▲▼
"Tylko pamiętajcie, że mam was na oku."
Zaśmiał się, puszczając mu perskie oko z wyraźnym rozbawieniem. Już dość dawno temu chłopakowi przeszła ochota na jakiekolwiek jednonocne przygody, od kiedy zawarli nową, dużo bardziej wiążącą umowę. Kto by pomyślał, że któregoś dnia Mercury Black znajdzie się w czymś, co większość określiłaby mianem stałego związku i sam siebie z tak wielkim oddaniem będzie pilnował, by pozostać wiernym?
"A co z moim podpisem, Black?"
Nie odwrócił się w jego kierunku, uniósł jedynie rękę machając mu tyłem, choć sposób w jaki pochylił się zaraz do przodu, trzęsąc nieznacznie na całym ciele, nie pozostawiał wątpliwości że właśnie wybuchł śmiechem. Gdy tylko znaleźli się na parkiecie spojrzał na dziewczynę zombie i uniósł kąciki ust w delikatnym uśmiechu.
— Życzysz sobie jakiś konkretny styl tańca?
— Ooo tak! Tańcz jak wilkołak!
Patrząc jak wybucha śmiechem, sam poczuł ogarniające go ponownie rozbawienie. Z początku myślał że dziewczyna żartuje, kiedy jednak dostrzegł jak sama wczuwa się w swoją rolę i zaczyna się powoli, nieco łamliwie obracać, dbając o to by od czasu do czasu się potknąć, zrozumiał przekaz. Cóż, skoro tak? Uniósł ręce, zginając palce obu dłoni w tak zwane szpony i sam postanowił wczuć się w wilkołacze ruchy. Okrążał ją od czasu do czasu chwytając za rękę, by obrócić nią w ramach połamanego piruetu, przechodził na bok, a wilcze uszy na jego głowie nieustannie się ruszały, wraz z gibiącym się na boki długim ogonem. Musiało to wyglądać co najmniej komicznie, niemniej ten ekscentryczny styl tańca szybko ściągnął na siebie uwagę innych. Ci, którzy początkowo poruszali się jedynie miarowo w rytm muzyki, postanowili dołączyć do ich zabawy. W końcu, gdy piosenka się skończyła, oboje zatrzymali się w miejsce. Zombie dziewczyna ukłoniła się w wyjątkowo sztywny sposób, przekrzywiając głowę na bok.
— To był dla mnie zaszczyt, wilkołaczy kapitanie.
— Dla mnie również panienko zombie — ułożył dłoń na klatce piersiowej i skłonił się w wyuczony dystyngowany sposób, nie będąc w stanie pozbyć się tego najprostszego nawyku, który wpajano mu od lat. Odwrócili się, by ruszyć w stronę Alana, który najwidoczniej na nowo zajął się jedzeniem.
— Władco potworów, oto i twój wybranek. Cały i zdrowy! W razie gdyby obudził się jutro z niewyobrażalną chętką na mózgi możecie zgłaszać skargi pod ten numer... żartuję, nie podam wam żadnego! Nie biorę na siebie odpowiedzialności za przemiany, brak mózgów i śmierć hohoho! Strasznego Halloween! — roześmiała się głośno machając im ręką i poczłapała tym samym teatralnym chodem w stronę tłumu. Mercury jeszcze przez chwilę patrzył za nią z rozbawieniem, nim nie kichnął dość porządnie wracając do rzeczywistości.
— Chyba odzyskałem wiarę w ten wieczór — podzielił się swoim spostrzeżeniem z Alanem, wyciągając z kieszeni kartkę, na której zaraz się podpisał dorysowując nie tylko odbicie łapy, ale i małą sylwetkę wilkołaka. Podał wykonane zadanie blondynowi, przekrzywiając głowę na bok.
— Możemy od razu to oddać, hm? — odwrócił się w odpowiednią stronę, gdy jego wzrok padł na Liama rozmawiającego z jakimś wilkołakiem. Przeklął cicho w myślach.
Zapomniałem o nim.
Idź to napraw.
Momentalnie podszedł do białowłosego, posyłając mu nieznaczny uśmiech.
— Wybacz Liam, tak dużo się dzieje. Ale widzę, że znalazłeś już kogoś innego, więc chyba nie potrzebujesz mojej pomocy? Chcesz się zabrać ze mną i Alanem, by oddać odcisk łapy? — zapytał zerkając na tego samego wilkołaka, z którym tego chłopak rozmawiał jeszcze kilka minut wcześniej.
— Kossculo, mam! — zamachała odciskami łap Mercury'ego w powietrzu, zaraz podbiegając do chłopaka który wyraźnie nadal zajmował się kłócącymi się wiedźmami. Yunlei wychodziła jednak z założenia że nie mieli na to czasu. W końcu Trupi Pies na nich czekał. Dlatego też wcisnęła mu kartkę do ręki i obróciła się w stronę podestu.
— Zobaczymy się później, mój przyszły mąż na mnie czeka, meow! — wystrzeliła do przodu niczym z procy, znikając w tłumie ludzi, byle jak najszybciej znaleźć się w towarzystwie miękkiego czarnego futerka pokrytego farbą.
I nic jej nie obchodziło, że psy były naturalnymi wrogami kotów!
Nie był przyzwyczajony do tego, by uwaga była na nim w jakikolwiek sposób skupiona przez co najmniej kilka osób. No, może poza sytuacją gdy akurat dawał przemowę podczas jednego ze spotkań samorządu. Wtedy sprawy miał się jednak nieco inaczej. Widział jak wilkołak wpatruje się w niego wyczekująco, wyraźnie nie zamierzając jeszcze póki co odchodzić. A więc naprawdę chciał by podjął jakąś rozmowę? Oczekiwał czegoś w zamian? Nie miał czego mu dać. Może żądał od niego wcześniej zapłaty, a on zwyczajnie tego nie usłyszał? Czuł jak serce zaciska się w jego klatce piersiowej coraz bardziej i bardziej, gdy Mercury wrócił z parkietu i stanął nad nim, kierując w jego stronę słowa, których kompletnie się nie spodziewał.
— Wszystko mam dzięki... um... — spojrzał na wilkołaka z nieznacznym zagubieniem. Nawet nie wiedział jak się nazywa.
— Jason.
— Jasonowi.
— Cóż, skoro moja rola się tu skończyła pozwolicie że wrócę do zajmowania się tym, co wilkołaki lubią i potrafią najbardziej — zażartował rzucając ostatnie spojrzenie Liamowi, nim powrócił do stołu ze stekami. Białowłosy początkowo posłał mu krótkie spojrzenie, powstrzymując odetchnięcie z ulgą, gdy zdał sobie sprawę, że niczego od niego nie chcieli.
— Pójdę z wami — stwierdził w końcu przysuwając się nieznacznie w stronę Mercury'ego zupełnie jakby traktował go jako swego rodzaju tarczę przed całą resztą balu. Nawet jeśli doskonale zdawał sobie sprawę, że był w tym momencie niczym wyjątkowo żałosny, niepasujący element, gdy porównywało się go zarówno do Blacka, jak i kroczącego obok niego Paige'a. Nawet jeśli na co dzień przekonywał samego siebie, że nadal ma szansę urosnąć, własny niski wzrost właśnie uderzył w niego z pełną mocą. Spuścił więc głowę, jak i obniżył swoją kosę, naciągając mocno głęboki kaptur na głowę, byle jak najmniej rzucać się w oczy, wraz ze swoim ciągłym atakiem kichania.
"Słyszałem, że jest okropnym tancerzem."
Spiorunował Alana wzrokiem, unosząc wyżej głowę w dumnym, acz wyraźnie urażonym geście. Nie powstrzymał nawet głośnego prychnięcia, odwracając oscentacyjnie głowę w bok, w momencie gdy blondyn musnął jedno z jego wilkołaczych uszu palcem.
Brzmiało jak dowcip.
Nie dla mnie.
Założone na klatce piersiowej ręce i chłodne spojrzenie, tylko dodatkowo podkreślały jego aktualny nastrój. Fakt, że ośmielił się skrytykować go publicznie w obecności osób, których nawet nie znał był dla niego wyjątkowo rażący, by nie miał zamiaru puścić mu tego płazem. Co jak co, ale sposób w jaki prezentowali się ludzie z wyższych sfer, bez wątpienia był dla niego wyjątkowo ważny.
— Wręcz przeciwnie, pamiętam o nich doskonale — odpowiedział zdawkowo, nawet nie próbując go przeprosić, choć faktycznie pierwotnie właśnie taki miał zamiar. Nie powstrzymało go to rzecz jasna przed wręczeniem mu kartki, którą zaraz zamierzali odnieść Trupiemu Psu.
Po powrocie z podestu skierował swoje kroki w dokładnie to samo miejsce, szukając wzrokiem pozostawionej samej sobie Bianci, która widocznie chwilowo znalazła sobie lepsze zajęcie niż branie udziału w ich Halloweenowej zabawie.
— Obraź moje rysunki jeszcze raz, a już do końca życia nie zobaczysz ani jednego — rzucił nagle sucho w stronę Alana, właśnie w tym momencie wybitnie ciesząc się z faktu, że chłopak nigdy nie odkrył jego szkicownika. Nie było niczego gorszego niż podzielenie się z drugą osobą fragmentem swoich umiejętności, w który wkładało się serce i zostanie wyśmianym. Wyciągnął z kieszeni wibrujący telefon i odczytał smsa z nowym przydzielonym zadaniem. Krótkie kichnięcie ponownie zakłóciło jego spokój, tylko zwiększając wcześniejszą irytację.
Uniósł rękę, by położyć dłoń na ramieniu Liama, gdy momentalnie sobie o czymś przypomniał. Cofnął więc rękę, zamiast tego nachylając się nieznacznie nad białowłosym.
— Zostawić was samych? Chyba dacie sobie już radę, hm? — zapytał na wszelki wypadek, wodząc wzrokiem pomiędzy nim, a dziewczyną. Sam zamierzał w tym momencie udać się po jedną z dyń. Jakby nie patrzeć, wycinanie wzoru zapewnie nieco mu zajmie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że czekało go jeszcze wydrążenie całego warzywa w środku.
Że też jakiś głupi zombiak bezceremonialnie musiał na nią wpaść i porwać ją do tańca! Czy coś jeszcze może pójść tego wieczoru nie tak? Miała ochotę rozerwać go na strzępy, rozbić jego łeb o pobliski stół, a na koniec wyjebać na niego cało jedzenie z przyjęcia. Kto w ogóle wpuszcza tu takich pojebów?!
Odpowiedź była jedna: Merc. To wszystko jego wina. Najpierw wiedźmy, teraz ten cholerny zombiak. Czy on w ogóle na tym wszystkim panuje? Rozpierdol po całości.
Dopóki nie odtańczyła walca z napastnikiem, ten jej nie puścił. Ba, nawet gdy ją puścił, chciał więcej. Podła persona. Szczęściem udało jej się opóźnić kolejny taniec i otrzymała chwilę przerwy. Nie mogła odmówić. Nie po jednym tańcu... Bo co by powiedziała ochronie? "Zaprosił mnie na parkiet, zakopcie jego ciało"? Za to dotykanie jej bez pytania było definitywnie naruszaniem przestrzeni osobistej i po drugim tańcu, jeśli gostek dalej będzie szukał kłopotów, stwierdziła, że definitywnie to zgłosi.
Podeszła chwiejnie na chwilę do ładnie nakrytego stołu. Sporo przystawek. Szkoda tylko że na horyzoncie nie widziała nikogo znajomego. Mercury, Alan i Liam po prostu wyparowali. Albo to ona ich nie widziała. Trochę kręciło jej się w głowie i świat najwidoczniej wirował. Nie wiedziała nawet, która to lewa strona, a która to prawa.
Kątem oka wyłapała jednak obiektyw. Od razu się uśmiechnęła i zapozowała do zdjęcia. Ułożyła jedną rękę na biodrze.
To będzie cięężki dzień...
I tak Voldemort zabił Harry'ego Pottera.
Wcinasz mi się w narrację
Ups, sorki. Kontynuuj.
Tak więc Bianca była sama. Ale nie bawiła się wcale gorzej.
"Nie przesadzasz, Black?"
Po raz kolejny, mimo wcześniejszego zainteresowania kimś innym, obrócił się w jego stronę, by zmierzyć go chłodnym wzrokiem. Ciężko było stwierdzić, że faktycznie czarnowłosy dobrowolnie zamierzał przyznać, że przesadzał. Zwłaszcza, że widocznie według samego siebie, nie robił tak w najmniejszym stopniu. Irytacja, która udzieliła się również samemu Paige'owi - co przez chwilę dało się dosłyszeć w jego głosie - zdawała się ogarnąć powietrze. Zupełnie jakby ktoś wpuścił do niego drobne elektryzujące iskry, a dodanie choćby najmniejszego płomyka miało się zakończyć niemałym wybuchem.
Wystarczyło jednak, że chłopak wypowiedział następne zdanie tłumaczące nieporozumienie, które pomiędzy nimi nastąpiło, by wzrok Mercury'ego momentalnie złagodniał i wrócił do całkowicie neutralnego wyglądu z nutą ciepła w tęczówkach. Splótł dłonie za plecami, postukując kilka razy butem o ziemię, nim w końcu mruknął:
— Mm. Mam ich więcej w domu.
Podrapał bok szyi, doskonale ukrywając własne zmieszanie, choć nie trzeba było długo czekać by obrócił się ponownie przodem do Alana. Podszedł do niego i objął go w pasie, opierając brodę na jego ramieniu.
— Przepraszam — wymruczał cicho wprost do jego ucha, przesuwając nosem po boku jego szyi. Wyraźnie unikał kontaktu z jego twarzą, nawet w takich momentach nie pozwalając sobie na zbyt duże zniszczenie jego makijażu. Ograniczył się jedynie do przygryzienia płatka jego ucha.
— Naprawdę byłeś wcześniej zazdrosny o tę dziewczynę zombie? — zapytał z rozbawieniem, wsuwając dłonie pod jego koszulkę, by zadrapać jego plecy paznokciami. Nie na długo. Zaraz odsunął się, by złapać go za dłoń i posłać mu nieco zamyślone spojrzenie.
— Masz już jakiś pomysł na wzór w dyni? — zapytał ciągnąc go w odpowiednim kierunku. Sam rozważał przeróżne opcje, przez co wydawał się obecny wyłącznie w połowie. Jedynie dwa kichnięcia pod rząd, które próbował powstrzymać, zmusiły go do zamknięcia oczu, przez co wpadł na blondyna, zaraz poklepując go dłonią po klatce piersiową w geście przeprosin.
Wiedźmy zdecydowanie nie chciały się pogodzić. Ich kreacje nawet nie były aż tak podobne, ale najwyraźniej one miały inne spojrzenie na całą sprawę. Nienawiść z jaką na siebie fukały kazały Kossowi myśleć, że zapewne są miłośnikami grania w lola. Przecież to niemożliwe, aby to był przypadek.
- Drogie panie, doprawdy... - robił co mógł, nawet czasem je od siebie odsuwał, ale nic to nie dawało. Sam przy tym trochę ucierpiał i w końcu stwierdził, że da sobie spokój. Co gorsza, nie udało mu się wykonać zadania dla Trupiego Psa. To zdecydowanie popsuło mu humor. Rozejrzał się wokół, szukając wzrokiem swojej kociej towarzyszki. Ona chyba miała więcej szczęścia.
- Yun... - nie zdążył nawet wypowiedzieć jej imienia, kiedy ktoś nagle porwał go do tańca.
- Tańcz ze mną, piękny - powiedział zombie, a potem mocno chwycił jego rękę oraz bark i zaczął nim obracać jak jakimś kołem w samochodzie. Zdezorientowany Koss próbował zrozumieć, co się dzieje i czemu właśnie tańczy z jakimś facetem.
- Ale ja...
- Cii! Słowa są zbędne. Jesteśmy tylko ty i ja, emocje, taniec i radość, która nas rozpiera. Nie psujmy tego niepotrzebnym gadaniem - Zombie przyłożył palec do jego ust, a potem uniósł zmysłowo brew i taniec był kontynuowany.
Zdezorientowany Koss nie umiał nawet się temu przeciwstawić.
Zadanie wykonane, nagroda odebrana. Był tylko jeden mały problem. Nigdzie nie mogła namierzyć Kossa. Chodziła dookoła z rękami przy twarzy i nieustannie go nawoływała.
— Kossculo Draculo! Kossculo Krwiopijculo! Kossculo Wiedźmyrozdzielcul--- meow! — urwała nagle, gdy ktoś dosłownie ją znokautował przez co padła plackiem wprost na plecy jakiegoś tańczącego zombie. Momentalnie odskoczyła w tył wycierając twarz z płaczliwą miną.
— O nie, o nie. To zombie musi ugryźć mnie, bym była zombie prawda? Jeśli ja go ugryzę to nie będę zombie? Nie chcę być zombie — cały czas wycierała się rękawem, gdy dostrzegła tożsamość tancerza. A raczej jego partnera, który właśnie wirował niczym rasowa baletnica. Wycelowała w niego palcem (damie nie przystoi!) i otworzyła szeroko usta (tym bardziej!), zaraz je zamykając i otwierając ponownie.
— HEJ. TO MÓJ DRACULA, ZNAJDŹ SOBIE WŁASNEGO, MEOW — tupnęła obrażona nogą w ziemię i wparowała bezceremonialnie pomiędzy Kossa i jego roztańczonego martwiaka. Zamachała dziko rękami, wyraźnie chcąc odgonić natręta, nim przykleiła się do boku Kossa, sycząc i prychając niczym rasowy kot.
Nie będą jej zabierać partnera od zadań Trupiego Psa!
Sytuacja przeradzała się z tragicznej w gorszą, kiedy dłonie roztańczonego zombiaka zaczynały wędrować w rejony, gdzie Koss zdecydowanie nie miał ochoty ich czuć. Chciał się odsunąć, na nic jednak były jego próby, bo nieżywy amant przylgnął do niego na dobre i najwyraźniej nie chciał puścić. I wtedy pojawiła się ona.
Niczym powiew wiatru w upalny dzień. Niczym łyk wody po dniu na Saharze. Niczym Sam, ratujący Froda z opresji. Niczym anioł zstępujący z nieba, otoczony boskim światłem. Tak właśnie postrzegał Koss przybyłą z odsieczą Yunlei, której udało się odsunąć natrętnego tancerza.
- Yun. Ty mi życie ratujesz! - wykrzyknął z zachwytem. Niestety, życie nie było takie proste.
Urażony zombiak zwinnie okrążył Kossa, a potem przylgnął do jego drugiego boku.
- Nie oddam cię tak łatwo, piękny! Czuję to, czuję że nasze losy splatają się, niczym nasze ciała w tańcu! Nie pozwólmy, aby ułomność ludzka rozdzielała to, co los połączył! Tańcz ze mną głupi! - Zakrzyknął rozochocony.
- Stary, ale ja wolę...
- Wiem, że wolałbyś rozwiązać to w spokoju, nie musisz mi mówić! Ja się tym zajmę, nie kłopocz się!
Halp.
First topic message reminder :
Wielokrotnie każde z was mijało olbrzymi budynek ratusza w sercu Vancouver, nawet jeśli nie mieliście w nim niczego konkretnego do roboty. Tym razem ciężko było go jednak przeoczyć. Już od kilku dni we wszystkich możliwych miejscach widzieliście reklamy nadchodzącego Potwornego Balu. Rodzina Blacków odpowiednio zadbała o to, by dotarły nawet do największych dziur Vancouver.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
Alan, Liam
"Tylko pamiętajcie, że mam was na oku."
Zaśmiał się, puszczając mu perskie oko z wyraźnym rozbawieniem. Już dość dawno temu chłopakowi przeszła ochota na jakiekolwiek jednonocne przygody, od kiedy zawarli nową, dużo bardziej wiążącą umowę. Kto by pomyślał, że któregoś dnia Mercury Black znajdzie się w czymś, co większość określiłaby mianem stałego związku i sam siebie z tak wielkim oddaniem będzie pilnował, by pozostać wiernym?
"A co z moim podpisem, Black?"
Nie odwrócił się w jego kierunku, uniósł jedynie rękę machając mu tyłem, choć sposób w jaki pochylił się zaraz do przodu, trzęsąc nieznacznie na całym ciele, nie pozostawiał wątpliwości że właśnie wybuchł śmiechem. Gdy tylko znaleźli się na parkiecie spojrzał na dziewczynę zombie i uniósł kąciki ust w delikatnym uśmiechu.
— Życzysz sobie jakiś konkretny styl tańca?
— Ooo tak! Tańcz jak wilkołak!
Patrząc jak wybucha śmiechem, sam poczuł ogarniające go ponownie rozbawienie. Z początku myślał że dziewczyna żartuje, kiedy jednak dostrzegł jak sama wczuwa się w swoją rolę i zaczyna się powoli, nieco łamliwie obracać, dbając o to by od czasu do czasu się potknąć, zrozumiał przekaz. Cóż, skoro tak? Uniósł ręce, zginając palce obu dłoni w tak zwane szpony i sam postanowił wczuć się w wilkołacze ruchy. Okrążał ją od czasu do czasu chwytając za rękę, by obrócić nią w ramach połamanego piruetu, przechodził na bok, a wilcze uszy na jego głowie nieustannie się ruszały, wraz z gibiącym się na boki długim ogonem. Musiało to wyglądać co najmniej komicznie, niemniej ten ekscentryczny styl tańca szybko ściągnął na siebie uwagę innych. Ci, którzy początkowo poruszali się jedynie miarowo w rytm muzyki, postanowili dołączyć do ich zabawy. W końcu, gdy piosenka się skończyła, oboje zatrzymali się w miejsce. Zombie dziewczyna ukłoniła się w wyjątkowo sztywny sposób, przekrzywiając głowę na bok.
— To był dla mnie zaszczyt, wilkołaczy kapitanie.
— Dla mnie również panienko zombie — ułożył dłoń na klatce piersiowej i skłonił się w wyuczony dystyngowany sposób, nie będąc w stanie pozbyć się tego najprostszego nawyku, który wpajano mu od lat. Odwrócili się, by ruszyć w stronę Alana, który najwidoczniej na nowo zajął się jedzeniem.
— Władco potworów, oto i twój wybranek. Cały i zdrowy! W razie gdyby obudził się jutro z niewyobrażalną chętką na mózgi możecie zgłaszać skargi pod ten numer... żartuję, nie podam wam żadnego! Nie biorę na siebie odpowiedzialności za przemiany, brak mózgów i śmierć hohoho! Strasznego Halloween! — roześmiała się głośno machając im ręką i poczłapała tym samym teatralnym chodem w stronę tłumu. Mercury jeszcze przez chwilę patrzył za nią z rozbawieniem, nim nie kichnął dość porządnie wracając do rzeczywistości.
— Chyba odzyskałem wiarę w ten wieczór — podzielił się swoim spostrzeżeniem z Alanem, wyciągając z kieszeni kartkę, na której zaraz się podpisał dorysowując nie tylko odbicie łapy, ale i małą sylwetkę wilkołaka. Podał wykonane zadanie blondynowi, przekrzywiając głowę na bok.
— Możemy od razu to oddać, hm? — odwrócił się w odpowiednią stronę, gdy jego wzrok padł na Liama rozmawiającego z jakimś wilkołakiem. Przeklął cicho w myślach.
Zapomniałem o nim.
Idź to napraw.
Momentalnie podszedł do białowłosego, posyłając mu nieznaczny uśmiech.
— Wybacz Liam, tak dużo się dzieje. Ale widzę, że znalazłeś już kogoś innego, więc chyba nie potrzebujesz mojej pomocy? Chcesz się zabrać ze mną i Alanem, by oddać odcisk łapy? — zapytał zerkając na tego samego wilkołaka, z którym tego chłopak rozmawiał jeszcze kilka minut wcześniej.
Katar zombie [8/15]
Taniec z Zombie [3/3] - wykonane
Taniec z Zombie [3/3] - wykonane
Przyjął kartkę z powrotem, przyglądając się nieco krzywemu rysunkowi wilczej łapy, jak i samemu podpisowi. Nie powiedział jednak niczego, pozostawiając ewentualny komentarz tylko dla siebie. Kartka wylądowała na powrót w kieszeni, by zostać użytą w niedalekiej przyszłości. W końcu nie mógł sobie odpuścić kilku minut z tak cudownym owczarkiem. Nawet jeśli przed powrotem musiałby wziąć kąpiel ze względu na jego własne psy o, zazdrosnych charakterach.
Obserwował, jak Jacdaw nachyla się i nad Sethem, szepcząc na ucho coś, co nie było przeznaczone dla Jonkera. Nawet wtedy nie wydał z siebie ani słowa sprzeciwu, jedynie grzecznie czekając na swoją chwilę uwagi. I zyskał ją, choć nie do końca tak, jak oczekiwał. W reakcji na słowa białowłosego mina jak na komendę mu zrzedła, a ramiona znacznie opadły. - Słucham? Nie, kompletnie nie o to chodzi - zaczął, jednak nim dane mu było skończyć, Callahan już odszedł w stronę Trupiego osa. Clawerich zawahał się wyraźnie, w pierwszej chwili idąc za odruchem i postępując pojedynczy krok w przód. Nie zarejestrował nawet momentu, w którym został sam. Tym razem na licu zabrakło wyćwiczonego uśmiechu. Zacisnąwszy dłonie w pięści, odwrócił się na pięcie, by ruszyć w przeciwną stronę. Cóż innego miał zrobić? W pierwsze chwili pomyślał o dołączeniu do Zero i Saturna. Chwila namysłu wystarczyła, by całkowicie zrezygnował z tego pomysłu, kręcąc krótko głową. Zasiadł więc przy barze, choć w całkiem innym miejscu niż wcześniej. Jeden ruch dłonią wystarczył, by znacznie roztrzepać jasne włosy i skryć przygnębienie pobłyskujące w tęczówkach za grzywką. Znów wsparł policzek na dłoni, tym razem nie wpatrując się w nic konkretnego.
- Kto jak kto, ale Clawerich nie powinien siedzieć smutny na takiej imprezie - nagle słowa przyozdobione rozbawionym parsknięciem zwróciły jego uwagę na tyle, by spojrzał ku przybyłemu chłopakowi. Znów wilkołak.
Wykrzywił usta w wymuszonym uśmiechu, jednak nieco zamglone spojrzenie przebierańca mówiło mu, że nawet najbardziej fałszywy wyraz nie zostałby teraz rozróżniony.
- To zamyślenie, nie ma się co martwić - zapewnił. - Czekam na kogoś - dodał jeszcze, chcąc zapewnić sobie bezpieczeństwo w przypadku, gdyby nieznajomy postanowił się do niego dosiąść. A jednak nie zadziałało, bo wilkołak nie potrzebował nawet minuty, by zająć miejsce tuż obok Jonkera.
- Dotrzymam ci towarzystwa. W razie, gdyby jakiś natręt się przypałętał - usłyszane słowa sprawiły, że blondyn miał ochotę uderzyć otwartą dłonią we własną twarz. Doprawdy, gorzej być chyba nie mogło.
Natrętny wilkołak [1/3]
Zadanie Trupiego Psa [4/4] - done
Bójka wiedźm [0/2]
Obserwował, jak Jacdaw nachyla się i nad Sethem, szepcząc na ucho coś, co nie było przeznaczone dla Jonkera. Nawet wtedy nie wydał z siebie ani słowa sprzeciwu, jedynie grzecznie czekając na swoją chwilę uwagi. I zyskał ją, choć nie do końca tak, jak oczekiwał. W reakcji na słowa białowłosego mina jak na komendę mu zrzedła, a ramiona znacznie opadły. - Słucham? Nie, kompletnie nie o to chodzi - zaczął, jednak nim dane mu było skończyć, Callahan już odszedł w stronę Trupiego osa. Clawerich zawahał się wyraźnie, w pierwszej chwili idąc za odruchem i postępując pojedynczy krok w przód. Nie zarejestrował nawet momentu, w którym został sam. Tym razem na licu zabrakło wyćwiczonego uśmiechu. Zacisnąwszy dłonie w pięści, odwrócił się na pięcie, by ruszyć w przeciwną stronę. Cóż innego miał zrobić? W pierwsze chwili pomyślał o dołączeniu do Zero i Saturna. Chwila namysłu wystarczyła, by całkowicie zrezygnował z tego pomysłu, kręcąc krótko głową. Zasiadł więc przy barze, choć w całkiem innym miejscu niż wcześniej. Jeden ruch dłonią wystarczył, by znacznie roztrzepać jasne włosy i skryć przygnębienie pobłyskujące w tęczówkach za grzywką. Znów wsparł policzek na dłoni, tym razem nie wpatrując się w nic konkretnego.
- Kto jak kto, ale Clawerich nie powinien siedzieć smutny na takiej imprezie - nagle słowa przyozdobione rozbawionym parsknięciem zwróciły jego uwagę na tyle, by spojrzał ku przybyłemu chłopakowi. Znów wilkołak.
Wykrzywił usta w wymuszonym uśmiechu, jednak nieco zamglone spojrzenie przebierańca mówiło mu, że nawet najbardziej fałszywy wyraz nie zostałby teraz rozróżniony.
- To zamyślenie, nie ma się co martwić - zapewnił. - Czekam na kogoś - dodał jeszcze, chcąc zapewnić sobie bezpieczeństwo w przypadku, gdyby nieznajomy postanowił się do niego dosiąść. A jednak nie zadziałało, bo wilkołak nie potrzebował nawet minuty, by zająć miejsce tuż obok Jonkera.
- Dotrzymam ci towarzystwa. W razie, gdyby jakiś natręt się przypałętał - usłyszane słowa sprawiły, że blondyn miał ochotę uderzyć otwartą dłonią we własną twarz. Doprawdy, gorzej być chyba nie mogło.
Natrętny wilkołak [1/3]
Zadanie Trupiego Psa [4/4] - done
Bójka wiedźm [0/2]
Koss
— Kossculo, mam! — zamachała odciskami łap Mercury'ego w powietrzu, zaraz podbiegając do chłopaka który wyraźnie nadal zajmował się kłócącymi się wiedźmami. Yunlei wychodziła jednak z założenia że nie mieli na to czasu. W końcu Trupi Pies na nich czekał. Dlatego też wcisnęła mu kartkę do ręki i obróciła się w stronę podestu.
— Zobaczymy się później, mój przyszły mąż na mnie czeka, meow! — wystrzeliła do przodu niczym z procy, znikając w tłumie ludzi, byle jak najszybciej znaleźć się w towarzystwie miękkiego czarnego futerka pokrytego farbą.
I nic jej nie obchodziło, że psy były naturalnymi wrogami kotów!
Zadanie Trupiego Psa 4/4
Mała szuja.
Przemknęło mu przez myśl, gdy wychwycił, że Black najwyraźniej był z siebie zadowolony. Możliwe, że zrobił to specjalnie, by mieć pewność, że Paige nie postanowi samodzielnie wybrać się do Trupiego Psa i poprosić o zaliczenie zadania. Zapomniał jednak, że gotowy autograf już spoczywał w jego kieszeni, ale mimo tego pozostał na swoim miejscu, dając mu jeszcze parę minut. A w zasadzie dając ten czas jego partnerce, która obiecała odstawić go na miejsce.
„Władco potworów, oto i twój wybranek. Cały i zdrowy!”
I ku jego zdziwieniu tak też zrobiła.
― Na pewno? ― spytał i przyjrzał się chłopakowi z zamyśleniem na twarzy. ― A straty moralne przez jego ko-- wilkołacze ruchy? Słyszałem, że jest okropnym tancerzem ― rzucił zgryźliwie, jednak zombie uruchomiła swój słowotok i odwróciła się od nich zbyt szybko, zaś Hayden nie mógł nie zaśmiać się pod nosem na widok tak wyjątkowo pozytywnej osobistości na tym balu. Pokręcił mimowolnie głową, zaraz zawieszając wzrok na chłopaku i uniósł rękę, trącając palcem jedno z ruchomych uszu na jego głowie.
― Ja musiałem zrekompensować ją waszym jedzeniem. Masz szczęście, że jest na tyle dobre, że prawie całkowicie odciąga moją uwagę od faktu, że ludzie nie chcą ci dać spokoju i prawie zapominasz o priorytetach ― odparł, marszcząc nieznacznie nos z udawanym wyrzutem, gdy sięgał do kieszeni po wcześniej przekazane mu przybory. Ale wyraz jego twarzy złagodniał wraz z chwilą, gdy okazało się, że Mercury jednak zamierzał dotrzymać obietnicy. Gdy tylko wręczył mu swój zgrabny autograf, blondyn przekazał mu ten, który zdobył dla niego własnym urokiem osobistym.
Przyjrzał się otrzymanej kartce, przez moment śledząc ją oceniającym spojrzeniem.
― Prawdziwy talent, książę. Mam nadzieję, że gwarantowane nagrody są znacznie lepsze od tego dzieła sztuki ― zaśmiał się pod nosem, po czym zaraz kiwnął głową, potwierdzając, że wypadałoby oddać zdobycze w odpowiednie ręce. Odczekał jednak chwilę, wlepiając wzrok w Liama, który na całe szczęście doczekał się swojego podpisu.
Przemknęło mu przez myśl, gdy wychwycił, że Black najwyraźniej był z siebie zadowolony. Możliwe, że zrobił to specjalnie, by mieć pewność, że Paige nie postanowi samodzielnie wybrać się do Trupiego Psa i poprosić o zaliczenie zadania. Zapomniał jednak, że gotowy autograf już spoczywał w jego kieszeni, ale mimo tego pozostał na swoim miejscu, dając mu jeszcze parę minut. A w zasadzie dając ten czas jego partnerce, która obiecała odstawić go na miejsce.
„Władco potworów, oto i twój wybranek. Cały i zdrowy!”
I ku jego zdziwieniu tak też zrobiła.
― Na pewno? ― spytał i przyjrzał się chłopakowi z zamyśleniem na twarzy. ― A straty moralne przez jego ko-- wilkołacze ruchy? Słyszałem, że jest okropnym tancerzem ― rzucił zgryźliwie, jednak zombie uruchomiła swój słowotok i odwróciła się od nich zbyt szybko, zaś Hayden nie mógł nie zaśmiać się pod nosem na widok tak wyjątkowo pozytywnej osobistości na tym balu. Pokręcił mimowolnie głową, zaraz zawieszając wzrok na chłopaku i uniósł rękę, trącając palcem jedno z ruchomych uszu na jego głowie.
― Ja musiałem zrekompensować ją waszym jedzeniem. Masz szczęście, że jest na tyle dobre, że prawie całkowicie odciąga moją uwagę od faktu, że ludzie nie chcą ci dać spokoju i prawie zapominasz o priorytetach ― odparł, marszcząc nieznacznie nos z udawanym wyrzutem, gdy sięgał do kieszeni po wcześniej przekazane mu przybory. Ale wyraz jego twarzy złagodniał wraz z chwilą, gdy okazało się, że Mercury jednak zamierzał dotrzymać obietnicy. Gdy tylko wręczył mu swój zgrabny autograf, blondyn przekazał mu ten, który zdobył dla niego własnym urokiem osobistym.
Przyjrzał się otrzymanej kartce, przez moment śledząc ją oceniającym spojrzeniem.
― Prawdziwy talent, książę. Mam nadzieję, że gwarantowane nagrody są znacznie lepsze od tego dzieła sztuki ― zaśmiał się pod nosem, po czym zaraz kiwnął głową, potwierdzając, że wypadałoby oddać zdobycze w odpowiednie ręce. Odczekał jednak chwilę, wlepiając wzrok w Liama, który na całe szczęście doczekał się swojego podpisu.
Alan, Mercury
Nie był przyzwyczajony do tego, by uwaga była na nim w jakikolwiek sposób skupiona przez co najmniej kilka osób. No, może poza sytuacją gdy akurat dawał przemowę podczas jednego ze spotkań samorządu. Wtedy sprawy miał się jednak nieco inaczej. Widział jak wilkołak wpatruje się w niego wyczekująco, wyraźnie nie zamierzając jeszcze póki co odchodzić. A więc naprawdę chciał by podjął jakąś rozmowę? Oczekiwał czegoś w zamian? Nie miał czego mu dać. Może żądał od niego wcześniej zapłaty, a on zwyczajnie tego nie usłyszał? Czuł jak serce zaciska się w jego klatce piersiowej coraz bardziej i bardziej, gdy Mercury wrócił z parkietu i stanął nad nim, kierując w jego stronę słowa, których kompletnie się nie spodziewał.
— Wszystko mam dzięki... um... — spojrzał na wilkołaka z nieznacznym zagubieniem. Nawet nie wiedział jak się nazywa.
— Jason.
— Jasonowi.
— Cóż, skoro moja rola się tu skończyła pozwolicie że wrócę do zajmowania się tym, co wilkołaki lubią i potrafią najbardziej — zażartował rzucając ostatnie spojrzenie Liamowi, nim powrócił do stołu ze stekami. Białowłosy początkowo posłał mu krótkie spojrzenie, powstrzymując odetchnięcie z ulgą, gdy zdał sobie sprawę, że niczego od niego nie chcieli.
— Pójdę z wami — stwierdził w końcu przysuwając się nieznacznie w stronę Mercury'ego zupełnie jakby traktował go jako swego rodzaju tarczę przed całą resztą balu. Nawet jeśli doskonale zdawał sobie sprawę, że był w tym momencie niczym wyjątkowo żałosny, niepasujący element, gdy porównywało się go zarówno do Blacka, jak i kroczącego obok niego Paige'a. Nawet jeśli na co dzień przekonywał samego siebie, że nadal ma szansę urosnąć, własny niski wzrost właśnie uderzył w niego z pełną mocą. Spuścił więc głowę, jak i obniżył swoją kosę, naciągając mocno głęboki kaptur na głowę, byle jak najmniej rzucać się w oczy, wraz ze swoim ciągłym atakiem kichania.
Atak alergii od zombie 7/15
Zadanie Trupiego Psa 4/4
Zadanie Trupiego Psa 4/4
Alan, Bianca, Liam
"Słyszałem, że jest okropnym tancerzem."
Spiorunował Alana wzrokiem, unosząc wyżej głowę w dumnym, acz wyraźnie urażonym geście. Nie powstrzymał nawet głośnego prychnięcia, odwracając oscentacyjnie głowę w bok, w momencie gdy blondyn musnął jedno z jego wilkołaczych uszu palcem.
Brzmiało jak dowcip.
Nie dla mnie.
Założone na klatce piersiowej ręce i chłodne spojrzenie, tylko dodatkowo podkreślały jego aktualny nastrój. Fakt, że ośmielił się skrytykować go publicznie w obecności osób, których nawet nie znał był dla niego wyjątkowo rażący, by nie miał zamiaru puścić mu tego płazem. Co jak co, ale sposób w jaki prezentowali się ludzie z wyższych sfer, bez wątpienia był dla niego wyjątkowo ważny.
— Wręcz przeciwnie, pamiętam o nich doskonale — odpowiedział zdawkowo, nawet nie próbując go przeprosić, choć faktycznie pierwotnie właśnie taki miał zamiar. Nie powstrzymało go to rzecz jasna przed wręczeniem mu kartki, którą zaraz zamierzali odnieść Trupiemu Psu.
Po powrocie z podestu skierował swoje kroki w dokładnie to samo miejsce, szukając wzrokiem pozostawionej samej sobie Bianci, która widocznie chwilowo znalazła sobie lepsze zajęcie niż branie udziału w ich Halloweenowej zabawie.
— Obraź moje rysunki jeszcze raz, a już do końca życia nie zobaczysz ani jednego — rzucił nagle sucho w stronę Alana, właśnie w tym momencie wybitnie ciesząc się z faktu, że chłopak nigdy nie odkrył jego szkicownika. Nie było niczego gorszego niż podzielenie się z drugą osobą fragmentem swoich umiejętności, w który wkładało się serce i zostanie wyśmianym. Wyciągnął z kieszeni wibrujący telefon i odczytał smsa z nowym przydzielonym zadaniem. Krótkie kichnięcie ponownie zakłóciło jego spokój, tylko zwiększając wcześniejszą irytację.
Uniósł rękę, by położyć dłoń na ramieniu Liama, gdy momentalnie sobie o czymś przypomniał. Cofnął więc rękę, zamiast tego nachylając się nieznacznie nad białowłosym.
— Zostawić was samych? Chyba dacie sobie już radę, hm? — zapytał na wszelki wypadek, wodząc wzrokiem pomiędzy nim, a dziewczyną. Sam zamierzał w tym momencie udać się po jedną z dyń. Jakby nie patrzeć, wycinanie wzoru zapewnie nieco mu zajmie, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że czekało go jeszcze wydrążenie całego warzywa w środku.
Katar Zombie 9/15
Zadanie Trupiego Psa 1/3
Witchcraft + Mercury, Liam, Alan (wzmianka)
Że też jakiś głupi zombiak bezceremonialnie musiał na nią wpaść i porwać ją do tańca! Czy coś jeszcze może pójść tego wieczoru nie tak? Miała ochotę rozerwać go na strzępy, rozbić jego łeb o pobliski stół, a na koniec wyjebać na niego cało jedzenie z przyjęcia. Kto w ogóle wpuszcza tu takich pojebów?!
Odpowiedź była jedna: Merc. To wszystko jego wina. Najpierw wiedźmy, teraz ten cholerny zombiak. Czy on w ogóle na tym wszystkim panuje? Rozpierdol po całości.
Dopóki nie odtańczyła walca z napastnikiem, ten jej nie puścił. Ba, nawet gdy ją puścił, chciał więcej. Podła persona. Szczęściem udało jej się opóźnić kolejny taniec i otrzymała chwilę przerwy. Nie mogła odmówić. Nie po jednym tańcu... Bo co by powiedziała ochronie? "Zaprosił mnie na parkiet, zakopcie jego ciało"? Za to dotykanie jej bez pytania było definitywnie naruszaniem przestrzeni osobistej i po drugim tańcu, jeśli gostek dalej będzie szukał kłopotów, stwierdziła, że definitywnie to zgłosi.
Podeszła chwiejnie na chwilę do ładnie nakrytego stołu. Sporo przystawek. Szkoda tylko że na horyzoncie nie widziała nikogo znajomego. Mercury, Alan i Liam po prostu wyparowali. Albo to ona ich nie widziała. Trochę kręciło jej się w głowie i świat najwidoczniej wirował. Nie wiedziała nawet, która to lewa strona, a która to prawa.
Kątem oka wyłapała jednak obiektyw. Od razu się uśmiechnęła i zapozowała do zdjęcia. Ułożyła jedną rękę na biodrze.
To będzie cięężki dzień...
I tak Voldemort zabił Harry'ego Pottera.
Wcinasz mi się w narrację
Ups, sorki. Kontynuuj.
Tak więc Bianca była sama. Ale nie bawiła się wcale gorzej.
Taniec z zombie: 1/6
Wystarczył krótki moment, by dostrzec, że postawa Mercury'ego zmieniła się diametralnie. Wielokrotnie był świadkiem pokazowego, książęcego urażenia, jednak tym razem nie było wątpliwości co do tego, że nastąpił na czuły punkt. Ze swojej perspektywy Hayden słyszał wypowiedziane słowa jako niegroźny żart, który dziewczyna mająca okazję porwać go wcześniej do tańca, również zrozumiała, nawet jeśli zapewne miała zupełnie inne odczucia co do jego ruchów.
― Poważnie? ― spytał jedynie, choć bez wątpienia wszystko to działo się na poważnie i nawet fakt, że Merc mimo wszystko postanowił wręczyć mu obiecany autograf, otrzymując w zamian ten, który blondyn zdobył dla niego, nie załagodził sytuacji.
W obecnej chwili nawet pies miał się znacznie lepiej.
„Obraź moje rysunki jeszcze raz (...)”
Oho, czy to moment, w którym przeszkody na drodze komunikacji niszczą długotrwały związek?
Głos w jego głowie brzmiał na wybitnie zadowolonego z siebie, gdy starał się zabrzmieć jak narrator programu telewizyjnego o ludzkich problemach. I pomyśleć, że wystarczył jeden mały zapalnik, by wyprowadzić czarnowłosego z równowagi. Paige z kolei uniósł brew, przyglądając się mu z niezrozumieniem – nie przypominał sobie momentu, w którym obraził twórczość chłopaka lub wyraził się o niej w jakikolwiek negatywny sposób. Było to całkiem zrozumiałe, skoro taka sytuacja nie miała miejsca. Czyżby jeden żart pociągnął za sobą próbę doszukiwania się przez bruneta dziury w całym?
― Nie przesadzasz, Black? Nie powiedziałem ani jednego złego słowa na ich temat ― rzucił, a ledwo słyszalna nuta poirytowania tylko na chwilę wkradła się w jego ton, szybko ustępując rezygnacji. Chyba nie pozostało mu nic innego, jak tylko naprostować tę kwestię. ― Miałem na myśli to, że wolałbym zachować rysunek, zamiast dostać w zamian coś gorszego, jasne? ― dodał zaraz, choć nie był pewien, czy obecnie skupiony na Biance i Liamie Cullinan w ogóle zamierzał go słuchać.
Mimo tego, gdy chłopak postanowił ruszyć dalej, niespiesznie ruszył za nim, przez cały czas trzymając się z tyłu. Konieczność przeciskania się pomiędzy ludźmi nieznacznie go spowalniała, jednak nie stracił go z oczu, szybko wyłapując, jaki był jego cel.
Dynie?
Bez nich Halloween nie miało sensu.
Zadanie Trupiego Psa [1/3 posty]
― Poważnie? ― spytał jedynie, choć bez wątpienia wszystko to działo się na poważnie i nawet fakt, że Merc mimo wszystko postanowił wręczyć mu obiecany autograf, otrzymując w zamian ten, który blondyn zdobył dla niego, nie załagodził sytuacji.
W obecnej chwili nawet pies miał się znacznie lepiej.
„Obraź moje rysunki jeszcze raz (...)”
Oho, czy to moment, w którym przeszkody na drodze komunikacji niszczą długotrwały związek?
Głos w jego głowie brzmiał na wybitnie zadowolonego z siebie, gdy starał się zabrzmieć jak narrator programu telewizyjnego o ludzkich problemach. I pomyśleć, że wystarczył jeden mały zapalnik, by wyprowadzić czarnowłosego z równowagi. Paige z kolei uniósł brew, przyglądając się mu z niezrozumieniem – nie przypominał sobie momentu, w którym obraził twórczość chłopaka lub wyraził się o niej w jakikolwiek negatywny sposób. Było to całkiem zrozumiałe, skoro taka sytuacja nie miała miejsca. Czyżby jeden żart pociągnął za sobą próbę doszukiwania się przez bruneta dziury w całym?
― Nie przesadzasz, Black? Nie powiedziałem ani jednego złego słowa na ich temat ― rzucił, a ledwo słyszalna nuta poirytowania tylko na chwilę wkradła się w jego ton, szybko ustępując rezygnacji. Chyba nie pozostało mu nic innego, jak tylko naprostować tę kwestię. ― Miałem na myśli to, że wolałbym zachować rysunek, zamiast dostać w zamian coś gorszego, jasne? ― dodał zaraz, choć nie był pewien, czy obecnie skupiony na Biance i Liamie Cullinan w ogóle zamierzał go słuchać.
Mimo tego, gdy chłopak postanowił ruszyć dalej, niespiesznie ruszył za nim, przez cały czas trzymając się z tyłu. Konieczność przeciskania się pomiędzy ludźmi nieznacznie go spowalniała, jednak nie stracił go z oczu, szybko wyłapując, jaki był jego cel.
Dynie?
Bez nich Halloween nie miało sensu.
Alan
"Nie przesadzasz, Black?"
Po raz kolejny, mimo wcześniejszego zainteresowania kimś innym, obrócił się w jego stronę, by zmierzyć go chłodnym wzrokiem. Ciężko było stwierdzić, że faktycznie czarnowłosy dobrowolnie zamierzał przyznać, że przesadzał. Zwłaszcza, że widocznie według samego siebie, nie robił tak w najmniejszym stopniu. Irytacja, która udzieliła się również samemu Paige'owi - co przez chwilę dało się dosłyszeć w jego głosie - zdawała się ogarnąć powietrze. Zupełnie jakby ktoś wpuścił do niego drobne elektryzujące iskry, a dodanie choćby najmniejszego płomyka miało się zakończyć niemałym wybuchem.
Wystarczyło jednak, że chłopak wypowiedział następne zdanie tłumaczące nieporozumienie, które pomiędzy nimi nastąpiło, by wzrok Mercury'ego momentalnie złagodniał i wrócił do całkowicie neutralnego wyglądu z nutą ciepła w tęczówkach. Splótł dłonie za plecami, postukując kilka razy butem o ziemię, nim w końcu mruknął:
— Mm. Mam ich więcej w domu.
Podrapał bok szyi, doskonale ukrywając własne zmieszanie, choć nie trzeba było długo czekać by obrócił się ponownie przodem do Alana. Podszedł do niego i objął go w pasie, opierając brodę na jego ramieniu.
— Przepraszam — wymruczał cicho wprost do jego ucha, przesuwając nosem po boku jego szyi. Wyraźnie unikał kontaktu z jego twarzą, nawet w takich momentach nie pozwalając sobie na zbyt duże zniszczenie jego makijażu. Ograniczył się jedynie do przygryzienia płatka jego ucha.
— Naprawdę byłeś wcześniej zazdrosny o tę dziewczynę zombie? — zapytał z rozbawieniem, wsuwając dłonie pod jego koszulkę, by zadrapać jego plecy paznokciami. Nie na długo. Zaraz odsunął się, by złapać go za dłoń i posłać mu nieco zamyślone spojrzenie.
— Masz już jakiś pomysł na wzór w dyni? — zapytał ciągnąc go w odpowiednim kierunku. Sam rozważał przeróżne opcje, przez co wydawał się obecny wyłącznie w połowie. Jedynie dwa kichnięcia pod rząd, które próbował powstrzymać, zmusiły go do zamknięcia oczu, przez co wpadł na blondyna, zaraz poklepując go dłonią po klatce piersiową w geście przeprosin.
Katar Zombie 10/15
Zadanie Trupiego Psa 2/3
Zadanie Trupiego Psa 2/3
YUNLEI
Wiedźmy zdecydowanie nie chciały się pogodzić. Ich kreacje nawet nie były aż tak podobne, ale najwyraźniej one miały inne spojrzenie na całą sprawę. Nienawiść z jaką na siebie fukały kazały Kossowi myśleć, że zapewne są miłośnikami grania w lola. Przecież to niemożliwe, aby to był przypadek.
- Drogie panie, doprawdy... - robił co mógł, nawet czasem je od siebie odsuwał, ale nic to nie dawało. Sam przy tym trochę ucierpiał i w końcu stwierdził, że da sobie spokój. Co gorsza, nie udało mu się wykonać zadania dla Trupiego Psa. To zdecydowanie popsuło mu humor. Rozejrzał się wokół, szukając wzrokiem swojej kociej towarzyszki. Ona chyba miała więcej szczęścia.
- Yun... - nie zdążył nawet wypowiedzieć jej imienia, kiedy ktoś nagle porwał go do tańca.
- Tańcz ze mną, piękny - powiedział zombie, a potem mocno chwycił jego rękę oraz bark i zaczął nim obracać jak jakimś kołem w samochodzie. Zdezorientowany Koss próbował zrozumieć, co się dzieje i czemu właśnie tańczy z jakimś facetem.
- Ale ja...
- Cii! Słowa są zbędne. Jesteśmy tylko ty i ja, emocje, taniec i radość, która nas rozpiera. Nie psujmy tego niepotrzebnym gadaniem - Zombie przyłożył palec do jego ust, a potem uniósł zmysłowo brew i taniec był kontynuowany.
Zdezorientowany Koss nie umiał nawet się temu przeciwstawić.
Bójka wiedźm 2/2
Taniec z zombie 1/3
Taniec z zombie 1/3
Koss
Zadanie wykonane, nagroda odebrana. Był tylko jeden mały problem. Nigdzie nie mogła namierzyć Kossa. Chodziła dookoła z rękami przy twarzy i nieustannie go nawoływała.
— Kossculo Draculo! Kossculo Krwiopijculo! Kossculo Wiedźmyrozdzielcul--- meow! — urwała nagle, gdy ktoś dosłownie ją znokautował przez co padła plackiem wprost na plecy jakiegoś tańczącego zombie. Momentalnie odskoczyła w tył wycierając twarz z płaczliwą miną.
— O nie, o nie. To zombie musi ugryźć mnie, bym była zombie prawda? Jeśli ja go ugryzę to nie będę zombie? Nie chcę być zombie — cały czas wycierała się rękawem, gdy dostrzegła tożsamość tancerza. A raczej jego partnera, który właśnie wirował niczym rasowa baletnica. Wycelowała w niego palcem (damie nie przystoi!) i otworzyła szeroko usta (tym bardziej!), zaraz je zamykając i otwierając ponownie.
— HEJ. TO MÓJ DRACULA, ZNAJDŹ SOBIE WŁASNEGO, MEOW — tupnęła obrażona nogą w ziemię i wparowała bezceremonialnie pomiędzy Kossa i jego roztańczonego martwiaka. Zamachała dziko rękami, wyraźnie chcąc odgonić natręta, nim przykleiła się do boku Kossa, sycząc i prychając niczym rasowy kot.
Nie będą jej zabierać partnera od zadań Trupiego Psa!
YUNLEI
Sytuacja przeradzała się z tragicznej w gorszą, kiedy dłonie roztańczonego zombiaka zaczynały wędrować w rejony, gdzie Koss zdecydowanie nie miał ochoty ich czuć. Chciał się odsunąć, na nic jednak były jego próby, bo nieżywy amant przylgnął do niego na dobre i najwyraźniej nie chciał puścić. I wtedy pojawiła się ona.
Niczym powiew wiatru w upalny dzień. Niczym łyk wody po dniu na Saharze. Niczym Sam, ratujący Froda z opresji. Niczym anioł zstępujący z nieba, otoczony boskim światłem. Tak właśnie postrzegał Koss przybyłą z odsieczą Yunlei, której udało się odsunąć natrętnego tancerza.
- Yun. Ty mi życie ratujesz! - wykrzyknął z zachwytem. Niestety, życie nie było takie proste.
Urażony zombiak zwinnie okrążył Kossa, a potem przylgnął do jego drugiego boku.
- Nie oddam cię tak łatwo, piękny! Czuję to, czuję że nasze losy splatają się, niczym nasze ciała w tańcu! Nie pozwólmy, aby ułomność ludzka rozdzielała to, co los połączył! Tańcz ze mną głupi! - Zakrzyknął rozochocony.
- Stary, ale ja wolę...
- Wiem, że wolałbyś rozwiązać to w spokoju, nie musisz mi mówić! Ja się tym zajmę, nie kłopocz się!
Halp.
Taniec z zombie 2/3
Gdy tylko ponownie pojawiła się w polu widzenia przewrażliwionej wiedźmy, ta chciała coś krzyknąć, ale druga przyciągnęła ją do siebie za materiał sukienki, toteż musiała na moment zapomnieć o wampirzycy, której wcale to nie przeszkadzało. Przez chwilę z satysfakcją przyglądała się, jak obie pannice się szarpią, a gdy paru ludzi rzuciło się, żeby je rozdzielić, postanowiła skorzystać z okazji i złapała za ramiona tę, z którą już miała na pieńku i odciągnęła ją do tyłu, wgłąb tłumu. Tamta przez moment próbowała się szarpać, żeby dokończyć bitwę o krój sukienki, ale zaraz zorientowała się, kto właściwie śmiał odciągnąć ją na bok.
- To znowu ty! Ochrona... - chciała krzyknąć, ale Sigrunn zakryła jej usta dłonią.
- ... powiem jej, że wdałaś się w bójkę na balu i wyprowadzą cię stąd, jeśli mnie grzecznie nie przeprosisz i obiecasz, że więcej nie powiesz o mnie złego słowa, zwłaszcza niezgodnego z prawdą - odpowiedziała wyjątkowo spokojnie i nawet uraczyła ją lekkim uśmiechem. Triumfalnym bo triumfalnym, wrednym do szpiku kości, lecz wciąż uśmiechem.
- Możesz sobie pomarzyć! Moi rodzice są...
- Będą bardzo niezadowoleni, jeśli ich córka nie wyjdzie stąd z własnej woli - spuentowała, a wtedy dziewczę nagle pobladło i jakby cień myśli przebiegł po jej obliczu.
- Dobra, przepraszam! Lepiej? A teraz puść mnie i się goń! - warknęła, na co Sigrunn faktycznie puściła ją i pozwoliła jej odejść i dalej czynić głupie rzeczy. Niech selekcja naturalna zadziała. Przynajmniej przeprosiła i istniał cień szansy, że wiedźma z lęku o własną reputację nie będzie dalej opowiadać bzdur.
Norweżka już odwróciła się w stronę baru, już miała iść w jego stronę, kiedy tuż przed nią wyskoczył bardzo wesoły jegomość przebrany za zombie. Zbyt wesoły na kogoś całkiem trzeźwego i normalnego.
- Pani ze mną zatańczy! - zawołał radośnie i nim zdążyła jakkolwiek zareagować, złapał ją mocno za rękę i pociągnął na parkiet.
- Stary, ja nie tańczę... - zaczęła, ale nie było jej dane w ogóle skończyć zdania. Bo zombie odpowiedział krótkie, acz treściwe:
- Już pani tańczy!
No i co teraz?
Bójka wiedźm - 2/2
Taniec z zombie - 1/3
- To znowu ty! Ochrona... - chciała krzyknąć, ale Sigrunn zakryła jej usta dłonią.
- ... powiem jej, że wdałaś się w bójkę na balu i wyprowadzą cię stąd, jeśli mnie grzecznie nie przeprosisz i obiecasz, że więcej nie powiesz o mnie złego słowa, zwłaszcza niezgodnego z prawdą - odpowiedziała wyjątkowo spokojnie i nawet uraczyła ją lekkim uśmiechem. Triumfalnym bo triumfalnym, wrednym do szpiku kości, lecz wciąż uśmiechem.
- Możesz sobie pomarzyć! Moi rodzice są...
- Będą bardzo niezadowoleni, jeśli ich córka nie wyjdzie stąd z własnej woli - spuentowała, a wtedy dziewczę nagle pobladło i jakby cień myśli przebiegł po jej obliczu.
- Dobra, przepraszam! Lepiej? A teraz puść mnie i się goń! - warknęła, na co Sigrunn faktycznie puściła ją i pozwoliła jej odejść i dalej czynić głupie rzeczy. Niech selekcja naturalna zadziała. Przynajmniej przeprosiła i istniał cień szansy, że wiedźma z lęku o własną reputację nie będzie dalej opowiadać bzdur.
Norweżka już odwróciła się w stronę baru, już miała iść w jego stronę, kiedy tuż przed nią wyskoczył bardzo wesoły jegomość przebrany za zombie. Zbyt wesoły na kogoś całkiem trzeźwego i normalnego.
- Pani ze mną zatańczy! - zawołał radośnie i nim zdążyła jakkolwiek zareagować, złapał ją mocno za rękę i pociągnął na parkiet.
- Stary, ja nie tańczę... - zaczęła, ale nie było jej dane w ogóle skończyć zdania. Bo zombie odpowiedział krótkie, acz treściwe:
- Już pani tańczy!
No i co teraz?
Bójka wiedźm - 2/2
Taniec z zombie - 1/3
Odstraszenie wilkołaka - który zdążył już przedstawić się jako ten jedyny Jackson - niezbyt chętną mimiką na nic się zdało. Przebieraniec pozostawał nieugięty, cały czas zasypując Clawericha coraz to nowszymi historyjkami na temat swojej wspaniałej osoby. Nie zabrakło oczywiście standardowego tekstu "ale ty też jesteś niczego sobie", który blondyn kwitował jedynie wymuszonym uśmieszkiem, nie mając najmniejszej osoby na wdawanie się w dyskusję z tym osobnikiem. Miał już wystarczająco zepsuty humor.
- Hej, słuchasz mnie? - dopiero te słowa zmusiły Jonkera do spojrzenia na twarz Jacksona.
- Oczywiście. Jestem odrobinę zamyślony - chłopak wyglądał na niezbyt przekonanego co do słów wampira. Dlatego właśnie postanowił nachylić się tuż nad jego uchem, co samo w sobie napięło wszystkie mięśnie modela. Nie tak wyobrażał sobie ten bal.
- Ohh, mogę zająć cię czymś znacznie przyjemniejszym - wraz z ostatnim słowem przesunął otwartą dłonią po szczupłym udzie blondyna, wcale nie zaprzestając ruchu. Ręką wyraźnie mknęła ku górze, w pewnym momencie zostając jednak chwyconą za nadgarstek i zatrzymaną. Gdy tylko Jackson uniósł niezrozumiałe spojrzenie, ujrzał dość zaciętą twarz. Nijak nie zniechęciło to jednak wilkołaka. Prowadzony znaczącą ilością alkoholu w ciele przysunął się jeszcze bardziej.
- Dość - tym razem Clawerich nie silił się ani na miękki, ani cichy ton. Wypowiedziane słowo miało w sobie na tyle mocy, by usłyszało ich przynajmniej kilka osób z najbliższego otoczenia.
- Hej, słuchasz mnie? - dopiero te słowa zmusiły Jonkera do spojrzenia na twarz Jacksona.
- Oczywiście. Jestem odrobinę zamyślony - chłopak wyglądał na niezbyt przekonanego co do słów wampira. Dlatego właśnie postanowił nachylić się tuż nad jego uchem, co samo w sobie napięło wszystkie mięśnie modela. Nie tak wyobrażał sobie ten bal.
- Ohh, mogę zająć cię czymś znacznie przyjemniejszym - wraz z ostatnim słowem przesunął otwartą dłonią po szczupłym udzie blondyna, wcale nie zaprzestając ruchu. Ręką wyraźnie mknęła ku górze, w pewnym momencie zostając jednak chwyconą za nadgarstek i zatrzymaną. Gdy tylko Jackson uniósł niezrozumiałe spojrzenie, ujrzał dość zaciętą twarz. Nijak nie zniechęciło to jednak wilkołaka. Prowadzony znaczącą ilością alkoholu w ciele przysunął się jeszcze bardziej.
- Dość - tym razem Clawerich nie silił się ani na miękki, ani cichy ton. Wypowiedziane słowo miało w sobie na tyle mocy, by usłyszało ich przynajmniej kilka osób z najbliższego otoczenia.
Natrętny wilkołak [2/3]
Bójka wiedźm [0/2]
Bójka wiedźm [0/2]
Było to dość... nietypowe. Chwilę temu czaił się za swoją 'podopieczną', aby w razie czego obroniła go przed strasznym owczarkiem, a teraz już samotnie w tłumie pracował nad zadaniem, które dostali od Trupiego Psa. Miał pomysł na to, jak samodzielnie wykonać dynię i niezłomnie parł, aby go zrealizować, chodził po sali robiąc masę, masę zdjęć. Ustawił aparat w taki sposób, aby między cieniem a światłami, które fotografował był największy możliwy kontrast i fotografował dynie poustawiane na stole, świece, lampy, fosforyzujące szkielety i duchy, a nawet stroje niektórych gości balu, których przebrania miały w sobie jakiś błyszczący, jasny element. Niechcący w taki sposób zwrócił na siebie uwagę, cóż... całkiem dorodnej zombie'cy. Kobieta pomalowana siną farbą ze strzępkami brudnych ubrań wiszącymi na szczupłym ciele zapytała Harveya co robi, a ten krótko opowiedział o swoim pomyśle nieświadomy tego, że właśnie wpadł w pułapkę. Od słowa do słowa i w końcu wyszło pytanie, czy pan lustrzany upiór przyszedł tu sam i czy nie miałby ochoty tchnąć w od dawna martwe ciało zombie trochę życia, zapraszając ją do tańca. Ani się obejrzał, a prowadził kobietę wirując z nią na parkiecie. Starał się zmusić samego siebie do skupienia na partnerce i poprawnych krokach, a nie wyszukiwaniu jego weneckiej 'podopiecznej' w tłumie dookoła.
Zadanie Trupiego Psa: 1/3
Taniec z zombie: 1/3
Zadanie Trupiego Psa: 1/3
Taniec z zombie: 1/3
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach