym paniczem, który nie mógł od tak ugiąć się za sprawą przyjacielskiego gestu, zwłaszcza że już wtedy zaczęli kierować się ku – jak Hayden stwierdził na pierwszy rzut oka – ważnym osobistościom.
― Jesteś pewien, że wciąż nas tam brakuje? ― rzucił, spowalniając nieznacznie swoje kroki. Mercury, z którym ani na chwilę nie utracił kontaktu, mógł wyraźnie odczuć, jak częściowo powstrzymuje go przed pójściem dalej. Jakby nie patrzeć, grupa gromadząca się dookoła białowłosego stawała się coraz większa. Był to dość niecodzienny widok.
„Chodźmy. Zanim powiem i zrobię coś, czego będę żałować nie tylko ja, ale też cała moja rodzina.”
― No wiesz. Teraz jestem ciekaw ― wymruczał pod nosem z nieskrywanym niezadowoleniem, które jednak nie odnalazło swojego miejsca w ciemnych tęczówkach chłopaka. W tym wypadku nie minął się z prawdą – był cholernie ciekawy tego, przed czym powstrzymywał się Cullinan, nawet jeśli równie dobrze sam mógł dopowiedzieć sobie podtekst do całości. ― Czy to brudne myśli z moim udziałem? ― zniżył głos do niemalże konspiracyjnego szeptu, a korzystając z okazji, że jego ramię wciąż swobodnie obejmowało jego kark, poklepał dłonią klatkę piersiową chłopaka, jakby dzięki temu miał wydusić z niego właściwą odpowiedź.
Teraz jednak miał do czynienia z opanowanym paniczem, który nie mógł od tak ugiąć się za sprawą przyjacielskiego gestu, zwłaszcza że już wtedy zaczęli kierować się ku – jak Hayden stwierdził na pierwszy rzut oka – ważnym osobistościom.
― Jesteś pewien, że wciąż nas tam brakuje? ― rzucił, spowalniając nieznacznie swoje kroki. Mercury, z którym ani na chwilę nie utracił kontaktu, mógł wyraźnie odczuć, jak częściowo powstrzymuje go przed pójściem dalej. Jakby nie patrzeć, grupa gromadząca się dookoła białowłosego stawała się coraz większa. Był to dość niecodzienny widok.
Siedział na ławce w cieniu na uboczu, aby nikt go nie zobaczył. Musiał się uspokoić i zebrać swoje myśli w jedną całość. Inaczej tego sobie nie wyobraża, żeby kontynuować to całe spacerowanie po galerii sztuki i podziwiać obrazy. Ujął to w niewidzialny cudzysłów, bo nie umiał czegoś podziwiać na płótnie, w tak dosłownym tego słowa znaczeniu. Może popatrzeć na, to co znajduje się na płótnie i to wszystko. Będzie potrafił określić barwy jakie znajdują się i czy obraz jest dynamiczny czy statyczny i na tym koniec. Natomiast z jego interpretacją jest trochę trudniej.
Nie usłyszał komentarza od chłopaka, na którego wpadł, bo już się oddalił. A istniało prawdopodobieństwo, że nie zostawił tej sytuacji bez żadnego komentarza od swojej strony. A drugi chłopak stojący obok szaro-białowłosego słuchał tego. Ciężko westchnął, dalej zbierając myśli. Dopiero teraz zorientował się, że zostawił Yunlei. Przeklną cicho. Szybko potrząsnął głową na boki. Wstał i podszedł do rogu ściany i oparł się o nią. Wypatrywał Chen. Nie mógł tak jest zignorować... Ale przecież parę chwil wcześniej to zrobił. Zmarszczył brwi, ciężko przełykając ślinę. Teraz musi coś zdziałać.
Błądził wzrokiem po innych sylwetkach szukając tej jednej konkretnej osoby. Nie trwało to długo, bo ona miał również rzucający się kolor włosów - rudy. Właśnie ją znalazł i chciał od razu podejść i zacząć z nią rozmowę odnowa, ale spostrzegł, że znalazłam sobie innego towarzystwo. Jej nowym towarzyszem był czarnowłosy chłopak.
Z tego co widział to ich konwersacja rozwijała się w najlepsze i w tym momencie w jego głowie pojawiły się wątpliwości czy podejść i przeprosić ją za swoje zachowanie, czy pozostać w samotności.
Ponownie ciężko przełknął ślinę i podszedł do niej. Dotknął ją za ramię.
- Em... Przepraszam... Chciałbym Ciebie przeprosić, za to co zrobiłem... - zwrócił się bezpośrednio do niej. Miał tutaj na myśli to, że ją zostawił a przecież ona sama do niego podeszła i zaczęła rozmowę przed otworzeniem galerii sztuki.
Nie usłyszał komentarza od chłopaka, na którego wpadł, bo już się oddalił. A istniało prawdopodobieństwo, że nie zostawił tej sytuacji bez żadnego komentarza od swojej strony. A drugi chłopak stojący obok szaro-białowłosego słuchał tego. Ciężko westchnął, dalej zbierając myśli. Dopiero teraz zorientował się, że zostawił Yunlei. Przeklną cicho. Szybko potrząsnął głową na boki. Wstał i podszedł do rogu ściany i oparł się o nią. Wypatrywał Chen. Nie mógł tak jest zignorować... Ale przecież parę chwil wcześniej to zrobił. Zmarszczył brwi, ciężko przełykając ślinę. Teraz musi coś zdziałać.
Błądził wzrokiem po innych sylwetkach szukając tej jednej konkretnej osoby. Nie trwało to długo, bo ona miał również rzucający się kolor włosów - rudy. Właśnie ją znalazł i chciał od razu podejść i zacząć z nią rozmowę odnowa, ale spostrzegł, że znalazłam sobie innego towarzystwo. Jej nowym towarzyszem był czarnowłosy chłopak.
Z tego co widział to ich konwersacja rozwijała się w najlepsze i w tym momencie w jego głowie pojawiły się wątpliwości czy podejść i przeprosić ją za swoje zachowanie, czy pozostać w samotności.
Ponownie ciężko przełknął ślinę i podszedł do niej. Dotknął ją za ramię.
- Em... Przepraszam... Chciałbym Ciebie przeprosić, za to co zrobiłem... - zwrócił się bezpośrednio do niej. Miał tutaj na myśli to, że ją zostawił a przecież ona sama do niego podeszła i zaczęła rozmowę przed otworzeniem galerii sztuki.
— Kiedy tak protestujesz to tym bardziej mam ochotę to zrobić. Wiesz, odwrotna psychologia i te sprawy. Chyba nie robisz tego celowo? Chociaż w sumie zgrywanie niedostępnego jest podobno w modzie. Bad boys, bad boys — zanuciła pod nosem, nie wiadomo w którym momencie zmieniając wcześniejszą piosenkę na "It's okay to be gay". Jakoś tak zgrała jej się rytmicznie, ot co!
Na wspomnienie o portrecie ojca przewróciła oczami.
— Ten już widziałam. Bez urazy, ale wygląda jakby ktoś zjadł farbę i zwymiotował na płótno — powiedziała przyciszonym tonem, nachylając się w stronę Noah, by upewnić się że jej słowa nie dotrą do innych. A w szczególności do malującego ich artysty.
Wtem ktoś dotknął jej ramienia. Podskoczyła wystraszona w górę. O nie, jednak ją usłyszał? Czyżby miał słuch nietoperza? Czy to moment, w którym wypraszali ją z galerii? Już miała zacząć przepraszać... gdy to chłopak zaczął przepraszać ją! Przez chwilę przyglądała mu się skonfundowana nim w końcu skojarzyła fakty.
— Och. Jasne, nie ma sprawy. Ładny obraz, prawda? — wskazała na Portret Ojca, zaraz rzucając rozbawione spojrzenie Hathewayowi.
— A właśnie. To jest Noah. Noah Hatheway. Noah, to jest... erm... w sumie to jak się nazywasz? — zapytała białowłosego, przekrzywiając głowę na bok.
Na wspomnienie o portrecie ojca przewróciła oczami.
— Ten już widziałam. Bez urazy, ale wygląda jakby ktoś zjadł farbę i zwymiotował na płótno — powiedziała przyciszonym tonem, nachylając się w stronę Noah, by upewnić się że jej słowa nie dotrą do innych. A w szczególności do malującego ich artysty.
Wtem ktoś dotknął jej ramienia. Podskoczyła wystraszona w górę. O nie, jednak ją usłyszał? Czyżby miał słuch nietoperza? Czy to moment, w którym wypraszali ją z galerii? Już miała zacząć przepraszać... gdy to chłopak zaczął przepraszać ją! Przez chwilę przyglądała mu się skonfundowana nim w końcu skojarzyła fakty.
— Och. Jasne, nie ma sprawy. Ładny obraz, prawda? — wskazała na Portret Ojca, zaraz rzucając rozbawione spojrzenie Hathewayowi.
— A właśnie. To jest Noah. Noah Hatheway. Noah, to jest... erm... w sumie to jak się nazywasz? — zapytała białowłosego, przekrzywiając głowę na bok.
― Tyle lat znajomości, a ty wciąż mnie nie doceniasz ― stwierdził, obrzucając chłopaka trudnym do sprecyzowania spojrzeniem. Albo na swój pokręcony sposób się z nim droczył, albo uznał, że Winchester faktycznie sądził, że przez ten cały czas tylko próżnował i nie próbował jakkolwiek zrozumieć złotookiego.
„(...) czy wy... no wiecie, ten teges?”
Trzeba było przyznać, że znajoma Thatchera powinna popracować nad zachowywaniem się w dyskretny sposób. Grimshaw jednak nie miał w planach dawania jej lekcji i choć nie omieszkał obrzucić jej krótkim, zdawkowym spojrzeniem, nie zamierzał zabierać głosu w tej kwestii. W końcu to nie jego pytała o zdanie. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że złotooki jeszcze jakiś czas temu miał spory problem z mówieniem o ich związku i na pewnych płaszczyznach ten nawyk nadal się go trzymał – ciężko było wyzbyć się ciekawości, w jaki sposób zamierzał postąpić tym razem.
Szare tęczówki raz jeszcze przyjrzały się twarzy Woolfe i było wręcz pewnym, że gdyby samo spojrzenie było w stanie przemówić, już teraz rzucałoby zaczepnym: „co z naszym ten-teges?”, nawet jeśli trzeba było się dobrze przyjrzeć, by zauważyć, że ciemnowłosy próbował nawiązać z nim podobny kontakt.
„A tak. Jay to mój chłopak.”
― Chyba umknęła mi część zdania, w której pyta cię o to, jaki jestem ― rzucił, słysząc, że zamiast udzielić konkretnej odpowiedzi, Starr dał się ponieść i dopowiedział jeszcze kilka słów od siebie. Nie mógł mieć mu tego za złe, biorąc pod uwagę, że nie było to nic poufnego – jaki Jay był, każdy widział, choć przy pierwszym poznaniu raczej nie dało się odczuć, że był taki wobec wszystkich. ― Czy między wierszami chciałeś dodać, że jestem taki wobec wszystkich poza tobą? ― dodał mrukliwie, zwracając się teraz tylko i wyłącznie do chłopaka, jakby faktycznie uznał, że w ten strategiczny sposób krok po kroku oznaczał swój teren. Zazdrość jednak nie była cechą, o którą by go posądzał.
Może jeszcze nieraz cię zaskoczy, Ryan.
Dość szybko oderwał wzrok od obrazu, przy którym zatrzymał się, ignorując, że jego towarzystwo przeszło kawałek dalej. Wkrótce jednak dołączył do nich, przystając przed niepokojącym obrazem, choć ten nie wstrząsnął nim do tego stopnia co dwójką pozostałych. W zasadzie Grimshaw pozostawał zamknięty na doznania artystyczne, choć błyszczące oko wyglądało tak, jakby lada chwila miało się poruszyć.
„(...) czy wy... no wiecie, ten teges?”
Trzeba było przyznać, że znajoma Thatchera powinna popracować nad zachowywaniem się w dyskretny sposób. Grimshaw jednak nie miał w planach dawania jej lekcji i choć nie omieszkał obrzucić jej krótkim, zdawkowym spojrzeniem, nie zamierzał zabierać głosu w tej kwestii. W końcu to nie jego pytała o zdanie. Oczywiście zdawał sobie sprawę, że złotooki jeszcze jakiś czas temu miał spory problem z mówieniem o ich związku i na pewnych płaszczyznach ten nawyk nadal się go trzymał – ciężko było wyzbyć się ciekawości, w jaki sposób zamierzał postąpić tym razem.
Szare tęczówki raz jeszcze przyjrzały się twarzy Woolfe i było wręcz pewnym, że gdyby samo spojrzenie było w stanie przemówić, już teraz rzucałoby zaczepnym: „co z naszym ten-teges?”, nawet jeśli trzeba było się dobrze przyjrzeć, by zauważyć, że ciemnowłosy próbował nawiązać z nim podobny kontakt.
„A tak. Jay to mój chłopak.”
― Chyba umknęła mi część zdania, w której pyta cię o to, jaki jestem ― rzucił, słysząc, że zamiast udzielić konkretnej odpowiedzi, Starr dał się ponieść i dopowiedział jeszcze kilka słów od siebie. Nie mógł mieć mu tego za złe, biorąc pod uwagę, że nie było to nic poufnego – jaki Jay był, każdy widział, choć przy pierwszym poznaniu raczej nie dało się odczuć, że był taki wobec wszystkich. ― Czy między wierszami chciałeś dodać, że jestem taki wobec wszystkich poza tobą? ― dodał mrukliwie, zwracając się teraz tylko i wyłącznie do chłopaka, jakby faktycznie uznał, że w ten strategiczny sposób krok po kroku oznaczał swój teren. Zazdrość jednak nie była cechą, o którą by go posądzał.
Może jeszcze nieraz cię zaskoczy, Ryan.
Dość szybko oderwał wzrok od obrazu, przy którym zatrzymał się, ignorując, że jego towarzystwo przeszło kawałek dalej. Wkrótce jednak dołączył do nich, przystając przed niepokojącym obrazem, choć ten nie wstrząsnął nim do tego stopnia co dwójką pozostałych. W zasadzie Grimshaw pozostawał zamknięty na doznania artystyczne, choć błyszczące oko wyglądało tak, jakby lada chwila miało się poruszyć.
"Niezmiernie mi przykro, jeśli poczułeś się przytłoczony moją bezpośredniością, paniczu Black. Ale gwarantuję, że na tym etapie daleko mi do nachalnych zachowań."
Jeśli Jake w tym momencie nie był nachalny to jakie czynności faktycznie uważał za nachalność? Ta właśnie uwaga, która padła z jego strony była na tyle niebezpieczna, by białowłosy momentalnie podwyższył własną czujność względem jego osoby.
Na słowa Remora pokiwał krótko głową, pokazując tym samym że rozumie jego podejście jako artysty i w pełni je akceptuje, nawet jeśli sam nigdy nie przelewał własnych emocji i myśli na papier. Nie czuł więc podobnej więzi z obrazami. Nie były one w końcu jego własnymi dziełami, które faktycznie mogłyby uderzać w odczucia innych. Były za to wyjątkowo przyjemnymi obiektami obserwacji - a przynajmniej te, które miał w tym momencie przed swoim nosem.
Gdy uprzejma kłótnia rozkwitała, spodziewał się odsieczy, nie mógł powiedzieć że nie. Lecz bez wątpienia nie z tej strony, z której faktycznie ona przyszła. Od dłuższego czasu wpatrywał się w obraz, jednocześnie zerkając na odbicie w chroniącym go szkle, by spróbować zaobserwować nadchodzącego Mercury'ego. Za każdym razem gdy któryś z braci był w kryzysowej sytuacji, drugi przybywał mu na ratunek.
A jednak osoba która do nich dołączyła była znacznie wyższa i bez wątpienia miała kompletnie nie pasujący do Blacka kolor włosów. Poruszył się nieznacznie. Kolejna osoba do dyskusji. Z każdą kolejną sekundą czuł się coraz bardziej przytłoczony niczym osaczone zwierzę, zwłaszcza że wszyscy jego rozmówcy zdawali się otaczać go dookoła. Zupełnie jakby chcieli odciąć mu drogę ucieczki. Trwał jednak w bezruchu, witając się z chłopakiem skinięciem głowy.
Wnętrzności skręciły mu sie nieznacznie w proteście, mimo że na jego twarzy nie odbił się nawet skrawek wewnętrznego poddenerwowania.
Zbyt wiele ludzi. Zbyt blisko.
"Tymczasem mam nadzieję, że panowie nie będą mieli mi za złe, jeśli poproszę panicza Blacka na słowo."
Te słowa go zaskoczyły. W przeciwieństwie do pochlebnych słów ze strony Vessare, których bez wątpienia mógł się spodziewać choćby i ze zwyczajnej uprzejmości, wszelkie sprawy skierowane do niego samego były czymś czego nie oczekiwał.
— Oczywiście. Przepraszam na chwilę — rzucił krótkie spojrzenie O'brienowi, zupełnie jakby chciał ocenić jego obecny stan. Jakby nie patrzeć w momencie gdy przedstawił go Laverne'owi jako swojego towarzysza, chłopak znalazł się pod jego skrzydłami. Każdy czyn i każde słowo jakie wypowie mogły być odpowiednio wykorzystane w późniejszym czasie przeciwko samemu Saturnowi. Zdecydowanie wolał tego uniknąć.
Teraz jednak o niczym nie marzył tak bardzo, jak o złapaniu oddechu. Kiwnął głową na Lesliego, przekazując mu tym samym nieme: "Prowadź".
Jeśli Jake w tym momencie nie był nachalny to jakie czynności faktycznie uważał za nachalność? Ta właśnie uwaga, która padła z jego strony była na tyle niebezpieczna, by białowłosy momentalnie podwyższył własną czujność względem jego osoby.
Na słowa Remora pokiwał krótko głową, pokazując tym samym że rozumie jego podejście jako artysty i w pełni je akceptuje, nawet jeśli sam nigdy nie przelewał własnych emocji i myśli na papier. Nie czuł więc podobnej więzi z obrazami. Nie były one w końcu jego własnymi dziełami, które faktycznie mogłyby uderzać w odczucia innych. Były za to wyjątkowo przyjemnymi obiektami obserwacji - a przynajmniej te, które miał w tym momencie przed swoim nosem.
Gdy uprzejma kłótnia rozkwitała, spodziewał się odsieczy, nie mógł powiedzieć że nie. Lecz bez wątpienia nie z tej strony, z której faktycznie ona przyszła. Od dłuższego czasu wpatrywał się w obraz, jednocześnie zerkając na odbicie w chroniącym go szkle, by spróbować zaobserwować nadchodzącego Mercury'ego. Za każdym razem gdy któryś z braci był w kryzysowej sytuacji, drugi przybywał mu na ratunek.
A jednak osoba która do nich dołączyła była znacznie wyższa i bez wątpienia miała kompletnie nie pasujący do Blacka kolor włosów. Poruszył się nieznacznie. Kolejna osoba do dyskusji. Z każdą kolejną sekundą czuł się coraz bardziej przytłoczony niczym osaczone zwierzę, zwłaszcza że wszyscy jego rozmówcy zdawali się otaczać go dookoła. Zupełnie jakby chcieli odciąć mu drogę ucieczki. Trwał jednak w bezruchu, witając się z chłopakiem skinięciem głowy.
Wnętrzności skręciły mu sie nieznacznie w proteście, mimo że na jego twarzy nie odbił się nawet skrawek wewnętrznego poddenerwowania.
Zbyt wiele ludzi. Zbyt blisko.
"Tymczasem mam nadzieję, że panowie nie będą mieli mi za złe, jeśli poproszę panicza Blacka na słowo."
Te słowa go zaskoczyły. W przeciwieństwie do pochlebnych słów ze strony Vessare, których bez wątpienia mógł się spodziewać choćby i ze zwyczajnej uprzejmości, wszelkie sprawy skierowane do niego samego były czymś czego nie oczekiwał.
— Oczywiście. Przepraszam na chwilę — rzucił krótkie spojrzenie O'brienowi, zupełnie jakby chciał ocenić jego obecny stan. Jakby nie patrzeć w momencie gdy przedstawił go Laverne'owi jako swojego towarzysza, chłopak znalazł się pod jego skrzydłami. Każdy czyn i każde słowo jakie wypowie mogły być odpowiednio wykorzystane w późniejszym czasie przeciwko samemu Saturnowi. Zdecydowanie wolał tego uniknąć.
Teraz jednak o niczym nie marzył tak bardzo, jak o złapaniu oddechu. Kiwnął głową na Lesliego, przekazując mu tym samym nieme: "Prowadź".
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach