▲▼
Okropny, cieknący i irytujący katar, połączony ze sporadycznym kaszlem. Nic wielkiego, raczej irytująca przypadłość, niż prawdziwa choroba, ale jednak. Przyjemność ta wędruje do.... *chwila niepewności* Sheridan!
Dziękuję za uwagę i pozdrawiam cieplutko.
First topic message reminder :
Sporych rozmiarów park w centrum miasta. Został stworzony na wzór Central Parku w Nowym Yorku. Jest to chyba najpopularniejsze miejsce w mieście. Codziennie można tu spotkać ludzi biegających o tej samej porze, matki na spacerze z dziećmi, całe rodziny robiące piknik na zielonej trawie czy też pary siedzące na pobliskiej ławeczce i wzdychające do siebie. Jest to niezwykle przyjemne miejsce na odpoczynek. Zieleń dookoła pomaga odpocząć oku, a zapach kwiatów, które rosną dookoła przyjemnie łechta węch. Niezależnie od pory dnia można tu spotkać mnóstwo ludzi rozkoszujących się tym mały kawałkiem przyrody w środku miasta.
Sporych rozmiarów park w centrum miasta. Został stworzony na wzór Central Parku w Nowym Yorku. Jest to chyba najpopularniejsze miejsce w mieście. Codziennie można tu spotkać ludzi biegających o tej samej porze, matki na spacerze z dziećmi, całe rodziny robiące piknik na zielonej trawie czy też pary siedzące na pobliskiej ławeczce i wzdychające do siebie. Jest to niezwykle przyjemne miejsce na odpoczynek. Zieleń dookoła pomaga odpocząć oku, a zapach kwiatów, które rosną dookoła przyjemnie łechta węch. Niezależnie od pory dnia można tu spotkać mnóstwo ludzi rozkoszujących się tym mały kawałkiem przyrody w środku miasta.
Przez park po prostu było szybciej, a zależało jej na czasie. Może nie dlatego, że się śpieszyła - po prostu nie przepadała za taką temperaturą. Cóż, nie wówczas, gdy musiała przebywać na zewnątrz, taka pogoda zachęcała do owinięcia się kocem i zatopienia w fotelu z dobrą książką, przy dobrej muzyce, z kubkiem herbaty w dłoni. Ewentualnie była też świetną wymówką, by nie wychodzić, obejrzeć film.
I taki miała plan na to południe - upiec ciastka, zaparzyć herbatę, zatopić się w materacu, by na sam koniec zniknąć doszczętnie wśród fikcyjnych bohaterów i zdarzeń, tak słodko opleciona całunem liter. Zapomnieć się bez reszty, choć na chwilkę oderwać się od rzeczywistości.
Tylko że zabrakło jej mąki. I jajek. Jak tu piec ciasto bez tak prostych składników? W myślach przeglądała zawartość lodówki i szafek, kalkulowała, czy aby resztę ma, czy może czegoś jej w trakcie nie zabraknie i, co równie ważne, czy aby przypadkiem nie brakuje jej czegoś zwyczajnego. Masła chociażby. Czy na pewno jeszcze miała masło?
Albo mleko?
Cholera, była pewna, że nie ma mleka! Chyba. Zmrużyła oczy i wsunęła obie dłonie do kieszeni materiałowej, cienkiej kurtki w kolorze khaki. Zawsze miała problem z zapamiętywaniem stanu nabiału w swojej lodówce, to było problematyczne. Nie zdążyła zastanowić się nad problem dłużej, bo w pierwszym momencie przestraszyła się dłoni, które zasłoniły jej oczy. Wciągnęła powietrze z cichym świstem, serce już jej zamarło w piersi, a później usłyszała głos.
Płuca wypuściły zużyty już tlen w postaci westchnienia. Serce nadal jeszcze podrygiwało nerwowo, potrzebowało chwili, by złapać właściwy dla siebie rytm.
- Święty Mikołaj? Czy to nie za wcześnie? - parsknęła miękko, rejestrując w swoim głosie ledwo wyczuwalne drżenie. Odchrząknęła, nim zacisnęła szczupłe palce na nadgarstkach Iana, by odciągnąć je od swojej twarzy. Odwróciła się ku niemu. - Dzień dobry, Ian - przywitała się słodko, uprzejmie. Jak zwykle. Żadnego swojskiego "cześć" czy "heeej", cokolwiek. Zdystansowane, na pierwszy rzut oka chłodne "dzień dobry". - Miałam coś kupić - stwierdziła nagle. Właśnie. O czym myślała, zanim została zaskoczona? Wbiła zdezorientowany wzrok w kupkę liści gdzieś na wysokości łokcia Iana. Drugą dłonią odgarnęła kilka ciemnych kosmyków, które wysunęły się z niedbale związanych w koński ogon włosów. - Zapomniałam. - Gorzkie westchnięcie. - Ale. Mniejsza. Co słychać?
I taki miała plan na to południe - upiec ciastka, zaparzyć herbatę, zatopić się w materacu, by na sam koniec zniknąć doszczętnie wśród fikcyjnych bohaterów i zdarzeń, tak słodko opleciona całunem liter. Zapomnieć się bez reszty, choć na chwilkę oderwać się od rzeczywistości.
Tylko że zabrakło jej mąki. I jajek. Jak tu piec ciasto bez tak prostych składników? W myślach przeglądała zawartość lodówki i szafek, kalkulowała, czy aby resztę ma, czy może czegoś jej w trakcie nie zabraknie i, co równie ważne, czy aby przypadkiem nie brakuje jej czegoś zwyczajnego. Masła chociażby. Czy na pewno jeszcze miała masło?
Albo mleko?
Cholera, była pewna, że nie ma mleka! Chyba. Zmrużyła oczy i wsunęła obie dłonie do kieszeni materiałowej, cienkiej kurtki w kolorze khaki. Zawsze miała problem z zapamiętywaniem stanu nabiału w swojej lodówce, to było problematyczne. Nie zdążyła zastanowić się nad problem dłużej, bo w pierwszym momencie przestraszyła się dłoni, które zasłoniły jej oczy. Wciągnęła powietrze z cichym świstem, serce już jej zamarło w piersi, a później usłyszała głos.
Płuca wypuściły zużyty już tlen w postaci westchnienia. Serce nadal jeszcze podrygiwało nerwowo, potrzebowało chwili, by złapać właściwy dla siebie rytm.
- Święty Mikołaj? Czy to nie za wcześnie? - parsknęła miękko, rejestrując w swoim głosie ledwo wyczuwalne drżenie. Odchrząknęła, nim zacisnęła szczupłe palce na nadgarstkach Iana, by odciągnąć je od swojej twarzy. Odwróciła się ku niemu. - Dzień dobry, Ian - przywitała się słodko, uprzejmie. Jak zwykle. Żadnego swojskiego "cześć" czy "heeej", cokolwiek. Zdystansowane, na pierwszy rzut oka chłodne "dzień dobry". - Miałam coś kupić - stwierdziła nagle. Właśnie. O czym myślała, zanim została zaskoczona? Wbiła zdezorientowany wzrok w kupkę liści gdzieś na wysokości łokcia Iana. Drugą dłonią odgarnęła kilka ciemnych kosmyków, które wysunęły się z niedbale związanych w koński ogon włosów. - Zapomniałam. - Gorzkie westchnięcie. - Ale. Mniejsza. Co słychać?
Gdyby wiedział, że właśnie przerwał jej te jakże ważne rozmyślania... Gdyby wiedział, że przez to dziewczyna może mieć problemy z dokończeniem zakupów a, co za tym idzie, z upieczeniem ciasta... No cóż. Zapewne powstrzymałby się przed witaniem jej w taki sposób. Niestety, daru czytania w myślach nie posiadał, choć czasami bywało, że oddałby za coś takiego naprawdę wiele. Nie wiedział o niej wielu rzeczy, nie tylko takich jak to, co siedziało w jej głowie. Ale nie przeszkadzało mu to. Szanował jej skrytość i fakt, że nie mówiła mu wszystkiego. Nigdy niczego nie zamierzał jej narzucać. I chyba właśnie dlatego byli przyjaciółmi.
Nie miał pojęcia o tym, że najprawdopodobniej idą w tym samym kierunku i w tym samym celu. Puste lodówki w ich mieszkania doprowadziły do tego przypadkowego, ale jakże przyjemnego spotkania. Ostatnimi czasy, z powodu natłoku obowiązków, widywali się całkiem rzadko. I Ian z pewnością nie czuł się z tego powodu dobrze. Był przyjacielskim facetem, który całkiem lubił towarzystwo. Przeciwieństwo Anny, która była raczej skryta i stroniła od ludzi. Ale czy nie mówiło się, że przeciwieństwa dogadują się najlepiej, a wręcz się przyciągają?
- Święty Mikołaj chce tylko sprawdzić czy jesteś grzeczna i zasługujesz na prezent w tym roku. - Kontynuował tę zabawę z niemałym rozbawieniem, wyraźnie słyszalnym w głosie. Odsunął dłonie od jej twarzy i gdy odwróciła się w jego kierunku, posłał jej przyjacielski uśmiech. Cieszył się, że ją widział. - Dzień dobry, Anno - przywitał się grzecznie, odpowiadając na jej słowa. Było to dość niecodzienne powitanie jak na dwójkę przyjaciół. Ale co z tego?
- Kupić? - Powtórzył odruchowo, lekko przekręcając głowę w bok. - Wybierasz się na zakupy? Pusta lodówka? Mam ten sam problem, a więc i ten sam cel. Wybrałem się do sklepu, by zakupić nowe ofiary do spalenia na patelni. - Wyszczerzył się z rozbawieniem. Znał swoje możliwości kulinarne. Albo raczej ich brak. Nie miał jednak z tego powodu kompleksów i swoją koszmarną kuchnię obracał w żart.
- Po staremu. Dzień jak co dzień, tylko cholernie zimny. - Przyjrzał jej się, nieświadomie przekręcając głowę to w jedną, to w drugą stronę. Aż w końcu zdjął szalik i zawinął go na jej szyi. Spojrzał na ów dzieło z zadowoleniem. - No. Tak lepiej.
Nie miał pojęcia o tym, że najprawdopodobniej idą w tym samym kierunku i w tym samym celu. Puste lodówki w ich mieszkania doprowadziły do tego przypadkowego, ale jakże przyjemnego spotkania. Ostatnimi czasy, z powodu natłoku obowiązków, widywali się całkiem rzadko. I Ian z pewnością nie czuł się z tego powodu dobrze. Był przyjacielskim facetem, który całkiem lubił towarzystwo. Przeciwieństwo Anny, która była raczej skryta i stroniła od ludzi. Ale czy nie mówiło się, że przeciwieństwa dogadują się najlepiej, a wręcz się przyciągają?
- Święty Mikołaj chce tylko sprawdzić czy jesteś grzeczna i zasługujesz na prezent w tym roku. - Kontynuował tę zabawę z niemałym rozbawieniem, wyraźnie słyszalnym w głosie. Odsunął dłonie od jej twarzy i gdy odwróciła się w jego kierunku, posłał jej przyjacielski uśmiech. Cieszył się, że ją widział. - Dzień dobry, Anno - przywitał się grzecznie, odpowiadając na jej słowa. Było to dość niecodzienne powitanie jak na dwójkę przyjaciół. Ale co z tego?
- Kupić? - Powtórzył odruchowo, lekko przekręcając głowę w bok. - Wybierasz się na zakupy? Pusta lodówka? Mam ten sam problem, a więc i ten sam cel. Wybrałem się do sklepu, by zakupić nowe ofiary do spalenia na patelni. - Wyszczerzył się z rozbawieniem. Znał swoje możliwości kulinarne. Albo raczej ich brak. Nie miał jednak z tego powodu kompleksów i swoją koszmarną kuchnię obracał w żart.
- Po staremu. Dzień jak co dzień, tylko cholernie zimny. - Przyjrzał jej się, nieświadomie przekręcając głowę to w jedną, to w drugą stronę. Aż w końcu zdjął szalik i zawinął go na jej szyi. Spojrzał na ów dzieło z zadowoleniem. - No. Tak lepiej.
Byli przyjaciółmi. I gdy tak patrzyła w te szare oczy, widziała ten przyjazny wyraz twarzy, czuła się koszmarnie. Coś zaciskało bolesny węzeł na jej żołądku, mroziło krtań wparowywało do mózgu, by tam jakiś cichutki szept mruczał jej, że natychmiast powinna zniknąć, bo przecież nie jest warta przyjaźni. Jakiejkolwiek.
Była przecież byle czym, z całą pewnością nie zasługiwała, by ktoś tak dobry i ciepły był jej przyjacielem. Ceniła sobie jego bliskość, uwielbiała to, że nie naciskał i nie próbował dociekać pewnych rzeczy, nie zadawał tych niewygodnych pytań, więc nie musiała go okłamywać. I to było... niesamowite. Na swój sposób.
- Och, pewnie nie - uśmiechnęła się blado, a w jej głowie stanęła wizja sprzed może trzech dni. No, dalej, o taaak, kto jest niegrzeczną dziewczynką? Kto? Potrząsnęła głową. Nie tutaj. Nie teraz. Nie po to oddzielała tak pieczołowicie życie zawodowe od prywatnego, by podobne rzeczy nawiedzały ją w ciągu dnia. Zaczęła powolutku dreptać w miejscu. Chłodno.
- Drobne. Mąka i jajka, chciałam coś upiec - odparła, wzruszając niemrawo ramionami, by zaraz zaśmiać się cicho. Szybko zasłoniła usta dłonią, jakby zrobiła właśnie coś potwornie niewłaściwego, choć spojrzenie wcale nie wyrażało skruchy, a rozbawienie. Ale umiejętności kulinarne Iana były zwyczajnie w jej mniemaniu legendarnie niezwykłe. Uważała to za swoisty talent, mało kto potrafił tak fachowo spartolić niemal każde jedno danie, za które się zabierał. - Może pomóc z obiadem? - podsunęła przyjaźnie. Ostatecznie - ona gotować potrafiła. - To chodźmy - rzuciła jeszcze, nim faktycznie podjęła przerwaną wędrówkę nieśpiesznym krokiem. Ten sam cel, świetnie. - Wykorzystam cię, poniesiesz mi reklamówki.
Szalik. Zamrugała kilka razy i zacisnęła palce na skrawku materiału.
- N-nie trzeba, nie jest aż tak zimno - mruknęła cicho i skrzywiła się na to zająknięcie. Podniosła dłoń do ust, by odchrząknąć. Szybkim ruchem zdjęła szalik z szyi i wyciągnęła go na dłoni w stronę Iana. - Ale dziękuję, to miłe.
Była przecież byle czym, z całą pewnością nie zasługiwała, by ktoś tak dobry i ciepły był jej przyjacielem. Ceniła sobie jego bliskość, uwielbiała to, że nie naciskał i nie próbował dociekać pewnych rzeczy, nie zadawał tych niewygodnych pytań, więc nie musiała go okłamywać. I to było... niesamowite. Na swój sposób.
- Och, pewnie nie - uśmiechnęła się blado, a w jej głowie stanęła wizja sprzed może trzech dni. No, dalej, o taaak, kto jest niegrzeczną dziewczynką? Kto? Potrząsnęła głową. Nie tutaj. Nie teraz. Nie po to oddzielała tak pieczołowicie życie zawodowe od prywatnego, by podobne rzeczy nawiedzały ją w ciągu dnia. Zaczęła powolutku dreptać w miejscu. Chłodno.
- Drobne. Mąka i jajka, chciałam coś upiec - odparła, wzruszając niemrawo ramionami, by zaraz zaśmiać się cicho. Szybko zasłoniła usta dłonią, jakby zrobiła właśnie coś potwornie niewłaściwego, choć spojrzenie wcale nie wyrażało skruchy, a rozbawienie. Ale umiejętności kulinarne Iana były zwyczajnie w jej mniemaniu legendarnie niezwykłe. Uważała to za swoisty talent, mało kto potrafił tak fachowo spartolić niemal każde jedno danie, za które się zabierał. - Może pomóc z obiadem? - podsunęła przyjaźnie. Ostatecznie - ona gotować potrafiła. - To chodźmy - rzuciła jeszcze, nim faktycznie podjęła przerwaną wędrówkę nieśpiesznym krokiem. Ten sam cel, świetnie. - Wykorzystam cię, poniesiesz mi reklamówki.
Szalik. Zamrugała kilka razy i zacisnęła palce na skrawku materiału.
- N-nie trzeba, nie jest aż tak zimno - mruknęła cicho i skrzywiła się na to zająknięcie. Podniosła dłoń do ust, by odchrząknąć. Szybkim ruchem zdjęła szalik z szyi i wyciągnęła go na dłoni w stronę Iana. - Ale dziękuję, to miłe.
Gdyby tylko czytał jej w myślach - z pewnością niejednokrotnie dostałaby po głowie za takie właśnie myśli. Choć był typem łagodnym, w takich przypadkach bez wahania pacnąłby ją, byleby tylko wybić jej z głowy takie głupoty. Nie był warta przyjaźni... Oj, jak dobrze, że tego nie słyszał. Ian wiedział, że Anna miała zaniżone poczucie własnej wartości. Wiedział to, znał ją, wbrew pozorom, całkiem dobrze. Widział to po niej i na swój sposób starał się to zmienić. Będąc przy niej. Nie nachalnie, nie męcząco. Akceptował jej tajemnice i niektóre "wybryki". Chciał, by kiedyś uwierzyła w siebie. Dbając o nią, martwiąc się o nią chciał jej dać poczucie tego, że nie jest sama i obojętna innym.
- Oj, bzdury pleciesz. - Przewrócił oczami po jej "mikołajowym" marudzeniu. Nawet gdyby wiedział... Nawet gdyby mu powiedziała, z pewnością nie powiedziałby, że jest złą osobą, która "nie zasługiwała na prezent od Świętego Mikołaja". Choć ukrywała przed nim tak istotny fakt jak profesja, którą się parała, uważał ją za dobrą osobę. I jej przyznanie się do bycia prostytutką wcale by tego nie zmieniło. Musiała mieć ku temu jakieś powody, prawda? I choć, z pewnością, starałby się ją odwieść od tego zawodu, nigdy nie powiedziałby na nią nic złego. Tak działała przyjaźń, prawda?
- Mówisz upiec? Może powinienem zmienić kierunek po wyjściu ze sklepu i nie iść do mieszkania? - Spojrzał na nią z uśmiechem, ciekaw odpowiedzi. Uwielbiał jej potrawy. A wypieki jeszcze bardziej. Był wielbicielem słodyczy, zwłaszcza ciast. A cóż mogło być lepszego od własnoręcznie wykonanego ciasta? Te kupne w sklepie nijak się miały do tego, co potrafiły stworzyć jego mama i Anna. - Myślałem, że już nigdy nie spytasz. - Zaśmiał się. Oj tak. Czasami bywało tak, że Anna mu gotowała, litując się nad nim, albo raczej - nad jego żołądkiem, który nie przeżyłby zbyt częstego ataku przez spalone, złe jedzenie wykonane przez samego Iana. Jego zdolności kulinarne zdecydowanie można było nazwać talentem. Ale do psucia potraw.
Z jakiegoś powodu nie był zdziwiony jej reakcją. Uśmiechnął się tylko łagodnie i przyjął swój szalik z powrotem, owijając sobie nim szyję na nowo. Wzruszył ramionami.
- Skoro nie chcesz... - mruknął tylko. - Nie ma za co. Całkiem ładnie Ci w nim było. Powinnaś pomyśleć nad kupnem podobnego. - Zerkał na nią, kierując swe kroki w stronę sklepu. Szedł tuż obok niej. Teraz miał całkiem dobry humor.
- Oj, bzdury pleciesz. - Przewrócił oczami po jej "mikołajowym" marudzeniu. Nawet gdyby wiedział... Nawet gdyby mu powiedziała, z pewnością nie powiedziałby, że jest złą osobą, która "nie zasługiwała na prezent od Świętego Mikołaja". Choć ukrywała przed nim tak istotny fakt jak profesja, którą się parała, uważał ją za dobrą osobę. I jej przyznanie się do bycia prostytutką wcale by tego nie zmieniło. Musiała mieć ku temu jakieś powody, prawda? I choć, z pewnością, starałby się ją odwieść od tego zawodu, nigdy nie powiedziałby na nią nic złego. Tak działała przyjaźń, prawda?
- Mówisz upiec? Może powinienem zmienić kierunek po wyjściu ze sklepu i nie iść do mieszkania? - Spojrzał na nią z uśmiechem, ciekaw odpowiedzi. Uwielbiał jej potrawy. A wypieki jeszcze bardziej. Był wielbicielem słodyczy, zwłaszcza ciast. A cóż mogło być lepszego od własnoręcznie wykonanego ciasta? Te kupne w sklepie nijak się miały do tego, co potrafiły stworzyć jego mama i Anna. - Myślałem, że już nigdy nie spytasz. - Zaśmiał się. Oj tak. Czasami bywało tak, że Anna mu gotowała, litując się nad nim, albo raczej - nad jego żołądkiem, który nie przeżyłby zbyt częstego ataku przez spalone, złe jedzenie wykonane przez samego Iana. Jego zdolności kulinarne zdecydowanie można było nazwać talentem. Ale do psucia potraw.
Z jakiegoś powodu nie był zdziwiony jej reakcją. Uśmiechnął się tylko łagodnie i przyjął swój szalik z powrotem, owijając sobie nim szyję na nowo. Wzruszył ramionami.
- Skoro nie chcesz... - mruknął tylko. - Nie ma za co. Całkiem ładnie Ci w nim było. Powinnaś pomyśleć nad kupnem podobnego. - Zerkał na nią, kierując swe kroki w stronę sklepu. Szedł tuż obok niej. Teraz miał całkiem dobry humor.
Anna naprawdę starała się doceniać to, że się starał. Tylko za każdym razem, gdy dostrzegała te drobne gesty, ruchy, słowa, które miałyby jej pomóc w podwyższeniu własnej wartości w jej oczach, miała ochotę się wycofać. Na każdy jeden krok naprzód, zwykłą stawiać dwa w tył - przynajmniej jeśli chodziło o ten właśnie grunt. Łatwiej było wierzyć spaczonemu spojrzeniu na swój obraz, na odbicie w krzywym zwierciadle.
Poza tym - choć to z lekka paradoksalne - spędzając czas z Ianem, czuła się jeszcze mniejsza i mniej wartościowa. Podziwiała jego dobroć i cierpliwość - w końcu musiał zostać obdarzony przynajmniej anielską, skoro potrafił przebywać z kimś takim, jak ona, w jej oczach zwyczajnie jaśniał, błyszczał i migotał.
- Może trochę - przytaknęła, bo gdzieżby śmiała w jakikolwiek sposób zaprzeczyć jego słowom. Jak owca, którą prowadzą na rzeź. Zapewne gdyby została kiedykolwiek porwana czy przetrzymywana, popisywałaby się wspaniałym i podręcznikowym syndromem sztokholmskim. Z pewnością. To jedna sprawa zgadzać się z przyjacielem. Inna, gdy teoretycznie miała przeciwne zdanie, a jednocześnie brak odwagi niezbyt jej pozwalał na upieranie się przy swoim. Uciążliwe.
Gdzieś nawet kiedyś starała się to ćwiczyć!
... czy trzeba wspominać, że niezbyt jej poszło?
Pokiwała głową. Upiec. Lubiła piec. I gotować. To ją odprężało, pozwalało zebrać myśli do kupy i wtedy faktycznie czuła się jednak... kimś więcej? Przez moment albo dwa, bo odrywała się od rzeczywistości. Zabawne, że tak przyziemna rzecz akurat ją uwalniała od otaczającego świata.
Zaśmiała się cicho, lecz gdy tylko uświadomiła to sobie, podniosła dłoń do ust, by je odrobinę zasłonić. Takie swoiste och nie, tego nie było!
- Zapraszam. Kiedy ostatni raz jadłeś normalny obiad? - spytała miękko z lekkim uśmiechem.
Oczywiście, że musiała oddać szalik. Przecież nie byłaby sobą, gdyby jak człowiek go przyjęła. Musiała pokazywać światu, jaka to jest niezależna i nie potrzebuje szalików w drodze do sklepu.
- Albo zrobieniem. Tak, masz rację, powinnam.
Bo po co kupować szalik, jak można go sobie wydziergać na drutach?
... czy istniał człowiek, którego życie zawodowe od prywatnego różniłoby się tak bardzo?
Poza tym - choć to z lekka paradoksalne - spędzając czas z Ianem, czuła się jeszcze mniejsza i mniej wartościowa. Podziwiała jego dobroć i cierpliwość - w końcu musiał zostać obdarzony przynajmniej anielską, skoro potrafił przebywać z kimś takim, jak ona, w jej oczach zwyczajnie jaśniał, błyszczał i migotał.
- Może trochę - przytaknęła, bo gdzieżby śmiała w jakikolwiek sposób zaprzeczyć jego słowom. Jak owca, którą prowadzą na rzeź. Zapewne gdyby została kiedykolwiek porwana czy przetrzymywana, popisywałaby się wspaniałym i podręcznikowym syndromem sztokholmskim. Z pewnością. To jedna sprawa zgadzać się z przyjacielem. Inna, gdy teoretycznie miała przeciwne zdanie, a jednocześnie brak odwagi niezbyt jej pozwalał na upieranie się przy swoim. Uciążliwe.
Gdzieś nawet kiedyś starała się to ćwiczyć!
... czy trzeba wspominać, że niezbyt jej poszło?
Pokiwała głową. Upiec. Lubiła piec. I gotować. To ją odprężało, pozwalało zebrać myśli do kupy i wtedy faktycznie czuła się jednak... kimś więcej? Przez moment albo dwa, bo odrywała się od rzeczywistości. Zabawne, że tak przyziemna rzecz akurat ją uwalniała od otaczającego świata.
Zaśmiała się cicho, lecz gdy tylko uświadomiła to sobie, podniosła dłoń do ust, by je odrobinę zasłonić. Takie swoiste och nie, tego nie było!
- Zapraszam. Kiedy ostatni raz jadłeś normalny obiad? - spytała miękko z lekkim uśmiechem.
Oczywiście, że musiała oddać szalik. Przecież nie byłaby sobą, gdyby jak człowiek go przyjęła. Musiała pokazywać światu, jaka to jest niezależna i nie potrzebuje szalików w drodze do sklepu.
- Albo zrobieniem. Tak, masz rację, powinnam.
Bo po co kupować szalik, jak można go sobie wydziergać na drutach?
... czy istniał człowiek, którego życie zawodowe od prywatnego różniłoby się tak bardzo?
Zimno. Pada. Biało.
Oczy wręcz zapiekły, gdy wyszedł z ciemnego pokoju, a potem domu na biel, która o tej porze roku otaczała każdego z każdej możliwej strony. Grał przez całą noc w gry mając w pokoju zapalone jedną, małą lampkę, która nie dawała zbyt wiele światła. Zbyt późno się zorientował, że coś tak cennego nie znajduje się na swoim miejscu. Owinął szyję czerwonym szalem, narzucił na siebie czarną kurtkę i na łeb założył czapkę, bo znowu sypał śnieg, którego swoją drogą nienawidził wręcz. W sumie Lyss nigdy nie lubił pór roku - wolał, żeby była jedna pora roku - ani sucha, ani deszczowa, ani gorąca, ani zimna. Po prostu idealna. Wtedy może nie miałby tak zepsutego humoru.
Co mogę wam jeszcze powiedzieć o nim i jego wahaniach nastroju? Zdecydowanie różnią się od siebie w zależności w jakiej sytuacji go spotkasz. Jeśli patrzysz na niego, gdy jest w towarzystwie swojego brata nawet się uśmiecha, żartuje i się z nim przekomarza. Jednak, gdy jest sam staje się obojętny, zamknięty w sobie i zdecydowanie tajemniczy. Patrzy na każdego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a gdy próbujesz do niego zagadać, bo myślisz, że jest taki jak Aless spogląda na ciebie jak na kogoś niegodnego jego uwagi, odwraca się i odchodzi. Nie, on nie jest taki wesoły - to tylko plakietka, która została przyklejona do niego wraz z wybuchnięciem temperamentu jego braciszka.
Czy jest o to zły?
Oczywiście, że nie.
Dlaczego, więc nasz pan złośnik opuścił swój ciepły pokoik skoro nie lubi zimy? Wczoraj jak wracał przez park ze szkoły musiał wyciągnąć z plecaka telefon, ale niestety przez nieuwagę nie zauważył, że wypadł mu z niego album kociarza. Wstydził się tego, ponieważ ten album ukazywał jego wrażliwą i maniakalną cechę charakteru. Miał tam opisane każdego kociaka jakiego posiadał. I będzie opisywał dalej, ale nie chciał, aby ktokolwiek o tym wiedział. Wolał, aby jego spaczenie i kocia mania została w jego albumie, który będzie ukryty gdzieś z dala od ludzkich łap.
Album to gruby zeszyt z białymi kartkami i brązową okładką. W środku są zdjęcia i opisy jego kotów.
Gdy już dotarł do parku zaczął szukać swojej zguby przy ławkach. Nie pamiętał dokładnie, przy której go zostawił.
Oczy wręcz zapiekły, gdy wyszedł z ciemnego pokoju, a potem domu na biel, która o tej porze roku otaczała każdego z każdej możliwej strony. Grał przez całą noc w gry mając w pokoju zapalone jedną, małą lampkę, która nie dawała zbyt wiele światła. Zbyt późno się zorientował, że coś tak cennego nie znajduje się na swoim miejscu. Owinął szyję czerwonym szalem, narzucił na siebie czarną kurtkę i na łeb założył czapkę, bo znowu sypał śnieg, którego swoją drogą nienawidził wręcz. W sumie Lyss nigdy nie lubił pór roku - wolał, żeby była jedna pora roku - ani sucha, ani deszczowa, ani gorąca, ani zimna. Po prostu idealna. Wtedy może nie miałby tak zepsutego humoru.
Co mogę wam jeszcze powiedzieć o nim i jego wahaniach nastroju? Zdecydowanie różnią się od siebie w zależności w jakiej sytuacji go spotkasz. Jeśli patrzysz na niego, gdy jest w towarzystwie swojego brata nawet się uśmiecha, żartuje i się z nim przekomarza. Jednak, gdy jest sam staje się obojętny, zamknięty w sobie i zdecydowanie tajemniczy. Patrzy na każdego z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a gdy próbujesz do niego zagadać, bo myślisz, że jest taki jak Aless spogląda na ciebie jak na kogoś niegodnego jego uwagi, odwraca się i odchodzi. Nie, on nie jest taki wesoły - to tylko plakietka, która została przyklejona do niego wraz z wybuchnięciem temperamentu jego braciszka.
Czy jest o to zły?
Oczywiście, że nie.
Dlaczego, więc nasz pan złośnik opuścił swój ciepły pokoik skoro nie lubi zimy? Wczoraj jak wracał przez park ze szkoły musiał wyciągnąć z plecaka telefon, ale niestety przez nieuwagę nie zauważył, że wypadł mu z niego album kociarza. Wstydził się tego, ponieważ ten album ukazywał jego wrażliwą i maniakalną cechę charakteru. Miał tam opisane każdego kociaka jakiego posiadał. I będzie opisywał dalej, ale nie chciał, aby ktokolwiek o tym wiedział. Wolał, aby jego spaczenie i kocia mania została w jego albumie, który będzie ukryty gdzieś z dala od ludzkich łap.
Album to gruby zeszyt z białymi kartkami i brązową okładką. W środku są zdjęcia i opisy jego kotów.
Gdy już dotarł do parku zaczął szukać swojej zguby przy ławkach. Nie pamiętał dokładnie, przy której go zostawił.
To nie był dobry dzień na spacer. A na pewno nie z tą bestią, która postanowiła urządzić sobie maraton w środku ostrej zimy. Nie, żeby Sher nie była przyzwyczajona do ostrych temperatur - lubiła je już od dziecka - ale biegi w ich trakcie wcale nie były niczym przyjemnym. Ta mała cholera ośmieliła się wybrać sobie najnieodpowiedniejszy moment. W dodatku zebrał coś z ziemi i leciał z tym, jakby tego było mało.
- Chase, wracaj!
Wcale nie miał zamiaru wracać.
Czarne kocisko gnało po parkowym śniegu, przemykając zwinnie między ławkami, trzymając w pyszczku jakiś otwarty kajet. Był na tyle opasły, by nie mieścił się w całości między drobnymi szczękami zwierzątka. I tak biegł. I biegł. Szurał okładką po śniegu, który czasem dosięgał też brzegów stron, zwiewając tym samym swojej właścicielce. Nie, żeby taka sytuacja była czymś nowym. Dla Chase'a była to forma zabawy, przekomarzanek i świetnego żartu, którym mógł powpieniać Paige. A potem wystarczało jedno spojrzenie, by ją uspokoić i utargować kolejną saszetkę dobrego żarcia.
Typowa kocia logika.
Blondynka nie była aż tak rozradowana całą tą sytuacją. Ciężko jej było oddychać w ten mróz, a bieg przez śnieg i ślizganie się na lodzie nie należały do jej wymarzonych form spędzania czasu wolnego. W którymś momencie przejechała dobrych parę metrów, chwiejąc się i próbując za wszelką cenę nie wywrócić, w końcu wpadając na jedną z ławek, o którą wsparła się dłońmi.
- Chase, oddawaj to - rzuciła wreszcie za powoli zwalniającym kotem, który zmierzał prosto do wyraźnie rozglądającego się za czymś młodzieńca. - Ktoś może tego szukać i-...
Futrzak zajął miejsce na ławeczce i położył na niej zeszyt, wyraźnie zadowolony z siebie, by zaraz zacząć trącać łapami płomiennowłosego. Głośne westchnienie wyrwało się spomiędzy warg Sheridan, a już w następnej chwili dopadła do kota i, siłą rzeczy, chłopaka.
- Już. Nie zaczepiaj obcych - mruknęła, gładząc puchaty łeb. - Proszę wybaczyć, to jeden z tych bezczelnych okazów - a tu już odezwała się do samego Lyssandra, uśmiechając się nieco przepraszająco.
- Chase, wracaj!
Wcale nie miał zamiaru wracać.
Czarne kocisko gnało po parkowym śniegu, przemykając zwinnie między ławkami, trzymając w pyszczku jakiś otwarty kajet. Był na tyle opasły, by nie mieścił się w całości między drobnymi szczękami zwierzątka. I tak biegł. I biegł. Szurał okładką po śniegu, który czasem dosięgał też brzegów stron, zwiewając tym samym swojej właścicielce. Nie, żeby taka sytuacja była czymś nowym. Dla Chase'a była to forma zabawy, przekomarzanek i świetnego żartu, którym mógł powpieniać Paige. A potem wystarczało jedno spojrzenie, by ją uspokoić i utargować kolejną saszetkę dobrego żarcia.
Typowa kocia logika.
Blondynka nie była aż tak rozradowana całą tą sytuacją. Ciężko jej było oddychać w ten mróz, a bieg przez śnieg i ślizganie się na lodzie nie należały do jej wymarzonych form spędzania czasu wolnego. W którymś momencie przejechała dobrych parę metrów, chwiejąc się i próbując za wszelką cenę nie wywrócić, w końcu wpadając na jedną z ławek, o którą wsparła się dłońmi.
- Chase, oddawaj to - rzuciła wreszcie za powoli zwalniającym kotem, który zmierzał prosto do wyraźnie rozglądającego się za czymś młodzieńca. - Ktoś może tego szukać i-...
Futrzak zajął miejsce na ławeczce i położył na niej zeszyt, wyraźnie zadowolony z siebie, by zaraz zacząć trącać łapami płomiennowłosego. Głośne westchnienie wyrwało się spomiędzy warg Sheridan, a już w następnej chwili dopadła do kota i, siłą rzeczy, chłopaka.
- Już. Nie zaczepiaj obcych - mruknęła, gładząc puchaty łeb. - Proszę wybaczyć, to jeden z tych bezczelnych okazów - a tu już odezwała się do samego Lyssandra, uśmiechając się nieco przepraszająco.
No gdzie to cholerstwo się ukryło, przecież jest ciemne i powinno być łatwo dostrzegalne. Nie lubił takich momentów, w ogóle nie lubił gubić swoich rzeczy. Były wręcz irytujące. Sprawiały, że czuł się bezradny, a on nigdy nie lubił tak się czuć. Nagle jego uszy zarejestrowały krzyki i głośne biegi, ale tylko na chwilę odwrócił się od wykonywanej czynności. W końcu o tej porze jest mnóstwo dzieci, które szaleją po parku rzucając się śnieżkami i ślizgając po lodzie. Jednak coś zaczęło go szturchać, a gdy zobaczył kotka jego twarz rozpromieniła się w uśmiechu. Na chwilę obecną przestał szukać albumu, a to tylko dlatego, że nie musiał już tego robić. Kucnął i pogłaskał kotka po głowie, gdy nagle usłyszał głos dziewczyny. Podniósł wzrok do góry na nowo zakładając maskę obronną obojętności. Nigdy nie potrafił się się z nimi dogadywać, więc nic dziwnego, że reagował na nich obojętnością. Człowiek był dla niego zagadką - łatwiej było mu dogadać się z kotem niż z człowiekiem.
- Nic się nie stało - odpowiedział sucho. Nie potrafił wykrzesać z siebie żadnych emocji. Wręcz grzęzły w jego krtani jak jedzenie, gdy nie możesz go przełknąć i musisz czymś popić. On jednak nie wiedział czym się popija emocje, aby mógł jakiekolwiek ukazać wśród obcych.
Łatwiej jest mu rozmawiać z osobami z internetu, ze świata gier, czy miejsc, gdzie spotykają się kociarze. Nawet poznał tam jedną dziewczynę, z którą dobrze mu się rozmawia. Jeszcze się z nią nie spotkał, ale kiedyś to zrobią - przynajmniej ona tego chce.
- Szukałem tego - wskazał podnosząc z ławki zeszyt, który był teraz trochę zniszczony. - Dziękuję mały - pogłaskał znowu kota zadowolony. Ściągnął z pleców plecach i wyciągnął z kieszonki koci przysmak. - Jadasz takie rzeczy? - zamachał saszetką przed jego oczami i spojrzał na jego właścicielkę, aby uzyskać od niej odpowiedź.
- Nic się nie stało - odpowiedział sucho. Nie potrafił wykrzesać z siebie żadnych emocji. Wręcz grzęzły w jego krtani jak jedzenie, gdy nie możesz go przełknąć i musisz czymś popić. On jednak nie wiedział czym się popija emocje, aby mógł jakiekolwiek ukazać wśród obcych.
Łatwiej jest mu rozmawiać z osobami z internetu, ze świata gier, czy miejsc, gdzie spotykają się kociarze. Nawet poznał tam jedną dziewczynę, z którą dobrze mu się rozmawia. Jeszcze się z nią nie spotkał, ale kiedyś to zrobią - przynajmniej ona tego chce.
- Szukałem tego - wskazał podnosząc z ławki zeszyt, który był teraz trochę zniszczony. - Dziękuję mały - pogłaskał znowu kota zadowolony. Ściągnął z pleców plecach i wyciągnął z kieszonki koci przysmak. - Jadasz takie rzeczy? - zamachał saszetką przed jego oczami i spojrzał na jego właścicielkę, aby uzyskać od niej odpowiedź.
Beznamiętna odpowiedź na dzień dobry. To nie brzmiało jak świetne powitanie i faktyczne powiedzenie, że nic nie szkodzi. Ale skoro patrząc na samego czworonoga, nieznajomy wyglądał, jakby faktycznie był raczej zadowolony z bycia zaczepianym, to nie miała zamiaru się w tej kwestii sprzeczać. Za to Chase... cóż, Chase już był w swojej krainie szczęścia i radości, skoro ktoś z łaski swojej dał mu atencję i zaczął głaskać po głowie. Także sytuacja opanowana, dziewczyna nawet w którymś momencie uśmiechnęła się szerzej i podrapała w zażenowaniu swój kark. To stworzenie było tak nieznośne, a chłopak znosił je ze spokojem równym jakiemuś mistrzowi zen.
- Czyli Chase się na coś przydał? - spytała w reakcji na słowa Swana, wyraźnie zaintrygowana faktem, że akurat czegoś szukał. No proszę, nie doceniła inteligencji własnego pupila czy jak? - Mam nadzieję, że nie szkodzi, że trochę się podniszczył przy transporcie...?
Skoro nawet podziękował kotu, to pewnie nie. W dodatku proponował mu nagrodę. Rany, jaki kochany człowiek.
- On zje prawie wszystko - stwierdziła, kiwając głową z tym swoim firmowym uśmieszkiem, a Chase - jakby na potwierdzenie - miauknął przeciągle i oblizał czarną mordkę, wpatrując się w paczuszkę żarcia. No po prostu zachłanna cholera z niego. - ...jak zresztą sam widzisz - i to westchnienie. No ale co miała zrobić, jak dawali to już pozwoli mu wziąć. Albo raczej sama ją zgarnie. - Swoją drogą, widzę, że jesteś przygotowany na wszelkie kocie konfrontacje - to tak a propos tej saszetki?
- Czyli Chase się na coś przydał? - spytała w reakcji na słowa Swana, wyraźnie zaintrygowana faktem, że akurat czegoś szukał. No proszę, nie doceniła inteligencji własnego pupila czy jak? - Mam nadzieję, że nie szkodzi, że trochę się podniszczył przy transporcie...?
Skoro nawet podziękował kotu, to pewnie nie. W dodatku proponował mu nagrodę. Rany, jaki kochany człowiek.
- On zje prawie wszystko - stwierdziła, kiwając głową z tym swoim firmowym uśmieszkiem, a Chase - jakby na potwierdzenie - miauknął przeciągle i oblizał czarną mordkę, wpatrując się w paczuszkę żarcia. No po prostu zachłanna cholera z niego. - ...jak zresztą sam widzisz - i to westchnienie. No ale co miała zrobić, jak dawali to już pozwoli mu wziąć. Albo raczej sama ją zgarnie. - Swoją drogą, widzę, że jesteś przygotowany na wszelkie kocie konfrontacje - to tak a propos tej saszetki?
Zeszyt podczas szukania przysmaku dla kota ponownie wylądował na ławce. Nie mógł się powstrzymać, aby nie móc głaskać tego kota. On naprawdę kochał te zwierzęta. Wyzwalały w nim największe pokłady dobrych emocji, którymi nie potrafił obdarzyć żadnego obcego człowieka. Wyciągnął z plecaka jeszcze kawałek woreczka i wycisnął zawartość saszetki na ten woreczek. Pogłaskał go znowu między uszami i wstał. Złapał swój album i obejrzał go. tak tragicznie nie było. Wysuszy go suszarką siostry, poprawi długopisem to, co zostało zniszczone i doklei zdjęcia jeszcze raz. Przejrzał jeszcze środek i uznał, że jednak nie jest tak źle. Wcisnął go do plecaka i spojrzał na blondynkę.
- Nie jest źle - powiedział jak zwykle będąc cholernie wylewnym. - Ważne, że odzyskałem swoją zgubę - nawet udało mu się uśmiechnąć. Ludzie pioruny walą. Dobrze, że wiedział jak to robić i nie wyszedł z tego jakiś wymuszony grymas.
Na jej stwierdzenie o przygotowaniu skinął głową nazbyt energicznie.
- Tak, lubię te zwierzęta. Zawsze w plecaku mam coś dla tych pupili - zauważył. - Też je lubisz? - zapytał patrząc na to jak Chase jest zadbany. Nie lubił tego, gdy koty chodziły zaniedbane i wychudzone. Byłby nawet w stanie adoptować całe schronisko, gdyby groziło coś tym zwierzakom. Dobrze, że miał bogatych rodziców, ciekawe jakby było inaczej to jak zająłby się tymi kotkami.
- Nie jest źle - powiedział jak zwykle będąc cholernie wylewnym. - Ważne, że odzyskałem swoją zgubę - nawet udało mu się uśmiechnąć. Ludzie pioruny walą. Dobrze, że wiedział jak to robić i nie wyszedł z tego jakiś wymuszony grymas.
Na jej stwierdzenie o przygotowaniu skinął głową nazbyt energicznie.
- Tak, lubię te zwierzęta. Zawsze w plecaku mam coś dla tych pupili - zauważył. - Też je lubisz? - zapytał patrząc na to jak Chase jest zadbany. Nie lubił tego, gdy koty chodziły zaniedbane i wychudzone. Byłby nawet w stanie adoptować całe schronisko, gdyby groziło coś tym zwierzakom. Dobrze, że miał bogatych rodziców, ciekawe jakby było inaczej to jak zająłby się tymi kotkami.
Kiedy chłopak skończył swój maraton głaskania Chase'a i zaczął przeglądać swój album, przyjrzała mu się uważnie. Całkiem prawdopodobnym było, że mogła go widzieć, kiedy odbierała papiery ze szkoły. Ale nie była w sumie przekonana. Cóż. Podniosła kota i trzymała go już w ramionach, na wypadek gdyby znowu miał zabawić się w uciekiniera.
"Nie jest źle."
Odetchnęła ze szczerą ulgą, bo przecież nie chciałaby, żeby jej futrzak zniszczył cenną dla kogoś rzecz. Cholera jedna wie, co Lyssander tam zapisywał, wklejał albo cokolwiek. Może to był jakiś dziennik podatkowy? To byłoby okropne, gdyby zgubił coś tak istotnego. Albo pamiętnik. Cokolwiek. Serio. Ważne, że - jak sam powiedział - znalazł to, co zgubił. No i pogłaskał kota. A z jego reakcji na jej pytanie Sheridan wysnuła, że młodzieniec musiał uważać te zwierzaki za prawdziwe skarby. Już sam fakt, że tak nagle się ożywił, był dla niej oczywistym znakiem - znalazła kogoś podobnego sobie samej. Brzmi jak opis taniego serialu? Może.
- Cóż, sama mam w mieszkaniu trzy, to powinno wiele wyjaśnić. Choć ja kocham wszystkie zwierzęta - odparła na pytanie o to czy podziela jego obiekty sympatii. Trudno byłoby nie przy takich statystykach domowych. Nie wspominając już o tym, że Chase był tak wymuskany i wyczesany, że nawet z topniejącym śniegiem na futerku sprawiał wrażenie niezwykle puchatego oraz miękkiego. - Mam nadzieję, że taki miłośnik jak ty też jakiegoś przygarnął? - podpytała jeszcze, drapiąc swojego czarnego compadre pod brodą.
"Nie jest źle."
Odetchnęła ze szczerą ulgą, bo przecież nie chciałaby, żeby jej futrzak zniszczył cenną dla kogoś rzecz. Cholera jedna wie, co Lyssander tam zapisywał, wklejał albo cokolwiek. Może to był jakiś dziennik podatkowy? To byłoby okropne, gdyby zgubił coś tak istotnego. Albo pamiętnik. Cokolwiek. Serio. Ważne, że - jak sam powiedział - znalazł to, co zgubił. No i pogłaskał kota. A z jego reakcji na jej pytanie Sheridan wysnuła, że młodzieniec musiał uważać te zwierzaki za prawdziwe skarby. Już sam fakt, że tak nagle się ożywił, był dla niej oczywistym znakiem - znalazła kogoś podobnego sobie samej. Brzmi jak opis taniego serialu? Może.
- Cóż, sama mam w mieszkaniu trzy, to powinno wiele wyjaśnić. Choć ja kocham wszystkie zwierzęta - odparła na pytanie o to czy podziela jego obiekty sympatii. Trudno byłoby nie przy takich statystykach domowych. Nie wspominając już o tym, że Chase był tak wymuskany i wyczesany, że nawet z topniejącym śniegiem na futerku sprawiał wrażenie niezwykle puchatego oraz miękkiego. - Mam nadzieję, że taki miłośnik jak ty też jakiegoś przygarnął? - podpytała jeszcze, drapiąc swojego czarnego compadre pod brodą.
Lyss nigdy nie zwracał uwagi na innych ludzi. Nawet jeśli kiedyś miał do czynienia z Sheridan to nawet tego nie pamięta. On zwraca uwagę na koty i na swoje rodzeństwo. Podświadomie czuje, że coś dzieje się z nimi nie tak, że dzieje się im krzywda. Nie wiedział czym to było spowodowane, ale zawsze miał takie przeczucie i musiał się upewniać, że nic im nie jest. Inne osoby były dla niego wręcz zbędne w tym świecie. Czasami nawet twierdził, że oni wszystko psują, a dowodów na to jest naprawdę wiele. Wyrzucają niewinne koty w workach do wody, potrafią okradać ludzi w zaułkach, gwałcić kobiety w parkach, bić osoby, które mają inną orientację seksualną, dręczyć w szkołach słabszych i lecieć na samych stereotypach. Wiedział, że sam nie jest idealny, sam nie lubił osób z klas B, ale to już było silniejsze od niego. Nie wiedział czemu, ale nie trawił ich i już. Wracając do ludzkości jaka pałętała się po tym świecie - były osobami, które istnieć nie powinny. Świat bez człowieka zapewne byłby lepszy, nie byłoby niepotrzebnych wojen i kłótni, zła i chorób. Miał świadomość, że ten pogląd był w pewnym sensie chory, ale kto zabroni mu tak uważać?
- Tak, przygarnąłem trzy koty z ulicy, jednego kupiłem i jednego dostałem od rodziców na urodziny. Mam ich w sumie pięć - mruknął, a jego wzrok ciągle uciekał w stronę kota. Naprawdę miał do nich słabość.
Kobiety, które kiedyś zauroczą się tym rudzielcem nie podchodźcie do niego z kotami, bo nawet nie zauważy, że wy nagie przed nim stoicie!
- Ja nie lubię za bardzo psów. Strasznie brudzą i są głośne, a koty są ciche i spokojne, no oprócz Sammyego on sam z siebie ma tyle energii, że potrafi latać po domu jak szalony i zwalać wszystko na swojej drodze, ale w nocy jest cicho - uśmiechnął się na wspomnienie tego kociaka. - Wszystkie przygarnęłaś, czy jakieś kupiłaś sobie? - zapytał.
- Tak, przygarnąłem trzy koty z ulicy, jednego kupiłem i jednego dostałem od rodziców na urodziny. Mam ich w sumie pięć - mruknął, a jego wzrok ciągle uciekał w stronę kota. Naprawdę miał do nich słabość.
Kobiety, które kiedyś zauroczą się tym rudzielcem nie podchodźcie do niego z kotami, bo nawet nie zauważy, że wy nagie przed nim stoicie!
- Ja nie lubię za bardzo psów. Strasznie brudzą i są głośne, a koty są ciche i spokojne, no oprócz Sammyego on sam z siebie ma tyle energii, że potrafi latać po domu jak szalony i zwalać wszystko na swojej drodze, ale w nocy jest cicho - uśmiechnął się na wspomnienie tego kociaka. - Wszystkie przygarnęłaś, czy jakieś kupiłaś sobie? - zapytał.
Interwencja MG!
Okropny, cieknący i irytujący katar, połączony ze sporadycznym kaszlem. Nic wielkiego, raczej irytująca przypadłość, niż prawdziwa choroba, ale jednak. Przyjemność ta wędruje do.... *chwila niepewności* Sheridan!
Dziękuję za uwagę i pozdrawiam cieplutko.
Pięć kotów. Cóż, niezły wynik. Choć u niej czwartego i piątego nadrabiał pies, a nawet robił i za szóstego. Za trzy koty o niezwykle pokojowym, delikatnym charakterze. W zasadzie, aż zaczęły ją ciekawić futrzaki młodzieńca, bo przecież... skoro tak o nich mówił, to na pewno musiał mieć na ich punkcie jakiegoś kręćka, a co za tym idzie - bankowo dbał o nie chyba nawet bardziej niż o siebie. Z nią tak było. Patrzyła na tę sytuację nieco przez pryzmat samej siebie, no ale hej, miała prawo.
- Niezły wynik - kąciki ust Sheridan ponownie się uniosły, a dostrzegłszy spoczywający na łebku Chase'a wzrok nieznajomego, podsunęła mu kociaka praktycznie pod ręce. - Jak chcesz, to możesz go nieść. Nie będzie już chyba rozrabiał - oznajmiła prosto. W zasadzie, to był jakiś sposób na podtrzymanie rozmowy. Skoro będzie niósł jej pupila, to odbędzie z nimi chociaż część spaceru. A nie wyglądał na kogoś, kto bez obecności kota byłby chętny na jakiekolwiek dyskusje. Trochę creepy.
Głośne. Brudzą. Naprawdę powinien poznać Trevora. Ale zrozumiała jego punkt. Przecież nie każdy pies miał taki sam charakter jak ten jej. Zwykle wręcz odwrotnie.
- Mój pies jest wyjątkowo cichy. I straszny z niego czyścioch - parsknęła. - W zasadzie, matkuje też kotom i ich przed wszystkim broni. Jak starszy brat.
"Wszystkie przygarnęłaś?"
- Swojego pierwszego dostałam od babci, Chase - tu wskazała na swojego czarnucha - jest ze schroniska. A ostatniego odratowałam. Prawdopodobnie był atakowany przez inne koty, a ostatecznie wpadł pod kosiarkę sąsiada. Przybiegł do mnie z kotem na rękach i od razu pojechaliśmy z nim do kliniki. Trochę krzywo chodzi, ale jest teraz szczęśliwy - kiwnęła głową, jakby na potwierdzenie swoich słów. I nagle pstryknęła palcami, widząc, jak Chase znowu odzyskuje zainteresowanie chłopakiem, trącając go łapką. - Chcesz z nami jeszcze trochę połazić? Wiem, że to trochę śmiała propozycja ze strony nieznajomej, ale... cóż, nie chcę mu odbierać przyjemności. A chyba cię polubił.
Ale chyba nie chciał, bo user sobie spierdolił, więc Sher się oddaliła. :')
zt.
- Niezły wynik - kąciki ust Sheridan ponownie się uniosły, a dostrzegłszy spoczywający na łebku Chase'a wzrok nieznajomego, podsunęła mu kociaka praktycznie pod ręce. - Jak chcesz, to możesz go nieść. Nie będzie już chyba rozrabiał - oznajmiła prosto. W zasadzie, to był jakiś sposób na podtrzymanie rozmowy. Skoro będzie niósł jej pupila, to odbędzie z nimi chociaż część spaceru. A nie wyglądał na kogoś, kto bez obecności kota byłby chętny na jakiekolwiek dyskusje. Trochę creepy.
Głośne. Brudzą. Naprawdę powinien poznać Trevora. Ale zrozumiała jego punkt. Przecież nie każdy pies miał taki sam charakter jak ten jej. Zwykle wręcz odwrotnie.
- Mój pies jest wyjątkowo cichy. I straszny z niego czyścioch - parsknęła. - W zasadzie, matkuje też kotom i ich przed wszystkim broni. Jak starszy brat.
"Wszystkie przygarnęłaś?"
- Swojego pierwszego dostałam od babci, Chase - tu wskazała na swojego czarnucha - jest ze schroniska. A ostatniego odratowałam. Prawdopodobnie był atakowany przez inne koty, a ostatecznie wpadł pod kosiarkę sąsiada. Przybiegł do mnie z kotem na rękach i od razu pojechaliśmy z nim do kliniki. Trochę krzywo chodzi, ale jest teraz szczęśliwy - kiwnęła głową, jakby na potwierdzenie swoich słów. I nagle pstryknęła palcami, widząc, jak Chase znowu odzyskuje zainteresowanie chłopakiem, trącając go łapką. - Chcesz z nami jeszcze trochę połazić? Wiem, że to trochę śmiała propozycja ze strony nieznajomej, ale... cóż, nie chcę mu odbierać przyjemności. A chyba cię polubił.
Ale chyba nie chciał, bo user sobie spierdolił, więc Sher się oddaliła. :')
zt.
Lucci wybrał się na spacer. W sumie jest to jedno z ulubionych zajęć chłopaka. Dodatkowo pogoda dzisiejszego dnia sprzyjała tego typu wypadom. Delikatny chłodny wiaterek, słoneczko świecące nad głową, białe chmurki dryfujące po niebie. Ubrany w czarny garnitur, biały krawat, skórzane rękawiczki, cylinder z białą wstążką i wygodne buty przechadzał się ścieżkami w parku. Nic specjalnego się nie działo. Raz na jakiś czas mijał przechodzących ludzi, którzy ciekawskim wzrokiem przyglądali się Heiwie siedzącemu na ramieniu Aoyamy.
-Jak myślisz Heiwa. Stanie się dzisiaj coś ciekawego?-zapytał kierując swój wzrok na białego gołębia z małym czarnym krawatem na ramieniu.
-Coo coo.-odpowiedział ptak lekki machając lewym skrzydłem.
-Jak myślisz Heiwa. Stanie się dzisiaj coś ciekawego?-zapytał kierując swój wzrok na białego gołębia z małym czarnym krawatem na ramieniu.
-Coo coo.-odpowiedział ptak lekki machając lewym skrzydłem.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach