Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
First topic message reminder :

Wielka Sala [ZAKOŃCZENIE ROKU SZKOLNEGO] - Page 9 SBpng_snpqhhw

Przepych, przepych i jeszcze raz przepych. Tutaj nawet parkiet, który zapewne nie będzie specjalnie podziwiany, ma swój własny urok i emanuje pięknem na wszystkie strony. Jest on bowiem wykonany na zasadzie intarsji, gdzie jabłonkowe drewno zostało gdzieniegdzie wzbogacone o elementy wiśni, mahoniu, a także i dębu, łącząc się w fantazyjne wzory i kształty. Mimo wszystko nie byłoby luksusu bez dywanów, a te długie, wąskie i w kolorze czerwieni prezentują się najlepiej. Być może właśnie dlatego po bokach sali leżą właśnie takowe, rozciągając się przez całą jej długość, dając szansę zaznać nieziemskich wygód nogom osób stających właśnie przy-... stołach z jedzeniem. Zajmują one przestrzeń tuż pod ścianami, łącząc się w długie rzędy i będąc okrytymi naturalnie plamoodpornym obrusem koloru białego, przy czym nawet najmniej wprawne oko dostrzeże delikatne złocenia na jego brzegach, znajdujących się niewiele ponad podłogą. Nie wiadomo jednak, na jak długo, gdyż okryte przez nie stoły wręcz uginają się od tac z sałatkami, ciastami czy mis pełnych ponczu gotowego do rozlania i regularnie uzupełnianego czy wymienianego na świeży. Znajdzie się tu coś dla nawet najbardziej wybrednych jednostek, niczym w prawdziwej, pięciogwiazdkowej restauracji. W końcu Riverdale zasługuje na najwyższe standardy. Aby zachować wszystko w harmonijnej, jednakowej konwencji, okna przysłonięte zostały kurtynami w odcieniu ciepłego bordo, akcentowanymi złotym obszyciem, a oświetlenie również zdaje się być nieco mdławe i podpadające swoją barwą pod czerwienie. Naturalnie na tym nie koniec - przez całą salę, tuż poniżej sufitu, ciągnie się festonowy ornament dający złudzenie wiszącej w tym miejscu tkaniny, mającej pozorować girlandę, za to niczym dziwnym nie powinny się okazać wazony pełne krwistoczerwonych i białych róż, poustawiane na wcześniej wspomnianych stołach.

Elisabeth A. Cartier
Elisabeth A. Cartier
Fresh Blood Lost in the City
Wzruszyła ramionami na wzmiankę o emblematach. Jeśli zobaczy, jak ten pomysł będzie wyglądał w praktyce, to być może wtedy wyrobi sobie prawdziwe zdanie na ten temat. Tymczasem podchodziła do tego w sposób ambiwalentny.
A zamierzała w ogóle świętować? Po krótkim zastanowieniu pokręciła przecząco głową. Nie miała ochoty na żadne integracyjne spotkania. Wątpiła również, by ktokolwiek miał ochotę zapraszać ją do czegokolwiek. Właśnie dlatego odpowiedziała Freyowi w najprostszy sposób.
- Mam zamiar poćwiczyć na wiolonczeli, uczę się pewnego utworu, jeśli będziesz chciał posłuchać pewnego dnia, to zapraszam. Rodzice wrócili z podróży i wydają się jakoś podekscytowani, co jest aż dziwne. Ojciec pewnie będzie chciał zabrać nas do którejś restauracji na kolację. - Chłopak raczej nie powinien być zdziwiony, słysząc w jej głosie obojętność, a nawet pewną sztuczność. Wspólne kolacje z rodzicami należały niestety do rzadkości, a bez Evana atmosfera była dość napięta.
Ułożona na kolanach torba, zaczęła wibrować, zwiastując nadejście wiadomości. Nie była to dobra chwila na wyciąganie telefonu, ale jednocześnie ciekawość była ogromna. Sięgnęła po telefon, ale nim zdarzyła odblokować ekran, usłyszała swoje imię i nazwisko wywoływane przez założyciela. Odłożyła telefon, unosząc głowę do góry, słysząc brawa. Skinęła krótko głową, bo i nic innego nie przychodziło jej aktualnie do głowy.
Podniosła się ze swojego miejsca zaraz za Frejem, który kierował się do pamiątkowego zdjęcia. Prawie skrzywiła się z niesmakiem. Zamiast skręcić w prawo, ku miejscu, w którym ustawiała się reszta jej rocznika, miała ogromną ochotę udać się do wyjścia. Grzecznie jednak podążyła za Clawerichem, ustawiając się obok niego, a także odgarniając kosmyki grzywki za ucho.
Drgnęła zaskoczona, gdy na Freju pojawił się nagle jakiś chłopak. Zmrużyła oczy, patrząc na nich obu pytająco. A potem blondyn się przedstawił i jej zdezorientowanie było jeszcze większe. Z tego, co było jej wiadome, to Ren nie miał brata, musiała więc to być jakaś dalsza część jego rodziny. Ujęła wyciągniętą w jej kierunku dłoń, odzyskując panowanie nad sobą.
- Elisabeth Antoniett Cartier. - Również się przedstawiła, ale to raczej było tyle z jej wtrącania się w rodzinne sprawy. Po prostu stała z boku i przyglądała się tej dwójce z prawdziwym rozbawieniem. Skinęła głową Boydowi z delikatnym uśmiechem, gdy ten oddalał się do swojej klasy. Po krótkiej chwili nachyliła się do ucha Oriona.
- Nie wiedziałam, że masz w szkole kuzyna - mruknęła, uśmiechając się złośliwie. Może powinna zaprzyjaźnić się z panem Boydem, wydawał się nawet sympatycznym chłopakiem. W dodatku denerwującym starszego kuzyna, co z całą pewnością było na plus do tego wszystkiego.
Wtedy ponad tłumem dostrzegła swojego brata, który zmierzał do reszty Obsidianu, by zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Wtedy też na jej twarz wkradł się zupełnie niespodziewany szeroki uśmiech. Zastanawiała się, od jak dawno tutaj już był i czemu wcześniej go nie dostrzegła.
Yunlei Chen
Yunlei Chen
Fresh Blood Lost in the City
Miło że pamiętał. Sama nie przywiązywała zbyt wielkiej uwagi do innych ludzi, ale jeśli już spędzało się z kimś czas (raz na jakiś czas!) dobrze było mieć świadomość, że nie jest się byle kim z tłumu.
Normalny człowiek pewnie by się w tym momencie zaśmiał. Yoru powstrzymała swoje rozbawienie, splatając palce dłoni za plecami.
"Udało mi się przebrnąć przez pierwszy rok w szkole."
- Zawsze zapominam, że jesteś młodszy. Dzieciak. - niebieskie oczy przymknęły się na krótką chwilę. Tym razem uśmiechnęła się bardziej otwarcie, choć był to gest widoczny zaledwie przez kilka krótkich sekund. Wibrujący w kieszeni telefon choć zwracał na siebie jej uwagę, chwilowo był poważnie ignorowany przez długowłosą, wpatrującą się w swojego znajomego ze szkoły.
"Nie wiem, po co rozwlekać..."
Poczekała aż dokończy swoje zdanie, by pokiwać kilka razy głową, pokazując że popiera jego zdanie. Telefon zawibrował już chyba po raz piąty, sprawiając że skrzywiła się nieznacznie, rzucając mu przepraszające spojrzenie.
- Wybacz, sekunda. - pokazała krótkim ruchem na telefon, przyciskając zieloną słuchawkę.
- Nie odbierasz telefonu.
- No przecież odebrałam. Mówiłam ci, że mam zakończenie roku. - westchnęła cicho słysząc cichą pretensję w głosie chłopaka, zerkając w bok.
- Wyrwiesz się wcześniej? Chodzę cały czas dookoła. Już raz prawie zwiał mi ze smyczy.
- Nie mogę. Mamy jeszcze jakiś koncert i pokaz fajerwerek...
- Mam go zabrać do domu? Musisz zostawać na wszystkim? Mieliśmy iść do kina.
- Wiem, wiem. Przełożymy to okej? Pójdę na chwilę na koncert, posiedzę tam z dwadzieścia minut i do ciebie wyjdę. Zaprowadzimy go razem, a potem wrócę na pokaz. - zerknęła szybko na Noah, mając nadzieję że nie jest wybitnie zły za odebranie telefonu, zaraz pochyliła jednak głowę, chowając twarz za włosami.
- No... dobra. Połażę po parku. - mina nieznacznie jej zrzedła, słysząc wyraźny zawód w jego głosie. Pogrzebała butem w podłodze, przyciszając głos.
- Suzaku? Jesteś zły?
- Nie, nie jestem. W końcu to zakończenie roku. Baw się dobrze i zadzwoń jak skończysz, okej?
- Jasne. - uśmiechnęła się nieznacznie, kończąc połączenie i spojrzała na nowo na ciemnowłosego. Momentalnie obróciła głowę w bok, słysząc zaczynający się koncert.
- Przepraszam. Idziesz na koncert, prawda? Chyba się zaczyna. W sumie nieważne. Porywam cię, nie chcę iść tam sama. - rzuciła z przestrachem w głosie, łapiąc go za rękaw, ciągnąc w odpowiednią stronę. Szybko go jednak wypuściła, uśmiechając się nieznacznie. Odmowa? No chyba jej tego nie zrobi.

z/t + Noah -> do koncertu
Anonymous
Gość
Gość
Oczywiście, że potrafiła być aniołkiem.
Słodkim, niewinnym, ociekającym wspaniałością i bogobojnym miłosierdziem. Tylko po co? Teraz nie było to potrzebne, ta cukrowa transformacja trwała może kilka sekund, by ta miękka twarzyczka ponownie wykrzywiła się tym lekko cynicznym uśmieszkiem.
W końcu była kobietą. Prawdziwą, zmienną jak burza, słodko-gorzką, gorącą i zimną jednocześnie, zakładała taką maskę, jakiej w danej chwili potrzebowała.
- Wiem, wiem. Droczę się - odparła, nadal nie zdejmując może troszeczkę złośliwego wyrazu ze swojej twarzy.
Właśnie, dlaczego się nie urwała?
Cóż, dopiero przyszła i w zasadzie i tak miała to w planach, bliższych czy tam dalszych. Chciała się rozejrzeć, zobaczyć, kto łaskawie się pofatygował, a kto nie. Ostatni raz przed wakacjami zobaczyć twarze mniej i bardziej lubiane, obdarzyć budynek szkoły pogardliwym spojrzeniem przed przerwą. Potrzebowała tego. Inna sprawa, że nie miną dwa tygodnie, a zacznie spoglądać na królestwo wiedzy tęsknym wzrokiem.
- Kto powiedział, że tego nie zrobię? - spytała przekornie. - Na razie rozmawiam z tobą, a grzeczni chłopcy przecież nie uciekają z zakończeń, więc póki co nawet nie próbuję cię ciągnąć za sobą. - Wzruszyła ramionami. Dokładnie tak. Ułożeni, bogaci chłopcy powinni bardzo uprzejmie dawać przykład innym, jak powinni się zachowywać. Wzorowi uczniowie i obywatele - co z tego, że absolutnie tak nie było? - Skąd taki pomysł? Haftuję - parsknęła w pierwszej chwili krótkim, urwanym śmiechem. - Balet, hip hop, polo dance, trochę wszystko, jeśli trzeba, ale najczęściej balet - nagle zmarszczyła brwi i zamyśliła się na chwilę. - Tylko nie proś mnie, żebym ci tu stepowała, mam trochę niewygodne buty. - I zgięła w kolanie lewą nóżkę, podnosząc ją do góry, by zaprezentować czerwone wysokie buty na cienkich, wysokich szpilkach. Totalnie nie do stepowania. - Nie wiem. Byłoby nieźle coś robić w tym kierunku, ale jestem realistką i zostanę królewną pikającej maszyny do kasowania.
Teoretycznie kwestia chęci, teoretycznie szczęścia i całej masy innych pierdół. Choć z tym podejściem bliżej jej pewnie było do pesymizmu.
Mars?
Roześmiała się i jedynie przeczesała palcami poczochrane włosy. Zepsucie fryzury? Jakiej fryzury? Rozpuszczone włosy to żadna tam fryzura!
- Jak się bawić, to się bawić, nie oszczędzasz się. Tylko wyślij pocztówkę, książę - zachichotała jeszcze. Nie brała do siebie żadnej różnicy majątkowej, będąc szczerym, to latało jej to koło tyłka i nie przeszkadzało w niczym, by traktować Boyda jakkolwiek inaczej. Był jej rówieśnikiem, dopóki był w porządku wobec niej, dlaczego miałaby nie zachowywać się inaczej? - Idziesz na koncert, czy może masz ochotę uciec na kilka godzin z klatki? - rzuciła jeszcze tonem słodkim, kuszącym. Jak Szatan, żaden tam anioł.
Anonymous
Gość
Gość
Nie interesował go koncert. Podobnie zresztą jak pokaz fajerwerek. Zarówno jedno jak i drugie wiązało się z piekielnie głośnymi dźwiękami, które nie tylko zagłuszyłyby wszystko dookoła, ale i przyprawiły go o ból głowy. Potarł więc kark dłonią, patrząc z niezbyt wielkim zadowoleniem dookoła. Tak, teraz gdy miał już swoje świadectwo, zdecydowanie nadszedł czas na ulotnienie się. Tym bardziej, gdy i tak nie pozostawiało najmniejszych wątpliwości, że nikt nie będzie go zaczepiał po drodze. Westchnął krótko, przeciskając się przez tłum wędrujących dookoła uczniów. Niektórzy z nich pchali się jeden na drugiego, wyraźnie nie mogąc się doczekać występu ze strony tego... jak on miał na imię?
Jego miano kompletnie wyleciało mu już z głowy. Zresztą nieważne i tak nie był nim w żadnym stopniu zainteresowany. Poprawił torbę na ramieniu, mimowolnie przez chwilę szukając wzrokiem Nathanaela. Rodzice nie będą zbyt zadowoleni, gdy dowiedzą się że jego brata czekają poprawki. Może powinien mu pomóc z przerobieniem materiału? Tak czy inaczej nie było szans, by znalazł go wśród tego tłumu. Udał się więc prosto do wyjścia, nie marząc o niczym innym tak jak znalezieniu się w swoim pokoju.

zt.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach