▲▼
Diane rozkoszowała się pięknym dniem. Sierpniowe słońce delikatnie przygrzewało jej twarz, lecz nie przejmowała się tym aż nadto. Czuła się pełna sił, a zarazem zaniepokojona tym, że ostatnio tak często pozwalała sobie na bycie kimś innym niż Avis. Lacroix była jej delikatnym przeciwieństwem, należała do tych bardziej kobiecych, a zarazem delikatnych. Jednakże nadal była Ackerman, tylko ze zmienionym wyglądem oraz zachowaniem. Czasami zastanawiała się, co by było gdyby ktoś odkrył, że wszyscy troje są tą samą osobą. Jakby taka osoba zareagowała. Chyba nie chciała się przekonywać, to było dla niej nie do wyobrażenia. Jednakże kiedyś ktoś będzie musiał się dowiedzieć, prawdopodobnie jej przyszły partner.
Nawet nie zauważyła kiedy zaczęła przechadzać się tymi bardziej zatłoczonymi ulicami Vancouver. Nie wiedziała gdzie szła, po prostu szła, bez celu, ciągle tylko rozmyślając. Chociaż zaczynało to być dla niej głupie, więc w końcu musiała się otrząsnąć. I coś — a raczej ktoś — jej w tym pomogło. Zderzyła się z trochę wyższym od niej chłopakiem. Przyjrzała mu się i zagryzła wargę, rozpoznając jego twarz. Kurwa, przemknęło jej przez myśl, gdy dostrzegła, że był to Dietz. Ten młodszy, a nie znany psychiatra co najgorsze. Nic do chłopaka, ale… Właśnie, zawsze było jakieś ale. Wiedziała coś niecoś o nim, on się nawet z częścią rzeczy nie krył, przykładowo z tym, że się w niej podkochiwał. Nie powiedział jej tego wprost, jednakże Ackerman to dostrzegła, czując na sobie wzrok Suna. Teraz spotyka ją jako Diane, dzień nie mógł być piękniejszy.
Miała jedną niepisaną zasadę w całym swoim postępowaniu. Jeśli wie coś jako Avis, nie wie tego ani jako Diane, ani jak Brandon tak długo, aż dana osoba nie przekaże to kolejnemu wcieleniu Ackerman. Tym razem chyba jednak musiała złamać tę zasadę, gdyż chciała wybadać grunt. Nawet jej „osoby” nie miały prawa się znać, co też łamała tylko dla Dietza. Jasny gwint, to dobrze się nie skończy. Rzeczywiście, to nie miało prawa się dobrze skończyć. Właściwie to powinna się w końcu odezwać.
— Umm, przepraszam, zagapiłam się. — No, no, świetnie zaczynała, nie ma co, ale właściwie nie wiedziała jak zareagować — Wiesz przy okazji którędy mogę się dostać do Riverdale? — Normalnie była z niej mistrzyni wymyślania wymówek w tej chwili, ale cóż począć, nawet nie spodziewała się, że go tu spotka — Właściwie, to jak już proszę o pomoc, to powinnam się przedstawić. Diane.
Delikatny uśmiech zagościł na równie delikatnej twarzy Lacroix. Zatrzepotała parokrotnie rzęsami, a zakłopotanie całą sytuacją wyraziła najlepiej jak tylko mogła, czyli podrapała się po wystającym obojczyku Rozejrzała się niepewnie i oblizała usta, zastanawiając się nad całą tą sytuacją. Szczerze powiedziawszy, to mogłaby już być tym crushem Sunflowera, ale mógł przynajmniej powiedzieć o tym co czuje w stosunku do niej. Bo właściwie nawet jej to nie przeszkadzało, w pewnym stopniu to jej imponowało, że komuś rzeczywiście się podobała. Niby wielokrotnie czuła na sobie wzrok mężczyzn — i nie tylko — lecz nie potrafiła się przed sobą przyznać, że kogoś pociąga. Kolejne myśli pobiegły gdzieś w ciemniejszą stronę. Właściwie co gdyby Caine zauroczył się również w Diane? Nie chciała nawet o tym nawet myśleć, czułaby się z tym dziwnie. Brzmiało to trochę jak z chorej telenoweli.
Spojrzała Dietzowi głęboko w oczy, lewą dłonią obejmując przedramię prawej. Następnie spuściła na chwilę wzrok, aby potem znowu wpatrywać się w niego wyczekująco. To była bardzo dziwna i nietypowa dla niej sytuacja.
First topic message reminder :
***
Czy to coś nowego, że znów ktoś wkurwił Alex do tego stopnia, że ta postanowila sobie darować, wziąć gitarę w pokrowcu i psa i pójść przed siebie? No raczej nie. Wright była wściekła wszystko ją denerwowało. Dodatkowo czuła się strasznie bezsilnie. Szczerze? Choć Amerykanka się by do tego nigdy nie przyznała to jednak tęskniła za domem. Dokładnie za czasem, kiedy jej ojciec żyła, a ona sama wiodła spokojne życie w San Francisco. Była jednak świadoma, że to już przeszłość. Tamto już nie wróci. Nie może, a ona sama musi sobie jakoś radzić.
No nic, wracając do sytuacji Wright. Dziewczyna potrzebowała się jakoś zrelaksować. Przeszła się spory kawałek drogi, nieco ją to uspokoiło, ale nie do końca. Potrzebowała się na czymś wyżyć. Było kilka opcji na to, na przykład wplątanie się w jakąś bojkę. Zostawało jednak pytanie czy warto było to zrobić i pewnie po raz kolejny oberwać? Z resztą Roverowi mogłoby się wtedy oberwać, a ona nie chciała by psu się coś stało, więc raczej ta opcja odpadała. Postanowiła wyrzucić z siebie te negatywne uczucia przez coś zupełnie innego, a dokładnie przez muzykę. Znalazła sobie odpowiednie miejsce na jednej z ulicy. Wyjęła z pokrowca Angie, etui zostawiła otwarte przed sobą. Instrument nastroiła i zaczęła. Grała dość długo, a jej pierwsze utwory nie należały do tych spokojnych. W końcu jednak opanowała się nieco i zmieniła z nieco spokojniejsze i łagodniejsze brzmieniem. Poskutkowało to nieco większą ilością drobnych wrzuconych do pokrowca od jej gitary. Alex ogólnie jakoś bardzo nie skupiała się na otaczających ją ludziach. Zwyczajnie ją nie interesowali. Czasem tylko zerknęła tylko na ludzi. Podczas tego wszystkiego Rover zajmowała się sobą, ale nie odchodził za daleko od swojej właścicielki. Tak, Rover był mądra psiną.
Dosłownie chwilę temu skończyła jeden z utworów Starset. Chwilę zastanawiała się nad kolejnym, ale pomimo tego zastawienia jej palce nie przestawały wędrować po strunach i gryfie Angel. W końcu zdecydowała się na kolejny utwór.
- Oh well, honor for all
Of the big and the small
Well, the taller they stand
Well, the harder they fall
We live for today, but we die for the next
with blood in our veins and the air in our chest
Oh, we step into war with our hearts on the line
Dirt on our boots, it shakes free over time... - zaczęła nucić i śpiewała dalej wybraną piosenkę
Jedna z wielu zwyczajnych ulic w tym mieście. Nic nadzwyczajnego. Całkiem zadbana, znajdująca się niedaleko centrum miasta, dzięki czemu niemal o każdej porze można kogoś spotkać. Przy niej również znajdują się wszelkiego rodzaju kawiarnie, restauracje i sklepu, ale z pewnością nie ma ich tyle, ile w samym centrum - w końcu to tam zbiera się spora gromada mieszkańców, gdy chcą się zabawić nocą lub spędzić miło czas za dnia. Owszem, w lokalach przy tej ulicy również tętni nocne i dzienne życie, jednak zdecydowanie nie w takim natężeniu jak w centrum. Ze względu na połączenie komunikacyjne, dostępność różnych miejsc rozrywkowych i gastronomicznych oraz względną ciszę w nocy ludzie często szukają w tej okolicy mieszkań do wynajęcia lub kupna.
Ulica
Na tym terenie nie ma ingerencji pracowniczej.
Jesteś zainteresowany pracą na ulicy? Kliknij na W.
Jesteś zainteresowany pracą na ulicy? Kliknij na W.
***
Czy to coś nowego, że znów ktoś wkurwił Alex do tego stopnia, że ta postanowila sobie darować, wziąć gitarę w pokrowcu i psa i pójść przed siebie? No raczej nie. Wright była wściekła wszystko ją denerwowało. Dodatkowo czuła się strasznie bezsilnie. Szczerze? Choć Amerykanka się by do tego nigdy nie przyznała to jednak tęskniła za domem. Dokładnie za czasem, kiedy jej ojciec żyła, a ona sama wiodła spokojne życie w San Francisco. Była jednak świadoma, że to już przeszłość. Tamto już nie wróci. Nie może, a ona sama musi sobie jakoś radzić.
No nic, wracając do sytuacji Wright. Dziewczyna potrzebowała się jakoś zrelaksować. Przeszła się spory kawałek drogi, nieco ją to uspokoiło, ale nie do końca. Potrzebowała się na czymś wyżyć. Było kilka opcji na to, na przykład wplątanie się w jakąś bojkę. Zostawało jednak pytanie czy warto było to zrobić i pewnie po raz kolejny oberwać? Z resztą Roverowi mogłoby się wtedy oberwać, a ona nie chciała by psu się coś stało, więc raczej ta opcja odpadała. Postanowiła wyrzucić z siebie te negatywne uczucia przez coś zupełnie innego, a dokładnie przez muzykę. Znalazła sobie odpowiednie miejsce na jednej z ulicy. Wyjęła z pokrowca Angie, etui zostawiła otwarte przed sobą. Instrument nastroiła i zaczęła. Grała dość długo, a jej pierwsze utwory nie należały do tych spokojnych. W końcu jednak opanowała się nieco i zmieniła z nieco spokojniejsze i łagodniejsze brzmieniem. Poskutkowało to nieco większą ilością drobnych wrzuconych do pokrowca od jej gitary. Alex ogólnie jakoś bardzo nie skupiała się na otaczających ją ludziach. Zwyczajnie ją nie interesowali. Czasem tylko zerknęła tylko na ludzi. Podczas tego wszystkiego Rover zajmowała się sobą, ale nie odchodził za daleko od swojej właścicielki. Tak, Rover był mądra psiną.
Dosłownie chwilę temu skończyła jeden z utworów Starset. Chwilę zastanawiała się nad kolejnym, ale pomimo tego zastawienia jej palce nie przestawały wędrować po strunach i gryfie Angel. W końcu zdecydowała się na kolejny utwór.
- Oh well, honor for all
Of the big and the small
Well, the taller they stand
Well, the harder they fall
We live for today, but we die for the next
with blood in our veins and the air in our chest
Oh, we step into war with our hearts on the line
Dirt on our boots, it shakes free over time... - zaczęła nucić i śpiewała dalej wybraną piosenkę
- Spoiler:
- Imię i nazwisko: Diane Jaqueline Lacroix
Wygląd i ubiór: Od Avis zdaje się być ciut delikatniejsza jeśli chodzi o wygląd. Długie blond włosy nadają delikatności Diane, a niebieskie oczęta wyglądają jak u aniołka. Piegi — domalowywane oczywiście — na nosie oraz delikatnie zaróżowiony czubek noska dodają jej niebywałego uroku. Dziewczyna preferuje pastelowe barwy oraz stroje, które podkreślają jej dziewczęcość. Często odsłania ramiona, jednakże nigdy nie rozstaje się z długim rękawem. Makijaż również należy do delikatnych, zwykle ogranicza się do minimum.
Charakter: Jako Diane, Avis jest znacznie delikatniejsza. Mniej pewna siebie, bardziej wstydliwa, ale za to znacznie milsza. Wrażliwa i z pewnością istnieje wiele tematów tabu dla niej. Wydaje się być albo dziewicą, albo seks w ogóle jej nie interesuje.
Diane rozkoszowała się pięknym dniem. Sierpniowe słońce delikatnie przygrzewało jej twarz, lecz nie przejmowała się tym aż nadto. Czuła się pełna sił, a zarazem zaniepokojona tym, że ostatnio tak często pozwalała sobie na bycie kimś innym niż Avis. Lacroix była jej delikatnym przeciwieństwem, należała do tych bardziej kobiecych, a zarazem delikatnych. Jednakże nadal była Ackerman, tylko ze zmienionym wyglądem oraz zachowaniem. Czasami zastanawiała się, co by było gdyby ktoś odkrył, że wszyscy troje są tą samą osobą. Jakby taka osoba zareagowała. Chyba nie chciała się przekonywać, to było dla niej nie do wyobrażenia. Jednakże kiedyś ktoś będzie musiał się dowiedzieć, prawdopodobnie jej przyszły partner.
Nawet nie zauważyła kiedy zaczęła przechadzać się tymi bardziej zatłoczonymi ulicami Vancouver. Nie wiedziała gdzie szła, po prostu szła, bez celu, ciągle tylko rozmyślając. Chociaż zaczynało to być dla niej głupie, więc w końcu musiała się otrząsnąć. I coś — a raczej ktoś — jej w tym pomogło. Zderzyła się z trochę wyższym od niej chłopakiem. Przyjrzała mu się i zagryzła wargę, rozpoznając jego twarz. Kurwa, przemknęło jej przez myśl, gdy dostrzegła, że był to Dietz. Ten młodszy, a nie znany psychiatra co najgorsze. Nic do chłopaka, ale… Właśnie, zawsze było jakieś ale. Wiedziała coś niecoś o nim, on się nawet z częścią rzeczy nie krył, przykładowo z tym, że się w niej podkochiwał. Nie powiedział jej tego wprost, jednakże Ackerman to dostrzegła, czując na sobie wzrok Suna. Teraz spotyka ją jako Diane, dzień nie mógł być piękniejszy.
Miała jedną niepisaną zasadę w całym swoim postępowaniu. Jeśli wie coś jako Avis, nie wie tego ani jako Diane, ani jak Brandon tak długo, aż dana osoba nie przekaże to kolejnemu wcieleniu Ackerman. Tym razem chyba jednak musiała złamać tę zasadę, gdyż chciała wybadać grunt. Nawet jej „osoby” nie miały prawa się znać, co też łamała tylko dla Dietza. Jasny gwint, to dobrze się nie skończy. Rzeczywiście, to nie miało prawa się dobrze skończyć. Właściwie to powinna się w końcu odezwać.
— Umm, przepraszam, zagapiłam się. — No, no, świetnie zaczynała, nie ma co, ale właściwie nie wiedziała jak zareagować — Wiesz przy okazji którędy mogę się dostać do Riverdale? — Normalnie była z niej mistrzyni wymyślania wymówek w tej chwili, ale cóż począć, nawet nie spodziewała się, że go tu spotka — Właściwie, to jak już proszę o pomoc, to powinnam się przedstawić. Diane.
Delikatny uśmiech zagościł na równie delikatnej twarzy Lacroix. Zatrzepotała parokrotnie rzęsami, a zakłopotanie całą sytuacją wyraziła najlepiej jak tylko mogła, czyli podrapała się po wystającym obojczyku Rozejrzała się niepewnie i oblizała usta, zastanawiając się nad całą tą sytuacją. Szczerze powiedziawszy, to mogłaby już być tym crushem Sunflowera, ale mógł przynajmniej powiedzieć o tym co czuje w stosunku do niej. Bo właściwie nawet jej to nie przeszkadzało, w pewnym stopniu to jej imponowało, że komuś rzeczywiście się podobała. Niby wielokrotnie czuła na sobie wzrok mężczyzn — i nie tylko — lecz nie potrafiła się przed sobą przyznać, że kogoś pociąga. Kolejne myśli pobiegły gdzieś w ciemniejszą stronę. Właściwie co gdyby Caine zauroczył się również w Diane? Nie chciała nawet o tym nawet myśleć, czułaby się z tym dziwnie. Brzmiało to trochę jak z chorej telenoweli.
Spojrzała Dietzowi głęboko w oczy, lewą dłonią obejmując przedramię prawej. Następnie spuściła na chwilę wzrok, aby potem znowu wpatrywać się w niego wyczekująco. To była bardzo dziwna i nietypowa dla niej sytuacja.
Każdy dzień był dobry, dopóki nie zapowiadało się na wyładowania atmosferyczne i wariactwa pogodowe. Dzisiejsze ciśnienie niemal rozpieszczało zszargane nerwy chłopaka, którego ostatnie kilka dni były przepasane seriami bólów głowy. Korzystając z możliwości swobodnego odetchnięcia świeżym powietrzem bogatym w tlen - w końcu pełnowartościowy, a nie jakiś przerzedzony - poszedł pobiegać. Zrobił rundkę w okół parku, by później ruszyć w stronę centrum i nowej części Vancouver. Wstąpił do przyjemnie klimatyzowanego Centrum Handlowego, odetchnął trochę, kupił wodę i ruszył dalej, skupiony na obmyślaniu kolejnej trasy, gdy nagle wpadła na niego jakaś odrobinę niższa osóbka. Wyrwany z zamyślenia, wyciągnął słuchawki z uszu i spojrzał na nią z ukosa. Kogoś mu przypominała, ale było to dość mgliste déjà vu, więc się tym nie przejął zanadto.
Gdy przeprosiła za swoje gapiostwo, tylko się uśmiechnął, czując lekki ścisk w gardle. Oto proszę państwa, elokwentny młody mężczyzna, który nie wie co zrobić, gdy jakaś panna mu wpadnie w oko! Na szczęście ogarnął się dość szybko, chociaż refleks szachisty to on miał. Nie powiązał jej z Avis, niech się o to panienka nie boi.
- W całkiem innym kierunku, a właściwie w stronę, z której się teraz wracasz - odparł uśmiechając się. Musiał się wcześniej rozejrzeć, bo sam stracił już rachubę gdzie stoją, ale szybko podłapał. - Koło starego Hudson's Bay, jeśli coś ci to mówi - dodał jeszcze, chociaż to było dość oczywiste. Sprawa z przenosinami szkoły była dość głośna, więc jeśli dziewczyna mieszka w Vancouver, to musiała o tym usłyszeć. Wolał założyć, że jest przyjezdną, Riverdale jest na tyle znane, że nawet ktoś, kto tam nie uczęszcza, zwykle kojarzy jego lokalizację. Przepych budynku zwykle sam się rzuca w oczy, ale tak rozkojarzonej osóbce jak ona nie musiało się to przytrafiać.
- Caine - przedstawił się jeszcze. Dziewczyna zrobiła na nim wrażenie i nie mógł powiedzieć, że wcale go to nie obeszło. Nie należał do kochliwych osób, pewnie szybko o niej zapomni, ale nie chciał stracić szansy, by jednak dowiedzieć się czegoś więcej. Nie wystarczyłaby mu chwila spoglądania na jej delikatne, mimowolne ruchy, ale modlił się w duchu, żeby nie poczuła się niekomfortowo w związku z tym.
- Starasz się o przyjęcie? - spytał jak głupia frant. Nie mógł się powstrzymać, a lepsze to niż cisza. Wakacje się kończyły, szkoła niedługo miała się zacząć, a sytuacje były różne. Mogła przenieść się skądinąd albo dopiero zacząć tam naukę. Nie umiał oszacować ile dokładnie ma lat, ale raczej była od niego młodsza.
Gdy przeprosiła za swoje gapiostwo, tylko się uśmiechnął, czując lekki ścisk w gardle. Oto proszę państwa, elokwentny młody mężczyzna, który nie wie co zrobić, gdy jakaś panna mu wpadnie w oko! Na szczęście ogarnął się dość szybko, chociaż refleks szachisty to on miał. Nie powiązał jej z Avis, niech się o to panienka nie boi.
- W całkiem innym kierunku, a właściwie w stronę, z której się teraz wracasz - odparł uśmiechając się. Musiał się wcześniej rozejrzeć, bo sam stracił już rachubę gdzie stoją, ale szybko podłapał. - Koło starego Hudson's Bay, jeśli coś ci to mówi - dodał jeszcze, chociaż to było dość oczywiste. Sprawa z przenosinami szkoły była dość głośna, więc jeśli dziewczyna mieszka w Vancouver, to musiała o tym usłyszeć. Wolał założyć, że jest przyjezdną, Riverdale jest na tyle znane, że nawet ktoś, kto tam nie uczęszcza, zwykle kojarzy jego lokalizację. Przepych budynku zwykle sam się rzuca w oczy, ale tak rozkojarzonej osóbce jak ona nie musiało się to przytrafiać.
- Caine - przedstawił się jeszcze. Dziewczyna zrobiła na nim wrażenie i nie mógł powiedzieć, że wcale go to nie obeszło. Nie należał do kochliwych osób, pewnie szybko o niej zapomni, ale nie chciał stracić szansy, by jednak dowiedzieć się czegoś więcej. Nie wystarczyłaby mu chwila spoglądania na jej delikatne, mimowolne ruchy, ale modlił się w duchu, żeby nie poczuła się niekomfortowo w związku z tym.
- Starasz się o przyjęcie? - spytał jak głupia frant. Nie mógł się powstrzymać, a lepsze to niż cisza. Wakacje się kończyły, szkoła niedługo miała się zacząć, a sytuacje były różne. Mogła przenieść się skądinąd albo dopiero zacząć tam naukę. Nie umiał oszacować ile dokładnie ma lat, ale raczej była od niego młodsza.
To prawda, każdy dzień był przyjemny, dopóki ciśnienie nie był zbyt niskie lub zbyt wysokie, a pogoda była w miarę stała. Jednakże oboje wiedzieli, że żyją na Ziemi i jeszcze nikt na skalę masową nie raczył się bawić pogodą, aby dostosować ją do takich osób jak, na przykład Sunflower. Niestety i zarazem na szczęście. Kto wie do czego by ludzie wykorzystali możliwość kontrolowania pogody. W ten sposób można było zmienić bieg wojen, wywołać susze oraz powodzie. Na samą myśl Diane aż by się wzdrygnęła, gdyby mogła.
Gdyby wiedziała o tym, że chłopak jeszcze nie zdążył skojarzyć jej osoby z… jej osobą, to pewnie odetchnęłaby z ulgą. Zawsze się tego bała, lecz takie było ryzyko, a ona nadal skłonna była je podejmować. Chciała po prostu czuć się dobrze z samą sobą, nieważne jak irracjonalnie to nie brzmiało. Jeśli coś wewnątrz niej pragnęło przebieranek, ona była skłonna na to przystać, byleby mieć święty spokój. Jednakże istniały sytuacje takie jak ta, że zamiast spokoju duszy był jej zagwarantowany strach. Jeśli ktokolwiek by odkrył kim ona jest… nie miała szansy na zaufanie.
Spojrzała na niego zrezygnowana, odgrywając swoją rolę panienki w opałach. Poczuła się trochę głupio, bo rzeczywiście, mimo że nie zamieszkiwała akademiku, to szła od strony Riverdale. Trochę głupie pytanie na rozpoczęcie rozmowy, biorąc okoliczności ich spotkania oraz drogę jej spaceru.
— Musiałam ominąć — szepnęła delikatnym, trochę podwyższonym na potrzeby „roli” głosikiem i wlepiła wzrok w bruk. — No nic, będę musiała zawrócić albo po prostu innym razem się tam wybiorę.
Tak, to była dobra wymówka. Idealna wręcz. Nie, to ironia. Kto normalny by ominął tak znaną szkołę. To tak jakby przechodzić koło Oxfordu albo Harvardu i nie wiedzieć, że to są budynki tych uniwersytetów. No dobrze, niektórym się zdarzało. Mogła już nawet wyjść na tę gapowatą, byleby być czystą. Słysząc jego imię mimowolnie się uśmiechnęła i spojrzała na niego.
— Caine — powtórzyła jakby chciała zapamiętać jego imię, a następnie zaczęła go obserwować, Patrzył się na nią, co nie umknęło jej uwadze. Albo ją rozpoznał, albo mu się spodobała, znowu zresztą — Gapisz się.
Mimo stwierdzenia o dosyć chłodnawym wydźwięku, jej głos był miły i delikatny. Stwierdziła to bardziej w ramach żartu niżeli jakkolwiek była oburzona. Zresztą przyzwyczaiła się do tego, że Caine się „gapił” na nią. Przejechała językiem po spierzchniętych ustach i włosy zgarnęła na prawą stronę. Nad kolejnym pytaniem przez chwilę się zastanawiała, nie wiedząc co mu powiedzieć. Musiała wymyślić jakąś wymówkę. I chyba już jedną miała, tylko czy nią by się bardziej nie wkopała…
— Nie, szłam odwiedzić znajomą w akademiku. Avis. — Co z tego, że nawet w rzeczonym nie mieszkam — Właściwie o tobie mi coś opowiadała. Ponoć się w nią wpatrujesz czasami.
No, nie dość, że wymówką miała się wkopać, to jeszcze chłopaka musiała prawdopodobnie zawstydzić czy coś w tym rodzaju. Jak dzisiaj się nie wydadzą jej prawdziwe dane to będzie cud.
I rzeczywiście, mogła wyglądać na młodszą niż w rzeczywistości. Oprócz zmieniania koloru włosów oraz oczu, starała się również o to, aby jej rysy chociaż trochę odbiegały od „pierwowzoru”. Makijaż czynił cuda.
— Właściwie to pewnie jej nawet nie ma w pokoju, więc moglibyśmy się gdzieś przejść. Park albo lodziarnia. Zawsze miło jest poznać kogoś, kto wpatruje się w twoją przyjaciółkę na przerwach. — Jej szczery śmiech zwrócił uwagę kilku osób, przez co trochę się zawstydziła. Widoczne było to po jej postawie.
Musiała trochę od niego wyciągnąć i wiedzieć na czym stoi. Właściwie oprócz jego imienia i nazwiska, to niewiele wiedziała o jego osobie. A żałowała, bo potrzebowała ostatnimi czasy towarzystwa. Czekała na jego propozycje.
Gdyby wiedziała o tym, że chłopak jeszcze nie zdążył skojarzyć jej osoby z… jej osobą, to pewnie odetchnęłaby z ulgą. Zawsze się tego bała, lecz takie było ryzyko, a ona nadal skłonna była je podejmować. Chciała po prostu czuć się dobrze z samą sobą, nieważne jak irracjonalnie to nie brzmiało. Jeśli coś wewnątrz niej pragnęło przebieranek, ona była skłonna na to przystać, byleby mieć święty spokój. Jednakże istniały sytuacje takie jak ta, że zamiast spokoju duszy był jej zagwarantowany strach. Jeśli ktokolwiek by odkrył kim ona jest… nie miała szansy na zaufanie.
Spojrzała na niego zrezygnowana, odgrywając swoją rolę panienki w opałach. Poczuła się trochę głupio, bo rzeczywiście, mimo że nie zamieszkiwała akademiku, to szła od strony Riverdale. Trochę głupie pytanie na rozpoczęcie rozmowy, biorąc okoliczności ich spotkania oraz drogę jej spaceru.
— Musiałam ominąć — szepnęła delikatnym, trochę podwyższonym na potrzeby „roli” głosikiem i wlepiła wzrok w bruk. — No nic, będę musiała zawrócić albo po prostu innym razem się tam wybiorę.
Tak, to była dobra wymówka. Idealna wręcz. Nie, to ironia. Kto normalny by ominął tak znaną szkołę. To tak jakby przechodzić koło Oxfordu albo Harvardu i nie wiedzieć, że to są budynki tych uniwersytetów. No dobrze, niektórym się zdarzało. Mogła już nawet wyjść na tę gapowatą, byleby być czystą. Słysząc jego imię mimowolnie się uśmiechnęła i spojrzała na niego.
— Caine — powtórzyła jakby chciała zapamiętać jego imię, a następnie zaczęła go obserwować, Patrzył się na nią, co nie umknęło jej uwadze. Albo ją rozpoznał, albo mu się spodobała, znowu zresztą — Gapisz się.
Mimo stwierdzenia o dosyć chłodnawym wydźwięku, jej głos był miły i delikatny. Stwierdziła to bardziej w ramach żartu niżeli jakkolwiek była oburzona. Zresztą przyzwyczaiła się do tego, że Caine się „gapił” na nią. Przejechała językiem po spierzchniętych ustach i włosy zgarnęła na prawą stronę. Nad kolejnym pytaniem przez chwilę się zastanawiała, nie wiedząc co mu powiedzieć. Musiała wymyślić jakąś wymówkę. I chyba już jedną miała, tylko czy nią by się bardziej nie wkopała…
— Nie, szłam odwiedzić znajomą w akademiku. Avis. — Co z tego, że nawet w rzeczonym nie mieszkam — Właściwie o tobie mi coś opowiadała. Ponoć się w nią wpatrujesz czasami.
No, nie dość, że wymówką miała się wkopać, to jeszcze chłopaka musiała prawdopodobnie zawstydzić czy coś w tym rodzaju. Jak dzisiaj się nie wydadzą jej prawdziwe dane to będzie cud.
I rzeczywiście, mogła wyglądać na młodszą niż w rzeczywistości. Oprócz zmieniania koloru włosów oraz oczu, starała się również o to, aby jej rysy chociaż trochę odbiegały od „pierwowzoru”. Makijaż czynił cuda.
— Właściwie to pewnie jej nawet nie ma w pokoju, więc moglibyśmy się gdzieś przejść. Park albo lodziarnia. Zawsze miło jest poznać kogoś, kto wpatruje się w twoją przyjaciółkę na przerwach. — Jej szczery śmiech zwrócił uwagę kilku osób, przez co trochę się zawstydziła. Widoczne było to po jej postawie.
Musiała trochę od niego wyciągnąć i wiedzieć na czym stoi. Właściwie oprócz jego imienia i nazwiska, to niewiele wiedziała o jego osobie. A żałowała, bo potrzebowała ostatnimi czasy towarzystwa. Czekała na jego propozycje.
Obydwoje nie czuliby się komfortowo, gdyby prawda wyszła na jaw. Każdy ma swoje tajemnice, a Sun jest wyjątkowo wyczulony na takie sprawy. Najlepiej jest, gdy pewne sprawy nigdy nie ujrzą światła dziennego, sam dobrze zna ten lęk, strach, że ktoś go nakryje. Same branie leków da się jakoś usprawiedliwić, dopóki są to dość popularne marki. Wizyty w szpitalu zawsze trzeba odpowiednio rozplanować, a ślady po kroplówkach umiejętnie ukryć, dopóki się nie zabliźnią. Caine nosił na barkach ciężar bycia synem sławnego psychiatry. Nawet nie chciał sobie wyobrażać reakcji opinii publicznej, gdyby się dowiedziała, że jego pierworodny jest chory psychicznie. Samo znoszenie objawów to był pikuś z całym tym stresem dotyczącym tej wizji.
Z tego powodu nie otwierał się na romantyczne związki, niewielu w ogóle wiedziało o jego przypadłości. Chłopak ma wrażenie, że mając partnera, trzeba być wobec niego szczerym. A co by się stało, gdyby wybrał nieodpowiedniego i po zerwaniu kontaktu, ten ktoś zdecydowałby się na małą zemstę?
Ten lęk spowodował, że nawet czując do kogoś coś bardziej, nawet się nie zastanawia nad jakimkolwiek wyznaniem czegokolwiek. Owszem, miał crusha na Avis i to nawet całkiem długo, ale zwyczajnie nic z tym nie zrobił. Pozostało mu wyłącznie oglądanie się za nią na korytarzach.
Gdy usłyszał, że się gapi, parsknął śmiechem, próbując rozładować sytuację. No co, amancie, co teraz zrobisz? Spanikujesz czy palniesz coś głupiego?
- Gdy mam na co, to się patrzę.
Wzruszył ramionami i lekko pokręcił głową. Ona jeszcze nie wiedziała jak ten gość umiał się patrzeć. A dobra, to Diane nie wiedziała, ale Avis udało się już odczuć to na własnej skórze, chociaż rzadko kiedy sobie pozwalał na takie rzeczy. Zwykle się przyłapywał na zbyt intensywnym wpatrywaniu się.
Właśnie na myśl przyszła mu Avis. Nie widział jej jakoś od maja, nie nawiedzał damskiego akademika, a podczas wychodzenia z domu nie zdarzało mu się na nią wpadać czy wyłapywać pośród tłumów. Przypomniał sobie jej oryginalne, zamyślone spojrzenie różnobarwnych tęczówek, które tak często, sprytnie łapało jego na spoglądaniu w jej stronę.
Szybko z zamyślenia wyrwał go głos Diane. Musiał zrobić naprawdę głupią minę, gdy usłyszał jej imię. Czy karma kiedykolwiek odpuści mu grzechy, których się dopuścił? Czemu musi się to wszystko na nim mścić w ten sposób? Gdy usłyszał, że ta jej wspominała o jego małym zapominaniu się, niemal poczuł jak jego policzki napływają krwią. - Niejednemu psu na imię Burek, skąd możesz wiedzieć, że to akurat ja? - Co tam, że już się "wygadał" tym zdradzieckim rumieńcem, ale nie mógł się powstrzymać, by się nie odgryźć. - A nawet jeśli to mówiłem już, jeśli mam na co, to się patrzę - dodał jeszcze wywracając oczami i odwracając od niej swoje spojrzenie. Beznadzieja, Avis pewnie musiała jej o nim nagadać, jeśli się przyjaźnią. A kto wie czy specjalnie na niego nie wpadła i złapała go w pułapkę słodkich oczek? Musiał zapamiętać, żeby już nigdy więcej nie ufać lolitkom, bo zdradzieckie są, o.
- Chyba nie przedstawiła mnie w złym świetle, jeśli dalej chcesz ze mną przebywać - odparł unosząc brew do góry. Rumieniec zelżał do tego stopnia, że prawie go już nie było. Chyba poczuł się pewniej przez to zaproszenie. Gdyby wyzwała go od zboczeńców i stalkerów, pewnie tej rozmowy by nie było, chyba, że ta lolitka jest zbyt pewna siebie i tego że jej nic nie zrobi.
Z tego powodu nie otwierał się na romantyczne związki, niewielu w ogóle wiedziało o jego przypadłości. Chłopak ma wrażenie, że mając partnera, trzeba być wobec niego szczerym. A co by się stało, gdyby wybrał nieodpowiedniego i po zerwaniu kontaktu, ten ktoś zdecydowałby się na małą zemstę?
Ten lęk spowodował, że nawet czując do kogoś coś bardziej, nawet się nie zastanawia nad jakimkolwiek wyznaniem czegokolwiek. Owszem, miał crusha na Avis i to nawet całkiem długo, ale zwyczajnie nic z tym nie zrobił. Pozostało mu wyłącznie oglądanie się za nią na korytarzach.
Gdy usłyszał, że się gapi, parsknął śmiechem, próbując rozładować sytuację. No co, amancie, co teraz zrobisz? Spanikujesz czy palniesz coś głupiego?
- Gdy mam na co, to się patrzę.
Wzruszył ramionami i lekko pokręcił głową. Ona jeszcze nie wiedziała jak ten gość umiał się patrzeć. A dobra, to Diane nie wiedziała, ale Avis udało się już odczuć to na własnej skórze, chociaż rzadko kiedy sobie pozwalał na takie rzeczy. Zwykle się przyłapywał na zbyt intensywnym wpatrywaniu się.
Właśnie na myśl przyszła mu Avis. Nie widział jej jakoś od maja, nie nawiedzał damskiego akademika, a podczas wychodzenia z domu nie zdarzało mu się na nią wpadać czy wyłapywać pośród tłumów. Przypomniał sobie jej oryginalne, zamyślone spojrzenie różnobarwnych tęczówek, które tak często, sprytnie łapało jego na spoglądaniu w jej stronę.
Szybko z zamyślenia wyrwał go głos Diane. Musiał zrobić naprawdę głupią minę, gdy usłyszał jej imię. Czy karma kiedykolwiek odpuści mu grzechy, których się dopuścił? Czemu musi się to wszystko na nim mścić w ten sposób? Gdy usłyszał, że ta jej wspominała o jego małym zapominaniu się, niemal poczuł jak jego policzki napływają krwią. - Niejednemu psu na imię Burek, skąd możesz wiedzieć, że to akurat ja? - Co tam, że już się "wygadał" tym zdradzieckim rumieńcem, ale nie mógł się powstrzymać, by się nie odgryźć. - A nawet jeśli to mówiłem już, jeśli mam na co, to się patrzę - dodał jeszcze wywracając oczami i odwracając od niej swoje spojrzenie. Beznadzieja, Avis pewnie musiała jej o nim nagadać, jeśli się przyjaźnią. A kto wie czy specjalnie na niego nie wpadła i złapała go w pułapkę słodkich oczek? Musiał zapamiętać, żeby już nigdy więcej nie ufać lolitkom, bo zdradzieckie są, o.
- Chyba nie przedstawiła mnie w złym świetle, jeśli dalej chcesz ze mną przebywać - odparł unosząc brew do góry. Rumieniec zelżał do tego stopnia, że prawie go już nie było. Chyba poczuł się pewniej przez to zaproszenie. Gdyby wyzwała go od zboczeńców i stalkerów, pewnie tej rozmowy by nie było, chyba, że ta lolitka jest zbyt pewna siebie i tego że jej nic nie zrobi.
Czasami jednak takie tajemnice stanowiły dla ludzi ciężar. Avis w tym jednym przypadku bała się reakcji otoczenia, w końcu nie spotyka się codziennie osób, których tożsamość płciowa była aż tak niejasna. Czuła się jak jakiś odmieniec, którym de facto była. Jednakże pogodziła się z ciężarem własnej tajemnicy, który był znacznie mniejszy niż korzyści z niej płynące. A dopóki plusów jest więcej, to warto ryzykować. Mimo wszystko weszła dotąd w trzy związki, ale to z dojrzalszymi nawet od niej mężczyznami i czuła się w nich dobrze. Mimo wszelkich tajemnic należało próbować.
Czasami nawet jej było głupio, że sama nie podejmowała jakichś szczególnych kroków i nie przyparła Caine'a do muru, aby ten powiedział co mu na sercu leży. Bo prawdopodobnie nogło by coś z tego wyjść, ponoć należał do tych inteligentniejszych, a takich Avis uwielbiała. Jednakże nigdy nie była w stanie sama się przełamać, a przynajmniej do teraz. Jako Diane mogła go przekonać do tego, aby wszystko wyznał. Była to raczej kwestia czasu może godzin albo dni. Raczej nie długich tygodni, bo w tym czasie mógłby on przenieść swoje zainteresowanie na blondynkę, co by nie było przyjemne. Chyba w takiej sytuacji nie chciała się znaleźć.
Słysząc jego śmiech sama rozpromieniała jeszcze bardziej. Był on bardzo przyjemny dla ucha, przynajnniej w jej mniemaniu. Kiwnęła głową na pokrętnie wypowiedzianą pochwałę, uśmiechając się przy tym nieśmiało. I pamiętała jak on potrafił się na nią, a raczej na Avis patrzeć, przy czym nie były to nieprzyjemne wspomnienia. Całkiem miłe i dosyć zabawne, ale nie nieprzyjemne. Mogła być nieprzyjemna dla innych od czasu do czasu, ale raczej o niektórych miała dobre mniemanie. Przykładowo o Sunie.
Dietz mógł usłyszeć w tej chwili chichot należący do Diane. Po chwili jednak się opanowała, zdając sobie sprawę, że jego reakcja była wywołana przez jej słowa.
— Na przykład… — Diane, czy ty… — … przez to. — Cmoknęła go w policzek, właściwie nie zdając sobie sprawy z tego co robiła. — Ale nie mów Avis o tym co zrobiłam, bo będzie wściekła.
Właściwie już była, bo sytuacja wymknęła jej się spod kontroli. Caine wyglądał tak słodko, gdy się zarumienił, że po prostu trudno było jej się powstrzymać. Nie mogła więcej sobie pozwalać na coś takiego, bo mogła wpędzić siebie w kłopoty.
— U Avis rzeczywiście jest na co patrzeć.
To już podchodzi pod narcyzm.
Ciii.
Rzeczywiście, to już podchodziło pod pewnego rodzaju narcyzm, ale musiała siebie, pfu, Avis przedstawić w najlepszym świetle. No i nie wpadła na niego specjalnie, po prostu potem zaczęła wykorzystywać sytuację. Teraz to nawet źle brzmiało, ale on na szczęście nic nie wiedział.
— Narzekała tylko na to, że po prostu do niej nie podszedłeś i nie zacząłeś z nią gadać. Wiesz, ona wygląda tylko tak strasznie, raczej nie gryzie — Zbyt mocno i bez zezwolenia, dodała w myślach. — Skoro nie wybrałeś miejsca, to moglibyśmy pójść do parku i poobgadywać Ackerman. Po drodze byśmy kupili lody. Albo gofry. Co Ty na to?
Właściwie to nabrała ochoty na gofry w tej chwili. W ogóle była głodna i miała ochotę na coś słodkiego, a normalni ludzie chodzili jeść. Nawet jak znali się niespełna dziesięć minut. Prawdopodobnie podczas całej tej rozmowy powie o sobie zbyt wiele, ale chciała go jakoś ośmielić. Była po prostu ciekawa obrotu spraw.
Czasami nawet jej było głupio, że sama nie podejmowała jakichś szczególnych kroków i nie przyparła Caine'a do muru, aby ten powiedział co mu na sercu leży. Bo prawdopodobnie nogło by coś z tego wyjść, ponoć należał do tych inteligentniejszych, a takich Avis uwielbiała. Jednakże nigdy nie była w stanie sama się przełamać, a przynajmniej do teraz. Jako Diane mogła go przekonać do tego, aby wszystko wyznał. Była to raczej kwestia czasu może godzin albo dni. Raczej nie długich tygodni, bo w tym czasie mógłby on przenieść swoje zainteresowanie na blondynkę, co by nie było przyjemne. Chyba w takiej sytuacji nie chciała się znaleźć.
Słysząc jego śmiech sama rozpromieniała jeszcze bardziej. Był on bardzo przyjemny dla ucha, przynajnniej w jej mniemaniu. Kiwnęła głową na pokrętnie wypowiedzianą pochwałę, uśmiechając się przy tym nieśmiało. I pamiętała jak on potrafił się na nią, a raczej na Avis patrzeć, przy czym nie były to nieprzyjemne wspomnienia. Całkiem miłe i dosyć zabawne, ale nie nieprzyjemne. Mogła być nieprzyjemna dla innych od czasu do czasu, ale raczej o niektórych miała dobre mniemanie. Przykładowo o Sunie.
Dietz mógł usłyszeć w tej chwili chichot należący do Diane. Po chwili jednak się opanowała, zdając sobie sprawę, że jego reakcja była wywołana przez jej słowa.
— Na przykład… — Diane, czy ty… — … przez to. — Cmoknęła go w policzek, właściwie nie zdając sobie sprawy z tego co robiła. — Ale nie mów Avis o tym co zrobiłam, bo będzie wściekła.
Właściwie już była, bo sytuacja wymknęła jej się spod kontroli. Caine wyglądał tak słodko, gdy się zarumienił, że po prostu trudno było jej się powstrzymać. Nie mogła więcej sobie pozwalać na coś takiego, bo mogła wpędzić siebie w kłopoty.
— U Avis rzeczywiście jest na co patrzeć.
To już podchodzi pod narcyzm.
Ciii.
Rzeczywiście, to już podchodziło pod pewnego rodzaju narcyzm, ale musiała siebie, pfu, Avis przedstawić w najlepszym świetle. No i nie wpadła na niego specjalnie, po prostu potem zaczęła wykorzystywać sytuację. Teraz to nawet źle brzmiało, ale on na szczęście nic nie wiedział.
— Narzekała tylko na to, że po prostu do niej nie podszedłeś i nie zacząłeś z nią gadać. Wiesz, ona wygląda tylko tak strasznie, raczej nie gryzie — Zbyt mocno i bez zezwolenia, dodała w myślach. — Skoro nie wybrałeś miejsca, to moglibyśmy pójść do parku i poobgadywać Ackerman. Po drodze byśmy kupili lody. Albo gofry. Co Ty na to?
Właściwie to nabrała ochoty na gofry w tej chwili. W ogóle była głodna i miała ochotę na coś słodkiego, a normalni ludzie chodzili jeść. Nawet jak znali się niespełna dziesięć minut. Prawdopodobnie podczas całej tej rozmowy powie o sobie zbyt wiele, ale chciała go jakoś ośmielić. Była po prostu ciekawa obrotu spraw.
Gdyby przyparcie do muru Caine'a było takie proste, nie byłoby żadnej zabawy. Nie przyzna się od razu, że miał rzeczywistego crusha na Avis, bo pokazałby swoją słabość. Diana będzie musiała się postarać, by wyciągnąć od niego coś szczególnego lub przejść do akcji później, ale już jako panna Ackerman. Jej wygadałby się jak na spowiedzi, gdyby spróbowała go dobrze podejść.
Na chichot dziewczyny, odpowiedział szczerym uśmiechem. Poprawiała mu humor, a nieczęsto zdarzało się, żeby Sun tak beztrosko się cieszył. Można pomyśleć, że jest znośny i całkiem przyjemny w obsłudze, gdy nie narzekał non-stop na ból. Ze swojego codziennego obandażowania, zostawił tylko rozgrzewający plaster na plecy - w razie czego - by móc spokojnie się dobiegać. Widocznie towarzystwo uroczej Diany pokrzyżowało mu plany, ale nie mógł narzekać. Kiedy ostatnio spędzał czas z płcią przeciwną? Może z Violet, gdy nadrabiał zaległości?
Gdy ni stąd, ni zowąd otrzymał buziaka w policzek, a sprawił on, że momentalnie stał się cieplejszy i czerwieńszy. Polik, oczywiście. Uniósł brwi, wyglądał na zdziwionego, podrapał się po karku i uśmiechnął lekko.
- Jeśli będziesz grzeczna, to się nie dowie - odparł śmiejąc się trochę, odrobinę zakłopotany i tak bardzo nieświadomy, że Avis dobrze wie o wszystkim i jest na bieżąco ze sprawami. Osobiście, nie miał zamiaru podrywać przyjaciółki dziewczyny, która ma świadomość, że coś do niej czuł. Jak jest teraz to sam nie wie, ale zdążył swoje przetrawić. Był święcie przekonany, iż Ackerman nie była, nie jest i nie będzie nim jakkolwiek zainteresowana, więc zrezygnował. Czy coś się zmieni po spotkaniu z Diane? A raczej z samą zainteresowaną?
- Nie należę do ludzi rozmownych. Jestem nudny i podobno sprawiam wrażenie przyszłego, niedoszłego samobójcy. - Ile w tym jest prawdy, tylko sam Dietz wiedział, ale ludzie nie mieli zielonego pojęcia jak niewiele się z nią mijali. Targać się na swoje życie nie miał zamiaru, sam nie jest pewny czy kiedykolwiek rzeczywiście chciał to zrobić, ale swoje już przeżył. Nie lubił wspominać dawnych czasów.
- Wolałbym nie obgadywać, bo potem nie będę mógł spojrzeć jej w oczy, ale gofra nie odmówię. Może po drodze opowiesz mi coś o sobie? - spytał i ruszył ze swoją nową, uroczą towarzyszką w stronę parku. Zapowiadało się całkiem przyjemne popołudnie! Dopóki pogoda nie zrobi go w bambuko, o.
z/t x2 //leć pierwsza do parku
Na chichot dziewczyny, odpowiedział szczerym uśmiechem. Poprawiała mu humor, a nieczęsto zdarzało się, żeby Sun tak beztrosko się cieszył. Można pomyśleć, że jest znośny i całkiem przyjemny w obsłudze, gdy nie narzekał non-stop na ból. Ze swojego codziennego obandażowania, zostawił tylko rozgrzewający plaster na plecy - w razie czego - by móc spokojnie się dobiegać. Widocznie towarzystwo uroczej Diany pokrzyżowało mu plany, ale nie mógł narzekać. Kiedy ostatnio spędzał czas z płcią przeciwną? Może z Violet, gdy nadrabiał zaległości?
Gdy ni stąd, ni zowąd otrzymał buziaka w policzek, a sprawił on, że momentalnie stał się cieplejszy i czerwieńszy. Polik, oczywiście. Uniósł brwi, wyglądał na zdziwionego, podrapał się po karku i uśmiechnął lekko.
- Jeśli będziesz grzeczna, to się nie dowie - odparł śmiejąc się trochę, odrobinę zakłopotany i tak bardzo nieświadomy, że Avis dobrze wie o wszystkim i jest na bieżąco ze sprawami. Osobiście, nie miał zamiaru podrywać przyjaciółki dziewczyny, która ma świadomość, że coś do niej czuł. Jak jest teraz to sam nie wie, ale zdążył swoje przetrawić. Był święcie przekonany, iż Ackerman nie była, nie jest i nie będzie nim jakkolwiek zainteresowana, więc zrezygnował. Czy coś się zmieni po spotkaniu z Diane? A raczej z samą zainteresowaną?
- Nie należę do ludzi rozmownych. Jestem nudny i podobno sprawiam wrażenie przyszłego, niedoszłego samobójcy. - Ile w tym jest prawdy, tylko sam Dietz wiedział, ale ludzie nie mieli zielonego pojęcia jak niewiele się z nią mijali. Targać się na swoje życie nie miał zamiaru, sam nie jest pewny czy kiedykolwiek rzeczywiście chciał to zrobić, ale swoje już przeżył. Nie lubił wspominać dawnych czasów.
- Wolałbym nie obgadywać, bo potem nie będę mógł spojrzeć jej w oczy, ale gofra nie odmówię. Może po drodze opowiesz mi coś o sobie? - spytał i ruszył ze swoją nową, uroczą towarzyszką w stronę parku. Zapowiadało się całkiem przyjemne popołudnie! Dopóki pogoda nie zrobi go w bambuko, o.
z/t x2 //leć pierwsza do parku
Dziś o dziwo albinos był nieco bardziej ruchliwy niż zwykle. W ciągu ostatnich tygodni jedynie błąkał się po ulicach Vancouver bez jakiegokolwiek celu. Było z nim naprawdę źle, ale tylko z zewnątrz. W środku był istną oazą spokoju. Szkoda tylko, że było to wywołane przez zażywane na potęgę valium. Niestety, to co "dobre" szybko się kończy, więc i kasa na prochy się skończyła. Z resztą, i tak musiał to co jakiś czas odstawiać, żeby oczyścić organizm i móc zmniejszyć dawkę.
Niedobrze... kurcze, bardzo niedobrze.
Przygryzł wargę, grzebiąc nerwowo po kieszeniach. Jak nie valium to coś innego. Musiał znaleźć sobie jakiś zamiennik, ale nic z tego, co miał pod ręką nie pomagało.
Ugh. Muszę znaleźć pieniądze.
Zacisnął powieki. Znowu powracała mu migrena. Odstawianie leków, których przez pewien czas się nadużywało, nigdy nie było łatwe, a dla osoby tak wyniszczonej przez chemię jak Olivier było to jeszcze gorsze doświadczenie.
Wreszcie wygrzebał z kieszeni pojemniczek z lekami i po wysypaniu kilku tabletek na rękę, wrzucił je sobie do ust i popił wyjętą z plecaka wodą. Wkładając butelkę z powrotem, spojrzał na szczura, który grzecznie siedział w jego torbie, a w tej chwili wbijał w niego zaciekawione spojrzenie. Chłopiec mimowolnie uśmiechnął się do zwierzaka.
- Już, już. Wracamy do domu - wymamrotał, zapinając częściowo plecak i zarzucając go delikatnie na ramię.
Trzęsącą się trochę rękę zacisnął na pasku od torby, a drugą włożył luźno do kieszeni. To zaskakujące, jak bardzo przyspieszała mu praca mózgu, kiedy zmieniał leki. Może powinien pomyśleć o znalezieniu większej ilości zamienników?
Kodeina. Muszę kupić kilka opakowań... Pieniądze. Wieczny brak pieniędzy.
Westchnął, maszerując chodnikiem nieco szybciej niż zwykle, ale zgodnie ze zwyczajem, wbijając wzrok w ziemię tuż przed jego stopami. Zwykle wolał unikać wzrokiem ludzi. Ich wszystkich. Na co dzień żył w swoim własnym świecie i wychodził z niego tylko wtedy, gdy ktoś go z niego nagle wywołał.
Niedobrze... kurcze, bardzo niedobrze.
Przygryzł wargę, grzebiąc nerwowo po kieszeniach. Jak nie valium to coś innego. Musiał znaleźć sobie jakiś zamiennik, ale nic z tego, co miał pod ręką nie pomagało.
Ugh. Muszę znaleźć pieniądze.
Zacisnął powieki. Znowu powracała mu migrena. Odstawianie leków, których przez pewien czas się nadużywało, nigdy nie było łatwe, a dla osoby tak wyniszczonej przez chemię jak Olivier było to jeszcze gorsze doświadczenie.
Wreszcie wygrzebał z kieszeni pojemniczek z lekami i po wysypaniu kilku tabletek na rękę, wrzucił je sobie do ust i popił wyjętą z plecaka wodą. Wkładając butelkę z powrotem, spojrzał na szczura, który grzecznie siedział w jego torbie, a w tej chwili wbijał w niego zaciekawione spojrzenie. Chłopiec mimowolnie uśmiechnął się do zwierzaka.
- Już, już. Wracamy do domu - wymamrotał, zapinając częściowo plecak i zarzucając go delikatnie na ramię.
Trzęsącą się trochę rękę zacisnął na pasku od torby, a drugą włożył luźno do kieszeni. To zaskakujące, jak bardzo przyspieszała mu praca mózgu, kiedy zmieniał leki. Może powinien pomyśleć o znalezieniu większej ilości zamienników?
Kodeina. Muszę kupić kilka opakowań... Pieniądze. Wieczny brak pieniędzy.
Westchnął, maszerując chodnikiem nieco szybciej niż zwykle, ale zgodnie ze zwyczajem, wbijając wzrok w ziemię tuż przed jego stopami. Zwykle wolał unikać wzrokiem ludzi. Ich wszystkich. Na co dzień żył w swoim własnym świecie i wychodził z niego tylko wtedy, gdy ktoś go z niego nagle wywołał.
To oczywiste, że kiedy posiadasz taki pseudonim jak "pechowiec", "mega pechowiec", "pechowiec totalny", twoje życie nie może być proste i spokojne. Chociaż nie było tego po niej zbytnio widać, była wściekła. No bo to przechodziło jej pojęcie. Najpierw zepsuł się rodzicom samochód, a ich nie było, potem się następny środek transportu zepsuł i musiała zaiwaniać z buta dość długą drogę. Wszystko po to by ostatecznie się dowiedzieć, że spotkania z dawną znajoma jednak nie będzie.
"Czego ja się spodziewałam.. to było pewne od samego początku, że nic z tego nie wyjdzie. To dziw, że się jeszcze nie zabiłam jedząc śniadanie czy idąc po prostej drodze z dala od jakiegokolwiek zagrożenia." - Myślała dosyć negatywnie przemierzając ulice dosyć szybkim krokiem. Ubrana dzisiaj w modne ciuchy z jakiegoś drogiego sklepu, mimo wszystko nie wyróźniała się aż tak bardzo. Ubrana była dziś w szary przydługi dres, który sięgał trójkątnymi końcówkami niemal jej kolan. Nałożony był na białą bluzkę z czarnym nadrukiem "Keep calm and don't lose hope". Ubrane miała na siebie jeszcze zdarte na kolanach jeansy z łańcuszkiem przymocowanym do paska. Oczywiście nie mogło zabraknąć gustownych i eleganckich okularów dopełniających obrazka.
"Ostatni raz daje się nabrać, że coś mi jednak w życiu wyjdzie." - zdążyła jedynie pomyśleć zanim nie nastąpił drobny wypadek. Samochód wpadł w poślizg i zbliżył się ciut za blisko Max trąbiąc głośno.
- Matko boska. - Zakrzyknęła zszokowana niespodziewanym wydarzeniem. Odskoczyła do tyłu, a jako że nie wzięła pod uwagę tak ważnej rzeczy jaką jest zachowanie równowagi sytuacją mogła skończyć się tylko w jeden sposób. Zrobiła oczywiście jeszcze przy tym kilka króków w tył próbując się jakoś uratować z tego mezaliansu. Ostatecznie wpadła na jakiegoś chłopaka o białych włosach. Co prawda była tylko ciut wyższa od chłopaka i nie aż tak bardzo ciężka, ale to spotkanie prawdopodobnie posłało oboje na ziemie. Z tym, że Max wylądowała na biednym poszkodowanym uczniu młodszej klasy.Trzeba przyznać, laski na niego lecą. Od razu zaczęła się zbierać z nieprzyjemnego zderzenia i spojrzała na chłopaka. Oczywiście nie byłaby sobą gdyby nie zaczęła go przepraszać. Taka z niej dobra dziewczynka.
- Ah, przepraszam Cię. Takiego już mam pecha. Nic Ci się nie stało?
"Czego ja się spodziewałam.. to było pewne od samego początku, że nic z tego nie wyjdzie. To dziw, że się jeszcze nie zabiłam jedząc śniadanie czy idąc po prostej drodze z dala od jakiegokolwiek zagrożenia." - Myślała dosyć negatywnie przemierzając ulice dosyć szybkim krokiem. Ubrana dzisiaj w modne ciuchy z jakiegoś drogiego sklepu, mimo wszystko nie wyróźniała się aż tak bardzo. Ubrana była dziś w szary przydługi dres, który sięgał trójkątnymi końcówkami niemal jej kolan. Nałożony był na białą bluzkę z czarnym nadrukiem "Keep calm and don't lose hope". Ubrane miała na siebie jeszcze zdarte na kolanach jeansy z łańcuszkiem przymocowanym do paska. Oczywiście nie mogło zabraknąć gustownych i eleganckich okularów dopełniających obrazka.
"Ostatni raz daje się nabrać, że coś mi jednak w życiu wyjdzie." - zdążyła jedynie pomyśleć zanim nie nastąpił drobny wypadek. Samochód wpadł w poślizg i zbliżył się ciut za blisko Max trąbiąc głośno.
- Matko boska. - Zakrzyknęła zszokowana niespodziewanym wydarzeniem. Odskoczyła do tyłu, a jako że nie wzięła pod uwagę tak ważnej rzeczy jaką jest zachowanie równowagi sytuacją mogła skończyć się tylko w jeden sposób. Zrobiła oczywiście jeszcze przy tym kilka króków w tył próbując się jakoś uratować z tego mezaliansu. Ostatecznie wpadła na jakiegoś chłopaka o białych włosach. Co prawda była tylko ciut wyższa od chłopaka i nie aż tak bardzo ciężka, ale to spotkanie prawdopodobnie posłało oboje na ziemie. Z tym, że Max wylądowała na biednym poszkodowanym uczniu młodszej klasy.
- Ah, przepraszam Cię. Takiego już mam pecha. Nic Ci się nie stało?
Sytuacja w jego domu o dziwo zaczęła się poprawiać. Rozmowa z Natalie może jednak coś dała, bo chłopak odważył się porozmawiać z ciotką i choć tak go specjalnie nie słuchała, to jednak zaczęła jakby mnie się go czepiać, gdy wychodził czasem z domu bez pytania i pojawiał się w późnych godzinach znowu czymś umorusany. Oczywiście, w tych bardziej skrajnych przypadkach nadal miała tendencje do wydzierania się po nim, ale za to, kiedy już był w domu to nie warczała na niego z byle powodu. Zupełne ignorowanie go miłe może nie było, ale albinos tak tego nie odbierał. Dla niego była to pozytywna zmiana, która pociągnęła za sobą też inne skutki.
Skoro już czuł się w domu nieco lepiej, to i przebywał w nim częściej. Było to widać nawet teraz, bo nie mając nic ważnego do załatwienia na mieście, pierwsze o czym pomyślał to powrót do mieszkania, a nie błąkanie się po ulicach bez celu. Niestety, wieczorem pewnie i tak zrobi swoje. Gdy tylko kobieta spuści go z oczu, chłopak wykradnie się przez okno i pogna do tych niezbyt chętnie odwiedzanych dzielnic by skołować tam trochę pieniędzy i może coś sobie załatwić.
Ugh. To nic nie działa. Dalej wszystko mnie boli.
Zacisnął zęby. Był osobą wytrzymałą na ból, ale nawet jemu nie pozostawał on obojętny. Kiedy człowiek zaczynał czuć każdą swoją kość to już zdecydowanie nie było z nim dobrze. Z resztą, nie tylko kości. Niektóre mięśnie też go paskudnie bolały co w połączeniu z migreną i ciągłymi napadami gorąca dawały nam piękne objawy grypy podrasowanej zmianami leków. Olivier jeszcze tego nie zauważał, bo on praktycznie przez cały czas chorował, ale już w najbliższym czasie miał to znacznie bardziej odczuć. Ciotka pewnie znowu uzna, że symuluje by móc naćpać się darmowymi lekami, ale Andersen i tak będzie musiał przeleżeć te kilka dni w łóżku nawet, jeśli nie mógłby wziąć ani jednej tabletki. Na samą myśl o tym przeszły go dreszcze. A może nie dlatego? W końcu wraz z pogarszaniem się jego stanu, pojawiały się dodatkowe objawy.
Chłopak szedł tak sobie nie zwracając uwagi na otaczający go świat, pogrążając się coraz bardziej we własnym świecie. Nawet potrącający go co jakiś czas ludzie nie wybudzali go z tego stanu. No, może tylko wtedy, gdy silniejszy cios utrudniał mu zachowanie równowagi, wyrywał się z zamyślenia i rozglądał dookoła. Tak samo było w przypadku hałasu z ulicy, który momentalnie kazał mu odwrócić głowę w kierunku zajścia.
Wciąż otępiały i nagle wybudzony z letargu chłopak nie zdążył zareagować w porę na dziewczynę, która odskoczyła w jego stronę, a później zatoczyła się i na niego upadła. Jedyne, co udało mu się zrobić to upuścić na bok plecak by nie przygnieść go swoim ciężarem. O ile jego siniaki i otarcia były niczym, o tyle przygniecenie Alexa ciężarem swoim i nieznajomej było dla niego przerażającą wizją.
Chyba nie powinien był tak bardzo podwijać rękawów w koszuli. Materiał mógłby mu wtedy robić za coś w rodzaju ochraniaczy. Niestety, Lunatyk nie należał do osób, które brały takie rzeczy pod uwagę. Pewnie znowu był wtedy zbyt zamyślony, żeby uwzględnić coś takiego. Ważne, że przynajmniej jakoś normalnie się ubrał.
W każdym razie, zderzenie się z chodnikiem zafundowało mu lekkie otarcia i siniaka w okolicach kości ogonowej, ale nie narzekał. Takie rzeczy ciągle mu się przytrafiały. Z resztą, i tak wszystko tak bardzo go bolało, że taki drobiazg niewiele mu robił.
- Nic nic - wymamrotał i pokręcił głową, podnosząc się powoli z ziemi i odnajdując wzrokiem dziewczynę.
Podparł się rękami i zerknął z niepokojem na plecak, z którego już wysuwał się łebek przestraszonego szczura.
Nic mu nie jest.
Od razu odetchnął z ulgą i wrócił wzrokiem do nieznajomej. Zmarszczył delikatnie brwi i zlustrował ją spojrzeniem.
- A tobie nic nie jest? - Typowy Olivier. Jemu mogły się dziać najróżniejsze rzeczy, ale wolał, gdy nie działy się one innym.
Skoro już czuł się w domu nieco lepiej, to i przebywał w nim częściej. Było to widać nawet teraz, bo nie mając nic ważnego do załatwienia na mieście, pierwsze o czym pomyślał to powrót do mieszkania, a nie błąkanie się po ulicach bez celu. Niestety, wieczorem pewnie i tak zrobi swoje. Gdy tylko kobieta spuści go z oczu, chłopak wykradnie się przez okno i pogna do tych niezbyt chętnie odwiedzanych dzielnic by skołować tam trochę pieniędzy i może coś sobie załatwić.
Ugh. To nic nie działa. Dalej wszystko mnie boli.
Zacisnął zęby. Był osobą wytrzymałą na ból, ale nawet jemu nie pozostawał on obojętny. Kiedy człowiek zaczynał czuć każdą swoją kość to już zdecydowanie nie było z nim dobrze. Z resztą, nie tylko kości. Niektóre mięśnie też go paskudnie bolały co w połączeniu z migreną i ciągłymi napadami gorąca dawały nam piękne objawy grypy podrasowanej zmianami leków. Olivier jeszcze tego nie zauważał, bo on praktycznie przez cały czas chorował, ale już w najbliższym czasie miał to znacznie bardziej odczuć. Ciotka pewnie znowu uzna, że symuluje by móc naćpać się darmowymi lekami, ale Andersen i tak będzie musiał przeleżeć te kilka dni w łóżku nawet, jeśli nie mógłby wziąć ani jednej tabletki. Na samą myśl o tym przeszły go dreszcze. A może nie dlatego? W końcu wraz z pogarszaniem się jego stanu, pojawiały się dodatkowe objawy.
Chłopak szedł tak sobie nie zwracając uwagi na otaczający go świat, pogrążając się coraz bardziej we własnym świecie. Nawet potrącający go co jakiś czas ludzie nie wybudzali go z tego stanu. No, może tylko wtedy, gdy silniejszy cios utrudniał mu zachowanie równowagi, wyrywał się z zamyślenia i rozglądał dookoła. Tak samo było w przypadku hałasu z ulicy, który momentalnie kazał mu odwrócić głowę w kierunku zajścia.
Wciąż otępiały i nagle wybudzony z letargu chłopak nie zdążył zareagować w porę na dziewczynę, która odskoczyła w jego stronę, a później zatoczyła się i na niego upadła. Jedyne, co udało mu się zrobić to upuścić na bok plecak by nie przygnieść go swoim ciężarem. O ile jego siniaki i otarcia były niczym, o tyle przygniecenie Alexa ciężarem swoim i nieznajomej było dla niego przerażającą wizją.
Chyba nie powinien był tak bardzo podwijać rękawów w koszuli. Materiał mógłby mu wtedy robić za coś w rodzaju ochraniaczy. Niestety, Lunatyk nie należał do osób, które brały takie rzeczy pod uwagę. Pewnie znowu był wtedy zbyt zamyślony, żeby uwzględnić coś takiego. Ważne, że przynajmniej jakoś normalnie się ubrał.
W każdym razie, zderzenie się z chodnikiem zafundowało mu lekkie otarcia i siniaka w okolicach kości ogonowej, ale nie narzekał. Takie rzeczy ciągle mu się przytrafiały. Z resztą, i tak wszystko tak bardzo go bolało, że taki drobiazg niewiele mu robił.
- Nic nic - wymamrotał i pokręcił głową, podnosząc się powoli z ziemi i odnajdując wzrokiem dziewczynę.
Podparł się rękami i zerknął z niepokojem na plecak, z którego już wysuwał się łebek przestraszonego szczura.
Nic mu nie jest.
Od razu odetchnął z ulgą i wrócił wzrokiem do nieznajomej. Zmarszczył delikatnie brwi i zlustrował ją spojrzeniem.
- A tobie nic nie jest? - Typowy Olivier. Jemu mogły się dziać najróżniejsze rzeczy, ale wolał, gdy nie działy się one innym.
Oczywiście, nawet nie mogła po prostu przejść się ulicą. Nie było to możliwe. W końcu jej niezwykły pech zabraniał na normalne spokojne życie. Ponadto, jeszcze musiała wpaść na biednego bogu winnego chłopaka. Biedak. Przyjrzała mu się uważnie, sprawdzając wzrokiem czy nie ma jakiejś rany lub coś w tym guście. Sama raczej nie odczuła zbytnio boleśnie upadku. W końcu chłopak przyjemnie zamortyzował upadek.
- Nie, wszystko w porządku. Naprawdę przepraszam. Wygląda na to, że ucierpiałeś bardziej ode mnie. Może mogę Ci to jakoś zrekompensować. - Powiedziała zastanawiając się co by mogła zrobić by wynagrodzić młodzieńcowi mały wypadek.
- Chciałbyś może wpaść gdzieś na kawę lub herbatę bądź coś w tym guście? Ja postawię. - Cóż, mimo swojego raczej odizolowania od ludzi, nie mogła tak po prostu sprawy zostawić i pójść sobie dalej. Zresztą w sumie i tak nie miała za wiele do zrobienia. No, a poza tym, jak już przyjechała w to miejsce to bez sensu było wracać z powrotem do domu. Nagle dostrzegła, że w plecaku nieznajomego coś się rusza. Przyjrzała się temu i okazało się małym futerkowym zwierzątkiem.
- O, masz zwierzątko?
- Nie, wszystko w porządku. Naprawdę przepraszam. Wygląda na to, że ucierpiałeś bardziej ode mnie. Może mogę Ci to jakoś zrekompensować. - Powiedziała zastanawiając się co by mogła zrobić by wynagrodzić młodzieńcowi mały wypadek.
- Chciałbyś może wpaść gdzieś na kawę lub herbatę bądź coś w tym guście? Ja postawię. - Cóż, mimo swojego raczej odizolowania od ludzi, nie mogła tak po prostu sprawy zostawić i pójść sobie dalej. Zresztą w sumie i tak nie miała za wiele do zrobienia. No, a poza tym, jak już przyjechała w to miejsce to bez sensu było wracać z powrotem do domu. Nagle dostrzegła, że w plecaku nieznajomego coś się rusza. Przyjrzała się temu i okazało się małym futerkowym zwierzątkiem.
- O, masz zwierzątko?
Zignorowanie nowych otarć poszło nad wyraz łatwo, więc tylko potrząsnął głową, kiedy dziewczyna zaczęła mówić o jego obrażeniach.
- Nie przejmuj się, nic mi nie będzie - powtórzył, podnosząc się powoli z betonu. Jakaś mijająca ich osoba zerknęła na nich ukradkiem, ale ani się nie zatrzymała, ani nie skomentowała ich wypadku. No tak, znieczulica społeczna na każdym kroku.
- Nie musisz - wymamrotał, podnosząc plecak i uwalniając z niego przestraszonego zwierzaka, który chętnie wspiął się na jego przedramię by sprawdzić, czy już wszystko z chłopakiem w porządku, a przynajmniej takie można było odnieść wrażenie, bo szczurek zaczął lustrować wygląd swojego pana parą uważnych ślepek.
Chłopak uśmiechnął się na wspomnienie o zwierzątku. To było miłe, kiedy ktoś pozytywnie na niego reagował, zamiast narzekać, że go ze sobą nosi. Zobaczymy, jak będzie wyglądała edukacja w nowej szkole, bo jak dotąd, w każdej nauczyciele denerwowali się, że Olivier przychodzi na zajęcia z pupilem.
- Nazywa się Alex. - Przedstawił swojego pupila i pogłaskał go po łebku, żeby się uspokoił. Przecież nic takiego się nie stało. Nie było powodu żeby się dłużej denerwował.
Lunatyk już chciał zaoponować i wykręcić się od niepotrzebnego spotkania, kiedy poczuł jak kręci mu się w głowie. Strasznie długo nie jadł. W ciągu ostatnich kilku dni, zdołał wepchnąć w siebie tyle jedzenia, ile normalny człowiek Zjada w ciągu połowy dnia. To nawet jak na niego było mało, a w połączeniu ze zbliżającą się chorobą, nie dawało to najlepszych efektów. Może faktycznie byłoby lepiej, gdyby gdzieś wpadł i coś zjadł? Byłoby głupio, gdyby zasłabł w drodze do domu, a czekał go do niego kilkukilometrowy marsz, bo przecież nie wsiądzie do autobusu i nie podjedzie na miejsce. To nie byłoby w jego stylu.
- Nie musisz się mną przejmować - powtórzył spokojnie, ale zerknął w pewnym kierunku. Podobno miał się uczyć socjalizować, więc nie powinien uciekać od wszystkich kontaktów. Ale jak to miało wyglądać? Miał się tak po prostu zgodzić? To było dziwne. Powinien zwiesić głowę i czekać, aż go zostawi... Nie. Miał spróbować, to spróbuje.
Wrócił wzrokiem do dziewczyny i delikatnie się uśmiechnął.
- Jeśli chcesz, to możemy iść - powiedział spokojnie i skinął głową. Naprawdę stał się w ostatnim czasie wyjątkowo pogodną osobą. Nadal był nieśmiały i zachowywał się wyjątkowo delikatnie, ale przynajmniej nie kulił się i nie wyglądał jak siedem nieszczęść. Można go było nawet uważać za względnie normalnego, a nie niszczonego przez życie na wszystkich możliwych frontach.
- Nie przejmuj się, nic mi nie będzie - powtórzył, podnosząc się powoli z betonu. Jakaś mijająca ich osoba zerknęła na nich ukradkiem, ale ani się nie zatrzymała, ani nie skomentowała ich wypadku. No tak, znieczulica społeczna na każdym kroku.
- Nie musisz - wymamrotał, podnosząc plecak i uwalniając z niego przestraszonego zwierzaka, który chętnie wspiął się na jego przedramię by sprawdzić, czy już wszystko z chłopakiem w porządku, a przynajmniej takie można było odnieść wrażenie, bo szczurek zaczął lustrować wygląd swojego pana parą uważnych ślepek.
Chłopak uśmiechnął się na wspomnienie o zwierzątku. To było miłe, kiedy ktoś pozytywnie na niego reagował, zamiast narzekać, że go ze sobą nosi. Zobaczymy, jak będzie wyglądała edukacja w nowej szkole, bo jak dotąd, w każdej nauczyciele denerwowali się, że Olivier przychodzi na zajęcia z pupilem.
- Nazywa się Alex. - Przedstawił swojego pupila i pogłaskał go po łebku, żeby się uspokoił. Przecież nic takiego się nie stało. Nie było powodu żeby się dłużej denerwował.
Lunatyk już chciał zaoponować i wykręcić się od niepotrzebnego spotkania, kiedy poczuł jak kręci mu się w głowie. Strasznie długo nie jadł. W ciągu ostatnich kilku dni, zdołał wepchnąć w siebie tyle jedzenia, ile normalny człowiek Zjada w ciągu połowy dnia. To nawet jak na niego było mało, a w połączeniu ze zbliżającą się chorobą, nie dawało to najlepszych efektów. Może faktycznie byłoby lepiej, gdyby gdzieś wpadł i coś zjadł? Byłoby głupio, gdyby zasłabł w drodze do domu, a czekał go do niego kilkukilometrowy marsz, bo przecież nie wsiądzie do autobusu i nie podjedzie na miejsce. To nie byłoby w jego stylu.
- Nie musisz się mną przejmować - powtórzył spokojnie, ale zerknął w pewnym kierunku. Podobno miał się uczyć socjalizować, więc nie powinien uciekać od wszystkich kontaktów. Ale jak to miało wyglądać? Miał się tak po prostu zgodzić? To było dziwne. Powinien zwiesić głowę i czekać, aż go zostawi... Nie. Miał spróbować, to spróbuje.
Wrócił wzrokiem do dziewczyny i delikatnie się uśmiechnął.
- Jeśli chcesz, to możemy iść - powiedział spokojnie i skinął głową. Naprawdę stał się w ostatnim czasie wyjątkowo pogodną osobą. Nadal był nieśmiały i zachowywał się wyjątkowo delikatnie, ale przynajmniej nie kulił się i nie wyglądał jak siedem nieszczęść. Można go było nawet uważać za względnie normalnego, a nie niszczonego przez życie na wszystkich możliwych frontach.
Wyszła z pracy.
Posłała słodki uśmiech ochroniarzowi tuż przed wejściem głównym - bo niby czemu miałaby przemykać się chyłkiem i ukradkiem, bocznymi czy tylnymi drzwiami? - i machnęła dłonią, ot tak, na pożegnanie. Zaciągnęła się cuchnącym miastem, chłodnym powietrzem i przymknęła na chwilę oczy. Sekundę, może dwie. Podniosła zaraz głowę do góry, przypatrując się przez kilka chwil nocnemu niebu i z pewnym niesmakiem westchnęła. Zero gwiazd. Czarny całun zarzucony na nieboskłon, mieniła się na nim jedynie blada łuna miasta. Porażka.
Bolały ją stopy, miała ochotę... cóż. Raczej po prostu nie miała większej ochoty, zwyczajnie marzył jej się gorący prysznic, masaż stóp i łóżko. Była też przy okazji głodna, więc coraz poważniej zastanawiała się, czy o trzeciej nad ranem znajdzie się po drodze jakaś buda z kebabem, może McDonalnd, cokolwiek innego, bo znalezienie zdrowego żarcia o takiej porze graniczyło zapewne z cudem. Ewentualnie mogła zahaczyć zawsze o sklep całodobowy, może market jakichś, by zaopatrzyć się w tam w choćby kawałek bułki, aby oszukać głód. Ostatecznie - jedzenie o takiej godzinie nie było pomysłem zbyt błyskotliwym czy dobrym.
A to ci zagwozdka.
Sklep czy przydrożny kebab?
Właśnie takie dylematy pochłaniały jej myśli, gdy maszerowała niemal wyludnioną już ulicą. Zdjęła gumkę do włosów z nadgarstka i spętała ciemne fale w niezbyt wyszukanego koka z tyłu głowy i zaraz wcisnęła dłonie do kieszeni spodni, minimalnie żałując, że jednak nie podkradła bluzy znajomemu w pracy, albo że sama żadnej z domu nie wzięła. Klasycznie, po co przejmować się tak prozaicznymi pierdołami jak okrycie? Phie. Słabeusze i sieroty pewnie tak robiły, a nie ona.
Angel. Królowa tej cholernej ulicy, tego miasta i w ogóle świata.
... haha. Pewnie. Księżniczka od siedmiu boleści.
Posłała słodki uśmiech ochroniarzowi tuż przed wejściem głównym - bo niby czemu miałaby przemykać się chyłkiem i ukradkiem, bocznymi czy tylnymi drzwiami? - i machnęła dłonią, ot tak, na pożegnanie. Zaciągnęła się cuchnącym miastem, chłodnym powietrzem i przymknęła na chwilę oczy. Sekundę, może dwie. Podniosła zaraz głowę do góry, przypatrując się przez kilka chwil nocnemu niebu i z pewnym niesmakiem westchnęła. Zero gwiazd. Czarny całun zarzucony na nieboskłon, mieniła się na nim jedynie blada łuna miasta. Porażka.
Bolały ją stopy, miała ochotę... cóż. Raczej po prostu nie miała większej ochoty, zwyczajnie marzył jej się gorący prysznic, masaż stóp i łóżko. Była też przy okazji głodna, więc coraz poważniej zastanawiała się, czy o trzeciej nad ranem znajdzie się po drodze jakaś buda z kebabem, może McDonalnd, cokolwiek innego, bo znalezienie zdrowego żarcia o takiej porze graniczyło zapewne z cudem. Ewentualnie mogła zahaczyć zawsze o sklep całodobowy, może market jakichś, by zaopatrzyć się w tam w choćby kawałek bułki, aby oszukać głód. Ostatecznie - jedzenie o takiej godzinie nie było pomysłem zbyt błyskotliwym czy dobrym.
A to ci zagwozdka.
Sklep czy przydrożny kebab?
Właśnie takie dylematy pochłaniały jej myśli, gdy maszerowała niemal wyludnioną już ulicą. Zdjęła gumkę do włosów z nadgarstka i spętała ciemne fale w niezbyt wyszukanego koka z tyłu głowy i zaraz wcisnęła dłonie do kieszeni spodni, minimalnie żałując, że jednak nie podkradła bluzy znajomemu w pracy, albo że sama żadnej z domu nie wzięła. Klasycznie, po co przejmować się tak prozaicznymi pierdołami jak okrycie? Phie. Słabeusze i sieroty pewnie tak robiły, a nie ona.
Angel. Królowa tej cholernej ulicy, tego miasta i w ogóle świata.
... haha. Pewnie. Księżniczka od siedmiu boleści.
Wcięło posta i ni ma.
W skrócie, co w nim było:
Były rozmyślania nad powrotem do szkoły i tym podobne.
Aaron wyszedł z knajpy lekko wstawiony i w drodze do mieszkania wypatrzył Angel, do której się zakradł.
Dialogi:
- Co taka piękna, moda dama robi o tej porze sama na ulicy? - Przerysowana uprzejmość.
- Pozwoli panienka, że ją odprowadzę. - Szelmowski uśmiech.
//Kiedyś może go odtworzę, ale na pewno nie dzisiaj.
W skrócie, co w nim było:
Były rozmyślania nad powrotem do szkoły i tym podobne.
Aaron wyszedł z knajpy lekko wstawiony i w drodze do mieszkania wypatrzył Angel, do której się zakradł.
Dialogi:
- Co taka piękna, moda dama robi o tej porze sama na ulicy? - Przerysowana uprzejmość.
- Pozwoli panienka, że ją odprowadzę. - Szelmowski uśmiech.
//Kiedyś może go odtworzę, ale na pewno nie dzisiaj.
Szła. Nieśpiesznie, stawiając kroki z pewnością siebie, którą wielu mogła onieśmielić. Ale doświadczenie nauczyło ją, że lepiej było o takiej porze maszerować z wysoko podniesioną głową, niż przemykać niczym mysz, szybko i teoretycznie ledwo dostrzegalnie. Potencjalni napastnicy tracili rezon i wybierali z reguły najsłabszych na swoje ofiary, co jednak wcale nie przeszkadzało słodkiej Angel w trzymaniu jednej dłoni w kieszeni, w której dumnie dzierżyła miniaturowy gaz pieprzowy.
Ot tak, na wszelki wypadek.
Zwłaszcza że nie nasłuchiwała kroków za sobą, pogrążona we własnych myślach tymczasowo odcięła się od rzeczywistości, tak błogo nieświadoma, że lada moment miała zostać sprowadzone do absolutnego parteru.
Najpierw usłyszała głos i zareagowała czysto instynktownie. Odskoczyła w bok, potykając się o własne nogi - co za kalectwo - niemniej przewrócić się jej nie udało i już wygrzebała z tej swojej kieszonki gaz i była gotowa strzelić nim napastnikowi prosto w twarz. Uniosła, palec na spuście i...
- Aaron, cholera! - warknęła w pierwszej chwili. Jezu. To ona prawie dostała zawału, już niemal życie przeleciało jej przed oczami, a ten się teraz będzie bawił w jakiegoś dżentelmena czy jeden Bóg wie co. Potrząsnęła głową i wsunęła niedoszłe narzędzie zbrodni do kieszeni, żeby zaraz założyć ręce na piersi. - Znokautowałabym cię i na tym by się skończyło. Zacząłbyś płakać i musiałabym cię przytulić i pocieszyć, a co wtedy? - westchnęła ciężko, jak gdyby coś podobnego wydawało jej się niebywale problematyczne. Ale. Ta pochmurna mina, która gościła na jej twarzy zniknęła równie szybko, co i się pojawiła. Kobieta zmienną jest. Angel zwłaszcza, była błędem zmiennym, o nierównej wartości, skakać z kwiatka na kwiatek i z nastroju na nastrój. Jeszcze przed sekundą miała ochotę, żeby faktycznie mu tym gazem wyjechać prosto w oczy, żeby się nauczył, że nie powinien sobie ot tak jej straszyć i nachodzić od tyłu, a teraz tak zwyczajnie zmieniła zdanie. Bo tak. Uśmiechnęła się słodko, by zaimprowizować płytkie dygnięcie, nawet palce ułożyła tak, jakby właśnie chwytała rąbek niewidzialnej sukni. - Piękna, młoda dama jest tutaj największym niebezpieczeństwem i uważa to za bardzo miłe, że zechcesz, panie, bronić przed nią resztę świata.
Eskorta w czasie powrotów po nocach do domu zawsze była mile widziana. Przecież byłą drobna, zmęczona i absolutnie bezbronna!
Ot tak, na wszelki wypadek.
Zwłaszcza że nie nasłuchiwała kroków za sobą, pogrążona we własnych myślach tymczasowo odcięła się od rzeczywistości, tak błogo nieświadoma, że lada moment miała zostać sprowadzone do absolutnego parteru.
Najpierw usłyszała głos i zareagowała czysto instynktownie. Odskoczyła w bok, potykając się o własne nogi - co za kalectwo - niemniej przewrócić się jej nie udało i już wygrzebała z tej swojej kieszonki gaz i była gotowa strzelić nim napastnikowi prosto w twarz. Uniosła, palec na spuście i...
- Aaron, cholera! - warknęła w pierwszej chwili. Jezu. To ona prawie dostała zawału, już niemal życie przeleciało jej przed oczami, a ten się teraz będzie bawił w jakiegoś dżentelmena czy jeden Bóg wie co. Potrząsnęła głową i wsunęła niedoszłe narzędzie zbrodni do kieszeni, żeby zaraz założyć ręce na piersi. - Znokautowałabym cię i na tym by się skończyło. Zacząłbyś płakać i musiałabym cię przytulić i pocieszyć, a co wtedy? - westchnęła ciężko, jak gdyby coś podobnego wydawało jej się niebywale problematyczne. Ale. Ta pochmurna mina, która gościła na jej twarzy zniknęła równie szybko, co i się pojawiła. Kobieta zmienną jest. Angel zwłaszcza, była błędem zmiennym, o nierównej wartości, skakać z kwiatka na kwiatek i z nastroju na nastrój. Jeszcze przed sekundą miała ochotę, żeby faktycznie mu tym gazem wyjechać prosto w oczy, żeby się nauczył, że nie powinien sobie ot tak jej straszyć i nachodzić od tyłu, a teraz tak zwyczajnie zmieniła zdanie. Bo tak. Uśmiechnęła się słodko, by zaimprowizować płytkie dygnięcie, nawet palce ułożyła tak, jakby właśnie chwytała rąbek niewidzialnej sukni. - Piękna, młoda dama jest tutaj największym niebezpieczeństwem i uważa to za bardzo miłe, że zechcesz, panie, bronić przed nią resztę świata.
Eskorta w czasie powrotów po nocach do domu zawsze była mile widziana. Przecież byłą drobna, zmęczona i absolutnie bezbronna!
I właśnie dlatego tak często dbał o to by poruszać się praktycznie niesłyszalnie. On po prostu kochał, gdy ludzie dostawali mini zawału, gdy ni z tego, ni z owego odzywał się tuż za ich plecami. Kiedy jeszcze mógł się nad nimi nachylić i powiedzieć coś wprost do ucha, to dopiero była bajka. Niestety, ulica była pusta, a dziewczyna się poruszała, więc na taką sztuczkę nie mógł sobie pozwolić.
Niemniej jednak, koleżanka go nie zawiodła i nawet wymierzenie w niego puszeczki z gazem nie zmyło mu z twarzy tego szerokiego, lekko złośliwego uśmiechu. Niestety, przy nim trzeba było się do takich akcji przyzwyczaić. Momentami czuł się po prostu zbyt pewnie.
Nie przejął się specjalnie jej komentarzem, który tylko jeszcze bardziej go rozbawił. Zaśmiał się serdecznie, prostując się i wkładając ręce do kieszeni. Dopiero końcówka jej wypowiedzi sprawiła, że zupełnie się uciszył.
No, przynajmniej nie będzie mi tutaj foszyć.
- Wiesz, przytulić to ty mnie nadal możesz. - Uśmiechnął się szerzej i rozłożył ręce, dając jej pełne pole do manewru w tej kwestii. Po prostu nie byłby sobą, gdyby tego nie powiedział.
Może wydawał się teraz zupełnie wyluzowany i rozproszony, a do tego się odsłaniał, ale nadal gdzieś tam w głowie przetwarzał możliwość spełnienia przez nią wcześniejszych gróźb.
A niech mi tylko spróbuje. Zobaczymy, kto tu kogo może pokonać. Wierz mi, ten twój gaz niewiele pomorze, jeśli nie pozwolę ci go nawet wyjąć.
Czy jego zawsze musiały nachodzić takie myśli? Mówił o jednym, myślał o drugim, jakby nie dało się zwyczajnie skupić na tej prowadzonej rozmowie. Nie, wtedy zbyt wiele rzeczy by go omijało. Lepiej było oddzielać przemyślenia od tego, co się mówiło i robiło.
Opuścił ręce i jeszcze tylko skłonił się uprzejmie, wskazując gestem stronę, w którą się udawali.
- W takim razie, chodźmy. - Wyprostował się i puścił do niej oko, a później powrócił do swojej normalnej postawy z rękami włożonymi luźno do kieszeni i ruszył razem z dziewczyną w kierunku ich dzielnicy.
- Właściwie, ty zawsze musisz wracać tak do domu? O tej porze naprawdę łatwo natknąć się na większe szumowiny niż ja - rzucił jak gdyby nigdy nic, odtwarzając w głowie wizje możliwych wypadków.
Byłoby bardzo szkoda gdyby ktoś cię zaciągnął do ciemnej uliczki, zgwałcił, okradł i zarżnął. Serio, bardzo bardzo szkoda...
Przymknął na moment oczy. Nie, takie rzeczy zdecydowanie nie powinny mu teraz chodzić po głowie. Był zbyt wstawiony na nie. Musiał zachowywać względnie czysty umysł zanim coś odwali. Palnie coś nieodpowiedniego albo zrobi. To mogłoby mu cholernie zaszkodzić.
Kurwa...
Niemniej jednak, koleżanka go nie zawiodła i nawet wymierzenie w niego puszeczki z gazem nie zmyło mu z twarzy tego szerokiego, lekko złośliwego uśmiechu. Niestety, przy nim trzeba było się do takich akcji przyzwyczaić. Momentami czuł się po prostu zbyt pewnie.
Nie przejął się specjalnie jej komentarzem, który tylko jeszcze bardziej go rozbawił. Zaśmiał się serdecznie, prostując się i wkładając ręce do kieszeni. Dopiero końcówka jej wypowiedzi sprawiła, że zupełnie się uciszył.
No, przynajmniej nie będzie mi tutaj foszyć.
- Wiesz, przytulić to ty mnie nadal możesz. - Uśmiechnął się szerzej i rozłożył ręce, dając jej pełne pole do manewru w tej kwestii. Po prostu nie byłby sobą, gdyby tego nie powiedział.
Może wydawał się teraz zupełnie wyluzowany i rozproszony, a do tego się odsłaniał, ale nadal gdzieś tam w głowie przetwarzał możliwość spełnienia przez nią wcześniejszych gróźb.
A niech mi tylko spróbuje. Zobaczymy, kto tu kogo może pokonać. Wierz mi, ten twój gaz niewiele pomorze, jeśli nie pozwolę ci go nawet wyjąć.
Czy jego zawsze musiały nachodzić takie myśli? Mówił o jednym, myślał o drugim, jakby nie dało się zwyczajnie skupić na tej prowadzonej rozmowie. Nie, wtedy zbyt wiele rzeczy by go omijało. Lepiej było oddzielać przemyślenia od tego, co się mówiło i robiło.
Opuścił ręce i jeszcze tylko skłonił się uprzejmie, wskazując gestem stronę, w którą się udawali.
- W takim razie, chodźmy. - Wyprostował się i puścił do niej oko, a później powrócił do swojej normalnej postawy z rękami włożonymi luźno do kieszeni i ruszył razem z dziewczyną w kierunku ich dzielnicy.
- Właściwie, ty zawsze musisz wracać tak do domu? O tej porze naprawdę łatwo natknąć się na większe szumowiny niż ja - rzucił jak gdyby nigdy nic, odtwarzając w głowie wizje możliwych wypadków.
Byłoby bardzo szkoda gdyby ktoś cię zaciągnął do ciemnej uliczki, zgwałcił, okradł i zarżnął. Serio, bardzo bardzo szkoda...
Przymknął na moment oczy. Nie, takie rzeczy zdecydowanie nie powinny mu teraz chodzić po głowie. Był zbyt wstawiony na nie. Musiał zachowywać względnie czysty umysł zanim coś odwali. Palnie coś nieodpowiedniego albo zrobi. To mogłoby mu cholernie zaszkodzić.
Kurwa...
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach