▲▼
— Jesteś pewien, że zapraszanie osób z młodszych roczników do projektu było dobrym pomysłem? — w głosie Saturna nie dało się dosłyszeć żadnych emocji. Braku przekonania, dezaprobaty, zainteresowania, powątpiewania. Jego wypowiedź była całkowicie neutralna, nawet jeśli niejedna osoba odebrałaby ją jako coś negatywnego. Mercury poprawił torbę na ramieniu, dopiero po chwili podnosząc na niego wzrok znad telefonu, w którym po raz kolejny wklepał kilka informacji, przesyłając je pod kilka numerów na raz.
— Spokojnie, potrafią się zebrać gdy zechcą. Ponadto wszystkie informacje mamy podane w książkach, kwestia kreatywności, przeczytania informacji i przeniesienia ich do pliku — kiwnął głową z pełnym przekonaniem, nie przejawiając nawet cienia wątpliwości. Nie był kimś kto zbyt często się mylił, a przynajmniej według samego siebie. Nic zatem dziwnego, że po podjęciu podobnej decyzji był gotów jej bronić. Nie było jednak takiej potrzeby. Saturn zaakceptował jego słowa w milczeniu, otwierając drzwi przed czarnowłosym. Miał dziwne wrażenie, że gdyby tego nie zrobił, nos Mercury'ego zaliczyłby solidne spotkanie z drewnem. Przekroczyli przez próg biblioteki, witając się krótko z dyżurującą dziś panią Jennifer - tak bowiem głosiła jej plakietka na piersi - i rozejrzeli się wokół znajdując idealne miejsce pomiędzy regałami. Było na tyle odosobnione, by nie przeszkadzały im przyciszone rozmowy innych uczniów, a jednocześnie mieli stały dostęp do książek historycznych. Czarnowłosy zerknął na swojego brata z nieznacznym podziwem. Czasem zaskakiwalo go jak szybko potrafił znaleźć tak doskonałą miejscówkę w przeciągu kilku sekund. Zwłaszcza, że wbrew pozorom nie przebywali tu aż tak często. Saturn zdecydowanie preferował ich prywatną bibliotekę w rezydencji.
Usiedli na krzesłach odwieszając swoje torby na oparcie, zaraz wyciągając przygotowane przez siebie wcześniej materiały, które przewertowali wzrokiem, nie odzywając się do siebie ani słowem. W tym momencie, gdy obaj przyswajali potrzebną im do projektu wiedzę, nie było potrzeby, by wymieniać się między sobą jakimikolwiek poglądami. Na dyskusje z pewnością przyjdzie jeszcze czas, gdy na horyzoncie postanowi się pojawić pozostała dwójka. Jakby nie patrzeć do czasu spotkania mieli jeszcze całe dziesięć minut.
Szybkie kroki skierowane w ich stronę momentalnie zwróciły na siebie uwagę Mercury'ego. Zapewnie nikogo nie powinno szczególnie dziwić, że w przeciwieństwie do niego Saturn nadal siedział nieruchomo na swoim miejscu wpatrując się jedynie w milczeniu w przygotowane wcześniej notatki.
"Idealnie, minuta i... 16.30."
Zaśmiał się krótko, kręcąc głową na boki.
— Cześć Rosie. Gotowa do pracy? Czekamy na jeszcze jedną osobę. Wojna Opiumowa, zrobiliśmy wcześniej jakieś notatki i zebraliśmy materiały, więc wszystko powinno pójść dość sprawnie — powiedział zerkając w stronę brata, który nadal nie odzywając się ani słowem pisał po prostu dalej notatki. Dopiero pod wpływem jego wzroku przerwał na chwilę pracę i spojrzał na Shizuo, by kiwnąć jej krótko głową na przywitanie.
Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy na horyzoncie zjawił się ostatni członek ich załogi.
Mercury otworzył usta i zaraz je zamknął z miną sugerującą, że właśnie karcił w myślach samego siebie.
— Przez chwilę chciałem was sobie przedstawić. Jakiś głupi automat, przecież chodzicie ze sobą do jednej klasy i doskonale wiecie kim jesteście — przewrócił oczami, zaraz kręcąc głową na boki, tuż przed tym gdy wsunął rękę w kosmyki Montmorency'ego, by zmierzwić jego blond włosy w zaczepnym geście.
— Zacznijmy może od samego początku. Saturn? — chłopak jak na zawołanie wysunął przed siebie notatki, kładąc dwie identyczne kopie przed Boo i Cyrillem. Na dole zostawił dość sporo pustego miejsca wyraźnie przeznaczonego na ewentualne notatki.
— Dobra tak rodem z wikipedii. Pierwsza wojna opiumowa znana także jako I wojna chińsko-brytyjska została rozegrana między Wielką Brytanią a chińską dynastią Qing w latach 1839-1842. Słyszeliście o niej cokolwiek czy startujemy od absolutnego zera?
— Z winy Chin, hm... można tak powiedzieć. Tak jak mówisz zniszczono wówczas 20 tysięcy skrzyń opium, które sprowadzali Brytyjczycy do Chin dla zapewnienia bilansu płatniczego. Problem w tym, że opium już wcześniej uzależniało ludzi. Zapotrzebowanie na nie wśród mieszkańców portów rosło, niejednokrotnie doprowadzając ich do szaleństwa. Morderstwa, byle zdobyć nawet jak najmniejszą dawkę, agresja, brak trzeźwego osądu i tak dalej. Nic dziwnego, że Chiny chciały się go pozbyć. Co Wielkiej Brytanii oczywiście się nie spodobało.
— Wielka Brytania zainterweniowała zbrojnie. Powszechność narkotyku bez wątpienia działała na ich korzyść, a troska o własne interesy, jak i interesy przemytników przysłoniła jak widać fakt, że cierpią na tym tysiące ludzi. Nie żeby obecnie było inaczej.
Bliźnięta kontynuowały własne wypowiedzi w zupełnie naturalny sposób. Nawet nie patrzyli w swoją stronę, w dziwny podświadomy sposób doskonale wiedząc kiedy jeden z nich skończy, by drugi mógł zacząć wtrącać własne uwagi czy po prostu kontynuować podjęty przez niego temat.
— Brytyjczycy zajęli Kanton i inne miasta wybrzeża, w tym rzecz jasna Shanghai.
— Wojna zakończyła się dopiero w momencie podpisania pokoju nankińskiego 29 sierpnia 1842 roku.
— Chiny zobowiązały się wtedy do wypłaty wysokich kontrybucji. Daniny, składek, odszkodowania wojennego. Jak zwał tak zwał.
— Ponadto musieli otworzyć porty pięciu miast na rzecz europejskich statków umożliwiając im swobodny handel.
— Zniesiono wszelkie ograniczenia w imporcie opium, tak jak powiedział przed chwilą Cyrille...
— ... i odstąpiono Brytyjczykom Hongkong. Z czym po dziś dzień wiążą się niemałe problemy.
— Hongkong chciałby być rzecz jasna być niepodległy.
— Na co nie mają najmniejszych szans.
— Notujecie? — obrócili się jednocześnie w ich stronę, zupełnie jakby dopiero w tym momencie przypomnieli sobie, że nadal znajdują się w towarzystwie. To Mercury jako pierwszy zdał sobie sprawę z faktu, że na swój sposób zwyczajnie ich zagadali. Odkaszlnął krótko, by ukryć własne zmieszanie.
— Proponuję sporządzić drobną mapę i zaznaczyć obszary, które zaatakowała Wielka Brytania, jak i te które zostały otwarte w wyniku podpisania pokoju nankińskiego.
— Przydałoby się też upewnić kto dokładnie wtedy panował, spisać dowódców biorących udział w wojnie, porównać ich siły... — decyzję kto czym się zajmie wyraźnie pozostawiali do dogadania Rosalie i Cyrille'owi.
First topic message reminder :
PRACOWNICY
Dość spore, bo aż dwupiętrowe pomieszczenie pogrążone niemal w idealnej ciszy przerywanej tylko lekkimi stąpnięciami poszukujących wiedzy uczniów i szelestem kartek w czytelni znajdującej się na drugim piętrze tuż obok biurka bibliotekarki. Z zaplecza będącego również punktem ksero co jakiś czas wyłaniał się kolejny nauczyciel lub uczeń, który przypomniał sobie w ostatniej chwili, że na zajęcia będzie potrzebny jakiś dodatkowy świstek.
Długa przerwa, czyli idealny moment, żeby pójść do biblioteki. Właściwie każdy moment był na to idealny, cisza i spokój które tam panowały o każdej porze dnia i nocy tylko zachęcały Florence do jak najczęstszego odwiedzania tego przybytku. Że o niesamowitej ilości ciekawych a także potrzebnych książek nie wspomnę. Problemem mogło być tylko przemycenie wieczorami w torbie Jupitera, Flosiowej fretki uwielbiającej przebywanie w towarzystwie swojej blondwłosej właścicielki i dopominanie o mizianie po brzuszku. No ale teraz była to tylko długa przerwa, moment dnia dość od wieczoru daleki, a fretka była w swojej klatce w pokoju numer siedem w akademiku i zapewne głęboko spała mając w głębokim poważaniu czarnego kota przechadzającego się wokół. Myśli Flo były jednak tak zajęte myśleniem o swoim ukochanym zwierzaku, że zupełnie nie zwracała uwagi na otoczenie, co się nieraz zdarzało. Dość boleśnie zahaczyła biodrem o kant stołu w czytelni, skrzywiła się tylko i syknęła cicho po czym pomaszerowała dalej ku regałom w poszukiwaniu kolejnych lektur. Będzie siniak, pomyślała i spróbowała lekko rozmasować to miejsce,nie pierwszy i nie ostatni, zironizowała i skręciła w odpowiednią alejkę. Miała już co prawda parę książek w pokoju wypożyczonych główni bezterminowo, albo raczej do momentu kiedy je znajdzie pomiędzy stertami swoich własnych papierów i książek. Materiałów do nauki było sporo, ją jednak interesował chwilowo zupełnie inny dział, w którym bywała rzadko z powodu braku odpowiedniej ilości czasu. Dotarłszy do odpowiedniej półki z literaturą rosyjską zaczęła szukać nazwiska pewnego autora, którego fragment biografii omawiali na poprzedniej lekcji. Każdy inny normalny człowiek by na tym poprzestał, ale Florence uznała za stosowne udać się do biblioteki i wypożyczyć jakąś książkę tego sławnego pisarza, o którym słyszała już co prawda ale jeszcze nie miała okazji zapoznać się z twórczością. Po raz kolejny udało jej się o coś uderzyć, tym razem przy prostowaniu się rąbnęła głową o półkę wyżej. Westchnęła tylko i poprawiając torbę rozejrzała się czy aby nikt tego nie widział. Pomiędzy tymi regałami było pusto na całe szczęście. Wzięła więc szybko książkę i zaczęła na spokojnie przeglądać.
Zgłoś się do pracy!
Janice Harper (NPC)
Bibliotekarka
Bill Thomson (NPC). Willy
Pomocnik Bibliotekarki
Dość spore, bo aż dwupiętrowe pomieszczenie pogrążone niemal w idealnej ciszy przerywanej tylko lekkimi stąpnięciami poszukujących wiedzy uczniów i szelestem kartek w czytelni znajdującej się na drugim piętrze tuż obok biurka bibliotekarki. Z zaplecza będącego również punktem ksero co jakiś czas wyłaniał się kolejny nauczyciel lub uczeń, który przypomniał sobie w ostatniej chwili, że na zajęcia będzie potrzebny jakiś dodatkowy świstek.
***
Długa przerwa, czyli idealny moment, żeby pójść do biblioteki. Właściwie każdy moment był na to idealny, cisza i spokój które tam panowały o każdej porze dnia i nocy tylko zachęcały Florence do jak najczęstszego odwiedzania tego przybytku. Że o niesamowitej ilości ciekawych a także potrzebnych książek nie wspomnę. Problemem mogło być tylko przemycenie wieczorami w torbie Jupitera, Flosiowej fretki uwielbiającej przebywanie w towarzystwie swojej blondwłosej właścicielki i dopominanie o mizianie po brzuszku. No ale teraz była to tylko długa przerwa, moment dnia dość od wieczoru daleki, a fretka była w swojej klatce w pokoju numer siedem w akademiku i zapewne głęboko spała mając w głębokim poważaniu czarnego kota przechadzającego się wokół. Myśli Flo były jednak tak zajęte myśleniem o swoim ukochanym zwierzaku, że zupełnie nie zwracała uwagi na otoczenie, co się nieraz zdarzało. Dość boleśnie zahaczyła biodrem o kant stołu w czytelni, skrzywiła się tylko i syknęła cicho po czym pomaszerowała dalej ku regałom w poszukiwaniu kolejnych lektur. Będzie siniak, pomyślała i spróbowała lekko rozmasować to miejsce,nie pierwszy i nie ostatni, zironizowała i skręciła w odpowiednią alejkę. Miała już co prawda parę książek w pokoju wypożyczonych główni bezterminowo, albo raczej do momentu kiedy je znajdzie pomiędzy stertami swoich własnych papierów i książek. Materiałów do nauki było sporo, ją jednak interesował chwilowo zupełnie inny dział, w którym bywała rzadko z powodu braku odpowiedniej ilości czasu. Dotarłszy do odpowiedniej półki z literaturą rosyjską zaczęła szukać nazwiska pewnego autora, którego fragment biografii omawiali na poprzedniej lekcji. Każdy inny normalny człowiek by na tym poprzestał, ale Florence uznała za stosowne udać się do biblioteki i wypożyczyć jakąś książkę tego sławnego pisarza, o którym słyszała już co prawda ale jeszcze nie miała okazji zapoznać się z twórczością. Po raz kolejny udało jej się o coś uderzyć, tym razem przy prostowaniu się rąbnęła głową o półkę wyżej. Westchnęła tylko i poprawiając torbę rozejrzała się czy aby nikt tego nie widział. Pomiędzy tymi regałami było pusto na całe szczęście. Wzięła więc szybko książkę i zaczęła na spokojnie przeglądać.
Widząc aprobatę ze strony Noah, skinął głową dwa razy, by pokazać że zgadza się z jego opinią. Nie było potrzeby wymyślać nazbyt wielkiej ilości dań. Nawet jeśli ich szkoła liczyła sobie niesamowicie dużą liczbę osób, większość z nich traktowała jedzenie na festiwalach jako rodzaj przekąski, którą mogli złapać w dłoń i przejść się z nią pomiędzy stoiskami.
„Skup się.”
Pokiwał raz jeszcze głową i skupił wzrok na jego ustach, by upewnić się że tym razem nie umknie mu żadne z jego słów. Nie poruszał się, nie potwierdzając że zrozumiał. Dopiero gdy ten skończył swoją wypowiedź, wzbogacając ją o kilka nowych pomysłów położył dłonie na stole, upewniając się przez ułamek sekundy, że już skończył.
― Dobry pomysł. Sam dużo chętniej napiję się smoothie. Dopisz, żeby oferować wszystko zarówno na zwykłym mleku, jak i mleku sojowym, oraz bez laktozy. Dzięki temu znajdą coś dla siebie zarówno weganie, wegetarianie, jak i po prostu alergicy ― wtrącił jeszcze, wysuwając rękę do przodu. Rzucił mu krótkie pytające spojrzenie, nim przysunął do siebie kartkę, stawiając myślnik obok znaku zapytania i zapisując swoje uwagi.
― Poprę cię ― zapewnił go krótko nie zamierzając zrzucać odpowiedzialności za podobną decyzję na Hathewaya. Jednocześnie nie zamierzał brać jej całkowicie na siebie. Zbyt dobrze wiedział, że jego podejście do innych ludzi pozostawiało dużo do życzenia. Gdyby inni zaczęli zwyczajnie krzyczeć i zasypywać go dziesiątkami pytań, wszystko zlałoby się w jeden niedosłyszalny bełkot, na który nie byłby w stanie nijak odpowiedzieć. Gdyby jednak mieli stanąć przed innymi we dwójkę - raz, że ich decyzja stawała się niepodważalna. Dwa, Noah mógł wziąć na siebie odpowiadanie na pytania, a sam Liam od czasu wtrąciłby coś od siebie, by dodatkowo podbudować jego wizerunek.
Nie żeby było to jakoś szczególnie koniecznie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że sam status Excelsiora potrafił niezwykle skutecznie zamknąć usta większości zbuntowanych, bogatych dzieciaków, które miały jakiekolwiek uwagi.
― Powinniśmy przedyskutować coś jeszcze? ― utrzymywanie głosu na odpowiednim poziomie głośności było ciężkie. Nie miał pojęcia czy jest on odpowiednio dosłyszalny, czy nie przekracza norm biblioteki, bądź wbrew jego uwadze, nie cichnie nagle gubiąc swoją zrozumiałość. Nikt za wyjątkiem jego rodziny nie zdawał sobie sprawy, jak wiele starań musiał wkładać w każde zdanie. Z drugiej strony, nie chodziło o to, że Revel jakoś szczególnie wstydził się swojego stanu. Nie cierpiał po prostu, gdy inni traktowali go inaczej, patrzyli ze współczuciem, próbowali pomagać mu na każdym kroku. Potrafił dać sobie radę sam i właśnie tak wolał funkcjonować na co dzień. Nawet jeśli oznaczało to odcięcie się od innych i powszechne przekonanie, że Leistershire należy nie tylko do ludzi dziwnych, ale i wyjątkowo nieprzyjemnych.
Opinia innych nie miała dla niego większego znaczenia, tak długo jak sam był zadowolony z własnego postępowania. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie była to pierwsza sytuacja, gdy musiał ustalać coś z Przewodniczącym. I prawdopodobnie nie ostatnia. Zastanowił się krótko, drapiąc się nieświadomie po karku w odruchu wskazującym na zamyślenie.
― Noah… ― zaczął, momentalnie urywając w zdanie. Jak przyznawało się do podobnych rzeczy? Nigdy wcześniej tego nie robił. Układał przez chwilę odpowiednie słowa w głowie, poruszając przy tym nieznacznie, bezgłośnie ustami. W końcu podniósł na niego wzrok, łącząc dłonie na udach.
― Nie mam problemów ze skupieniem, po prostu nie słyszę ― powiedział w końcu, obracając głowę w bok. Krótki ruch wystarczył, by palce odgarnęły włosy ku górze, odsłaniając wiecznie zasłonięte niebieską burzą kosmyków ucho z aparatem słuchowym. Zaraz zgarnął je na niego ponownie, ukrywając przez wzrokiem innych i powrócił do niego spojrzeniem.
― Uznałem, że powinieneś wiedzieć. Inni nie wiedzą, niech tak zostanie ― powiedział krótko i spokojnie. Hatheway nie wydawał mu się osobą, która zaraz pobiegłaby ku innym, by rozpowiedzieć im czego się dowiedział, dlatego nie wywierał na nim żadnej presji dochowania tajemnicy. Ta krótka informacja wydała mu się wystarczająca.
„Skup się.”
Pokiwał raz jeszcze głową i skupił wzrok na jego ustach, by upewnić się że tym razem nie umknie mu żadne z jego słów. Nie poruszał się, nie potwierdzając że zrozumiał. Dopiero gdy ten skończył swoją wypowiedź, wzbogacając ją o kilka nowych pomysłów położył dłonie na stole, upewniając się przez ułamek sekundy, że już skończył.
― Dobry pomysł. Sam dużo chętniej napiję się smoothie. Dopisz, żeby oferować wszystko zarówno na zwykłym mleku, jak i mleku sojowym, oraz bez laktozy. Dzięki temu znajdą coś dla siebie zarówno weganie, wegetarianie, jak i po prostu alergicy ― wtrącił jeszcze, wysuwając rękę do przodu. Rzucił mu krótkie pytające spojrzenie, nim przysunął do siebie kartkę, stawiając myślnik obok znaku zapytania i zapisując swoje uwagi.
― Poprę cię ― zapewnił go krótko nie zamierzając zrzucać odpowiedzialności za podobną decyzję na Hathewaya. Jednocześnie nie zamierzał brać jej całkowicie na siebie. Zbyt dobrze wiedział, że jego podejście do innych ludzi pozostawiało dużo do życzenia. Gdyby inni zaczęli zwyczajnie krzyczeć i zasypywać go dziesiątkami pytań, wszystko zlałoby się w jeden niedosłyszalny bełkot, na który nie byłby w stanie nijak odpowiedzieć. Gdyby jednak mieli stanąć przed innymi we dwójkę - raz, że ich decyzja stawała się niepodważalna. Dwa, Noah mógł wziąć na siebie odpowiadanie na pytania, a sam Liam od czasu wtrąciłby coś od siebie, by dodatkowo podbudować jego wizerunek.
Nie żeby było to jakoś szczególnie koniecznie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że sam status Excelsiora potrafił niezwykle skutecznie zamknąć usta większości zbuntowanych, bogatych dzieciaków, które miały jakiekolwiek uwagi.
― Powinniśmy przedyskutować coś jeszcze? ― utrzymywanie głosu na odpowiednim poziomie głośności było ciężkie. Nie miał pojęcia czy jest on odpowiednio dosłyszalny, czy nie przekracza norm biblioteki, bądź wbrew jego uwadze, nie cichnie nagle gubiąc swoją zrozumiałość. Nikt za wyjątkiem jego rodziny nie zdawał sobie sprawy, jak wiele starań musiał wkładać w każde zdanie. Z drugiej strony, nie chodziło o to, że Revel jakoś szczególnie wstydził się swojego stanu. Nie cierpiał po prostu, gdy inni traktowali go inaczej, patrzyli ze współczuciem, próbowali pomagać mu na każdym kroku. Potrafił dać sobie radę sam i właśnie tak wolał funkcjonować na co dzień. Nawet jeśli oznaczało to odcięcie się od innych i powszechne przekonanie, że Leistershire należy nie tylko do ludzi dziwnych, ale i wyjątkowo nieprzyjemnych.
Opinia innych nie miała dla niego większego znaczenia, tak długo jak sam był zadowolony z własnego postępowania. Zdawał sobie jednak sprawę, że nie była to pierwsza sytuacja, gdy musiał ustalać coś z Przewodniczącym. I prawdopodobnie nie ostatnia. Zastanowił się krótko, drapiąc się nieświadomie po karku w odruchu wskazującym na zamyślenie.
― Noah… ― zaczął, momentalnie urywając w zdanie. Jak przyznawało się do podobnych rzeczy? Nigdy wcześniej tego nie robił. Układał przez chwilę odpowiednie słowa w głowie, poruszając przy tym nieznacznie, bezgłośnie ustami. W końcu podniósł na niego wzrok, łącząc dłonie na udach.
― Nie mam problemów ze skupieniem, po prostu nie słyszę ― powiedział w końcu, obracając głowę w bok. Krótki ruch wystarczył, by palce odgarnęły włosy ku górze, odsłaniając wiecznie zasłonięte niebieską burzą kosmyków ucho z aparatem słuchowym. Zaraz zgarnął je na niego ponownie, ukrywając przez wzrokiem innych i powrócił do niego spojrzeniem.
― Uznałem, że powinieneś wiedzieć. Inni nie wiedzą, niech tak zostanie ― powiedział krótko i spokojnie. Hatheway nie wydawał mu się osobą, która zaraz pobiegłaby ku innym, by rozpowiedzieć im czego się dowiedział, dlatego nie wywierał na nim żadnej presji dochowania tajemnicy. Ta krótka informacja wydała mu się wystarczająca.
Excelsior nawet nie zamierzał udawać, że nie wziął pod uwagę różnych grup społecznych, gdy zabrał się za uzupełnianie listy menu, dlatego nie stawił oporu, gdy Leistershire postanowił zabrać jego kartkę. W zasadzie już w momencie, gdy tylko wyłapał niemy przekaz, uniósł przedramię, pozwalając chłopakowi uzupełnić zapisane już informacje. I tak było o wiele lepiej, gdy wszystko znajdowało się w jednym miejscu. A już w szczególności, kiedy lista miała zostać przekazana dalej – był pewien, że nikomu „z góry” nie chciało się przegrzebywać stosu kartek.
― Pewnie przejdzie ― rzucił, gdzieś między wierszami przyznając, że to także był całkiem niezły pomysł. Hatheway nie sądził, że Revel był osobą, która potrzebowała słownych pochwał i zachwycania się swoimi pomysłami, a i powszechnie wiedziano, że czarnowłosy nie miał w zwyczaju podchodzić do rówieśników z przesadna uprzejmością. Właściwie uchodził za kogoś, kto miał poważne problemy z wykazywaniem się koleżeńskością. Nikt nie wiedział, czy w ogóle próbował ją z siebie wykrzesać, ale jeśli tak, to za każdym razem musiał napotykać na wewnętrzną przeszkodę, która mu na to nie pozwalała.
W gruncie rzeczy dla niego łatwiej było nie próbować.
„Poprę cię.”
― Jak wolisz. ― Wzruszył ramionami. Przewodniczącemu było obojętne, czy zostanie z tym sam czy też nie, ale z drugiej strony wraz z tymi słowami Liam wziął na siebie odpowiedzialność za własny wybór. Tym bardziej, że panienki z dobrego domu potrafiły być prawdziwymi hienami, jeśli już na coś się uwzięły. Nawet jeśli w starciu z ich dwójką, siła przebicia całego tabunu niedoszłych pokojówek była niewielka, Noah ani przez chwilę nie zwątpił, że czekało go męczące starcie i tona wyrzutów, które będą się za nim ciągnęły aż do dnia organizacji, kiedy nie będzie już czasu na zamianę zdania.
Już na samą tę myśl potarł palcami skroń, nieświadomie przesuwając też końcówką długopisu po dolnej wardze. Gdyby nie własne pobudki, możliwe, że już dawno zrezygnowałby z roli przewodniczącego, jednak ta – nie licząc przypisywanego mu tytułu – również zapewniała mu jakiś prestiż na terenie Riverdale.
― Mmm. Jak na razie zebraliśmy tego całkiem sporo. W razie czego resztę będzie można omówić na ogólnym zebraniu samorządu. Przynajmniej jeśli chodzi o sprawy niezwiązane z naszą kawiarnią. Wtedy będzie też znacznie łatwiej podzielić się miejscem w zależności od tego, co wymyśliły inne klasy. ― Odłożył długopis i przysunął bliżej siebie zapisaną kartkę. Prześledził raz jeszcze tekst, zastanawiając się nad tym, co jeszcze powinni dodać, jednak nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy.
Uniósł wzrok z powrotem na wiceprzewodniczącego.
― To raczej wszystko. Chyba że ktoś wspomniał ci o czymś jeszcze.
„Noah...”
Chociaż ton głosu chłopaka nie uległ zmianie, brunet miał nieodparte wrażenie, że Leistershire właśnie próbował poruszyć poważniejszy temat. Zazwyczaj rozmawiali ze sobą wyłącznie w kwestiach czysto zawodowych, więc ciężko było mu stwierdzić, czemu w ogóle mieliby wdawać się w inne dyskusje. Przyjrzał mu się uważniej, odgarnąwszy niedbale grzywkę z dwukolorowych oczu, podświadomie dbając o to, by tym razem to jemu nic nie umknęło. Szczególnie w chwili, gdy jego zdolność do obserwacji mogła mu się przydać.
„(...) po prostu nie słyszę.”
Mięśnie na jego twarzy nieznacznie się napięły – był to jednak na tyle drobny szczegół, by zdołał umknąć ludzkiej uwadze. Ta informacja na pewno go zaskoczyła, jednak nie dał tego po sobie poznać, bo dzięki niej wszystko zaczęło składać się w dość logiczną całość. Zwłaszcza momenty, w których tak otwarcie ignorował krzyczące za nim osoby, których po prostu nie usłyszał. Był w stanie zrozumieć, dlaczego trzymał to w sekrecie, jednak z drugiej strony udawanie, że wszystko było w porządku, musiało przysparzać mu wielu problemów.
A kto, jeśli nie Noah wiedział o tym najlepiej?
Wiedział też, że tacy jak oni nie znosili współczucia. Gdyby go chcieli, rozpowiadaliby o swoich niedoskonałościach na prawo i lewo. Przeczuwał, że Revel nie chciał ulgowego traktowania i zależało mu wyłącznie na tym, by nic nie stało na przeszkodzie w ich komunikacji.
Trzeba było tak od razu.
Trzeba było, ale zdawał sobie sprawę, że nie było to coś, o czym chciało się mówić.
― Będę miał to na uwadze ― odparł jedynie, nie zamierzając już pytać o nic więcej. Równie dobrze sam mógł wydedukować niekompletne odpowiedzi na pytania, które być może zadałby każdy.
Jak się z tym czujesz?
Chujowo. To chyba jasne.
A to był tylko początek gównianego dialogu sztucznie zatroskanych rozmówców.
― Mam sam poinformować pozostałych członków samorządu o zebraniu czy bierzesz część? ― płynnie powrócił do poprzedniego tematu. ― Do większości i tak nie mam numeru, więc będę musiał złapać ich na korytarzu.
― Pewnie przejdzie ― rzucił, gdzieś między wierszami przyznając, że to także był całkiem niezły pomysł. Hatheway nie sądził, że Revel był osobą, która potrzebowała słownych pochwał i zachwycania się swoimi pomysłami, a i powszechnie wiedziano, że czarnowłosy nie miał w zwyczaju podchodzić do rówieśników z przesadna uprzejmością. Właściwie uchodził za kogoś, kto miał poważne problemy z wykazywaniem się koleżeńskością. Nikt nie wiedział, czy w ogóle próbował ją z siebie wykrzesać, ale jeśli tak, to za każdym razem musiał napotykać na wewnętrzną przeszkodę, która mu na to nie pozwalała.
W gruncie rzeczy dla niego łatwiej było nie próbować.
„Poprę cię.”
― Jak wolisz. ― Wzruszył ramionami. Przewodniczącemu było obojętne, czy zostanie z tym sam czy też nie, ale z drugiej strony wraz z tymi słowami Liam wziął na siebie odpowiedzialność za własny wybór. Tym bardziej, że panienki z dobrego domu potrafiły być prawdziwymi hienami, jeśli już na coś się uwzięły. Nawet jeśli w starciu z ich dwójką, siła przebicia całego tabunu niedoszłych pokojówek była niewielka, Noah ani przez chwilę nie zwątpił, że czekało go męczące starcie i tona wyrzutów, które będą się za nim ciągnęły aż do dnia organizacji, kiedy nie będzie już czasu na zamianę zdania.
Już na samą tę myśl potarł palcami skroń, nieświadomie przesuwając też końcówką długopisu po dolnej wardze. Gdyby nie własne pobudki, możliwe, że już dawno zrezygnowałby z roli przewodniczącego, jednak ta – nie licząc przypisywanego mu tytułu – również zapewniała mu jakiś prestiż na terenie Riverdale.
― Mmm. Jak na razie zebraliśmy tego całkiem sporo. W razie czego resztę będzie można omówić na ogólnym zebraniu samorządu. Przynajmniej jeśli chodzi o sprawy niezwiązane z naszą kawiarnią. Wtedy będzie też znacznie łatwiej podzielić się miejscem w zależności od tego, co wymyśliły inne klasy. ― Odłożył długopis i przysunął bliżej siebie zapisaną kartkę. Prześledził raz jeszcze tekst, zastanawiając się nad tym, co jeszcze powinni dodać, jednak nic konkretnego nie przychodziło mu do głowy.
Uniósł wzrok z powrotem na wiceprzewodniczącego.
― To raczej wszystko. Chyba że ktoś wspomniał ci o czymś jeszcze.
„Noah...”
Chociaż ton głosu chłopaka nie uległ zmianie, brunet miał nieodparte wrażenie, że Leistershire właśnie próbował poruszyć poważniejszy temat. Zazwyczaj rozmawiali ze sobą wyłącznie w kwestiach czysto zawodowych, więc ciężko było mu stwierdzić, czemu w ogóle mieliby wdawać się w inne dyskusje. Przyjrzał mu się uważniej, odgarnąwszy niedbale grzywkę z dwukolorowych oczu, podświadomie dbając o to, by tym razem to jemu nic nie umknęło. Szczególnie w chwili, gdy jego zdolność do obserwacji mogła mu się przydać.
„(...) po prostu nie słyszę.”
Mięśnie na jego twarzy nieznacznie się napięły – był to jednak na tyle drobny szczegół, by zdołał umknąć ludzkiej uwadze. Ta informacja na pewno go zaskoczyła, jednak nie dał tego po sobie poznać, bo dzięki niej wszystko zaczęło składać się w dość logiczną całość. Zwłaszcza momenty, w których tak otwarcie ignorował krzyczące za nim osoby, których po prostu nie usłyszał. Był w stanie zrozumieć, dlaczego trzymał to w sekrecie, jednak z drugiej strony udawanie, że wszystko było w porządku, musiało przysparzać mu wielu problemów.
A kto, jeśli nie Noah wiedział o tym najlepiej?
Wiedział też, że tacy jak oni nie znosili współczucia. Gdyby go chcieli, rozpowiadaliby o swoich niedoskonałościach na prawo i lewo. Przeczuwał, że Revel nie chciał ulgowego traktowania i zależało mu wyłącznie na tym, by nic nie stało na przeszkodzie w ich komunikacji.
Trzeba było tak od razu.
Trzeba było, ale zdawał sobie sprawę, że nie było to coś, o czym chciało się mówić.
― Będę miał to na uwadze ― odparł jedynie, nie zamierzając już pytać o nic więcej. Równie dobrze sam mógł wydedukować niekompletne odpowiedzi na pytania, które być może zadałby każdy.
Jak się z tym czujesz?
Chujowo. To chyba jasne.
A to był tylko początek gównianego dialogu sztucznie zatroskanych rozmówców.
― Mam sam poinformować pozostałych członków samorządu o zebraniu czy bierzesz część? ― płynnie powrócił do poprzedniego tematu. ― Do większości i tak nie mam numeru, więc będę musiał złapać ich na korytarzu.
Kiwnął głową. "Pewnie przejdzie" całkowicie mu wystarczyło, jako potwierdzenie że jego pomysł nie był zły. Liam nie należał do osób, które wyczekiwały fanfar za każde wykonane zadanie. Być może dlatego, że wykonywał ich zbyt wiele. Oczekiwanie czegoś w zamian za każdym razem byłoby zwyczajnie nużące.
Pomijając fakt, że nigdy nie chciał od innych czegokolwiek.
Zupełnie nieświadomie zabujał się na krześle kilkakrotnie, wpatrując w kartkę. Być może właśnie w tym momencie rozważał czy przyłączenie się do Noah i deklaracja poparcia go były mądrym pomysłem. A może po prostu analizował z czym przyjdzie im się zmierzyć. Nie był przyzwyczajony do konfliktów z innymi, niezależnie jak by na to nie patrzeć. Gdy się nie odzywałeś w towarzystwie rówieśników za wyjątkiem lekcji, istniały dwie opcje.
Pierwsza - stawałeś się tym samym obiektem idealnym do zgnębienia. Chowane po kątach podręczniki, pomazane ławki (choć w Riverdale nie miało to nigdy miejsca, a przynajmniej za jego 'kadencji'), wyrzucone buty, plecak wywrócony na drugą stronę, drwiące komentarze.
Druga - uznawali cię za osobę tak mało interesującą, że zostawiali cię w spokoju. Wyrzutek nie mający żadnych przyjaciół, ani osób z którymi mógłby porozmawiać.
Druga opcja brzmiała dużo przyjemniej, jak i mniej problematycznie. A właśnie to było dla niego najważniejszą cechą w życiu. Im mniej problemów, tym lepiej. Jednak tak szybko, jak przemknęło mu to przez myśl, w jego głowie pojawiły się dwie osoby. Nathanael i... Shane. Wyprostował się, wracając do poprzedniej pozycji. Własnego brata potrafił zrozumieć, ale sposób w jaki jego umysł całkowicie naturalnie podsunął mu czarnowłosego, zaskoczył go na tyle, by jego wzrok wyraźnie stracił kontakt z rzeczywistością. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie rozmawiał z nim od dłuższego czasu. Był zajęty własnym życiem czy zwyczajnie o nim zapomniał?
Nieprzyjemne uczucie zmusiło go do momentalnego porzucenia wszelkich rozmyślań i skupieniu się na tym co leżało tuż przed nim.
"Chyba że ktoś wspomniał ci o czymś jeszcze."
Pokręcił przecząco głową na boki.
Liama nie interesowała jego reakcja na wypowiedziane przez niego słowa. A fakt, że Hatheway nie zaczął prawić mu kazań na zasadzie "powinieneś informować o tym innych przed rozpoczęciem rozmowy, by ułatwić komunikację" całkowicie mu wystarczył.
— Jeśli możesz ich poinformować... — urwał zdanie w połowie zastanawiając się krótko. Wiedział że zrzuca tym samym odpowiedzialność na Noah. Wyraźnie jednak rozważał czy był to moment, w którym powinien mieć wyrzuty sumienia i jednak zaoferować mu pomoc, czy mógł zwyczajnie odpuścić zostawiając to jemu.
— Ale w razie problemów daj mi znać — dodał bardziej z czystej kultury niż faktycznego zmartwienia. Nie miał większej ochoty pakować się w rozmowy z innymi przewodniczącymi, ale nie zamierzał uciekać od obowiązków, jeśli zajdzie taka konieczność.
I wtedy zaburczało mu w brzuchu.
Nawet jeśli sam dźwięk nie był dla niego dosłyszalny, wyraźnie poczuł poruszający się żołądek i dodał sobie dwa do dwóch. Policzki pokryły się nieznaczną czerwienią, gdy targnęło nim zażenowanie. Spędził w bibliotece cały dzień, przez co naturalnie zapomniał o zjedzeniu jakiegokolwiek obiadu.
— Przepraszam — mruknął, splatając ręce na swoim brzuchu, zupełnie jakby wierzył że uda mu się go tym samym uciszyć.
Pomijając fakt, że nigdy nie chciał od innych czegokolwiek.
Zupełnie nieświadomie zabujał się na krześle kilkakrotnie, wpatrując w kartkę. Być może właśnie w tym momencie rozważał czy przyłączenie się do Noah i deklaracja poparcia go były mądrym pomysłem. A może po prostu analizował z czym przyjdzie im się zmierzyć. Nie był przyzwyczajony do konfliktów z innymi, niezależnie jak by na to nie patrzeć. Gdy się nie odzywałeś w towarzystwie rówieśników za wyjątkiem lekcji, istniały dwie opcje.
Pierwsza - stawałeś się tym samym obiektem idealnym do zgnębienia. Chowane po kątach podręczniki, pomazane ławki (choć w Riverdale nie miało to nigdy miejsca, a przynajmniej za jego 'kadencji'), wyrzucone buty, plecak wywrócony na drugą stronę, drwiące komentarze.
Druga - uznawali cię za osobę tak mało interesującą, że zostawiali cię w spokoju. Wyrzutek nie mający żadnych przyjaciół, ani osób z którymi mógłby porozmawiać.
Druga opcja brzmiała dużo przyjemniej, jak i mniej problematycznie. A właśnie to było dla niego najważniejszą cechą w życiu. Im mniej problemów, tym lepiej. Jednak tak szybko, jak przemknęło mu to przez myśl, w jego głowie pojawiły się dwie osoby. Nathanael i... Shane. Wyprostował się, wracając do poprzedniej pozycji. Własnego brata potrafił zrozumieć, ale sposób w jaki jego umysł całkowicie naturalnie podsunął mu czarnowłosego, zaskoczył go na tyle, by jego wzrok wyraźnie stracił kontakt z rzeczywistością. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nie rozmawiał z nim od dłuższego czasu. Był zajęty własnym życiem czy zwyczajnie o nim zapomniał?
Nieprzyjemne uczucie zmusiło go do momentalnego porzucenia wszelkich rozmyślań i skupieniu się na tym co leżało tuż przed nim.
"Chyba że ktoś wspomniał ci o czymś jeszcze."
Pokręcił przecząco głową na boki.
Liama nie interesowała jego reakcja na wypowiedziane przez niego słowa. A fakt, że Hatheway nie zaczął prawić mu kazań na zasadzie "powinieneś informować o tym innych przed rozpoczęciem rozmowy, by ułatwić komunikację" całkowicie mu wystarczył.
— Jeśli możesz ich poinformować... — urwał zdanie w połowie zastanawiając się krótko. Wiedział że zrzuca tym samym odpowiedzialność na Noah. Wyraźnie jednak rozważał czy był to moment, w którym powinien mieć wyrzuty sumienia i jednak zaoferować mu pomoc, czy mógł zwyczajnie odpuścić zostawiając to jemu.
— Ale w razie problemów daj mi znać — dodał bardziej z czystej kultury niż faktycznego zmartwienia. Nie miał większej ochoty pakować się w rozmowy z innymi przewodniczącymi, ale nie zamierzał uciekać od obowiązków, jeśli zajdzie taka konieczność.
I wtedy zaburczało mu w brzuchu.
Nawet jeśli sam dźwięk nie był dla niego dosłyszalny, wyraźnie poczuł poruszający się żołądek i dodał sobie dwa do dwóch. Policzki pokryły się nieznaczną czerwienią, gdy targnęło nim zażenowanie. Spędził w bibliotece cały dzień, przez co naturalnie zapomniał o zjedzeniu jakiegokolwiek obiadu.
— Przepraszam — mruknął, splatając ręce na swoim brzuchu, zupełnie jakby wierzył że uda mu się go tym samym uciszyć.
― Niech będzie ― odparł i tym samym tę sprawę można było uznać za zakończoną. Nie uśmiechało mu się ganianie za innymi, ale ktoś musiał to zrobić. Trzeba jednak przyznać, że w innym przypadku próbowałby jakoś wymigać się od tej odpowiedzialności i bez cienia zażenowania – ani też podszeptu sumienia – obarczyłby tym drugą osobę, jednak tym razem nawet nie rozpoczął wykłócania się. Może ta jedna informacja, którą podzielił się z nim Leistershire, wystarczyła mu na tyle, by przynajmniej jego zostawił w spokoju? Wszystko jednak przebiegło w tak płynny i naturalny sposób, że nie było mowy o tym, by w zachowaniu Hatheway'a wyczuć jakąkolwiek namiastkę litości.
Nie czuł, że się lituje.
„Ale w razie problemów daj mi znać.”
Nie będzie żadnych problemów.
Dwukolorowe tęczówki obdarzyły Liama dość znaczącym spojrzeniem, nawet jeśli i on mógł w tej chwili nie do końca wierzyć w to, że coś może się nie udać. Pozycja Noah miała dość kluczowe znaczenie, a już na pewno dodawała mu na tyle dużo pewności siebie, by przyjmowanie odmów nie przychodziło mu z łatwością, co nieraz wywoływało sporą presję na jego rozmówcach. Można było śmiało powiedzieć, że świadomie nadużywał swojego tytułu, ale z drugiej strony, gdyby poproszono o podniesienie ręki osoby, którym nigdy nie zdarzyło się posłużyć swoim dobrym nazwiskiem, nie można byłoby spodziewać się lasu rąk.
Burk.
To nie był jego żołądek. Nie poczuł burczenia.
Głowa czarnowłosego powoli przechyliła się w bok, choć doskonale wiedział, co usłyszał. Dziwne, że w tej chwili przeszło mu przez myśl, że nigdy wcześniej nie przyłapał Liama na innych czynnościach niż siedzenie z nosem w książkach. Może dlatego odnosił mylne wrażenie, że siedzący przed nim chłopak nie odczuwał innych potrzeb, nie licząc zachłannego zdobywania wiedzy. Nie widywał go ani na imprezach, ani w towarzystwie innych ludzi, ani na stołówce, choć w przypadku tego ostatniego zrzucał winę na własne niedopatrzenie.
„Przepraszam.”
Czy to już syndrom winowajcy?
― I ty masz szóstkę z biologii? ― Cmoknął pod nosem, przechylając się na bok, by sięgnąć po swoją torbę. Wciągnął ją na kolana i zgarnął swoje rzeczy ze stolika. Nie były już potrzebne. ― Nie musisz przepraszać, żebym nie wepchnął ci kanapki do gardła. ― Jak na potwierdzenie słów, zapiął torbę. Wątpił zresztą, by jasnowłosemu zależało na dzieleniu się z nim jakimkolwiek jedzeniem – w końcu sam też nie cierpiał na niedobór pieniędzy w portfelu. ― I tak już skończyliśmy, więc możesz na chwilę zapomnieć o szkolnych sprawach i załatwić sobie coś do jedzenia.
Wymownie kiwnął głową na drzwi za swoimi plecami i bezgłośnie odsunął krzesło od stołu, po czym zerknął na zegarek. Myślał, że upłynie znacznie więcej czasu, zanim uda im się cokolwiek wymyślić, a tu proszę – nie było tak źle. Zanim jednak wstał, jakaś myśl zatrzymała go w miejscu i choć twarz bruneta zdradzała niewiele, opuścił wzrok na stół, zamyślając się na chwilę. Odruchowo przygryzł od wewnątrz dolną wargę, skupiając się na własnych myślach, które swobodnie przewijały się przez jego umysł. Nie zastanowił się drugi raz, gdy wyciągnął ręce i bezpardonowo przysunął do siebie jego zeszyt i długopis, jakby prawo cudzej własności go nie dotyczyło. Choć końcówka długopisu szybko przesuwała się po powierzchni kartki, zapisany ciąg cyfr był wystarczająco wyraźny, gdy oba przedmioty znów znalazły się po stronie Liama.
― Gdyby przez resztę weekendu coś jeszcze wpadło ci do głowy ― poinformował, wstając z miejsca. Chociaż nie był zwolennikiem rozdawania swojego numeru, wątpił, by Leistershire miał wykorzystać go jako sposób na biznes. ― To na razie.
Przerzucił torbę przez ramię i dostawił krzesło do stołu, by zaraz odwrócić się i opuścić bibliotekę.
___✕ z/t + Liam.
Nie czuł, że się lituje.
„Ale w razie problemów daj mi znać.”
Nie będzie żadnych problemów.
Dwukolorowe tęczówki obdarzyły Liama dość znaczącym spojrzeniem, nawet jeśli i on mógł w tej chwili nie do końca wierzyć w to, że coś może się nie udać. Pozycja Noah miała dość kluczowe znaczenie, a już na pewno dodawała mu na tyle dużo pewności siebie, by przyjmowanie odmów nie przychodziło mu z łatwością, co nieraz wywoływało sporą presję na jego rozmówcach. Można było śmiało powiedzieć, że świadomie nadużywał swojego tytułu, ale z drugiej strony, gdyby poproszono o podniesienie ręki osoby, którym nigdy nie zdarzyło się posłużyć swoim dobrym nazwiskiem, nie można byłoby spodziewać się lasu rąk.
Burk.
To nie był jego żołądek. Nie poczuł burczenia.
Głowa czarnowłosego powoli przechyliła się w bok, choć doskonale wiedział, co usłyszał. Dziwne, że w tej chwili przeszło mu przez myśl, że nigdy wcześniej nie przyłapał Liama na innych czynnościach niż siedzenie z nosem w książkach. Może dlatego odnosił mylne wrażenie, że siedzący przed nim chłopak nie odczuwał innych potrzeb, nie licząc zachłannego zdobywania wiedzy. Nie widywał go ani na imprezach, ani w towarzystwie innych ludzi, ani na stołówce, choć w przypadku tego ostatniego zrzucał winę na własne niedopatrzenie.
„Przepraszam.”
Czy to już syndrom winowajcy?
― I ty masz szóstkę z biologii? ― Cmoknął pod nosem, przechylając się na bok, by sięgnąć po swoją torbę. Wciągnął ją na kolana i zgarnął swoje rzeczy ze stolika. Nie były już potrzebne. ― Nie musisz przepraszać, żebym nie wepchnął ci kanapki do gardła. ― Jak na potwierdzenie słów, zapiął torbę. Wątpił zresztą, by jasnowłosemu zależało na dzieleniu się z nim jakimkolwiek jedzeniem – w końcu sam też nie cierpiał na niedobór pieniędzy w portfelu. ― I tak już skończyliśmy, więc możesz na chwilę zapomnieć o szkolnych sprawach i załatwić sobie coś do jedzenia.
Wymownie kiwnął głową na drzwi za swoimi plecami i bezgłośnie odsunął krzesło od stołu, po czym zerknął na zegarek. Myślał, że upłynie znacznie więcej czasu, zanim uda im się cokolwiek wymyślić, a tu proszę – nie było tak źle. Zanim jednak wstał, jakaś myśl zatrzymała go w miejscu i choć twarz bruneta zdradzała niewiele, opuścił wzrok na stół, zamyślając się na chwilę. Odruchowo przygryzł od wewnątrz dolną wargę, skupiając się na własnych myślach, które swobodnie przewijały się przez jego umysł. Nie zastanowił się drugi raz, gdy wyciągnął ręce i bezpardonowo przysunął do siebie jego zeszyt i długopis, jakby prawo cudzej własności go nie dotyczyło. Choć końcówka długopisu szybko przesuwała się po powierzchni kartki, zapisany ciąg cyfr był wystarczająco wyraźny, gdy oba przedmioty znów znalazły się po stronie Liama.
― Gdyby przez resztę weekendu coś jeszcze wpadło ci do głowy ― poinformował, wstając z miejsca. Chociaż nie był zwolennikiem rozdawania swojego numeru, wątpił, by Leistershire miał wykorzystać go jako sposób na biznes. ― To na razie.
Przerzucił torbę przez ramię i dostawił krzesło do stołu, by zaraz odwrócić się i opuścić bibliotekę.
___✕ z/t + Liam.
— Jesteś pewien, że zapraszanie osób z młodszych roczników do projektu było dobrym pomysłem? — w głosie Saturna nie dało się dosłyszeć żadnych emocji. Braku przekonania, dezaprobaty, zainteresowania, powątpiewania. Jego wypowiedź była całkowicie neutralna, nawet jeśli niejedna osoba odebrałaby ją jako coś negatywnego. Mercury poprawił torbę na ramieniu, dopiero po chwili podnosząc na niego wzrok znad telefonu, w którym po raz kolejny wklepał kilka informacji, przesyłając je pod kilka numerów na raz.
— Spokojnie, potrafią się zebrać gdy zechcą. Ponadto wszystkie informacje mamy podane w książkach, kwestia kreatywności, przeczytania informacji i przeniesienia ich do pliku — kiwnął głową z pełnym przekonaniem, nie przejawiając nawet cienia wątpliwości. Nie był kimś kto zbyt często się mylił, a przynajmniej według samego siebie. Nic zatem dziwnego, że po podjęciu podobnej decyzji był gotów jej bronić. Nie było jednak takiej potrzeby. Saturn zaakceptował jego słowa w milczeniu, otwierając drzwi przed czarnowłosym. Miał dziwne wrażenie, że gdyby tego nie zrobił, nos Mercury'ego zaliczyłby solidne spotkanie z drewnem. Przekroczyli przez próg biblioteki, witając się krótko z dyżurującą dziś panią Jennifer - tak bowiem głosiła jej plakietka na piersi - i rozejrzeli się wokół znajdując idealne miejsce pomiędzy regałami. Było na tyle odosobnione, by nie przeszkadzały im przyciszone rozmowy innych uczniów, a jednocześnie mieli stały dostęp do książek historycznych. Czarnowłosy zerknął na swojego brata z nieznacznym podziwem. Czasem zaskakiwalo go jak szybko potrafił znaleźć tak doskonałą miejscówkę w przeciągu kilku sekund. Zwłaszcza, że wbrew pozorom nie przebywali tu aż tak często. Saturn zdecydowanie preferował ich prywatną bibliotekę w rezydencji.
Usiedli na krzesłach odwieszając swoje torby na oparcie, zaraz wyciągając przygotowane przez siebie wcześniej materiały, które przewertowali wzrokiem, nie odzywając się do siebie ani słowem. W tym momencie, gdy obaj przyswajali potrzebną im do projektu wiedzę, nie było potrzeby, by wymieniać się między sobą jakimikolwiek poglądami. Na dyskusje z pewnością przyjdzie jeszcze czas, gdy na horyzoncie postanowi się pojawić pozostała dwójka. Jakby nie patrzeć do czasu spotkania mieli jeszcze całe dziesięć minut.
Przez te wakacje Boo sie strasznie rozbestwiła. Pojechała w odwiedziny do rodziny, wpadła w złe towarzystwo, poszalała trochę i jak sie szybko okazało - ten nasz słodki i posłuszny aniołek wcale nie jest taki posłuszny. Jej marzenie też zaczęło się zmieniać. Powoli powoli dopadała ją rzeczywistość, nie za miła i przyjemna, ale cóż. Mówi się trudno? Łapała ją nostalgia. Zatęskniła za rzeczami które robiła zanim zabrała się za wieczne ćwiczenia, zanim zabrała się za wieczną naukę i tak dalej. Bo w zasadzie... co z tego, że jej rodzina jest jakoś super sławna? Znaczy - super, po prostu bogaci i coś w życiu osiągnęli. W każdej rodzinie musi być jakaś czarna owca, nie?
Rosie w zasadzie konkretnych planów po lekcjach nie miała. UWAGA - wręcz niczego jej się nie chciało. Kiedy dostała sms'a, myślała że to kolejny od wróżki która nieustannie nękała ją pomimo tego, że dziewczyna niczego do niej nie wysyłała! Nawet nie wyobrażacie sobie jakie zdziwienie ją ogarnęło, kiedy to dostała propozycje wspólnego projektu w tak niezwykłym towarzystwie.
Po szkole chciała jeszcze zajrzeć do domu się przebrać jak typowa kobieta, nie mniej jednak zdecydowała, że skoro nie idzie na trening to nie ma potrzeby przebrania się. Dlatego też po zakończeniu ostatniej lekcji kiedy tylko miała okazję to popędziła do szkolnej biblioteki. Biblioteka, to święte miejsce, nie hałasuj Rosie pomyślała witając się skinieniem głowy w wejściu z kobietą, która pilnowała lektur z całego swiata. Odnalazła wzrokiem bliźniaków i z szerokim uśmiechem, szybkim krokiem do nich podeszła.
-No hej~ - przywitała się cicho i usiadła na wolnym krześle. Wyciągnęła na moment telefon, żeby zerknąć na godzinę. - O panie, patrz. Idealnie, minuta i... 16.30~ - posłała im swój firmowy uśmiech numer 5 i schowała telefon do torby. Przydałoby się zrobić projekt, nie? W takim razie wyciągnęła materiały potrzebne i upięła włosy w kucyk. - Więc... jeszcze raz, o czym to projekt?
Rosie w zasadzie konkretnych planów po lekcjach nie miała. UWAGA - wręcz niczego jej się nie chciało. Kiedy dostała sms'a, myślała że to kolejny od wróżki która nieustannie nękała ją pomimo tego, że dziewczyna niczego do niej nie wysyłała! Nawet nie wyobrażacie sobie jakie zdziwienie ją ogarnęło, kiedy to dostała propozycje wspólnego projektu w tak niezwykłym towarzystwie.
Po szkole chciała jeszcze zajrzeć do domu się przebrać jak typowa kobieta, nie mniej jednak zdecydowała, że skoro nie idzie na trening to nie ma potrzeby przebrania się. Dlatego też po zakończeniu ostatniej lekcji kiedy tylko miała okazję to popędziła do szkolnej biblioteki. Biblioteka, to święte miejsce, nie hałasuj Rosie pomyślała witając się skinieniem głowy w wejściu z kobietą, która pilnowała lektur z całego swiata. Odnalazła wzrokiem bliźniaków i z szerokim uśmiechem, szybkim krokiem do nich podeszła.
-No hej~ - przywitała się cicho i usiadła na wolnym krześle. Wyciągnęła na moment telefon, żeby zerknąć na godzinę. - O panie, patrz. Idealnie, minuta i... 16.30~ - posłała im swój firmowy uśmiech numer 5 i schowała telefon do torby. Przydałoby się zrobić projekt, nie? W takim razie wyciągnęła materiały potrzebne i upięła włosy w kucyk. - Więc... jeszcze raz, o czym to projekt?
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Re: [LICEUM] Biblioteka
Pon Wrz 18, 2017 12:42 am
Pon Wrz 18, 2017 12:42 am
Nowy rok szkolny trzeba było rozpocząć z kopyta! Jeszcze trzymała go wakacyjna energia, więc trzeba było ją jak najlepiej spożytkować! Po otrzymaniu SMS'ów Cyrille musiał jeszcze bardziej przyspieszyć by się nie spóźnić, jak zwykle wylądował na boisku biorąc udział w zajęciu któregokolwiek klubu sportowego. Ruszył biegiem pod prysznic, by szybko zrzucić z siebie ślad po niedawnym wysiłku fizycznym i kilkunastu okrążeniach. Ciepła woda jak zwykle zakłócała jego poczucie czasu... gdy uświadomił sobie, że siedzi tutaj kilka minut za długo. Zmienił z ciepłej na lodowatą wodę. To miało go zmotywować do działania i zmotywowało. Wyrwał spod prysznica, wskakując w ubrania niemalże w biegu. Na szczęście na nikogo nie wpadł po drodze. Ruszył szybkim krokiem w stronę biblioteki. Wszedł do niej minutę po umówionym czasie, już na wejściu miał unieść rękę wysoko i zacząć machać z okrzykiem do Mercurego, ale lodowaty wzrok Jennifer sprawił, że zastygł przez chwilę z ręką w pół ruchu, a głos jakoś nie chciał wydobyć się z jego gardła. Posłał jej swój jeden z promienistych uśmiechów i po cichu podążył w stronę stolika, przy którym znajdowała się już umówiona trójka.
- Wybaczcie spóźnienie, zwykle mi się to nie zdarza- uśmiechnął się przepraszająco. - Nieco się zapomniałem...
To akurat zdarzało mu się naprawdę rzadko. Niech cie gorąca wodo..! Blondyn rzucił swoją torbę na jedno z wolnych krzeseł i zerknął na materiały na stole.
- Wojna Opiumowa, co? Zapowiada się ciekawie - wyszczerzył się i zaczął przeciągać wzrokiem po regale przed nim jakby szukając konkretnego tytułu.
- Wybaczcie spóźnienie, zwykle mi się to nie zdarza- uśmiechnął się przepraszająco. - Nieco się zapomniałem...
To akurat zdarzało mu się naprawdę rzadko. Niech cie gorąca wodo..! Blondyn rzucił swoją torbę na jedno z wolnych krzeseł i zerknął na materiały na stole.
- Wojna Opiumowa, co? Zapowiada się ciekawie - wyszczerzył się i zaczął przeciągać wzrokiem po regale przed nim jakby szukając konkretnego tytułu.
Szybkie kroki skierowane w ich stronę momentalnie zwróciły na siebie uwagę Mercury'ego. Zapewnie nikogo nie powinno szczególnie dziwić, że w przeciwieństwie do niego Saturn nadal siedział nieruchomo na swoim miejscu wpatrując się jedynie w milczeniu w przygotowane wcześniej notatki.
"Idealnie, minuta i... 16.30."
Zaśmiał się krótko, kręcąc głową na boki.
— Cześć Rosie. Gotowa do pracy? Czekamy na jeszcze jedną osobę. Wojna Opiumowa, zrobiliśmy wcześniej jakieś notatki i zebraliśmy materiały, więc wszystko powinno pójść dość sprawnie — powiedział zerkając w stronę brata, który nadal nie odzywając się ani słowem pisał po prostu dalej notatki. Dopiero pod wpływem jego wzroku przerwał na chwilę pracę i spojrzał na Shizuo, by kiwnąć jej krótko głową na przywitanie.
Nie minęło nawet dziesięć minut, gdy na horyzoncie zjawił się ostatni członek ich załogi.
Mercury otworzył usta i zaraz je zamknął z miną sugerującą, że właśnie karcił w myślach samego siebie.
— Przez chwilę chciałem was sobie przedstawić. Jakiś głupi automat, przecież chodzicie ze sobą do jednej klasy i doskonale wiecie kim jesteście — przewrócił oczami, zaraz kręcąc głową na boki, tuż przed tym gdy wsunął rękę w kosmyki Montmorency'ego, by zmierzwić jego blond włosy w zaczepnym geście.
— Zacznijmy może od samego początku. Saturn? — chłopak jak na zawołanie wysunął przed siebie notatki, kładąc dwie identyczne kopie przed Boo i Cyrillem. Na dole zostawił dość sporo pustego miejsca wyraźnie przeznaczonego na ewentualne notatki.
— Dobra tak rodem z wikipedii. Pierwsza wojna opiumowa znana także jako I wojna chińsko-brytyjska została rozegrana między Wielką Brytanią a chińską dynastią Qing w latach 1839-1842. Słyszeliście o niej cokolwiek czy startujemy od absolutnego zera?
Kiedy tylko dostała smsa od Merca to od razu zdecydowała się na wzięcie udziału w tym projekcie. Samemu robić cokolwiek to taki przypał, trzeba się samemu na wszystkim skupić... a tak? Praca w grupie z na prawdę fajnymi ludźmi jest najlepsza. No i jako tako nie miała nic lepszego do roboty, poza siedzeniem bez sensu w domu i oglądanie filmów które już się widziało... Chyba, że drama! Dramy są cudowne, tyle przelanych łez! Impreza też brzmi spoko, jednak koniec końców wybrała spędzenie czasu pilnie się ucząc, ot co. Wzorowa uczennica.
- Zawsze jestem gotowa. Na wszystko. - powiedziała z szerokim uśmiechem, jakkolwiek to nie brzmiało. Trzeba przyznać, że nastolatka się troochu zmieniła z zachowania. Zdecydowanie wyparowała z niej ta cała ciężka praca jeśli chodzi o spełnianie marzeń. Była ciekawa jak wygląda życie idola, była rookie przez dwa miesiące ale zrezygnowała i tyle. Teraz? Teraz o wiele lepiej czuje się jako blogerka, vlogerka, gamerka itd. No i ma więcej czasu na spędzanie ze znajomymi. - Spoko, mam dużo czasu, hehe~
Rosie wpatrywała się chwilę w braci i usiadła zaraz na wolnym miejscu uśmiechając się szeroko do Saturna. - Znamy się znamy, Mercuś. Hej Cyrille - mruknęła z uśmiechem kiwając do niego łapką, po czym za chwilkę wbiła swoje ślepia w notatki jakie bracia przygotowali. Zapowiadało się ciekawie, oby tylko jej mózg nie zdrętwiał przez natłok informacji, bo czasem w takich sytuacjach dopada ją paskudny ból głowy. - Więc... wojna powstała z winy Chin, prawda? Bo zniszczyli im 20 tysięcy skrzyć z zarekwirowanym opiumem, prawda? - zapytała przyglądając się kartkę i zaraz wystawiła przed siebie piąstkę zaciśniętą. Wyliczając pokolei podniosła od wskazującego aż po serdeczny - trzy palce. - Wapno, sól i woda. Opium został zmieszany i zatopiony.
- Zawsze jestem gotowa. Na wszystko. - powiedziała z szerokim uśmiechem, jakkolwiek to nie brzmiało. Trzeba przyznać, że nastolatka się troochu zmieniła z zachowania. Zdecydowanie wyparowała z niej ta cała ciężka praca jeśli chodzi o spełnianie marzeń. Była ciekawa jak wygląda życie idola, była rookie przez dwa miesiące ale zrezygnowała i tyle. Teraz? Teraz o wiele lepiej czuje się jako blogerka, vlogerka, gamerka itd. No i ma więcej czasu na spędzanie ze znajomymi. - Spoko, mam dużo czasu, hehe~
Rosie wpatrywała się chwilę w braci i usiadła zaraz na wolnym miejscu uśmiechając się szeroko do Saturna. - Znamy się znamy, Mercuś. Hej Cyrille - mruknęła z uśmiechem kiwając do niego łapką, po czym za chwilkę wbiła swoje ślepia w notatki jakie bracia przygotowali. Zapowiadało się ciekawie, oby tylko jej mózg nie zdrętwiał przez natłok informacji, bo czasem w takich sytuacjach dopada ją paskudny ból głowy. - Więc... wojna powstała z winy Chin, prawda? Bo zniszczyli im 20 tysięcy skrzyć z zarekwirowanym opiumem, prawda? - zapytała przyglądając się kartkę i zaraz wystawiła przed siebie piąstkę zaciśniętą. Wyliczając pokolei podniosła od wskazującego aż po serdeczny - trzy palce. - Wapno, sól i woda. Opium został zmieszany i zatopiony.
Uśmiechnął się szeroko w momencie gdy Mercury wprowadził trochę chaosu w jego włosy. Zerknął na niego kątem oka.
- Nie przejmuj się, ja czasami ponownie się komuś przedstawiam. Na szczęście jeszcze nie zrobiłem tego na żadnym oficjalnym spotkaniu - parsknął cicho i spojrzał na Rosalie.
- Hejka Rosalie~ - powiedział energicznie i skinął głową Saturnowi, zaraz po tym wcisnął się na swoje miejsce jako, że większość potrzebnych książek została wcześniej przygotowana przez bliźniaków. - Drużyna została zebrana, można ruszać na przygodę!
Zamyślił się na chwilę słysząc pytanie.
- Chiny ograniczyły handel, na czym głównie ucierpieli Brytyjczycy? Ci w odpowiedzi zasypali Chiny opium, które rozprzestrzeniło się dość szybko po kraju uzależniając od siebie coraz to większe liczby ludności.- spojrzał na Mercurego. Będzie musiał odświeżyć sobie kilka informacji, ale na pewno nie zamierzał być dla nikogo balastem! Sięgnął po jedną z książek i na szybko przejrzał jej treść mrucząc co jakiś czas pod nosem.
- Nie przejmuj się, ja czasami ponownie się komuś przedstawiam. Na szczęście jeszcze nie zrobiłem tego na żadnym oficjalnym spotkaniu - parsknął cicho i spojrzał na Rosalie.
- Hejka Rosalie~ - powiedział energicznie i skinął głową Saturnowi, zaraz po tym wcisnął się na swoje miejsce jako, że większość potrzebnych książek została wcześniej przygotowana przez bliźniaków. - Drużyna została zebrana, można ruszać na przygodę!
Zamyślił się na chwilę słysząc pytanie.
- Chiny ograniczyły handel, na czym głównie ucierpieli Brytyjczycy? Ci w odpowiedzi zasypali Chiny opium, które rozprzestrzeniło się dość szybko po kraju uzależniając od siebie coraz to większe liczby ludności.- spojrzał na Mercurego. Będzie musiał odświeżyć sobie kilka informacji, ale na pewno nie zamierzał być dla nikogo balastem! Sięgnął po jedną z książek i na szybko przejrzał jej treść mrucząc co jakiś czas pod nosem.
— Z winy Chin, hm... można tak powiedzieć. Tak jak mówisz zniszczono wówczas 20 tysięcy skrzyń opium, które sprowadzali Brytyjczycy do Chin dla zapewnienia bilansu płatniczego. Problem w tym, że opium już wcześniej uzależniało ludzi. Zapotrzebowanie na nie wśród mieszkańców portów rosło, niejednokrotnie doprowadzając ich do szaleństwa. Morderstwa, byle zdobyć nawet jak najmniejszą dawkę, agresja, brak trzeźwego osądu i tak dalej. Nic dziwnego, że Chiny chciały się go pozbyć. Co Wielkiej Brytanii oczywiście się nie spodobało.
— Wielka Brytania zainterweniowała zbrojnie. Powszechność narkotyku bez wątpienia działała na ich korzyść, a troska o własne interesy, jak i interesy przemytników przysłoniła jak widać fakt, że cierpią na tym tysiące ludzi. Nie żeby obecnie było inaczej.
Bliźnięta kontynuowały własne wypowiedzi w zupełnie naturalny sposób. Nawet nie patrzyli w swoją stronę, w dziwny podświadomy sposób doskonale wiedząc kiedy jeden z nich skończy, by drugi mógł zacząć wtrącać własne uwagi czy po prostu kontynuować podjęty przez niego temat.
— Brytyjczycy zajęli Kanton i inne miasta wybrzeża, w tym rzecz jasna Shanghai.
— Wojna zakończyła się dopiero w momencie podpisania pokoju nankińskiego 29 sierpnia 1842 roku.
— Chiny zobowiązały się wtedy do wypłaty wysokich kontrybucji. Daniny, składek, odszkodowania wojennego. Jak zwał tak zwał.
— Ponadto musieli otworzyć porty pięciu miast na rzecz europejskich statków umożliwiając im swobodny handel.
— Zniesiono wszelkie ograniczenia w imporcie opium, tak jak powiedział przed chwilą Cyrille...
— ... i odstąpiono Brytyjczykom Hongkong. Z czym po dziś dzień wiążą się niemałe problemy.
— Hongkong chciałby być rzecz jasna być niepodległy.
— Na co nie mają najmniejszych szans.
— Notujecie? — obrócili się jednocześnie w ich stronę, zupełnie jakby dopiero w tym momencie przypomnieli sobie, że nadal znajdują się w towarzystwie. To Mercury jako pierwszy zdał sobie sprawę z faktu, że na swój sposób zwyczajnie ich zagadali. Odkaszlnął krótko, by ukryć własne zmieszanie.
— Proponuję sporządzić drobną mapę i zaznaczyć obszary, które zaatakowała Wielka Brytania, jak i te które zostały otwarte w wyniku podpisania pokoju nankińskiego.
— Przydałoby się też upewnić kto dokładnie wtedy panował, spisać dowódców biorących udział w wojnie, porównać ich siły... — decyzję kto czym się zajmie wyraźnie pozostawiali do dogadania Rosalie i Cyrille'owi.
W bardzo krótkim czasie - kiedy zaczęli omawiać temat projektu jaki w czwórkę robili - Rosie zauważyła, że kiedy bliźniacy się w coś mocno wczują, to nie ma zmiłuj się. Obojgu tak bardzo wciągnął temat, że w pewnym momencie kiedy to powiedziała informacje jakie siedziały gdzieś jej tam w głowie kiedy przeczytała o wojnie Opiumowej nagle stery przejęli bracia Black. Boo przechyliła główkę zaskoczona, ale zaraz się tylko uśmiechnęła pod noskiem, obserwując ich kiedy tak jedno kończyło zdanie drugiego. Przyciągnęła do siebie zeszyt i zapisała wiadomości które bracia im przedstawili układając je oczywiście swoimi słowami w zdania, bo tak się najlepiej uczy czy coś. W międzyczasie wykonała parę bazgrołów na marginesie które odzwierciedlały jej artystyczną duszę. Jakiś królik który stukał linijką w tablicę jakby chciał pokazać uczniom materiał jaki przerabiają, tak.
Kiedy równo odwrócili głowę w stronę Rosie i Cyrilla, dziewczyna się zaśmiała cicho.
- Oczywiście, panowie profesorzy. Notujemy każde wasze słowo.
Zażartowała wpatrując się w blondyna. Kiedy mieli rozdzielić zadania to dziewczyna od razu się wyrwała.
- W takim razie jeśli można, to ja narysuje!
Kiedy równo odwrócili głowę w stronę Rosie i Cyrilla, dziewczyna się zaśmiała cicho.
- Oczywiście, panowie profesorzy. Notujemy każde wasze słowo.
Zażartowała wpatrując się w blondyna. Kiedy mieli rozdzielić zadania to dziewczyna od razu się wyrwała.
- W takim razie jeśli można, to ja narysuje!
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City
Re: [LICEUM] Biblioteka
Czw Mar 22, 2018 11:09 pm
Czw Mar 22, 2018 11:09 pm
Przez krótką chwilę patrzył jak w obrazek na bliźniaków. Znał ich od dawna, widywał często jak "czytają" sobie w myślach, czy też mówią jednym głosem, ale mimo to... robiło to zawsze wrażenie. Uśmiechnął się szeroko i zaczął notować zapisując najważniejsze rzeczy z ich wykładu.
- Oui! - potwierdził nie przerywając pracy piórem. Nie często zdarzało mu się używać zwrotów z ojczystego języka, ale teraz starał się skupić na tym co robi. Nie często zdarzała się taka okazja, szczególnie, że ten projekt miał pomóc w zaliczeniu tego roku.
- W takim razie zajmę się porównaniem sił walczących - powiedział na spokojnie przyciągając do siebie co ciekawsze woluminy i od razu zaczął wyszukiwać odpowiednie informacje.
- Oui! - potwierdził nie przerywając pracy piórem. Nie często zdarzało mu się używać zwrotów z ojczystego języka, ale teraz starał się skupić na tym co robi. Nie często zdarzała się taka okazja, szczególnie, że ten projekt miał pomóc w zaliczeniu tego roku.
- W takim razie zajmę się porównaniem sił walczących - powiedział na spokojnie przyciągając do siebie co ciekawsze woluminy i od razu zaczął wyszukiwać odpowiednie informacje.
Saturn obrócił się w stronę Rosalie, widząc jak dziewczyna momentalnie zaklepuje sobie rozrysowanie mapy.
— Świetnie, pomogę ci zaznaczyć na niej odpowiednie obszary — powiedział przesuwając się nieznacznie w jej stronę. Podsunął jej książkę z odpowiednią mapą, wyraźnie tłumacząc co dokładnie ma narysować i które ważniejsze punkty muszą pozostać na niej zaznaczone. Nie było sensu rysować w końcu całej mapy Chin, skoro nie tego dotyczył projekt, ale niektóre zbiorniki wodne miały dość kluczową rolę w całym wydarzeniu.
Mercury widząc jak tamta dwójka tworzy na swój sposób odrębną grupę, kiwnął głową.
— To ja pomogę Cyrille'owi. Przygotowałem kilka materiałów, więc nie powinno być to jakieś szczególnie trudne. Podejrzewam, że nauczyciele chcą wyłącznie suchych faktów, ale w razie czego możemy dodać jakieś krótkie wytłumaczenie dlaczego naszym zdaniem wszystko skończyło się... tak jak się skończyło — powiedział kiwając nieznacznie głową jakby na potwierdzenie własnych słów.
— Brzmi jak dobry pomysł. Nauczyciele lubią dodatkowe punkty.
— O tak. I pogadanki o zaangażowaniu — zażartował przygotowując sobie odrębną kartkę, na której momentalnie zaczął spisywać argumenty przeważające szalę na zwycięską stronę, jak i potencjalne argumenty "co można było zrobić inaczej, by uzyskać zupełnie inny wynik".
— Świetnie, pomogę ci zaznaczyć na niej odpowiednie obszary — powiedział przesuwając się nieznacznie w jej stronę. Podsunął jej książkę z odpowiednią mapą, wyraźnie tłumacząc co dokładnie ma narysować i które ważniejsze punkty muszą pozostać na niej zaznaczone. Nie było sensu rysować w końcu całej mapy Chin, skoro nie tego dotyczył projekt, ale niektóre zbiorniki wodne miały dość kluczową rolę w całym wydarzeniu.
Mercury widząc jak tamta dwójka tworzy na swój sposób odrębną grupę, kiwnął głową.
— To ja pomogę Cyrille'owi. Przygotowałem kilka materiałów, więc nie powinno być to jakieś szczególnie trudne. Podejrzewam, że nauczyciele chcą wyłącznie suchych faktów, ale w razie czego możemy dodać jakieś krótkie wytłumaczenie dlaczego naszym zdaniem wszystko skończyło się... tak jak się skończyło — powiedział kiwając nieznacznie głową jakby na potwierdzenie własnych słów.
— Brzmi jak dobry pomysł. Nauczyciele lubią dodatkowe punkty.
— O tak. I pogadanki o zaangażowaniu — zażartował przygotowując sobie odrębną kartkę, na której momentalnie zaczął spisywać argumenty przeważające szalę na zwycięską stronę, jak i potencjalne argumenty "co można było zrobić inaczej, by uzyskać zupełnie inny wynik".
Zerknęła kątem oka na Saturna, który zdecydował się na to, żeby popracować z Bó w parach. Skłamałabym gdybym powiedziała, że smerfetka się nie ucieszyła na widok bliźniaka, który zaproponował jej współpracę. Ma do niego w pewnym sensie słabość, choć to pewnie dlatego, że zawsze wydaje jej się taki daleki nawet kiedy jest blisko. To pewnie zwyczajna ciekawość jego osoby. Dlatego powoli się wyprostowała kiedy się zbliżył i się szeroko uśmiechnęła do chłopaka, który z pewnością nie odbierał tego jako tak samo szczęśliwej chwili jak ona.
- Hai, ale wiesz co oppa? - mruknęła zaraz opierając brodę o swoją dłoń i przygryzła dolną wargę wpatrując się w Cyryla i Curr'ego którzy pewnie odpłynęli już do krainy swojego zadania. Nie ryzykując jednak tym, że ta dwójka to usłyszy zaraz szepnęła do partnera. - Nie uważasz, że to prawie jak randka? - zapytała od razu chichocząc cicho, bo była ciekawa jego reakcji! Bardzo się śmiała wysyłając sobie z mężczyzną smski i jego reakcje były naprawdę zabawne.... a teraz? Teraz ciekawił ją wyraz twarzy, kiedy powolutku zaczęła się skupiać na zadaniu, dokładnie słuchając poleceń Satruna i tworząc mapę najdokładniej jak tylko potrafiła
- Hai, ale wiesz co oppa? - mruknęła zaraz opierając brodę o swoją dłoń i przygryzła dolną wargę wpatrując się w Cyryla i Curr'ego którzy pewnie odpłynęli już do krainy swojego zadania. Nie ryzykując jednak tym, że ta dwójka to usłyszy zaraz szepnęła do partnera. - Nie uważasz, że to prawie jak randka? - zapytała od razu chichocząc cicho, bo była ciekawa jego reakcji! Bardzo się śmiała wysyłając sobie z mężczyzną smski i jego reakcje były naprawdę zabawne.... a teraz? Teraz ciekawił ją wyraz twarzy, kiedy powolutku zaczęła się skupiać na zadaniu, dokładnie słuchając poleceń Satruna i tworząc mapę najdokładniej jak tylko potrafiła
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach