▲▼
First topic message reminder :
***
Czy to coś nowego, że znów ktoś wkurwił Alex do tego stopnia, że ta postanowila sobie darować, wziąć gitarę w pokrowcu i psa i pójść przed siebie? No raczej nie. Wright była wściekła wszystko ją denerwowało. Dodatkowo czuła się strasznie bezsilnie. Szczerze? Choć Amerykanka się by do tego nigdy nie przyznała to jednak tęskniła za domem. Dokładnie za czasem, kiedy jej ojciec żyła, a ona sama wiodła spokojne życie w San Francisco. Była jednak świadoma, że to już przeszłość. Tamto już nie wróci. Nie może, a ona sama musi sobie jakoś radzić.
No nic, wracając do sytuacji Wright. Dziewczyna potrzebowała się jakoś zrelaksować. Przeszła się spory kawałek drogi, nieco ją to uspokoiło, ale nie do końca. Potrzebowała się na czymś wyżyć. Było kilka opcji na to, na przykład wplątanie się w jakąś bojkę. Zostawało jednak pytanie czy warto było to zrobić i pewnie po raz kolejny oberwać? Z resztą Roverowi mogłoby się wtedy oberwać, a ona nie chciała by psu się coś stało, więc raczej ta opcja odpadała. Postanowiła wyrzucić z siebie te negatywne uczucia przez coś zupełnie innego, a dokładnie przez muzykę. Znalazła sobie odpowiednie miejsce na jednej z ulicy. Wyjęła z pokrowca Angie, etui zostawiła otwarte przed sobą. Instrument nastroiła i zaczęła. Grała dość długo, a jej pierwsze utwory nie należały do tych spokojnych. W końcu jednak opanowała się nieco i zmieniła z nieco spokojniejsze i łagodniejsze brzmieniem. Poskutkowało to nieco większą ilością drobnych wrzuconych do pokrowca od jej gitary. Alex ogólnie jakoś bardzo nie skupiała się na otaczających ją ludziach. Zwyczajnie ją nie interesowali. Czasem tylko zerknęła tylko na ludzi. Podczas tego wszystkiego Rover zajmowała się sobą, ale nie odchodził za daleko od swojej właścicielki. Tak, Rover był mądra psiną.
Dosłownie chwilę temu skończyła jeden z utworów Starset. Chwilę zastanawiała się nad kolejnym, ale pomimo tego zastawienia jej palce nie przestawały wędrować po strunach i gryfie Angel. W końcu zdecydowała się na kolejny utwór.
- Oh well, honor for all
Of the big and the small
Well, the taller they stand
Well, the harder they fall
We live for today, but we die for the next
with blood in our veins and the air in our chest
Oh, we step into war with our hearts on the line
Dirt on our boots, it shakes free over time... - zaczęła nucić i śpiewała dalej wybraną piosenkę
Jedna z wielu zwyczajnych ulic w tym mieście. Nic nadzwyczajnego. Całkiem zadbana, znajdująca się niedaleko centrum miasta, dzięki czemu niemal o każdej porze można kogoś spotkać. Przy niej również znajdują się wszelkiego rodzaju kawiarnie, restauracje i sklepu, ale z pewnością nie ma ich tyle, ile w samym centrum - w końcu to tam zbiera się spora gromada mieszkańców, gdy chcą się zabawić nocą lub spędzić miło czas za dnia. Owszem, w lokalach przy tej ulicy również tętni nocne i dzienne życie, jednak zdecydowanie nie w takim natężeniu jak w centrum. Ze względu na połączenie komunikacyjne, dostępność różnych miejsc rozrywkowych i gastronomicznych oraz względną ciszę w nocy ludzie często szukają w tej okolicy mieszkań do wynajęcia lub kupna.
Ulica
Na tym terenie nie ma ingerencji pracowniczej.
Jesteś zainteresowany pracą na ulicy? Kliknij na W.
Jesteś zainteresowany pracą na ulicy? Kliknij na W.
***
Czy to coś nowego, że znów ktoś wkurwił Alex do tego stopnia, że ta postanowila sobie darować, wziąć gitarę w pokrowcu i psa i pójść przed siebie? No raczej nie. Wright była wściekła wszystko ją denerwowało. Dodatkowo czuła się strasznie bezsilnie. Szczerze? Choć Amerykanka się by do tego nigdy nie przyznała to jednak tęskniła za domem. Dokładnie za czasem, kiedy jej ojciec żyła, a ona sama wiodła spokojne życie w San Francisco. Była jednak świadoma, że to już przeszłość. Tamto już nie wróci. Nie może, a ona sama musi sobie jakoś radzić.
No nic, wracając do sytuacji Wright. Dziewczyna potrzebowała się jakoś zrelaksować. Przeszła się spory kawałek drogi, nieco ją to uspokoiło, ale nie do końca. Potrzebowała się na czymś wyżyć. Było kilka opcji na to, na przykład wplątanie się w jakąś bojkę. Zostawało jednak pytanie czy warto było to zrobić i pewnie po raz kolejny oberwać? Z resztą Roverowi mogłoby się wtedy oberwać, a ona nie chciała by psu się coś stało, więc raczej ta opcja odpadała. Postanowiła wyrzucić z siebie te negatywne uczucia przez coś zupełnie innego, a dokładnie przez muzykę. Znalazła sobie odpowiednie miejsce na jednej z ulicy. Wyjęła z pokrowca Angie, etui zostawiła otwarte przed sobą. Instrument nastroiła i zaczęła. Grała dość długo, a jej pierwsze utwory nie należały do tych spokojnych. W końcu jednak opanowała się nieco i zmieniła z nieco spokojniejsze i łagodniejsze brzmieniem. Poskutkowało to nieco większą ilością drobnych wrzuconych do pokrowca od jej gitary. Alex ogólnie jakoś bardzo nie skupiała się na otaczających ją ludziach. Zwyczajnie ją nie interesowali. Czasem tylko zerknęła tylko na ludzi. Podczas tego wszystkiego Rover zajmowała się sobą, ale nie odchodził za daleko od swojej właścicielki. Tak, Rover był mądra psiną.
Dosłownie chwilę temu skończyła jeden z utworów Starset. Chwilę zastanawiała się nad kolejnym, ale pomimo tego zastawienia jej palce nie przestawały wędrować po strunach i gryfie Angel. W końcu zdecydowała się na kolejny utwór.
- Oh well, honor for all
Of the big and the small
Well, the taller they stand
Well, the harder they fall
We live for today, but we die for the next
with blood in our veins and the air in our chest
Oh, we step into war with our hearts on the line
Dirt on our boots, it shakes free over time... - zaczęła nucić i śpiewała dalej wybraną piosenkę
Ręka nie zadrżała mu ani na moment. Pistolet był nieodbezpieczony, ale efekty jakie przynosił były niezwykle zadowalające. Był to najskuteczniejszy sposób do prowadzenia dialogu jaki znał. Wszystko odbywało się bez zbędnego krzyku, krok za kroczkiem... Wziął głęboki oddech nie spuszczając Leilani z oczu. Tym razem było inaczej... Czas, który minął zanim dziewczyna usiadła na fotelu pasażera wydawał się trwać wiecznie. Celując do niej pomyślał, jak bardzo lekkomyślnie postępuje. Znowu dawał się ponieść samolubnemu zaspokajaniu żądz. Nie ważne jak obrzydliwe i okrutne mogłyby się wydawać. Przez krótki ułamek sekundy pomyślał o konsekwencjach kolejnego "wybryku". Trzaśnięcie drzwi przyprawiło go ciarki. Po wspomnieniu o ryzyku i problemach z jakimi wiążą się jego działania pozostał tylko dreszcz. W jego myślach coś przeskoczyło. Uśmiechnął się. Stało się, już niczego nie cofnie. Nie chce.
- Zapraszam na przejażdżkę. - zabezpieczył drzwi i nachylił się w kierunku Leilani szybkim ruchem wrzucając i zatrzaskując pistolet do schowka. Obecność dziewczyny była ekscytująca. - Odblokuj i oddaj mi telefon. - wydał polecenie. Oparł łokieć o brzeg siedzenia nachylając się do niej, nie mógł przestać się uśmiechać.
- Zapraszam na przejażdżkę. - zabezpieczył drzwi i nachylił się w kierunku Leilani szybkim ruchem wrzucając i zatrzaskując pistolet do schowka. Obecność dziewczyny była ekscytująca. - Odblokuj i oddaj mi telefon. - wydał polecenie. Oparł łokieć o brzeg siedzenia nachylając się do niej, nie mógł przestać się uśmiechać.
Nie miała pojęcia, że broń nie była odbezpieczona. Kiedy inni stali w kolejce po zainteresowanie wszelkiego rodzaju pistoletami, Cigfran oczekiwała na resztki tego, co nazywają talentem plastycznym. Gdyby nie to, zapewne próbowałaby ucieczki; od szkoły dzieliło ją zaledwie kilkaset metrów. Jeśliby biegła z całych sił, pozbywając się po drodze plecaka, w nieco ponad minutę znalazłaby się bezpieczna za murami Riverdale High. Nauczyciele na pewno wiedzieliby co zrobić.
Ale dała się oszukać i teraz siedziała w samochodzie Joe, całkowicie niezdolna do obrony. Cała pewność siebie, jaką dzień wcześniej prezentowała mu swoich pyskówkach, momentalnie z niej uleciała. Sama Leilani pragnęła jedynie stać się malutka, jak najmniejsza, po prostu zniknąć. Szczególnie, gdy nakazał jej oddać swój telefon. Dopiero wtedy odważyła się na niego spojrzeć i zamarła.
O Boże, on wie o wszystkim.
A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miała siły, by mu się przeciwstawić. Nawet jeśli nie groził jej już bronią, wciąż nie miała z nim żadnych szans. Wystarczyłoby, żeby objął jej chudą szyję swoimi dłońmi... Walczyłaby przez chwilę o oddech, pociemniałoby jej przed oczami, a później nie byłoby niczego. Ciekawe, gdzie znaleziono by jej ciało? O ile ktokolwiek by na nie natrafił. Czy tacie byłoby smutno? Na pewno byłoby. A mama? Mama pewnie by oszalała.
Jej palce drżały, gdy wpisywała kod.
Jeden.
Pięć.
Jeden
Dwa.
Osiem.
Siedem.
Data urodzin biologicznego ojca. Któż by się spodziewał.
— Nic tam nie ma. — szepnęła oddając mu telefon. Boże, oby tylko nie sprawdził rozmowy z Louisem...
W związku z tym, że Joe od miesiąca nie daje znaku życia i nie wiem, czy jeszcze się pojawi na forum, uznajmy, że Leilani w jakiś logiczny sposób mu uciekła.
z/t
Ale dała się oszukać i teraz siedziała w samochodzie Joe, całkowicie niezdolna do obrony. Cała pewność siebie, jaką dzień wcześniej prezentowała mu swoich pyskówkach, momentalnie z niej uleciała. Sama Leilani pragnęła jedynie stać się malutka, jak najmniejsza, po prostu zniknąć. Szczególnie, gdy nakazał jej oddać swój telefon. Dopiero wtedy odważyła się na niego spojrzeć i zamarła.
O Boże, on wie o wszystkim.
A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miała siły, by mu się przeciwstawić. Nawet jeśli nie groził jej już bronią, wciąż nie miała z nim żadnych szans. Wystarczyłoby, żeby objął jej chudą szyję swoimi dłońmi... Walczyłaby przez chwilę o oddech, pociemniałoby jej przed oczami, a później nie byłoby niczego. Ciekawe, gdzie znaleziono by jej ciało? O ile ktokolwiek by na nie natrafił. Czy tacie byłoby smutno? Na pewno byłoby. A mama? Mama pewnie by oszalała.
Jej palce drżały, gdy wpisywała kod.
Jeden.
Pięć.
Jeden
Dwa.
Osiem.
Siedem.
Data urodzin biologicznego ojca. Któż by się spodziewał.
— Nic tam nie ma. — szepnęła oddając mu telefon. Boże, oby tylko nie sprawdził rozmowy z Louisem...
W związku z tym, że Joe od miesiąca nie daje znaku życia i nie wiem, czy jeszcze się pojawi na forum, uznajmy, że Leilani w jakiś logiczny sposób mu uciekła.
z/t
Zobaczenie po roku wcześniej tak dobrze znanych miejsc Willy określiłby mianem dziwnego doświadczenia. Ulice wyglądały tak, jak je zapamiętał, ulubione sklepy zdawały się nie zmienić, a znajome twarze co jakiś czas rzucały się w oczy. Pozornie wszystko trwało w niezmienionej postaci, ale coś zdecydowanie było inaczej. Coś, czego nie potrafił uchwycić. Zmiana ta była na tyle subtelna, że chłopak mógł jedynie zgadywać, iż chodnik był bardziej wytarty, witryny zmieniły dekorację lub on sam odrobinę dorósł, ale nigdzie nie dopatrzył chociażby wskazówki do odpowiedzi, a to tylko sprawiało, że krajobraz wokół niego stawał się odrobinę bardziej intrygujący.
Na swój sposób kochał Cannes, gdzie przecież się wychowywał, ale to w Vancouver zaczynał na nowo oddychać. Lubił tutejsze powietrze i tutejszych ludzi. Lubił tutaj niemalże wszystko! Nie było więc nic dziwnego w tym, że powrót do Kanady był dla niego powodem do ogromnej radości i nawet jeśli przeprowadzka okazała się bardziej kłopotliwa, niż wcześniej on lub jego matka przypuszczali, to nic nie mogło zmniejszyć szczęścia, jakie wypełniało jego serce na widok tak doskonale znanych mu miejsc. Miejsc, w których zostawił część swojej duszy, którą dopiero teraz dane było mu kawałek po kawałku odzyskiwać.
Nie spodziewał się, że ludzie tak ciepło go przywitają i było to dla niego naprawdę miłą niespodzianką. Gdy szedł w stronę swojej starej-nowej szkoły spotkał kilku znajomych, którzy wręcz rzucili się na niego, chcąc wiedzieć, dlaczego zniknął niespodziewanie na ponad rok. Blondyn musiał naprawdę się wysilić, by rozmowa poszła w stronę czegoś, co brzmiało jako "przygoda, przygoda" niż czegokolwiek, co wskazywałoby na jego sytuację rodzinną. Cieszyło go, że jego ojciec poza Francją nie należał do grona popularnych reżyserów, więc jakiekolwiek plotki na jego temat nie dolatywały do uszu niekoniecznie zainteresowanych osób. Oczywiście czuł się winny przez nagłe zniknięcie i wiedział, że choć najbliższym osobom należy się wyjaśnienie, ale... Chwilowo wolał nawet o tym nie myśleć.
Pod drzwi swojego starego pokoju w akademiku dotarł ze sporym opóźnieniem. Nie umawiał się z Nothem na konkretną godzinę, tak właściwie nie umawiał się wcale, ale i tak czuł się spóźniony i nieco zniecierpliwiony. Nic więc dziwnego, że zamiast normalnego, grzecznego zapukania w drewno, wybrał wygranie na nim jakiejś tylko sobie znanej melodii.
Czy zaskoczyło go, że nikt mu nie otworzył? Ani trochę. Czy było mu z tego powodu smutno? Przeokropnie.
Gdy jeszcze mieszkali razem, rzadko kiedy udało im się spotkać w ciągu dnia bez umówienia, jako że obaj bywali bardzo zaabsorbowani swoim społecznym życiem, ale mimo tego Willy musiał spróbować. Musiał! I och, jak żałował, że nie odnalazł klucza, którego to zapomniał oddać. Choć ciężko mówić o zapomnieniu, skoro gdy wyjeżdżał, jeszcze nie wiedział, że tak długo zajmie mu powrót. Gdyby go miał przy sobie, mógłby zaczekać na chłopaka w pokoju i zrobić mu wspaniałą niespodziankę! Wizja ta była tak, tak, och taaaaaak kusząca i tak, tak, och taaaaaak nie do wykonania! Zamiast tego musiał podkulić wyimaginowany ogon i... iść. Gdzie? Sam nie wiedział. Mógł wrócić do mieszkania (wciąż ciężko było mu myśleć o tym miejscu jako o nowym domu), ale dzień wciąż był piękny i słoneczny, więc zamknięcie się w czterech ścianach brzmiało jak zbyt duże marnotrawstwo! Zupełnie nie w jego stylu. Dlatego po prostu ruszył przed siebie dobrze znanymi uliczkami, które od kampusu prowadziły do miasta i okazało się to strzałem w dziesiątkę, fartem lub efektem przeznaczenia! Bo oto kilka metrów przed nim szła tak dobrze znana mu postać. Jasne włosy rozwiewał wiatr, a oczy ze znudzeniem wpatrywały się w ekran telefonu. I tyle nastolatkowi w zupełności wystarczyło, by zacząć biec w stronę przyjaciela.
— North! — krzyknął i po prostu wskoczył mu w ramiona, co niestety wcale nie było przenośnią. Jedynie głośne zawołanie po imieniu mogło ostrzec niczego nieświadomego Callahana przed zagrożeniem, ale i to mogło okazać się niewystarczające. Bo czy Willy przejmował się tym, że telefon mógł wypaść na twardy chodnik? Lub że oni sami mogą stracić równowagę? Czy też że North niekoniecznie chciałby być powitany w ten sposób? W końcu kto przejmowałby się czymś tak przyziemnym, gdy serce puchło od szczęścia!
Na swój sposób kochał Cannes, gdzie przecież się wychowywał, ale to w Vancouver zaczynał na nowo oddychać. Lubił tutejsze powietrze i tutejszych ludzi. Lubił tutaj niemalże wszystko! Nie było więc nic dziwnego w tym, że powrót do Kanady był dla niego powodem do ogromnej radości i nawet jeśli przeprowadzka okazała się bardziej kłopotliwa, niż wcześniej on lub jego matka przypuszczali, to nic nie mogło zmniejszyć szczęścia, jakie wypełniało jego serce na widok tak doskonale znanych mu miejsc. Miejsc, w których zostawił część swojej duszy, którą dopiero teraz dane było mu kawałek po kawałku odzyskiwać.
Nie spodziewał się, że ludzie tak ciepło go przywitają i było to dla niego naprawdę miłą niespodzianką. Gdy szedł w stronę swojej starej-nowej szkoły spotkał kilku znajomych, którzy wręcz rzucili się na niego, chcąc wiedzieć, dlaczego zniknął niespodziewanie na ponad rok. Blondyn musiał naprawdę się wysilić, by rozmowa poszła w stronę czegoś, co brzmiało jako "przygoda, przygoda" niż czegokolwiek, co wskazywałoby na jego sytuację rodzinną. Cieszyło go, że jego ojciec poza Francją nie należał do grona popularnych reżyserów, więc jakiekolwiek plotki na jego temat nie dolatywały do uszu niekoniecznie zainteresowanych osób. Oczywiście czuł się winny przez nagłe zniknięcie i wiedział, że choć najbliższym osobom należy się wyjaśnienie, ale... Chwilowo wolał nawet o tym nie myśleć.
Pod drzwi swojego starego pokoju w akademiku dotarł ze sporym opóźnieniem. Nie umawiał się z Nothem na konkretną godzinę, tak właściwie nie umawiał się wcale, ale i tak czuł się spóźniony i nieco zniecierpliwiony. Nic więc dziwnego, że zamiast normalnego, grzecznego zapukania w drewno, wybrał wygranie na nim jakiejś tylko sobie znanej melodii.
Czy zaskoczyło go, że nikt mu nie otworzył? Ani trochę. Czy było mu z tego powodu smutno? Przeokropnie.
Gdy jeszcze mieszkali razem, rzadko kiedy udało im się spotkać w ciągu dnia bez umówienia, jako że obaj bywali bardzo zaabsorbowani swoim społecznym życiem, ale mimo tego Willy musiał spróbować. Musiał! I och, jak żałował, że nie odnalazł klucza, którego to zapomniał oddać. Choć ciężko mówić o zapomnieniu, skoro gdy wyjeżdżał, jeszcze nie wiedział, że tak długo zajmie mu powrót. Gdyby go miał przy sobie, mógłby zaczekać na chłopaka w pokoju i zrobić mu wspaniałą niespodziankę! Wizja ta była tak, tak, och taaaaaak kusząca i tak, tak, och taaaaaak nie do wykonania! Zamiast tego musiał podkulić wyimaginowany ogon i... iść. Gdzie? Sam nie wiedział. Mógł wrócić do mieszkania (wciąż ciężko było mu myśleć o tym miejscu jako o nowym domu), ale dzień wciąż był piękny i słoneczny, więc zamknięcie się w czterech ścianach brzmiało jak zbyt duże marnotrawstwo! Zupełnie nie w jego stylu. Dlatego po prostu ruszył przed siebie dobrze znanymi uliczkami, które od kampusu prowadziły do miasta i okazało się to strzałem w dziesiątkę, fartem lub efektem przeznaczenia! Bo oto kilka metrów przed nim szła tak dobrze znana mu postać. Jasne włosy rozwiewał wiatr, a oczy ze znudzeniem wpatrywały się w ekran telefonu. I tyle nastolatkowi w zupełności wystarczyło, by zacząć biec w stronę przyjaciela.
— North! — krzyknął i po prostu wskoczył mu w ramiona, co niestety wcale nie było przenośnią. Jedynie głośne zawołanie po imieniu mogło ostrzec niczego nieświadomego Callahana przed zagrożeniem, ale i to mogło okazać się niewystarczające. Bo czy Willy przejmował się tym, że telefon mógł wypaść na twardy chodnik? Lub że oni sami mogą stracić równowagę? Czy też że North niekoniecznie chciałby być powitany w ten sposób? W końcu kto przejmowałby się czymś tak przyziemnym, gdy serce puchło od szczęścia!
Upadająca na ziemię czerwono-żółta czapka choć dla kogoś z zewnątrz wyglądała jak zwyczajnie niefortunna wpadka, w rzeczywistości pomogła uwolnić Northowi choć część stłamszonych w środku emocji. Ledwo się powstrzymał przed kopnięciem jej do przodu. Gdyby nie fakt, że Jared przebierał się tuż obok niego, nie tylko by ją kopnął, ale może i podeptał kilkakrotnie, wmawiając potem jakiś kit że zwyczajnie nie zauważył by leżała na ziemi.
— Rany, myślałem że ręce mi dziś odpadną — stłumiony głos wydobył się gdzieś spod koszulki w kolorze soczystego ketchupu, podczas gdy North pokonując wewnętrzną nienawiść i obrzydzenie, które w pełni go w tym momencie przepełniały, schylił się w końcu zaciskając palce na nieprzyjemnym materiale. Nienawidził tej roboty. Dostanie się do pizzerii było jednym z najgorszych pomysłów na jakie mógł wpaść. Początkowo wydawało mu się to całkiem niezłą opcją. Godziny pracy były bardzo elastyczne, płacili całkiem nieźle zależnie od wykonanej pracy - a że North był bez wątpienia wydajny, nie były to jakieś mocne grosze - no i co najważniejsze, często dostawał do domu darmową pizzę.
Tyle że jakby jeszcze raz usłyszał w dzisiejszym dniu, że ananas na pizzy był zimny, a ciasto za mało chrupkie, gdy był tylko i wyłącznie dostawcą - chyba zdzieliłby kolejnego klienta pudełkiem.
Otrzepał czapkę i odłożył ją do szafki jakby nigdy nic, obracając się do Jareda z wesołym uśmiechem, który nijak nie odzwierciedlał całego tego huraganu panującego w jego wnętrzu.
— Co nie? Ale przynajmniej się nie nudziliśmy. No i hej, szef znowu dał nam kupon na 70% zniżki przy dowolnym zamówieniu.
— Szczerze mówiąc po trzech miesiącach pracy tu, nie jestem już w stanie patrzeć na pizzę. Sam nie wierzę, że ten dzień w ogóle nadszedł.
— Zawsze możesz oddać je swojemu najlepszemu kumplowi z pracy — powiedział przewieszając rękę przez jego ramię. Kompletnie zignorował sposób w jaki Jared przewrócił oczami tuż przed wyciągnięciem kuponu w stronę Jackdawa.
— Myślałem żeby dać go dziewczynie, ale niech ci będzie.
— Lepiej odłóż co nieco i zabierz ją do jakiejś restauracji. Dziewczyny to lubią — poklepał go po barku tuż przed odsunięciem się. Już dawno wyzbył się jakich odruchów jak choćby skrzywienie na fakt, że musiał wbrew swojej woli dotknąć kogoś, kogo wolałby ominąć szerokim łukiem. Jared był jednak kimś kogo warto było znać. Mimo że pracował w Pizztalianie ledwo dwa miesiące dłużej niż on sam, pozycja siostrzeńca szefa dawała mu dość spore chody.
Co dodatkowo pokazywał fakt, że w przeciwieństwie do kuponu zniżkowego Northa, Jared dostawał kupony na całkowicie darmową pizzę. A to oznaczało brak wydatków jednego konkretnego dnia i kolejne oszczędności przerzucone na konto. Gdy w końcu uwolnił się z tandetnych firmowych ciuchów, poczuł zdecydowaną ulgę. Może czarne rurki, pusty, biały t-shirt i ciemnobrązowa skórzana kurtka nie były zestawem życia godnym modela, ale przynajmniej nie miały tego tandetnego loga z nazwą wymyślaną przez pięciolatka i kolorystyki McDonald's. W którym też w końcu swego czasu pracował. Jeśli miał jednak wybierać między śmierdzeniem jak stary, kilkudniowy olej z frytkownicy, a ser z sosem pomidorowym - zdecydowanie wybierał to drugie.
— Dobra, zawijam. Muszę ogarnąć kilka książek z biblioteki szkolnej.
— Jasne, do następnego. Kiedy właściwie masz następną zmianę?
— W środę. Na razie — zasalutował na odchodne, samemu zarzucając torbę na ramię i wychodząc przez boczne drzwi w jedną z ciemniejszych uliczek. Otrzepał kilkakrotnie swoje ubranie, by nieco lepiej je ułożyć - podobnie jak włosy, które przeciągnął palcami z prawie bezgłośnym ziewnięciem, zaraz idąc w kierunku głównej ulicy, by zaraz wmieszać się pomiędzy ludzi. Wyciągnął z kieszeni telefon, przeglądając ostatnie posty z portali społecznościowych z beznamiętną miną, najwyraźniej nie odnajdując niczego godnego uwagi.
"North!"
Podniósł nieznacznie głowę do góry słysząc swoje imię, w ostatniej chwili odsuwając rękę z telefonem w bok, ratując go przed gruchnięciem o ziemię. Z automatu ułożył drugą, wolną dłoń na plecach chłopaka, by odzyskać równowagę.
Warning! North.exe stopped working.
Zamrugał kilkakrotnie wyraźnie resetując wszystkie funkcje życiowe, gdy z początku kompletnie nie poznał osoby, która postanowiła go zaatakować. Czy można go było jednak winić, skoro chłopak zniknął na tak długo, jak zawsze wracając bez ostrzeżenia niczym kolorowa petarda.
— Willy? — wymruczał w końcu niewyraźnie, chyba nieco zapominając o delikatności, gdy położył rękę na jego czole i odsunął jego głowę w tył, by lepiej mu się przyjrzeć, ściągając przy tym brwi. W końcu schował telefon do tylnej kieszeni spodni i zmiażdżył go w uścisku, wyginając kąciki ust w uśmiechu.
— Gdzieś ty się podziewał, dzieciaku? Nie przesadziłeś trochę z tą długością swojej nieobecności?
— Rany, myślałem że ręce mi dziś odpadną — stłumiony głos wydobył się gdzieś spod koszulki w kolorze soczystego ketchupu, podczas gdy North pokonując wewnętrzną nienawiść i obrzydzenie, które w pełni go w tym momencie przepełniały, schylił się w końcu zaciskając palce na nieprzyjemnym materiale. Nienawidził tej roboty. Dostanie się do pizzerii było jednym z najgorszych pomysłów na jakie mógł wpaść. Początkowo wydawało mu się to całkiem niezłą opcją. Godziny pracy były bardzo elastyczne, płacili całkiem nieźle zależnie od wykonanej pracy - a że North był bez wątpienia wydajny, nie były to jakieś mocne grosze - no i co najważniejsze, często dostawał do domu darmową pizzę.
Tyle że jakby jeszcze raz usłyszał w dzisiejszym dniu, że ananas na pizzy był zimny, a ciasto za mało chrupkie, gdy był tylko i wyłącznie dostawcą - chyba zdzieliłby kolejnego klienta pudełkiem.
Otrzepał czapkę i odłożył ją do szafki jakby nigdy nic, obracając się do Jareda z wesołym uśmiechem, który nijak nie odzwierciedlał całego tego huraganu panującego w jego wnętrzu.
— Co nie? Ale przynajmniej się nie nudziliśmy. No i hej, szef znowu dał nam kupon na 70% zniżki przy dowolnym zamówieniu.
— Szczerze mówiąc po trzech miesiącach pracy tu, nie jestem już w stanie patrzeć na pizzę. Sam nie wierzę, że ten dzień w ogóle nadszedł.
— Zawsze możesz oddać je swojemu najlepszemu kumplowi z pracy — powiedział przewieszając rękę przez jego ramię. Kompletnie zignorował sposób w jaki Jared przewrócił oczami tuż przed wyciągnięciem kuponu w stronę Jackdawa.
— Myślałem żeby dać go dziewczynie, ale niech ci będzie.
— Lepiej odłóż co nieco i zabierz ją do jakiejś restauracji. Dziewczyny to lubią — poklepał go po barku tuż przed odsunięciem się. Już dawno wyzbył się jakich odruchów jak choćby skrzywienie na fakt, że musiał wbrew swojej woli dotknąć kogoś, kogo wolałby ominąć szerokim łukiem. Jared był jednak kimś kogo warto było znać. Mimo że pracował w Pizztalianie ledwo dwa miesiące dłużej niż on sam, pozycja siostrzeńca szefa dawała mu dość spore chody.
Co dodatkowo pokazywał fakt, że w przeciwieństwie do kuponu zniżkowego Northa, Jared dostawał kupony na całkowicie darmową pizzę. A to oznaczało brak wydatków jednego konkretnego dnia i kolejne oszczędności przerzucone na konto. Gdy w końcu uwolnił się z tandetnych firmowych ciuchów, poczuł zdecydowaną ulgę. Może czarne rurki, pusty, biały t-shirt i ciemnobrązowa skórzana kurtka nie były zestawem życia godnym modela, ale przynajmniej nie miały tego tandetnego loga z nazwą wymyślaną przez pięciolatka i kolorystyki McDonald's. W którym też w końcu swego czasu pracował. Jeśli miał jednak wybierać między śmierdzeniem jak stary, kilkudniowy olej z frytkownicy, a ser z sosem pomidorowym - zdecydowanie wybierał to drugie.
— Dobra, zawijam. Muszę ogarnąć kilka książek z biblioteki szkolnej.
— Jasne, do następnego. Kiedy właściwie masz następną zmianę?
— W środę. Na razie — zasalutował na odchodne, samemu zarzucając torbę na ramię i wychodząc przez boczne drzwi w jedną z ciemniejszych uliczek. Otrzepał kilkakrotnie swoje ubranie, by nieco lepiej je ułożyć - podobnie jak włosy, które przeciągnął palcami z prawie bezgłośnym ziewnięciem, zaraz idąc w kierunku głównej ulicy, by zaraz wmieszać się pomiędzy ludzi. Wyciągnął z kieszeni telefon, przeglądając ostatnie posty z portali społecznościowych z beznamiętną miną, najwyraźniej nie odnajdując niczego godnego uwagi.
"North!"
Podniósł nieznacznie głowę do góry słysząc swoje imię, w ostatniej chwili odsuwając rękę z telefonem w bok, ratując go przed gruchnięciem o ziemię. Z automatu ułożył drugą, wolną dłoń na plecach chłopaka, by odzyskać równowagę.
Warning! North.exe stopped working.
Zamrugał kilkakrotnie wyraźnie resetując wszystkie funkcje życiowe, gdy z początku kompletnie nie poznał osoby, która postanowiła go zaatakować. Czy można go było jednak winić, skoro chłopak zniknął na tak długo, jak zawsze wracając bez ostrzeżenia niczym kolorowa petarda.
— Willy? — wymruczał w końcu niewyraźnie, chyba nieco zapominając o delikatności, gdy położył rękę na jego czole i odsunął jego głowę w tył, by lepiej mu się przyjrzeć, ściągając przy tym brwi. W końcu schował telefon do tylnej kieszeni spodni i zmiażdżył go w uścisku, wyginając kąciki ust w uśmiechu.
— Gdzieś ty się podziewał, dzieciaku? Nie przesadziłeś trochę z tą długością swojej nieobecności?
Prawdopodobnie naturalną odpowiedzią na brak reakcji po takim powitaniu byłoby zastanowienie się, czy nie przesadziło się odrobinę z wylewnością lub nie uszkodziło drugiego człowieka, ale spuchnięte od radości serce również na to nie zwróciło uwagi. Do rzeczywistości przywróciło Willy'ego dopiero niezbyt delikatne odsunięcie jego głowy, na co chłopak zmarszczył brwi, co wcale nie było efektem niezadowolenia, a jedynie próbą naśladowania miny przyjaciela, która wyglądała na swój sposób komicznie. Przynajmniej dla niego. Próba ta jednak niekoniecznie odniosła skutek, bo w jego rysach z łatwością dało się odnaleźć oznaki chęci wręcz dziecięcego i niekoniecznie udanego droczenia się. Prawdopodobnie starania te mógł jednak należycie docenić jedynie ktoś, kto stał z boku i mógł patrzeć na scenę tę z dystansu.
— Willy. — Potwierdzenie to z założenia miało brzmieć poważnie, ale czy się udało? Cóż. Nastolatek chociaż się starał, prawda? Przynajmniej do czasu, bo zaraz jego twarz rozjaśnił uśmiech, a wokół oczu powstał cały rządek zmarszczek. Wpatrywał się w przyjaciela z mieszanką radości oraz rozczulenia, dopiero teraz w pełni odczuwając jak mu tego człowieka brakowało. W tamtym momencie wiedział, że odzyskał jeden z utraconych kawałków swojej duszy.
Nie dane było mu dobrze przyjrzeć się twarzy przed sobą w poszukiwaniu różnic jakie zaszły przez ten rok, bo zaraz na nowo zyskał szansę wtulenia się w drugie, tak ciepłe i dobrze znane mu ciało, na co nie zamierzał narzekać. Schował nos w zagłębieniu przy obojczyku i tylko resztki godności (oraz przynależność gatunkowa) powstrzymały go przed cichym mruczeniem. Ten idealny obrazek psuło jedynie pytanie, które wcześniej czy później musiało paść, a Willy przez moment miał wrażenie, że niewidzialne ręce przez ułamek sekundy nieprzyjemnie zacisnęły się na jego szyi. Dlatego też nie odpowiedział od razu, pozwalając sobie jeszcze choć przez kilka sekund bezkarnie wtulać w Northa.
To nie tak, że blondyn doszukał się w tych słowach pretensji. Był wręcz zdziwiony, że jej tam nie było. Można powiedzieć, że poczuł nawet pewnego rodzaju ulgę, ale nie była ona na tyle duża, by poradzić sobie z wyrzutami sumienia, które miał, odkąd odkrył, że pobyt we Francji zajmie mu znacznie dłużej, niż miał nadzieję. Nie żałował swojego wyboru, jego matka była dla niego najważniejsza, ale... Cóż. Nigdy nie chciał nikogo zawieść i choć od teraz mógł postawić sobie to za najważniejszy cel.
Gdy uznał, że dłuższe zwlekanie z odpowiedzią będzie już przesadą, podniósł głowę, odsuwając się na tyle, na ile mógł sobie pozwolić wciąż uczepiony ciała przyjaciela. Ani myślał tak łatwo stawać znowu na ziemi.
— Czy to znaczy, że tęskniłeś? — Spróbował unieść jedną brew, choć za nią zaraz powędrowała druga, nadając jego twarzy wyraz zdziwienia, choć brakowało go w oczach i tylko to ratowało całość. — Wiem, że trochę mnie nie było, ale to nie zwalnia cię z obowiązku dbania o siebie. Czy widzę cienię pod oczami? — Nachylił się w stronę ledwo widocznego koloru, o którym mówił. — North, musi—
Urwał, nagle zdając sobie sprawę z jednego słowa, które wcześniej usłyszał.
— Ej! Sam jesteś dzieciakiem! — Zwykle w takich chwilach brzmiał jak nauczyciel, który już nie ma nawet nadziei na poprawę zachowania ucznia, ale teraz nawet nie wysilił się na sztuczną reprymendę. Był zbyt zadowolony z tego, że znowu może wypowiedzieć właśnie te słowa i oooch. Willy właśnie przeżywał jedną z najmilszych chwil swojego życia. — Jestem od ciebie starszy!
Tak, teraz wszystko było na swoim miejscu.
— Willy. — Potwierdzenie to z założenia miało brzmieć poważnie, ale czy się udało? Cóż. Nastolatek chociaż się starał, prawda? Przynajmniej do czasu, bo zaraz jego twarz rozjaśnił uśmiech, a wokół oczu powstał cały rządek zmarszczek. Wpatrywał się w przyjaciela z mieszanką radości oraz rozczulenia, dopiero teraz w pełni odczuwając jak mu tego człowieka brakowało. W tamtym momencie wiedział, że odzyskał jeden z utraconych kawałków swojej duszy.
Nie dane było mu dobrze przyjrzeć się twarzy przed sobą w poszukiwaniu różnic jakie zaszły przez ten rok, bo zaraz na nowo zyskał szansę wtulenia się w drugie, tak ciepłe i dobrze znane mu ciało, na co nie zamierzał narzekać. Schował nos w zagłębieniu przy obojczyku i tylko resztki godności (oraz przynależność gatunkowa) powstrzymały go przed cichym mruczeniem. Ten idealny obrazek psuło jedynie pytanie, które wcześniej czy później musiało paść, a Willy przez moment miał wrażenie, że niewidzialne ręce przez ułamek sekundy nieprzyjemnie zacisnęły się na jego szyi. Dlatego też nie odpowiedział od razu, pozwalając sobie jeszcze choć przez kilka sekund bezkarnie wtulać w Northa.
To nie tak, że blondyn doszukał się w tych słowach pretensji. Był wręcz zdziwiony, że jej tam nie było. Można powiedzieć, że poczuł nawet pewnego rodzaju ulgę, ale nie była ona na tyle duża, by poradzić sobie z wyrzutami sumienia, które miał, odkąd odkrył, że pobyt we Francji zajmie mu znacznie dłużej, niż miał nadzieję. Nie żałował swojego wyboru, jego matka była dla niego najważniejsza, ale... Cóż. Nigdy nie chciał nikogo zawieść i choć od teraz mógł postawić sobie to za najważniejszy cel.
Gdy uznał, że dłuższe zwlekanie z odpowiedzią będzie już przesadą, podniósł głowę, odsuwając się na tyle, na ile mógł sobie pozwolić wciąż uczepiony ciała przyjaciela. Ani myślał tak łatwo stawać znowu na ziemi.
— Czy to znaczy, że tęskniłeś? — Spróbował unieść jedną brew, choć za nią zaraz powędrowała druga, nadając jego twarzy wyraz zdziwienia, choć brakowało go w oczach i tylko to ratowało całość. — Wiem, że trochę mnie nie było, ale to nie zwalnia cię z obowiązku dbania o siebie. Czy widzę cienię pod oczami? — Nachylił się w stronę ledwo widocznego koloru, o którym mówił. — North, musi—
Urwał, nagle zdając sobie sprawę z jednego słowa, które wcześniej usłyszał.
— Ej! Sam jesteś dzieciakiem! — Zwykle w takich chwilach brzmiał jak nauczyciel, który już nie ma nawet nadziei na poprawę zachowania ucznia, ale teraz nawet nie wysilił się na sztuczną reprymendę. Był zbyt zadowolony z tego, że znowu może wypowiedzieć właśnie te słowa i oooch. Willy właśnie przeżywał jedną z najmilszych chwil swojego życia. — Jestem od ciebie starszy!
Tak, teraz wszystko było na swoim miejscu.
Przyglądając się jego zmianie mimiki, która kompletnie nie pasowała do jego twarzy, mimowolnie uniósł wyżej ściągnięte wcześniej brwi. Poważnie, mogło go nie być nie wiadomo ile, mógł nieco wydorośleć i zmienić się fizycznie, ale dla niego i tak nadal pozostawał gówniarzem. Jego zachowanie tylko utwierdzało go w tym przekonaniu, poczynając od sposobu w jaki nawet po tylu miesiącach rzucał się na niego na środku ulicy, klejąc się do niego jak rzep. Nie było w jego zachowaniu żadnego zawahania czy rezerwy. Zupełnie jakby nie zastanawiał się nad tym czy istniała możliwość, by North zdążył całkowicie o nim zapomnieć, odsunąć się od niego, bądź znienawidzić.
Jeszcze przez chwilę trzymał go przy sobie, próbując wyczuć moment, w którym będzie mógł odsunąć się w tył, nie narażając tym samym na to, że urazi blondyna. Podobne próby przewidzenia czyichś zachowań były u niego całkowicie naturalnym odruchem, którego nawet nie próbował się pozbyć. W końcu jakby nie patrzeć, to właśnie one pozwalały mu koniec końców na osiągnięcie tego czego chciał. Wczytywał się w ich zachowania, obserwował każdy ruch, byle spełnić oczekiwania. Gdy natomiast mu się nie udawało, dostosowywał się i szukał drogi ucieczki, by naprawić popełnione błędy.
W przypadku Willy'ego podjęcie podobnej decyzji było trudne. Dobrze wiedział, że Dolan był typem osoby, która potrafiła się przykleić do drugiego człowieka i pozostać w takiej pozycji przez czas dużo dłuższy, niż Callahan by sobie tego życzył. Czasem zastanawiał się jak to się działo, że los postanawiał przydzielić ci kogoś, kto był tak odmienny od ciebie. Zupełnie jakby grał na uczuciach wszystkich osób, wokół których zaciskał wici.
Wsunął telefon do tylnej kieszeni spodni, udając że zastanawia się nad odpowiedzią.
— Za kłopotliwym kłębkiem pozytywności? No nie wiem, zawsze widziałem siebie po tej bardziej depresyjnej stronie. Burzysz mój spokojny, melancholijny światopogląd — odpowiedział wypranym z emocji tonem, unosząc rękę by pstryknąć go palcem w czoło. Ciężko było stwierdzić czy żartował, czy mówił całkiem poważnie i zapewne właśnie to było w takich momentach najgorsze. Widząc jak ten nachyla się w jego kierunku, pozostał w bezruchu, nie odpowiadając w żaden sposób.
Nic dziwnego, że nawet na jego twarzy w końcu pojawiły się pierwsze niedoskonałości w postaci cieni. Praca na trzy zmiany i jednoczesne chodzenie do szkoły dla wielu brzmiało jak kompletna abstrakcja. Dla niego była to szara codzienność. Riverdale bez wątpienia dawało mu olbrzymie szanse, ale jednocześnie wymagało poziomu.
"Ej! Sam jesteś dzieciakiem!"
— Nie miałem na myśli twojego wieku, dzieciaku — powiedział podnosząc ręce, by złapać go za policzki palcami w typowym geście starszej ciotki. Przyglądał się jeszcze przez chwilę jego twarzy, kompletnie nie potrafiąc się określić co właściwie czuje w tym momencie. Od dłuższego czasu miał wrażenie, że nie potrafi zachować pełnej przytomności. Zupełnie jakby patrzył na wszystko zza szklanej szyby, odcięty od rzeczywistości. Odwrócił wzrok i opuścił dłonie w dół. Przez chwilę stał w milczeniu obserwując wymijających ich ludzi, choć paradoksalnie nie wyglądało na to by faktycznie im się przyglądał.
— Szedłeś w jakieś konkretne miejsce? — zapytał wracając w końcu do niego uwagą. Wygiął kąciki ust w łagodnym uśmiechu, poprawiając torbę na ramieniu. Rozmawianie na środku ulicy i tak nie brzmiało jak plan życia.
Jeszcze przez chwilę trzymał go przy sobie, próbując wyczuć moment, w którym będzie mógł odsunąć się w tył, nie narażając tym samym na to, że urazi blondyna. Podobne próby przewidzenia czyichś zachowań były u niego całkowicie naturalnym odruchem, którego nawet nie próbował się pozbyć. W końcu jakby nie patrzeć, to właśnie one pozwalały mu koniec końców na osiągnięcie tego czego chciał. Wczytywał się w ich zachowania, obserwował każdy ruch, byle spełnić oczekiwania. Gdy natomiast mu się nie udawało, dostosowywał się i szukał drogi ucieczki, by naprawić popełnione błędy.
W przypadku Willy'ego podjęcie podobnej decyzji było trudne. Dobrze wiedział, że Dolan był typem osoby, która potrafiła się przykleić do drugiego człowieka i pozostać w takiej pozycji przez czas dużo dłuższy, niż Callahan by sobie tego życzył. Czasem zastanawiał się jak to się działo, że los postanawiał przydzielić ci kogoś, kto był tak odmienny od ciebie. Zupełnie jakby grał na uczuciach wszystkich osób, wokół których zaciskał wici.
Wsunął telefon do tylnej kieszeni spodni, udając że zastanawia się nad odpowiedzią.
— Za kłopotliwym kłębkiem pozytywności? No nie wiem, zawsze widziałem siebie po tej bardziej depresyjnej stronie. Burzysz mój spokojny, melancholijny światopogląd — odpowiedział wypranym z emocji tonem, unosząc rękę by pstryknąć go palcem w czoło. Ciężko było stwierdzić czy żartował, czy mówił całkiem poważnie i zapewne właśnie to było w takich momentach najgorsze. Widząc jak ten nachyla się w jego kierunku, pozostał w bezruchu, nie odpowiadając w żaden sposób.
Nic dziwnego, że nawet na jego twarzy w końcu pojawiły się pierwsze niedoskonałości w postaci cieni. Praca na trzy zmiany i jednoczesne chodzenie do szkoły dla wielu brzmiało jak kompletna abstrakcja. Dla niego była to szara codzienność. Riverdale bez wątpienia dawało mu olbrzymie szanse, ale jednocześnie wymagało poziomu.
"Ej! Sam jesteś dzieciakiem!"
— Nie miałem na myśli twojego wieku, dzieciaku — powiedział podnosząc ręce, by złapać go za policzki palcami w typowym geście starszej ciotki. Przyglądał się jeszcze przez chwilę jego twarzy, kompletnie nie potrafiąc się określić co właściwie czuje w tym momencie. Od dłuższego czasu miał wrażenie, że nie potrafi zachować pełnej przytomności. Zupełnie jakby patrzył na wszystko zza szklanej szyby, odcięty od rzeczywistości. Odwrócił wzrok i opuścił dłonie w dół. Przez chwilę stał w milczeniu obserwując wymijających ich ludzi, choć paradoksalnie nie wyglądało na to by faktycznie im się przyglądał.
— Szedłeś w jakieś konkretne miejsce? — zapytał wracając w końcu do niego uwagą. Wygiął kąciki ust w łagodnym uśmiechu, poprawiając torbę na ramieniu. Rozmawianie na środku ulicy i tak nie brzmiało jak plan życia.
"Burzysz mój spokojny, melancholijny światopogląd."
— Czyli sprawiam, że twoje życie jest bardziej interesujące? Nieźle! — Zdawał się być naprawdę zadowolony z tego, co usłyszał. — Jeden z moich najważniejszych celów jednak został osiągnięty! Mogłem to wpisać w CV.
Willy wbrew pozorem wiedział, co powinno się robić a czego nie (mniej więcej), ale naprawdę byłby gotów zamieścić taką informację gdzieś na spodzie magicznych karteczek, które pomogły mu znaleźć pracę. Coś na zasadzie "Tak, tak, nie mam doświadczenia, wyglądam trochę za młodo i wciąż się uczę, ale sprawiam, że życie Northa Callahana stało się bardziej interesujące, więc jestem w stanie osiągnąć wiele". Już i tak do pisania CV podszedł niekoniecznie profesjonalnie, więc taki dopisek byłoby idealnym dopełnieniem całości. Pracę jednak dostał, więc może jednak w odrobinie poczucia humoru i optymizmu tkwił klucz? Kto wie, kto wie.
Blondyn doskonale pamiętał ten spokój, który zwykle gościł na twarzy przyjaciela, ale czy zawsze był on tak... miażdżący? Chłopak rejestrował to jedynie malutką częścią swojego umysłu, jako że zbyt wiele pozytywnych emocji, jakie wtedy czuł, zaburzały osąd, ale tyle w zupełności wystarczyło, by gdzieś na spodzie jego podświadomości zapaliła się czerwona lampka. Gdyby na spokojnie zastanowił się nad tym, zapewne zmartwiłoby go, jak wiele mogło wydarzyć się pod jego nieobecność, ale to nie był ten moment. Wszelkiego rodzaju stresujące myśli, które dotyczyły ważnych dla siebie osób, zostawiał na późne wieczory, gdy leżał w łóżku próbując zasnąć. Jedynym odruchem, który w jakikolwiek sposób zdradzał, że Willy dostrzegł coś, co go zaniepokoiło, było mocniejsze zaciśnięcie nóg, którymi już i tak kurczowo trzymał się Callahana w pasie, ale gest ten mógł oznaczać cokolwiek. Choćby to, że utrzymywanie się na drugiej osobie bywało dość kłopotliwe, jeśli nie było się małpą lub chociaż pandą.
— Udam, że tego nie słyszałem — było najlepszym ucięciem przekomarzania się na temat bycia dzieciakiem na jakie było go stać (co mogło pokazywać, kto tak naprawdę wygrał rzekome starcie, ale to temat zakazany, a wyimaginowany remis to zawsze sprawiedliwe zakończenie). W swojej wyobraźni wybrnął z tego tematu z twarzą, pokazując, że choć trochę dojrzał. Odrobinkę. Bo przecież mógłby to ciągnąć dalej, by sprawdzić na jak wiele North mu pozwoli i gdzie leży granica jego cierpliwości, ale mógł to zrobić również na wiele innych sposobów, więc ten najmniej ciekawy, ani trochę nie mógł go zadowolić.
— Tak właściwie, to właśnie wracałem z akademika. Pocałowałem klamkę dziewiątki i ze złamanym sercem wyruszyłem na poszukiwania pocieszenia i boom! Znalazłem ciebie. Idealnie się złożyło, prawda?
Był to świetny moment, by stanąć na własnych nogach i zaproponować odprowadzenie chłopaka lub nawet odwiedziny, jeśli ten nie był zbyt zmęczony (a na to jednak wskazywały widoczne cienie pod oczami), ale pokusa, która narodziła się, gdy tylko zauważył jak traci zainteresowanie (bo w końcu czymże było odwrócenie od niego wzroku), była zbyt silna.
— A skoro i tak tam idziesz, i skoro to jedynie kilka kroczków stąd, to co powiesz na konkurs dla naszych mięśni? — Poruszył brwiami i uśmiechnął się w sposób, który z założenia miał kusić do podjęcia wyzwania. — Kto dłużej wytrzyma. Ja, trzymając się ciebie czy ty, niosąc mnie do akademika.
Powiedzenie, że Willy był w tym momencie zadowolony z siebie, było sporym niedopowiedzeniem.
— Czyli sprawiam, że twoje życie jest bardziej interesujące? Nieźle! — Zdawał się być naprawdę zadowolony z tego, co usłyszał. — Jeden z moich najważniejszych celów jednak został osiągnięty! Mogłem to wpisać w CV.
Willy wbrew pozorem wiedział, co powinno się robić a czego nie (mniej więcej), ale naprawdę byłby gotów zamieścić taką informację gdzieś na spodzie magicznych karteczek, które pomogły mu znaleźć pracę. Coś na zasadzie "Tak, tak, nie mam doświadczenia, wyglądam trochę za młodo i wciąż się uczę, ale sprawiam, że życie Northa Callahana stało się bardziej interesujące, więc jestem w stanie osiągnąć wiele". Już i tak do pisania CV podszedł niekoniecznie profesjonalnie, więc taki dopisek byłoby idealnym dopełnieniem całości. Pracę jednak dostał, więc może jednak w odrobinie poczucia humoru i optymizmu tkwił klucz? Kto wie, kto wie.
Blondyn doskonale pamiętał ten spokój, który zwykle gościł na twarzy przyjaciela, ale czy zawsze był on tak... miażdżący? Chłopak rejestrował to jedynie malutką częścią swojego umysłu, jako że zbyt wiele pozytywnych emocji, jakie wtedy czuł, zaburzały osąd, ale tyle w zupełności wystarczyło, by gdzieś na spodzie jego podświadomości zapaliła się czerwona lampka. Gdyby na spokojnie zastanowił się nad tym, zapewne zmartwiłoby go, jak wiele mogło wydarzyć się pod jego nieobecność, ale to nie był ten moment. Wszelkiego rodzaju stresujące myśli, które dotyczyły ważnych dla siebie osób, zostawiał na późne wieczory, gdy leżał w łóżku próbując zasnąć. Jedynym odruchem, który w jakikolwiek sposób zdradzał, że Willy dostrzegł coś, co go zaniepokoiło, było mocniejsze zaciśnięcie nóg, którymi już i tak kurczowo trzymał się Callahana w pasie, ale gest ten mógł oznaczać cokolwiek. Choćby to, że utrzymywanie się na drugiej osobie bywało dość kłopotliwe, jeśli nie było się małpą lub chociaż pandą.
— Udam, że tego nie słyszałem — było najlepszym ucięciem przekomarzania się na temat bycia dzieciakiem na jakie było go stać (co mogło pokazywać, kto tak naprawdę wygrał rzekome starcie, ale to temat zakazany, a wyimaginowany remis to zawsze sprawiedliwe zakończenie). W swojej wyobraźni wybrnął z tego tematu z twarzą, pokazując, że choć trochę dojrzał. Odrobinkę. Bo przecież mógłby to ciągnąć dalej, by sprawdzić na jak wiele North mu pozwoli i gdzie leży granica jego cierpliwości, ale mógł to zrobić również na wiele innych sposobów, więc ten najmniej ciekawy, ani trochę nie mógł go zadowolić.
— Tak właściwie, to właśnie wracałem z akademika. Pocałowałem klamkę dziewiątki i ze złamanym sercem wyruszyłem na poszukiwania pocieszenia i boom! Znalazłem ciebie. Idealnie się złożyło, prawda?
Był to świetny moment, by stanąć na własnych nogach i zaproponować odprowadzenie chłopaka lub nawet odwiedziny, jeśli ten nie był zbyt zmęczony (a na to jednak wskazywały widoczne cienie pod oczami), ale pokusa, która narodziła się, gdy tylko zauważył jak traci zainteresowanie (bo w końcu czymże było odwrócenie od niego wzroku), była zbyt silna.
— A skoro i tak tam idziesz, i skoro to jedynie kilka kroczków stąd, to co powiesz na konkurs dla naszych mięśni? — Poruszył brwiami i uśmiechnął się w sposób, który z założenia miał kusić do podjęcia wyzwania. — Kto dłużej wytrzyma. Ja, trzymając się ciebie czy ty, niosąc mnie do akademika.
Powiedzenie, że Willy był w tym momencie zadowolony z siebie, było sporym niedopowiedzeniem.
— Interesujące? Może. Upierdliwe? Na pewno. Ale jeśli wpiszesz to do CV, mogę nawet poprzeć twoje doświadczenie osobistymi zeznaniami przed kamerą. "Panie Władzo, potwierdzam, że Willy to wyjątkowo nadpobudliwy przypadek" — z jakiegoś powodu z rozmowy o pracę, tak oto w przeciągu kilku sekund przeszedł do przesłuchania na posterunku.
— Dobra, ale nie wierć się tak. Wystarczy, że ledwo oddycham — poklepał go w biodro, przestępując z nogi na nogę. Nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś wieszał się na nim na tak długo, a już na pewno nie w takiej pozycji. Nawet większość panienek z dobrych domów wybierała wieszanie mu się na szyi podczas stania. Nie żeby różnica była aż tak wielka, biorąc pod uwagę fakt, że Willy mimo wszystko nadal był mężczyzną, dusiło podobnie. Stojąca dusząca cię dziewczyna = wiszący na tobie, duszący cię chłopak. Doskonałe równanie profesorze Callahan. Kiedy doktorat? Z pewnością studenci będą zachwyceni mogąc posłuchać jakże fascynujące teorie snuły się po zakątkach twego umysłu.
"Udam, że tego nie słyszałem."
Tak się chciał bawić?
Przechylił odpowiednio głowę, bo móc z nieco większą łatwością nachylić się nad jego uchem.
— Mam powtórzyć? — zapytał konspiracyjnym szeptem, nim ponownie odchylił się w tył. Cała ta scena musiała wyglądać po prostu absurdalnie dla wszystkich osób patrzących od boku. Zresztą, sam North miał dość małe pokłady cierpliwości i komfortu, gdy chodziło o dotyk ze strony innych. Choć potrafił go odpowiednio wydłużać - a na plus Willy'ego bez wątpienia działał fakt, że Jackdaw darzył go sympatią, czego nie mógł powiedzieć o wielu osobach - nadal nie należał do typu tych klejących się.
— Pewnie, w końcu spotkanie mnie zawsze jest idealnym zwieńczeniem dnia. Zapytaj wszystkich, którzy choć odrobinę mnie kojarzą — wzruszył ramionami, nieszczególnie wkładając we własną wypowiedź jakieś większe emocje. Czy było w tym choć trochę prawdy? Pewnie tak. W końcu Kawka doskonale dostosowywał się do ludzi i ich oczekiwań. Wielu z nich faktycznie wrzucało go na szczyt swojej listy ulubionych i zawracało mu głowę w każdy swój wolny dzień.
Dopóki cała ta farsa nie zaczynała wymagać od niego poważniejszych zobowiązań. Nie lubił zabawy w związki i wyłączność. Gdy jego druga połówka miałaby rzecz jasna wystarczająco dużą liczbę dolarów na koncie, by zadowolić go do końca życia, potrafiłby to rozważyć. Tylko czy czuł w ogóle na ten moment taką konieczność? Był nadal młody. Spełniał swoje zachcianki na kilka uśmiechów i odpowiednio dobranych tekstów. Gdy zacznie się zbliżać do niebezpiecznego wieku, gdy społeczeństwo będzie od niego wymagało ustatkowania się, a inni będą coraz mniej chętni na niezobowiązujące relacje - wtedy zdecydowanie się zastanowi.
— Tylko się nie zmęcz tym trzymaniem się mnie. Jeżeli na tym polegają twoje treningi to dziwi mnie, że nadal wyglądasz jak wyglądasz. A teraz koniec żartów, nie będę cię niósł w taki sposób, nawet moja cierpliwość ma granice. Jak się spijesz tak że nie będziesz mógł chodzić, być może wtedy cię zaniosę do akademika. Do tej pory nie masz na co liczyć. Sio — raz jeszcze klepnął go w biodro, wyraźnie czekając aż zejdzie na ziemię. Jeśli będzie trzeba to nawet weźmie go za rękę czy pozwoli mu uwiesić się na ramieniu, ale takiej pozycji jak teraz zaczynał mieć dość.
— Dobra, ale nie wierć się tak. Wystarczy, że ledwo oddycham — poklepał go w biodro, przestępując z nogi na nogę. Nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś wieszał się na nim na tak długo, a już na pewno nie w takiej pozycji. Nawet większość panienek z dobrych domów wybierała wieszanie mu się na szyi podczas stania. Nie żeby różnica była aż tak wielka, biorąc pod uwagę fakt, że Willy mimo wszystko nadal był mężczyzną, dusiło podobnie. Stojąca dusząca cię dziewczyna = wiszący na tobie, duszący cię chłopak. Doskonałe równanie profesorze Callahan. Kiedy doktorat? Z pewnością studenci będą zachwyceni mogąc posłuchać jakże fascynujące teorie snuły się po zakątkach twego umysłu.
"Udam, że tego nie słyszałem."
Tak się chciał bawić?
Przechylił odpowiednio głowę, bo móc z nieco większą łatwością nachylić się nad jego uchem.
— Mam powtórzyć? — zapytał konspiracyjnym szeptem, nim ponownie odchylił się w tył. Cała ta scena musiała wyglądać po prostu absurdalnie dla wszystkich osób patrzących od boku. Zresztą, sam North miał dość małe pokłady cierpliwości i komfortu, gdy chodziło o dotyk ze strony innych. Choć potrafił go odpowiednio wydłużać - a na plus Willy'ego bez wątpienia działał fakt, że Jackdaw darzył go sympatią, czego nie mógł powiedzieć o wielu osobach - nadal nie należał do typu tych klejących się.
— Pewnie, w końcu spotkanie mnie zawsze jest idealnym zwieńczeniem dnia. Zapytaj wszystkich, którzy choć odrobinę mnie kojarzą — wzruszył ramionami, nieszczególnie wkładając we własną wypowiedź jakieś większe emocje. Czy było w tym choć trochę prawdy? Pewnie tak. W końcu Kawka doskonale dostosowywał się do ludzi i ich oczekiwań. Wielu z nich faktycznie wrzucało go na szczyt swojej listy ulubionych i zawracało mu głowę w każdy swój wolny dzień.
Dopóki cała ta farsa nie zaczynała wymagać od niego poważniejszych zobowiązań. Nie lubił zabawy w związki i wyłączność. Gdy jego druga połówka miałaby rzecz jasna wystarczająco dużą liczbę dolarów na koncie, by zadowolić go do końca życia, potrafiłby to rozważyć. Tylko czy czuł w ogóle na ten moment taką konieczność? Był nadal młody. Spełniał swoje zachcianki na kilka uśmiechów i odpowiednio dobranych tekstów. Gdy zacznie się zbliżać do niebezpiecznego wieku, gdy społeczeństwo będzie od niego wymagało ustatkowania się, a inni będą coraz mniej chętni na niezobowiązujące relacje - wtedy zdecydowanie się zastanowi.
— Tylko się nie zmęcz tym trzymaniem się mnie. Jeżeli na tym polegają twoje treningi to dziwi mnie, że nadal wyglądasz jak wyglądasz. A teraz koniec żartów, nie będę cię niósł w taki sposób, nawet moja cierpliwość ma granice. Jak się spijesz tak że nie będziesz mógł chodzić, być może wtedy cię zaniosę do akademika. Do tej pory nie masz na co liczyć. Sio — raz jeszcze klepnął go w biodro, wyraźnie czekając aż zejdzie na ziemię. Jeśli będzie trzeba to nawet weźmie go za rękę czy pozwoli mu uwiesić się na ramieniu, ale takiej pozycji jak teraz zaczynał mieć dość.
— North, od kiedy do CV dodaje się zeznania policyjne? — Roześmiał się. — Czy powinienem doszukiwać się w tym drugiego znaczenia? Chociażby braku wiary w moje zawodowe powodzenie? Przysięgam, że potrafię pracować i nie wpadać w kłopoty częściej niż przeciętna osoba.
Nie kłamał. W Vancouver dopiero zaczynał pracę, ale bar jazzowy w Cannes okazał się niezłą szkołą życia. Było to przyjemne miejsce pełne sympatycznych ludzi, ale w sezonie wypełniało się po brzegi głównie turystami, którzy podczas wakacji pozwalali sobie na więcej niż zapewne na co dzień. Stanie za barem dawało poczucie bezpieczeństwa, jako że lada oddzielała go od reszty, chroniąc przez kontaktem fizycznym (choć raz czy dwa ktoś nie do końca zrozumiał, po której stronie powinien się znajdować), ale Willy wciąż musiał mierzyć się z próbami podrywu, kierowanymi w jego stronę. Dla przeciętnego człowieka było to niczym, ale początkowo dla blondyna to właśnie to było najtrudniejsze. Nie nauka robienia drinków, choć sam takowych nie pijał i nie radzenie sobie z wypitymi klientami, którzy bywali zbyt głośni. Zwykle nawet nie zauważał prób flirtowania z nim, ale gdy już w pełni dochodził do niego sens kierowanych do niego słów czy gestów, robił się cały czerwony, zwykle grzecznie dawał znać, że ma coś innego do robienia i... uciekał. To chyba najtrafniejsze określenie, ale nic nie było mu wiadomo o tym, by kogoś tym naprawdę uraził, więc zdecydowanie potrafił sobie radzić.
"Dobra, ale nie wierć się tak. Wystarczy, że ledwo oddycham" przywołało go do porządku. Wtedy jeszcze nie był gotów, by od tak stanąć o własnych nogach (nie chciał, nie chciał, nie chciał), więc chociaż przestał zaciskać tak mocno nogi, by pozwolić przyjacielowi oddychać. A przynajmniej chciał mu na to pozwolić, bo przecież mięła zaledwie chwila, gdy North zbliżył swoją twarz, a każde wypowiadane przez niego słowo łaskotało. Uszy blondyna były bowiem jednym z jego wrażliwszych miejsc i zdecydowanie nie przywykł do tego, by ktoś znajdował się tak blisko nich i dmuchał na nie mówiąc. Dlatego też znowu zacisnął uda, jednocześnie delikatnie odsuwając się od twarzy przyjaciela i przekrzywiając głowę tak, by znajdowała się jak najbliżej uniesionego ramienia. Było to całkowicie automatycznym odruchem, który miał odizolować go od niechcianego wrażenia.
— Jeśli naprawdę chcesz oddychać, to nie łaskotaj — rzucił, mając na uwadze wcześniejsze słowa. Oczywiście od razu poprawił również swoją pozycję, by nie być dla Northa jeszcze większym ciężarem niż był dotychczas. Niekoniecznie chciał spaść lub wyrządzić przyjacielowi krzywdę, co mała część jego umysłu starała się respektować. Cała reszta była skupiona na odczuwaniu zadowolenia, które dopiero powoli (powoli, powoli) zaczynało przybierać stabilny poziom.
— Nie bądź narcyzem, bo w połączeniu z tymi cieniami pod oczami i nadchodzącymi zmarszczkami nikt nie będzie cię chciał, dzieciaku. — Podkreślił ostatnie słowo. — A wtedy zostanę ci już tylko ja i upierdliwie interesujące życie, więc więcej uśmiechu!
Uniósł palcem jeden z jego kącików ust, jednocześnie uśmiechając się do niego tak, jakby chciał pokazać, jak miało to wyglądać.
"Jeżeli na tym polegają twoje treningi to dziwi mnie, że nadal wyglądasz jak wyglądasz."
— Hej! Moje mięśnie są ze stali! Czuję się urażony!
Willy nawet nie próbował udawać, że tak jest w rzeczywistości. Zamiast tego zaśmiał się i nareszcie stanął na własnych nogach, pozwalając przyjacielowi odpocząć od swojego ciężaru. Cofnął się o krok, by zwiększyć przestrzeń między nimi, będąc już w pełni zadowolonym z czasu, przez który mógł przytulać się do Callahana.
— Przy okazji, nie podjęcie wyzwania, to prawie jak przegrana, więc wygrałem, tak?
Nie kłamał. W Vancouver dopiero zaczynał pracę, ale bar jazzowy w Cannes okazał się niezłą szkołą życia. Było to przyjemne miejsce pełne sympatycznych ludzi, ale w sezonie wypełniało się po brzegi głównie turystami, którzy podczas wakacji pozwalali sobie na więcej niż zapewne na co dzień. Stanie za barem dawało poczucie bezpieczeństwa, jako że lada oddzielała go od reszty, chroniąc przez kontaktem fizycznym (choć raz czy dwa ktoś nie do końca zrozumiał, po której stronie powinien się znajdować), ale Willy wciąż musiał mierzyć się z próbami podrywu, kierowanymi w jego stronę. Dla przeciętnego człowieka było to niczym, ale początkowo dla blondyna to właśnie to było najtrudniejsze. Nie nauka robienia drinków, choć sam takowych nie pijał i nie radzenie sobie z wypitymi klientami, którzy bywali zbyt głośni. Zwykle nawet nie zauważał prób flirtowania z nim, ale gdy już w pełni dochodził do niego sens kierowanych do niego słów czy gestów, robił się cały czerwony, zwykle grzecznie dawał znać, że ma coś innego do robienia i... uciekał. To chyba najtrafniejsze określenie, ale nic nie było mu wiadomo o tym, by kogoś tym naprawdę uraził, więc zdecydowanie potrafił sobie radzić.
"Dobra, ale nie wierć się tak. Wystarczy, że ledwo oddycham" przywołało go do porządku. Wtedy jeszcze nie był gotów, by od tak stanąć o własnych nogach (nie chciał, nie chciał, nie chciał), więc chociaż przestał zaciskać tak mocno nogi, by pozwolić przyjacielowi oddychać. A przynajmniej chciał mu na to pozwolić, bo przecież mięła zaledwie chwila, gdy North zbliżył swoją twarz, a każde wypowiadane przez niego słowo łaskotało. Uszy blondyna były bowiem jednym z jego wrażliwszych miejsc i zdecydowanie nie przywykł do tego, by ktoś znajdował się tak blisko nich i dmuchał na nie mówiąc. Dlatego też znowu zacisnął uda, jednocześnie delikatnie odsuwając się od twarzy przyjaciela i przekrzywiając głowę tak, by znajdowała się jak najbliżej uniesionego ramienia. Było to całkowicie automatycznym odruchem, który miał odizolować go od niechcianego wrażenia.
— Jeśli naprawdę chcesz oddychać, to nie łaskotaj — rzucił, mając na uwadze wcześniejsze słowa. Oczywiście od razu poprawił również swoją pozycję, by nie być dla Northa jeszcze większym ciężarem niż był dotychczas. Niekoniecznie chciał spaść lub wyrządzić przyjacielowi krzywdę, co mała część jego umysłu starała się respektować. Cała reszta była skupiona na odczuwaniu zadowolenia, które dopiero powoli (powoli, powoli) zaczynało przybierać stabilny poziom.
— Nie bądź narcyzem, bo w połączeniu z tymi cieniami pod oczami i nadchodzącymi zmarszczkami nikt nie będzie cię chciał, dzieciaku. — Podkreślił ostatnie słowo. — A wtedy zostanę ci już tylko ja i upierdliwie interesujące życie, więc więcej uśmiechu!
Uniósł palcem jeden z jego kącików ust, jednocześnie uśmiechając się do niego tak, jakby chciał pokazać, jak miało to wyglądać.
"Jeżeli na tym polegają twoje treningi to dziwi mnie, że nadal wyglądasz jak wyglądasz."
— Hej! Moje mięśnie są ze stali! Czuję się urażony!
Willy nawet nie próbował udawać, że tak jest w rzeczywistości. Zamiast tego zaśmiał się i nareszcie stanął na własnych nogach, pozwalając przyjacielowi odpocząć od swojego ciężaru. Cofnął się o krok, by zwiększyć przestrzeń między nimi, będąc już w pełni zadowolonym z czasu, przez który mógł przytulać się do Callahana.
— Przy okazji, nie podjęcie wyzwania, to prawie jak przegrana, więc wygrałem, tak?
— Od kiedy ja o tym decyduję — powiedział z pełnym przekonaniem, zupełnie jakby właśnie głosił najbardziej oczywisty z faktów.
— Że co proszę? Śmiesz oskarżać mnie o brak wiary w zawodowe powodzenie jednej z niewielu osób, które toleruję w swoim życiu? Jestem głęboko urażony — położył celowo nacisk na ostatnie dwa słowa, gotów okazywać swoją urazę w każdy możliwy sposób. W końcu jakże w ogóle ktoś mógł... błyskawicznie zapomniał o swojej tyradzie, gdy po ich prawej stronie przeszedł średniego wzrostu chłopak, zatrzymując na nich nieco dłużej spojrzenie. Odwzajemnił je, nieszczególnie robiąc sobie cokolwiek z pozycji w jakiej właśnie się znajdowali. Dużo bardziej interesowały go markowe ubrania i drogi zegarek zdobiący jego nadgarstek. Nic dziwnego, że uniósł kącik ust w uśmiechu puszczając przechodniowi oko. Niestety słaby to podryw, gdy czepia się ciebie ktoś, kto spokojnie przebijał owego przechodnia urodą pod każdym względem. Mógł więc jedynie przyglądać się jak chłopak nieznacznie się czerwieni i przyspiesza kroku. Mieszane sygnały. Speszył się na widok Willy'ego, a może po prostu był hetero? Cholerne orientacje seksualne. Wrócił ponownie uwagą do znajomego.
— Kiedy zmieniłeś się w takiego okrutnego szantażystę, Willy? Co się stało z tym grzecznym, cichym i dobrym chłopcem, którego znałem? — zapytał kręcąc na boki głową. Jakże zgubny potrafił być dla innych ten śmiertelnie poważny ton, gdy w rzeczywistości praktycznie każde słowo jakie wypowiadał North mijało się z prawdą.
— Zastanawiam się czy właśnie rzucasz mi wyzwanie, bo jestem całkowicie pewien że wystarczy jedno odgarnięcie włosów i ten zawadiacki uśmiech, by zaprosić jednego z przechodniów do pobliskiego hotelu. Ale pozwolisz, że sobie daruję. Po pierwsze jestem zmęczony — a po drugie, ciężko mi rozpoznać na ulicy po pięciu minutach rozmowy, czy mój target ma odpowiedni majątek, by zaciekawić mnie na dłużej — a po drugie, mam do siebie reszty szacunku — paskudne kłamstwo. North już od dawna nie zwracał najmniejszej uwagi na coś takiego jak szacunek do własnego ciała czy uczuć, w które zwyczajnie nie wierzył. Uważał samego siebie za żywy towar, który odpowiednio zareklamowany był w stanie przynieść mu wiele dni na znacznie wyższym poziomie niż byłoby go stać na skutek własnych uczciwych zarobków. Chyba oczywistym pozostawał jednak fakt, że nie było to coś czym chwalił się na prawo i lewo.
— Nie życzyłbym nikomu tak nieszczęśliwego końca, zasługujesz na lepsze towarzystwo Willy — zaśmiał się z standardową wesołością w głosie, choć w rzeczywistości nieszczególnie odczuwał rozbawienie. Tym razem mówił szczerą prawdę. Skazanie go na Northa byłoby istnym koszmarem, nawet jeśli komuś stojącemu z boku mogłoby wydawać się inaczej.
Odetchnął głośno z ulgą - może i nieco zbyt teatralnie - gdy chłopak w końcu stanął na własnych nogach. Mimo że naprawdę odczuwał ulgę. Jakby nie patrzeć, dotyk drugiej osoby nie był czymś czego pożądał w wolnym czasie. Zwłaszcza gdy nie było ku niemu potrzeb. Otrzepał ubranie z niewidzialnego pyłu i poruszył kilkakrotnie ramionami.
— Niepodjęcie wyzwania to po prostu przejaw inteligencji. Zawsze mierz swoje możliwości i nie podejmuj bezsensownie wszystkich wyzwań, które rzucają ci ludzie. Dzięki temu wygrasz wszystkie pozostawiając w ich głowach taką właśnie wizję. Uznaj to za mądrą radę na dziś — pstryknął go w czoło i wsunął ręce do kieszeni, rozglądając się dookoła — Przy okazji, nie chcesz może kuponu z 70% zniżką na pizzę? Jak zjem jeszcze jedną w przeciągu tygodnia to chyba zwymiotuję. Zwłaszcza, że znając samego siebie i tak bym ją w siebie wpychał. Uratujesz w ten sposób mój żołądek.
Wzruszył ramionami, przenosząc na niego wzrok. Zdecydowanie wolał go dać komuś znajomemu, niż wywalić do kosza.
— Że co proszę? Śmiesz oskarżać mnie o brak wiary w zawodowe powodzenie jednej z niewielu osób, które toleruję w swoim życiu? Jestem głęboko urażony — położył celowo nacisk na ostatnie dwa słowa, gotów okazywać swoją urazę w każdy możliwy sposób. W końcu jakże w ogóle ktoś mógł... błyskawicznie zapomniał o swojej tyradzie, gdy po ich prawej stronie przeszedł średniego wzrostu chłopak, zatrzymując na nich nieco dłużej spojrzenie. Odwzajemnił je, nieszczególnie robiąc sobie cokolwiek z pozycji w jakiej właśnie się znajdowali. Dużo bardziej interesowały go markowe ubrania i drogi zegarek zdobiący jego nadgarstek. Nic dziwnego, że uniósł kącik ust w uśmiechu puszczając przechodniowi oko. Niestety słaby to podryw, gdy czepia się ciebie ktoś, kto spokojnie przebijał owego przechodnia urodą pod każdym względem. Mógł więc jedynie przyglądać się jak chłopak nieznacznie się czerwieni i przyspiesza kroku. Mieszane sygnały. Speszył się na widok Willy'ego, a może po prostu był hetero? Cholerne orientacje seksualne. Wrócił ponownie uwagą do znajomego.
— Kiedy zmieniłeś się w takiego okrutnego szantażystę, Willy? Co się stało z tym grzecznym, cichym i dobrym chłopcem, którego znałem? — zapytał kręcąc na boki głową. Jakże zgubny potrafił być dla innych ten śmiertelnie poważny ton, gdy w rzeczywistości praktycznie każde słowo jakie wypowiadał North mijało się z prawdą.
— Zastanawiam się czy właśnie rzucasz mi wyzwanie, bo jestem całkowicie pewien że wystarczy jedno odgarnięcie włosów i ten zawadiacki uśmiech, by zaprosić jednego z przechodniów do pobliskiego hotelu. Ale pozwolisz, że sobie daruję. Po pierwsze jestem zmęczony — a po drugie, ciężko mi rozpoznać na ulicy po pięciu minutach rozmowy, czy mój target ma odpowiedni majątek, by zaciekawić mnie na dłużej — a po drugie, mam do siebie reszty szacunku — paskudne kłamstwo. North już od dawna nie zwracał najmniejszej uwagi na coś takiego jak szacunek do własnego ciała czy uczuć, w które zwyczajnie nie wierzył. Uważał samego siebie za żywy towar, który odpowiednio zareklamowany był w stanie przynieść mu wiele dni na znacznie wyższym poziomie niż byłoby go stać na skutek własnych uczciwych zarobków. Chyba oczywistym pozostawał jednak fakt, że nie było to coś czym chwalił się na prawo i lewo.
— Nie życzyłbym nikomu tak nieszczęśliwego końca, zasługujesz na lepsze towarzystwo Willy — zaśmiał się z standardową wesołością w głosie, choć w rzeczywistości nieszczególnie odczuwał rozbawienie. Tym razem mówił szczerą prawdę. Skazanie go na Northa byłoby istnym koszmarem, nawet jeśli komuś stojącemu z boku mogłoby wydawać się inaczej.
Odetchnął głośno z ulgą - może i nieco zbyt teatralnie - gdy chłopak w końcu stanął na własnych nogach. Mimo że naprawdę odczuwał ulgę. Jakby nie patrzeć, dotyk drugiej osoby nie był czymś czego pożądał w wolnym czasie. Zwłaszcza gdy nie było ku niemu potrzeb. Otrzepał ubranie z niewidzialnego pyłu i poruszył kilkakrotnie ramionami.
— Niepodjęcie wyzwania to po prostu przejaw inteligencji. Zawsze mierz swoje możliwości i nie podejmuj bezsensownie wszystkich wyzwań, które rzucają ci ludzie. Dzięki temu wygrasz wszystkie pozostawiając w ich głowach taką właśnie wizję. Uznaj to za mądrą radę na dziś — pstryknął go w czoło i wsunął ręce do kieszeni, rozglądając się dookoła — Przy okazji, nie chcesz może kuponu z 70% zniżką na pizzę? Jak zjem jeszcze jedną w przeciągu tygodnia to chyba zwymiotuję. Zwłaszcza, że znając samego siebie i tak bym ją w siebie wpychał. Uratujesz w ten sposób mój żołądek.
Wzruszył ramionami, przenosząc na niego wzrok. Zdecydowanie wolał go dać komuś znajomemu, niż wywalić do kosza.
— Jednej z niewielu osób, które tolerujesz w swoim życiu? Hej, to brzmi prawie jak słodkie wyznanie! Słyszę w tym "Willy, jesteś dla mnie ważnym przyjacielem i w ciebie wierzę". U-ro-czo!
Chłopak wyraźnie droczył się z przyjacielem, ale jednocześnie wierzył, że właśnie to North miał na myśli. W końcu widział w nim kogoś ważnego w swoim życiu i nawet nie brał pod uwagę, że nie jest to odwzajemnione. Nigdy nad tym się nie zastanawiał, ale takie rzeczy prawdopodobnie nie były dla niego ważne. Nie był człowiekiem, który zabiega o szczere odwzajemnienie swoich uczuć. Po prostu starał się być szczery ze swoim sercem i niestety bywał w tym zbyt naiwny.
— Szantażystę? — powtórzył, jakby pierwszy raz słyszał to słowo. — Jedynie dbam o nasze bezpieczeństwo. Ani ja, ani ty nie chcemy wylądować na brudnym chodniku, prawda? Łaskotanie jest więc absolutnie zabronione!
Ryzyko bolesnego wylądowania na ziemi mogło zniknąć, jeśli tylko Willy zdecydowałby się stanąć na własnych nogach, ale dobrze wiemy, że to nie był jeszcze ten moment. Może blondyn po prostu próbował jak najszybciej nadrobić roczne zaległości w przytulaniu przyjaciela? Może potrzebował czuć jego ciepło i mieć pewność, że wszystko może być jak dawniej? Kto wie. Nawet sam blondyn nie miał pojęcia i nie zamierzał się nad tym zastanawiać, bo i po co? Szczęście było zbyt uzależniającym uczuciem, by od tak mógł odsunąć je od siebie choć o kilka milimetrów.
— To absolutnie nie było wyzwanie! — Samo wyobrażenie takiej sytuacji sprawiło, że uśmiech chłopaka przygasł. Nie chciał już na dzień dobry prawić Northowi kazań odnośnie jego życia (zresztą jaki miałoby to sens?), ale jednocześnie nie mógł tego zostawić bez odpowiedzi. Nie mógł tego zbagatelizować, choć głównie słowa przyjaciela wsadził do odpowiedniej szufladce w swojej głowie i powiedział tylko: — Iście do hotelu nie oznacza, że ktoś chce ciebie. Posiadanie przez moment cudzego ciała, to nie chęć posiadania człowieka.
Wypowiedział to lekkim tonem, a jego policzki delikatnie zapiekły, gdy niechcący myśli poszły o krok za daleko i wyobraził sobie, co obejmowało owe iście do hotelu. Świat dorosłych był strasznym miejscem. Miejscem, którego nie pojmował i bał się pojąć. Podstawowe kwestie emocjonalne jednak nie różniły się od tych, które istniały w świecie pozbawionym seksualności.
— Kurczę, też uważam, że zasługuję na towarzystwo kotów i psów, ale nie mogę cały czas głaskać zwierzaków, więc od czasu do czasu muszę pomęczyć też ciebie, prawda? Chociaż czasami przypominasz kocura, który macha na każdego ogonem! Tyle że nigdy nie mruczysz.
Jakby w celu potwierdzenia swoich słów wplótł dłoń w włosy chłopaka tuż przy uchu i zaczął powoli poruszać palcami, delikatnie drapiąc skórę paznokciami. Dokładnie tak, jak robił kociakom!
Westchnienia ulgi czy przywracania rąk do życia Willy nie skomentował. Doskonale wiedział, że noszenie go na rękach niekoniecznie było czymś łatwym. Zwłaszcza dla kogoś o zbliżonym do niego wzroście czy masie ciała. Poczuł jedynie lekkie wyrzuty sumienia, jako że męczył wystarczająco zmęczonego już człowieka, ale nie zmazało to uśmiechu z jego twarzy.
— Hm, wobec tego przyjmę mądrość na dzisiaj. I kuponiki! Ale błagam, odżywiaj się choć trochę zdrowiej, co? Makaron ze szpinakiem i serem zrobisz w pół godzinki, a będziesz mógł go jeść nawet przez tydzień! Może wtedy znowu będziesz piękny, a nie tak wykończony? I pamiętaj o spaniu! — Uderzył przyjaciela pięścią w brzuch, ale nie włożył w to siły. — No nie, czy tak właśnie czuje się matka, która poucza dorosłego syna?! O mój boże, nie jestem gotowy na dzieci. — jęknął.
Chłopak wyraźnie droczył się z przyjacielem, ale jednocześnie wierzył, że właśnie to North miał na myśli. W końcu widział w nim kogoś ważnego w swoim życiu i nawet nie brał pod uwagę, że nie jest to odwzajemnione. Nigdy nad tym się nie zastanawiał, ale takie rzeczy prawdopodobnie nie były dla niego ważne. Nie był człowiekiem, który zabiega o szczere odwzajemnienie swoich uczuć. Po prostu starał się być szczery ze swoim sercem i niestety bywał w tym zbyt naiwny.
— Szantażystę? — powtórzył, jakby pierwszy raz słyszał to słowo. — Jedynie dbam o nasze bezpieczeństwo. Ani ja, ani ty nie chcemy wylądować na brudnym chodniku, prawda? Łaskotanie jest więc absolutnie zabronione!
Ryzyko bolesnego wylądowania na ziemi mogło zniknąć, jeśli tylko Willy zdecydowałby się stanąć na własnych nogach, ale dobrze wiemy, że to nie był jeszcze ten moment. Może blondyn po prostu próbował jak najszybciej nadrobić roczne zaległości w przytulaniu przyjaciela? Może potrzebował czuć jego ciepło i mieć pewność, że wszystko może być jak dawniej? Kto wie. Nawet sam blondyn nie miał pojęcia i nie zamierzał się nad tym zastanawiać, bo i po co? Szczęście było zbyt uzależniającym uczuciem, by od tak mógł odsunąć je od siebie choć o kilka milimetrów.
— To absolutnie nie było wyzwanie! — Samo wyobrażenie takiej sytuacji sprawiło, że uśmiech chłopaka przygasł. Nie chciał już na dzień dobry prawić Northowi kazań odnośnie jego życia (zresztą jaki miałoby to sens?), ale jednocześnie nie mógł tego zostawić bez odpowiedzi. Nie mógł tego zbagatelizować, choć głównie słowa przyjaciela wsadził do odpowiedniej szufladce w swojej głowie i powiedział tylko: — Iście do hotelu nie oznacza, że ktoś chce ciebie. Posiadanie przez moment cudzego ciała, to nie chęć posiadania człowieka.
Wypowiedział to lekkim tonem, a jego policzki delikatnie zapiekły, gdy niechcący myśli poszły o krok za daleko i wyobraził sobie, co obejmowało owe iście do hotelu. Świat dorosłych był strasznym miejscem. Miejscem, którego nie pojmował i bał się pojąć. Podstawowe kwestie emocjonalne jednak nie różniły się od tych, które istniały w świecie pozbawionym seksualności.
— Kurczę, też uważam, że zasługuję na towarzystwo kotów i psów, ale nie mogę cały czas głaskać zwierzaków, więc od czasu do czasu muszę pomęczyć też ciebie, prawda? Chociaż czasami przypominasz kocura, który macha na każdego ogonem! Tyle że nigdy nie mruczysz.
Jakby w celu potwierdzenia swoich słów wplótł dłoń w włosy chłopaka tuż przy uchu i zaczął powoli poruszać palcami, delikatnie drapiąc skórę paznokciami. Dokładnie tak, jak robił kociakom!
Westchnienia ulgi czy przywracania rąk do życia Willy nie skomentował. Doskonale wiedział, że noszenie go na rękach niekoniecznie było czymś łatwym. Zwłaszcza dla kogoś o zbliżonym do niego wzroście czy masie ciała. Poczuł jedynie lekkie wyrzuty sumienia, jako że męczył wystarczająco zmęczonego już człowieka, ale nie zmazało to uśmiechu z jego twarzy.
— Hm, wobec tego przyjmę mądrość na dzisiaj. I kuponiki! Ale błagam, odżywiaj się choć trochę zdrowiej, co? Makaron ze szpinakiem i serem zrobisz w pół godzinki, a będziesz mógł go jeść nawet przez tydzień! Może wtedy znowu będziesz piękny, a nie tak wykończony? I pamiętaj o spaniu! — Uderzył przyjaciela pięścią w brzuch, ale nie włożył w to siły. — No nie, czy tak właśnie czuje się matka, która poucza dorosłego syna?! O mój boże, nie jestem gotowy na dzieci. — jęknął.
— Odbieraj to jak chcesz — wzruszył ramionami, wyraźnie nie zamierzając się z nim kłócić, choć kącik jego ust uniósł się w nieznacznym uśmiechu. Nigdy nie wchodził z butami w cudzą interpretację, zwłaszcza gdy była mu w danym momencie na rękę. Średnio też zastanawiał się wtedy czy rzeczywiście była ona prawdą, czy też nie. Nie miało to większego znaczenia.
— Kto normalny przewraca się na chodnik przez głupie łaskotanie? — zapytał wzdychając z wyraźną rezygnacją. Potarł kilkakrotnie nasadę nosa, kręcąc głową na boki. Mimo to postanowił zastosować się do jego ostrzeżenia. Jeszcze ta mała przepełniona energią kulka faktycznie coś wymyśli i ściągnie go ku ziemi. Ubrudzenie sobie ubrań było ostatnim czego pragnął w dzisiejszym dniu.
Przyglądał mu się w milczeniu, patrząc na przygasający uśmiech i zarumienione policzki. Ciekawe jak bardzo przygasłyby jego rozradowane ślepia, gdyby North przyznał mu się jak często chodził z podobnymi przypadkowymi przechodniami, by zapewnić sobie wysoki standard życia. Odwrócił wzrok w bok. Już dawno odkrył w sobie tę ciemniejszą stronę. Bardziej sadystyczną, rozważającą jak zareagowaliby inni ludzie, gdyby umyślnie postanowił ich skrzywdzić. W taki sposób, by mimo wszystko nie mogli mu zarzucić, że robił to w pełni celowo. Jak bardzo życie zdążyło go już zepsuć, by zamiast po prostu odepchnąć je na bok, wyobrażał sobie ich szczegółowe reakcje, odgrywając je raz po raz w głowie? I kiedy miał nastąpić moment, gdy ta swoista tama pęknie, wylewając potok jego zapsucia na cały otaczający go świat. Pozwalając mu na stanięcie na jej szczątkach i beznamiętne patrzenie jak ostatne kwitnące kwiaty, toną pod całym paskudztwem, które gromadził w sobie przez lata.
Willy bez wątpienia był jednym z takich kwiatów.
A North, choć nieustannie ze sobą walczył w środku, nie chciał by przez niego utonął.
— Ja nie mruczę? Mruczę dużo lepiej niż te twoje kocury. Po prostu dotykasz w nieodpowiednich miejscach — odsłonił zęby w drapieżnym uśmiechu, niewiele mającym wspólnego z faktyczną radością. Tak jak jego słowa z prawdą. Dotyk nie sprawiał mu radości, pozostawał dla niego całkowicie obojętny, a przez większość czasu był wręcz natrętny. Niejednokrotnie widział osoby, które były od niego tak uzależnione, że wystarczyło jedno przesunięcie dłonią po ich ramieniu, by poddawały ci się w zupełności. I wiedział, że bez wątpienia nigdy nie będzie do nich należał.
— Jak już z pewnością mówiłem, zawsze jestem piękny — uderzył Willy'ego lekko ręką w tył głowy, w odpowiedzi na cały ten cios w brzuch i przewrócił oczami.
— Jesteś ostatnią osobą, która nadaje się na rodzica, gówniarzu. A teraz skoordynuj ruchy i kłap jadaczką idąc do przodu — by podkreślić własne słowa, wznowił przerwany przez Willy'ego krok, obracając się jednak kilkakrotnie by sprawdzić czy aby na pewno szedł za nim. W końcu już raz zniknął. Na długo. Kto wie, może tym razem też wystarczyło by mrugnął, a chłopak rozpłynie się w powietrzu na kolejnych kilka miesięcy?
— Kto normalny przewraca się na chodnik przez głupie łaskotanie? — zapytał wzdychając z wyraźną rezygnacją. Potarł kilkakrotnie nasadę nosa, kręcąc głową na boki. Mimo to postanowił zastosować się do jego ostrzeżenia. Jeszcze ta mała przepełniona energią kulka faktycznie coś wymyśli i ściągnie go ku ziemi. Ubrudzenie sobie ubrań było ostatnim czego pragnął w dzisiejszym dniu.
Przyglądał mu się w milczeniu, patrząc na przygasający uśmiech i zarumienione policzki. Ciekawe jak bardzo przygasłyby jego rozradowane ślepia, gdyby North przyznał mu się jak często chodził z podobnymi przypadkowymi przechodniami, by zapewnić sobie wysoki standard życia. Odwrócił wzrok w bok. Już dawno odkrył w sobie tę ciemniejszą stronę. Bardziej sadystyczną, rozważającą jak zareagowaliby inni ludzie, gdyby umyślnie postanowił ich skrzywdzić. W taki sposób, by mimo wszystko nie mogli mu zarzucić, że robił to w pełni celowo. Jak bardzo życie zdążyło go już zepsuć, by zamiast po prostu odepchnąć je na bok, wyobrażał sobie ich szczegółowe reakcje, odgrywając je raz po raz w głowie? I kiedy miał nastąpić moment, gdy ta swoista tama pęknie, wylewając potok jego zapsucia na cały otaczający go świat. Pozwalając mu na stanięcie na jej szczątkach i beznamiętne patrzenie jak ostatne kwitnące kwiaty, toną pod całym paskudztwem, które gromadził w sobie przez lata.
Willy bez wątpienia był jednym z takich kwiatów.
A North, choć nieustannie ze sobą walczył w środku, nie chciał by przez niego utonął.
— Ja nie mruczę? Mruczę dużo lepiej niż te twoje kocury. Po prostu dotykasz w nieodpowiednich miejscach — odsłonił zęby w drapieżnym uśmiechu, niewiele mającym wspólnego z faktyczną radością. Tak jak jego słowa z prawdą. Dotyk nie sprawiał mu radości, pozostawał dla niego całkowicie obojętny, a przez większość czasu był wręcz natrętny. Niejednokrotnie widział osoby, które były od niego tak uzależnione, że wystarczyło jedno przesunięcie dłonią po ich ramieniu, by poddawały ci się w zupełności. I wiedział, że bez wątpienia nigdy nie będzie do nich należał.
— Jak już z pewnością mówiłem, zawsze jestem piękny — uderzył Willy'ego lekko ręką w tył głowy, w odpowiedzi na cały ten cios w brzuch i przewrócił oczami.
— Jesteś ostatnią osobą, która nadaje się na rodzica, gówniarzu. A teraz skoordynuj ruchy i kłap jadaczką idąc do przodu — by podkreślić własne słowa, wznowił przerwany przez Willy'ego krok, obracając się jednak kilkakrotnie by sprawdzić czy aby na pewno szedł za nim. W końcu już raz zniknął. Na długo. Kto wie, może tym razem też wystarczyło by mrugnął, a chłopak rozpłynie się w powietrzu na kolejnych kilka miesięcy?
Może i "Odbieraj to jak chcesz" nie należało do potwierdzeń, ale nie należało również do zaprzeczeń, co w pełni satysfakcjonowało Willy'ego. North w końcu nie zaliczał się do osób zbyt wylewnych, więc to właśnie w tak małych rzeczach jak uniesienie kącików ust po wypowiedzeniu takich słów blondyn znajdował przejawy sympatii. To i przyzwolenie na przytulanie w pełni mu wystarczało, by czuć się choć trochę kochanym.
Uwagi o łaskotkach nie skomentował, choć "kto normalny" zasługiwało na choć delikatną uszczypliwość, ale niekoniecznie w tej sytuacji. W końcu ciągnięcie tematu mogło jedynie go pogrążyć, a niekoniecznie chciał tłumaczyć nawet przyjacielowi, dlaczego pewnego rodzaju dotyk (który w końcu zaliczał się do tych przyjemnych) nie jest chciany. Jeszcze rok temu nawet nie przypuszczał, że będzie potrafił tak dzielnie powstrzymać cisnące się na usta słowa, a tutaj proszę! Najwyraźniej ostatni czas naprawdę pozwolił mu choć nieco dorosnąć, a skoro psychika ruszyła to przodu, to tylko patrzeć, aż ciało pójdzie w jej ślady i urośnie jeszcze choć kilka centymetrów! Bo tak właśnie to działało. Naprawdę!
— Meh, moje koty mruczą gdziekolwiek się je dotyka. Jesteś zbyt wymagający i najwyraźniej rozpieszczony. — Aluzja o dotykaniu w odpowiednich miejscach zupełnie nie została wyłapana. Jeśli chodziło o rozumienie podtekstów, to udawało mu się to jedynie w połowie przypadków (tej mniejszej, bo mniejsze połowy istniały) i prawdopodobnie dzięki temu żył spokojniej. Jeśli spokojniejsze życie oceniało się po jak najmniejszej liczbie płonięcia rumieńcem.
— Mówisz tak, tylko dlatego że nie masz przed sobą lustra — Ani ton głosu Willy'ego, ani jego mina nie wskazywały na to, by mówił poważnie. W końcu North zdecydowanie był piękny, ale był również zmęczony, co jednak dominowało w głowie priorytetów blondyna. Przez to też zawahał się, czy aby na pewno powinien ruszyć za przyjacielem - w końcu na zmęczenie najlepszy był sen, nie towarzystwo - ale sam pomysł zostawienia go, sprawiał mu dyskomfort, więc jego nogi poruszyły się, zanim wydał im taki rozkaz. Zresztą nie mógłby nawet zasugerować, że powinien go zostawić, gdy ten oglądał się, by sprawdzić, czy Willy wciąż za nim idzie. — Myślę, że byłbym świetnym rodzicem — podchwycił wcześniejszą uwagę, gdy tylko zrównał krok z przyjacielem. — Przynajmniej rodzicem psa lub kota... Mógłbym zabierać takiego zwierzaka na długie spacery, znalazłbym mu przyjaciół i dostawałby wszystko, co tylko byłoby mu potrzebne! I bym go głaskał, głaskał i głaskał. I czesał, czesał i czesał. Byłoby świetnie!
W końcu o posiadaniu innych dzieci Willy nigdy nie marzył.
Uwagi o łaskotkach nie skomentował, choć "kto normalny" zasługiwało na choć delikatną uszczypliwość, ale niekoniecznie w tej sytuacji. W końcu ciągnięcie tematu mogło jedynie go pogrążyć, a niekoniecznie chciał tłumaczyć nawet przyjacielowi, dlaczego pewnego rodzaju dotyk (który w końcu zaliczał się do tych przyjemnych) nie jest chciany. Jeszcze rok temu nawet nie przypuszczał, że będzie potrafił tak dzielnie powstrzymać cisnące się na usta słowa, a tutaj proszę! Najwyraźniej ostatni czas naprawdę pozwolił mu choć nieco dorosnąć, a skoro psychika ruszyła to przodu, to tylko patrzeć, aż ciało pójdzie w jej ślady i urośnie jeszcze choć kilka centymetrów! Bo tak właśnie to działało. Naprawdę!
— Meh, moje koty mruczą gdziekolwiek się je dotyka. Jesteś zbyt wymagający i najwyraźniej rozpieszczony. — Aluzja o dotykaniu w odpowiednich miejscach zupełnie nie została wyłapana. Jeśli chodziło o rozumienie podtekstów, to udawało mu się to jedynie w połowie przypadków (tej mniejszej, bo mniejsze połowy istniały) i prawdopodobnie dzięki temu żył spokojniej. Jeśli spokojniejsze życie oceniało się po jak najmniejszej liczbie płonięcia rumieńcem.
— Mówisz tak, tylko dlatego że nie masz przed sobą lustra — Ani ton głosu Willy'ego, ani jego mina nie wskazywały na to, by mówił poważnie. W końcu North zdecydowanie był piękny, ale był również zmęczony, co jednak dominowało w głowie priorytetów blondyna. Przez to też zawahał się, czy aby na pewno powinien ruszyć za przyjacielem - w końcu na zmęczenie najlepszy był sen, nie towarzystwo - ale sam pomysł zostawienia go, sprawiał mu dyskomfort, więc jego nogi poruszyły się, zanim wydał im taki rozkaz. Zresztą nie mógłby nawet zasugerować, że powinien go zostawić, gdy ten oglądał się, by sprawdzić, czy Willy wciąż za nim idzie. — Myślę, że byłbym świetnym rodzicem — podchwycił wcześniejszą uwagę, gdy tylko zrównał krok z przyjacielem. — Przynajmniej rodzicem psa lub kota... Mógłbym zabierać takiego zwierzaka na długie spacery, znalazłbym mu przyjaciół i dostawałby wszystko, co tylko byłoby mu potrzebne! I bym go głaskał, głaskał i głaskał. I czesał, czesał i czesał. Byłoby świetnie!
W końcu o posiadaniu innych dzieci Willy nigdy nie marzył.
North delektował się każdą chwilą, gdy zapadała cisza. Nie chodziło tu bynajmniej wyłącznie o jego żywiołowy charakter. Nie chodziło nawet o samego Willy'ego. Jackdaw reagował tak na wszystkich ludzi. Gdy tylko załączali w sobie mniej lub bardziej gadatliwy tryb, mimo że potrafił się do nich błyskawicznie dostosować, nie oznaczało to że faktycznie lubił to robić. W końcu jego życie było ciągłą grą. Mógł sobie wmawiać, że był już na to wszystko na tyle odporny, by mu to nie przeszkadzało, ale koniec końców i tak najlepiej czuł się zdala od zgiełku jaki generowali inni swoją obecnością.
— Albo twoje koty zbyt puszczalskie — szturchnął go ramieniem, nie przejmując się jego kolejnymi słowami. Chyba nie istniała na tym świecie ani jedna osoba, która byłaby w stanie zachwiać jego pewność siebie. Nawet w stanie wybitnego zmęczenia z cieniami pod oczami.
Westchnął cicho i podniósł dłoń, by zmierzwić włosy Willy'ego z tyłu głowy.
— No na ludzkie dziecko jesteś zdecydowanie zbyt pyskaty — skomentował kiwając jedynie kilka razy głową. Nie miał zbyt wiele do dodania w temacie zwierząt. Nie był ich wielkim fanem, ale nie był też wrogiem. Były mu po prostu całkowicie obojętne. Tak jak Willy pewnie spędzał długie godziny na oglądaniu uroczych kotków i memów z pieskami, tak North na widok bezdomnego kota po prostu przechodził obok nawet na niego nie patrząc. Z ciekawością obserwował za to ludzi, którzy momentalnie rzucali się na pomoc na widok uroczego futrzaka, mimo że kilka godzin później ci sami ludzie kazali [i]wypierdalać[i] bezdomnemu proszącemu ich o dwa dolary. Podczas gdy zwierzęta z góry były uważane za biedne, niewinne i potrzebujące pomocy, tak ludzi traktowało się jak bestie, które same sobie na to zasłużyły. Alkoholików. Ćpunów. Dzieciaki były pewnie rozpieszczonymi gówniarzami, które nie potrafiły się dogadać z rodzicami i teraz weszły w wielką fazę buntu uciekając z domu.
Byli też rzecz jasna ci dobrzy samarytanie, którzy dzielili się wszystkim ze wszystkimi. Zwierzętami, ludźmi, pewnie nawet kwiatkami. Podejrzewał, że Willy był taką właśnie osobą. Może gdyby poznał go kilka lat wcześniej, jego podejście do ludzi byłoby zupełnie inne.
A może nie miałoby to najmniejszego znaczenia tak jak nie miało go teraz.
Przeniósł znudzony wzrok na niebo, przyglądając się przelatującej nad nimi kawce. Plaga tego miasta. Były wszędzie, jak muchy.
— Ale do psa lub kota byś się nadawał. Pewnie nawet do obu naraz — dodał w końcu wracając uwagą do ulicy. Sam w sumie nie wiedział po co to powiedział. Jego zdanie nie miało tu najmniejszego znaczenia.
— Albo twoje koty zbyt puszczalskie — szturchnął go ramieniem, nie przejmując się jego kolejnymi słowami. Chyba nie istniała na tym świecie ani jedna osoba, która byłaby w stanie zachwiać jego pewność siebie. Nawet w stanie wybitnego zmęczenia z cieniami pod oczami.
Westchnął cicho i podniósł dłoń, by zmierzwić włosy Willy'ego z tyłu głowy.
— No na ludzkie dziecko jesteś zdecydowanie zbyt pyskaty — skomentował kiwając jedynie kilka razy głową. Nie miał zbyt wiele do dodania w temacie zwierząt. Nie był ich wielkim fanem, ale nie był też wrogiem. Były mu po prostu całkowicie obojętne. Tak jak Willy pewnie spędzał długie godziny na oglądaniu uroczych kotków i memów z pieskami, tak North na widok bezdomnego kota po prostu przechodził obok nawet na niego nie patrząc. Z ciekawością obserwował za to ludzi, którzy momentalnie rzucali się na pomoc na widok uroczego futrzaka, mimo że kilka godzin później ci sami ludzie kazali [i]wypierdalać[i] bezdomnemu proszącemu ich o dwa dolary. Podczas gdy zwierzęta z góry były uważane za biedne, niewinne i potrzebujące pomocy, tak ludzi traktowało się jak bestie, które same sobie na to zasłużyły. Alkoholików. Ćpunów. Dzieciaki były pewnie rozpieszczonymi gówniarzami, które nie potrafiły się dogadać z rodzicami i teraz weszły w wielką fazę buntu uciekając z domu.
Byli też rzecz jasna ci dobrzy samarytanie, którzy dzielili się wszystkim ze wszystkimi. Zwierzętami, ludźmi, pewnie nawet kwiatkami. Podejrzewał, że Willy był taką właśnie osobą. Może gdyby poznał go kilka lat wcześniej, jego podejście do ludzi byłoby zupełnie inne.
A może nie miałoby to najmniejszego znaczenia tak jak nie miało go teraz.
Przeniósł znudzony wzrok na niebo, przyglądając się przelatującej nad nimi kawce. Plaga tego miasta. Były wszędzie, jak muchy.
— Ale do psa lub kota byś się nadawał. Pewnie nawet do obu naraz — dodał w końcu wracając uwagą do ulicy. Sam w sumie nie wiedział po co to powiedział. Jego zdanie nie miało tu najmniejszego znaczenia.
Koty puszczalskie? Te dumne, nieco nadęte istoty, które lubiły wzgardzić chętnymi dłońmi? Które wiecznie chodziły własnymi drogami i zachowywały się, jakby jakikolwiek kontakt z nimi był dla człowieka nagrodą? Zacmokał niezadowolony. Koty nie były puszczalskie. Jak mógłby jednak je bronić, gdy jego twarz nie mogła przestać się uśmiechać? Nawet jeśli na moment usta rezygnowały z ciągnięcia w górę, jego duch nie zaprzestawał emanowania szczęściem. Dawno nie czuł tak silnego zadowolenia spowodowanego jedynie czyjąś obecnością. Idąc dzisiaj, by zrobić Northowi niespodziankę, zupełnie nie spodziewał się, że tak silnie zareaguje na jego widok. Że jego obecność tak mocno na niego wpłynie. Czuł, jakby ostatni rok nie istniał. Jakby wcale nie musiał wyjechać i nie przeżył najtrudniejszego okresu w swoim życiu. Jakby wszystko było po staremu. Idąc ramię w ramie z przyjacielem czuł, jakby zmierzali w stronę pokoju, który wciąż był ich, a cały ten ciężar, który blondyn odczuwał na swoich barkach, magicznie zniknął. Świadomość, że ma się kogoś, kto tak na ciebie działa, była naprawdę miła. Nawet jeśli niestety działało to jedynie w jedną stronę.
— Och, ale żeby mieć ludzkie dzieci nie trzeba nawet zdać żadnego kursu, więc moja domniemana pyskatość, o której pierwszy raz słyszę — to miejsce na minę całkowitego niewiniątka, na którą nikt by się nie nabrał — nic nie znaczy.
Nie chciał dzieci. Nie, nie. Ale jakoś nie mógł powstrzymać tej uwagi. Po prostu sama wypłynęła spomiędzy jego warg. Bo hej? To był głupi argument, okej?
Słysząc, że według Northa nadałby się do psa lub kota, a nawet obu naraz, uśmiechnął się w zupełnie inny sposób niż dotychczas. Był to uśmiech delikatny, niemalże rozczulony. Uśmiech, który pokazuje się wyłącznie na twarzach ludzi, których marzenie smakuje wyjątkowo słodko.
— Chciałbym. Naprawdę bym chciał.
Nie od dzisiaj wiadomo, że Willy od dzieciństwa marzył o zwierzaku, którego to mieć nie mógł. Nie pozwalała mu na to alergia matki, zasady akademików czy brak czasu. Zdawać by się mogło, że to jedno z tych pragnień, których spełnienie znajduje się zaledwie na wyciągnięcie ręki, ale w życiu chłopaka każde wyciągnięcie dłoni kończyło się fiaskiem. Nie ważne ile lat miał. Po wyjściu za drzwi domu otaczał się ludźmi, a potem wracał do pustego mieszkania i zostawał absolutnie sam. Nawet mieszkanie w akademiku bywało samotne i nawet mieszkanie z matką, która aktualnie na nowo rozwijała swoją karierę, potrafiło takie być. A Willy nienawidził być sam.
Na terenie szkoły znaleźli się szybciej, niż blondyn by sobie tego życzył. Nie zamierzał jednak dłużej zawracać przyjacielowi głowy. Odprowadził go niemalże pod wejście do akademików, ale dalej nie planował iść. North był zmęczony i potrzebował odpoczynku, nie zaś kulki energii, która plątała się pod nogami.
— Okej, teraz słuchaj uważnie! — Zabrzmiał niemalże niczym rodzic, który chciał wydać dziecku polecenia. — Idziesz prościutko do łóżka. Zero wychodzenia, zero snucia się po mieście. Masz odpocząć, a ja dowiem się, jeśli tak się nie stanie.
Zmrużył oczy, co miało pomóc całej wypowiedzi brzmieć niczym groźba.
— I może na dzisiaj daję ci spokój, ale nie zamierzam już nigdzie się ruszać z Riverdale, więc lepiej zbieraj na mnie siły!
To natomiast groźbą być nie miało, ale zdecydowanie miało do tego bliżej. Zwłaszcza w połączeniu z tym szturchnięciem palcem w pierś, jakby próbował tym powiedzieć bądź na to gotowy.
Posłał przyjacielowi ostatni uśmiech i odwrócił się na pięcie, by wrócić tą samą drogą, którą tutaj przyszli. Co prawda obejrzał się jeszcze dwa razy przez ramię, by mieć pewność, że chłopak zniknie za drzwiami akademika, ale nie zamierzał zmieniać zdania, choć wszystko ciągnęło go w zupełnie inną stronę.
zt.
— Och, ale żeby mieć ludzkie dzieci nie trzeba nawet zdać żadnego kursu, więc moja domniemana pyskatość, o której pierwszy raz słyszę — to miejsce na minę całkowitego niewiniątka, na którą nikt by się nie nabrał — nic nie znaczy.
Nie chciał dzieci. Nie, nie. Ale jakoś nie mógł powstrzymać tej uwagi. Po prostu sama wypłynęła spomiędzy jego warg. Bo hej? To był głupi argument, okej?
Słysząc, że według Northa nadałby się do psa lub kota, a nawet obu naraz, uśmiechnął się w zupełnie inny sposób niż dotychczas. Był to uśmiech delikatny, niemalże rozczulony. Uśmiech, który pokazuje się wyłącznie na twarzach ludzi, których marzenie smakuje wyjątkowo słodko.
— Chciałbym. Naprawdę bym chciał.
Nie od dzisiaj wiadomo, że Willy od dzieciństwa marzył o zwierzaku, którego to mieć nie mógł. Nie pozwalała mu na to alergia matki, zasady akademików czy brak czasu. Zdawać by się mogło, że to jedno z tych pragnień, których spełnienie znajduje się zaledwie na wyciągnięcie ręki, ale w życiu chłopaka każde wyciągnięcie dłoni kończyło się fiaskiem. Nie ważne ile lat miał. Po wyjściu za drzwi domu otaczał się ludźmi, a potem wracał do pustego mieszkania i zostawał absolutnie sam. Nawet mieszkanie w akademiku bywało samotne i nawet mieszkanie z matką, która aktualnie na nowo rozwijała swoją karierę, potrafiło takie być. A Willy nienawidził być sam.
Na terenie szkoły znaleźli się szybciej, niż blondyn by sobie tego życzył. Nie zamierzał jednak dłużej zawracać przyjacielowi głowy. Odprowadził go niemalże pod wejście do akademików, ale dalej nie planował iść. North był zmęczony i potrzebował odpoczynku, nie zaś kulki energii, która plątała się pod nogami.
— Okej, teraz słuchaj uważnie! — Zabrzmiał niemalże niczym rodzic, który chciał wydać dziecku polecenia. — Idziesz prościutko do łóżka. Zero wychodzenia, zero snucia się po mieście. Masz odpocząć, a ja dowiem się, jeśli tak się nie stanie.
Zmrużył oczy, co miało pomóc całej wypowiedzi brzmieć niczym groźba.
— I może na dzisiaj daję ci spokój, ale nie zamierzam już nigdzie się ruszać z Riverdale, więc lepiej zbieraj na mnie siły!
To natomiast groźbą być nie miało, ale zdecydowanie miało do tego bliżej. Zwłaszcza w połączeniu z tym szturchnięciem palcem w pierś, jakby próbował tym powiedzieć bądź na to gotowy.
Posłał przyjacielowi ostatni uśmiech i odwrócił się na pięcie, by wrócić tą samą drogą, którą tutaj przyszli. Co prawda obejrzał się jeszcze dwa razy przez ramię, by mieć pewność, że chłopak zniknie za drzwiami akademika, ale nie zamierzał zmieniać zdania, choć wszystko ciągnęło go w zupełnie inną stronę.
zt.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach