▲▼
Jonathan praktycznie nigdy nie zrywał się ze szkoły. Z lekcji? Jasne. Zwłaszcza z Xaxą, który zdecydowanie był najlepszym kumplem do spędzania czasu na nielegalu. Zostawanie w czterech ścianach było jednak swego rodzaju zasadą, której starał się nie łamać.
No właśnie, starał się.
Dzisiejsza noc była wyjątkowo tragiczna. Nie dość, że musiał się użerać z sąsiadem, który zdecydowanie zbyt głośno puszczał muzykę to jeszcze Zack i Cody nie mogli przez to wszystko potem zasnąć do tego stopnia, że władowali mu się do łóżka. Dwójka czternastolatków wwalających się na niego co kilka minut zdecydowanie nie była spełnieniem marzeń.
Zwłaszcza że do tego wszystkiego dołączyła jeszcze Rosaline. W rezultacie Jonathan leżał pośrodku, gnieciony z obu stron przez chłopaków, z dziewięciolatką na klatce piersiowej. Problemy z oddychaniem były jego najmniejszym zmartwieniem. Jakby nie patrzeć i tak większość nocy spędził na czuwaniu, by nie obudzić żadnego z nich. On mógł się nie wysypiać do szkoły. Dzieciaki zdecydowanie nie. Nic dziwnego, że przespał może z godzinę. A funkcjonowanie po czymś takim było w jego przypadku praktycznie niemożliwe.
Snuł się więc po mieście, nie do końca wiedząc co ze sobą zrobić. I choć zwykle nigdy nie zapuszczał się w te strony, tym razem nogi poniosły go do dystryktu, którego najbardziej unikał. Nie, żeby miał sobą zbyt wiele do zaoferowania. A przynajmniej tak mu się początkowo wydawało, dopóki nie udało mu się znaleźć idealnego punktu wypoczynku. Nie mógł w końcu wrócić do domu.
Porzucone przed fabryką BMW było w tym wypadku idealnym celem. Auto już dawno zakończyło swoje lata świetności. Wybite szyby, obdrapany lakier, urwane klamki, odkręcone koła. Nie zdziwiłby się, jakby ktoś ukradł z niego nawet silnik. Mimo to po uważnym sprawdzeniu wnętrza — hej, nawet ktoś zawiesił tu odświeżacz powietrza — władował się do środka, kładąc ręce na kierownicy.
— Dawno nie jeździłem autem — wymruczał sam do siebie, opierając się wygodniej o siedzenie. Nie było opcji, by mógł wygodnie wyciągnąć nogi. Przeklęty wzrost. Nie było mimo wszystko tak źle. Pogrzebał przez chwilę po kieszeniach, zaraz wyciągając srebrną zapalniczkę.
Fajnie by było mieć własne auto. Jakby nie patrzeć, Jonathan zrobił prawo jazdy już jakiś czas temu, ale jedyny samochód jaki mieli, regularnie zgarniał ojciec. W rezultacie od czasu do czasu udawało mu się pojeździć w weekendy.
Odpalił zapalniczkę, wpatrując się w milczeniu w tańczący płomień. Był to jeden z niewielu momentów, gdy Everett przestawał myśleć. Choć dziś i tak przez wybitne zmęczenie, jego umysł zdawał się być dziwnie pusty. Xaxa na pewno by mu nie uwierzył, gdyby mu powiedział, że nie odjebal od rana żadnego monologu do siedzącego na ogrodzeniu wróbla. Zablokował ogień, opuszczając nieco dłoń w dół. Ogarniające go zmęczenie zdawało się zaatakować w ułamku sekundy. Otwarte powieki, opadły powoli w dół, gdy chłopak przechylił się na siedzeniu w prawą stronę. Jego ręką opadła bezwładnie na siedzenie wraz z odpaloną zapalniczką.
Ciężko było stwierdzić, co obudziło go jako pierwsze. Swąd dymu, zbyt intensywne ciepło, a może ból w prawej dłoni. Tak czy inaczej, gdy otworzył oczy, dym uciekał z samochodu przez rozbite okna. Siedzenie obok niego płonęło w najlepsze, muskając przy okazji jego skórę. Zabrał błyskawicznie rękę, dusząc jakiekolwiek dźwięki i przyciągnął ją do siebie, momentalnie zamykając zapalniczkę.
Ciężko stwierdzić, dlaczego od razu nie wysiadł z samochodu. Może był po prostu zbyt zmęczony, by reagować w odpowiednim tempie. Może jego zmęczenie sięgało dużo głębiej, niż się spodziewał. Dopiero gdy ogień dosięgnął jego nogi i przeniósł się na tylne siedzenia, wzdrygnął się gwałtownie i ugasił spodnie dłonią.
— Szlag-
Wypadł z auta na zewnątrz i wycofał się o kilka kroków, wpatrując w milczeniu na płonące auto. Świetnie. Wręcz zajebiście Jonathan. Co miał z tym teraz zrobić? Ogień nie rozprzestrzeni się chyba na nic innego? Co jeśli auto wybuchnie? Zdecydowanie bezpieczniej byłoby po prostu stąd nawiać. A jednak blondyn nadal stał w miejscu, wpatrując się w płomienie jak zahipnotyzowany.
First topic message reminder :
TEREN JACKALS
Strefa Opuszczonych Fabryk
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
Kiedyś przemysł Riverdale działał prężnie. Wielu pracowników porzuciło pracę, gdy zaczęły się zamieszki, a wokół miasta zaczął wyrastać mur grożący izolacją mieszkańców, przez co ponad połowa fabryk bezpowrotnie zakończyła swoją działalność. Budynki nie wyglądają dobrze, już na pierwszy rzut oka można dostrzec mało artystyczne graffiti, powybijane okna, zdewastowane drzwi. Na początku upadku niektórych firm przychodzili tutaj mało rozważni ludzie, którym wydawało się, że zwiedzanie tego typu opuszczonych miejsc to dobra rozrywka. Szybko okazało się, że bezdomni i narkomani, którzy zadomowili się w fabrykach, zaczęli przepędzać ciekawskich ludzi — niejednokrotnie używając do tego mało legalnych i przyjemnych sposobów.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, wymagania do ich pokonania wzrastają dwukrotnie. Oznacza to, że do pokonania jednego Niepoczytalnego musicie wykonać jedną z poniższych akcji:
→ osiem udanych ataków wręcz;
→ cztery udane ataki z użyciem zakupionej broni białej;
→ dwa udane ataki z użyciem zakupionej broni palnej/granatu.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, wymagania do ich pokonania wzrastają dwukrotnie. Oznacza to, że do pokonania jednego Niepoczytalnego musicie wykonać jedną z poniższych akcji:
→ osiem udanych ataków wręcz;
→ cztery udane ataki z użyciem zakupionej broni białej;
→ dwa udane ataki z użyciem zakupionej broni palnej/granatu.
Pavel 'Smuggler' Travitza
The Jackal Canis Lupaster
Re: Strefa Opuszczonych Fabryk
Sro Kwi 14, 2021 11:12 pm
Sro Kwi 14, 2021 11:12 pm
Travitza warknął, czując uderzenie. Cofnął się lekko, żeby zachować równowagę. Spojrzał na Schappiego z mieszanką złości, rozbawienia i... uznania? Tak, Rosjanin uśmiechał się w dosyć dziwny sposób. Mimo wszystko, w jakiś pokrętny sposób, cieszył się, że jego rywal zareagował właśnie tak, a nie zaczął nagle wycofywać się ze swoich słów. Może jednak Szakale nie były pełne pizd, tak jak do tej pory zakładał.
Mimo to Schappi miał pecha. Po pierwsze, skoro Smuggler powiedział już A, to trzeba było powiedzieć B. Po drugie, jednak był trochę wkurwiony. Po trzecie, jeszcze buzowała w nim frustracja po rozmowie z Miko. Po czwarte, przyszedł pojeb w masce, a on też go wkurwiał. Po piąte, to był właśnie moment, w którym Travitza niejako pokazywał swoją pozycję w stadzie i nie miał zamiaru dać plamy. Po szóste, jego rywal bardzo kiepsko dobierał słowa.
Niewiele myśląc, Travitza złapał Schappiego jedną ręką, drugą uderzył go w brzuch, następnie w twarz, na koniec jeszcze poprawił czołem, żeby upewnić się, że nie będzie już musiał tłumaczyć pyskatemu staruchowi, że może jednak nie powinien prowokować go do sparingu. Wkładał w te ciosy całą wściekłość, która w nim do tej pory buzowała.
Po wszystkim odwrócił się i splunął.
— Fajne psy — rzucił do Bloodhounda. I mówił szczerze. Lubił psy.
Mimo to Schappi miał pecha. Po pierwsze, skoro Smuggler powiedział już A, to trzeba było powiedzieć B. Po drugie, jednak był trochę wkurwiony. Po trzecie, jeszcze buzowała w nim frustracja po rozmowie z Miko. Po czwarte, przyszedł pojeb w masce, a on też go wkurwiał. Po piąte, to był właśnie moment, w którym Travitza niejako pokazywał swoją pozycję w stadzie i nie miał zamiaru dać plamy. Po szóste, jego rywal bardzo kiepsko dobierał słowa.
Niewiele myśląc, Travitza złapał Schappiego jedną ręką, drugą uderzył go w brzuch, następnie w twarz, na koniec jeszcze poprawił czołem, żeby upewnić się, że nie będzie już musiał tłumaczyć pyskatemu staruchowi, że może jednak nie powinien prowokować go do sparingu. Wkładał w te ciosy całą wściekłość, która w nim do tej pory buzowała.
Po wszystkim odwrócił się i splunął.
— Fajne psy — rzucił do Bloodhounda. I mówił szczerze. Lubił psy.
Obserwowała bójkę z wyraźnym rozbawieniem, dopalając spokojnie papierosa. Zagwizdała z podziwem, gdy Smugglerowi udał się wybitnie soczysty cios, rzuciła peta na ziemię i przydeptała, po czym zerknęła na Blóðhundr.
— Inu-san — powiedziała uprzejmie i ukłoniła im się szybko, leciutko, po czym spojrzała znowu na bijących się w najlepsze towarzyszy. — On jest nowy? — spytała z niedowierzaniem. — Nie powiedział. Myślałam, że to jakiś… — Zabrakło jej słowa, więc machnęła ręką, lekceważącym gestem dając wyraźnie do zrozumienia, co myślała o Schnappim. Uśmiechnęła się pod nosem, patrząc na siedzące obok psy, po czym zwróciła się do Miko. — Nie wiem, czy jest sens. Myślę, że wysoki już wygrał. — W jej oczach walka była już praktycznie skończona, nawet jeśli jej uczestnicy jeszcze się nie zorientowali.
— Masz krew na ręce — powiedziała spokojnie, gdy Travitza podszedł bliżej, i z kieszeni płaszcza wyciągnęła nieco wymiętoloną paczkę chusteczek higienicznych, którą następnie mu podała. — Dōzo.
— Inu-san — powiedziała uprzejmie i ukłoniła im się szybko, leciutko, po czym spojrzała znowu na bijących się w najlepsze towarzyszy. — On jest nowy? — spytała z niedowierzaniem. — Nie powiedział. Myślałam, że to jakiś… — Zabrakło jej słowa, więc machnęła ręką, lekceważącym gestem dając wyraźnie do zrozumienia, co myślała o Schnappim. Uśmiechnęła się pod nosem, patrząc na siedzące obok psy, po czym zwróciła się do Miko. — Nie wiem, czy jest sens. Myślę, że wysoki już wygrał. — W jej oczach walka była już praktycznie skończona, nawet jeśli jej uczestnicy jeszcze się nie zorientowali.
— Masz krew na ręce — powiedziała spokojnie, gdy Travitza podszedł bliżej, i z kieszeni płaszcza wyciągnęła nieco wymiętoloną paczkę chusteczek higienicznych, którą następnie mu podała. — Dōzo.
Miko
The Jackal Canis Lupaster / Assecla Anubis
Re: Strefa Opuszczonych Fabryk
Nie Maj 09, 2021 9:59 pm
Nie Maj 09, 2021 9:59 pm
Przewróciła oczami, widząc, że sytuacja skończyła się, nim zasadniczo się zaczęła. A szkoda. Nie było nawet co obstawiać, skoro tak. Może innym razem. Niełatwo było powiedzieć jednak kiedy i gdzie, ale nadzieja umierała ostatnia... czy coś w tym guście? Przesunęła wzrok na bok, postanawiając koniec końców nie myśleć nad tym więcej.
- Dobra robota - rzuciła, machając dłonią bez większych emocji. - Możesz nauczać śmiało tej techniki.
Westchnęła cicho. Szczęście czy różnica umiejętności? Kto wiedział. Spojrzała jeszcze na psy, uśmiechając się nieznacznie nim skupiła się na dziadku.
- Dobra, zwijajmy się czy coś - podeszła bliżej do niego i szturchnęła stopą nieprzytomne ciało. - Jeszcze oddycha, więc raczej zaraz się obudzi.
Jego losy nie wzbudzały w niej większych emocji. Tak samo jak i to miejsce. Skończyła się możliwość działania, a cała zabawa upłynęła. Więc po co było na teraz tutaj marnować czas?
z/t - wszyscy Jackals
- Dobra robota - rzuciła, machając dłonią bez większych emocji. - Możesz nauczać śmiało tej techniki.
Westchnęła cicho. Szczęście czy różnica umiejętności? Kto wiedział. Spojrzała jeszcze na psy, uśmiechając się nieznacznie nim skupiła się na dziadku.
- Dobra, zwijajmy się czy coś - podeszła bliżej do niego i szturchnęła stopą nieprzytomne ciało. - Jeszcze oddycha, więc raczej zaraz się obudzi.
Jego losy nie wzbudzały w niej większych emocji. Tak samo jak i to miejsce. Skończyła się możliwość działania, a cała zabawa upłynęła. Więc po co było na teraz tutaj marnować czas?
z/t - wszyscy Jackals
Jęknął, kiedy bateria w jego telefonie ostatni raz zamigała, nim ekran wypełniła czerń. Kilka razy postukał w szybkę z naiwną nadzieją na wyświetlenie się obrazu i uruchomienie GPSu prowadzącego go od kilku minut. Naprawdę potrzebował czegoś, co mogłoby mu wskazać drogę. Nie wiedział nawet, w którym momencie coś poszło mocno nie tak, że wylądował na terenie opuszczonych fabryk. Wydawało mu się, że słyszy złowieszcze zawodzenie dobiegające z jakiegoś zakładu pracy. Na dodatek bardzo słabe oświetlenie dodawało złowieszczego klimatu, sprawiającego, że Rao momentalnie poczuł, jak na jego rękach i karku pojawia się gęsia skórka. Cholera, gdyby tylko mógł, to wziąłby nogi za pas i uciekł z tej okolicy, ale niestety taki nieprzemyślany bieg mógłby skończyć się jedynie jeszcze większym zabłądzeniem.
— Jak ja nie znoszę tej dzielnicy — jęknął, pocierając dłonie o siebie, aby się nieco ogrzać. Chłodny, nocny wiatr dawał się we znaki coraz mocniej, zostawiając uczucie wbijających się małych igieł na nieosłoniętej skórze.
— No co tam, zgubiłeś się?
Raptownie obrócił się na piętach, z widoczną ulgą na twarzy. Nawet odetchnął, jakby znalazł swojego wybawcę mogącego wyprowadzić go z opresji jak książę księżniczkę w potrzebie.
— O rety, tak! Kompletnie nie ogarniam tego rejonu, a GPS prowadził mnie jakoś dziwnie. I na dodatek rozładowała mi się komórka… i nie mogę nawet do nikogo zadzwo-- — przerwał, widząc, jak jeden z trójki mężczyzn uśmiecha się drapieżnie i postukuje kijem o swoją nogę. Jego kompani parsknęli cicho, jakby usłyszeli niewybredny żart o blondynach. Momentalnie z twarzy Rao odpłynęła krew, a on sam cofnął się o krok, przełykając ślinę.
Nie, ta trójka zdecydowanie nie zaczepiła go z zamiarem niesienia pomocy. Jeden z nich wyciągnął rękę w kierunku ciemnowłosego, sugestywnie przenosząc wzrok z niego na swoją dłoń.
— Ojoj, biedaczek. Pomożemy ci rozwiązać problem, tylko ładnie daj swoją komórkę.
— I wyskakuj z kasy — zarechotał trzeci, robiąc trzy kroki na przód i wysuwając się na prowadzenie.
— Ale — krok w tył — nie mam przy sobie — poczuł, jak plecy zderzają się ze ścianą budynku — pieniędzy — ostatnie słowo niemal wyszeptał, czując rosnącą gulę w gardle, niemożliwą do przełknięcia.
— Nieładnie tak kłamać. Pokaż, skarbie, co masz w środku, to sami ocenimy. Wyskakuj z fantów.
— Chwila, j-- — urwał, gdy mocny cios w brzuch pozbawił go powietrza, sprawiając, że zgiął się w pół. Kolejny posłał go na ziemię na zgiętych kolanach.
— Skoro tak, to sami sobie weźmiemy co nasze.
— Jak ja nie znoszę tej dzielnicy — jęknął, pocierając dłonie o siebie, aby się nieco ogrzać. Chłodny, nocny wiatr dawał się we znaki coraz mocniej, zostawiając uczucie wbijających się małych igieł na nieosłoniętej skórze.
— No co tam, zgubiłeś się?
Raptownie obrócił się na piętach, z widoczną ulgą na twarzy. Nawet odetchnął, jakby znalazł swojego wybawcę mogącego wyprowadzić go z opresji jak książę księżniczkę w potrzebie.
— O rety, tak! Kompletnie nie ogarniam tego rejonu, a GPS prowadził mnie jakoś dziwnie. I na dodatek rozładowała mi się komórka… i nie mogę nawet do nikogo zadzwo-- — przerwał, widząc, jak jeden z trójki mężczyzn uśmiecha się drapieżnie i postukuje kijem o swoją nogę. Jego kompani parsknęli cicho, jakby usłyszeli niewybredny żart o blondynach. Momentalnie z twarzy Rao odpłynęła krew, a on sam cofnął się o krok, przełykając ślinę.
Nie, ta trójka zdecydowanie nie zaczepiła go z zamiarem niesienia pomocy. Jeden z nich wyciągnął rękę w kierunku ciemnowłosego, sugestywnie przenosząc wzrok z niego na swoją dłoń.
— Ojoj, biedaczek. Pomożemy ci rozwiązać problem, tylko ładnie daj swoją komórkę.
— I wyskakuj z kasy — zarechotał trzeci, robiąc trzy kroki na przód i wysuwając się na prowadzenie.
— Ale — krok w tył — nie mam przy sobie — poczuł, jak plecy zderzają się ze ścianą budynku — pieniędzy — ostatnie słowo niemal wyszeptał, czując rosnącą gulę w gardle, niemożliwą do przełknięcia.
— Nieładnie tak kłamać. Pokaż, skarbie, co masz w środku, to sami ocenimy. Wyskakuj z fantów.
— Chwila, j-- — urwał, gdy mocny cios w brzuch pozbawił go powietrza, sprawiając, że zgiął się w pół. Kolejny posłał go na ziemię na zgiętych kolanach.
— Skoro tak, to sami sobie weźmiemy co nasze.
Jonathan Everett
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Strefa Opuszczonych Fabryk
Pon Lis 29, 2021 9:16 am
Pon Lis 29, 2021 9:16 am
29 LISTOPADA, ŚRODA – 9:40
Chłodny poranek, bez wiatru.
Chłodny poranek, bez wiatru.
___________________
Jonathan praktycznie nigdy nie zrywał się ze szkoły. Z lekcji? Jasne. Zwłaszcza z Xaxą, który zdecydowanie był najlepszym kumplem do spędzania czasu na nielegalu. Zostawanie w czterech ścianach było jednak swego rodzaju zasadą, której starał się nie łamać.
No właśnie, starał się.
Dzisiejsza noc była wyjątkowo tragiczna. Nie dość, że musiał się użerać z sąsiadem, który zdecydowanie zbyt głośno puszczał muzykę to jeszcze Zack i Cody nie mogli przez to wszystko potem zasnąć do tego stopnia, że władowali mu się do łóżka. Dwójka czternastolatków wwalających się na niego co kilka minut zdecydowanie nie była spełnieniem marzeń.
Zwłaszcza że do tego wszystkiego dołączyła jeszcze Rosaline. W rezultacie Jonathan leżał pośrodku, gnieciony z obu stron przez chłopaków, z dziewięciolatką na klatce piersiowej. Problemy z oddychaniem były jego najmniejszym zmartwieniem. Jakby nie patrzeć i tak większość nocy spędził na czuwaniu, by nie obudzić żadnego z nich. On mógł się nie wysypiać do szkoły. Dzieciaki zdecydowanie nie. Nic dziwnego, że przespał może z godzinę. A funkcjonowanie po czymś takim było w jego przypadku praktycznie niemożliwe.
Snuł się więc po mieście, nie do końca wiedząc co ze sobą zrobić. I choć zwykle nigdy nie zapuszczał się w te strony, tym razem nogi poniosły go do dystryktu, którego najbardziej unikał. Nie, żeby miał sobą zbyt wiele do zaoferowania. A przynajmniej tak mu się początkowo wydawało, dopóki nie udało mu się znaleźć idealnego punktu wypoczynku. Nie mógł w końcu wrócić do domu.
Porzucone przed fabryką BMW było w tym wypadku idealnym celem. Auto już dawno zakończyło swoje lata świetności. Wybite szyby, obdrapany lakier, urwane klamki, odkręcone koła. Nie zdziwiłby się, jakby ktoś ukradł z niego nawet silnik. Mimo to po uważnym sprawdzeniu wnętrza — hej, nawet ktoś zawiesił tu odświeżacz powietrza — władował się do środka, kładąc ręce na kierownicy.
— Dawno nie jeździłem autem — wymruczał sam do siebie, opierając się wygodniej o siedzenie. Nie było opcji, by mógł wygodnie wyciągnąć nogi. Przeklęty wzrost. Nie było mimo wszystko tak źle. Pogrzebał przez chwilę po kieszeniach, zaraz wyciągając srebrną zapalniczkę.
Fajnie by było mieć własne auto. Jakby nie patrzeć, Jonathan zrobił prawo jazdy już jakiś czas temu, ale jedyny samochód jaki mieli, regularnie zgarniał ojciec. W rezultacie od czasu do czasu udawało mu się pojeździć w weekendy.
Odpalił zapalniczkę, wpatrując się w milczeniu w tańczący płomień. Był to jeden z niewielu momentów, gdy Everett przestawał myśleć. Choć dziś i tak przez wybitne zmęczenie, jego umysł zdawał się być dziwnie pusty. Xaxa na pewno by mu nie uwierzył, gdyby mu powiedział, że nie odjebal od rana żadnego monologu do siedzącego na ogrodzeniu wróbla. Zablokował ogień, opuszczając nieco dłoń w dół. Ogarniające go zmęczenie zdawało się zaatakować w ułamku sekundy. Otwarte powieki, opadły powoli w dół, gdy chłopak przechylił się na siedzeniu w prawą stronę. Jego ręką opadła bezwładnie na siedzenie wraz z odpaloną zapalniczką.
Ciężko było stwierdzić, co obudziło go jako pierwsze. Swąd dymu, zbyt intensywne ciepło, a może ból w prawej dłoni. Tak czy inaczej, gdy otworzył oczy, dym uciekał z samochodu przez rozbite okna. Siedzenie obok niego płonęło w najlepsze, muskając przy okazji jego skórę. Zabrał błyskawicznie rękę, dusząc jakiekolwiek dźwięki i przyciągnął ją do siebie, momentalnie zamykając zapalniczkę.
Ciężko stwierdzić, dlaczego od razu nie wysiadł z samochodu. Może był po prostu zbyt zmęczony, by reagować w odpowiednim tempie. Może jego zmęczenie sięgało dużo głębiej, niż się spodziewał. Dopiero gdy ogień dosięgnął jego nogi i przeniósł się na tylne siedzenia, wzdrygnął się gwałtownie i ugasił spodnie dłonią.
— Szlag-
Wypadł z auta na zewnątrz i wycofał się o kilka kroków, wpatrując w milczeniu na płonące auto. Świetnie. Wręcz zajebiście Jonathan. Co miał z tym teraz zrobić? Ogień nie rozprzestrzeni się chyba na nic innego? Co jeśli auto wybuchnie? Zdecydowanie bezpieczniej byłoby po prostu stąd nawiać. A jednak blondyn nadal stał w miejscu, wpatrując się w płomienie jak zahipnotyzowany.
Opuszczona fabryka
Dziesiąta godzina obserwacji
To była pierdolona strata czasu i od samego początku nie miało to najmniejszego sensu. Obserwacja fabryki, w której prawdopodobnie mieściła się dziupla nic nieznaczącej grupy dilerów. Po pierwsze nie mieli jednoznacznych dowodów. Po drugie od dziesięciu godzin siedziała w budynku bez ogrzewania, prądu czy choćby łazienki. Ha, a na domiar złego musiała pilnować żółtodzioba, który dopiero co opuścił mury akademii.
Oczywiście doskonale zdawała sobie sprawę dlaczego to jej przydzielono to zadanie i dlaczego nie mogła odmówić.
Pierdzielone układziki, wchodzenie w dupsko i wciskanie nosa w nie swoje sprawy.
Co kogo obchodziło czy trzymała w biurku butelkę lub dwie tequili. Kogo obchodziło, że czasem zdarzało jej się wypić będąc nadal w pracy. Zapierdzielała za gówno pensję trzy razy więcej niż reszta. Jej życie to była praca. Więc kiedy miała pić jak nie podczas nocy spędzonych na komendzie? Z resztą nigdy jeszcze nie zawaliła roboty przez alkohol. Więc niech się od niej wszyscy odpierdolą.
A niech tylko dorwie tego, kto nakablował na jej mały składzik…
Kiana wygrzebała z kamiennego parapetu odłamek betonu i rzuciła nim w kierunku rzędu szklanych flaszek przeklinając pod nosem. Trafiona butelka przewróciła się na ziemie z hukiem, tłukąc się przy uderzeniu.
“Jesteś inspektorem Kiana,” przedrzeźniała Hathewaya i kolejny kawałek cementu trafił w szklaną szyjkę. “Nie możesz się tak zachowywać,” i kolejny. “Masz być przykładem moralności i zasad” jej dłoń zatrzymała się w połowie ruchu. Prychnęła na to zdanie obserwując pozostałe butelki. Nagle zeskoczyła z parapetu i wyrzuciła całą garść odłamków w ścianę.
“Niech ich wszystkich szlag!” Wbiła palce we włosy pochylając się lekko do przodu.
Jej okrzyk frustracji spowodował, że towarzyszący jej chłopak podskoczył na zajmowanym przez siebie krześle wydając z siebie cichy dźwięk zaskoczenia.
“Matko przenajświętsza czy coś się stało Pani Inspektor?” Kiana spojrzała na niego kątem oka z politowaniem i irytacją. Kto go w ogóle przyjął do policji? I dlaczego brzmiał jak dziecko?
Białowłosa wyprostowała się i wolnym krokiem podeszła do rekruta, na co chłopak stanął na baczność.
“Jak ty się w ogóle nazywasz?” Spytała go krzyżując przed sobą ramiona. Jej ton był ewidentnie znudzony.
“J-ja?”
“A widzisz tu kogoś jeszcze?” chłopak rozejrzał się na boki i pokręcił głową. Na co dziewczyna uniosła brwi wyczekująco.
“Le-Leslie,” kącik ust Kiany drgnął, a po chwili dziewczyna wybuchnęła niekontrolowanym śmiechem. “Leslie? Kto Ci dał takie spierdolone imię?” Złapała się ręką za brzuch, a drugą otarła łzę z oka. Chłopak zesztywniał i jego mina spoważniała.
“To było bardzo niemiłe Pani Inspektor,”
Kiana próbowała się uspokoić przez kolejne sekundy. Wzięła jeden oddech, następnie kolejny i gdy ponownie na niego spojrzała jej twarz była pozbawiona rozbawienia. Czy jakichkolwiek emocji. “Jakby mnie to kurwa obchodziło,” po tych słowach minęła go i udała się w kierunku schodów. Nie wytrzyma tu ani sekundy dłużej.
“Dokąd Pani idzie? Mamy obserwować ten maga-“ Leslie zamilkł widząc wzrok kobiety. Kiana nic nie odpowiedziała tylko zeszła na dół.
Stanęła przed budynkiem, odpaliła papierosa i przymknęła na chwilę powieki. Niestety długo nie było jej dane odpoczywać, ponieważ po chwili poczuła smród palonej benzyny i sztucznej skóry. Otworzyła oczy i spojrzała w bok.
“Co do—“ rzuciła papierosa na ziemię i podbiegła do palącego się samochodu w tym samym czasie gdy z wnętrza wypadł chłopak. Zatrzymała się za nim czekając na krzyk, czy jakąkolwiek reakcje. Ale chłopak tylko stał (zdecydowanie za blisko) i przyglądał się płomieniom jakby był w transie.
Kiana powoli do niego podeszła, obserwując zarówno jego jak i samochód, który w każdej chwili mógł wybuchnąć. Będąc już zaledwie o krok od blondyna zdała sobie sprawę jak był wysoki. Wyciągnęła do niego dłoń, ale cofnęła ją zanim go dotknęła. Co jeśli był w szoku i panikując wskoczy w ogień? Zamiast tego obeszła go dookoła stając między nim, a płonącym autem.
“Hej, wszystko w porządku?” Musiała bardzo mocno zadrzeć głowę by móc przyjrzeć się jego twarzy. “Może… może odsuniemy się trochę w tył co? Ten grat może w każdej chwili zrobić wielkie bum,” widząc jego nieobecny wzrok miała nadzieję, że pomimo różnic we wzroście jednak ją usłyszał.
Dziesiąta godzina obserwacji
To była pierdolona strata czasu i od samego początku nie miało to najmniejszego sensu. Obserwacja fabryki, w której prawdopodobnie mieściła się dziupla nic nieznaczącej grupy dilerów. Po pierwsze nie mieli jednoznacznych dowodów. Po drugie od dziesięciu godzin siedziała w budynku bez ogrzewania, prądu czy choćby łazienki. Ha, a na domiar złego musiała pilnować żółtodzioba, który dopiero co opuścił mury akademii.
Oczywiście doskonale zdawała sobie sprawę dlaczego to jej przydzielono to zadanie i dlaczego nie mogła odmówić.
Pierdzielone układziki, wchodzenie w dupsko i wciskanie nosa w nie swoje sprawy.
Co kogo obchodziło czy trzymała w biurku butelkę lub dwie tequili. Kogo obchodziło, że czasem zdarzało jej się wypić będąc nadal w pracy. Zapierdzielała za gówno pensję trzy razy więcej niż reszta. Jej życie to była praca. Więc kiedy miała pić jak nie podczas nocy spędzonych na komendzie? Z resztą nigdy jeszcze nie zawaliła roboty przez alkohol. Więc niech się od niej wszyscy odpierdolą.
A niech tylko dorwie tego, kto nakablował na jej mały składzik…
Kiana wygrzebała z kamiennego parapetu odłamek betonu i rzuciła nim w kierunku rzędu szklanych flaszek przeklinając pod nosem. Trafiona butelka przewróciła się na ziemie z hukiem, tłukąc się przy uderzeniu.
“Jesteś inspektorem Kiana,” przedrzeźniała Hathewaya i kolejny kawałek cementu trafił w szklaną szyjkę. “Nie możesz się tak zachowywać,” i kolejny. “Masz być przykładem moralności i zasad” jej dłoń zatrzymała się w połowie ruchu. Prychnęła na to zdanie obserwując pozostałe butelki. Nagle zeskoczyła z parapetu i wyrzuciła całą garść odłamków w ścianę.
“Niech ich wszystkich szlag!” Wbiła palce we włosy pochylając się lekko do przodu.
Jej okrzyk frustracji spowodował, że towarzyszący jej chłopak podskoczył na zajmowanym przez siebie krześle wydając z siebie cichy dźwięk zaskoczenia.
“Matko przenajświętsza czy coś się stało Pani Inspektor?” Kiana spojrzała na niego kątem oka z politowaniem i irytacją. Kto go w ogóle przyjął do policji? I dlaczego brzmiał jak dziecko?
Białowłosa wyprostowała się i wolnym krokiem podeszła do rekruta, na co chłopak stanął na baczność.
“Jak ty się w ogóle nazywasz?” Spytała go krzyżując przed sobą ramiona. Jej ton był ewidentnie znudzony.
“J-ja?”
“A widzisz tu kogoś jeszcze?” chłopak rozejrzał się na boki i pokręcił głową. Na co dziewczyna uniosła brwi wyczekująco.
“Le-Leslie,” kącik ust Kiany drgnął, a po chwili dziewczyna wybuchnęła niekontrolowanym śmiechem. “Leslie? Kto Ci dał takie spierdolone imię?” Złapała się ręką za brzuch, a drugą otarła łzę z oka. Chłopak zesztywniał i jego mina spoważniała.
“To było bardzo niemiłe Pani Inspektor,”
Kiana próbowała się uspokoić przez kolejne sekundy. Wzięła jeden oddech, następnie kolejny i gdy ponownie na niego spojrzała jej twarz była pozbawiona rozbawienia. Czy jakichkolwiek emocji. “Jakby mnie to kurwa obchodziło,” po tych słowach minęła go i udała się w kierunku schodów. Nie wytrzyma tu ani sekundy dłużej.
“Dokąd Pani idzie? Mamy obserwować ten maga-“ Leslie zamilkł widząc wzrok kobiety. Kiana nic nie odpowiedziała tylko zeszła na dół.
Stanęła przed budynkiem, odpaliła papierosa i przymknęła na chwilę powieki. Niestety długo nie było jej dane odpoczywać, ponieważ po chwili poczuła smród palonej benzyny i sztucznej skóry. Otworzyła oczy i spojrzała w bok.
“Co do—“ rzuciła papierosa na ziemię i podbiegła do palącego się samochodu w tym samym czasie gdy z wnętrza wypadł chłopak. Zatrzymała się za nim czekając na krzyk, czy jakąkolwiek reakcje. Ale chłopak tylko stał (zdecydowanie za blisko) i przyglądał się płomieniom jakby był w transie.
Kiana powoli do niego podeszła, obserwując zarówno jego jak i samochód, który w każdej chwili mógł wybuchnąć. Będąc już zaledwie o krok od blondyna zdała sobie sprawę jak był wysoki. Wyciągnęła do niego dłoń, ale cofnęła ją zanim go dotknęła. Co jeśli był w szoku i panikując wskoczy w ogień? Zamiast tego obeszła go dookoła stając między nim, a płonącym autem.
“Hej, wszystko w porządku?” Musiała bardzo mocno zadrzeć głowę by móc przyjrzeć się jego twarzy. “Może… może odsuniemy się trochę w tył co? Ten grat może w każdej chwili zrobić wielkie bum,” widząc jego nieobecny wzrok miała nadzieję, że pomimo różnic we wzroście jednak ją usłyszał.
Jonathan Everett
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Strefa Opuszczonych Fabryk
Pon Lis 29, 2021 11:18 pm
Pon Lis 29, 2021 11:18 pm
Sam nie wiedział, skąd tak właściwie wzięła się jego miłość do płomieni. Ta niebezpieczna fascynacja bez wątpienia miała swoje początki już w dzieciństwie, gdy jako małe dziecko nieustannie pakował dłonie w świeczki. Pierwsze oparzenia bez wątpienia były bolesne, ale z czasem nauczył się jak odpowiednio przesuwać palcami nad knotem, by uniknąć obrażeń. Nic dziwnego, że po naoglądaniu się wszelkiego rodzaju bajek i filmów, szybko postanowił zostać magiem ognia. Wielogodzinne zabawy i udawanie, że płomyki poruszają się czy wydłużają zgodnie z jego wolą. Niejednokrotnie żałował, że nie urodził się w świecie, gdzie coś takiego rzeczywiście byłoby możliwe.
Te głupie dziecięce marzenia zmieniły się z czasem w coś bardziej niebezpiecznego, mimo że sam Jonathan pozostawał osobą tak łagodną, że na samą myśl o skrzywdzeniu kogoś robiło mu się przykro. A jednak, gdy stał tak w miejscu, jego myślami rządziło tylko i wyłącznie jedno zdanie.
Chciałbym, by wybuchło.
Do tej pory widział wybuchające auta tylko i wyłącznie na filmach. Był pewien, że na żywo robiły zupełnie inne wrażenie. Jakby nie patrzeć tanie efekty filmowe — albo przeciwnie, te cholernie drogie — głównie albo wiały tandetą, albo dodawały zbyt wiele fajerwerków. Tak samo jak w przypadku sławnego chloroformu, który w serialach nokautował ofiary w kilka sekund.
"Hej, wszystko w porządku?"
Wszystkie poprzednie myśli zniknęły bez śladu. Zamrugał kilkakrotnie, dopiero teraz czując skutek niemrugania naprzeciwko szalejącego ognia. Nic dziwnego, że oczy zaczęły go szczypać, chcąc zmusić do powrotu wilgoci. Zatrzymał spojrzenie na stojącej przed nim kobiecie, szybko łącząc wątki.
— Boże, nie. Nie, nie. No właśnie, odsuń się od niego, co jeśli wybuchnie i stanie ci się krzywda? Nie może ci się stać krzywda, nie powinno cię tu w ogóle być — mimo że mieli odsunąć się z dala od auta, Jonathan w napadzie paniki, błyskawicznie przeskoczył za nią, osłaniając ją przed ogniem, mimo że uczucie buchającego gorąca na plecach bez wątpienia nie mogło być najprzyjemniejsze. Kompletnie zignorował swoją poparzoną rękę, próbując ją zmusić do odsunięcia się jak najdalej. Całe szczęście mimo głośnych trzeszczących dźwięków, skrzypienia i charakterystycznych trzasków połączonych ze swądem palących się przedmiotów wszelkiego rodzaju, auto nadal stało na miejscu, nijak nie wybuchając. Przynajmniej na razie. Ciężko było określić na jak długo.
Choć jeśli będą się tak wzajemnie osłaniać, może się to jeszcze nadal zmienić w dość nieprzyjemny sposób. Dobrze, że kobieta była na tyle drobna, by bez problemu mógł ją osłonić. Nie chciał, by stała jej się krzywda przez jego własną głupotę.
Te głupie dziecięce marzenia zmieniły się z czasem w coś bardziej niebezpiecznego, mimo że sam Jonathan pozostawał osobą tak łagodną, że na samą myśl o skrzywdzeniu kogoś robiło mu się przykro. A jednak, gdy stał tak w miejscu, jego myślami rządziło tylko i wyłącznie jedno zdanie.
Chciałbym, by wybuchło.
Do tej pory widział wybuchające auta tylko i wyłącznie na filmach. Był pewien, że na żywo robiły zupełnie inne wrażenie. Jakby nie patrzeć tanie efekty filmowe — albo przeciwnie, te cholernie drogie — głównie albo wiały tandetą, albo dodawały zbyt wiele fajerwerków. Tak samo jak w przypadku sławnego chloroformu, który w serialach nokautował ofiary w kilka sekund.
"Hej, wszystko w porządku?"
Wszystkie poprzednie myśli zniknęły bez śladu. Zamrugał kilkakrotnie, dopiero teraz czując skutek niemrugania naprzeciwko szalejącego ognia. Nic dziwnego, że oczy zaczęły go szczypać, chcąc zmusić do powrotu wilgoci. Zatrzymał spojrzenie na stojącej przed nim kobiecie, szybko łącząc wątki.
— Boże, nie. Nie, nie. No właśnie, odsuń się od niego, co jeśli wybuchnie i stanie ci się krzywda? Nie może ci się stać krzywda, nie powinno cię tu w ogóle być — mimo że mieli odsunąć się z dala od auta, Jonathan w napadzie paniki, błyskawicznie przeskoczył za nią, osłaniając ją przed ogniem, mimo że uczucie buchającego gorąca na plecach bez wątpienia nie mogło być najprzyjemniejsze. Kompletnie zignorował swoją poparzoną rękę, próbując ją zmusić do odsunięcia się jak najdalej. Całe szczęście mimo głośnych trzeszczących dźwięków, skrzypienia i charakterystycznych trzasków połączonych ze swądem palących się przedmiotów wszelkiego rodzaju, auto nadal stało na miejscu, nijak nie wybuchając. Przynajmniej na razie. Ciężko było określić na jak długo.
Choć jeśli będą się tak wzajemnie osłaniać, może się to jeszcze nadal zmienić w dość nieprzyjemny sposób. Dobrze, że kobieta była na tyle drobna, by bez problemu mógł ją osłonić. Nie chciał, by stała jej się krzywda przez jego własną głupotę.
W swojej dość burzliwej karierze napotykała różnych ludzi na swojej drodze. Niektórzy potrafili patrzyć jej prosto w oczy opowiadając jak poćwiartowali swoje ofiary, inni nie potrafili znieść jej spojrzenia kiedy przesłuchiwała ich w sprawie małego rabunku. Oprócz tego nie raz musiała uczestniczyć w bardziej złożonych akcjach czy robić za mediatora mimo, że jej umiejętności radzenia sobie z tłumem były raczej słabe. No psycholog to był z niej żaden. Nie potrafiła rozmawiać z ludźmi, a co dopiero przekonywać ich by przykładowo nie skakali z dachu na asfalt.
Stojąc tyłem do płonącego wraku czuła podmuchy gorąca na plecach, ale w tym momencie miała ważniejsze sprawy na głowie. Znalazła się bowiem w sytuacji gdzie powinna użyć swoich o jakże to wspaniałych zdolności mediatorskich. Problem polegał na tym, że chłopak ją ignorował. Chociaż nie, nie ignorował. Miał pieprzony syndrom bohatera. I nim zdążyła się zorientować lub zareagować blondyn dosłownie przeskoczył obok niej i teraz to jego plecy były smagane przez gorąc. Co biorąc pod uwagę jego wzrost nie było wyczynem niemożliwym. Bardziej zastanawiała się jak w razie czego odepchnie go gdy stare BMW zdecyduje się na bum.
A gdy chłopak zaczął gorączkowo nawijać o zapewnianiu jej bezpieczeństwa coś w niej zaskoczyło. Przecież do cholery to było jej zadanie. Więc ponownie stanęła tak, by chociaż w jakimś stopniu go osłonić.
“Woah, woah no już, spokojnie. Może tak weźmiemy oddech, uspokoimy się i odejdziemy na bezpieczną odległość co?” Ponownie próbowała skrzyżować z nim spojrzenie co było nie lada wyzwaniem. W myślach analizowała jego słowa i nijak mogła się z nim zgodzić. Z ich dwójki, to on nie powinien tu być. I zaraz. Czy nie powinien być w ogóle w szkole?
Jej przemyślenia przerwał dźwięk dobiegający z płonącego samochodu. Spojrzała przez ramię w tamtą stronę i na szczęście strzelające w górę iskry i kawałki tapicerki nie stanowiły dla nich bezpośredniego zagrożenia - przynajmniej na razie. Z doświadczenia wiedziała jednak, że lepiej nie czekać do ostatniej chwili.
Wracając wzrokiem do blondyna zauważyła jak jedna z jego dłoni musiała mieć wcześniej kontakt z ogniem i nie wyglądała najlepiej. Ponownie tego dnia rozważała co dalej. Jak powinna się zachować? Co zrobiłby ktoś inny na jej miejscu.
Ale kurwa nie jesteś medium i nikogo tu nie ma, no poza Leslie, ale on…
Dziewczyna ściągnęła brwi i wyciągnęła rękę w stronę zranionej kończyny chłopaka.
“To trzeba opatrzeć. Chodź ze mną, mam w aucie wodę i apteczkę,” szczegółem było to, że ów samochód nie należał do niej, a do żółtodzioba zostawionego na czatach. Grunt, że w bagażniku znajdowały się najpotrzebniejsze rzeczy. A skąd to wiedziała? Musiała sama go przypilnować by to wszystko tam schował.
Stojąc tyłem do płonącego wraku czuła podmuchy gorąca na plecach, ale w tym momencie miała ważniejsze sprawy na głowie. Znalazła się bowiem w sytuacji gdzie powinna użyć swoich o jakże to wspaniałych zdolności mediatorskich. Problem polegał na tym, że chłopak ją ignorował. Chociaż nie, nie ignorował. Miał pieprzony syndrom bohatera. I nim zdążyła się zorientować lub zareagować blondyn dosłownie przeskoczył obok niej i teraz to jego plecy były smagane przez gorąc. Co biorąc pod uwagę jego wzrost nie było wyczynem niemożliwym. Bardziej zastanawiała się jak w razie czego odepchnie go gdy stare BMW zdecyduje się na bum.
A gdy chłopak zaczął gorączkowo nawijać o zapewnianiu jej bezpieczeństwa coś w niej zaskoczyło. Przecież do cholery to było jej zadanie. Więc ponownie stanęła tak, by chociaż w jakimś stopniu go osłonić.
“Woah, woah no już, spokojnie. Może tak weźmiemy oddech, uspokoimy się i odejdziemy na bezpieczną odległość co?” Ponownie próbowała skrzyżować z nim spojrzenie co było nie lada wyzwaniem. W myślach analizowała jego słowa i nijak mogła się z nim zgodzić. Z ich dwójki, to on nie powinien tu być. I zaraz. Czy nie powinien być w ogóle w szkole?
Jej przemyślenia przerwał dźwięk dobiegający z płonącego samochodu. Spojrzała przez ramię w tamtą stronę i na szczęście strzelające w górę iskry i kawałki tapicerki nie stanowiły dla nich bezpośredniego zagrożenia - przynajmniej na razie. Z doświadczenia wiedziała jednak, że lepiej nie czekać do ostatniej chwili.
Wracając wzrokiem do blondyna zauważyła jak jedna z jego dłoni musiała mieć wcześniej kontakt z ogniem i nie wyglądała najlepiej. Ponownie tego dnia rozważała co dalej. Jak powinna się zachować? Co zrobiłby ktoś inny na jej miejscu.
Ale kurwa nie jesteś medium i nikogo tu nie ma, no poza Leslie, ale on…
Dziewczyna ściągnęła brwi i wyciągnęła rękę w stronę zranionej kończyny chłopaka.
“To trzeba opatrzeć. Chodź ze mną, mam w aucie wodę i apteczkę,” szczegółem było to, że ów samochód nie należał do niej, a do żółtodzioba zostawionego na czatach. Grunt, że w bagażniku znajdowały się najpotrzebniejsze rzeczy. A skąd to wiedziała? Musiała sama go przypilnować by to wszystko tam schował.
Jonathan Everett
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Strefa Opuszczonych Fabryk
Sro Gru 01, 2021 12:10 am
Sro Gru 01, 2021 12:10 am
Zamknął oczy i potrząsnął nieco głową na boki. Skup się Jace, skup się. Zatrzymał wzrok na jej twarzy, choć zaledwie przez ułamek sekundy — być może w wyniku stresu — jego prawe oko zareagowało nieznacznie wolniej niż lewe. Zwykle mu się to nie zdarzało. Jakby nie patrzeć poświęcił naprawdę mnóstwo czasu, by wyrobić w sobie wszystkie odruchy, które posiadali zdrowi ludzie.
Był to jednak ruch tak drobny, że biorąc pod uwagę ich otoczenie, łatwo mógł umknąć czyjejś uwadze. Odetchnął krótko, wzdrygając się nieznacznie, gdy samochód za ich plecami znowu trzasnął i zaskwierczał w wyraźnym proteście. Pokiwał głową w odpowiedzi na jej słowa, mimo wszystko ruszając ostrożnie tak, by zmusić ją do cofnięcia się, jednocześnie oddzielając ją od samochodu. W przeciwieństwie do białowłosej nijak nie analizował obecnej sytuacji.
Nie było w tym wszystkim żadnej strategii, sprawdzania otoczenia czy jakiegokolwiek sensownego działania. Jedyne co raz po raz krążyło po jego myślach to, że nie mógł dopuścić, by stała jej się jakakolwiek krzywda. Zabawne. Nawet jej przecież nigdy wcześniej nie spotkał.
Dopiero gdy sięgnęła w stronę jego ręki, odsunął momentalnie bark w tył, by odsunąć ją poza jej zasięg. Zrobił to zupełnie odruchowo. Zupełnie jakby w ogóle od kilku minut jechał na jakimś dziwnym autopilocie. Z tą różnicą, że ból powoli zaczął się przebijać przez jego zamglony i napędzany adrenaliną umysł. Tyle dobrego, że obecne temperatury były zdecydowanie bardziej przychylne podobnym ranom, niż te letnie.
— ... dziękuję — powiedział powoli, kierując się za nią w kierunku samochodu. Nie do końca wiedział, jak właściwie powinien się zachować. Był gotów wracać do domu czy to na piechotę, czy też autobusem. Jak najszybciej, by nikogo nie kłopotać bardziej niż to konieczne. Był pewien, że będzie w stanie opatrzyć swoją dłoń w domu na tyle, by był w stanie normalnie funkcjonować. Nawet jeśli miał ignorować promieniujący z niej ból w następnych tygodniach.
Najbardziej w tym momencie martwił go fakt czy uda mu się ukryć wszystko przed matką. Wiedział, że jego rodzice przyzwyczaili się do faktu, że Jonathan wiecznie chodzi poobijany, ale to ona była tu najbardziej spostrzegawcza. Supeł na żołądku zaciskał się coraz bardziej, aż w końcu stanął obok bagażnika. Dopiero teraz dostrzegł zarys drugiej sylwetki, zaraz poruszając się z wyraźnym dyskomfortem w miejscu.
— Um, przepraszam, przeze mnie musiała Pani zostawić swojego chłopaka samego.
No gorzej trafić nie mógł.
Był to jednak ruch tak drobny, że biorąc pod uwagę ich otoczenie, łatwo mógł umknąć czyjejś uwadze. Odetchnął krótko, wzdrygając się nieznacznie, gdy samochód za ich plecami znowu trzasnął i zaskwierczał w wyraźnym proteście. Pokiwał głową w odpowiedzi na jej słowa, mimo wszystko ruszając ostrożnie tak, by zmusić ją do cofnięcia się, jednocześnie oddzielając ją od samochodu. W przeciwieństwie do białowłosej nijak nie analizował obecnej sytuacji.
Nie było w tym wszystkim żadnej strategii, sprawdzania otoczenia czy jakiegokolwiek sensownego działania. Jedyne co raz po raz krążyło po jego myślach to, że nie mógł dopuścić, by stała jej się jakakolwiek krzywda. Zabawne. Nawet jej przecież nigdy wcześniej nie spotkał.
Dopiero gdy sięgnęła w stronę jego ręki, odsunął momentalnie bark w tył, by odsunąć ją poza jej zasięg. Zrobił to zupełnie odruchowo. Zupełnie jakby w ogóle od kilku minut jechał na jakimś dziwnym autopilocie. Z tą różnicą, że ból powoli zaczął się przebijać przez jego zamglony i napędzany adrenaliną umysł. Tyle dobrego, że obecne temperatury były zdecydowanie bardziej przychylne podobnym ranom, niż te letnie.
— ... dziękuję — powiedział powoli, kierując się za nią w kierunku samochodu. Nie do końca wiedział, jak właściwie powinien się zachować. Był gotów wracać do domu czy to na piechotę, czy też autobusem. Jak najszybciej, by nikogo nie kłopotać bardziej niż to konieczne. Był pewien, że będzie w stanie opatrzyć swoją dłoń w domu na tyle, by był w stanie normalnie funkcjonować. Nawet jeśli miał ignorować promieniujący z niej ból w następnych tygodniach.
Najbardziej w tym momencie martwił go fakt czy uda mu się ukryć wszystko przed matką. Wiedział, że jego rodzice przyzwyczaili się do faktu, że Jonathan wiecznie chodzi poobijany, ale to ona była tu najbardziej spostrzegawcza. Supeł na żołądku zaciskał się coraz bardziej, aż w końcu stanął obok bagażnika. Dopiero teraz dostrzegł zarys drugiej sylwetki, zaraz poruszając się z wyraźnym dyskomfortem w miejscu.
— Um, przepraszam, przeze mnie musiała Pani zostawić swojego chłopaka samego.
No gorzej trafić nie mógł.
Gdy blondyn uciekł przed jej dotykiem Kiana podświadomie cofnęła się o krok zabierając dłoń. Nie spodziewała się takiej reakcji, ale z drugiej strony czy powinna mu się dziwić?
Trzymając dystans pospiesznie przeleciała po nim wzrokiem szukając wszelkich dodatkowych obrażeń. Nie chcąc go jeszcze bardziej wystraszyć starała się zrobić to jak najbardziej dyskretnie. Na szczęście nic więcej nie rzuciło jej się bezpośrednio w oczy, co oczywiście nie musiało oznaczać, że nic mu nie było. Ale na tę chwilę jej priorytetem było opatrzenie mu dłoni i przede wszystkim zabranie go od trzaskających szczątków auta.
Starała się przybrać jak najbardziej neutralny wyraz twarzy i posiliła się nawet o drobny uśmiech.
“Hej nie zrobię Ci krzywdy,” czyżby wyglądała albo zachowywała się tak, że mógł pomyśleć inaczej? Sama nie wiedziała.
Chłopak od początku wywołał u niej dziwny odruch. Nie znała go. Widziała pierwszy raz na oczy, a mimo to cichy i irytujący głosik w jej głowie powtarzał w kółko: pomóż mu, pomóż mu. Do tej pory jeszcze jej się to nie zdarzyło. A przynajmniej nie w ciągu ostatnich kilku lat.
Tak więc gdy po chwili jednak przystał na jej propozycję bez wykonywania nagłych ruchów poprowadziła go w stronę czarnego samochodu, którym przyjechała wcześniej. Leslie na szczęście miał odrobinę instynktu i z własnej inicjatywy zaparkował w bocznej uliczce tak, by ich nieoznakowany wóz jak najmniej rzucał się w oczy. Szkoda tylko, że na tym jego zalety się kończyły.
Z kieszeni spodni wyjęła kluczyki i za pomocą guzika na pilocie otworzyła tylne drzwi, a następnie bagażnik. Przesunęła się tak by nie blokować wnętrza samochodu i stanęła obok otwartej klapy.
“Usiądź, a ja zajmę się resztą,” zanurkowała we wnętrzu przestrzennego bagażnika i wyłowiła z niego pokaźnych rozmiarów apteczkę oraz dwie butelki wody. Trzymając wszystko w dłoniach stanęła obok chłopaka przenosząc wzrok z własnych rąk na niego i z powrotem.
— Um, przepraszam, przeze mnie musiała Pani zostawić swojego chłopaka samego. — słysząc jego słowa z wrażenia trzymane przez nią przedmioty wyślizgnęły jej się z rąk i spadły z hukiem na asfalt.
“Kogo?” Wyglądała jak łania gapiąca się w światła nadjeżdżającego samochodu. O czym on do cholery mówił? Przecież nie miała— zamaszyście odwróciła głowę na bok, a widząc zarys czającego się chłopaka jej palce samoistnie zacisnęły się w pięści, a jej wzrok nagle oziębił się o kilka odcieni.
“Leslie do cholery jasnej wynocha na górę i waruj na miejscu dopóki nie przyjdę!” Krzyknęła w stronę partnera zapominając na chwilę, że miała być tą dobrą gliną. A także o tym, że swoim nagłym wybuchem mogła już całkowicie zniechęcić do siebie rannego chłopaka.
Trzymając dystans pospiesznie przeleciała po nim wzrokiem szukając wszelkich dodatkowych obrażeń. Nie chcąc go jeszcze bardziej wystraszyć starała się zrobić to jak najbardziej dyskretnie. Na szczęście nic więcej nie rzuciło jej się bezpośrednio w oczy, co oczywiście nie musiało oznaczać, że nic mu nie było. Ale na tę chwilę jej priorytetem było opatrzenie mu dłoni i przede wszystkim zabranie go od trzaskających szczątków auta.
Starała się przybrać jak najbardziej neutralny wyraz twarzy i posiliła się nawet o drobny uśmiech.
“Hej nie zrobię Ci krzywdy,” czyżby wyglądała albo zachowywała się tak, że mógł pomyśleć inaczej? Sama nie wiedziała.
Chłopak od początku wywołał u niej dziwny odruch. Nie znała go. Widziała pierwszy raz na oczy, a mimo to cichy i irytujący głosik w jej głowie powtarzał w kółko: pomóż mu, pomóż mu. Do tej pory jeszcze jej się to nie zdarzyło. A przynajmniej nie w ciągu ostatnich kilku lat.
Tak więc gdy po chwili jednak przystał na jej propozycję bez wykonywania nagłych ruchów poprowadziła go w stronę czarnego samochodu, którym przyjechała wcześniej. Leslie na szczęście miał odrobinę instynktu i z własnej inicjatywy zaparkował w bocznej uliczce tak, by ich nieoznakowany wóz jak najmniej rzucał się w oczy. Szkoda tylko, że na tym jego zalety się kończyły.
Z kieszeni spodni wyjęła kluczyki i za pomocą guzika na pilocie otworzyła tylne drzwi, a następnie bagażnik. Przesunęła się tak by nie blokować wnętrza samochodu i stanęła obok otwartej klapy.
“Usiądź, a ja zajmę się resztą,” zanurkowała we wnętrzu przestrzennego bagażnika i wyłowiła z niego pokaźnych rozmiarów apteczkę oraz dwie butelki wody. Trzymając wszystko w dłoniach stanęła obok chłopaka przenosząc wzrok z własnych rąk na niego i z powrotem.
— Um, przepraszam, przeze mnie musiała Pani zostawić swojego chłopaka samego. — słysząc jego słowa z wrażenia trzymane przez nią przedmioty wyślizgnęły jej się z rąk i spadły z hukiem na asfalt.
“Kogo?” Wyglądała jak łania gapiąca się w światła nadjeżdżającego samochodu. O czym on do cholery mówił? Przecież nie miała— zamaszyście odwróciła głowę na bok, a widząc zarys czającego się chłopaka jej palce samoistnie zacisnęły się w pięści, a jej wzrok nagle oziębił się o kilka odcieni.
“Leslie do cholery jasnej wynocha na górę i waruj na miejscu dopóki nie przyjdę!” Krzyknęła w stronę partnera zapominając na chwilę, że miała być tą dobrą gliną. A także o tym, że swoim nagłym wybuchem mogła już całkowicie zniechęcić do siebie rannego chłopaka.
Jonathan Everett
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Strefa Opuszczonych Fabryk
Czw Gru 02, 2021 11:04 pm
Czw Gru 02, 2021 11:04 pm
"Hej nie zrobię ci krzywdy."
Jej słowa niejako wybudziły go z wcześniejszego letargu. Zaczerwienił się lekko, cicho chrząkając.
— P-przepraszam. Chyba odruch. Z reguły sam zajmuję się swoimi obrażeniami, więc ciężko mi trochę się przestawić, gdy ktoś obcy próbuje mi pomóc — przeżył to już ostatnio na imprezie. Jakby nie patrzeć, spodziewałby się, że po jakichkolwiek wypadkach po prostu sam wszystko ogarnie, udając, że nic się nie stało. Tymczasem już drugi raz był niejako skazany na poddanie się czyjejś woli. Nie był do końca pewien czy była to kwestia wieku, ale białowłosa automatycznie sprawiała, że się jej słuchał, tak samo jak wtedy Shane'a.
Podrapał się po policzku zdrową ręką, wyraźnie zakłopotany. Drugą zostawił na razie w spokoju, nie chcą ryzykować nadwyrężenia jej w żaden sposób. Wolałby co prawda uniknąć momentu, w którym podaje jej dłoń do opatrzenia, ale wiedział, że istnieje szansa, iż tego nie uniknie. Nie chodziło to, że jej nie ufał i bał się, że obleje go kwasem. W końcu Jonathan należał do najbardziej naiwnych istot, jakie chodziły po Riverdale. Po prostu, gdyby przy opatrywaniu nagle machnął gwałtownie ręką w odruchu, mógł jej zrobić krzywdę. A tego zdecydowanie nie chciał, zwłaszcza że jakby nie patrzeć, próbowała uratować mu życie. Co tylko potwierdzało, że był na swój sposób specjalny.
Bo kto normalny poszedłby za obcą kobietą i bez najmniejszego protestu usiadł w jej bagażniku. Może i wepchnięcie go do środka nie byłoby szczególnie łatwe, ale bez wątpienia nie niemożliwe. O tym chyba już nie pomyślał.
Wzdrygnął się, gdy przedmioty wypadły jej z rąk, wyślizgując się na asfalt. Czym prędzej zszedł z bagażnika i klęknął, zbierając je ostrożnie zdrową ręką. Odłożył je obok swojego poprzedniego miejsca, słysząc w międzyczasie, jak kobieta krzyczy na swojego chłopaka. Twarda z niej babka. Dlatego właśnie uważał, że kobiety były dużo bardziej przerażające niż mężczyźni. Gdyby ktoś go zapytał, czy bardziej bał się gniewu matki, czy ojca, nawet by się nie zastanawiał nad odpowiedzią.
Nie wyglądał na szczególnie zniechęconego, ale bez wątpienia nie zamierzał jej podpadać. Zadziwiające, że bez większego starania udało jej się go do tego przekonać w przeciągu paru minut.
Poczekał cierpliwie, aż skupi się znowu na nim, podając jej jedną z butelek.
— Proszę. Wszystko w porządku? Nie chciałbym sprawiać kłopotu — mimo to wrócił na swoje wcześniejsze miejsce, cały czas trzymając dłoń nieco dalej od ciała. Nie zamierzał łamać jej wcześniejszego rozkazu bez wyraźnego zezwolenia. Miała w sobie coś, co mimo wszystko podpowiadało mu, że nie byłby to zbyt mądry ruch. Nawet jeśli była prawie czterdzieści centymetrów niższa od niego.
Jej słowa niejako wybudziły go z wcześniejszego letargu. Zaczerwienił się lekko, cicho chrząkając.
— P-przepraszam. Chyba odruch. Z reguły sam zajmuję się swoimi obrażeniami, więc ciężko mi trochę się przestawić, gdy ktoś obcy próbuje mi pomóc — przeżył to już ostatnio na imprezie. Jakby nie patrzeć, spodziewałby się, że po jakichkolwiek wypadkach po prostu sam wszystko ogarnie, udając, że nic się nie stało. Tymczasem już drugi raz był niejako skazany na poddanie się czyjejś woli. Nie był do końca pewien czy była to kwestia wieku, ale białowłosa automatycznie sprawiała, że się jej słuchał, tak samo jak wtedy Shane'a.
Podrapał się po policzku zdrową ręką, wyraźnie zakłopotany. Drugą zostawił na razie w spokoju, nie chcą ryzykować nadwyrężenia jej w żaden sposób. Wolałby co prawda uniknąć momentu, w którym podaje jej dłoń do opatrzenia, ale wiedział, że istnieje szansa, iż tego nie uniknie. Nie chodziło to, że jej nie ufał i bał się, że obleje go kwasem. W końcu Jonathan należał do najbardziej naiwnych istot, jakie chodziły po Riverdale. Po prostu, gdyby przy opatrywaniu nagle machnął gwałtownie ręką w odruchu, mógł jej zrobić krzywdę. A tego zdecydowanie nie chciał, zwłaszcza że jakby nie patrzeć, próbowała uratować mu życie. Co tylko potwierdzało, że był na swój sposób specjalny.
Bo kto normalny poszedłby za obcą kobietą i bez najmniejszego protestu usiadł w jej bagażniku. Może i wepchnięcie go do środka nie byłoby szczególnie łatwe, ale bez wątpienia nie niemożliwe. O tym chyba już nie pomyślał.
Wzdrygnął się, gdy przedmioty wypadły jej z rąk, wyślizgując się na asfalt. Czym prędzej zszedł z bagażnika i klęknął, zbierając je ostrożnie zdrową ręką. Odłożył je obok swojego poprzedniego miejsca, słysząc w międzyczasie, jak kobieta krzyczy na swojego chłopaka. Twarda z niej babka. Dlatego właśnie uważał, że kobiety były dużo bardziej przerażające niż mężczyźni. Gdyby ktoś go zapytał, czy bardziej bał się gniewu matki, czy ojca, nawet by się nie zastanawiał nad odpowiedzią.
Nie wyglądał na szczególnie zniechęconego, ale bez wątpienia nie zamierzał jej podpadać. Zadziwiające, że bez większego starania udało jej się go do tego przekonać w przeciągu paru minut.
Poczekał cierpliwie, aż skupi się znowu na nim, podając jej jedną z butelek.
— Proszę. Wszystko w porządku? Nie chciałbym sprawiać kłopotu — mimo to wrócił na swoje wcześniejsze miejsce, cały czas trzymając dłoń nieco dalej od ciała. Nie zamierzał łamać jej wcześniejszego rozkazu bez wyraźnego zezwolenia. Miała w sobie coś, co mimo wszystko podpowiadało mu, że nie byłby to zbyt mądry ruch. Nawet jeśli była prawie czterdzieści centymetrów niższa od niego.
Ściągnęła lekko brwi, ale szybko zamaskowała ten odruch patrząc ponownie na jego dłoń. W tym momencie biła się z własnymi myślami. Czy powinna go dopytać co miał na myśli? Drążyć temat by ewentualnie zająć się nim bardziej oficjalnie? Czy chłopak zdawał sobie sprawę czy nie pośrednio przyznał się, że to nie jest pierwszy raz kiedy coś mu dolega. A po jego doborze słów mogła tylko założyć, że miało to miejsce częściej niż rzadziej. Nie za bardzo chciała zakładać najgorsze, ale no z jakiegoś względu błąkał się po tym syfiastym dystrykcie zamiast być w szkole. Czy był kolejnym przykładem szerzącej się patologii i ofiarą zgnicia tego miasta? Kiana westchnęła i starała się uśmiechnąć mimo, że chłopak w jakimś stopniu zaczynał jej przypominać o jej własnych szkolnych latach, które kolorowe nie były…
“Nie przepraszaj, nie zrobiłeś nic złego,” zapewniła go by przestał brać na siebie winę.
Z daleka widziała jak Leslie podskoczył słysząc jej krzyk, ale na jego szczęście po machnięciu jej ręką i ukłonie godnym Azjaty wrócił do budynku.
Białowłosa ścisnęła nasadę nosa przymykając powieki.
“Być taką ciemnotą, kto go kurwa zatrudnił,” już po raz kolejny zadała sobie to pytanie nadal mając nadzieję, że to tylko głupi dowcip pewnego rudego ryjca i Leslie tak na prawdę jest jakąś przybłędą, której zapłacono by ją wkurwić. Ponieważ wszystko było lepsze niż żółtodziób bez wyobraźni i instynktu.
Uchyliła powieki, przeczesując włosy lecące jej na twarz. Odebrała upuszczone przedmioty od blondyna i na wszelki wypadek położyła je obok niego na podłodze bagażnika. Rozsunęła apteczką sortując znajdujące się w niej przedmioty.
“Nie przejmuj się, nie sprawiasz,” odpowiedziała bez emocji w głosie, gdy znalazła nitrylowe rękawiczki, kawałek gazy i bandaża oraz coś co było płynem antyseptycznym. Postawiła to wszystko obok wody, a rękawiczki założyła na dłonie. Profesjonalna pielęgniarka.
“Jak chcesz się napić, to bierz śmiało,” wskazała głową na butelkę.
Stanęła centralnie przed chłopakiem tym razem walcząc nieco bardziej ze sobą by przybrać przyjazny wyraz twarzy. Nie mogła wyrzucić z głowy teorii jakie zaczęły jej się tam tworzyć na temat warunków życia i sytuacji w domu blondyna. I aż nadto zaczęła to wszystko analizować i przepuszczać przez pryzmat własnego doświadczenia.
Mimo upływu parunastu lat nadal nie potrafiła pogodzić się z tym co miało miejsce gdy była w wieku chłopaka lub niewiele młodsza. Nienawidziła swojej własnej przeszłości i robiła wszystko by się od niej odciąć. Niestety nie zawsze skutecznie…
Weź się w garść kobieto, skarciła samą siebie czując początki ogarniającej jej ciało paniki. Co było absolutnie niedorzeczne, bo przecież chciała mu tylko do cholery pomóc. Wykonywała swoją pracę. Wzięła głęboki oddech, spojrzała na niego spod rzęs i ponownie wyciągnęła do przodu swoją dłoń. “Więc jak będzie? Mogę spojrzeć na to oparzenie?” Może jak zapyta wprost blondyn zmieni zdanie i da jej się obejrzeć?
“Nie przepraszaj, nie zrobiłeś nic złego,” zapewniła go by przestał brać na siebie winę.
Z daleka widziała jak Leslie podskoczył słysząc jej krzyk, ale na jego szczęście po machnięciu jej ręką i ukłonie godnym Azjaty wrócił do budynku.
Białowłosa ścisnęła nasadę nosa przymykając powieki.
“Być taką ciemnotą, kto go kurwa zatrudnił,” już po raz kolejny zadała sobie to pytanie nadal mając nadzieję, że to tylko głupi dowcip pewnego rudego ryjca i Leslie tak na prawdę jest jakąś przybłędą, której zapłacono by ją wkurwić. Ponieważ wszystko było lepsze niż żółtodziób bez wyobraźni i instynktu.
Uchyliła powieki, przeczesując włosy lecące jej na twarz. Odebrała upuszczone przedmioty od blondyna i na wszelki wypadek położyła je obok niego na podłodze bagażnika. Rozsunęła apteczką sortując znajdujące się w niej przedmioty.
“Nie przejmuj się, nie sprawiasz,” odpowiedziała bez emocji w głosie, gdy znalazła nitrylowe rękawiczki, kawałek gazy i bandaża oraz coś co było płynem antyseptycznym. Postawiła to wszystko obok wody, a rękawiczki założyła na dłonie. Profesjonalna pielęgniarka.
“Jak chcesz się napić, to bierz śmiało,” wskazała głową na butelkę.
Stanęła centralnie przed chłopakiem tym razem walcząc nieco bardziej ze sobą by przybrać przyjazny wyraz twarzy. Nie mogła wyrzucić z głowy teorii jakie zaczęły jej się tam tworzyć na temat warunków życia i sytuacji w domu blondyna. I aż nadto zaczęła to wszystko analizować i przepuszczać przez pryzmat własnego doświadczenia.
Mimo upływu parunastu lat nadal nie potrafiła pogodzić się z tym co miało miejsce gdy była w wieku chłopaka lub niewiele młodsza. Nienawidziła swojej własnej przeszłości i robiła wszystko by się od niej odciąć. Niestety nie zawsze skutecznie…
Weź się w garść kobieto, skarciła samą siebie czując początki ogarniającej jej ciało paniki. Co było absolutnie niedorzeczne, bo przecież chciała mu tylko do cholery pomóc. Wykonywała swoją pracę. Wzięła głęboki oddech, spojrzała na niego spod rzęs i ponownie wyciągnęła do przodu swoją dłoń. “Więc jak będzie? Mogę spojrzeć na to oparzenie?” Może jak zapyta wprost blondyn zmieni zdanie i da jej się obejrzeć?
Jonathan Everett
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Strefa Opuszczonych Fabryk
Pią Gru 03, 2021 1:03 am
Pią Gru 03, 2021 1:03 am
"Nie przepraszaj, nie zrobiłeś nic złego."
Zawahał się przez chwilę, nim pokiwał powoli głową, akceptując jej słowa. Mimo że jakby nie patrzeć cała ta sytuacja była tylko i wyłącznie jego winą. Gdyby nie był przemęczony, nie musiałby zrywać się ze szkoły. Gdyby nie zerwał się ze szkoły, nie musiałby się błąkać, byle z dala od domu unikając potencjalnego gniewu swojej matki. I w końcu, gdyby nie zasnął w samochodzie z zapalniczką w dłoni, nie zmieniłby go w spopielony wrak. Jeszcze większy niż ten, którym był uprzednio. Westchnął cicho, spuszczając łeb. Najgorsze było to, że nawet teraz był potwornie zmęczony. Choć starał się cały czas trzymać oczy otwarte, a ból powinien przywracać go do rzeczywistości, ledwo zachowywał przytomność. Mimo to nawet w pełnej sprawności na wszelki wypadek wolał się do niczego nie przyznawać niepytany.
"Być taką ciemnotą, kto go kurwa zatrudnił."
Auć. Pracowanie ze swoją drugą połówką samo w sobie musiało być pewnie nie lada wyzwaniem, ale wyzywanie go od ciemnot... może im się nie układało? Albo kompletnie źle ocenił sytuację. Jakby nie patrzeć, Jace nie wyobrażał sobie mówić w taki sposób o kimś, kogo by kochał. A w oczach białowłosej jakoś nie widział miłości. Z drugiej strony, dorośli często mieli do niej bardzo dziwne podejście.
Spojrzał na jej poważną minę i wyraźne starania, które były widoczne nawet dla kogoś takiego jak ja. Nic dziwnego, że nie mógł powstrzymać śmiechu.
— Rany, przepraszam. Nie śmieję się z Pani, tylko... spokojnie, nie musi Pani podchodzić do mnie jak do dziecka, które czeka na naklejkę dzielnego pacjenta. Moja matka jest pielęgniarką, a wie Pani, jakie one muszą mieć nerwy ze stali. Chyba nikt nie dałby rady utrzymać uroczego uśmiechu po dwóch morderczych zmianach, więc przyzwyczaiłem się do wiecznego zmęczenia. Nie, żeby wyglądała Pani na zmęczoną. Z-znaczy może jest Pani zmęczona, a-ale... wygląda Pani olśniewająco! — rzucił w końcu w panice, prawie chowając twarz w dłoniach. Problem w tym, że nie powinien ich teraz podnosić. Zrobił się czerwony jak burak, zasłaniając więc twarz tylko jedną, zdrową dłonią.
— Ja nie... to chyba stres. Proszę mnie zignorować — wymamrotał zrezygnowany, poddając się w walce z własną głupotą. Jego po prostu nie dało się nijak odratować i tyle. Mimo to coś wydawało się być nie tak. Przechylił nieco głowę, patrząc na nią niepewnie.
— Wszystko w porządku? — zapytał, pochylając się nieznacznie, by mieć lepszy wgląd na jej twarz. Jakby nie patrzeć nawet siedząc, był po prostu zdecydowanie zbyt wysoki. Nic dziwnego, że wyprostowany prawie walił łbem w sufit.
— Tak, oczywiście. Tylko uh, może na wszelki wypadek schowam drugą rękę. Łatwiej jest wytrzymać ból spowodowany przez samego siebie niż kogoś innego. Przynajmniej ja tak mam? Wie Pani, jak któryś z moich braci — bo mam dwóch — rozwali sobie kolano to wolą, żebym ja je zdezynfekował. Ale w moim przypadku wolę robić to sam. Chociaż teraz pewnie byłoby mi dość ciężko. Znowu dużo gadam. Proszę się nie przejmować, może mnie Pani po prostu nie słuchać, mam tendencje do monologów — zaśmiał się cicho, podwijając mocno rękaw i wyciągając poparzoną dłoń w jej stronę. Zdecydowanie nie prezentowała się w żaden przyjemny dla oka sposób, choć najwidoczniej nie minęło jeszcze na tyle czasu, by wytworzyła się na niej masa bąbli. Co nie zmieniało faktu, że wierzchnia warstwa skóry była praktycznie doszczętnie spalona. Dawno nie wpakował się w coś podobnego. Westchnął cicho, odwracając głowę w bok. Świetnie. Teraz przygotowywanie obiadów zajmie mu dwa razy więcej czasu niż zwykle.
Zawahał się przez chwilę, nim pokiwał powoli głową, akceptując jej słowa. Mimo że jakby nie patrzeć cała ta sytuacja była tylko i wyłącznie jego winą. Gdyby nie był przemęczony, nie musiałby zrywać się ze szkoły. Gdyby nie zerwał się ze szkoły, nie musiałby się błąkać, byle z dala od domu unikając potencjalnego gniewu swojej matki. I w końcu, gdyby nie zasnął w samochodzie z zapalniczką w dłoni, nie zmieniłby go w spopielony wrak. Jeszcze większy niż ten, którym był uprzednio. Westchnął cicho, spuszczając łeb. Najgorsze było to, że nawet teraz był potwornie zmęczony. Choć starał się cały czas trzymać oczy otwarte, a ból powinien przywracać go do rzeczywistości, ledwo zachowywał przytomność. Mimo to nawet w pełnej sprawności na wszelki wypadek wolał się do niczego nie przyznawać niepytany.
"Być taką ciemnotą, kto go kurwa zatrudnił."
Auć. Pracowanie ze swoją drugą połówką samo w sobie musiało być pewnie nie lada wyzwaniem, ale wyzywanie go od ciemnot... może im się nie układało? Albo kompletnie źle ocenił sytuację. Jakby nie patrzeć, Jace nie wyobrażał sobie mówić w taki sposób o kimś, kogo by kochał. A w oczach białowłosej jakoś nie widział miłości. Z drugiej strony, dorośli często mieli do niej bardzo dziwne podejście.
Spojrzał na jej poważną minę i wyraźne starania, które były widoczne nawet dla kogoś takiego jak ja. Nic dziwnego, że nie mógł powstrzymać śmiechu.
— Rany, przepraszam. Nie śmieję się z Pani, tylko... spokojnie, nie musi Pani podchodzić do mnie jak do dziecka, które czeka na naklejkę dzielnego pacjenta. Moja matka jest pielęgniarką, a wie Pani, jakie one muszą mieć nerwy ze stali. Chyba nikt nie dałby rady utrzymać uroczego uśmiechu po dwóch morderczych zmianach, więc przyzwyczaiłem się do wiecznego zmęczenia. Nie, żeby wyglądała Pani na zmęczoną. Z-znaczy może jest Pani zmęczona, a-ale... wygląda Pani olśniewająco! — rzucił w końcu w panice, prawie chowając twarz w dłoniach. Problem w tym, że nie powinien ich teraz podnosić. Zrobił się czerwony jak burak, zasłaniając więc twarz tylko jedną, zdrową dłonią.
— Ja nie... to chyba stres. Proszę mnie zignorować — wymamrotał zrezygnowany, poddając się w walce z własną głupotą. Jego po prostu nie dało się nijak odratować i tyle. Mimo to coś wydawało się być nie tak. Przechylił nieco głowę, patrząc na nią niepewnie.
— Wszystko w porządku? — zapytał, pochylając się nieznacznie, by mieć lepszy wgląd na jej twarz. Jakby nie patrzeć nawet siedząc, był po prostu zdecydowanie zbyt wysoki. Nic dziwnego, że wyprostowany prawie walił łbem w sufit.
— Tak, oczywiście. Tylko uh, może na wszelki wypadek schowam drugą rękę. Łatwiej jest wytrzymać ból spowodowany przez samego siebie niż kogoś innego. Przynajmniej ja tak mam? Wie Pani, jak któryś z moich braci — bo mam dwóch — rozwali sobie kolano to wolą, żebym ja je zdezynfekował. Ale w moim przypadku wolę robić to sam. Chociaż teraz pewnie byłoby mi dość ciężko. Znowu dużo gadam. Proszę się nie przejmować, może mnie Pani po prostu nie słuchać, mam tendencje do monologów — zaśmiał się cicho, podwijając mocno rękaw i wyciągając poparzoną dłoń w jej stronę. Zdecydowanie nie prezentowała się w żaden przyjemny dla oka sposób, choć najwidoczniej nie minęło jeszcze na tyle czasu, by wytworzyła się na niej masa bąbli. Co nie zmieniało faktu, że wierzchnia warstwa skóry była praktycznie doszczętnie spalona. Dawno nie wpakował się w coś podobnego. Westchnął cicho, odwracając głowę w bok. Świetnie. Teraz przygotowywanie obiadów zajmie mu dwa razy więcej czasu niż zwykle.
Coś jej nie pasowało w zachowaniu chłopaka, ale nie potrafiła jednomyślnie stwierdzić co. Nieszczęścia chodziły po ludziach, wiadomo. Wypadki tym bardziej. Jednak to jak blondyn zdawał się być myślami daleko stąd odkąd go pierwszy raz zobaczyła było zbyt dziwne. Nawet teraz jego chwilowe zawahanie i niepewność, jakby zgadzał się z jej słowami tylko dlatego, że ona uważała, że to co się stało z jego ręką to był wypadek. Może… może powinna zapakować go do samochodu i zabrać do najbliższej kliniki? Z drugiej strony nie mogła zostawić Leslie samego. Już i tak pogwałciła kilka procedur dotyczących obserwacji. A jeśli Leslie się wygada, to znowu wyląduje na dywaniku i będzie musiała się tłumaczyć. I była przekonana, że tym razem nie ujdzie jej to na sucho.
Westchnęła drapiąc się po karku i spojrzała na chłopaka, który chwilowo przysypiał?
“Hej młody,” położyła mu dłoń na ramieniu chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. “Na pewno wszystko w porządku? Wyglądasz… na wykończonego,” zupełnie jak ona większość życia. Tylko, że w jej przypadku było to usprawiedliwione. Ale on? Na litość boską powinien tryskać energią. Kiana zmarszczyła brwi przygryzając dolną wargę. Nie zdziwiłaby się gdyby chłopak coś ukrywał. Tylko jak zmusić go do powiedzenia jej prawdy?
“Huh?” Potrząsnęła lekko głową, skupiając swoją uwagę na jego słowach. Rany, chłopak miał większe i szybsze zmiany nastroju niż ona. W parę sekund z ledwo przytomnego do wygłaszającego monolog. Otwarcie mogła przyznać, że zazdrościła mu tej umiejętności.
Przynajmniej jedna wątpliwość została przez niego rozwiana- mieszkał z matką. I nawet nie zdawała sobie sprawy jak ta mała informacja uniosła niewidzialny ciężar z jej barków. Przez chwilę bała się, że chłopak jest sierotą i błąka się po ulicach w tej części miasta by— nie. Nie będzie ponownie gonić za królikiem.
“Um, dzięki?” Zbił ją z pantałyku, ale widząc jego panikę lekko się uśmiechnęła i łapiąc go za nadgarstek odsunęła jego dłoń od twarzy.
“Kiana. Nie jestem aż tak dużo starsza od Ciebie,” po za tym nienawidziła gdy ktoś zwracał się do niej per Pani. A przynajmniej nie w tego typu relacjach, gdzie jej rozmówca był prawie w jej wieku.
Jej własna panika nieco zelżała po słowach chłopaka odnośnie mieszkania z matką, ale nadal czuła ją gnieżdżącą się w jej klatce piersiowej i lekkim drganiu lewej dłoni, którą schowała za plecami i ponownie zacisnęła w ciasną pięść.
- Wszystko w porządku?- nie spojrzała na niego tylko odwróciła się przodem do wnętrza bagażnika zaraz zajmując się przygotowywaniem wcześniej wyciągniętych rzeczy. Nerwowo skubała brzeg czarnej rękawiczki zastanawiając się co dalej. “To chyba ja powinnam pytać o to Ciebie, hm?” powiedziała pod nosem.
Zerknęła na niego kątem oka spod lekko przymrużonych powiek. Chyba jednak był bardziej spostrzegawczy niż jej się wydawało.
Wzięła do ręki płyn odkażający, kawałek gazy, a po chwili zawahania podeszła w końcu do blondyna stając z nim twarzą w twarz. I to dosłownie. Jak to było możliwe, że nawet gdy siedział był od niej wyższy o parę centymetrów?
Podczas kolejnego z jego wielu monologów dzisiejszego dnia wyciągnęła rękę łapiąc w nią dłoń blondyna. Starała się by jej dotyk był jak najlżejszy. Nie chciała sprawiać mu dodatkowego dyskomfortu, a przy obrażeniach tego typu wiedziała, że nawet muśnięcie bolało dziesięciokrotnie bardziej. Przygryzła dolną wargę, nakierowując atomizer płynu w stronę najbardziej uszkodzonej części jego dłoni.
“To zaboli jak skurwysyn,” po czym nacisnęła na korek, a mgiełka płynu pokryła oparzoną kończynę.
Westchnęła drapiąc się po karku i spojrzała na chłopaka, który chwilowo przysypiał?
“Hej młody,” położyła mu dłoń na ramieniu chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. “Na pewno wszystko w porządku? Wyglądasz… na wykończonego,” zupełnie jak ona większość życia. Tylko, że w jej przypadku było to usprawiedliwione. Ale on? Na litość boską powinien tryskać energią. Kiana zmarszczyła brwi przygryzając dolną wargę. Nie zdziwiłaby się gdyby chłopak coś ukrywał. Tylko jak zmusić go do powiedzenia jej prawdy?
“Huh?” Potrząsnęła lekko głową, skupiając swoją uwagę na jego słowach. Rany, chłopak miał większe i szybsze zmiany nastroju niż ona. W parę sekund z ledwo przytomnego do wygłaszającego monolog. Otwarcie mogła przyznać, że zazdrościła mu tej umiejętności.
Przynajmniej jedna wątpliwość została przez niego rozwiana- mieszkał z matką. I nawet nie zdawała sobie sprawy jak ta mała informacja uniosła niewidzialny ciężar z jej barków. Przez chwilę bała się, że chłopak jest sierotą i błąka się po ulicach w tej części miasta by— nie. Nie będzie ponownie gonić za królikiem.
“Um, dzięki?” Zbił ją z pantałyku, ale widząc jego panikę lekko się uśmiechnęła i łapiąc go za nadgarstek odsunęła jego dłoń od twarzy.
“Kiana. Nie jestem aż tak dużo starsza od Ciebie,” po za tym nienawidziła gdy ktoś zwracał się do niej per Pani. A przynajmniej nie w tego typu relacjach, gdzie jej rozmówca był prawie w jej wieku.
Jej własna panika nieco zelżała po słowach chłopaka odnośnie mieszkania z matką, ale nadal czuła ją gnieżdżącą się w jej klatce piersiowej i lekkim drganiu lewej dłoni, którą schowała za plecami i ponownie zacisnęła w ciasną pięść.
- Wszystko w porządku?- nie spojrzała na niego tylko odwróciła się przodem do wnętrza bagażnika zaraz zajmując się przygotowywaniem wcześniej wyciągniętych rzeczy. Nerwowo skubała brzeg czarnej rękawiczki zastanawiając się co dalej. “To chyba ja powinnam pytać o to Ciebie, hm?” powiedziała pod nosem.
Zerknęła na niego kątem oka spod lekko przymrużonych powiek. Chyba jednak był bardziej spostrzegawczy niż jej się wydawało.
Wzięła do ręki płyn odkażający, kawałek gazy, a po chwili zawahania podeszła w końcu do blondyna stając z nim twarzą w twarz. I to dosłownie. Jak to było możliwe, że nawet gdy siedział był od niej wyższy o parę centymetrów?
Podczas kolejnego z jego wielu monologów dzisiejszego dnia wyciągnęła rękę łapiąc w nią dłoń blondyna. Starała się by jej dotyk był jak najlżejszy. Nie chciała sprawiać mu dodatkowego dyskomfortu, a przy obrażeniach tego typu wiedziała, że nawet muśnięcie bolało dziesięciokrotnie bardziej. Przygryzła dolną wargę, nakierowując atomizer płynu w stronę najbardziej uszkodzonej części jego dłoni.
“To zaboli jak skurwysyn,” po czym nacisnęła na korek, a mgiełka płynu pokryła oparzoną kończynę.
Jonathan Everett
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Strefa Opuszczonych Fabryk
Nie Gru 05, 2021 3:26 pm
Nie Gru 05, 2021 3:26 pm
"Na pewno wszystko w porządku? Wyglądasz… na wykończonego."
Od razu podniósł na nią wzrok, zaraz śmiejąc się z wyraźnym zmieszaniem.
— Przepraszam, kompletnie się dziś nie wyspałem. Pewnie dlatego, mam trochę wolniejszy czas reakcji i w ogóle — cóż, powiedział przynajmniej część prawdy — wszystko w porządku, niedługo mi przejdzie.
Zawsze przechodziło. Starał się jak mógł, by zajmować myśli czymś innym, ale nawet on nie zawsze potrafił wszystkiego perfekcyjnie wygłuszyć. Zwłaszcza że nieustannie musiał to robić w domu. Właśnie dlatego chwile, gdy był sam, mimo że dodatkowo obciążały jego stan psychiczny, jednocześnie były swego rodzaju wolnością. Wtedy nikogo nie martwił. A przynajmniej tak powinno to wyglądać. Nie spodziewał się, że trafi na kogoś innego.
— Kiana? Ale fajne imię. Bo to imię, prawda? Ja jestem Jonathan. Albo Jace, lubię obie formy. Ludzie często skracają do Jace'a, bo szybciej się mówi — uśmiechnął się wesoło, przyglądając jej z ciekawością. Przestawianie się na mówienie po imieniu zawsze przychodziło mu z łatwością, choć jednocześnie nie był pewien czy różnica wieku między nimi faktycznie była tak mała. Choć przyzwyczaił się, że ludzie brali go za nieco starszego przez jego wzrost. Albo paradoksalnie za młodszego przez jego twarz. To drugie dotyczyło jednak głównie internetu.
"To chyba ja powinnam pytać o to Ciebie, hm?"
— Nie, nie, mną się nie przejmuj! Wszystko w porządku naprawdę. Zagoi się, no i w ogóle mogło być gorzej — blokowanie bólu było dla niego czymś normalnym. A raczej powiązanymi z nim własnymi reakcjami. Od dziecka miał bardzo mocno wtłaczane do głowy, by nie martwił innych. Aż w końcu udało mu się osiągnąć perfekcyjną umiejętność odcinania od podobnych rzeczy. Nawet jeśli ręka piekła go żywym ogniem, nieustannie się uśmiechał, spłycając po prostu własny oddech.
Pokiwał głową na kolejne słowa, zamykając na chwilę oczy. Pogrążenie się w ciemności nie dawało co prawda żadnej ulgi, ale bez wątpienia wyostrzało jego skupienie. Wstrzymał przez chwilę oddech i zacisnął mocniej zęby, czując kontakt ze skórą. Wiedział jednak, że mocniejszy ból zawsze trwał jedynie kilka pierwszych sekund, nim wróci do punktu wyjścia.
Nawet nie jęknął.
— Auć — rzucił jedynie cicho, pół żartobliwym tonem, otwierając powoli powieki. Zdrowe oko drgnęło nieznacznie, prawie niezauważalnie. Jakby nie patrzeć to, że ból zelżał, nie znaczyło, że zniknął.
— Ale masz wprawę. Od razu udało ci się psiknąć całą powierzchnię. Dużo osób źle kieruje dozownik i w rezultacie musi psikać kilka razy. Bezsensowne marnowanie płynu i więcej bólu — uśmiechnął się, cały czas biorąc krótkie, płytkie wdechy. Miał wrażenie, jakby jego dłoń cały czas leżała we wcześniejszym ogniu. Dopiero teraz dotarło też do niego, że nie jest jedynym punktem, który go boli. Drugi najzwyczajniej w świecie wcześniej zignorował, przytłoczony tym konkretnym. Nie odezwał się jednak ani słowem.
Od razu podniósł na nią wzrok, zaraz śmiejąc się z wyraźnym zmieszaniem.
— Przepraszam, kompletnie się dziś nie wyspałem. Pewnie dlatego, mam trochę wolniejszy czas reakcji i w ogóle — cóż, powiedział przynajmniej część prawdy — wszystko w porządku, niedługo mi przejdzie.
Zawsze przechodziło. Starał się jak mógł, by zajmować myśli czymś innym, ale nawet on nie zawsze potrafił wszystkiego perfekcyjnie wygłuszyć. Zwłaszcza że nieustannie musiał to robić w domu. Właśnie dlatego chwile, gdy był sam, mimo że dodatkowo obciążały jego stan psychiczny, jednocześnie były swego rodzaju wolnością. Wtedy nikogo nie martwił. A przynajmniej tak powinno to wyglądać. Nie spodziewał się, że trafi na kogoś innego.
— Kiana? Ale fajne imię. Bo to imię, prawda? Ja jestem Jonathan. Albo Jace, lubię obie formy. Ludzie często skracają do Jace'a, bo szybciej się mówi — uśmiechnął się wesoło, przyglądając jej z ciekawością. Przestawianie się na mówienie po imieniu zawsze przychodziło mu z łatwością, choć jednocześnie nie był pewien czy różnica wieku między nimi faktycznie była tak mała. Choć przyzwyczaił się, że ludzie brali go za nieco starszego przez jego wzrost. Albo paradoksalnie za młodszego przez jego twarz. To drugie dotyczyło jednak głównie internetu.
"To chyba ja powinnam pytać o to Ciebie, hm?"
— Nie, nie, mną się nie przejmuj! Wszystko w porządku naprawdę. Zagoi się, no i w ogóle mogło być gorzej — blokowanie bólu było dla niego czymś normalnym. A raczej powiązanymi z nim własnymi reakcjami. Od dziecka miał bardzo mocno wtłaczane do głowy, by nie martwił innych. Aż w końcu udało mu się osiągnąć perfekcyjną umiejętność odcinania od podobnych rzeczy. Nawet jeśli ręka piekła go żywym ogniem, nieustannie się uśmiechał, spłycając po prostu własny oddech.
Pokiwał głową na kolejne słowa, zamykając na chwilę oczy. Pogrążenie się w ciemności nie dawało co prawda żadnej ulgi, ale bez wątpienia wyostrzało jego skupienie. Wstrzymał przez chwilę oddech i zacisnął mocniej zęby, czując kontakt ze skórą. Wiedział jednak, że mocniejszy ból zawsze trwał jedynie kilka pierwszych sekund, nim wróci do punktu wyjścia.
Nawet nie jęknął.
— Auć — rzucił jedynie cicho, pół żartobliwym tonem, otwierając powoli powieki. Zdrowe oko drgnęło nieznacznie, prawie niezauważalnie. Jakby nie patrzeć to, że ból zelżał, nie znaczyło, że zniknął.
— Ale masz wprawę. Od razu udało ci się psiknąć całą powierzchnię. Dużo osób źle kieruje dozownik i w rezultacie musi psikać kilka razy. Bezsensowne marnowanie płynu i więcej bólu — uśmiechnął się, cały czas biorąc krótkie, płytkie wdechy. Miał wrażenie, jakby jego dłoń cały czas leżała we wcześniejszym ogniu. Dopiero teraz dotarło też do niego, że nie jest jedynym punktem, który go boli. Drugi najzwyczajniej w świecie wcześniej zignorował, przytłoczony tym konkretnym. Nie odezwał się jednak ani słowem.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach