▲▼
PRACOWNICY
Mały lokal gastronomiczny, którego głównym celem jest nic innego jak wydawanie napojów procentowych klientom. Otwarty w godzinach 16-04, największym wzięciem może pochwalić się - no właśnie - w soboty. Po głowach chodzą pogłoski, że bar miał swego czasu inną nazwę, ale zmienił ją na obecną pod wpływem tego jakże mało tajemniczego zjawiska.
Wnętrze jest nieco obskurne, ale ostatkami sił ratuje się przed napadem sanepidu. Wielkością też nie grzeszy, co wcale odciąga zainteresowanych. Oprócz standardowego barku z ladą, mieszczą się tu również posiane po kątach okrągłe stoliki. Można powiedzieć, że jest to miejsce typowo starej szkoły - muzyka dogrywająca w tle pochodzi z radia, nigdzie nie ma miejsca na dyskoteki - są za to dwa stoły bilardowe, tablica do rzutek i niemalże zapomniany automat hazardowy, do którego monety wkładają jedynie już mocno nietrzeźwi klienci. Atmosfera jest gwarna, pełno tu stałych bywalców, ale za to pochwalić idzie rzadkie pojawianie się pijackich burd, właściciel zdaje się z ukrycia, niczym batman, strzec porządku. Personel nie nosi żadnych wykwintnych uniformów, ot są po prostu całkowicie ubrani na czarno, z dowolnymi elementami. Wyróżniają ich za to całkiem spore plakietki.
Wnętrze jak i wszelkie meble są utrzymane w brązowych barwach. Podłoga to stare, ale trzymające się twardo panele.
Tak. Mają tu łazienkę, cudem nie płatną, jednak nie dzielącą się na damską czy męską. Po prostu - dwie kabiny.
W lokalu dozwolone jest palenie.
===================================
Siedział możliwie najdalej od losowego towarzystwa, na jednym z krzeseł przy barze i zastanawiał się, co on właściwie tutaj robił. Mógł w końcu iść do domu i poddać się beztroskiemu leżeniu na łóżku/kanapie/fotelu/podłodze, ale nie. Poszedł do jednego ze swoich ulubionych miejsc w mieście. Wgapiał się dłuższą chwilę w do przesady masywny kufel snując rozważania, aż do momentu, w którym doszło do niego coś zupełnie nowego. Coś innego od gwaru, jazzowej muzyki, uderzającego o szkło szkła. Głos z zewnątrz. Konkretnie to głos barmanki domagającej się zapłaty. Świeżo wyciągnięty ze swojego świata nie miał nawet jak ukryć zdenerwowania sytuacją, co jawnie okazał łypiąc na plakietkę kobiety z niezrozumieniem i nienawiścią. Na plakietkę, bo wyżej mu się wzroku podnosić nie chciało. Widać było jak na dłoni, że nowa. Stary personel już przyzwyczaił się do bytowania chłopaka w tym miejscu i jak najbardziej wiedział, że nie należał do grona uciekających bez płacenia. Nawet jeśli zwracał się do wszystkich z najmniejszym możliwym poważaniem, a i czasem zdarzało mu się zostać sprowokowanym przez kogoś do bitki. Ociągając się wyciągnął pieniądze na ladę, tak by mieć już spokój z niepotrzebnie trującą babą. Kiedy już osiągnął swój cel mógł wrócić ponownie do swoich jakże wielkich rozważań, które i tak zakończyły się stwierdzeniem, że lokal był po prostu bliżej jak mieszkanie. Tak się bowiem mało zabawnie składało, że świeżo wyszedł z bójki i chociaż zwycięsko, to czuł się jednak obity. Zmęczony. Potrzebował sobie gdzieś usiąść i zregenerować siły, a przy okazji przyzwyczaić ciało na nowo do pulsujących, potłuczonych miejsc.
Często siedząc sam lubił wyobrażać sobie, jak w obolałych miejscach rosną fioletowe sińce. Właśnie tej czynności myślowej poddał się obecnie, od czasu do czasu pociągając łyk piwa, które zamówił bo było tanie. Nie należał do jakiś wykwintnych smakoszy, przyszedł tu bo był zmęczony. W głowie mu się teraz nie mieściło, żeby zastanawiać się nad markami napojów chmielowych. Pomasował obolały polik, ścierając przy okazji zaschniętą krew z okolic ust. Przy wejściu odwiedził co prawda łazienkę, a potem ktoś mu nawet podał apteczkę zza lady (ach, to bycie stałym klientem, ach) dzięki czemu nie wyglądał jak totalne, za przeproszeniem, gówno. Mógł się grzecznie umyć, opatrzyć losowymi plastrami, czy zawiązać bandaż na nadgarstku. Co nie zmieniało faktu, że krew jednak wracała do nowych zadrapań, a metaliczny posmak w jamie ustnej ani myślał go opuszczać. Skrzywił się, sam do siebie rzecz jasna. Jak ogarnie pierwszą falę zmęczenia będzie musiał jednak wrócić do domu. Nic tak dobrze nie leczyło jak sen we własnym wyrku.
Zgłoś się do pracy!
Hayden Kennith (NPC)
Właściciel Baru
Jack Daisy (NPC), North 'Jackdaw' Callahan, Sigrunn Northug
Barman
Ashlyn Brielle (NPC)
Kelnerka
Mały lokal gastronomiczny, którego głównym celem jest nic innego jak wydawanie napojów procentowych klientom. Otwarty w godzinach 16-04, największym wzięciem może pochwalić się - no właśnie - w soboty. Po głowach chodzą pogłoski, że bar miał swego czasu inną nazwę, ale zmienił ją na obecną pod wpływem tego jakże mało tajemniczego zjawiska.
Wnętrze jest nieco obskurne, ale ostatkami sił ratuje się przed napadem sanepidu. Wielkością też nie grzeszy, co wcale odciąga zainteresowanych. Oprócz standardowego barku z ladą, mieszczą się tu również posiane po kątach okrągłe stoliki. Można powiedzieć, że jest to miejsce typowo starej szkoły - muzyka dogrywająca w tle pochodzi z radia, nigdzie nie ma miejsca na dyskoteki - są za to dwa stoły bilardowe, tablica do rzutek i niemalże zapomniany automat hazardowy, do którego monety wkładają jedynie już mocno nietrzeźwi klienci. Atmosfera jest gwarna, pełno tu stałych bywalców, ale za to pochwalić idzie rzadkie pojawianie się pijackich burd, właściciel zdaje się z ukrycia, niczym batman, strzec porządku. Personel nie nosi żadnych wykwintnych uniformów, ot są po prostu całkowicie ubrani na czarno, z dowolnymi elementami. Wyróżniają ich za to całkiem spore plakietki.
Wnętrze jak i wszelkie meble są utrzymane w brązowych barwach. Podłoga to stare, ale trzymające się twardo panele.
Tak. Mają tu łazienkę, cudem nie płatną, jednak nie dzielącą się na damską czy męską. Po prostu - dwie kabiny.
W lokalu dozwolone jest palenie.
===================================
Siedział możliwie najdalej od losowego towarzystwa, na jednym z krzeseł przy barze i zastanawiał się, co on właściwie tutaj robił. Mógł w końcu iść do domu i poddać się beztroskiemu leżeniu na łóżku/kanapie/fotelu/podłodze, ale nie. Poszedł do jednego ze swoich ulubionych miejsc w mieście. Wgapiał się dłuższą chwilę w do przesady masywny kufel snując rozważania, aż do momentu, w którym doszło do niego coś zupełnie nowego. Coś innego od gwaru, jazzowej muzyki, uderzającego o szkło szkła. Głos z zewnątrz. Konkretnie to głos barmanki domagającej się zapłaty. Świeżo wyciągnięty ze swojego świata nie miał nawet jak ukryć zdenerwowania sytuacją, co jawnie okazał łypiąc na plakietkę kobiety z niezrozumieniem i nienawiścią. Na plakietkę, bo wyżej mu się wzroku podnosić nie chciało. Widać było jak na dłoni, że nowa. Stary personel już przyzwyczaił się do bytowania chłopaka w tym miejscu i jak najbardziej wiedział, że nie należał do grona uciekających bez płacenia. Nawet jeśli zwracał się do wszystkich z najmniejszym możliwym poważaniem, a i czasem zdarzało mu się zostać sprowokowanym przez kogoś do bitki. Ociągając się wyciągnął pieniądze na ladę, tak by mieć już spokój z niepotrzebnie trującą babą. Kiedy już osiągnął swój cel mógł wrócić ponownie do swoich jakże wielkich rozważań, które i tak zakończyły się stwierdzeniem, że lokal był po prostu bliżej jak mieszkanie. Tak się bowiem mało zabawnie składało, że świeżo wyszedł z bójki i chociaż zwycięsko, to czuł się jednak obity. Zmęczony. Potrzebował sobie gdzieś usiąść i zregenerować siły, a przy okazji przyzwyczaić ciało na nowo do pulsujących, potłuczonych miejsc.
Często siedząc sam lubił wyobrażać sobie, jak w obolałych miejscach rosną fioletowe sińce. Właśnie tej czynności myślowej poddał się obecnie, od czasu do czasu pociągając łyk piwa, które zamówił bo było tanie. Nie należał do jakiś wykwintnych smakoszy, przyszedł tu bo był zmęczony. W głowie mu się teraz nie mieściło, żeby zastanawiać się nad markami napojów chmielowych. Pomasował obolały polik, ścierając przy okazji zaschniętą krew z okolic ust. Przy wejściu odwiedził co prawda łazienkę, a potem ktoś mu nawet podał apteczkę zza lady (ach, to bycie stałym klientem, ach) dzięki czemu nie wyglądał jak totalne, za przeproszeniem, gówno. Mógł się grzecznie umyć, opatrzyć losowymi plastrami, czy zawiązać bandaż na nadgarstku. Co nie zmieniało faktu, że krew jednak wracała do nowych zadrapań, a metaliczny posmak w jamie ustnej ani myślał go opuszczać. Skrzywił się, sam do siebie rzecz jasna. Jak ogarnie pierwszą falę zmęczenia będzie musiał jednak wrócić do domu. Nic tak dobrze nie leczyło jak sen we własnym wyrku.
Zaraz po opuszczeniu akademików, Pavel błąkał się bez celu po mieście. Sam do końca nie wiedział co ze sobą zrobić. Wreszcie jednak postanowił odwiedzić jeden z barów. Konkretnie ten o jakże nieoryginalnej nazwie "Saturday".
Ciekawy wybór dla osoby, która nie pije alkoholu, prawda? Wbrew jednak temu Rosjanin często odwiedzał takie lokale. Można powiedzieć, że spełniał oczekiwania społeczeństwa wobec siebie. No bo Rosjanin, młody i do tego jeszcze wulgarny, więc musi siedzieć w jakichś niedorobionych przybytkach i chlać aż do momentu, kiedy urwie mu się film. Wbrew jednak temu, Pavel nie przyszedł tutaj, aby pożegnać się z przytomnością. On po prostu lubił takie miejsca. Przepadał za ich klimatem. Miło się tu siedziało, nawet wśród pijanych i głośnych ludzi. To wciąż przyjemna odmiana od tych dupków z liceum. Posiedzi chwilę i najwyżej pójdzie gdzieś dalej. Kto wie.
Zaraz na wejściu jego uwagę przykuła pewna rudowłosa piękność. To nie ważne, że dosłownie parę godzin temu jedną już przeleciał i wyrzucił ze swojego pokoju. Takich okazji nie wolno omijać, bo potem się o tym myśli z rozżaleniem. Niestety rudowłosa piękność postanowiła szybko odrzucić jego zaloty. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby pojął, że nie ma czego szukać. Zazwyczaj Pavel nie odpuszczał tak szybko, lecz w tym wypadku już wiedział, iż tutaj nie ma czego szukać. Zwłaszcza kiedy dosiadł się do niej przypakowany typek, który dla rozrywki zapewne łamał ludziom kręgosłupy.
Tak bywa. Odwrócił się i rozejrzał po lokalu. Wtedy też zauważył znajomą sylwetkę. To znaczy tak mu się wydawało, bo jednak ciężko rozpoznać kogoś po plecach, był jednak niemal pewny, że to ten koleś od Sheridan. Wydawał się całkiem w porządku, chociaż nie gadali zbyt wiele. Może to właśnie z tego powodu. Tylko jak on miał cholera na imię...
Mniejsza z tym. Lepsze takie towarzystwo niż żadne. Ruszył w jego kierunku i już chwilę później zajmował krzesło obok.
Nazywał się jakoś tak nie po europejski, jakby z azjatycka, z japońskiego może. Cholera jasna z nimi wszystkimi. Czemu rodzice nie mogli wybrać po prostu John, albo coś?
- Cześć Yamato - przywitał się i parsknął śmiechem. Imię, które jako pierwsze przyszło mu do głowy, wydawało się jednocześnie strasznie zabawne, chociaż sam w sumie nie wiedział dlaczego. Mniejsza jednak z tym, oto bowiem barmanka, która wcześniej męczyła o zapłatę, teraz zogniskowała swoje zainteresowanie na Rosjaninie.
- Co podać?
- Fajki.
- Jakie?
- Obojętne.
Prawdę mówiąc Pavel raczej był gotów na coś w stylu: "tu nie wolno palić" czy coś. Jednak ta speluna chyba nie posiadała odrębnych sal dla palących i niepalących. Tym lepiej. I nawet nie pytali o dowód.
Już chwilę później Rosjanin otrzymał małą paczuszkę. Zapłacił i zabrał się za odrywani folii. W tym czasie uważniej przyjrzał się chwilowemu towarzyszowi. To na pewno był ten człowiek, o którego chodziło, ale chyba się z kimś tłukł. Zapewne powinien teraz spytać czy wszystko w porządku i tak dalej. Tylko że w sumie gówno go to obchodziło. Na umierającego nie wyglądał. Rosjanin wyjął papierosa z paczki i wetknął go do ust. Następnie lekko wysunął drugiego i skierował opakowanie w stronę Yasuo, w niemym zapytaniu. Nie wiedział czy chłopak pali czy nie, ale może akurat. On tymczasem wygrzebał zapalniczkę z kieszeni i zajął się odpalaniem własnego szluga.
Ciekawy wybór dla osoby, która nie pije alkoholu, prawda? Wbrew jednak temu Rosjanin często odwiedzał takie lokale. Można powiedzieć, że spełniał oczekiwania społeczeństwa wobec siebie. No bo Rosjanin, młody i do tego jeszcze wulgarny, więc musi siedzieć w jakichś niedorobionych przybytkach i chlać aż do momentu, kiedy urwie mu się film. Wbrew jednak temu, Pavel nie przyszedł tutaj, aby pożegnać się z przytomnością. On po prostu lubił takie miejsca. Przepadał za ich klimatem. Miło się tu siedziało, nawet wśród pijanych i głośnych ludzi. To wciąż przyjemna odmiana od tych dupków z liceum. Posiedzi chwilę i najwyżej pójdzie gdzieś dalej. Kto wie.
Zaraz na wejściu jego uwagę przykuła pewna rudowłosa piękność. To nie ważne, że dosłownie parę godzin temu jedną już przeleciał i wyrzucił ze swojego pokoju. Takich okazji nie wolno omijać, bo potem się o tym myśli z rozżaleniem. Niestety rudowłosa piękność postanowiła szybko odrzucić jego zaloty. Wystarczyło jedno spojrzenie, aby pojął, że nie ma czego szukać. Zazwyczaj Pavel nie odpuszczał tak szybko, lecz w tym wypadku już wiedział, iż tutaj nie ma czego szukać. Zwłaszcza kiedy dosiadł się do niej przypakowany typek, który dla rozrywki zapewne łamał ludziom kręgosłupy.
Tak bywa. Odwrócił się i rozejrzał po lokalu. Wtedy też zauważył znajomą sylwetkę. To znaczy tak mu się wydawało, bo jednak ciężko rozpoznać kogoś po plecach, był jednak niemal pewny, że to ten koleś od Sheridan. Wydawał się całkiem w porządku, chociaż nie gadali zbyt wiele. Może to właśnie z tego powodu. Tylko jak on miał cholera na imię...
Mniejsza z tym. Lepsze takie towarzystwo niż żadne. Ruszył w jego kierunku i już chwilę później zajmował krzesło obok.
Nazywał się jakoś tak nie po europejski, jakby z azjatycka, z japońskiego może. Cholera jasna z nimi wszystkimi. Czemu rodzice nie mogli wybrać po prostu John, albo coś?
- Cześć Yamato - przywitał się i parsknął śmiechem. Imię, które jako pierwsze przyszło mu do głowy, wydawało się jednocześnie strasznie zabawne, chociaż sam w sumie nie wiedział dlaczego. Mniejsza jednak z tym, oto bowiem barmanka, która wcześniej męczyła o zapłatę, teraz zogniskowała swoje zainteresowanie na Rosjaninie.
- Co podać?
- Fajki.
- Jakie?
- Obojętne.
Prawdę mówiąc Pavel raczej był gotów na coś w stylu: "tu nie wolno palić" czy coś. Jednak ta speluna chyba nie posiadała odrębnych sal dla palących i niepalących. Tym lepiej. I nawet nie pytali o dowód.
Już chwilę później Rosjanin otrzymał małą paczuszkę. Zapłacił i zabrał się za odrywani folii. W tym czasie uważniej przyjrzał się chwilowemu towarzyszowi. To na pewno był ten człowiek, o którego chodziło, ale chyba się z kimś tłukł. Zapewne powinien teraz spytać czy wszystko w porządku i tak dalej. Tylko że w sumie gówno go to obchodziło. Na umierającego nie wyglądał. Rosjanin wyjął papierosa z paczki i wetknął go do ust. Następnie lekko wysunął drugiego i skierował opakowanie w stronę Yasuo, w niemym zapytaniu. Nie wiedział czy chłopak pali czy nie, ale może akurat. On tymczasem wygrzebał zapalniczkę z kieszeni i zajął się odpalaniem własnego szluga.
W nawet dobrym tempie radził sobie z bólem. Kwestia przyzwyczajenia, nic więcej. Kiedy obijają Ci ryja niemalże od dziecka, zaczynasz z czasem coraz to mniej przejmować się tym, że w ogóle jakoś tracisz tą krew. Potem tylko trudno wyczuć czemu inni tak bardzo się kulą po ciosach, ale w końcu po to istnieje natura narcyza - możesz łatwo stwierdzić, że twoje świetne metody robienia ludziom krzywdy tak dobrze działają. Największa radość i spełnienie podczas składania ludzi jak krzesła - widok ich wykrzywionym z wiadomych przyczyn twarzy. Gusta, guściki, hobby też różne. Radość jednak sprawiają.
Chociaż są oczywiście we wszystko włączone efekty uboczne. Obecnie Yasuo mógł w pełni rozkoszować się nie tylko czyimś bólem, a również swoim. Czuł, że z każdą minuta pulsowanie w stłuczonych miejscach zaczyna dudnić razem z rytmem piosenek wyrzucanych z głośników. Uczucie to było tak fazowe, że przez moment zapomniał o otaczającym go świecie. Zamknął oczy i z łbem opartym o rękę wpadł w trans szczerego, silnego i jakże odprężającego nicnierobienia.
Poruszył nim dźwięk szurającego krzesła, tuż obok. Dziwna sprawa. Obecna tu nowa barmanka wydawała się odstraszać skutecznie towarzystwo i wokół było zadziwiająco pusto. Albo po prostu nikt do tej pory nie odważył się siadać w okolicy butnego młodziana. Co, aż tak śmierdział? Bez przesady. Po prostu był lekko poturbowany. Za sprawą zmęczenia nawet nie rozglądał się w standardowy, ponury sposób, który wielu już sprowokował do zaczynania czegokolwiek.
Także ten. O co chodziło tej osobie obok? Anderson podniósł leniwie powieki spoglądając na osobnika obok i ku swojemu - jak najbardziej prawdziwemu - zdziwieniu spostrzegł, że sylwetka obok wydaje mu się nawet znajoma. Wyprostował się na miejscu siedzącym, tak by mieć przez chwilę lepszy widok na tegoż człowieka. Skąd zainteresowanie? Bo widzicie, chłopak zazwyczaj miał w najczarniejszych zakamarkach swojego ciała otaczających go ludzi. W zasadzie to jak mu nie powiesz dosłownie, to mało kiedy cie skojarzy, choćby z wyglądu. A tu taki psikus. Pierwsze oznaki pojawiania się jakieś pamięci do twarzy? Już miał się zacząć głębiej zastanawiać z jakiego to drzewa spadł mu ten blondynek, gdy dosłyszał swój nowy pseudonim. Wykrzywił się nieczytelnie - bo jak to inaczej określić - ze smętnym, pytającym: "haaa" na ledwo ruszających się ustach, mając tym samym czas na przetrawienie informacji.
- Witaj kolego. Widziałeś gdzieś moją załogę? Zgubiłem ją po drodze - odezwał się po chwili, jak przystało na niego mało energicznie, po czym prychnął pod nosem, również standardowo. W większości przypadków (załóżmy, że 90%) tylko on rozumiał, że w danym momencie żartuje.
Mając czas dla myśli zrozumiał już, czemu koleś bez oporu wpadł mu do głowy. Widział go swego czasu gdzieś obok Sheridan. Popek nieświadomie zapamiętywał twarze - w szczególności samców - chadzających w okolicy przyjaciółki. Bo tak. Powiedzmy, że wolał mieć na nich oko. Kobieta kobiecie krzywdy jako tako wielkiej nie zrobi, ale z facetami bywa różnie i z wybojami, wiedział sam po sobie.
Tylko, że obecnie blondynki w tym super zgromadzeniu nie było się nawet co dopatrywać, co automatem łagodziło wszelkie wątpliwości i chęci do znaczenia terenu niczym napalony kot z Animal Planet.
Trudno zresztą o tworzenie problemów kiedy limit zaczepiania ma się już na wyczerpaniu, a i ewentualny obiekt jest, no powiedzmy że do przyswojenia. Raz, że nawet jeśli klapnął obok to wykazywał się małą gadatliwością, wśród której nie pojawiło się żadne pytanie o stan Yasu - miło, że ktoś potrafił jednak trzymać język za zębami w takich momentach. Dwa, to poczęstował fajkami. Ktoś, kto częstuje fajkami nie może być złym gałganem. Najwyżej gałganem, ale nic powyżej.
- Dzięki - poczęstował się papierosem i tym samym od razu go odpalił. Tym - podobnie jak stojącym na blacie browarem - nie rozkoszował się jakoś mocno. W sumie to mało czym się rozkoszował. Tumiwisizm bywał trudną postawą, trzeba przyznać. Człowiekowi na niczym w pewnym momencie nie zależy. Ku chwale drobnych wyjątków, w tym bagnie bo jednak ładnie poprosił barmankę o popielniczkę. "Ładnie" w sensie tonując swój chamski ton. Jakoś odrobinkę. Wystarczyło jednak na tyle, że laska podała mu co chciał bez słowa. Podsunął popielniczkę bliżej znajomego.
- Często bywasz w takich miejscach? - zapytał, tak dla... Czegokolwiek? Bo serio mało go to obchodziło. A mimo tego uznał najwyraźniej, że osoba dzieląca się tytoniem jest godna rozpoczęcia pogadanki. Choćby najmniej wymagającej, czy bezsensownej. Problemem była tylko jego mało rozmowna natura, która nie pozwalała mu na choćby najmniejsze rozgadanie się. Cóż, najwyżej zostanie uznany za nudnego. Jakoś tak mało go to obchodziło w sumie...
Chociaż są oczywiście we wszystko włączone efekty uboczne. Obecnie Yasuo mógł w pełni rozkoszować się nie tylko czyimś bólem, a również swoim. Czuł, że z każdą minuta pulsowanie w stłuczonych miejscach zaczyna dudnić razem z rytmem piosenek wyrzucanych z głośników. Uczucie to było tak fazowe, że przez moment zapomniał o otaczającym go świecie. Zamknął oczy i z łbem opartym o rękę wpadł w trans szczerego, silnego i jakże odprężającego nicnierobienia.
Poruszył nim dźwięk szurającego krzesła, tuż obok. Dziwna sprawa. Obecna tu nowa barmanka wydawała się odstraszać skutecznie towarzystwo i wokół było zadziwiająco pusto. Albo po prostu nikt do tej pory nie odważył się siadać w okolicy butnego młodziana. Co, aż tak śmierdział? Bez przesady. Po prostu był lekko poturbowany. Za sprawą zmęczenia nawet nie rozglądał się w standardowy, ponury sposób, który wielu już sprowokował do zaczynania czegokolwiek.
Także ten. O co chodziło tej osobie obok? Anderson podniósł leniwie powieki spoglądając na osobnika obok i ku swojemu - jak najbardziej prawdziwemu - zdziwieniu spostrzegł, że sylwetka obok wydaje mu się nawet znajoma. Wyprostował się na miejscu siedzącym, tak by mieć przez chwilę lepszy widok na tegoż człowieka. Skąd zainteresowanie? Bo widzicie, chłopak zazwyczaj miał w najczarniejszych zakamarkach swojego ciała otaczających go ludzi. W zasadzie to jak mu nie powiesz dosłownie, to mało kiedy cie skojarzy, choćby z wyglądu. A tu taki psikus. Pierwsze oznaki pojawiania się jakieś pamięci do twarzy? Już miał się zacząć głębiej zastanawiać z jakiego to drzewa spadł mu ten blondynek, gdy dosłyszał swój nowy pseudonim. Wykrzywił się nieczytelnie - bo jak to inaczej określić - ze smętnym, pytającym: "haaa" na ledwo ruszających się ustach, mając tym samym czas na przetrawienie informacji.
- Witaj kolego. Widziałeś gdzieś moją załogę? Zgubiłem ją po drodze - odezwał się po chwili, jak przystało na niego mało energicznie, po czym prychnął pod nosem, również standardowo. W większości przypadków (załóżmy, że 90%) tylko on rozumiał, że w danym momencie żartuje.
Mając czas dla myśli zrozumiał już, czemu koleś bez oporu wpadł mu do głowy. Widział go swego czasu gdzieś obok Sheridan. Popek nieświadomie zapamiętywał twarze - w szczególności samców - chadzających w okolicy przyjaciółki. Bo tak. Powiedzmy, że wolał mieć na nich oko. Kobieta kobiecie krzywdy jako tako wielkiej nie zrobi, ale z facetami bywa różnie i z wybojami, wiedział sam po sobie.
Tylko, że obecnie blondynki w tym super zgromadzeniu nie było się nawet co dopatrywać, co automatem łagodziło wszelkie wątpliwości i chęci do znaczenia terenu niczym napalony kot z Animal Planet.
Trudno zresztą o tworzenie problemów kiedy limit zaczepiania ma się już na wyczerpaniu, a i ewentualny obiekt jest, no powiedzmy że do przyswojenia. Raz, że nawet jeśli klapnął obok to wykazywał się małą gadatliwością, wśród której nie pojawiło się żadne pytanie o stan Yasu - miło, że ktoś potrafił jednak trzymać język za zębami w takich momentach. Dwa, to poczęstował fajkami. Ktoś, kto częstuje fajkami nie może być złym gałganem. Najwyżej gałganem, ale nic powyżej.
- Dzięki - poczęstował się papierosem i tym samym od razu go odpalił. Tym - podobnie jak stojącym na blacie browarem - nie rozkoszował się jakoś mocno. W sumie to mało czym się rozkoszował. Tumiwisizm bywał trudną postawą, trzeba przyznać. Człowiekowi na niczym w pewnym momencie nie zależy. Ku chwale drobnych wyjątków, w tym bagnie bo jednak ładnie poprosił barmankę o popielniczkę. "Ładnie" w sensie tonując swój chamski ton. Jakoś odrobinkę. Wystarczyło jednak na tyle, że laska podała mu co chciał bez słowa. Podsunął popielniczkę bliżej znajomego.
- Często bywasz w takich miejscach? - zapytał, tak dla... Czegokolwiek? Bo serio mało go to obchodziło. A mimo tego uznał najwyraźniej, że osoba dzieląca się tytoniem jest godna rozpoczęcia pogadanki. Choćby najmniej wymagającej, czy bezsensownej. Problemem była tylko jego mało rozmowna natura, która nie pozwalała mu na choćby najmniejsze rozgadanie się. Cóż, najwyżej zostanie uznany za nudnego. Jakoś tak mało go to obchodziło w sumie...
W zasadzie to Pavlowi przeszło nawet przez głowę, aby zagadać o tę bójkę. Ale nie po to, aby dowiedzieć się, kto w tak efektowny sposób obił Yasuo twarz. Raczej go interesowało, czy otrzymał za to stosowną nauczkę. Mimo to postanowił sobie odpuścić. Sam przecież zdawał sobie sprawę, jak irytujące potrafią być takie natrętne pytania o stan zdrowia i tak dalej. A bo to coś zaskakującego, że facet się pobił? Taka już męska natura, czasem trzeba pokazać innym, gdzie jest ich miejsce w szeregu. Albo chociaż podjąć taką próbę, aby udowodnić, że nie jest się byle wymoczkiem co to pozwoli sobie włazić na głowę. Albo po prostu czasem fajnie sprać komuś ryj.
Gdy Rosjanin obserwował reakcję towarzysza, zastanawiał się, czy ten nie żyje przypadkiem na jakimś spowolnieniu. Tak jak większość przyjmowała używki aby przyspieszyć czas swojej reakcji, tak u Yasuo wydawało się to wyglądać zupełnie na odwrót. Oczywiście stanowiło to prostą manifestację posiadania wszystkich dóbr tego świata w zakamarkach swojego odbytu, mimo to było w tym coś irytującego, a zarazem zabawnego. Pavel sam do końca nie wiedział, jak powinien to ocenić. Mimo wszystko kiedy trzeba było, to umiał się ruszyć, działać i tak dalej. Ale poza tym przypominał odrobinę taką skorupę, pozbawioną jakichś ludzkich odruchów, emocji. Czy on w ogóle umiał czerpać z czegoś przyjemność? A może był jeszcze smutniejszym człowiekiem niż sam Travitza? To całkiem spory wyczyn.
Zignorował pytanie, bo po pierwsze zupełnie nie miał pojęcia o co chodzi, po drugie nie za bardzo go to obchodziło, po trzecie żadnej załogi nie wiedział, toteż nie mógł odpowiedzieć nic ciekawego. Oczywiście zawsze dało się odciąć jakimś super śmieszkowym tekstem, który sprawiłby, iż cały bar równocześnie wybuchnąłby śmiechem i klepał Rosjanina po plecach. Tyle, że te głupawe odzywki były już takie powszechne i męczące. Wszyscy chcieli być śmieszni, cyniczni i zabawni. Szkoda, że tak niewielu naprawdę to potrafiło.
Kiedy Yamato, Yasuo, czy jak mu tam do cholery było, przyjął papierosa, Pavel skinął głową, po czym schował paczę do kieszeni. Zaciągnął się i przyjrzał nieszczęsnej kelnerce, która chyba miała ochotę przyjebać któremuś z nich. Wcale jej się nie dziwił. Jego towarzysz zachowywał się jak rasowy buc, Rosjanin też nie silił się na cieplejsze emocje, więc jak mógł winić ją, że odwdzięcza się tym samym? Prawdopodobnie gdyby nie fakt, że była w pracy, to już dawno po prostu by ich olała i poszła robić cokolwiek innego, ciekawszego. Jak nie wiem... sadzenie marchewki.
Z zamyślenia wyrwało go zadane mu pytanie. Sam nie wiedział, jak udało mu się to zarejestrować, ale się udało.
- Hm? A, tak. Całkiem często. - Słabo znał swojego rozmówcę, ale wiedział już, że jeżeli będą mieli prowadzić jakąś konstruktywniejszą dyskusję, to na Pavla spadnie raczej ciężar prowadzenia jej. I wcale mu to nie przeszkadzało.
- No wiesz, te miejsca mają swój klimat. Chujowi ludzie, chujowa muzyka, chujowa obsługa. To wszystko ma swój klimat.
Kelnerka dosłyszała jego komentarz i posłała mu nienawistne spojrzenie. Już niemal słyszał jak mówi do niego coś w stylu: "jak się nie podoba, to wypierdalaj." Ona jednak dzielnie wytrzymywała. Posłał jej więc "przepraszający" uśmiech, po czym powrócił wzrokiem do Yasuo.
- Jakoś wolę marnować czas tutaj, niż... gdziekolwiek indziej. - Zaciągnął się papierosem. - A Ty?
Widząc brak reakcji u towarzysza, wstał i wyszedł.
//zt
Gdy Rosjanin obserwował reakcję towarzysza, zastanawiał się, czy ten nie żyje przypadkiem na jakimś spowolnieniu. Tak jak większość przyjmowała używki aby przyspieszyć czas swojej reakcji, tak u Yasuo wydawało się to wyglądać zupełnie na odwrót. Oczywiście stanowiło to prostą manifestację posiadania wszystkich dóbr tego świata w zakamarkach swojego odbytu, mimo to było w tym coś irytującego, a zarazem zabawnego. Pavel sam do końca nie wiedział, jak powinien to ocenić. Mimo wszystko kiedy trzeba było, to umiał się ruszyć, działać i tak dalej. Ale poza tym przypominał odrobinę taką skorupę, pozbawioną jakichś ludzkich odruchów, emocji. Czy on w ogóle umiał czerpać z czegoś przyjemność? A może był jeszcze smutniejszym człowiekiem niż sam Travitza? To całkiem spory wyczyn.
Zignorował pytanie, bo po pierwsze zupełnie nie miał pojęcia o co chodzi, po drugie nie za bardzo go to obchodziło, po trzecie żadnej załogi nie wiedział, toteż nie mógł odpowiedzieć nic ciekawego. Oczywiście zawsze dało się odciąć jakimś super śmieszkowym tekstem, który sprawiłby, iż cały bar równocześnie wybuchnąłby śmiechem i klepał Rosjanina po plecach. Tyle, że te głupawe odzywki były już takie powszechne i męczące. Wszyscy chcieli być śmieszni, cyniczni i zabawni. Szkoda, że tak niewielu naprawdę to potrafiło.
Kiedy Yamato, Yasuo, czy jak mu tam do cholery było, przyjął papierosa, Pavel skinął głową, po czym schował paczę do kieszeni. Zaciągnął się i przyjrzał nieszczęsnej kelnerce, która chyba miała ochotę przyjebać któremuś z nich. Wcale jej się nie dziwił. Jego towarzysz zachowywał się jak rasowy buc, Rosjanin też nie silił się na cieplejsze emocje, więc jak mógł winić ją, że odwdzięcza się tym samym? Prawdopodobnie gdyby nie fakt, że była w pracy, to już dawno po prostu by ich olała i poszła robić cokolwiek innego, ciekawszego. Jak nie wiem... sadzenie marchewki.
Z zamyślenia wyrwało go zadane mu pytanie. Sam nie wiedział, jak udało mu się to zarejestrować, ale się udało.
- Hm? A, tak. Całkiem często. - Słabo znał swojego rozmówcę, ale wiedział już, że jeżeli będą mieli prowadzić jakąś konstruktywniejszą dyskusję, to na Pavla spadnie raczej ciężar prowadzenia jej. I wcale mu to nie przeszkadzało.
- No wiesz, te miejsca mają swój klimat. Chujowi ludzie, chujowa muzyka, chujowa obsługa. To wszystko ma swój klimat.
Kelnerka dosłyszała jego komentarz i posłała mu nienawistne spojrzenie. Już niemal słyszał jak mówi do niego coś w stylu: "jak się nie podoba, to wypierdalaj." Ona jednak dzielnie wytrzymywała. Posłał jej więc "przepraszający" uśmiech, po czym powrócił wzrokiem do Yasuo.
- Jakoś wolę marnować czas tutaj, niż... gdziekolwiek indziej. - Zaciągnął się papierosem. - A Ty?
Widząc brak reakcji u towarzysza, wstał i wyszedł.
//zt
Plastikowy informator z logiem miejscowej policji wciąż obijał się o pierś mężczyzny na którego szyi był zawieszony. Właścicel albo nie musiał zdejmować przedmiotu, albo zwczyajnie o nim zapomniał, co było bardziej prawdopodobne. Zmęczone spojrzenie dwukolorowych tęczówek wodziło po otoczeniu, niby to szukając ciekawego obiektu oberwacji. Guzik tam. Ślepia jedynie sprawdzały czy nikogo nie ma dookoła. Co swoją drogą musiało być wybitnie głupie, bo przecież był w mieście.
Dłoń powędrowała do twarzy, przesuwając po niej w wyrazie wybitnego zmęczenia.
- Co sie gapisz głupia kobyło. - Mruknął na tyle cicho by żaden przechodzień nie był w stanie go usłyszeć, a jednak na tyle głośno, by jeleń przed nim idący mógł dokładnie rozróżnić każde słowo. Nie powinien był go w żadnym wypadku nazywać kobyłą, o czym powiedziało mu niezadowolone parsknięcie zwierzęcia. Mężczyzna zapewne sfuczałby go w dokładnie identyczny sposób, gdyby nie był w miejscu publicznym. Ludzie zdecydowanie źle reagowali, gdy psioczyło się do samego siebie. Nikt nigdy nie widział tego jelenia.
Westchnął głęboko, wsuwając zmarznięte dłonie do kieszeni płaszcza. Pchnął łokciem drzwi pierwszego lepszego baru, od razu tego żałując. Raczej niewybredna kilentela. Mimo wszystko ruszył wgłąb lokalu, szukając wzrokiem najbardziej oddalonego od ludzi stolika. Trochę przeszkadzało mu rozłożyste poroże, które cały czas zasłaniało widoki, ale koniec końców się udało. Ruszył w odpowiednim kierunku, zgrabnie wymijając wszelakie przeszkody. Szkicownik z cichym plaśnięciem wylądował na blacie. Portrecista zaś opadł powoli na krzesło, nie kłopocząc się nawet zdejmowaniem płaszcza czy zamawianiem czegokolwiek. Ściągnął jedynie informator, chowając go do jednej z wewnętrznych kieszeni.
Dłoń powędrowała do twarzy, przesuwając po niej w wyrazie wybitnego zmęczenia.
- Co sie gapisz głupia kobyło. - Mruknął na tyle cicho by żaden przechodzień nie był w stanie go usłyszeć, a jednak na tyle głośno, by jeleń przed nim idący mógł dokładnie rozróżnić każde słowo. Nie powinien był go w żadnym wypadku nazywać kobyłą, o czym powiedziało mu niezadowolone parsknięcie zwierzęcia. Mężczyzna zapewne sfuczałby go w dokładnie identyczny sposób, gdyby nie był w miejscu publicznym. Ludzie zdecydowanie źle reagowali, gdy psioczyło się do samego siebie. Nikt nigdy nie widział tego jelenia.
Westchnął głęboko, wsuwając zmarznięte dłonie do kieszeni płaszcza. Pchnął łokciem drzwi pierwszego lepszego baru, od razu tego żałując. Raczej niewybredna kilentela. Mimo wszystko ruszył wgłąb lokalu, szukając wzrokiem najbardziej oddalonego od ludzi stolika. Trochę przeszkadzało mu rozłożyste poroże, które cały czas zasłaniało widoki, ale koniec końców się udało. Ruszył w odpowiednim kierunku, zgrabnie wymijając wszelakie przeszkody. Szkicownik z cichym plaśnięciem wylądował na blacie. Portrecista zaś opadł powoli na krzesło, nie kłopocząc się nawet zdejmowaniem płaszcza czy zamawianiem czegokolwiek. Ściągnął jedynie informator, chowając go do jednej z wewnętrznych kieszeni.
Po odprowadzeniu Śnieżki do apartamentu, odespaniu kilku zarwanych nocy i faktycznym załatwieniu paru drobnych formalności w Riverdale, postanowiłem wybrać się na miasto. Robiło się już dosyć późno. Mimo licznych latarni i bijących od sklepowych wystaw świateł, okolica pogrążyła się już w gęstym półmroku. A im bardziej się zbliżałem do starej części miasta, tym bardziej wszechobecny mrok zyskiwał na swojej intensywności. Nie chcąc się przez przypadek zapuścić do jakiegoś podejrzanego zaułka, albo co gorsza - zgubić, przystanąłem w końcu w jednej z alejek, wzdłuż której mieścił się między innymi bar. Bez dalszego zbędnego namysłu - wszedłem do środka.
Widok, który ujrzałem wewnątrz lokalu, bynajmniej mnie nie zniechęcił do dłuższego zagoszczenia w tym miejscu. Było tutaj na swój sposób przytulnie. Zapewne każda inna osoba, która również nie musiała się skarżyć na życie jako "klasa biedniejsza", stwierdziłaby, że jest tu co najmniej obskurnie. Miejsce niegodne Mnie, Pana, Pani; Osoby, którą stać na luksusowe lokale! Tępe, nadęte święte krowy, które od niemowlęcia karmiono złotą łyżką. Na samą myśl westchnąłem ciężko, podpierając się stabilniej o swoją kulę.
Wzrokiem powiodłem pobieżnie najpierw po barowej ladzie, a potem po stolikach dla klientów. Po chwili zastanowienia ruszyłem w stronę skórzanej, brązowej kanapy, która ku mojej uciesze nie była przez nikogo zajęta. Nucąc bezgłośnie rytm piosenki, która akurat leciała z barowego radia, zdjąłem wierzchnie odzienie i ułożyłem je niedbale obok siebie, w kącie.
Och, chwila spokoju. Mimo, że było tutaj mnóstwo ludzi, czułem się całkiem swobodnie. Byłem bowiem przekonany, że nikt raczej nie będzie mi zawracać niepotrzebnie głowy; a samo obserwowanie krzątających się ludzi było dla mnie niejako przyjemną rozrywką. W międzyczasie zamówiłem sobie szklankę czerwonego wermuta. Byłem tutaj sam, więc wolałem nie ryzykować z żadnymi drinkami ani mocniejszymi trunkami.
Widok, który ujrzałem wewnątrz lokalu, bynajmniej mnie nie zniechęcił do dłuższego zagoszczenia w tym miejscu. Było tutaj na swój sposób przytulnie. Zapewne każda inna osoba, która również nie musiała się skarżyć na życie jako "klasa biedniejsza", stwierdziłaby, że jest tu co najmniej obskurnie. Miejsce niegodne Mnie, Pana, Pani; Osoby, którą stać na luksusowe lokale! Tępe, nadęte święte krowy, które od niemowlęcia karmiono złotą łyżką. Na samą myśl westchnąłem ciężko, podpierając się stabilniej o swoją kulę.
Wzrokiem powiodłem pobieżnie najpierw po barowej ladzie, a potem po stolikach dla klientów. Po chwili zastanowienia ruszyłem w stronę skórzanej, brązowej kanapy, która ku mojej uciesze nie była przez nikogo zajęta. Nucąc bezgłośnie rytm piosenki, która akurat leciała z barowego radia, zdjąłem wierzchnie odzienie i ułożyłem je niedbale obok siebie, w kącie.
Och, chwila spokoju. Mimo, że było tutaj mnóstwo ludzi, czułem się całkiem swobodnie. Byłem bowiem przekonany, że nikt raczej nie będzie mi zawracać niepotrzebnie głowy; a samo obserwowanie krzątających się ludzi było dla mnie niejako przyjemną rozrywką. W międzyczasie zamówiłem sobie szklankę czerwonego wermuta. Byłem tutaj sam, więc wolałem nie ryzykować z żadnymi drinkami ani mocniejszymi trunkami.
Kilka długich minut siedział nieruchomo, cały czas tkwiąc w płaszczu. Krzesło okazało się o wiele wygodniejsze niż wskazywał na to nieco podniszczony wygląd. A to niestety okazało się zgubne dla zgromadzonych pokładów energi. Dopiero czując na policzku chłodny oddech jelenia, rozchylił powieki, które nie wiadomo kiedy się zamknęły. Odepchnąłby tę wielką mordę, właściwie już szykował mięśnie do wykonania ruchu, i na szczęście w ostatniej chwili przypomniał sobie w jakim miejscu się właśnie znajdował. Przytłumiona do tej pory muzyka rozbrzmiała żywiej w uszach a panujący w lokalu gwar uderzył w niego ze zdwojoną siłą. No oczywiście...
Powoli zsunął z ramion płaszcz, by następnie przewiesić go przez oparcie krzesła. Wtedy dopiero pozwolił sobie na dyskretne rozejrzenie dookoła. Nie byłoby w tym kompletnie nic dziwnego, gdyby ręka nagle nie powiodła do szkicownika, otwierając go na czystej stronie. Długopis wyrósł jak spod ziemi, sunąc powoli acz dokładnie po kartce za sprawą smukłych palców. Jeleń jedynie stał u boku mężczyzny, z wyraźnym zadowoleniem przyglądając się powstającemu dziełu. Delikatne linie z czasem zaczęły przypominać blondwłosego chłopaka siedzącego samotnie na kanapie. Cóż, przynajmniej nie będzie musiał w przyszłości męczyć się z rysunkiem gdyby ów chłopak postanowił wstąpić nazłą drogę.
Powoli zsunął z ramion płaszcz, by następnie przewiesić go przez oparcie krzesła. Wtedy dopiero pozwolił sobie na dyskretne rozejrzenie dookoła. Nie byłoby w tym kompletnie nic dziwnego, gdyby ręka nagle nie powiodła do szkicownika, otwierając go na czystej stronie. Długopis wyrósł jak spod ziemi, sunąc powoli acz dokładnie po kartce za sprawą smukłych palców. Jeleń jedynie stał u boku mężczyzny, z wyraźnym zadowoleniem przyglądając się powstającemu dziełu. Delikatne linie z czasem zaczęły przypominać blondwłosego chłopaka siedzącego samotnie na kanapie. Cóż, przynajmniej nie będzie musiał w przyszłości męczyć się z rysunkiem gdyby ów chłopak postanowił wstąpić nazłą drogę.
Po dłuższej chwili bezczynnego siedzenia sięgnąłem po swoją listonoszkę i wyciągnąłem z niej komórkę. Widząc, że dostałem nową wiadomość tekstową, mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem. Nie mając jednak żadnego pomysłu na przedłużenie konwersacji z Cartierówną, przełączyłem okienko na mobilną przeglądarkę i zacząłem przeglądać portale informacyjne. Szybko jednak mnie owa czynność znużyła, więc tradycyjnie wszedłem na youtube'a i zacząłem szukać śmiesznych filmików ze zwierzętami. Klasyk. Och, patrzcie państwo - śpiewające husky!.. Na szczęście dosyć szybko się zorientowałem, że nie mam założonych słuchawek, więc leniwym ruchem dłoni wyciągnąłem je z odpowiedniej kieszonki mojej torby. Niestety, jak to bywa, kabelki były zaplątane - więc obejrzenie śpiewającego husky musiałem nieco odroczyć... Pieprzona złośliwość rzeczy martwych.
Podjąwszy się heroicznego zadania rozplątania słuchawek, pozwoliłem sobie po raz kolejny powieść wzrokiem po klientach "Saturday". Początkowo moją uwagę zwrócił jakiś brodacz, który w pijackim amoku klął na automat hazardowy, bodaj jednorękiego bandytę. Dopiero później zawiesiłem spojrzenie na ciemnowłosym, w miarę młodym mężczyźnie, który zdawał się coś szkicować. Ale - czekaj, zaraz. Czy on spojrzał w moją stronę? W speszeniu odwróciłem głowę i skupiłem się na przeklętych kabelkach. Lepiej, żebym nie zwracał na siebie zbytniej uwagi.
Podjąwszy się heroicznego zadania rozplątania słuchawek, pozwoliłem sobie po raz kolejny powieść wzrokiem po klientach "Saturday". Początkowo moją uwagę zwrócił jakiś brodacz, który w pijackim amoku klął na automat hazardowy, bodaj jednorękiego bandytę. Dopiero później zawiesiłem spojrzenie na ciemnowłosym, w miarę młodym mężczyźnie, który zdawał się coś szkicować. Ale - czekaj, zaraz. Czy on spojrzał w moją stronę? W speszeniu odwróciłem głowę i skupiłem się na przeklętych kabelkach. Lepiej, żebym nie zwracał na siebie zbytniej uwagi.
Palce samoistnie przesuwały długopisem po miękkim papierze, nie za bardzo interesując się zdaniem właścicela. Jak na szkic wykonany w takich warunkach i prowizorycznie... Rysunek miał w sobie urok. Zapewne wiele zależało od talentu samego twórcy. Inna sprawa, że nie był do końca świadomy, że właśnie rysował jakiegoś typa z baru. Ocknął się dopiero po skończeniu, potrząsając przy tym delikatnie głową. Znów wrócił do świata żywych, rozglądając się nerwowo na boki. Nie z samego faktu utraty kontaktu z rzeczywistością, a niewidzy ile czasu minęło. Nie raz i nie dwa zdażyło mu się urwać film, dlatego tym się nie przejmował. Chodziło o czas, bo jednak nie byłoby zbyd miło, gdyby nagle się okazało, że przesiedział tak kilka godzin. Na szczęście cyferki na wyświetlaczu telefonu powiedziały, że minęło zaledwie kilkanaście minut. Zerknął ku rogatemu, oczekując choć najmniejszych wyjaśnień.
Czemu milczysz?
Zwierzę podeszło bliżej, muskając opierzonym bokiem ramię mężczyzny. Wzdrygnął się na ten dotyk, wiodąc jednak spojrzeniem za ciemną mordą, z której chłodne powietrze dmuchnęło właśnie na rysunek. Sięgnął do szkicownika, odrywając konkretną stronę. Przesunął języiem po nieco spierzchniętych wargach, zastanawiając się nad głupotą pomysłu, który właśnie nawiedził jego umysł. Jeleń jednak postanowił rozwiać jego wątpliwości, stukając niecierpliwie kopytami. Kim był, by odmawiać zachciankom tego stwora? Ułożył więc kartkę znów na blacie, zaczynając zaginać jej rogi. Po kilkunastu sekundach tworzenia, powstał mały samolocik. Upewniwszy się, że żadna przeszkoda nie postanowi nagle zaburzyć lotu, mężczyzna wprawił samolocik w ruch, rzucając nim w stronę skórzanej kanapy. I odwrócił się do jelenia, jak gdyby nigdy nic.
Co dalej?
Czemu milczysz?
Zwierzę podeszło bliżej, muskając opierzonym bokiem ramię mężczyzny. Wzdrygnął się na ten dotyk, wiodąc jednak spojrzeniem za ciemną mordą, z której chłodne powietrze dmuchnęło właśnie na rysunek. Sięgnął do szkicownika, odrywając konkretną stronę. Przesunął języiem po nieco spierzchniętych wargach, zastanawiając się nad głupotą pomysłu, który właśnie nawiedził jego umysł. Jeleń jednak postanowił rozwiać jego wątpliwości, stukając niecierpliwie kopytami. Kim był, by odmawiać zachciankom tego stwora? Ułożył więc kartkę znów na blacie, zaczynając zaginać jej rogi. Po kilkunastu sekundach tworzenia, powstał mały samolocik. Upewniwszy się, że żadna przeszkoda nie postanowi nagle zaburzyć lotu, mężczyzna wprawił samolocik w ruch, rzucając nim w stronę skórzanej kanapy. I odwrócił się do jelenia, jak gdyby nigdy nic.
Co dalej?
Jako, że nic nie wskazywało na to, aby nieznajomy miał zamiar się do mnie odezwać albo - co gorsza - podejść, odetchnąłem z ulgą.
Po około kolejnych trzydziestu sekundach siłowania się z zagadką logiczno-manualną, jaką było rozplątywanie nieszczęsnych słuchawek - w końcu osiągnąłem swój cel. Zakładając je na uszy pozwoliłem sobie nawet uśmiechnąć się triumfalnie pod nosem. Wpiąwszy jack'a w odpowiednie miejsce, odblokowałem pospiesznie telefon i tapnąłem na miniaturkę ze "śpiewającym husky". O Boże, nareszcie. To będzie słodkie. Husky są słodkie. Może Śnieżka też nauczy się śpiewać? Albo udawać ludzką mowę, jak to umieją niektóre psy. OBożeoBożeŚnieżkajesttakasłodka... Natłok bzdurnych myśli prawie całkowicie zagłuszył mi odbiór filmiku. Zażenowany własnym rozkojarzeniem odpaliłem go więc jeszcze raz, w międzyczasie upijając łyk czerwonego martini. O Boże. O. Mój. Boże... !!! AAAwwww! Wypuściłem gwałtownie powietrze nosem, które było jedyną fizyczną oznaką mojego rozbawienia. To w sumie całkiem zabawna sprawa - że gdy jesteśmy sami, to z reguły się nie śmiejemy. Tylko "parskamy". Nawet, jeśli coś nas mocno rozśmieszy.
Nie będąc jednak w pełni zaspokojony po obejrzeniu jednego filmiku, kliknąłem na kolejną miniaturkę. Rozsiadłem się wygodniej na sofie, kładąc sobie komórkę na prawym kolanie. Swobodnym ruchem dłoni sięgnąłem swoich włosów i zacząłem je odruchowo przeczesywać, raz po raz uśmiechając się głupawo w reakcji na słodkie chomiki i niezdarne koty. Byłem tak pochłonięty przez wirtualny świat słodkości, że ocknąłem się dopiero w momencie, w którym poczułem delikatne uderzenie. Odbiwszy się od mojego ramienia coś bardzo lekkiego upadło na stolik, zahaczając ukradkiem o szklankę z wermutem. Zaskoczony podniosłem spojrzenie z ekranu telefonu i machinalnie sięgnąłem po papierowy samolocik. Ktoś sobie, kurwa, robił ze mnie żarty? Dopiero gdy rozwinąłem papier, zirytowanie przerodziło się w mieszankę zaskoczenia i niejakiego zachwytu. Instynktownie zawiesiłem spojrzenie na facecie, który zdawał się wcześniej coś szkicować.
Jednak jako, że ten nawet na mnie nie patrzył, znów wlepiłem lekko otumaniony wzrok w kartkę papieru.
Po około kolejnych trzydziestu sekundach siłowania się z zagadką logiczno-manualną, jaką było rozplątywanie nieszczęsnych słuchawek - w końcu osiągnąłem swój cel. Zakładając je na uszy pozwoliłem sobie nawet uśmiechnąć się triumfalnie pod nosem. Wpiąwszy jack'a w odpowiednie miejsce, odblokowałem pospiesznie telefon i tapnąłem na miniaturkę ze "śpiewającym husky". O Boże, nareszcie. To będzie słodkie. Husky są słodkie. Może Śnieżka też nauczy się śpiewać? Albo udawać ludzką mowę, jak to umieją niektóre psy. OBożeoBożeŚnieżkajesttakasłodka... Natłok bzdurnych myśli prawie całkowicie zagłuszył mi odbiór filmiku. Zażenowany własnym rozkojarzeniem odpaliłem go więc jeszcze raz, w międzyczasie upijając łyk czerwonego martini. O Boże. O. Mój. Boże... !!! AAAwwww! Wypuściłem gwałtownie powietrze nosem, które było jedyną fizyczną oznaką mojego rozbawienia. To w sumie całkiem zabawna sprawa - że gdy jesteśmy sami, to z reguły się nie śmiejemy. Tylko "parskamy". Nawet, jeśli coś nas mocno rozśmieszy.
Nie będąc jednak w pełni zaspokojony po obejrzeniu jednego filmiku, kliknąłem na kolejną miniaturkę. Rozsiadłem się wygodniej na sofie, kładąc sobie komórkę na prawym kolanie. Swobodnym ruchem dłoni sięgnąłem swoich włosów i zacząłem je odruchowo przeczesywać, raz po raz uśmiechając się głupawo w reakcji na słodkie chomiki i niezdarne koty. Byłem tak pochłonięty przez wirtualny świat słodkości, że ocknąłem się dopiero w momencie, w którym poczułem delikatne uderzenie. Odbiwszy się od mojego ramienia coś bardzo lekkiego upadło na stolik, zahaczając ukradkiem o szklankę z wermutem. Zaskoczony podniosłem spojrzenie z ekranu telefonu i machinalnie sięgnąłem po papierowy samolocik. Ktoś sobie, kurwa, robił ze mnie żarty? Dopiero gdy rozwinąłem papier, zirytowanie przerodziło się w mieszankę zaskoczenia i niejakiego zachwytu. Instynktownie zawiesiłem spojrzenie na facecie, który zdawał się wcześniej coś szkicować.
Jednak jako, że ten nawet na mnie nie patrzył, znów wlepiłem lekko otumaniony wzrok w kartkę papieru.
Przysunął się bliżej stolika, wspierając łokieć na blacie a następnie podbródek na wewnętznej stronie dłoni. Drugą ręką zamknął szkicownik, odsuwając go bliżej krawędzi blatu. Mógł sobie dorabiać siedząc całymi dniami w parku i rysować portrety. Ale do tego musiałby wchodzić w jakieś stosunkowo bliższe kontakty z ludźmi. A tego nie chciał nawet jego jeleń. Nie wiadomo czemu teraz upodobał sobie blondyna. Zawsze stronił od ludzi, tam samo jak brunet. Ułożył się teraz na podłodze, wspierając ciężki łeb na udzie mężczyzny. Ten go nie odtrącił, nic nie powiedział, jedynie zmarszczył lekko brwi.
Nie wiem co chciałeś osiągnąć, ale chyba nie to?
Odpowiedział mu jedynie kłąb powietrza wypuszczony w wyrazie lekkiego poirytowania. Przegpił też okazję ujrzenia zdumienia, które wymalowało się na twarzy blondyna, na rzecz obserwacji jelenia. Jego dzisiejsze milczenie było ciut podejrzane. Niby nigdy nie był jakoś szczególnie rozmowny, ale dzisiaj wyjątkowo milczał.
Dobra dobra, przepraszam za nazwanie cię kobyłą, nie jesteś kobyłą.
Mentalnie nawet uniósł ręce w obronnym geście. Zwierzęcy towarzysz wydał się ukontentowany przeprosinami, przymykając czarne ślepia. Wciąż się nie odezwał, ale tym razem można było wyczuć swobodę w jego zachowaniu. I dobrze, portrecista nie miał zamiaru mieć na głowie kolejnego problemu jakim byłby jeleń z urażonym ego. Zerknął kontrolnie po barze, coby się upewnić czy aby na pewno nikt nie zawracał sobie głowy jego osobą.
Nie wiem co chciałeś osiągnąć, ale chyba nie to?
Odpowiedział mu jedynie kłąb powietrza wypuszczony w wyrazie lekkiego poirytowania. Przegpił też okazję ujrzenia zdumienia, które wymalowało się na twarzy blondyna, na rzecz obserwacji jelenia. Jego dzisiejsze milczenie było ciut podejrzane. Niby nigdy nie był jakoś szczególnie rozmowny, ale dzisiaj wyjątkowo milczał.
Dobra dobra, przepraszam za nazwanie cię kobyłą, nie jesteś kobyłą.
Mentalnie nawet uniósł ręce w obronnym geście. Zwierzęcy towarzysz wydał się ukontentowany przeprosinami, przymykając czarne ślepia. Wciąż się nie odezwał, ale tym razem można było wyczuć swobodę w jego zachowaniu. I dobrze, portrecista nie miał zamiaru mieć na głowie kolejnego problemu jakim byłby jeleń z urażonym ego. Zerknął kontrolnie po barze, coby się upewnić czy aby na pewno nikt nie zawracał sobie głowy jego osobą.
Nawet nie wiem kiedy, ale moje spojrzenie znowu powędrowało na sylwetkę ciemnowłosego. Zupełnie bezmyślnie spakowałem telefon do listonoszki, kurtkę gwałtownie przewiesiłem przez ramię i w niejakim pośpiechu dopiłem swój trunek. Bezceremonialnie wstałem i pewnym krokiem zbliżyłem się w stronę nieznajomego; jedną ręką opierając się o kulę, a w drugiej trzymając zwitek papieru z rysunkiem.
-Przepraszam..- Zacząłem tym swoim grzecznym, opanowanym głosem, kiedy znalazłem się po przeciwnej stronie stołu, przy którym siedział mężczyzna. -..ale, co to ma, kurna, znaczyć?- Byłem dobrze wychowany, więc postanowiłem chwilowo odpuścić sobie wulgaryzmy ciężkiego kalibru. Bo, żeby nie było, wcale się nie bałem ich używać, kiedy czułem się w jakiś sposób zagrożony. A co dopiero w momencie, kiedy alkohol zaczynał uderzać do głowy!
Albo mi się wydawało, albo brunet zachowywał się trochę.. dziwnie. No, ale to w końcu bar. Miał więc do tego prawo; zwłaszcza, jeśli coś wcześniej pił.
-Przepraszam..- Zacząłem tym swoim grzecznym, opanowanym głosem, kiedy znalazłem się po przeciwnej stronie stołu, przy którym siedział mężczyzna. -..ale, co to ma, kurna, znaczyć?- Byłem dobrze wychowany, więc postanowiłem chwilowo odpuścić sobie wulgaryzmy ciężkiego kalibru. Bo, żeby nie było, wcale się nie bałem ich używać, kiedy czułem się w jakiś sposób zagrożony. A co dopiero w momencie, kiedy alkohol zaczynał uderzać do głowy!
Albo mi się wydawało, albo brunet zachowywał się trochę.. dziwnie. No, ale to w końcu bar. Miał więc do tego prawo; zwłaszcza, jeśli coś wcześniej pił.
Poruszył nerwowo palcami, zastanawiając się, czy jedbak mimo wszystko nie zmierzwić lekko piór na karku zwierzęcia. Musiałby się co prawda kilka razy upewnić czy nikt nie patrzył, aczkolwiek... Nie było to niewykonalne. Dłuższą chwilę rozważał wszystkie za i przeciw, ostatecznie uznając że byłoby zbyt dużo roboty. Wyciągnął rękę w celu chwycenia plaszcza, gdy czyjeś kroki go rozproszyły. Zignorował to jedbak, bo przecież siedział właśnie w barze, gdzie cały czas ktoś się przemieszczał. Dopiero czyjś głos zmusił go do skupienia uwagi na czymś innym niż wierchnie odzienie. Dwukolorowe tęczówki powiodły na sylwetkę nieznajomego i dopiero gdy brunet spostrzegł z kim konkretnie ma do czynienia, zacisnął palce mocniej na materiale płaszcza.
- Wybacz proszę, ręka mi zadrżała. - Odparł, co jednak nie było żadnym wyjaśnieniem. Ot świr rzucający samolocikami z papieru. Nie był pijany, bo wokoło nie walały się żadne szklanki czy kieliszki, ani nie śmierdział alkoholem. Naćpany też nie był, ani nawet nie wyglądał na takiego co narkotykami się interesował.
- Wybacz proszę, ręka mi zadrżała. - Odparł, co jednak nie było żadnym wyjaśnieniem. Ot świr rzucający samolocikami z papieru. Nie był pijany, bo wokoło nie walały się żadne szklanki czy kieliszki, ani nie śmierdział alkoholem. Naćpany też nie był, ani nawet nie wyglądał na takiego co narkotykami się interesował.
Przymrużyłem podejrzliwie oczy. -Co masz na myśli?..- Po moich ruchach i mimice twarzy można było wywnioskować, że zacząłem się robić trochę niecierpliwy. Niestety, po procentach potrafiłem być nie tylko bardziej otwarty na innych ludzi, ale i bardziej agresywny. -Pan poczeka chwilę, jeśli łaska.- Wykonałem zamaszysty ruch dłonią w powietrzu, odkładając swoje graty na najbliższym krześle.
Co prawda, chwilę mi zajęło, nim zbliżyłem się do baru i zamówiłem litrową butelkę martini - ale miejmy nadzieję, że nieznajomy się w międzyczasie nie spłoszył i nie uciekł.
Trzymając w jednej dłoni dwie szklanki kształtem przypominające dorodne gruszki, a w drugiej - butelkę z napojem, powróciłem do stoliku. Po chwili namysłu usiadłem na trzecim z krzeseł, gwałtownie stawiając szkło na blacie stołu. Milczałem, czekając na odpowiedź.
Co prawda, chwilę mi zajęło, nim zbliżyłem się do baru i zamówiłem litrową butelkę martini - ale miejmy nadzieję, że nieznajomy się w międzyczasie nie spłoszył i nie uciekł.
Trzymając w jednej dłoni dwie szklanki kształtem przypominające dorodne gruszki, a w drugiej - butelkę z napojem, powróciłem do stoliku. Po chwili namysłu usiadłem na trzecim z krzeseł, gwałtownie stawiając szkło na blacie stołu. Milczałem, czekając na odpowiedź.
Otwirał usta żeby coś powiedzieć, ale słowo "pan", wcisnęło go w krzesło na tyle, by kompletnie zamilkł z ustami zaciśniętymi w wąską kreskę. Jego 22-letnie serce i dusza właśnie krwawiły, będąc ugodzone w sam środek. Nawet nie zauważył kiedy chłopak zmył się w kierunku baru. Jeleń był najwyraźniej bardzo tym rozbawiony, gdyż raz po raz parskał urywanym dźwiękiem, który imitował śmiech, oraz trzepał lekko łbem. Mężczyzna zmarszczył brwi, odwracając twarz w kierunku zwierzęcia i ciskając gromy z oczu. Rogaty nic sobie z tego nie zrobił, traktując mordercze spojrzenie jak dziecięcego focha.
Dopiero głośniejszy dźwięk szkła uderzającego o blat, zwrócił jego uwagę. A widząc przyczynę hałasu, źrenice dwukolorowych oczy automatycznie się powiększyły. Bynajmniej nie z radości.
- Umm... Nie chciałbym cię urazić, czy coś, ale nie przepadam za alkoholem. Naturalnie mogę oddać zmarnowane pieniądze. - Odwrócił spojrzenie od butelki, przenosząc je w punkt znajdujący się gdzieś na twarzy blondyna. Ważne, że nie na oczach. Sięgnął też po szkicownik i długopis, coby nie zajmowały zbędnego miejsca na stoliku, następnie odkładając ja na własne kolana. Co prawda nie wykonywał tych ruchów zbyt naturalnie, ale na szczęście nie dało się tego stwierdzić tak na pierwszy rzut oka. Rozluźnił się minimalnie dopiero gdy końcówka poroża trąciła jego dłoń.
- Chciałem, żeby samolot trafił do kosza, ale jak już wspomniałem, ręka mi zadrżała i poleciał w złym kierunku. - SKłamał gładko, na poczekaniu wymyślając jakąś bujdę. W sumie całkiem wiarygodną. Co miał mu powiedzieć? "Jeleń mi kazał". Raczej nie skończyłoby się to zbyt dobrze. Wystarczy, że już i tak sporo uwagi poświęcał temu rogaczowi i spełniał jego zachcianki.
Dopiero głośniejszy dźwięk szkła uderzającego o blat, zwrócił jego uwagę. A widząc przyczynę hałasu, źrenice dwukolorowych oczy automatycznie się powiększyły. Bynajmniej nie z radości.
- Umm... Nie chciałbym cię urazić, czy coś, ale nie przepadam za alkoholem. Naturalnie mogę oddać zmarnowane pieniądze. - Odwrócił spojrzenie od butelki, przenosząc je w punkt znajdujący się gdzieś na twarzy blondyna. Ważne, że nie na oczach. Sięgnął też po szkicownik i długopis, coby nie zajmowały zbędnego miejsca na stoliku, następnie odkładając ja na własne kolana. Co prawda nie wykonywał tych ruchów zbyt naturalnie, ale na szczęście nie dało się tego stwierdzić tak na pierwszy rzut oka. Rozluźnił się minimalnie dopiero gdy końcówka poroża trąciła jego dłoń.
- Chciałem, żeby samolot trafił do kosza, ale jak już wspomniałem, ręka mi zadrżała i poleciał w złym kierunku. - SKłamał gładko, na poczekaniu wymyślając jakąś bujdę. W sumie całkiem wiarygodną. Co miał mu powiedzieć? "Jeleń mi kazał". Raczej nie skończyłoby się to zbyt dobrze. Wystarczy, że już i tak sporo uwagi poświęcał temu rogaczowi i spełniał jego zachcianki.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach