▲▼
Yunlei wcale nie wyglądała lepiej. Zwłaszcze, że widzac ekscytację Kossa, sama wyrzuciła ręce w górę i zaczęła krzyczeć, zwracając na siebie uwagę otoczenia.
— HRABIO KOSSCULO, MUSIMY ZŁAPAĆ JE WSZYSTKIE — powiedziała ściągając kartkę z długopisem, narysowała na niej Pokeballa podpisując "Poketto Monsuta Yunlei" i wyciągnęła w jego stronę.
— Like 4 like, follow 4 follow — zakomunikowała wpisując się na jego kartkę. Dorysowała super uroczego kota, by podkreślić własne zaangażowanie w całą akcję.
Kamira, Mercury
— Musiałaś wylać to akurat NA MNIE? Zrobiłaś to specjalnie!
— Niby po co miałabym to robić!?
— Byłaś zazdrosna, że mamy tę samą sukienkę!
Uśmiech nie schodził z twarzy Blythe'a mimo że warunki wydawały się wyjątkowo niesprzyjające. Z jednej strony bójka wiedźm, z drugiej strony wysoka dziewczyna z wilczymi uszami i długimi kłami, nieustannie wieszająca mu się na ramieniu.
— Lubię wysokich.
— Słyszałem to już dwadzieścia razy — roześmiał się w odpowiedzi, patrząc na wpatrzoną w niego dziewczynę. Maślane oczy sugerowały, że wypiła chyba odrobinę za dużo i średnio kontaktowała już ze światem, gdy oparła się głową o jego ramię, dobitnie próbując wsunąć rękę pod jego koszulkę.
— Naprawdę lubię wysokich.
— Hohoh, ja z kolei uwielbiam kosza. Poznałem cię już z moją dziewczyną? — piłka do koszykówki znalazła się niemalże przed samą twarzą dziewczyny, która momentalnie zabrała ręce wyraźnie zaskoczona. Kto normalny nosił ze sobą piłkę na bale?
— Eh... um... może zatańczymy?
— Raczej średni ze mnie tanc... CZY TO MOJA ULUBIONA MENADŻERKA? — jego wybitnie głośny i zwracający na siebie uwagę głos przetoczył się przez salę gdy wyskoczył do przodu, chcąc nie chcąc ciągnąc za sobą przyczepioną do jego ramienia panią wilkołak. Zaraz bez ostrzeżenia zagarnął do siebie Kamirę ze śmiechem, przyciskając przy tym piłkę do jej pleców. W końcu nie miał co z nią zrobić. Z uczepioną na trzecie wilczycą wyglądało to jak wyjątkowo żałosna parodia miłosnego trójkątu.
— Cześć Black — wyszczerzył się do Mercury'ego, zdecydowanie nie chcąc ignorować towarzystwa swojej ulubionej koleżanki.
Wytknął Kamirze język, wzruszając ramionami.
— Obowiązkiem starszego brata jest zgnębienie młodszego od czasu do czasu dla czystej zasady. Poza tym miło by było, gdyby w końcu się kimś zainteresował. Nawet jeśli miałbym być wybitnie zazdrosny przez pierwsze miesiące — założył ręce na klatce piersiowej, kiwając głową z przekonaniem na samą myśl. Jakby nie patrzeć, białowłosy od zawsze chodził uczepiony jego rękawa. Właśnie przez to Mercury po prostu nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, w której jego połówka zostałaby od niego w jakikolwiek sposób oddzielona. Jednocześnie zdawał sobie jednak sprawę, że przez jego własny związek, nie spędzają ze sobą już tyle czasu co wcześniej.
"A co też tu jest?"
— Gdzieś tu się kręcił. Jak zwykle przez cały bal głównie je — przewrócił oczami, gdy znienacka na horyzoncie pojawiła się nowa osoba, która zaraz dopadła jego kuzynkę. W pierwszym odruchu zrobił krok do przodu, by pozbyć się natręta, gdy rozpoznał w nim znajomą twarz ze szkoły.
— Cześć Hamalainen — był z siebie dumny, że udało mu się nie przygryźć sobie języka na jego nazwiska. Przez trzy lata musiał zmagać się z trudami wymówienia go, gdy ktoś wspominał o kapitanie klubu koszykarskiego. W końcu nie wytrzymał i odkaszlnął krótko robiąc krok do przodu, by rozdzielić chłopaka i kuzynkę. To nie tak, że był zazdrosny czy nieco nadopiekuńczy względem niej. Na ich szczęście w tym momencie dostrzegł w końcu Alana.
— Paige! — przeprosił ich na chwilę, by momentalnie przejść w stronę chłopaka i prawie na niego skoczyć, obejmując w pasie. Wtulił się policzkiem w jego ramię, śmiejąc cicho pod nosem — Poznałeś już Kamirę, hm? Tak mówiła, sam szczerze nie pamiętam. Dostałeś w ogóle wiadomość o nowym zadaniu Trupiego Psa? — skąd wytrzasnął kolejną kartkę i długopis, które zaraz podsunął Alanowi? — Wpisuj się, 형.
Czy prędzej złapał kartkę od Yunlei i bazgrnął tam swoje imię i nazwisko. Potem oddał jej kartkę i zabrał swoją, miał nadzieję, że już podpisaną. Potem doda jeszcze jakiś element artystyczny. Teraz rozejrzał się w panice za kolejną ofiarą. JEZU, TA PRESJA CZASU.
- Tam kocie! Oto nasz kolejny cel! - Wskazał palcem na niewinną jak nieobsrana łąka Kamirę, a potem zaraz do niej doskoczył i wcisnął jej w ręce kartę i długopis.
- Szybko, nie ma czasu, podpisuj! - Wrzeszczał rozemocjonowany, a potem na wszelki wypadek syknął na nią jak wampir, żeby wiedziała, że to nie są jakieś głupie żarty, tylko sprawa życia i śmierci!
Yunlei podążała za Kossem niczym wierny kot, trzymając się tuż za jego plecami, by nie zwracać na siebie zbędnej uwagi. Nic dziwnego, że gdy znaleźli się przy celu, wyskoczyła zza niego machając rękami i zaatakowała Blythe'a, który aktualnie pozostawał wolny.
— Podpis albo śmierć! ... ukradnę ci piłkę, meow! Twoja koleżanka też. Obie koleżanki — groźna mina terrorysty idealnie zgrała się z gestem wyciagania kartki w stronę Kamiry, Blythe'a i zawieszonej na jego ramieniu wilkołaczycy. Czy jakkolwiek się to odmieniało.
Przebierała nóżkami niczym dziecko z adhd, więc wyraźnie jej się spieszyło.
Brzmiało sprawiedliwie. I było dość oczywiste, w końcu od dłuższego czasu wykonywali te zadania razem. Wziął od niego kartkę i wpisał się na nią, tradycyjnie dorysowując obok wilczą łapkę, nim oddał mu ją z powrotem. Spojrzał na uśmiech władcy potworów i parsknął cicho z rozbawieniem. Zdecydowanie godna wymiana.
— Dobra, chodźmy — skinął na niego głową i momentalnie znalazł się obok grupy, która zdążyła się dość znacznie powiększyć.
— Podpisy? Świetnie, też się wpisujcie — wyciągnął swoją kartkę w stronę Kossa i Yunlei, widząc że Kamira i Blythe póki co byli zajęci ich kartkami — Swoją drogą - Kamira, Alan. Alan, Kamira. Alan, Blythe - Blythe, Alan. Chyba się nie poznaliście...?
Przedstawił ich sobie, patrząc na obu. Właściwie nie był całkowicie pewien, w końcu jakby nie patrzeć byli w jednej szkole przez kilka lat.
MERCURY | BLYTHE | KAMIRA | KOSS | YUNLEI
― Śmiejesz się ze mnie? ― prychnął niby urażony, jednak zaraz wycelował palcem wskazującym w jego żebra, błyskając zębami w nieco szerszym i złośliwym uśmiechu. Odebrał swój podpis, chwilę przyglądając się dorysowanej łapie, która niestety nie była tak zabawna, jak jego potworzy uśmiech. Paige mógł jedynie uśmiechnąć się łagodniej na jej widok, zanim ruszył za czarnowłosym.
Kto by pomyślał, że znajdzie się w tak wielkim zbiorowisku, biorąc pod uwagę, że jeszcze chwilę temu słyszał tylko o Kamirze.
― Jak wszyscy to wszyscy, nie? ― wtrącił niemalże od razu, wyciągając własną kartkę w stronę wampira i kotki, natychmiast przenosząc wzrok najpierw na Kamirę, której skinął głową. ― Tak naprawdę Władca Potworów, ale ciągle mu się to myli, rozumiesz ― dodał konspiracyjnie, by wreszcie unieść rozbawiony wzrok na własnego kuzyna. Nie przypuszczał, że będzie im dane się tu spotkać, a trzeba przyznać, że przebrania obojgu z nich mogły wprowadzić w błąd.
No dobra. Może nie do końca – było pewnym, że Blythe nigdy nie porzuci bycia koszykarzem. Nawet na rzecz balu przebierańców.
― Właściwie to urodziliśmy się znajomymi, Black ― zaczął nieco niejasno, jednak porozumiewawcze spojrzenie, jakim obdarzył Hamalainena mówiło samo za siebie. ― Cześć, kuzynie.
Co za przypadek.
Zadanie Trupiego Psa [2/X posty]
Mercury | ...
— Kuzyni. Jasne. Świetnie — pokiwał głową, dość dobitnie pokazując, że nie uwierzył im w najmniejszym stopniu. Różnica w statusie, diametralnie różny kolor oczu, egzotyczne nazwisko. Bez szans, by byli rodziną, wyglądało jednak na to, że znali się na tyle dobrze by bez najmniejszego zawahania spróbować wrobić Mercury'ego. Przewrócił oczami i po prostu wpisał się na wszystkie listy, kompletnie ignorując całe zajście.
— Wpisuj się kuzyneczko, wpisuj — podsunął kartkę z podpisami i samej Kamirze, wsłuchując się jednocześnie w piosenkę która właśnie leciała na scenie. Hej, znowu miał się wracać w to samo miejsce, w którym już był?
— Dopiero co stamtąd wróciliśmy. Widziałaś tam jakąkolwiek skrzynkę z nagrodą? — zapytał burcząc cicho pod nosem na myśl, że widocznie musiał coś przeoczyć. No bo poważnie, sam donosił ten sławetny mózgowy pudding Henrykowi. Przestawiał wszystko w okolicy i niczego nie dostrzegł. Chyba nie kazali mu się wczołgiwać pod stolik?
— Zaraz przyjdę — powiedział robiąc kilka kroków w bok, by na nowo wrócić do okolic puddingu, gdzie kręciło się kilka innych osób. Założył ręce na klatce piersiowej przyglądając się uważnie otoczeniu. Naprawdę musiał sprawdzić pod stołem. Nie było jednak opcji, by ktoś taki jak on padał na kolana niczym służka. Rozejrzał się z chłodną, oceniającą miną, zaraz łapiąc za fraki jakiegoś przebiegającego zombie. Biedny chłopak nie miał więcej niż sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, a na sam widok twarzy Mercury'ego pobladł jeszcze bardziej niż było to możliwe przez cały ten trupi make-up, wpatrując się w niego z przerażeniem.
— Pracujesz tu?
— T-tak, panie Black...
— Świetnie. Właź pod stół.
Milczenie jakie zapadło pomiędzy ich dwójką, dobitnie podkreśliło zagubienie młodego trupa.
— Słucham?
— Pod stół. Tam gdzie stoi galaretka, widzisz? Musisz coś dla mnie znaleźć. Zapłacę ci od ręki.
— T-tak jest!
I w tenże sposób Mercury nadal stał w miejscu z rękami założonymi na klatce piersiowej niczym rasowy panicz, postukując powoli ze znudzeniem butem o podłoże, gdy nieszczęsny zombie odgarniał długi obrus wczołgując się pod stół.
Odbierał kartki, wpisywał się i w pewnym momencie zgubił aż swoją, bo już nie wiedział, która należała do niego. W końcu jednak otrzymał ją od Kamiry i mimochodem na nią spojrzał. A potem zmrużył oczy i spojrzał na tę, która tak pięknie się podpisała.
- Well played - przyznał, a potem spojrzał... Jezus, to Mercury!
- Mercury! Cześć! Wpisuj się - wręczył mu kartkę i długopis. Wcześniej sam się mu podpisał i Alanowi i w ogóle wszystkim, którzy chcieli. - Potem kolega. A potem kolega. A potem koleżanka! - miał tu na myśli kolejno Alana, Bylthe'a i koleżankę Bylte'a. - Yun, to jest prawdziwa kopalnia złota! Albo podpisów.
First topic message reminder :
Wielokrotnie każde z was mijało olbrzymi budynek ratusza w sercu Vancouver, nawet jeśli nie mieliście w nim niczego konkretnego do roboty. Tym razem ciężko było go jednak przeoczyć. Już od kilku dni we wszystkich możliwych miejscach widzieliście reklamy nadchodzącego Potwornego Balu. Rodzina Blacków odpowiednio zadbała o to, by dotarły nawet do największych dziur Vancouver.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
Kolorowe Halloweenowe ozdoby uderzały zewsząd, podkreślając jak wiele funduszy musieli wydać, by zapewnić podobny standard. Przy wejściu mężczyzna przebrany za Draculę pobiera opłaty i podaje wam kartkę, byście wpisali się na listę gości, pytając przy okazji czy przyszliście z własnym zwierzakiem. Dopiero wtedy w końcu udaje wam się przekroczyć próg. Wynajęci aktorzy chętnie od czasu do czasu położą znienacka dłoń na twoim ramieniu czy wyrosną spod ziemi, by przyprawić cię o zawał serca. Nic dziwnego, że już po chwili zombie złapał cię za ramię, warcząc coś o mózgach. Drgnąłeś nieznacznie i przyspieszyłeś kroku, by uciec z jego uścisku.
Jedzenie podtrzymujące klimat? Na miejscu! Steki w kształcie nerek, mózgowe galaretki, tatar ułożony w kształt serca, tajemnicze i bez wątpienia słodkie ludzkie palce maczane w równie słodkim sosie, cała seria kolorowych drinków (zarówno alkoholowych, jak i bezalkoholowych), których składu barmani zdecydowanie nie zamierzają zdradzać.
Bilet wstępu 25$ od osoby, 10$ od zwierzaka.
Każdy użytkownik udając się na bal, powinien przygotować sobie odpowiedni avatar który ustawi na czas eventu lub wrzucić szczegółowy opis stroju. Zarówno do profilu, jak i pierwszego posta wejściowego, co ułatwi wszystkim zareagowanie na waszą osobę.
BY WZIĄĆ UDZIAŁ W ZADANIACH TRUPIEGO PSA CZY WALCE O CUKIERKI, MUSICIE BYĆ OBECNI NA POTWORNYM BALU.
Szczeniak pod stołem zaczął dosłownie wciskać się w jego nogę, jakby za wszelką cenę starał się szukać jakiegoś oparcia. Fakt, że miał do czynienia z młodym psem, a przynajmniej dość małym i słyszalnie nieagresywnym, uspokoił go w niewielkim stopniu. Nie znaczyło to jednak, że uważał, że spuszczanie niewytresowanego psa ze smyczy na balu pełnym ludzi, kotów i innych słów było odpowiedzialnym posunięciem, a młody, czarny dog niemiecki, który wylądował tuż pod jego krzesłem, wydawał się mocno zestresowany zarówno tłumem, jak i tym, że zgubił gdzieś swojego właściciela.
Blondyn ignorując swoje uprzedzenia, już zamierzał nachylić się i spróbować wywabić psa na zewnątrz. Z tego co pamiętał, każde zwierzę tutaj miało obowiązek noszenia specjalnego oznakowania – chciał upewnić się, czy i w tym przypadku nie było inaczej. Vessare przechylił się lekko na bok, już będąc bliskim odłożenia pałeczek na brzegach miski, gdy ktoś niespodziewanie mu to utrudnił.
Gdyby nie znajomy głos, najpewniej już w pierwszym odruchu cofnąłby gwałtownie rękę, dając do zrozumienia, że dotykanie go było ostatnią rzeczą, której sobie życzył. Tymczasem zatrzymał się w miejscu, mierząc się z mocniejszym ściskiem w klatce piersiowej, o którym świat za nic nie mógł się dowiedzieć. Nałożenie się na jego twarz emocjonalnej maski w tej sytuacji stało się bezwarunkowym odruchem i reakcją obronną przed zawodem, którego doświadczenie było już niemalże pewnikiem. Był tylko synem znanego chirurga i kimś, kto schodził na dalszy plan, gdy na horyzoncie pojawiała się kuzynka – tak też musiał się zachowywać.
Pełen zrozumienia i opanowania panicz z dobrego domu.
Saturn nie mógł być świadomy, że dokonywał poważnych uszczerbków na jego cierpliwości i niesamowicie utrudnił mu uniesienie wzroku z ich dłoni na jego twarz, co powinno być naturalną koleją rzeczy, gdy już zapoznał się z prawidłowym trzymaniem narzędzia. Kiedy tylko zmierzył się z nim swoim spojrzeniem, było jeszcze gorzej – kto by pomyślał, że znalazł się tak blisko?
Co to za gra?
Pewnie już wie i drażni się z tobą. Chce wydobyć wszystko co najgorsze, Leslie.
Zabawne, bo przez pierwsze chwile wątpił, że ta sytuacja w ogóle miała miejsce, biorąc pod uwagę, że chłopak nie miał nawet najmniejszych podstaw, żeby wracać do stołu, a jasnowłosy zdążył nastawić się na to, że dokończy (albo i nie) posiłek w samotności.
― Zawsze miałem z nimi problem. Dzięki ― rzucił i kiwnął głową, wytrzymując pozbawione wyrazu spojrzenie. Nawet teraz wydawał się odrobinę spięty, jednak znosił dotyk innych z równym trudem, co nieustannie odkażający ręce Black. Nie rozumiał tylko, dlaczego katował też samego siebie, gdy mógł zaprezentować mu tę metodę na odległość.
Zero rozluźnił się momentalnie wraz z chwilą, gdy Cullinan odsunął się na bezpiczną odległość i zajął miejsce naprzeciwko niego. Niezauważalnie wciągnął większą ilość powietrza do płuc, czując się tak, jakby przez ostatnie kilka sekund w ogóle nie oddychał.
„I?”
― Na razie udało mi się spróbować tylko ramenu. Nie chciałem, żeby wystygł. A będąc całkiem szczerym, to jedno z lepszych dań, jakie jadłem ― przyznał bez cienia wątpliwości. nie zrobił tego, by białowłosemu było miło – zresztą wątpił, by zależało mu na tym, by kłamał dla zachowania taktu – a rzeczywiście nie mógł przypomnieć sobie, kiedy ostatnio miał okazję zjeść coś równie smacznego. Pewnie smakowałoby jeszcze lepiej, gdyby był choć odrobinę głodny. Idąc za instrukcją chłopaka, nabrał pałeczkami makaron, który rzeczywiście trzymał się na nich znacznie stabilniej. ― Naprawdę działa.
Wtedy towarzyszący im pies na nowo poruszył się i zaskomlał cicho, utrudniając blondynowi zjedzenie w spokoju. Mimowolnie opuścił wzrok w dół, widząc jak czarny nos ledwie wychylił się spod krzesła, a Cillian wypuścił ciężko powietrze ustami.
― Nie rozumiem, czemu nie potrafią ich upilnować ― wymruczał pod nosem. Tu już nie chodziło o to, że na jego drodze pojawiła się kolejna przeszkoda. Chodziło o to, że pojawiła się akurat teraz, jakby los nie chciał, żeby w spokoju spędził swój czas z Blackiem.
Dziwisz się? To cholernie zły pomysł.
Zaginiony pies [2/3 posty]
Blondyn ignorując swoje uprzedzenia, już zamierzał nachylić się i spróbować wywabić psa na zewnątrz. Z tego co pamiętał, każde zwierzę tutaj miało obowiązek noszenia specjalnego oznakowania – chciał upewnić się, czy i w tym przypadku nie było inaczej. Vessare przechylił się lekko na bok, już będąc bliskim odłożenia pałeczek na brzegach miski, gdy ktoś niespodziewanie mu to utrudnił.
Gdyby nie znajomy głos, najpewniej już w pierwszym odruchu cofnąłby gwałtownie rękę, dając do zrozumienia, że dotykanie go było ostatnią rzeczą, której sobie życzył. Tymczasem zatrzymał się w miejscu, mierząc się z mocniejszym ściskiem w klatce piersiowej, o którym świat za nic nie mógł się dowiedzieć. Nałożenie się na jego twarz emocjonalnej maski w tej sytuacji stało się bezwarunkowym odruchem i reakcją obronną przed zawodem, którego doświadczenie było już niemalże pewnikiem. Był tylko synem znanego chirurga i kimś, kto schodził na dalszy plan, gdy na horyzoncie pojawiała się kuzynka – tak też musiał się zachowywać.
Pełen zrozumienia i opanowania panicz z dobrego domu.
Saturn nie mógł być świadomy, że dokonywał poważnych uszczerbków na jego cierpliwości i niesamowicie utrudnił mu uniesienie wzroku z ich dłoni na jego twarz, co powinno być naturalną koleją rzeczy, gdy już zapoznał się z prawidłowym trzymaniem narzędzia. Kiedy tylko zmierzył się z nim swoim spojrzeniem, było jeszcze gorzej – kto by pomyślał, że znalazł się tak blisko?
Co to za gra?
Pewnie już wie i drażni się z tobą. Chce wydobyć wszystko co najgorsze, Leslie.
Zabawne, bo przez pierwsze chwile wątpił, że ta sytuacja w ogóle miała miejsce, biorąc pod uwagę, że chłopak nie miał nawet najmniejszych podstaw, żeby wracać do stołu, a jasnowłosy zdążył nastawić się na to, że dokończy (albo i nie) posiłek w samotności.
― Zawsze miałem z nimi problem. Dzięki ― rzucił i kiwnął głową, wytrzymując pozbawione wyrazu spojrzenie. Nawet teraz wydawał się odrobinę spięty, jednak znosił dotyk innych z równym trudem, co nieustannie odkażający ręce Black. Nie rozumiał tylko, dlaczego katował też samego siebie, gdy mógł zaprezentować mu tę metodę na odległość.
Zero rozluźnił się momentalnie wraz z chwilą, gdy Cullinan odsunął się na bezpiczną odległość i zajął miejsce naprzeciwko niego. Niezauważalnie wciągnął większą ilość powietrza do płuc, czując się tak, jakby przez ostatnie kilka sekund w ogóle nie oddychał.
„I?”
― Na razie udało mi się spróbować tylko ramenu. Nie chciałem, żeby wystygł. A będąc całkiem szczerym, to jedno z lepszych dań, jakie jadłem ― przyznał bez cienia wątpliwości. nie zrobił tego, by białowłosemu było miło – zresztą wątpił, by zależało mu na tym, by kłamał dla zachowania taktu – a rzeczywiście nie mógł przypomnieć sobie, kiedy ostatnio miał okazję zjeść coś równie smacznego. Pewnie smakowałoby jeszcze lepiej, gdyby był choć odrobinę głodny. Idąc za instrukcją chłopaka, nabrał pałeczkami makaron, który rzeczywiście trzymał się na nich znacznie stabilniej. ― Naprawdę działa.
Wtedy towarzyszący im pies na nowo poruszył się i zaskomlał cicho, utrudniając blondynowi zjedzenie w spokoju. Mimowolnie opuścił wzrok w dół, widząc jak czarny nos ledwie wychylił się spod krzesła, a Cillian wypuścił ciężko powietrze ustami.
― Nie rozumiem, czemu nie potrafią ich upilnować ― wymruczał pod nosem. Tu już nie chodziło o to, że na jego drodze pojawiła się kolejna przeszkoda. Chodziło o to, że pojawiła się akurat teraz, jakby los nie chciał, żeby w spokoju spędził swój czas z Blackiem.
Dziwisz się? To cholernie zły pomysł.
KOSS
Yunlei wcale nie wyglądała lepiej. Zwłaszcze, że widzac ekscytację Kossa, sama wyrzuciła ręce w górę i zaczęła krzyczeć, zwracając na siebie uwagę otoczenia.
— HRABIO KOSSCULO, MUSIMY ZŁAPAĆ JE WSZYSTKIE — powiedziała ściągając kartkę z długopisem, narysowała na niej Pokeballa podpisując "Poketto Monsuta Yunlei" i wyciągnęła w jego stronę.
— Like 4 like, follow 4 follow — zakomunikowała wpisując się na jego kartkę. Dorysowała super uroczego kota, by podkreślić własne zaangażowanie w całą akcję.
Spóźniony? Skądże znowu!
Takara od dłuższego czasu łaził pomiędzy gośćmi wynajdując przeróżne sensacje, którymi będzie mógł się potem pochwalić swojej dwójce przyjaciół. Nic dziwnego, że na widok bójki dwóch wiedźm - wyglądało na to, że jedna wylała swój napój na drugą i odkryła, że mają te same stroje, co za zabawny zbieg okoliczności - stanął w miejscu rozradowany, uważnie im się przyglądając. Nie spodziewał się jednak jednoczesnego nokautu z dwóch stron, gdy wpadł na niego wysoki chłopak przebrany za wilkołaka z psem na rękach.
— Aaa sorry. Zagapiłem się...
— Nie szkodzi.
Wrócił do obserwowania bójki, choć wyglądało na to, że jego tymczasowy towarzysz ani myślał ruszyć się z miejsca. Spojrzał więc na niego ponownie, przekrzywiając głowę na bok.
— Ktoś zgubił psa.
— Och. To nie mój.
— Ach tak.
... fascynująca rozmowa.
Takara od dłuższego czasu łaził pomiędzy gośćmi wynajdując przeróżne sensacje, którymi będzie mógł się potem pochwalić swojej dwójce przyjaciół. Nic dziwnego, że na widok bójki dwóch wiedźm - wyglądało na to, że jedna wylała swój napój na drugą i odkryła, że mają te same stroje, co za zabawny zbieg okoliczności - stanął w miejscu rozradowany, uważnie im się przyglądając. Nie spodziewał się jednak jednoczesnego nokautu z dwóch stron, gdy wpadł na niego wysoki chłopak przebrany za wilkołaka z psem na rękach.
— Aaa sorry. Zagapiłem się...
— Nie szkodzi.
Wrócił do obserwowania bójki, choć wyglądało na to, że jego tymczasowy towarzysz ani myślał ruszyć się z miejsca. Spojrzał więc na niego ponownie, przekrzywiając głowę na bok.
— Ktoś zgubił psa.
— Och. To nie mój.
— Ach tak.
... fascynująca rozmowa.
Bójka wiedźm [1/6 posty]
Prześladowany przez wilkołaka [1/3 posty]
Zaginiony pies [1/3 posty]
Prześladowany przez wilkołaka [1/3 posty]
Zaginiony pies [1/3 posty]
- ZOMBIE KOSZYKARZ:
- Biały podkoszulek z napisem "Pass me the ball!" i narysowaną piłką do koszykówki, granatowo-biała bluza sportowa, granatowe spodnie do kompletu i markowe buty do biegania. Na prawej ręce zamiast bransoletki ma czarny pasek i rzemyk z jakąś przywieszką w kształcie piłki, którą dostał od fanki podczas ostatniego treningu. Na szyi srebrny medalion wysadzany drogocennymi kamieniami, schowany pod koszulką. Wszystko zachlapane krwią, na twarzy make-up sugerujący że nie żyje co najmniej od trzech tygodni.
Kamira, Mercury
— Musiałaś wylać to akurat NA MNIE? Zrobiłaś to specjalnie!
— Niby po co miałabym to robić!?
— Byłaś zazdrosna, że mamy tę samą sukienkę!
Uśmiech nie schodził z twarzy Blythe'a mimo że warunki wydawały się wyjątkowo niesprzyjające. Z jednej strony bójka wiedźm, z drugiej strony wysoka dziewczyna z wilczymi uszami i długimi kłami, nieustannie wieszająca mu się na ramieniu.
— Lubię wysokich.
— Słyszałem to już dwadzieścia razy — roześmiał się w odpowiedzi, patrząc na wpatrzoną w niego dziewczynę. Maślane oczy sugerowały, że wypiła chyba odrobinę za dużo i średnio kontaktowała już ze światem, gdy oparła się głową o jego ramię, dobitnie próbując wsunąć rękę pod jego koszulkę.
— Naprawdę lubię wysokich.
— Hohoh, ja z kolei uwielbiam kosza. Poznałem cię już z moją dziewczyną? — piłka do koszykówki znalazła się niemalże przed samą twarzą dziewczyny, która momentalnie zabrała ręce wyraźnie zaskoczona. Kto normalny nosił ze sobą piłkę na bale?
— Eh... um... może zatańczymy?
— Raczej średni ze mnie tanc... CZY TO MOJA ULUBIONA MENADŻERKA? — jego wybitnie głośny i zwracający na siebie uwagę głos przetoczył się przez salę gdy wyskoczył do przodu, chcąc nie chcąc ciągnąc za sobą przyczepioną do jego ramienia panią wilkołak. Zaraz bez ostrzeżenia zagarnął do siebie Kamirę ze śmiechem, przyciskając przy tym piłkę do jej pleców. W końcu nie miał co z nią zrobić. Z uczepioną na trzecie wilczycą wyglądało to jak wyjątkowo żałosna parodia miłosnego trójkątu.
— Cześć Black — wyszczerzył się do Mercury'ego, zdecydowanie nie chcąc ignorować towarzystwa swojej ulubionej koleżanki.
Bójka wiedźm 1/4
Prześladowany przez wilkołaka 1/3
Prześladowany przez wilkołaka 1/3
Alan, Blythe, Kamira
Wytknął Kamirze język, wzruszając ramionami.
— Obowiązkiem starszego brata jest zgnębienie młodszego od czasu do czasu dla czystej zasady. Poza tym miło by było, gdyby w końcu się kimś zainteresował. Nawet jeśli miałbym być wybitnie zazdrosny przez pierwsze miesiące — założył ręce na klatce piersiowej, kiwając głową z przekonaniem na samą myśl. Jakby nie patrzeć, białowłosy od zawsze chodził uczepiony jego rękawa. Właśnie przez to Mercury po prostu nie potrafił wyobrazić sobie sytuacji, w której jego połówka zostałaby od niego w jakikolwiek sposób oddzielona. Jednocześnie zdawał sobie jednak sprawę, że przez jego własny związek, nie spędzają ze sobą już tyle czasu co wcześniej.
"A co też tu jest?"
— Gdzieś tu się kręcił. Jak zwykle przez cały bal głównie je — przewrócił oczami, gdy znienacka na horyzoncie pojawiła się nowa osoba, która zaraz dopadła jego kuzynkę. W pierwszym odruchu zrobił krok do przodu, by pozbyć się natręta, gdy rozpoznał w nim znajomą twarz ze szkoły.
— Cześć Hamalainen — był z siebie dumny, że udało mu się nie przygryźć sobie języka na jego nazwiska. Przez trzy lata musiał zmagać się z trudami wymówienia go, gdy ktoś wspominał o kapitanie klubu koszykarskiego. W końcu nie wytrzymał i odkaszlnął krótko robiąc krok do przodu, by rozdzielić chłopaka i kuzynkę. To nie tak, że był zazdrosny czy nieco nadopiekuńczy względem niej. Na ich szczęście w tym momencie dostrzegł w końcu Alana.
— Paige! — przeprosił ich na chwilę, by momentalnie przejść w stronę chłopaka i prawie na niego skoczyć, obejmując w pasie. Wtulił się policzkiem w jego ramię, śmiejąc cicho pod nosem — Poznałeś już Kamirę, hm? Tak mówiła, sam szczerze nie pamiętam. Dostałeś w ogóle wiadomość o nowym zadaniu Trupiego Psa? — skąd wytrzasnął kolejną kartkę i długopis, które zaraz podsunął Alanowi? — Wpisuj się, 형.
Zadanie Trupiego Psa 1/X
YUNLEI, KAMIRA
Czy prędzej złapał kartkę od Yunlei i bazgrnął tam swoje imię i nazwisko. Potem oddał jej kartkę i zabrał swoją, miał nadzieję, że już podpisaną. Potem doda jeszcze jakiś element artystyczny. Teraz rozejrzał się w panice za kolejną ofiarą. JEZU, TA PRESJA CZASU.
- Tam kocie! Oto nasz kolejny cel! - Wskazał palcem na niewinną jak nieobsrana łąka Kamirę, a potem zaraz do niej doskoczył i wcisnął jej w ręce kartę i długopis.
- Szybko, nie ma czasu, podpisuj! - Wrzeszczał rozemocjonowany, a potem na wszelki wypadek syknął na nią jak wampir, żeby wiedziała, że to nie są jakieś głupie żarty, tylko sprawa życia i śmierci!
„Paige!”
Jakieś pięć minut temu wrócił do stołu tuż po wykonaniu zadania dla Trupiego Psa, a teraz będąc w trakcie przegryzania chrupiącego kawałka pieczywa z pestkami dyni, które wcześniej posmarował masłem ziołowym, obejrzał się za siebie przez ramię, na chwilę przytrzymując je zębami. Powróciłsyn chłopak marnotrawny. Hayden wybełkotał coś przez zaciśnięte na bułce zęby, mając nadzieję, że Black zrozumie, co miał mu do przekazania, choć graniczyło to z cudem, a on z kolei nie zamierzał się powtarzać, gdy czarnowłosy się do niego przykleił. Zamiast tego wypuścił ciężko powietrze nosem w akcie rezygnacji i wolną ręką zadrapał jego plecy.
„Poznałeś już Kamirę, hm?”
― Mmm ― zastanowił się przez chwilę, przeżuwając wreszcie odgryziony kawałek. Przynajmniej dał sobie czasu na odszukanie w pamięci imienia i przypisania go właściwej osobie, choć to nie było łatwe. ― Nie jestem pewien. Możliwe, że już nas sobie przedstawiałeś, ale było to dawno, chociaż głowy sobie uciąć nie dam, jeszcze mi się przyda. Zawsze możemy poznać się po raz drugi – nie zapominajmy, że dziś nie jestem Alanem ― stwierdził z rozbawieniem, po czym sięgnął po telefon, by sprawdzić skrzynkę z wiadomościami. Dopiero teraz zapoznał się z treścią zadania i kiwnął głową w potwierdzeniu. ― Znowu zbieramy autografy? ― Przechylił głowę na bok, a schowawszy z powrotem telefon, wsunął ostatni kęs do ust i wytarł palce w serwetkę, odkładając ją zwiniętą na jakiś brudny talerz. ― Dobra, Black. Ale to będzie handel wymienny. Wyskakuj z kartki.
Przyjął od niego przybory i nakreślił swój podpis na kartce, który pisany w ekstremalnych warunkach na własnej ręce podłożonej pod papier, był nieco koślawy. Ale kto by się tego czepiał. Zaraz obok nakreślił upiorny uśmiech samego władcy potworów.
Zadanie Trupiego Psa [1/X posty]
Jakieś pięć minut temu wrócił do stołu tuż po wykonaniu zadania dla Trupiego Psa, a teraz będąc w trakcie przegryzania chrupiącego kawałka pieczywa z pestkami dyni, które wcześniej posmarował masłem ziołowym, obejrzał się za siebie przez ramię, na chwilę przytrzymując je zębami. Powrócił
„Poznałeś już Kamirę, hm?”
― Mmm ― zastanowił się przez chwilę, przeżuwając wreszcie odgryziony kawałek. Przynajmniej dał sobie czasu na odszukanie w pamięci imienia i przypisania go właściwej osobie, choć to nie było łatwe. ― Nie jestem pewien. Możliwe, że już nas sobie przedstawiałeś, ale było to dawno, chociaż głowy sobie uciąć nie dam, jeszcze mi się przyda. Zawsze możemy poznać się po raz drugi – nie zapominajmy, że dziś nie jestem Alanem ― stwierdził z rozbawieniem, po czym sięgnął po telefon, by sprawdzić skrzynkę z wiadomościami. Dopiero teraz zapoznał się z treścią zadania i kiwnął głową w potwierdzeniu. ― Znowu zbieramy autografy? ― Przechylił głowę na bok, a schowawszy z powrotem telefon, wsunął ostatni kęs do ust i wytarł palce w serwetkę, odkładając ją zwiniętą na jakiś brudny talerz. ― Dobra, Black. Ale to będzie handel wymienny. Wyskakuj z kartki.
Przyjął od niego przybory i nakreślił swój podpis na kartce, który pisany w ekstremalnych warunkach na własnej ręce podłożonej pod papier, był nieco koślawy. Ale kto by się tego czepiał. Zaraz obok nakreślił upiorny uśmiech samego władcy potworów.
Blythe, Kamira, Koss
Yunlei podążała za Kossem niczym wierny kot, trzymając się tuż za jego plecami, by nie zwracać na siebie zbędnej uwagi. Nic dziwnego, że gdy znaleźli się przy celu, wyskoczyła zza niego machając rękami i zaatakowała Blythe'a, który aktualnie pozostawał wolny.
— Podpis albo śmierć! ... ukradnę ci piłkę, meow! Twoja koleżanka też. Obie koleżanki — groźna mina terrorysty idealnie zgrała się z gestem wyciagania kartki w stronę Kamiry, Blythe'a i zawieszonej na jego ramieniu wilkołaczycy. Czy jakkolwiek się to odmieniało.
Przebierała nóżkami niczym dziecko z adhd, więc wyraźnie jej się spieszyło.
Zadanie Trupiego Psa 2/X
Koss
Koss
Alan, Blythe, Kamira, Koss, Yunlei
Brzmiało sprawiedliwie. I było dość oczywiste, w końcu od dłuższego czasu wykonywali te zadania razem. Wziął od niego kartkę i wpisał się na nią, tradycyjnie dorysowując obok wilczą łapkę, nim oddał mu ją z powrotem. Spojrzał na uśmiech władcy potworów i parsknął cicho z rozbawieniem. Zdecydowanie godna wymiana.
— Dobra, chodźmy — skinął na niego głową i momentalnie znalazł się obok grupy, która zdążyła się dość znacznie powiększyć.
— Podpisy? Świetnie, też się wpisujcie — wyciągnął swoją kartkę w stronę Kossa i Yunlei, widząc że Kamira i Blythe póki co byli zajęci ich kartkami — Swoją drogą - Kamira, Alan. Alan, Kamira. Alan, Blythe - Blythe, Alan. Chyba się nie poznaliście...?
Przedstawił ich sobie, patrząc na obu. Właściwie nie był całkowicie pewien, w końcu jakby nie patrzeć byli w jednej szkole przez kilka lat.
Zadanie Trupiego Psa [2/X posty]
Alan
Alan
― Śmiejesz się ze mnie? ― prychnął niby urażony, jednak zaraz wycelował palcem wskazującym w jego żebra, błyskając zębami w nieco szerszym i złośliwym uśmiechu. Odebrał swój podpis, chwilę przyglądając się dorysowanej łapie, która niestety nie była tak zabawna, jak jego potworzy uśmiech. Paige mógł jedynie uśmiechnąć się łagodniej na jej widok, zanim ruszył za czarnowłosym.
Kto by pomyślał, że znajdzie się w tak wielkim zbiorowisku, biorąc pod uwagę, że jeszcze chwilę temu słyszał tylko o Kamirze.
― Jak wszyscy to wszyscy, nie? ― wtrącił niemalże od razu, wyciągając własną kartkę w stronę wampira i kotki, natychmiast przenosząc wzrok najpierw na Kamirę, której skinął głową. ― Tak naprawdę Władca Potworów, ale ciągle mu się to myli, rozumiesz ― dodał konspiracyjnie, by wreszcie unieść rozbawiony wzrok na własnego kuzyna. Nie przypuszczał, że będzie im dane się tu spotkać, a trzeba przyznać, że przebrania obojgu z nich mogły wprowadzić w błąd.
No dobra. Może nie do końca – było pewnym, że Blythe nigdy nie porzuci bycia koszykarzem. Nawet na rzecz balu przebierańców.
― Właściwie to urodziliśmy się znajomymi, Black ― zaczął nieco niejasno, jednak porozumiewawcze spojrzenie, jakim obdarzył Hamalainena mówiło samo za siebie. ― Cześć, kuzynie.
Co za przypadek.
Mercury | ...
Kamira nigdy w życiu nie spodziewała się huraganu, który przeszedł przez jej życie.
Chciała coś odpowiedzieć o Alanie i jedzeniu do Merca, ale nawet nie wydała z siebie dźwięku, bo do jej uszu dotarł znajomy głos i słowo "menadżerka" i przez chwilę się zestresowała, bo wiedziała, ze nastąpi atak, ale nie wiedziała z której strony. Miała wrażenie, że nie zdążyła się dobrze rozejrzeć, a już była wciśnięta w klatę chłopaka i stwierdziła, że jej kostium z indiańskiego, zmienił się w kanapkę, bo na plecach czuła przyklejony, znajomy już sobie kształt. Mercury chciał zobaczyć wodorost, a dostał kanapkę. Przez ułamek sekundy zastanawiała się jak Blythe nauczył się żyć z tą piłką w takiej symbiozie. Potem dotarło do niej, że właściwie jest wciśnięta w niego i że jego zapach dosłownie jest wszędzie, a sytuacja jest, a przynajmniej powinna być, dla niej ciut niezręczna, bo wtula się w chłopaka w którego chyba nie do końca powinna. Słyszała jak dosłownie jego śmiech rezonuje w jego klatce piersiowej i przez chwilę uspokojona tym dźwiękiem, prawie sama parsknęła śmiechem, ale głupio tak komuś w koszulkę. Dzięki Bogu ze stresu nie zarejestrowała wilkołaczycy na plecach koszykarza, bo chyba by się już spaliła ze wstydu całkowicie. Wtedy usłyszała kaszlnięcie i całe przedstawienie dobiegło końca. Odrobina ulgi, a odrobina zawiedzenia.
- O matko, dziękuję, mogę oddychać. - Zaśmiała się do kuzyna, który dosłownie za chwilę odszedł w stronę wypatrzonego Alana... właściwie to miała wrażenie, że prawie tam pofrunął, jak tylko go zobaczył. Zerknęła do góry na Fina typowo na początku spotkania z nim wciąż onieśmielona i wtedy sparaliżowało ją znowu, a oczy wydawały się wielkie. Dostrzegła dziewczynę uwieszoną na sportowcu i przypomniała sobie scenę sprzed paru sekund dosłownie, a jej twarz dosłownie zrobiła się calutka czerwona. No teraz kostium Indianki dopełniony! Dziewczynie udało się cofnąć kilka kroków od pary, ale przez jej myśli przelatywały różnorodne scenariusze.
No i wtedy jeszcze musiało przywiać tu jakiegoś wampira. Nagle w jej dłoniach pojawiła się kartka i długopis, a chłopak zaczął jej się wydzierać do ucha. Dziewczyna spojrzała na niego i uniosła brwi, przypatrując mu się. Myślenie zdecydowanie zajmowało jej trochę więcej czasu niż zwykle. I wtedy zaczął na nią syczeć, więc brwi Kamiry w ogóle już uciekły pod grzywkę.
- Co tu się.... - Jako iż syk Kossa wyjaśnił Kamirze, która świetnie rozumiała w innym dialekcie, całą powagę sytuacji, że to sprawa przez którą mógł stracić życie, oczywiście podpisała mu kartkę i po chwili z najbardziej uroczym uśmiechem na jaki było ją stać, oddała ją. Na kartce, zaraz pod słodkim podpisem Yunlei, widniało "TWOJA STARA".
Czy ten bal był zorganizowany by zgnębić introwertyków? Kamira nie była pewna, ale miała nadzieję, że tornado już przeszło.
Oczywiście, że nie! Teraz dla odmiany zaatakował ją kot z adhd, cudownie, szybko nabazgrała na kartce Yun już normalny podpis i odsunęła się o krok, wyraźnie spanikowana całą tą akcją, jakby nie była pewna co tu się właściwie odpierpapier.
Wtedy dołączył jeszcze Merc z Alanem i Kamira stwierdziła, że to chyba jest jakaś konspira przed wielkim piciem. Wszysyc podpisują kartki, żeby wiedzieć kto był na balu, zanim urwie im się film. Nie, to bez sensu. Przekręciła głowę na bok, kiedy kuzyn przedstawiał jej Alana, a ten poprawił go, że jest władcą potworów.
- Czy w takim razie, mógłbyś nad nimi wszystkimi zapanować porządnie, bo przestaję rozumieć co się dzieje na tej imprezie. - Mimo stresującej dla niej sytuacji, jej uśmiech wyglądał na szczerze rozbawiony, tylko jej ręce prawie rozebrały długopis Kossa na części. A kiedy usłyszała komentarz Paige'a na przedstawionego sobie Blytha, nie powstrzymała się i parsknęła śmiechem. Jednak zerknęła na koszykarza, i od razu jej mina stała się ponownie grobowa, BO TAM WCIĄŻ BYŁA TA LASKA.
Chciała coś odpowiedzieć o Alanie i jedzeniu do Merca, ale nawet nie wydała z siebie dźwięku, bo do jej uszu dotarł znajomy głos i słowo "menadżerka" i przez chwilę się zestresowała, bo wiedziała, ze nastąpi atak, ale nie wiedziała z której strony. Miała wrażenie, że nie zdążyła się dobrze rozejrzeć, a już była wciśnięta w klatę chłopaka i stwierdziła, że jej kostium z indiańskiego, zmienił się w kanapkę, bo na plecach czuła przyklejony, znajomy już sobie kształt. Mercury chciał zobaczyć wodorost, a dostał kanapkę. Przez ułamek sekundy zastanawiała się jak Blythe nauczył się żyć z tą piłką w takiej symbiozie. Potem dotarło do niej, że właściwie jest wciśnięta w niego i że jego zapach dosłownie jest wszędzie, a sytuacja jest, a przynajmniej powinna być, dla niej ciut niezręczna, bo wtula się w chłopaka w którego chyba nie do końca powinna. Słyszała jak dosłownie jego śmiech rezonuje w jego klatce piersiowej i przez chwilę uspokojona tym dźwiękiem, prawie sama parsknęła śmiechem, ale głupio tak komuś w koszulkę. Dzięki Bogu ze stresu nie zarejestrowała wilkołaczycy na plecach koszykarza, bo chyba by się już spaliła ze wstydu całkowicie. Wtedy usłyszała kaszlnięcie i całe przedstawienie dobiegło końca. Odrobina ulgi, a odrobina zawiedzenia.
- O matko, dziękuję, mogę oddychać. - Zaśmiała się do kuzyna, który dosłownie za chwilę odszedł w stronę wypatrzonego Alana... właściwie to miała wrażenie, że prawie tam pofrunął, jak tylko go zobaczył. Zerknęła do góry na Fina typowo na początku spotkania z nim wciąż onieśmielona i wtedy sparaliżowało ją znowu, a oczy wydawały się wielkie. Dostrzegła dziewczynę uwieszoną na sportowcu i przypomniała sobie scenę sprzed paru sekund dosłownie, a jej twarz dosłownie zrobiła się calutka czerwona. No teraz kostium Indianki dopełniony! Dziewczynie udało się cofnąć kilka kroków od pary, ale przez jej myśli przelatywały różnorodne scenariusze.
No i wtedy jeszcze musiało przywiać tu jakiegoś wampira. Nagle w jej dłoniach pojawiła się kartka i długopis, a chłopak zaczął jej się wydzierać do ucha. Dziewczyna spojrzała na niego i uniosła brwi, przypatrując mu się. Myślenie zdecydowanie zajmowało jej trochę więcej czasu niż zwykle. I wtedy zaczął na nią syczeć, więc brwi Kamiry w ogóle już uciekły pod grzywkę.
- Co tu się.... - Jako iż syk Kossa wyjaśnił Kamirze, która świetnie rozumiała w innym dialekcie, całą powagę sytuacji, że to sprawa przez którą mógł stracić życie, oczywiście podpisała mu kartkę i po chwili z najbardziej uroczym uśmiechem na jaki było ją stać, oddała ją. Na kartce, zaraz pod słodkim podpisem Yunlei, widniało "TWOJA STARA".
Czy ten bal był zorganizowany by zgnębić introwertyków? Kamira nie była pewna, ale miała nadzieję, że tornado już przeszło.
Oczywiście, że nie! Teraz dla odmiany zaatakował ją kot z adhd, cudownie, szybko nabazgrała na kartce Yun już normalny podpis i odsunęła się o krok, wyraźnie spanikowana całą tą akcją, jakby nie była pewna co tu się właściwie odpierpapier.
Wtedy dołączył jeszcze Merc z Alanem i Kamira stwierdziła, że to chyba jest jakaś konspira przed wielkim piciem. Wszysyc podpisują kartki, żeby wiedzieć kto był na balu, zanim urwie im się film. Nie, to bez sensu. Przekręciła głowę na bok, kiedy kuzyn przedstawiał jej Alana, a ten poprawił go, że jest władcą potworów.
- Czy w takim razie, mógłbyś nad nimi wszystkimi zapanować porządnie, bo przestaję rozumieć co się dzieje na tej imprezie. - Mimo stresującej dla niej sytuacji, jej uśmiech wyglądał na szczerze rozbawiony, tylko jej ręce prawie rozebrały długopis Kossa na części. A kiedy usłyszała komentarz Paige'a na przedstawionego sobie Blytha, nie powstrzymała się i parsknęła śmiechem. Jednak zerknęła na koszykarza, i od razu jej mina stała się ponownie grobowa, BO TAM WCIĄŻ BYŁA TA LASKA.
Alan, Blythe, Kamira, Koss, Yunlei + konkurs (szukanie)
— Kuzyni. Jasne. Świetnie — pokiwał głową, dość dobitnie pokazując, że nie uwierzył im w najmniejszym stopniu. Różnica w statusie, diametralnie różny kolor oczu, egzotyczne nazwisko. Bez szans, by byli rodziną, wyglądało jednak na to, że znali się na tyle dobrze by bez najmniejszego zawahania spróbować wrobić Mercury'ego. Przewrócił oczami i po prostu wpisał się na wszystkie listy, kompletnie ignorując całe zajście.
— Wpisuj się kuzyneczko, wpisuj — podsunął kartkę z podpisami i samej Kamirze, wsłuchując się jednocześnie w piosenkę która właśnie leciała na scenie. Hej, znowu miał się wracać w to samo miejsce, w którym już był?
— Dopiero co stamtąd wróciliśmy. Widziałaś tam jakąkolwiek skrzynkę z nagrodą? — zapytał burcząc cicho pod nosem na myśl, że widocznie musiał coś przeoczyć. No bo poważnie, sam donosił ten sławetny mózgowy pudding Henrykowi. Przestawiał wszystko w okolicy i niczego nie dostrzegł. Chyba nie kazali mu się wczołgiwać pod stolik?
— Zaraz przyjdę — powiedział robiąc kilka kroków w bok, by na nowo wrócić do okolic puddingu, gdzie kręciło się kilka innych osób. Założył ręce na klatce piersiowej przyglądając się uważnie otoczeniu. Naprawdę musiał sprawdzić pod stołem. Nie było jednak opcji, by ktoś taki jak on padał na kolana niczym służka. Rozejrzał się z chłodną, oceniającą miną, zaraz łapiąc za fraki jakiegoś przebiegającego zombie. Biedny chłopak nie miał więcej niż sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, a na sam widok twarzy Mercury'ego pobladł jeszcze bardziej niż było to możliwe przez cały ten trupi make-up, wpatrując się w niego z przerażeniem.
— Pracujesz tu?
— T-tak, panie Black...
— Świetnie. Właź pod stół.
Milczenie jakie zapadło pomiędzy ich dwójką, dobitnie podkreśliło zagubienie młodego trupa.
— Słucham?
— Pod stół. Tam gdzie stoi galaretka, widzisz? Musisz coś dla mnie znaleźć. Zapłacę ci od ręki.
— T-tak jest!
I w tenże sposób Mercury nadal stał w miejscu z rękami założonymi na klatce piersiowej niczym rasowy panicz, postukując powoli ze znudzeniem butem o podłoże, gdy nieszczęsny zombie odgarniał długi obrus wczołgując się pod stół.
Zadanie Trupiego Psa [3/X posty]
YUNLEI, KAMIRA, MERCURY, ALAN, BLYTHE
Odbierał kartki, wpisywał się i w pewnym momencie zgubił aż swoją, bo już nie wiedział, która należała do niego. W końcu jednak otrzymał ją od Kamiry i mimochodem na nią spojrzał. A potem zmrużył oczy i spojrzał na tę, która tak pięknie się podpisała.
- Well played - przyznał, a potem spojrzał... Jezus, to Mercury!
- Mercury! Cześć! Wpisuj się - wręczył mu kartkę i długopis. Wcześniej sam się mu podpisał i Alanowi i w ogóle wszystkim, którzy chcieli. - Potem kolega. A potem kolega. A potem koleżanka! - miał tu na myśli kolejno Alana, Bylthe'a i koleżankę Bylte'a. - Yun, to jest prawdziwa kopalnia złota! Albo podpisów.
Szepty nadchodziły zewsząd. Uniósł dłonie do twarzy, zaciskając je mocno i uparcie na skroniach, lecz niezależnie od nacisku nie chciały odejść. Gdyby mógł, prawdopodobnie już dawno zmiażdżyłby sobie czaszkę w nadziei, że to wszystko zwyczajnie minie.
Nie chciały odejść. Krzyczały i krzyczały w kółko całkowicie odcinając go od rzeczywistości. Miał wrażenie, że wszystko straciło cały sens i wyraźnie spowolniło. Nie rejestrował większości szczegółów. Tego, że Jay wyszedł za nim z łazienki. Dwóch bijących się pomiędzy nimi wiedźm. Nachalnej zombie, która wyraźnie ryzykowała własnym zdrowiem. Nawet szczekanie psa i gwar rozmawiających ludzi zdawały się docierać do niego z daleka. Futro Białego Wilka zczerniało do tego stopnia, że nawet w ciemności zdawał się odznaczać swoim mrokiem, nie odbijając żadnego światła. Przerażający uśmiech utworzony z całej serii ostrych kłów pojawił się wraz z szaleńczym warkotem, gdy zwierzę okręciło się wokół własnej osi, nim skoczyło na Winchestera wbijając ostre kły głęboko w jego ramiona. Lecz nawet ten ból docierał do niego zza swoistej kurtyny, mimo że postąpił krok do przodu.
Zabijmy go, złoty chłopcze. Ty i ja. Jak za dawnych lat.
Wilkołak wyraźnie nie zdawał sobie sprawy z tego co działo się ze złotookim. Zamiast tego kompletnie ignorując wcześniejszą przestrogę ze strony Ryana, podszedł bliżej kierując do niego słowa których nie rozumiał. Lekki dotyk na biodrze całkowicie wystarczył, by jego dłoń uniosła się błyskawicznie w górę i zacisnęła na gardle młodzieńca. Dwa kroki wystarczyły, by przygniótł wilkołaka do ściany zaciskając palce na jego tchawicy.
Właśnie tak. Mocniej. Dobrze wiesz co chciał z tobą zrobić.
Bezgłośne słowa zmieniły się w serię charkotów, gdy chłopakowi wyraźnie zaczęło brakować powietrza. Wilk napierał na jego plecy coraz mocniej i mocniej, nieustannie zachęcając go podszeptami, których absolutnie nic już w tym momencie nie blokowało. Ciężko było znaleźć w wyrazie na twarzy Woolfe'a jakiekolwiek oznaki człowieczeństwa.
Wyglądał i zachowywał się niczym zaszczute, zdziczałe zwierzę, które wykonało własny ruch po wcześniejszym ataku ze strony drapieżnika. I bez wątpienia nie miało zamiaru pozostawiać go przy życiu. Ktoś krzyknął w tle, lecz nawet tego krzyku nie był w stanie zarejestrować, ani faktu że ochrona lada moment miała zainteresować się bójką przy korytarzu. Zwłaszcza że wilkołak wyrywał się na wszystkie strony, bezskutecznie próbując odepchnąć od siebie złotookiego.
Zabij go.
Patrzy na nas.
Gardzi nami
Wbij pazury w jego gardło.
Woolfe
Rozszarpmy go
Jest obrzydliwy.
Zabij go.
ROZSZARP MU GARDŁO.
Gardzi nami.
Pragnie nas.
Jesteś tylko szmatą w jego rękach.
Woooolfeee.
Obrzydliwe.
O B R Z Y D L I W E.
Zrób to.
Woolfe.
No dalej zrób to.
Nie chciały odejść. Krzyczały i krzyczały w kółko całkowicie odcinając go od rzeczywistości. Miał wrażenie, że wszystko straciło cały sens i wyraźnie spowolniło. Nie rejestrował większości szczegółów. Tego, że Jay wyszedł za nim z łazienki. Dwóch bijących się pomiędzy nimi wiedźm. Nachalnej zombie, która wyraźnie ryzykowała własnym zdrowiem. Nawet szczekanie psa i gwar rozmawiających ludzi zdawały się docierać do niego z daleka. Futro Białego Wilka zczerniało do tego stopnia, że nawet w ciemności zdawał się odznaczać swoim mrokiem, nie odbijając żadnego światła. Przerażający uśmiech utworzony z całej serii ostrych kłów pojawił się wraz z szaleńczym warkotem, gdy zwierzę okręciło się wokół własnej osi, nim skoczyło na Winchestera wbijając ostre kły głęboko w jego ramiona. Lecz nawet ten ból docierał do niego zza swoistej kurtyny, mimo że postąpił krok do przodu.
Zabijmy go, złoty chłopcze. Ty i ja. Jak za dawnych lat.
Wilkołak wyraźnie nie zdawał sobie sprawy z tego co działo się ze złotookim. Zamiast tego kompletnie ignorując wcześniejszą przestrogę ze strony Ryana, podszedł bliżej kierując do niego słowa których nie rozumiał. Lekki dotyk na biodrze całkowicie wystarczył, by jego dłoń uniosła się błyskawicznie w górę i zacisnęła na gardle młodzieńca. Dwa kroki wystarczyły, by przygniótł wilkołaka do ściany zaciskając palce na jego tchawicy.
Właśnie tak. Mocniej. Dobrze wiesz co chciał z tobą zrobić.
Bezgłośne słowa zmieniły się w serię charkotów, gdy chłopakowi wyraźnie zaczęło brakować powietrza. Wilk napierał na jego plecy coraz mocniej i mocniej, nieustannie zachęcając go podszeptami, których absolutnie nic już w tym momencie nie blokowało. Ciężko było znaleźć w wyrazie na twarzy Woolfe'a jakiekolwiek oznaki człowieczeństwa.
Wyglądał i zachowywał się niczym zaszczute, zdziczałe zwierzę, które wykonało własny ruch po wcześniejszym ataku ze strony drapieżnika. I bez wątpienia nie miało zamiaru pozostawiać go przy życiu. Ktoś krzyknął w tle, lecz nawet tego krzyku nie był w stanie zarejestrować, ani faktu że ochrona lada moment miała zainteresować się bójką przy korytarzu. Zwłaszcza że wilkołak wyrywał się na wszystkie strony, bezskutecznie próbując odepchnąć od siebie złotookiego.
Prześladowany przez wilkołaka [2/3 posty];
Zaginiony Pies [2/3 posty];
Zaginiony Pies [2/3 posty];
To była jedna z tych sytuacji, na których widok ludzie zamierali i z początku nie byli pewni tego, co właściwie powinni zrobić. W przypadku Grimshawa było zupełnie inaczej, a widok Thatchera, który zdecydowanie odbiegł myślami daleko od otaczającej go rzeczywistości, był doskonałym bodźcem, by w porę wyrwać się naprzód, nawet jeśli tłum za wszelką cenę chciał mu to utrudnić i zaczynał mieć nieodparte wrażenie, że całe to zbiorowisko pojawiło się tu nie bez konkretnej przyczyny.
― Winchester ― podniósł głos do tonu, jakim nieczęsto zdarzało mu się posługiwać, jednak sama słowna próba zwrócenia na siebie jego uwagi była bezskuteczna. Tym bardziej, że inni już próbowali jakoś do niego dotrzeć, gdy nieświadomie ściągnął na siebie ich spojrzenia.
― Proooszę. Założyłam się, że zatańczę z przynajmniej dziesięcioma przystojny--
Jay raptownie wyszarpnął nadgarstek z dłoni zombie, która zamrugała gwałtownie, nie rozumiejąc, co się właściwie stało. W jednej chwili był obok niej, a w drugiej już nie. Dwie szarpiące się ze sobą wiedźmy, które wciąż toczyły zaciekły spór o to, kto powinien zrzucić z siebie skradziony strój, w momencie zostały rozdzielone i odepchnięte na boki – jedna z nich niemalże upadła na ziemię, ale zdołała złapać za ramię jakiegoś pobliskiego przebierańca, który za sprawą efektu domino wylał poncz na dziewczynę, którą próbował poderwać.
― PATRZ JAK LEZIESZ, DUPKU.
― Właśnie!
Przynajmniej w tej jednej kwestii zaczęły się zgadzać, ale szarooki w ogóle ich nie słuchał. Cała uwaga skupiła się na Riley'u i duszonym przez niego wilkołaku. Palce wbiły się w jedno z ramion złotookiego, gdy znalazł się tuż za nim. Drugą dłonią sięgnął ku dłoni Starra i bez delikatności ścisnął jego nadgarstek, próbując wsunąć palce pod jego dłoń i zmusić do rozluźnienia uścisku.
― Nie szarp się ― polecił, a chłodne spojrzenie skierowane wprost na wilkołaka, nie pozostawiało wątpliwości, do kogo skierował te słowa, nawet jeśli nie wierzył, że ktoś, kto w życiu nie znalazł się w podobnej sytuacji, był w stanie od tak zachować zimną krew. ― Musisz się uspokoić. Nie słuchaj go, Winchester. ― Jego ton nieznacznie ucichł, gdy przysunął wargi do ucha Woolfe, tak by stał się niesłyszalny dla osób z zewnątrz. Już wtedy objął go pewnie przedramieniem na wysokości ramion i spróbował pociągnąć do tyłu, by wyswobodzić przebierańca ze śmiertelnego uścisku. ― Chodź. Idziemy stąd.
Wzmocnił uścisk, jakby szykował się na szarpaninę, jednocześnie zerkając z ukosa gdzieś w bok, gdzie niewielka grupka ludzi śledziła uważnie cały przebieg wydarzenia. Jakby tego im brakowało.
Bójka wiedźm [2/2 posty]
Taniec z zombie [2/3 posty]
― Winchester ― podniósł głos do tonu, jakim nieczęsto zdarzało mu się posługiwać, jednak sama słowna próba zwrócenia na siebie jego uwagi była bezskuteczna. Tym bardziej, że inni już próbowali jakoś do niego dotrzeć, gdy nieświadomie ściągnął na siebie ich spojrzenia.
― Proooszę. Założyłam się, że zatańczę z przynajmniej dziesięcioma przystojny--
Jay raptownie wyszarpnął nadgarstek z dłoni zombie, która zamrugała gwałtownie, nie rozumiejąc, co się właściwie stało. W jednej chwili był obok niej, a w drugiej już nie. Dwie szarpiące się ze sobą wiedźmy, które wciąż toczyły zaciekły spór o to, kto powinien zrzucić z siebie skradziony strój, w momencie zostały rozdzielone i odepchnięte na boki – jedna z nich niemalże upadła na ziemię, ale zdołała złapać za ramię jakiegoś pobliskiego przebierańca, który za sprawą efektu domino wylał poncz na dziewczynę, którą próbował poderwać.
― PATRZ JAK LEZIESZ, DUPKU.
― Właśnie!
Przynajmniej w tej jednej kwestii zaczęły się zgadzać, ale szarooki w ogóle ich nie słuchał. Cała uwaga skupiła się na Riley'u i duszonym przez niego wilkołaku. Palce wbiły się w jedno z ramion złotookiego, gdy znalazł się tuż za nim. Drugą dłonią sięgnął ku dłoni Starra i bez delikatności ścisnął jego nadgarstek, próbując wsunąć palce pod jego dłoń i zmusić do rozluźnienia uścisku.
― Nie szarp się ― polecił, a chłodne spojrzenie skierowane wprost na wilkołaka, nie pozostawiało wątpliwości, do kogo skierował te słowa, nawet jeśli nie wierzył, że ktoś, kto w życiu nie znalazł się w podobnej sytuacji, był w stanie od tak zachować zimną krew. ― Musisz się uspokoić. Nie słuchaj go, Winchester. ― Jego ton nieznacznie ucichł, gdy przysunął wargi do ucha Woolfe, tak by stał się niesłyszalny dla osób z zewnątrz. Już wtedy objął go pewnie przedramieniem na wysokości ramion i spróbował pociągnąć do tyłu, by wyswobodzić przebierańca ze śmiertelnego uścisku. ― Chodź. Idziemy stąd.
Wzmocnił uścisk, jakby szykował się na szarpaninę, jednocześnie zerkając z ukosa gdzieś w bok, gdzie niewielka grupka ludzi śledziła uważnie cały przebieg wydarzenia. Jakby tego im brakowało.
Taniec z zombie [2/3 posty]
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach