▲▼
Lark była zwinna. Dużo zwinniejsza niż większość ludzi zebranych w zbitą kupę. Nieustannie przepychali się łokciami, krzyczeli i próbowali nacierać naprzód tylko po to, by zaraz polecieć w tył niczym domino. Lisica skutecznie przemykała się pomiędzy dziurami, które tworzyli w chwilach dezorientacji przedostając się na sam przód. Jej oczom ukazała się dużo pokaźniejsza grupa niż mogłoby się wydawać z daleka. Człowiek z megafonem bez wątpienia był najgłośniejszy, lecz osób z transparentami było dużo więcej. Niektóre z nich miał wymalowane religijne hasła, inne przeróżne ornamenty, a jeszcze inne naklejone obrazy ludzi płonących w czeluściach piekielnych.
— Nie ma już nadziei, wszyscy jesteśmy grzesznikami! Możemy jedynie błagać Pana o łaskę. Pana, który wysłał swego jedynego syna, by odkupić nasze grzechy. I tak właśnie mu się odpłacamy, przeistaczając swoje otoczenie w Sodomę i Gomorę! Okażcie pokorę. Przyłączcie się do Kościoła Skruchy, podejmijcie ścieżkę męczennika tak jak uczynił to syn boży! Być może ON spojrzy na was łaskawiej, choć żadne z was. ŻADNE! Nie zasługuje na jego przebaczenie — wycelowany w tłum oskarżycielski paluch poprzedził nieznaczne opuszczenie megafonu, gdy mówca wyraźnie musiał wziąć głębszy wdech. Nic dziwnego, jego tyrada bez wątpienia miała już miejsce na terenie samego hotelu.
Lark mogła przyjrzeć mu się dokładniej niż wcześniej. Niski, krępy, gęsta niechlujna broda. Gdyby nie elegancki garnitur, wyglądałby bardziej jak bezdomny niż posłaniec boży. Grupa wokół niego była istną mieszanką. Dorośli, młodzież, starcy. Przewijało się nawet kilka dzieci najwyraźniej wciągniętych w to wszystko od najmłodszych lat.
— WYNOŚCIE SIĘ STĄD! ZJEŻDŻAJCIE DO SWOJEGO KOŚCIOŁA!
— NIKT NIE CHCE WAS SŁUCHAĆ! PIERDOLONE POJEBY! — coraz głośniejsze krzyki tłumu choć bez wątpienia miały jeden wspólny cel, nie zwiastowały nic dobrego. Ludzi było zbyt wiele, a ich rozjuszenie rosło z każdą minutą. W tym momencie ciężko było znaleźć odpowiednie wyjście z sytuacji. Nie było jednak wątpliwości, że jeśli nic się nie zmieni, lada moment dojdzie do rękoczynów i rozlewu krwi.
Strach pomyśleć jak wielu mieszkańców przyszło na teren hotelu z bronią. W końcu posiadanie jej nie było obecnie niczym dziwnym. Ich wściekłość skierowana w danym momencie przeciwko fanatykom, w każdej chwili mogła obrócić się przeciw reszcie. Emocje robiły w końcu swoje, a w tym wypadku szalały niczym burza piaskowa. Przedostanie się do hotelu bez wątpienia nie miało być takie proste.
— Usiąść... tak, usiąść — kobieta posłuchała jego porady, wyglądało jednak na to, że oberwała dużo mocniej niż mogłoby się wydawać. Wykonała ledwo dwa kroki nim runęła na ziemię jak kłoda. A raczej runęłaby, gdyby Shane nie wykazał się refleksem podtrzymując ją w miejscu.
— P-przepraszam. Mam, w torebce. Tylko usiądę — język plątał jej się na wszelkie sposoby. Na ten moment pozostawała przytomna, ale jej wzrok był wyraźnie rozbiegany, jakby nie mogła się skupić na tym co było przed nią. Ostatecznie udało jej się odejść nieco od tłumu i usiąść na krawężniku.
— Kręci mi się w głowie. Dziękuję — dodała szybko, jakby nagle przypomniała sobie o dobrych manierach. Zwłaszcza, że w tym mieście mało kto obecnie wykazywał się jakąkolwiek troską o obcych. Była chyba zbyt zdekoncentrowana, by odpowiedzieć na jego słowa o zakładzie psychiatrycznym. Wyciągnęła chusteczki z torebki i przytknęła je do krwawiącego nosa zamykając oczy.
Lata biegania po ulicy i przeciskania się przez tłumy za dzieciaka jednak przynosiły jakieś efekty. Sytuacja jednak robiła się coraz bardziej niebezpieczna, jeszcze chwila i tłum zamieni się w jedną wielką beczkę prochu, która może wybuchnąć od byle iskry. Wyglądało na to, że miała jeszcze minimalne szanse by to powstrzymać. Na szczęście udało jej się wypatrzeć "krzykacza", sprawcę tego całego zamieszania. Tak jak się spodziewała, siedział on w środku grupy wygłaszając swoje hasła i grożąc wszystkim wokół karą boską. Takich ludzi nienawidziła najbardziej. No i on stał się jej celem. Poczekała na odpowiedni moment by przeskoczyć z jednego tłumku w drugi. Musiała się zbliżyć do krzykacza. Obezwładnić go i odebrać mu mikrofon, albo chociaż przyłożyć mu tak, by go na chwilę zamroczyć, by mogła spokojnie przejąć się nawracaniem tłumu. Zadanie mogło okazać się nawet łatwiejsze niż brzmiało, jako że większość ludzi bardziej skupiała się na tym co może ich zaatakować od zewnątrz niż ze środka. Odpowiedni cios w skroń lub nasadę nosa mógłby zapewnić jej kilka minut "ciszy".
Jeśli się jej to uda to no, jako że gruby stał lekko na podwyższeniu miałaby lepsze spojrzenie na tłum. Nacisnęła by przycisk by uruchomić megafon i przyłożyłaby go do maski na wysokości ust.
- HEEEEEEJ, LIS PRZY MEGAFONIE, PRÓBA 1,2,3... ŚWIETNIE. Z bólem serca pozwoliłam sobie przerwać owe kazanie. Nie mam nic do religii, ale... cóż. Radzę poszukać boga w innym miejscu niż w ustach "proroka", który jedyne co robi, to wykrzykuje hasła zza pleców innych. Narażając wasze dzieci i bliskich na niebezpieczeństwo, ale to wy będziecie mieli ich krew na rękach,
jeśli coś pójdzie nie tak, nie on. Możecie się bronić "gniewem bożym", ale to będzie tylko i wyłącznie wasza głupota. - Chwila przerwy by zerknąć po reakcji ludzi i może wypatrzeć jakieś znajome mordki. Wycofując się powoli by wspiąć się wyżej po schodach. Nie chodziło tu by wyśmiać jakoś grupę fanatyków, by nie dawać pożywki drugiej grupie, a jedynie podkopać nieco autorytet krzykacza. - Nie pozwolę robić burdelu na MOIM terenie. Więc jeśli ktoś ma coś do powiedzenia, proszę JESTEM TUTAJ I CZEKAM. - Rozłożyła lekko ręce w zapraszającym geście, sprowokowanie pojedynczych jednostek, a nie całego tłumu też miało swoje zastosowanie. Wyciągnięta z tłumu osoba, nagle nie miała tyle pewności siebie co podczas bycia jego częścią. - Jeśli nie, radzę rozejść się do domów. Lisy życzą miłego dnia.
Znajdowali się na terenie Lisów, a skoro ona mogła się przedostać przez tłum, inni zapewne też. Miała nadzieje, że podobny tok myślenia wykaże chociaż część uczestników "zamieszek". Całe szczęście taki właśnie był urok Foxes. Nie pojawiali się jako jednolita siła, bo to mogło sprowokować, którąś ze stron do ataku. W razie czego jeszcze liczyła chociaż na małe wsparcie ze strony hotelu, jeśli faktycznie wszystko pójdzie się pierdolić, ale miała wiarę w te bardziej człowiecze odruchy ludzi.
Trach.
Przywódca tej dziwnej fanatycznej grupy legł na ziemi jak kłoda. Cios wyprowadzony przez Lark bez wątpienia był wystarczający, mężczyzna nie wybąkał nawet jednego słowa pod nosem. Gdy tylko kobieta przejęła megafon i rozpoczęła swoją przemowę, tłum zaczął wiwatować.
— DALEJ LISY!
— SPIERDALAJCIE RELIGIJNE ZJEBY ALBO KITY WAM W TYM POMOGĄ! — niektórzy wyraźnie rozentuzjazmowani nagłym pojawieniem się obrońcy ich terenów, aż podskakiwali w miejscu wymachując pięściami. Nie pozostawiało wątpliwości, że byli gotowi rzucić się do przodu tylko po to, by wesprzeć kobietę, która powaliła najgorsze ich zdaniem ścierwo.
Fanatycy nie byli tak samo zachwyceni jak wiwatujący tłum. Gdy tylko ich przywódca wylądował na ziemi, pomiędzy nimi wybuchły głośne okrzyki.
— Jak śmiesz traktować tak naszego proroka!
— SPADNIE NA CIEBIE GROM Z JASNEGO NIEBA! — jak jeden mąż ruszyli do przodu wymachując swoimi transparentami. Bynajmniej nie po to, by jakkolwiek ją zaatakować, lecz jak się zdawało - dalej skandować swoje hasła.
— Młodzieńcze tobie mówię, wstań ze swych grzesznych kolan!
— Przez cnotę, naukę i pracę, służyć Bogu jestem gotów!
Nie zakneblujecie nam ust, pomioty diabelskie![/b] — dzieci skandujących fanatyków były wyraźnie przerażone. Jako jedyne zaczęły wycofywać się w tył. Ich rodzice nawet nie zauważyli braku swoich pociech zbyt mocno zaaferowani całą sytuacją.
Jeden z mężczyzn wspierających Lisicę wyrzucił nagle pięść w powietrze i ryknął głośno, udowadniając że wcale nie potrzebował megafonu.
— Nie pozwólmy, by tylko inni nadstawiali za nas karku! ZA NASZ DYSTRYKT! ZA NASZE MIASTO! — zakrzyknął głośno, wraz z momentalnie wtórującymi mu przechodniami. Wyglądało na to, że szansa na pokojowe rozejście się właśnie wmalała do jednego procenta.
Nikt nawet nie obrócił się za dwiema postaciami kierującymi się w stronę zaułka. Zdecydowanie byli zbyt mocno skupieni na nadchodzącej batalii, a uciekający przechodnie wydawali się w podobnej sytuacji czymś całkowicie normalnym.
Niestety ich plan spalił na panewce. Drzwi były zaryglowane na cztery spusty. Nie do końca powinno ich to dziwić, biorąc pod uwagę panujący protest. Gdyby tego nie zrobili, zapewne nie jedna i nie dwie osoby byłyby już w środku pamiętając o bocznym wejściu. Poza krzykami przed hotelem, w uliczce panowała względna cisza. Jedynie po lewej stronie jakiś bezdomny pochrapywał głośno najwyraźniej nie przejmując się hałasem. Jego woń unosiła się w powietrze nieszczególnie umilając obu mężczyznom pobyt, ale poza tym wydawał się całkowicie bezbronny.
— Mówić... coś? — zapytała powoli tracąc niejako kontakt z rzeczywistością, choć nadal utrzymywała się w pionie. Dopiero po chwili odkaszlnęła cicho, przyciskając mocniej chusteczkę do nosa.
— Mam dwa koty. Milę i Lily. Jednego dostałam od mojej babci, a drugiego od byłego chłopaka (...) — najwyraźniej naprawdę zamierzała mówić cokolwiek. Kompletnie nie zniechęcała się tym, że mężczyzna skupił się na zamawianiu karetki. Nieustannie opowiadała wszystkie nawet najgłupsze szczegóły od opisywania ich sierści, aż po nawyki wchodzenia na chlebak, których nie mogła ich nauczyć.
Całe szczęście numer alarmowy odpowiedział praktycznie od razu. Wysłuchali zgłoszenia Shane'a pytając dla pewności dwa razy o wspomniany adres.
— Zaraz wyślę karetkę. Macie tam więcej rannych? — aż ciężko uwierzyć, że ten jeden raz mogli liczyć na natychmiastową pomoc. Czyżby wykonywanie pracy przez służby zdrowia w dystrykcie B uległo poprawie?
Był pod wrażeniem, że Lark udało się dopchać do megafonu i nawet wygłosić przemówienie. Szkoda tylko, że niewiele ono pomogło, a tłum wcale nie wyglądał, jakby miał zamiar odpuścić i się wycofać, dając za wygraną. Najwyraźniej nic nie robili sobie z tego, że gdyby doszło do poważnego zamieszania, to w tym całym chaosie oberwałyby dzieci, które były najmniej winne i wplątane w to wszystko przez głupotę dorosłych.
Lezard ruszył się, widząc parkę przerażonych dzieciaków, wyglądających jakby nie wiedzieli, co zrobić ze sobą. Podszedł do nich i pochylił się nieco nad nimi, aby być dobrze słyszanym.
— Idźcie na tył hotelu i tam zaczekajcie na swoich rodziców. I najlepiej po drodze zbierzcie inne dzieciaki — poinstruował, mając nadzieję, że faktycznie zechcą go posłuchać. Skandujący tłum, w którym ryzyko wybuchu agresji wzrastało z każdą minutą, nie był dobrym miejscem dla małolatów. Głupota niektórych rodziców była naprawdę niepokojąca.
— Lezard!
Obrócił się nie tylko na dźwięk swojego pseudonimu, ale i przez dłoń, którą poczuł na swoim barku.
— Słowik nas przysłał! Jesteśmy gotowi do boju! — Ava zasalutowała niczym prawdziwy żołnierz. Tylko ten cichy chichot nie pasował do roli prawdziwego żołdaka.
— Och, Avery, błagam, trzymaj ją na smyczy, żeby nie dolała oliwy do ognia.
Ciemnowłosy odchrząknął jedynie, kręcąc przecząco głową.
— ... hmmm. Mam nie najmądrzejszy plan. Próbujemy się dostać jak najbliżej Lark, licząc, że zdążymy do niej dotrzeć, zanim tamci rzucą sobie do gardła.
Przybyła dwójka tylko pokiwała głowami na znak zgody, nim cała ekipa ruszyła w stronę Lark.
Słowa białowłosej były niezwykle śmiałym posunięciem. Jakby nie patrzeć bardzo dużo w tym momencie ryzykowała. Przywoływanie religijnych cytatów mogło okazać się strzałem w dziesiątkę, albo obrócić przeciwko niej w przeciągu kilku sekund.
Tym razem miała szczęście w nieszczęściu. Fanatycy w większości nie wyglądali na jakkolwiek poruszonych jej słowami. Tylko kilku z nich poruszyło się z niepokojem w miejscu, najwyraźniej nie do końca wiedząc jak się zachować. Ostatecznie niezdecydowani powoli zaczęli się wycofywać, odkładając po cichu transparenty na ziemię. Była to jednak zbyt mała liczba, by faktycznie zrobić jakaś większą różnicę. Reszta tłumu, mimo że wiwatowała, jednocześnie nie była w stanie w pełni zrozumieć odbioru jej wiadomości.
— Nie potrzebujemy was tutaj, do piachu!
Tłum nie zamierzał już dłużej czekać. Po jednej ani po drugiej stronie. Po głośnych okrzykach obie grupy ruszyły naprzód, nacierając na siebie wzajemnie. Znajdująca się pośrodku Lark miała wystarczająco czasu, by uciec przed istnym gradem ciosów. Przestali patrzeć. Okładali się wzajemnie, nie przejmując się czy mieli przed sobą mężczyzn, czy kobiety. Głośne wrzaski i zduszone jęki wypełniły całą okolicę. Dzieciaki, które Lezard próbował przekonać do opuszczenia miejsca zdarzenia, pokręciły jedynie w panice głowami i czmyhnęły przed nim w tłum fanatyków. Głupia decyzja, ale czego można się było spodziewać po kilkulatkach.
Wyglądało na to, że posiłki mogły być jednak potrzebne. Dźwięki przybierały na sile do tego stopnia, że nawet operator po drugiej stronie słuchawki wyraźnie zamilkł, być może próbując zorientować się w sytuacji.
— Na pewno nie potrzebujecie większego wsparcia? — zapytał nieco rozleniwionym głosem, najwyraźniej będąc niezbyt chętnym do odbierania zaraz kolejnego telefonu z wezwaniem pod dokładnie ten sam adres. Ostatecznie skończyło się na trzech ambulansach. Choć nie była to szczególnie imponująca liczba, jak na Riverdale i tak przechodziła najśmielsze oczekiwania.
Kobieta złapała rękę Shane'a i przeszła z nim dalej zerkając z niepokojem w stronę tłumu.
— Nie wygląda to zbyt dobrze. Powinnam się już przyzwyczaić, ale za każdym razem zadaje sobie pytanie... co się stało z tym miastem?
Szturchnięty noga menel tylko nieznacznie się poruszył. Wymamrotał coś nieprzytomnie, podnosząc nieco zapity głos, zupełnie jakby faktycznie miał odpowiedzieć. Ostatecznie nie otworzył nawet oczu, przekręcając się na prawy bok i opatulając mocniej kurtka.
Zgodnie z założeniem Vi faktycznie mogli próbować dostać się na dach. Jakby nie patrzeć, budynek miał własne schody przeciwpożarowe, nawet jeśli do drabiny trzeba było mocniej podskoczyć. Pytanie brzmiało: po co mieliby wchodzić na dach?
Do ich uszu bez wątpienia na tym etapie zaczęły docierać odgłosy istnej bitwy, która rozpętała się przed hotelem. Nie, żeby w tym miejscu miała ich jakkolwiek dosięgnąć. Przynajmniej na razie.
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
First topic message reminder :
TEREN
FOXES
FOXES
Hotel Maison En Marbre
Teren broniony przez 5 bonusowych NPC.
Niegdyś hotel słynął szczególnie wśród przyjezdnych, aktualnie jego gorsza część robi za azyl dla osób, które z jakichś powodów utraciły swoje mieszkania. W pokojach zawsze jest czysto i schludnie — każdym, poza oczywiście łóżkami, znajdują się również szafa, zawieszany telewizor, biurko, krzesła, stolik, rolety. Nie mogłoby zabraknąć łazienki — każda posiada duży prysznic z siedziskami, dzięki czemu nie trzeba ciągle stać. Cały hotel jest utrzymany w jasnych barwach, przez co wydaje się jeszcze większy. Pierwsze co wita gości, to rozległy hol z recepcją. Znajdzie się też kilka stolików i wygodnych kanap oraz wejście do hotelowej restauracji, na której codziennie są serwowane śniadania w formie stołu szwedzkiego, obiady oraz kolacje. Oferta jedzeniowa jest wliczona w cenę, jednak ktoś niebędący gościem hotelu również może z niej skorzystać za odpowiednimi opłatami wypisanymi w menu.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Foxes, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Foxes, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
Ingerencja Mistrza Gry
Termin na odpis: 21.10.2021; g. 23:59.
Obrażenia postaci: brak;
Bardzo proszę uczestników o wypisanie swoich
umiejętności wraz z procentówką na górze posta!
Obrażenia postaci: brak;
Bardzo proszę uczestników o wypisanie swoich
umiejętności wraz z procentówką na górze posta!
L a r k
Lark była zwinna. Dużo zwinniejsza niż większość ludzi zebranych w zbitą kupę. Nieustannie przepychali się łokciami, krzyczeli i próbowali nacierać naprzód tylko po to, by zaraz polecieć w tył niczym domino. Lisica skutecznie przemykała się pomiędzy dziurami, które tworzyli w chwilach dezorientacji przedostając się na sam przód. Jej oczom ukazała się dużo pokaźniejsza grupa niż mogłoby się wydawać z daleka. Człowiek z megafonem bez wątpienia był najgłośniejszy, lecz osób z transparentami było dużo więcej. Niektóre z nich miał wymalowane religijne hasła, inne przeróżne ornamenty, a jeszcze inne naklejone obrazy ludzi płonących w czeluściach piekielnych.
— Nie ma już nadziei, wszyscy jesteśmy grzesznikami! Możemy jedynie błagać Pana o łaskę. Pana, który wysłał swego jedynego syna, by odkupić nasze grzechy. I tak właśnie mu się odpłacamy, przeistaczając swoje otoczenie w Sodomę i Gomorę! Okażcie pokorę. Przyłączcie się do Kościoła Skruchy, podejmijcie ścieżkę męczennika tak jak uczynił to syn boży! Być może ON spojrzy na was łaskawiej, choć żadne z was. ŻADNE! Nie zasługuje na jego przebaczenie — wycelowany w tłum oskarżycielski paluch poprzedził nieznaczne opuszczenie megafonu, gdy mówca wyraźnie musiał wziąć głębszy wdech. Nic dziwnego, jego tyrada bez wątpienia miała już miejsce na terenie samego hotelu.
Lark mogła przyjrzeć mu się dokładniej niż wcześniej. Niski, krępy, gęsta niechlujna broda. Gdyby nie elegancki garnitur, wyglądałby bardziej jak bezdomny niż posłaniec boży. Grupa wokół niego była istną mieszanką. Dorośli, młodzież, starcy. Przewijało się nawet kilka dzieci najwyraźniej wciągniętych w to wszystko od najmłodszych lat.
W s z y s c y
— WYNOŚCIE SIĘ STĄD! ZJEŻDŻAJCIE DO SWOJEGO KOŚCIOŁA!
— NIKT NIE CHCE WAS SŁUCHAĆ! PIERDOLONE POJEBY! — coraz głośniejsze krzyki tłumu choć bez wątpienia miały jeden wspólny cel, nie zwiastowały nic dobrego. Ludzi było zbyt wiele, a ich rozjuszenie rosło z każdą minutą. W tym momencie ciężko było znaleźć odpowiednie wyjście z sytuacji. Nie było jednak wątpliwości, że jeśli nic się nie zmieni, lada moment dojdzie do rękoczynów i rozlewu krwi.
Strach pomyśleć jak wielu mieszkańców przyszło na teren hotelu z bronią. W końcu posiadanie jej nie było obecnie niczym dziwnym. Ich wściekłość skierowana w danym momencie przeciwko fanatykom, w każdej chwili mogła obrócić się przeciw reszcie. Emocje robiły w końcu swoje, a w tym wypadku szalały niczym burza piaskowa. Przedostanie się do hotelu bez wątpienia nie miało być takie proste.
S h a n e
— Usiąść... tak, usiąść — kobieta posłuchała jego porady, wyglądało jednak na to, że oberwała dużo mocniej niż mogłoby się wydawać. Wykonała ledwo dwa kroki nim runęła na ziemię jak kłoda. A raczej runęłaby, gdyby Shane nie wykazał się refleksem podtrzymując ją w miejscu.
— P-przepraszam. Mam, w torebce. Tylko usiądę — język plątał jej się na wszelkie sposoby. Na ten moment pozostawała przytomna, ale jej wzrok był wyraźnie rozbiegany, jakby nie mogła się skupić na tym co było przed nią. Ostatecznie udało jej się odejść nieco od tłumu i usiąść na krawężniku.
— Kręci mi się w głowie. Dziękuję — dodała szybko, jakby nagle przypomniała sobie o dobrych manierach. Zwłaszcza, że w tym mieście mało kto obecnie wykazywał się jakąkolwiek troską o obcych. Była chyba zbyt zdekoncentrowana, by odpowiedzieć na jego słowa o zakładzie psychiatrycznym. Wyciągnęła chusteczki z torebki i przytknęła je do krwawiącego nosa zamykając oczy.
Umięjętności:
- WW -25%
- UiPC - 5%
Lata biegania po ulicy i przeciskania się przez tłumy za dzieciaka jednak przynosiły jakieś efekty. Sytuacja jednak robiła się coraz bardziej niebezpieczna, jeszcze chwila i tłum zamieni się w jedną wielką beczkę prochu, która może wybuchnąć od byle iskry. Wyglądało na to, że miała jeszcze minimalne szanse by to powstrzymać. Na szczęście udało jej się wypatrzeć "krzykacza", sprawcę tego całego zamieszania. Tak jak się spodziewała, siedział on w środku grupy wygłaszając swoje hasła i grożąc wszystkim wokół karą boską. Takich ludzi nienawidziła najbardziej. No i on stał się jej celem. Poczekała na odpowiedni moment by przeskoczyć z jednego tłumku w drugi. Musiała się zbliżyć do krzykacza. Obezwładnić go i odebrać mu mikrofon, albo chociaż przyłożyć mu tak, by go na chwilę zamroczyć, by mogła spokojnie przejąć się nawracaniem tłumu. Zadanie mogło okazać się nawet łatwiejsze niż brzmiało, jako że większość ludzi bardziej skupiała się na tym co może ich zaatakować od zewnątrz niż ze środka. Odpowiedni cios w skroń lub nasadę nosa mógłby zapewnić jej kilka minut "ciszy".
Jeśli się jej to uda to no, jako że gruby stał lekko na podwyższeniu miałaby lepsze spojrzenie na tłum. Nacisnęła by przycisk by uruchomić megafon i przyłożyłaby go do maski na wysokości ust.
- HEEEEEEJ, LIS PRZY MEGAFONIE, PRÓBA 1,2,3... ŚWIETNIE. Z bólem serca pozwoliłam sobie przerwać owe kazanie. Nie mam nic do religii, ale... cóż. Radzę poszukać boga w innym miejscu niż w ustach "proroka", który jedyne co robi, to wykrzykuje hasła zza pleców innych. Narażając wasze dzieci i bliskich na niebezpieczeństwo, ale to wy będziecie mieli ich krew na rękach,
jeśli coś pójdzie nie tak, nie on. Możecie się bronić "gniewem bożym", ale to będzie tylko i wyłącznie wasza głupota. - Chwila przerwy by zerknąć po reakcji ludzi i może wypatrzeć jakieś znajome mordki. Wycofując się powoli by wspiąć się wyżej po schodach. Nie chodziło tu by wyśmiać jakoś grupę fanatyków, by nie dawać pożywki drugiej grupie, a jedynie podkopać nieco autorytet krzykacza. - Nie pozwolę robić burdelu na MOIM terenie. Więc jeśli ktoś ma coś do powiedzenia, proszę JESTEM TUTAJ I CZEKAM. - Rozłożyła lekko ręce w zapraszającym geście, sprowokowanie pojedynczych jednostek, a nie całego tłumu też miało swoje zastosowanie. Wyciągnięta z tłumu osoba, nagle nie miała tyle pewności siebie co podczas bycia jego częścią. - Jeśli nie, radzę rozejść się do domów. Lisy życzą miłego dnia.
Znajdowali się na terenie Lisów, a skoro ona mogła się przedostać przez tłum, inni zapewne też. Miała nadzieje, że podobny tok myślenia wykaże chociaż część uczestników "zamieszek". Całe szczęście taki właśnie był urok Foxes. Nie pojawiali się jako jednolita siła, bo to mogło sprowokować, którąś ze stron do ataku. W razie czego jeszcze liczyła chociaż na małe wsparcie ze strony hotelu, jeśli faktycznie wszystko pójdzie się pierdolić, ale miała wiarę w te bardziej człowiecze odruchy ludzi.
Oczywiście, że się znał na zegarku, bo słowo punktualność grało u niego w pracy i na stażu, który nie miał pojęcia, kiedy go skończy. Musiał dostawać parę swoich ciężko zarobionych pieniędzy, nawet rok dłużej, aby pójść dalej swoją pseudo policyjną ścieżką. Cicho iż niezadowoleniem cmoknął na ta całą sytuację jaką zastał przed hotelem i na zebrany tłum.
Cierpliwie czekał na reakcje Zaytseva, czy ten się odezwie, czy nie i czy potwierdzi, że on to on, a nie, że zagadał do całkiem przypadkowego mężczyzny, który okazałby się gapiem. Jego wyczekiwanie było korzystne, bo otrzymał odpowiedź, a raczej stwierdzenie co było następne do zrobienia podczas ich spotkania. Lekko się wzdrygnął, słysząc jaki ma niski głos.
”Jezu… jak można mieć taki głos… taki niski” pomyślał i kątem zerknął na mężczyznę, który zainicjował to spotkanie, nie wiadomo z jakiego powodu oraz chyba lubił się rządzić. Przynajmniej takie małe stwierdzenie wysunął Vi.
W pierwszej chwili chciał powiedzieć ” Rezerwacja…? O jakiej rezerwacji mówisz?”, jednak nie powiedział tego, jakoś powstrzymując się od tego, bo jeszcze wyszedłby na głupka albo na rozwydrzonego dzieciaka.
- Okay, tylko powiedz mi jak chcesz przedostać się przez ten tłum? – pytał, dobierając odpowiednie słowa, spoglądając raz na tłum i na Nikitę, który już był w gotowości, aby iść przed siebie.
Po usłyszeniu pseudo przemowy fanatycznego przywódcy religijnego, który mówił o Panu i o łasce i coś, że oni nie zasługiwali na przebaczenie, a potem krzyki. Nie, wrzaski tłumu, że strajkujący mają się stąd wynosić, na twarzy Vi pojawiło się zniesmaczenie, bo dawno takiego zażartego konfliktu nie widział od bardzo, bardzo i to bardzo dawna. Na razie nie wykonał żadnego kroku w przód, bo nie chciał wchodzić do jakiego skupiska, bo ostatnio czuł się dziwnie, kiedy zbyt wielu ludzi go otaczało. Nagle pod wpływem impulsu spojrzał w kierunku wejścia do hotelu i za razem schodów, ktoś przejął megafon i znokautował głównego prowokatora grupy fanatyków religijnych. Przysłuchiwał się wypowiedzi jednostki i okazało, że teraz mówiąca przez megafon osoba, przynależała do Lisów. Na samą myśl o tym ciężko przełknął ślinę i zaczął się zastanawiać, z jakiego powodu Nikita wybrał takie miejsce spotkania. Czy już w tym mieście nie było miejsc nie przejętych przez gangi? Nie miał pojęcia jak ostatnio miewała się sytuacja pod względem terenów, które są przejęte, a które nie, ale chyba istniało coś co nie jest pod niczyją kontrolą, prawda?
Cierpliwie czekał na reakcje Zaytseva, czy ten się odezwie, czy nie i czy potwierdzi, że on to on, a nie, że zagadał do całkiem przypadkowego mężczyzny, który okazałby się gapiem. Jego wyczekiwanie było korzystne, bo otrzymał odpowiedź, a raczej stwierdzenie co było następne do zrobienia podczas ich spotkania. Lekko się wzdrygnął, słysząc jaki ma niski głos.
”Jezu… jak można mieć taki głos… taki niski” pomyślał i kątem zerknął na mężczyznę, który zainicjował to spotkanie, nie wiadomo z jakiego powodu oraz chyba lubił się rządzić. Przynajmniej takie małe stwierdzenie wysunął Vi.
W pierwszej chwili chciał powiedzieć ” Rezerwacja…? O jakiej rezerwacji mówisz?”, jednak nie powiedział tego, jakoś powstrzymując się od tego, bo jeszcze wyszedłby na głupka albo na rozwydrzonego dzieciaka.
- Okay, tylko powiedz mi jak chcesz przedostać się przez ten tłum? – pytał, dobierając odpowiednie słowa, spoglądając raz na tłum i na Nikitę, który już był w gotowości, aby iść przed siebie.
Po usłyszeniu pseudo przemowy fanatycznego przywódcy religijnego, który mówił o Panu i o łasce i coś, że oni nie zasługiwali na przebaczenie, a potem krzyki. Nie, wrzaski tłumu, że strajkujący mają się stąd wynosić, na twarzy Vi pojawiło się zniesmaczenie, bo dawno takiego zażartego konfliktu nie widział od bardzo, bardzo i to bardzo dawna. Na razie nie wykonał żadnego kroku w przód, bo nie chciał wchodzić do jakiego skupiska, bo ostatnio czuł się dziwnie, kiedy zbyt wielu ludzi go otaczało. Nagle pod wpływem impulsu spojrzał w kierunku wejścia do hotelu i za razem schodów, ktoś przejął megafon i znokautował głównego prowokatora grupy fanatyków religijnych. Przysłuchiwał się wypowiedzi jednostki i okazało, że teraz mówiąca przez megafon osoba, przynależała do Lisów. Na samą myśl o tym ciężko przełknął ślinę i zaczął się zastanawiać, z jakiego powodu Nikita wybrał takie miejsce spotkania. Czy już w tym mieście nie było miejsc nie przejętych przez gangi? Nie miał pojęcia jak ostatnio miewała się sytuacja pod względem terenów, które są przejęte, a które nie, ale chyba istniało coś co nie jest pod niczyją kontrolą, prawda?
Nikita Zaytsev
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Hotel Maison En Marbre
Czw Paź 21, 2021 7:04 pm
Czw Paź 21, 2021 7:04 pm
Całe to zajście zaczęło przypominać starcie dwóch armii. Fanatycy kontra miasto. Nikita zatrzymał się na tyłach tłumu próbując znaleźć sposób na przedostanie się bliżej wejścia. Jak widać nie było to całkiem niemożliwe- Lark się udało. On pewnie też by dał radę, ale był jeden problem - nienawidził tłumów. Wiec zamiast brać przykład ze znajomej twarzy postanowił wybrać nieco inną drogę. Spojrzał przez ramię na chłopaka, wskazując mu palcami by szedł za nim.
”Spróbujemy z innej strony,”
Nikita obrócił się w prawo, idąc cały czas wzdłuż tłumu, a gdy ten nieco zelżał i budynek hotelu ustąpił bocznej uliczce, chłopak skręcił w lewo prosto w nią.
Jak podejrzewał, w tym miejscu nie było śladu ani po fanatykach ani ich przeciwnikach. Całą drogę kontrolował czy Vi podąża za nim. Bądź co bądź nie po to tu przyjeżdżał by go zgubić w tłumie. Nikita zatrzymał się dopiero przy drzwiach, które niemal zlewały się ze ścianą hotelu. Cóż w końcu nie bez przyczyny korzystali z nich tylko pracownicy i dostawcy. Ci co mieli pozostać niewidzialni dla gości, a jednocześnie efektywnie wykonywać swoje obowiązki. Podszedł do nich wyciągając dłoń do klamki i spoglądając ponad ramieniem za siebie.
”Lekcja numer jeden. Czasem trzeba szukać mniej oczywistych rozwiązań,” powiedział jednocześnie naciskając na metalowy uchwyt.
”Spróbujemy z innej strony,”
Nikita obrócił się w prawo, idąc cały czas wzdłuż tłumu, a gdy ten nieco zelżał i budynek hotelu ustąpił bocznej uliczce, chłopak skręcił w lewo prosto w nią.
Jak podejrzewał, w tym miejscu nie było śladu ani po fanatykach ani ich przeciwnikach. Całą drogę kontrolował czy Vi podąża za nim. Bądź co bądź nie po to tu przyjeżdżał by go zgubić w tłumie. Nikita zatrzymał się dopiero przy drzwiach, które niemal zlewały się ze ścianą hotelu. Cóż w końcu nie bez przyczyny korzystali z nich tylko pracownicy i dostawcy. Ci co mieli pozostać niewidzialni dla gości, a jednocześnie efektywnie wykonywać swoje obowiązki. Podszedł do nich wyciągając dłoń do klamki i spoglądając ponad ramieniem za siebie.
”Lekcja numer jeden. Czasem trzeba szukać mniej oczywistych rozwiązań,” powiedział jednocześnie naciskając na metalowy uchwyt.
Podczas wymienia wiadomości na czacie lisów od czasu do czasu podnosił wzrok znad telefonu, aby rozejrzeć się po tłumie. Fanatycy ciągle byli tak samo głośni i irytujący, a ich przeciwnicy wcale nie lepsi. No i dochodziła do tego trzecia grupa, zdecydowanie najmniejsza, czyli widownia, do której zaliczał się również blondyn. Na razie też nie miał zamiaru pchać się między młot a kowadło. Zresztą i tak powinien poczekać na pojawienie się osoby, o której wspomniał jeden z Lisów. Nie po to wysyłał zdjęcie, żeby później odchodzić od wskazanego miejsca i nie dać się znaleźć.
Przewrócił oczami. Znowu te brednie o Sodomie i Gomorze. Już słyszał coś podobnego, ale z całkiem innych ust, z tym że wtedy przynajmniej nie kazano mu przyjąć roli męczennika. Cóż, jeśli będzie skazany na dłuższe słuchanie tego pierdolenia, to z pewnością jego uszy przybiorą tę rolę i będą błagać o odcięcie się od tego nieznośnego hałasu.
A trzeba było zignorować całe wydarzenie i iść do domu.
Przewrócił oczami. Znowu te brednie o Sodomie i Gomorze. Już słyszał coś podobnego, ale z całkiem innych ust, z tym że wtedy przynajmniej nie kazano mu przyjąć roli męczennika. Cóż, jeśli będzie skazany na dłuższe słuchanie tego pierdolenia, to z pewnością jego uszy przybiorą tę rolę i będą błagać o odcięcie się od tego nieznośnego hałasu.
A trzeba było zignorować całe wydarzenie i iść do domu.
Pomimo tego, że wzmianka o „rezerwacji” nie dawała mu spokoju, zastanawiał się jak pan Zaytsev chce się przedostać do środka. Przecież nie będą przepychać się przez dwa zażarte tłumy jak domniemana osoba, która okazała się być lisem i próbowała coś z tym całym zamieszaniem zrobić, bo przecież to był ich teren. Cicho westchnął, bo piętnaście minut potrafią szybko minąć, a tyle mieli czasu. Spojrzał na wskazujące palce, które miały pokazywać wspomnianą inną stronę, więc nic nie mówiąc skinął głową.
Od razu zaczął iść zza Nikitą, ale również utrzymując między nimi odpowiedni dystans. Minęli tłum, który sprawiał, że u chłopaka pojawiał się mały niesmak, że musiałby się przez niego przedrzeć, ale kiedy spojrzał, że po skręcie w lewo nie było żadnej żywej duszy w tym miejscu, trochę mu ulżyło, bo mógł, a raczej mogli swobodnie wejść na hotelu, który był oblężony przez krzykaczy. Poczuł wewnątrz siebie dziwne napięcie, obchodząc główne wejście, kiedy Nikita zaczął spoglądać się przez ramię, czy faktycznie za nim idzie. Dawno nie czuł takiego zainteresowania, nawet jeśli wcale się nie znali.
Po dotarciu do tej innej strony zatrzymał się za mężczyzną, spoglądając na napis widniejący na drzwiach – tylko dla personelu – które były też ledwo widoczne, zlewały się ze ścianą budynku.
- Jasne, hmmmm… i nawet to nie jest głupie – odparł krótko, widząc, że ten mężczyzna miał głowę na karku. Przynajmniej tak stwierdził.
Od razu zaczął iść zza Nikitą, ale również utrzymując między nimi odpowiedni dystans. Minęli tłum, który sprawiał, że u chłopaka pojawiał się mały niesmak, że musiałby się przez niego przedrzeć, ale kiedy spojrzał, że po skręcie w lewo nie było żadnej żywej duszy w tym miejscu, trochę mu ulżyło, bo mógł, a raczej mogli swobodnie wejść na hotelu, który był oblężony przez krzykaczy. Poczuł wewnątrz siebie dziwne napięcie, obchodząc główne wejście, kiedy Nikita zaczął spoglądać się przez ramię, czy faktycznie za nim idzie. Dawno nie czuł takiego zainteresowania, nawet jeśli wcale się nie znali.
Po dotarciu do tej innej strony zatrzymał się za mężczyzną, spoglądając na napis widniejący na drzwiach – tylko dla personelu – które były też ledwo widoczne, zlewały się ze ścianą budynku.
- Jasne, hmmmm… i nawet to nie jest głupie – odparł krótko, widząc, że ten mężczyzna miał głowę na karku. Przynajmniej tak stwierdził.
Umiejętności:
UP - 5%
WW - 29%
UiPC - 5%
____
Potrząsnął przecząco głową na słowa kobiety o podziękowaniu.
- Pochyl się nieco bardziej - powiedział za to. - I spróbuj coś mówić do mnie.
Nie jest dobrze.
Daleko było mu do wiedzy lekarskiej, ale stan kobiety nie mógł określić jako pozytywny. Uszkodzenia w okolicy mózgu - dla własnego ułatwienia uznał, że wszystkie obrażenia związane z głową dosięgną i mózgu - nigdy nie zwiastowały czegoś pozytywnego. Nie raz dawało się czytać w internecie o przypadkach, gdzie jedno celne, ale zarazem i silne uderzenie powodowało utratę przytomności. Co najmniej to. Westchnął w myślach. Do tego wszystkiego miał wrażenie, że czas działał na niekorzyść.
- Niedobrze - mruknął. W dodatku wrzaski religijnych osób jedynie wwiercały mu się w mózg, powodując nieprzyjemne odczucia. Zwrotna reakcja też nie dawała złudzeń wobec pokojowego zakończenia sprawy. Pytanie, ile osób zechce sięgnąć po własny "argument", by wyrazić swoją niechęć do obecnej sytuacji.
Sam nie czuł się obecnie częścią tłumu. Postanowił jednak zadzwonić w jedno miejsce, by móc uzyskać fachowej pomocy od lekarza. Myśl o próbie zaprowadzenia nieznajomej odrzucił całkowicie. Wątpił, że nagle ktoś zlituje się, by wypuścić ranną, za to był niemalże pewny, że mogliby chcieć przypisać jej stan do "boskiej woli".
Może trochę przesadzam.
Nie chcąc jednak marnować zbędnego czasu, bez sprawdzania innych rzeczy na komórce, od razu wystukał numer, zamierzając uzyskać połączenie. Nie liczył wybitnie na to, że ktoś się zjawi, ale miał cichą nadzieję, że chociaż dostanie poinstruowanie, jak ewentualnie udzielić pomoc.
UP - 5%
WW - 29%
UiPC - 5%
____
Potrząsnął przecząco głową na słowa kobiety o podziękowaniu.
- Pochyl się nieco bardziej - powiedział za to. - I spróbuj coś mówić do mnie.
Nie jest dobrze.
Daleko było mu do wiedzy lekarskiej, ale stan kobiety nie mógł określić jako pozytywny. Uszkodzenia w okolicy mózgu - dla własnego ułatwienia uznał, że wszystkie obrażenia związane z głową dosięgną i mózgu - nigdy nie zwiastowały czegoś pozytywnego. Nie raz dawało się czytać w internecie o przypadkach, gdzie jedno celne, ale zarazem i silne uderzenie powodowało utratę przytomności. Co najmniej to. Westchnął w myślach. Do tego wszystkiego miał wrażenie, że czas działał na niekorzyść.
- Niedobrze - mruknął. W dodatku wrzaski religijnych osób jedynie wwiercały mu się w mózg, powodując nieprzyjemne odczucia. Zwrotna reakcja też nie dawała złudzeń wobec pokojowego zakończenia sprawy. Pytanie, ile osób zechce sięgnąć po własny "argument", by wyrazić swoją niechęć do obecnej sytuacji.
Sam nie czuł się obecnie częścią tłumu. Postanowił jednak zadzwonić w jedno miejsce, by móc uzyskać fachowej pomocy od lekarza. Myśl o próbie zaprowadzenia nieznajomej odrzucił całkowicie. Wątpił, że nagle ktoś zlituje się, by wypuścić ranną, za to był niemalże pewny, że mogliby chcieć przypisać jej stan do "boskiej woli".
Może trochę przesadzam.
Nie chcąc jednak marnować zbędnego czasu, bez sprawdzania innych rzeczy na komórce, od razu wystukał numer, zamierzając uzyskać połączenie. Nie liczył wybitnie na to, że ktoś się zjawi, ale miał cichą nadzieję, że chociaż dostanie poinstruowanie, jak ewentualnie udzielić pomoc.
Ingerencja Mistrza Gry
Termin na odpis: 24.10.2021; g. 23:59.
Obrażenia postaci: brak;
Obrażenia postaci: brak;
L a r k
Trach.
Przywódca tej dziwnej fanatycznej grupy legł na ziemi jak kłoda. Cios wyprowadzony przez Lark bez wątpienia był wystarczający, mężczyzna nie wybąkał nawet jednego słowa pod nosem. Gdy tylko kobieta przejęła megafon i rozpoczęła swoją przemowę, tłum zaczął wiwatować.
— DALEJ LISY!
— SPIERDALAJCIE RELIGIJNE ZJEBY ALBO KITY WAM W TYM POMOGĄ! — niektórzy wyraźnie rozentuzjazmowani nagłym pojawieniem się obrońcy ich terenów, aż podskakiwali w miejscu wymachując pięściami. Nie pozostawiało wątpliwości, że byli gotowi rzucić się do przodu tylko po to, by wesprzeć kobietę, która powaliła najgorsze ich zdaniem ścierwo.
W s z y s c y
Fanatycy nie byli tak samo zachwyceni jak wiwatujący tłum. Gdy tylko ich przywódca wylądował na ziemi, pomiędzy nimi wybuchły głośne okrzyki.
— Jak śmiesz traktować tak naszego proroka!
— SPADNIE NA CIEBIE GROM Z JASNEGO NIEBA! — jak jeden mąż ruszyli do przodu wymachując swoimi transparentami. Bynajmniej nie po to, by jakkolwiek ją zaatakować, lecz jak się zdawało - dalej skandować swoje hasła.
— Młodzieńcze tobie mówię, wstań ze swych grzesznych kolan!
— Przez cnotę, naukę i pracę, służyć Bogu jestem gotów!
Nie zakneblujecie nam ust, pomioty diabelskie![/b] — dzieci skandujących fanatyków były wyraźnie przerażone. Jako jedyne zaczęły wycofywać się w tył. Ich rodzice nawet nie zauważyli braku swoich pociech zbyt mocno zaaferowani całą sytuacją.
Jeden z mężczyzn wspierających Lisicę wyrzucił nagle pięść w powietrze i ryknął głośno, udowadniając że wcale nie potrzebował megafonu.
— Nie pozwólmy, by tylko inni nadstawiali za nas karku! ZA NASZ DYSTRYKT! ZA NASZE MIASTO! — zakrzyknął głośno, wraz z momentalnie wtórującymi mu przechodniami. Wyglądało na to, że szansa na pokojowe rozejście się właśnie wmalała do jednego procenta.
N i k i t a / V i
Nikt nawet nie obrócił się za dwiema postaciami kierującymi się w stronę zaułka. Zdecydowanie byli zbyt mocno skupieni na nadchodzącej batalii, a uciekający przechodnie wydawali się w podobnej sytuacji czymś całkowicie normalnym.
Niestety ich plan spalił na panewce. Drzwi były zaryglowane na cztery spusty. Nie do końca powinno ich to dziwić, biorąc pod uwagę panujący protest. Gdyby tego nie zrobili, zapewne nie jedna i nie dwie osoby byłyby już w środku pamiętając o bocznym wejściu. Poza krzykami przed hotelem, w uliczce panowała względna cisza. Jedynie po lewej stronie jakiś bezdomny pochrapywał głośno najwyraźniej nie przejmując się hałasem. Jego woń unosiła się w powietrze nieszczególnie umilając obu mężczyznom pobyt, ale poza tym wydawał się całkowicie bezbronny.
S h a n e
— Mówić... coś? — zapytała powoli tracąc niejako kontakt z rzeczywistością, choć nadal utrzymywała się w pionie. Dopiero po chwili odkaszlnęła cicho, przyciskając mocniej chusteczkę do nosa.
— Mam dwa koty. Milę i Lily. Jednego dostałam od mojej babci, a drugiego od byłego chłopaka (...) — najwyraźniej naprawdę zamierzała mówić cokolwiek. Kompletnie nie zniechęcała się tym, że mężczyzna skupił się na zamawianiu karetki. Nieustannie opowiadała wszystkie nawet najgłupsze szczegóły od opisywania ich sierści, aż po nawyki wchodzenia na chlebak, których nie mogła ich nauczyć.
Całe szczęście numer alarmowy odpowiedział praktycznie od razu. Wysłuchali zgłoszenia Shane'a pytając dla pewności dwa razy o wspomniany adres.
— Zaraz wyślę karetkę. Macie tam więcej rannych? — aż ciężko uwierzyć, że ten jeden raz mogli liczyć na natychmiastową pomoc. Czyżby wykonywanie pracy przez służby zdrowia w dystrykcie B uległo poprawie?
Umiejętności:
WW - 25%
UiPC - 5%
Wykrzywiła usta pod maską. Nie wyszło tak jak planowała. Co tu się dużo dziwić. Przynajmniej nie była tutaj już sama, chociaż nie chodziło jej głównie o to. To nie rozwiązywało jej problemu. Jeszcze chwila i będą mieli powtórkę spod biblioteki tylko, że tu nie mogli zgonić wszystkiego na Voyagersów. Tutaj jeśli coś się stanie, będzie to na barkach Lark, a ona... po prostu nie chciała mieć na sumieniu tych wszystkich dzieciaków, okey? Może to było tylko samolubne życzenie, ale po coś chciała nadstawiać karku w tym zepsutym mieście. Z zaciśniętymi ustami wysłuchiwała kolejnych okrzyków, wertując swoje karty w pamięci. Odkurzając te zakamarki, o których chciała już dawno zapomnieć, ale cóż. Przerażone dzieciaki nie pozostawiły jej wyboru. Uniosła dłoń, jakby chciała uciszyć tłum. Przynajmniej jakaś część mogła zwrócić uwagę na ten gest, a jeszcze jakaś się do niego dostosować. Nawet jeśli miała marny procent szans na powodzenie, przynajmniej nie zarzuci sobie później, że nie próbowała. Była lisem, będzie kombinować by osiągnąć to co zamierzała. Ponownie podniosła megafon do maski, lekko wahając się przed naciśnięciem "spustu". Fanatycy mieli rację w jednym, nie mogli zakneblować im ust, a na pewno nie bez użycia siły. Musiała przekonać ich by sami zamknęli te usta.
- "Wówczas wielu zachwieje się w wierze; będą się wzajemnie wydawać i jedni drugich nienawidzić. Powstanie wielu fałszywych proroków i wielu w błąd wprowadzą; a ponieważ wzmoże się nieprawość, oziębnie miłość wielu. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych." - Modliła się w duchu czy czegoś nie pokręciła, zapewne. Jednak to nie było teraz ważne. Mówiła spokojnie, jakoś nie widziała potrzeby przekrzyczeć wszystkich. Jeśli to nie zadziała, to zapewne była jej cisza przed burzą. Ciesząc się, że nie widziała w okolicy pewnych znajomych twarzy. Spłonęłaby pewno wtedy w tym miejscu jak stała. - Nawet jeśli zostaliśmy wystawieni na próbę, nawet jeśli jesteśmy grzeszni, czym zawiniły najmłodsi za waszymi plecami? Czy w ich przerażonych oczach odnajdziecie boga? Nie chcę tutaj żadnej powtórki z Biblioteki, ta dzielnica wykrwawiła się już za dużo. Zawróćcie póki jeszcze jest szansa. - Miała cichą nadzieje, że może dotrze do nich ich językiem. Opuściła megafon przyczepiając sobie go do paska. Rozejrzała się jeszcze za faktycznymi kitami, jeśli wszystko pójdzie w diabły, to faktycznie przyda jej się ta trzecia siła. Wolała nie spuszczać tłumu z oczu, szykując się do obrony.
WW - 25%
UiPC - 5%
Wykrzywiła usta pod maską. Nie wyszło tak jak planowała. Co tu się dużo dziwić. Przynajmniej nie była tutaj już sama, chociaż nie chodziło jej głównie o to. To nie rozwiązywało jej problemu. Jeszcze chwila i będą mieli powtórkę spod biblioteki tylko, że tu nie mogli zgonić wszystkiego na Voyagersów. Tutaj jeśli coś się stanie, będzie to na barkach Lark, a ona... po prostu nie chciała mieć na sumieniu tych wszystkich dzieciaków, okey? Może to było tylko samolubne życzenie, ale po coś chciała nadstawiać karku w tym zepsutym mieście. Z zaciśniętymi ustami wysłuchiwała kolejnych okrzyków, wertując swoje karty w pamięci. Odkurzając te zakamarki, o których chciała już dawno zapomnieć, ale cóż. Przerażone dzieciaki nie pozostawiły jej wyboru. Uniosła dłoń, jakby chciała uciszyć tłum. Przynajmniej jakaś część mogła zwrócić uwagę na ten gest, a jeszcze jakaś się do niego dostosować. Nawet jeśli miała marny procent szans na powodzenie, przynajmniej nie zarzuci sobie później, że nie próbowała. Była lisem, będzie kombinować by osiągnąć to co zamierzała. Ponownie podniosła megafon do maski, lekko wahając się przed naciśnięciem "spustu". Fanatycy mieli rację w jednym, nie mogli zakneblować im ust, a na pewno nie bez użycia siły. Musiała przekonać ich by sami zamknęli te usta.
- "Wówczas wielu zachwieje się w wierze; będą się wzajemnie wydawać i jedni drugich nienawidzić. Powstanie wielu fałszywych proroków i wielu w błąd wprowadzą; a ponieważ wzmoże się nieprawość, oziębnie miłość wielu. Lecz kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i działać będą wielkie znaki i cuda, by w błąd wprowadzić, jeśli to możliwe, także wybranych." - Modliła się w duchu czy czegoś nie pokręciła, zapewne. Jednak to nie było teraz ważne. Mówiła spokojnie, jakoś nie widziała potrzeby przekrzyczeć wszystkich. Jeśli to nie zadziała, to zapewne była jej cisza przed burzą. Ciesząc się, że nie widziała w okolicy pewnych znajomych twarzy. Spłonęłaby pewno wtedy w tym miejscu jak stała. - Nawet jeśli zostaliśmy wystawieni na próbę, nawet jeśli jesteśmy grzeszni, czym zawiniły najmłodsi za waszymi plecami? Czy w ich przerażonych oczach odnajdziecie boga? Nie chcę tutaj żadnej powtórki z Biblioteki, ta dzielnica wykrwawiła się już za dużo. Zawróćcie póki jeszcze jest szansa. - Miała cichą nadzieje, że może dotrze do nich ich językiem. Opuściła megafon przyczepiając sobie go do paska. Rozejrzała się jeszcze za faktycznymi kitami, jeśli wszystko pójdzie w diabły, to faktycznie przyda jej się ta trzecia siła. Wolała nie spuszczać tłumu z oczu, szykując się do obrony.
Przez paręnaście sekund wyczekiwał jak dziecko na pierwszą gwiazdkę, aż ręka Nikity wykona ruch ku dołu, aby otworzyć przed nimi drzwi. Jednak rezultatu nie było. Lekko zmarszczył brwi, mając wrażenie, że to co padło z jego ust, było za wczesnym podsumowaniem ich ruchu. Chcąc dostać się do hotelu.
Drzwi były zamknięte wręcz zakneblowane, aby nikt z tej strony nie dostał się do wewnątrz. Cicho westchnął, przy czym przymykając na chwilę oczy. Co spowodowało wrażenie u Vi, że w tym zaułku było strasznie cicho. Można nawet było dostać gęsiej skórki przez ciszę, która przeszywała jego uszy, pewnie Zaytseva też, ale on tego nie pokazywał po sobie. Dopiero z małym opóźnieniem dotarło do jego nozdrzy nieprzyjemny zapach i pochrapywanie. Wzrokiem postanowił odszukać źródło tego dźwięku, a jego ciemne tęczówki odnalazły bezdomnego, po lewej stronie, który urządzał sobie drzemkę. Odruchowo ściągnął trochę rękaw od swojego kożucha i zasłonił sobie nos, bo zapach stęchlizny nie był przyjemny. Chciał powiedzieć, coś w stylu.
” Masz coś w zanadrzu?” jednak tego nie powiedział, chciał dobrać inne słowa, przy okazji rozglądając się po budynku, a może znajdzie się jakaś metalowa drabinka prowadząca na dach.
- Masz może jakiś inny plan?... Może dach – pytanie brzmiało na trochę retoryczne, bo nie chciał wyjść na typa, który czeka tylko na gotowe i nie myśli jakby tu się dostać do środka, jednak szybko zaproponował jeszcze inną drogę, mówiąc przyciszonym tonem, wymuszonym przez panującą ciszę.
Drzwi były zamknięte wręcz zakneblowane, aby nikt z tej strony nie dostał się do wewnątrz. Cicho westchnął, przy czym przymykając na chwilę oczy. Co spowodowało wrażenie u Vi, że w tym zaułku było strasznie cicho. Można nawet było dostać gęsiej skórki przez ciszę, która przeszywała jego uszy, pewnie Zaytseva też, ale on tego nie pokazywał po sobie. Dopiero z małym opóźnieniem dotarło do jego nozdrzy nieprzyjemny zapach i pochrapywanie. Wzrokiem postanowił odszukać źródło tego dźwięku, a jego ciemne tęczówki odnalazły bezdomnego, po lewej stronie, który urządzał sobie drzemkę. Odruchowo ściągnął trochę rękaw od swojego kożucha i zasłonił sobie nos, bo zapach stęchlizny nie był przyjemny. Chciał powiedzieć, coś w stylu.
” Masz coś w zanadrzu?” jednak tego nie powiedział, chciał dobrać inne słowa, przy okazji rozglądając się po budynku, a może znajdzie się jakaś metalowa drabinka prowadząca na dach.
- Masz może jakiś inny plan?... Może dach – pytanie brzmiało na trochę retoryczne, bo nie chciał wyjść na typa, który czeka tylko na gotowe i nie myśli jakby tu się dostać do środka, jednak szybko zaproponował jeszcze inną drogę, mówiąc przyciszonym tonem, wymuszonym przez panującą ciszę.
Umiejętności: UP - 5% WW - 29% UiPC - 5%
_______________________
Ciemnowłosemu nie przeszkadzało to, że podjęła tematykę opowiadania o kotach. Nawet w momencie, gdy wybierał numer telefonu. Jej głos był lepszą odmianą niż ogólne krzyki wokół fanatyków religijnych. Jednak nie miał możliwości ignorowania tych wszystkich wrzasków. Im więcej czasu upływało, tym bardziej nie rozumiał, dlaczego podejmowali się robienia takiego zamieszania. Brakowało im atencji czy piątej klepki?
Lisy, co?
Wyłapywał słowa innych, chociaż niełatwo było skupić się pośród tego chaosu. Problem, jaki dostrzegał teraz Kassir, był taki, że niewiele mógł zrobić w obecnym stanie. Pomijając brak pomysłów i ujawnienie tożsamości, wolał zdecydowanie nie zostawiać rannej samej sobie. Pomoc poszkodowanym postawił na wysokim priorytecie w wewnętrznym rankingu.
No i z tej pozycji za wiele to nie widział.
W momencie usłyszenia, że jego połączenie zostało odebrane i rozpatrzone pozytywnie, był niemalże gotów uznać wiarę w siły wyższe. Niemalże. Przynajmniej te były o wiele bardziej realne niż nienamacalna siła, o którą wołano kilka - może kilkanaście metrów - dalej od niego samego.
- Nie - przeszedł wzrokiem najbliższą okolicę, mając wrażenie, że sytuacja mogła się zaraz zmienić. - Przynajmniej obecnie nie. Jaki jest czas oczekiwania? - jego wzrok spoczął ponownie na kobiecie. Nie zacinała się w wypowiedzi, więc miał cichą nadzieję, ze wytrzyma jeszcze do przyjazdu karetki, by móc otrzymać pomoc od profesjonalistów.
Po rozłączeniu się nie chował telefonu.
- Bardzo kochasz te koty, nie? - spytał się kobiety, nawiązując ostrożnie rozmowę. - Chodźmy gdzieś w bardziej w bok, zanim rozpęta się tutaj walka - dodał jeszcze, wyciągając rękę w jej stronę.
_______________________
Ciemnowłosemu nie przeszkadzało to, że podjęła tematykę opowiadania o kotach. Nawet w momencie, gdy wybierał numer telefonu. Jej głos był lepszą odmianą niż ogólne krzyki wokół fanatyków religijnych. Jednak nie miał możliwości ignorowania tych wszystkich wrzasków. Im więcej czasu upływało, tym bardziej nie rozumiał, dlaczego podejmowali się robienia takiego zamieszania. Brakowało im atencji czy piątej klepki?
Lisy, co?
Wyłapywał słowa innych, chociaż niełatwo było skupić się pośród tego chaosu. Problem, jaki dostrzegał teraz Kassir, był taki, że niewiele mógł zrobić w obecnym stanie. Pomijając brak pomysłów i ujawnienie tożsamości, wolał zdecydowanie nie zostawiać rannej samej sobie. Pomoc poszkodowanym postawił na wysokim priorytecie w wewnętrznym rankingu.
No i z tej pozycji za wiele to nie widział.
W momencie usłyszenia, że jego połączenie zostało odebrane i rozpatrzone pozytywnie, był niemalże gotów uznać wiarę w siły wyższe. Niemalże. Przynajmniej te były o wiele bardziej realne niż nienamacalna siła, o którą wołano kilka - może kilkanaście metrów - dalej od niego samego.
- Nie - przeszedł wzrokiem najbliższą okolicę, mając wrażenie, że sytuacja mogła się zaraz zmienić. - Przynajmniej obecnie nie. Jaki jest czas oczekiwania? - jego wzrok spoczął ponownie na kobiecie. Nie zacinała się w wypowiedzi, więc miał cichą nadzieję, ze wytrzyma jeszcze do przyjazdu karetki, by móc otrzymać pomoc od profesjonalistów.
Po rozłączeniu się nie chował telefonu.
- Bardzo kochasz te koty, nie? - spytał się kobiety, nawiązując ostrożnie rozmowę. - Chodźmy gdzieś w bardziej w bok, zanim rozpęta się tutaj walka - dodał jeszcze, wyciągając rękę w jej stronę.
Nikita Zaytsev
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Hotel Maison En Marbre
Nie Paź 24, 2021 9:10 pm
Nie Paź 24, 2021 9:10 pm
Manipulacja i kłamstwo: 20%
Walka bronią palną: 9%
Drzwi ani drgnęły pod naciskiem jego dłoni. Nikita zmarszczył brwi i dla pewności szarpnął za klamkę raz jeszcze, tym razem używając nieco więcej siły. Nadal nic. Cóż, poniekąd wcale go to nie dziwiło. Mógł wręcz pogratulować obsłudze hotelowej wspaniałomyślności. Przynajmniej raz ktokolwiek w tym mieście wykazał się inteligencją. Co niestety nie zmieniało faktu, że w ten czy inny sposób musi dostać się do środka.
Zdjął dłoń z metalowej klamki i spojrzał na zegarek. Zostało im około dziesięć minut. Chociaż, czy w tym całym zamieszaniu ktokolwiek zwróci uwagę na rezerwację lub jej brak? Pewnie nie.
Odwrócił się w stronę Vi, w między czasie zerkając na śpiącego nieopodal bezdomnego.
-Masz może jakiś inny plan? Może dach- usłyszał pytanie i choć jego twarz nie wyrażała żadnej emocji, w jego głowie zrodziło się kilka lub też kilkanaście zapytań, skąd przyszedł Vi pomysł z dachem. Czyżby lubił pracę na wysokościach?
”Zawsze mam plan,” odpowiedział zdawkowo i ponownie spojrzał na chrapiącego bezdomnego. ’’Jak myślisz to jego stała miejscówka?” skierował pytanie do Vi, patrząc na niego kątem oka. Następnie podszedł do śpiącego mężczyzny szturchając go butem, z nadzieją, że ten ruch go ocuci.
Odór alkoholu i braku prysznica był niemal nie do zniesienia, ale mimo to Nikita nie zaprzestał swoich czynności. Dopiero gdy oczy pijaczka spojrzały na świat nieco bardziej żwawo, Zaytsev ukucnął obok niego trzymając spory dystans.
”Czy jest jeszcze inne wejście do hotelu? Powiedz prawdę, a dostaniesz coś w zamian,” w tonie jego głosu nie było praktycznie żadnej emocji. Cierpliwie czekał aż bezdomny zbierze myśli do kupy i udzieli im obu odpowiedzi. I oby była satysfakcjonująca.
Walka bronią palną: 9%
Drzwi ani drgnęły pod naciskiem jego dłoni. Nikita zmarszczył brwi i dla pewności szarpnął za klamkę raz jeszcze, tym razem używając nieco więcej siły. Nadal nic. Cóż, poniekąd wcale go to nie dziwiło. Mógł wręcz pogratulować obsłudze hotelowej wspaniałomyślności. Przynajmniej raz ktokolwiek w tym mieście wykazał się inteligencją. Co niestety nie zmieniało faktu, że w ten czy inny sposób musi dostać się do środka.
Zdjął dłoń z metalowej klamki i spojrzał na zegarek. Zostało im około dziesięć minut. Chociaż, czy w tym całym zamieszaniu ktokolwiek zwróci uwagę na rezerwację lub jej brak? Pewnie nie.
Odwrócił się w stronę Vi, w między czasie zerkając na śpiącego nieopodal bezdomnego.
-Masz może jakiś inny plan? Może dach- usłyszał pytanie i choć jego twarz nie wyrażała żadnej emocji, w jego głowie zrodziło się kilka lub też kilkanaście zapytań, skąd przyszedł Vi pomysł z dachem. Czyżby lubił pracę na wysokościach?
”Zawsze mam plan,” odpowiedział zdawkowo i ponownie spojrzał na chrapiącego bezdomnego. ’’Jak myślisz to jego stała miejscówka?” skierował pytanie do Vi, patrząc na niego kątem oka. Następnie podszedł do śpiącego mężczyzny szturchając go butem, z nadzieją, że ten ruch go ocuci.
Odór alkoholu i braku prysznica był niemal nie do zniesienia, ale mimo to Nikita nie zaprzestał swoich czynności. Dopiero gdy oczy pijaczka spojrzały na świat nieco bardziej żwawo, Zaytsev ukucnął obok niego trzymając spory dystans.
”Czy jest jeszcze inne wejście do hotelu? Powiedz prawdę, a dostaniesz coś w zamian,” w tonie jego głosu nie było praktycznie żadnej emocji. Cierpliwie czekał aż bezdomny zbierze myśli do kupy i udzieli im obu odpowiedzi. I oby była satysfakcjonująca.
Manipulacja i kłamstwo - 7%
Walka wręcz - 16%
___________________
Walka wręcz - 16%
___________________
Był pod wrażeniem, że Lark udało się dopchać do megafonu i nawet wygłosić przemówienie. Szkoda tylko, że niewiele ono pomogło, a tłum wcale nie wyglądał, jakby miał zamiar odpuścić i się wycofać, dając za wygraną. Najwyraźniej nic nie robili sobie z tego, że gdyby doszło do poważnego zamieszania, to w tym całym chaosie oberwałyby dzieci, które były najmniej winne i wplątane w to wszystko przez głupotę dorosłych.
Lezard ruszył się, widząc parkę przerażonych dzieciaków, wyglądających jakby nie wiedzieli, co zrobić ze sobą. Podszedł do nich i pochylił się nieco nad nimi, aby być dobrze słyszanym.
— Idźcie na tył hotelu i tam zaczekajcie na swoich rodziców. I najlepiej po drodze zbierzcie inne dzieciaki — poinstruował, mając nadzieję, że faktycznie zechcą go posłuchać. Skandujący tłum, w którym ryzyko wybuchu agresji wzrastało z każdą minutą, nie był dobrym miejscem dla małolatów. Głupota niektórych rodziców była naprawdę niepokojąca.
— Lezard!
Obrócił się nie tylko na dźwięk swojego pseudonimu, ale i przez dłoń, którą poczuł na swoim barku.
— Słowik nas przysłał! Jesteśmy gotowi do boju! — Ava zasalutowała niczym prawdziwy żołnierz. Tylko ten cichy chichot nie pasował do roli prawdziwego żołdaka.
— Och, Avery, błagam, trzymaj ją na smyczy, żeby nie dolała oliwy do ognia.
Ciemnowłosy odchrząknął jedynie, kręcąc przecząco głową.
— ... hmmm. Mam nie najmądrzejszy plan. Próbujemy się dostać jak najbliżej Lark, licząc, że zdążymy do niej dotrzeć, zanim tamci rzucą sobie do gardła.
Przybyła dwójka tylko pokiwała głowami na znak zgody, nim cała ekipa ruszyła w stronę Lark.
Ingerencja Mistrza Gry
Termin na odpis: 27.10.2021; g. 23:59.
Obrażenia postaci: brak;
Obrażenia postaci: brak;
L a r k
Słowa białowłosej były niezwykle śmiałym posunięciem. Jakby nie patrzeć bardzo dużo w tym momencie ryzykowała. Przywoływanie religijnych cytatów mogło okazać się strzałem w dziesiątkę, albo obrócić przeciwko niej w przeciągu kilku sekund.
Tym razem miała szczęście w nieszczęściu. Fanatycy w większości nie wyglądali na jakkolwiek poruszonych jej słowami. Tylko kilku z nich poruszyło się z niepokojem w miejscu, najwyraźniej nie do końca wiedząc jak się zachować. Ostatecznie niezdecydowani powoli zaczęli się wycofywać, odkładając po cichu transparenty na ziemię. Była to jednak zbyt mała liczba, by faktycznie zrobić jakaś większą różnicę. Reszta tłumu, mimo że wiwatowała, jednocześnie nie była w stanie w pełni zrozumieć odbioru jej wiadomości.
— Nie potrzebujemy was tutaj, do piachu!
W s z y s c y
Tłum nie zamierzał już dłużej czekać. Po jednej ani po drugiej stronie. Po głośnych okrzykach obie grupy ruszyły naprzód, nacierając na siebie wzajemnie. Znajdująca się pośrodku Lark miała wystarczająco czasu, by uciec przed istnym gradem ciosów. Przestali patrzeć. Okładali się wzajemnie, nie przejmując się czy mieli przed sobą mężczyzn, czy kobiety. Głośne wrzaski i zduszone jęki wypełniły całą okolicę. Dzieciaki, które Lezard próbował przekonać do opuszczenia miejsca zdarzenia, pokręciły jedynie w panice głowami i czmyhnęły przed nim w tłum fanatyków. Głupia decyzja, ale czego można się było spodziewać po kilkulatkach.
S h a n e
Wyglądało na to, że posiłki mogły być jednak potrzebne. Dźwięki przybierały na sile do tego stopnia, że nawet operator po drugiej stronie słuchawki wyraźnie zamilkł, być może próbując zorientować się w sytuacji.
— Na pewno nie potrzebujecie większego wsparcia? — zapytał nieco rozleniwionym głosem, najwyraźniej będąc niezbyt chętnym do odbierania zaraz kolejnego telefonu z wezwaniem pod dokładnie ten sam adres. Ostatecznie skończyło się na trzech ambulansach. Choć nie była to szczególnie imponująca liczba, jak na Riverdale i tak przechodziła najśmielsze oczekiwania.
Kobieta złapała rękę Shane'a i przeszła z nim dalej zerkając z niepokojem w stronę tłumu.
— Nie wygląda to zbyt dobrze. Powinnam się już przyzwyczaić, ale za każdym razem zadaje sobie pytanie... co się stało z tym miastem?
N i k i t a / V i
Szturchnięty noga menel tylko nieznacznie się poruszył. Wymamrotał coś nieprzytomnie, podnosząc nieco zapity głos, zupełnie jakby faktycznie miał odpowiedzieć. Ostatecznie nie otworzył nawet oczu, przekręcając się na prawy bok i opatulając mocniej kurtka.
Zgodnie z założeniem Vi faktycznie mogli próbować dostać się na dach. Jakby nie patrzeć, budynek miał własne schody przeciwpożarowe, nawet jeśli do drabiny trzeba było mocniej podskoczyć. Pytanie brzmiało: po co mieliby wchodzić na dach?
Do ich uszu bez wątpienia na tym etapie zaczęły docierać odgłosy istnej bitwy, która rozpętała się przed hotelem. Nie, żeby w tym miejscu miała ich jakkolwiek dosięgnąć. Przynajmniej na razie.
Próba siły tego pana co stał przed nim też nic nie wskórała, ani nie drgnęły. Gdyby któryś z nich posiadał jakieś nadprzyrodzone umiejętności to pewnie dostaliby się do środka, wytwarzając drzwi. Jednak to, tylko głupie wymysły.
Kiedy spotkał wzrok Nikity poczuł… właśnie nic nie poczuł, nie mógł odczytać z tego krótkiego złapania kontaktu wzrokowego żadnej emocji.
Jezu… co z tym gościem" przeszło mu szybko przez myśl. Za razem poczuł niewidzialnego liścia w twarz, słysząc, że jego towarzysz zawsze miał plan i jego propozycja była nic nie warta albo po prostu oderwana od praktycznego rozwiązania. A to czy lubił wysokości to sam nie wiedział, raczej trzymał się ziemi, tylko w tym przypadku szukał jakiegokolwiek rozwiązania.
- Być może albo po prostu uciął sobie drzemkę podczas przemieszczania się do innego miejsca, chociaż jakbym był bezdomnych to bym wybrał zaułki takiego miejsca jak to, bo można znaleźć jakieś resztki - mówić o resztkach miał na myśli jedzenie, na chwilę odsłaniając nos, aby nie gadać przez zatkany. A po odpowiedzi znowu zasłonił rękawem swoje nozdrza.
W ciszy obserwował jak Zaytsev próbował skontaktować się z bezdomnym przy tym go trącając obuwiem. To rozwiązanie też było niczego sobie. Proste, a może okazać się skuteczne.
Próba dowiedzenia się od bezdomnego, tego co chciał Nikita, nic nie dała. Patrzył na menela z wyrzutem, że był taki strasznie nie pomocny i miał ich w poważaniu. Wzruszył ramionami mają wrażenie, że los albo wszechświat sprzeciwił się i podkładał im same trudności. Spojrzał w górę nic nie mówiąc, bo zapewne jego towarzysz będzie miał lepsze rozwiązanie. Na sam dźwięk, że pomiędzy tłumem, a fanatykami wywiązała się bitwa cicho z niezadowoleniem cmoknął.
- A może wykorzystamy wyjście ewakuacyjne, aby wejść do środka - rzucił, nagle mając gdzieś z tyłu głowy, że zostało im mało czasu do rezerwacji. Chociaż nie zdziwiłby się, że nikt nie zwróciłby uwagi na ich nieobecność na miejscu.
Kiedy spotkał wzrok Nikity poczuł… właśnie nic nie poczuł, nie mógł odczytać z tego krótkiego złapania kontaktu wzrokowego żadnej emocji.
Jezu… co z tym gościem" przeszło mu szybko przez myśl. Za razem poczuł niewidzialnego liścia w twarz, słysząc, że jego towarzysz zawsze miał plan i jego propozycja była nic nie warta albo po prostu oderwana od praktycznego rozwiązania. A to czy lubił wysokości to sam nie wiedział, raczej trzymał się ziemi, tylko w tym przypadku szukał jakiegokolwiek rozwiązania.
- Być może albo po prostu uciął sobie drzemkę podczas przemieszczania się do innego miejsca, chociaż jakbym był bezdomnych to bym wybrał zaułki takiego miejsca jak to, bo można znaleźć jakieś resztki - mówić o resztkach miał na myśli jedzenie, na chwilę odsłaniając nos, aby nie gadać przez zatkany. A po odpowiedzi znowu zasłonił rękawem swoje nozdrza.
W ciszy obserwował jak Zaytsev próbował skontaktować się z bezdomnym przy tym go trącając obuwiem. To rozwiązanie też było niczego sobie. Proste, a może okazać się skuteczne.
Próba dowiedzenia się od bezdomnego, tego co chciał Nikita, nic nie dała. Patrzył na menela z wyrzutem, że był taki strasznie nie pomocny i miał ich w poważaniu. Wzruszył ramionami mają wrażenie, że los albo wszechświat sprzeciwił się i podkładał im same trudności. Spojrzał w górę nic nie mówiąc, bo zapewne jego towarzysz będzie miał lepsze rozwiązanie. Na sam dźwięk, że pomiędzy tłumem, a fanatykami wywiązała się bitwa cicho z niezadowoleniem cmoknął.
- A może wykorzystamy wyjście ewakuacyjne, aby wejść do środka - rzucił, nagle mając gdzieś z tyłu głowy, że zostało im mało czasu do rezerwacji. Chociaż nie zdziwiłby się, że nikt nie zwróciłby uwagi na ich nieobecność na miejscu.
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach