Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
First topic message reminder :

Wielka Sala [ZAKOŃCZENIE ROKU SZKOLNEGO] - Page 4 SBpng_snpqhhw

Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Tutaj nawet parkiet, który zapewne nie będzie specjalnie podziwiany, ma swój własny urok i emanuje pięknem na wszystkie strony. Jest on bowiem wykonany na zasadzie intarsji, gdzie jabłonkowe drewno zostało gdzieniegdzie wzbogacone o elementy wiśni, mahoniu, a także i dębu, łącząc się w fantazyjne wzory i kształty. Mimo wszystko nie byłoby luksusu bez dywanów, a te długie, wąskie i w kolorze czerwieni prezentują się najlepiej. Być może właśnie dlatego po bokach sali leżą właśnie takowe, rozciągając się przez całą jej długość, dając szansę zaznać nieziemskich wygód nogom osób stających właśnie przy-... stołach z jedzeniem. Zajmują one przestrzeń tuż pod ścianami, łącząc się w długie rzędy i będąc okrytymi naturalnie plamoodpornym obrusem koloru białego, przy czym nawet najmniej wprawne oko dostrzeże delikatne złocenia na jego brzegach, znajdujących się niewiele ponad podłogą. Nie wiadomo jednak, na jak długo, gdyż okryte przez nie stoły wręcz uginają się od tac z sałatkami, ciastami czy mis pełnych ponczu gotowego do rozlania i regularnie uzupełnianego czy wymienianego na świeży. Znajdzie się tu coś dla nawet najbardziej wybrednych jednostek, niczym w prawdziwej, pięciogwiazdkowej restauracji. W końcu Riverdale zasługuje na najwyższe standardy. Aby zachować wszystko w harmonijnej, jednakowej konwencji, okna przysłonięte zostały kurtynami w odcieniu ciepłego bordo, akcentowanymi złotym obszyciem, a oświetlenie również zdaje się być nieco mdławe i podpadające swoją barwą pod czerwienie. Naturalnie na tym nie koniec - przez całą salę, tuż poniżej sufitu, ciągnie się festonowy ornament dający złudzenie wiszącej w tym miejscu tkaniny, mającej pozorować girlandę, za to niczym dziwnym nie powinny się okazać wazony pełne krwistoczerwonych i białych róż, poustawiane na wcześniej wspomnianych stołach.

Anonymous
Gość
Gość
- Pewnie tak jak zawsze - no tak, tylko ona nie wie, ile "jak zawsze" trwa. Chociaż w sumie? Uczennicą kiedyś była. Dalej nic nie zdążył powiedzieć. Nie chciał zachowywać się niekulturalnie, podczas gdy mężczyzna przemawiał. Coś czul, że z tymi emblematami będzie spory kłopot, szczególnie przy klasach B. No ale koniec końców nauczą się je nosić. Obserwował również uczniów, którzy wpisywali się do księgi. Nie było ich aż tak dużo, ale i nie mało. Pewnie jeszcze parę osób pokusi się, żeby zostać rok dłużej w tejże szkole. Miała swój urok, który powodował, że chciało się tu być.
James Cadogan
James Cadogan
Fresh Blood Lost in the City
Oh. Rowley Darnell postanowił pogratulować mu organizacji. Cadogan zrozumiał te słowa na swój sposób: "James, pomimo że wrzuciłem worek łajna do twojej idealnie funckjonującej maszyny, udało ci się utrzymać ją w dobrym stanie. Godne pochwały." Oczywiście nie podzielił się tymi rozmyśleniami z nikim. Słowa na ten temat zostały wypowiedziane rok temu, nie było sensu tego rozdrapywać. To i tak niczego nie zmieni.
James uśmiechnął się lekko.
- Dziękuję Rowley. Staram sie jak mogę - odpowiedział zgodnie z prawdą. Teraz pozostało tylko przeczekać resztę ceremonii.
Zawsze kiedy Darnell przemawiał, James był pod wrażeniem tego, jak sprawnie potrafił on operować słowem. Wszystko to co mówił brzmiało piękne i uroczyście, a jednocześnie dosyć stanowczo. Ciekaw był jak uczniowie zareagują na nowe rozporządzenia. Chociaż mógł się domyślić - połowę będą mieć w dupie, a na drugą połowę będą narzekać. Głównie na te emblematy. Trudno. Musieli się z tym jakoś pogodzić.
Cadogan poprawił się odrobinę na krześle i czekał na dalszą część przemowienia. Wbrew pozorom, on również chciał mieć to wszystko jak najszybciej za sobą. Co prawda nie mógł liczyć na wakacje, bowiem jego praca trwa przez cały rok, ale kiedy nie ma hałasujących uczniów, którzy co chwilę powodują jakieś problemy, wtedy całość wydawała się o wiele prostsza do ogarnięcia.
Anonymous
Gość
Gość
Niesamowicie wielkie przejęcie malowało się na jego twarzy, jakby właśnie się dowiedział, że odwiedzi go prezydent USA – i w tym zdaniu wcale nie rozbrzmiało echo sarkazmu, WCALE. Rozglądał się ze znudzeniem po znajomych oraz niekoniecznie twarzach, zastanawiając się jak mogą przywiązywać taką wagę do jakichś emblematów. Rozumiał jednak to poruszenie spowodowane pojawieniem się nowej klasy, bo nawet jego to ruszyło. W niewielkim stopniu, ale jednak.
Niewinnie wyglądającym ruchem wyciągnął z kieszeni garnituru telefon i udając, że robi coś bardzo ważnego zaczął przeglądać portale społecznościowe. Zatrzymując się, przy co ciekawszych zdjęciach i wpisach zerkał wokół czy przypadkiem nikt nie zauważył, że znalazł sobie ciekawsze zajęcie.
Przy którymś z kolei obrazku (prawdopodobnie pięćdziesiątym) bateria Huaweia zakończyła swój marny żywot, oświadczając wszem i wobec, że ma w głębokim poważaniu swojego właściciela oraz cały świat - tak właśnie Mezamere pozostał sam na tym kruchym lodzie zwanym zakończeniem roku. Czekały go niesamowite godziny wpatrywania się w ścianę, unikania dotyku i udawania, że kogokolwiek słucha.
„Cudnie”
Pavel 'Smuggler' Travitza
Pavel 'Smuggler' Travitza
The Jackal Canis Lupaster
Pavel siedział spokojnie, co było dziwne jak na niego. Pewnie dlatego, że był śpiący. Zresztą, przecież to tylko zakończenie roku, nie było zbyt wiele rzeczy do roboty. Nic nie można zepsuć, nikogo nie można obrazić. Za to jedzenie całkiem niezłe. To jedna z niewielu rzeczy, które naprawdę tutaj doceniał.
Kiedy zaczęło się przemówienie, Travitza prawie zasnął. Właściwie to uratowała go Kendi swoim szturchnięciem w bok. Jak to zwykle ona. Nigdzie indziej nie mogła dosięgnac, hehe.

- Co chcesz świętować? To, że cię wypierdolą? - zagadnął, nie ukrywając drobnej nutki złośliwości. Zaraz jednak zagarnął ją ramieniem, jakby w ramach przeprosin. - Z tobą zawsze maleńka. Jeśli tylko uratujesz mnie od zbyt długiego przebywania z tą bandą kretynów, zrobię dla ciebie wszystko - i wbrew pozorom Vonneguth zdawała sobie sprawę, że mogła traktować jego słowa całkiem poważnie.
Odsunął rękę od dziewczyny z powodu kilku nieprzychylnych spojrzeń nauczycieli i perfektów, po czym postarał skupić się na przemówieniu. Emblematy, co? Można tym handlować?
Anonymous
Gość
Gość
Amir nie należał do osób, które się uśmiechają. Pomimo młodego wieku, biło od niego chłodem i opanowaniem, którego mu zazdrościli albo też gardzili. Nie przejmował się czymś takim. Spokojnie zajął należyte mu miejsce i właśnie wtedy dostrzegł Yonę. Westchnął cicho na jej wyniosłe zachowanie, niemniej nie zamierzał jego komentować. Jako prefekt i książę musiał zachować zimną krew, nawet przy sytuacjach, które mu nijak podchodziły. Taka była jego rola.
- Witaj, Yona. Nie wiem, czy mam to traktować jako żart czy komplement - stwierdził dosyć sztywno (a czego innego było można się spodziewać?), mierząc ją chłodnym spojrzeniem. Po chwili zmarszczył brwi w wyraźnej konsternacji, kiedy do jego uszu dotarł ten prostacki głos - Cały czas się z nim zdajesz? - uniósł brew trochę zniesmaczony - Zresztą, nieważne - nim Yona zdążyła cokolwiek powiedzieć, Darnell zaczął mówić o nowościach w szkole. Jego słowa na swój sposób fascynowały Amira, a pomysł z emblematami wydawał mu się dobry i logiczny. Wiedział, że jako prefekt teraz będzie mieć więcej roboty, jeśli któryś z uczniów nagle go przypadkiem zgubi, ale dla niego nie był to jakiś szczególny problem. A dodatkowa klasa tylko mu sugerowała, aby został tutaj na dłużej. Kiedy tylko skończy szkołę, zapewne będzie musiał wracać do siebie. Chyba że da wystarczający argument, dlaczego miałby tu zostać po szkole.
Dakota Lowe
Dakota Lowe
Fresh Blood Lost in the City
Nie umiał utkwić oczu w założyciela szkoły, gdyż już szczypiące obiekty w oczodołach odmawiały współpracy. Zamknął, zamrugał kilkukrotnie, po czym zaczął wodzić wzrokiem po posadzce, aż objawiło mu się wspomnienie balu noworocznego i jego samoświadomość wewnętrznego geeka uderzyła do 100%. Aczkolwiek potem ego zostało skopane, gdy przywołał obraz buraka, którego spalił, wręczając pannie Paige różę ze stołu.
Nie, nie, wystarczy tych wspominek.
W międzyczasie do jego uszu dotarło coś w rodzaju “blablabla, A i B, czwaroklasiści, mnie to nie dotyczy, elo”. Lecz gdy się bardziej przysłuchał, okazało się, że chodziło o piąty rocznik, który miał się opierać na przygotowaniu do studiów. Tylko jak to miało się odbywać, bo to było kluczowe i co tam będzie prezentowane. Będzie powtarzanie najważniejszych pierdół, jakieś grupy międzyoddziałowe? Doradztwo zawodowe? Bo inaczej, po cholerę byłoby to? A jak program nauczania jest przystosowany do tylko do tych amerykańskich uczelni? Jakby nie było, w takim układzie Dakocie na nic taka zapchaj dziura, jeżeli utrzymywałby swoje wizje związane z Oxfordem.
Ale był jeszcze czas.
I plakietki? Może być, wszystko jedno. Ale na przedramieniu? Dakota byłby bardziej rad, gdyby można było go nosić po prostu w widocznym miejscu, na przykład na piersi. Przecież Lowe nie będzie jak idiota w czerwcu czy we wrześniu popierdalał w rękawach, żeby sobie jakiś głupi emblemacik przypiąć, to proszę Was. Potem się dopyta, choć nie uważał, że to takie konieczne.
Anonymous
Gość
Gość
- Jako komplement - odparła bez chwili wahania gdy ciemnowłosy postanowił wygłosić swoje wątpliwości co do jej wypowiedzi. Przestała jednak poświęcać mu swoją uwagę w momencie, kiedy gdzieś w tle rozbrzmiał głos przyjaciela młodej Bentley, a ta pomachała w kierunku typicznego dresa i uśmiechnęła się do niego szeroko, zaraz przykładając palec do ust na znak, że ma być ciszej, przynajmniej na czas uroczystości.
"Cały czas się z nim zadajesz?"
Zaczyna się. Westchnęła z cicha, wracając spojrzeniem do księcia i robiąc zagniewaną minę.
- To mój przyjaciel, znamy się od dziecka - zaczęła ze stoickim wręcz spokojem, patrząc na niego spod rzęs. Jednak zanim doszła do kolejnej części tego ślicznego monologu, Rowley zaczął gadać-... i gadać. I gadać. I niby to wszystko było całkiem pozytywnymi zmianami, ale cholera, chciała już skończyć tę myśl. Więc gdy tylko zamilkł, zwróciła na siebie uwagę Amira, przesuwając palcem po jego ramieniu. - Wiem, że nie jest najlepszym typem człowieka, ale każdy ma swoje wady. On bywa głupi i bezczelny, a ja potrafię być złośliwa i szczera do bólu. Nie możecie spróbować, no nie wiem, dogadać się?
Chester Ó Heachthinghearn
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Takim nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w ekranik telefonu komórkowego, jakby to miało przyspieszyć odpowiedzieć swojego rozmówcy, który, być może, jeszcze nie wie, że nim jest. Może wyciszył albo wyłączył telefon, to też jest jakaś opcja i to niezwykle prawdopodobna, zważywszy na to, że prefekt jak Thatcher spaliłby się ze wstydu, gdyby cała wielka sala musiałaby słuchać jego dzwonka,co wynikałoby z jego niedbalstwa.
No, właśnie Chess raczej takich rzeczy jak “wyłączyć telefon czy nie” nie konsultował ze swoim sumieniem, bo to był on, on nie miał takiego urządzenia wszczepionego w ciało jak aparat sumienia. Dla niego wszyscy byli dziwnymi cyborgami z czipami grzeczności i innymi zbędnymi rzeczami.
Rozejrzał się, zdmuchnął słomiane włosy z twarzy, po czym rozpoznał w tłumie, że stanął sobie nieopodal Carnelian. Hm. W sumie, nie był to jakiś dobry substytut jego najlepszej we wszechświecie klasy, aczkolwiek ten rocznik miał coś, czego nie miał jego. Valentino.
Na twarzy blondyna-cwaniaczka objawił się uśmieszek, który zwiastował, że będzie miał mowę założyciela w rzyci (właściwie, przyjechał tu jedynie po świadectwo, żeby swoje dwóje przybić do ściany nad łóżkiem), natomiast zajmie się czymś bardziej porywającym. Złapał za obręcz kół, a potem przejechał parę rzędów, aczkolwiek na tyle wolno, żeby jego ruch przez nikogo ważnego z grona pedagogicznego nie został odnotowany, choć pod koniec nieco przyspieszył, gdy w oczy rzuciły mu się te ciemne, poskręcane kosmyki, które, uwaga, nie zlewały się z golfem, a z marynarką i czarną koszulą z przodu. Nim przyszły Obsidian zdążył zareagować, stary Obsidian ułożył mu rękę na kolanie, obracając głowę w jego stronę i wyeksponował swoje wymagające korekty ortodonty kły.
No czeeeeść. ─ szepnął do niego prawie półtonem, żeby ktoś go nie odeskortował na miejsce. ─ Stęskniłeś się? ─ mówiąc z wrednym wyrazem twarzy, wbił czarne paznokcie tym razem w udo pana poety.
Anonymous
Gość
Gość
W momencie rozpoczęcia się przemowy, skupił uwagę tylko na wypowiadanych słowach przez mężczyznę przy mikrofonie. Wszystko brzmiało nadzwyczaj oczywiście. Nowa klasa, stały podział klas i wprowadzenie emblematów, które raczej i tak nie będą mu przeszkadzać, skoro to tylko opaska na ramieniu. Nic specjalnego. Miał jedynie nadzieję, że dalsza część minie dość szybko.
Jednakże nawet na zakończeniu nie mógł zaznać świętego spokoju, ponieważ w pobliżu musiał pojawić się Chester, lubiący naruszać jego przestrzeń osobistą z czym przywitał się od razu. Spojrzał najpierw na obcą rękę, która zdobiła beżową nogawkę garnituru, a potem na twarz jej właściciela, delikatnie marszcząc przy tym czoło.
- A Ty będziesz tęsknić przez te dwa miesiące? – odpowiedział mu pytaniem, nakrywając jego rękę swoją, po tym jak poczuł wbijające się w nogę paznokcie. Przez cały czas zachowywał swój anielski spokój i jednocześnie starał się nie przeszkadzać innym. Odciągnął łapę blondyna jak najdalej od siebie, wracając wzrokiem do mówcy. – Bądź grzeczny, Heachthinghearn, i nie przeszkadzaj. – mruknął jeszcze, przymykając oczy i poprawiając poły marynarki.
Crimen
Crimen
Fresh Blood Lost in the City
Zdyszana, zziajana, milimetr od ataku astmy dotarła do szkoły na tyle szybko, by zająć swoje miejsce w szeregach Carnelianu jakieś dwie minuty przed wystąpieniem założyciela. Starannie ułożony kok (jedyna z dwóch fryzur, które potrafiła zrobić) naturalnie uległ zniszczeniu. Ściągnęła czarną gumkę, ledwo trzymającą się na ostatnich kosmykach, trochę potargała włosy i... dalej wyglądała bosko, no nie? Znalazła jeszcze czas na przywitanie się z kilkoma znajomymi z klasy - głównie posyłała szerokie uśmiechy, skomplementowała stroje dwóch koleżanek - aby dziewczęcej tradycji stało się zadość. W momencie, kiedy dźwięki z widowni zaczęły powoli słabnąć, również Lilianne skierowała swój wzrok w stronę sceny. Wysłuchała przemówienia z należytym szacunkiem, ale bez szczególnego zaciekawienia. Sprawa Spinela na chwilę obecną jej nie dotyczyła, a emblematy były jej najzwyczajniej obojętne. Nic wielkiego, żaden problematyczny mundurek czy coś. Zastanawiała się tylko, czy szkoła da możliwość nabycia więcej, niż jednego egzemplarza. Już widziała skutki swojego roztrzepania - kiepska frekwencja i wracanie do domu co drugi dzień po cholerny kawałek materiału.
Anonymous
Gość
Gość
W końcu nadszedł ten długo oczekiwany przez każdego ucznia dzień. Nie ważne przez jaką mękę trzeba było przechodzić, ilu nauczycielom było trzeba dupę lizać i jak dużo kasy trzeba było przez rok wręczyć jako łapówkę, żeby mieć spokój od tych paskudnych łobuzów z Hudson's Bay. W dzień końca roku to wszystko nie miało znaczenia. Nawet Maxwell, idąc z rękoma schowanymi w kieszeniach, będąc lekko pochylonym do przodu, krzywo patrząc na każdego przechodnia, również musiał wszem i wobec dać znać o multum pozytywnych uczuć, które obecnie nim targały, kwitując je krótkim:
-Ja pierdolę...
Gdy większość osób idąca do Wielkiej Sali niemalże płakała ze szczęścia i już planowała wakacje, Maxwell przeżywał osobisty kryzys. To nie był dla niego dobry rok. Nawet więcej - był to rok tragiczny. Czuł, że stracił multum okazji, żeby dowieść wyższość swojej klasy nad każdym innym, Riverdaleowskim plebsem. Choć przez cały ten czas starał się nad sobą panować, by grać rolę ucznia idealnego, tak akurat dzisiaj było mu z tym dość ciężko. Aż miał ochotę dać upust własnej frustracji, łapiąc za jakiegoś kujonka z młodszej klasy, uskutecznić na nim wpierdol i mieć nadzieję, że to choć trochę poprawi humor białowłosego. Inną opcją był okład z młodych (choć mniej młode też pewnie mogły być) piersi, jednak o taki nie łatwo. Już prościej będzie skopać komuś tyłek.
Maxwell wziął głęboki wdech, a następnie zmusił się do ogarnięcia własnej osoby przynajmniej do końca tej całej błazenady. A nóż na przemówieniu znajdzie się powód, by nie być aż tak zdołowanym swoją klasową bezużytecznością? Może znajdzie się ktoś, kto poklepie biednego Crawforda po ramieniu i powie mu "będzie dobrze"? Na siłę starał się sobie wmówić, że to jeszcze nie koniec świata, że szlag go jeszcze do końca nie trafi i choć takową przewidywał, to do tragedii nie dojdzie. Przybrał lekki uśmiech, wkroczył do sali wraz z grupką innych uczniów. Ukradkiem zaczął rozglądać się za nauczycielami, czy aby przypadkiem który nie wyłapał Maxwella i nie patrzył na niego wzrokiem mówiącym "O, to ten ura bura, któremu chyba coś w tym roku nie wyszło". A tak, żeby mieć jeszcze jeden powód do spieprzonego humoru. Kroki skierował w stronę innych ludzi ze swojego roku, których przywitał puszczeniem oczka i gestem prawej dłoni. Nie chciał robić wrażenia zdołowanego, czy rozgniewanego. Na nic więcej nie było go obecnie stać, bo jeszcze by do którejś ze swoich mordeczek wypalił niechcący coś w stylu "zamknij mordę, bo przeżywam weltschmerz, czy coś".
Dla bezpieczeństwa swojego i innych, ale bardziej innych, białowłosy mentalnie się wyizolował. Teraz istniał tylko on i szkolne szychy, które miały kilka rzeczy do powiedzenia. Jeszcze nic szczególnego, miało się okazać, ale to pewnie dopiero wstęp przed bardziej druzgocącymi wiadomościami. Przynajmniej dla bohatera. Uśmiechnął się jednak na wieść, że będzie mógł spędzić w Riverdale jeden rok dłużej. Oczywiście w ramach powstania nowej klasy, a nie dlatego, że...no, no wiadomo no.
Teraz tylko czekał, aż dyrekcja w końcu przejdzie do rzeczy naprawdę ważnych - z punktu widzenia Maxwella - albo aż ktoś (jakiś masochista chyba) postanowi spróbować mu nieco umilić bycie na tej uroczystości.
Noah Hatheway
Noah Hatheway
Fresh Blood Lost in the City
Przez pierwszych kilka sekund miał szczerą nadzieję, że osoba, która zajęła miejsce po jego drugiej strone, była wyłącznie nieinwazyjnym uczniem z ich klasy. W końcu większość przychodziła tu tylko po to, by odsiedzieć swoje i iść do domu. Sam Hatheway może i cieszył się dość dużą popularnością, ale przez ostatni rok większość ludzi nauczyło się, by nie wchodzić mu w drogę i nie bawić się w zbędne zaczepianie. Większość z wyjątkiem nielicznych osób, które nadal łudziły się, że ich obecność w jego życiu kiedyś stanie się bezbłędna.
Różnokolorowe tęczówki niechętnie skierowały wzrok na dziewczynę, która nie mogła oszczędzić sobie komentarza. Było zapewne dokładnie tak, jak się spodziewała – usta chłopaka mimowolnie wygięły się w grymasie niezadowolenia, choć pierwsze drgnięcie kącików ust zdradzało, że starał się z tym walczyć. Jego spojrzenie nie poświęciło jej jednak więcej uwagi niż było to konieczne, zaraz skupiając się na przemawiającym założycielu. Myślał, że już wystarczająco dosadnie dał jej do zrozumienia, że nie powinna kręcić się w pobliżu, ale za każdym razem wracała, by na nowo zacząć walić głową o mur.
Masochizm się leczy.
Zawsze możesz złożyć zażalenia po uroczystości, a teraz razem z założycielem poudawać, że przyjęcie was tu było dobrym pomysłem ― wymruczał pod nosem, ledwo poruszając ustami. Potrzeba było sporej uwagi, by dokładnie zrozumieć to, co miał jej do przekazania, gdy tak uparcie dbał o to, by nie narobić zbędnego szumu.
Winter Blythe
Winter Blythe
Fresh Blood Lost in the City
Dokładnie to, czego mogła się spodziewać. Podobny grymas, jakim obdarzał jej osobę zapewne dosyć często, zważając na panujące między tą dwójką stosunki, ani trochę nie wyprowadził jednak Winter z równowagi. W każdym bądź razie, nie on. O wiele inaczej miała się sprawa, jeżeli chodziło o słowa, które skierował w odpowiedzi na próbę neutralnej zaczepki, a którą zresztą zręcznie zignorował. ...poudawać, że przyjęcie was tu było dobrym pomysłem. O tak - mimo wszystko nie obeszło się bez lekkiego ukłucia dumy, czego oczywiście za wszelką cenę starała się nie dać po sobie poznać.
Jedno, szybkie, znaczące mrugnięcie. Tylko tyle, by jednocześnie mógł zauważyć, że co jak co, ale jego stwierdzenie nie obeszło dziewczyny szerokim łukiem. Owszem, jednak na nią nie patrzył, a w tym przypadku - mógł się tego jedynie domyślać. Kąciki jej ust mimowolnie zaczęły opadać.
Daj spokój... ― odparła równie cicho, co on sam, prychając pod nosem i przez kilka krótkich sekund nieznacznie kręcąc się na oparciu krzesła. Kątem oka powędrowała w stronę mówiącego założyciela. ― Gdyby nie my, w Riverdale wciąż wiałoby nudą, Hatheway. ― Nudą? Może i tak. Zabrzmiało to jednak tak niepewnie, że sama do końca nie chciała wierzyć w to, co właśnie powiedziała. Zwyczajnie nic sensowniejszego nie przychodziło jej wówczas do głowy, bo... szczerze mówiąc, nigdy nie zastanawiała się nad korzyściami, jakie Riverdale mogłoby czerpać z przyjęcia w swoje progi ich - czyli wyrzutków z Hudson's Bay. Och, już sam fakt, że byli podzieleni na klasy, wyjątkowo mówił sam za siebie.
W tamtej chwili kompletnie nie słuchała już tego, co kadra szkoły rzeczywiście miała im do ogłoszenia. Ponownie skupiła wzrok na chłopaku, a raczej boku jego twarzy i na powrót przywołała na swoje usta uśmiech. Tym razem nieco słabszy, ale zawsze. Czyżby kolejna próba udobruchania bestii? Zaczerpnęła powietrza, niemalże jak gdyby chcąc dodać coś jeszcze...
...poza tym, gdyby nie to, nie siedzielibyśmy teraz razem. Dodała w myślach, uśmiechając się coraz szerzej i... ― I nie byłoby mnie tutaj. ― rzuciła zdecydowanie głośniej, niżeli miała w zamiarze, raz jeszcze zwracając oczy w kierunku, w którym od samego początku powinna się przyglądać.
Zresztą... o niczym innym nie marzysz.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Siedział spokojnie, idealnie wyprostowany od czasu do czasu rzucając coś spokojnie do Saturna. Zakończenie jak zakończenie, musieli swoje odsiedzieć, by potem otrzymać wymarzone wolne, jak to określało wielu uczniów i znaleźć się w drodze do swoich domów. Czy też pokojów w akademikach. Doskonała organizacja i opanowani ucznio-
ŁUP.
Coś zderzyło się z nim i jego bratem od tyłu, zmuszając ich do pochylenia się do przodu. Coś? Wróć. Ktoś. Nie musiał się zresztą zastanawiać zbyt długo kto.
- Gab. Ogarnij się. - rezygnacja w głosie Mercury'ego była aż nazbyt dobrze widoczna. Mimo to zaraz sprzedał mu kuksańca łokciem, patrząc z rozbawieniem jak Saturn wyplątuje się z jego uścisku, stanowczo go od siebie odsuwając.
- Jesteś pewien, że zdasz Walsh? - po beznamiętnym głosie Saturna ciężko było stwierdzić że żartuje. Głównym tego dowodem był Mercury, który zaraz się zaśmiał, zasłaniając usta zaciśniętą pięścią.
- Użeranie się ze sobą w następnym roku już przed nami, co? - zamilkł, gdy zauważył że założyciel zbiera się do przemowy i machnął ręką na przyjaciela, pokazując mu tym samym by zajął spokojnie swoje miejsce. Przyswajał w milczeniu wszystkie informacje, przechylając się nieznacznie w stronę brata. Emblematy.
- Będziesz krukiem.
- Na to wygląda. A Alan...? - wzrok czarnowłosego już jakiś czas temu powędrował w stronę rzędów Sapphire, próbując wypatrzeć odpowiednią sylwetkę. Zamierzał zostać na kolejny rok czy rezygnował? Wypełniła go cała seria mieszanych uczuć, które odsunął od siebie starając się zablokować natrętne myśli.
Jeśli odejdzie, będziesz musiał skończyć waszą zabawę.
Według zasad nie mogę.
Sam to zrobi.
Pewnie tak.
Nie czuł większego smutku. Raczej... zawód z powodu faktu, że jeszcze nie wybawił się na tyle, by znudzić się towarzystwem blondyna. Wszystkie jego pytania i wątpliwości zniknęły w ciągu sekundy, gdy zobaczył jak obiekt zainteresowania wstaje ze swojego miejsca, i kieruje się w stronę księgi.
- Chyba masz szczęście.
- Ha-ha. - odwrócił głowę, ukrywając przed nim uniesione w nieznacznym uśmiechu kąciki ust, choć dobrze wiedział, że Saturna i tak nie oszuka.
Gabriel E. Walsh
Gabriel E. Walsh
Fresh Blood Lost in the City
Tak, zdecydowanie to ktoś zaatakował dwójkę bliźniaków. A ich przypuszczenia nie mogły być inne, bo przecież kto o zdrowych zmysłach atakowałby ich znienacka przytulańcem? Dodatkowo w takiej sytuacji, w jakiej to się obecnie znajdują. Zakończenie roku, wielka gala, wszyscy poważni. Wokół pełno uczniów z najznamienitszych rodów, sama śmietanka nauczycieli, założyciel akademii. Do tego jeszcze różnego rodzaju goście, którzy z dumą patrzyli na swoje pociechy, a raczej na wszystkich uczniów, którzy w przyszłości będą za pewne zarabiać kokosy.
Gabs lekko się nachylił w momencie gdy otrzymał jakże miłe przywitanie łokciem. Puścił oboje, bo skoro jeden się wyrywał to nie będzie go zmuszał do tego. Najwyraźniej Saturn dalej nie przepada za tą niesamowitą wylewnością Gabriel'a, a powinien już zdążyć się przyzwyczaić do tego czarnowłosego szaleńca.
- Ty się o mnie nie martw, zdałem śpiewająco.
Posłał jednemu z nich zawadiacki uśmieszek, zręcznie wychodząc z tego żartu jakim obdarowano jego osobę. Przecież to nie tak, że miał słabe stopnie. A przynajmniej nie ze wszystkiego. Może i sobie nie radził dobrze z matematyką, fizyką, chemią, czy innymi przedmiotami typowo ścisłymi. Jednakże za pomocą odpowiednich korepetytorów, poradził sobie na tyle, aby otrzymać promocję do następnej klasy i z dumą przynieść do domu swoje świadectwo.
- Nie bądź taki oschły. Wiem, że się cieszysz z kolejnego, wspólnego roku.
Poklepał Mercury'ego parę razy w plecy, lekko. Bo przecież nie chciał, aby wypluwał tutaj swoje płuca czy coś. Następnie grzecznie usadowił swój tyłek na krześle, tuż obok Merc'a. Wsłuchiwał się w to co mówi założyciel. To o emblematach w szczególności zaintrygowało Gabe'a. Nie, nie podobał mu się ten pomysł. Syknął z niezadowolenia przez zaciśnięte zęby, co delikatnie świadczyło właśnie o takim, a nie innym zdaniu na ten temat.
- Przesadził... Będę musiał sobie przyszywać emblemat do ubrań? Przecież całe wakacje będę musiał poświęcić na to, by przygotować ciuchy. Za dużo ich mam.
Szepnął do ucha przyjacielowi, lekko nachylając się do niego. Przy okazji nasłuchując rozmowę braci na temat Alana i wielkiego szczęścia Merc'a. Meh. Żeby tylko tak się cieszył z faktu, że znowu będą w klasie. No nic, chociaż część wakacji spędzą razem, co nie?
- Jedziemy gdzieś w wolne? Może na jakieś domki, co?
Szybko i po cichutku zaproponował wspólny wyjazd. Słowa swe skierował do dwójki, robiąc smutną minkę, która miałaby pomóc w przekonaniu ich do tego planu. Oby przystanęli na tą propozycję, bo będzie ich nachodził codziennie w domu i narzekał, że nie chcieli z nim nigdzie pojechać. Oj uwierzcie mi, będzie upierdliwy.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach