▲▼
Piszę za Ciebie z/t i napiszę posta w szpitalu. Tam sobie grzecznie odpiszesz na wszystko.
First topic message reminder :
Charleson Park. Zadbany, niewielki teren zielony, który jest bardzo chętnie odwiedzany wiosną i latem przez mieszkańców ze względu na liczne walory estetyczne oraz ofertę wypoczynkową w postaci ławek, mini parków rekreacyjnych i sprzętu do ćwiczeń. Jego centrum przedarte jest przez fragment Zatoki Angielskiej, na której często odbywają się regaty małych żaglówek, natomiast z pozostałych trzech stron miejsce to jest otoczone przez osiedla mieszkalne.
Charleson Park. Zadbany, niewielki teren zielony, który jest bardzo chętnie odwiedzany wiosną i latem przez mieszkańców ze względu na liczne walory estetyczne oraz ofertę wypoczynkową w postaci ławek, mini parków rekreacyjnych i sprzętu do ćwiczeń. Jego centrum przedarte jest przez fragment Zatoki Angielskiej, na której często odbywają się regaty małych żaglówek, natomiast z pozostałych trzech stron miejsce to jest otoczone przez osiedla mieszkalne.
Miała dziwne sny. Uciekała przed wielkimi, mechanicznymi, wilkopodobnymi bestiami, których oczy jarzyły się na czerwono. Wpadła gdzieś na plażę, gdzie w wielu kopiach stała jej matka, ze wszystkich stron krzycząc na nią, że zawaliła sprawę i że się jej wstydzi. Później wrogo nastawione klony zmieniły się w drzewa, które splotły swoje konary tak gęsto, że zasłoniły niebo, a jedyne źródło światła stanowiły szkarłatne ślepia stalowych potworów, które w końcu ją dopadły.
Los chciał, że sen zlał się z rzeczywistością i w chwili, gdy Niklaus szturchnął Abbie, ta była święcie przekonana, że musi się bronić przed ociekającymi smarem zębiskami, więc (już na jawie) z całych sił kopnęła w przestrzeń przed sobą, nie patrząc czy trafia w mechaniczna bestię, w powietrze, czy też w ciało chłopaka, którego obecności nie była jeszcze świadoma. Dopiero po chwili, gdy już stała na ziemi, lekko się chwiejąc z zaspania, była w stanie zrozumieć, że jest gdzieś w parku, którego zupełnie nie pamiętała, a potwory były tylko przywidzeniem. Mimo gwałtownej pobudki była koszmarnie senna, więc zauważenie i wyostrzenie obrazu nieznajomego zajęło jej ładnych kilkanaście sekund.
- Jeśli chcesz mnie okraść albo zgwałcić to daruj sobie, bo nie jesteś oryginalny - powiedziała mu dość agresywnie, ale bez większego sensu. Miała naprawdę dość. W tym mieście nie można było się normalnie po ludzku wyspać, żeby ktoś nie zaczepił i nie chciał ci zrobić coś złego. Owszem, była jeszcze ta druga część mieszkańców, która wybawiała ją z opresji, ale ona miała już dość korzystania z cudzej pomocy. Znalazła sobie ławkę, cholernie niewygodną ale jednak wolną, chyba mogła po prostu się na niej wyspać, prawda?
Los chciał, że sen zlał się z rzeczywistością i w chwili, gdy Niklaus szturchnął Abbie, ta była święcie przekonana, że musi się bronić przed ociekającymi smarem zębiskami, więc (już na jawie) z całych sił kopnęła w przestrzeń przed sobą, nie patrząc czy trafia w mechaniczna bestię, w powietrze, czy też w ciało chłopaka, którego obecności nie była jeszcze świadoma. Dopiero po chwili, gdy już stała na ziemi, lekko się chwiejąc z zaspania, była w stanie zrozumieć, że jest gdzieś w parku, którego zupełnie nie pamiętała, a potwory były tylko przywidzeniem. Mimo gwałtownej pobudki była koszmarnie senna, więc zauważenie i wyostrzenie obrazu nieznajomego zajęło jej ładnych kilkanaście sekund.
- Jeśli chcesz mnie okraść albo zgwałcić to daruj sobie, bo nie jesteś oryginalny - powiedziała mu dość agresywnie, ale bez większego sensu. Miała naprawdę dość. W tym mieście nie można było się normalnie po ludzku wyspać, żeby ktoś nie zaczepił i nie chciał ci zrobić coś złego. Owszem, była jeszcze ta druga część mieszkańców, która wybawiała ją z opresji, ale ona miała już dość korzystania z cudzej pomocy. Znalazła sobie ławkę, cholernie niewygodną ale jednak wolną, chyba mogła po prostu się na niej wyspać, prawda?
Naprawdę nie miał najmniejszego pojęcia, co taka dziewczyna mogłaby robić w takim miejscu. Możliwym było, że uciekła z domu, ale tak robiły chyba tylko i wyłącznie nastolatki, chcące zrobić na złość swoim rodzicom. Czy też pokazać całemu światu, jakie to one są buntownicze i niezależne, a ta tutaj zdecydowanie na taką nie wyglądała. Oczywiście, że najzwyczajniej w świecie mógłby ją zostawić w świętym spokoju, ale później miałby ją na sumieniu. I zamiast korzystać z życia garściami, zastanawiałby się, czy napotkanej przez niego dziewczynie aby na pewno nic się nie stało. No, po prostu nie mógł przejść obojętnie.
Zamrugał zdezorientowany powiekami, a zrobiwszy dość niezgrabny unik, przeklął pod nosem, obdarzając nieznajomą dość morderczym spojrzeniem. On chce się zachować jak prawdziwy bohater, a ta zamiast podziękować mu za bezinteresowną pomoc - podnosi na niego rękę. Świat naprawdę schodzi na psy. Wstał zaraz z klęczek, a prostując się, przybrał na twarz przyjazny uśmiech. A przynajmniej miał nadzieję, że na takowy wygląda.
- Nie mam najmniejszego zamiaru cię okradać, a tym bardziej gwałcić. - odparł, zaraz krzywiąc się delikatnie. - Po prostu pierwszy raz spotykam się z tym, by parkową ławkę oblegała dziewczyna, a nie pierwszy lepszy menel. - dokończył, zaraz zerkając na wcześniej wspomnianą rzecz.
- Dlaczego tutaj śpisz? Uciekłaś z domu?
Zamrugał zdezorientowany powiekami, a zrobiwszy dość niezgrabny unik, przeklął pod nosem, obdarzając nieznajomą dość morderczym spojrzeniem. On chce się zachować jak prawdziwy bohater, a ta zamiast podziękować mu za bezinteresowną pomoc - podnosi na niego rękę. Świat naprawdę schodzi na psy. Wstał zaraz z klęczek, a prostując się, przybrał na twarz przyjazny uśmiech. A przynajmniej miał nadzieję, że na takowy wygląda.
- Nie mam najmniejszego zamiaru cię okradać, a tym bardziej gwałcić. - odparł, zaraz krzywiąc się delikatnie. - Po prostu pierwszy raz spotykam się z tym, by parkową ławkę oblegała dziewczyna, a nie pierwszy lepszy menel. - dokończył, zaraz zerkając na wcześniej wspomnianą rzecz.
- Dlaczego tutaj śpisz? Uciekłaś z domu?
Nie planowała atakować Niklausa, raczej spodziewała się ataku z jego strony, a tu się okazuje, że to całkiem... miły...? No w każdym razie nie otwarcie agresywny facet. Nie brzmiał, nie wyglądał ani nie pachniałam na alkoholika ani narkomana, wiec tymczasowo postanowiła się nieco odprężyć i nie uciekać gdzie pieprz rośnie. To znaczy, nie podjęła nawet takiej próby, bo skuteczność prawdopodobnie miałaby zerową, biorąc pod uwagę jej stan.
- Śpię tu bo mam taki kaprys - powiedziała, sugerując tonem, że to nie jego interes. - I nie, nie uciekłam z domu.
To ostatnie stwierdzenie nie było do końca prawdą, ale jej głos brzmiał tak, jakby dziewczyna rzeczywiście nie kłamała. Z resztą nie uważała domu ojca za swój własny, co w jasny sposób determinowało jej podejście do prawdziwości tych słów. Tak czy siak była naprawdę wyjątkowo zmęczona i zirytowana na osobnika, który wyrwał ją z objęć Morfeusza.
- Z resztą nie widzę powodu dla którego miałabym tłumaczyć się komuś, kto budzi mnie w środku nocy.
Zaraz tu naprawdę zaśnie. Powieki jej ciążyły, jakby przywieszono do nich kilka kilogramów piasku, Abbie musiała naprawdę walczyć, żeby nie zamknąć oczu i nie odpłynąć. Musiała się tylko pozbyć natręta i zaraz... i zaraz... i za... Zamrugała szybko, czując jak traci kontakt z rzeczywistością. O matko... Dopiero teraz poczuła, jak strasznie zimno było nocą w parku. Nie miała tego problemu przychodząc tu, w końcu po długim marszu byłą wystarczająco rozgrzana, jednak takie leżenie nieruchomo... Brrr. Zapięła szybko polar i kurtkę pod samą szyję.
- Śpię tu bo mam taki kaprys - powiedziała, sugerując tonem, że to nie jego interes. - I nie, nie uciekłam z domu.
To ostatnie stwierdzenie nie było do końca prawdą, ale jej głos brzmiał tak, jakby dziewczyna rzeczywiście nie kłamała. Z resztą nie uważała domu ojca za swój własny, co w jasny sposób determinowało jej podejście do prawdziwości tych słów. Tak czy siak była naprawdę wyjątkowo zmęczona i zirytowana na osobnika, który wyrwał ją z objęć Morfeusza.
- Z resztą nie widzę powodu dla którego miałabym tłumaczyć się komuś, kto budzi mnie w środku nocy.
Zaraz tu naprawdę zaśnie. Powieki jej ciążyły, jakby przywieszono do nich kilka kilogramów piasku, Abbie musiała naprawdę walczyć, żeby nie zamknąć oczu i nie odpłynąć. Musiała się tylko pozbyć natręta i zaraz... i zaraz... i za... Zamrugała szybko, czując jak traci kontakt z rzeczywistością. O matko... Dopiero teraz poczuła, jak strasznie zimno było nocą w parku. Nie miała tego problemu przychodząc tu, w końcu po długim marszu byłą wystarczająco rozgrzana, jednak takie leżenie nieruchomo... Brrr. Zapięła szybko polar i kurtkę pod samą szyję.
Czy był zaskoczony jej agresywnym nastawieniem? Oczywiście, że nie. W końcu, każda normalna dziewczyna na widok nieznajomego mężczyzny zareagowałaby podobnie. Nawet, jeżeli byli w podobnym wieku. Bo Nilaus nigdy nie powiedziałby, że stojąca przed nim dziewczę ma jedynie szesnaście lat. Wyglądała na zdecydowanie dojrzalszą kobietę. Z wyglądu, jak i charakteru. Zdziwił go nieco fakt, że zamiast zacząć krzyczeć w niebo głosy, by ktokolwiek jej pomógł, zachowała zimną krew, na pytania odpowiadając z zadziwiającym spokojem. Najwyraźniej była zbyt zmęczona, by stawiać jakiś większy opór. Bardzo ostrożnie kiwnął głową, na znak, iż zrozumiał jej słowa, swoją drogą wypowiedziane niezbyt przyjaznym tonem. Ale, jakby na to nie spojrzeć, również miałyby za złe osobie, która wybudziłaby go w środku nocy tylko po ty, by dowiedzieć się, co tutaj robi i dlaczego nie siedzi w swym przytulnym mieszkaniu.
- Rozumiem. Przepraszam za to, że obudziłem cię w środku nocy. Mogłem zostawić cię w spokoju. Dalej spałabyś na tej niewygodniej ławce, w parku, będąc zupełnie bezbronna. - mruknął dość nieprzyjemnym tonem, prychając cicho. W tamtej chwili zachował się niezbyt kulturalnie, ale jak mógłby inaczej zareagować?
- Osoba, która zajęłaby moje miejsce zachowałaby się dokładnie tak samo, nie sądzisz? - zapytał, bacznie ją obserwując. Jego uwadze nie umknęło szczelniejsze zapięcie kurtki, oraz zmęczenie, jakie wymalowane zostało na twarzy dziewczyny. Westchnął cicho, a składając usta w cienką linię, podrapał się po karku, starając się ukryć delikatne poddenerwowanie całą tą sytuacją. Pierwszy raz zdarzyło mu się coś tak nieprawdopodobnego, normalnym było, że nie wiedział, jak ma się zachować.
- Wiem, że to głupio zabrzmi i prędzej mnie wyśmiejesz, niż zgodzisz się na przedstawioną przeze mnie propozycję, ale może mogłabyś się przespać u mnie w mieszkaniu? Mieszkam sam, także z rodzicami nie byłoby większego problemu. No i przydałoby ci się miękkie łóżko i ciepła pościel. Obiecuję, że nie zrobię ci żadnej krzywdy. Bez problemu wyjdziesz z samego rana, jak tak bardzo by ci na tym zależało. - odparł, mając szczerą nadzieję, że dziewczyna nie da się długo prosić. - Przecież widzę, że ledwie co na nogach stoisz. - dokończył, z braku jakiegokolwiek pomysłu lewą doń wkładając do kieszeni swych dżinsowych spodni.
- Rozumiem. Przepraszam za to, że obudziłem cię w środku nocy. Mogłem zostawić cię w spokoju. Dalej spałabyś na tej niewygodniej ławce, w parku, będąc zupełnie bezbronna. - mruknął dość nieprzyjemnym tonem, prychając cicho. W tamtej chwili zachował się niezbyt kulturalnie, ale jak mógłby inaczej zareagować?
- Osoba, która zajęłaby moje miejsce zachowałaby się dokładnie tak samo, nie sądzisz? - zapytał, bacznie ją obserwując. Jego uwadze nie umknęło szczelniejsze zapięcie kurtki, oraz zmęczenie, jakie wymalowane zostało na twarzy dziewczyny. Westchnął cicho, a składając usta w cienką linię, podrapał się po karku, starając się ukryć delikatne poddenerwowanie całą tą sytuacją. Pierwszy raz zdarzyło mu się coś tak nieprawdopodobnego, normalnym było, że nie wiedział, jak ma się zachować.
- Wiem, że to głupio zabrzmi i prędzej mnie wyśmiejesz, niż zgodzisz się na przedstawioną przeze mnie propozycję, ale może mogłabyś się przespać u mnie w mieszkaniu? Mieszkam sam, także z rodzicami nie byłoby większego problemu. No i przydałoby ci się miękkie łóżko i ciepła pościel. Obiecuję, że nie zrobię ci żadnej krzywdy. Bez problemu wyjdziesz z samego rana, jak tak bardzo by ci na tym zależało. - odparł, mając szczerą nadzieję, że dziewczyna nie da się długo prosić. - Przecież widzę, że ledwie co na nogach stoisz. - dokończył, z braku jakiegokolwiek pomysłu lewą doń wkładając do kieszeni swych dżinsowych spodni.
Powieki były takie ciężkie. Każde słowo Niklausa docierało do niej jakby z opóźnieniem, co chwilę też rozmywała się jej przed oczami jego twarz, więc musiała mrugać częściej niż to było konieczne. Nie bardzo też rozumiała, co do niej mówił, przetrawiała wypowiedzi powoli, pięć razy powtarzając je w myślach, zanim docierał do niej ich sens.
- Mogłeś. Nie... jestem. Bezbronna. Ale wybaczam.
Tak bardzo nie wiedziała co mówi. Tak bardzo chciała spać. Słyszała, jak mówił coś o łóżku i ciepłej pościeli... O co mu chodziło? Przecież powiedziała, że nie uciekła z domu... I czemu miała się śmiać... Nie chciała się śmiać, chciała się położyć... Jej ciało niebezpiecznie pochyliło się do przodu, ale w ostatniej chwili nad nim zapanowała i opadła na ławkę. Już nawet nie czuła, jak strasznie twardo i niewygodnie na niej było. Miała jakąś powierzchnię płaską, która jeszcze zachowała ciepło jej ciała.
- Nie masz... planów... na... - ta dziwna, przerywana wypowiedź w jej umyśle była bardzo konkretnym i pełnym irytacji pytaniem, czy Niklaus nie ma ciekawszych planów na wieczór, niż przeszkadzanie jej w spaniu. Nawet nie zauważyła, że coś poszło nie po jej myśli, bo półświadomie się położyła i znów zaczęła odpływać.
- Mogłeś. Nie... jestem. Bezbronna. Ale wybaczam.
Tak bardzo nie wiedziała co mówi. Tak bardzo chciała spać. Słyszała, jak mówił coś o łóżku i ciepłej pościeli... O co mu chodziło? Przecież powiedziała, że nie uciekła z domu... I czemu miała się śmiać... Nie chciała się śmiać, chciała się położyć... Jej ciało niebezpiecznie pochyliło się do przodu, ale w ostatniej chwili nad nim zapanowała i opadła na ławkę. Już nawet nie czuła, jak strasznie twardo i niewygodnie na niej było. Miała jakąś powierzchnię płaską, która jeszcze zachowała ciepło jej ciała.
- Nie masz... planów... na... - ta dziwna, przerywana wypowiedź w jej umyśle była bardzo konkretnym i pełnym irytacji pytaniem, czy Niklaus nie ma ciekawszych planów na wieczór, niż przeszkadzanie jej w spaniu. Nawet nie zauważyła, że coś poszło nie po jej myśli, bo półświadomie się położyła i znów zaczęła odpływać.
Zmarszczył nieznacznie brwi, kiedy dotarły do niego słowa Abbie, w tamtej chwili tak bardzo pozbawione jakiegokolwiek ładu, czy też składu. Westchnął cicho, rozumiejąc, że szykowała się o wiele dłuższa rozmowa, niż na samym początku przepuszczał. Po raz kolejny tej nocy podrapał się po karku, nie mając jakiegoś lepszego pomysłu, a westchnąwszy rozejrzał się dookoła. Dziewczyna naprawdę miała wielkie szczęście, że trafiła właśnie na niego, a nie na jakiegoś starego zboczeńca, któremu capiło z mordy cebulą i zbyt dużą dawką domowego bimbru. Niklaus nawet nie chciał sobie wyobrażać, co by się później działo. Po jego plecach mimowolnie przebiegły nieprzyjemne dreszcze, dlatego chcąc zapomnieć, odkaszlnął głośno. Bacznie obserwował dziewczynę, która z każdą kolejną chwilą wyglądała na coraz mniej obecną.
- Nie, nie mam żadnych planów na dzisiejszy wieczór. I tak się nudziłem, więc nie robi mi to zbytniej różnicy. - odparł, wzruszając przy tym niedbale ramionami. Kiedy dziewczyna najzwyczajniej w świecie ponownie położyła się na ławce, podszedł do niej, a łapiąc ją za przegub, pociągnął delikatnie w swoją stronę.
- No choć, idziemy. Zobaczysz, później mi jeszcze za to podziękujesz. - mruknął cicho, a uśmiechając się pod nosem, ruszył w kierunku swojego mieszkania.
z/t x2
- Nie, nie mam żadnych planów na dzisiejszy wieczór. I tak się nudziłem, więc nie robi mi to zbytniej różnicy. - odparł, wzruszając przy tym niedbale ramionami. Kiedy dziewczyna najzwyczajniej w świecie ponownie położyła się na ławce, podszedł do niej, a łapiąc ją za przegub, pociągnął delikatnie w swoją stronę.
- No choć, idziemy. Zobaczysz, później mi jeszcze za to podziękujesz. - mruknął cicho, a uśmiechając się pod nosem, ruszył w kierunku swojego mieszkania.
z/t x2
Co łączy Chada Dylana Poopera i Christiana Trevelyan-Greya oprócz chujowych imion i wspólnego mieszkania? Zapewne przymus wspólnych spacerów. Weimar raczej nie umiał wyprowadzać się sam i, znając jego roztrzepaną naturę, zgubiłby się w Vancouver po przejściu dziesięciu metrów od budynku, w którym znajdował swoje legowisko, więc lepiej było trzymać go pod czujnym, bacznie obserwującym okiem bruneta. Przede wszystkim to on tu rządził i to on znał wszystkie parki, w których jego futrzasty przyjaciel mógł się dostatecznie porządnie wybiegać. Stąd wyprawa na jeden z zielonych terenów miasta, gdzie w teorii wszystko miało już dalej przebiec w całkowitym spokoju.
No jasne, cholera, z tym kundlem nigdy nie wychodzi.
Ledwie przeszli parędziesiąt metrów ścieżką. Ledwie spuścił weimara ze smyczy. Ledwie przeniósł wzrok gdzieś na bok, by nie obserwować cały czas psiego tyłka i grzbietu, A ON JUŻ MUSIAŁ BIEC DO NAJBLIŻSZEJ OSOBY. Osoby, którą okazała się być niziutka nastolatka o niewinnej aparycji i, znając życie, nawet nieświadoma tego, że zaraz zacznie ją obskakiwać jakiś obcy zwierzak. Bo naprawdę, pies pędził na nią z zawrotną prędkością. I gdy głośne gwizdnięcie ze strony Christiana średnio pomogło, podniósł głos.
- Chad, uspokój się! - rozkazujący ton nauczyciela średnio zadziałał na niesfornego czworonoga, który - zamiast w spokoju się zatrzymać - zaledwie zwolnił kroku i w ostateczności i tak dotarł do truskawkowego dziewczęcia, którego to dłoń trącił zaczepnie nosem, by następnie szczeknąć z wielkim entuzjazmem wyrażanym zasuwającym na wszystkie strony srebrzystym, lśniącym od słońca ogonem. Z kolei jego właściciel nie wyglądał na tak radosnego z tej sytuacji. - Panienka wybaczy, ten pies każdej osobie pcha się pod ręce, kiedy już się zainteresuje - westchnął z niechęcią, w duchu dziękując ziemi i niebiosom za to, że Pooper nie skoczył na tę kruszynę. Kruszynę, którą w sumie zaraz bardzo łatwo skojarzył z jej urokliwej buźki. - Panienka Stark! Dopiero teraz do mnie dotarło, że skądś znam tego aniołka - no tak, Grey, ledwie skończył się rok szkolny, a ty nawet nie robisz sobie przerwy od zagadywania uczennic. - Dlaczego nie cieszy się panienka wakacjami na wyjeździe? Trzeba korzystać z wolności.
No jasne, cholera, z tym kundlem nigdy nie wychodzi.
Ledwie przeszli parędziesiąt metrów ścieżką. Ledwie spuścił weimara ze smyczy. Ledwie przeniósł wzrok gdzieś na bok, by nie obserwować cały czas psiego tyłka i grzbietu, A ON JUŻ MUSIAŁ BIEC DO NAJBLIŻSZEJ OSOBY. Osoby, którą okazała się być niziutka nastolatka o niewinnej aparycji i, znając życie, nawet nieświadoma tego, że zaraz zacznie ją obskakiwać jakiś obcy zwierzak. Bo naprawdę, pies pędził na nią z zawrotną prędkością. I gdy głośne gwizdnięcie ze strony Christiana średnio pomogło, podniósł głos.
- Chad, uspokój się! - rozkazujący ton nauczyciela średnio zadziałał na niesfornego czworonoga, który - zamiast w spokoju się zatrzymać - zaledwie zwolnił kroku i w ostateczności i tak dotarł do truskawkowego dziewczęcia, którego to dłoń trącił zaczepnie nosem, by następnie szczeknąć z wielkim entuzjazmem wyrażanym zasuwającym na wszystkie strony srebrzystym, lśniącym od słońca ogonem. Z kolei jego właściciel nie wyglądał na tak radosnego z tej sytuacji. - Panienka wybaczy, ten pies każdej osobie pcha się pod ręce, kiedy już się zainteresuje - westchnął z niechęcią, w duchu dziękując ziemi i niebiosom za to, że Pooper nie skoczył na tę kruszynę. Kruszynę, którą w sumie zaraz bardzo łatwo skojarzył z jej urokliwej buźki. - Panienka Stark! Dopiero teraz do mnie dotarło, że skądś znam tego aniołka - no tak, Grey, ledwie skończył się rok szkolny, a ty nawet nie robisz sobie przerwy od zagadywania uczennic. - Dlaczego nie cieszy się panienka wakacjami na wyjeździe? Trzeba korzystać z wolności.
Przyszła tutaj w celu… tak naprawdę niewiadomym. Po prostu smutno jej było siedzieć samej w pokoju. Jedyne, co mogła tam robić, to patrzeć rozpaczliwie w sufit i zastanawiać się, jakim cudem jeszcze żyje. Tyle ostatnio się zdarzyło: znikąd dowiedziała się, że jej rodziców spotkał nieszczęśliwy wypadek, opiekę nad nią przejęło jej wujostwo, a i nagle wtrącono ją do szkoły publicznej. Nie była pewna czy podoła wyzwaniu, jakim była resocjalizacja. Chociaż w klasztorze żyła w otoczeniu ludzi, wszyscy mieli prawie takie samo zdanie. Jak maszyny. To stąd nauczyła się bezwzględnego posłuszeństwa. Wiedziała, że jeżeli zrobi coś nie tak, spotka ją kara. Zawód w oczach reszty był już dla niej okropną reprymendą, a co dopiero nieodzywanie się do niej! Czuła się wtedy taka… taka pusta. Uśpione dawno poczucie bycia niepotrzebną dawało się we znaki i nie potrafiła powstrzymać łez. Pamiętała, jak jej prześladowcy wyśmiewali ją i wyzywali od beksy. Ale co mogła zrobić? Bezsilność, która złapała ją w swoje szpony, zdawała się wszechmogąca i owładnęła nią całą, nakrywając ją płaszczem smutku. Wewnętrznego smutku. Bo na jej twarzy ciągle gościł uśmiech, nawet kiedy jej zielono-niebieskie tęczówki mówiły inaczej.
W każdym razie stało się – wylądowała w parku. Od samego ranka witał ją śpiew ptaków, a to miejsce nie stanowiło odstępstwa od tej zasady. Właściwie zawsze tak było. Skrycie dziwiło ją to, dlaczego właśnie to ją słowiki i inne ptactwo wybrało sobie za ich strażniczkę i ilekroć gdzieś szła, jej śladem musiało podążać kilka zwierząt. Jakby było to rekompensatą za utraconą radość życia. Słysząc odgłosy natury, nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. Gdzieś tkwił w nim lekki smutek, ale tylko wytrawni obserwatorzy mogli go dostrzec. Dla przeciętnego obywatela był to po prostu uśmiech osoby, która lubiła przebywać w otoczeniu przyrody.
Z zamyślenia podczas spaceru wyrwało ją szczekanie psa. Widząc, jak gwałtownie zaczął się do niej zbliżać, pisnęła cicho i odruchowo się cofnęła. Niestety, dzięki jej wyjątkowemu szczęściu, jak i niepatrzeniu pod nogi, potknęła się o pobliski kamień i skończyło się na tym, że jej biedne cztery litery opatrzone jedynie lichą bielizną i krótką spódniczką, która od razu po upadku podjechała do góry, przez co widać było jej cienkie, różowe majteczki. Ona jednak nie przejęła się tym – nadciągało przecież zagrożenie, więc miała prawo nie zauważyć, w jak brzydkiej pozycji jest. Przyciągnęła nogi do siebie i zasłoniła ręką twarz, modląc się do Boga, by nieznany zwierz jej nie zabił albo chociaż skończył z nią, ale prędko. Zamknęła oczy, trzęsąc się w strachu, co się wydarzy.
Nie rób mi krzywdy!
Kiedy jednak długo nic się nie działo, a w dodatku usłyszała znajomy głos, uchyliła powieki, ostrożnie odsuwając rękę z twarzy.
- E-ee…? – Zamrugała kilkakrotnie powiekami nadal w szoku po całej akcji. Gdy pies trącił jej dłoń nosem, wzdrygnęła się nieco. Był taki… wielki. Może niekoniecznie tak straszny, za jakiego go wcześniej uważała, ale mógł ją z łatwością powalić i rozszarpać na strzępy. Wciąż troszeczkę drżała po zajściu, jakie miało przed chwilą miejsce. Pokręciła głową, usiłując się opamiętać.
- P-profesor! – Otworzyła buzię w geście zdziwienia. Nie spodziewała się go tu. Myślała, że wyjechał… większość ludzi tak robi. Miała jednak przed sobą obraz osoby obalający mit, że nauczyciele gdziekolwiek planują robić sobie wczasy. Nie opalał się, nie jeździł na rolkach… ciężko było jej zrozumieć, dlaczego, bo sama wyznawała zasadę, że każdemu należy się mały urlop.
Na komplement zareagowała oblaniem się soczystym rumieńcem, delikatnym uśmiechem i spuszczeniem wzroku. Tak już miała. Łatwo ją było zawstydzić, jak i urazić. Była bardzo wrażliwą dziewczyną. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc nadal ze spojrzeniem wbitym w ziemię, odpowiedziała z zawahaniem:
- Dzi-dziękuję… – Przygryzła dolną wargę, raniąc ją dotkliwie do krwi. Po poczuciu żelazistego smaku w ustach, przestała wreszcie maltretować swoją łososiową wargę. - J-ja właśnie… E… – Zastanawiała się, jak to wytłumaczyć. Czemu nie wyjechała za granicę? Dlaczego została i ani na moment nie ruszyła się z miasta? Sama zachodziła w głowę, czemu jest tak, a nie inaczej. Nie była także dobrym kłamcą, więc wyznała prawdę. Nic innego jej nie zostało.
- Nie wiem. – Zaśmiała się głupio. Łapiąc się na tym, że wciąż siedzi na ziemi, zerwała się na równe nogi, nieco się przy tym chwiejąc. - N-naprawdę nie wiem. – Zerknęła na niego niewinnym, sarnim wzrokiem.
[Z góry przepraszam za tak długi czas oczekiwania, ale miałam pilny przypadek w pracy i... Mając napisanego posta, nie wstawiłam (;ω;)]
W każdym razie stało się – wylądowała w parku. Od samego ranka witał ją śpiew ptaków, a to miejsce nie stanowiło odstępstwa od tej zasady. Właściwie zawsze tak było. Skrycie dziwiło ją to, dlaczego właśnie to ją słowiki i inne ptactwo wybrało sobie za ich strażniczkę i ilekroć gdzieś szła, jej śladem musiało podążać kilka zwierząt. Jakby było to rekompensatą za utraconą radość życia. Słysząc odgłosy natury, nie mogła się powstrzymać od uśmiechu. Gdzieś tkwił w nim lekki smutek, ale tylko wytrawni obserwatorzy mogli go dostrzec. Dla przeciętnego obywatela był to po prostu uśmiech osoby, która lubiła przebywać w otoczeniu przyrody.
Z zamyślenia podczas spaceru wyrwało ją szczekanie psa. Widząc, jak gwałtownie zaczął się do niej zbliżać, pisnęła cicho i odruchowo się cofnęła. Niestety, dzięki jej wyjątkowemu szczęściu, jak i niepatrzeniu pod nogi, potknęła się o pobliski kamień i skończyło się na tym, że jej biedne cztery litery opatrzone jedynie lichą bielizną i krótką spódniczką, która od razu po upadku podjechała do góry, przez co widać było jej cienkie, różowe majteczki. Ona jednak nie przejęła się tym – nadciągało przecież zagrożenie, więc miała prawo nie zauważyć, w jak brzydkiej pozycji jest. Przyciągnęła nogi do siebie i zasłoniła ręką twarz, modląc się do Boga, by nieznany zwierz jej nie zabił albo chociaż skończył z nią, ale prędko. Zamknęła oczy, trzęsąc się w strachu, co się wydarzy.
Nie rób mi krzywdy!
Kiedy jednak długo nic się nie działo, a w dodatku usłyszała znajomy głos, uchyliła powieki, ostrożnie odsuwając rękę z twarzy.
- E-ee…? – Zamrugała kilkakrotnie powiekami nadal w szoku po całej akcji. Gdy pies trącił jej dłoń nosem, wzdrygnęła się nieco. Był taki… wielki. Może niekoniecznie tak straszny, za jakiego go wcześniej uważała, ale mógł ją z łatwością powalić i rozszarpać na strzępy. Wciąż troszeczkę drżała po zajściu, jakie miało przed chwilą miejsce. Pokręciła głową, usiłując się opamiętać.
- P-profesor! – Otworzyła buzię w geście zdziwienia. Nie spodziewała się go tu. Myślała, że wyjechał… większość ludzi tak robi. Miała jednak przed sobą obraz osoby obalający mit, że nauczyciele gdziekolwiek planują robić sobie wczasy. Nie opalał się, nie jeździł na rolkach… ciężko było jej zrozumieć, dlaczego, bo sama wyznawała zasadę, że każdemu należy się mały urlop.
Na komplement zareagowała oblaniem się soczystym rumieńcem, delikatnym uśmiechem i spuszczeniem wzroku. Tak już miała. Łatwo ją było zawstydzić, jak i urazić. Była bardzo wrażliwą dziewczyną. Nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc nadal ze spojrzeniem wbitym w ziemię, odpowiedziała z zawahaniem:
- Dzi-dziękuję… – Przygryzła dolną wargę, raniąc ją dotkliwie do krwi. Po poczuciu żelazistego smaku w ustach, przestała wreszcie maltretować swoją łososiową wargę. - J-ja właśnie… E… – Zastanawiała się, jak to wytłumaczyć. Czemu nie wyjechała za granicę? Dlaczego została i ani na moment nie ruszyła się z miasta? Sama zachodziła w głowę, czemu jest tak, a nie inaczej. Nie była także dobrym kłamcą, więc wyznała prawdę. Nic innego jej nie zostało.
- Nie wiem. – Zaśmiała się głupio. Łapiąc się na tym, że wciąż siedzi na ziemi, zerwała się na równe nogi, nieco się przy tym chwiejąc. - N-naprawdę nie wiem. – Zerknęła na niego niewinnym, sarnim wzrokiem.
[Z góry przepraszam za tak długi czas oczekiwania, ale miałam pilny przypadek w pracy i... Mając napisanego posta, nie wstawiłam (;ω;)]
- Panienko, proszę uważać jak panienka cho-...
Trevelyan jedynie odchrząknął znacząco, zaraz odwracając wzrok-... właściwie gdziekolwiek, byle tylko nie patrzeć na Toni i nie wyjść na jakiegoś chorego, starego zwyrola, którego interesują tylko tyłki uczennic. Może za dziesięć lat, jak tej małej uda się trochę dorosnąć.
"P-profesor!"
No, nie dało się ukryć, że był to spaczony przez poezję i muzykę dziad Grey we własnej osobie. Najlepszy przyjaciel żeńskiej części społeczeństwa i najgorszy wróg tej męskiej, nadal w swoim wysokim jestestwie, z całkiem przyjemnym wyrazem twarzy i jeszcze większą radością w oczach na widok kogoś znajomego. No, jedynie powiedzmy, że widok. Na razie wolał nie przenosić na nią spojrzenia, choć i tak zrobił to mimochodem, kiedy wydukała te swoje podziękowania, aczkolwiek - na całe szczęście - zatrzymał je na twarzy młodej damy.
Roześmiał się pod nosem na widok jej zakłopotania spowodowanego paroma miłymi słowami. Nastolatki potrafiły być jednak zaskakująco niewinne i rozkoszne. A mówili, że ten gatunek już wymarł. Zaraz jednak musiał ogarnąć swoją profesorską łepetynę i wsłuchać się w jej kolejne słowa. No, a przy okazji zająć się niesfornym weimarem, który nic nie robił sobie z tego, że z jego powodu ktoś tu nie mógł wstać. Pociągnął delikatnie za obrożę wyżła, by zmusić go do wycofania się i dać dziewczynie nieco przestrzeni dla możliwości swobodnego podniesienia się. Nawet wyciągnął już dłoń w jej stronę, aczkolwiek Stark zdążyła zerwać się sama, bez większej pomocy ze strony nauczyciela. Chwycił ją jednak lekko za ramię, kiedy zauważył, że w pierwszej chwili nie stała zbyt stabilnie. Nie na długo - mimo wszystko szybko zabrał rękę, na wypadek gdyby przyszło jej do głowy zacząć go o coś oskarżać. A przecież bez przesady.
"N-naprawdę nie wiem."
Uśmiechnął się uprzejmie w jej kierunku, kiwając przy tym głową na znak zrozumienia. Sam nie do końca wiedział czemu jeszcze nie jest w drodze do rodzinnego Teksasu czy gdziekolwiek, gdzie mógłby po prostu odpocząć od męczących skojarzeń, które nasuwały się kiedy tylko wychodził z domu. Każdy zakamarek Vancouver sprowadzał jego myśli w kierunku pracy, tak więc o domowym urlopie nie miał nawet co marzyć. No nic. Przycupnął przy swoim czworonogu i podpiął smycz do czerwonej obróżki, nim podniósł się z kucków.
- Więc nie różnimy się zbytnio w tej kwestii - odparł w stronę uczennicy, a tuż po tym wskazał jej ławkę stojącą sobie beztrosko obok. Oczywiście zanim sam usiadł poczekał, aż miejsce zajmie dama. Chyba że nie zajęła go w ogóle. Wtedy sam także zadowolił się staniem (heheheheh, a który facet by się nie zadowolił? Jeny, jaki sucharek). Z kolei rozradowany czworonóg znowu podszedł do swojej wcześniejszej "ofiary", tym razem zabierając się do tego o wiele spokojniej, i podsunął głowę pod jej dłoń, merdając radośnie ogonem. Anglista westchnął ze zrezygnowaniem w reakcji na zachowanie swojego pupila. - Chad nic ci nie zrobi. Jest po prostu wiecznie niedopieszczony - oznajmił spokojnie, posyłając jasnowłosej kolejny firmowy uśmiech uroczego profesora Greya. No jakoś trzeba było wyrywać te małe królewny i pokazywać im się z jak najlepszej strony. Mimo wszystko przez nazwisko miał sporo do nadrobienia. Czy coś.
- Można też powiedzieć, że nie wyjeżdżam ze względu na niego - wymamrotał nagle, wskazując podbródkiem na swoje siwe psisko. - Nie usiedzi w podróży, a poza tym nieszczególnie mam jak go ze sobą gdziekolwiek zabrać. Psie hotele i znajomi też odpadają. Ewentualnie dałbym go profesorowi Skywalkerowi, ale... cholera wie jak zareaguje Tłuszcz - parsknął nagle, jakby sama myśl o takiej sytuacji go rozbawiła, ale nie. - Kto nazywa kota w tak idiotyczny sposób?
Ach, więc to o to chodziło.
//A ja przepraszam za brak jakichś wyczepistych meteorytów lecących z nieba. Kombinuję z czymś na potem. |:<
Trevelyan jedynie odchrząknął znacząco, zaraz odwracając wzrok-... właściwie gdziekolwiek, byle tylko nie patrzeć na Toni i nie wyjść na jakiegoś chorego, starego zwyrola, którego interesują tylko tyłki uczennic. Może za dziesięć lat, jak tej małej uda się trochę dorosnąć.
"P-profesor!"
No, nie dało się ukryć, że był to spaczony przez poezję i muzykę dziad Grey we własnej osobie. Najlepszy przyjaciel żeńskiej części społeczeństwa i najgorszy wróg tej męskiej, nadal w swoim wysokim jestestwie, z całkiem przyjemnym wyrazem twarzy i jeszcze większą radością w oczach na widok kogoś znajomego. No, jedynie powiedzmy, że widok. Na razie wolał nie przenosić na nią spojrzenia, choć i tak zrobił to mimochodem, kiedy wydukała te swoje podziękowania, aczkolwiek - na całe szczęście - zatrzymał je na twarzy młodej damy.
Roześmiał się pod nosem na widok jej zakłopotania spowodowanego paroma miłymi słowami. Nastolatki potrafiły być jednak zaskakująco niewinne i rozkoszne. A mówili, że ten gatunek już wymarł. Zaraz jednak musiał ogarnąć swoją profesorską łepetynę i wsłuchać się w jej kolejne słowa. No, a przy okazji zająć się niesfornym weimarem, który nic nie robił sobie z tego, że z jego powodu ktoś tu nie mógł wstać. Pociągnął delikatnie za obrożę wyżła, by zmusić go do wycofania się i dać dziewczynie nieco przestrzeni dla możliwości swobodnego podniesienia się. Nawet wyciągnął już dłoń w jej stronę, aczkolwiek Stark zdążyła zerwać się sama, bez większej pomocy ze strony nauczyciela. Chwycił ją jednak lekko za ramię, kiedy zauważył, że w pierwszej chwili nie stała zbyt stabilnie. Nie na długo - mimo wszystko szybko zabrał rękę, na wypadek gdyby przyszło jej do głowy zacząć go o coś oskarżać. A przecież bez przesady.
"N-naprawdę nie wiem."
Uśmiechnął się uprzejmie w jej kierunku, kiwając przy tym głową na znak zrozumienia. Sam nie do końca wiedział czemu jeszcze nie jest w drodze do rodzinnego Teksasu czy gdziekolwiek, gdzie mógłby po prostu odpocząć od męczących skojarzeń, które nasuwały się kiedy tylko wychodził z domu. Każdy zakamarek Vancouver sprowadzał jego myśli w kierunku pracy, tak więc o domowym urlopie nie miał nawet co marzyć. No nic. Przycupnął przy swoim czworonogu i podpiął smycz do czerwonej obróżki, nim podniósł się z kucków.
- Więc nie różnimy się zbytnio w tej kwestii - odparł w stronę uczennicy, a tuż po tym wskazał jej ławkę stojącą sobie beztrosko obok. Oczywiście zanim sam usiadł poczekał, aż miejsce zajmie dama. Chyba że nie zajęła go w ogóle. Wtedy sam także zadowolił się staniem (heheheheh, a który facet by się nie zadowolił? Jeny, jaki sucharek). Z kolei rozradowany czworonóg znowu podszedł do swojej wcześniejszej "ofiary", tym razem zabierając się do tego o wiele spokojniej, i podsunął głowę pod jej dłoń, merdając radośnie ogonem. Anglista westchnął ze zrezygnowaniem w reakcji na zachowanie swojego pupila. - Chad nic ci nie zrobi. Jest po prostu wiecznie niedopieszczony - oznajmił spokojnie, posyłając jasnowłosej kolejny firmowy uśmiech uroczego profesora Greya. No jakoś trzeba było wyrywać te małe królewny i pokazywać im się z jak najlepszej strony. Mimo wszystko przez nazwisko miał sporo do nadrobienia. Czy coś.
- Można też powiedzieć, że nie wyjeżdżam ze względu na niego - wymamrotał nagle, wskazując podbródkiem na swoje siwe psisko. - Nie usiedzi w podróży, a poza tym nieszczególnie mam jak go ze sobą gdziekolwiek zabrać. Psie hotele i znajomi też odpadają. Ewentualnie dałbym go profesorowi Skywalkerowi, ale... cholera wie jak zareaguje Tłuszcz - parsknął nagle, jakby sama myśl o takiej sytuacji go rozbawiła, ale nie. - Kto nazywa kota w tak idiotyczny sposób?
Ach, więc to o to chodziło.
//A ja przepraszam za brak jakichś wyczepistych meteorytów lecących z nieba. Kombinuję z czymś na potem. |:<
Ciężkie było życie sieroty, jaką była Toni. Co chwilę jej twarz spotykała się z ziemią, nogi odmawiały posłuszeństwa, a postawa wręcz wołała o pomstę do nieba. Często też doświadczała złośliwości przedmiotów martwych tak, jak teraz. Potknęła się nieszczęśliwie o kamień i wylądowała w dość wulgarnej pozycji, ale bardziej zajmowało ją to, że ten ogromny futrzak (choć po prawdzie zwierzęta lubiła i miłowała z całego owocowego serduszka) może jej zrobić krzywdę. Dlatego nawet nie pomyślała o tym, by zakryć swoją bieliznę, choćby dłonią. Zakryła za to twarz, aby chociaż ona nie ucierpiała.
Nieoczekiwanie zwierzak stwierdził, że chyba na to nie pora i postąpił wedle polecenia właściciela.
– Uuuh…? – Spojrzała z niepokojem na psa i odsunęła rękę, nadal bojąc się jego wielkiej masy i ostrych zębów.
Właściwie nie znała profesora na tyle dobrze, by mówić mu po imieniu. A pierwsze, co przyszło jej do głowy, to było właśnie „profesor”, nie „pan”. Przyzwyczaiła się do nazywania go w ten sposób w szkole, więc poza nią trudno jej było od tego odstąpić. Dla niej zawsze był tym samym wspaniałym, łagodnym nauczycielem. Nawet nie odważyłaby się go posądzić o żadne złe intencje. Tłumaczyła sobie, że nic, co dzieje się na świecie okropnego, nie wychodzi spod ręki człowieka, a z łap losu.
Nie potrafiła powstrzymać się od słodkich rumieńców. Może to dlatego, że zwykle mało kto ją chwalił… Ludzie spoglądali na nią pogardliwie i sceptycznie. Nie rozumieli jej i nie doceniali. N-nie żeby jej to było potrzebne! Tylko… Smuciło ją to. Miała wrażenie, że od jej podobnych dzieli ją mur stworzony z cierni, prądu i okrutnych słów. Nie było łatwym się przez niego przedrzeć. Jednak gdy to robiła, wreszcie czuła, że żyje. Dziwne, ale przyjemne uczucie - być wolną i wiedzieć, ile się dokonało.
Podziękowała mu chicho po tym, jak pomógł jej wstać. Kiedy już stanęła na równe nogi, wzięła głęboki oddech i westchnęła. Dostała palpitacji serca i niechybnie odwiedziłaby ponownie szpital, jeśli wystraszyłoby ją to na śmierć. Słyszała, że podobno da się od tego osiwieć. Ciekawe, jakby wyglądała. Siwa Truskawka… to w ogóle możliwe?
Usiadła, pojąwszy, że o to prawdopodobnie chodzi mężczyźnie. Skuliła się lekko, kładąc łapki na kolanach.
Zamrugała kilkakrotnie na reakcję psa, ale delikatnie zaczęła go gładzić po łebku. Nie był wcale taki groźny… P-przynajmniej tak to widziała.
– Ee…? – Podniosła opuszczoną wcześniej ponuro głowę, patrząc na profesora, dopiero później przyswajając, o czym mówił. Nie otrząsnęła się jeszcze do końca z szoku spowodowanym zajściem.
Zachichotała na wypowiedź profesora. Nie mogła zaprzeczyć – to było wyjątkowe imię. „Tłuszcz” – „Tłuszczyk”. Tak zabawnie to brzmiało.
– Nie nazwałabym tego „idiotycznym”, bardziej „śmiesznym”. – Odpowiedziała, unosząc kąciki ust.
Nieoczekiwanie zwierzak stwierdził, że chyba na to nie pora i postąpił wedle polecenia właściciela.
– Uuuh…? – Spojrzała z niepokojem na psa i odsunęła rękę, nadal bojąc się jego wielkiej masy i ostrych zębów.
Właściwie nie znała profesora na tyle dobrze, by mówić mu po imieniu. A pierwsze, co przyszło jej do głowy, to było właśnie „profesor”, nie „pan”. Przyzwyczaiła się do nazywania go w ten sposób w szkole, więc poza nią trudno jej było od tego odstąpić. Dla niej zawsze był tym samym wspaniałym, łagodnym nauczycielem. Nawet nie odważyłaby się go posądzić o żadne złe intencje. Tłumaczyła sobie, że nic, co dzieje się na świecie okropnego, nie wychodzi spod ręki człowieka, a z łap losu.
Nie potrafiła powstrzymać się od słodkich rumieńców. Może to dlatego, że zwykle mało kto ją chwalił… Ludzie spoglądali na nią pogardliwie i sceptycznie. Nie rozumieli jej i nie doceniali. N-nie żeby jej to było potrzebne! Tylko… Smuciło ją to. Miała wrażenie, że od jej podobnych dzieli ją mur stworzony z cierni, prądu i okrutnych słów. Nie było łatwym się przez niego przedrzeć. Jednak gdy to robiła, wreszcie czuła, że żyje. Dziwne, ale przyjemne uczucie - być wolną i wiedzieć, ile się dokonało.
Podziękowała mu chicho po tym, jak pomógł jej wstać. Kiedy już stanęła na równe nogi, wzięła głęboki oddech i westchnęła. Dostała palpitacji serca i niechybnie odwiedziłaby ponownie szpital, jeśli wystraszyłoby ją to na śmierć. Słyszała, że podobno da się od tego osiwieć. Ciekawe, jakby wyglądała. Siwa Truskawka… to w ogóle możliwe?
Usiadła, pojąwszy, że o to prawdopodobnie chodzi mężczyźnie. Skuliła się lekko, kładąc łapki na kolanach.
Zamrugała kilkakrotnie na reakcję psa, ale delikatnie zaczęła go gładzić po łebku. Nie był wcale taki groźny… P-przynajmniej tak to widziała.
– Ee…? – Podniosła opuszczoną wcześniej ponuro głowę, patrząc na profesora, dopiero później przyswajając, o czym mówił. Nie otrząsnęła się jeszcze do końca z szoku spowodowanym zajściem.
Zachichotała na wypowiedź profesora. Nie mogła zaprzeczyć – to było wyjątkowe imię. „Tłuszcz” – „Tłuszczyk”. Tak zabawnie to brzmiało.
– Nie nazwałabym tego „idiotycznym”, bardziej „śmiesznym”. – Odpowiedziała, unosząc kąciki ust.
Wielkiej masy? Przecież ten pies był dosłowną bubą, szczupłym, może nieco wysokim czworonogiem. Ale gdzie tu mówić o jakiejś wielkiej masie?
Tak na dobrą sprawę, wydawała z siebie tylko jakieś nieartykuowane dźwięki, bała się jego psa i w ogóle odwalała rzeczy typowe raczej dla trzynastoletniej dziewczynki, to i tak nie mógł się opędzić od myśli, że - łoborze, Kriszczen, to tak codzienne, że już nawet tego nie komentuję - była po prostu urocza.
- [color:b8da=d9d9f3]Idiotycznie śmiesznym? - parsknął rozbawiony, chwytając za łapy swojego pupila, który chciał je ulokować na kolanach Toni. Bez przesady, zdawało się mówić karcące spojrzenie wwiercone w weimara, który zdawał się być kompletnie zadowolony ze swoich poczynań. No tak. Typowy Chad. Christian westchnął tylko ciężko i postawił kundla na ziemi, a gdy ten łaskawie zrozumiał przekaz, usiadł już grzecznie i przestał dokazywać. A wtedy zadzwonił telefon.
No cholera, serio?
Z ociągnięciem, naturalnie wcześniej przepraszając, odebrał połączenie i zamienił kilka zdań z jakąś przyjemnie brzmiącą kobietką, by zaraz się rozłączyć i podnieść tyłek.
- No i sobie pogawędziliśmy - mruknął, wyraźnie niezadowolony z tak szybko kończącego się spotkania. - Muszę pędzić, ale miło było panienkę zobaczyć. Do zobaczenia na rozpoczęciu.
I tyle go widziała.
zt
//Stwierdzam, że skoro obie będziemy teraz zabiegane, a ja dodatkowo już strasznie Ci zalegałam, to lepiej popisać kiedy indziej D:
Tak na dobrą sprawę, wydawała z siebie tylko jakieś nieartykuowane dźwięki, bała się jego psa i w ogóle odwalała rzeczy typowe raczej dla trzynastoletniej dziewczynki, to i tak nie mógł się opędzić od myśli, że - łoborze, Kriszczen, to tak codzienne, że już nawet tego nie komentuję - była po prostu urocza.
- [color:b8da=d9d9f3]Idiotycznie śmiesznym? - parsknął rozbawiony, chwytając za łapy swojego pupila, który chciał je ulokować na kolanach Toni. Bez przesady, zdawało się mówić karcące spojrzenie wwiercone w weimara, który zdawał się być kompletnie zadowolony ze swoich poczynań. No tak. Typowy Chad. Christian westchnął tylko ciężko i postawił kundla na ziemi, a gdy ten łaskawie zrozumiał przekaz, usiadł już grzecznie i przestał dokazywać. A wtedy zadzwonił telefon.
No cholera, serio?
Z ociągnięciem, naturalnie wcześniej przepraszając, odebrał połączenie i zamienił kilka zdań z jakąś przyjemnie brzmiącą kobietką, by zaraz się rozłączyć i podnieść tyłek.
- No i sobie pogawędziliśmy - mruknął, wyraźnie niezadowolony z tak szybko kończącego się spotkania. - Muszę pędzić, ale miło było panienkę zobaczyć. Do zobaczenia na rozpoczęciu.
I tyle go widziała.
zt
//Stwierdzam, że skoro obie będziemy teraz zabiegane, a ja dodatkowo już strasznie Ci zalegałam, to lepiej popisać kiedy indziej D:
Znowu wszystko spieprzył. Znowu. Znowu! ZNOWU! UGH!
Nie oglądając się za siebie, biegł byle dalej od tego miejsca, od niej... Od nich wszystkich, którym i tak tylko wiecznie wchodził w drogę. Koniec z tym! Nie było co się męczyć, skoro do niczego dobrego to nie prowadziło. Trzeba wiedzieć, kiedy rzucić ręcznik i spasować. A on i tak nigdy nie lękał się śmierci.
Czasami o niej myślał, gdy... gdy myślał, tak ogólnie. W stanie odurzenia jeszcze dało się wytrzymać, bo kiedy mózg zaczyna zmieniać się w galaretę, a zmysły wariują, ciężko skupić się na czymś dłuższą chwilę. Problemy niby dalej pozostają, ale już tak nie kłują w oczy i nie bolą. Na trzeźwo zdawały się jeszcze większe i potworniejsze niż pamiętał i wtedy wizja odejścia z tego świata naprawdę kusiła, choćby i miało poprzedzić ją fizyczne cierpienie. Zwłaszcza, że do tego ostatniego zdążył się dawno przyzwyczaić.
Nie, śmierć nie przerażała Thibaulta, ale życie już tak. Zawód na twarzach najbliższych, ich smutek, gdy znowu coś zrobił źle i ta normalność, której nijak nie potrafił sobie przyswoić. Przyszłość, jakiej nie umiał sobie wyobrazić. Przeszłość, której nie chciał nawet wspominać. I teraźniejszość - wymagająca i pełna wyborów chwila obecna. Chyba nigdy nie trafił dobrze, czy to słowem czy czynem, co zresztą zaprezentował na rozpoczęciu roku. W tej grze z wielokrotnymi zakończeniami Remi jakimś cudem zawsze trafiał na ścieżkę prowadzącą do tego najgorszego.
Mam... dość...
Nie czując już własnych nóg zwolnił kroku i, starając się zaczerpnąć powietrza, rozejrzał po okolicy. Jakim cudem trafił aż do Charleson Park? Boże, ile on biegł? I która godzina?? Musiało to coś jednak znaczyć. Być może sam podświadomie skierował się w to miejsce, ale właśnie w tym parku jego życie się odmieniło i tym bardziej pasowało by właśnie tu je zakończyć. Na tej samej ławce...
Usiadł, zziajany i przepocony. Jego wzrok opadł na jasny materiał swetra, który tak bardzo do niego nie pasował.
"Wyglądam jak kretyn..." pomyślał sapiąc, ale tylko pokręcił głową.
Nieistotne. Zaraz wcale nie będę wyglądać.
Sięgnął do kieszeni kurtki, starej skóry kupionej jeszcze we Francji z którą się nigdy nie rozstawał i z ukrytej kieszeni wyjął szwajcarski scyzoryk. Rozłożył osiemdziesięciopięcio milimetrowe ostrze i rozejrzał szybko za świadkami. O tej porze dzieciaki z rodzicami były w szkołach, w końcu nie tylko w Riverdale zaczynał się nowy rok. Reszta widocznie pracowała, bo w tym momencie nie było nikogo w zasięgu wzroku. Rem zamyślił się szybko.
Nie w żyły. W żyły tną się pizdy, które wcale tego nie chcą...
Zacisnął zęby. Taki tępak jak on nie miał bladego pojęcia, gdzie celować w ciele by łatwo uszkodzić jakiś ważny organ, ale nie trzeba było znać się na biologii, żeby wiedzieć jak łatwo(za łatwo...) poderżnąć komuś gardło. Zwłaszcza tak ostrym cackiem jak to w jego dłoni.
Z lekkim wahaniem przystawił nóż tnącą stroną do odkrytej szyi. Przycisnął go i drżącą ręką przebił skórę, a następnie mocno przejechał nim, próbując zagłębić jak najbardziej. Musiał pomóc sobie drugą ręką, bo osłabiony po szaleńszym biegu nie miał dostatecznie sił. Bolało jak diabli, zaparło mu dech w piersiach i nawet nie miał pewności czy równo tnie. Krew zachlapała wszystko, także ostrze noża, które i tak ciężko było mu utrzymać w spoconej dłoni. W końcu scyzoryk wymsknął mu się i upadł na ziemię, ale w tym momencie Francuz nie miał już po co go szukać. Dusząc się i krztusząc osunął na ławce. Do ostatniej chwili wpatrywał się w drzewo pod którym zobaczył Natalie po poprzedniej, nieudanej próbie. Tracąc przytomność zastanawiał się czy lepiej by było, gdyby umarł te parę miesięcy wcześniej.
Nie oglądając się za siebie, biegł byle dalej od tego miejsca, od niej... Od nich wszystkich, którym i tak tylko wiecznie wchodził w drogę. Koniec z tym! Nie było co się męczyć, skoro do niczego dobrego to nie prowadziło. Trzeba wiedzieć, kiedy rzucić ręcznik i spasować. A on i tak nigdy nie lękał się śmierci.
Czasami o niej myślał, gdy... gdy myślał, tak ogólnie. W stanie odurzenia jeszcze dało się wytrzymać, bo kiedy mózg zaczyna zmieniać się w galaretę, a zmysły wariują, ciężko skupić się na czymś dłuższą chwilę. Problemy niby dalej pozostają, ale już tak nie kłują w oczy i nie bolą. Na trzeźwo zdawały się jeszcze większe i potworniejsze niż pamiętał i wtedy wizja odejścia z tego świata naprawdę kusiła, choćby i miało poprzedzić ją fizyczne cierpienie. Zwłaszcza, że do tego ostatniego zdążył się dawno przyzwyczaić.
Nie, śmierć nie przerażała Thibaulta, ale życie już tak. Zawód na twarzach najbliższych, ich smutek, gdy znowu coś zrobił źle i ta normalność, której nijak nie potrafił sobie przyswoić. Przyszłość, jakiej nie umiał sobie wyobrazić. Przeszłość, której nie chciał nawet wspominać. I teraźniejszość - wymagająca i pełna wyborów chwila obecna. Chyba nigdy nie trafił dobrze, czy to słowem czy czynem, co zresztą zaprezentował na rozpoczęciu roku. W tej grze z wielokrotnymi zakończeniami Remi jakimś cudem zawsze trafiał na ścieżkę prowadzącą do tego najgorszego.
Mam... dość...
Nie czując już własnych nóg zwolnił kroku i, starając się zaczerpnąć powietrza, rozejrzał po okolicy. Jakim cudem trafił aż do Charleson Park? Boże, ile on biegł? I która godzina?? Musiało to coś jednak znaczyć. Być może sam podświadomie skierował się w to miejsce, ale właśnie w tym parku jego życie się odmieniło i tym bardziej pasowało by właśnie tu je zakończyć. Na tej samej ławce...
Usiadł, zziajany i przepocony. Jego wzrok opadł na jasny materiał swetra, który tak bardzo do niego nie pasował.
"Wyglądam jak kretyn..." pomyślał sapiąc, ale tylko pokręcił głową.
Nieistotne. Zaraz wcale nie będę wyglądać.
Sięgnął do kieszeni kurtki, starej skóry kupionej jeszcze we Francji z którą się nigdy nie rozstawał i z ukrytej kieszeni wyjął szwajcarski scyzoryk. Rozłożył osiemdziesięciopięcio milimetrowe ostrze i rozejrzał szybko za świadkami. O tej porze dzieciaki z rodzicami były w szkołach, w końcu nie tylko w Riverdale zaczynał się nowy rok. Reszta widocznie pracowała, bo w tym momencie nie było nikogo w zasięgu wzroku. Rem zamyślił się szybko.
Nie w żyły. W żyły tną się pizdy, które wcale tego nie chcą...
Zacisnął zęby. Taki tępak jak on nie miał bladego pojęcia, gdzie celować w ciele by łatwo uszkodzić jakiś ważny organ, ale nie trzeba było znać się na biologii, żeby wiedzieć jak łatwo(za łatwo...) poderżnąć komuś gardło. Zwłaszcza tak ostrym cackiem jak to w jego dłoni.
Z lekkim wahaniem przystawił nóż tnącą stroną do odkrytej szyi. Przycisnął go i drżącą ręką przebił skórę, a następnie mocno przejechał nim, próbując zagłębić jak najbardziej. Musiał pomóc sobie drugą ręką, bo osłabiony po szaleńszym biegu nie miał dostatecznie sił. Bolało jak diabli, zaparło mu dech w piersiach i nawet nie miał pewności czy równo tnie. Krew zachlapała wszystko, także ostrze noża, które i tak ciężko było mu utrzymać w spoconej dłoni. W końcu scyzoryk wymsknął mu się i upadł na ziemię, ale w tym momencie Francuz nie miał już po co go szukać. Dusząc się i krztusząc osunął na ławce. Do ostatniej chwili wpatrywał się w drzewo pod którym zobaczył Natalie po poprzedniej, nieudanej próbie. Tracąc przytomność zastanawiał się czy lepiej by było, gdyby umarł te parę miesięcy wcześniej.
Ingerencja Mistrza Gry
Przez to, że zaczął się rok szkolny przewijało się dość sporo ludzi.
Jednak kiedy nadeszła ta określona pora, mało kto znalazł się w takim parku czy w kawiarni. Nie oznaczało to, że na mieście nie było ani jednej żywej duszy - zawsze ktoś znalazł czas, aby wyjść z psem lub z dzieckiem na spacer. W końcu nie każdy o tej porze był w pracy. Niektórzy mieli urlop, wolne lub po prostu byli na emeryturze czy robili sobie wagary przy rozpoczęciu roku szkolnego. Nikogo nie powinno to dziwić, dlatego kiedy Remi podjął się tak odważnego, a zarazem głupiego czynu jakim jest poderżniecie sobie gardła - swoją drogą najgłupszy sposób, aby siebie zabić - młoda kobieta z wózkiem akurat przechadzała się ścieżkami tego parku, kiedy nagle zauważyła chłopaka, który starał odebrać sobie życie. Bez większego zastanowienia sięgnęła po telefon i zadzwoniła po pogotowie, opisując całe zdarzenie, podbiegając również - zostawiając wózek swojej mamie, z którą również była na spacerze - wykonując także wszystkie czynności, które doradzili jej lekarze przez komórkę. Po rozłączeniu wykonała wszystkie instrukcje, a niewiele później karetka była na miejscu i zajęła się lekkomyślnym dzieciakiem. Zabrali Remi'ego do szpitala, gdzie również wsiadła obca kobieta głównie przez to, że udzieliła mu pierwszej pomocy no i sama miała ręce całe we krwi, zostawiając swoje dziecko z babcią.Piszę za Ciebie z/t i napiszę posta w szpitalu. Tam sobie grzecznie odpiszesz na wszystko.
Ten jaki i większość innych jej spacerów też nie był zaplanowany. Po prostu nagle poczuła potrzebę, powłóczenie się po okolicy, a park brzmiał jak dobre miejsce na tego typu rozrywkę. Poprawiła kaptur po czym szybko wsunęła ponownie dłonie w kieszenie płaszcza. nie za bardzo zwracała uwagę na mijających ją ludzi, chociaż uważała na tule by raczej na nich nie wpadać. Właściwie jak się tak zastanowić, to ta pogoda nie sprzyjała spacerom, więc pewnie większość ludzi która ją mijała robiła to w pospiechu, nie zwracając uwagi na dziwaczkę której się zebrało na rozkminy o życiu. Bo cóż tu ze sobą począć po tym liceum? Zaczęła studia, których nie była pewna no i miała poczucie, że to jest czas na jakieś ważne decyzje życiowe, a ona nie miała bladego pojęcia nawet czego powinny dotyczyć. Depresyjna Kamira w parku odcinek pierwszy.
Znacie ten uczuć, kiedy ktoś was poznaje, a wy bardzo, bardzo, bardzo nie chcecie, żeby ten ktoś was poznał? To może być całuśna ciocia na weselu, znajomy ze szkoły, za którym nie przepadaliście albo prostytutka, z którą ostatnio harcowałeś, podczas spaceru z żoną. Tak, Koss właśnie znalazł się w tej sytuacji. I co jeszcze gorsze, nie miał pojęcia kto go poznał i dlaczego. Po prostu szedł sobie grzecznie i w pewnym momencie usłyszał pewien męski, niezwykle szorstki i bardzo nieprzyjemny głos. Zwiastował on zagładę, głosił bowiem:
- Hej, ja tego kitajca skądś znam.
I tutaj pojawia się problem. Koss bowiem był osobą dosyć rozpoznawalną sam w sobie i wielu już zaszedł za skórę. Mógł to być więc jakiś akt zemsty za głupi psikus z przeszłości. Druga możliwość zakładała, że jest to powiązane z jego pracą w służbach specjalnych, co byłoby najgorsze, ale również najmniej prawdopodobne. W końcu po coś ma ten kamuflaż, nie? Ale wiadomo, sprawy różnie się mają. Trzecia i ostatnia wreszcie opcja zakładała zwykłą nieuprzejmość na tle rasowym, kiedy bowiem Koss zweryfikował rzeczonych "znajomych", jego oczom ukazały się tyleż nieprzyjemne, co niezbyt inteligentne facjaty trzech jegomości, dla których "każdy chińczyk wygląda tak samo", powinien "wypierdalać z naszego kraju" oraz "jebać twoją matkę" czy coś takiego.
Jakakolwiek odpowiedź nie byłaby prawdziwa, rozwiązanie pozostawało jedno: spieprzać gdzie się da. Oczywiście była jeszcze opcja konfrontacji, jednak z szacunku dla świata lepiej było o niej nie wspominać.
Tak więc Nekke krążył po uliczkach, próbował zmylić pościg i robił wszystko co tylko umiał, aby nie zwracać na siebie uwagi. Miał szczęście, ponieważ jego prześladowcy nie należeli do najsprytniejszych na świecie, co już zostało zresztą wspomniane. Niestety jednocześnie byli bardzo zdeterminowani i za każdym razem kiedy myślał, że już miał spokój, trójka jegomości wychodziła zza jakiegoś rogu i szukała rzeczonego kitacja.
Tym sposobem Koss trafił do parku, gdzie na szczęście było dosyć sporo osób. Wszystko wskazywało jednak na to, że zwykłe wmieszanie się w tłum nic nie da, dlatego musiał wymyślić coś innego.
Założył kaptur na głowę, a potem podszedł do Bogu ducha winnej osóbki płci żeńskiej i jakby nigdy nic złapał ją za rękę.
- Jestem w dużym niebezpieczeństwie, błagam, udawaj że mnie znasz albo zaraz będziesz do mnie wzywać karetkę - powiedział szybko i posłał jej, Kamirze oczywiście, o czym wiedzieć jeszcze nie mógł, błagalne spojrzenie, mając nadzieję, że na coś da się złapać. Pomijając fakt, że mówił prawdę.
A po chwili zaśmiał się jak zakochany gołąbek słyszący kretyński żart, który nie bawi nikogo innego i modlił się w duchu, aby to jakimś cudem zadziałało.
- Hej, ja tego kitajca skądś znam.
I tutaj pojawia się problem. Koss bowiem był osobą dosyć rozpoznawalną sam w sobie i wielu już zaszedł za skórę. Mógł to być więc jakiś akt zemsty za głupi psikus z przeszłości. Druga możliwość zakładała, że jest to powiązane z jego pracą w służbach specjalnych, co byłoby najgorsze, ale również najmniej prawdopodobne. W końcu po coś ma ten kamuflaż, nie? Ale wiadomo, sprawy różnie się mają. Trzecia i ostatnia wreszcie opcja zakładała zwykłą nieuprzejmość na tle rasowym, kiedy bowiem Koss zweryfikował rzeczonych "znajomych", jego oczom ukazały się tyleż nieprzyjemne, co niezbyt inteligentne facjaty trzech jegomości, dla których "każdy chińczyk wygląda tak samo", powinien "wypierdalać z naszego kraju" oraz "jebać twoją matkę" czy coś takiego.
Jakakolwiek odpowiedź nie byłaby prawdziwa, rozwiązanie pozostawało jedno: spieprzać gdzie się da. Oczywiście była jeszcze opcja konfrontacji, jednak z szacunku dla świata lepiej było o niej nie wspominać.
Tak więc Nekke krążył po uliczkach, próbował zmylić pościg i robił wszystko co tylko umiał, aby nie zwracać na siebie uwagi. Miał szczęście, ponieważ jego prześladowcy nie należeli do najsprytniejszych na świecie, co już zostało zresztą wspomniane. Niestety jednocześnie byli bardzo zdeterminowani i za każdym razem kiedy myślał, że już miał spokój, trójka jegomości wychodziła zza jakiegoś rogu i szukała rzeczonego kitacja.
Tym sposobem Koss trafił do parku, gdzie na szczęście było dosyć sporo osób. Wszystko wskazywało jednak na to, że zwykłe wmieszanie się w tłum nic nie da, dlatego musiał wymyślić coś innego.
Założył kaptur na głowę, a potem podszedł do Bogu ducha winnej osóbki płci żeńskiej i jakby nigdy nic złapał ją za rękę.
- Jestem w dużym niebezpieczeństwie, błagam, udawaj że mnie znasz albo zaraz będziesz do mnie wzywać karetkę - powiedział szybko i posłał jej, Kamirze oczywiście, o czym wiedzieć jeszcze nie mógł, błagalne spojrzenie, mając nadzieję, że na coś da się złapać. Pomijając fakt, że mówił prawdę.
A po chwili zaśmiał się jak zakochany gołąbek słyszący kretyński żart, który nie bawi nikogo innego i modlił się w duchu, aby to jakimś cudem zadziałało.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach