▲▼
First topic message reminder :
***
Czy to coś nowego, że znów ktoś wkurwił Alex do tego stopnia, że ta postanowila sobie darować, wziąć gitarę w pokrowcu i psa i pójść przed siebie? No raczej nie. Wright była wściekła wszystko ją denerwowało. Dodatkowo czuła się strasznie bezsilnie. Szczerze? Choć Amerykanka się by do tego nigdy nie przyznała to jednak tęskniła za domem. Dokładnie za czasem, kiedy jej ojciec żyła, a ona sama wiodła spokojne życie w San Francisco. Była jednak świadoma, że to już przeszłość. Tamto już nie wróci. Nie może, a ona sama musi sobie jakoś radzić.
No nic, wracając do sytuacji Wright. Dziewczyna potrzebowała się jakoś zrelaksować. Przeszła się spory kawałek drogi, nieco ją to uspokoiło, ale nie do końca. Potrzebowała się na czymś wyżyć. Było kilka opcji na to, na przykład wplątanie się w jakąś bojkę. Zostawało jednak pytanie czy warto było to zrobić i pewnie po raz kolejny oberwać? Z resztą Roverowi mogłoby się wtedy oberwać, a ona nie chciała by psu się coś stało, więc raczej ta opcja odpadała. Postanowiła wyrzucić z siebie te negatywne uczucia przez coś zupełnie innego, a dokładnie przez muzykę. Znalazła sobie odpowiednie miejsce na jednej z ulicy. Wyjęła z pokrowca Angie, etui zostawiła otwarte przed sobą. Instrument nastroiła i zaczęła. Grała dość długo, a jej pierwsze utwory nie należały do tych spokojnych. W końcu jednak opanowała się nieco i zmieniła z nieco spokojniejsze i łagodniejsze brzmieniem. Poskutkowało to nieco większą ilością drobnych wrzuconych do pokrowca od jej gitary. Alex ogólnie jakoś bardzo nie skupiała się na otaczających ją ludziach. Zwyczajnie ją nie interesowali. Czasem tylko zerknęła tylko na ludzi. Podczas tego wszystkiego Rover zajmowała się sobą, ale nie odchodził za daleko od swojej właścicielki. Tak, Rover był mądra psiną.
Dosłownie chwilę temu skończyła jeden z utworów Starset. Chwilę zastanawiała się nad kolejnym, ale pomimo tego zastawienia jej palce nie przestawały wędrować po strunach i gryfie Angel. W końcu zdecydowała się na kolejny utwór.
- Oh well, honor for all
Of the big and the small
Well, the taller they stand
Well, the harder they fall
We live for today, but we die for the next
with blood in our veins and the air in our chest
Oh, we step into war with our hearts on the line
Dirt on our boots, it shakes free over time... - zaczęła nucić i śpiewała dalej wybraną piosenkę
Jedna z wielu zwyczajnych ulic w tym mieście. Nic nadzwyczajnego. Całkiem zadbana, znajdująca się niedaleko centrum miasta, dzięki czemu niemal o każdej porze można kogoś spotkać. Przy niej również znajdują się wszelkiego rodzaju kawiarnie, restauracje i sklepu, ale z pewnością nie ma ich tyle, ile w samym centrum - w końcu to tam zbiera się spora gromada mieszkańców, gdy chcą się zabawić nocą lub spędzić miło czas za dnia. Owszem, w lokalach przy tej ulicy również tętni nocne i dzienne życie, jednak zdecydowanie nie w takim natężeniu jak w centrum. Ze względu na połączenie komunikacyjne, dostępność różnych miejsc rozrywkowych i gastronomicznych oraz względną ciszę w nocy ludzie często szukają w tej okolicy mieszkań do wynajęcia lub kupna.
Ulica
Na tym terenie nie ma ingerencji pracowniczej.
Jesteś zainteresowany pracą na ulicy? Kliknij na W.
Jesteś zainteresowany pracą na ulicy? Kliknij na W.
***
Czy to coś nowego, że znów ktoś wkurwił Alex do tego stopnia, że ta postanowila sobie darować, wziąć gitarę w pokrowcu i psa i pójść przed siebie? No raczej nie. Wright była wściekła wszystko ją denerwowało. Dodatkowo czuła się strasznie bezsilnie. Szczerze? Choć Amerykanka się by do tego nigdy nie przyznała to jednak tęskniła za domem. Dokładnie za czasem, kiedy jej ojciec żyła, a ona sama wiodła spokojne życie w San Francisco. Była jednak świadoma, że to już przeszłość. Tamto już nie wróci. Nie może, a ona sama musi sobie jakoś radzić.
No nic, wracając do sytuacji Wright. Dziewczyna potrzebowała się jakoś zrelaksować. Przeszła się spory kawałek drogi, nieco ją to uspokoiło, ale nie do końca. Potrzebowała się na czymś wyżyć. Było kilka opcji na to, na przykład wplątanie się w jakąś bojkę. Zostawało jednak pytanie czy warto było to zrobić i pewnie po raz kolejny oberwać? Z resztą Roverowi mogłoby się wtedy oberwać, a ona nie chciała by psu się coś stało, więc raczej ta opcja odpadała. Postanowiła wyrzucić z siebie te negatywne uczucia przez coś zupełnie innego, a dokładnie przez muzykę. Znalazła sobie odpowiednie miejsce na jednej z ulicy. Wyjęła z pokrowca Angie, etui zostawiła otwarte przed sobą. Instrument nastroiła i zaczęła. Grała dość długo, a jej pierwsze utwory nie należały do tych spokojnych. W końcu jednak opanowała się nieco i zmieniła z nieco spokojniejsze i łagodniejsze brzmieniem. Poskutkowało to nieco większą ilością drobnych wrzuconych do pokrowca od jej gitary. Alex ogólnie jakoś bardzo nie skupiała się na otaczających ją ludziach. Zwyczajnie ją nie interesowali. Czasem tylko zerknęła tylko na ludzi. Podczas tego wszystkiego Rover zajmowała się sobą, ale nie odchodził za daleko od swojej właścicielki. Tak, Rover był mądra psiną.
Dosłownie chwilę temu skończyła jeden z utworów Starset. Chwilę zastanawiała się nad kolejnym, ale pomimo tego zastawienia jej palce nie przestawały wędrować po strunach i gryfie Angel. W końcu zdecydowała się na kolejny utwór.
- Oh well, honor for all
Of the big and the small
Well, the taller they stand
Well, the harder they fall
We live for today, but we die for the next
with blood in our veins and the air in our chest
Oh, we step into war with our hearts on the line
Dirt on our boots, it shakes free over time... - zaczęła nucić i śpiewała dalej wybraną piosenkę
Bastien, podobnie jak ja, wplątał się w tę dyskusję i miał najwidoczniej zamiar ją jeszcze trochę drążyć, mimo że w pierwszej chwili chciał odejść. Sketch po prostu był specyficzny i potrafił przykuć uwagę, szczególnie że mówił o dość sprzecznych rzeczach. Uwolnił mnie od policji, choć dobrze wiedział, że byłam winna podejrzanego przestępstwa. W dodatku twierdził, że zrobił to dobrowolnie, co już się kupy nie trzymało, bo dlaczego obcy miałby mi w ten sposób pomóc, sam się przy tym narażając? I gdyby odstawić wszelkie wątpliwości na bok, uznając tym samym, że nic nigdy nie ma drugiego dna, to powinnam go nazwać cholernym świętym Mikołajem, tyle że - jak stwierdził chwilę później - jemu daleko do bycia dobrym. Potarłam skroń koniuszkami bladych palców, przetwarzając te wszystkie informacje. Nie pomogło. Czułam się jednak bezpieczniejsza, bo jak słusznie zauważył Bastien - w razie gdyby Sketch coś knuł, i ja miałam na niego haka i to paradoksalnie właśnie dlatego, że mi niegdyś pomógł. Nie miałam zamiaru go wydawać, sama wyszłabym na tym niekorzystnie, mowa tutaj o ostateczności.
"Dlaczego?" - to pytanie cisnęło mi się na usta, kiedy wspomniał, że nie chce nas widzieć na komisariacie, tym razem jednak to brat mnie uprzedził. Wszystko, zamiast bardziej mi się w głowie rozjaśniać, wraz z przeciąganiem tej rozmowy tylko bardziej się plątało.
Wysłuchałam kolejnych słów Sketcha, notując w głowie jego nazwisko i zawód. Fotograf i portrecista? No w sumie, nie wyglądał na zwykłego glinę już od samego początku. Chociaż to mi się zgadzało w tej pokręconej sytuacji.
Opuściłam wzrok na torbę, którą podawał mi Sketch. Wykluczyłam opcję zawartej w niej bomby, chwyciłam ją zatem obiema rękami, jako że była ciężka i zajrzałam do środka. Pewnie, że kuszącym było zabranie stąd jakiegoś aparatu i telefonu, ale nie byłam na tyle lekkomyślna. Widziałam, jak ciągle poprawiał tę torbę na ramieniu. Albo był cholernym bogaczem, który wyrzucał to, co mu ciążyło, albo był to nerwowy gest. Przynajmniej ja to tak interpretowałam. Może były kradzione i chciał umyć sobie rączki, przekazując je właśnie nam, bo wiedział, że najłatwiej zrzucić na dwójkę nieletnich, podejrzanych już kiedyś o kradzież. A może był tam jakiś podsłuch?
- A nie uważasz, że takie właśnie jest? - rzuciłam do Sketcha, kładąc torbę na ziemi i siadając przed nią ze skrzyżowanymi nogami. Rozchyliłam ją i zaczęłam przeglądać rzeczy, doszukując się na nich cholera wie czego. Zawsze marzyłam o własnym aparacie, tak swoją drogą, ale... - Musielibyśmy być przecież głupi, żeby coś takiego przyjąć od praktycznie obcego kolesia. Skoro twierdzisz, że nas znasz, to wiesz, że absolutnie nikt nigdy nie pomaga nam bezinteresownie. Ciężko więc uwierzyć, że tym razem miałoby być inaczej - co jakiś czas zerkałam na trzymane akurat w rękach urządzenie, ale głównie spojrzenie utkwione miałam w policyjnym portreciście. Momentami starałam się jednak nawiązać kontakt wzrokowy z bliźniakiem, bo sama czułam się kompletnie pogubiona w tej sytuacji. Co powinniśmy zrobić?
"Dlaczego?" - to pytanie cisnęło mi się na usta, kiedy wspomniał, że nie chce nas widzieć na komisariacie, tym razem jednak to brat mnie uprzedził. Wszystko, zamiast bardziej mi się w głowie rozjaśniać, wraz z przeciąganiem tej rozmowy tylko bardziej się plątało.
Wysłuchałam kolejnych słów Sketcha, notując w głowie jego nazwisko i zawód. Fotograf i portrecista? No w sumie, nie wyglądał na zwykłego glinę już od samego początku. Chociaż to mi się zgadzało w tej pokręconej sytuacji.
Opuściłam wzrok na torbę, którą podawał mi Sketch. Wykluczyłam opcję zawartej w niej bomby, chwyciłam ją zatem obiema rękami, jako że była ciężka i zajrzałam do środka. Pewnie, że kuszącym było zabranie stąd jakiegoś aparatu i telefonu, ale nie byłam na tyle lekkomyślna. Widziałam, jak ciągle poprawiał tę torbę na ramieniu. Albo był cholernym bogaczem, który wyrzucał to, co mu ciążyło, albo był to nerwowy gest. Przynajmniej ja to tak interpretowałam. Może były kradzione i chciał umyć sobie rączki, przekazując je właśnie nam, bo wiedział, że najłatwiej zrzucić na dwójkę nieletnich, podejrzanych już kiedyś o kradzież. A może był tam jakiś podsłuch?
- A nie uważasz, że takie właśnie jest? - rzuciłam do Sketcha, kładąc torbę na ziemi i siadając przed nią ze skrzyżowanymi nogami. Rozchyliłam ją i zaczęłam przeglądać rzeczy, doszukując się na nich cholera wie czego. Zawsze marzyłam o własnym aparacie, tak swoją drogą, ale... - Musielibyśmy być przecież głupi, żeby coś takiego przyjąć od praktycznie obcego kolesia. Skoro twierdzisz, że nas znasz, to wiesz, że absolutnie nikt nigdy nie pomaga nam bezinteresownie. Ciężko więc uwierzyć, że tym razem miałoby być inaczej - co jakiś czas zerkałam na trzymane akurat w rękach urządzenie, ale głównie spojrzenie utkwione miałam w policyjnym portreciście. Momentami starałam się jednak nawiązać kontakt wzrokowy z bliźniakiem, bo sama czułam się kompletnie pogubiona w tej sytuacji. Co powinniśmy zrobić?
Nie uważał swojej osoby za dobroczyńcę. Może delikatnie minął się z prawdą mówiąc, że było to bezinteresowne. Korzystał na tej sytuacji, pozbywając się zbędnego balastu. I tylko od kaprysu zależało w jaki sposób się to stanie. Aparaty mogły zostać albo sprzedane na jakimś portalu internetowym, albo sprezentowane komuś, kto będzie się z nich cieszył. Lub raczej wciśnięte jako podejrzany prezent w tym konkretnym przypadku.
"Nie znasz nas."
Pozwolił sobie znów wzruszyć ramionami, na krótką chwilę obdarzając chłopaka nieokreślonym spojrzeniem. Owszem, znał tylko ich nazwiska. Nie broniło mu to jednak robić rzeczy na które nikt o zdrowych zmysłach by się nie pokusił wobec obcych nastolatków. Z reguły też ludzie nie rozmawiali ze zwierzętami, których nikt inny nie widział. Zaburzenia jednak były niemałym urozmaiceniem dla życia.
- Możesz sobie dopowiedzieć dalszą część. - Odpowiedział Bastienowi, przy końcu zwracając spojrzenie ku jego siostrze, która postanowiła przejrzeć zawartość torby. Uniósł rękę, by następnie wpleść palce w ciemne kosmyki i zmierzwić nieco całokształt. Czyli norma.
- Wszystkie te rzeczy pochodzą z komendy policji. Kiedyś albo należały do nas, albo były dowodami w sprawach. Nikt się jednak po nie nie zgłosił i oficjalnie należą do nas. Problem w tym, że jest ich za dużo i niepotrzebnie zajmują półki. Kazano mi się ich pozbyć, więc dobrze żeby trafiły w ręce kogoś, kto się nimi zaopiekuje. - Nakreślił pokrótce sytuacje, odkładając rękę do kieszeni. Cóż, zawsze była opcja, że mógł się zwyczajnie odwrócić i pójść w swoją stronę, "zapominając" torby. Co w jego przypadku i tak nie byłoby niczym nadzwyczajnym.
"Nie znasz nas."
Pozwolił sobie znów wzruszyć ramionami, na krótką chwilę obdarzając chłopaka nieokreślonym spojrzeniem. Owszem, znał tylko ich nazwiska. Nie broniło mu to jednak robić rzeczy na które nikt o zdrowych zmysłach by się nie pokusił wobec obcych nastolatków. Z reguły też ludzie nie rozmawiali ze zwierzętami, których nikt inny nie widział. Zaburzenia jednak były niemałym urozmaiceniem dla życia.
- Możesz sobie dopowiedzieć dalszą część. - Odpowiedział Bastienowi, przy końcu zwracając spojrzenie ku jego siostrze, która postanowiła przejrzeć zawartość torby. Uniósł rękę, by następnie wpleść palce w ciemne kosmyki i zmierzwić nieco całokształt. Czyli norma.
- Wszystkie te rzeczy pochodzą z komendy policji. Kiedyś albo należały do nas, albo były dowodami w sprawach. Nikt się jednak po nie nie zgłosił i oficjalnie należą do nas. Problem w tym, że jest ich za dużo i niepotrzebnie zajmują półki. Kazano mi się ich pozbyć, więc dobrze żeby trafiły w ręce kogoś, kto się nimi zaopiekuje. - Nakreślił pokrótce sytuacje, odkładając rękę do kieszeni. Cóż, zawsze była opcja, że mógł się zwyczajnie odwrócić i pójść w swoją stronę, "zapominając" torby. Co w jego przypadku i tak nie byłoby niczym nadzwyczajnym.
Przymrużyłem lekko oczy gdy tylko do mych uszu dotarły słowa Sketcha. Mogę sobie dopowiedzieć? I dopowiem. Żeby wiedział. Dopowiem sobie nawet zakończenie tej historii i z pewnością nie będzie ono szczęśliwe. Zmarszczyłem więc tylko nos i wróciłem spojrzeniem do wypełnionej urządzeniami torby przyglądając się jakoś bez przekonania kolejno wyciąganym przez Beskhę przedmiotom. Osobiście zostawiłbym to gówno na ulicy i odszedł w swoją stronę, ale... Dostrzegłem tę melancholię w spojrzeniu siostry gdy ta oglądała z każdej strony wygrzebany z torby aparat. Nie musiała nic mówić, już wiedziałem że jej na nim zależy. Gdy Sketch ponownie zabrał głos popatrzyłem na niego z ukosa nabierając jedynie jeszcze więcej podejrzliwości.
- Skoro to sprzęt policyjny na pewno mają podsłuchy... albo jakieś nadajniki. To zły pomysł. Wybacz, Bex. - oznajmiłem wyłapując wcześniej jej pytające spojrzenie. Jasne, przydałby mi się telefon, nawet bardzo. Zakładając, że byłoby mnie stać na opłacenie abonamentu. Nie wiem jednak czy stać mnie na takie ryzyko... Jeśli w telefonach faktycznie byłby podsłuch przyskrzyniliby mnie szybko za handel narkotykami. Wolałem mimo wszystko drałować po kontaktach na pieszo. Właśnie, kontakty... Może mógłbym znaleźć kogoś kto by ten sprzęt po prostu pod tym kątem sprawdził? Niegłupie... Popadłem w chwilową zadumę tracąc na ten czas zupełnie kontakt z rzeczywistością.
- Skoro to sprzęt policyjny na pewno mają podsłuchy... albo jakieś nadajniki. To zły pomysł. Wybacz, Bex. - oznajmiłem wyłapując wcześniej jej pytające spojrzenie. Jasne, przydałby mi się telefon, nawet bardzo. Zakładając, że byłoby mnie stać na opłacenie abonamentu. Nie wiem jednak czy stać mnie na takie ryzyko... Jeśli w telefonach faktycznie byłby podsłuch przyskrzyniliby mnie szybko za handel narkotykami. Wolałem mimo wszystko drałować po kontaktach na pieszo. Właśnie, kontakty... Może mógłbym znaleźć kogoś kto by ten sprzęt po prostu pod tym kątem sprawdził? Niegłupie... Popadłem w chwilową zadumę tracąc na ten czas zupełnie kontakt z rzeczywistością.
Odpowiedź Sketcha mnie rzecz jasna nie usatysfakcjonowała, dopowiedzieć mogliśmy sobie bardzo różne zakończenia i to w dodatku niekoniecznie takie, które przekonałyby nas do zaufania mu. Ale mu najwidoczniej na tym zaufaniu nie zależało, bo też niewiele chciał nam wyjaśnić. O ile "niewiele" było tutaj w ogóle dobrym słowem.
Siedziałam tak wciąż na ziemi z aparatem fotograficznym w ręku, gapiąc się w niego jak w obrazek. Skupiona byłam jednak przez cały czas na słowach ciemnowłosego, a kiedy skończył, podniosłam spojrzenie najpierw na niego, a potem na brata. Słyszałam jego słowa i w zasadzie nie spodziewałam się innych, sama twierdziłam, że pochopne ufanie komuś było głupie i lekkomyślne. Podrapałam się po policzku, a następnie zaczesałam wpadające mi w oczy kosmyki rudych włosów na ucho.
- A co zamierzałeś z nimi zrobić? - zapytałam, spojrzenie zielonych oczu wbijając w Sketcha. - Jeszcze zanim zwinęłam Ci żarcie - dopowiedziałam, tak na wszelki wypadek. Po tym wpadła mi do głowy ta sama myśl, co bliźniakowi. Zauważyłam zresztą, że myślami gdzieś odpłynął. Może rozważał wzięcie tych urządzeń? Zawsze możemy sprawdzić, czy nic w nich nie zamontowano, albo raczej... ktoś może sprawdzić. Jeśli okaże się, że mój "wybawca" faktycznie dał nam dobry sprzęt bez żadnego haka, to sporo byśmy w tym momencie stracili, tak po prostu zostawiając go. Może zrobiło mu się szkoda zdanych na siebie dzieciaków, żyjących wiecznie w nędzy?
Oh, w co Ty wierzysz... - skarciłam samą siebie w myślach. Aż siebie w tym momencie nie poznawałam i nie wiem, czy po prostu w Sketchu było coś, co sprawiało, że chciałam mu zaufać, czy też przemawiała przeze mnie chęć zdobycia tego aparatu. Wiedziałam, że sama sobie na taki nie uzbieram, a teraz, kiedy nadarzyła się okazja... co prawda, bardzo wątpliwa okazja, ale nie wzięłabym tego aparatu tak po prostu. Najpierw upewniłabym się co do wszystkiego. Jakoś. Poza tym miałam dziwne przeczucie, że nie ostatni raz spotkałam tego kolesia.
Siedziałam tak wciąż na ziemi z aparatem fotograficznym w ręku, gapiąc się w niego jak w obrazek. Skupiona byłam jednak przez cały czas na słowach ciemnowłosego, a kiedy skończył, podniosłam spojrzenie najpierw na niego, a potem na brata. Słyszałam jego słowa i w zasadzie nie spodziewałam się innych, sama twierdziłam, że pochopne ufanie komuś było głupie i lekkomyślne. Podrapałam się po policzku, a następnie zaczesałam wpadające mi w oczy kosmyki rudych włosów na ucho.
- A co zamierzałeś z nimi zrobić? - zapytałam, spojrzenie zielonych oczu wbijając w Sketcha. - Jeszcze zanim zwinęłam Ci żarcie - dopowiedziałam, tak na wszelki wypadek. Po tym wpadła mi do głowy ta sama myśl, co bliźniakowi. Zauważyłam zresztą, że myślami gdzieś odpłynął. Może rozważał wzięcie tych urządzeń? Zawsze możemy sprawdzić, czy nic w nich nie zamontowano, albo raczej... ktoś może sprawdzić. Jeśli okaże się, że mój "wybawca" faktycznie dał nam dobry sprzęt bez żadnego haka, to sporo byśmy w tym momencie stracili, tak po prostu zostawiając go. Może zrobiło mu się szkoda zdanych na siebie dzieciaków, żyjących wiecznie w nędzy?
Oh, w co Ty wierzysz... - skarciłam samą siebie w myślach. Aż siebie w tym momencie nie poznawałam i nie wiem, czy po prostu w Sketchu było coś, co sprawiało, że chciałam mu zaufać, czy też przemawiała przeze mnie chęć zdobycia tego aparatu. Wiedziałam, że sama sobie na taki nie uzbieram, a teraz, kiedy nadarzyła się okazja... co prawda, bardzo wątpliwa okazja, ale nie wzięłabym tego aparatu tak po prostu. Najpierw upewniłabym się co do wszystkiego. Jakoś. Poza tym miałam dziwne przeczucie, że nie ostatni raz spotkałam tego kolesia.
Nie są zbyt przekonani.
Widzę.
Zamierzasz coś z tym zrobić?
Nie, niech sprawy toczą się własnym rytmem.
Jeleń wyraźnie rozbawiony tą odpowiedzią, potrząsnął lekko porożem. Donośny stukot kopyt rozległ się w uliczce, a przemieszczające, opierzone zwierzę skupiło na sobie uwagę dwukolorowych oczu. Rogacz opuścił łeb, coby przejrzeć się z bliska twarzy dziewczyny. Studiował ją przez chwilę, kontemplując nad czymś, czego Sketch usłyszeć niestety nie mógł. Nie omieszkał powtórzyć tej czynności z Bastienem, dopiero po jej zakończeniu parskając kłębem zimnego powietrza.
- Nie mają ani nadajników ani posłuchów. Zawsze możecie sprawdzić sprzęt, droga wolna. - Nieświadomie wypowiedział ich myśli na głos. Nawet jeśli aparaty i telefony posiadały kiedyś takie "ulepszenia", to od kiedy walały się smętnie po szafkach, wszystko zostało pousuwane.
- Sprzedać w internecie. - Odparł, zerkając na dzierżony przez Beshkę aparat. Ewentualnie rzuciłby w kogoś jednym czy dwoma. Upsi pupsi!
Widzę.
Zamierzasz coś z tym zrobić?
Nie, niech sprawy toczą się własnym rytmem.
Jeleń wyraźnie rozbawiony tą odpowiedzią, potrząsnął lekko porożem. Donośny stukot kopyt rozległ się w uliczce, a przemieszczające, opierzone zwierzę skupiło na sobie uwagę dwukolorowych oczu. Rogacz opuścił łeb, coby przejrzeć się z bliska twarzy dziewczyny. Studiował ją przez chwilę, kontemplując nad czymś, czego Sketch usłyszeć niestety nie mógł. Nie omieszkał powtórzyć tej czynności z Bastienem, dopiero po jej zakończeniu parskając kłębem zimnego powietrza.
- Nie mają ani nadajników ani posłuchów. Zawsze możecie sprawdzić sprzęt, droga wolna. - Nieświadomie wypowiedział ich myśli na głos. Nawet jeśli aparaty i telefony posiadały kiedyś takie "ulepszenia", to od kiedy walały się smętnie po szafkach, wszystko zostało pousuwane.
- Sprzedać w internecie. - Odparł, zerkając na dzierżony przez Beshkę aparat. Ewentualnie rzuciłby w kogoś jednym czy dwoma. Upsi pupsi!
Zastanawiałem się długo nad tym do kogo ewentualnie mógłbym się z tym sprzętem zgłosić w myślach przywołując potencjalnych kandydatów. Niestety kogo bym do tej roli nie wybrał - wątpliwe, by zrobił to (tak jak rzekomo Sketch) całkowicie bezinteresownie. W tym biznesie niestety każdy patrzył wyłącznie na zysk i o swoją tylko dbał dupę. Czy więc mi się to w ogóle opłaci? Ma to jakikolwiek sens? Westchnąłem bezgłośnie do własnych myśli dopiero potem wracając z powrotem na ziemię. Zerknąłem z ukosa na siostrę dużo więcej uwagi poświęcając jednak samemu Morningstarowi. Oczywiście jego zapewnienia nijak mnie nie przekonały, chyba nikt nie sądził, że będzie inaczej? Na moje zaufanie trzeba było niestety bardzo długo pracować, pod tym względem byłem niestety bardzo oporny. Przyglądałem mu się więc dłuższą chwilę w milczeniu... Uważnie, badawczo.
- Skoro i tak miałeś się tego pozbyć... Możemy wziąć wszystko? - przekrzywiłem minimalnie głowę do boku ani na chwilę nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Wargi wykrzywiły się w płytkim, szemranym półuśmiechu. Jak brać to wszystko, nie? Nie palec, a całą rękę. Część mógłbym z całkiem pokaźnym zyskiem sprzedać, starczyłoby na opłacenie 'fachowca' i abonamentu telefonicznego na kilka najbliższych miesięcy. Później jakoś pójdzie, lepszy kontakt z pracodawcą i klientami pozwoli mi więcej zarobić.
- Skoro i tak miałeś się tego pozbyć... Możemy wziąć wszystko? - przekrzywiłem minimalnie głowę do boku ani na chwilę nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Wargi wykrzywiły się w płytkim, szemranym półuśmiechu. Jak brać to wszystko, nie? Nie palec, a całą rękę. Część mógłbym z całkiem pokaźnym zyskiem sprzedać, starczyłoby na opłacenie 'fachowca' i abonamentu telefonicznego na kilka najbliższych miesięcy. Później jakoś pójdzie, lepszy kontakt z pracodawcą i klientami pozwoli mi więcej zarobić.
- Sprawdzimy - przytaknęłam zdecydowanie, najwidoczniej mając zamiar parę z tych rzeczy przygarnąć. O ile nie wszystkie, jak chwilę potem wspomniał brat. Sketch sam sobie by zaszkodził, okłamując nas w tej sprawie lub wręczając lewy sprzęt, albo z podsłuchem... świadomość, że w razie co mieliśmy na niego haka, dodawała mi pewności i prawdopodobnie właśnie dlatego mimo wszelkich wątpliwości chciałam te urządzenia "przygarnąć". Podobnie jak brat, byłam bardzo nieufnym człowiekiem, z dystansem podchodzącym do ludzi. Dlatego też poza Bastienem (no, i moim kotem Leo) nie miałam nikogo bliskiego i nikogo nie obdarzyłam swoim zaufaniem.
- Mogłeś na tym zarobić, a zdecydowałeś się oddać... nam? A zresztą - machnęłam ręką lekceważąco, bo przyzwyczaiłam się już do Sketchowych odpowiedzi - wszystko tylko jeszcze bardziej komplikowały, postanowiłam więc tym razem odpuścić. Słysząc pytanie Buzz'a, uniosłam łuk brwiowy i wbiłam wyczekujące spojrzenie w portrecistę. Choć jeszcze nie zdążył udzielić żadnej odpowiedzi, już miałam w głowie obraz siebie i bliźniaka, targających ten sprzęt do domu. Niemal wszyscy ludzie w tych czasach posiadali swój telefon komórkowy i spytani, czy wyobrażają sobie bez niego życie, odpowiedzieliby z pewnością, że nie. A jednak, my z Bastienem byliśmy do tego zmuszeni i jakoś dawaliśmy radę, po prostu nie mając innego wyjścia. Teraz ono się pojawiło. Rany, to by wiele rzeczy ułatwiło. I w dodatku ten aparat fotograficzny...
Resztę oczywiście byśmy sprzedali - kolejny, duży zysk. Choć raz moglibyśmy spłacić czynsz na czas i mieć co zjeść jednocześnie. To zawsze brzmiało jak totalna abstrakcja, a teraz dostrzegłam możliwą okazję. Już nieraz miałam ochotę komornikowi po prostu splunąć w twarz, choć wiedziałam, że on jest tylko pośrednikiem i takie było jego zadanie. Miałam po prostu dość tych wizyt. Jak nie opieka społeczna, to ktoś jojczał o brak opłaconych rachunków. Szczerze nie znosiłam ich wszystkich.
- Mogłeś na tym zarobić, a zdecydowałeś się oddać... nam? A zresztą - machnęłam ręką lekceważąco, bo przyzwyczaiłam się już do Sketchowych odpowiedzi - wszystko tylko jeszcze bardziej komplikowały, postanowiłam więc tym razem odpuścić. Słysząc pytanie Buzz'a, uniosłam łuk brwiowy i wbiłam wyczekujące spojrzenie w portrecistę. Choć jeszcze nie zdążył udzielić żadnej odpowiedzi, już miałam w głowie obraz siebie i bliźniaka, targających ten sprzęt do domu. Niemal wszyscy ludzie w tych czasach posiadali swój telefon komórkowy i spytani, czy wyobrażają sobie bez niego życie, odpowiedzieliby z pewnością, że nie. A jednak, my z Bastienem byliśmy do tego zmuszeni i jakoś dawaliśmy radę, po prostu nie mając innego wyjścia. Teraz ono się pojawiło. Rany, to by wiele rzeczy ułatwiło. I w dodatku ten aparat fotograficzny...
Resztę oczywiście byśmy sprzedali - kolejny, duży zysk. Choć raz moglibyśmy spłacić czynsz na czas i mieć co zjeść jednocześnie. To zawsze brzmiało jak totalna abstrakcja, a teraz dostrzegłam możliwą okazję. Już nieraz miałam ochotę komornikowi po prostu splunąć w twarz, choć wiedziałam, że on jest tylko pośrednikiem i takie było jego zadanie. Miałam po prostu dość tych wizyt. Jak nie opieka społeczna, to ktoś jojczał o brak opłaconych rachunków. Szczerze nie znosiłam ich wszystkich.
Odwrócił wzrok za wychodzącym z uliczki jeleniem, co jednak dla Beshki i Bastiena musiało wyglądać jakby zwyczajnie zainteresował go jakiś hałas. Po chwili znów skupił się na dwójce z którą rozmawiał, wykorzystując chwilę by dokładniej się przyjrzeć. A przynajmniej chłopakowi, bo jego siostrę już miał okazję poobserwować ostatnio, jak zapewniał jej alibi.
- Jasne, są wasze. - Odparł. Miał swoje da aparaty na komendzie, których ciągle używał. I pomimo tego, że korzystał z nich dość często, wciąż były w bardzo dobrym stanie i wszyscy wiedzieli, że nikomu poza nim nie wolno było ich ruszać. Nawet mimo faktu, że głównie zajmował się portretami pamięciowymi. Cóż, żeby dobrze wykonywać swój fach, trzeba go przede wszystkim lubić.
- Ano mogłem. A może wy sprzedacie je lepiej? - Mruknął w odpowiedzi, choć miało to najmniej sensu ogólnego niż dotychczas wypowiadane przez niego słowa. Grunt to zaakceptować jego specyficzność i może jakoś uda się porozmawiać.
- Jasne, są wasze. - Odparł. Miał swoje da aparaty na komendzie, których ciągle używał. I pomimo tego, że korzystał z nich dość często, wciąż były w bardzo dobrym stanie i wszyscy wiedzieli, że nikomu poza nim nie wolno było ich ruszać. Nawet mimo faktu, że głównie zajmował się portretami pamięciowymi. Cóż, żeby dobrze wykonywać swój fach, trzeba go przede wszystkim lubić.
- Ano mogłem. A może wy sprzedacie je lepiej? - Mruknął w odpowiedzi, choć miało to najmniej sensu ogólnego niż dotychczas wypowiadane przez niego słowa. Grunt to zaakceptować jego specyficzność i może jakoś uda się porozmawiać.
Zdziwiła mnie odrobinę odpowiedź Sketcha. A więc możemy zabrać wszystko? Tak po prostu? Nawet na pierdoloną wigilię nie dostawaliśmy prezentów... Kto by przypuszczał, że możemy go dostać na ulicy? I to od osoby całkowicie nam obcej?
- Jasne, my możemy sprzedać, ale... Przecież nie ty zarobisz. Co w tym 'lepszego'? - zmarszczyłem lekko nos zwróciwszy się znów bezpośrednio do Mornigstara.
- Jeżeli faktycznie zależy ci wyłącznie na tym by się tego pozbyć... Głupotą byłoby tego nie przyjąć. Przyda się, dzięki. - tak, podziękowałem. Kto by pomyślał? Potem przeniosłem spojrzenie na siostrę, dłoń wsparłem na jej lewym ramieniu. Na pewno ucieszyła się na wieść, że będzie mogła zachować aparat, na pewno dobrze go wykorzysta.
- Daj tę torbę, przecież nie będziesz jej dźwigać. W domu na spokojnie przejrzymy jej zawartość. - obdarzyłem ją płytkim, słonecznym uśmiechem. I chodź cały dzień był w zasadzie jedną wielką porażką to przynajmniej zakończył się pozytywnym akcentem. Jeszcze przez chwilę przyglądałem się piegowatej twarzy siostry, aż wreszcie sobie coś łaskawie uświadomiłem.
- Będziesz miał coś przeciwko jeżeli zwrócimy ci ją innym razem? - miałem na myśli torbę, rzecz jasna. Nie wiem czy cała zawartość pomieściłaby się do torebki Bex, a nieść wszystko w dłoniach i kieszeniach... No tak nie za bardzo.
- Jasne, my możemy sprzedać, ale... Przecież nie ty zarobisz. Co w tym 'lepszego'? - zmarszczyłem lekko nos zwróciwszy się znów bezpośrednio do Mornigstara.
- Jeżeli faktycznie zależy ci wyłącznie na tym by się tego pozbyć... Głupotą byłoby tego nie przyjąć. Przyda się, dzięki. - tak, podziękowałem. Kto by pomyślał? Potem przeniosłem spojrzenie na siostrę, dłoń wsparłem na jej lewym ramieniu. Na pewno ucieszyła się na wieść, że będzie mogła zachować aparat, na pewno dobrze go wykorzysta.
- Daj tę torbę, przecież nie będziesz jej dźwigać. W domu na spokojnie przejrzymy jej zawartość. - obdarzyłem ją płytkim, słonecznym uśmiechem. I chodź cały dzień był w zasadzie jedną wielką porażką to przynajmniej zakończył się pozytywnym akcentem. Jeszcze przez chwilę przyglądałem się piegowatej twarzy siostry, aż wreszcie sobie coś łaskawie uświadomiłem.
- Będziesz miał coś przeciwko jeżeli zwrócimy ci ją innym razem? - miałem na myśli torbę, rzecz jasna. Nie wiem czy cała zawartość pomieściłaby się do torebki Bex, a nieść wszystko w dłoniach i kieszeniach... No tak nie za bardzo.
"Jasne, są wasze" - na te słowa podniosłam się wreszcie z ziemi, na której i tak siedziałam już wystarczająco długo, żeby tyłek mi zmarzł. Jeszcze wilka złapię i zamiast biegać za klientami z dragami, będę latać co chwilę do toalety i siedzieć z termosem pod kocem. Ah, no tak, nie stać mnie na termos.
- W takim razie... dzięki - rzuciłam do Sketcha, dźwigając jego torbę do góry. Szlag, ciężka była. Nie dziwię się, że tak mu wadziła przez całą drogę. W tym samym momencie jednak, w którym nakładałam ją sobie na ramię, chcąc zważyć, czy wszystko będę w stanie udźwignąć, brat położył mi na ramieniu dłoń, oferując pomoc. Posłałam w jego stronę delikatny uśmiech i wyjęłam z torby ten aparat, który sobie od początku upatrzyłam, aby zawiesić go na szyi. Zawsze jakieś odciążenie! Jeszcze kilka urządzeń wpakowałam sobie do czarnej torby, a resztę przekazałam Bastienowi.
- Ale sama też dałabym radę - dodałam w końcu, nie chcąc wyjść na słabą. Może i byłam szczupła, ale przy tym wbrew pozorom całkiem silna. W swoim życiu często słyszałam wyzwiska skierowane do mnie bądź brata, nieraz więc trzeba było na nie odpowiadać pięścią. Przy tym wyrobiłam trochę bicki.
- A, no właśnie... - spojrzałam na Sketcha, któremu nieumyślnie prawie zwinęłam torbę. Zapomniałam po prostu, że ona mogła się nie zaliczać do tego "wszystkiego", które mieliśmy sobie wziąć. - Moja torba nie jest aż na tyle pojemna - przytaknęłam słowom Bastiena.
- W takim razie... dzięki - rzuciłam do Sketcha, dźwigając jego torbę do góry. Szlag, ciężka była. Nie dziwię się, że tak mu wadziła przez całą drogę. W tym samym momencie jednak, w którym nakładałam ją sobie na ramię, chcąc zważyć, czy wszystko będę w stanie udźwignąć, brat położył mi na ramieniu dłoń, oferując pomoc. Posłałam w jego stronę delikatny uśmiech i wyjęłam z torby ten aparat, który sobie od początku upatrzyłam, aby zawiesić go na szyi. Zawsze jakieś odciążenie! Jeszcze kilka urządzeń wpakowałam sobie do czarnej torby, a resztę przekazałam Bastienowi.
- Ale sama też dałabym radę - dodałam w końcu, nie chcąc wyjść na słabą. Może i byłam szczupła, ale przy tym wbrew pozorom całkiem silna. W swoim życiu często słyszałam wyzwiska skierowane do mnie bądź brata, nieraz więc trzeba było na nie odpowiadać pięścią. Przy tym wyrobiłam trochę bicki.
- A, no właśnie... - spojrzałam na Sketcha, któremu nieumyślnie prawie zwinęłam torbę. Zapomniałam po prostu, że ona mogła się nie zaliczać do tego "wszystkiego", które mieliśmy sobie wziąć. - Moja torba nie jest aż na tyle pojemna - przytaknęłam słowom Bastiena.
Przydałaby się ławka, bo "tłumaczenie" tego wszystkiego na stojąco było nie lada wyzwaniem. W pewnej chwili nawet napadła go myśl, że autentycznie wyjdzie z siebie i stanie obok.
- Mam pracę, swoje już zarabiam. Jakbym sprzedał te aparaty, to pieniądze pewnie wydałbym na coś kompletnie głupiego. Na przykład zestaw noży kuchennych. - Co było głupie, bo przecież miał już kilka swoich "zabawek" przeznaczonych do mięs, warzyw i innych takich. Po co więcej? Nawet jeśli miałyby super epickie postacie z anime na rączkach.
Obserwował jak rodzeństwo radzi sobie z całym tym sprzętem elektronicznym i po prostu nie mógł powstrzymać minimalnego uśmiechu wpełzającego na usta. TAK, POZBYŁ SIE TEGO SHITU!
- Nie ma sprawy, nie musicie dziękować. - Machnął lekceważąco ręką zaraz po słowach Beshki. Wyświadczyli mu przysługę zabierając to wszystko, więc rachunki wyrównane. Na torbie zbytnio mu nie zależało. Nigdy jej nie używał i jedynie kurzyła kąt mieszkania.
- Nah, nie musicie się spieszyć z jej oddawaniem. - Odparł, przez krótką chwilę zastanawiając się czy niczego w niej nie zostawił. Szkicownik został na komendzie (a tak mu się przynajmniej wydawało), własny telefon miał w kieszeni a informator wciąż zawieszony na szyi... Czyli chyba nic nie zostawił. Nawet nie zauważył wystającego rąbka najbardziej ważnej dla siebie rzeczy. Kartki szkicownika zaszeleściły w torbie.
- Mam pracę, swoje już zarabiam. Jakbym sprzedał te aparaty, to pieniądze pewnie wydałbym na coś kompletnie głupiego. Na przykład zestaw noży kuchennych. - Co było głupie, bo przecież miał już kilka swoich "zabawek" przeznaczonych do mięs, warzyw i innych takich. Po co więcej? Nawet jeśli miałyby super epickie postacie z anime na rączkach.
Obserwował jak rodzeństwo radzi sobie z całym tym sprzętem elektronicznym i po prostu nie mógł powstrzymać minimalnego uśmiechu wpełzającego na usta. TAK, POZBYŁ SIE TEGO SHITU!
- Nie ma sprawy, nie musicie dziękować. - Machnął lekceważąco ręką zaraz po słowach Beshki. Wyświadczyli mu przysługę zabierając to wszystko, więc rachunki wyrównane. Na torbie zbytnio mu nie zależało. Nigdy jej nie używał i jedynie kurzyła kąt mieszkania.
- Nah, nie musicie się spieszyć z jej oddawaniem. - Odparł, przez krótką chwilę zastanawiając się czy niczego w niej nie zostawił. Szkicownik został na komendzie (a tak mu się przynajmniej wydawało), własny telefon miał w kieszeni a informator wciąż zawieszony na szyi... Czyli chyba nic nie zostawił. Nawet nie zauważył wystającego rąbka najbardziej ważnej dla siebie rzeczy. Kartki szkicownika zaszeleściły w torbie.
Zestaw noży kuchennych..? Fakt, wyjątkowo głupie. Jakby jeden nóż nie starczył. Życie nauczyło mnie być oszczędnym, ale kupiłbym ten nóż gdyby faktycznie go w domu brakowało. Oczywiście gdybym jakiś grosz zaoszczędził i mógł sobie na taki wydatek pozwolić. Tak czy owak ostatecznie wzruszyłem tylko lekko barkami i zawiesiłem sobie wygodnie torbę na ramieniu.
- W takim wypadku... Do kiedyś tam. - pożegnałem się ze Sketchem, obróciłem na pięcie i niespiesznym krokiem podążyłem przed siebie. Obejrzałem się tylko raz na siostrę by sprawdzić czy za mną podąża. Jeśli nie to... Mam nadzieję, że mimo wszystko zaraz to zrobi. Zaczynało się ściemniać, nie chciałbym aby włóczyła się samotnie nocami po mieście. Potem podążyłem dalej. /zt
- W takim wypadku... Do kiedyś tam. - pożegnałem się ze Sketchem, obróciłem na pięcie i niespiesznym krokiem podążyłem przed siebie. Obejrzałem się tylko raz na siostrę by sprawdzić czy za mną podąża. Jeśli nie to... Mam nadzieję, że mimo wszystko zaraz to zrobi. Zaczynało się ściemniać, nie chciałbym aby włóczyła się samotnie nocami po mieście. Potem podążyłem dalej. /zt
- To dobrze, bo na nadmiar toreb też nie narzekamy - odparłam na słowa Sketcha, a gdy tylko mój brat podążył przed siebie - od razu ruszyłam za nim, dotrzymując mu kroku. - Bywaj - rzuciłam jeszcze na odchodne.
Odchodząc, obiema rękami trzymałam wiszący u mej szyi aparat fotograficzny, oglądając go z zafascynowaniem. /zt
Odchodząc, obiema rękami trzymałam wiszący u mej szyi aparat fotograficzny, oglądając go z zafascynowaniem. /zt
Obserwował przez chwilę odchodzącą dwójkę, mrużąc minimalnie oczy. Jeleń stanął u jego boku, obniżając łeb, coby porożem szturchnąć ramię bruneta.
Zaczynasz się dobrze bawić.
Słuszne spostrzeżenie, rogaczu.
Wracamy?
Nie odpowiedział, obdarzając jelenia krótki, zadowolonym spojrzeniem. Obrócił się na pięcie, ruszając powolnym krokiem w tylko sobie znanym kierunku. Opierzone zwierzę szło u jego boku, podszeptując rozmaite pomysły.
z/t
Zaczynasz się dobrze bawić.
Słuszne spostrzeżenie, rogaczu.
Wracamy?
Nie odpowiedział, obdarzając jelenia krótki, zadowolonym spojrzeniem. Obrócił się na pięcie, ruszając powolnym krokiem w tylko sobie znanym kierunku. Opierzone zwierzę szło u jego boku, podszeptując rozmaite pomysły.
z/t
Dzień jak co dzień, nic szczególnego. Olivia nie miała żadnego celu w tym spacerze po centrum. Przechadzała się powoli, nie zdradzając szczególnego zainteresowania innymi przechodniami. Ręce trzymała w kieszeniach bluzy, na jej głowie tkwiły słuchawki. Jej postać nie sprawiała co prawda wrażenia szalenie niedostępnej lub nieprzyjaznej, ale wydawało się, że nie ma teraz ochoty z nimi rozmawiać i nawet zwyczajne spytanie o pogodę czy godzinę nie byłoby jej na rękę. Można było pomyśleć również, że dziewczyna gdzieś się spieszy, chociaż wcale tak nie było - jej ruchy przyprawione jednak były lekką nerwowością, jakby już w tym momencie była gdzieś spóźniona. A ona tylko brnęła przed siebie, co jakiś czas przystając na moment, aby obejrzeć wystawę mijanego sklepu. Ciuchacze, akcesoria do wystroju wnętrz, elektronika. Nic nie przykuło jej uwagi na tyle, aby zechciała wejść do środka i wydać trochę pieniędzy zarobionych przez matkę. Nic zresztą w tym dziwnego - przecież wyszła na spacer, nie na zakupy.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach