▲▼
Cała impreza przebiegała tak, jak chyba wszyscy się tego spodziewali. Rodzeństwo odstało swoje w kolejce, a potem uraczyło się przepysznym tortem. Zjedli je tak szybko, że ledwie zdołali zapamiętać smak. Chętnie poprosiliby o repetę, ale długa kolejka odstraszała. No bo ile można tak tylko stać po tort?
Zamiast tego ruszyli więc do baru, słusznie stwierdzając, że po takiej słodyczy przydałoby się czymś przepłukać usta.
- Tylko bez alkoholu - pokreśliła kolejny raz Hikari, taksując brata uważnym spojrzeniem. Jakby chciała się upewnić, że przyswoił sobie tę informację.
- Zaczynam coraz mocniej żałować, że przyszedłem tutaj z tobą - odburknął z niezadowoleniem.
- Ja ciebie też, braciszku - odpowiedziała i nawet zdobyła się na siostrzany uścisk. Koss skwitował to niemrawym burknięciem i oboje usiedli przy barze.
Hikari zadowoliła się wodą, Nekke poprosił o jakiś drink bezalkoholowy. Skoro już ma być bez procentów, to niech chociaż smakuje jakoś sensownie.
Po chwili jego siostra wyciągnęła telefon i to oznaczało, że rozmowę na jakiś czas mieli z głowy. Koss planował zrobić to samo, ale wtedy coś znajomego wpadło mu w oko. Burza czarnych włosów konkretnie. Niby nic wielkiego, bo przecież czarnowłosych istot akurat tutaj nie brakowało, poczynając od jednego z solenizantów, ale te konkretne włosy, należały do pewnej konkretnej osoby, której Koss od konkretnie długiego czasu nie widział.
- Chodź -rzucił do siostry i pociągnął ją za łokieć, nie zważając na jej protesty. Już po chwili znaleźli się przy Elisabeth. A więc nie pomylił się.
- Elisabeth! Widzę, że ty też postanowiłaś skorzystać z dobrodziejstwa Blacków - przysiadł się i przywitał. Zaraz się jednak lekko odchylił. - Pozwól, że przedstawię ci moją starszą siostrę, Hikari. Hikari, to jest Elisabeth Cartier. Z tych Cartierów.
Hikari w lot załapała o co chodzi, uśmiechnęła się uroczo i lekko dygnęła, a potem wyciągnęła rękę na powitanie.
- Bardzo miło mi poznać.[/color]
Hikari uśmiechnęła się krzywo i spojrzała na swojego brata.
- Typowo. Ostatnio jakoś często o mnie zapomina. Zaczynam się zastanawiać, czy mój braciszek nie ma jakiegoś kompleksu. A może chce coś ukryć...
Koss w tej chwili bardzo żałował, że nie ma umiejętności mordowania wzrokiem. Niestety jego siostra nic sobie nie robiła z jego groźnych spojrzeń i tylko zaśmiała się krótko, a potem rozczochrała mu włosy. To jeszcze bardziej rozsierdziło chłopaka i w sumie tylko obecność Elisabeth powstrzymała go przed rozpoczęciem rodzinnych przekomarzanek. Dlatego też jedynie odchrząknął, uporządkował włosy, a potem przybrał firmowy uśmiech, kiedy znów zwrócił się do Lis.
- To prawda. Z drugiej strony trudno się dziwić. Czekam tylko, aż ich urodziny zostaną ogłoszone świętem miasta albo coś w tym rodzaju - rozejrzał się dyskretnie, aby sprawdzić, czy przypadkiem nikt tego nie usłyszał. Jeszcze by kogoś uraził. I wcale nie chodziło mu o braci Black, którzy, na tyle, na ile wiedział, mieli do siebie dystans, a raczej o jakichś oficjeli i innych tego typu osób z kijem pomiędzy pośladkami. Na szczęście nikogo takiego nie było w pobliżu. - Widziałaś w ogóle ten tort? Mają rozmach, skurwysyny.
Po tym komentarzu Koss otrzymał kolejnego dzisiaj kuksańca. Spojrzał na siostrę z niezrozumieniem i dopiero jej krytyczny wzrok uświadomił mu, że teraz obracają się w towarzystwie, gdzie raczej powinni stronić od wszelkiego rodzaju wulgaryzmów.
- I jest naprawdę pyszny - dodała szybko Hikari.
- Tak, to prawda - potwierdził Koss, kiwając energicznie głową.
Chyba udało się wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Albo wplątać się w jeszcze bardziej niezręczną. Trudno orzec.
- Jesteś tu sama? - zagadnęła Hikari, starając się, aby pytanie nie zabrzmiało jakoś niegrzecznie. Po prostu osoby o takiej renomie raczej rzadko spotyka się bez towarzystwa co najmniej grupki osób. Pieniądze jednają wielu przyjaciół. Tymczasem Elisabeth wyglądała, jakby zupełnie stroniła od towarzystwa. Zupełnie niepodobne to do bogaczy.
Kolejne prezenty, od osób po których poniekąd należało się wręcz ich spodziewać. Mimo to obaj bliźniacy stali kulturalnie w miejscu, a Mercury odpowiednio zadbał o to, by na jego twarzy odbiło się odpowiednie zainteresowanie, gdy Leslie wyciągnął prezent w ich kierunku. Odebrał kopertę, przyglądając się uważnie znaczącym ją ornamentom.
— Bangkok. Dawno nie byliśmy w Tajlandii, na pewno skorzystamy. Termin jest już ustalony z góry czy mamy się zgłosić do biura podróży? — upewnił się, by wiedzieć czy powinni rezerwować sobie odpowiedni czas zgodnie z biletami, czy też ustawić go pod siebie. Nie żeby ewentualne przebookowanie miało stanowić dla nich jakiś większy problem. Zerknął kątem oka na Saturna, który poruszył się w miejscu, przyglądając przed chwilę Vessare.
"Mercury, Saturn."
Kolejna osoba.
Tym razem sam Excelsior. No proszę, zastanawiał się przez chwilę, czy postanowi się pojawić. Przywitał go krótkim uśmiechem, podając kopertę służbie, która w końcu podbiegła do niego z niejakim opóźnieniem. Przyjął torbę, momentalnie zerkając w stronę szyjki butelki.
— Twój ojciec zdecydowanie ma rację. Będę zachwycony mogąc go spróbować. Już od dłuższego czasu próbowałem położyć na nim swoje dłonie, co nie jest najłatwiejszym zadaniem — zażartował, przekazując prezent Saturnowi, wyraźnie uznając że w środku będzie coś co go zainteresuje.
First topic message reminder :
HALA BALOWA
Po przejściu przez bramę wszyscy zaproszeni na jeden z bali udają się wzdłuż długiej ścieżki. Idąc prosto bez wątpienia dojdzie się do migoczącej w oddali rezydencji. Nieczęsto zostaje ona jednak udostępniona na imprezy publiczne. Nic dziwnego, że wszyscy momentalnie odbijają w prawo, by dojrzeć kolejny olbrzymi budynek. Już przy samym wejściu przypominającym raczej olbrzymie wrota niż zwyczajne drzwi, goście są w stanie poczuć podmuch ciepłego (bądź chłodnego - zależnie od pory roku) powietrza ze znajdujących się na ziemi wywietrzników. Biegnące wzdłuż ścian długie stoły podczas każdego wydarzenia zastawione są jedzeniem wszelkiego rodzaju. Raczej nikogo nie dziwi też obecność DJa i barmana, serwującego drinki każdemu kto błyśnie mu przed oczami swoim ID i udowodni pełnoletniość.
____________
[TE] - Temat Eventowy udostępniany wyłącznie w czasie większych wydarzeń, bądź na specjalne życzenie Mercury'ego. Bez wcześniejszej zgody nikt nie ma prawa wejść na teren posesji i łazić po hali balowej czy okolicy pod groźbą aresztowania.
____________
[TE] - Temat Eventowy udostępniany wyłącznie w czasie większych wydarzeń, bądź na specjalne życzenie Mercury'ego. Bez wcześniejszej zgody nikt nie ma prawa wejść na teren posesji i łazić po hali balowej czy okolicy pod groźbą aresztowania.
[Elisabeth]
Cała impreza przebiegała tak, jak chyba wszyscy się tego spodziewali. Rodzeństwo odstało swoje w kolejce, a potem uraczyło się przepysznym tortem. Zjedli je tak szybko, że ledwie zdołali zapamiętać smak. Chętnie poprosiliby o repetę, ale długa kolejka odstraszała. No bo ile można tak tylko stać po tort?
Zamiast tego ruszyli więc do baru, słusznie stwierdzając, że po takiej słodyczy przydałoby się czymś przepłukać usta.
- Tylko bez alkoholu - pokreśliła kolejny raz Hikari, taksując brata uważnym spojrzeniem. Jakby chciała się upewnić, że przyswoił sobie tę informację.
- Zaczynam coraz mocniej żałować, że przyszedłem tutaj z tobą - odburknął z niezadowoleniem.
- Ja ciebie też, braciszku - odpowiedziała i nawet zdobyła się na siostrzany uścisk. Koss skwitował to niemrawym burknięciem i oboje usiedli przy barze.
Hikari zadowoliła się wodą, Nekke poprosił o jakiś drink bezalkoholowy. Skoro już ma być bez procentów, to niech chociaż smakuje jakoś sensownie.
Po chwili jego siostra wyciągnęła telefon i to oznaczało, że rozmowę na jakiś czas mieli z głowy. Koss planował zrobić to samo, ale wtedy coś znajomego wpadło mu w oko. Burza czarnych włosów konkretnie. Niby nic wielkiego, bo przecież czarnowłosych istot akurat tutaj nie brakowało, poczynając od jednego z solenizantów, ale te konkretne włosy, należały do pewnej konkretnej osoby, której Koss od konkretnie długiego czasu nie widział.
- Chodź -rzucił do siostry i pociągnął ją za łokieć, nie zważając na jej protesty. Już po chwili znaleźli się przy Elisabeth. A więc nie pomylił się.
- Elisabeth! Widzę, że ty też postanowiłaś skorzystać z dobrodziejstwa Blacków - przysiadł się i przywitał. Zaraz się jednak lekko odchylił. - Pozwól, że przedstawię ci moją starszą siostrę, Hikari. Hikari, to jest Elisabeth Cartier. Z tych Cartierów.
Hikari w lot załapała o co chodzi, uśmiechnęła się uroczo i lekko dygnęła, a potem wyciągnęła rękę na powitanie.
- Bardzo miło mi poznać.[/color]
Nigdy nie była duszą towarzystwa, dlatego siedząc przy barze, który na szczęście nie okazał się miejscem zbyt ruchliwym, zastanawiała się, ile czasu powinno upłynąć, zanim jej zniknięcie wyda się nietaktowne. Korzystając z wolnego czasu, zapatrzyła się w jeden punkt na ścianie, obmyślając plan zemsty na bracie. Może wysypać mu pudełko pinesek do łóżka? To się szanowny księże zdziwi. Albo może dosypać mu czegoś do jedzenia. Najgorszą zemstą byłoby chyba, gdyby sama mu coś ugotowała, ale ten pomysł był stracony od razu. Nikt o zdrowych zmysłach nie tknąłby czegoś, co Elisabeth sama by ugotowała. To groziło trwałym uszczerbkiem na zdrowiu. Oraz remontem kuchni. I wymianą wszystkich garnków, których by się dotknęła. Przypalonego dna nie było tak łatwo wyczyścić. Uśmiechnęła się do swoich myśli, łapiąc za słomkę. Zamieszała nią w swojej szklance, wprawiając w ruch plasterek cytryny. Uniosła głowę, rozglądając się po sali i po bawiących się w najlepsze ludziach. Część z nich rozpoznawała, jako uczniów Riverdale, ale zakwalifikowanie ich, do którejś konkretnej klasy było już jak zwykła strzelanka. Choć trafiło się kilka osób, które znała z imienia. Wzięła do ręki szklankę, przytrzymując słomkę, upiła niewielki łyk.
Niewielki ruch tuż obok, nie byłby niczym szczególnym i nie przykułby jej uwagi, w końcu przez wolne miejsce obok zdążyło przetoczyć się kilka osób towarzystwem, których nie była zainteresowana. Tym razem zmienną było jej imię wypowiedziane znajomym, choć zagłuszonym przez muzykę, głosem. Obróciła głowę w stronę źródła dźwięku, zatrzymując spojrzenie na nikim innym, jak Nekke we własnej osobie. I nie tylko, ponieważ tuż obok niego znajdowała się jego towarzyszka. Skrzywiła się minimalnie na dalszą część wypowiedzi chłopaka.
— Coś w tym rodzaju - odparła lakonicznie, nie chcąc wdawać się w nudne tłumaczenie, że musiała tutaj przyjść. Chłopaka na pewno to nie interesowało. Ponownie skupiła się na znajdującej się po drugiej stronie dziewczynie. Jeśli była zdziwiona, że jest to siostra Kossa, to dość dobrze to ukryła. Nie ukryła tylko spojrzenia, które automatycznie przesunęło się po twarzach rodzeństwa, porównując je i szukając podobieństw. Przekrzywiła głowę, kiedy podkreślone zostało jej nazwisko, aż prawie się zaśmiała. Nastąpiła też pewna zmiana u dziewczyny, która dość często pojawiła się u ludzi, do których docierało, z kim mieli do czynienia.
— Nie chwaliłeś się, że masz siostrę - rzuciła z udawanym wyrzutem, łapiąc wyciągnięta w swoim kierunku dłoń. Uniosła kąciki ust w grzecznym uśmiechu, posłanym nowo poznanej osobie.
— Mnie również miło, Hikari - powiedziała, puszczając jej dłoń i kładąc swoje obie na ladzie baru.
— Powoli tradycją staje się, że spotykamy się w rezydencji Blacków - zwróciła się ponownie do Kossa, ustawiając szklankę między rękoma.
Niewielki ruch tuż obok, nie byłby niczym szczególnym i nie przykułby jej uwagi, w końcu przez wolne miejsce obok zdążyło przetoczyć się kilka osób towarzystwem, których nie była zainteresowana. Tym razem zmienną było jej imię wypowiedziane znajomym, choć zagłuszonym przez muzykę, głosem. Obróciła głowę w stronę źródła dźwięku, zatrzymując spojrzenie na nikim innym, jak Nekke we własnej osobie. I nie tylko, ponieważ tuż obok niego znajdowała się jego towarzyszka. Skrzywiła się minimalnie na dalszą część wypowiedzi chłopaka.
— Coś w tym rodzaju - odparła lakonicznie, nie chcąc wdawać się w nudne tłumaczenie, że musiała tutaj przyjść. Chłopaka na pewno to nie interesowało. Ponownie skupiła się na znajdującej się po drugiej stronie dziewczynie. Jeśli była zdziwiona, że jest to siostra Kossa, to dość dobrze to ukryła. Nie ukryła tylko spojrzenia, które automatycznie przesunęło się po twarzach rodzeństwa, porównując je i szukając podobieństw. Przekrzywiła głowę, kiedy podkreślone zostało jej nazwisko, aż prawie się zaśmiała. Nastąpiła też pewna zmiana u dziewczyny, która dość często pojawiła się u ludzi, do których docierało, z kim mieli do czynienia.
— Nie chwaliłeś się, że masz siostrę - rzuciła z udawanym wyrzutem, łapiąc wyciągnięta w swoim kierunku dłoń. Uniosła kąciki ust w grzecznym uśmiechu, posłanym nowo poznanej osobie.
— Mnie również miło, Hikari - powiedziała, puszczając jej dłoń i kładąc swoje obie na ladzie baru.
— Powoli tradycją staje się, że spotykamy się w rezydencji Blacków - zwróciła się ponownie do Kossa, ustawiając szklankę między rękoma.
W oczekiwaniu na towarzysza postanowił przyjrzeć się nieco dokładniej przybyłym gościom. Kilka znajomych twarzy przemknęło mu przed oczyma, lecz jakakolwiek forma powitania skończyłaby się na samych chęciach. Byli albo zbyt daleko, albo już zdążyli znaleźć towarzystwo i nawet nie zauważyliby jego osoba. Tylko jedna konkretna sylwetka na dłużej przykuła jego uwagę, jednocześnie niewidocznie zaciskając dłoń w pięść. Czym prędzej odwrócił wzrok, zaczerpnąwszy przy tym więcej powietrza w płuca. Kilkusekundowe rozmasowanie skroni wystarczyło, by wrócić do poprzedniego, całkowicie spokojnego i rozluźnionego stanu rzeczy. Idealnie w porę.
"Mam to uznać za zaproszenie?" Przechylił głowę w jego stronę, pozwalając drobnemu rozbawieniu wystąpić na twarzy. Od przechodzącego obok kelnera odebrał lampkę wina, dziękując skinieniem głowy. Na tym skończyły się wcześniejsze postanowienia, choć powód miał zostać zachowany tylko i wyłącznie dla niego samego.
- Dostałeś zaproszenie już dawno temu, zwyczajnie z niego nie korzystasz - wytknął, jednak żartobliwy ton nie pozostawiał wątpliwości, że Jonker nie traktował tej sytuacji poważnie. A mógłby, zważając choćby na naturę bogatych dzieciaków. Często potrafiono odbierać podobne zachowanie za brak szacunku wobec wychodzącego z inicjatywą panicza.
Gdy już skosztował odrobiny wina, odstawił kieliszek na blat, w zamian chwytają w dłoń srebrny czyściec. Cały czas czekał z rozpoczęciem posiłku na Callahana.
- Mogę nieco cię zasmucić, ale ostatnimi czasy niezbyt interesowałem się życiem publicznym. Wystąpiło kilka czynników, które przywierciły mnie do łóżka w domu - odchrząknął subtelnie, nie mając na myśli niczego innego, jak dnia, w którym stracił wszystkie psy. Gdyby nie Mercury, prawdopodobnie wciąż nie byłby zbyt skory do wychodzenia poza ściany swojego pokoju. Nabił na widelec krewetkę, zaraz wsuwając ją do ust. Jak można było się spodziewać po gospodarzach, wszystko było dopięte na ostatni guzik, a już w szczególności potrawy.
- Tydzień temu rodzice Alexa Moore'a, którego możesz kojarzyć z okładek wielu magazynów sportowych, urządzili mu przyjęcie z okazji zaręczyn. Cudowna narzeczona, niska, ale o pięknej urodzie. Z dobrej rodziny, ze sporymi osiągnięciami w dziedzinie nauki, bardzo inteligentna... brzmi zabawnie, prawda? Sport i nauka - zaczął, znów upijając odrobiny wina. - Wyobraź sobie sytuację, w której moment pocałunku zaręczonej pary przerywa nieco już podpity trener Moore'a, który w swej zazdrości popycha narzeczoną swojego kochanka na ogromny tort - resztę spekulacji pozostawił Callahanowi, samemu w końcu zabierając się za jedzenie sałatki. Dość tego odkładania posiłku.
"Mam to uznać za zaproszenie?" Przechylił głowę w jego stronę, pozwalając drobnemu rozbawieniu wystąpić na twarzy. Od przechodzącego obok kelnera odebrał lampkę wina, dziękując skinieniem głowy. Na tym skończyły się wcześniejsze postanowienia, choć powód miał zostać zachowany tylko i wyłącznie dla niego samego.
- Dostałeś zaproszenie już dawno temu, zwyczajnie z niego nie korzystasz - wytknął, jednak żartobliwy ton nie pozostawiał wątpliwości, że Jonker nie traktował tej sytuacji poważnie. A mógłby, zważając choćby na naturę bogatych dzieciaków. Często potrafiono odbierać podobne zachowanie za brak szacunku wobec wychodzącego z inicjatywą panicza.
Gdy już skosztował odrobiny wina, odstawił kieliszek na blat, w zamian chwytają w dłoń srebrny czyściec. Cały czas czekał z rozpoczęciem posiłku na Callahana.
- Mogę nieco cię zasmucić, ale ostatnimi czasy niezbyt interesowałem się życiem publicznym. Wystąpiło kilka czynników, które przywierciły mnie do łóżka w domu - odchrząknął subtelnie, nie mając na myśli niczego innego, jak dnia, w którym stracił wszystkie psy. Gdyby nie Mercury, prawdopodobnie wciąż nie byłby zbyt skory do wychodzenia poza ściany swojego pokoju. Nabił na widelec krewetkę, zaraz wsuwając ją do ust. Jak można było się spodziewać po gospodarzach, wszystko było dopięte na ostatni guzik, a już w szczególności potrawy.
- Tydzień temu rodzice Alexa Moore'a, którego możesz kojarzyć z okładek wielu magazynów sportowych, urządzili mu przyjęcie z okazji zaręczyn. Cudowna narzeczona, niska, ale o pięknej urodzie. Z dobrej rodziny, ze sporymi osiągnięciami w dziedzinie nauki, bardzo inteligentna... brzmi zabawnie, prawda? Sport i nauka - zaczął, znów upijając odrobiny wina. - Wyobraź sobie sytuację, w której moment pocałunku zaręczonej pary przerywa nieco już podpity trener Moore'a, który w swej zazdrości popycha narzeczoną swojego kochanka na ogromny tort - resztę spekulacji pozostawił Callahanowi, samemu w końcu zabierając się za jedzenie sałatki. Dość tego odkładania posiłku.
[Elisabeth]
Hikari uśmiechnęła się krzywo i spojrzała na swojego brata.
- Typowo. Ostatnio jakoś często o mnie zapomina. Zaczynam się zastanawiać, czy mój braciszek nie ma jakiegoś kompleksu. A może chce coś ukryć...
Koss w tej chwili bardzo żałował, że nie ma umiejętności mordowania wzrokiem. Niestety jego siostra nic sobie nie robiła z jego groźnych spojrzeń i tylko zaśmiała się krótko, a potem rozczochrała mu włosy. To jeszcze bardziej rozsierdziło chłopaka i w sumie tylko obecność Elisabeth powstrzymała go przed rozpoczęciem rodzinnych przekomarzanek. Dlatego też jedynie odchrząknął, uporządkował włosy, a potem przybrał firmowy uśmiech, kiedy znów zwrócił się do Lis.
- To prawda. Z drugiej strony trudno się dziwić. Czekam tylko, aż ich urodziny zostaną ogłoszone świętem miasta albo coś w tym rodzaju - rozejrzał się dyskretnie, aby sprawdzić, czy przypadkiem nikt tego nie usłyszał. Jeszcze by kogoś uraził. I wcale nie chodziło mu o braci Black, którzy, na tyle, na ile wiedział, mieli do siebie dystans, a raczej o jakichś oficjeli i innych tego typu osób z kijem pomiędzy pośladkami. Na szczęście nikogo takiego nie było w pobliżu. - Widziałaś w ogóle ten tort? Mają rozmach, skurwysyny.
Po tym komentarzu Koss otrzymał kolejnego dzisiaj kuksańca. Spojrzał na siostrę z niezrozumieniem i dopiero jej krytyczny wzrok uświadomił mu, że teraz obracają się w towarzystwie, gdzie raczej powinni stronić od wszelkiego rodzaju wulgaryzmów.
- I jest naprawdę pyszny - dodała szybko Hikari.
- Tak, to prawda - potwierdził Koss, kiwając energicznie głową.
Chyba udało się wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji. Albo wplątać się w jeszcze bardziej niezręczną. Trudno orzec.
- Jesteś tu sama? - zagadnęła Hikari, starając się, aby pytanie nie zabrzmiało jakoś niegrzecznie. Po prostu osoby o takiej renomie raczej rzadko spotyka się bez towarzystwa co najmniej grupki osób. Pieniądze jednają wielu przyjaciół. Tymczasem Elisabeth wyglądała, jakby zupełnie stroniła od towarzystwa. Zupełnie niepodobne to do bogaczy.
Skubał od czasu do czasu swoją sałatkę, wyraźnie nie potrafiąc się powstrzymać. Naprawdę nie pamiętał kiedy ostatni raz miał okazję jeść coś podobnego. Zaczynał się poważnie zastanawiać czy nie powinien zmniejszyć swoich zmian w pracy, by mieć więcej czasu do na co wieczorne kręcenie się po mieście. Był to dużo wygodniejszy i łatwiejszy tryb życia, niż ten który prowadził w obecnej chwili.
Niestety wymagał od niego dość dużych poświęceń, z którymi musiał się liczyć praktycznie na każdym kroku.
— Ach tak? W takim razie jak się zapatrujesz na dzisiejszy dzień? Tak się składa, że jutro mam wolne. Wzią- — urwał nagle w pół słowa, uświadamiając sobie jak olbrzymie faux pas prawie popełnił.
Wziąłem tabletki odczulające, więc nie będę kichał nawet na widok twoich pchlarzy.
Żartobliwy tekst w tym momencie byłby zwyczajną katastrofą, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Całe szczęście, wyglądało na to że jego refleks dość skutecznie uratował mu tym razem skórę. Odkaszlnął cicho, udając że przytkał się kawałkiem jedzenia.
— Moja łapczywość mnie kiedyś zabije. Wybacz mi ten brak manier, księżniczko. Wziąłbym cię do siebie, ale obawiam się że nie spełniam standardów nawet w jednej dziesiątej. Jakby nie patrzeć moja rodzina stoi dużo niżej w rankingu niż twoja — uniósł kąciki ust w nikłym uśmiechu.
Historia mimo wszystko nadeszła. Słuchał w milczeniu nie przerywając mu w żaden sposób. Skupił się ponownie na jedzeniu, choć wzrok nieustannie miał utkwiony w Jonkerze, co wskazywało nie tylko na wyjątkowe zaciekawienie z jego strony, ale i fakt że nie chciał przegapić ani słowa.
— Alex Moore i trener? Nie jest przypadkiem starszy od niego o jakieś piętnaście lat? — zapytał doskonale udając zdziwienie. W rzeczywistości podobne skandale wychodziły na światło dzienne na tyle często, by zdążył się już przyzwyczaić że gdy w grę wchodziły pieniądze ludzie posuwali się do romansów wszelkiego rodzaju. A przynajmniej dokładnie tak widział to Callahan.
Przyganiał kocioł garnkowi.
— Cóż, przynajmniej narzeczona zgodnie z tradycją dostała pierwszy kawałek tortu — powiedział z poważną miną, wsuwając do ust krewetkę z avocado.
Niestety wymagał od niego dość dużych poświęceń, z którymi musiał się liczyć praktycznie na każdym kroku.
— Ach tak? W takim razie jak się zapatrujesz na dzisiejszy dzień? Tak się składa, że jutro mam wolne. Wzią- — urwał nagle w pół słowa, uświadamiając sobie jak olbrzymie faux pas prawie popełnił.
Wziąłem tabletki odczulające, więc nie będę kichał nawet na widok twoich pchlarzy.
Żartobliwy tekst w tym momencie byłby zwyczajną katastrofą, biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia. Całe szczęście, wyglądało na to że jego refleks dość skutecznie uratował mu tym razem skórę. Odkaszlnął cicho, udając że przytkał się kawałkiem jedzenia.
— Moja łapczywość mnie kiedyś zabije. Wybacz mi ten brak manier, księżniczko. Wziąłbym cię do siebie, ale obawiam się że nie spełniam standardów nawet w jednej dziesiątej. Jakby nie patrzeć moja rodzina stoi dużo niżej w rankingu niż twoja — uniósł kąciki ust w nikłym uśmiechu.
Historia mimo wszystko nadeszła. Słuchał w milczeniu nie przerywając mu w żaden sposób. Skupił się ponownie na jedzeniu, choć wzrok nieustannie miał utkwiony w Jonkerze, co wskazywało nie tylko na wyjątkowe zaciekawienie z jego strony, ale i fakt że nie chciał przegapić ani słowa.
— Alex Moore i trener? Nie jest przypadkiem starszy od niego o jakieś piętnaście lat? — zapytał doskonale udając zdziwienie. W rzeczywistości podobne skandale wychodziły na światło dzienne na tyle często, by zdążył się już przyzwyczaić że gdy w grę wchodziły pieniądze ludzie posuwali się do romansów wszelkiego rodzaju. A przynajmniej dokładnie tak widział to Callahan.
Przyganiał kocioł garnkowi.
— Cóż, przynajmniej narzeczona zgodnie z tradycją dostała pierwszy kawałek tortu — powiedział z poważną miną, wsuwając do ust krewetkę z avocado.
Poprawił się nieco na zajmowanym krześle. Również kieliszek wylądował delikatnie na blacie w celu zwolnienia dłoni z obowiązku i umożliwienia jej zajęcia się podwiniętymi rękawami koszuli. Wygładził szybko drobne zagięcia, zerkając przelotnie w kierunku rzadko odsłanianych tatuaży na przedramionach. Na tym zakończył wszystkie zabiegi korekcyjne, a widelec wylądował znów między palcami. W oczekiwaniu na odpowiedź białowłosego mógł wziąć kilka niewielkich kęsów sałatki i zapełnić odrobinę żołądek.
"Ach tak?"
Spojrzał w jego kierunku, zatrzymując wzrok na tęczówkach. Wykrzywił usta w pobłażliwym uśmiechu, gdy Callahana uderzyły konsekwencje łapczywości. Pokręcił też głową na boki, jakby mówiąc tym gestem "i po co ten pośpiech".
- Dzisiejszy dzień brzmi dobrze. Jeśli będziesz chciał zostać na noc, to również śmiało. Rano zrobię ci śniadanie - wraz z ostatnim słowem rozbrzmiało ciche parsknięcie, które zresztą stłumił wierzchem dłoni. Upił znów wina, odstawiając kieliszek ze stuknięciem, by palcami zaczesać w tył opadającą na oczy grzywkę. - Hej, nie jestem rozpieszczonym dzieciakiem, który wjedzie tylko do mieszkania z podgrzewaną podłogą i wodnym łóżkiem obsypanym złotem - mruknął, posyłając Callahanowi krótkie spojrzenie. Następnie myśli znów pochłonęła sprawa Moore'a i jego nieszczęsnych zaręczyn. Wsparł wtedy podbródek na stulonej w pięść dłoni, spoglądając na nieokreślone miejsce na blacie.
- Siedemnaście - poprawił, w międzyczasie nabijając kawałek pomidora na widelec. - Dostałem zaproszenie na to przyjęcie, ale to nie był dobry dzień na wychodzenie do ludzi. Ostatecznie poszedł ojciec ze swoją partnerką. Gdy wrócił, był oburzony i nie szczędził wypowiedzenia na głos wszystkich szokujących szczegółów. Rozumiesz. Obrzydliwy związek starszego faceta i młodego sportowca. Jakby im nie wystarczyło, że obaj są mężczyznami, tak powiedział ojciec, a kochana żmija mu przytaknęła - zakończył opowieść krótkim westchnieniem, niemniej tym razem wcale nie sprawił wrażenia, jakby wspomnienie zepsuło mu nastrój.
"Ach tak?"
Spojrzał w jego kierunku, zatrzymując wzrok na tęczówkach. Wykrzywił usta w pobłażliwym uśmiechu, gdy Callahana uderzyły konsekwencje łapczywości. Pokręcił też głową na boki, jakby mówiąc tym gestem "i po co ten pośpiech".
- Dzisiejszy dzień brzmi dobrze. Jeśli będziesz chciał zostać na noc, to również śmiało. Rano zrobię ci śniadanie - wraz z ostatnim słowem rozbrzmiało ciche parsknięcie, które zresztą stłumił wierzchem dłoni. Upił znów wina, odstawiając kieliszek ze stuknięciem, by palcami zaczesać w tył opadającą na oczy grzywkę. - Hej, nie jestem rozpieszczonym dzieciakiem, który wjedzie tylko do mieszkania z podgrzewaną podłogą i wodnym łóżkiem obsypanym złotem - mruknął, posyłając Callahanowi krótkie spojrzenie. Następnie myśli znów pochłonęła sprawa Moore'a i jego nieszczęsnych zaręczyn. Wsparł wtedy podbródek na stulonej w pięść dłoni, spoglądając na nieokreślone miejsce na blacie.
- Siedemnaście - poprawił, w międzyczasie nabijając kawałek pomidora na widelec. - Dostałem zaproszenie na to przyjęcie, ale to nie był dobry dzień na wychodzenie do ludzi. Ostatecznie poszedł ojciec ze swoją partnerką. Gdy wrócił, był oburzony i nie szczędził wypowiedzenia na głos wszystkich szokujących szczegółów. Rozumiesz. Obrzydliwy związek starszego faceta i młodego sportowca. Jakby im nie wystarczyło, że obaj są mężczyznami, tak powiedział ojciec, a kochana żmija mu przytaknęła - zakończył opowieść krótkim westchnieniem, niemniej tym razem wcale nie sprawił wrażenia, jakby wspomnienie zepsuło mu nastrój.
Excelsiora nie mogło zabraknąć na tego typu imprezie, nawet jeśli nie utrzymywał zażyłych kontaktów z bliźniakami. Jednak jakby na to nie spojrzeć, Noah z nikim nie utrzymywał podobnych relacji. Na imprezie urodzinowej znalazł się z czystego obowiązku, choć w gruncie rzeczy nie dał po sobie poznać, że znalazłby tysiące lepszych planów na ten wieczór. Zadbał o każdy szczegół, byleby tylko jego staranne przygotowanie deklarowało, że w żadnym wypadku nie bagatelizował dzisiejszego wydarzenia. Miał jednak dziwne wrażenie, że zarówno on, jak i druga strona zdawali sobie sprawę z tego, że poczucie przymusu często towarzyszyło paniczom i panienkom z dobrego domu.
Ściskając w ręce ozdobną torbę z prezentem, przeszedł przez salę zmuszony do wymijania niektórych gości. Tym razem jednak starał się nie okazywać ostentacyjnie, że wolał, by odległość między nim a innymi była jak największa.
― Mercury, Saturn ― zagadnął dwójkę braci, gdy znalazł się tuż obok nich, byleby tylko zwrócić na siebie ich uwagę. ― Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. ― Wyciągnął torbę w ich stronę, pozostawiając im wybór co do tego, kto miał zamiar odebrać prezent. Szyjka butelki z alkoholem śmiało wyglądała ponad brzeg opakowania, przypominając czarnowłosemu o tym, kto był pomysłodawcą tego prezentu. ― Mój ojciec uznał, że każdy mężczyzna powinien kiedyś spróbować siedemdziesięcioletniej whiskey ― wyjaśnił bez cienia zażenowania, choć do tej pory uważał, że nie był to najmądrzejszy pomysł. Grunt, że poza tym w opakowaniu znajdowało się też specjalnie oprogramowanie i książka autorstwa jego matki ze stroną tytułową przyozdobioną jej autografem.
Ściskając w ręce ozdobną torbę z prezentem, przeszedł przez salę zmuszony do wymijania niektórych gości. Tym razem jednak starał się nie okazywać ostentacyjnie, że wolał, by odległość między nim a innymi była jak największa.
― Mercury, Saturn ― zagadnął dwójkę braci, gdy znalazł się tuż obok nich, byleby tylko zwrócić na siebie ich uwagę. ― Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. ― Wyciągnął torbę w ich stronę, pozostawiając im wybór co do tego, kto miał zamiar odebrać prezent. Szyjka butelki z alkoholem śmiało wyglądała ponad brzeg opakowania, przypominając czarnowłosemu o tym, kto był pomysłodawcą tego prezentu. ― Mój ojciec uznał, że każdy mężczyzna powinien kiedyś spróbować siedemdziesięcioletniej whiskey ― wyjaśnił bez cienia zażenowania, choć do tej pory uważał, że nie był to najmądrzejszy pomysł. Grunt, że poza tym w opakowaniu znajdowało się też specjalnie oprogramowanie i książka autorstwa jego matki ze stroną tytułową przyozdobioną jej autografem.
— Śniadanie? Wiesz jak przekonać drugą osobę. Twoja rodzina nie będzie miała nic przeciwko? — zapytał kontrolnie, doskonale wcielając się w rolę nieco zatroskanego młodego chłopca z dobrego domu, który zdecydowanie nie chciał się narażać w żaden sposób drugiej rodzinie. W końcu podobny dyshonor potrafił ciągnąć się za kimś długimi latami.
"Hej, nie jestem rozpieszczonym dzieciakiem, który wjedzie tylko do mieszkania z podgrzewaną podłogą i wodnym łóżkiem obsypanym złotem."
— Rozpieszczenie nie ma tu nic do rzeczy, księżniczko — odpowiedział krótko, wyraźnie ucinając temat, choć zupełnie naturalnie zamaskował wszystko ciepłym, uprzejmym uśmiechem. Gdy tylko skończył jeść sałatkę, zabrał się za dwa rodzaje tatara, które dorwał ze stołu. Najpierw postanowił spróbować tego z łososia. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek miał okazję go jeść. Nawet jeśli kilkakrotnie udawał się z kimś do japońskich restauracji, raczej preferowali wykwintne zestawy sushi z kawiorem niż tatarem. Już po pierwszym kęsie zdecydowanie nie był zawiedziony jego smakiem, choć szczerze mówiąc brakowało mu najzwyklejszego w świecie kawałka chleba.
— Dziwne. Związki homoseksualne są w końcu tolerowanie w Kanadzie od dawien dawna. Nie bez powodu wszędzie rozwieszają wszędzie całe te plakaty ostrzegające przed przemocą domową z udziałem dwóch mężczyzn. Choć to zabawne, tak jakby kobiety nie stosowały przemocy — wzruszył ramionami, dopiero po chwili upominając samego siebie, że urwał myśl w połowie. Jeszcze jeden widelec, tym razem z tatarem wołowym, całkowicie wystarczył by spojrzał ponownie na Jonkera, wracając do wcześniejszej myśli.
— Skąd zatem takie ostre uprzedzenie? Nie pochodzicie z Kanady? Twój ojciec jest wyraźnie starej daty, bądź ktoś zaszczepił w nim niechęć? A może nie masz rodzeństwa i boi się, że nie wydasz na świat potomka, który przedłuży waszą linię rodu? Mam nadzieję, że nie zadaję zbyt bezczelnych pytań, wybacz mi jeśli przekraczam granicę. Nie musisz odpowiadać — pochylił nieznacznie głowę w wyraźnych przeprosinach. Być może posunął się za daleko, w końcu ciekawość również miała swoje granice.
"Hej, nie jestem rozpieszczonym dzieciakiem, który wjedzie tylko do mieszkania z podgrzewaną podłogą i wodnym łóżkiem obsypanym złotem."
— Rozpieszczenie nie ma tu nic do rzeczy, księżniczko — odpowiedział krótko, wyraźnie ucinając temat, choć zupełnie naturalnie zamaskował wszystko ciepłym, uprzejmym uśmiechem. Gdy tylko skończył jeść sałatkę, zabrał się za dwa rodzaje tatara, które dorwał ze stołu. Najpierw postanowił spróbować tego z łososia. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek miał okazję go jeść. Nawet jeśli kilkakrotnie udawał się z kimś do japońskich restauracji, raczej preferowali wykwintne zestawy sushi z kawiorem niż tatarem. Już po pierwszym kęsie zdecydowanie nie był zawiedziony jego smakiem, choć szczerze mówiąc brakowało mu najzwyklejszego w świecie kawałka chleba.
— Dziwne. Związki homoseksualne są w końcu tolerowanie w Kanadzie od dawien dawna. Nie bez powodu wszędzie rozwieszają wszędzie całe te plakaty ostrzegające przed przemocą domową z udziałem dwóch mężczyzn. Choć to zabawne, tak jakby kobiety nie stosowały przemocy — wzruszył ramionami, dopiero po chwili upominając samego siebie, że urwał myśl w połowie. Jeszcze jeden widelec, tym razem z tatarem wołowym, całkowicie wystarczył by spojrzał ponownie na Jonkera, wracając do wcześniejszej myśli.
— Skąd zatem takie ostre uprzedzenie? Nie pochodzicie z Kanady? Twój ojciec jest wyraźnie starej daty, bądź ktoś zaszczepił w nim niechęć? A może nie masz rodzeństwa i boi się, że nie wydasz na świat potomka, który przedłuży waszą linię rodu? Mam nadzieję, że nie zadaję zbyt bezczelnych pytań, wybacz mi jeśli przekraczam granicę. Nie musisz odpowiadać — pochylił nieznacznie głowę w wyraźnych przeprosinach. Być może posunął się za daleko, w końcu ciekawość również miała swoje granice.
- Wspominałem ci kiedyś o apartamencie. Tam właśnie pójdziemy, jeśli nie masz nic przeciwko. W innym wypadku musiałbyś liczyć się z dwugodzinnym przesłuchaniem partnerki mojego ojca - odetchnął krótko, przykładając brzeg kieliszka do ust. Nim jednak przechylił naczynie, dodał jeszcze kilka słów. - Lubi dobrze wyglądających mężczyzn, niezależnie od wieku - upicie ostatniej porcji alkoholu zdecydowanie zakończyło temat macochy. Nie miał najmniejszej ochoty na psucie sobie nastroju jej osobą.
"Rozpieszczenie nie ma tu nic do rzeczy, księżniczko"
Wzruszył jedynie ramionami, wygodniej wspierając podbródek na pięści. Raz jeszcze przemknął spojrzeniem po sali, napotykając po drodze sylwetkę Elizabeth. Odczekał stosowną chwilę, by kiwnąć jej głową w geście powitania. Zaraz po tym poprawił się na krześle, siadając bardziej na wprost Callahana. Wysłuchał w milczeniu jego wypowiedzi, chwilowo niczego nie komentując, a jedynie układając odpowiedz w głowie. Dopiero na sam koniec parsknął śmiechem, machając krótko ręką w nieokreślonym geście.
- Nie, spokojnie, możesz pytać - odparł z delikatnym uśmiechem, opierając łokcie obu rąk na blacie i splatając palce. - Faktem jest, że nie mam rodzeństwa. A przynajmniej na chwilę obecną, z ojcem nigdy nie wiadomo. Niemniej nie sądzę, by to akurat z tego powodu zrodziły się jego nietolerancyjne pobudki. Akurat na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć. Po prostu tego nie wiem. Mogę co najwyżej snuć domysły o jakimś traumatycznym podejściu, bądź... nie wiem. Może po prostu ma taką naturę - zerknął krótko w stronę pustego już talerza, przez chwilę rozważając niewielką dokładkę. Ostatecznie dość szybko porzucił ten pomysł na rzecz kolejnej lampki wina, która już niebawem miała zastąpić pusty kieliszek. - Nie jest najcudowniejszy na świecie, ale to akurat coś, czego nie powinienem opowiadać na przyjęciu - uciął krótko, pozostawiając możliwość dokończenia historii w zaciszu apartamentu.
"Rozpieszczenie nie ma tu nic do rzeczy, księżniczko"
Wzruszył jedynie ramionami, wygodniej wspierając podbródek na pięści. Raz jeszcze przemknął spojrzeniem po sali, napotykając po drodze sylwetkę Elizabeth. Odczekał stosowną chwilę, by kiwnąć jej głową w geście powitania. Zaraz po tym poprawił się na krześle, siadając bardziej na wprost Callahana. Wysłuchał w milczeniu jego wypowiedzi, chwilowo niczego nie komentując, a jedynie układając odpowiedz w głowie. Dopiero na sam koniec parsknął śmiechem, machając krótko ręką w nieokreślonym geście.
- Nie, spokojnie, możesz pytać - odparł z delikatnym uśmiechem, opierając łokcie obu rąk na blacie i splatając palce. - Faktem jest, że nie mam rodzeństwa. A przynajmniej na chwilę obecną, z ojcem nigdy nie wiadomo. Niemniej nie sądzę, by to akurat z tego powodu zrodziły się jego nietolerancyjne pobudki. Akurat na to pytanie nie potrafię odpowiedzieć. Po prostu tego nie wiem. Mogę co najwyżej snuć domysły o jakimś traumatycznym podejściu, bądź... nie wiem. Może po prostu ma taką naturę - zerknął krótko w stronę pustego już talerza, przez chwilę rozważając niewielką dokładkę. Ostatecznie dość szybko porzucił ten pomysł na rzecz kolejnej lampki wina, która już niebawem miała zastąpić pusty kieliszek. - Nie jest najcudowniejszy na świecie, ale to akurat coś, czego nie powinienem opowiadać na przyjęciu - uciął krótko, pozostawiając możliwość dokończenia historii w zaciszu apartamentu.
Kolejne prezenty, od osób po których poniekąd należało się wręcz ich spodziewać. Mimo to obaj bliźniacy stali kulturalnie w miejscu, a Mercury odpowiednio zadbał o to, by na jego twarzy odbiło się odpowiednie zainteresowanie, gdy Leslie wyciągnął prezent w ich kierunku. Odebrał kopertę, przyglądając się uważnie znaczącym ją ornamentom.
— Bangkok. Dawno nie byliśmy w Tajlandii, na pewno skorzystamy. Termin jest już ustalony z góry czy mamy się zgłosić do biura podróży? — upewnił się, by wiedzieć czy powinni rezerwować sobie odpowiedni czas zgodnie z biletami, czy też ustawić go pod siebie. Nie żeby ewentualne przebookowanie miało stanowić dla nich jakiś większy problem. Zerknął kątem oka na Saturna, który poruszył się w miejscu, przyglądając przed chwilę Vessare.
"Mercury, Saturn."
Kolejna osoba.
Tym razem sam Excelsior. No proszę, zastanawiał się przez chwilę, czy postanowi się pojawić. Przywitał go krótkim uśmiechem, podając kopertę służbie, która w końcu podbiegła do niego z niejakim opóźnieniem. Przyjął torbę, momentalnie zerkając w stronę szyjki butelki.
— Twój ojciec zdecydowanie ma rację. Będę zachwycony mogąc go spróbować. Już od dłuższego czasu próbowałem położyć na nim swoje dłonie, co nie jest najłatwiejszym zadaniem — zażartował, przekazując prezent Saturnowi, wyraźnie uznając że w środku będzie coś co go zainteresuje.
Przyjął torbę zerkając do środka. Nawet jeśli nie wyciągnął jej zawartości, Mercury od razu zauważył błysk w oku białowłosego. Oprogramowanie bez wątpienia było jednym z trafniejszych prezentów, jakie Saturn mógł dostać tego wieczora. I niezwykle przypadkowym. W końcu nikt za wyjątkiem drugiego z Blacków nie zdawał sobie większej sprawy z tego, że chłopak interesował się komputerami. Przekazał torbę wyraźnie czekającemu kamerdynerowi, nim podziękował Hathewayowi skinięciem głowy.
— Przepraszam na chwilę. Vessare? Jeśli byłbyś tak uprzejmy — bez słowa tłumaczenia posłał chłopakowi spokojny wzrok, wyraźnie sugerujący, że miał z nim coś do omówienia. Nie dodał jednak nic więcej. Wyminął jedynie całą trójkę, by udać się na bok w stronę stołów z jedzeniem. Nie pozostawiało wątpliwości, że oczekiwał od Lesliego, by ten udał się za nim.
— Przepraszam na chwilę. Vessare? Jeśli byłbyś tak uprzejmy — bez słowa tłumaczenia posłał chłopakowi spokojny wzrok, wyraźnie sugerujący, że miał z nim coś do omówienia. Nie dodał jednak nic więcej. Wyminął jedynie całą trójkę, by udać się na bok w stronę stołów z jedzeniem. Nie pozostawiało wątpliwości, że oczekiwał od Lesliego, by ten udał się za nim.
Był z siebie więcej niż zadowolony. Wiele przesiedzianych godzin, walka ze sobą by się nie wygadać i nieprzespana ostatnia noc dała zdumiewające owoce! Dwa torty wyszły tak jak zakładał! Popatrzył na nie i pokiwał z uznaniem głową. Przeciągnął się szybko i po szybkiej wymianie zdań zniknął gdzieś w tłumie.
Gdzie był? Kto wie? Po prostu zniknął na chwilę.
Wrócił by ponownie namierzyć bliźniaków. Podkradł się do nich i wychylił się zza pleców Mercurego, zerkając na rzeczy pojawiające się w jego dłoniach.
- Coooo taaaam? - Rzucił gdy kolejni goście oddalili się od nich, albo i nie..~ wyszczerzył się po swojemu. Zbyt długo udawało mu się utrzymać formalny nastrój na tej imprezie, ale w końcu to były urodziny jego przyjaciół! Nie mógł przez to wytrzymać zbyt długo. Niech ludzie gadają! Co mu tam!
Gdzie był? Kto wie? Po prostu zniknął na chwilę.
Wrócił by ponownie namierzyć bliźniaków. Podkradł się do nich i wychylił się zza pleców Mercurego, zerkając na rzeczy pojawiające się w jego dłoniach.
- Coooo taaaam? - Rzucił gdy kolejni goście oddalili się od nich, albo i nie..~ wyszczerzył się po swojemu. Zbyt długo udawało mu się utrzymać formalny nastrój na tej imprezie, ale w końcu to były urodziny jego przyjaciół! Nie mógł przez to wytrzymać zbyt długo. Niech ludzie gadają! Co mu tam!
― Poprosiłem o termin w pierwszym tygodniu ferii zimowych, jednak poinformowałem, że są to tylko wstępne ustalenia, więc w razie czego biuro spodziewa się możliwości zmiany rezerwacji. Nie mogłem tez bezpośrednio spytać, czy jesteście wtedy wolni. Zepsułoby to całą niespodziankę ― odparł, mimowolnie zerkając w stronę Saturna, gdy tylko dostrzegł jakiś ruch z jego strony. Nie był pewien, czy chłopak był zadowolony z prezentu, ale pytanie o to byłoby ostatnią rzeczą, jaką ślina przyniosłaby mu na język.
Zaraz odsunął się nieznacznie na bok, robiąc miejsce Excelsiorowi, którego powitał formalnym skinieniem głowy. Wyglądało na to, że wszystko co związane z Blackami miało zakończyć się na etapie wręczenia im podarunku, dlatego też niemalże od razu zaczął powoli oddalać się od bliźniaków.
„Vessare? Jeśli byłbyś tak uprzejmy.”
Gdy znajomy głos dobiegł zza jego pleców, na krótką chwilę wstrzymał oddech, zatrzymując się w miejscu. W panującym gwarze nie mógł być pewien, czy się nie przesłyszał, jednak obejrzawszy się za siebie przez ramię i dostrzegłszy spojrzenie Saturna, bardziej nieprawdopodobna stała się dla niego pomyłka.
Pewnie coś schrzaniłeś.
― Oczywiście ― rzucił, tłumiąc niepewność, której za nic nie mógł się pozbyć. Jego kroki z wolna zboczyły z wcześniej obranej trasy, gdy zaczął kierować się za białowłosym ku nakrytym stołom. Gdy tylko znalazł się w pobliżu, zawiesił spojrzenie na twarzy chłopaka, przyglądając mu się z widocznym wyczekiwaniem. Nie wiedział, czy powinien spytać czy coś się stało, czy ma do niego jakąś sprawę albo czy chce powiedzieć mu coś ważnego – wszystko to było dla niego jedną wielką zagadką. Ale jakby nie patrzeć, Black sam w sobie był zagadką.
Zaraz odsunął się nieznacznie na bok, robiąc miejsce Excelsiorowi, którego powitał formalnym skinieniem głowy. Wyglądało na to, że wszystko co związane z Blackami miało zakończyć się na etapie wręczenia im podarunku, dlatego też niemalże od razu zaczął powoli oddalać się od bliźniaków.
„Vessare? Jeśli byłbyś tak uprzejmy.”
Gdy znajomy głos dobiegł zza jego pleców, na krótką chwilę wstrzymał oddech, zatrzymując się w miejscu. W panującym gwarze nie mógł być pewien, czy się nie przesłyszał, jednak obejrzawszy się za siebie przez ramię i dostrzegłszy spojrzenie Saturna, bardziej nieprawdopodobna stała się dla niego pomyłka.
Pewnie coś schrzaniłeś.
― Oczywiście ― rzucił, tłumiąc niepewność, której za nic nie mógł się pozbyć. Jego kroki z wolna zboczyły z wcześniej obranej trasy, gdy zaczął kierować się za białowłosym ku nakrytym stołom. Gdy tylko znalazł się w pobliżu, zawiesił spojrzenie na twarzy chłopaka, przyglądając mu się z widocznym wyczekiwaniem. Nie wiedział, czy powinien spytać czy coś się stało, czy ma do niego jakąś sprawę albo czy chce powiedzieć mu coś ważnego – wszystko to było dla niego jedną wielką zagadką. Ale jakby nie patrzeć, Black sam w sobie był zagadką.
— Pierwszy tydzień ferii zdecydowanie nam pasuje. Dzięki, Vessare.
Momentalnie odwrócił głowę, widząc wychylającego się Cyrille'a. Parsknął cicho śmiechem, wyraźnie rozbawiony zachowaniem blondyna.
— Dostaliśmy 70-letnią whiskey, piszesz się na degustację? A i zaklep sobie odpowiedni termin, bo lecimy do Bangkoku. Dam ci jeszcze znać kiedy dokładnie — w końcu skoro już pojawiła się okazja, by zabrać ze sobą dwie osoby towarzyszące, nie pozostawiało wątpliwości że to właśnie blondyn będzie pierwszą zaproszoną przez Mercury'ego osobą. Przez chwilę przez jego głowę przemknął obraz Alana, lecz ostatecznie częściowo odrzucił ten pomysł. Nie chciał po raz kolejny usłyszeć wywodu na temat jego samodzielności i wyrzutów, że czarnowłosy próbuje go kupić jak przedmiot w sklepie. Będzie musiał znaleźć kogoś innego. Wątpił, by przy narzuconym standardzie, jego chłopak był w stanie jakkolwiek się wypłacić za hotel i wszelkie związane z nim atrakcje.
Momentalnie odwrócił głowę, widząc wychylającego się Cyrille'a. Parsknął cicho śmiechem, wyraźnie rozbawiony zachowaniem blondyna.
— Dostaliśmy 70-letnią whiskey, piszesz się na degustację? A i zaklep sobie odpowiedni termin, bo lecimy do Bangkoku. Dam ci jeszcze znać kiedy dokładnie — w końcu skoro już pojawiła się okazja, by zabrać ze sobą dwie osoby towarzyszące, nie pozostawiało wątpliwości że to właśnie blondyn będzie pierwszą zaproszoną przez Mercury'ego osobą. Przez chwilę przez jego głowę przemknął obraz Alana, lecz ostatecznie częściowo odrzucił ten pomysł. Nie chciał po raz kolejny usłyszeć wywodu na temat jego samodzielności i wyrzutów, że czarnowłosy próbuje go kupić jak przedmiot w sklepie. Będzie musiał znaleźć kogoś innego. Wątpił, by przy narzuconym standardzie, jego chłopak był w stanie jakkolwiek się wypłacić za hotel i wszelkie związane z nim atrakcje.
Zatrzymał się przy jednym ze stołów, które w przeciwieństwie do pozostałych nie pełniły roli otwartego bufetu. Stojący przy nim kamerdyner skinął im głową na przywitanie, gdy tylko znaleźli się w zasięgu jego wzroku. Podniósł wzrok na Lesliego, który zgodnie z początkowymi oczekiwaniami faktycznie ruszył w ślad za nim.
— Wyglądasz jakbym miał cię za coś zrugać — zauważył i choć w jego głosie, ani oczach nie dało się dostrzec nawet śladu rozbawienia, Saturn rzeczywiście widział w tym coś na swój sposób śmiesznego. Jego chłodna, wiecznie opanowana postawa zawsze sprawiała, że ludzie nie wiedzieli jak podchodzić do wypowiadanych przez niego słów.
— Jako że mamy urodziny tylko raz do roku, ojciec zawsze dba byśmy mieli dostęp do wszelkiego tradycyjnego jedzenia — machnął dłonią na kamerdynera, który momentalnie podał mu tacę ze wszystkimi przygotowanymi wcześniej koreańskimi słodyczami, bez wątpienia wypiekanymi na miejscu.
— Spróbuj — kawałki były drobne, wyraźnie przygotowane tak, by miał dokonać zwyczajnej degustacji, a nie zapchać się na amen. Chleb Gyeongju z pastą z czerwonej fasoli, yumilgwa będąca połączeniem mąki i miodu, bupyeon ze słodkim nadzieniem, songpyeon idealnie nadające się do zjedzenia na raz, hotteok przypominający amerykańskie pancakes. Wyglądało na to, że dość mocno wziął sobie do serca zapoznanie Vessare z jedzeniem, które lubił.
— Wyglądasz jakbym miał cię za coś zrugać — zauważył i choć w jego głosie, ani oczach nie dało się dostrzec nawet śladu rozbawienia, Saturn rzeczywiście widział w tym coś na swój sposób śmiesznego. Jego chłodna, wiecznie opanowana postawa zawsze sprawiała, że ludzie nie wiedzieli jak podchodzić do wypowiadanych przez niego słów.
— Jako że mamy urodziny tylko raz do roku, ojciec zawsze dba byśmy mieli dostęp do wszelkiego tradycyjnego jedzenia — machnął dłonią na kamerdynera, który momentalnie podał mu tacę ze wszystkimi przygotowanymi wcześniej koreańskimi słodyczami, bez wątpienia wypiekanymi na miejscu.
— Spróbuj — kawałki były drobne, wyraźnie przygotowane tak, by miał dokonać zwyczajnej degustacji, a nie zapchać się na amen. Chleb Gyeongju z pastą z czerwonej fasoli, yumilgwa będąca połączeniem mąki i miodu, bupyeon ze słodkim nadzieniem, songpyeon idealnie nadające się do zjedzenia na raz, hotteok przypominający amerykańskie pancakes. Wyglądało na to, że dość mocno wziął sobie do serca zapoznanie Vessare z jedzeniem, które lubił.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach