▲▼
UWAGA! MINI EVENT NIE WLICZA SIĘ W WASZE NORMALNE FABUŁY.
Możecie pojawić się na balu, nie rezygnując z innych rozgrywek!
Było wiele imprez, które można było pominąć w ciągu roku. Ale urodziny bez wątpienia nie należały do jednej z nich, zwłaszcza gdy co roku zwracały się w twoją stronę oczy całego miasta, a na torcie pojawiała się kolejna cyfra. Dziewiąty stycznia był prawdopodobnie jednym z jego najbardziej zajętych dni w roku, wyłączając święta. I dość ciężkim. Jakby nie patrzeć, ledwo zdążyli zakończyć świętowanie Nowego Roku, a już miał za sobą dwie imprezy - jedną z Alanem i drugą z rodziną, by teraz pojawić się na trzeciej zorganizowanej dla całego miasta. Postukał kilkakrotnie butem o posadzkę, wykazując tym samym własne nieznaczne zniecierpliwienie, gdy kamerdynerzy i reszta służby biegali wokół ustawiając wszystko na swoich miejscach.
— Przynajmniej tym razem nie każą nam grać przed wszystkimi na skrzypcach — cichy pomruk ze strony Saturna momentalnie dotarł do jego uszu. Zerknął w jego stronę parskając śmiechem i przesunął się w bok, opierając o niego ramieniem.
— Żebyś się nie zdziwił.
— Mercury! Wygnieciesz garnitur sobie i bratu — podniósł wzrok na kroczącego w ich stronę ojca, na którego twarzy wyraźnie widniała sroga mina. Zaraz roześmiał się krótko i uścisnął obu synów, oceniając salę czujnym spojrzeniem — ... jeśli czegoś brakuje, musicie zgłosić to teraz.
— Wydaje mi się, że wszystko jest, appa.
Saturn skinął krótko głową z tak samo nieprzeniknioną miną co zawsze, choć im dłużej mu się przyglądał, tym bardziej widział jak przedłużający się uścisk zaczyna mu przeszkadzać. Poklepał ojca po plecach dając mu wyraźny sygnał, a ten momentalnie wypuścił ich z objęć.
— Zostajesz? — Saturn przeniósł wzrok z Mercury'ego na ojca, choć coś w ich wnętrzu już dawno zdążyło im powiedzieć jaka będzie odpowiedź. Rzednąca mina mężczyzny skutecznie utwierdziła ich zresztą w przekonaniu, że mieli rację.
— Muszę wracać na Alaskę. Będę z wami w kontakcie, postaram się wrócić na weekend w przyszłym tygodniu — zmierzwił im włosy dłońmi, nieszczególnie przejmując się przerażonym spojrzeniem fryzjerki w tle, która układała ich fryzury przez ostatnie dwie godziny.
— Nie spóźnij się na samolot — zażartował, skupiając się na śmiechu ojca, który otrzymał w odpowiedzi. Kolejne krótkie pożegnanie i machanie dłonią, gdy jego sylwetka zniknęła w drzwiach. Obrócił się w stronę Saturna, który w milczeniu zaczął przesuwać jego czarno-białe kosmyki w odpowiednią stronę, by je ułożyć.
— Chodź, sprawdzimy wszystko nim się zacznie.
— Mhm — zeszli po schodach, by podejść do Henryka sprawdzając przy okazji stan wszystkiego wokół, asortyment baru, jak i działające nagłośnienie. W końcu nadal mieli jeszcze trzydzieści minut.
Na imprezie stawił się Koss. O dziwo w garniaku. I jeszcze trzeźwy do tego. Jeśli to nie jest zwiastun końca świata i nadejścia sądu ostatecznego, to nie wiem co jeszcze mogłoby nim być. Tuż obok stanęła jego jakże piękna siostra, w jadeitowej sukni i włosach zaczesanych w tradycyjnym, japońskim stylu. Nadawała ich parze bardzo dużo egzotyczności, bo Koss wyglądał jak zwykły Azjata w garniturze. Tyle, że jeśli ktoś go znał, to wiedział, że stan zachowania trzeźwości i ładne ubrania nie są u niego normą. Zresztą, dało się to łatwo zauważyć po jego skrzywionej minie.
- Ja pierdolę, już widzę tych wszystkich schodzących się nudziarzy. I ten krawat mnie zaraz udusi. Ale się dziś napierdolę. I to na koszt Blacków! - krzyknął, bojowo machając ręką.
Hikari stonowała jego zapędy i poprawiła krawat, który oczywiście musiał się przekrzywić.
- Nie napierdolisz się, bo reprezentujesz rodzinę Mizuyama, więc musisz być elegancki, grzeczny i nie narobić syfu. Chyba nie chcesz wkurzyć ojca. Poza tym hej, impreza będzie na pewno huczna, w końcu oni nie zwykli szczędzić przy takich okazjach. Będziemy się dobrze bawić. Trzeźwi.
Jej ostatnie słowa były tak dobitne, że Kossowi pozostało tylko burknąć coś pod nosem i ruszyć za swoją siostrą niczym skazaniec na karę śmierci. Hikari żwawym krokiem ruszyła do hali balowej. Tam od razu zaczepiła jakiegoś kelnera, tłumacząc, że chcieliby trafić do solenizantów, aby złożyć im życzenia i dać prezent. Nie pierwsi i nie ostatni zapewne. W tym momencie Koss zaczął się zastanawiać ile prezentów muszą oni dostawać na takiej imprezie i o jakiej wartości. Sam kiedyś coś takiego wyda. Jakoś.
Wędrowali przez jakieś korytarze, aż wreszcie stanęli przed bliźniakami. Rodzeństwo naprzeciw rodzeństwa. Koss wyprostował się i minę skazańca zastąpił lekkim uśmiechem. Co jak co, ale w towarzystwie umiał się prezentować jeśli chciał.
- Hej, Mercury i Saturn! Wyglądacie... jak zawsze tak samo - po tym komentarzu dostał kuksańca, od którego się zgiął. Hikari również lekko się się ukłoniła.
- W imieniu rodziny Mizuyama składamy wam najszczersze życzenia. Oby w waszym życiu panowały szczęście i harmonia, które pozwolą wam osiągnąć sukces. Oto drobny prezent od naszej rodziny, dla was.
Koss już chciał spytać z jakiego filmu o samurajach wzięła ten tekst, ale ugryzł się w język. Zamiast tego wyciągnął przed siebie drewniane pudełko, które trzymał w rękach. To samo uczyniła Hikari.
Wewnątrz znajdowały się dwie butelki, jedna z szarym szkłem i błękitną etykietą, a druga na odwrót. Obie okraszone były japońskimi napisami.
- Oto daiginjō-shu, wyjątkowy rodzaj ginjō-shu, wytworzone ręcznie w 149-letnim browarze Yoshida na północy Japonii, łagodny, bez dodatku destylowanego alkoholu. Na specjalne zamówienie.
Wiedza o alkoholach wreszcie przydała się Kossowi, który przedstawił to wszystko głosem absolutnego eksperta. Po tej krótkiej prezentacji oboje wyprostowali się i obserwowali reakcję solenizantów z grzecznym zainteresowaniem.
Ptaszki wyćwierkały... W zasadzie to tylko przypomniały Bó o tym, że jej dwa najwspanialsze i najbardziej kochane bliźniaki mają dziś urodziny. Shizuo rzecz jasna pamięta o każdych ważnych urodzinach, więc i te jej nie umknęły. Zdecydowała się jednak na zorganizowanie bliźniakom wspaniałej niespodzianki której być może nie zapomną, bo tak długo jak ich prezent będzie z nimi, będą sobie przypominać o niej, ha! A niespodzianki dlatego, że wcześniej napisała im smsa na czacie grupowym z życzeniami i informacją, że się nie pojawi. (co było kłamstwem, hehe >w< ) Dlatego od samiutkiego rana - jak tylko otworzyła te swoje śliczne, naturalnie zielone ślepia to ruszyła w drogę, żeby odnaleźć dla braci Black idealne prezenty. Ciężko powiedzieć ile kilometrów przejechała, żeby zakupić te dwie piękne hybrydki wilków HC. Pamiętała także o ewentualnym zakupie ekspensywnych obróżek z opłaconym już za wczasu wygrawerowaniem imion dla małych pieszczochów, które w przyszłości urosną i będą wielkoludami.Oby tylko ją zapamiętali i w razie gdyby dziewczyna odwiedziła Blacków w rezydencji - nie podziabały jej, ot co.
Dwa szczeniaki w czasie gdy Bó się przygotowywała na cały bal - zaczepiały samojeda którego dziewczyna dostała od brata i Blue, który bardzo zrezygnowany i praktycznie wycieńczony niańczeniem trójki szczeniaków schował się na szafie. Shizuo zdecydowała się na całkiem prostą fryzurę jak i prostą, ładną sukienię. Proste włosy sięgały aż pośladków. Dwa kosmyki zostały luźno upięte z tyłu głowy czarną wstążką, która na tle jasnego błękitu się ładnie wyróżniała. Delikatny makijaż był typowy dla Bó, podkreślał jej zielone oczy którym tym razem oszczędziła soczewek. Naturalnie, no! Sukienka była biała z czarnymi, średnich rozmiarów ziarenkami na całej swojej powierzchni, które miały od siebie duże odstępy. Sukienka odsłaniała jej ramiona i miała długie rękawy, luźne, gumką spięte na nadgarstkach. Kreacja sięgała najdłużej kolan. Do tego miała czarne zakolanówki i białe martensy z czarnymi podeszwami. Gdy przyszła na miejsce psiaki czekały w samochodzie. Szybko czmychnęła w stronę sali balowej, ha! Kierowca samochodu czekał w środku, a lokaj czekał ze zwierzętami, bardzo cierpliwie. Powinni mu dać nagrodę za stoicki spokój. Witając się po drodze z paroma osobami - gdy tylko dostrzegła bliżniaków w oddali od razu do nich podskoczyła.
- Mercury, Saturn! Niespodzianka! Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! - powiedziała energicznie, szczerząc do nich swoje białe jak perły ząbki. Spojrzała osoby w których towarzystwie stali bliźniacy. Kiwnęła głową na powitanie i wyciągnęła do nich ręce. - Nazywam się Rosalie, bardzo mi miło! - przedstawiła się i wróciła wzrokiem do bliźniaków. - Porwę ich na chwilę, chociaż.. zapraszam z nami, prezent niestety czekać nie może! - zaprowadziła ich na podjazd gdzie stał jej samochód, natomiast gdy dostrzegli auto, tak dostrzegli też lokaja i... dwa wcześniej wspomniane szczeniaki! - Wszystkiego najlepszego z okazji waszych urodzin, Kochani!
Pierwsze osoby zaczęły przekraczać próg hali.
Bliźnięta nieustannie stały obok siebie - ponownie u szczytu schodów, zupełnie jakby celowo zamierzali zmusić swoich gości do tego drobnego wysiłku. A może po prostu chcieli być doskonale widoczni na tle innych? Obie wersje z pewnością miały w sobie nutę prawdy. Twarz Saturna pozostała tak samo nieprzenikniona jak zawsze, Mercury natomiast wygiął nieznacznie usta w standardowym uśmiechu przyszłego dziedzica, witającego gości na organizowanym przez siebie balu. W końcu tak właśnie było czyż nie? Wymieniali z innymi uprzejmości wysłuchując życzeń przyszłych sukcesów, podążania w ślady ojca i odbierali prezenty, zaraz przekazując je służbie, która zanosiła wszystko na znajdujący się za nimi stół. W końcu nie chcieli, by inni musieli na nich czekać zbyt długo.
"Hej, Mercury i Saturn! Wyglądacie... jak zawsze tak samo."
Black wyprostował się i obrócił w odpowiednią stronę, widząc nadchodzącego Kossa. Parsknął krótko, wyraźnie rozbawiony jego komentarzem.
— Was również niezmiernie miło mi widzieć. Koss, Hikari — ukłonił się lekko w kierunku jego siostry, wysłuchując życzeń nim wyciągnęli z Saturnem dłonie po oba pudełka, obserwując ich zawartość. Mercury przyglądał im się przez chwilę zaskoczony, nim ponownie podniósł wzrok na rodzeństwo. Nie spodziewał się podobnej dbałości o szczegóły, a jednak te dwie butelki doskonale odzwierciedlały obu bliźniaków.
— Dziękuję, to naprawdę wspaniały prezent. Nie miałem jeszcze okazji próbować daiginjō-shu od Yoshidy, z pewnością nadrobimy zaległości. Gdy tylko przyjęcie dobiegnie końca, wątpię by nasza służba pozwoliła nam na spożywanie alkoholu podczas gdy inni składają nam życzenia — zażartował kończąc zdanie przyciszonym, konspiracyjnym szeptem dosłyszalnym wyłącznie dla stojącego przed nim rodzeństwa.
— Przy tak przepięknym opakowaniu, bez wątpienia smak będzie jeszcze wspanialszy — obaj bracia ukłonili się, przyciskając prezenty do piersi, nim Mercury przywołał jednego ze służących prostym gestem dłoni.
— Zanieś proszę oba pudełka bezpośrednio do mojego pokoju — polecił, przekazując mu ostrożnie prezent, nim dostrzegli osobę, której... przecież miało tu nie być. Tymczasem Boo podskoczyła w ich stronę jakby nigdy nic.
— Kłamczucha. Masz szczęście, nie wybaczyłbym ci gdybyś się nie pojawiła — zaśmiał się krótko, przenosząc wzrok na Hikari i Kossa.
— Proszę o wybaczenie. Możecie rzecz jasna udać się z nami, choć nie chcę odbierać wam możliwości udania się do stołu, by coś zjeść, bądź zwyczajnego zabawienia się. Jeszcze raz dziękuję. W imieniu swoim i brata.
Dopiero wtedy podążył za dziewczyną, by znaleźć się przed samochodem i zawiesił wzrok na czekających na nich zwierzętach.
Czy to...
Nie wierzę.
Złapał Boo i przytulił ją, darując sobie dworskie ukłony.
— Jesteś najlepsza, Shizuo — powiedział podnosząc ją w powietrze i obracając kilka razy dookoła, tuż przed tym gdy razem z Saturnem podeszli bliżej szczeniąt wyciągając ręce w ich stronę. Kilka sekund na obwąchanie dłoni wystarczyło, by obaj ułożyli palce na ich głowach, przeczesując miękką sierść.
— Chciałbym tu z nimi zostać i drapać je przez cały wieczór ignorując przyjęcie, ale ojciec by mnie zabił.
— Nie tylko on.
— Ugh. Zaraz zaczepię kogoś, by zabrał je do rezydencji. Lepiej nie wystawiać ich od razu na zgiełk i tłum ludzi, nie wiemy jak zareagują — powiedział wracając w stronę budynku, by zaraz zaczepić kamerdynera i przekazać mu własne polecenie. Saturn zdążył w tym czasie wrócić na szczyt schodów, by kontynuować wysłuchiwanie życzeń. Mercury natomiast spojrzał na Rosalie i obejrzał ją raz jeszcze od stóp do głów.
— Ładnie wyglądasz, panienko Shizuo. Muszę cię prosić o wybaczenie i opuścić, by wrócić do gości. Saturn za dwie minuty zacznie posyłać mi mordercze spojrzenia. Znajdę cię potem, miej przy sobie telefon, okej? — musnął ręką jej ramię, przed powrotem na wcześniejsze miejsce na schodach.
Uściski i całuski. Pewnie właśnie to musieli teraz przeżywać biedni bliźniacy, dlatego też Sheridan prawdopodobnie nie miała zamiaru im się jakoś szczególnie zwalać na głowę. Ale z drugiej strony, szkoda było marnować okazji zwyczajnego spędzenia czasu z tą bułkową dwójką. Choćby chwili. Chociaż nie rozmawiała z nimi jakoś często, a do niedawna Mercury głównie ją wnerwiał, to nadal żywiła do niego jakieś tam resztki sympatii.
Pewnie dlatego nie postanowiła go otruć tymi specjalnie przygotowanymi dla niego i drugiego z bliźniaków smakołykami. I to domowej roboty!
Dojechała jakoś na miejsce, niosąc w dłoniach trzy torby prezentowe, po jednej dla każdego z Czarnych Klonów i mały dodatek. Nie towarzyszył jej żaden z jej futrzastych przyjaciół, choć wiedziała, że taki Chase nie pogardziłby głaskaniem z ręki na przykład takiego Henryka (no elo) czy właśnie któregoś z bogackich lustrzanych odbić. Nie wiedziała też jaki właściwie obowiązuje dress code, więc założyła coś, co nie było ani jakieś szczególnie na co dzień, ani też za wymyślne. Bordowa rozkloszowana sukienka do kolan, z kołnierzykiem, bez rękawów, pod spód tiulowa halka dla bufiastości i wio. Tylko nie bardzo miała co zrobić z włosami. Rany, nie była w stanie się przyzwyczaić do tej długości po tylu latach noszenia włosów prawie po zad.
Bez dalszego lania wody, wkroczyła na salę, wzrokiem wyhaczając jakieś znajome buźki z tłumu. Szukała jednak konkretnych dwóch osób, by to im podrzucić upominki, a potem ładnie dać im spokój. I gdy już dała radę bliźniaków odszukać, spokojnym krokiem ruszyła w ich kierunku. Grzecznie przywitała się z ewentualnymi osobami stojącymi wkoło dwójki głównych bohaterów tego wieczoru, przedstawiła - jeśli zaszła taka potrzeba - po czym zwróciła się prosto do nich.
- Nie wiedziałam, co wam dać, bo właściwie możecie mieć wszystko - westchnęła ciężko -Ale mam nadzieję, że was tym nie zatruję. Zrobiłam je z gorzkiej i ze słonymi dodatkami, żeby nie było za słodko. Wszystkiego najlepszego, wilczki - uśmiechnęła się tuż po tych marnych życzeniach i wyciągnęła w ich stronę podpisane torebki. Jeśli tylko zajrzeli do ich środka, mogli dostrzec barwne pudełka z przezroczystymi okienkami, przez które to spozierały wesoło czekoladki. Niektóre z suszonym pomidorem i bazylią, inne z solą morską. Pamiętała, że Mercury i słodycze nie byli najlepszymi kochankami, nie wiedziała jednak jak z Saturnem, więc było to lekkie ryzyko, ale ewentualnie zrobi coś nowego. Dopiero po tym podsunęła obydwu ostatnią porcję prezentową. - A to tak w razie, gdybyście chcieli rozpieścić swoich małych przyszłych oficerów. Psie ciasteczka. Też robiłam sama, więc zaręczam, że nie ma w nich żadnego syfu. I są testowane na Trevorze.
Dostała zaproszenie na te zacne urodzinowe przyjęcie, a więc przybyła i ona. A pff! Oczywiście, że nic nie dostała, bo nawet ich nie znała. Nie mniej jak to ona zwyczajnie dostała informacje odnośnie do tak wielkiej imprezy. Uczniowie bywają bardzo rozmowni, jeśli chodzi o nią, a nawet nie miała ze sobą swojego kijka. Wystarczyło udać lekko uroczą, zatrzepotać rzęsami i miała najświeższe informacje ze świata szkoły. Tylko i wyłącznie dlatego pojawiła się na tym przyjęciu. Ubrała nawet najlepsze ubranie, jakie miała, a co? Raz na jakieś święto można, prawda? Biała delikatna sukienka spokojnie oplatała jej ciało wystarczająco by zakryć to, co posiadała i to, czego jeszcze nie miała. Dobra była deską! Więc wyglądało to zapewne na niej komicznie, a może i nie? Cholera inaczej mówiąc, starała się wyglądać jak biedna elegancka dziewczyna pośród tego całego w większości bogatszego od niej towarzystwa. Również i jej prezent nie był jakiś wyszukany, bo nie miała na to zbyt wiele czasu. Powiedzieć śmiało można, że było to coś bardziej „własnoręcznego” nić kupnego. I zapewne nie mogło mierzyć się z prezentami podarowanymi przez resztę gości. A zwłaszcza jeśli chodziło o prezenty tego typu, jaki miała na przykład mijana przez nią dziewczyna z ładnymi pieskami. Zapewne i sami solenizanci będą zadowoleni z prezentu, ona zaś mogła liczyć się z typowym „meeh”, jeśli chodzi o reakcję na to, co zrobiła. A co przygotowała mała diablica? Nic nadzwyczajnego, zwyczajne przerobione przez nią ubranie. Jeszcze miała ślady od igły na palcu, co można było określić po plastrze na nim. Chwilowo nie chciała im przeszkadzać zbyt długo, więc postanowiła, że zaczeka na odpowiedni moment, by im go wręczyć, a później ulotnić się, zanim ktoś zada pytanie typu „kim ty do cholery jesteś i co ty robisz w moim domu?!” co pewnie w pewnym stopniu byłoby trochę zabawne, jak i lekko kłopotliwe dla niej.
Odstawiła więc grzecznie swój prezencik gdzieś na uboczu, tak by nikt jej go nie zabrał. A sama zaś udała się powoli w stronę stolika ze słodyczami. Przejechała wzrokiem po wszystkich dobrociach i gdy zlokalizowała to, co nie miało w sobie tego, co ją zabije, pozwoliła sobie skosztować troszkę. Wiedziała, że powinna chyba zaczekać aż impreza się zacznie, czy zwyczajnie solenizanci coś tam powiedzą i ludzie zaczną się bawić na dobre, ale nie miała pewności, że jeszcze tutaj będzie. Ba! Być może nawet przegapiła już to i zwyczajnie czekałaby daremnie na coś, co już ją minęło. Zakładając, że stała tam drobną chwilę, a właściwe cele powróciły na salę (bo tak będzie, prawda?) ona podeszła powoli i lekko niepewnie do nich.
- e to... to nic specjalnego, lecz mam nadzieje, że wam się spodoba. Wszystkiego najlepszego..
Wręczyła im owe bluzki, lecz miała nadzieję, że wezmą to i walną gdzieś daleko by nie robić jej wstydu. Nie byli tacy wredni, nikt chyba by nie był, a może jednak? K***a nawet nie wiedziała, czy trafiła w gust i rozmiar. Co prawda kolor był podzielony na czerń i biel, dodatki ładnie wkomponowane, lecz nie miała pojęcia o ich guście. Ech, gdyby zaczęła pracę trochę szybciej, zapewne byłoby to coś innego. A szlag by to trafił, sama sobie jest winna, skoro tutaj przylazła bez zaproszenia.
- nie jest to...znaczy, jeśli się nie spodoba, to nie musicie się krępować i możecie się tego pozbyć.
Próbowała jakoś wybrnąć z tej całej dziwnej paplaniny, w jaką właśnie wpadał. Przez co zaczęła nawet nerwowo bawić się swoimi włosami jak zwykle...brawo...
Można by powiedzieć, że ruch przed rezydencją Blacków był dziś piekielnie wielki i nic dziwnego, bliźniacy obchodzili urodziny, a na takiego wydarzenia Cyrille po prostu nie mógł ominąć. Szczerze powiedziawszy przygotowywał się do tego dnia już długo, a przez ostatnie kilka dni mało spał. Eksperymentował w kuchni. Nawet kilku. Ta zwykła akademicka była po prostu za mała, ale dzięki kilku znajomością, miał pod ręką istny arsenał i armię. Ten jeden raz uznał wyższość innego mistrza i po prostu zaczął się uczyć nowej dziedziny, czegoś co zazwyczaj nie robił codziennie, tylko od czasu do czasu, dla własnej przyjemności. Teraz jednak dopiął swego i był dumny z prezentu, który wiózł ze sobą do rezydencji. W tym celu pod samą rezydencją zatrzymały się trzy pojazdy, nie próbował nawet ukryć ich wojskowego pochodzenia. Jednak to je miał pod ręką, dwa wozy terenowe i wóz techniczny, z którego na potrzeby tego dnia wymontowano cały osprzęt.
Cyrille wyskoczył z wozu i odszedł kilka kroków by przyglądać się jak reszta (czyt. członkowie ochrony) uwijają się z ładunkiem z wozu. Dwa dość duże "pudła" na platformie z kółkami wyjechały z wozu technicznego, bił od nich chłód. Kilka osób zgarnęła białe płótna i stelaże. Blondyn ruszył w stronę głównego wejścia dyrygując ludźmi i pognał do głównego kamerdynera wyjaśnić mu całą sytuację. Wchodząc do rezydencji minął bliźniaków.
- Mercury! Saturn! - nie zważając na ogólną etykietę (był zbyt podekscytowany) pomachał do nich. - Przejmuję kawałek waszej hali, mam nadzieje, że nie macie nic przeciwko! Do później~! - Wyszczerzył się wesoło i zniknął na hali. Zaraz za nim pognał młody ochroniarz, który skłonił się przepraszająco próbując dogonić blondyna.
Na hali kilku ochroniarzy wydzieliło kawałek miejsca dość blisko środka sali, by poustawiać stelaż i zasłonić wszystko płachtami, w środku już znajdowały się wypakowane paczki z wozów.
Cyrille otworzył odebraną od strażnika walizkę i poczynił trochę magii.
Po jakiś dwudziestu minutach "ekipa" zaczęła wynosić różne rzeczy.
Telefon Mercurego obudził się informując o przychodzącym połączeniu.
- Oboje. Hala. Teraz! - wesoły głos Cyrilla wydobył się z głośnika i chłopak po prostu się rozłączył.
Blondyn stał właśnie przed swoją zasłoniętą "strefą" poprawiając garnitur i krawat. Wygląda na to, że musiał się przy okazji przebrać. Wszystko byłoby idealnie w jego osobie poza odrobiną kremu na policzku. Nie zwracał na to uwagi wyszczerzony jak dziecko. Gdy bliźniacy się zjawili jego uśmiech stał się jeszcze większy. Bez żadnych słów pstryknął palcami, a płachta opadła odsłaniając dwa wielkie torty (wszystko zapewne za sprawą pozostałym członkom ochrony, którzy przy okazji w ekspresowym czasie pozbyli się stelażu, płacht i pośpiesznie znikli z rezydencji razem z samochodami).
- Wszystkiego najlepszego! Nie wiedziałem co mogę wam zaoferować w ten dzień... więc stwierdziłem, że trochę na was poeksperymentuje! - zaśmiał się cicho - Truskawkowe polane białą czekoladą i maliny! Mam nadzieje, że będą zjadliwe.
Naprawdę miał taką nadzieję, strasznie się denerwował tym faktem, ale czego się nie robi dla przyjaciół prawda?
- Co sądzicie? - skrzyżował ręce na piersi i odwrócił się do swojego dzieła wpatrując się w swoje przyozdobione dzieło.
Przyjmowanie prezentów zawsze było miłą częścią urodzin. Nawet ktoś taki jak Black, który mógł mieć wszystko na wyciągnięcie ręki, doceniał gdy inni z myślą o nim tworzyli coś szczególnego, co jakkolwiek wiązało się z jego osobą. Zerkając na Saturna ciężko było stwierdzić czy podzielał jego entuzjazm, ale biorąc pod uwagę fakt, że z niezwykłym oddaniem zaglądał do każdej kolejnej torby, wątpił by aż tak w tym momencie cierpiał.
— Dzięki, Sher. Na pewno wszystkiego spróbujemy, a z psimi ciastkami trafiłaś idealnie. Wygląda na to, że nasza zwierzęca rodzina będzie się rozrastać jeszcze długo, choć wolałbym na razie przystopować z nowymi szczeniętami. Jak tak dalej pójdzie to zwyczajnie ich nie ogarnę — uśmiechnął się z niejakim rozbawieniem na samą myśl o czekających go szkoleniach. A przecież miał w międzyczasie jeszcze szkołę, praktyki i przede wszystkim musiał zajmować się Alanem. Choć patrząc na ostatnie wydarzenia równie często to on zajmował się Blackiem. Mimowolnie zerknął w stronę wejścia, zupełnie jakby miał nadzieję, że blondyn jednak się w nim pojawi, choć wiedział że była to wyłącznie jego głupia zachcianka.
Kolejny prezent.
Przez chwilę analizował zakamarki swojego umysłu, by przypisać odpowiednio twarz maskotki do osoby. Jakby nie patrzeć jako Cullinan - i Przewodniczący - rozpoznawał większą część szkoły, która jakkolwiek wybijała się na tle szaraków.
— Dzięki Nika. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić. Nie ma też szans, żebyśmy się tego pozbyli, na pewno jest świetne. Swoją drogą ładnie wyglądasz — pochwalił strój dziewczyny. Jedną z bardziej pozytywnych części urodzin było właśnie to, że wiele osób ubierało się w sposób przyjemny dla oka. Nie widział więc niczego złego w zwróceniu na to uwagi.
Następną osobą był... dyrektor Cadogan. Jego obecność na swój sposób zaskoczyła Mercury'ego, choć niczego nie dał po sobie poznać, czekając aż mężczyzna powie co ma do powiedzenia i zaprezentuje swój prezent. Wspaniały prezent.
— Nie wiem co powiedzieć, dyrektorze.
— Jesteśmy zaszczyceni.
— Zrobimy wszystko, by dalej godnie reprezentować szkołę.
— To naprawdę wspaniałe garnitury — obaj ukłonili się nisko mężczyźnie. Mercury pozwolił, by podziw odbił się na jego twarzy, w przeciwieństwie do opanowanego Saturna, choć i on patrzył na garnitury do ostatniej chwili, nim nie zniknęły ponownie w pokrowcach.
Na życzenia Freya uniósł kąciki ust w uśmiechu i uścisnął go krótko, podziwiając przez chwilę wręczone prezenty, tuż przed podaniem ich służbie. Liczba kolejnych pudełek i dodatków na stole wyraźnie rosła z każdą sekundą, a jednak nawet przez sekundę nie dało się powiedzieć by bliźniacy byli jakkolwiek zmęczeni czy znudzeni.
— Dzięki Frey. Szczerze mówiąc też mam nadzieję, że już nie urośniemy — zaśmiał się krótko, patrząc jak odchodzi powoli po schodach — Również go od nas pozdrów i baw się dobrze!
Przelatujący im przed oczami Cyrille nie był niczym zdumiewającym.
Za to wprowadzony przez niego na salę tort? Jak najbardziej. Nawet Saturn stał w miejscu nieznacznie oniemiały.
— Jak oni to upiekli tuż pod naszym nosem?
— Właśnie zadawałem sobie to samo pytanie. Nie wierzę, że Cyrille zrobił coś w tajemnicy i się nie wygadał.
Dwóch kamerdynerów momentalnie podbiegło do blondyna, zwołując przy okazji resztę służby, by móc poczęstować wszystkich tortem, choć zgodnie z tradycją to właśnie solenizaci mieli spróbować go jako pierwsi. Nic dziwnego, że po raz kolejny kolejka na swój sposób się posypała, gdy zeszli po schodach i stanęli przy gigantycznych ciastach, odbierając po kawałku truskawkowej pianki.
— Jest przepyszne, Montmorency — pochwalił przyjaciela już w sekundę po spróbowaniu ciasta, zaraz wyciągając telefon, by zrobić mu szybkie acz niewątpliwie korzystne zdjęcie. Po wszystkim wyśle je do Alana, by wiedział co stracił.
HALA BALOWA
Po przejściu przez bramę wszyscy zaproszeni na jeden z bali udają się wzdłuż długiej ścieżki. Idąc prosto bez wątpienia dojdzie się do migoczącej w oddali rezydencji. Nieczęsto zostaje ona jednak udostępniona na imprezy publiczne. Nic dziwnego, że wszyscy momentalnie odbijają w prawo, by dojrzeć kolejny olbrzymi budynek. Już przy samym wejściu przypominającym raczej olbrzymie wrota niż zwyczajne drzwi, goście są w stanie poczuć podmuch ciepłego (bądź chłodnego - zależnie od pory roku) powietrza ze znajdujących się na ziemi wywietrzników. Biegnące wzdłuż ścian długie stoły podczas każdego wydarzenia zastawione są jedzeniem wszelkiego rodzaju. Raczej nikogo nie dziwi też obecność DJa i barmana, serwującego drinki każdemu kto błyśnie mu przed oczami swoim ID i udowodni pełnoletniość.
____________
[TE] - Temat Eventowy udostępniany wyłącznie w czasie większych wydarzeń, bądź na specjalne życzenie Mercury'ego. Bez wcześniejszej zgody nikt nie ma prawa wejść na teren posesji i łazić po hali balowej czy okolicy pod groźbą aresztowania.
____________
[TE] - Temat Eventowy udostępniany wyłącznie w czasie większych wydarzeń, bądź na specjalne życzenie Mercury'ego. Bez wcześniejszej zgody nikt nie ma prawa wejść na teren posesji i łazić po hali balowej czy okolicy pod groźbą aresztowania.
URODZINY MERCURY'EGO I SATURNA
9 STYCZNIA 2023 ROK; START: 18.00
9 STYCZNIA 2023 ROK; START: 18.00
UWAGA! MINI EVENT NIE WLICZA SIĘ W WASZE NORMALNE FABUŁY.
Możecie pojawić się na balu, nie rezygnując z innych rozgrywek!
Było wiele imprez, które można było pominąć w ciągu roku. Ale urodziny bez wątpienia nie należały do jednej z nich, zwłaszcza gdy co roku zwracały się w twoją stronę oczy całego miasta, a na torcie pojawiała się kolejna cyfra. Dziewiąty stycznia był prawdopodobnie jednym z jego najbardziej zajętych dni w roku, wyłączając święta. I dość ciężkim. Jakby nie patrzeć, ledwo zdążyli zakończyć świętowanie Nowego Roku, a już miał za sobą dwie imprezy - jedną z Alanem i drugą z rodziną, by teraz pojawić się na trzeciej zorganizowanej dla całego miasta. Postukał kilkakrotnie butem o posadzkę, wykazując tym samym własne nieznaczne zniecierpliwienie, gdy kamerdynerzy i reszta służby biegali wokół ustawiając wszystko na swoich miejscach.
— Przynajmniej tym razem nie każą nam grać przed wszystkimi na skrzypcach — cichy pomruk ze strony Saturna momentalnie dotarł do jego uszu. Zerknął w jego stronę parskając śmiechem i przesunął się w bok, opierając o niego ramieniem.
— Żebyś się nie zdziwił.
— Mercury! Wygnieciesz garnitur sobie i bratu — podniósł wzrok na kroczącego w ich stronę ojca, na którego twarzy wyraźnie widniała sroga mina. Zaraz roześmiał się krótko i uścisnął obu synów, oceniając salę czujnym spojrzeniem — ... jeśli czegoś brakuje, musicie zgłosić to teraz.
— Wydaje mi się, że wszystko jest, appa.
Saturn skinął krótko głową z tak samo nieprzeniknioną miną co zawsze, choć im dłużej mu się przyglądał, tym bardziej widział jak przedłużający się uścisk zaczyna mu przeszkadzać. Poklepał ojca po plecach dając mu wyraźny sygnał, a ten momentalnie wypuścił ich z objęć.
— Zostajesz? — Saturn przeniósł wzrok z Mercury'ego na ojca, choć coś w ich wnętrzu już dawno zdążyło im powiedzieć jaka będzie odpowiedź. Rzednąca mina mężczyzny skutecznie utwierdziła ich zresztą w przekonaniu, że mieli rację.
— Muszę wracać na Alaskę. Będę z wami w kontakcie, postaram się wrócić na weekend w przyszłym tygodniu — zmierzwił im włosy dłońmi, nieszczególnie przejmując się przerażonym spojrzeniem fryzjerki w tle, która układała ich fryzury przez ostatnie dwie godziny.
— Nie spóźnij się na samolot — zażartował, skupiając się na śmiechu ojca, który otrzymał w odpowiedzi. Kolejne krótkie pożegnanie i machanie dłonią, gdy jego sylwetka zniknęła w drzwiach. Obrócił się w stronę Saturna, który w milczeniu zaczął przesuwać jego czarno-białe kosmyki w odpowiednią stronę, by je ułożyć.
— Chodź, sprawdzimy wszystko nim się zacznie.
— Mhm — zeszli po schodach, by podejść do Henryka sprawdzając przy okazji stan wszystkiego wokół, asortyment baru, jak i działające nagłośnienie. W końcu nadal mieli jeszcze trzydzieści minut.
[Mercury i Saturn]
Na imprezie stawił się Koss. O dziwo w garniaku. I jeszcze trzeźwy do tego. Jeśli to nie jest zwiastun końca świata i nadejścia sądu ostatecznego, to nie wiem co jeszcze mogłoby nim być. Tuż obok stanęła jego jakże piękna siostra, w jadeitowej sukni i włosach zaczesanych w tradycyjnym, japońskim stylu. Nadawała ich parze bardzo dużo egzotyczności, bo Koss wyglądał jak zwykły Azjata w garniturze. Tyle, że jeśli ktoś go znał, to wiedział, że stan zachowania trzeźwości i ładne ubrania nie są u niego normą. Zresztą, dało się to łatwo zauważyć po jego skrzywionej minie.
- Ja pierdolę, już widzę tych wszystkich schodzących się nudziarzy. I ten krawat mnie zaraz udusi. Ale się dziś napierdolę. I to na koszt Blacków! - krzyknął, bojowo machając ręką.
Hikari stonowała jego zapędy i poprawiła krawat, który oczywiście musiał się przekrzywić.
- Nie napierdolisz się, bo reprezentujesz rodzinę Mizuyama, więc musisz być elegancki, grzeczny i nie narobić syfu. Chyba nie chcesz wkurzyć ojca. Poza tym hej, impreza będzie na pewno huczna, w końcu oni nie zwykli szczędzić przy takich okazjach. Będziemy się dobrze bawić. Trzeźwi.
Jej ostatnie słowa były tak dobitne, że Kossowi pozostało tylko burknąć coś pod nosem i ruszyć za swoją siostrą niczym skazaniec na karę śmierci. Hikari żwawym krokiem ruszyła do hali balowej. Tam od razu zaczepiła jakiegoś kelnera, tłumacząc, że chcieliby trafić do solenizantów, aby złożyć im życzenia i dać prezent. Nie pierwsi i nie ostatni zapewne. W tym momencie Koss zaczął się zastanawiać ile prezentów muszą oni dostawać na takiej imprezie i o jakiej wartości. Sam kiedyś coś takiego wyda. Jakoś.
Wędrowali przez jakieś korytarze, aż wreszcie stanęli przed bliźniakami. Rodzeństwo naprzeciw rodzeństwa. Koss wyprostował się i minę skazańca zastąpił lekkim uśmiechem. Co jak co, ale w towarzystwie umiał się prezentować jeśli chciał.
- Hej, Mercury i Saturn! Wyglądacie... jak zawsze tak samo - po tym komentarzu dostał kuksańca, od którego się zgiął. Hikari również lekko się się ukłoniła.
- W imieniu rodziny Mizuyama składamy wam najszczersze życzenia. Oby w waszym życiu panowały szczęście i harmonia, które pozwolą wam osiągnąć sukces. Oto drobny prezent od naszej rodziny, dla was.
Koss już chciał spytać z jakiego filmu o samurajach wzięła ten tekst, ale ugryzł się w język. Zamiast tego wyciągnął przed siebie drewniane pudełko, które trzymał w rękach. To samo uczyniła Hikari.
Wewnątrz znajdowały się dwie butelki, jedna z szarym szkłem i błękitną etykietą, a druga na odwrót. Obie okraszone były japońskimi napisami.
- Oto daiginjō-shu, wyjątkowy rodzaj ginjō-shu, wytworzone ręcznie w 149-letnim browarze Yoshida na północy Japonii, łagodny, bez dodatku destylowanego alkoholu. Na specjalne zamówienie.
Wiedza o alkoholach wreszcie przydała się Kossowi, który przedstawił to wszystko głosem absolutnego eksperta. Po tej krótkiej prezentacji oboje wyprostowali się i obserwowali reakcję solenizantów z grzecznym zainteresowaniem.
Co ona tu robiła? Nie, serio, co ona tu robiła? Nie znała tych ludzi. Nie wiedziała kto ma urodziny. Nie wiedziała czemu ma urodzi--, no dobra, tego akurat mogła się domyślać, ale nie wiedziała na przykład czemu wokół urodzin tej osoby jest taki wielki szum. Niczego nie wiedziała! Nie rozumiała! Aaaaaaaaaaaaa, o co chodzi? Może dlatego właśnie przybyła na miejsce, może dlatego stwierdziła, że bardzo dobrym pomysłem będzie rzucenie się na głęboką wodę oceanu społecznego, z całym przynależnym mu inwentarzem nieznanych i niebezpiecznych prądów morskich, które niejednego niedzielnego social sailora potrafiły sprowadzić na mieliznę i zatopić jego okręt czyniąc jednocześnie jego życie bardzo niesympatycznym. Ostatecznie jednak, ona nie była byle żeglarką i robiła co tylko mogła by odnaleźć się w tym dziwnym świecie, o którym niewiele jeszcze wiedziała, a który poznać musiała. Jeśli miała stanąć naprzeciw niebezpieczeństwu to kiedy jak nie teraz, jeśli miała kogoś poznać to gdzie, jak nie na wielkiej imprezie gdzie będzie masa osób. Chyba! Bo przecież mogło się okazać zaraz, że tak naprawdę zaproszenie to było skierowane tylko do grona wybranych i był to taki niepisemny kod kulturowy, którego ona nie zrozumiała! Wszystko było możliwe!
Tak czy siak, między innymi z takimi myślami okropnie walcząc, stawiła się na miejscu imprezy ubrana ładnie, choć skromnie w bardzo prostą niebieską sukienką zakrywającą ramiona i nierzucającą się specjalnie w oczy. Miała przy sobie niewielki upominek dla dwójki świętujących swoje narodziny osób, ale prawda była taka, że nie miała pojęcia kiedy byłby dobry moment by ten upominek im przekazać, dodatkowo był to naprawdę mały upominek, z kategorii tych na które się macha ręką i tyle. Jednocześnie chciała się strasznie napić shota, ale coś czuła, że z racji jej postury na bank zapytają ją "a dowodzik jest?" i na tym się skończy. Ostatecznie, kompletnie nie w jej stylu, stała obecnie gdzieś z boku i pochłaniała oczyma wszystko co się działo przed nią. To jak ludzie się zachowywali, jak rozmawiali, jak się uśmiechali, co jedli, pili, jak tańczyli, cokolwiek się tu mogło wydarzyć. Chyba za bardzo przyzwyczaiła się do tego, że jest w centrum uwagi, bo teraz gdy nagle nie była (i trudno było tego oczekiwać) musiała oswoić się z nową sytuacją. Ostatecznie - zawsze mogła po prostu stamtąd uciec i tyle, ha! Przecież umysł miała całkiem strategiczny.
Ostatecznie na niewiele się jej tu obecność zdała, ale koniec końców swoje zrobiła - polurkowała mniej więcej do połowy imprezy, a potem po angielsku ulotniła się z przyjęcia, zostawiając na jednym ze stołów prezent dla bliźniaków, którym okazały się być dwie małe zawieszki na telefon - jedna w kształcie maleńkiej czarnej róży, a druga w kolorze białej. Szczerze mówiąc jednak nie spodziewała się, że prezent ten nawet zauważą, ostatecznie nawet im go personalnie nie przekazała.
[z/t]
Tak czy siak, między innymi z takimi myślami okropnie walcząc, stawiła się na miejscu imprezy ubrana ładnie, choć skromnie w bardzo prostą niebieską sukienką zakrywającą ramiona i nierzucającą się specjalnie w oczy. Miała przy sobie niewielki upominek dla dwójki świętujących swoje narodziny osób, ale prawda była taka, że nie miała pojęcia kiedy byłby dobry moment by ten upominek im przekazać, dodatkowo był to naprawdę mały upominek, z kategorii tych na które się macha ręką i tyle. Jednocześnie chciała się strasznie napić shota, ale coś czuła, że z racji jej postury na bank zapytają ją "a dowodzik jest?" i na tym się skończy. Ostatecznie, kompletnie nie w jej stylu, stała obecnie gdzieś z boku i pochłaniała oczyma wszystko co się działo przed nią. To jak ludzie się zachowywali, jak rozmawiali, jak się uśmiechali, co jedli, pili, jak tańczyli, cokolwiek się tu mogło wydarzyć. Chyba za bardzo przyzwyczaiła się do tego, że jest w centrum uwagi, bo teraz gdy nagle nie była (i trudno było tego oczekiwać) musiała oswoić się z nową sytuacją. Ostatecznie - zawsze mogła po prostu stamtąd uciec i tyle, ha! Przecież umysł miała całkiem strategiczny.
Ostatecznie na niewiele się jej tu obecność zdała, ale koniec końców swoje zrobiła - polurkowała mniej więcej do połowy imprezy, a potem po angielsku ulotniła się z przyjęcia, zostawiając na jednym ze stołów prezent dla bliźniaków, którym okazały się być dwie małe zawieszki na telefon - jedna w kształcie maleńkiej czarnej róży, a druga w kolorze białej. Szczerze mówiąc jednak nie spodziewała się, że prezent ten nawet zauważą, ostatecznie nawet im go personalnie nie przekazała.
[z/t]
[MERCURY, STARUN, KOSS]
Ptaszki wyćwierkały... W zasadzie to tylko przypomniały Bó o tym, że jej dwa najwspanialsze i najbardziej kochane bliźniaki mają dziś urodziny. Shizuo rzecz jasna pamięta o każdych ważnych urodzinach, więc i te jej nie umknęły. Zdecydowała się jednak na zorganizowanie bliźniakom wspaniałej niespodzianki której być może nie zapomną, bo tak długo jak ich prezent będzie z nimi, będą sobie przypominać o niej, ha! A niespodzianki dlatego, że wcześniej napisała im smsa na czacie grupowym z życzeniami i informacją, że się nie pojawi. (co było kłamstwem, hehe >w< ) Dlatego od samiutkiego rana - jak tylko otworzyła te swoje śliczne, naturalnie zielone ślepia to ruszyła w drogę, żeby odnaleźć dla braci Black idealne prezenty. Ciężko powiedzieć ile kilometrów przejechała, żeby zakupić te dwie piękne hybrydki wilków HC. Pamiętała także o ewentualnym zakupie ekspensywnych obróżek z opłaconym już za wczasu wygrawerowaniem imion dla małych pieszczochów, które w przyszłości urosną i będą wielkoludami.Oby tylko ją zapamiętali i w razie gdyby dziewczyna odwiedziła Blacków w rezydencji - nie podziabały jej, ot co.
Dwa szczeniaki w czasie gdy Bó się przygotowywała na cały bal - zaczepiały samojeda którego dziewczyna dostała od brata i Blue, który bardzo zrezygnowany i praktycznie wycieńczony niańczeniem trójki szczeniaków schował się na szafie. Shizuo zdecydowała się na całkiem prostą fryzurę jak i prostą, ładną sukienię. Proste włosy sięgały aż pośladków. Dwa kosmyki zostały luźno upięte z tyłu głowy czarną wstążką, która na tle jasnego błękitu się ładnie wyróżniała. Delikatny makijaż był typowy dla Bó, podkreślał jej zielone oczy którym tym razem oszczędziła soczewek. Naturalnie, no! Sukienka była biała z czarnymi, średnich rozmiarów ziarenkami na całej swojej powierzchni, które miały od siebie duże odstępy. Sukienka odsłaniała jej ramiona i miała długie rękawy, luźne, gumką spięte na nadgarstkach. Kreacja sięgała najdłużej kolan. Do tego miała czarne zakolanówki i białe martensy z czarnymi podeszwami. Gdy przyszła na miejsce psiaki czekały w samochodzie. Szybko czmychnęła w stronę sali balowej, ha! Kierowca samochodu czekał w środku, a lokaj czekał ze zwierzętami, bardzo cierpliwie. Powinni mu dać nagrodę za stoicki spokój. Witając się po drodze z paroma osobami - gdy tylko dostrzegła bliżniaków w oddali od razu do nich podskoczyła.
- Mercury, Saturn! Niespodzianka! Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin! - powiedziała energicznie, szczerząc do nich swoje białe jak perły ząbki. Spojrzała osoby w których towarzystwie stali bliźniacy. Kiwnęła głową na powitanie i wyciągnęła do nich ręce. - Nazywam się Rosalie, bardzo mi miło! - przedstawiła się i wróciła wzrokiem do bliźniaków. - Porwę ich na chwilę, chociaż.. zapraszam z nami, prezent niestety czekać nie może! - zaprowadziła ich na podjazd gdzie stał jej samochód, natomiast gdy dostrzegli auto, tak dostrzegli też lokaja i... dwa wcześniej wspomniane szczeniaki! - Wszystkiego najlepszego z okazji waszych urodzin, Kochani!
[ BOO, KOSS ]
Pierwsze osoby zaczęły przekraczać próg hali.
Bliźnięta nieustannie stały obok siebie - ponownie u szczytu schodów, zupełnie jakby celowo zamierzali zmusić swoich gości do tego drobnego wysiłku. A może po prostu chcieli być doskonale widoczni na tle innych? Obie wersje z pewnością miały w sobie nutę prawdy. Twarz Saturna pozostała tak samo nieprzenikniona jak zawsze, Mercury natomiast wygiął nieznacznie usta w standardowym uśmiechu przyszłego dziedzica, witającego gości na organizowanym przez siebie balu. W końcu tak właśnie było czyż nie? Wymieniali z innymi uprzejmości wysłuchując życzeń przyszłych sukcesów, podążania w ślady ojca i odbierali prezenty, zaraz przekazując je służbie, która zanosiła wszystko na znajdujący się za nimi stół. W końcu nie chcieli, by inni musieli na nich czekać zbyt długo.
"Hej, Mercury i Saturn! Wyglądacie... jak zawsze tak samo."
Black wyprostował się i obrócił w odpowiednią stronę, widząc nadchodzącego Kossa. Parsknął krótko, wyraźnie rozbawiony jego komentarzem.
— Was również niezmiernie miło mi widzieć. Koss, Hikari — ukłonił się lekko w kierunku jego siostry, wysłuchując życzeń nim wyciągnęli z Saturnem dłonie po oba pudełka, obserwując ich zawartość. Mercury przyglądał im się przez chwilę zaskoczony, nim ponownie podniósł wzrok na rodzeństwo. Nie spodziewał się podobnej dbałości o szczegóły, a jednak te dwie butelki doskonale odzwierciedlały obu bliźniaków.
— Dziękuję, to naprawdę wspaniały prezent. Nie miałem jeszcze okazji próbować daiginjō-shu od Yoshidy, z pewnością nadrobimy zaległości. Gdy tylko przyjęcie dobiegnie końca, wątpię by nasza służba pozwoliła nam na spożywanie alkoholu podczas gdy inni składają nam życzenia — zażartował kończąc zdanie przyciszonym, konspiracyjnym szeptem dosłyszalnym wyłącznie dla stojącego przed nim rodzeństwa.
— Przy tak przepięknym opakowaniu, bez wątpienia smak będzie jeszcze wspanialszy — obaj bracia ukłonili się, przyciskając prezenty do piersi, nim Mercury przywołał jednego ze służących prostym gestem dłoni.
— Zanieś proszę oba pudełka bezpośrednio do mojego pokoju — polecił, przekazując mu ostrożnie prezent, nim dostrzegli osobę, której... przecież miało tu nie być. Tymczasem Boo podskoczyła w ich stronę jakby nigdy nic.
— Kłamczucha. Masz szczęście, nie wybaczyłbym ci gdybyś się nie pojawiła — zaśmiał się krótko, przenosząc wzrok na Hikari i Kossa.
— Proszę o wybaczenie. Możecie rzecz jasna udać się z nami, choć nie chcę odbierać wam możliwości udania się do stołu, by coś zjeść, bądź zwyczajnego zabawienia się. Jeszcze raz dziękuję. W imieniu swoim i brata.
Dopiero wtedy podążył za dziewczyną, by znaleźć się przed samochodem i zawiesił wzrok na czekających na nich zwierzętach.
Czy to...
Nie wierzę.
Złapał Boo i przytulił ją, darując sobie dworskie ukłony.
— Jesteś najlepsza, Shizuo — powiedział podnosząc ją w powietrze i obracając kilka razy dookoła, tuż przed tym gdy razem z Saturnem podeszli bliżej szczeniąt wyciągając ręce w ich stronę. Kilka sekund na obwąchanie dłoni wystarczyło, by obaj ułożyli palce na ich głowach, przeczesując miękką sierść.
— Chciałbym tu z nimi zostać i drapać je przez cały wieczór ignorując przyjęcie, ale ojciec by mnie zabił.
— Nie tylko on.
— Ugh. Zaraz zaczepię kogoś, by zabrał je do rezydencji. Lepiej nie wystawiać ich od razu na zgiełk i tłum ludzi, nie wiemy jak zareagują — powiedział wracając w stronę budynku, by zaraz zaczepić kamerdynera i przekazać mu własne polecenie. Saturn zdążył w tym czasie wrócić na szczyt schodów, by kontynuować wysłuchiwanie życzeń. Mercury natomiast spojrzał na Rosalie i obejrzał ją raz jeszcze od stóp do głów.
— Ładnie wyglądasz, panienko Shizuo. Muszę cię prosić o wybaczenie i opuścić, by wrócić do gości. Saturn za dwie minuty zacznie posyłać mi mordercze spojrzenia. Znajdę cię potem, miej przy sobie telefon, okej? — musnął ręką jej ramię, przed powrotem na wcześniejsze miejsce na schodach.
[BLIŹNIACY I KTO SIĘ TAM JESZCZE NAPATOCZY]
Uściski i całuski. Pewnie właśnie to musieli teraz przeżywać biedni bliźniacy, dlatego też Sheridan prawdopodobnie nie miała zamiaru im się jakoś szczególnie zwalać na głowę. Ale z drugiej strony, szkoda było marnować okazji zwyczajnego spędzenia czasu z tą bułkową dwójką. Choćby chwili. Chociaż nie rozmawiała z nimi jakoś często, a do niedawna Mercury głównie ją wnerwiał, to nadal żywiła do niego jakieś tam resztki sympatii.
Pewnie dlatego nie postanowiła go otruć tymi specjalnie przygotowanymi dla niego i drugiego z bliźniaków smakołykami. I to domowej roboty!
Dojechała jakoś na miejsce, niosąc w dłoniach trzy torby prezentowe, po jednej dla każdego z Czarnych Klonów i mały dodatek. Nie towarzyszył jej żaden z jej futrzastych przyjaciół, choć wiedziała, że taki Chase nie pogardziłby głaskaniem z ręki na przykład takiego Henryka (no elo) czy właśnie któregoś z bogackich lustrzanych odbić. Nie wiedziała też jaki właściwie obowiązuje dress code, więc założyła coś, co nie było ani jakieś szczególnie na co dzień, ani też za wymyślne. Bordowa rozkloszowana sukienka do kolan, z kołnierzykiem, bez rękawów, pod spód tiulowa halka dla bufiastości i wio. Tylko nie bardzo miała co zrobić z włosami. Rany, nie była w stanie się przyzwyczaić do tej długości po tylu latach noszenia włosów prawie po zad.
Bez dalszego lania wody, wkroczyła na salę, wzrokiem wyhaczając jakieś znajome buźki z tłumu. Szukała jednak konkretnych dwóch osób, by to im podrzucić upominki, a potem ładnie dać im spokój. I gdy już dała radę bliźniaków odszukać, spokojnym krokiem ruszyła w ich kierunku. Grzecznie przywitała się z ewentualnymi osobami stojącymi wkoło dwójki głównych bohaterów tego wieczoru, przedstawiła - jeśli zaszła taka potrzeba - po czym zwróciła się prosto do nich.
- Nie wiedziałam, co wam dać, bo właściwie możecie mieć wszystko - westchnęła ciężko -Ale mam nadzieję, że was tym nie zatruję. Zrobiłam je z gorzkiej i ze słonymi dodatkami, żeby nie było za słodko. Wszystkiego najlepszego, wilczki - uśmiechnęła się tuż po tych marnych życzeniach i wyciągnęła w ich stronę podpisane torebki. Jeśli tylko zajrzeli do ich środka, mogli dostrzec barwne pudełka z przezroczystymi okienkami, przez które to spozierały wesoło czekoladki. Niektóre z suszonym pomidorem i bazylią, inne z solą morską. Pamiętała, że Mercury i słodycze nie byli najlepszymi kochankami, nie wiedziała jednak jak z Saturnem, więc było to lekkie ryzyko, ale ewentualnie zrobi coś nowego. Dopiero po tym podsunęła obydwu ostatnią porcję prezentową. - A to tak w razie, gdybyście chcieli rozpieścić swoich małych przyszłych oficerów. Psie ciasteczka. Też robiłam sama, więc zaręczam, że nie ma w nich żadnego syfu. I są testowane na Trevorze.
Stół ze słodyczami, a no i Merc oraz Saturn
Dostała zaproszenie na te zacne urodzinowe przyjęcie, a więc przybyła i ona. A pff! Oczywiście, że nic nie dostała, bo nawet ich nie znała. Nie mniej jak to ona zwyczajnie dostała informacje odnośnie do tak wielkiej imprezy. Uczniowie bywają bardzo rozmowni, jeśli chodzi o nią, a nawet nie miała ze sobą swojego kijka. Wystarczyło udać lekko uroczą, zatrzepotać rzęsami i miała najświeższe informacje ze świata szkoły. Tylko i wyłącznie dlatego pojawiła się na tym przyjęciu. Ubrała nawet najlepsze ubranie, jakie miała, a co? Raz na jakieś święto można, prawda? Biała delikatna sukienka spokojnie oplatała jej ciało wystarczająco by zakryć to, co posiadała i to, czego jeszcze nie miała. Dobra była deską! Więc wyglądało to zapewne na niej komicznie, a może i nie? Cholera inaczej mówiąc, starała się wyglądać jak biedna elegancka dziewczyna pośród tego całego w większości bogatszego od niej towarzystwa. Również i jej prezent nie był jakiś wyszukany, bo nie miała na to zbyt wiele czasu. Powiedzieć śmiało można, że było to coś bardziej „własnoręcznego” nić kupnego. I zapewne nie mogło mierzyć się z prezentami podarowanymi przez resztę gości. A zwłaszcza jeśli chodziło o prezenty tego typu, jaki miała na przykład mijana przez nią dziewczyna z ładnymi pieskami. Zapewne i sami solenizanci będą zadowoleni z prezentu, ona zaś mogła liczyć się z typowym „meeh”, jeśli chodzi o reakcję na to, co zrobiła. A co przygotowała mała diablica? Nic nadzwyczajnego, zwyczajne przerobione przez nią ubranie. Jeszcze miała ślady od igły na palcu, co można było określić po plastrze na nim. Chwilowo nie chciała im przeszkadzać zbyt długo, więc postanowiła, że zaczeka na odpowiedni moment, by im go wręczyć, a później ulotnić się, zanim ktoś zada pytanie typu „kim ty do cholery jesteś i co ty robisz w moim domu?!” co pewnie w pewnym stopniu byłoby trochę zabawne, jak i lekko kłopotliwe dla niej.
Odstawiła więc grzecznie swój prezencik gdzieś na uboczu, tak by nikt jej go nie zabrał. A sama zaś udała się powoli w stronę stolika ze słodyczami. Przejechała wzrokiem po wszystkich dobrociach i gdy zlokalizowała to, co nie miało w sobie tego, co ją zabije, pozwoliła sobie skosztować troszkę. Wiedziała, że powinna chyba zaczekać aż impreza się zacznie, czy zwyczajnie solenizanci coś tam powiedzą i ludzie zaczną się bawić na dobre, ale nie miała pewności, że jeszcze tutaj będzie. Ba! Być może nawet przegapiła już to i zwyczajnie czekałaby daremnie na coś, co już ją minęło. Zakładając, że stała tam drobną chwilę, a właściwe cele powróciły na salę (bo tak będzie, prawda?) ona podeszła powoli i lekko niepewnie do nich.
- e to... to nic specjalnego, lecz mam nadzieje, że wam się spodoba. Wszystkiego najlepszego..
Wręczyła im owe bluzki, lecz miała nadzieję, że wezmą to i walną gdzieś daleko by nie robić jej wstydu. Nie byli tacy wredni, nikt chyba by nie był, a może jednak? K***a nawet nie wiedziała, czy trafiła w gust i rozmiar. Co prawda kolor był podzielony na czerń i biel, dodatki ładnie wkomponowane, lecz nie miała pojęcia o ich guście. Ech, gdyby zaczęła pracę trochę szybciej, zapewne byłoby to coś innego. A szlag by to trafił, sama sobie jest winna, skoro tutaj przylazła bez zaproszenia.
- nie jest to...znaczy, jeśli się nie spodoba, to nie musicie się krępować i możecie się tego pozbyć.
Próbowała jakoś wybrnąć z tej całej dziwnej paplaniny, w jaką właśnie wpadał. Przez co zaczęła nawet nerwowo bawić się swoimi włosami jak zwykle...brawo...
Również dyrektor stawił się na urodzinach. Stawił się, jak żołnierz na służbie, bo tak własnie traktował podobne okazje. Nie, żeby nie lubił bliźniaków Black. Wręcz przeciwnie - gdyby był zdolny do tak gorących uczuć, to powiedziałby, że ich wręcz kocha, za postawę ogólną i budowanie wizerunku szkoły. Jak jednak wiadomo, dyrektor nie należał do osób najbardziej wylewnych emocjonalnie, więc darzył Mercury'ego i Saturna "jedynie" dużym szacunkiem. Nie był również człowiekiem zbyt towarzyskim, który trafia w takie miejsca dla rozrywki lub przyjemności. Nie, nie, dyrektor nadal jest w pracy. Tak się właśnie czuł i raczej nic nie zmieni jego podejścia.
Kiedy tylko się zjawił, od razu ruszył na schody, a za nim dreptała dwójka asystentów, niosących dwa duże pokrowce. Niestety okazało się, że musiał poczekać, bo do bliźniaków ustawiła się kolejka osób chcących złożyć życzenia. Nie. James Cadogan nie zwykł czekać. Wyminął ludzi czekających do składania życzeń. Kto go znał, ten nawet nie protestował, a kto nie znał, ten zaraz rezygnował z protestów, uciszony spojrzeniem zimnych jak lód oczu. Asystenci cierpliwie dreptali za nim.
Kiedy znalazł się już u szczytu schodów, podszedł wprost do bliźniaków i uścisnął obu mocno ręce.
- Cóż mam powiedzieć. Trudno mi wyobrazić sobie bardziej idealnych uczniów naszej szkoły oraz spadkobierców dziedzictwa Blacków. Dlatego życzę wam jedynie, abyście się nie zmieniali, chyba że tylko na lepsze.
Po tych krótkich życzeniach odsunął się, a na przód wyszli asystenci, którzy rozpięli pokrowce, prezentując specjalnie uszyte garnitury z godłem Riverdale na piersi. Wielu pewnie przewróci oczyma, jednak sam Cadogan był zachwycony tym prezentem i niewielu było takich, którzy mogliby zostać przez niego wyróżnieni w równie wielkim stopniu.
Po tym wszystkim Cadogan odszedł i zaraz podszedł do stołu, gdzie stanął obok innego mężczyzny, który właśnie zajmował się pałaszowaniem ciasta.
- Witaj Charles. Co u żony? - zagadnął, tym samym wkręcając się w wir rozmów, z którego nie ucieknie zapewne aż do końca imprezy.
Cóż. Kolejny dzień w pracy.
Kiedy tylko się zjawił, od razu ruszył na schody, a za nim dreptała dwójka asystentów, niosących dwa duże pokrowce. Niestety okazało się, że musiał poczekać, bo do bliźniaków ustawiła się kolejka osób chcących złożyć życzenia. Nie. James Cadogan nie zwykł czekać. Wyminął ludzi czekających do składania życzeń. Kto go znał, ten nawet nie protestował, a kto nie znał, ten zaraz rezygnował z protestów, uciszony spojrzeniem zimnych jak lód oczu. Asystenci cierpliwie dreptali za nim.
Kiedy znalazł się już u szczytu schodów, podszedł wprost do bliźniaków i uścisnął obu mocno ręce.
- Cóż mam powiedzieć. Trudno mi wyobrazić sobie bardziej idealnych uczniów naszej szkoły oraz spadkobierców dziedzictwa Blacków. Dlatego życzę wam jedynie, abyście się nie zmieniali, chyba że tylko na lepsze.
Po tych krótkich życzeniach odsunął się, a na przód wyszli asystenci, którzy rozpięli pokrowce, prezentując specjalnie uszyte garnitury z godłem Riverdale na piersi. Wielu pewnie przewróci oczyma, jednak sam Cadogan był zachwycony tym prezentem i niewielu było takich, którzy mogliby zostać przez niego wyróżnieni w równie wielkim stopniu.
Po tym wszystkim Cadogan odszedł i zaraz podszedł do stołu, gdzie stanął obok innego mężczyzny, który właśnie zajmował się pałaszowaniem ciasta.
- Witaj Charles. Co u żony? - zagadnął, tym samym wkręcając się w wir rozmów, z którego nie ucieknie zapewne aż do końca imprezy.
Cóż. Kolejny dzień w pracy.
Po ostatnich wydarzeniach wciąż nie czuł się zbyt na siłach, by wychodzić na jakieś większe spotkania. Niemniej jednak takiej okazji jak obecnie zaistniała absolutnie nie mógł przegapić. Urodzin przyjaciół nie odpuściłby sobie nawet w przypadku końca świata. Nawet jeśli miał świadomość, że koniec końców i tak nie spędzi w towarzystwie Blacków zbyt wiele czasu. Nie na takiej imprezie. W końcu otoczenie bogatych dzieciaków rządziło się własnymi prawami. Obaj będą zbyt zajęci, nawet dla niego.
Kłąb gęstej pary opuścił jego usta, gdy wzdychał, opierając plecy o wejście do sali. Uprzejmie witał się z każdym, kto postanawiał go zaczepić, grzecznie kiwając na boki głową, gdy proponowano mu towarzystwo. Gdy w końcu wyczekiwana sylwetka zamajaczyła kilka metrów dalej, skinął pokrótce głową, chcąc już pozbyć się balastu w postaci prezentowej torby. Ciemnej, nakrapianej w losowych miejscach uroczymi miniaturkami pary wilków. Powitanie ze swoim towarzyszem odłożył na dalszy plan.
Kolejne zapełnienie płuc powietrzem, powolne jego uwolnienie i był gotów pchnąć główne drzwi, przekroczyć próg i niemal zniknąć w tłumie już przybyłych ludzi. Szlag, a miał ambitny plan zjawić się przed całą resztą. Dotarcie do solenizantów o dziwo zajęło krócej, niż z początku zakładał. Nim ktokolwiek zdążyłby zaprotestować, czy w ogóle zarejestrować jego dość niską osobę, przywarł do Mercury'ego w jednym z tych swoich urokliwych uścisków, niemal merdając jak zajawiony czymś nowym szczeniaczek. O ironio.
- Wszystkiego najlepszego, nie rośnijcie więcej, proszę. Bo będę płakać rzewnymi łzami - odstąpił na krok w tył, obdarzając ich obu wymownym spojrzeniem. Uprzednio oczywiście zadzierając głowę, bo inaczej mógłby podziwiać co najwyżej guziki od garniturów. - Saturn, jak z całego serca chciałbym cię wyściskać, tak daruję ci dziś tej męki. Podejrzewam, że wystarczająco cierpisz - drobne słowa o charakterze tych rozluźniających atmosferę dookoła delikatnie uniosły kącik ust Clawericha w uśmiechu. Zdecydowanie najbardziej rozkoszną na świecie torbę wręczył im już po chwili. - Mam nadzieję, że wam się spodoba, poszedłem trochę w robótki ręczne i sentymenty - parsknął krótkim śmiechem. Gdyby którykolwiek z nich zajrzał do środka, jego oczom ukazałby się schludnie zdobiony album na zdjęcia ze wszystkich wspólnych wypadów. Każde zdjęcie posiadało dopisek z krótkim komentarzem i datą. Prócz niego znalazły się tam również dwa pluszaki - jeden w kształcie wyjątkowo miękkiego kociaka oraz równie miły w dotyku wilczek. Oba były jednak na tyle drobne, by zmieścić się do pojemnych kubków. Jeden z nich biały z głoszącym dumnie napisem "best cat mom ever" i obrazkiem dumnego kocura pokazującego całemu światu co o nim myśli. Drugi bardzo podobny, choć czarny, gdzie subtelne "mom" zostało zmienione na "dad". Gdyby dłużej przyjrzeć się również i tym podarunkom, udałoby się zauważyć, że rysunki, napisy oraz ogólnie całe pluszowe zwierzęta też zostały zrobione ręcznie. Nie zapomniał o dodaniu, iż prezent nie jest tylko od niego samego.
- Ojciec kazał was serdecznie pozdrowić i życzyć wszystkiego dobrego - skinął im jeszcze głową z niemym 'w razie czego będę gdzieś tam' i odszedł kilkanaście kroków do mniej obsadzonego ludźmi miejsca. Jeszcze tylko jego randka i mógł tu siedzieć.
Kłąb gęstej pary opuścił jego usta, gdy wzdychał, opierając plecy o wejście do sali. Uprzejmie witał się z każdym, kto postanawiał go zaczepić, grzecznie kiwając na boki głową, gdy proponowano mu towarzystwo. Gdy w końcu wyczekiwana sylwetka zamajaczyła kilka metrów dalej, skinął pokrótce głową, chcąc już pozbyć się balastu w postaci prezentowej torby. Ciemnej, nakrapianej w losowych miejscach uroczymi miniaturkami pary wilków. Powitanie ze swoim towarzyszem odłożył na dalszy plan.
Kolejne zapełnienie płuc powietrzem, powolne jego uwolnienie i był gotów pchnąć główne drzwi, przekroczyć próg i niemal zniknąć w tłumie już przybyłych ludzi. Szlag, a miał ambitny plan zjawić się przed całą resztą. Dotarcie do solenizantów o dziwo zajęło krócej, niż z początku zakładał. Nim ktokolwiek zdążyłby zaprotestować, czy w ogóle zarejestrować jego dość niską osobę, przywarł do Mercury'ego w jednym z tych swoich urokliwych uścisków, niemal merdając jak zajawiony czymś nowym szczeniaczek. O ironio.
- Wszystkiego najlepszego, nie rośnijcie więcej, proszę. Bo będę płakać rzewnymi łzami - odstąpił na krok w tył, obdarzając ich obu wymownym spojrzeniem. Uprzednio oczywiście zadzierając głowę, bo inaczej mógłby podziwiać co najwyżej guziki od garniturów. - Saturn, jak z całego serca chciałbym cię wyściskać, tak daruję ci dziś tej męki. Podejrzewam, że wystarczająco cierpisz - drobne słowa o charakterze tych rozluźniających atmosferę dookoła delikatnie uniosły kącik ust Clawericha w uśmiechu. Zdecydowanie najbardziej rozkoszną na świecie torbę wręczył im już po chwili. - Mam nadzieję, że wam się spodoba, poszedłem trochę w robótki ręczne i sentymenty - parsknął krótkim śmiechem. Gdyby którykolwiek z nich zajrzał do środka, jego oczom ukazałby się schludnie zdobiony album na zdjęcia ze wszystkich wspólnych wypadów. Każde zdjęcie posiadało dopisek z krótkim komentarzem i datą. Prócz niego znalazły się tam również dwa pluszaki - jeden w kształcie wyjątkowo miękkiego kociaka oraz równie miły w dotyku wilczek. Oba były jednak na tyle drobne, by zmieścić się do pojemnych kubków. Jeden z nich biały z głoszącym dumnie napisem "best cat mom ever" i obrazkiem dumnego kocura pokazującego całemu światu co o nim myśli. Drugi bardzo podobny, choć czarny, gdzie subtelne "mom" zostało zmienione na "dad". Gdyby dłużej przyjrzeć się również i tym podarunkom, udałoby się zauważyć, że rysunki, napisy oraz ogólnie całe pluszowe zwierzęta też zostały zrobione ręcznie. Nie zapomniał o dodaniu, iż prezent nie jest tylko od niego samego.
- Ojciec kazał was serdecznie pozdrowić i życzyć wszystkiego dobrego - skinął im jeszcze głową z niemym 'w razie czego będę gdzieś tam' i odszedł kilkanaście kroków do mniej obsadzonego ludźmi miejsca. Jeszcze tylko jego randka i mógł tu siedzieć.
[Obecni na hali!]
Można by powiedzieć, że ruch przed rezydencją Blacków był dziś piekielnie wielki i nic dziwnego, bliźniacy obchodzili urodziny, a na takiego wydarzenia Cyrille po prostu nie mógł ominąć. Szczerze powiedziawszy przygotowywał się do tego dnia już długo, a przez ostatnie kilka dni mało spał. Eksperymentował w kuchni. Nawet kilku. Ta zwykła akademicka była po prostu za mała, ale dzięki kilku znajomością, miał pod ręką istny arsenał i armię. Ten jeden raz uznał wyższość innego mistrza i po prostu zaczął się uczyć nowej dziedziny, czegoś co zazwyczaj nie robił codziennie, tylko od czasu do czasu, dla własnej przyjemności. Teraz jednak dopiął swego i był dumny z prezentu, który wiózł ze sobą do rezydencji. W tym celu pod samą rezydencją zatrzymały się trzy pojazdy, nie próbował nawet ukryć ich wojskowego pochodzenia. Jednak to je miał pod ręką, dwa wozy terenowe i wóz techniczny, z którego na potrzeby tego dnia wymontowano cały osprzęt.
Cyrille wyskoczył z wozu i odszedł kilka kroków by przyglądać się jak reszta (czyt. członkowie ochrony) uwijają się z ładunkiem z wozu. Dwa dość duże "pudła" na platformie z kółkami wyjechały z wozu technicznego, bił od nich chłód. Kilka osób zgarnęła białe płótna i stelaże. Blondyn ruszył w stronę głównego wejścia dyrygując ludźmi i pognał do głównego kamerdynera wyjaśnić mu całą sytuację. Wchodząc do rezydencji minął bliźniaków.
- Mercury! Saturn! - nie zważając na ogólną etykietę (był zbyt podekscytowany) pomachał do nich. - Przejmuję kawałek waszej hali, mam nadzieje, że nie macie nic przeciwko! Do później~! - Wyszczerzył się wesoło i zniknął na hali. Zaraz za nim pognał młody ochroniarz, który skłonił się przepraszająco próbując dogonić blondyna.
Na hali kilku ochroniarzy wydzieliło kawałek miejsca dość blisko środka sali, by poustawiać stelaż i zasłonić wszystko płachtami, w środku już znajdowały się wypakowane paczki z wozów.
Cyrille otworzył odebraną od strażnika walizkę i poczynił trochę magii.
Po jakiś dwudziestu minutach "ekipa" zaczęła wynosić różne rzeczy.
Telefon Mercurego obudził się informując o przychodzącym połączeniu.
- Oboje. Hala. Teraz! - wesoły głos Cyrilla wydobył się z głośnika i chłopak po prostu się rozłączył.
Blondyn stał właśnie przed swoją zasłoniętą "strefą" poprawiając garnitur i krawat. Wygląda na to, że musiał się przy okazji przebrać. Wszystko byłoby idealnie w jego osobie poza odrobiną kremu na policzku. Nie zwracał na to uwagi wyszczerzony jak dziecko. Gdy bliźniacy się zjawili jego uśmiech stał się jeszcze większy. Bez żadnych słów pstryknął palcami, a płachta opadła odsłaniając dwa wielkie torty (wszystko zapewne za sprawą pozostałym członkom ochrony, którzy przy okazji w ekspresowym czasie pozbyli się stelażu, płacht i pośpiesznie znikli z rezydencji razem z samochodami).
- Wszystkiego najlepszego! Nie wiedziałem co mogę wam zaoferować w ten dzień... więc stwierdziłem, że trochę na was poeksperymentuje! - zaśmiał się cicho - Truskawkowe polane białą czekoladą i maliny! Mam nadzieje, że będą zjadliwe.
Naprawdę miał taką nadzieję, strasznie się denerwował tym faktem, ale czego się nie robi dla przyjaciół prawda?
- Co sądzicie? - skrzyżował ręce na piersi i odwrócił się do swojego dzieła wpatrując się w swoje przyozdobione dzieło.
Urodziny Blacków były dokładnie takie jak je sobie wyobrażał.
Zrobione z rozmachem. Być może wręcz nieco przesadzone biorąc pod uwagę ilość jedzenia na stołach - choć podobne wrażenie odniósł wyłącznie na początku. Wystarczyło kilka minut, by zdał sobie sprawę, że przy obecnym tempie napływających osób, mogło go wręcz zabraknąć. Początkowo nie miał w ogóle zamiaru się tu pojawiać. Choć bez wątpienia bal był idealnym miejscem na znalezienie kogoś, z kim mógłby spędzić najbliższych kilka dni, North był obecnie na skraju. Po opłaceniu wszystkich rachunków i całej reszty, znalazł się w dość tragicznej sytuacji. Wypłatę natomiast miał otrzymać dopiero za pięć dni. Nic dziwnego, że w jego planach leżało wyłącznie zaleganie na kanapie i surfowanie po internecie. Dopóki nie dostał smsa, który zmienił wszystko.
Teraz gdy stał już na miejscu wypatrując dobrze sobie znanej sylwetki w tłumie, zdawał się kompletnie zapomnieć o poprzednich planach. Czuł się jak ryba w wodzie. To właśnie była jego domena. Jeden z najlepszych garniturów, który otrzymał jakieś dwa miesiące temu od wyjątkowo przemiłej i bez wątpienia samotnej kobiety, spoczywał właśnie na jego ciele idealnie wyprasowany. Mimo że musiał dostać się tu komunikacją - w końcu nie było go stać ani na szofera, ani nawet na taksówkę - ciężko było dostrzec na nim choć jedno zagniecenie.
Wy końcu udało mu się namierzyć Jonkera w mniej obleganym miejscu. Czym prędzej podszedł do niego od tyłu, nawet nie starając się szczególnie wyciszyć własnych kroków. W tym tłumie i tak ciężko było cokolwiek dosłyszeć. Objął go od tyłu i oparł brodę na jego głowie.
— Przepraszam, nie chciałby książę zostać moją dzisiejszą randką? Wygląda na to, że pierwotna mnie porzuciła na amen — zażartował, niezmiernie ciekaw jego reakcji, dopóki na salę nie wjechał gigantyczny tort.
— Wow. — aż zaburczało mu w brzuchu. Jeszcze niczego dziś nie jadł.
Zrobione z rozmachem. Być może wręcz nieco przesadzone biorąc pod uwagę ilość jedzenia na stołach - choć podobne wrażenie odniósł wyłącznie na początku. Wystarczyło kilka minut, by zdał sobie sprawę, że przy obecnym tempie napływających osób, mogło go wręcz zabraknąć. Początkowo nie miał w ogóle zamiaru się tu pojawiać. Choć bez wątpienia bal był idealnym miejscem na znalezienie kogoś, z kim mógłby spędzić najbliższych kilka dni, North był obecnie na skraju. Po opłaceniu wszystkich rachunków i całej reszty, znalazł się w dość tragicznej sytuacji. Wypłatę natomiast miał otrzymać dopiero za pięć dni. Nic dziwnego, że w jego planach leżało wyłącznie zaleganie na kanapie i surfowanie po internecie. Dopóki nie dostał smsa, który zmienił wszystko.
Teraz gdy stał już na miejscu wypatrując dobrze sobie znanej sylwetki w tłumie, zdawał się kompletnie zapomnieć o poprzednich planach. Czuł się jak ryba w wodzie. To właśnie była jego domena. Jeden z najlepszych garniturów, który otrzymał jakieś dwa miesiące temu od wyjątkowo przemiłej i bez wątpienia samotnej kobiety, spoczywał właśnie na jego ciele idealnie wyprasowany. Mimo że musiał dostać się tu komunikacją - w końcu nie było go stać ani na szofera, ani nawet na taksówkę - ciężko było dostrzec na nim choć jedno zagniecenie.
Wy końcu udało mu się namierzyć Jonkera w mniej obleganym miejscu. Czym prędzej podszedł do niego od tyłu, nawet nie starając się szczególnie wyciszyć własnych kroków. W tym tłumie i tak ciężko było cokolwiek dosłyszeć. Objął go od tyłu i oparł brodę na jego głowie.
— Przepraszam, nie chciałby książę zostać moją dzisiejszą randką? Wygląda na to, że pierwotna mnie porzuciła na amen — zażartował, niezmiernie ciekaw jego reakcji, dopóki na salę nie wjechał gigantyczny tort.
— Wow. — aż zaburczało mu w brzuchu. Jeszcze niczego dziś nie jadł.
Oczekiwanie minęło mu na doglądaniu zawartości stołów. Zapach każdej potrawy poruszał zastałym od kilku dni żołądkiem domagającym się natychmiastowego, choć częściowego, zapełnienia. Zwarł usta w wąską linię, podtrzymując odruch oparcia dłoni na linii brzucha. Stukot sztućców niemal napiął mięśnie prawej ręki, zachęcając ją do sięgnięcia w kierunku czystego talerzyka, jednak pojawił się jeden czynnik, który skutecznie przerwał ciąg myśli o smakowitym posiłku. Dotyk wpierw cudzych rąk, a następnie niewielki ciężar na głowie wygięły kąciki ust blondyna, następnie wyrywając z jego gardła krótki, cichy śmiech. Sekundę trwało minimalne przechylenie ciała w tył, wspierając je o tors wyższego chłopaka.
- Z największą przyjemnością naprawię błąd twojej poprzedniej randki, Romeo - mrukliwy ton przybrał formę subtelnej odpowiedzi, gdy przechylał z lekka głowę, spoglądając od dołu na twarz swojego kompana. - Ale spróbuj mnie dziś zostawić, a nie wybaczę - zastrzegł od razu i coś pobłyskującego w kolorowych tęczówkach stało się dobrym utwierdzeniem w przekonaniu, że pomimo uśmiechu wcale nie żartował. Dopiero po chwili obrócił wzrok na wjeżdżające ciasto, naraz przypominając sobie o wciąż krzyczącym we wnętrzu głodzie. Wygładził materiał białej koszuli, poprawił sprawnym ruchem muchę i odchrząknął, przemykając językiem po lekko spierzchniętych wargach.
- Świetnie wyglądasz - dodał po dłużącej się minucie, tym razem już nie spoglądając w stronę Callahana, jakby nie chciał, by ten dostrzegł delikatne zawstydzenie na bladym licu.
- Z największą przyjemnością naprawię błąd twojej poprzedniej randki, Romeo - mrukliwy ton przybrał formę subtelnej odpowiedzi, gdy przechylał z lekka głowę, spoglądając od dołu na twarz swojego kompana. - Ale spróbuj mnie dziś zostawić, a nie wybaczę - zastrzegł od razu i coś pobłyskującego w kolorowych tęczówkach stało się dobrym utwierdzeniem w przekonaniu, że pomimo uśmiechu wcale nie żartował. Dopiero po chwili obrócił wzrok na wjeżdżające ciasto, naraz przypominając sobie o wciąż krzyczącym we wnętrzu głodzie. Wygładził materiał białej koszuli, poprawił sprawnym ruchem muchę i odchrząknął, przemykając językiem po lekko spierzchniętych wargach.
- Świetnie wyglądasz - dodał po dłużącej się minucie, tym razem już nie spoglądając w stronę Callahana, jakby nie chciał, by ten dostrzegł delikatne zawstydzenie na bladym licu.
Rodzeństwo jak zaprogramowane ukłoniło się jeszcze raz, a potem tylko uśmiechali się grzecznie, obserwując wszystkie następujące wydarzenia.
- Jakbyście potrzebowali pomocy przy degustacji, to wiecie do kogo dzwonić - odpowiedział Koss równie konspiracyjnym tonem, za co otrzymał kolejnego kuksańca. Spojrzał z wyrzutem na Hikari, a ta uśmiechnęła się tylko szeroko.
Wtedy bliźniacy zostali zaciągnięci do odbierania kolejnych prezentów. Rodzeństwo Mizuyama grzecznie odmówiło wędrowania z nimi, wcześniej ściskając dłoń Boo i również się przedstawiając. Nie było większego sensu, aby zajmowali im głowę swoją obecnością, skoro i tak mieli wystarczająco dużo do ogarnięcia. Kiedy więc tylko Mercury i Saturn ruszyli za dziewczyną po odbiór kolejnych prezentów, Koss i Hikari ustawili się gdzieś na boku i zajęli zwykłą obserwacją. A było na co patrzeć.
- O boże, biedna istota - rzuciła ze współczuciem Hikari, obserwując miotającą się w zeznaniach Naoto. Koss parsknął śmiechem. Czemu ktoś taki tutaj przychodzi? Chociaż bracia Black pewnie ucieszą się z miłego prezentu.
- Patrz, nawet Cadogan się pofatygował - skomentował z kolei Nekke i teraz oboje obserwowali dyrektora Riverdale. Dużo ważnych osobistości, jeszcze więcej prezentów. - Może my też kiedyś zorganizujemy sobie takie urodziny? Pomyśl ile prezentów się dostaje.
Hikari spojrzała na niego z rozbawieniem.
- A pomyśl, ile potem jest sprzątania.
- Przekonałaś mnie - odpowiedział szybko i przeciągnął się. Co by tu... - Jesteś głodna?
- Szczerze mówiąc nie bardz...
Zanim zdążyła dokończyć, płachta opadła, a światu ukazane zostały dwa wielkie torty. Rodzeństwo jak na komendę otworzyło szeroko oczy i przełknęło głośno, chociaż utonęło to w szmerze powszechnych zachwytów. No mają rozmach.
- Wiesz co, jednak trochę zgłodniałam.
- Tak, ja w sumie też.
I po tych słowach równie zgodnie ruszyli w kierunku ogromnych słodkości, ustawiając się w jakiejś kolejce, czy coś. Dajcie jeść!
- Jakbyście potrzebowali pomocy przy degustacji, to wiecie do kogo dzwonić - odpowiedział Koss równie konspiracyjnym tonem, za co otrzymał kolejnego kuksańca. Spojrzał z wyrzutem na Hikari, a ta uśmiechnęła się tylko szeroko.
Wtedy bliźniacy zostali zaciągnięci do odbierania kolejnych prezentów. Rodzeństwo Mizuyama grzecznie odmówiło wędrowania z nimi, wcześniej ściskając dłoń Boo i również się przedstawiając. Nie było większego sensu, aby zajmowali im głowę swoją obecnością, skoro i tak mieli wystarczająco dużo do ogarnięcia. Kiedy więc tylko Mercury i Saturn ruszyli za dziewczyną po odbiór kolejnych prezentów, Koss i Hikari ustawili się gdzieś na boku i zajęli zwykłą obserwacją. A było na co patrzeć.
- O boże, biedna istota - rzuciła ze współczuciem Hikari, obserwując miotającą się w zeznaniach Naoto. Koss parsknął śmiechem. Czemu ktoś taki tutaj przychodzi? Chociaż bracia Black pewnie ucieszą się z miłego prezentu.
- Patrz, nawet Cadogan się pofatygował - skomentował z kolei Nekke i teraz oboje obserwowali dyrektora Riverdale. Dużo ważnych osobistości, jeszcze więcej prezentów. - Może my też kiedyś zorganizujemy sobie takie urodziny? Pomyśl ile prezentów się dostaje.
Hikari spojrzała na niego z rozbawieniem.
- A pomyśl, ile potem jest sprzątania.
- Przekonałaś mnie - odpowiedział szybko i przeciągnął się. Co by tu... - Jesteś głodna?
- Szczerze mówiąc nie bardz...
Zanim zdążyła dokończyć, płachta opadła, a światu ukazane zostały dwa wielkie torty. Rodzeństwo jak na komendę otworzyło szeroko oczy i przełknęło głośno, chociaż utonęło to w szmerze powszechnych zachwytów. No mają rozmach.
- Wiesz co, jednak trochę zgłodniałam.
- Tak, ja w sumie też.
I po tych słowach równie zgodnie ruszyli w kierunku ogromnych słodkości, ustawiając się w jakiejś kolejce, czy coś. Dajcie jeść!
[ WSZYSCY, OKEJ? ]
Przyjmowanie prezentów zawsze było miłą częścią urodzin. Nawet ktoś taki jak Black, który mógł mieć wszystko na wyciągnięcie ręki, doceniał gdy inni z myślą o nim tworzyli coś szczególnego, co jakkolwiek wiązało się z jego osobą. Zerkając na Saturna ciężko było stwierdzić czy podzielał jego entuzjazm, ale biorąc pod uwagę fakt, że z niezwykłym oddaniem zaglądał do każdej kolejnej torby, wątpił by aż tak w tym momencie cierpiał.
— Dzięki, Sher. Na pewno wszystkiego spróbujemy, a z psimi ciastkami trafiłaś idealnie. Wygląda na to, że nasza zwierzęca rodzina będzie się rozrastać jeszcze długo, choć wolałbym na razie przystopować z nowymi szczeniętami. Jak tak dalej pójdzie to zwyczajnie ich nie ogarnę — uśmiechnął się z niejakim rozbawieniem na samą myśl o czekających go szkoleniach. A przecież miał w międzyczasie jeszcze szkołę, praktyki i przede wszystkim musiał zajmować się Alanem. Choć patrząc na ostatnie wydarzenia równie często to on zajmował się Blackiem. Mimowolnie zerknął w stronę wejścia, zupełnie jakby miał nadzieję, że blondyn jednak się w nim pojawi, choć wiedział że była to wyłącznie jego głupia zachcianka.
Kolejny prezent.
Przez chwilę analizował zakamarki swojego umysłu, by przypisać odpowiednio twarz maskotki do osoby. Jakby nie patrzeć jako Cullinan - i Przewodniczący - rozpoznawał większą część szkoły, która jakkolwiek wybijała się na tle szaraków.
— Dzięki Nika. Mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawić. Nie ma też szans, żebyśmy się tego pozbyli, na pewno jest świetne. Swoją drogą ładnie wyglądasz — pochwalił strój dziewczyny. Jedną z bardziej pozytywnych części urodzin było właśnie to, że wiele osób ubierało się w sposób przyjemny dla oka. Nie widział więc niczego złego w zwróceniu na to uwagi.
Następną osobą był... dyrektor Cadogan. Jego obecność na swój sposób zaskoczyła Mercury'ego, choć niczego nie dał po sobie poznać, czekając aż mężczyzna powie co ma do powiedzenia i zaprezentuje swój prezent. Wspaniały prezent.
— Nie wiem co powiedzieć, dyrektorze.
— Jesteśmy zaszczyceni.
— Zrobimy wszystko, by dalej godnie reprezentować szkołę.
— To naprawdę wspaniałe garnitury — obaj ukłonili się nisko mężczyźnie. Mercury pozwolił, by podziw odbił się na jego twarzy, w przeciwieństwie do opanowanego Saturna, choć i on patrzył na garnitury do ostatniej chwili, nim nie zniknęły ponownie w pokrowcach.
Na życzenia Freya uniósł kąciki ust w uśmiechu i uścisnął go krótko, podziwiając przez chwilę wręczone prezenty, tuż przed podaniem ich służbie. Liczba kolejnych pudełek i dodatków na stole wyraźnie rosła z każdą sekundą, a jednak nawet przez sekundę nie dało się powiedzieć by bliźniacy byli jakkolwiek zmęczeni czy znudzeni.
— Dzięki Frey. Szczerze mówiąc też mam nadzieję, że już nie urośniemy — zaśmiał się krótko, patrząc jak odchodzi powoli po schodach — Również go od nas pozdrów i baw się dobrze!
Przelatujący im przed oczami Cyrille nie był niczym zdumiewającym.
Za to wprowadzony przez niego na salę tort? Jak najbardziej. Nawet Saturn stał w miejscu nieznacznie oniemiały.
— Jak oni to upiekli tuż pod naszym nosem?
— Właśnie zadawałem sobie to samo pytanie. Nie wierzę, że Cyrille zrobił coś w tajemnicy i się nie wygadał.
Dwóch kamerdynerów momentalnie podbiegło do blondyna, zwołując przy okazji resztę służby, by móc poczęstować wszystkich tortem, choć zgodnie z tradycją to właśnie solenizaci mieli spróbować go jako pierwsi. Nic dziwnego, że po raz kolejny kolejka na swój sposób się posypała, gdy zeszli po schodach i stanęli przy gigantycznych ciastach, odbierając po kawałku truskawkowej pianki.
— Jest przepyszne, Montmorency — pochwalił przyjaciela już w sekundę po spróbowaniu ciasta, zaraz wyciągając telefon, by zrobić mu szybkie acz niewątpliwie korzystne zdjęcie. Po wszystkim wyśle je do Alana, by wiedział co stracił.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach