▲▼
Środa.
Szczerze mówiąc niewiele mu to mówiło. Próbował sobie przypomnieć, w którym dniu tak właściwie padł do łóżka, by jedynie od czasu do czasu się z niego wyczołgać, pójść umyć, zjeść coś, skorzystać z łazienki i wrócić do spania. Wszystko byle jakkolwiek uciec od bólu. Nawet jeśli teraz zdawał się być mniejszy niż tych kilka dni temu i tak rwał mu bark, zaszczepiając to znane, beznadziejne uczucie. Uczucie, jakby już nigdy nie miał odzyskać w ręce pełnej sprawności ani siły. Wiedział, że wszystko to jak zawsze minie po kilkunastu dniach, rozsądek nieustannie mu to powtarzał. Szkoda tylko, że ta tafla spokoju była nieustannie mącona przez bezpodstawną paranoję.
Siedząc już na krześle, próbował utrzymać głowę w górze, nie było to jednak zbyt proste. Nic dziwnego, że ostatecznie po prostu schował ją w zdrowym ramieniu (ranne nieustannie zwieszał luźno wzdłuż ciała) i leżał tak w absolutnej ciszy, gotów zasnąć na stole. Dopiero, gdy obok niego wylądowała szklanka z wodą, drgnął nieznacznie i podniósł się do góry z cichym pomrukiem. Zatrzymał wzrok na kanapkach, nawet nie próbując ukryć skrzywienia. Jego żołądek z miejsca protestował na sam zapach jedzenia, a co dopiero na wizję przełknięcia go. Nic dziwnego, że zaczął od szklanki wody, starając się zignorować talerz przed nim.
"Lepiej to zjedz, zanim zdecyduję Cię nakarmić własnoręcznie."
Czasem naprawdę chciałby, żeby Shane znał go odrobinę gorzej. W ostateczności przysunął do siebie talerz i uniósł na niego wzrok, nim jeszcze faktycznie postanowił podnieść kromkę chleba.
— Ty nie jesteś głodny? — zapytał, zupełnie automatycznie migając w akompaniamencie wypowiadanych na głos słów, nim palce zacisnęły się na jedzeniu i uniosły w górę. Dwukrotnie się zawahał, dopiero za trzecim razem w końcu biorąc mniejszy kęs. Żuł go tak długo, jakby zamiast samego masła, miał na nim co najmniej pięć różnych składników wymagających dokładnego pogryzienia. Gdy Kassir siadał naprzeciwko niego, Słowik ponownie podnosił i opuszczał dłoń z kanapką, wyraźnie nie mogąc się zdecydować czy jego żołądek jest gotów na dalszą walkę z mdłościami.
— Co ci się stało w dłoń? — zapytał połowicznie kontynuując temat, jak i jednocześnie go zmieniając. To się nazywał talent.
Dlaczego jest tutaj tak ciemno?
Shane zatrzymał się z kluczem w ręku, spoglądając sceptycznie na wnętrze mieszkania, którego... nie do końca widział. W pomieszczeniu panował całkowity mrok. Błądząc wzrokiem, szukał chociaż nitki światła słonecznego, ale po kilku sekundach poddał się. Wydał z siebie bezgłośne westchnienie, wchodząc do środka i macając ścianę, szukając z pamięci włącznik światła. Dopiero wtedy odwrócił się, odzyskując klucz z zamka. Schował przedmiot do kieszeni i zamknął za sobą drzwi.
Ściągnął z ramienia reklamówkę i położył ją niedaleko drzwi. Zaraz obok wylądowały jego ciemne buty. Wyprostował się i przeciągnął, spoglądając krytycznie na oświetlone miejsce. W szybkiej ocenie czarnowłosego, było dalekie od tego, co oczekiwał zastać. Przejechał palcami po twarzy, kręcąc nieco głową.
Potem to zrobię. Najpierw główny cel.
Bez najmniejszego zawahania skierował się do pokoju. Nacisnął klamkę, po czym pchnął lekko drzwi, wchodząc do środka. Lekkie skrzypienie wywołało nieznaczny grymas na jego twarzy. Jego oczy wyłapały wąskie linie światła wpadające przez nieszczelnie zasłonięte zasłony. Nie było ich wiele, ale wystarczyło, by wzrok zdołał wyłapać chociaż sylwetki poszczególnych mebli. Oszczędzało mu to bólu i problemu w postaci zahaczenia o krawędź danego przedmiotu.
Z najwyższą ostrożnością, jaką było stać go na ten moment, przemierzył pokój, by osiągnąć swój cel - znalezienie się przy samym łóżku, nad którym się nachylił zaraz potem.
- Pobudka, śpiąca królewno - rozległ się głos mężczyzny. Położył zdrową dłoń na pościeli. - Ile zamierzasz spać? - zadał pytanie, lekko szturchając postać. Ton głosu był łagodny i niezbyt głośny. Pozostawił go po tych słowach, podchodząc do okna z zamiarem wpuszczenia nieco światła dziennego do tego miejsca.
Shane zatrzymał się z kluczem w ręku, spoglądając sceptycznie na wnętrze mieszkania, którego... nie do końca widział. W pomieszczeniu panował całkowity mrok. Błądząc wzrokiem, szukał chociaż nitki światła słonecznego, ale po kilku sekundach poddał się. Wydał z siebie bezgłośne westchnienie, wchodząc do środka i macając ścianę, szukając z pamięci włącznik światła. Dopiero wtedy odwrócił się, odzyskując klucz z zamka. Schował przedmiot do kieszeni i zamknął za sobą drzwi.
Ściągnął z ramienia reklamówkę i położył ją niedaleko drzwi. Zaraz obok wylądowały jego ciemne buty. Wyprostował się i przeciągnął, spoglądając krytycznie na oświetlone miejsce. W szybkiej ocenie czarnowłosego, było dalekie od tego, co oczekiwał zastać. Przejechał palcami po twarzy, kręcąc nieco głową.
Potem to zrobię. Najpierw główny cel.
Bez najmniejszego zawahania skierował się do pokoju. Nacisnął klamkę, po czym pchnął lekko drzwi, wchodząc do środka. Lekkie skrzypienie wywołało nieznaczny grymas na jego twarzy. Jego oczy wyłapały wąskie linie światła wpadające przez nieszczelnie zasłonięte zasłony. Nie było ich wiele, ale wystarczyło, by wzrok zdołał wyłapać chociaż sylwetki poszczególnych mebli. Oszczędzało mu to bólu i problemu w postaci zahaczenia o krawędź danego przedmiotu.
Z najwyższą ostrożnością, jaką było stać go na ten moment, przemierzył pokój, by osiągnąć swój cel - znalezienie się przy samym łóżku, nad którym się nachylił zaraz potem.
- Pobudka, śpiąca królewno - rozległ się głos mężczyzny. Położył zdrową dłoń na pościeli. - Ile zamierzasz spać? - zadał pytanie, lekko szturchając postać. Ton głosu był łagodny i niezbyt głośny. Pozostawił go po tych słowach, podchodząc do okna z zamiarem wpuszczenia nieco światła dziennego do tego miejsca.
Zaprzyjaźnienie się z lekami przeciwbólowymi było dla niego czymś oczywistym. Rana kłuta w ramieniu robiła swoje, skutecznie rujnując mu samopoczucie, a nieustannie rwące szwy nijak tego nie ułatwiały. Szkoda, że nie minął jeszcze nawet tydzień, a pielęgniarka dobitnie powiedziała że rana będzie mu dokuczać przez minimum czternaście dni. Nic zatem dziwnego, że choć opakowania zgodnie krzyczały o sześciu godzinach przerwy, Słowik niejednokrotnie sięgał po nie już po czterech, większość dnia spędzając na spaniu. Chciałoby się sądzić, że w podobnej sytuacji wykaże się jakikolwiek rozsądkiem. Nie byłby jednak sobą, czyż nie?
Dlatego tuż obok tabletek przeciwbólowych stała szklanka z wodą bedącą resztkami po rozpuszczonych kostkach lodu i opróżniona do połowy ciemna butelka wypełniona złocistą whiskey. Sam chłopak leżał zakopany pod kołdrą i dwoma kocami. Tyle dobrego, że chociaż pozycję miał w miarę normalną, a położone wysoko poduszki uniemożliwiały mu obracanie się na boki, co mogłoby jakkolwiek uszkodzić szwy.
Jego głos nijak nie przedarł się do Słowika. Potrząśnięcie nim natomiast, już mocniej, ale nie było ono tak mordercze jak odsłonięcie zasłon i wpuszczenie do środka światła słonecznego. Ciemnowłosy momentalnie jęknął i uniósł zdrową rękę starając się osłonić oczy. Co nie było zbyt proste. Świadomość wracała do niego całkiem długo. Początkowo starał się nawet jakoś obracać łeb w ślad za Shanem. Jego sylwetkę rozpoznawał już zupełnie automatycznie, wiedząc że jest jedyną osobą z dorobionym do jego mieszkania kluczem. Siedział więc mrugając raz po raz, aż w miarę zaczął odzyskiwać wzrok. Niestety wraz z nim powrócił do niego ból. Wykrzywił usta w grymasie i wychylił się w stronę tabletek przeciwbólowych i alkoholu, walcząc przez chwilę z pudełkiem, które nijak nie chciało się poddać jego woli, niezależnie od tego jak mocno szarpał je palcami.
Dlatego tuż obok tabletek przeciwbólowych stała szklanka z wodą bedącą resztkami po rozpuszczonych kostkach lodu i opróżniona do połowy ciemna butelka wypełniona złocistą whiskey. Sam chłopak leżał zakopany pod kołdrą i dwoma kocami. Tyle dobrego, że chociaż pozycję miał w miarę normalną, a położone wysoko poduszki uniemożliwiały mu obracanie się na boki, co mogłoby jakkolwiek uszkodzić szwy.
Jego głos nijak nie przedarł się do Słowika. Potrząśnięcie nim natomiast, już mocniej, ale nie było ono tak mordercze jak odsłonięcie zasłon i wpuszczenie do środka światła słonecznego. Ciemnowłosy momentalnie jęknął i uniósł zdrową rękę starając się osłonić oczy. Co nie było zbyt proste. Świadomość wracała do niego całkiem długo. Początkowo starał się nawet jakoś obracać łeb w ślad za Shanem. Jego sylwetkę rozpoznawał już zupełnie automatycznie, wiedząc że jest jedyną osobą z dorobionym do jego mieszkania kluczem. Siedział więc mrugając raz po raz, aż w miarę zaczął odzyskiwać wzrok. Niestety wraz z nim powrócił do niego ból. Wykrzywił usta w grymasie i wychylił się w stronę tabletek przeciwbólowych i alkoholu, walcząc przez chwilę z pudełkiem, które nijak nie chciało się poddać jego woli, niezależnie od tego jak mocno szarpał je palcami.
Światło listopadowego dnia nie należało do intensywnych, ale wystarczyło, by zdołało swoją mocą rozświetlić pokój. Swoją lodowatością ukazało mu pomieszczenie oraz jego właściciela. Na nim właśnie skupił swoje spojrzenie, marszcząc nieco brwi. Trwało to kilka sekund, nim pozostawił miejsce przy oknie, by ponownie udać się do łóżka. Bez słowa stanął nad nim, w milczeniu rejestrując, co robił. Zamrugał oczami. Gdy jego umysł przetworzył odpowiednio informacje, wyciągnął ręce, dłońmi obejmując jego własne.
Boli.
- Poczekaj - nakazał mu bez cienia zawahania. Nie wyciągnął mu pudełeczka. Najpierw przechylił je lekko ku sobie, by spróbować rozpoznać po kolorach lub nazwie, co dokładnie ciemnowłosy próbował zabrać. Dopiero po upewnieniu się, że to nie jest nic szkodliwe, ostrożnie przekierował palce, sięgając ku jego brzegu służącemu za otwór i bez większego problemu otworzył je za pomocą kciuka, wsuwając wpierw do środka paznokieć. Wypuścił cicho powietrze z płuc, zabierając swoje ręce. Nie wiedział, dlaczego chciał to zrobić, ale uznał, że zaufa w ocenie sytuacji.
- Jak długo tkwiłeś w łóżku? - spytał się, międzyczasie sięgając po butelkę, nim sam to zrobił. Zapach, jaki w niego uderzył z niej wywołał mimowolnie grymas na jego twarzy. Zmrużył oczy, przekierowując ją ku światłu słonecznemu. Wzrokiem zarejestrował ilość zawartości napoju.
Wiedziałem...
- Rekwiruję - zapowiedział krótko, nie zamierzając przejawiać litości pod tym względem. - Wystarczy Ci.
Odsunął się od łóżka, nie zamierzając pozwolić Słowikowi na próbę odebrania butelki. Krytycznie obejrzał się po pomieszczeniu.
- Pójdź się umyć - powiedział jeszcze, zauważając coś szklanego po prawej stronie od siebie. - Czy mam cię zanieść tam? - podszedł do zauważonego przedmiotu i schylił się po niego. Butelka... - czuł się dziwnie, gdy schylił się po nią, międzyczasie przenosząc wcześniejszą butelkę tak, że obejmował ją lewym ramieniem. Niepełna sprawność dawała mu się we znaki.
- Potrzebujesz z czymś pomocy? - standardowe pytanie padło z ust Shane'a, gdy już wyprostował się. Kąciki ust uniosły się w łagodnym uśmiechu. - Czy poradzisz sobie sam? - czekając na reakcję, obrócił swoje ciało już w stronę wyjścia z pokoju. Wiedział, że nim przeszedłby do czegokolwiek więcej, potrzebował pozbyć się najpierw dodatkowego obciążenia.
Boli.
- Poczekaj - nakazał mu bez cienia zawahania. Nie wyciągnął mu pudełeczka. Najpierw przechylił je lekko ku sobie, by spróbować rozpoznać po kolorach lub nazwie, co dokładnie ciemnowłosy próbował zabrać. Dopiero po upewnieniu się, że to nie jest nic szkodliwe, ostrożnie przekierował palce, sięgając ku jego brzegu służącemu za otwór i bez większego problemu otworzył je za pomocą kciuka, wsuwając wpierw do środka paznokieć. Wypuścił cicho powietrze z płuc, zabierając swoje ręce. Nie wiedział, dlaczego chciał to zrobić, ale uznał, że zaufa w ocenie sytuacji.
- Jak długo tkwiłeś w łóżku? - spytał się, międzyczasie sięgając po butelkę, nim sam to zrobił. Zapach, jaki w niego uderzył z niej wywołał mimowolnie grymas na jego twarzy. Zmrużył oczy, przekierowując ją ku światłu słonecznemu. Wzrokiem zarejestrował ilość zawartości napoju.
Wiedziałem...
- Rekwiruję - zapowiedział krótko, nie zamierzając przejawiać litości pod tym względem. - Wystarczy Ci.
Odsunął się od łóżka, nie zamierzając pozwolić Słowikowi na próbę odebrania butelki. Krytycznie obejrzał się po pomieszczeniu.
- Pójdź się umyć - powiedział jeszcze, zauważając coś szklanego po prawej stronie od siebie. - Czy mam cię zanieść tam? - podszedł do zauważonego przedmiotu i schylił się po niego. Butelka... - czuł się dziwnie, gdy schylił się po nią, międzyczasie przenosząc wcześniejszą butelkę tak, że obejmował ją lewym ramieniem. Niepełna sprawność dawała mu się we znaki.
- Potrzebujesz z czymś pomocy? - standardowe pytanie padło z ust Shane'a, gdy już wyprostował się. Kąciki ust uniosły się w łagodnym uśmiechu. - Czy poradzisz sobie sam? - czekając na reakcję, obrócił swoje ciało już w stronę wyjścia z pokoju. Wiedział, że nim przeszedłby do czegokolwiek więcej, potrzebował pozbyć się najpierw dodatkowego obciążenia.
"Poczekaj."
Niecierpliwe dłonie znieruchomiały. Nie żeby faktycznie czuł się z tym jakoś szczególnie dobrze, gdy z każdą sekundą ból w ramieniu zdawał się nasilać. Nie żałował ostatnich akcji, nie był jednak zadowolony ze stanu w jakim z niego wyszedł. Gdyby jego obrona była równie dobra co atak, być może byłby w stanie uniknąć leżenia teraz w łóżku i użalania się nad samym sobą.
— A co dzisiaj jest? — zapytał cicho zachrypniętym głosem, wpatrując się w niego znużonym wzrokiem. Nie musiał go słyszeć, by rozumieć co mówi, mimo to i tak wychylił się do szafki nocnej, zgarniając z niej aparat słuchowy, odpowiednio go podkręcając.
Nie był za to zbyt zadowolony, gdy Shane zabrał mu butelkę z alkoholem. Skrzywił się rzucając mu wrogie spojrzenie, nie skomentował jednak jego zachowania ani słowem. Znał go zbyt dobrze, by wiedzieć że jakiekolwiek protesty najzwyczajniej w świecie nie wchodziły w grę. A już na pewno nie gdy był w takim stanie.
Ściągnał brwi i wymamrotał coś pod nosem wyciągając jedną tabletkę. Połknął ją na sucho, niczym nie popijając. Skoro zabrał mu jedyny płyn jaki miał w pokoju to nie miał większego wyboru, choć i tak musiał przyznać, że powoli zaczynał dopadać go kac.
— Możesz mi przynieść wody — wymruczał, wygrzebując się powoli z łóżka. Co nie było takie znowu łatwe. Dwa razy siadał ponownie na materacu, przyciskając zdrową rękę do czoła, by choć postarać się opanować wirowanie w głowie. Bezskutecznie. Cóż i tak był do niego na swój sposób przyzwyczajony.
Zebrał się ciężko do góry, odłożył aparat słuchowy i ruszył chwiejnym krokiem w stronę łazienki. Umycie się nie należało do najprostszych czynności, gdy na wszelkie sposoby musiałeś unikać zalania bandaża, niemniej przy użyciu słuchawki nie było to aż tak trudne. Ogarnął się, umył zęby i wyszedł z powrotem do pokoju ubierając coś świeżego, nim powłócząc nogami wszedł do jadalni, siadając na jednym z krzeseł, montując ponownie urządzenie na uchu. Tuż przy tym, gdy rozłożył się bezwładnie na stole.
— Daj mi umrzeć — standardowa śpiewka opuściła jego usta w ten sam niewyraźny sposób co zawsze. Rzadko kiedy wykrywał u siebie jakiekolwiek chęci do życia.
Niecierpliwe dłonie znieruchomiały. Nie żeby faktycznie czuł się z tym jakoś szczególnie dobrze, gdy z każdą sekundą ból w ramieniu zdawał się nasilać. Nie żałował ostatnich akcji, nie był jednak zadowolony ze stanu w jakim z niego wyszedł. Gdyby jego obrona była równie dobra co atak, być może byłby w stanie uniknąć leżenia teraz w łóżku i użalania się nad samym sobą.
— A co dzisiaj jest? — zapytał cicho zachrypniętym głosem, wpatrując się w niego znużonym wzrokiem. Nie musiał go słyszeć, by rozumieć co mówi, mimo to i tak wychylił się do szafki nocnej, zgarniając z niej aparat słuchowy, odpowiednio go podkręcając.
Nie był za to zbyt zadowolony, gdy Shane zabrał mu butelkę z alkoholem. Skrzywił się rzucając mu wrogie spojrzenie, nie skomentował jednak jego zachowania ani słowem. Znał go zbyt dobrze, by wiedzieć że jakiekolwiek protesty najzwyczajniej w świecie nie wchodziły w grę. A już na pewno nie gdy był w takim stanie.
Ściągnał brwi i wymamrotał coś pod nosem wyciągając jedną tabletkę. Połknął ją na sucho, niczym nie popijając. Skoro zabrał mu jedyny płyn jaki miał w pokoju to nie miał większego wyboru, choć i tak musiał przyznać, że powoli zaczynał dopadać go kac.
— Możesz mi przynieść wody — wymruczał, wygrzebując się powoli z łóżka. Co nie było takie znowu łatwe. Dwa razy siadał ponownie na materacu, przyciskając zdrową rękę do czoła, by choć postarać się opanować wirowanie w głowie. Bezskutecznie. Cóż i tak był do niego na swój sposób przyzwyczajony.
Zebrał się ciężko do góry, odłożył aparat słuchowy i ruszył chwiejnym krokiem w stronę łazienki. Umycie się nie należało do najprostszych czynności, gdy na wszelkie sposoby musiałeś unikać zalania bandaża, niemniej przy użyciu słuchawki nie było to aż tak trudne. Ogarnął się, umył zęby i wyszedł z powrotem do pokoju ubierając coś świeżego, nim powłócząc nogami wszedł do jadalni, siadając na jednym z krzeseł, montując ponownie urządzenie na uchu. Tuż przy tym, gdy rozłożył się bezwładnie na stole.
— Daj mi umrzeć — standardowa śpiewka opuściła jego usta w ten sam niewyraźny sposób co zawsze. Rzadko kiedy wykrywał u siebie jakiekolwiek chęci do życia.
- Środa.
Padła krótka odpowiedź, niezawierająca w sobie żadnych emocji. Czarnowłosy zarazem całkowicie zignorował posłane mu spojrzenia, wykonując głównie coś, co w swoim umyśle zanotował jako "swój obowiązek".
Po tym opuścił pomieszczenie. Powolne kroki skierował najpierw ku kuchni. Obok jednej z szafki postawił butelki, postanawiając w duchu, że zajmie się nimi potem. Wpierw miał inne plany, wykorzystując fakt, że właściciel mieszkania obecnie zajmował się higieną osobistą. Schylił się i delikatnie objął miejsce, gdzie jego na nodze znajdował się siniak. Twarz wykrzywił lekki grymas, świadczący o tym, że wysiłek dał się mu we znaki. Zmusił swoje ciało do powstania i wyprostowania się. Odrzucił na bok własny dyskomfort, decydując się na poświęcenie czasu na swoje przygotowanie. Posiadanie jednej sprawnej ręki skutecznie ograniczało pole działania. Sprawiło to, że Shane zawiesił się na około minutę, nim przeszedł do działania. Obejmowało ono rozpakowanie zawartości reklamówki, w której znajdowały się podstawowe produkty żywnościowe, takie jak chleb, masło i ser. Część znajdowała się jeszcze w szczelnie zamkniętych opakowaniach, które momentalnie wcisnął do lodówki. Ich zawartość miała ujrzeć światło dzienne w stosownym czasie.
Niesprawność fizyczna była niekomfortowa dla niego w działaniu, lecz uwinął się z przygotowaniami nim jeszcze chłopak skończył odświeżenie się. Rozłożył swój czas, tak, by zdołać przygotować dla siebie ciepły napój kofeinowy jako dodatek. Spojrzał krytycznym wzrokiem na swoje dzieło, a potem na bandaż na lewej ręce, nim wydał z siebie zrezygnowane westchnienie.
Drgnął, gdy usłyszał kroki. Nie odwrócił się, zajmując się nalewaniem cieczy do naczynia, które wcześniej przygotował. Dopiero po tym zerknął w jego stronę, spokojnie rejestrując wzrokiem jego zachowanie.
- Nie ma takiej przyjemności - odparł na jego słowa. Wziął do prawej ręki przedmiot i podszedł do stołu.
Postawił mu szklankę z wodą po jego prawej stronie.
- Trzymaj wodę - powiedział. - I coś do zjedzenia - kilka sekund później dołożył do tego talerz, na którym znajdowały się dwie kromki posmarowane masłem. - Powinno być wystarczająco lekkie, byś zdołał przełknąć.
Powrócił po swoją kawę. Chwycił ją i upił łyk, zatrzymując się w tym miejscu.
- Lepiej to zjedz, zanim zdecyduję Cię nakarmić własnoręcznie - dodał od siebie ciemnowłosy.
Potrząsnął nieco glową, decydując się na znalezienie się całkowicie w jadalni.
- Ostatni czas był dość... żywiołowy - zagaił, powoli zbliżając się do stołu. Wziął wolne krzesło, by usiąść na nim niedługo potem. - I wystarczająco męczący... - nie zamierzał pytać wprost o jego losy z przeciągu ostatnich dni. Kassir był tego zdania, że półżywa istota, z którą teraz rozmawiał powinna sama spróbować wyrzucić z siebie coś, co mogłoby być krótkim streszczeniem wydarzeń. Od siebie mógł głównie dodać jakiś początek, by zachęcić do rozwinięcia.
Padła krótka odpowiedź, niezawierająca w sobie żadnych emocji. Czarnowłosy zarazem całkowicie zignorował posłane mu spojrzenia, wykonując głównie coś, co w swoim umyśle zanotował jako "swój obowiązek".
Po tym opuścił pomieszczenie. Powolne kroki skierował najpierw ku kuchni. Obok jednej z szafki postawił butelki, postanawiając w duchu, że zajmie się nimi potem. Wpierw miał inne plany, wykorzystując fakt, że właściciel mieszkania obecnie zajmował się higieną osobistą. Schylił się i delikatnie objął miejsce, gdzie jego na nodze znajdował się siniak. Twarz wykrzywił lekki grymas, świadczący o tym, że wysiłek dał się mu we znaki. Zmusił swoje ciało do powstania i wyprostowania się. Odrzucił na bok własny dyskomfort, decydując się na poświęcenie czasu na swoje przygotowanie. Posiadanie jednej sprawnej ręki skutecznie ograniczało pole działania. Sprawiło to, że Shane zawiesił się na około minutę, nim przeszedł do działania. Obejmowało ono rozpakowanie zawartości reklamówki, w której znajdowały się podstawowe produkty żywnościowe, takie jak chleb, masło i ser. Część znajdowała się jeszcze w szczelnie zamkniętych opakowaniach, które momentalnie wcisnął do lodówki. Ich zawartość miała ujrzeć światło dzienne w stosownym czasie.
Niesprawność fizyczna była niekomfortowa dla niego w działaniu, lecz uwinął się z przygotowaniami nim jeszcze chłopak skończył odświeżenie się. Rozłożył swój czas, tak, by zdołać przygotować dla siebie ciepły napój kofeinowy jako dodatek. Spojrzał krytycznym wzrokiem na swoje dzieło, a potem na bandaż na lewej ręce, nim wydał z siebie zrezygnowane westchnienie.
Drgnął, gdy usłyszał kroki. Nie odwrócił się, zajmując się nalewaniem cieczy do naczynia, które wcześniej przygotował. Dopiero po tym zerknął w jego stronę, spokojnie rejestrując wzrokiem jego zachowanie.
- Nie ma takiej przyjemności - odparł na jego słowa. Wziął do prawej ręki przedmiot i podszedł do stołu.
Postawił mu szklankę z wodą po jego prawej stronie.
- Trzymaj wodę - powiedział. - I coś do zjedzenia - kilka sekund później dołożył do tego talerz, na którym znajdowały się dwie kromki posmarowane masłem. - Powinno być wystarczająco lekkie, byś zdołał przełknąć.
Powrócił po swoją kawę. Chwycił ją i upił łyk, zatrzymując się w tym miejscu.
- Lepiej to zjedz, zanim zdecyduję Cię nakarmić własnoręcznie - dodał od siebie ciemnowłosy.
Potrząsnął nieco glową, decydując się na znalezienie się całkowicie w jadalni.
- Ostatni czas był dość... żywiołowy - zagaił, powoli zbliżając się do stołu. Wziął wolne krzesło, by usiąść na nim niedługo potem. - I wystarczająco męczący... - nie zamierzał pytać wprost o jego losy z przeciągu ostatnich dni. Kassir był tego zdania, że półżywa istota, z którą teraz rozmawiał powinna sama spróbować wyrzucić z siebie coś, co mogłoby być krótkim streszczeniem wydarzeń. Od siebie mógł głównie dodać jakiś początek, by zachęcić do rozwinięcia.
Środa.
Szczerze mówiąc niewiele mu to mówiło. Próbował sobie przypomnieć, w którym dniu tak właściwie padł do łóżka, by jedynie od czasu do czasu się z niego wyczołgać, pójść umyć, zjeść coś, skorzystać z łazienki i wrócić do spania. Wszystko byle jakkolwiek uciec od bólu. Nawet jeśli teraz zdawał się być mniejszy niż tych kilka dni temu i tak rwał mu bark, zaszczepiając to znane, beznadziejne uczucie. Uczucie, jakby już nigdy nie miał odzyskać w ręce pełnej sprawności ani siły. Wiedział, że wszystko to jak zawsze minie po kilkunastu dniach, rozsądek nieustannie mu to powtarzał. Szkoda tylko, że ta tafla spokoju była nieustannie mącona przez bezpodstawną paranoję.
Siedząc już na krześle, próbował utrzymać głowę w górze, nie było to jednak zbyt proste. Nic dziwnego, że ostatecznie po prostu schował ją w zdrowym ramieniu (ranne nieustannie zwieszał luźno wzdłuż ciała) i leżał tak w absolutnej ciszy, gotów zasnąć na stole. Dopiero, gdy obok niego wylądowała szklanka z wodą, drgnął nieznacznie i podniósł się do góry z cichym pomrukiem. Zatrzymał wzrok na kanapkach, nawet nie próbując ukryć skrzywienia. Jego żołądek z miejsca protestował na sam zapach jedzenia, a co dopiero na wizję przełknięcia go. Nic dziwnego, że zaczął od szklanki wody, starając się zignorować talerz przed nim.
"Lepiej to zjedz, zanim zdecyduję Cię nakarmić własnoręcznie."
Czasem naprawdę chciałby, żeby Shane znał go odrobinę gorzej. W ostateczności przysunął do siebie talerz i uniósł na niego wzrok, nim jeszcze faktycznie postanowił podnieść kromkę chleba.
— Ty nie jesteś głodny? — zapytał, zupełnie automatycznie migając w akompaniamencie wypowiadanych na głos słów, nim palce zacisnęły się na jedzeniu i uniosły w górę. Dwukrotnie się zawahał, dopiero za trzecim razem w końcu biorąc mniejszy kęs. Żuł go tak długo, jakby zamiast samego masła, miał na nim co najmniej pięć różnych składników wymagających dokładnego pogryzienia. Gdy Kassir siadał naprzeciwko niego, Słowik ponownie podnosił i opuszczał dłoń z kanapką, wyraźnie nie mogąc się zdecydować czy jego żołądek jest gotów na dalszą walkę z mdłościami.
— Co ci się stało w dłoń? — zapytał połowicznie kontynuując temat, jak i jednocześnie go zmieniając. To się nazywał talent.
Z nieodgadniętym wyrazem twarzy spoglądał na chłopaka, rejestrując w umyśle jego zachowanie. Nie mógł odpędzić wrażenia, że czuł się obecnie niczym strażnik więzienny.
- Niespecjalnie - odparł krótko. - Potem sobie coś zrobię.
Nie myślał obecnie o posiłku dla siebie samego. Kwestię zaspokojenia pierwszych potrzeb przesunął na późniejszą porę bez żadnych wyrzutów sumienia. Pozwolił sobie za to na chwilowe rozkoszowanie się smakiem kawy oraz rozluźnieniem się.
Chociaż w pewnym momencie spojrzał na chłopaka bardziej ostro, przypominając wzrokiem, że byłby zdolny do nakarmienia go.
Pytanie sprawiło, że spojrzał na niego z ukosa, potrząsając lekko głową.
- Bliskie spotkanie z ogniem - odpowiedział bez zawahania. - Nic ciekawego - wzruszył nieznacznie ramionami, próbując podświadomie złagodzić sprawę. - Nie miałem wystarczająco szczęścia - spojrzał na bandaż znajdujący się na lewej ręce, po czym upił dalej kawę.
- Nie wiem, czy słyszałeś o ostatnich wydarzeniach przy Bibliotece - kontynuował z lekką nutą znudzenia. Odwrócił wzrok. - Niespecjalnie chce mi się opowiadać to w szczegółach, doczytasz w wiadomościach. Ale skończyłem na tym, że zająłem się ogniem.
Westchnął mimowolnie.
- Kiedy mówiłem, że brakuje mi ciepła, nie do końca mi o to chodziło - wyburczał. Po tym spojrzał ponownie na Słowika. - Przynajmniej jestem w jednym kawałku. Nie widzę sensu myślenia o tym dalej - chociaż wizja wysłania faktury albo paragonu do typów z gangu nadal nie opuszczała go. Nawet jeśli to w rzeczywistości nie było możliwe.
- A co z tobą? - wskazał podbródkiem na niego. - Czemu na siłę faszerujesz się lekami? - zadał pytanie, przypominając sobie wcześniejsze pudełko. Położył naczynie na stolik, kładąc zaraz obok niego dłonie. - I mi się wydaje... czy nie używasz ręki drugiej? - przyznał sam sobie, że nie umiał tego aż tak stwierdzić. Nie zwracał na to wcześniej uwagi. Dopiero sama rozmowa skłoniła go do poświęcenia uwagi tej sprawie.
- Zjedz chociaż jedną - nawiązał do przygotowanego posiłku. - Zostawienie pustego żołądka nie jest wskazane. Zwłaszcza przy lekach - obudziła się w nim cząstka litości.
- Niespecjalnie - odparł krótko. - Potem sobie coś zrobię.
Nie myślał obecnie o posiłku dla siebie samego. Kwestię zaspokojenia pierwszych potrzeb przesunął na późniejszą porę bez żadnych wyrzutów sumienia. Pozwolił sobie za to na chwilowe rozkoszowanie się smakiem kawy oraz rozluźnieniem się.
Chociaż w pewnym momencie spojrzał na chłopaka bardziej ostro, przypominając wzrokiem, że byłby zdolny do nakarmienia go.
Pytanie sprawiło, że spojrzał na niego z ukosa, potrząsając lekko głową.
- Bliskie spotkanie z ogniem - odpowiedział bez zawahania. - Nic ciekawego - wzruszył nieznacznie ramionami, próbując podświadomie złagodzić sprawę. - Nie miałem wystarczająco szczęścia - spojrzał na bandaż znajdujący się na lewej ręce, po czym upił dalej kawę.
- Nie wiem, czy słyszałeś o ostatnich wydarzeniach przy Bibliotece - kontynuował z lekką nutą znudzenia. Odwrócił wzrok. - Niespecjalnie chce mi się opowiadać to w szczegółach, doczytasz w wiadomościach. Ale skończyłem na tym, że zająłem się ogniem.
Westchnął mimowolnie.
- Kiedy mówiłem, że brakuje mi ciepła, nie do końca mi o to chodziło - wyburczał. Po tym spojrzał ponownie na Słowika. - Przynajmniej jestem w jednym kawałku. Nie widzę sensu myślenia o tym dalej - chociaż wizja wysłania faktury albo paragonu do typów z gangu nadal nie opuszczała go. Nawet jeśli to w rzeczywistości nie było możliwe.
- A co z tobą? - wskazał podbródkiem na niego. - Czemu na siłę faszerujesz się lekami? - zadał pytanie, przypominając sobie wcześniejsze pudełko. Położył naczynie na stolik, kładąc zaraz obok niego dłonie. - I mi się wydaje... czy nie używasz ręki drugiej? - przyznał sam sobie, że nie umiał tego aż tak stwierdzić. Nie zwracał na to wcześniej uwagi. Dopiero sama rozmowa skłoniła go do poświęcenia uwagi tej sprawie.
- Zjedz chociaż jedną - nawiązał do przygotowanego posiłku. - Zostawienie pustego żołądka nie jest wskazane. Zwłaszcza przy lekach - obudziła się w nim cząstka litości.
Spojrzał na niego uważnie, przez chwilę zastanawiając się czy nie powinien przypadkiem nieco mocniej na niego nacisnąć. W końcu Shane przychodził do niego mieszkania i jak widać robił wszystko by go ogarnąć, nawet jeśli Słowik kompletnie na to nie zasługiwał.
— Jesteś pewien? Może chociaż weź jedną z tych pseudo-kanapek. Dorzuć sobie jakiejś szynki czy cokolwiek, hm? — przesunął talerz w jego kierunku, nawet na chwilę nie odrywając od niego wzroku, gdy odgryzał kolejny kawałek kanapki, czując że jego żołądek w końcu się nieco uspokoił. Wybór chleba z masłem rzeczywiście był całkiem niezłym pomysłem.
— Z ogniem? — zamarł przez chwilę, skupiając się na jedzeniu, mimo że cały czas na niego patrzył, upewniając się że dostrzeże każde słowo. Shane tam był? Cholera. Pieprzeni Voyagers. Wiedział, że odwalali niezły szajs rzucając koktajlami mołotowa na wszystkie strony, ale fakt że cały ten ogień poparzył jego przyjaciela... w tym momencie szczerze żałował, że pożegnał ich jedynie kopnięciem, a nie wbiciem noża pomiędzy żebra.
Kiwnął głową na pytanie czy słyszał, nie wchodził jednak w jakieś większe szczegóły. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że im mniej Kassir wiedział, tym lepiej. W tym właśnie dla niego. Lisy nie lubiły, gdy ktoś znał ich prawdziwą tożsamość.
Pokiwał głową, nie dodając nic więcej. Nie kontynuowanie tematu było mu w tym momencie mocno na rękę, a fakt że to własnie Shane wyszedł z podobną propozycją, momentalnie ściągał z niego wszelkie podejrzenia. Przynajmniej tak sądził dopóki nie padło kolejne pytanie.
— Uszkodziłem bark — westchnął ciężko, odkładając połowę kromki na talerz i otrzepał dłonie, by wrócić do migania wraz z mową — byłem z tym w szpitalu, dostałem zwolnienie na dwa tygodnie. Przynajmniej mam spokój od pracy na jakiś czas, a i tak muszą mi płacić.
Zażartował unosząc kącik ust ku górze. W końcu zgodnie z jego słowami zabrał się za jedzenie na tyle, by faktycznie zjeść jedną kromkę do końca. Po krótkiej chwili zawahania podniósł i drugą, wzdychając cicho pod nosem.
— Wpadłeś z jakiegoś konkretnego powodu? — zapytał wracając do niego uwagą. Nie żeby go wyrzucał, ale rzadko kiedy ktoś faktycznie przychodził bez większego celu.
— Jesteś pewien? Może chociaż weź jedną z tych pseudo-kanapek. Dorzuć sobie jakiejś szynki czy cokolwiek, hm? — przesunął talerz w jego kierunku, nawet na chwilę nie odrywając od niego wzroku, gdy odgryzał kolejny kawałek kanapki, czując że jego żołądek w końcu się nieco uspokoił. Wybór chleba z masłem rzeczywiście był całkiem niezłym pomysłem.
— Z ogniem? — zamarł przez chwilę, skupiając się na jedzeniu, mimo że cały czas na niego patrzył, upewniając się że dostrzeże każde słowo. Shane tam był? Cholera. Pieprzeni Voyagers. Wiedział, że odwalali niezły szajs rzucając koktajlami mołotowa na wszystkie strony, ale fakt że cały ten ogień poparzył jego przyjaciela... w tym momencie szczerze żałował, że pożegnał ich jedynie kopnięciem, a nie wbiciem noża pomiędzy żebra.
Kiwnął głową na pytanie czy słyszał, nie wchodził jednak w jakieś większe szczegóły. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że im mniej Kassir wiedział, tym lepiej. W tym właśnie dla niego. Lisy nie lubiły, gdy ktoś znał ich prawdziwą tożsamość.
Pokiwał głową, nie dodając nic więcej. Nie kontynuowanie tematu było mu w tym momencie mocno na rękę, a fakt że to własnie Shane wyszedł z podobną propozycją, momentalnie ściągał z niego wszelkie podejrzenia. Przynajmniej tak sądził dopóki nie padło kolejne pytanie.
— Uszkodziłem bark — westchnął ciężko, odkładając połowę kromki na talerz i otrzepał dłonie, by wrócić do migania wraz z mową — byłem z tym w szpitalu, dostałem zwolnienie na dwa tygodnie. Przynajmniej mam spokój od pracy na jakiś czas, a i tak muszą mi płacić.
Zażartował unosząc kącik ust ku górze. W końcu zgodnie z jego słowami zabrał się za jedzenie na tyle, by faktycznie zjeść jedną kromkę do końca. Po krótkiej chwili zawahania podniósł i drugą, wzdychając cicho pod nosem.
— Wpadłeś z jakiegoś konkretnego powodu? — zapytał wracając do niego uwagą. Nie żeby go wyrzucał, ale rzadko kiedy ktoś faktycznie przychodził bez większego celu.
Pokręcił przecząco głową.
- Jestem - zapewnił go, wyciągając rękę przed siebie i przysuwając talerz ponownie w jego stronę. Był pod tym względem poważny i nie zapowiadało się na to, aby zrezygnował z własnych słów.
Przytaknął, potwierdzając swoje słowa o ogniu. Na potwierdzenie swoich słów wyciągnął lewą rękę, unosząc ją na wysokość klatki piersiowej. Ślady poparzenia zakrywał biały bandaż i część rękawa bluzy. Chodziło mu bardziej o pokazanie, że zranienie miało rzeczywiście miejsce. Ten pokaz trwał kilka sekund, nim wzruszył ramionami i opuścił rękę.
Mimowolnie skrzywił się przez słowa ciemnowłosego. Jego twarz powróciła dość szybko do normy, a on śledził wzrokiem jego ruchy podczas wypowiadania się.
- Czyli nie tylko ja mogę narzekać na pech w ostatnim czasie - stwierdził. - Będę Cię mniej zagadywać. Nie przemęczaj się dodatkowo - zachichotał krótko. - Pewnie są tym zachwyceni - skomentował kwestię o pracy. Ale...
Nie zapytał.
Czarnowłosy nie zamierzał dopytywać się o pochodzenie jego ran. Patrząc oczami w przeszłość, mało kiedy zadawał pytanie o wydarzenie, które powodowało dane zranienie. Jego poziom zainteresowania cudzą przeszłością najczęściej był bliski zero. Powodów takiej sprawy było kilka, a jednym z nich był fakt, że Shane nie umiał sprecyzować, czy byłby zdolny opowiadać od siebie swoją historię raz za razem.
Dopił już do końca kawę, nim odpowiedział na zadane pytanie.
- Uznałem, że mogłeś się stęsknić za moim widokiem - odparł mu. - Do tego nie mogłem dopuścić - dodatkowe dni wolnego były czymś, co przyjął z chęcią, a ich część postanowił poświęcić na spędzenie czasu ze swoim przyjacielem. Chociaż nie przyznał na głos, że nie miał w ogóle gwarancji, że zastanie go obecnie w mieszkaniu. I co by zrobił dokładniej, gdyby wydarzenia potoczyły się inaczej. W jego głowie kłębiły się scenariusze, będące zbliżone do tych, jakie wykonywał w przeszłości.
Odetchnął w duchu, gdy zobaczył, że kwestia przymusowego karmienia zniknęła wraz z pierwszą kromką.
- I trochę minęło od mojej wizyty - zauważył dodatkowo, wstając z krzesła. - Jeśli już zjadłeś, to wezmę talerz - wyciągnął rękę po wspomniany przedmiot. Zamierzał w jakimś stopniu oporządzić używane naczynia, nie chcąc przy tym pozostawiać po sobie bałaganu.
- Potrzebujesz pomocy z ogarnięciem kontuzji? - spytał za to o coś innego. - Od dziecka marzyłem, by zostać pielęgniarką. Tylko uroku osobistego mi zabrakło - w jego głos wkradł się żartobliwy ton.
- Jestem - zapewnił go, wyciągając rękę przed siebie i przysuwając talerz ponownie w jego stronę. Był pod tym względem poważny i nie zapowiadało się na to, aby zrezygnował z własnych słów.
Przytaknął, potwierdzając swoje słowa o ogniu. Na potwierdzenie swoich słów wyciągnął lewą rękę, unosząc ją na wysokość klatki piersiowej. Ślady poparzenia zakrywał biały bandaż i część rękawa bluzy. Chodziło mu bardziej o pokazanie, że zranienie miało rzeczywiście miejsce. Ten pokaz trwał kilka sekund, nim wzruszył ramionami i opuścił rękę.
Mimowolnie skrzywił się przez słowa ciemnowłosego. Jego twarz powróciła dość szybko do normy, a on śledził wzrokiem jego ruchy podczas wypowiadania się.
- Czyli nie tylko ja mogę narzekać na pech w ostatnim czasie - stwierdził. - Będę Cię mniej zagadywać. Nie przemęczaj się dodatkowo - zachichotał krótko. - Pewnie są tym zachwyceni - skomentował kwestię o pracy. Ale...
Nie zapytał.
Czarnowłosy nie zamierzał dopytywać się o pochodzenie jego ran. Patrząc oczami w przeszłość, mało kiedy zadawał pytanie o wydarzenie, które powodowało dane zranienie. Jego poziom zainteresowania cudzą przeszłością najczęściej był bliski zero. Powodów takiej sprawy było kilka, a jednym z nich był fakt, że Shane nie umiał sprecyzować, czy byłby zdolny opowiadać od siebie swoją historię raz za razem.
Dopił już do końca kawę, nim odpowiedział na zadane pytanie.
- Uznałem, że mogłeś się stęsknić za moim widokiem - odparł mu. - Do tego nie mogłem dopuścić - dodatkowe dni wolnego były czymś, co przyjął z chęcią, a ich część postanowił poświęcić na spędzenie czasu ze swoim przyjacielem. Chociaż nie przyznał na głos, że nie miał w ogóle gwarancji, że zastanie go obecnie w mieszkaniu. I co by zrobił dokładniej, gdyby wydarzenia potoczyły się inaczej. W jego głowie kłębiły się scenariusze, będące zbliżone do tych, jakie wykonywał w przeszłości.
Odetchnął w duchu, gdy zobaczył, że kwestia przymusowego karmienia zniknęła wraz z pierwszą kromką.
- I trochę minęło od mojej wizyty - zauważył dodatkowo, wstając z krzesła. - Jeśli już zjadłeś, to wezmę talerz - wyciągnął rękę po wspomniany przedmiot. Zamierzał w jakimś stopniu oporządzić używane naczynia, nie chcąc przy tym pozostawiać po sobie bałaganu.
- Potrzebujesz pomocy z ogarnięciem kontuzji? - spytał za to o coś innego. - Od dziecka marzyłem, by zostać pielęgniarką. Tylko uroku osobistego mi zabrakło - w jego głos wkradł się żartobliwy ton.
Kłócenie się z nim nie miało najmniejszego sensu. Zresztą, Shane był dorosły, z pewnością sam potrafił ocenić, kiedy jego żołądek zaczyna się domagać czegoś więcej niż powietrza. Tak powinien sobie wmawiać, choć gdyby zostawić taką opcję samemu Słowikowi, zapewne karmiłby się głównie alkoholem. Przesunął powoli językiem po dolnej wardze, jednocześnie przenosząc wzrok na rękę, którą pokazywał mu Shane. Nie mógł dostrzec skrytej pod bandażem rany, mimo to i tak wyraźnie się skrzywił. Nie żeby była to jakaś szczególnie dziwna reakcja w odpowiedzi na to, że ktoś zranił osobę, którą Słowik uznawał za przyjaciela.
Gdy opuścił kończynę w dół i dodał coś o pracy, chłopak wybudził się z zamyślenia i potrząsnął nieznacznie głową.
— Taak. Przynajmniej udają, że się o mnie troszczą. Przez pytaniem kiedy wracam do pracy zawsze pamiętają, by zapytać jak się czuję — wymruczał z przekąsem, wykrzywiając usta w grymaśnym uśmiechu. Nie miał im tego jakoś szczególnie za złe, niemniej chyba tylko jedna osoba spośród jego klientów wykazywała autentyczne zmartwienie stanem jego zdrowia, zamiast przysłaniać durnym pytaniem fakt, że nie mają z kimś się przespać. Częściowo powinno go to martwić. W końcu nie bez powodu unikał utrzymywania z nimi prywatnego kontaktu. Przygryzł policzek od środka, zaraz przerzucając się jednak na jedzenie kanapki.
— Shane, tęsknię za tobą już w minutę po tym jak opuszczasz mój apartament — odparł z szerokim, czarującym uśmiechem, który przybierał już zupełnie automatycznie, kompletnie go nie kontrolując. Wystarczyła drobna zaczepka, by Słowik przełączał się na swój tryb pracy, którym nie bez powodu jednał sobie ludzi.
Uniósł nieznacznie dłoń do góry, umożliwiając mu tym samym zabranie talerza wraz z ostatnim kęsem kanapki. Parsknął cichym śmiechem na jego słowa, przymykając na dłuższą chwilę powieki. Wyłączanie podstawowego dla niego zmysłu zawsze było ciekawym doświadczeniem. Jego organizm stopniowo przyzwyczajał się do odzyskanego w jednym uchu słuchu, bywało jednak wiele momentów, gdy nie potrafił odpowiednio ich umieścić w przestrzeni. Czasem bawił się więc z samym sobą w taki sposób jak teraz.
— Nie, dzięki. Nie trzeba, na razie mam unikać zbyt częstego wymieniania bandaża — nie wchodził w szczegóły, nie sądząc by jego szwy były szczególnie interesującym tematem. Teraz na tabletce przeciwbólowej mógł przynajmniej normalnie funkcjonować. Otworzył powoli powieki i zabujał się w przód i w tył na krześle.
— Może jednak chcesz, żebym zamówił jakieś jedzenie? Chociaż zupę? — zaproponował, śledząc go czujnym wzrokiem.
Gdy opuścił kończynę w dół i dodał coś o pracy, chłopak wybudził się z zamyślenia i potrząsnął nieznacznie głową.
— Taak. Przynajmniej udają, że się o mnie troszczą. Przez pytaniem kiedy wracam do pracy zawsze pamiętają, by zapytać jak się czuję — wymruczał z przekąsem, wykrzywiając usta w grymaśnym uśmiechu. Nie miał im tego jakoś szczególnie za złe, niemniej chyba tylko jedna osoba spośród jego klientów wykazywała autentyczne zmartwienie stanem jego zdrowia, zamiast przysłaniać durnym pytaniem fakt, że nie mają z kimś się przespać. Częściowo powinno go to martwić. W końcu nie bez powodu unikał utrzymywania z nimi prywatnego kontaktu. Przygryzł policzek od środka, zaraz przerzucając się jednak na jedzenie kanapki.
— Shane, tęsknię za tobą już w minutę po tym jak opuszczasz mój apartament — odparł z szerokim, czarującym uśmiechem, który przybierał już zupełnie automatycznie, kompletnie go nie kontrolując. Wystarczyła drobna zaczepka, by Słowik przełączał się na swój tryb pracy, którym nie bez powodu jednał sobie ludzi.
Uniósł nieznacznie dłoń do góry, umożliwiając mu tym samym zabranie talerza wraz z ostatnim kęsem kanapki. Parsknął cichym śmiechem na jego słowa, przymykając na dłuższą chwilę powieki. Wyłączanie podstawowego dla niego zmysłu zawsze było ciekawym doświadczeniem. Jego organizm stopniowo przyzwyczajał się do odzyskanego w jednym uchu słuchu, bywało jednak wiele momentów, gdy nie potrafił odpowiednio ich umieścić w przestrzeni. Czasem bawił się więc z samym sobą w taki sposób jak teraz.
— Nie, dzięki. Nie trzeba, na razie mam unikać zbyt częstego wymieniania bandaża — nie wchodził w szczegóły, nie sądząc by jego szwy były szczególnie interesującym tematem. Teraz na tabletce przeciwbólowej mógł przynajmniej normalnie funkcjonować. Otworzył powoli powieki i zabujał się w przód i w tył na krześle.
— Może jednak chcesz, żebym zamówił jakieś jedzenie? Chociaż zupę? — zaproponował, śledząc go czujnym wzrokiem.
Prychnął, maskując przy tym śmiech, który zebrał mu się po usłyszeniu jego słów.
- Popatrz jacy empatyczni ludzie. Brakuje jeszcze by wysyłali Ci bukiety kwiatów z bilecikami - dodał. - Gdyby każde pytanie o powrót do pracy przyspieszałoby leczenie obrażeń, to szpitale nie byłyby potrzebne - stwierdził Shane. Nie dało się nic poradzić na ten fakt. Pracodawcę interesowała użyteczność na pierwszym miejscu, a często stan zdrowia spychał gdzieś na dalsze podium.
- Tak, tak - pokiwał głową, przewracając przy tym oczami, gdy ujrzał jego uśmiech. - Powiedzmy, że skoro mnie nie wyrzuciłeś, to coś w tym jest - jego odpowiedź była odruchowa. Czarnowłosy nie poświęcił nawet ułamka sekundy, by zastanowić się bardziej nad odpowiedzią.
Wziął od niego talerz, a potem naczynie po wypitej kawie i udał się w stronę zlewozmywaka. Podwinął rękawy i bez wahania wziął się za szybkie przepłukanie przedmiotów, by potem je przemyć nasączoną płynem gąbką. Zacisnął nieco zęby, czując się jak kaleka, gdy te czynności wykonywał głównie jedną ręką. Jednak nie były one zbyt skomplikowane, by czuł większe problemy z tym.
- Spoko - bez zastanowienia zaakceptował to, nie odwracając się nawet w jego kierunku.
Marzenia o bycie pielęgniarką zostały z łatwością złamane.
Po upływie krótkiego czasu obrane zadanie wykonał z zadowalającym sukcesem. Mokre naczynia pozostawił na suszarce, a niechciane resztki spłukał dodatkową ilością wody. Prawą dłoń otarł o spodnie, chcąc pozbyć się z niej nadmiaru wilgoci.
Międzyczasie mógł zastanowić się nad inną kwestią.
- Co do jedzenia... Skoro aż tak nalegasz - z jego ust wyrwało się ciche westchnienie, a jego wzrok powędrował w stronę Słowika. - Zamów cokolwiek, co tam uznasz - nie planował sam niczego zamawiać, więc nie poświęcał zbytnio chwili na zastanowienie się, czy miał ochotę na cokolwiek konkretnego.
- Tylko nie to, co ostatnio - dorzucił zaraz potem, natchniony pewnym wydarzeniem. - Przesadzili z ilością przypraw, zepsuło to smak całkowicie - nieco pochmurniał przypominając sobie owe zamówienie. Mógł niemalże przysiąc, że była to nieudolna próba zamaskowania niezbyt świeżego mięsa.
To mogłoby dość wiele wyjaśniać...
Pokręcił lekko głową, zbliżając się do stołu.
- Planowałeś coś na dzisiaj? - spytał się go, gdy ponownie posadził swoje cztery litery na krześle. - Nie licząc przespania całego dnia, królewno - dorzucił. - Jeśli nie, to proponuję Ci swoje skromne towarzystwo na więcej niż kilkanaście dodatkowych minut.
- Popatrz jacy empatyczni ludzie. Brakuje jeszcze by wysyłali Ci bukiety kwiatów z bilecikami - dodał. - Gdyby każde pytanie o powrót do pracy przyspieszałoby leczenie obrażeń, to szpitale nie byłyby potrzebne - stwierdził Shane. Nie dało się nic poradzić na ten fakt. Pracodawcę interesowała użyteczność na pierwszym miejscu, a często stan zdrowia spychał gdzieś na dalsze podium.
- Tak, tak - pokiwał głową, przewracając przy tym oczami, gdy ujrzał jego uśmiech. - Powiedzmy, że skoro mnie nie wyrzuciłeś, to coś w tym jest - jego odpowiedź była odruchowa. Czarnowłosy nie poświęcił nawet ułamka sekundy, by zastanowić się bardziej nad odpowiedzią.
Wziął od niego talerz, a potem naczynie po wypitej kawie i udał się w stronę zlewozmywaka. Podwinął rękawy i bez wahania wziął się za szybkie przepłukanie przedmiotów, by potem je przemyć nasączoną płynem gąbką. Zacisnął nieco zęby, czując się jak kaleka, gdy te czynności wykonywał głównie jedną ręką. Jednak nie były one zbyt skomplikowane, by czuł większe problemy z tym.
- Spoko - bez zastanowienia zaakceptował to, nie odwracając się nawet w jego kierunku.
Marzenia o bycie pielęgniarką zostały z łatwością złamane.
Po upływie krótkiego czasu obrane zadanie wykonał z zadowalającym sukcesem. Mokre naczynia pozostawił na suszarce, a niechciane resztki spłukał dodatkową ilością wody. Prawą dłoń otarł o spodnie, chcąc pozbyć się z niej nadmiaru wilgoci.
Międzyczasie mógł zastanowić się nad inną kwestią.
- Co do jedzenia... Skoro aż tak nalegasz - z jego ust wyrwało się ciche westchnienie, a jego wzrok powędrował w stronę Słowika. - Zamów cokolwiek, co tam uznasz - nie planował sam niczego zamawiać, więc nie poświęcał zbytnio chwili na zastanowienie się, czy miał ochotę na cokolwiek konkretnego.
- Tylko nie to, co ostatnio - dorzucił zaraz potem, natchniony pewnym wydarzeniem. - Przesadzili z ilością przypraw, zepsuło to smak całkowicie - nieco pochmurniał przypominając sobie owe zamówienie. Mógł niemalże przysiąc, że była to nieudolna próba zamaskowania niezbyt świeżego mięsa.
To mogłoby dość wiele wyjaśniać...
Pokręcił lekko głową, zbliżając się do stołu.
- Planowałeś coś na dzisiaj? - spytał się go, gdy ponownie posadził swoje cztery litery na krześle. - Nie licząc przespania całego dnia, królewno - dorzucił. - Jeśli nie, to proponuję Ci swoje skromne towarzystwo na więcej niż kilkanaście dodatkowych minut.
Uniósł kącik ust w zmęczonym uśmiechu.
— Bez kitu. Przez ciebie aż zachciało mi się w coś pograć, chociaż obawiam się, że nie byłby to teraz najlepszy pomysł — wymruczał niewyraźnie, nie zamierzając wciągać Shane'a głębiej w ten temat. Jakby nie patrzeć Słowik miał jednego oficjalnego pracodawcę i kilku pobocznych, którzy nadal generowali u niego regularne przychody.
— Widzisz? Chociaż nie podoba mi się to 'powiedzmy'. Czuję się jakbyś sugerował, że mógłbym cię okłamać — powiedział wyraźnie przerysowanym, zawiedzionym tonem. Wybitnie wskazującym na to, że okrutne słowa ze strony przyjaciela właśnie złamały mu serce. Nawet jeśli doskonale wiedział, że ani jeden, ani drugi nie weźmie tego na poważnie. W końcu obaj wiedzieli, że Słowik kryje wiele tajemnic, którymi nie chce, bądź nie może podzielić się z innymi. I był pewien, że z Kassirem było podobnie.
Przyglądał się uważnie jak chłopak zmywa naczynia, ściągając nieznacznie brwi. Czy nie mówił wcześniej, że ma poparzoną dłoń? Moczenie jej chyba nie brzmiało jak najlepszy pomysł.
— Po prostu wrzuć je do zmywarki, Shane — odezwał się, nie mogąc mu jednak narzucić niczego więcej. W końcu stojący przed nim chłopak był tak cholernie uparty, gdy już coś sobie postanowił, że ciężko było dyktować mu jakiekolwiek warunki. Nawet we własnym domu. Kiedy tak właściwie pozwolił na podobny obrót sytuacji? Nie do końca mógł sobie przypomnieć.
— Mhm. Co powiesz na... kuchnię meksykańską? ¿Quieres comer el burrito? Na lodówce mam ulotkę, wybierz to które ci pasuje i zadzwonię — wiercił się przez chwilę na krześle, nim w końcu znalazł sobie wygodną pozycję.
"Planowałeś coś na dzisiaj?"
Nim zdążył ułożyć sobie w głowie odpowiedź, z rytmu wybiło go ciche miauknięcie. Ralph wyłonił się zza otwartych drzwi drugiej sypialni i przebiegł miękko przez całe mieszkanie, zaraz wskakując Shane'owi na kolana. Otarł się kilka razy łbem o jego ubrania w geście przywitania, nim wszedł na stół, wyraźnie badając jego powierzchnię. Na wypadek gdyby zostały na nim jakieś resztki jedzenia.
— Tu jesteś, zdradziecki kurwiu. Pewnie chciałbyś żreć, co? — zapytał podnosząc się z miejsca. Przeszedł do szafki i wyciągnął z niej saszetkę kociego jedzenia, która momentalnie sprawiła, że czarne kocisko znalazło się obok jego nogi i zamruczało nisko, ocierając nieustannie o jego kostkę.
— Jasne, teraz to mruczysz. Ten mały kurwiszon kocha mnie tylko wtedy kiedy go karmię, przysięgam. Co do twojego pytania, nie mam żadnych planów — uderzył kilka razy saszetką o miskę, upewniając się że wszystko z niej wypadło — jeśli chcesz możemy nawet wyjść na miasto. Dopóki nie marzy ci się ścianka wspinaczkowa, jestem w stanie całkiem znośnie funkcjonować.
Znośnie. Tak, w tej sytuacji to zdecydowanie było odpowiednie słowo.
— Bez kitu. Przez ciebie aż zachciało mi się w coś pograć, chociaż obawiam się, że nie byłby to teraz najlepszy pomysł — wymruczał niewyraźnie, nie zamierzając wciągać Shane'a głębiej w ten temat. Jakby nie patrzeć Słowik miał jednego oficjalnego pracodawcę i kilku pobocznych, którzy nadal generowali u niego regularne przychody.
— Widzisz? Chociaż nie podoba mi się to 'powiedzmy'. Czuję się jakbyś sugerował, że mógłbym cię okłamać — powiedział wyraźnie przerysowanym, zawiedzionym tonem. Wybitnie wskazującym na to, że okrutne słowa ze strony przyjaciela właśnie złamały mu serce. Nawet jeśli doskonale wiedział, że ani jeden, ani drugi nie weźmie tego na poważnie. W końcu obaj wiedzieli, że Słowik kryje wiele tajemnic, którymi nie chce, bądź nie może podzielić się z innymi. I był pewien, że z Kassirem było podobnie.
Przyglądał się uważnie jak chłopak zmywa naczynia, ściągając nieznacznie brwi. Czy nie mówił wcześniej, że ma poparzoną dłoń? Moczenie jej chyba nie brzmiało jak najlepszy pomysł.
— Po prostu wrzuć je do zmywarki, Shane — odezwał się, nie mogąc mu jednak narzucić niczego więcej. W końcu stojący przed nim chłopak był tak cholernie uparty, gdy już coś sobie postanowił, że ciężko było dyktować mu jakiekolwiek warunki. Nawet we własnym domu. Kiedy tak właściwie pozwolił na podobny obrót sytuacji? Nie do końca mógł sobie przypomnieć.
— Mhm. Co powiesz na... kuchnię meksykańską? ¿Quieres comer el burrito? Na lodówce mam ulotkę, wybierz to które ci pasuje i zadzwonię — wiercił się przez chwilę na krześle, nim w końcu znalazł sobie wygodną pozycję.
"Planowałeś coś na dzisiaj?"
Nim zdążył ułożyć sobie w głowie odpowiedź, z rytmu wybiło go ciche miauknięcie. Ralph wyłonił się zza otwartych drzwi drugiej sypialni i przebiegł miękko przez całe mieszkanie, zaraz wskakując Shane'owi na kolana. Otarł się kilka razy łbem o jego ubrania w geście przywitania, nim wszedł na stół, wyraźnie badając jego powierzchnię. Na wypadek gdyby zostały na nim jakieś resztki jedzenia.
— Tu jesteś, zdradziecki kurwiu. Pewnie chciałbyś żreć, co? — zapytał podnosząc się z miejsca. Przeszedł do szafki i wyciągnął z niej saszetkę kociego jedzenia, która momentalnie sprawiła, że czarne kocisko znalazło się obok jego nogi i zamruczało nisko, ocierając nieustannie o jego kostkę.
— Jasne, teraz to mruczysz. Ten mały kurwiszon kocha mnie tylko wtedy kiedy go karmię, przysięgam. Co do twojego pytania, nie mam żadnych planów — uderzył kilka razy saszetką o miskę, upewniając się że wszystko z niej wypadło — jeśli chcesz możemy nawet wyjść na miasto. Dopóki nie marzy ci się ścianka wspinaczkowa, jestem w stanie całkiem znośnie funkcjonować.
Znośnie. Tak, w tej sytuacji to zdecydowanie było odpowiednie słowo.
- ? - westchnął. - Najpierw zdrowie, potem zabawa - zsumował krótko. Ból niespecjalnie sprzyjał w dość szybkiej ucieczce, gdy coś zaczęłoby się sypać. A plany miały to do siebie, że uwielbiały się psuć w najmniej spodziewanych momentach.
- Ależ skąd - zaprzeczył z udawaną powagą. Dość łatwo było przejrzeć, że nie przykładał się do próby jej zachowania. - W razie czego zakleimy plastrem.
I marzenie o byciu pielęgniarką znów na nowo odżyło. Ta sytuacja... Dla Shane'a było to zwykłe droczenie się. Bez wnikania w drugie dno, którego żadne z nich najprawdopodobniej - według Kassira - nie zamierzało pokazywać bez wyraźniej potrzeby.
- Jakoś muszę sobie radzić - odparł jedynie na jego słowa. W swoim mieszkaniu na dzień dzisiejszy nie posiadał tak cudownego wynalazku, jakim była zmywarka. Chcąc nie chcąc, musiał sobie jakoś radzić mając głównie jedną sprawną rękę. Spoglądnął krytycznie na zawiniętą dłoń. Jej stan dawał się mu we znaki w codziennych sprawach. Były chwile, w których marzył o pozbyciu się niechcianego dodatku. W innych rozważał chęci między nafaszerowaniem się dodatkową dawką leków przeciw bólowych a próbą odcięcia jej sobie.
Pokiwał głową akceptując propozycję dotyczącą jedzenia.
- Chociaż też mógłbyś wziąć coś dla siebie - dwie kanapki z masłem nie stanowiły sensownego posiłku, a wiara czarnowłosego w to, że chłopak potem zjadłby cokolwiek sensownego... nie istniała. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, kiedy mógł zjeść ostatni posiłek.
Otworzył już usta, by zapytać, gdy nagle pojawił się inny lokator tego mieszkania. Shane został zaszczycony jego miękką obecnością, co wprawiło go w lekko lepszy nastrój.
- O, hej mały - przywitał się cicho z czarnym futrzakiem. Delikatnie pomiział go za lewym uchem na przywitanie, po czym opuścił dłoń. Prześledził wzrokiem jego ruchy, nim skupił uwagę na właścicielu kota.
- To po prostu pewien rodzaj miłości. Jestem wręcz przekonany - zachichotał krótko.
Zaraz potem poświęcił krótką chwilę na zastanowienie się nad propozycją. Podrapał się po głowie, nieco spuszczając wzrok.
- Niby możemy... - zauważył. - Ale... - spojrzał na niego z lekką powagą - Ale szczerze mówiąc, nie chce mi się błąkać gdziekolwiek w taką pogodę - przyznał z rozbrajającą szczerością. Wzruszył ramionami, ukazując bezradność.
- A przynajmniej nie teraz - uzupełnił swoją wypowiedź. - Możemy w sumie dokończyć tamten film - zastanawiał się na głos, sięgając pamięcią wstecz. - To był horror...? Tragedia...? Może tragiczny horror. Nawet nie pamiętam - pokręcił lekko głową. Pamiętał głównie to, że sam wybierał film, ale nie wykluczał faktu, że mógł mocno nie trafić z jakością produkcji.
Żeby to tylko raz.
Wstał z krzesła i powlókł się w stronę wspomnianej wcześniej lodówki. Uniósł rękę, by sięgnąć po ulotkę. Obejrzał ją, po czym zaczął studiować ją niczym pilny uczeń notatki... po czym wraz z każdą przeczytaną linijką coraz to bardziej marszczył brwi. Minęło kilkadziesiąt sekund nim odwrócił się w stronę Słowika. Jego wyraz twarzy był pochmurny, a on sam wyciągnął przed siebie karteczkę, trzymając ją w dwóch palcach.
- Po jakiemu jest zapisana ta ulotka? Nie mogę jej rozczytać - w jego głos wkradła się nuta bezradności.
- Ależ skąd - zaprzeczył z udawaną powagą. Dość łatwo było przejrzeć, że nie przykładał się do próby jej zachowania. - W razie czego zakleimy plastrem.
I marzenie o byciu pielęgniarką znów na nowo odżyło. Ta sytuacja... Dla Shane'a było to zwykłe droczenie się. Bez wnikania w drugie dno, którego żadne z nich najprawdopodobniej - według Kassira - nie zamierzało pokazywać bez wyraźniej potrzeby.
- Jakoś muszę sobie radzić - odparł jedynie na jego słowa. W swoim mieszkaniu na dzień dzisiejszy nie posiadał tak cudownego wynalazku, jakim była zmywarka. Chcąc nie chcąc, musiał sobie jakoś radzić mając głównie jedną sprawną rękę. Spoglądnął krytycznie na zawiniętą dłoń. Jej stan dawał się mu we znaki w codziennych sprawach. Były chwile, w których marzył o pozbyciu się niechcianego dodatku. W innych rozważał chęci między nafaszerowaniem się dodatkową dawką leków przeciw bólowych a próbą odcięcia jej sobie.
Pokiwał głową akceptując propozycję dotyczącą jedzenia.
- Chociaż też mógłbyś wziąć coś dla siebie - dwie kanapki z masłem nie stanowiły sensownego posiłku, a wiara czarnowłosego w to, że chłopak potem zjadłby cokolwiek sensownego... nie istniała. Mimowolnie zaczął się zastanawiać, kiedy mógł zjeść ostatni posiłek.
Otworzył już usta, by zapytać, gdy nagle pojawił się inny lokator tego mieszkania. Shane został zaszczycony jego miękką obecnością, co wprawiło go w lekko lepszy nastrój.
- O, hej mały - przywitał się cicho z czarnym futrzakiem. Delikatnie pomiział go za lewym uchem na przywitanie, po czym opuścił dłoń. Prześledził wzrokiem jego ruchy, nim skupił uwagę na właścicielu kota.
- To po prostu pewien rodzaj miłości. Jestem wręcz przekonany - zachichotał krótko.
Zaraz potem poświęcił krótką chwilę na zastanowienie się nad propozycją. Podrapał się po głowie, nieco spuszczając wzrok.
- Niby możemy... - zauważył. - Ale... - spojrzał na niego z lekką powagą - Ale szczerze mówiąc, nie chce mi się błąkać gdziekolwiek w taką pogodę - przyznał z rozbrajającą szczerością. Wzruszył ramionami, ukazując bezradność.
- A przynajmniej nie teraz - uzupełnił swoją wypowiedź. - Możemy w sumie dokończyć tamten film - zastanawiał się na głos, sięgając pamięcią wstecz. - To był horror...? Tragedia...? Może tragiczny horror. Nawet nie pamiętam - pokręcił lekko głową. Pamiętał głównie to, że sam wybierał film, ale nie wykluczał faktu, że mógł mocno nie trafić z jakością produkcji.
Żeby to tylko raz.
Wstał z krzesła i powlókł się w stronę wspomnianej wcześniej lodówki. Uniósł rękę, by sięgnąć po ulotkę. Obejrzał ją, po czym zaczął studiować ją niczym pilny uczeń notatki... po czym wraz z każdą przeczytaną linijką coraz to bardziej marszczył brwi. Minęło kilkadziesiąt sekund nim odwrócił się w stronę Słowika. Jego wyraz twarzy był pochmurny, a on sam wyciągnął przed siebie karteczkę, trzymając ją w dwóch palcach.
- Po jakiemu jest zapisana ta ulotka? Nie mogę jej rozczytać - w jego głos wkradła się nuta bezradności.
— Myślę, że spora część populacji by się z tobą nie zgodziła, Shane — odpowiedział z nutą rozbawienia w głosie. W końcu społeczeństwo niezwykle często stawiało zabawę ponad zdrowiem. Na przykład pijąc alkohol wtedy gdy nie powinni, albo popalając jednego papierosa za drugim. Swoją drogą, cholernie zachciało mu się palić. Kolejny punkt do odhaczenia na liście w przeciągu następnych dziesięciu minut.
Przewrócił oczami na wspomnienie o plastrze i puknął się dwukrotnie palcem w skroń, co było tak dobitnym przekazem, że nawet nie trzeba go było tłumaczyć.
"Chociaż też mógłbyś wziąć coś dla siebie."
— Wezmę, nie przejmuj się. Po prostu znam już całe menu na pamięć — jakby nie patrzeć, mimo że Słowik gotował naprawdę dobrze, rzadko kiedy miał na to obecnie czas, siły i chęci. Dlatego też żywienie się zamawianym jedzeniem było u niego co najmniej normą. Co z kolei tłumaczyło całą masę ulotek na lodówce, poprzyczepianych kolorowymi magnesami z widokami, które w jakiś dziwnie tandetny sposób chyba miały mu rekompensować brak podróży w życiu.
Wystarczyło, by wyprostował się w miejscu po wrzuceniu zawartości saszetki dla kota. Ralph momentalnie dopadł miskę, zupełnie jakby Słowik głodził go od tygodnia. Nic dziwnego, że chłopak standardowo uniósł brew ku górze, nim zwrócił się w stronę Shane'a.
— Przysięgam, karmię go codziennie — zaznaczył na wszelki wypadek, zupełnie jakby ten drobny incydent mógł sprawić, że Kassir wyrobi sobie na jego temat niezbyt pochlebną opinię. Nawet jeśli wyraz jego twarzy wyraźnie wskazywał na to, że w istocie sobie żartuje. Słowik mógł nie dbać o samego siebie, ale w przypadku innych ta zasada zwyczajnie nie działała.
— Jasne. W takim razie Netflix and chill. W sensie no. Chill na kanapie. Nie sypiam z kumplami. To moja zasada numer siedem, pomaga uniknąć nieporozumień — sprostował z zaczepnym uśmiechem. Prowokacje były u niego w końcu na porządku dziennym. Niemniej faktycznie trzymał się ich z niezwykłym oddaniem. Jakby nie patrzeć, Shane był dla niego zbyt cenny, by stracić go przez coś tak durnego jak problemy wynikające z późniejszego przespania się z nim czy innego gówna, w które żaden z nich nie chciał się bawić.
Roześmiał się krótko słysząc jego opis filmu i pokręcił głową na boki.
— No, tragiczny horror to całkiem niezły opis. Chociaż mam wrażenie, że dobre horrory to w ogóle rzadkość. Jeśli chcesz możemy go odpalić, chyba że wolisz zacząć coś nowego, by nie przechodzić dalej przez całą tę katorgę — powachlował się teatralnie dłonią. Sam nie miał większego problemu ze skończeniem go. W końcu kiepskie horrory to coś, co dostarczało mu w życiu najwięcej rozrywki.
— Po hiszpańsku, ale na dole drobnym drukiem masz angielski. Przeczytać ci? — zapytał wyciągając w jego stronę zdrową dłoń z wyraźnym oczekiwaniem.
Przewrócił oczami na wspomnienie o plastrze i puknął się dwukrotnie palcem w skroń, co było tak dobitnym przekazem, że nawet nie trzeba go było tłumaczyć.
"Chociaż też mógłbyś wziąć coś dla siebie."
— Wezmę, nie przejmuj się. Po prostu znam już całe menu na pamięć — jakby nie patrzeć, mimo że Słowik gotował naprawdę dobrze, rzadko kiedy miał na to obecnie czas, siły i chęci. Dlatego też żywienie się zamawianym jedzeniem było u niego co najmniej normą. Co z kolei tłumaczyło całą masę ulotek na lodówce, poprzyczepianych kolorowymi magnesami z widokami, które w jakiś dziwnie tandetny sposób chyba miały mu rekompensować brak podróży w życiu.
Wystarczyło, by wyprostował się w miejscu po wrzuceniu zawartości saszetki dla kota. Ralph momentalnie dopadł miskę, zupełnie jakby Słowik głodził go od tygodnia. Nic dziwnego, że chłopak standardowo uniósł brew ku górze, nim zwrócił się w stronę Shane'a.
— Przysięgam, karmię go codziennie — zaznaczył na wszelki wypadek, zupełnie jakby ten drobny incydent mógł sprawić, że Kassir wyrobi sobie na jego temat niezbyt pochlebną opinię. Nawet jeśli wyraz jego twarzy wyraźnie wskazywał na to, że w istocie sobie żartuje. Słowik mógł nie dbać o samego siebie, ale w przypadku innych ta zasada zwyczajnie nie działała.
— Jasne. W takim razie Netflix and chill. W sensie no. Chill na kanapie. Nie sypiam z kumplami. To moja zasada numer siedem, pomaga uniknąć nieporozumień — sprostował z zaczepnym uśmiechem. Prowokacje były u niego w końcu na porządku dziennym. Niemniej faktycznie trzymał się ich z niezwykłym oddaniem. Jakby nie patrzeć, Shane był dla niego zbyt cenny, by stracić go przez coś tak durnego jak problemy wynikające z późniejszego przespania się z nim czy innego gówna, w które żaden z nich nie chciał się bawić.
Roześmiał się krótko słysząc jego opis filmu i pokręcił głową na boki.
— No, tragiczny horror to całkiem niezły opis. Chociaż mam wrażenie, że dobre horrory to w ogóle rzadkość. Jeśli chcesz możemy go odpalić, chyba że wolisz zacząć coś nowego, by nie przechodzić dalej przez całą tę katorgę — powachlował się teatralnie dłonią. Sam nie miał większego problemu ze skończeniem go. W końcu kiepskie horrory to coś, co dostarczało mu w życiu najwięcej rozrywki.
— Po hiszpańsku, ale na dole drobnym drukiem masz angielski. Przeczytać ci? — zapytał wyciągając w jego stronę zdrową dłoń z wyraźnym oczekiwaniem.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach